Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36658
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    202

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Kilka miesięcy po rozpoczęciu epidemii SARS-CoV2 pojawił się termin „długi COVID”. Jest stosowany na określenie zespołu objawów pojawiających się kilkanaście tygodni po zachorowaniu na COVID, których nie można wyjaśnić inaczej, niż przebytą wcześniej infekcją. Ocenia się, że na długi COVID cierpi kilkadziesiąt milionów ludzi. Dotychczas zidentyfikowano około 200 objawów z nim związanych. Jednymi z nich są trudności poznawcze, zwane powszechnie mgłą mózgową. Badacze z Trinity College Dublin i FutureNeuro donoszą na łamach Nature Neuroscience o znalezieniu przyczyn tych objawów. Uszkodzenie naczyń krwionośnych jest powiązane z patogenezą COVID-19 i może być przyczyną zespołu objawów powiązanych z długim COVID. Wciąż jednak nie jest jasne, w jaki sposób stan ten wpływa na funkcjonowanie bariery krew-mózg, czytamy w artykule. Badacze wykazali, że u osób, które przeszły ostrą infekcję SARS-CoV-2, po której pojawił się długi COVID z upośledzeniem funkcji poznawczych (mgłą mózgową), występuje uszkodzenie bariery krew-mózg. Badania transkryptomiczne komórek jednojądrzastych krwi obwodowej (PBMC) dowiodły, że u osób z mgłą mózgową występuje rozregulowanie krzepnięcia krwi oraz osłabienie odpowiedzi odpornościowej swoistej. W badaniach in vitro komórki jednojądrzaste krwi obwodowej wykazywały zwiększoną adhezję do komórek śródbłonka naczyń krwionośnych mózgu, a jednocześnie wystawienie komórek śródbłonka naczyń krwionośnych mózgu na surowicę krwi pacjentów z długim COVID indukowało ekspresję markerów prozapalnych. Łącznie uzyskane przez nas dane sugerują, że głównym elementem mgły mózgowej przy długim COVID jest utrzymujący się systemiczny stan zapalny oraz i trwała miejscowa dysfunkcja bariery krew-mózg, stwierdzają autorzy badań. Profesor genetyki Matthew Capbell, szef Wydziału Genetyki w Trinity College i główny badacz FutureNeuro powiedział: Po raz pierwszy wykazaliśmy, ze przeciekające naczynia krwionośne w mózgu w połączeniu z nadaktywnym układem odpornościowym, mogą być głównymi czynnikami występowania mgły mózgowej związanej z długim COVID. To niezwykle ważne odkrycie, gdyż zrozumienie przyczyn tego schorzenia pozwoli na opracowanie w przyszłości metod jego leczenia. « powrót do artykułu
  2. Naukowcom pracującym przy eksperymencie AEgIS w CERN-ie udało się, jako pierwszym w historii, schłodzić pozytronium (krążące wokół siebie elektron i pozyton) za pomocą wiązki lasera. To pierwszy krok w kierunku stworzenia lasera emitującego promieniowanie gamma. Urządzenie takie pozwoliłoby zajrzeć fizykom do wnętrza jądra atomu i znalazłoby zastosowanie również poza fizyką. Osiągnięcie przybliża też zespół AEgIS do przeprowadzenia bardzo precyzyjnych pomiarów, które mają dać odpowiedź na pytanie, czy materia i antymateria opadają na Ziemię w ten sam sposób. AEgIS to jeden z kilku eksperymentów prowadzonych w Fabryce Antymaterii (Antimatter Factory) w CERN-ie. Wytwarzane są tam atomy antywodoru, które służą badaniom nad antymaterią. Żeby stworzyć atom antywodoru – czyli pozyton krążący wokół antyprotonu – AEgIS kieruje wiązkę pozytronium w chmurę spowolnionych antyprotonów. Gdy dochodzi do spotkania antyprotonu i pozytonium,  pozyton z pozytonium jest przekazywany antyprotonowi i powstaje antywodór. Ten sposób wytwarzania antywodoru oznacza, że AEgIS może badać też samo pozytronium. Pozytronium ma niezwykle krótki czas życia, wynoszący zaledwie 142 miliardowe części sekundy. Po tym czasie dochodzi do jego anihilacji i pojawienia się promieniowania gamma. Jako że jest to prosty system, złożony zaledwie z dwóch elementów, powinien być prosty do zbadania. Pod warunkiem jednak, że uda się schłodzić próbkę pozytronium do temperatury wystarczająco niskiej, by dokonać precyzyjnych pomiarów. I właśnie to udało się zespołowi AEgIS. Naukowcy zastosowali technikę chłodzenia laserowego i obniżyli temperaturę swojej próbki z 380 do 170 kelwinów, czyli z niemal 107 do poniżej -103 stopni Celsjusza. I, co więcej, zapowiadają, że mają zamiar pokonać barierę 10 kelwinów (-263,15 C). Laserowe schłodzenie pozytronium otwiera nowe perspektywy w badaniach nad antymaterią. Daje nadzieję na przeprowadzenie precyzyjnych pomiarów właściwości i zachowania w polu grawitacyjnym tego niezwykłego, a jednocześnie prostego układu materia-antymateria, jakim jest pozytronium. Przy osiągnięciu odpowiednio niskiej temperatury można będzie utworzyć kondensat Bosego-Einsteina złożony z pozytronium. A taki kondensat, jak przewidują teoretycy, powinien pozwolić na wytworzenie spójnej wiązki gamma dzięki wzajemnej anihilacji składowych pozytronium. Kondensat Bosego-Einsteina złożony z antymaterii byłby niezwykłym narzędziem badawczym zarówno dla fizyki badań podstawowych, jak i stosowanych. Tym bardziej, gdybyśmy dzięki niemu mogli zbudować laser na promieniowanie gamma, który pozwoliłby zajrzeć do wnętrza jądra atomowego, wyjaśnia Ruggero Caravita, rzecznik prasowy AEgIS. Lasera do schłodzenia antymaterii użyto po raz pierwszy zaledwie przed trzema laty. Zwykle w takich przypadkach wykorzystuje się laser wąskopasmowy. Naukowcy z CERN użyli lasera szerokopasmowego, co pozwoliło im schłodzić znaczną część próbki. Ponadto eksperyment przeprowadzono bez użycia zewnętrznego pola elektrycznego czy magnetycznego, co uprościło cały eksperyment i wydłużyło czas życia pozytronium. « powrót do artykułu
  3. Mieszkańcy miast, którzy mieszkają w bardziej zielonej okolicy, rzadziej cierpią na problemy natury psychicznej, donoszą naukowcy ze School of Public Health na Texas A&M University. Wyniki badań prowadzonych pod kierunkiem profesora Jaya Maddocka we współpracy ze specjalistami z Center for Health and Nature, zostały opublikowane w piśmie International Journal of Environmental Research and Public Health. Naukowcy zbadali stopień zazielenienia przestrzeni miejskich za pomocą współczynnika NatureScore, którzy bierze pod uwagę takie czynniki jak zanieczyszczenie powietrza, zanieczyszczenie dźwiękiem i światłem czy przestrzeń pokrywaną przez korony drzew dla każdego adresu na terenie USA i niektórych innych krajów. Dane takie porównali z danymi z Texas Hospital Outpatient Public Use Data Files za lata 2014–2019. Dane te zawierają informacje o związanych ze zdrowiem psychicznym wizytach lekarskich pacjentów identyfikowanych na podstawie kodu pocztowego. Znane są więc dość dokładne miejsce zamieszkania pacjenta, jego wiek, płeć, rasa, status zawodowy, poziom wykształcenia, status ekonomiczny oraz diagnoza. W sumie przeanalizowano informacje o niemal 61 milionach 400 tysiącach wizyt lekarskich mieszkańców Teksasu, które były związane z depresją, zaburzeniami afektywnymi dwubiegunowymi, stresem i niepokojem. Pacjenci mieszkali w miastach, pod 1169 kodami pocztowymi. Mediana NatureScore dla tych kodów wynosi 85,8. około połowy z nich ma wysoki, powyżej 80, NatureScore, a w około 22% było to poniżej 40. Wśród analizowanych osób kobiety stanowiły 63%, a 30% pacjentów miało co najmniej 65 lat. Ponadto 27% miało co najmniej stopień licencjata, 58% miało stałą pracę, 14% żyło poniżej granicy ubóstwa, a 17% nie posiadało ubezpieczenia zdrowotnego. Analiza wykazała, że osoby żyjące w okolicach o wyższym NatureScore miały mniej problemów psychicznych. Ich liczba była o około 50% niższa tam, gdzie NatureScore było wyższe niż 60. Osoby, które żyły w okolicach, w których było najwięcej miejskiej zieleni, miały znacząco mniej problemów psychicznych niż osoby, których okolica zamieszkania otrzymała najmniejszą liczbę punktów. Wydaje się, że granicą, powyżej której możemy mówić o dobrym zdrowiu psychicznym populacji jest 40 punktów NatureScore. U osób mieszkających w takich miejscach ryzyko rozwoju depresji jest o 51% niższe, a choroby dwubiegunowej afektywnej spada aż o 63% w porównaniu z okolicami, gdzie NatureScore jest poniżej 40, mówi Maddock. Odkrycie może wpłynąć na sposób planowania miast. Zwiększenie ilości terenów zielonych w miastach może poprawiać dobrostan i zdrowie psychiczne społeczeństwa. To niezwykle ważne, szczególnie w obliczu faktu, że ponad 22% dorosłych mieszkańców USA zmaga się z różnymi problemami natury psychologicznej, stwierdza współautor badań, Omar M. Makram. « powrót do artykułu
  4. Krótko po północy czasu polskiego na powierzchni Księżyca wylądował Odyseusz firmy Intuitive Machines. To pierwsze w historii udane lądowanie prywatnego pojazdu poza Ziemią. I pierwsze od 1972 roku lądowanie na Srebrnym Globie przeprowadzone z terenu USA. Odyseusz, lądownik klasy NOVA-C, dotknął księżycowego gruntu w kraterze Malapert A znajdującym się 300 kilometrów od bieguna południowego Księżyca. Misja odbywa się ramach prowadzonego przez NASA programu Commercial Lunar Payload Services (CLPS). Firma Intuitive Machines otrzymała od NASA zlecenie w ramach CLPS w 2019 roku. Dzisiaj, w ramach misji IM-1 (Intuitive Machines 1) firmowy lądownik dostarczył na Księżyc sześć instrumentów naukowych NASA. Jeden z nich zbierał dane podczas podchodzenia do lądowania. Zadaniem innego było badanie interakcji spalin lądującego pojazdu z gruntem księżycowym. Jeszcze inny przeprowadzał eksperymenty dotyczące pozycjonowania lądownika, co w przyszłości ma pomóc w stworzeniu dla Srebrnego Globu systemu nawigacji podobnego do GPS. Misja zabrała ze sobą też fragment materiału izolacyjnego firmy Columbia Sportswear, który ma zostać przetestowany w warunkach pozaziemskich, rzeźby Jeffa Koonsa oraz „bezpieczne repozytorium księżycowe”, w którym ma być zachowana ludzka wiedza. IM-1 jest planowana na siedem dni. Zakończy się, gdy słońce zajdzie nad Malapert A. Odyseusza nie budowano bowiem z myślą o przetrwaniu dwutygodniowej zimnej księżycowej nocy. Misja już jest sukcesem, gdyż dowiodła, że prywatne firmy są w stanie wybudować pojazd zdolny do miękkiego lądowania na Srebrnym Globie. Nie jest to jednak proste, o czym niedawno przekonało się przedsiębiorstwo Astrobotic. W jego pojeździe, Peregrine, krótko po starcie pojawił się wyciek paliwa, w związku z czym zrezygnowano z próby lądowania, a pojazd skierowano w stronę Ziemi i 18 stycznia spłonął w atmosferze. W ostatnich latach szczęścia na Księżycu próbowały też prywatne firmy z Izraela i Japonii. Izraelski Bersheet rozbił się na Księżycu w 2019 roku, a