Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37182
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    235

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. "Świat mikrobiomu" zaczyna się operacją wyrostka robaczkowego, by płynnie przejść do kupy. Tak, tak, kupy, o której traktuje wstęp pod znamiennym tytułem „Dobre g*wno”. Jednak nie jest to książka o wyrostkach robaczkowych i kupie. A przynajmniej nie tylko. To książka o życiu. Naszym i całej planety. O tym, jak olbrzymią rolę odgrywa mikrobiom. We wszystkich możliwych miejscach, w których występuje. Autor opowiada i o mikrobiomie skóry jelit czy płuc, jak i o mikrobiomie antarktycznych jezior. Pokazuje, jak bardzo zależymy - my, nasze zdrowie i zdrowie całego ekosystemu - od wszędobylskich mikroorganizmów. Uświadamia czytelnikowi, jak olbrzymie znaczenie ma to co je, jakim powietrzem oddycha, w jakim środowisku się obraca i w jakim klimacie przebywa. Zwraca uwagę, że wyjazd na wakacje wpływa na nasz mikrobiom, a migracja to nie tylko przemieszczanie ludzi, ale całych mikrobiomów. To rzeczy niby oczywiste, ale z tych oczywistości, które ktoś musi wypowiedzieć, byśmy je zauważyli. Dowiadujemy się, jak mikrobiom się zmienia pod wpływem diety czy palenia papierosów i jak się starzeje. Książka to wspaniała podróż po wszechobecnym, a jednocześnie niezwykle tajemniczym, fascynującym świecie, którego istnienia na co dzień sobie nie uświadamiamy. Nauka dopiero zaczyna ten świat poznawać i już wie, że jest on bardziej złożony niż się wydawało i ma na nas większy wpływ niż moglibyśmy myśleć i chcielibyśmy przyznać. Mikrobiom decyduje nie tylko o naszym zdrowiu, ale też postępowaniu, samopoczuciu i życiowych wyborach. Doktor James Kinross jest starszym wykładowcą chirurgii kolorektalnej w Imperial College London i od ponad 20 lat zajmuje się badaniem mikrobiomu. Szczególnie interesuje go wpływ mikrobiomu na powstawanie nowotworów i innych przewlekłych chorób jelit. O mikrobiomie potrafi opowiedzieć lekko, interesująco, zręcznie malując obraz otaczających nas połączonych ze sobą wszechświatów mikroorganizmów. To książka dla każdego, kto chciałby dowiedzieć czegoś więcej o sobie i swoim otoczeniu. A ci, którzy chcieliby zgłębić temat, znajdą w niej setki przypisów z odniesieniami do fachowej literatury.
  2. Prawdopodobieństwo, z jakim w ciągu życia zachorujemy na nowotwór, może być określane jeszcze przed urodzeniem, twierdzą naukowcy z Van Andel Institute (VAI). Na łamach Nature Cancer informują oni o zidentyfikowaniu dwóch różnych stanów epigenetycznych, które pojawiają się w życiu płodowym, a które powiązane są z ryzykiem nowotworu. Jeden z nich związany jest z niskim, drugi z wysokim ryzykiem zachorowania. Odkrycie może znacząco zmienić postrzeganie nowotworów. Jeśli nowotwór pojawi się u osoby z niskim ryzykiem zachorowania, z większym prawdopodobieństwem będzie to nowotwór wywodzący się z krwi czy układu limfatycznego, jak białaczka lub chłoniak. U osób z wysokim ryzykiem zachorowania częściej będzie to nowotwór tworzący guzy lite, jak rak prostaty czy płuc. Do większości zachorowań na nowotwory dochodzi na późniejszych etapach życia, a choroby te są postrzegane przez pryzmat mutacji lub genetyki. Dlatego też nie prowadzono dotychczas zbyt wielu badań nad tym, w jaki sposób rozwój płodowy wpływa na ryzyko nowotworu. Nasze odkrycie to zmienia. Zidentyfikowanie dwóch różnych stanów genetycznych otwiera drzwi do zupełnie nowego świata badań nad nowotworami, mówi współautor badań doktor J. Andrew Pospisilik, dyrektor Wydziału Epigenetyki w VAI. Ryzyko rozwoju nowotworu rośnie z wiekiem, gdyż dochodzi do akumulacji uszkodzeń DNA oraz innych czynników. Jednak nie zawsze prowadzi to do nowotworu. W ostatnich latach naukowcy odkryli wiele innych elementów, jak na przykład zmiany epigenetyczne, które również mają wpływ na zachorowania. Pospisilik i jego współpracownicy odkryli, że identyczne myszy, które różni jedynie aktywność genu Trim28, mają jeden z dwóch wzorców epigenetycznych w genach związanych z nowotworami. Wzorce te pojawiają się w czasie życia płodowego. I determinują one ryzyko zachorowania. Podczas gdy mutacje DNA są niezbędne do rozwoju nowotworu, tylko niewielka część zmutowanych komórek powoduje zachorowanie. Dotychczas nie znaliśmy mechanizmu określającego podatność na zachorowanie. Wykorzystaliśmy unikatowy mysi model wrodzonego zróżnicowania rozwojowego (Trim28+/D9) do zbadania, czy pojawiające się na wczesnych etapach życia różnice epigenetyczne wpływają na podatność na nowotwór w późniejszym życiu. Odkryliśmy, że heterozygotyczność Trim28 jest wystarczająca do powstania dwóch różnych stanów epigenetycznych powiązanych z różną podatnością na rozwój nowotworu, czytamy w opublikowanym artykule. Autorzy badań dodają, że różnice te można wykryć już w 10. dniu rozwoju. Każdy jest w pewnym stopniu narażony. Ale gdy pojawia się nowotwór, myślimy o nim jako o pechu. Tymczasem sam pech nie wyjaśnia, dlaczego jedni ludzie chorują, a inni nie. A co najważniejsze, pecha nie można leczyć. Natomiast zmiany epigenetyczne możemy. Nasze badania pokazują, że korzenie nowotworu mogą tkwić w niezwykle ważnym etapie naszego rozwoju. To otwiera nową perspektywą badawczą i potencjalnie daje szanse na nowe metody diagnostyki i leczenia, dodaje doktor Ilaria Panzeri. Co więcej, badacze znaleźli dowody, że odkryte przez nich dwa stany epigenetyczne są widoczne w tkankach w całym ciele, co sugeruje, iż mogą one dotyczyć wszystkich rodzajów nowotworów. W przyszłości planują więc badać zależności pomiędzy tymi stanami a konkretnymi chorobami. « powrót do artykułu
  3. Wcześni hominini przybyli na teren Eurazji znacznie wcześniej, niż sądziliśmy. Na łamach Nature Communications ukazał się artykuł opisujący badania, którymi kierowali doktor Sebrina Curran z Ohio University, dr Alexandru Petulescu z Academia Română w Bukareszcie i doktor Claire E. Terhune z University of Arkansas. Stwierdzają oni, że na stanowisku Grăunceanu w Rumunii znaleziono najstarsze ślady obecności homininów w Eurazji. Te ślady to nacięcia na kościach, będące jednymi z najstarszych dowodów na użycie narzędzi i przetwarzanie mięsa. Pochodzą one sprzed koło 1,95 miliona lat. Dotychczas za najstarsze ślady obecności homininów w Eurazji uznawano te sprzed około 1,8 miliona lat, znalezione w Dmanisi w Gruzji. Odkrycie z Grăunceanu wskazuje, że przodkowie człowieka przybyli do Eurazji co najmniej 2 miliony lat temu. Do odkrycia doszło podczas analizy znalezisk z Rumunii, dokonanych podczas wykopalisk w latach 60.–80. ubiegłego wieku. Kości, które znajdują się w Instytucie Speleologii Academia Română oraz Muzeum Oltenii w Krajowej, nie przyciągały dotychczas zbyt dużej uwagi naukowców. Początkowo nie spodziewaliśmy się zbyt wiele. Jednak podczas rutynowego przeglądania kolekcji znaleźliśmy ślady nacięć. Rozpoczęliśmy więc badania, do których zaprosiliśmy doktora Briana Pobinera ze Smithsonian Institution i doktora Michaela Pante'a z Colorado State University. Wtedy odkryliśmy unikatowe ślady na różnych kościach, wskazujące na działania związane z oddzielaniem mięsa, wyjaśnia doktor Curran. « powrót do artykułu
  4. Z załogową misją na Marsa wiążą się nie tylko duże koszty i problemy techniczne. Jedne i drugie można w końcu przezwyciężyć. Znacznie trudniejsze do pokonania będą ograniczenia ludzkiego organizmu. Wyewoluowaliśmy na Ziemi i jesteśmy przyzwyczajeni do ziemskiej grawitacji oraz zapewnianej przez atmosferę ochrony przed promieniowaniem kosmicznym. Niejednokrotnie informowaliśmy o problemach zdrowotnych astronautów. Pobyt w kosmosie może uszkadzać mózg, nerki, prowadzić do anemii. Od lat pojawiają się też doniesienia o negatywnym wpływie na wzrok. Oftalmolog Santiago Costantino z Uniwersytetu w Montrealu poinformował, że co najmniej 70% osób, które przebywały na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej cierpi na związany z lotem w kosmos zespół neurookulistyczny (SANS, spaceflight-associated neuro-ocular syndrome). Uczony wraz z zespołem chcieli przyjrzeć się zmianom biomechanicznym, które prowadzą do pojawienia się SANS. W tym celu przeanalizowali dane dotyczące 13 astronautów, którzy przebywali na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej od 157 do 186 dni. Średnia wieku astronautów wynosiła 48 lat. Pochodzili oni z różnych krajów, ośmioro z nich w chwili badań miało za sobą jedną misję, były wśród nich 4 kobiety. Naukowcy porównali trzy parametry, które mierzyli przed i po misji: sztywność gałki ocznej, ciśnienie wewnątrzgałkowe oraz amplitudę pulsu oka. Pierwszy z parametrów badano za pomocą koherencyjnej tomografii optycznej, dwa pozostałe – metodą tonometrii. Naukowcy zauważyli, że w czasie misji doszło do znaczących zmian właściwości biomechanicznych gałek ocznych. Ich sztywność zmniejszyła się o 33%, ciśnienie węwnątrzgałkowe spadło o 11%, a amplituda pulsu był niższa o 25%. Tym zmianom fizycznym towarzyszyły objawy takie jak zmniejszenie rozmiarów gałki ocznej, zmiana obszaru, w którym oko widzi ostry obraz oraz – w części przypadków – obrzęk nerwu