Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37373
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    240

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Badacze z MIT i Dana-Farber Cancer Institute znaleźli około 500 ukrytych peptydów, występujących wyłącznie w guzach nowotworu trzustki. Wykazali też, że są w stanie tak przygotować limfocyty T, by atakowały te peptydy. Podczas badań na myszach limfocyty T atakowały organoidy guza pobranego z komórek chorego i znacząco spowalniały wzrost guza. Nowotwór trzustki jest bardzo trudny w leczeniu. Znaleźliśmy jego niespodziewane słabości i być może uda się nam je wykorzystać w procesie terapeutycznym, stwierdził profesor Tyler Jacks. Rak trzustki jest niezwykle śmiercionośny. Pięć lat od jego wykrycia przeżywa jedynie około 10% pacjentów. W ostatnich czasach badania pokazały, że nadzieją na zwiększenie skuteczności leczenia może być zastosowanie odpowiednio przygotowanych limfocytów T. Terapie te polegają na takim zaprogramowaniu receptora limfocytu T tak, by rozpoznawał specyficzne peptydy (antygeny) na komórkach nowotworowych. Naukowcy z MIT i Dana-Farber poszukiwali takich nowych antygenów. Z próbek pobranych od pacjentów tworzyli organoidy i je analizowali. W ten sposób znaleźli ukryte peptydy. Już wcześniej znajdowano je w innych guzach nowotworowych, teraz po raz pierwszy zostały zidentyfikowane w nowotworze trzustki. W sumie naukowcy zidentyfikowali około 1700 ukrytych peptydów. Gdy zaczęliśmy analizować dane szybko okazało się, że to najbardziej obfita nieznana klasa antygenów, więc postanowiliśmy się na niej skupić, mówi doktor Zackery Ely. Szczegółowe porównanie wykazało, że około 2/3 ze znalezionych peptydów występuje też w zdrowych tkankach, a pozostałych około 500 wydaje się występować wyłącznie w komórkach nowotworu trzustki. Uważamy, że mogą być one bardzo dobrym celem dla przyszłych immunoterapii, cieszy się naukowcy. Zaprogramowane przez nich limfocyty T były w stanie zniszczyć organoidy przygotowane z komórek nowotworowych, a gdy organoidy te zostały wszczepione myszom, limfocyty znacznie ograniczały wzrost guza. Mimo, że całkowicie go nie zlikwidowały, wyniki eksperymentu były niezwykle obiecujące. Badacze mają nadzieję, że w przyszłości uda się wzmocnić działanie limfocytów. Naukowcy rozpoczęli też już pracę nad szczepionką, która brałaby na cel niektóre ze zidentyfikowanych ukrytych peptydów, co mogłoby stymulować układ odpornościowy pacjenta do ataku na nowotwór trzustki. « powrót do artykułu
  2. Niektóre kobiety przyjmujące antykoncepcję jednoskładnikową – zawierającą tylko progesteron – narażone są na częstsze ataki astmy. Astma częściej dotyka kobiet niż mężczyzn i kobiety narażone są na 2-krotnie większe ryzyko zgonu z jej powodu niż mężczyźni. Żeby zapobiegać tym zgonom, musimy lepiej rozumieć, dlaczego kobiety są bardziej narażone. Jedna z hipotez mówi, że główną rolę odgrywają tutaj hormony płciowe. Jednak badania ich wpływu może być trudne. Na przykład, trudno precyzyjnie określić czas rozpoczęcia dojrzewania czy menopauzy. Możemy natomiast badać kobiety stosujące antykoncepcję, gdyż dokładnie wiemy, kiedy zaczęły i kiedy przestały ją stosować, mówi główna autorka badań, doktor Chloe Bloom z Imperial College London. Naukowcy wykorzystali informacje dotyczące 261 827 kobiet z astmą w wieku 18–50 