japoński Hakuto-R w 2023. Sukces Intuitive Machines to kolejny ważny krok w kierunku budowy amerykańskiego, i nie tylko, prywatnego przemysłu kosmicznego. Prywatne przedsiębiorstwa od lat dysponują rakietami, które wynoszą ładunki w przestrzeń kosmiczną, wybudowały też kapsuły załogowe, którymi poza Ziemię podróżują ludzie. Teraz jedna z nich dowiodła, że jest w stanie przeprowadzić miękkie lądowanie poza naszą planetą. Tymczasem firma Intuitive Machines już przygotowuje dwie kolejne misje. IM-2, która ma odbyć się jeszcze w bieżącym roku, wyląduje na Biegunie Południowym. Jej celem będzie demonstracja technologii wykorzystania księżycowych zasobów. Misja wykorzysta wiertło oraz spektrometr mas do zbadania składu substancji lotnych znajdujących się pod powierzchnią Księżyca. Natomiast IM-3 wyląduje w regionie Reiner Gamma, w którym występuje anomalia magnetyczna. To jeden z najlepiej widocznych z Ziemi „wirów” na Księżycu. Te anomalie magnetyczne są słabo rozumiane. Dlatego IM-3 zostanie wyposażona w magnetometr, kamerę, spektrometr jonowy i elektronowy oraz niewielki łazik z magnetometrem i mikroskopem wielospektralnym. Zadaniem misji będzie zbadanie właściwości anomalii i jej magnetosfery. Zadaniem IM-3 będzie też zademonstrowanie technologii rojów robotów. Dlatego zabierze na pokład cztery niewielkie autonomiczne łaziki, które mają wspólnie działać. Lądownik dostarczy też na Księżyc urządzenie z Korei Południowej, które będzie badało promieniowanie przy powierzchni Księżyca, oraz retroreflektor Europejskiej Agencji Kosmicznej, za pomocą którego ESA chce dokonać bardzo dokładnych pomiarów odległości pomiędzy Księżycem a Ziemią. « powrót do artykułu
  5. Odkryty pod koniec 1963 roku Skarb z Villeny w hiszpańskiej prowincji Alicante to jeden z największych i najważniejszych w Europie skarbów epoki brązu. Składa się z kilkudziesięciu przedmiotów ze złota, srebra, bursztynu i żelaza. Wspanialsze od niego są tylko skarby znalezione w grobach władców Myken. Mimo że został odkryty ponad 60 lat temu nowe techniki badawcze wciąż dostarczają nam na jego temat nowych wiadomości. Na łamach Trabajos de Prehistoria ukazał się artykuł, którego autorzy donoszą, że żelazne przedmioty wchodzące w skład skarbu wykonano z żelaza pochodzącego z meteorytu. Datowanie skarbu od początku budziło spory wśród specjalistów, a proponowane daty wahały się od XVI po VIII wiek przed Chrystusem. Powodem, dla którego niektórzy eksperci przesuwali czas powstania skarbu na przełom epoki brązu i epoki żelaza, jest obecność dwóch przedmiotów z żelaza. Jednym z nich jest żelazna półkula pokryta złotem, interpretowana jako zakończenie królewskiego berła lub innego symbolu władzy albo fragment rękojeści miecza. Drugi to półotwarta bransoleta. W 2007 roku pojawił się pomysł, by wspomniane żelazne przedmioty przeanalizować pod kątem pozaziemskiego pochodzenia materiału, z którego zostały wykonane. Pierwsze analizy przeprowadzono dopiero 10 lat później, po uzyskaniu zgody na pobranie z wierzchu niewielkich próbek materiału. Niedawno badania powtórzono, a ich wyniki zostały właśnie opublikowane. Naukowcy skupili się głównie na zbadaniu stosunku żelaza do niklu i niklu do kobaltu. Względne stosunki tych metali odpowiadają składowi meteorytów. Autorzy badań zauważają jednak, że próbki były pobierane jedynie ze skorodowanej powierzchni, a korozja prowadzi do utraty pierwiastków, której nie jesteśmy w stanie oszacować. Wydaje się jednak, że odsetek niklu rośnie w głąb obiektów, co potwierdza hipotezę o pozaziemskim pochodzeniu metalu. Również obecność śladowych ilości galu, germanu i rutenu wskazuje na pochodzenie wykorzystanego żelaza z meteorytu. Wyniki naszej analizy wskazują z dużym prawdopodobieństwem, że żelazne przedmioty ze Skarbu z Villeny pochodzą z materiału z meteorytu, stwierdzają autorzy pracy ¿Hierro meteorítico en el Tesoro de Villena?. Większą pewność można by uzyskać albo przeprowadzając badania inwazyjne, na które nie uzyska się zgody, lub też kosztowne badania nieinwazyjne za pomocą spektrometrii promieniowania gamma czy indukowanej cząstkami emisji promieni X. Skoro więc jest niemal pewne, że żelazo pochodzi z meteorytu, oba przedmioty mogły zostać wykonane przed epoką żelaza. Kiedy? Autorzy badań wskazują na położone w odległości 5 kilometrów stanowisko Cabeza Redondo. Było to centrum handlowe epoki brązu, które zostało opuszczone przed rokiem 1200 p.n.e. Kilka miesięcy przed okryciem Skarbu z Villeny również tam znaleziono niewielki skarb. Jako że oba miejsca były ze sobą powiązane, można przypuszczać, że Skarb z Villeny pochodzi z okresu sprzed opuszczenia Cabeza Redondo. « powrót do artykułu
  6. Udało się wykonać pierwsze zdjęcie ptaka, który przez American Bird Conservancy był klasyfikowany jako „ptak zaginiony”. Mowa tutaj o czołoczubie żółtogłowym (Prionops alberti), którego nie widziano od ponad 20 lat. Ptak został odnaleziony przez ekspedycję zorganizowaną przez University of Texas w El Paso i kongijskie Centre de Recherche en Sciences Naturelles. Naukowcy przez sześć tygodni przemierzali góry Itombwe w Demokratycznej Republice Kongo, dokumentując tamtejsze ptaki, płazy i gady. Udało im się schwytać i sfotografować ptaka, który dotychczas znany był jedynie z opisów i rysunków. Doktor Cameron Rutt, odpowiedzialna w American Bird Conservancy za projekt Lost Birds potwierdziła następnie, że to zaginiony gatunek. Czołoczub żółtogłowy jest gatunkiem endemicznym dla zachodnich stoków Wielkiego Rowu Zachodniego. Od długiego czasu region ten był niedostępny z powodu wojen i braku możliwości zapewnienia bezpieczeństwa badaczom. Ostatnio jednak sytuacja się na tyle poprawiła, że zapadła decyzja o zorganizowaniu ekspedycji badawczej. W jej trakcie naukowcy zauważyli w sumie 18 czołoczubów żółtogłowych. To daje nadzieję, że być może w odległych lasach tego regionu żyje zdrowa populacja. Niestety ludzie coraz bardziej wdzierają się na te tereny, prowadząc działalność górniczą, wycinając lasy by pozyskać drewno oraz tereny rolnicze. Obecnie naradzamy się z innymi naukowcami oraz organizacjami ochrony przyrody, w jaki sposób można uchronić lasy tego regionu, mówi profesor Michael Harvey, który stał na czele zespołu badawczego. Mamy obecnie wyjątkową okazję, by uchronić ten fragment lasów tropikalnych. Być może dzięki temu nie utracimy gatunków takich jak czołoczub, zanim zdążymy je poznać i zbadać, dodaje uczony. Drugim z kierowników ekspedycji był profesor Eli Greenbaum, jeden z najlepszych na świecie ekspertów w dziedzinie herpetologii Afryki Subsaharyjskiej. To dla niego już 11. wyprawa naukowa do Demokratycznej Republiki Kongo. Swoje wcześniejsze przeżycia uczony opisał w książce Emerald Labyrinth: A Scientist's Adventures in the Jungles of the Congo. « powrót do artykułu
  7. W Afganistanie systematycznie niszczy się buldożerami dziesiątki stanowisk archeologicznych, donoszą naukowcy z University of Chicago. Zniszczenia dokonywane są, by ułatwić plądrowanie stanowisk. Amerykańscy naukowcy zauważyli na zdjęciach satelitarnych, że niszczone są m.in. stanowiska z końca epoki brązu i początku epoki żelaza. Niektóre z nich mają ponad 3000 lat. Wiele zniszczeń odnotowano w regionie Balkh, który w starożytności stanowił serce Baktrii. Baktria odgrywała ważną rolę w latach ok. 600 p.n.e. – 600 n.e. jako miejsce, gdzie spotykał się Wschód z Zachodem, dochodziło do wymiany handlowej, przepływały idee artystyczne i religijne. Baktrię podbił w VI wieku p.n.e. władca Persów Cyrus Wielki i przez 200 lat pozostawała ona pod władzą Achemenidów. Została im odebrana przez Aleksandra Wielkiego, a po jego śmierci stała się niezależnym państwem, które z czasem rozszerzyło swoje posiadłości w kierunku Indii. To grecko-indyjskie królestwo w szczycie swej potęgi obejmowało niemal cały Afganistan, duże części Azji Środkowej i Pakistanu. To stamtąd kultura hellenistyczna promieniowała i miała znaczy wpływ na kultury Azji Środkowej i Indii. Koniec rządów Greków w Baktrii położyły najazdy Saków i Kuszanów w II wieku n.e. To z Baktrii pochodziła żona Aleksandra Wielkiego, Roksana, i to tam urodził się Zaratustra, jedna z najważniejszych postaci w dziejach religii. Eksperci z Center for Cultural Heritage University of Chicago udokumentowali przez lata ponad 29 000 stanowisk archeologicznych na terenie Afganistanu. Teraz obserwują, jak niektóre z nich sa niszczone. Są one zrównywane z ziemią za pomocą buldożerów, a następnie rozkopuje w poszukiwaniu zabytków i kosztowności. W latach 2018–2021 zniszczono co najmniej 162 stanowiska. Dosłownie zniknęły one w oczach w tempie jednego tygodniowo. Po przejęciu władzy przez Talibów ciągle trwa niszczenie 37 z nich. Nie wiemy, niestety, co mogli znaleźć złodzieje. Większość z tych stanowisk była jedynie wstępnie udokumentowana. Wiemy na przykład, ze były to wzgórza, pod którymi prawdopodobnie istniały osady czy budynki, pozostałości fortyfikacji, systemów kanałów czy karawanserajów. Niecałe 100 kilometrów od miejsc, gdzie prowadzona jest intensywna grabież, znajduje się Tillya Tepe, gdzie w 1978 roku znaleziono baktryjski złoty skarb, składający się z 20 000 przedmiotów. Niszczenie historii trwa w Afganistanie od lat. Dokonują go ludzie na tyle bogaci i wpływowi, że mogą wynająć sprzęt budowlany i nikt im nie przeszkadza. Trudno powiedzieć, jaki udział mają w tym talibowie. Pamiętajmy, że w 2001 roku zaszokowali świat, wysadzając w powietrze dwie starożytne posągi Buddy w Bamianie. Po powrocie do władzy w 2021 roku zapowiedzieli, że będą szanowali dziedzictwo kulturowe kraju. Teraz zaprzeczają, by dochodziło do niszczenia stanowisk archeologicznych, a gdy zostają im przedstawione dowody w postaci zdjęć satelitarnych twierdzą, że wysyłają na miejsce ludzi i zapewniają, że nic takiego nie miało miejsca. Trudno powiedzieć, dlaczego zaprzeczają faktom. Warto jednak zauważyć, że niszczenie i grabież stanowisk archeologicznych trwa jeszcze od czasów poprzednich rządów, popieranych przez państwa zachodnie. « powrót do artykułu
