Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37652
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    249

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Piętnastego kwietnia zespół z fokarium Stacji Morskiej im. prof. Krzysztofa Skóry Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego wypuścił na Wyspie Sobieszewskiej kolejną grupę pacjentów. W sumie 7 fok - Błotka, Jastrząb, Sztutek, Dębka, Łucja, Kahlberg, Słupek. Maluchy wyzdrowiały, nabrały siły i wagi i mogły wrócić do Bałtyku. Specjaliści mają nadzieję, że już wkrótce dołączą do nich kolejni pacjenci. W wypuszczaniu brali udział Jarek Jankowski, Wojtek Górski, Mikołaj Koss i Michał Podgórski oraz wolontariusze Błękitnego Patrolu WWF-u. Gwiazdą foczej ekipy jest Słupek, którego przed 2 tygodniami znaleźli na plaży na Mierzei Wiślanej funkcjonariusze Straży Granicznej. Około 3-tygodniowe młode (samiec) najprawdopodobniej za wcześnie odłączyło się od matki. Ponieważ bez pomocy ludzi by nie przeżyło, trafiło na rehabilitację do Stacji Morskiej na Helu. Jego imię to, oczywiście, nawiązanie do Straży Granicznej. Naukowcy przypominają, że można im pomóc ratować zwierzęta, przekazując za pośrednictwem udostępnionej strony darowiznę na rzecz ośrodka rehabilitacji fok.   « powrót do artykułu
  2. Heparyna to jeden z najczęściej używanych leków. Ten silny antykoagulant zapobiega zakrzepom, ma więc bardzo szerokie zastosowanie w lecznictwie. Heparynę na skalę przemysłową wytwarza się ze śluzówki jelit świń. W 2008 roku w samych tylko Stanach Zjednoczonych zmarło ponad 80, a uszczerbek na zdrowiu poniosło niemal 800 osób, gdy producentom heparyny dostarczono z Chin podrobione półprodukty do jej wytwarzania. Znacznie lepszą metodą wytwarzania heparyny byłaby jej biosynteza w laboratorium. Warto byłoby powtórzyć historię produkcji insuliny, którą jeszcze 70 lat temu pozyskiwano z świńskich trzustek. Z 4,5 tony trzustek udawało się uzyskać 0,5 kg insuliny. Obecnie insulina powstaje w laboratoriach, gdzie produkują ja genetycznie zmodyfikowane bakterie. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego (UCSD) poinformowali właśnie, że przybliżyli się do masowej produkcji heparyny w warunkach laboratoryjnych. Udało się im bowiem zidentyfikować kluczowy gen – ZNF263 (białko palca cynkowego 263) – biorący udział w biosyntezie heparyny. Uważają oni, że ZNF263 jest kluczem do wykorzystania genetycznie zmodyfikowanych linii komórkowych do laboratoryjnej produkcji heparyny na skalę przemysłową. Kluczem, który pozwoli na kontrolowanie przebiegu całego procesu. Heparyna jest uzyskiwana z siarczanu heparanu uzyskiwanego ze źródeł zwierzęcych, głownie z komórek tucznych świńskiej błony śluzowej. Enzymy wykorzystywane w biosyntezie heparyny są identyczne z siarczanem heparanu, jednak nie rozumiemy czynników regulujących te enzymy, stwierdzili autorzy odkrycia. Przyjrzeli się zatem regionom promotorowym wszystkich genów i odkryli, że główną rolę odgrywa ZNF263. Okazało się, że jest on odpowiedzialny za aktywność dwóch kluczowych enzymów nadających heparynie tak pożądane właściwości – HS3ST1 i SH3ST3A1. Odkrycie to wskazuje nam na nowy czynnik regulujący modyfikację siarczanu heparyny, który może pozwolić nam na wytwarzanie heparyny w liniach komórkowych. Chcąc potwierdzić swoje spostrzeżenia, naukowcy zmienili ZNF263 w tych ludzkich komórkach, które normalnie nie wytwarzają heparyny. Zauważyli, że siarczan heparanu, które komórki te wytwarzają, również uległ zmianie i wykazuje właściwości podobne do heparyny. Zdaniem uczonych z UCSD ZNF263 jest aktywnym represorem biosyntezy heparyny w większości komórek, natomiast komórki tuczne mogą ją wytwarzać, gdyż aktywność ZNF263 jest w nich stłumiona. « powrót do artykułu
  3. W latach 2009–2011 na Cape Espenberg na Alasce znaleziono tysiące artefaktów z kości, drewna, ceramiki i innych. Było wśród nich 6 metalowych przedmiotów, w tym kościana przynęta na ryby z metalowymi wstawkami, miedziany haczyk, miedziana igła czy cylindryczny koralik ze stopu miedzi. Znaleziska te dowodzą, że zanim jeszcze do Ameryki przybyli Europejczycy, przez Cieśninę Beringa na kontynent północnoamerykański trafiały metale z Eurazji. Miedziane przedmioty zbadano metodą analizy fluorescencyjnej dyspersji energii (EDXRF). W przypadku haczyka na ryby, igły oraz niewielkiej płachty miedzi stwierdzono, żę metal jest dość czysty, jednak nie udało się określić, czy metal naturalnie występował w tak czystej formie, czy też został przetopiony. W przypadku cylindrycznego koralika i fragmentu sprzączki jednoznacznie stwierdzono, że są to głównie stopy miedzi, cyny i ołowiu. Koralik składa się z 30% ołowiu, 18% cyny i 47% miedzi. Najbardziej interesującym znaleziskiem jest fragment sprzączki. O jego odkryciu pisaliśmy już przed 9 laty. Teraz wykonano dodatkowe badania, które ujawniły wiele nowych informacji na jej temat. Okazuje się, że sprzączka zawiera niemal 45% ołowiu, 20% cyny, 24% miedzi oraz kilka procent arsenu i srebra. Na podstawie morfologii uznano, że została odlana w formie, co wskazuje, że jest masowym produktem przemysłowym. Jest jedynym takim znaleziskiem na terenie Alaski. Sprzączkę znaleziono z wciąż przytwierdzonym fragmentem skórzanego paska, dzięki czemu możliwe było przeprowadzenie datowania metodą radiowęglową. Dwa badania wykazały, że powstała ona w latach 1165–1490 lub 1122–1460. Po szczegółowej analizie wyglądu naukowy stwierdzili, że sprzączka przypomina fragment końskiej uprzęży używanej w północno-centralnych Chinach w V-I wieku przed Chrystusem. « powrót do artykułu
  4. Oczywistym było, że zwierzęta wcześniej czy później zorientują się, że ludzie stali się mniej aktywni, więc one będą miały dla siebie więcej przestrzeni i spokoju. Brak ludzi zauważyły lwy z Parku Narodowego Krugera, który jest zamknięty dla zwiedzających od 25 marca. Strażnik Richard Sowry był wczoraj na patrolu gdy zauważył lwy śpiące na środku drogi. Strażnicy spotykali już wielkie koty na drogach, ale było to zwykle w nocy. Tym razem zwierzęta urządziły sobie drzemkę w środku dnia. Na drodze, która zwykle jest pełna samochodów z turystami. Sowry jechał samochodem, gdy ujrzał niezwykły widok. Większość zwierząt w ogóle nie zwróciła na niego uwagi, mimo że zatrzymał samochód zaledwie 5 metrów od nich. Lwy są przyzwyczajone do ludzi w samochodach. Wszystkie zwierzęta instynktownie boją się ludzi przemieszczających się na piechotę. Gdybym szedł, nigdy nie pozwoliłyby mi zbliżyć się na tak niewielką odległość, mówi strażnik. Najstarsza lwica z napotkanego stada to seniorka licząca sobie imponujące 14 lat. Strażnicy nie chcą jednak, by lwy zaczęły traktować puste obecnie drogi jako bezpieczne miejsce. Sowry już wcześniej widział lwy i dzikie psy na polu golfowym należącym do parku. Jednak to na razie jedyne oznaki zmiany zachowania zwierząt. Kwarantanna nie spowodowała jeszcze dużych zmian w sposobie życia zwierząt w parku. Park Krugera to bardzo dzikie miejsce. Było dzikie i dzikim pozostaje, mówi Sowry. Strażnik widywał już lwy śpiące na drodze. Ale było to podczas chłodniejszych zimowych nocy. Asfalt przechowywał nieco słonecznego ciepła, więc zwierzęta się tam ogrzewały. Sowry przypuszcza, że wczoraj lwy ułożyły się do snu na asfalcie, gdyż poprzedniej nocy padało. Asfalt wysechł szybciej niż trawa. Woda i duże koty nie pasują do siebie, stwierdza strażnik. « powrót do artykułu