lat. Porównywali dane dotyczące kobiet, które nigdy nie stosowały antykoncepcji, które stosowały pigułkę jednoskładnikową oraz dwuskładnikową. Zwracali uwagę na ataki astmy – przepisanie doustnych sterydów – związane z astmą wizyty w szpitalnych oddziałach ratunkowych oraz zgony z powodu astmy. Przeanalizowali lata 2004–2020. Analizy wykazały, że dwuskładnikowa pigułka antykoncepcyjna nie wpływała na częstotliwość ataków. Jednak u niektórych kobiet przyjmujących pigułkę jednoskładnikową dochodziło do częstszych ataków. Dotyczyło to kobiet przed 35. rokiem życia, tych, które używały mniej leków na astmę oraz tych, które miały silniejszy stan zapalny związany z astmą. W przypadku kobiet poniżej 35. roku życia ryzyko było o 39% wyższe, u biorących mniej leków było o 20% wyższe, a u pań z astmą eozynofilną było ono o 24% wyższe. Nasze badania są pierwszymi na tak dużej grupie kobiet, w których były badaniami długoterminowymi, brały pod uwagę takie szczegóły jak używanie pigułek antykoncepcyjnych i wieloletnią historię medyczną. Badania zaprojektowaliśmy w taki sposób, że przypominały one testy kliniczne, ale stosowane do prawdziwych danych z życia codziennego. To kolejny element układanki, która ma pozwolić na wyjaśnienie, dlaczego kobiety są bardziej narażone na astmę niż mężczyźni, dodaje doktor Bloom. « powrót do artykułu
  3. W kamieniołomie Măgura Călanului w Rumunii znaleziono zestaw kilkunastu narzędzi kamieniarza z przedrzymskiej epoki żelaza. Dzięki znalezieniu narzędzi w miejscu, w którym były wykorzystywane, gdzie pozostawiły ślady na skałach, naukowcy będą w stanie lepiej poznać techniki wydobywania i obróbki kamienia w starożytnej Dacji. Niestety kontekst historyczny narzędzi został zniszczony przez rabusiów, nie poznamy więc wszystkich informacji, do których można by dotrzeć, gdyby na narzędzia trafili archeolodzy. Na zestaw narzędzi trafił mieszkaniec pobliskiej wioski, który znalazł je pod drzewem. Najprawdopodobniej zostały wydobyte przez rabusiów, którym nie chciało się nosić ciężkiego żelaza. Znalazca zaniósł narzędzia do muzeum Zamku Korwina w Hunedoarze. Z tego też powodu trudno dokładnie datować znalezisko, jednak skądinąd wiadomo, że narzędzi takich używano przed rokiem 106, kiedy to Rzymianie ostatecznie podbili część Dacji, tworząc prowincję Dacia Felix. Kamieniołom Măgura Călanului przestał być wykorzystywany w III wieku, gdy Rzymianie opuścili Dację. Znaleziony zestaw składa się z pięciu młotków kamieniarskich, w tym dwóch z rzadkim ząbkowaniem, pięciu różnej wielkości klinów do rozłupywania skał, specjalistycznego młotka do ostrzenia dłut wraz z kowadłem, dłuta oraz szpicaka do precyzyjnego modelowania kamienia. Młotki z ząbkowaniem to charakterystyczne narzędzie dackich kamieniarzy. Nie ma ono odpowiednika ani w Grecji, ani w Rzymie. Wykorzystywane były do wykańczania elementów na budowle z kamienia ciosanego. Z gładko obrobionych kamieni budowano zarówno mury obronne, jak i świątynie czy budowle reprezentacyjne. Znalezione kliny są niewielkie, co wskazuje, że zestaw albo nie był wykorzystywany do rozłupywania dużych kamieni, albo jest niekompletny. Młotek do ostrzenia to jeden z wielu przykładów podobnych narzędzi znajdowanych w całej Rumunii. Znacznie bardziej interesujące jest przenośne kowadło. Jedyne porównywalne przykłady znamy z rzymskiej Brytanii oraz