  8. Członkowie międzynarodowego zespołu naukowego przeanalizowali dane DNA dotyczące dawno zmarłych niemal 10 000 osób, poszukując w nich śladów zespołu Downa. Choroba ta spowodowana jest obecnością dodatkowego chromosomu 21 (trisomia 21. chromosomu). Analizy wykonane przez naukowców z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka w Lipsku pozwoliły na zidentyfikowanie sześciorga dzieci z zespołem Downa. Pięcioro z nich zmarło ponad 2000 lat temu. Żyły nie dłużej niż 12 miesięcy. Wszystkie zostały pochowane, czasami z dobrami grobowymi. To wskazuje, że dzieci były uznawane za członków społeczności, w których żyły. Badacze z Lipska od lat sekwencjonują DNA ludzi, którzy żyli w ciągu ostatnich dziesiątków tysięcy lat. Zbieranie takich danych pozwala na poznanie tras migracji, mieszania się różnych populacji, historii rozprzestrzeniania się patogenów i chorób nimi powodowanych. Dotychczas jednak nie próbowano wykorzystać tych danych do analizy rzadkich schorzeń genetycznych. Jedną z nich jest właśnie zespół Downa. Wykonana analiza 9855 genomów ujawniła, że nadmiarowy materiał genetyczny w chromosomie 21 – który może być wyjaśniony wyłącznie istnieniem dodatkowej jego kopii – występował u 6 osób. Jedna z nich została pochowana na cmentarzu przy kościele w Finlandii w XVIII wieku. Pięć pozostałych żyło pomiędzy 5000 a 2500 lat temu na terenie dzisiejszej Grecji, Bułgarii i Hiszpanii. Obecnie, dzięki postępom medycyny, osoby z zespołem Downa mogą żyć przez dziesiątki lat. Najwyraźniej jednak w przeszłości tak nie było. Wśród sześciu zidentyfikowanych zmarłych tylko jedno dziecko przeżyło około 12 miesięcy. Wszystkich pięć prehistorycznych pochówków znaleziono w obrębie osad. Niektórym ze zmarłych towarzyszyły dobra grobowe, jak naszyjniki, pierścienie z brązu czy muszle. Te pochówki pokazują, że o dzieci te dbano i były one uznawane za część społeczeństwa, mówi główny autor badań, Adam Rohrlach. Badacze co prawda szukali śladów zespołu Downa, ale znaleźli też osobę z innym schorzeniem genetycznym. W jednym z badanych genomów – należących do dziecka płci żeńskiej – odkryto trzy kopie chromosomu 18. Trisomia chromosomu 18. to cecha charakterystyczna zespołu Edwardsa. Obecnie schorzenie to występuje średnio raz na 3000 urodzeń i związane jest z poważniejszymi anomaliami rozwojowymi niż w przypadku zespołu Downa. Szczególnie interesujący jest fakt, że trzy pochówki z trisomią 21 (zespół Downa) i pochówek z trisomią 18 (zespół Edwardsa) zostały znalezione na dwóch stanowiskach z Hiszpanii z epoki żelaza, datowanych na lata 800–400 p.n.e. Najstarszy zidentyfikowany przypadek trisomii 21 to 6-miesięczna dziewczynka pochowana w ceramicznym naczyniu pod podłogą domu z wczesnej epoki brązu w Bułgarii. Datowanie radiowęglowe wykazało, że wiek pochówku to 2898–2700 p.n.e. Dziecko pochowano bez dóbr grobowych. Młodszy (1398–1221 p.n.e.) pochówek dziewczynki w wieku 12–16 miesięcy został odkryty na mykeńskim stanowisku archeologicznym Lazarides na wyspie Egina. Tutaj zmarłej towarzyszył naszyjnik z 93 koralików, m.in. z fajansu i karneolu. Trzy kolejne prehistoryczne pochówki z lat 801–400 p.n.e. odkryto na dwóch protomiejskich stanowiskach Alto de la Cruz i Las Eretas w Hiszpanii. Znaleziono tam szczątki 28-tygodniowej dziewczynki pochowanej z bogato wyposażonym grobie wraz z pierścieniami z brązu i muszlami. W ofierze złożono też trzy owce lub kozy. Zmarłą pogrzebano w dużym, dekorowanym miejscu, w którym palono ogień, prawdopodobnie było to miejsce rytualne. Dwa pozostałe pochówki z trisomią 21 z Hiszpanii to chłopcy w wieku 38 i 26 tygodni. Spoczęli w standardowych pochówkach pod podłogami domostw. Ponadto w Alto de la Cruz zidentyfikowano, pochodzący z lat 600–400 p.n.e. pochówek dziecka zmarłego w wieku około 40 tygodni, które cierpiało na zespół Edwardsa. Najmłodszym z pochówków z trisomią 21 jest pochówek z Finlandii znaleziony pod obecnym Placem Senackim w Helsinkach. W przeszłości znajdował się tam cmentarz przykościelny. Pochówek miał miejsce w latach 1640–1790 w drewnianej trumnie. Ze zmarłą osobą złożono szpilki i kwiaty z brązu, co było standardowym wyposażeniem grobów w tym czasie. Liczba 6 przypadków zespołu Downa na 9855 przeanalizowanych genomów wskazuje, że częstotliwość występowania tego schorzenia wynosi 1:1643. To znacząco mniej niż obecne 1:705. Wiadomo jednak, że częstotliwość trisomii 21 u dziecka jest ściśle powiązane z wiekiem matki. U współczesnych kobiet w wieku poniżej 20 lat częstotliwość wystąpienia zespołu Downa u dziecka wynosi 1:1282. Musimy jednak wziąć pod uwagę, omawiane badania mogą niedoszacowywać liczby niemowląt z zespołem Downa, gdyż pochówki takie są niedoreprezentowane w zapisie archeologicznym. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Nature Communications. « powrót do artykułu
  9. Naukowcy z Wydziału Medycznego Uniwersytetu Stanforda opracowali model sztucznej inteligencji, który na podstawie danych o aktywności mózgu potrafi z ponad 90% trafnością określić, czy ma do czynienia z mózgiem kobiety, czy mężczyzny. Zdaniem badaczy osiągnięcie to pozwala rozstrzygnąć spór o to, czy istnieją różnice między mózgami kobiet a mężczyzn. Sugeruje również, że zbadanie tych różnic pozwoli na lepsze zrozumienie schorzeń centralnego układu nerwowego, które w różny sposób wpływają na kobiety i mężczyzn. Płeć odgrywa zasadniczą rolę w rozwoju ludzkiego mózgu, w procesie starzenia się oraz w manifestowaniu się zaburzeń psychiatrycznych i neurologicznych. Zidentyfikowanie stałych i powtarzalnych różnic pomiędzy płciami w zdrowym dorosłym mózgu to najważniejszy krok na drodze ku zrozumieniu specyficznych dla płci schorzeń, mówi profesor psychiatrii Vinod Menon, dyrektor Stanford Cognitive and Systems Neuroscience Laboratory. Naukowcy od dawna starali się połączyć płeć z konkretnymi różnicami w ludzkim mózgu. Jednak poszczególne struktury w mózgach kobiet i mężczyzn wyglądają bardzo podobnie, a podczas wcześniejszych badań nad sposobem pracy każdej z tych struktur zwykle nie udawało się odnaleźć stałych, wiarygodnych i specyficznych dla płci cech charakterystycznych. Menon i jego zespół rozpoczęli od stworzenia systemu sztucznej inteligencji, który był następnie trenowany na danych z badań obrazowych. Za każdym razem model był informowany, czy dane ze skanu, które są mu dostarczane, dotyczą skanu mózgu kobiety czy mężczyzny. W ten sposób model uczył się wyłapywać subtelne różnice. Miał tę przewagę nad wcześniejszymi modelami, że opierał się na sieciach neuronowych, które analizowały dynamiczne skany z rezonansu magnetycznego. Dzięki temu model ze Stanforda mógł porównywać też, jak poszczególne regiony mózgu ze sobą współpracują. Model został następnie sprawdzony na około 1500 skanów, z którymi wcześniej nie miał do czynienia i okazało się, że z ponad 90-procentową trafnością potrafi określić, który skan wykonano na mózgu kobiety, a który na mózgu mężczyzny. Tak wysoka trafność wskazuje, że istnieją możliwe do wykrycia różnice w mózgach kobiet i mężczyzn. Co więcej, naukowcy użyli dodatkowego narzędzia, dzięki któremu przeanalizowali dane ze swojego modelu, co pozwoliło im na wyjaśnienie, w jaki sposób ich model podejmował decyzję podczas klasyfikowania skanów. Dowiedzieli się, że najważniejsze dla określenia płci mózgu było badanie sieci domyślnej mózgu (DMN) – czyli jednej z głównych sieci neuronowych w ludzkim mózgu, prążkowia oraz układu limbicznego. Naukowcy zaczęli następnie zastanawiać się, czy są w stanie stworzyć model, który będzie przewidywał, jak dobrze uczestnicy badań poradzą sobie z konkretnymi zadaniami, opierając się przy tym na zauważonych przez poprzedni model różnicach w mózgach kobiet i mężczyzn. Stworzyli więc dwa modele, po jednym dla każdej z płci. Jeden dobrze przewidywał wydajność poznawczą mężczyzn, ale nie kobiet, a drugi radził sobie z przewidywaniem wydajności poznawczej kobiet, ale nie mężczyzn. Uzyskane z obu modeli wyniki wskazują, że zauważone różnice funkcjonalne w mózgach obu płci mają znaczący wpływ na różnice w zachowaniu pomiędzy kobietami a mężczyznami. Nasze modele świetnie się sprawdziły, pozwalając nam wyraźnie określić wzorce pracy mózgu dla obu płci. To pokazuje, że nie zwracając uwagi na różnice w organizacji mózgu u obu płci tracimy z oczu kluczowe elementy leżące u podstaw schorzeń neuropsychiatrycznych, dodaje Menon. Twórcy badań mówią, że ich modele mogą posłużyć nie tylko do określania różnic pomiędzy płciami, ale również do badania, w jaki sposób połączenia w mózgu mogą wpływać na zachowanie czy zdolności poznawczej. Dlatego planują publiczne ich udostępnienie. Nasze modele sztucznej inteligencji mają bardzo szerokie zastosowania. Badacz może wykorzystać je do przyjrzenia się różnicom w mózgu powiązanym z problemami z uczeniem się czy funkcjonowaniem społecznym, stwierdza Menon. « powrót do artykułu
  10. Królowa Kamila zaprosiła czołowych współczesnych pisarzy, ilustratorów oraz introligatorów do ręcznego stworzenia 20 miniaturowych książek. W ten sposób monarchini chce uczcić 100-lecie powstania Queen Mary's Dolls' House, największego w swoim czasie domku dla lalek na świecie. Domek dla Lalek Królowej Marii budował między 1921 a 1924 rokiem wiodący brytyjski architekt Sir Edwin Lutyens. To dar od narodu dla królowej Marii (Marii Teck, żony Jerzego V) po I wojnie światowej. Jest doskonałą repliką w skali 1:12 rezydencji w stylu edwardiańskim. W środku znajdują się dzieła ponad 1500 artystów/dekoratorów, rzemieślników i fabrykantów z początku XX w. (koszty i praca miały być podzielone między jak największą liczbę osób). Chciano, by domek był tak realistyczny, jak tylko się da, stąd elektryczność, bieżąca woda czy działające windy. Wszystkie pomieszczenia są pięknie urządzone. Queen Mary's Dolls' House wystawiano w 1924 r. na British Empire Exhibition. W lipcu 1925 r. domek przeniesiono do zamku w Windsorze, gdzie można go podziwiać do dziś. Jednym ze skarbów domku jest biblioteka. Jej ściany wyłożono drewnem orzechowym. Ściany zdobią liczne akwarele. Na półkach wystawiono blisko 600 książek; ponad 170 to rękopisy stworzone przez najsławniejszych pisarzy lat 20. XX w. (w ten sposób starano się oddać kulturę literacką tamtych czasów). Wielu twórców, w tym Sir Arthur Conan Doyle, A.A. Milne czy Thomas Hardy, przystało na propozycję stworzenia takiego dzieła. Niektórzy jednak, np. Virginia Woolf i George Bernard Shaw, odmówili udziału w przedsięwzięciu. Strony mają zaledwie 4 cm wysokości. Książeczki zostały oprawione przez ówczesne najlepsze introligatornie. Chcąc stworzyć Współczesną Miniaturową Bibliotekę (Modern-Day Miniature Library), królowa Kamila zamówiła 20 książeczek, które ponownie miałyby zaprezentować literaturę brytyjską. Autorzy mogli skopiować książki, które już