  5. Cofający się płat lodowy Lendbreen w górach Jotunheimen w Norwegii ujawnił przełęcz wykorzystywaną niegdyś przez wikingów. Odsłonięte artefakty wskazują na wykorzystywanie od ok. 300 do 1500 r. n.e., ze szczytem aktywności ok. roku 1000 w epoce wikingów. Podczas wyjątkowo ciepłego lata w 2011 r. archeolodzy odkryli rozrzucone końskie odchody sprzed kilkuset lat. Wśród wczesnych znalezisk znajdowała się również 1700-1600-letnia tunika (co ciekawe, była ona zadziwiająco kompletna), o której przed kilku laty pisaliśmy. Naukowcy przypuszczają, że została zrzucona przez podróżnika podczas halucynacji związanych z hipotermią. Podczas dalszych badań stanowiska znaleziono ok. 800 artefaktów, w tym fragmenty wełnianych ubrań, skórzanych butów i sań, nóż z drewnianą rączką, futrzaną rękawiczkę, kądziel, a także podkowy i kostur. Natrafiono także na kości (końskie) oraz poroża. Analiza przedmiotów z płata lodowego ukazała się właśnie w piśmie Antiquity. Daje ona pojęcie, w jaki sposób przełęcz była wykorzystywana na przestrzeni wieków i czemu ostatecznie ją porzucono. Zespół z Uniwersytetu w Cambridge/Vitenskapsmuseet w Trondheim i Departamentu Dziedzictwa Kulturowego Rady Gminy Innlandet dodaje, że o ile wszystkie inne zbadane płaty lodowe i małe lodowce z Oppland to stanowiska łowieckie, o tyle Lendbreen służyło podróżnym. Rolnicy, pasterze i kupcy przybywali tu, by pokonać grzbiet górski Lomseggen. Zachowały się nawet fundamenty kamiennego schroniska. W ramach najnowszego badania ekipa Larsa Holgera Pilø, dyrektora Departamentu Dziedzictwa Kulturowego Rady Gminy Innlandet, przeprowadziła datowanie radiowęglowe ~60 obiektów z Lendbreen. Okazało się, że przełęcz była wykorzystywana od ok. 300 r. do późnego średniowiecza. Przełęcz była najintensywniej wykorzystywana w epoce wikingów ok. 1000 r. [...]. Ten szczyt wykorzystania pokazuje nam, jak mocno połączony był nawet tak odległy punkt z szerszym kontekstem ekonomicznym i demograficznym - podkreśla James Barrett z Uniwersytetu w Cambridge. Archeolodzy wyjaśniają, że stanowiska takie jak Lendbreen trudno interpretować, gdyż wody roztopowe i silne wiatry mogą przesuwać obiekty z oryginalnego kontekstu. W opisywanym przypadku narta z epoki brązu została np. znaleziona w 4 kawałkach, rozrzuconych w odległości nawet 250 m, zaś inne obiekty, porzucone na szlaku w odstępie kilkuset lat, mogły zostać zmyte razem. Sekwencja kamiennych kopców znaczyła drogę w górę po północnym, częściowo pokrytym lodem zboczu, przez szczyt i w dół po południowej stronie, w kierunku doliny Bøverdalen. Potem trasa prawdopodobnie rozwidlała się na prowadzącą do dużej, stale zamieszkałej farmy Sulheim i wiodącą na południowy zachód do Neto. Wieku kopców jeszcze nie ustalono; badania lichenologiczne będą dopiero prowadzone. Na razie trudno powiedzieć, czy przełęcz na Lendbreen była najbardziej uczęszczana, wydaje się jednak, że miała szczególne znaczenie [spośród 5 przełęczy w Lomseggen, znanych z przekazów ustnych i/lub archeologii, tylko Lendbreen może się pochwalić schroniskiem i dużą liczbą kopców]. Być może niektórzy podróżni nie pochodzili z okolicy i potrzebowali lepszego pokierowania - wyjaśnia Pilø. Długodystansowi podróżnicy mogli odbierać górskie produkty, np. wełnę, skóry i poroże reniferów lub ser i masło, i przewozić je do odległych lokalizacji, niewykluczone, że nawet poza Norwegią. Naukowcy uważają jednak, że przełęcz służyła też miejscowym do przemieszczania się z farm w dolinach do położonych wyżej farm letnich. Spadek intensywności wykorzystania przełęczy po epoce wikingów można łączyć z Małą Epoką Lodową oraz czarną śmiercią. Kilka kolejnych pandemii w późnym średniowieczu jeszcze bardziej pogorszyło sytuację. Miało to oczywisty wpływ na lokalne osadnictwo i ekonomię, a więc i na ruch górski, który się zmniejszył [...] - opowiada Pilø. Do czasu, gdy farmy znów się odrodziły, przełęcz Lendbreen odeszła w zapomnienie i ludzie podróżowali innymi trasami. Pandemia COVID-19 sprawia, że nie wydaje się, by archeolodzy badali latem Lendbreen oraz inną obiecującą przełęcz. Prace na stanowisku tak czy siak wydają się zbliżać do nieuchronnego końca, gdyż lód szybko topnieje. Mój ulubiony artefakt to kawałek drewna ze spiczastymi końcówkami. Gdy go znaleźliśmy, nie mieliśmy pojęcia, do czego służył. Obiekt trafił na wystawę w miejscowym muzeum. Wtedy zidentyfikowała go starsza kobieta. Okazało się, że za jego pomocą uniemożliwiano jagniętom i koźlętom ssanie matek; mleko wykorzystywano do produkcji nabiału na farmach letnich. Staruszka widziała to jeszcze w latach 30. ubiegłego wieku. Zarówno XX-wieczne "gryzaki", jak i obiekt ze stanowiska archeologicznego wyprodukowano z drewna jałowca. Datowanie wykazało, że wędzidło z Lendbreen pochodzi z XI w. - podsumowuje Pilø. « powrót do artykułu
  6. W Nadleśnictwie Elbląg powiększono rezerwat dla chronionej paproci: pióropusznika strusiego (Matteuccia struthiopteris). Dołączone do niego lasy były dotąd wykorzystywane jako lasy gospodarcze. Jak poinformowano na stronie internetowej Lasów Państwowych, podczas przeprowadzonych kilka lat temu badań stwierdzono, że większa część populacji chronionego gatunku paproci rośnie poza granicami rezerwatu [Pióropusznikowy Jar]. Z łącznej liczby zinwentaryzowanych 333 stanowisk (23.456 osobników) aż 308 znajdowało się w lasach gospodarczych Nadleśnictwa Elbląg. Jak wynika z przeprowadzonych badań, wśród osobników z liśćmi zarodnionośnymi aż 93 proc. znajdowało się [...] na gruntach zagospodarowanych przez leśników. Dlatego powierzchnię rezerwatu zwiększono o prawie 82 ha, z ok. 38 ha do niemal 119 ha. Tereny objęte rezerwatem to lasy zlokalizowane wzdłuż rzeczki Lisi Parów. Cechuje je mocno zróżnicowana rzeźba terenu. Można tu znaleźć ponad 180 gatunków roślin naczyniowych, w tym 7 gatunków chronionych, a także różne zespoły leśne: łęgi, grądy i buczyny. Wg leśników, warunki panujące w przekazanych lasach gospodarczych przyczyniły się do rozwoju i wzmocnienia populacji cennego przyrodniczo gatunku, dla którego ochrony powołano rezerwat. Pióropusznik strusi to gatunek paproci należący do rodziny onokleowatych. W Polsce przebiega północna granica jego zasięgu. Siedliska M. struthiopteris to brzegi potoków, mokre łąki i leśne polany czy wilgotne zbocza. Jednokrotnie pierzasty liść zarodnionośny przypomina strusie pióro, stąd nazwa rośliny. « powrót do artykułu
  7. Pojawiają się kolejne niepokojące doniesienia o komplikacjach związanych z zachorowaniem na COVID-19. Jak wiemy, choroba ta atakuje głównie układ oddechowy, ale – jak informowaliśmy – u dużego odsetka pacjentów pojawiają się też uszkodzenia serca. Chińscy naukowcy poinformowali właśnie na łamach JAMA Neurology, że w Wuhan u 36,4% pacjentów pojawiły się objawy ze strony układu nerwowego. Uczeni z Uniwersytetu Nauki i Technologii Huazhong w Wuhan oraz Szpitala św. Józefa w Phoenix w Arizonie, przeprowadzili retrospektywne obserwacyjne badania 214 pacjentów, na temat których dane zebrano pomiędzy 16 stycznia a 19 lutego w trzech wyspecjalizowanych centrach walki z COVID-19 założonych w szpitalu uniwersyteckim. U każdego z tych pacjentów testy laboratoryjne potwierdziły infekcję SARS-CoV-2. Zespół naukowy przeprowadził analizę ich dokumentacji medycznej, a dane dotyczące objawów neurologicznych były sprawdzane przez 2 specjalistów. Eksperci zauważyli, że objawy ze strony układu nerwowego można podzielić na trzy grupy: – objawy ze strony centralnego układu nerwowego (bóle głowy, zawroty głowy, zaburzenia świadomości, ostra choroba naczyniowa mózgu, niezborność ruchów, drgawki), – objawy ze strony peryferyjnego układu nerwowego (zmniejszone odczuwanie smaków i zapachów, problemy ze wzrokiem, nerwobóle), – uszkodzenie mięśni szkieletowych. Analizą objęto dane 214 pacjentów. Mediana ich wieku wynosiła 52,7 roku. Wśród nich u 88 osób (41,1%) stwierdzono ciężki przebieg choroby. Objawy ze strony układu nerwowego wystąpiły u 