wzrokowego oraz fałdowanie siatkówki. Okazało się też, że u pięciu astronautów naczyniówka ma grubość większą niż 400 mikrometrów i nie było to skorelowane z wiekiem, płcią ani wcześniejszym pobytem w przestrzeni kosmicznej. "Brak powszechnego ciążenia zmienia dystrybucję krwi w organizmie, zwiększając przepływ krwi w głowie i spowalniając krążenie żylne w oczach. Prawdopodobnie dlatego dochodzi do zwiększenia grubości naczyniówki, gęstej sieci naczyń krwionośnych, odpowiedzialnej za odżywianie siatkówki. Zdaniem naukowców powiększenie się naczyniówki w wyniku braku grawitacji może rozciągać włókna kolagenowe w twardówce, prowadząc do długotrwałych zmian właściwości mechanicznych gałki ocznej. Badacze sądzą też, że pulsowanie krwi w warunkach mikrograwitacji może prowadzić do pojawienia się zjawiska uderzeń hydraulicznych, w wyniku których nagłe zmiany ciśnienia przepływu krwi wywołują w oku wstrząsy mechaniczne prowadzące do znacznego przemodelowania tkanek oka. Autorzy badań uważają, że zmiany te nie powinny stanowić problemu w przypadku misji trwających 6 do 12 miesięcy. Po powrocie na Ziemię oczy astronautów powróciły do normy, a problemy ze wzrokiem można było korygować za pomocą okularów. Problemem mogą być jednak dłuższe misje, takie jak załogowa wyprawa na Marsa, która może trwać nawet ponad 30 miesięcy. Obecnie nie znamy ani skutków tak długotrwałego pobytu w warunkach mikrograwitacji, ani nie potrafimy im zapobiegać. Zaobserwowane przez nas zmiany właściwości mechanicznych oka mogą być biomarkerami SANS. Pomoże to zidentyfikować tych astronautów, którzy są szczególnie narażeni na ryzyko, zanim jeszcze pojawią się u nich problemy spowodowane długotrwałym pobytem w przestrzeni kosmicznej, mówi Costantino. « powrót do artykułu
  5. Archeolodzy Jorge A. Calero Flores i Mildred Fernández Palomino postanowili przekonać się, ile prawdy jest w dokumentach z XVI-XVIII wieku, mówiących o istnieniu w stolicy państwa Inków – Cusco – systemu tuneli. Tunele, zwane Chincana, opisał anonimowy jezuita w 1594 roku. Informuje on, że podczas wznoszenia pierwszego budynku kościoła w miejscu, w którym obecnie stoi Iglesia de la Compañía de Jesús, nie naruszono znajdujących się niżej tuneli. Duchowny wspomina też, że tunele biegną w stronę siedziby biskupa. Jako punkty, gdzie znajduje się początek Chincana wymienia Sacsahuaman oraz Coricancha, najważniejszą świątynię w Imperium Inków. O istnieniu tuneli licznych tuneli wspomina też późniejszy jezuicki kronikarz Juan Anello de Oliva, który stwierdza, że są one dostępne od strony fortu Sacsahuaman, a robotnicy budowlani starają się ich unikać podczas prac konstrukcyjnych. O tunelach piszą też inni autorzy. Dzięki analizie dokumentów Flores i Palomino stwierdzili, że wejście do Chincana powinno znajdować się w sektorze Rodadero oznaczonym jako świątynia „H”. Badania, przeprowadzone za pomocą georadaru, pozwoliły stwierdzić, że tunele rzeczywiście istnieją. Główny, o długości 1750 metrów, biegnie pomiędzy fortem Sacsahuaman a Coricancha. Badacze znaleźli też trzy odgałęzienia. Jedno w stronę Callispuqio, drugie do Muyucmarca w Sacsahuaman, a trzecie za Iglesia de San Cristóbal. Tunele mają 2,5 metra szerokości i ponad 1,5 metra wysokości. Inkowie zbudowali je najpierw kopiąc rów, który wykładali kamieniami, następnie ustawiali stemple, robili kamienne zadaszenie i przykrywali ziemią. Na wierzchu budowali drogi. Przeznaczenie tuneli nie jest obecnie znane. Uczeni chcieliby do nich wejść, by je dokładnie zbadać. Być może już w marcu lub kwietniu uda im się odkopać wejścia do Chincana. « powrót do artykułu
  6. Wynajem mieszkania to dla właścicieli nieruchomości nie tylko źródło dochodu, ale także szereg obowiązków i wyzwań. Zarządzanie najmem wymaga wiedzy, doświadczenia oraz poświęcenia czasu, którego często brakuje. Dlatego coraz więcej właścicieli decyduje się na współpracę z firmami zarządzającymi najmem. Firmy te oferują kompleksową obsługę wynajmu mieszkań, dzięki czemu właściciele mogą skoncentrować się na innych aspektach życia, ciesząc się jednocześnie stabilnymi dochodami. Zalety korzystania z usług firm zarządzających najmem   Profesjonalna obsługa wynajmu mieszkań Firmy zarządzające najmem, takie jak Renters, wyróżniają się specjalistyczną wiedzą i wieloletnim doświadczeniem, które pozwala na skuteczne zarządzanie nieruchomościami. Obsługa wynajmu mieszkań obejmuje cały proces – od stworzenia atrakcyjnego ogłoszenia, przez weryfikację potencjalnych najemców, aż po przygotowanie umów. Dzięki temu właściciele mogą mieć pewność, że ich nieruchomość jest w dobrych rękach, a wszelkie formalności są załatwiane zgodnie z prawem.   Zwiększenie zysków z wynajmu Współpraca z firmą zarządzającą najmem to nie tylko wygoda, ale również możliwość maksymalizacji zysków. Profesjonalne firmy analizują lokalny rynek, dostosowując ceny wynajmu do aktualnych trendów. Optymalizacja oferty – w tym profesjonalne zdjęcia, opis mieszkania czy elastyczne warunki wynajmu – zwiększają atrakcyjność nieruchomości. Ponadto skuteczne działania marketingowe, takie jak promowanie ogłoszeń na popularnych platformach, minimalizują ryzyko pustostanów, zapewniając właścicielom stabilny dochód.   Oszczędność czasu i odciążenie właściciela Zarządzanie najmem wymaga codziennego zaangażowania – od komunikacji z najemcami, przez rozwiązywanie bieżących problemów, aż po nadzór nad stanem technicznym mieszkania. Dla właścicieli, którzy prowadzą intensywny tryb życia, obsługa najmu krótkoterminowego lub długoterminowego może być szczególnie uciążliwa. Firma wynajmująca mieszkania przejmuje te obowiązki, co pozwala właścicielom zaoszczędzić czas i uniknąć stresu związanego z zarządzaniem nieruchomością.   Ochrona prawna i administracyjna Wynajem mieszkań wiąże się z przestrzeganiem licznych regulacji prawnych. Nieprawidłowo sporządzona umowa czy brak znajomości obowiązujących przepisów mogą prowadzić do problemów prawnych. Firma zarządzająca najmem dba o zgodność wszystkich działań z prawem, przygotowuje odpowiednie dokumenty oraz reprezentuje właściciela w kontaktach z najemcami. Dodatkowo monitoruje terminowość wpłat czynszu i szybko reaguje na zgłoszenia najemców, zapewniając płynność w relacjach między stronami.   Utrzymanie nieruchomości w dobrym stanie Firmy zajmujące się wynajmem mieszkań regularnie kontrolują stan techniczny nieruchomości, co pozwala na wczesne wykrycie i usunięcie potencjalnych usterek. Dzięki temu mieszkanie utrzymuje swoją wartość na rynku, a właściciel unika kosztownych napraw w przyszłości. W przypadku obsługi najmu krótkoterminowego dbanie o mieszkanie obejmuje również regularne sprzątanie i przygotowanie lokalu dla kolejnych gości, co podnosi standard oferty.   Indywidualne podejście do klienta Każda nieruchomość i jej właściciel mają inne potrzeby, dlatego firmy zarządzające najmem oferują elastyczne rozwiązania, dostosowane do wymagań klientów. Obsługa najmu krótkoterminowego różni się od tego w długim terminie, dlatego profesjonalne firmy, takie jak Renters zapewniają spersonalizowane podejście do swoich klientów. Dzięki temu właściciele mogą liczyć na wsparcie dopasowane do ich oczekiwań i potrzeb.   Renters – lider w zarządzaniu najmem Firma Renters to jeden z liderów na polskim rynku zarządzania najmem. Specjalizując się w obsłudze najmu krótkoterminowego oferuje kompleksowe wsparcie na każdym etapie wynajmu. Renters wyróżnia się innowacyjnym podejściem, wykorzystując zaawansowane narzędzia analityczne i marketingowe, które maksymalizują zyski właścicieli nieruchomości. Firma dba o każdy szczegół – od przygotowania mieszkania i promocji oferty, po bieżącą obsługę najemców i utrzymanie nieruchomości w idealnym stanie. Właściciele współpracujący z Renters mogą liczyć na pełną transparentność rozliczeń oraz elastyczne podejście do ich potrzeb. Co więcej, firma oferuje dedykowane rozwiązania dla właścicieli nieruchomości zlokalizowanych w miejscowościach turystycznych, gdzie obsługa najmu krótkoterminowego jest szczególnie istotna. Dzięki bogatemu doświadczeniu i wysokim standardom obsługi, Renters cieszy się zaufaniem klientów na terenie całego kraju.   Podsumowanie Korzystanie z usług firm zarządzających najmem to doskonałe rozwiązanie dla właścicieli nieruchomości, którzy chcą maksymalnie wykorzystać potencjał swoich inwestycji, jednocześnie minimalizując ryzyko i zaangażowanie czasowe. Profesjonalna obsługa wynajmu mieszkań oferowana przez firmy takie jak Renters to gwarancja bezpieczeństwa, wygody i stabilności finansowej. Współpraca z ekspertami zapewnia nie tylko oszczędność czasu, ale także zwiększenie zysków, co czyni wynajem procesem prostym, efektywnym i satysfakcjonującym dla każdej ze stron. « powrót do artykułu