wydano albo napisać coś nowego. Ich książeczki trafiły do czołowych introligatorów-projektantów. O ile w latach 20. XX w. dla księgozbioru Domku dla Lalek Królowej Marii preferowano styl tradycyjny, o tyle obecne postawy artystyczne znalazły wyraz w indywidualnej kreatywności i wykorzystaniu alternatywnych materiałów - napisano na stronie Royal Collection Trust. Część nowych książek oprawiono w Introligatorni Królewskiej na zamku w Windsorze. Autorom dostarczono książeczki do zapisania, które później oprawiono. W Modern-Day Miniature Library zgromadzono różnego rodzaju utwory i gatunki literackie. Znajdziemy tu poezję, opowiadania, historie o duchach, sztuki teatralne, artykuły i przepisy. Sto lat temu do projektu nie zaproszono autorów książek dla dzieci, w 2024 r. pomyślano jednak o paru dziełach napisanych z myślą o najmłodszych odbiorcach. Nowy księgozbiór jest także bardziej ilustrowany. Ilustracje tworzyli rysownicy/graficy, sami pisarze oraz utalentowani amatorzy, w tym dzieci. Serię 20 książeczek uzupełnia miniatura stworzona przez samą królową Kamilę - jest to wprowadzenie do projektu Modern-Day Miniature Library. Tom Parker Bowles, brytyjski pisarz i krytyk kulinarny, a prywatnie syn królowej z pierwszego małżeństwa z Andrew Parker Bowlesem, jest autorem „A Recipe Fit for a Queen”. W książeczce pojawiają się przepisy na pieczonego kurczaka i ziemniaki. Po zakończeniu wystawy specjalnej na zamku w Windsorze książeczki trafią do Royal Library. Na stronie Royal Collection Trust można się zapoznać ze szczegółami dotyczącymi poszczególnych pozycji. Stulecie ukończenia domku stało się okazją do zaprezentowania pięknych przedmiotów, które zwykle są schowane w jego wnętrzu. Na rocznicowej wystawie znajdują się m.in. miniaturowy fortepian koncertowy ze strunami i działającymi klawiszami czy klejnoty koronne wysadzane prawdziwymi diamentami, rubinami, szafirami, szmaragdami i perłami. Z kuchni i kwater dla służby pochodzą odkurzacz, maszyna do szycia z nicią, malutkie nożyczki czy miedziany czajnik, który wykonano z monety (wizerunek króla jest nadal widoczny). Jubileuszowej metamorfozie poddano pomieszczenie, zaprojektowane przez architekta domku Sir Edwina Lutyensa do prezentowania Queen Mary's Dolls' House. Zdobiące ściany murale zostały odnowione i odpowiednio oświetlone, tak by zwiedzający mogli docenić szczegóły scen przedstawiających elegancko ubranych ludzi, odpoczywających w różnych królewskich posiadłościach, w tym w zamku w Windsorze, pałacu Buckingham czy Hampton Court. Nowe oświetlenie zyskał również sam domek. « powrót do artykułu
  11. Szybkie rozbłyski radiowe (FRB) to jedna z wielu tajemnic wszechświata, których nie potrafimy wyjaśnić. Trwają ułamki sekund i uwalniają tyle energii, ile Słońce produkuje w ciągu roku. Do niedawna wszystkie znane FRB pochodziły spoza naszej galaktyki. Dopiero w 2020 roku znaleziono pierwszy FRB wygenerowany w Drodze Mlecznej. Jego źródłem okazał się magnetar SGR 1935+2154. A 1,5 roku temu dwa urządzenia zarejestrowały kolejny FBR z tego magnetara. Jego analiza przyniosła wiele interesujących informacji, które przybliżają naukowców do rozwiązania zagadki szybkich rozbłysków radiowych. W październiku 2022 roku NICER (Neutron Star Interior Composition Explorer) znajdujący się na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej oraz krążący na niskiej orbicie okołoziemskiej NuSTAR (Nuclear Epectroscopic Telescope Array) zarejestrowały FRB pochodzący z SGR 1935+2154 i obserwowały magnetar przez kolejne godziny. Dostarczyły danych, co działo się na powierzchni magnetara przed i po pojawieniu się szybkiego rozbłysku radiowego. Okazało się, że do rozbłysku doszło pomiędzy dwoma okresami gwałtownego przyspieszenia magnetara. Obiekt ten ma około 20 kilometrów średnicy, a jego zwykła prędkość obrotowa to 3,2 obrotu na sekundę. To oznacza, że prędkość punktu na równiku wynosi ponad 720 000 km/h. Spowolnienie lub przyspieszenie magnetara wymaga więc znaczących ilości energii. Dlatego też naukowcy byli niezwykle zaskoczeni, gdy zauważyli, że pomiędzy przyspieszeniami magnetar powrócił do swojej standardowej prędkości obrotowej w ciągu zaledwie 9 godzin. To mniej więcej 100-krotnie szybciej, niż w przypadku innych magnetarów. Zwykle, gdy dochodzi do zmian prędkości obrotowej, magnetar potrzebuje tygodni lub miesięcy, by powrócić do swojej standardowej prędkości. Tutaj widzimy, że proces ten może zachodzić znacznie szybciej niż sądziliśmy i może mieć to związek z generowaniem szybkich impulsów radiowych, mówi główny autor badań, Chin-Ping Hu z Narodowego Uniwersytetu Changhua na Tajwanie. Magnetary to rodzaj gwiazd neutronowych i, podobnie jak one, są niezwykle gęste. Tak gęste, jakbyśmy Mount Everest ścisnęli do rozmiarów kostki cukru. Wiąże się z tym niezwykle silne oddziaływanie grawitacyjne. Cukierek upadający na powierzchnię magnetara uderzyłby weń z siłą bomby atomowej. Silna grawitacja oznacza zaś, że powierzchnia magnetara jest niespokojna, dochodzi na niej do uwalniania promieniowania rentgenowskiego i promieniowania gamma. To właśnie rosnąca aktywność tego typu skłoniła operatorów NICER i NuSTAR do nakierowania urządzeń bezpośrednio na SGR 1935+2154, dzięki czemu udało im się po jakimś czasie zaobserwować FBR. Cała ta rosnąca aktywność w zakresie promieniowania rentgenowskiego miała miejsce przed zmianą prędkości. Energia wyładowań była na tyle duża, że mogła doprowadzić do pojawienia się FBR, ale tak się nie stało. Zatem wydaje się, że w czasie spowalniania ruchu obrotowego doszło do jakiejś zmiany, w wyniku której powstał szybki rozbłysk radiowy, wyjaśnia współautor badań Zorawar Wadiasingh z University of Maryland. Powierzchnia magnetara to ciało stałe, ale wnętrze, z powodu olbrzymiego ciśnienia, jest nadciekłe. Czasem może dojść do utraty synchronizacji ruchu pomiędzy zewnętrzną skorupą i nadciekłym wnętrzem, które może wówczas dostarczyć dodatkowej energii na zewnątrz. Autorzy badań sądzą, że tak się właśnie stało, a skutkiem tego był FBR. Naukowcy rozważają scenariusz, w którym doszło do takiej utraty synchronizacji, w wyniku czego w skorupie magnetara pojawiło się pęknięcie. Doszło do czegoś w rodzaju erupcji wulkanicznej, która uwolniła materiał z wnętrza obiektu. Uciekł on w przestrzeń kosmiczną, zmniejszając masę magnetara, co doprowadziło do spowolnienia jego ruchu obrotowego. To może wyjaśniać szybkie wyhamowanie ruchu. To jednak tyko spekulacje i wciąż nie wiadomo, czy w ten sposób da się wyjaśnić FRB. Bez wątpienia zaobserwowaliśmy coś istotnego dla zrozumienia natury szybkich rozbłysków radiowych. Jednak potrzebujemy znacznie więcej danych, by rozwiązać zagadkę, dodaje George Younes z NASA, którego zespół specjalizuje się w badaniu magnetarów. « powrót do artykułu
  12. Badacze z Cleveland Clinic powiązali zbyt wysoki poziom niacyny (witaminy B, witaminy PP) z chorobami układ krążenia. Doktor Stanley Hazen i jego zespół odkryli związek pomiędzy 4PY, produktem rozkładu nadmiarowej niacyny z chorobami serca. Podwyższony poziom 4PY we krwi jest silnie związany z udarami, zawałami i innymi problemami z układem krążenia. Podczas badań przedklinicznych naukowcy wykazali, że 4PY bezpośrednio wpływa na rozwój stanu zapalnego naczyń krwionośnych, co może z czasem prowadzić do rozwoju miażdżycy. Najbardziej ekscytującym elementem naszych badań jest odkrycie istotnej, a nieznanej wcześniej, drogi rozwoju chorób układu krążenia, wyjaśnia Hazen. Co więcej, możemy zmierzyć ten wpływ, co można wykorzystać do stworzenia odpowiednich testów. Odkrycie można wykorzystać również do zapobiegania rozwojowi chorób układu krążenia, dodaje. Niacyna powszechnie występuje w diecie zachodniej, a kilkadziesiąt krajów na świecie – w tym USA – nakazuje wzbogacanie niacyną takich produktów jak mąka czy płatki zbożowe. Ma to zapobiegać niedoborom tej witaminy. Okazało się jednak, że aż 25% osób, które brały udział w badaniach Hazena, ma zbyt wysoki poziom witaminy B3 i, co za tym idzie, 4PY, co może prowadzić do rozwoju chorób układu krążenia. Biorąc pod uwagę to odkrycie, należy zastanowić się, czy nadal należy dodawać niacynę do mąki czy płatków, stwierdza Hazen. Uczony porównuje nadmiar niacyny w organizmie do wody przelewającej się z przepełnionego pojemnika. Nasze ciało, by poradzić sobie z tym nadmiarem, wytwarza różne metabolity, w tym 4PY. Problemem też są coraz bardziej popularne suplementy. Witamina B3 jest chętnie przyjmowana, ze względu na swoje rzekome właściwości zapobiegające starzeniu się. Odkrycie Hazena wyjaśnia też, dlaczego niacyna nie jest już standardowym środkiem na obniżenie poziomu cholesterolu. W przeszłości była podstawowym lekiem na obniżenie poziomu LDL. Później okazało się, że jest mniej efektywna niż inne środki, została tez powiązana z różnymi skutkami ubocznymi i zwiększoną śmiertelnością. Wszystko wskazuje na to, że o ile witamina B3 obniża poziom cholesterolu – zatem ma korzystny wpływ na układ krążenia – to jej nadmierna ilość przynosi układowi krążenia więcej szkód niż pożytku. Naukowcy z Cleveland uważają, że konieczne jest przeprowadzenie badań nad długoterminowym wpływem podwyższonego poziomu 4PY na rozwój miażdżycy. Hazen i jego zespół prowadzą szeroko zakrojone badania, których celem jest identyfikowanie we krwi chemicznych sygnatur chorób serca. To oni ostrzegali w ubiegłym roku, że popularny słodzik może zwiększać ryzyko ataku serca i udaru, a przed trzema laty informowali, że bakterie w naszych jelitach zmieniają składniki czerwonego mięsa w związki szkodliwe dla zdrowia. « powrót do artykułu