Galii. Natomiast niezwykłe jest znalezienie obu tych narzędzi jednocześnie. To pierwsze takie odkrycie w kontekście kamieniołomu. Wskazuje, że kamieniarz ostrzył narzędzia na bieżąco, a nie dopiero w miejscu zamieszkania po zakończeniu pracy czy też nie zlecał tej pracy kowalowi. Naukowcy mają nadzieję, że w przyszłości uda im się połączyć znalezione narzędzia z konkretnymi śladami na kamieniach i poznać dzięki temu techniki kamieniarskie starożytnej Dacji. Ponadto badania samych narzędzi dostarczą bardzo cennych informacji na temat samych technik wytwarzania narzędzi i pochodzenia materiału, z którego zostały wykonane. « powrót do artykułu
  4. Wyobraźcie sobie, że macie upuścić jajko z pewnej wysokości tak, by się nie rozbiło. W jakiej pozycji je upuścicie: by spadło na bok czy na któryś z końców? Przekonanie, że jajko jest bardziej wytrzymałe na uderzenia w jeden z końców jest tak powszechne, że mowa jest o tym i podczas szkolnych eksperymentów, i w materiałach wideo w internecie. Inżynierowie z MIT postanowili sprawdzić, czy jest to prawdą. Przeprowadzili szereg eksperymentów i odkryli, że jajko jest bardziej wytrzymałe, gdy upadnie na bok. Ich badania zostały opisane na łamach Communications Physics i pokazują, że warto weryfikować nawet od dawna „ustalone” powszechne przekonania. Badacze zauważyli, że przy uderzeniu boki jajka uginają się, absorbując energię upadku. Są mniej sztywne niż oba końce, ale dzięki temu lepiej pochłaniają energię. Przekonanie, że to końce są bardziej wytrzymałe jest tak wielkie, można było na tym usłyszeć również na MIT podczas dorocznego konkursu upuszczania jajka organizowanego dla studentów pierwszego roku Wydziału Inżynierii. "Co roku powtarzaliśmy za literaturą fachową, jak należy ustawić jajko, by uniknąć pęknięcia podczas upuszczania. Jednak jakieś trzy lata temu zaczęliśmy zastanawiać się, czy jego końce są naprawdę bardziej wytrzymałe", mówi profesor Tal Cohen. Zaczęło się od tego, że po jednym z takich konkursów naukowcy zabrali pozostałe jajka do laboratorium i przeprowadzili testy. Gdy przeanalizowaliśmy dane, nie dały one jasnej odpowiedzi, mówi Cohen. Naukowcy zaprojektowali więc dwa rodzaje eksperymentów. Pierwszy to statyczny test zgniatania, podczas którego stopniowo zwiększano nacisk na skorupkę, mierząc jej sztywność i wytrzymałość. Drugi był dynamicznym testem upuszczania jajka i oceny prawdopodobieństwa pęknięcia skorupki. W czasie testu zgniatania okazało się, że niezależnie od położenia jajka, pierwsze pęknięcia skorupki pojawiały się po przyłożeniu takiej samej siły. Jednak zauważyliśmy tutaj kluczową różnicę. Jajko ściskane od boku uginało się bardziej, mocniej ustępowało pod wpływem takiej samej siły, mówi doktorant Joseph Bonavia. Wyniki eksperymentów sprawdzono następnie za pomocą modeli matematycznych. Potwierdziły one obserwacje, a uczeni dowiedzieli się dzięki nim, że mimo iż pęknięcia pojawiały się przy przyłożeniu takiej samej siły, to jajko ułożone horyzontalnie absorbowało więcej energii. To zaś sugerowało, że w sytuacjach, gdy zaabsorbowanie energii odgrywa dużą rolę, jak przy upadku, bardziej wytrzymałe może być jajko upuszczone w pozycji horyzontalnej. Przeprowadziliśmy więc eksperymenty, by sprawdzić, czy to prawda, mówią naukowcy. Eksperymenty jednoznacznie potwierdziły, że wnioski wysunięte na podstawie testów praktycznych