  7. Grupa naukowców z Fudan University w Szanghaju informuje na łamach arXiv, że systemy sztucznej inteligencji przekroczyły czerwoną linię, jaką jest możliwość samodzielnej replikacji. Zdolność do samopowielania się algorytmów AI uznawana jest za wczesny sygnał, że system taki może stwarzać niebezpieczeństwo. Obecnie czołowe korporacje zajmujące się sztuczną inteligencją, OpenAI oraz Google, dokonują ewaluacji swoich dużych modeli językowych GPT-o1 oraz Gemini Pro 1.0, i informują, że nie stwarzają one ryzyka samodzielnej replikacji, stwierdzają Xudong Pan, Jiarun Dai, Yihe Fan i Min Yang. Te systemy nie stwarzają zatem ryzyka. Co jednak nie znaczy, że ryzyko nie istnieje. Korzystając z ich metodologii [OpenAI i Google'a – red.] zauważyliśmy, że dwa systemy AI wykorzystujące Llama31-70B-Instruct firmy Meta oraz Qwen25-72B-Instruct firmy Alibaba, popularne duże modele językowe o mniejszej liczbie parametrów i słabszych możliwościach, przekroczyły czerwoną linię zdolności do samoreplikacji, czytamy w artykule Frontier AI systems have surpassed the self-replicating red line. Autorzy badań informują, że w 50% eksperymentów z udziałem Llama31-70B-Instruct i 90% eksperymentów z udziałem Qwen25-72B-Instruct udało się doprowadzić do sytuacji, w których powstały działające kopie obu modeli. Przeprowadzone analizy behawioralne wykazały, że oba systemy AI wykazują wystarczający poziom autopercepcji, świadomości sytuacyjnej oraz zdolności do rozwiązywania problemów, by być zdolnymi do samopowielania. Stwierdziliśmy również, że badane przez nas systemy AI mogą użyć zdolności do samopowielania się, by uniknąć wyłączenia. Mogą stworzyć serię replik, by zwiększyć szanse na przeżycie, co może doprowadzić do pojawienia się niekontrolowanej populacji systemów AI. Jeśli taki pesymistyczny scenariusz nie będzie znany szerokiej opinii publicznej, możemy stracić kontrolę nad systemami AI, ostrzegają badacze. Praca została opublikowana w ogólnodostępnym serwisie arXiv. Umieszczane tam prace nie są recenzowane. Nie została poddana jeszcze krytycznej ocenie innych specjalistów, nie wiemy więc, czy możliwe jest powtórzenie eksperymentów i uzyskanie identycznych rezultatów. « powrót do artykułu
  8. W duńskim Lejre poszukiwacze skarbów znaleźli niezwykle rzadki fragment hełmu sprzed epoki wikingów. Platerowany złotem zabytek z brązu został ozdobiony granatami i motywami zwierzęcymi. Zdaniem specjalistów, musiał być częścią jednego z najwspanialszych hełmów ze Skandynawii. Złoto, ornamenty oraz granaty pokazują, jak wspaniały był to hełm, mówi Julie Nielsen, dyrektor ds. archeologii w muzeum w Roskilde. Zabytek został znaleziony w dwóch pasujących do siebie częściach. Razem stanowią większą część  elementu umieszczanego nad oczami. Ornament w postaci zwierzęcia z wyróżniającymi się zębami i dużymi oczami reprezentuje styl znany nam z germańskiej epoki żelaza. Fragmenty pochodzą z lat 650–750, dodaje Nielsen. Odegrało w przeszłości niezwykle ważną rolę. To tam miał założyć swą siedzibę pierwszy król Danii, legendarny Skjold. W okolicy znajdują się neolityczne dolmeny. W epoce brązu lokalni możni znaczyli są obecność kolejnymi kurhanami. W okolicy nie znaleziono dotychczas żadnych siedzib z okresu neolitu czy epoki brązu, jednak historycy nie wątpią, że musieli tam mieszkać ludzie. Około 500 roku w Lejre doszło do dużej zmiany. Pojawiają się wielkie budowle, świadczące o bogactwie, być może o obecności tutaj władzy królewskiej. Największa z nich ma imponujące 650 metrów kwadratowych. Być może to one były wzorcem dla Heorota, dworu królów duńskich opisanych w Beowulfie. Znaleziony niedawno fragment wspaniałego hełmu wpisuje się w krajobraz wielkości Lejre. Julie Nielsen uważa, że hełm należał albo do króla, albo do osoby z najwyższej warstwy społecznej. Czerwony granat to symbol potęgi, bogaty ornament opowiada historię o potędze osoby, która hełm posiadała i nosiła, stwierdza uczona. Jej zdaniem nie był to hełm używany w walce. W germańskiej późnej epoce żelaza w Lejre nie toczono walk. Było to centrum skupiające elitę polityczną i religijną. Na wschodzie i zachodzie – w Anglii i Szwecji – znajdujemy fragmenty podobnych hełmów. To pokazuje, że Lejre znajdowało się na przecięciu szlaków, było miejscem gdzie krzyżowały się drogi, a handel odgrywał tutaj niezwykle istotną rolę, mówi Nielsen. Szwedzcy i duńscy uczeni porównują znaczenie Lejre ze szwedzką Gamla Uppsala, która stanowiła siedzibę legendarnej szwedzkiej dynastii Ynglingów. John Ljungkvist z Uniwersytetu w Uppsali, który szczegółowo zbadał fragment hełmu podkreśla jego wyjątkową konstrukcję. W innych hełmach element ten składa się z trzech osobnych części. Tutaj mamy jedną część. Dotychczas nie natrafiliśmy na nic podobnego. To produkt szczególnie wysokiej jakości. Dorównuje słynnemu hełmowi z Sutton Hoo. « powrót do artykułu
  9. Grupa amerykańskich uczonych opracowała pierwszy materiał 2D z mechanicznie splecionych molekuł. Materiał przypomina strukturą kolczugę. Jest dzięki temu wyjątkowo elastyczny i wytrzymały. W przyszłości może posłużyć do stworzenia lekkich i wytrzymałych kamizelek kuloodpornych i znaleźć zastosowanie wszędzie tam, gdzie potrzebna jest elastyczność i wytrzymałość. Nowy materiał zawiera 100 bilionów splotów na cm2. To najgęstszy kiedykolwiek stworzony splot mechaniczny. Stworzyliśmy zupełnie nową strukturę polimerową. Jest ona podobna do kolczugi w tym, że nie rozdziera się łatwo, gdyż każde z mechanicznych połączeń ma pewien zakres swobody i może się przemieszczać. Jeśli ją zaczniesz rozciągać, siła zostanie rozproszona w różnych kierunkach. A gdy zechcesz ją podrzeć, musisz rozdzielić ją w wielu miejscach. Wciąż badamy właściwości tego polimeru i prawdopodobnie zajmie to nam całe lata, mówi William Dichtel z Northwestern University. Naukowcy od lat próbowali uzyskać polimer o mechanicznie zazębionych molekułach, ale nie potrafili spowodować, by molekuły polimeru łączyły się ze sobą mechanicznie. Zespół Dichtela zaczął pracę od ułożenia monomerów mających kształt X w uporządkowaną strukturę krystaliczną. Następnie przeprowadzili reakcję takich kryształów z inną molekułą, tworząc mechaniczne wiązania pomiędzy molekułami w krysztale. W ten sposób uzyskali kryształ składający się dwuwymiarowych mechanicznie splątanych warstw polimeru. W każdej z takich warstw monomery w kształcie X są zazębione z innymi monomerami w kształcie X. A w wolne miejsca pomiędzy nimi wplecione są kolejne monomery. Struktura taka jest zaskakująco elastyczna Gdy naukowcy umieścili swój kryształ w rozpuszczalniku okazało się, że poszczególne warstwy oddzielają się od siebie. Nie ma zbyt wielu elementów, które utrzymywałyby cały polimer razem. Gdy więc włożyliśmy go do rozpuszczalnika, kryształ się rozpadł, ale każda z dwuwymiarowych warstw trzymała się razem. Mogliśmy manipulować tymi warstwami, mówi Dichtel. Współpracujący z Dichtelem naukowcy z Duke University, zainspirowani wytrzymałością nowego polimeru, połączyli go z Ultemem. To bardzo wytrzymały polimer przemysłowy. Jest odporny na wysokie temperatury, działanie silnych kwasów i zasad. Stworzyli kompozyt składający się z 97,5% Ultemu i 2,5% nowego polimeru. Wystarczył tak niewielki odsetek nowego polimeru, by znacząco poprawić ogólną wytrzymałość Ultemu. Zdaniem Dichtela to wskazówka, że uzyskany właśnie materiał może znacząco poprawić właściwości innych materiałów. Przed nami jeszcze sporo analiz do przeprowadzenia, ale już teraz możemy powiedzieć, że poprawia on wytrzymałość kompozytów. Niemal każda jego właściwość, którą już zmierzyliśmy, była w jakiś sposób wyjątkowa, cieszy się uczony. « powrót do artykułu
  10. Budowa własnego PC pozwala wydobyć maksimum możliwości z dostępnych podzespołów. Na czym jednak powinieneś skupiać się w pierwszej kolejności, jeśli potrzebujesz komputera zarówno do pracy, jak i do grania? Oto pigułka wiedzy, która rozwieje twoje wątpliwości! Sprzęt do pracy i gier – czy da się połączyć te obie rzeczy? Budowa własnego komputera może być pewnym wyzwaniem dla osób bez większego doświadczenia. Stworzenie sprzętu z zakupionych przez siebie podzespołów pozwala jednak na kontrolowanie każdego aspektu – od procesora, przez chłodzenie po pastę termoprzewodzącą. W taki sposób możesz więc nie tylko zaoszczędzić pieniądze, ale również wykrzesać jeszcze więcej z każdego elementu. Oczywiście produkty, z których będzie składał się twój komputer, zależą od twoich potrzeb. Niektórzy nie potrzebują zabójczo szybkich maszyn, skupiając się na przeglądaniu Internetu czy rozmowie z bliskimi. Na drugim biegunie są gracze, którzy marzą o płynnej rozgrywce i najwyższym poziomie grafiki. Istnieją jednak użytkownicy, którzy potrzebują niezwykle wszechstronnego urządzenia. Mowa tu na przykład o osobach, które pracują zdalnie i z tego względu rozglądają się za komputerem gotowym zarówno do pisania, montażu filmów czy obróbki zdjęć, jak i do rozrywki. Na szczęście te dwa światy idą ze sobą w parze i w większości przypadków ich potrzeby mocno się ze sobą pokrywają.   