  13. Astronomowie z Chile, Francji i Australii zidentyfikowali najjaśniejszy kwazar, a jednocześnie najszybciej rosnącą czarną dziurę i najjaśniejszy znany obiekt we wszechświecie. Kwazary to galaktyki z niezwykle jasnym źródłem promieniowania w centrum. Znajduje się tam supermasywna czarna dziura, która pochłania olbrzymie ilości materii. Część tej materii zamieniana jest w energię i w efekcie okolice czarnej dziury świecą tak jasno, że ich światło przyćmiewa całą galaktykę. Kwazary są jednym i z najjaśniejszych obiektów we wszechświecie. A ten właśnie zaobserwowany jest nie tylko wyjątkowo jasne, ale i zawiera wyjątkowo szybko rosnącą czarną dziurę. Odkryliśmy najszybciej rosnącą czarną dziurę. Ma ona masę 17 miliardów razy większą od masy Słońca, a każdego dnia pochłania materię o masie nieco większej niż masa Słońca, mówi główny autor badań Christian Wolf z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego (ANU). Kwazar J0529-4351 znajduje się w odległości 12 miliardów lat świetlnych od Ziemi. Wchłaniana przezeń materia emituje tyle energii, że obiekt jest 500 bilionów razy jaśniejszy od naszej gwiazdy. Całe to światło pochodzi z dysku akrecyjnego o średnicy 7 lat świetlnych, dodaje doktorant Samuel Lai z ANU. Zaskakująca jest nie tylko jasność kwazara i tempo przybierania na masie czarnej dziury, ale również fakt, że ten niezwykły obiekt został zauważony dopiero teraz. Znamy bowiem około miliona mniej imponujących kwazarów. Co więcej, obiekt ten widać już na wykonanych przed dekadami zdjęciach Europejskiego Obserwatorium Południowego (VLT). Dopiero teraz jednak rozpoznano w nim kwazar. Kwazarów szuka się na olbrzymich obszarach nieboskłonu. Obserwacje takie przynoszą olbrzymią ilość danych, których człowiek nie jest w stanie przeanalizować. Dlatego analizą zajmują się modele oparte na maszynowym uczeniu się. Te jednak są trenowane na dostępnych danych. Jeśli zatem kwazar jest znacznie jaśniejszy niż znane wcześniej obiekty tego typu, automat może uznać, że ma do czynienia nie z kwazarem, a z niezbyt odległą od Ziemi gwiazdą. I to właśnie stało się w przypadku J0529-4351. Oprogramowanie analizujące dane z satelity Gaia uznało, że obiekt ten jest zbyt jasny jak na kwazar i zaproponowało sklasyfikowanie go jako gwiazdy. W ubiegłym roku obiektowi przyjrzeli się naukowcy z Australii, wykorzystując do obserwacji 2,3-metrowy teleskop w Siding Spring Observatory. Stwierdzili wówczas, że to kwazar, a nie gwiazda. Jednak określenie jego parametrów wymagało użycia większego teleskopu. Wykorzystali więc spektrograf zainstalowany na należącym do ESO Very Large Telescope. Dopiero wówczas dowiedzieli się, z jak wyjątkowym obiektem mają do czynienia. Badacze z niecierpliwością czekają na ukończenie rozbudowy VLT o instrument GRAVITY+, który będzie precyzyjnie badał masę czarnych dziur. A budowany od 2017 roku największy na Ziemi teleskop optyczny Extremely Large Telescope (ELT), który ma ruszyć w 2028 roku, będzie w stanie identyfikować kolejne odległe supermasywne czarne dziury. Warto tutaj przypomnieć, że kilka lat temu NASA i ESA ogłosiły, że Teleskop Hubble'a odkrył kwazar 600 bilionów razy jaśniejszy od Słońca. Okazało się jednak, że jego jasność została powiększona w wyniku soczewkowania grawitacyjnego i w rzeczywistości obiekt ten jest jaśniejszy od Słońca „zaledwie” 11 bilionów razy. « powrót do artykułu
  14. W 1931 roku we włoskich Alpach w formacji skalnej sprzed około 247 milionów lat znaleziono skamieniałego płaza. Tym, co przyciągnęło uwagę naukowców były ślady tkanek miękkich, zachowane w postaci obrysu ciała. Znalezisko stało się znane w kręgach naukowych, zwierzę zakwalifikowano jako Tridentinosaurus antiquus z grupy Pronorosauria i uznano je za ważny element zrozumienia wczesnej ewolucji płazów. Teraz okazało się, że ta ważna skamieniałość – przechowywana w Museo della Natura e dell'Uomo na Uniwersytecie w Padwie – to w znacznej mierze falsyfikat. To, co uważano za ślad zachowanej skóry było niejednokrotnie przywoływane w książkach i artykułach naukowych, nigdy jednak „skóry” szczegółowo nie zbadano. Jej wygląd wskazywał na nietypowy sposób zachowania skamieniałości, co powodowało problemy z klasyfikacją i określeniem wieku. Tkanki miękkie rzadko się zachowują, jednak gdy znajdujemy skamieniałość z ich śladami, możemy poznać wiele istotnych informacji na temat zwierzęcia – jego barwę, anatomię wewnętrzną, fizjologię, mów doktor Valentina Rossi z University College Cork, której zespół ujawnił fałszerstwo. Skamieniałość była już wcześniej badana m.in. za pomocą fotografii w ultrafiolecie. Zauważono wówczas, że cały okaz został pokryty jakąś substancją. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż w przeszłości standardowo pokrywano podobne skamieniałości werniksem czy lakierem, by go lepiej zachować. Czasami robi się to nawet obecnie. Zespół doktor Rossi wykorzystał cały szereg nowoczesnych technik do zbadania Tridentinosaurus antiquus: fotografię i modelowanie 3D, skaningową mikroskopię elektronową, dyfrakcję rentgenowską czy spektroskopię ATR-FTIR. Okazało się, że ktoś dopuścił się sfałszowania prawdziwej skamieniałości. Cała rzekomo zachowana skóra to farba. Prawdziwe są skamieniałe – niestety słabo zachowane – kości kończyn tylnych, szczególnie kości udowe. Nowe analizy wykazały też obecność autentycznych osteodermów, płytek kostnych, pokrywających grzbiet zwierzęcia. Wyjątkowy stan zachowania Tridentinosaurusa od dekad był zagadką dla ekspertów. Teraz wszystko jest jasne. To, co uważano za skórę, to po prostu farba, mówi współautorka badań, profesor Evelyn Kustatscher. « powrót do artykułu
  15. Podróż do tajemniczego świata ludzkich zmysłów Zapach porannej kawy, dźwięki ulubionej piosenki, miękki koc otulający ramiona… Rejestrujemy otaczający nas świat i nawet nie zwracamy na to uwagi. A co jeśli nasze zmysły nas zwodzą? Mogłoby się okazać, że kawa ma przykry zapach, piosenka to sekwencja kolorów, a dotyk materiału niemal pali skórę. 1) Do czego zdolne są dzieci, które nie czują bólu? 2) Jak nie oszaleć, kiedy słyszy się nawet ruch gałek ocznych? 3) Dlaczego bliskie osoby nagle widzimy jako zombie? Z takimi problemami do doktora Guya Leschzinera zgłaszają się ludzie z całego świata. Przez pryzmat niecodziennych, nierzadko tajemniczych, chorób swoich pacjentów uznany neurolog pokazuje, jak działają zmysły i co się dzieje, kiedy ich praca zostaje zaburzona. Udowadnia, jak bardzo nasze odbieranie rzeczywistości jest uzależnione od mózgu. Premiera książki „Kobieta, która widziała zombie” Guya Leschzinera wydawnictwa Znak Literanova miała miejsce 24.01.2024. Guy Leschziner – profesor neurologii i medycyny snu w Instytucie Psychiatrii, Psychologii i Neuronauki w King's College London. Pracuje jako neurolog na Oddziale Neurologii i Centrum Zaburzeń Snu w Guy's Hospital i St Thomas' Hospital, a także w London Bridge Hospital, Cromwell Hospital i One Welbeck. W kręgu jego zainteresowań badawczych są zaburzenia snu, epilepsja, choroba Alzheimera oraz choroba Parkinsona.
  16. Państwo osmańskie powstało pod koniec XIII wieku, do Europy wkroczyło w drugiej połowie XIV wieku, a sto lat później zakończyło tysiącletnie dzieje Cesarstwa wschodniorzymskiego, znanego obecnie jako Cesarstwo Bizantyńskie. Ono zaś było kontynuatorem jeszcze starszego państwa, którego początki datujemy na rok 753 p.n.e. Imperium Osmańskie było państwem wielonarodowym, w którym rządził nie tylko żywioł turecki. Wielu sułtanów miało pochodzenie greckie, albańskie czy serbskie. Było wśród nich dwóch, których korzeni możemy szukać na terenie dawnej Rzeczypospolitej. Pierwszym z nich był Selim II, zwany Blondynem, to po matce, oraz Pijakiem czy też Opojem – to po zamiłowaniach. Selim najwyraźniej miał pecha. Był synem Sulejmana Wspaniałego, jednego z największych władców Imperium Osmańskiego. Jasnym więc było, że jego rządy będą porównywane z panowaniem Sulejmana. Jego matką była 4. żona Sulejmana, Hürrem Sultan, lepiej nam znana jako Roksolana. To właśnie dzięki niej wspominamy o Selimie. Roksolana pochodziło bowiem z terenu Królestwa Polskiego. Prawdopodobnie była Rusinką (Ukrainką) porwaną w I lub II dekadzie XVI wieku podczas tatarskich najazdów na Rohatyń. Niektóre źródła podają, że nazywała się Aleksandra Lisowska. Jej przydomek Roksolana pochodzi prawdopodobnie od jej rusińskiego pochodzenia. Tatarzy zabrali dziewczynkę do Konstantynopola, gdzie została sprzedana na targu niewolników. Trafiła do haremu, zrobiła wielką karierę i została żoną Sulejmana Wspaniałego. Wróćmy jednak do Selima. Przyszły sułtan urodził się w 1524 roku i nie wydaje się, by był zainteresowany władzą. Nie miał zresztą wielkich szans na objęcie tronu. Tak się jednak złożyło, że wszyscy jego bracia poumierali – w różnych okolicznościach – jeszcze za życia Sulejmana. Gdy więc jego wielki ojciec zmarł w 1566 roku Selim bez większych problemów objął tron. Czas jego rządów to okres pokoju i umocnienia władzy Imperium Osmańskiego nad basenem Morza Śródziemnego, jednak główna w tym zasługa wielkiego wezyra Mehmeda Sokollu, który sprawował władzę w imieniu Selima. To w tym czasie rozpoczął się okres stopniowej utraty władzy przez sułtanów. Selim wolał się bowiem bawić niż rządzić. A w zabawie pomagało mu wino. Co prawda inni osmańscy władcy również nie stronili od alkoholu, jednak Selim II się wyróżniał. A tym bardziej wyróżniał się na tle swojego ojca. Sulejman za młodu pijał wino, jednak z czasem zaczął regularnie chodzić w piątki do meczetu, przestał słuchać muzyki oraz pić alkohol. W końcu w 1555 roku, jako pierwszy osmański sułtan, zakazał sprzedaży alkoholu. Tawerny zamknięto lub zniszczono, przybywające do Konstantynopola statki z winem spalono. Miłośnicy alkoholu zeszli do podziemia. Selim ojca nie przypominał. Francuski dyplomata Philippe du Fresne-Canay, który w Konstantynopolu spędził trzy miesiące w roku 1573 wspominał, że w tym czasie sułtan wybrał się do meczetu dwukrotnie. Zbyt pobożny więc nie był i widać to było w jego trybie życia. Zniósł zakaz handlu alkoholem. Najbardziej zyskał na tym zaufany doradca jego i jego ojca sefardyjski żyd z Portugalii bankier Joseph Nasi. To niezwykle interesująca postać, zręczny biznesmen i dyplomata. Nasi otrzymał od sułtana monopol import wina. Zresztą to prawdopodobnie on zapoznał Selima z tym trunkiem. Sułtan nie pogardził też czymś mocniejszym. Ambasador Wenecji informował, że każdego ranka Selim wypijał pół karafki destylowanego alkoholu, a przy stole potrafił spędzić trzy dni i trzy noce. Władca tak lubił dobrą zabawę, że miał ponoć mawiać myślę jedynie o dzisiejszych przyjemnościach, o jutro nie dbam.  