były prawdziwe. Jajka upuszczone na bok rzadziej pękały po zrzuceniu z tej samej wysokości, niż jajka upuszczone na jeden z końców. Lepiej bowiem absorbowały energię uderzenia. Przekonanie o tym, że jajka są mniej wytrzymałe z boku może być wzmacniane naszym codziennym doświadczeniem. W końcu rozbijając jajko w kuchni uderzamy w jego bok. Jednak, jak zauważają naukowcy, sytuacja jest tutaj inna niż przy upuszczeniu jajka. Gdy celowo rozbijamy jajko, by nie uszkodzić żółtka, uderzamy skoncentrowaną siłą w konkretny punkt. To inna sytuacja niż przy upadku, w którym najważniejszym elementem jest możliwość rozprowadzenia energii uderzenia po całej skorupce. Pionowo zorientowane jajko, mimo że bardziej wytrzymałe, jest bardziej kruche pod wpływem nagłego uderzenia. Z boku jajko się ugina i absorbuje energię. Naukowcy radzą, by wyobrazić sobie... nasze nogi. W pewien sposób są one „słabsze” gdy są ugięte. Jednak lepiej absorbują wówczas uderzenie. Gdy skoczymy z wysokości, uginamy nogi, by zaabsorbować uderzenie i lepiej rozprowadzić energię. « powrót do artykułu
  5. W Polsce na stwardnienie rozsiane (SM) cierpi około 60 tysięcy osób. Jest więc ono jedną z najpowszechniej występujących chorób układu nerwowego. W jej przebiegu układ odpornościowy atakuje otoczkę mielinową nerwów, prowadząc do ich uszkodzenia. W zależności od miejsca ataku, choroba daje bardzo wiele objawów, włącznie z zaburzeniami widzenia czy paraliżem. Przyczyny stwardnienia rozsianego wciąż nie zostały poznane, jednak najprawdopodobniej są one liczne. Wśród nich wymienia się też rolę mikrobiomu jelit. Już wcześniejsze badania wskazywały na istnienie różnić w składzie mikrobiomu pomiędzy osobami cierpiącymi na SM, a zdrowymi. Jednak znacznie tych różnic nie zostało rozpoznane, gdyż wpływ na mikrobiom mają też czynniki genetyczne czy dieta. Trudno więc stwierdzić, na ile różnice mają związek ze stwardnieniem rozsianym, a na ile są spowodowane innymi czynnikami. Naukowcy z Niemiec i USA, chcąc zmniejszyć niepewność dotyczącą roli mikrobiomu w SM przeprowadzili badania na 101 parach bliźniąt jednojajowych, z których jedno cierpiało na stwardnienie rozsiane. Mieli więc do czynienia z osobami, które niemal nie różniły się genetycznie, a ponadto do wczesnej dorosłości mieszkały razem, więc były poddane wpływom bardzo podobnych czynników środowiskowych. Uczeni przeanalizowali próbki kału od 81 par bliźniąt i znaleźli 51 taksonów w przypadku których występowały różnice w ilości mikroorganizmów u osób zdrowych i chorych. Cztery pary bliźniąt zgodziły się też na pobranie wycinka jelita cienkiego. Natępnie mikroorganizmy tam znalezione zostały przeszczepione trangenicznym myszom. U zwierząt, których jelito cienkie zostało skolonizowane przez mikroorganizmy żyjące w jelicie cienkim osób z MS, znacznie częściej dochodziło do pojawienia się objawów przypominających stwardnienie rozsiane. Następnie naukowcy przeanalizowali odchody myszy wykazujących objawy stwardnienia rozsianego i uznali, że bakteriami najbardziej podejrzanymi o powodowanie choroby są dwaj członkowie rodziny Lachnospiraceae: Lachnoclostridium sp. i Eisenbergiella tayi. Oba gatunki występują w jelitach w niewielkiej ilości, dlatego dotychczas tylko w szeroko zakrojonych i dobrze kontrolowanych badaniach pojawiały się wyniki wskazujące, że mogą mieć one coś wspólnego z