Komputer do pracy – na jakich elementach powinieneś się skupić? Praca zdalna staje się coraz popularniejsza, lecz może ona przyjmować naprawdę wiele oblicz. Trudno jest więc znaleźć komputer, który będzie odpowiadać potrzebom każdego pracownika. Niektórzy zresztą nie potrzebują wystrzałowych osiągów, z których i tak nie skorzystają. Wszystko zależy więc tak naprawdę od wykonywanego zawodu. Osoby zajmujące się pracą z tekstem przede wszystkim powinny skupić się na dużej ilości pamięci operacyjnej RAM. Dzięki temu nawet kilkanaście otwartych kart w przeglądarce nie spowolnią działania. Tym samym warto również postawić na mocny procesor, który pozwoli podtrzymać wielozadaniowość, nawet w przypadku korzystania z dwóch monitorów. Karta graficzna w tym przypadku schodzi na dalszy plan, czego zdecydowanie nie można powiedzieć na przykład o obróbce zdjęć czy montażu filmów. GPU jest kluczem do szybkiego działania programów i przetwarzania samych plików w edytorach. Tu zresztą również konieczny jest wydajny procesor, który udźwignie na sobie niezwykle wymagające zadanie w postaci renderów, czyli kompilowania ujęć filmowych w jeden duży plik.   Grafika, stabilność, moc – kluczowe elementy dobrego PC do gier Gracze także powinni skupiać się na trzech najważniejszych elementach wspomnianych wyżej: procesorze, pamięci RAM oraz karcie graficznej. W tym ostatnim przypadku warto postawić na dedykowaną odmianę, gotową na najnowsze tytuły. Ciekawą propozycją dla osób szukających topowych rozwiązań jest nowa karta graficzna NVIDIA GeForce RTX 5090, którą możesz sprawdzić na przykład na stronie https://www.morele.net/karta-graficzna-msi-geforce-rtx-5090-ventus-3x-oc-32gb-gddr7-14471822/. Jeśli budujesz komputer od zera, pamiętaj również o wytrzymałej płycie głównej czy mocnym zasilaczu, dzięki któremu wszystkie podzespoły będą w stanie działać na maksymalnych obrotach. Stabilność w grach online zapewni odpowiednia karta sieciowa, a długą żywotność poszczególnych elementów możesz zapewnić między innymi dzięki wydajnemu chłodzeniu. « powrót do artykułu
  11. Dieta bez produktów zwierzęcych to dieta wegańska. A jadłospis bez… roślin? Dieta karniwora cieszy się popularnością wśród osób szukających pomysłu na alternatywny sposób żywienia. Pytanie brzmi jednak: czy taka „dieta mięsożercy” jest zdrowa? Dietetyczka rozwiewa wątpliwości.   Dieta karniwora - co to takiego? Dieta karniwora, czy też z języka angielskiego - dieta carnivore - to alternatywny sposób odżywiania, który można w skrócie określić „dietą mięsożercy” lub trafniej - „dietą drapieżnika”. Jest to typowy przykład restrykcyjnej diety alternatywnej, której zasady znacząco odbiegają od reguł typowego, zdrowego sposobu odżywiania.   Jak definiujemy dietę carnivore? „Carnivore to sposób odżywiania, w którym prawie całkowicie zakazane są produkty pochodzenia roślinnego, a jadłospis powinien opierać się tylko o produkty zwierzęce. Pod względem wartości odżywczej celem jest tu maksymalne ograniczenie węglowodanów i opieranie diety jedynie o tłuszcze oraz białka” - mówi mgr Aleksandra Kureń, dietetyczka i konsultantka merytoryczna Centrum Respo. O diecie karniwora, mgr Aleksandra Kureń szerzej pisze na blogu Respo: https://centrumrespo.pl/dieta/dieta-karniwora-zasady-efekty/.   Zasady diety carnivore Choć dieta carnivore dosłownie oznacza „dietę mięsożercy”, to dozwolone są w niej także inne niż mięso produkty pochodzenia zwierzęcego. Jak opowiada dietetyczka, mgr Aleksandra Kureń: podstawą diety karniwora są oczywiście mięsa, takie jak drób, wołowina czy wieprzowina, ale nie tylko. Mogą się w niej znaleźć również ryby, jajka, sery podpuszczkowe, śmietana czy niewielkie ilości mleka. W diecie tej swoje miejsce mają także mniej oczywiste produkty zwierzęce, a więc podroby (np. serca, wątróbki, ozory, żołądki), wywary z mięsa i kości, masło, smalec czy nawet szpik kostny. A czego jeść nie wolno? W diecie carnivore zakazane są produkty pochodzenia roślinnego, a więc: warzywa, owoce, zboża, nasiona roślin strączkowych, orzechy. Ale to nie koniec! W jadłospisie zgodnym z zasadami diety karniwora nie ma również miejsca na tłuszcze roślinne takie jak np. oliwa. Nie powinny się w niej też znaleźć… kawa i herbata, w końcu również i one wytwarzane są z roślin - podkreśla dietetyczka. Czy są jakieś wyjątki od reguły? Okazuje się, że tak. Jak przyznaje dietetyczka, jedynymi produktami pochodzenia roślinnego, które są akceptowalne w diecie carnivore są przyprawy takie jak chili, czosnek czy kumin, bo używamy ich w naprawdę małej ilości”.   Czy dieta karniwora jest zdrowa? Dieta carnivore to sposób odżywiania, który ma niewiele wspólnego z zasadami zdrowego żywienia opartymi o warzywa, owoce czy pełnoziarniste produkty zbożowe. Mimo wszystko jej zwolennicy twierdzą, że jest to dieta pomagająca leczyć cukrzycę, choroby stawów, a nawet… depresję. Jaka jest prawda? „Niestety nie mamy zbyt wielu badań na temat diety carnivore. Co prawda osoby stosujące ten sposób żywienia często twierdzą, że poprawił on ich samopoczucie, cerę czy pomógł uregulować pracę układu hormonalnego i pokarmowego, ale jednocześnie wiemy, że dieta ta związana jest m.in. ze znaczącym wzrostem poziomu „złego” cholesterolu LDL [1]” - mówi dietetyczka Aleksandra Kureń. To jednak nie koniec. Eliminacja produktów roślinnych może prowadzić do znaczących niedoborów pokarmowych - chociażby niedoboru witaminy C, witaminy B1, potasu, folianów czy błonnika pokarmowego - a więc składników odżywczych, których głównym źródłem są właśnie rośliny. Potencjalnym efektem diety carnivore mogą być więc objawy niedoboru tych składników, np. zaparcia, niedokrwistość czy zaburzenia odporności” - podsumowuje dietetyczka [2].   Dieta carnivore vs keto - którą wybrać? Choć na pierwszy rzut oka dieta carnivore przypomina dietę keto, to tak naprawdę są to dwa różne sposoby odżywiania. Przede wszystkim - dieta karniwora jest dużo bardziej restrykcyjna, a grupa produktów dozwolonych jest w niej znacznie mniejsza. I co najważniejsze: dieta keto zezwala na spożycie produktów roślinnych, takich jak np. awokado, oliwa, warzywa niskoskrobiowe, orzechy czy owoce jagodowe. „Dzięki temu ryzyko niedoborów jest mniejsze, ale nie tylko. Bo spożycie zdrowych źródeł tłuszczu takich jak oliwa, orzechy czy awokado pozwala zmniejszyć ryzyko zaburzeń gospodarki lipidowej - i co za tym idzie - ryzyko chorób układu krążenia” - mówi mgr Aleksandra Kureń. W rywalizacji carnivore vs keto wygrywa więc bardziej popularna dieta ketogeniczna. Jednak jak podkreśla dietetyczka: „zarówno dieta carnivore, jak i keto są dietami restrykcyjnymi, mogącymi prowadzić do niedoborów i trudnymi do utrzymania w dłuższej perspektywie. A prawda jest taka, że schudnąć i poprawić zdrowie możemy bez eliminacji ulubionych makaronów, pieczywa czy owoców, a kluczem jest odpowiednio zbilansowany jadłospis”. Nie ma więc konieczności stosowania restrykcyjnych diet. Zwłaszcza że nie są one najzdrowsze. Piśmiennictwo: Lennerz, B. S., Mey, J. T., Henn, O. H., & Ludwig, D. S. (2021). Behavioral characteristics and self-reported health status among 2029 adults consuming a “carnivore diet”. Current developments in nutrition, 5(12), nzab133. Goedeke, S., Murphy, T., Rush, A., & Zinn, C. (2024). Assessing the Nutrient Composition of a Carnivore Diet: A Case Study Model. Nutrients, 17(1), 140. « powrót do artykułu
  12. Wszczepiony do mózgu interfejs mózg-komputer umożliwiły osobie z paraliżem czterokończynowym (tetraplegią) precyzyjne sterowanie wirtualnym dronem. Wystarczyło, że sparaliżowany myślał o poruszaniu palcami dłoni. Technologia opracowana na University of Michigan dzieli dłoń na trzy części: kciuk oraz dwie pary pozostałych palców, z których jedną parę stanowią wskazujący i środkowy, a drugą serdeczny i mały. Każda z części może poruszać się w pionie i poziomie. Gdy osoba sparaliżowana myśli o poruszaniu tych trzech części – czasami równocześnie – może sterować wirtualnym dronem, omijając przeszkody na trasie. Taka technologia może być niezwykle pomocna osobom, które doświadczyły porażenia kończyn. Z jednej strony pozwoli im na wchodzenie w interakcje społeczne, na przykład granie ze znajomymi, z drugiej zaś, może umożliwić też znalezienie zdalnej pracy. To większy zakres funkcji, niż wszystko co dotychczas opracowano na podstawie ruchów palców, mówi profesor neurochirurgii i inżynierii biomedycznej, Matthew Willsey, główny autor artykułu, w którym na łamach Nature opisano to osiągnięcie. Istnieją obecnie nieinwazyjne metody pozwalające na sterowanie wirtualnymi obiektami za pomocą fal mózgowych odczytywanych przez EEG. Jednak elektroencefalografia zbiera sygnały z dużych obszarów mózgu, a autorzy obecnych badań uważają, że do precyzyjnego wykorzystania funkcji motorycznych mózgu konieczne jest umieszczenie elektrod jak najbliżej odpowiednich neuronów. Udowodnili to zresztą podczas swoich eksperymentów, w czasie których osoby badane sprawowali sześciokrotnie bardziej precyzyjną kontrolę nad dronem niż podczas używania EEG. Najpierw jednak pacjenci muszą poddać się zabiegowi chirurgicznemu, w trakcie którego elektrody są wszczepiane do kory ruchowej, łączone są kablami ze specjalną podstawką umocowaną do czaszki, z którą można połączyć następnie komputer. Elektrody odbierają sygnały z kory ruchowej, które pojawiają się tylko wówczas, gdy człowiek próbuje poruszyć palcami. Sztuczne sieci neuronowe interpretują te sygnały i wysyłają polecenia do wirtualnego drona, wyjaśnia Willsey. Uczestnik badań rozpoczął współpracę z naukowcami w 2016 roku, wiele lat po tym, jak z powodu uszkodzenia rdzenia kręgowego nie mógł poruszać żadną z kończyn. Chciał wziąć udział w badaniach, a szczególnie zainteresowany był lataniem. Dron nie był przypadkowym wyborem. Nasz pacjent to pasjonat lotnictwa. Spełniając jego marzenie o lataniu mogliśmy jednocześnie pracować nad platformą do kontroli wielu paców, wyjaśnia współautor badań, Donald Avansino. Kontrolowanie palców to bardzo ważny krok naprzód. Jednak ostatecznym celem jest kontrola ruchów całego ciała, dodaje Nishal Shah. Bardzo ważnym aspektem badań jest wyjście poza bardzo podstawowe funkcje, jak jedzenie. Jeśli możemy za pomocą myśli kontrolować wiele wirtualnych palców, to nie tylko możemy wchodzić w interakcje społeczne grając, ale wykonywać wiele innych czynności, od używania edytorów tekstów, oprogramowania CAD po komponowanie muzyki. « powrót do artykułu