78 pacjentów (36,4%). Osoby z ciężkim przebiegiem choroby byli starsi i mieli więcej chorób towarzyszących. U osób z ciężkim COVID-19 stwierdzono też więcej poważnych objawów ze strony układu nerwowego. Ostra choroba naczyniowa mózgu pojawiła się u 5 z nich (5,7%), gdy tymczasem w średnim przebiegu COVID-19 pojawiła się ona u 1 osoby (0,8%), zaburzenia świadomości zaobserwowano u 13 osób (14,8%) z ciężkim przebiegiem COVID-19 i u 3 osób (2,4%) z lekkim lub średnim. Z kolei uszkodzenie mięśni szkieletowych zaobserwowano u 17 (19,3%) pacjentów z ciężkim przebiegiem i u 6 (4,8%) z lekkim bądź średnim. Jak napisali autorzy badań SARS-CoV-2, obok infekowania układu oddechowego, może infekować układ nerwowy i mięśnie szkieletowe. U pacjentów z ciężką infekcją objawy neurologiczne są poważniejsze, pojawia się m.in. ostra choroba naczyniowa mózgu, zaburzenia świadomości i uszkodzenie mięśni szkieletowych. Stan takich pacjentów może się pogorszyć i mogą oni umrzeć wcześniej. [...] Szczególnie istotne jest zbadanie, czy u osób z ciężkim przebiegiem COVID-19 szybkie pogarszanie się stanu zdrowia może być powiązane z zaburzeniem neurologicznym, takim jak udar, który może przyczyniać się do wysokiego odsetka zgonów. « powrót do artykułu
  8. Aplikacja POLCOVID-19 stworzona przez genetyków, immunologów i bioinformatyków pozwoli każdemu, anonimowo, zidentyfikować objawy zakażenia koronawirusem. Wirtualna mapa wskazuje również ryzyko w najbliższej okolicy - w skali powiatu lub miasta. Z aplikacji można skorzystać na stronie http://polcovid.pl prowadzonej przez Uniwersytet Medyczny w Białymstoku i spółkę biotechnologiczną IMAGENE.ME. W pracach uczestniczyli też naukowcy z Uniwersytetu Medycznego im. Piastów Śląskich we Wrocławiu. Internetowe narzędzie pomaga zidentyfikować objawy zakażenia koronawirusem i wskazuje stopień ryzyka zakażenia. Na podstawie danych gromadzonych anonimowo za pośrednictwem aplikacji powstaje mapa Polski wskazująca, w których rejonach jest najwięcej osób z objawami zakażenia. Narzędzie stworzył zespół pod kierunkiem dra hab. Mirosława Kwaśniewskiego, kierownika Centrum Bioinformatyki i Analizy Danych Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Współtwórczynią aplikacji jest dr Karolina Chwiałkowska. Jak wyjaśnia badaczka, osoby korzystające z aplikacji będą musiały wypełnić prosty kwestionariusz dotyczący m.in. ogólnego samopoczucia, objawów choroby lub ich braku, a także innych istotnych czynników, które mogą sprzyjać zakażeniu koronawirusem. Wirtualne narzędzie dokona interpretacji tych danych i zakwalifikuje użytkownika do jednej z czterech grup ryzyka: wysokiego, podwyższonego, możliwego czy umiarkowanego. Następnie POLCOVID-19 przedstawi rekomendacje dla danej osoby przygotowane na podstawie zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia, Ministerstwa Zdrowia i Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Dzięki tym krokom każda osoba może skuteczniej zinterpretować swoje objawy, bardziej świadomie zabezpieczyć siebie i swoich najbliższych przeciw zakażeniu koronawirusem oraz dowiedzieć się więcej o możliwej profilaktyce - mówi dr Chwiałkowska. Aplikacja ma również cel naukowy. Z anonimowych danych powstaje wirtualna mapa Polski, która pokazuje, jaki odsetek osób o najwyższym ryzyku zakażenia znajduje się w kraju lub – bardziej szczegółowo – w danym mieście lub powiecie. Naukowcy wykorzystają wyniki do dalszych analiz. Już teraz każda osoba może zapoznać się także z rozkładem objawów chorobowych na interesującym go obszarze. Mapa przedstawia obraz stanu zdrowia społeczności na danym terenie z uwzględnieniem oficjalnych danych Ministerstwa Zdrowia o przypadkach zakażenia potwierdzonych testami. To ważne, by mieć świadomość, że w naszym najbliższym otoczeniu mogą być osoby o wysokim prawdopodobieństwie zakażenia wirusem, które nie zostały poddane testowi. Wówczas lepiej rozumiemy potrzebę izolacji lub szczególnej ostrożności. Z drugiej zaś strony – już niedługo część osób wróci do pracy po kwarantannie i zwiększy liczbę kontaktów z innymi. Dzięki aplikacji będzie można sprawniej organizować swoje codzienne życie i pracę – tłumaczy dr hab. Mirosław Kwaśniewski z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, założyciel IMAGENE.ME SA, ekspert w dziedzinie badań DNA i medycyny spersonalizowanej. Badacz uważa, że dzięki wspólnemu działaniu możemy stworzyć w Polsce najdokładniejszą mapę zagrożenia koronawirusem w skali światowej. Apeluje, by ankietę wypełniło jak najwięcej osób. Naukowcy podkreślają, że kwestionariusz można wypełniać dowolną liczbę razy, jeśli wystąpią nowe objawy czy zmiany samopoczucia. Zapewniają, że dane zbierane przez aplikację POLCOVID-19 są całkowicie zanonimizowane, a mapa pokazuje je wyłącznie w skali powiatu lub miasta. W tej kryzysowej sytuacji, która dotyka nas i naszych bliskich, jako naukowcy chcemy lepiej zrozumieć charakter tej choroby, aby skuteczniej radzić sobie z nią teraz i przygotować się na to, co przyniesie przyszłość. Dlatego zebrane, zanonimizowane dane dziś będą służyły Polakom, a następnie zostaną wykorzystane do analiz statystycznych i badań naukowych dotyczących oceny predyspozycji do zachorowania na COVID-19 i samego przebiegu choroby w polskim społeczeństwie – podsumowuje dr hab. Mirosław Kwaśniewski. POLCOVID-19 jest dostępny bezpłatnie na stronie internetowej polcovid.pl, dlatego nie trzeba go instalować. Trwają prace nad wersją mobilną, która niedługo będzie dostępna w sklepach z aplikacjami dla systemów Android i iOS. « powrót do artykułu
  9. Palestyńskie Ministerstwo Turystyki i Starożytności poinformowało o odkryciu w okolicy Hindazy w muhafazie Betlejem nekropolii z epoki brązu. Cmentarz odsłonił człowiek kopiący fundamenty pod swój dom. Niezwłocznie skontaktował się z Departamentem Starożytności Betlejem. Wkrótce rozpoczęły się wykopaliska, podczas których znaleziono szereg glinianych naczyń i metalowych artefaktów. Ministerstwo podkreśliło, że zespół przeprowadził prace eksploracyjno-dokumentacyjne, które miały pozwolić na identyfikację i zbadanie materiału archeologicznego ze stanowiska. Odkrycie wzbogaci wiedzę o regionie i o tutejszych pochówkach z epoki brązu. Jak napisano na profilu Ministerstwa na Facebooku, odkrycie przyczyni się do podniesienia świadomości obywateli nt. znaczenia zachowania dziedzictwa kulturowego. Na opublikowanych zdjęciach widać sporo glinianych naczyń, w tym amfory. Część zachowała się w nietkniętym stanie. Na niektórych fotografiach uwieczniono metalowe ostrza. Inne dokumentują ludzkie szczątki. « powrót do artykułu
  10. NASA stworzyła grę, która nam zapewni rozrywkę, a naukowcom pomoże w stworzeniu mapy raf koralowych na całym świecie i w lepszym zrozumieniu tych ekosystemów. Gra NeMO-Net polega na identyfikowaniu i klasyfikowaniu korali na podstawie dostarczanych przez NASA obrazów 3D. Jednocześnie przemierzamy oceany na pokładzie własnej łodzi badawczej, Nautilus. Podwaliny pod grę położyli specjaliści z Ames Research Center, którzy w ciągu ostatnich kilkunastu lat stworzyli nowe instrumenty pozwalające zajrzeć pod powierzchnię oceanów i dostrzec tam więcej szczegółów niż kiedykolwiek przedtem. Wykorzystali przy tym techniki opracowane na potrzeby badań kosmosu. Stworzone dzięki temu podwodne kamery przeprowadzają obliczenia i korygują obraz, biorąc pod uwagę zaburzenia powodowane przez wodę. NASA wykorzystała te instrumenty podczas licznych misji naukowych u wybrzeży Portoryko, Guam, Samoa Amerykańskiego i wielu innych. Zbierali tam trójwymiarowe obrazy dna oceanicznego, koralowców, alg czy traw morskich. Jednak same obrazy to nie wszystko. Dlatego też NASA prosi ochotników o pomoc. Gra NeMO-Net wykorzystuje sieć neuronową o nazwie Neural Multi-Modal Observation and Training Network (NeMO-Net). Klasyfikacja korali, jakiej będą dokonywali gracze, zostanie wykorzystana przez tę sieć do stworzenia globalnej mapy raf koralowych. NeMO-Net wykorzystuje najpotężniejszą siłę na tej planecie. Nie jakaś szpanerską kamerę czy superkomputer, ale ludzi. Każdy, nawet uczeń pierwszej klasy podstawówki, może zagrać, posortować zdjęcia i pomóc nam w stworzeniu mapy jednego z najpiękniejszych ekosystemów na Ziemi, mówi Ved Chirayath, twórca sieci NeMO-Net. Podczas każdego z nurkowań w czasie gry, gracz będzie uczył się o różnych typach koralowców, klasyfikował je, a po powrocie na łódź badawczą, pozna swoją punktację, zdobędzie kolejne stopnie wtajemniczenia, będzie miał dostęp do edukacyjnych materiałów wideo. Obecnie NeMO-Net jest dostępna w sklepie Apple App. W najbliższym czasie ma się też pojawić jej wersja na Androida. « powrót do artykułu