Jego zamiłowanie do alkoholu znane było za granicą. Wśród ludu Italii krążyły piosenki, w których władcę budzącego grozę Imperium opisywano jako pijaka w karmazynowych ciuchach. O pijaństwie władcy pisali też muzułmanie. A mieszkańcy Stambułu jeszcze w XIX wieku wspominali o Selimie Pijaku. Historycy nie wykluczają, że to zamiłowanie do trunków przyczyniło się do przedwczesnej śmierci Selima. Zmarł on w wieku zaledwie 50 lat, a przyczyną śmierci miało być uderzenie głową o posadzkę w łaźni. Pijany Selim podobno pośliznął się, goniąc jedną z nałożnic. Kilkadziesiąt lat po śmierci Pijaka urodził się kolejny z „polskich” sułtanów, Mehmet IV zwany Myśliwym. W jego przypadku rodzinne związki z Polską są bardziej wątpliwe niż u Selima. Jednak to za jego rządów miał miejsce najbardziej znany epizod historii kontaktów Polski z Imperium Osmańskim, bitwa pod Wiedniem. Mehmet przyszedł na świat w 1642 roku. Jego matka, Turhan Hatice, najprawdopodobniej również pochodziła z terenów dzisiejszej Ukrainy. Nie wiemy jednak, czy gdy została porwana przez Tatarów tereny te wchodziły w skład Rzeczpospolitej. Mehmet nie miał okazji pójść w ślady Selima. Na tron wstąpił w wieku sześciu lat, po tym, jak jego umysłowo chory ojciec został obalony i wkrótce uduszony. W imieniu małoletniego rządzili dowódcy janczarów, wezyrowie oraz babka, a po jej zamordowaniu matka, która okazała się jedną z najważniejszych władczyń Osmanów. Mehmet miał stać się, po Sulejmanie Wspaniałym, najdłużej zasiadającym na tronie sułtanem. Jednak rządził już po Selimie, a – jak wspomnieliśmy – od czasów Opoja sułtanowie mieli coraz mniej władzy. Za czasów Mehmeda doszło do wielkiego pożaru w stolicy (1660), w którym mogło zginąć nawet 40 000 mieszkańców. Ulemowie ogłosili, że to kara za nieprzestrzegania zasad islamu, nadużycia ze strony janczarów oraz obecność niewiernych w dzielnicach muzułmańskich. Szybko więc zakazano sprzedaży wina w dzielnicach muzułmańskich, następnie zakaz rozszerzono na każdą dzielnicę, w której znajdował się meczet, w końcu zaś zakazano picia alkoholu każdemu mieszkańcowi w każdej miejscowości z meczetem. Młodego sułtana nie interesował jednak alkohol, a polowania, co przyniosło mu przydomek Myśliwy. Jego panowanie przypadło na tzw. okres Köprülü, kiedy to Imperium rządzili wpływowi wezyrowie z albańskiej rodziny Köprülü. Jednym z nich był znany dobrze w Polsce wielki wezyr Kara Mustafa. Początek dynastii wezyrów Köprülü przypada właśnie na okres rządów Myśliwego. Ambitni i zręczni politycy oraz wojskowi próbowali wzmacniać Imperium, głównie za pomocą podbojów. Mehmed brał udział w wyprawach wojennych przeciwko Austrii (1663) i Polsce (1672), jednak interesował się nie samą wojaczką, ale... poszukiwaniem terenów łowieckich. Sułtan sprzeciwiał się też planom zdobycia Wiednia przez Kara Mustafę, jednak miał niewiele do powiedzenia. Jak wiemy, to Mehmed miał rację. Pokonany pod Wiedniem wielki wezyr został z rozkazu Mehmeda uduszony. Po klęsce pod Wiedniem (1683) armie tureckie wycofały się na teren Węgier. Podczas rozpoczętej wieloletniej wojny Imperium coraz bardziej słabło, ponosząc kolejne klęski. W 1687 roku po drugiej bitwie pod Mohaczem armia turecka poszła w kompletną rozsypkę, została porzucona przez własnych dowódców, w tym wielkiego wezyra. Sułtan kazał dezertera zabić, powołał nowego wezyra, a ten zdecydował o detronizacji Mehmeda IV i powołaniu na tron jego brata, Sulejmana II. Mehmed został osadzony w areszcie domowym i zmarł w 1693 roku. Na tronie zasiadał zaś w latach 1648–1687. « powrót do artykułu
  17. Jeśli grawastary istnieją, to dla obserwatora z zewnątrz wyglądają jak czarne dziury, przypominają naukowcy z Uniwersytetu Johanna Wolfganga Goethego we Frankfurcie nad Menem. Dwóch tamtejszych fizyków-teoretyków zaproponowało nowe rozwiązanie równań ogólnej teorii względności Einsteina. Zgodnie z ich pomysłem grawastary mogą przyjmować postać matrioszki, z jednym grawastarem ukrytym wewnątrz drugiego. Wnętrze czarnych dziur to dla fizyki nieprzenikniona zagadka. W 1916 roku Karl Schwarzschild zaproponował rozwiązanie równań ogólnej teorii względności, zgodnie z którym w centrum czarnej dziurze istnieje osobliwość, punkt, gdzie nie istnieją czas ani przestrzeń i gdzie dochodzi do unieważnienia wszystkich praw fizyki. Propozycja Schwarzschilda i wynikające z niej konsekwencje – na przykład niemożność wydostania się informacji z czarnej dziury – była tak, nomen omen, osobliwa, że przez dziesięciolecia znana była wyłącznie w gronie teoretyków. Na popularności zyskała wraz z odkryciem pierwszej czarnej dziury w 1971 roku. Kilka dziesięcioleci później odkryto też czarną dziurę w centrum naszej galaktyki. W 2001 roku Paweł Mazur i Emil Mottola zaproponowali nowe rozwiązanie równań Einsteina. Miały nim być grawastary. Mają one  kilka zalet w porównaniu z czarnymi dziurami. Z jednaj strony mają podobną do nich wielkość i masę, wywierając na otoczenie równie potężny wpływ grawitacyjny. Jednak w przeciwieństwie do czarnych dziur grawastary nie posiadają budzącego spory wśród fizyków horyzontu zdarzeń, granicy którą nie może nic przekroczyć, nie mają też osobliwości. Zamiast tego w centrum grawastara znajduje się ciemna energia, wywierająca potężne ujemne ciśnienie kompresujące grawastar. Ponadto, znowu w przeciwieństwie do czarnych dziur, grawastary posiadają niezwykle cienką materialną powierzchnię. Jej grubość dąży do zera. Teraz Daniel Jampolski i profesor Luciano Rezzolla z Uniwersytetu we Frankfurcie nad Menem zaprezentowali rozwiązanie równań Einsteina, które opisuje grawastar wewnątrz grawastara. Taki hipotetyczny obiekt nazwali „nestarem”, od angielskiego słowa „nested” (wchodzący jeden w drugi). Jampoloski wpadł na rozwiązanie podczas pisania pracy licencjackiej pod kierunkiem profesora Rezzolli. Nestar przypomina matrioszkę. Nasze rozwiązanie równań Einsteina pozwala na istnienie całej serii grawastarów wewnątrz innych grawastarów. Nestary mają też nieco grubszą powierzchnię niż grawastary. Dlatego też łatwiej przyjąć istnienie takiego obiektu. To wspaniałe, że nawet 100 lat po tym, jak Schwarzschild zaproponował pierwsze rozwiązanie równań ogólnej teorii względności, można wciąż znajdować nowe rozwiązania. To tak, jakby znaleźć złotą monetę przy ścieżce, którą wcześniej chodziło wiele osób. Niestety, wciąż nie wiemy, w jaki sposób grawastary mogłyby powstawać. Jeśli nawet jednak nestary nie istnieją, badanie ich matematycznych podstaw pozwoli nam lepiej zrozumieć czarne dziury, wyjaśnia Rezzolla. « powrót do artykułu
  18. W pobliżu Tel Megiddo w Izraelu znaleziono pozostałości koszar Legio VI Ferrata (Legion VI Pancerny). Jednostka, powołana  przez Juliusza Cezara, brała udział w wojnach domowych Republiki, bitwie pod Akcjum, walczyła z Partami, jej żołnierze zdobywali stolicę Decebala, uczestniczyli w wojnie żydowskiej i walczyli z powstańcami Bar Kochby. Teraz archeolodzy pracują w miejscu, które przez około 180 lat (117/120 – ok. 300) stanowiło bazę dla ponad 5000 rzymskich żołnierzy, mówi dyrektor wykopalisk doktor Yotam Tepper. Koszary miały długość 550 i szerokość 350 metrów. W ich centrum krzyżowały się dwie główne drogi, a przy skrzyżowaniu wzniesiono budynki dowództwa. Od tego miejsca, wzdłuż dróg,  mierzono odległości do najważniejszych miast na północy kraju i wzniesiono tam kamienie milowe. Starożytne budynki nie zachowały się. Kamienie, z których zostały wzniesione, wykorzystano w okresie bizantyjskim i islamskim do postawienia nowych budowli, wyjaśnia Tepper. Uczony przyznaje, że w odkryciu koszar nie ma niczego przypadkowego.  W ciągu ostatniej dekady niejednokrotnie prowadzono badania, które wskazywały na istnienie tutaj starożytnej bazy wojskowej. Teraz nadszedł czas na rozszerzenie zakresu prac w związku z planowaną rozbudową drogi nr 66. Wstępne badania pokazywały, że całe koszary oraz otaczająca je infrastruktura znajdują się pod polami uprawnymi należącymi do kibucu Megiddo. Odkrycie, mimo że spodziewane, jest wyjątkowe. Z terenu Izraela znane są pozostałości po miejscach stacjonowania rzymskich wojsk, jednak były to albo tymczasowe obozy zakładane na potrzeby prowadzenia oblężenia lub miejsca stacjonowania jednostek pomocniczych. Tutaj zaś mamy stałe koszary całego legionu. To pierwsze takie miejsce w Izraelu. Ze źródeł historycznych wiemy, że w Jerozolimie istniały też koszary Legionu X Fratensis, jednak nie zostały jeszcze odnalezione. Podczas trwających właśnie wykopalisk odkryto pozostałości principia czyli kwatery głównej legionu. Znaleziono monety, części broni, fragmenty ceramiki i szkła oraz olbrzymią liczbę dachówek. Niektóre z nich noszą pieczęcie Legionu VI. Dachówki były wykorzystywane przez Rzymian nie tylko na dachach. Służyły również do wykładania podłóg i ścian. « powrót do artykułu
  19. W danych zebranych przez Stratospheric Observatory for Infrared Astronomy (SOFIA) zidentyfikowano pierwsze molekuły wody znalezione na powierzchni asteroidy. Odkrycia dokonali naukowcy z Southwest Research Institute (SwRI), którzy przyjrzeli się czterem bogatym w krzemiany asteroidom. Na dwóch z nich zauważyli sygnaturę w średnim zakresie podczerwieni, która świadczy o obecności molekuł wody. Asteroidy są pozostałością po tworzeniu się planet, więc ich skład zależy od tego, w którym miejscu Układu Słonecznego powstały. Szczególnie interesuje nas obecność wody na asteroidach, gdyż chcemy dowiedzieć się, skąd wzięła się woda na Ziemi, mówi doktor Anicia Arredondo. Uczona wraz z zespołem wykorzystała doświadczenia wcześniejszych badaczy, którzy użyli SOFIA do wykrycia molekuł wody w jednym z kraterów Księżyca. Pomyśleliśmy, że można użyć SOFII do poszukania sygnatur molekularnej wody na innych ciałach niebieskich, wyjaśnia Arredondo. Już wcześniej narzędzie to zostało wykorzystane do badań Księżyca i asteroid, dostarczając informacji o obecności wodoru. Jednak wówczas eksperci nie byli w stanie jednoznacznie określić, czy mają do czynienia z molekułami wody czy grupą hydroksylową (OH). Teraz udało się rozwiązać zagadkę. Ślady wody jednoznacznie odkryto na asteroidach Iris i Massalia. Biorąc pod uwagę siłę sygnału, możemy stwierdzić, że jest jej tam tyle, co w księżycowym gruncie, do którego dociera światło słoneczne, cieszy się Arredondo. Dane z dwóch pozostałych badanych asteroid, Parthenope i Melpomeny, były zbyt niejednoznaczne, by wyciągnąć wnioski o obecności wody. Najprawdopodobniej instrumenty SOFII nie są wystarczająco czułe, by w wielu wypadkach wykryć sygnatury molekuł wody. Jednak naukowcy wpadali na pomysł, by wykorzystać Teleskop Webba do poszukiwania wody na asteroidach. Zespół Arredondo przeprowadził już wstępne badania dwóch asteroid i zarezerwował sobie Webba do zbadania kolejnych 30 tego typu obiektów. Nasze badania pozwolą nam lepiej rozumieć kwestie związane z dystrybucją wody w Układzie Słonecznym, mówi uczona. Z pełnym opisem badań można zapoznać się w artykule Detection of Molecular H2O on Nominally Anhydrous Asteroids. « powrót do artykułu