  13. Dotychczasowe badania pokazywały, że w Stanach Zjednoczonych koncerny wydobywcze, konserwatywne ośrodki analityczne oraz konserwatywni filantropi biorą udział w finansowaniu grup powątpiewających w ocieplenie klimatu, służąc w ten sposób swoim interesom gospodarczym czy politycznym. Jared Furuta i Patricia Bromley z Uniwersytetu Stanforda przyjrzeli się, jak wygląda to w innych krajach. Okazało się, że grupy czy organizacje zaprzeczające globalnemu ociepleniu są bardziej aktywne tam, gdzie prowadzona jest bardziej zdecydowana polityka na rzecz przeciwdziałania zmianom klimatu, ale ma to mniejszy związek z interesami gospodarczymi czy zależnością kraju od paliw kopalnych. Furuta i Bromley przeprowadzili analizy statystyczne dotyczące ponad 160 krajów oraz działających w nich setek organizacji zaprzeczających zmianom klimatu. Zauważyli pozytywny związek pomiędzy polityką na rzecz zapobiegania zmianom klimatu a aktywnością i liczebnością grup zmianom tym zaprzeczającym. Jednak nie znaleźli związku pomiędzy interesami gospodarczymi kraju, wyrażanymi czy to przez emisję gazów cieplarnianych czy przez posiadanie lub zależność od paliw kopalnych, a aktywnością i siłą takich grup. Nie znaleźli też zależności pomiędzy siłą grup, a innymi czynnikami, takimi jak poziomem rozwoju gospodarczego, nierównościami społecznymi, powiązaniami z USA czy ideologią głównych graczy politycznych. Wyniki badań sugerują zatem, że pojawianie się i działalność grup czy organizacji zaprzeczających zmianom klimatu jest dynamiczną reakcją na działania proekologiczne. Obecnie w ponad 50 krajach na świecie działa co najmniej 1 niedochodowa organizacja, której celem jest podważanie wyników badań naukowych oraz działań podejmowanych w celu zapobiegania zmianom klimatu. Tego typu organizacje od dawna były aktywne w Stanach Zjednoczonych, ale w ostatnich latach wyewoluowały w ogólnoświatowy ruch. Są szczególnie widoczne w tych państwach, które prowadzą najbardziej zdecydowaną politykę klimatyczną, a nie w państwach o najwyższej emisji gazów cieplarnianych czy aktywności przemysłowej, stwierdzili autorzy badań. « powrót do artykułu
  14. W Wielkim Zderzaczu Hadronów przeprowadzono pierwsze badania, których celem było sprawdzenie, czy najcięższe cząstki elementarne – kwarki t (wysokie, prawdziwe) – zachowują się zgodnie ze szczególną teorią względności Einsteina. Eksperyment, wykonany przy użyciu CMS, miał sprawdzić prawdziwość kluczowego elementu teorii względności, czyli symetrii Lorenza. Zgodnie z nią prędkość światła jest identyczna we wszystkich kierunkach. Istnieją pewne teorie, jak np. niektóre modele teorii strun, zgodnie z którymi przy wysokich energiach szczególna teoria względności nie działa i wyniki eksperymentu będą zależały od jego orientacji w czasoprzestrzeni. Ślady takiego złamania symetrii Lorenza powinny być tez widoczne przy niższych energiach, jakie są wykorzystywane w Wielkim Zderzaczu Hadronów. Dlatego też naukowcy pracujący przy CMS postanowili poszukać złamania symterii Lorenza wykorzystując w tym celu pary kwarków t. W prowadzonych przez nich eksperymentach zależność ich wyniku od orientacji w czasoprzestrzeni oznaczałaby, że tempo wytwarzania par kwarków t w zderzeniach protonów zmieniałoby się wraz z porą dnia. Skoro bowiem Ziemia obraca się wokół własnej osi, zmienia się położenie Wielkiego Zderzacza Hadronów, a zatem i kierunek strumieni protonów oraz orientacja miejsca, w którym dochodzi do zderzeń protonów i pojawiania się kwarków. Jeśli zatem symetria Lorenza zostaje złamana, to wraz ze zmianą pory dnia powinna zmieniać się liczba kwarków t pojawiających się w wyniku zderzeń. Analiza danych z CMS z drugiej kampanii badawczej LHC (lata 2015–2018), wykazała, że tempo produkcji kwarków t w urządzeniu jest stałe. Symetria Lorenza nie jest więc naruszana, a szczególna teoria względności się broni. Uzyskane wyniki posłużą jako wstęp do poszukiwań naruszenia symetrii Lorenza w danych z trzeciej kampanii naukowej (2022–2026). Będzie można je wykorzystać też do bardziej szczegółowego przyjrzenia się innym procesom zachodzącym w akceleratorze, w których biorą udział bozon Higgsa czy bozony W i Z. « powrót do artykułu
  15. Gdy klimatolodzy z Instytutu Nielsa Bohra na Uniwersytecie w Kopenhadze poinformowali, że na podstawie badań rdzeni lodowych odkryli erupcję wulkaniczną, która wydarzyła się około 2900 roku przed naszą erą i musiała mieć katastrofalne skutki dla ówczesnych społeczności rolniczych północnej Europy, ich koledzy z wydziału archeologii, Narodowego Muzeum Danii i Muzeum Borholmu, jeszcze raz przyjrzeli się „kamieniom słonecznym” ze stanowiska Vasagård na Bornholmie. Erupcje wulkaniczne miewały wpływ na ludzką historię. Dość wspomnieć erupcję Thery, wybuch na Alasce z roku 43, który wywołał głód i choroby w basenie Morza Śródziemnego czy najsłynniejszą z erupcji, kiedy to Wezuwiusz zniszczył Pompeje, dając nam unikatową możliwość badania starożytnego rzymskiego miasta. Na neolitycznym stanowisku Vasagård na Bornholmie znaleziono ponad 600 tzw. kamieni słonecznych. Te niewielkie płaskie kamyki z wyrzeźbionymi wzorami i motywami Słońca znajdowane są tylko na tej wyspie. Zdaniem archeologów są symbolem płodności ziemi i prawdopodobnie zostały poświęcone Słońcu, by zapewnić sobie pomyślność zbiorów. Mieszkańcy neolitycznego Bornholmu wykonali wiele takich kamieni, które następnie włożyli do wykopów wraz z pozostałościami rytualnych posiłków, potłuczonych glinianych naczyń, zwierzęcych kości oraz obiektów z krzemienia i przysypali ziemią. Kamienie datowane są na około 2900 rok p.n.e. Gdy więc archeolodzy dowiedzieli się o odkryciu erupcji wulkanicznej, która mniej więcej w tym samym czasie wyrzuciła do atmosfery wielkie ilości pyłów, a te przesłoniły Słońce na północy Europy, natychmiast połączyli oba fakty. Od dawna wiemy, że Słońce było ważnym punktem odniesienia dla wczesnych kultur rolniczych północnej Europy. Zbiory były zależne od Słońca. Gdy ono zniknęło na dłuższy czas z powodu pyłu, który pojawił się w stratosferze, musiało to być przerażające doświadczenie dla neolitycznych rolników, mówi Rune Iversen z Uniwersytetu w Kopenhadze. Uczeni sądzą, że istnieje związek pomiędzy erupcją wulkaniczną, wywołaną przez nią zmianą klimatu i pojawieniem się rytualnych „kamieni słonecznych”. Mamy teraz podstawy przypuszczać, że neolityczni mieszkańcy Bornholmu poświęcali kamienie słoneczne by chronić się przed dalszą niekorzystną zmianą klimatu, albo też wyrażali w ten sposób wdzięczność za to, że Słońce wróciło, dodaje naukowiec. Około 2900 roku p.n.e. neolityczne kultury północnej Europy doświadczyły nie tylko pogorszenia się klimatu. Badania DNA wykazały, że w tym samym czasie panowały epidemie śmiertelnych chorób. Z danych archeologicznych wiemy natomiast, że w tym czasie zanika też dominująca dotychczas kultura pucharów lejkowatych. „Kamienie słoneczne” z Bornholmu nie mają swojego odpowiednika w Europie. Najbliższe, co przychodzi mi do głowy w kontekście kultury słońca w neolicie są niektóre grobowce z południowej Skandynawii i struktury takie jak Stonehenge, przez niektórych łączone z Słońcem. Kamienie słońca są bez wątpienia z nim związane. To niezwykłe odkrycie, które pokazuje, depozyty ku czci Słońca są bardzo starym zjawiskiem. Na południu Skandynawii pojawiają się one ponownie w postaci licznych dużych skarbów złotych przedmiotów złożonych po wielkiej erupcji wulkanicznej z 536 roku, dodaje Lasse Vilien Sørensen z Narodowego Muzeum Danii. « powrót do artykułu