  11. Prawa epidemii. Skąd się epidemie biorą i czemu wygasają? to książka napisana przez światowej sławy matematyka i epidemiologa Adama Kucharskiego, profesora nadzwyczajnego London School of Hygiene and Tropical Medicine, który wraz ze swoim zespołem znajduje się na teraz froncie walki z epidemią koronawirusa w Wielkiej Brytanii. W hotelowym lobby w Hongkongu lekarz z gorączką spotyka nieznajomego. W Nowym Jorku dziennikarz uczestniczy w branżowym spotkaniu pełnym spanikowanych bankowców. W Australii turystka udostępnia w sieci film, który uczyni ją sławną – i którego będzie bardzo żałować... Wybuchające epidemie – chorób, newsów i idei – rozprzestrzeniają się teraz szybciej niż kiedykolwiek. Co nimi rządzi, według jakich zasad się roznoszą? I co nam mówią o naszym życiu? Adam Kucharski w pasjonujący sposób opowiada czytelnikom o epidemiach. Z tej książki dowiesz się, jakie są zasady rozprzestrzeniania się wirusów, mód i idei oraz jak te uniwersalne prawa kształtują zachowania i wpływają na nasze życie. Trudno wyobrazić sobie bardziej aktualną książkę... Po jej przeczytaniu lepiej rozumiemy współczesny świat. The Times To doskonały moment na książkę taką jak ta... a zasady domina, które jak przekonuje Kucharski, można zastosować do wszystkiego: od legend i kryzysów finansowych po choroby i samotność, budzą teraz szczególne zainteresowanie. Sunday Times Prawa epidemii to literatura popularnonaukowa w najlepszym wydaniu. Aktualny i fascynujący temat został opisany w klarowny i przystępny sposób. Nawiązując do psychologii, medycyny, teorii sieci i matematyki, epidemiolog Adam Kucharski przygotował doskonały przewodnik po ukrytych prawach rozprzestrzeniania się rzeczy – od pomysłów i memów po przemoc i śmiertelne wirusy. Ta książka jest również wysoce zaraźliwa: gdy ją przeczytasz, będziesz chciał, żeby inni też ją przeczytali. Alex Bellos, autor Alex's Adventures in Numberland Adam Kucharski jest profesorem nadzwyczajnym w London School of Hygiene and Tropical Medicine, pracującym nad epidemiami na świecie, takimi jak epidemia wirusa Ebola i wirusa Zika. Jest członkiem TED i autorem wykładów How data can predict the next pandemic oraz What superhuman poker bots can teach us about decision making. Jest laureatem nagród Rosalind Franklin Award Lecture for Physical Sciences and Mathematics 2016 oraz Wellcome Trust Science Writing 2012. Pisał dla Observera, Financial Timesa, Scientific American i New Statesmana. Jest autorem książki The Perfect Bet: How Science and Maths Luck Out of Gambling.
  12. Tuż przed Wielkanocą na budowie północno-wschodniego odcinka linii metra M2 w Warszawie natrafiono na ok. 40-cm fragment żuchwy, należący najprawdopodobniej do wymarłego słonia leśnego (Palaeoloxodon antiquus). Tak jak poprzednim razem, kość zostanie zbadana w Państwowym Muzeum Archeologicznym, które sprawuje nadzór nad rozbudową linii. Kawałek kości znaleziono podczas prac nad poziome -2 stacji C19 Zacisze. Prawdopodobnie jest to młody osobnik słonia leśnego sprzed 20 tys. lat. Jednak dokładnie będziemy mogli to określić po badaniach laboratoryjnych – mówi dr Wojciech Borkowski, wicedyrektor Państwowego Muzeum Archeologicznego w Warszawie. Ponieważ na kości zachował się ząb trzonowy, naukowcy mają nadzieję, że uda się stwierdzić, czym zwierzę się żywiło. Warto przypomnieć, że 28 listopada 2018 roku podczas głębienia korpusu stacji metra Płocka natrafiono na 7 dużych kości samicy słonia leśnego. Szczątki leżały 6 metrów pod powierzchnią ziemi, w warstwie osadów organicznych powstałych na dnie zbiornika wodnego (rynny żoliborsko-szczęśliwieckiej). To wąskie jezioro istniało przede wszystkim w okresie interglacjału eemskiego. Na ścianie antresoli stacji Płocka znajduje się pamiątkowa tablica. W przeszklonej gablocie w podłodze dr Borkowski umieścił 31 marca br. model znalezionej kości biodrowej. Prehistorycznego ssaka upamiętniono także na muralu projektu Marty Żylskiej na budynku przy ulicy Skierniewickiej 11 w Warszawie. « powrót do artykułu
  13. O właściwościach medycznych i prozdrowotnych miodu manuka pisze się i mówi już od dość dawna. Próbując go wykorzystać w dobie narastającej lekooporności, naukowcy z Japonii posłużyli się elektroprzędzeniem nanowłókien, by uzyskać nowatorskie opatrunki na rany i oparzenia. Manuka to miód pozyskiwany z pyłku Leptospermum scoparium, krzewu z rodziny mirtowatych z Nowej Zelandii i południowo-wschodniej Australii. Miód manuka zawiera wiele bioaktywnych składników, w tym nadtlenek wodoru, metyloglioksal (MGO), polifenole, sacharozę czy maltozę, które wspomagają gojenie. Nadtlenek wodoru, który może być szkodliwy dla komórek, jest w miodzie wytwarzany w takim tempie, że z jednej strony pozwala to kontrolować wzrost bakterii, a z drugiej nie wyrządza krzywdy ludzkim komórkom. MGO z miodu manuka ogranicza wzrost bakterii. Japończycy dodają, że nawet cukry z miodu wspomagają gojenie, bo mogą stanowić źródło energii dla komórek na powierzchni rany. Opatrunki stanowią barierę między patogenami ze środowiska a otwartą raną. Z jednej strony muszą być wytrzymałe, by pełnić funkcje ochronne, z drugiej zaś powinny być delikatne dla gojących się tkanek. Zespół z Shinshu University postanowił wyprodukować nowy opatrunek - matę z nanowłókien kompozytowych octan celulozy-miód manuka (CA-MH). Autorzy artykułu z International Journal of Biological Macromolecules podkreślają, że octan celulozy jest hydrofilowym, biodegradowalnym materiałem. Cechuje go duża wytrzymałość na rozciąganie i biokompatybilność, dlatego świetnie nadaje się do ochrony ran. Prof. Ick Soo Kim wyjaśnia, że trudno było opracować mieszankę do elektroprzędzenia. Octan celulozy stanowił polimerowy nośnik dla bioaktywnego składnika. Należało jednak ustalić, jaką ilość miodu można dodać, by zachowywał on swoje bioaktywne właściwości w macie, nie zmieniając przy tym właściwości mieszanki do elektroprzędzenia. Ostatecznie udało się i naukowcy uzyskali ciągłe i wolne od grudek włókna o akceptowalnych właściwościach mechanicznych. Zauważono, że średnica włókna rosła z zawartością miodu. Maty wykazywały właściwości antydrobnoustrojowe; działały na Gram-dodatnie gronkowce złociste (Staphylococcus aureus) i Gram-ujemne pałeczki okrężnicy (Escherichia coli). Oprócz tego opatrunek miał dobre właściwości przeciwutleniające, wysoką porowatość, co pozwalało materiałowi "oddychać", a także wysoką cytokompatybilność. Wg Japończyków, dodatek miodu do mat z nanowłókien zmniejsza kąt zwilżania, co wspomaga namnażanie i migrację komórek podczas gojenia. Zespół Azeema Ullaha dodaje, że właściwości mat z nanowłókien można także wykorzystać w inżynierii tkankowej i w medycynie regeneracyjnej. Specjaliści mają nadzieję, że produkt uda się szybko skomercjalizować. W tym celu należy jednak najpierw przeprowadzić badania in vivo. « powrót do artykułu