  20. Philips Hue to inteligentny system oświetlenia, który potrafi odmienić Twój dom, tworząc w nim wyjątkową atmosferę i podnosząc komfort życia. System składa się z żarówek LED, lamp oraz sterowników, które można ze sobą łączyć i konfigurować za pomocą aplikacji mobilnej. Dzięki temu zyskujesz pełną kontrolę nad oświetleniem w swoim domu, dostosowując je do swoich potrzeb i preferencji. Philips Hue: Twój dom w nowej odsłonie Philips Hue pozwala na tworzenie różnorodnych scenariuszy oświetleniowych, które dopasują się do każdej sytuacji. Możesz z łatwością stworzyć relaksującą atmosferę do odpoczynku, pobudzające światło do pracy lub nastrojowe oświetlenie na romantyczną kolację. System oferuje również szeroką gamę kolorów, którymi możesz upiększyć swoje wnętrza, nadając im niepowtarzalny charakter. Oprócz walorów estetycznych, Philips Hue oferuje również szereg praktycznych funkcji. System może automatycznie włączać i wyłączać światło o określonych godzinach, symulować Twoją obecność podczas wakacji lub budzić Cię delikatnym światłem o poranku. Możesz również sterować oświetleniem za pomocą głosu, wykorzystując kompatybilnych z systemem asystentów głosowych, takie jak Amazon Alexa, Google Assistant czy Siri. Jak kształtować atmosferę z Philips Hue? Oświetlenie odgrywa kluczową rolę w kreowaniu atmosfery w każdym wnętrzu. Philips Hue wychodzi naprzeciw tym potrzebom, oferując inteligentny system oświetlenia, który pozwala na dostosowanie światła do Twoich potrzeb i preferencji. Więcej na ten temat znajdziesz na: https://www.mediaexpert.pl/dom/inteligentny-dom/lampy/philips. Wykorzystaj ciepłe, stonowane światła, aby stworzyć przytulną atmosferę sprzyjającą relaksowi. Przygaszone światło świec lub ciepłe barwy żarówek LED pomogą Ci się wyciszyć i odprężyć po ciężkim dniu. Stosując jaśniejsze, bardziej neutralne barwy, możesz stworzyć optymalne warunki do pracy lub nauki. Jasne światło o temperaturze barwowej 4000K i wyższej pobudza koncentrację, i zwiększa wydajność. Nastrojowe oświetlenie na romantyczną kolację możesz stworzyć wybierając delikatne i ciepłe światło. Czerwone lub fioletowe barwy mogą dodać wnętrzu namiętności, a przygaszone światło świec stworzy intymną atmosferę. Zyskaj energię przez oświetlenie do zabawy wykorzystując dynamiczne, kolorowe i imprezowe światła. Możesz tworzyć pulsujące lub zmieniające się kolory, aby nadać wnętrzu energetycznego klimatu. Z Philips Hue możesz stworzyć idealną atmosferę do każdego rodzaju aktywności. Możliwości są nieograniczone. Więcej niż atmosfera Philips Hue to nie tylko inteligentne oświetlenie, ale również inwestycja w komfort i bezpieczeństwo Twojego domu. System możesz ustawić w zależności od swoich potrzeb na wyjazdy, aby zapobiegać różnym wydarzeniom, takim jak włamanie w trakcie nieobecności. Możesz także ułatwiać poruszanie się po domu w nocy, automatycznie zapalając światło na Twojej drodze. Jeśli szukasz sposobu na to, aby Twój dom stał się bardziej komfortowy, stylowy i bezpieczny, Philips Hue jest idealnym rozwiązaniem dla Ciebie. System jest łatwy w instalacji i konfiguracji, a jego bogate możliwości i szeroka gama funkcji sprawiają, że jest to doskonały wybór dla każdego, kto chce w pełni wykorzystać potencjał inteligentnego oświetlenia. Philips Hue oferuje szeroką gamę produktów oświetleniowych, w tym: żarówki LED w różnych kształtach i rozmiarach. lampy sufitowe, ścienne i stołowe. taśmy LED. oświetlenie zewnętrzne. Dzięki temu możesz z łatwością znaleźć produkty idealnie dopasowane do Twoich potrzeb i preferencji. « powrót do artykułu
  21. Odkurzacz piorący to wielofunkcyjne urządzenie, które zmienia oblicze codziennego sprzątania, łącząc tradycyjne odkurzanie z mokrym czyszczeniem. Jest idealne do usuwania brudu, plam i alergenów z dywanów, wykładzin, twardych podłóg i tapicerki. Dzięki tej innowacyjnej technologii, sprzątanie staje się szybsze, efektywniejsze i mniej żmudne, oferując wyższy standard czystości przy minimalnym wysiłku. Zasada działania odkurzacza piorącego Odkurzacz piorący działa na zasadzie połączenia funkcji tradycyjnego odkurzania z możliwością mycia i czyszczenia dywanów oraz tapicerki, oferując kompleksowe rozwiązanie do utrzymania czystości w domu. W pierwszej fazie, urządzenie rozprowadza wodę zmieszaną z detergentem bezpośrednio na czyszczoną powierzchnię, dzięki czemu nawet głęboko osadzony brud i plamy zostają skutecznie zmiękczone i rozpuszczone. Następnie, za pomocą wbudowanych szczotek lub dysz, odkurzacz intensywnie szczotkuje materiał, docierając do wszystkich zabrudzeń. Kluczowym aspektem działania odkurzacza piorącego jest jego zdolność do zasysania użytej brudnej wody wraz z rozpuszczonym brudem i plamami. Mechanizm ssący urządzenia jest na tyle mocny, że potrafi wyeliminować większość wilgoci z czyszczonej powierzchni, co znacząco skraca czas schnięcia i minimalizuje ryzyko powstawania pleśni czy nieprzyjemnych zapachów. Dzięki temu odkurzacz piorący nie tylko skutecznie czyści, ale również odświeża i przywraca estetyczny wygląd tkaninom i dywanom, zapewniając zdrowsze i bardziej higieniczne środowisko w domu. Główne komponenty odkurzacza piorącego Główne komponenty odkurzacza piorącego odgrywają kluczową rolę w jego funkcjonowaniu, umożliwiając skuteczne czyszczenie i odświeżanie powierzchni. Do najważniejszych elementów należy: Zbiornik na wodę czystą – służy do przechowywania wody połączonej z detergentem, która jest następnie aplikowana na czyszczone powierzchnie. Jego pojemność decyduje o czasie pracy odkurzacza bez konieczności uzupełniania płynu. Zbiornik na brudną wodę – zbiera wodę wraz z rozpuszczonym brudem i plamami zasysaną z czyszczonych powierzchni. Oddzielenie brudnej wody od czystej jest kluczowe dla higieny i efektywności procesu czyszczenia. Szczotki i dysze – te elementy bezpośrednio kontaktują się z czyszczoną powierzchnią, umożliwiając usunięcie brudu. Szczotki mechanicznie usuwają zanieczyszczenia, podczas gdy dysze aplikują wodę z detergentem i zasysają brudną wodę. Inne akcesoria – wiele odkurzaczy piorących jest wyposażonych w dodatkowe narzędzia, takie jak dysze do tapicerki, narzędzia do czyszczenia szczelin czy specjalne szczotki do delikatnych powierzchni. Pozwalają one na dostosowanie procesu czyszczenia do konkretnych potrzeb i typów powierzchni. Zalety używania odkurzacza piorącego Używanie odkurzacza piorącego przynosi szereg korzyści, które znacznie ułatwiają codzienne obowiązki domowe, jednocześnie podnosząc standardy higieny i estetyki w domowym zaciszu. Główne zalety to: Oszczędność czasu: Odkurzacz piorący łączy kilka etapów sprzątania w jedną czynność, dzięki czemu proces czyszczenia jest szybszy i bardziej efektywny. Skuteczność w usuwaniu plam i zapachów: Zaawansowane technologie stosowane w odkurzaczach piorących pozwalają na dogłębne czyszczenie, usuwając nawet najtrudniejsze plamy i nieprzyjemne zapachy, co jest trudne do osiągnięcia przy użyciu tradycyjnych metod. Poprawa higieny domu: Odkurzacze piorące są w stanie usunąć z powierzchni nie tylko brud, ale również alergeny i bakterie, co przyczynia się do znaczącej poprawy jakości powietrza i ogólnej higieny. Jaki odkurzacz piorący jest najlepszy? Na rynku dostępna jest szeroka gama modeli odkurzaczy piorących, co pozwala dopasować urządzenie do indywidualnych potrzeb i specyfiki sprzątanych powierzchni. Na przykład, model Karcher SE 5.100 należy do serii domowej i oferuje funkcje prania oraz odkurzania, co czyni go idealnym wyborem do użytku domowego. Należy pamiętać, że nie każde urządzenie posiada tę funkcje. Z kolei Karcher Puzzi 10/1 to urządzenie z serii profesjonalnej, przeznaczone wyłącznie do prania, ale cechujące się wyjątkową wydajnością i przeznaczone do intensywnej pracy. Posiada ono większe zbiorniki na wodę czystą i brudną, co sprawia, że jest doskonałym rozwiązaniem dla firm sprzątających, hoteli, czy też innych dużych obiektów wymagających regularnego i skutecznego czyszczenia. Ile kosztuje odkurzacz piorący? Cena odkurzacza piorącego zależy od wielu czynników, w tym od marki, modelu, funkcji, jakie oferuje, oraz od jego przeznaczenia – czy jest to urządzenie do użytku domowego, czy profesjonalnego. Modele domowe, które są zaprojektowane do regularnego, ale nie tak intensywnego użytkowania, jak w przypadku urządzeń profesjonalnych, można już kupić za trochę ponad tysiąc złotych. Te podstawowe wersje są idealne do codziennego utrzymania czystości w domach i mieszkaniach, oferując dobry stosunek jakości do ceny. Z kolei odkurzacze piorące przeznaczone do ciągłej, profesjonalnej pracy charakteryzują się wyższymi cenami, które odzwierciedlają ich zaawansowanie technologiczne, wytrzymałość oraz dodatkowe funkcje ułatwiające intensywne użytkowanie. Ceny tych modeli zaczynają się od około 2 tysięcy złotych i mogą sięgać nawet 4 tysięcy złotych. Urządzenia te są szczególnie polecane firmom sprzątającym, hotelom czy instytucjom, które wymagają niezawodnych i efektywnych rozwiązań do utrzymania wysokiego poziomu czystości na dużych powierzchniach. Tutaj można zobaczyć cały przekrój cen wszystkich model odkurzaczy piorących, od domówki po wersje najbardziej zaawansowane: https://myjki.com/13-odkurzacze-piorace-i-wodne Porady dotyczące efektywnego użytkowania Aby zmaksymalizować skuteczność i przedłużyć żywotność odkurzacza piorącego, warto stosować się do kilku praktycznych wskazówek: Efektywne korzystanie: Dobór odpowiedniego detergentu: Używaj tylko środków czyszczących rekomendowanych przez producenta odkurzacza. Nieodpowiednie detergenty mogą nie tylko zmniejszyć skuteczność czyszczenia, ale też uszkodzić urządzenie. Regularne opróżnianie zbiorników: Pamiętaj o opróżnianiu zbiornika na brudną wodę oraz uzupełnianiu zbiornika na wodę czystą przed każdym użyciem, aby zapewnić optymalną efektywność pracy. Wstępne odkurzanie: Przed użyciem odkurzacza piorącego warto odkurzyć powierzchnię tradycyjnym odkurzaczem, aby usunąć luźny brud i kurz. To zwiększy efektywność mokrego czyszczenia. Wyjątkiem są odkurzacze które posiadają obie funkcje (wyżej w artykule, wymieniliśmy taki model, jak odkurzacz uniwersalny Karcher SE 5.100). Test na niewidocznej powierzchni: Przed pierwszym użyciem na nowej powierzchni, przetestuj działanie odkurzacza na mało widocznym obszarze, aby upewnić się, że nie uszkodzi materiału. Konserwacja i pielęgnacja: Czyszczenie po każdym użyciu: Po każdym użyciu odkurzacza należy dokładnie wyczyścić zbiorniki na wodę, dysze oraz szczotki, aby zapobiec gromadzeniu się brudu i bakterii. Kontrola filtrów: Regularnie sprawdzaj i czyść filtry w odkurzaczu. Zatłuszczone lub zanieczyszczone filtry mogą wpływać na moc ssania i ogólną wydajność urządzenia. Przechowywanie w odpowiednich warunkach: Po czyszczeniu i wysuszeniu wszystkich komponentów, przechowuj odkurzacz w suchym miejscu, z dala od bezpośredniego działania słońca. Regularne serwisowanie: Nie zapominaj o regularnym serwisowaniu urządzenia zgodnie z zaleceniami producenta. Profesjonalne przeglądy mogą zapobiec poważnym awariom i przedłużyć żywotność odkurzacza. Stosując się do powyższych porad, możesz nie tylko zwiększyć efektywność czyszczenia realizowaną przez odkurzacz piorący, ale również zapewnić jego długotrwałe i bezproblemowe użytkowanie. « powrót do artykułu