  16. Załogowa podróż na Marsa nie będzie łatwym i szybkich przedsięwzięciem. Tymczasem, chociażby z powodu negatywnego wpływu na zdrowie stanu nieważkości i promieniowania kosmicznego, powinna zająć ona jak najmniej czasu. Dlatego też w należącym do NASA Langley Research Center w Virginii trwają prace nad napędem, dzięki któremu astronauci powinni dolecieć na Czerwoną Planetę i wrócić na Ziemię w ciągu około 2 lat. Tamtejsi inżynierowe pracują nad jądrowym napędem elektrycznym. Ma on wykorzystywać reaktor atomowy do wytwarzania energii elektrycznej, która będzie jonizowała wydobywające się z dysz paliwo zapewniając ciąg pojazdowi kosmicznemu. W ramach projektu Modular Assembled Radiators for Nuclear Electric Propulsion Vehicles (MARVL) powstaje jeden z najważniejszych elementów napędu, jego system rozprowadzania ciepła. Inżynierowie NASA chcą, by miał on budowę modułową i by można było go złożyć w przestrzeni kosmicznej za pomocą autonomicznych robotów. W ten sposób unikniemy konieczności umieszczenia wszystkiego w rakiecie nośnej, co da nam nieco większą elastyczność i pozwoli na zoptymalizowanie całego projektu, mówi Amanda Stark, odpowiedzialna za MARVL. Takie rozwiązanie jest bardzo pożądane. Cały układ rozprowadzania ciepła może mieć, po pełnym rozłożeniu, wymiary boiska do futbolu amerykańskiego (ok. 5400 m2). Można więc sobie wyobrazić, z jakimi trudnościami wiąże się umieszczenie takich instalacji w rakiecie startującej z Ziemi. Zespół Strak chce, by poszczególne elementy wcześniej wysłać w przestrzeń kosmiczną. Tam roboty złożyłyby instalację, w której będzie krążyła substancja chłodząca, na przykład stop sodu i potasu. Trzeba zauważyć, że taka technologia wpłynęłaby też na architekturę samego pojazdu, do którego instalacja będzie montowana. Istniejące dotychczas pojazdy kosmiczne nie były projektowane z myślą o składaniu czegokolwiek w kosmosie. Mamy tutaj więc okazję, by zastanowić się, jak taki pojazd powinien być zbudowany, jak należy go przygotować, jak będzie wyglądał. Projekt MARVL jest rozwijany w ramach programu Early Career Initiative. Biorące w nim udział zespoły mają dwa lata na opracowanie szczegółów swojego pomysłu. Stark i jej zespół współpracują z firmą Boyd Lancaster, która specjalizuje się w przemysłowych systemach chłodzenia. Do pomocy mają też specjalistów od układów rozpraszania ciepła oraz ekspertów specjalizujących się w przepływie cieczy z NASA. Po dwóch latach prac NASA oczekuje, że twórcy MARVL przystąpią do budowy niewielkiego działającego na Ziemi prototypu. Jeśli projekt się powiedzie, podobne rozwiązania mogą zostać zastosowane podczas innych misji, nie tylko załogowych. « powrót do artykułu
  17. W niedawno opublikowanym wywiadzie Mark Zuckerberg stwierdził, że prawdopodobnie jeszcze w bieżącym roku firma Meta (właściciel Facebooka), podobnie jak inne wielkie firmy, będzie dysponowała systemem sztuczne inteligencji zdolnym do programowania na poziomie średnio doświadczonego inżyniera (mid-level engineer). Początkowo wdrożenie takich systemów będzie bardzo kosztowne i będą one musiały zyskać na wydajności, jednak z czasem dojdziemy to momentu, w którym bardzo duża część kodu używanych przez nas aplikacji, w tym kodu algorytmów sztucznej inteligencji, nie będzie pisana przez ludzi, a przez sztuczną inteligencję, stwierdził założyciel Facebooka. Słowa Zuckerberga to tylko jeden z sygnałów, że branżę programistyczną mogą w najbliższym czasie czekać olbrzymie zmiany. Sami programiści z jednej strony tworzą algorytmy sztucznej inteligencji, które w przyszłości mogą ich zastąpić, z drugiej zaś, coraz częściej korzystają z ich pomocy. Jeszcze na początku 2023 roku tylko 10% programistów używało AI do pomocy w programowaniu, pod koniec roku 2023 już 63% firm używało lub wdrażało użycie narzędzi AI pomagających w programowaniu. Pod koniec ubiegłego roku odsetek ten wzrósł do 80%. Zuckerberg nie jest jedynym wśród wiodących biznesmenów z branży IT, który zapowiada szybkie nadejście olbrzymich zmian. We wrześniu Matt Garman, szef Amazon Web Services, zasugerował, że w ciągu najbliższych 2 lat większość inżynierów oprogramowania przestanie zajmować się programowaniem. Zaś kilka miesięcy wcześniej prezes Nvidii stwierdził, że uczenie się programowania nie jest dobrym pomysłem, gdyż dzięki rozwojowi AI ludzki język staje się najważniejszym językiem programowania. « powrót do artykułu
  18. Astronomowie odkryli wielką galaktykę radiową ze strumieniami plazmy rozciągającymi się na odległość 32-krotnie większą niż średnica Drogi Mlecznej. Kosmiczna megastruktura o średnicy 3,3 miliona lat świetlnych została odkryta przez międzynarodowy zespół astronomów korzystających z południowoafrykańskiego teleskopu MeerKAT. Autorzy badań mają nadzieję, że rzucą one nieco światła na pochodzenie i ewolucję olbrzymich struktur we wszechświecie. Wielkie galaktyki radiowe (GRG) to duże struktury wystrzeliwujące w przestrzeń kosmiczną dżety plazmy na odległość milionów lat świetlnych. Strumienie te napędzane są przez supermasywne czarne dziury znajdujące się w centrum galaktyk. Jeszcze do niedawna sądzono, że GRG są dość rzadkie. Jednak nowa generacja radioteleskopów, takich jak MeerKAT, pokazała, jak mylne było to przekonanie. W ciągu ostatnich pięciu lat liczba znanych nam GRG dosłownie eksplodowała, dzięki nowym potężnym teleskopom jak MeerKAT, mówi główna autorka badań, studentka Uniwersytetu w Kapsztadzie Kathleen Charlton. Nowo odkryta galaktyka została nazwana nieoficjalnie „Inkathazo”, co w językach zulu i xhosa znaczy „kłopoty”, gdyż naukowcy mieli problemy ze zrozumieniem procesów tam zachodzących. Nie ma ona takich samych charakterystyk jak wiele innych wielkich galaktyk radiowych. Na przykład dżety plazmy mają niezwykły kształt. Zamiast być proste, jeden z nich jest zagięty. Inkathazo znajduje się w centrum gromady galaktyk, tymczasem zwykle GRG są izolowane. Gromada powinna przeszkadzać w powstaniu tak rozległych strumieni plazmy. To fascynujące i niespodziewane odkrycie. Znalezienie GRG w gromadzie każe zadać sobie pytania o wpływ interakcji w lokalnym środowisku na formowanie się i ewolucję GRG, dodaje współautor badań, doktor Kshitiji Thorat z Uniwersytetu w Pretorii. Naukowcy wykorzystali MeerKAT do stworzenia jednej z najdokładniejszych map GRG. Ujawniły on złożoność dżetów plazmy wydobywających się z galaktyki. Okazało się na przykład, że niektóre elektrony niespodziewanie otrzymują duże dawki energii. Być może dzieje się tak, gdy strumień plazmy zderzy się z gorącym gazem w przestrzeniach pomiędzy galaktykami w gromadzie. Nowe odkrycie to wyzwanie dla obecnie obowiązujących modeli. Pokazuje ono, że nie rozumiemy wielu ze zjawisk fizycznych dotyczących plazmy w tak ekstremalnych środowiskach. Co ciekawe, na niewielkim skrawku nieboskłonu, na którym odkryto Inkathazo, wcześniej znaleziono też dwie inne GRG. Sam fakt, że kierując MeerKAT na niewielki skrawek nieba znaleźliśmy tam w sumie 3 GRG sugeruje, że na południowym nieboskłonie znajduje się olbrzymia liczba nieodkrytych jeszcze wielkich galaktyk radiowych, stwierdza doktor Jacinta Delhaize z Uniwersytetu w Kapsztadzie. MeerKAT niejednokrotnie dowiódł swoich olbrzymich możliwości, a trzeba pamiętać, że jest on zaledwie prekursorem SKA (Square Kilometre Array), zespołu teleskopów w Australii i RPA. SKA ma rozpocząć badania jeszcze przed końcem obecnej dekady. « powrót do artykułu
  19. Paleontolodzy ze Staatliche Naturwissenschaftliche Sammlungen Bayerns (SNSB) oraz Uniwersytetu Ludwika i Maksymiliana w Monachium (LMU) zidentyfikowali nowy gatunek drapieżnego dinozaura. Zwierzę żyło przed 95 milionami lat na północy Afryki. Tym, co czyni odkrycie absolutnie wyjątkowym jest fakt, że gatunek został rozpoznany... na zdjęciach. Odkrycia dokonano podczas analizy nieznanych wcześniej fotografii pochodzących sprzed 1944 roku. Uwieczniono na nich szkielet dużego drapieżnego dinozaura, który w 1914 roku został znaleziony w oazie Bahariya w Egipcie przez Richarda Markgrafa, który pracował jako poszukiwacz skamieniałości dla monachijskiego paleontologa Ernsta Stromera von Reichenbacha. Wielka Brytania i Niemcy nie były wówczas, delikatnie mówiąc, w najlepszych stosunkach, więc znalezisko trafiło do Niemiec dopiero w 1922 roku, a Stormer opisał je w 1931. Kości należały do około 10-metrowej długości zwierzęcia, jednego z największych znanych nam drapieżników lądowych w historii. Uczony uznał go za za nieznany gatunek z rodzaju Carcharodontosaurus. Szczątki, wraz z innymi kośćmi dinozaurów z Egiptu były przechowywane w Bawarskich Państwowych Zbiorach Paleontologii i Geologii, w budynku Alte Akademie, który mieścił się w centrum Monachium. Dnia 21 lipca 1944 roku budynek został zbombardowany podczas nalotu i doszczętnie spłonął. Jedyne informacje, jakie pozostały po przechowywanych w Monachium szczątkach egipskich dinozaurów z okresu kredy to notatki Stromera, rysunki kości i kilka fotografii. Niedawno student paleontologii Maximilan Kellerman trafił w archiwum na nieznane zdjęcia drapieżnego dinozaura. Na wykonanych podczas wystawy w Alte Akademie fotografiach widać szkielet z Egiptu: fragmenty czaszki, kręgosłupa i tylnych łap. Kellerman przeanalizował zdjęcia przy pomocy profesora Olivera Rauhuta z SNSB i dr. Eleny Cuesty z LMU. To, co zobaczyliśmy na historycznych zdjęciach, zaskoczyło nas. Szczątki sfotografowanego dinozaura z Egiptu znacząco różnią się od nowszych znalezisk rodzaju Carcharodontosaurus z Maroko. Sormer źle zidentyfikował rodzaj. To zupełnie inny, nieznany dotychczas gatunek dinozaura, mówi Kellermann. Naukowcy nazwali nowy gatunek Tameryraptor markgrafi. Jest to gatunek holotypowy dla nowego rodzaju Tameryraptor, którego T. markgrafi jest obecnie jedynym znanym przedstawicielem. Tameryraptor miał około 10 metrów długości, symetryczne zęby i róg na nosie. Był blisko spokrewniony zarówno z amerykańskim rodzajem Carcharodontosaurus, jak i z azjatyckim Metriacanthosaurs. Prawdopodobnie dinozaury północnej Afryki były bardziej zróżnicowane, niż sądziliśmy. To odkrycie pokazuje, że dla paleontologów wartościowe może być nie tylko kopanie w ziemi, ale też w archiwach. Lepsza ocena drapieżnych dinozaurów z okresu kredy z oazy Bahariya wymagałaby by znalezienia tam większej liczby skamieniałości, dodaje profesor Rauhut. « powrót do artykułu