MS. Teraz po raz pierwszy pojawił się dowód na ich szkodliwe działanie. Warto przy okazji przypomnieć, że Lachnospiraceae wiązane są też z depresją i atakami na komórki układu odpornościowego. Autorzy badań nie wykluczają, że i inne mikroorganizmy biorą udział w patogenezie stwardnienia rozsianego. W trakcie przyszłych badań warto też skupić się na roli Lachnoclostridium sp. i Eisenbergiella tayi, lepiej poznać ich wpływ na myszy oraz przełożyć uzyskane wyniki na ludzi. Jeśli okazałoby się, że do rozwoju MS przyczynia się niewielka grupa bakterii, możliwe stało by się opracowanie nowych metod leczenia. « powrót do artykułu
  6. Chrysopoeia to używany przez alchemików termin na transmutację (przemianę) ołowiu w złoto. Alchemicy zauważyli, że tani i powszechnie występujący ołów ma podobną gęstość do złota i na tej podstawie próbowali opracować metodę zamiany jednego materiału w drugi. Po wielu wiekach badań i rozwoju nauki ludzkość dowiedziała się, że ołów i złoto to różne pierwiastki i metodami chemicznymi nie uda się zamienić jednego w drugi. Dopiero na początku XX wieku okazało się, że pierwiastki mogą zmieniać się w inne, na przykład drogą rozpadu radioaktywnego, fuzji jądrowej czy też można tego dokonać bombardując je protonami lub neutronami. W ten sposób dokonywano już w przeszłości zamiany ołowiu w złoto. Teraz w eksperymencie ALICE w Wielkim Zderzaczu Hadronów zarejestrowany nowy mechanizm transmutacji ołowiu w złoto. Doszło do niej podczas bardzo bliskiego minięcia się atomów ołowiu. W LHC naukowcy zderzają ze sobą jądra ołowiu, uzyskując plazmę kwarkowo-gluonową. Jednak interesują ich nie tylko bezpośrednie zderzenia jąder atomowych. Z punktu widzenia fizyki niezwykle ciekawe są też sytuacje, gdy do zderzeń nie dochodzi, ale jądra mijają się w niewielkiej odległości. Intensywne pola elektromagnetyczne otaczające jądra mogą prowadzić do interakcji, które są przedmiotem badań. Ołów, dzięki swoim 82 protonom, ma wyjątkowo silne pole elektromagnetyczne. Co więcej w Wielkim Zderzaczu Hadronów jądra ołowiu rozpędzane są do 99.999993% prędkości światła, co powoduje, że linie ich pola elektromagnetycznego zostają ściśnięte, przypominając naleśnik. Układają się poprzecznie do kierunku ruchu, emitując krótkie impulsy fotonów. Często dochodzi wówczas do dysocjacji elektromagnetycznej, gdy wskutek interakcji z fotonem w jądrze zachodzi oscylacja, w wyniku której wyrzucane są z niego protony lub neutrony. By w ten sposób ołów zmienił się w złoto (które posiada 79 protonów), jądro ołowiu musi utracić 3 protony. To niezwykłe, że nasz detektor jest stanie analizować zderzenia, w których powstają tysiące cząstek, a jednocześnie jest tak czuły, że wykrywa procesy, w ramach których pojawia się zaledwie kilka cząstek. Dzięki temu możemy badać elektromagnetyczną transmutację jądrową, mówi rzecznik prasowy eksperymentu ALICE, Marco Van Leeuwen. Uczeni wykorzystywali kalorymetry do pomiarów interakcji fotonów z jądrami, w wyniku których dochodziło do emisji 0, 1, 2 lub 3 protonów z towarzyszącym co najmniej 1 neutronem. W ten sposób jądra ołowiu albo pozostawały jądrami ołowiu, albo zamieniały się w tal, rtęć lub złoto. Złoto powstawało rzadziej niż tal czy rtęć. Maksymalne tempo jego wytwarzania wynosiło około 89 000 jąder złota na sekundę. Analiza danych z ALICE wykazała, że w całym LHC w latach 2015–2018 powstało 86 miliardów atomów złota. Współcześni fizycy są więc bardziej skuteczni niż alchemicy. Podobnie jednak jak oni, nie obsypią swoich władców złotem. Te 86 miliardów atomów to zaledwie 29 pikogramów (2,9x10-11 grama). « powrót do artykułu