  14. Optyczne pułapki z uwięzionymi jonami iterbu mogą w przyszłości stanowić szkielet kwantowego internetu, służący do wysyłania splątanych cząstek na duże odległości. Do takich wniosków doszedł Jonathan Kindem i jego zespół z California Institute of Technology (Caltech), który zauważył, że jony iterbu pozostają splątane z fotonami przez długi czas. Co więcej, naukowcy wykazali, że stan kwantowy jonu można odczytać za pomocą lasera i mikrofal. W laboratoriach powoli powstają kwantowe komputery. Aby w pełni wykorzystać ich możliwości, konieczne będzie stworzenie „kwantowego internetu”, za pośrednictwem którego maszyny takie będą mogły wymieniać dane. Jednak kwantowana informacja jest ze swej natury niezwykle delikatna, co oznacza, że bardzo trudno jest wysłać ją na duże odległości. Komputery kwantowe kodują informacje w kwantowym stanie materii, na przykład w uwięzionych atomach czy obwodach nadprzewodzących. Jednak najlepszym sposobem na przesłanie takiej informacji jest wykorzystanie fotonów. Tutaj poważne wyzwanie stanowi transfer informacji z kubitów bazujących na materiałach stałych do kubitów zakodowanych w fotonach oraz z powrotem. Kubity bazujące na materiałach stałych wchodzą w silne interakcje ze światłem, więc informację do fotonu przekazać jest łatwo. Jednak kubity w fotonach żyją bardzo krótko, przez co trudno je wykorzystać w praktyce. Z drugiej strony uwięzione atomy czy jony są zdolne do długotrwałego przechowywania kubitów, jednak słabo reagują one ze światłem. Szczególnie interesujące są tutaj jony metali ziem rzadkich.  Mają one właściwości, które pozwalają na tworzenie wyjątkowo żywotnych kubitów, jednak naukowcy mają poważne problemy, by uwięzić je w taki sposób, by można je było kontrolować za pomocą światła i by wchodziły z nim w interakcje. Zespół Kindema wykazał, że problemy te można rozwiązać wykorzystując jony iterbu umieszczone w odpowiedniej pułapce optycznej, która intensyfikuje ich interakcję ze światłem. Pułapka taka to periodyczna struktura o długości 10 mikrometów pokryta powtarzającym się wzorcem w nanoskali. W centrum takiej struktury umieszczony został jon. Światło wielokrotnie odbija się w takiej pułapce, przez co zwiększa się prawdopodobieństwo, że wejdzie ono w interakcję z jonem. Testy wykazały, że splątany foton pozostawał w pułapce przez ponad 99% czasu. Dzięki temu naukowcy mogli obserwować system składający się z fotonu i jonu. Okazało się, że były one splątane przez 30 mikrosekund. To wystarczająco długo, by przesłać informację na terenie kontynentalnych Stanów Zjednoczonych. Teraz zespół Kindema pracuje nad skalowaniem swojego systemu tak, by przeprowadzić eksperyment z rzeczywistą wymianą informacji pomiędzy odległymi kubitami. W ten sposób mogłyby powstać podwaliny pod kwantowy internet, który umożliwi nie tylko wymianę kwantowych informacji, ale pozwoli też, by komputery kwantowe wspólnie dokonywały obliczeń. To zaś pozwoliłoby na przeprowadzanie niezwykle złożonych operacji na gigantycznych zbiorach danych. Wyniki badań zostały opublikowane na łamach Nature. « powrót do artykułu
  15. Odkryta właśnie supernowa jest co najmniej dwukrotnie jaśniejsza i energetyczna oraz prawdopodobnie znacznie bardziej masywna niż dotychczasowa rekordzistka. Została ona zauważona przez międzynarodowy zespół naukowy, na którego czele stali naukowcy z University of Birmingham. Grupa, w skład której wchodzą również uczeni z uniwersytetów Harvarda, Ohio i Norhtwestern, uważa, że SN2016aps może być przykładem niezwykle rzadkiej klasy pulsacyjnych supernowych z niestabilnością kreacji par. Być może powstała w wyniku połączenia dwóch gwiazd tuż przed eksplozją. Dotychczas takie wydarzenie przewidywano jedynie teoretycznie. Możemy badać supernowe wykorzystując dwie skale – całkowitą energię ich eksplozji albo energię emitowaną w formie światła widzialnego, mówi główny autor badań doktor Matt Nicholl z University of Birmingham. W typowej supernowej energia emitowana w postaci światła widzialnego to mniej niż 1% całkowitej emisji. Jednak w przypadku SN2016aps zaobserwowaliśmy, że energia ta była 5-krotnie większa niż dla typowej supernowej. To największa ilość światła, jakie udało się zaobserwować z supernowej, stwierdza uczony. Analiza spektrum światła wykazała, że eksplozja została zasilona zderzeniem pomiędzy supernową a masywną powłoką gazową odrzuconą przez gwiazdę lata wcześniej. Każdej nocy obserwuje się wiele supernowych, większość z nich znajduje się w masywnych galaktykach. Ta supernowa się wyróżniała. Wydawało się, że znajduje się w środku pustki. Nie byliśmy w stanie dostrzec jej galaktyki, póki światło z supernowej nie przygasło, mówi doktor Peter Blanchard z Northwestern University. Zespół obserwował gwiazdę przez dwa lata, do czasu aż jej jasność nie zmniejszyła się o 99%. Na podstawie tych obserwacji stwierdzono, że supernowa miała masę od 50 do 100 mas Słońca. Gwiazdy o tak wielkiej masie doświadczają gwałtownego pulsowania przed śmiercią. Zrzucają wtedy gigantyczną powłokę gazową. Zjawisko to może być napędzane przez proces zwany niestabilnością kreacji par, który został teoretycznie przewidziany 50 lat temu. Jeśli wszystko odpowiednio zgra się w czasie, supernowa może ponownie przechwycić powłokę gazową i uwolni olbrzymią ilość energii w wyniku tej kolizji. Myślimy, że zaobserwowaliśmy tutaj najlepszego kandydata na dowód prawdziwości takiego procesu. I prawdopodobnie najbardziej masywnego, stwierdza Nicholl. Uczony dodaje, że SN2016aps dostarczyła dodatkowych pytań. Gwiazda zawierała głównie wodór. Jednak tak masywne gwiazdy powinny stracić wodór na długo, zanim zaczną pulsować. Dlatego też naukowcy przypuszczają, że doszło do połączenia dwóch mniej masywnych gwiazd, z których mniej masywna zawierała dużo wodoru, a ich wspólna masa była na tyle duża, że doszło do zjawiska niestabilności kreacji par. « powrót do artykułu
  16. Na łamach Nature Astronomy ukazał się artykuł Tidal fragmentation as the origin of 1I/2017 U1 Oumuamua. Wysunięta w nim hipoteza dotycząca sposobu powstania niezwykłego obiektu Oumaumua, który w 2017 roku odwiedził Układ Słoneczny, wyjaśnia wiele z jego tajemnic. Autorzy, Yun Zhang z Chińskiej Akadmeii Nauk i Douglas N. C. Lin z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis, uważają, że Oumuamua to fragment większego obiektu, rozerwanego przez siły grawitacyjne jego rodzimej gwiazdy. Rozerwanie za pomocą sił pływowych nie tylko wyjaśnia kształt Oumuamua, ale również daje podstawy, by przypuszczać, że w przestrzeni kosmicznej jest znacznie więcej obiektów o takim kształcie, mówi Yun Zhang. Oumuamua to zadziwiający obiekt. Jest na przykład niezwykle wydłużony i spłaszczony. Nigdy wcześniej astronomowie nie zaobserwowali w przestrzeni kosmicznej niczego o takim kształcie. Ponadto wykazuje „przyspieszenie niegrawitacyjne”, co oznacza, że nie został on przyspieszony przez oddziaływanie Słońca, Jowisza czy innych dużych obiektów Układu Słonecznego. Takie przyspieszenie można by wyjaśnić uwalnianiem się gazu, który działa jak silnik rakietowy. Problem w tym, że nie zaobserwowano, by w Oumuamua uwalniał się gaz. Wiemy też, że Oumuamua pochodzi spoza Układu Słonecznego. Biorąc pod uwagę rozmiary przestrzeni kosmicznej i nasze wciąż skromne możliwości obserwacyjne, natrafienie na choćby jeden taki obiekt graniczy z cudem. Chyba, że tego typu obiektów jest naprawę wiele. Tak właśnie uważa Zhang. Średnio każdy układ planetarny powinien wyrzucać z siebie około 100 bilionów tego typu obiektów, stwierdza