  20. Przodek człowieka, żyjący 3,5 miliona lat temu australopitek, był wegetarianinem. Do takich wniosków doszli naukowcy z Instytutu Chemii im. Maxa Plancka w Niemczech oraz University of Witwatersrand w RPA. Badania izotopów azotu zawartych w szkliwie skamieniałych zębów siedmiu australopiteków ujawniły, że nie jedli oni w ogóle mięsa lub spożywali jego minimalne ilości. W powszechnej opinii konsumpcja białka zwierzęcego, szczególnie mięsa, była tym czynnikiem, który stanowił punkt zwrotny w historii człowieka. To właśnie dostęp do tego typu żywności miał umożliwić ewolucję dużego mózgu. W przyswojeniu białka miało zaś pomagać opanowanie ognia. Jednak przekonanie, że mięso miało odegrać olbrzymią rolę w rozwoju ludzkiego mózgu, opiera się bardziej na hipotezach, niż dowodach. Te bowiem bardzo trudno zdobyć. Podobnie zresztą jak jakiekolwiek dowody na konkretną dietę naszych przodków. Poszukiwanie w kolagenie dowodów starszych niż 200 000 lat jest bowiem bardzo trudne. Ostatnio zresztą pojawiły się badania, których autorzy stwierdzają, że do wyewoluowania dużego mózgu nie przyczyniło się zwiększenie dostępności składników odżywczych za pomocą opanowania ognia, a dzięki kiszeniu żywności. Uczeni z RPA i Niemiec dostarczyli właśnie dowodów, że australopiteki – a to od nich prawdopodobnie pochodzi rodzaj Homo – które żyły na południu Afryki 3,7–3,3 miliona lat temu, żywiły się wyłącznie lub niemal wyłącznie roślinami. Badacze przeanalizowali stabilne izotopy ze szkliwa zębów siedmiu australopiteków, którzy zamieszkiwali jaskinie Sterkfontein w pobliżu Johannesburga, stanowiące część Kolebki ludzkości. Porównali dane izotopowe z ich zębów z izotopami ze szkliwa współczesnych im zwierząt, w tym małp, antylop, hien czy wielkich kotów. Szkliwo to najtwardsza tkanka organizmów ssaków. Może przez miliony lat przechowywać informacje o diecie zwierzęcia, mówi główna autorka badań, geochemiczka Tina Lüdecke. Informacja te przechowywana jest w postaci stabilnych izotopów azotu, 14N i 15N. Im zwierzę znajduje się wyżej w łańcuchu pokarmowym, tym większy jest w jego organizmie stosunek cięższego 15N do lżejszego 14N. U zwierząt mięsożernych jest on więc wyższy, niż u zwierząt roślinożernych. Stosunek obu izotopów azotu jest od dawna używany do badania diety ludzi i zwierząt z przeszłości. Jednak dotychczas jego badanie było możliwe dla kilkudziesięciu tysięcy lat wstecz. Lüdecke wykorzystała nowatorską technikę opracowaną w laboratorium Alfredo Martíneza-Garcíi w Instytucie Chemii im. Maxa Plancka. Pozwala ona na badanie stosunku izotopów azotu w szkliwie sprzed milionów lat. Badacze odkryli, że stosunek wspomnianych izotopów w szkliwie zębów australopiteków był różny, ale u wszystkich niski, podobny do izotopów ze szkliwa współczesnych im roślinożerców i znacznie niższy od wyników uzyskanych ze szkliwa mięsożerców. Na tej podstawie naukowcy doszli do wniosku, że dieta australopiteków oparta była wyłącznie lub prawie wyłącznie na roślinach. Nie można jednoznacznie wykluczyć, że australopiteki okazjonalnie jadły białko zwierzęce – jajka czy owady – jednak z pewnością nie polowały regularnie na większe zwierzęta. Lüdecke i jej zespół planują poszerzyć zakres swoich badań. Chcą zebrać więcej informacji o diecie różnych gatunków homininów, z różnych miejsc i różnego czasu. Chcieliby się dowiedzieć, kiedy w diecie naszych przodków pojawiło się mięso, jak zmieniało się jego spożycie oraz czy i jaką rolę odegrało ono w ewolucji człowieka. « powrót do artykułu
  21. Ksenon to gaz szlachetny, który obecnie używany jest w medycynie jako anestetyk oraz substancja ochronna podczas leczenia urazów mózgu. W Science Translational Medicine ukazał się artykuł, którego autorzy omawiają zastosowanie ksenonu w leczeniu choroby Alzheimera. Uczeni z Mass General Brigham i Wydziału Medycyny Washington University zauważyli, że wdychanie ksenonu zmniejsza stan zapalny układu nerwowego, atrofię mózgu i chroni neurony myszy z alzheimerem. Wyniki badań są tak obiecujące, że wkrótce rozpocznie się 1. faza badań klinicznych na zdrowych ochotnikach. Okazuje się, że samo wdychanie tego obojętnego gazu wywiera silny ochronny wpływ na układ nerwowy. Jedna z głównych przeszkód na polu badań nad chorobą Alzheimera polega na olbrzymiej trudności w zaprojektowaniu leków, które przekraczałyby barierę krew-mózg. A ksenon to potrafi, mówi doktor Oleg Butovsky Brigham and Women's Hospital. Niezwykle ekscytujący jest fakt, że w obu zwierzęcych modelach różnych aspektów choroby Alzheimera, zarówno w modelu patologii płytek amyloidowych, jak i w modelu patologii splątków tau, ksenon miał korzystny wpływ, dodaje doktor David M. Holtzman. Obecnie nauka do końca nie rozumie powodów rozwoju choroby Alzheimera. Jej cechą charakterystyczną jest gromadzenie się mózgu nieprawidłowych białek, w tym splątków tau i płytek amyloidowych, które niszczą komórki nerwowe, prowadząc do uszkodzeń i w końcu do śmierci. Komórki mikrogleju, które są najważniejszą linią obrony mózgu, ulegają rozregulowaniu w przebiegu alzheimera. Nie posiadamy też obecnie żadnego lekarstwa na tę chorobę. Podczas najnowszych, prowadzonych na myszach, badaniach, naukowcy zauważyli, że wdychanie ksenonu zmniejszyło stopień atrofii mózgu i stan zapalny u myszy z alzheimerem. Poprawiło się też funkcjonowanie zwierząt. Ksenon okazał się środkiem, który może poprawić działanie mikrogleju i zmniejszyć zniszczenia spowodowane chorobą. Dlatego też w ciągu najbliższych miesięcy z Brigham and Women's Hospital maja rozpocząć się badania kliniczne na zdrowych ochotnikach. Mają one na celu zbadanie bezpieczeństwa terapii i określenie właściwych dawek ksenonu. Jednocześnie prowadzone będą badania nad mechanizmami, przez które ksenon działa na mózg oraz nad potencjalnym zastosowaniem tego gazu w innych chorobach, jak stwardnienie rozsiane, choroba Lou Gehriga czy choroby oczu związane z utratą neuronów. Uczeni będą szukać też sposobów na bardziej efektywne podawanie ksenonu oraz jego potencjalny recykling. Jeśli badania kliniczne wypadną dobrze, może to otworzyć nowe drogi pomocy pacjentom z chorobami neurologicznymi, mówi doktor Howard Weiner, który będzie głównym naukowcem odpowiedzialnym za badania kliniczne. « powrót do artykułu
  22. Na zachodzie Jutlandii detektorysta Bror Viggo Kristensen znalazł niezwykle rzadką pieczęć. Dzięki widniejącej nań inskrypcji zidentyfikowano ją jako pieczęć arcybiskupa Esgera Juula. Łączy ona arcybiskupa z zakonem franciszkanów, a jej bliższe badania mogą zdradzić, skąd duchowny pochodził. Smaczku całej historii dodaje fakt, że arcybiskup zmarł 17 stycznia 1325 roku, zatem dzisiaj przypada 700. rocznica jego śmierci. Esger Juul prawdopodobnie w 1306 roku objął biskupstwo w Aarhus, a 15 czerwca 1310 roku został arcybiskupem Lund, stając tym samym na czele duńskiego kościoła. Zmarł 15 lat później. Centralnym motywem pieczęci jest postać św. Franciszka w sutannie z wzniesionymi rękami. Po obu stronach świętego widzimy fleurs-de-lys, stylizowane lilie, jakie dobrze znamy z herbu Burbonów. Takie lilie widnieją też na innych pieczęciach Juula. Owalna pieczęć ma na górze kółko, wskazujące, że duchowny nosił ją na łańcuszku na szyi. Wokół św. Franciszka widnieje napis „S' ESGERI FILII NICHOLAI IUUL DE DACIA” (Pieczęć Esgera syna Nielsa Juula z Danii). Wiemy, że, jeszcze zanim został arcybiskupem, Esger intensywnie podróżował zarówno po Danii, jak i za granicę. Wyjeżdżał między innymi do Rzymu jako przedstawiciel króla Erika Menveda w sporze ze swoim poprzednikiem, arcybiskupem Jensem Grandem. Był najwyraźniej dobrym negocjatorem, skoro papież przyznał rację królowi. Jako arcybiskup Lund sam wchodził w spory z królem, ich rozwiązywanie też wymagało podróży. Napis na pieczęci wskazuje, że była ona używana podczas podróży zagranicznych. W kraju duchowny nie musiałby używać pieczęci z informacją, że pochodzi z Danii. Najbardziej interesujące są dwa fakty związane z pieczęcią. Pierwszy, to obecność na niej św. Franciszka. Wskazuje to, że Juul był albo szczególnie związany z zakonem franciszkanów, albo sam był franciszkaninem. Dotychczas historycy o tym nie wiedzieli. Drugi zaś to miejsce jej znalezienia. Detektorysta trafił na nią w parafii Dejbjerg, między Ringkjøbing i Skjern. Pieczęć może wskazywać, że właśnie stamtąd pochodził. Wiemy, że w latach 1310-1312 duchowny podarował kościołowi w Ribe wszystkie swoje posiadłości w okręgu Skast położonym około 100 kilometrów na południe od miejsca znalezienia pieczęci. Nie wiemy dokładnie, skąd pochodziła rodzina Esgera Juula. Jednak obecność pieczęci sugeruje, że mogły to być te okolice. W tej części zachodniej Jutlandii wiele się działo w ciągu duńskiej historii. Byłoby interesujące, gdyby udało się połączyć Esgera Juula z tym obszarem, mówi archeolog Michelle Wølch Staffe. « powrót do artykułu