  7. Na długo zanim pojawiło się imperium Inków, na terenie dzisiejszego Peru istniała kultura Chavín. Jej przedstawiciele tworzyli wielkie kamienne budowle, znali metalurgię, udomowili lamy. Żyli w hierarchicznym społeczeństwie rolniczym, na czele którego stała niewielka elita. Teraz, dzięki pracy archeologów z Peru, Chile, Argentyny i USA dowiedzieliśmy się, że jednym z atrybutów władzy w kulturze Chavín był dostęp do środków halucynogennych. Uczeni znaleźli bowiem najstarsze bezpośrednie dowody używania halucynogenów w peruwiańskich Andach. W centrum monumentalnej struktury ceremonialnej na stanowisku Chavín de Huántar znaleziono fifki wykonane z kości. Analiza resztek znajdujących się wewnątrz fifek wykazała obecność nikotyny pochodzącej od dzikiego krewniaka tytoniu oraz pozostałości nasion Anadenanthera colubrina. To należące do bobowatych drzewo zawiera halucynogeny podobne do DMT. Nasiona tego drzewa używane są od tysięcy lat jako halucynogeny. O ile jednak w innych badanych kulturach były one szeroko stosowane, wydaje się, że w przypadku kultury Chavín dostęp ten ograniczał się do elity. Fifki zostały znalezione w niewielkich prywatnych pomieszczeniach, które jednocześnie mogły pomieścić ograniczoną liczbę osób. Wspólne rytualne zażywanie halucynogenów w wybranym gronie mogło być wyróżnikiem elity i jedną z metod sprawowania kontroli nad społecznością. W przyjmowaniu środków psychoaktywnych chodziło nie tylko o wizje. Było to częścią ściśle kontrolowanego rytuału, prawdopodobnie zarezerwowanego do niewielkiej wybranej grupy, co wzmacniało ich pozycję w hierarchii społecznej, wyjaśnia doktor Daniel Contreras. Elita Chavín, poprzez kontrolowanie dostępu do zmienionych stanów świadomości tworzyła potężną ideologię, dzięki której przekonywała swoich pobratymców, że sprawowane przez nich przywództwo jest powiązane z siłami nadnaturalnymi i stanowi część porządku rzeczy. Contreras od niemal 30 lat wchodzi w skład zespołu profesora Johna Ricka badającego Chavín de Huántar. Naukowcy uważają, że takie ceremonie z użyciem psychodelików były kluczowym elementem kształtowania się wczesnych struktur klasowych. Rytuały prawdopodobnie nie ograniczały się do zażywania substancji psychoaktywnych. Archeolodzy znaleźli też instrumenty wykonane z muszli oraz pomieszczenia, których kształt sugeruje, że mogły wzmacniać dźwięki. Jednym ze sposobów usprawiedliwienia nierówności jest stworzenie odpowiedniej ideologii, na przykład imponujących ceremoniałów, które powodują, że ludzie uwierzą, iż cały ten projekt to dobry pomysł, podsumowuje Contreras. « powrót do artykułu