uczony. Nic zatem dziwnego, że gdy tylko zauważono tak dziwaczny obiekt, pojawiły się głosy, że może być to statek obcych. Tymczasem Zhang i Lin proponują całkowicie naturalne wyjaśnienie pochodzenia Oumuamua. Uczeni wykorzystali symulacje komputerowe, by zbadać, jak na różne obiekty wpływa przelot w pobliżu gwiazdy macierzystej. Modele wykazały, że obiekty takie zostaną rozerwane w taki sposób, że powstaną wydłużone fragmenty, które zostaną następnie wyrzucone w przestrzeń międzygwiezdną. Gdy obiekt znajdzie się niedaleko gwiazdy, jest podgrzewany do wysokich temperatur, później stygnie i pojawiają się na nim podłużne pęknięcia. Siły pływowe gwiazdy rozrywają obiekt wzdłuż pęknięć. W procesie tym zużywanych jest też olbrzymia ilość substancji lotnych, co wyjaśnia czerwonawe zabarwienie powierzchni, brak widocznej komy oraz brak wody, stwierdza Zhang. Dodaje jedna, że pod powierzchnią mogą znajdować się skondensowane substancje lotne, jak np. zamarznięta woda. Mogą zostać one „aktywowane” podczas przelotu w pobliżu innych gwiazd, nadające obiektowi niegrawitacyjne przyspieszenie. Oumuamua jest pierwszym, ale nie jedynym, obiektem pochodzącym spoza Układu Słonecznego, który zjawił się w naszym sąsiedztwie. W ubiegłym roku zauważono kometę 2I/Borisov. Naukowcy spodziewają się, że gdy uruchomione zostanie Vera C. Rubin Observatory, poznamy znacznie więcej takich obiektów. « powrót do artykułu
  17. Pierwszego kwietnia we wrocławskim zoo urodził się 2. w Polsce takin złoty. Poprzedni przyszedł na świat w tej samej placówce w marcu zeszłego roku. Takin złoty to niezwykle rzadkie zwierzę, nawet w ogrodach zoologicznych. Jego hodowlę prowadzi zaledwie 13 zoo na świecie. Rok temu we Wrocławiu urodziła się samiczka (Shaanxi), teraz - samczyk. Programy hodowli zachowawczej to priorytet dla ogrodów zoologicznych. Na całym świecie prowadzanych jest ich około 900. Wszystkie są koordynowane przez stowarzyszenia regionalne, a ich celem jest nie tylko stworzenie bezpiecznej liczebnie populacji gatunków zagrożonych i utrzymanie ich w doskonałej kondycji genetycznej czy psychofizycznej, ale również jak najlepsze poznanie gatunków mało znanych oraz dzielenie się uzyskaną wiedzą. Jednym z nich jest takin złoty, który zamieszkuje w naturze tylko jedną chińską prowincję i którego Europejczycy zobaczyli dopiero w XIX w. Stąd duże znaczenie naszej hodowli i naszych doświadczeń, bo to one już mają wpływ na przetrwanie tego gatunku - mówi Radosław Ratajszczak, prezes wrocławskiego zoo. W 2017 r. na przełomie czerwca i lipca takiny przyjechały do Wrocławia z 3 ogrodów zoologicznych: w Libercu, Berlinie i Dreźnie. Zamieszkały na wybiegu w najstarszej części zoo. Za sąsiadów mają koziorożce syberyjskie, milu i jelenie Alfreda. Tym razem matką została Won Yu i podobnie jak rok temu Zhaoze, bardzo troszczy się o potomstwo. Nie spuszcza samczyka z oka, a gdy ten oddali się nawet odrobinę, przywołuje go charakterystycznym chrapliwym muczeniem – mówi Łukasz Karolik, opiekun zwierząt kopytnych we wrocławskim zoo. Na razie młody takin żywi się wyłącznie mlekiem matki. Bardzo interesuje się jednak nowościami. Kiedy karmimy Zhaoze np. marchewką, podchodzi i próbuje ją naśladować, ale jeszcze nie potrafi gryźć i jego układ trawienny nie jest gotowy na stały pokarm. Takin złoty (Budorcas taxicolor bedfordi) to ssak z rodziny wołowatych. Osiąga do 2,2 m długości. Ma 1,4 m wysokości i waży nawet 350 kg. Zamieszkuje góry Qin Ling w prowincji Shaanxi. Ma nietypową budowę ciała - przypomina krzyżówkę kozy, antylopy i niedźwiedzia, a rogi ma krótkie i osadzone bardzo blisko siebie. Naturalnymi wrogami takina złotego są irbisy, cyjony czy wilki. B. t. bedfordi żywi się m.in. korą wierzby czy sosny, młodymi listkami i ziołami, a także pędami bambusa. Najchętniej żeruje o świcie i zmierzchu. W naturalnym środowisku dożywa 18 lat. Tak jak pandy wielkie takiny są uznawane za dobro narodowe Chin. Niestety, należą do gatunków narażonych na wyginięcie. Do największych zagrożeń należą wylesienie, polowania i fragmentacja siedlisk. « powrót do artykułu
  18. W Niedzielę Wielkanocną w Biebrzańskim Parku Narodowym wybuchł pożar. Gasiło go 9 jednostek straży pożarnej. Płonęły łąki i torfowiska. Spłonęły siedliska wodniczki, dubelta, podróżniczka, błotniaka stawowego i łąkowego. Te rzadkie gatunki ptaków nie są spotykane w wielu miejscach naszego kraju, a dolina Biebrzy jest ich ostoją. Akcję utrudniał podmokły teren, na który strażacy nie mogli wjechać wozami. Duży dystans pokonywali więc pieszo. Biebrzański Park Narodowy to największy park w Polsce. Jak podano na jego profilu na Facebooku, wg wstępnych oględzin, spłonęło aż 200 hektarów łąk, nieużytków i lasów. Starty przyrodnicze są ogromne, bo zaczęły się wiosenne lęgi. Ogień strawił ulubione miejsce miłośników ptaków przy grobli na Biały Grąd. Strażacy walczyli z ogniem, który wybuchł w pobliżu miejscowości Mścichy. To jeden z największych pożarów w ostatnich latach. Dym zauważono w niedzielne przedpołudnie na obrazie z kamery w Punkcie Alarmowo-Dyspozycyjnym w Goniądzu. Pożar się błyskawicznie rozprzestrzeniał. Silnie wiało, zadania nie ułatwiała strażakom także susza. Strażacy, zarówno zawodowi, jak i z ochotniczej straży pożarnej, gasili ogień przede wszystkim za pomocą tłumic i łopat. Tam, gdzie była woda, korzystano także z niej. Ogień zatrzymał jednak dopiero pięciokrotny zrzut wody z samolotu gaśniczego "dromader". Pożar gaszono przez 10 godzin aż do nocy. Koszty akcji są duże i sięgają 100 tys. złotych. Władze Parku apelują o zaniechanie wiosennego wypalania traw, bo one są najczęstszą przyczyną naszych pożarów. Grożą za to konsekwencje, z karą więzienia włącznie, oraz utrata dopłat rolniczych. « powrót do artykułu
  19. Naukowcy informują o odkryciu 6 nowych koronawirusów u nietoperzy w Mjanmie. Uczeni ze Smithsonian Institute, Vanderbilt University, Ministerstwa Rolnictwa, Hodowli i Irygacji Mjanmy oraz Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis, badali nietoperze, które – w związku z wkraczaniem ludzi na ich tereny – coraz częściej wchodzą w kontakt z człowiekiem. Zwierzęta były chwytane i pobierano próbki z ich pysków, odbytów oraz zbierano guano. Próbki były następnie badane metodą PCR na obecność wirusów. Badania wykazały istnienie trzech nieznanych dotychczas alfa-koronawirusów, trzech nowych beta-koronawirusów oraz jednego alfa-koronawirusa, który był znany z innych części Azji Południowo-Wschodniej, ale nie z Mjanmy. Jak czytamy na łamach PLOS One szacuje się, że 60–75% nowych chorób zakaźnych to zoonozy [choroby odzwierzęce – red.], z czego ponad 70% prawdopodobnie bierze swój początek od dzikich zwierząt. Rozprzestrzenianie się takich chorób jest związane z ludzką aktywnością spowodowaną znacznym rozrostem populacji człowieka w drugiej połowie XX wieku. Wielkoskalowe zmiany w środowisku, takie jak wylesianie i wykorzystywanie ziemi na potrzeby rolnictwa, mogą zmieniać związki pomiędzy gospodarzem a patogenem, zwiększać liczbę kontaktów pomiędzy ludźmi, a dzikimi zwierzętami i ich patogenami, powodując, że przejście patogenów na nasz gatunek staje się coraz bardziej prawdopodobne. Powodowana przez człowieka utrata bioróżnorodności sprawia, że zmniejsza się liczebność gatunków będących optymalnymi gospodarzami dla patogenów i zwiększa się liczba gatunków wystarczających, by stać się gospodarzami, co może zwiększać liczbę infekcji u ludzi. Ponadto coraz bardziej intensywna hodowla skutkuje sztucznym zagęszczeniem zwierząt hodowlanych, zwiększając ryzyko zakażenia ludzi. Około 2/3 patogenów atakujących ludzi żyje w złożonych systemach składających się z wielu gospodarzy. Patogeny, mające