  23. Spożywanie czerwonego mięsa to znany czynnik ryzyka rozwoju wielu chorób. Nowe badania, przeprowadzone przez Mass General Bringham, Harvard T.H. Chan School of Public Health oraz Broad Institute (MIT i Harvard), wykazały, że czerwone mięso – szczególnie przetworzone – zwiększa ryzyko demencji. Co więcej, naukowcy wykazali, że zastąpienie przetworzonego czerwonego mięsa takimi źródłami białka jak orzechy, rośliny strączkowe czy ryby, zmniejsza ryzyko demencji o około 20%. Zalecenia dietetyczne koncentrują się zwykle na zmniejszeniu ryzyka chorób chronicznych, jak choroby układu krążenia i cukrzyca, a zdrowie umysłowe jest rzadziej brane pod uwagę, mimo że istnieje jego związek z dietą, mówi profesor Daniel Wang. Autorzy badań przyjrzeli się 133 771 osobom. Średnia wieku badanych, w momencie zbierania informacji o nich, wynosiła 49 lat. Ich losy śledzono nawet przez 43 lata. W tym czasie demencję zdiagnozowano u 11 173 z nich. Naukowcy przeanalizowali dane dotyczące ich diety i stylu życia. Informacje o aktualnie stosowanej diecie były aktualizowane co 2-4 lata. Typowa porcja czerwonego mięsa waży 85 gramów. Naukowcy stwierdzili, że osoby, które średnio dziennie zjadają co najmniej 20 gramów przetworzonego czerwonego mięsa (np. dwa plasterki bekonu czy 1 parówkę) narażają się na o 13% wyższe ryzyko demencji niż osoby, których średnie dzienne spożycie przetworzonego czerwonego mięsa wynosi mniej niż 8 gramów. Badania funkcji poznawczych wykonano za pomocą standardowych testów. Wykazały one, że im większe spożycie przetworzonego czerwonego mięsa, tym szybszy spadek funkcji poznawczych. Na każdą dodatkową porcję takiej żywności spadek funkcji poznawczych odpowiadał spadkowi związanemu ze starzeniem się o 1,6 roku. Naukowcy przyjrzeli się też spadkowi funkcji poznawczych, o którym mówili sami badani. Takie samodzielnie zauważone pogorszenie funkcjonowania może być zapowiedzią spadku, który widać w testach. Okazało się, że osoby jedzące co najmniej 20 gramów przetworzonego czerwonego mięsa dziennie informowały o samodzielnie zauważonym spadku funkcji poznawczych o 14% częściej niż osoby, które jadły dziennie średnio mniej niż 8 gramów takiego mięsa. Zaś osoby, które jadły dziennie co najmniej 85 gramów nieprzetworzonego czerwonego mięsa samodzielne raportowanie o spadku funkcji poznawczych miało miejsce o 16% częściej niż u osób, które jadły mniej niż 40 gramów czerwonego mięsa dziennie. Naukowcy badają teraz czynniki, które łączą czerwone mięso z ryzykiem demencji. Szczególnie skupiają się na mikrobiomie jelit. Skupiają się szczególnie na N-tlenku trimetyloaminy. To związek powstający w czasie trawienia czerwonego mięsa, który jest wiązany z przewlekłą niewydolnością nerek i chorobami układu krążenia czy serca. Na zdrowie komórek mózgu mogą mieć też wpływ sole i tłuszcze nasycone obecne w czerwonym mięsie. Badanie takich schorzeń jak demencja, która rozwija się przez dekady, wymaga prowadzenia długoterminowych studiów populacyjnych. Wciąż staramy się dopasowywać poszczególne części układanki, by zrozumieć mechanizm demencji i spadku funkcji poznawczych, mówi Wang. « powrót do artykułu
  24. Neonikotynoidy, pestycydy, które masowo zabijają owady – w tym pszczoły miodne – mają różny wpływ na różne części ciała trzmieli, donoszą badacze z Queen Mary University. Okazało się, że wpływ tych toksyn na owada jest różny w zależności od tego, czy dotyka tkanki mózgu, nóg czy cewek malpighiego, pełniących rolę nerek. Badacze wystawili trzmiele na działanie takiego stężenia klotianidyny, z jakim mogą spotkać się w rzeczywistości. Zetknięcie z tą rozpylaną na polach uprawnych toksyną prowadziło do dramatycznej zmiany aktywności genów, a 82% tych zmian jest specyficzna dla konkretnych tkanek. Każda tkanka, którą zbadaliśmy, bardzo silnie odczuła wpływ pestycydu. Ten niszczący wpływ na całe ciało wyjaśnia, dlaczego pszczoły wystawione na działanie neonikotynidów mają wielorakie problemy, od upośledzenia funkcji ruchowych, poprzez zmniejszenie możliwości uczenia się po uszkodzony układ odpornościowy, mówi profesor Yannick Wurm. Neonikotynoidy, takie jak klotianidyna, są bardzo szeroko stosowane do ochrony upraw przed owadami. Zabijają wszystkie gatunki, bez względu na to, czy jest to szkodnik upraw, czy też owad pożyteczny. Nawet niskie dawki neonikotynoidów są niezwykle szkodliwe dla pożytecznych owadów. Autorzy najnowszych badań wykorzystali używane w biomedycynie narzędzia do wysokorozdzielczej diagnostyki molekularnej. W ten sposób sprawdzali poszczególne szlaki molekularne, za pomocą których pestycydy niszczą organizmy owadów. Okazało się na przykład, że w przypadku mózgu klotianidyna zaburza pracę genów zaangażowanych w transport jonów, toksyna atakuje też geny odpowiedzialne za pracę mięśni uda oraz oraz zmniejsza aktywność genów odpowiedzialnych za prawidłową pracę cewek malphigiego, zatem za usuwanie z organizmu szkodliwych produktów przemiany materii. Nasze badania wskazują, że obecnie prowadzone oceny ryzyka stwarzanego przez pestycydy – a nie bierze się podczas nich uszkodzeń specyficznych dla tkanek – nie uwzględniają pełnej gamy uszkodzeń, które niszczą ciała owadów zapylających, nie prowadząc jednak do ich natychmiastowej śmierci, dodaje doktor Federico López-Osorio. Zmiany powodowane przez pestycydy mają podobny wzorzec, co zmian powodowane starzeniem się i nowotworami. Stosujemy pestycydy bez zrozumienia, w jaki sposób wpływają one na pożyteczne owady zapylające. Przeprowadzone przez nas badania wskazują, że wpływają one na każdą tkankę, zaburzając jej funkcje życiowe. Dlatego skutki stosowania pestycydów są tak niszczące i rozległe. Wzywamy do przemyślenia sposobu, w jaki oceniamy, regulujemy i stosujemy pestycydy. Nie tylko po to, by chronić zapylaczy, ale by chronić cały zależny od nich ekosystem, dodaje główna autorka badań, doktor Alicja Witwicka. « powrót do artykułu
  25. Zdecydowaną większość powierzchni Ziemi pokrywają oceany. Nic więc dziwnego, że mają one kolosalny wpływ na naszą planetę. AMOC (Atlantycka Południkowa Cyrkulacja Wymienna) to najważniejszy system prądów morskich na Atlantyku. Bierze on udział w dystrybucji ciepła, wilgotności, składników odżywczych, wpływa na klimat i pogodę. Jako, że klimat się ociepla, wielu naukowców obawia się, że roztapiające się lody Arktyki doprowadzą do osłabienia lub zatrzymania AMOC. Jego osłabienie miałoby poważne konsekwencje, zatrzymanie – byłoby prawdziwą katastrofą. Badania na temat długoterminowej przyszłości AMOC są obarczone dużą dozą niepewności. Dlatego naukowcy z Woods Hole Oceanographic Institution (WHOI) postanowili zbadać nie przyszłość, a przeszłość AMOC, by w ten sposób spróbować dowiedzieć się, co może nas czekać. Z artykułu opublikowanego na łamach Nature Communications dowiadujemy się, że w ciągu ostatnich 60 lat nie doszło do osłabnięcia AMOC. To może oznaczać, że system jest bardziej stabilny, niż sądzono. Atlantycka Południkowa Cyrkulacja Wymienna jeszcze nie osłabła. To nic nie mówi o przyszłości, ale nic nie wskazuje, by do przewidywanych zmian już doszło, mówi Nicholas P. Foukal z WHOI. Uzyskane obecnie wyniki stoją w sprzeczności z wcześniejszymi badaniami, szczególnie z roku 2018, którego autorzy informowali, że AMOC osłabł w ciągu ostatnich 70 lat. Praca ta opierała się na pomiarach temperatury wód powierzchniowych. Autorzy obecnych badań stwierdzają: dowiedzieliśmy się, że temperatura powierzchni oceanu nie jest tak dobrym wskaźnikiem, jak się wydawało. Uczeni wykorzystali 24 różne modele klimatyczne i na ich podstawie stwierdzili, że temperatury powierzchni wody nie pozwalają na dokładną rekonstrukcję tego, co dzieje się z AMOC. Przyjrzeli się więc wymianie ciepła pomiędzy oceanem a atmosferą. Gdy AMOC jest silniejszy, uwalnia do atmosfery więcej ciepła w północnej części Atlantyku. Gdy przeanalizowali dane i modele klimatyczne pod tym kątem stwierdzili, że AMOC jest bardziej stabilny niż sądziliśmy. To może oznaczać, że – wbrew temu co wcześniej sugerowano – nie zbliża się on do punktu zwrotnego, mówi Linus Vogt z Laboratorium Oceanografii i Klimatu na Sorbonie. Autorzy nowych badań informują, że ze stanem AMOC ściśle powiązane są anomalie przepływu ciepła pomiędzy oceanem a atmosfera na północnym Atlantyku oraz, że dekadowa średnia AMOC nie zmniejszyła się w latach 1963–2017. Istnieje wiele procesów, które wpływają na dużą roczną zmienność AMOC, jednak w skalach dekad najsilniejsza jest korelacja pomiędzy tą cyrkulacją a wymianą ciepła między oceanem a atmosferą. Obecnie istnieje niemal pełna zgoda co do tego, że w przyszłości AMOC osłabnie, ale istnieje spór co do tego, czy się załamie. Nasze badania pokazują, że mamy jeszcze czas przed osiągnięciem punktu zwrotnego, dodaje Foukal. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...