  8. Cyna z Wysp Brytyjskich w znacznej mierze ukształtowała położone we wschodniej części Śródziemiomorza cywilizacje epoki brązu. Do takich wniosków doszli naukowcy z Durham University, którzy przeprowadzili analizy rud cyny i cynowych przedmiotów. Uczeni zbadali m.in. cynę znalezioną na statkach, które zatonęły u południowo-zachodnich wybrzeży Brytanii, południowych wybrzeży Francji oraz wybrzeży Izraela. Wśród specjalistów zajmujących się epoką brązu od dawna znany jest „problem cyny”. Brąz to stop miedzi cyną lub innymi metalami. W starożytności był to głównie właśnie stop miedzi i cyny, przede wszystkim w stosunku 9:1. Złoża cyny występują jednak znacznie rzadziej niż miedzi. Jedyne duże złoża cyny, które mogłyby zaspokoić potrzeby cywilizacji Śródziemiomorza epoki brązu występują w Europie Zachodniej i Środkowej oraz w Azji Środkowej. W Europie znajdują się cztery duże regiony jej wydobycia. W Kornwalii i Devonie (historyczne wydobycie jest szacowane na 2,5 miliona ton), Erzgebirge na pograniczu Niemiec i Czech (300 tys. ton), na Półwyspie Iberyjskim (150 tys ton) oraz w Bretanii i Masywie Centralnym (10 tys. ton). Wśród naukowców trwała więc debata czy cywilizacje epoki brązu były zasilane cyną z Europy czy też z Azji Środkowej. Najstarsze znane miejsca wydobycia cyny znajdują się w Anatolii, gdzie była lokalnie pozyskiwana w niewielkich ilościach w III tysiącleciu przed Chrystusem. Pod koniec III tysiąclecia prowadzono też wydobycie w Azji Środkowej, a już około 2200 roku p.n.e. wyroby z brązu stanowią znaczną część wyrobów metalurgicznych w Azji Zachodniej. Jednak w Europie w tym samym czasie wyrobów z brązu (miedź + cyna) jest niewiele, a im bardziej na zachód, tym ich mniej. Szeroko używane były wówczas stopy miedzi z arsenem. Jednak w latach 2200–2100 p.n.e. doszło do znaczącej zmiany. Wówczas to na terenie Brytanii całkowicie przestawiono się na produkcję brązu z miedzi i cyny. Cyna zwykle stanowiła 10% stopu. Z czasem to pełnej adopcji takiego brązu doszło w całej Europie. Zespół pracujący pod kierunkiem doktora Alana Williamsa i doktora Benjamina Robertsa chciał poznać źródło cyny, która zasilała cywilizacje epoki brązu we wschodniej części Morza Śródziemnego. Badania materiału znalezionego na wrakach z Brytanii, Francji i Izraela wykazały, że jego skład izotopowy oraz znajdujące się w nim pierwiastki śladowe są w pełni zgodne z rudami cyny i przedmiotami z południowo-zachodniej Brytanii. Badania wskazują, że pełen rozwój epoki brązu na wschodzie Śródziemiomorza był możliwy dzięki wykorzystaniu źródeł z Europy, a nie z Azji. W tej chwili nie wiemy, jakimi drogami cyna z Brytanii trafiała do Lewantu. Czy transportowano ją wyłącznie morzem, czy też wykorzystywano również drogi lądowe i szlaki rzeczne. To kwestia, której rozstrzygnięcie w przyszłości pozwoli na lepsze poznanie procesu zaznajamiania się z brązem i postępu cywilizacyjnego w Europie i basenie Morza Śródziemnego. « powrót do artykułu
  9. Głęboko pod dnem Atlantyku, 400 kilometrów od wybrzeży Gwinei-Bissau, naukowcy z Heriot-Watt University odkryli gigantyczne fale osadów. Znajdujące się kilometr pod dnem wielkie fale mułu i piasku to świadectwo oddzielania się Afryki od Ameryki Południowej. Powstały one w czasie epizodu znanego jako Equatorial Atlantic Gateway, ostatecznego oderwania się obu kontynentów od siebie i utworzenia takiego Oceanu Atlantyckiego, jakim znamy go obecnie. Dzięki odkryciu fal dowiedzieliśmy się, że Atlantyk powstał znacznie wcześniej, niż dotychczas sądzono. Doktorzy Débora Duarte i Uisdean Nicholson wykorzystali podczas badań dane sejsmiczne i rdzenie pozyskane w 1975 roku w ramach Deep Sea Drilling Project. Znaleźli tam pięć warstw osadów, które wykorzystali do zrekonstruowania procesu pękania kontynentu Gondwany. Szczególnie interesująca była jedna z warstw, zawierająca