wielu gospodarzy, w tym gospodarzy wśród dzikich zwierząt, z większym prawdopodobieństwem zarażają człowieka. Autorzy najnowszych badań złapali i zbadali 464 nietoperze, należące do co najmniej 11 gatunków z ośmiu rodzajów i sześciu rodzin. Pobrano w sumie 759 próbek. Koronawirusy wykryto w 48 z nich. W większości przypadków były one obecne w guano, najmniej zaś znaleziono w próbkach pobranych z pysków. Zidentyfikowano cztery alfa-koronawirusy – w tym trzy dotychczas nieznane – oraz trzy beta-koronawirusy, wszystkie dotychczas nieznane. Znany alfa-koronawirus PREDICT-CoV-35 został wcześniej zaobserwowany wśród nietoperzyw Kambodży i Wietnamie. Badania wykazały też, że żaden ze zidentyfikowanych wirusów nie jest blisko spokrewniony z SARS-Cov, MERS-CoV ani SARS-CoV-2, które w obecnym wieku wywoływały epidemie wśród ludzi. Ludzie nadal będą zagarniali kolejne dzikie tereny i niszczyli bioróżnorodność. Będziemy więc narażali sami siebie na coraz częstsze wybuchy epidemii. Dlatego też badanie koronawirusów jest niezwykle istotne. Od czasu wybuchu epidemii SARS liczne szczepy koronawirusów zostały wykryte u nietoperzy na całym świecie, w Azji, Afryce, Europie, obu Amerykach i Australazji. Już w 2017 roku naukowcy szacowali, że istnieje około 3200 koronawirusów. Większości z nich nie znamy. « powrót do artykułu
  20. Acanthostronglyophora ingens, gąbka z Indo-Pacyfiku, wytwarza alkaloid - manzaminę A - który hamuje wzrost komórek raka szyjki macicy. Międzynarodowy zespół naukowców badał wpływ manzaminy A na 4 linie komórkowe raka szyjki macicy: C33A, HeLa, SiHa i CaSki. Alkaloid hamował wzrost komórek rakowych i powodował, że niektóre z nich umierały; zjawisk tych nie stwierdzono w przypadku zdrowych komórek. Badania wykazały, że w przypadku SiHa i CaSki manzamina A blokowała cykl komórkowy na fazie G1/S i regulowała geny związane z cyklem komórkowym. Badania dot. apoptozy wykazały, że największą wrażliwość na alkaloid wykazywały komórki linii HeLa. Co ważne, manzamina A obniżała poziom onkoproteiny SIX1, która jest związana z nowotworzeniem w raku szyjki macicy. To bardzo ekscytujące nowe zastosowanie dla cząsteczki, która wcześniej wykazała znaczący potencjał w zakresie kontroli malarii i dobre właściwości lekopodobne - podkreśla dr Mark T. Hamann z Uniwersytetu Medycznego Karoliny Południowej. W ramach wcześniejszych badań zespół Hamanna zidentyfikował gąbkopochodne związki działające na linie komórkowe czerniaka oraz raka trzustki (monanchocydynę A z subarktycznych gąbek z rodzaju Monanchora oraz aleutianaminę z Latrunculia austini z wód Alaski). Sporządzono kilka wniosków patentowych na manazaminę A. Naukowcy zakładają też firmę. Kolejnym krokiem ma być ocena istotności klinicznej. Oprócz tego ekipa wspomina o projektowaniu i rozwijaniu analogów manzaminy do zapobiegania i terapii nowotworów. Choć związek może być pozyskiwany w laboratorium, Hamann nie sądzi, by było to najlepsze rozwiązanie. Większość materiałów startowych to związki ropopochodne. Dla odmiany gąbki można z powodzeniem hodować w naturalnym habitacie i w odróżnieniu od innych form akwakultury nie wiąże się to z zanieczyszczeniem. Pozyskiwanie tych związków z gąbek rosnących w naturalnym środowisku wydaje się więc najlepszym pomysłem, a przy okazji hodowla stanowiłaby szansę na rozwój ekonomiczny dla obszarów wiejskich Indonezji. Ze szczegółami badań można się zapoznać na łamach Journal of Natural Products. « powrót do artykułu
  21. Chiński astronom odkrył najszybciej obracającą się gwiazdę w Drodze Mlecznej. Li Guangwei wykorzystał Large Sky Area Multi-Object Fiber Spectroscopic Telescope (LAMOST) znajdujący się w Xinglong w prowincji Hebei. Za pomocą tego urządzenia odkrył, że szybkość ruchu obrotowego gwiazdy LAMOST J040643.69+542347.8 wynosi około 540 km/s. To o około 100 km/s szybciej niż dotychczasowy rekordzistka HD 191423. Dla porównania, prędkość obrotowa gwiazd podobnych do Słońca wynosi na równiku mniej niż 25 km/s. Analizując spektrum gwiazdy uczony doszedł do wniosku, że to masywny obiekt o wysokiej temperaturze. Gwiazda ma obły kształt, gdyż duża prędkość obrotowa mocno zniekształca ją na równiku. Powoduje to, że jej średnica na równiku jest większa, niż średnica mierzona do biegunów. Przez to grawitacja na biegunach jest wyższa niż na równiku. Wyższa jest tam też temperatura gwiazdy. LAMOST J040643.69+542347.8 znajduje się w odległości około 30 000 lat świetlnych od Ziemi i ucieka z prędkością około 120 km/s od miejsca swoich narodzin, co sugeruje, że była częścią układu podwójnego. Najprawdopodobniej przechwytywała materiał od swojego towarzysza, co napędziło jej ruch obrotowy, a gdy jej towarzysz zakończył życie w postaci supernowej, badana gwiazda została gwałtownie wyrzucona siłą eksplozji. « powrót do artykułu
  22. W języku suahili bąkojad czerwonodzioby jest nazywany Askari wa kifaru, co oznacza "strażnik nosorożca". Ostatnie badania naukowców z Uniwersytetu Wiktorii w Melbourne pokazują, że oddaje to rzeczywistość, bo ptaki są pierwszą linią obrony dla słabo widzących krytycznie zagrożonych nosorożców czarnych; bąkojady wszczynają alarm, gdy wykryją zbliżających się kłusowników. Monitorując nosorożce czarne z RPA, dr Roan Plotz odkrył, że nosorożce, na których grzbiecie przesiadują żywiące się pasożytami oraz krwią z ran bąkojady, o wiele lepiej wyczuwały i unikały ludzi niż osobniki bez ptaka na plecach. Strategie ochronne pomogły w ostatnich latach zwiększyć liczebność nosorożców czarnych, jednak kłusownictwo pozostaje poważnym problemem. Nosorożce czarne mają pokaźne rogi i grubą skórę, ale są ślepe jak krety. Myśliwi podkradający się z wiatrem mogą podjeść niezauważeni na odległość 5 m. Eksperymenty pokazały, że bąkojady rekompensują nosorożcom kiepski wzrok. Dzięki nim nosorożce wykrywały bowiem ludzi szybciej i z większej odległości. Australijczycy zademonstrowali, że nosorożce bez bąkojadów wykrywały zbliżających się ludzi tylko w 23% przypadków, zaś osobniki z wszczynającymi alarm Buphagus erythrorynchus na grzbiecie zauważały ich aż w 100% przypadków. Dodatkowo autorzy artykułu z pisma Current Biology stwierdzili, że im więcej bąkojadów nosi na grzbiecie nosorożec, tym większa odległość, z jakiej wykrywa człowieka. Nosorożce z ptasimi pasażerami były w stanie wykryć człowieka z odległości średnio 61 m, czyli niemal 4-krotnie większej niż osobniki bez ptaków na grzbiecie. Słysząc zawołanie bąkojada, nosorożce często zmieniały pozycję w taki sposób, że wiatr mógł im przynieść woń człowieka. Uzyskane wyniki sugerują, że bąkojady są skutecznymi towarzyszami, pozwalającymi nosorożcom skuteczniej wykrywać i unikać spotkań z ludźmi. Dr Plotz uważa, że bąkojady mogły wyewoluować to zachowanie, by chronić cenne źródło pokarmu. Niestety, przez nadmierne polowanie nosorożce stanęły na krawędzi zagłady. Naukowcy podkreślają, że populacje bąkojadów także znacząco zmniejszyły się w ostatnich latach, a w pewnych rejonach Afryki doszło nawet do miejscowych wyginięć. Wyniki studium sugerują, że reintrodukcja ptaków do populacji nosorożców może wspomóc wysiłki na rzecz ochrony obu gatunków. « powrót do artykułu