  22. Zespół profesora Todda Surovella z University of Wyoming znalazł najstarszy koralik znany z terenu obu Ameryk. Zabytek, którego wiek naukowcy oceniają na 12 940 lat, odkryto na stanowisku La Prele Mammoth. To miejsce, w którym znaleziono resztki szkieletu młodego mamuta oraz obozowiska z czasów, gdy zwierzę zmarło. Nie wiadomo, czy zostało ono upolowane przez ludzi, czy też znaleźli oni jego zwłoki. Naukowcom udało się pobrać kolagen z koralika i przeprowadzić badania zooarcheologiczne. Dowiedzieli się, że wykonano go z kości odcinka metapodialnego (u ludzi są to kości śródręcza i śródstopia) lub bezpośrednio z nimi sąsiadujących kości palców zająca. To jednocześnie pierwszy dowód, że w okresie kultury Clovis – uważanej niegdyś za pierwszą kulturę Ameryk – wykorzystywano kości zajęcy. Koralik ma około 7 milimetrów długości, a średnica otworu wynosi średnio 1,6 milimetra. Badacze rozważali możliwość, że taki kształt fragmentu kości powstał przypadkiem, w wyniku działania mięsożernego zwierzęcia. Jednak wykluczono taką możliwość, gdyż na stanowisku znaleziono niewiele śladów świadczących o obecności mięsożerców, a koralik znaleziono w odległości 1 metra od wielu innych śladów ludzkiej bytności. Ponadto na zewnętrznej stronie koralika znaleziono ślady świadczące o celowej obróbce przez ludzi, czy to za pomocą kamienia czy zębów. « powrót do artykułu
  23. Przed dwoma tygodniami na pokładzie pojazdu Cygnus firmy Norhtrop Grumman, który poleciał na Międzynarodową Stację Kosmiczną, znalazł się robot chirurgiczny zbudowany przez Shane'a Farritora i jego zespół z University of Nebraska-Lincoln. To pierwszy robot chirurgiczny na ISS, a za jego pomocą zostanie przeprowadzony jeden z pierwszych w kosmosie testów zdalnego zabiegu chirurgicznego. Testów, które pomogą określić kolejne kroki rozwoju technologii zdalnej chirurgii na potrzeby lotów kosmicznych. Ich rozwój będzie miał też znaczenie na Ziemi, gdzie technologie takie można by wykorzystać tam, gdzie chirurdzy są niedostępni. Podróże kosmiczne to ekscytujące przedsięwzięcia, jednak i na Ziemi są pacjenci, którzy potrzebują szybkiego dostępu do chirurga, mówi profesor Farritor. Jest on współzałożycielem startupu Virtual Incision, którego celem jest komercjalizacja miniaturowego robota chirurgicznego. Problemy z dostępnością chirurgów dotyczą, wbrew pozorom, nie tylko krajów ubogich. W Polsce liczba chirurgów gwałtownie się zmniejsza, a średni wiek chirurga rośnie i wynosi obecnie niemal 60 lat. Natomiast z raportu opublikowanego w 2018 roku przez American College of Surgeons dowiadujemy się, że w 1/3 amerykańskich hrabstw nie było chirurga, mimo że w połowie z hrabstw pozbawionych chirurga znajdował się szpital. Rozwój systemów do zdalnej chirurgii mógłby, przynajmniej częściowo, pomóc z poradzeniu sobie z tymi niedoborami. Profesor Farritor i jego zespół przez dwa lata przygotowali specjalną „kosmiczną” wersję rozwijanego przez siebie robota MIRA (Miniaturized In vivo Robotic Assistant). MIRA powstaje na potrzeby przeprowadzania operacji w trudno dostępnych regionach – w kosmosie, na polu bitwy czy odległych regionach wiejskich. W ciągu najbliższych tygodni spaceMIRA zostanie wykorzystana w testach symulowanej operacji, którą będzie przeprowadzał chirurg znajdujący się w Nebrasce. Podczas eksperymentu zostanie użyta sztuczna tkanka, którą zdalnie będzie ciął chirurg. Robot spaceMIRA wyposażony jest w dwa ramiona, z których lewe służy do przytrzymywania, prawe zaś do cięcia. Naukowcy wiedzą, że przed nimi trudne zadanie. Początkowo spaceMIRA został zaprogramowany, by samodzielnie przeprowadzać pewne działania. Kolejny stopień trudności to kontrolowanie robota z Ziemi. A jednym z najpoważniejszych wyzwań jest poradzenie sobie z opóźnieniami sygnału. Nawet pół sekundy stanowi poważny problem. Musimy radzić sobie z wieloma przeszkodami. Jak się niedawno przekonaliśmy, nawet skonfigurowanie Zooma tak, by działał zgodnie z naszymi oczekiwaniami, nie jest łatwe, mówi Farritor. Uczony rozpoczął rozwój MIRA niemal 20 lat temu. Wkrótce przetestuje swój system w przestrzeni kosmicznej. spaceMIRA powróci na Ziemię jeszcze wiosną. Wówczas twórcy systemu rozpoczną analizę danych oraz wyników prowadzonych testów. Na ich zakończenie przyjdzie nam prawdopodobnie czekać ponad rok. Przed nami jeszcze długa droga, zanim można będzie prowadzić zdalne operacje na prawdziwych pacjentach. Pierwszym krokiem jest zademonstrowanie działania urządzeń, stwierdza Farritor. « powrót do artykułu
  24. Naukowcy obawiają się, że niedźwiedzie polarne nie poradzą sobie z globalnym ociepleniem. Dotychczas niektórzy spekulowali, że zanikanie lodu morskiego spowoduje, że zwierzęta te zaczną żywić się na lądzie, podobnie jak grizli czy inne gatunki niedźwiedzi. Jednak niedźwiedzie polarne to nie są grizli w białych futrach. To naprawdę bardzo odmienne zwierzęta, mówi Charles Robbins, dyrektor Washington State University Bear Center i jeden z autorów najnowszych badań. Badań, z których wynika, że niezależnie od wypróbowanej strategii przetrwania, gdy brak lodu pływającego, niedźwiedzie tracą 1 kilogram wagi dziennie. Wydłużający się sezon bez lodu grozi im więc śmiercią głodową. Naukowcy obserwowali 20 niedźwiedzi polarnych, by sprawdzić, jak radzą sobie one z coraz dłuższym okresem, gdy brak lodu. Zwierzęta stosowały różne strategie, od wydłużonego odpoczynku, przez aktywne poszukiwanie pożywienia, po zjadanie padliny. "Żadna z tych strategii nie pozwala niedźwiedziom przebywać zbyt długo na lądzie. Nawet te zwierzęta, które aktywnie poszukiwały pożywienia, traciły masę tak szybko, jak te, które odpoczywały", wyjaśnia Robbins. Niedźwiedzie polarne są znacznie większe i cięższe od grizli. Żeby przeżyć, muszą pożywiać się bogatymi w tłuszcz fokami, a te najłatwiej spotkać na lodzie. Niewiele wiemy o wydatkowaniu energii i zachowaniu niedźwiedzi polarnych na lądzie. Naukowcy postanowili więc zbadać zwierzęta przebywające w sezonie letnim w zachodnim regionie Zatoki Hudsona. Chcieli dowiedzieć się, co niedźwiedzie jedzą i jak się zachowują, gdy foki są niedostępne. Naukowcy wyposażyli 20 niedźwiedzi w kamery oraz nadajniki GPS. Zważyli też zwierzęta przed rozpoczęciem badań oraz po ich zakończeniu, zmierzyli też ich wydatkowanie energii. Wiele samców spędzało czas leżąc i spalając energię w tempie podobnym do tempa spalania podczas hibernacji. Inne aktywnie poszukiwały pożywienia, zjadając padłe ptaki, karibu, jagody, trawy czy wodorosty. Naukowcy odnotowali olbrzymią różnicę w wydatkowaniu energii wśród zwierząt. Najmniej zużył jej samiec, który przez 98% czasu leżał, najwięcej zaś ten, który przebył 330 kilometrów. Niektóre z samic aż 40% czasu spędziły na poszukiwaniu pożywienia. Jednak żadna z tych strategii się nie opłaciła. Zwierzęta traciły średnio po 1 kilogramie masy ciała na dobę. Lądowe pożywienie zapewniało im nieco energii, jednak żeby je zdobyć, niedźwiedzie musiały wydatkować więcej energii niż zużywały, mówi główny autor badań Anthony Pagano z Polar Bear Research Program w US Geological Survey. Uczeni zauważyli też, że trzy niedźwiedzie udały się w długie, wielokilometrowe podróże morskie. Jeden z nich przepłynął 175 kilometrów w poprzek Zatoki Hudsona. Dwa znalazły w wodzie martwe zwierzęta – jeden fokę, inny bieługę – jednak nie mogły się pożywiać przebywając w wodzie, nie były też w stanie przenieść ciał na brzeg. Spośród badanych 20 niedźwiedzi przytył tylko jeden, który znalazł na lądzie martwe morskie zwierzę. Badania sugerują, że w miarę postępów globalnego ocieplenia, wielu niedźwiedziom grozi śmierć głodowa. Niedźwiedzie polarne już teraz muszą schodzić na ląd wcześniej, więc skraca się czas, w którym normalnie mogły polować i gromadzić zasoby energii potrzebne im do przeżycia. Im dłużej będą przebywały na lądzie, tym częściej będziemy widzieli umierające z głodu niedźwiedzie polarne. Największe niebezpieczeństwo grozi młodym oraz samicom z potomstwem, dodaje Pagano. « powrót do artykułu
  25. Podczas prac archeologicznych prowadzonych przy remoncie Żurawia w Gdańsku archeolodzy znaleźli cynową plakietkę w kształcie turkawki. To płasko-wypukły relief, na którym pod sylwetką ptaka umieszczono szarfę z napisem „Amor vincit omnia” – „Miłość wszystko zwycięża”. Na grzbiecie turkawki widzimy ślady po dwóch odłamanych uchwytach. Służyły one do zawieszenia plakietki na łańcuszku na szyi lub przypinania do ubrania. Moda na plakietki miłosne dotarła do średniowiecznego Gdańska z Europy Zachodniej. Wiele tego typu zawieszek z XVI i XV wieku znajdowanych jest w Anglii i Holandii. Wiemy, że i mieszkańcy Gdańska nosili takie ozdoby. A odkrycie w Żurawiu to jednoznacznie potwierdza. Turkawka tworzy monogamiczne pary, więc na przestrzeni dziejów w wielu kulturach uznawana była i jest za symbol miłości i wierności. Motyw turkawki obecny jest w wielkich dziełach literackich. W „Królu Henryku VI” Szekspira książę Burgundii wypowiada takie słowa: „Ja sam, o ile zdołałem rozpoznać, Pośród mgły gęstej i śród kłębów dymu, Delfina z kumą jego wypłoszyłem, Właśnie gdy, ręka w ręce, nadbiegali, Niby turkawek zakochanych para, Nierozłączonych i we dnie i w nocy”. Zabytek, znaleziony w jednej z warstw niwelacyjnych Żurawia, został już poddany zabiegom konserwatorskim i trafił do Narodowego Muzeum Morskiego. Od kwietnia będzie można oglądać go na wystawie w Żurawiu, na której zostaną pokazane też inne przedmioty odkryte w czasie remontu. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...