  23. Górnicy pracujący w serbskiej kopalni odkrywkowej Kostolac natrafili na niezwykłe znalezisko. W łożysku rzeki odkryli trzy łodzie pochodzące prawdopodobnie z czasów rzymskich. Zabytki liczą sobie co najmniej 1300 lat. Największa z łodzi ma 15 metrów długości i została wykonana technikami wykorzystywanymi przez Rzymian. Dwie mniejsze jednostki wydłubano z pojedynczych pni i odpowiadają opisom łodzi, jakich używali Słowianie do przekraczania Dunaju i atakowania rzymskiego pogranicza. Kopalnia Kostolac znajduje się w pobliżu rzymskiego miasta Viminacium. W przeszłości była to prowincjonalna stolica, w której stacjonowały rzymskie okręty patrolujące Dunaj. W czasach Imperium Rzymskiego sam Dunaj lub jedna z jego dużych odnóg płynęła przez obecną kopalnię. Znalezione łodzie znajdowały się na szczycie 15-metrowego usypiska żwiru i były przykryte 7-metrową warstwą gliny i mułu. Niestety największa z jednostek została poważnie uszkodzona przez sprzęt górnicy. Zniszczeniu uległo 35-40 procent statku. Archeolodzy zebrali wszysktie szczątki i powinniśmy być w stanie odtworzyć pełną jednostkę, mówi Miomir Korac, dyrektor Instytutu Archeologii, który stoi na czele Viminacium Science Project. Obecnie wiemy, że największa ze znalezionych jednostek posiadała pojedynczy pokład i była napędzana co najmniej 6 parami wioseł. Wyposażono ją też w mocowanie na żagiel. Jej załogę stanowiło prawdopodobnie 30-35 marynarzy i była używana do długodystansowych podróży. Na jej kadłubie znaleziono ślady napraw. Deski statku połączono za pomocą gwoździ i innych żelaznych elementów. Mniejsze łodzie były wykonane bardzo prostymi technikami, chociaż na jednej z nich widać zdobienia. Chociaż większa jednostka została wykonana rzymskimi technikami, równie dobrze może ona pochodzić z czasów Bizancjum lub ze średniowiecza. Bez datowania radiowęglowego lub analizy geologicznej nie można dokładnie określić jej wieku. Na razie jednak, z powodu pandemii, takich badań nie można wykonać, gdyż laboratoria się zamknięte. Jednak z dużym prawdopodobieństwem mamy do czynienia z jednostkami z epoki Imperium Romanum. W dokumentach brak bowiem wzmianki o portach czy im podobnej infrastrukturze, która istniałaby w okolicy po tym, jak w VI wieku Viminacium zostało zajęte przez najeźdźców. Być może wspomniane łodzie to świadkowie bity pomiędzy Rzymianami a Słowianami. W historycznych źródłach brak jednak wzmianek o takiej bitwie w pobliżu Viminacium, chociaż wiemy, że dochodziło do kilku bitew w górze rzeki, bliżej rzymskich portów Singidunum i Sirmium. Trzeba tutaj zauważyć, że mniejsze jednostki to typowe dłubanki. Nie służyły to tocznia bitew na wodzie. Z dokumentów wiemy, że gdy do takiego starcia dochodziło, rzymskie okręty z łatwością radziły sobie z dłubankami. Być może więc mamy tutaj do czynienia z celowym zatopieniem rzymskiej jednostki przez wycofujące się rzymskie oddziały? Bez dalszych prac i dodatkowego datowania trudno będzie odpowiedzieć na te pytania. Viminacium było stolicą prowincji Moesia Superior. Miasto założono w I wieku naszej ery, a w szczycie rozwoju zamieszkiwało je 40 000 osób. Było jednym z największych miast swoich czasów. Leżało przy Via Militaris, 924-kilometrowej drodze łączącej Singidunum (Belgrad), a biegnącej przez Serdicę (Sofia), Philippopolis (Płowdiw) do Konstantynopola (Istambuł). W Viminacium stacjonował Legion VII Claudia Pia Fidelis, który brał udział m.in. w wojnach galijskich i w słynnej bitwie pod Farsalos. Viminacium zostało splądrowane przez Hunów w V wieku. Odbudował je cesarz Justynian. W VI wieku całkowicie zniszczyli je Słowianie.   « powrót do artykułu
  24. Przedstawiciele Światowej Organizacji Zdrowia oświadczyli, że wciąż nie jest jasne, czy osoby wyleczony z COVID-19 są chronione przed kolejną infekcją. Nie ma obecnie jednoznacznej odpowiedzi na pytanie czy i na jak długo nabywamy odporności na koronawirusa SARS-CoV-2. Okazuje się bowiem, że nie u wszystkich wyleczonych stwierdzono obecność przeciwciał. Zwykle, gdy wyleczymy się z choroby wirusowej, jesteśmy odporni na ponowne zachorowanie. Układ odpornościowy zapamiętuje bowiem wirus i gdy zetknie się z nim po raz drugi, szybko przystępuje do ataku, niszcząc go, zanim pojawią się objawy choroby. Wiemy też, że w przypadku wielu chorób, jak na przykład świnki, odporność nie jest dana na całe życie, dlatego np. konieczne są szczepionki przypominające. Jako, że SARS-CoV-2 to nowy wirus, wielu rzeczy o nim nie wiemy. A jedną z najważniejszych z nich jest to, czy i na jak długo człowiek nabywa odporności. Zarówno u chorych, jak i u wyleczonych – chociaż jak się okazuje nie u wszystkich – występują przeciwciała, wskazujące na nabywanie odporności. Odporność taka, dla dłuższa lub krótsza, pojawia się w przypadku innych koronawirusów. Jednak odnośnie tego najnowszego nie mamy jeszcze takich danych. Jeśli chodzi o wyleczenie i możliwość późniejszej infekcji, to sądzę, że nie mamy jeszcze na to odpowiedzi. Nie wiemy tego, mówił na wczorajszej konferencji prasowej doktor Mike Ryan, dyrektor ds. sytuacji nadzwyczajnych WHO. Jak poinformowała doktor Maria Van Kerkhove, główny ekspert WHO ds. COVID-19, wstępne badania pacjentó z Szanghaju wykazały, że u niektórych poziom przeciwciał jest bardzo wysoki, a u niektórych nie ma ich w ogóle. Nie wiadomo też, czy pacjenci rozwiną odpowiedź immunologiczną w przypadku drugiej infekcji. Amerykańskie Centra Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) pracują nad testem na obecność przeciwciał, jednak – jak podkreśla WHO – test taki da nam odpowiedź, czy zetknęliśmy się już z wirusem. Nie zapewni nas jednak, że nie możemy się ponownie zarazić. Przedstawiciele WHO zauważyli też, że pandemia COVID-19 bardzo szybko się rozwija, a powoli ustępuje. Wirus jest znacznie bardziej śmiertelny od grypy, dlatego też przestrzegają przed zbyt wczesnym znoszeniem ograniczeń. Dobrze jest uświadomić sobie,że w 2009 roku na grypę H1N1 zachorowano ponad 60 milionów Amerykanów. W ciągu roku zmarło 12 500 obywateli USA. Tymczasem na COVID-19 zachorowało nieco poniżej 600 000 Amerykanów, a liczba zmarłych zbliża się do 24 000. Odpowiedź na pytanie, czy i na jak długo nabieramy odporności po zachorowaniu na COVID-19 jest niezwykle ważna. Przede wszystkim dlatego, że wyleczono już ponad 450 000 osób. Jeśli ludzie ci byliby odporni, mogliby wrócić do codziennych zajęć. Pytanie o sposób rozwijania odporności i czas jej trwania jest też niezwykle ważna z punktu widzenia prac nad szczepionką. « powrót do artykułu
  25. Pandemia spowodowała zmniejszenie ludzkiej aktywności i zanieczyszczeń generowanych przez Homo sapiens. Efekty tego są często widoczne gołym okiem i niejednokrotnie – spektakularne. Gazeta Times of India donosi o niezwykle czystych wodach niesionych przez Ganges. Jak poinformował BD Joshi, specjalista nauk o środowisku naturalnym i były wykładowca Gurukul Kangri University, w miastach Rishikesh i Haridwar wody tej świętej rzeki stały się tak czyste, że ponownie nadają się do achaman, czyli rytualnego picia. Z badań Joshiego wynika, że poziom zanieczyszczeń w Gangesie zmniejszył się 5-krotnie. Wszystko dzięki temu, że do rzeki trafia znacznie mniej ścieków z zakładów przemysłowych, hoteli i schronisk. Opinię tej potwierdza Tanmay Vashishth, sekretarz generalny organizacji Ganga Sabha, która walczy z zanieczyszczeniami Gangesu. Mówi on, że rzeka nigdy nie wydawała się tak czysta. O różnicy w jakości wody informuje też RK Kathait ze Stanowej Rady Kontroli Zanieczyszczeń (PCB). Przedstawiciele PCB oficjalnie oświadczyli, że w Haridwar Ganges jest na tyle czysty, że można się w nim kąpać, a woda, po oczyszczeniu, nadaje się do picia. Z kolei w pobliskim Rishikesh wodę można pić po dezynfekcji. Z całego świata napływają informacje o czystszych wodach, pojawianiu się dawno niewidzianych zwierząt i zwiększonej przejrzystości powietrza. Przed kilkoma dniami media społecznościowe zapełniły się fotografiami wykonanymi przez mieszkańców indyjskiego stanu Pendżab. Mieszkańcy Dźalandharu po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat mogli podziwiać szczyty Himalajów odległych o 140 kilometrów. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...