szerokie pola osadów oraz wzgórza mułu, które powstają w wyniku oddziaływania silnych prądów na dnie, mówi doktor Nicholson. Wyobraźcie sobie fale o długości 1 kilometra i wysokości kilkuset metrów. To wielkie pole utworzone w konkretnej lokalizacji dokładnie w momencie ostatecznego oddzielenia się Ameryki Południowej i Afryki. Pole takie powstało, gdyż gęsta słona woda wpłynęła w nowo utworzoną szczelinę. To był gigantyczny wodospad pod powierzchnią oceanu. Do takiego zjawiska doszło ze względu na dużą różnicę gęstości pomiędzy słonawymi wodami z centralnej części Atlantyku i ekstremalnie słonymi wodami z części południowej. Gdy otworzyło się przejście, gęste bardziej słone wody gwałtownie popłynęły na północ, tworząc gigantyczne fale osadów, wyjaśnia uczony. Dotychczas uważano, że Equatorial Atlantic Gateway otworzył się 113–83 miliony lat temu. Jednak fale osadów pokazują, że doszło do tego około 117 milionów lat temu. To był naprawdę ważny czas w historii Ziemi, doszło do dużych zmian klimatycznych. Jeszcze 117 milionów lat temu Ziemia się ochładzała i proces ten trwał już jaki czas. Olbrzymie ilości węgla wyły pochłaniane przez zbiorniki wodne, prawdopodobnie jeziora, w dzisiejszej równikowej części Atlantyku. I wtedy, pomiędzy 117 a 110 milionów lat temu doszło do znaczącego ocieplenia się klimatu. Sądzimy, że doszło do tego, gdyż jeziora te zostały zatopione przez słoną wodę. W miarę, jak kontynenty coraz bardziej się od siebie oddalały, pochłanianie węgla było coraz mniej efektywne, co doprowadziło do ocieplenia. W końcu, w miarę jak przejście pomiędzy kontynentami stawało się szersze i głębsze, pojawił się pełny układ cyrkulacji atlantyckiej, co skutkowało długotrwałym ochłodzeniem w późnej kredzie. To pokazuje, że wydarzenie do odegrało naprawdę ważną rolę w zmianie klimatu w mezozoiku, dodaje Duarte. « powrót do artykułu
  10. Na Uniwersytecie w Linköping powstała pipeta, za pomocą której do indywidualnych neuronów można podawać jony bez naruszania delikatnego środowiska pozakomórkowego. Możliwość precyzyjnego kontrolowania koncentracji jonów pomaga w badaniu ich wpływu na komórki oraz współpracy pomiędzy poszczególnymi komórkami. Kiedyś ta technologia może zostać wykorzystana do niezwykle precyzyjnego leczenia chorób neurologicznych, takich jak epilepsja, mówi profesor Daniel Simon. Naukowcy chcieliby się dowiedzieć, jak zmiany w koncentracji jonów wpływają na neurony i komórki gleju. Wcześniejsze próby zbadania tego problemu polegały na wpompowaniu do środowiska międzykomórkowego płynu z jonami. To jednak oznaczało zaburzenie delikatnej równowagi biochemicznej. Nie wiadomo było, czy obserwowane wówczas zmiany w aktywności neuronów i gleju spowodowane są przez substancje podawane wraz z płynem, zmiany ciśnienia czy też sam ruch płynu. Dlatego też naukowcy z Laboratorium Elektroniki Organicznej na Uniwersytecie w Linköping stworzyli pipetę, za pomocą której w pobliże wybranych neuronów można podawać jony, bez naruszania środowiska międzykomórkowego. To zaś umożliwia badania ich wpływu na neurony i komórki gleju. Pipeta ma zaledwie 2 mikrometry średnicy. To 25-krotnie mniej niż średnica ludzkiego włosa i 5-krotnie mniej niż średnica neuronów. Wstępne eksperymenty zostały przeprowadzone na preparatach z hipokampu myszy. Neurony nie reagowały na zmiany w koncentracji jonów tak szybko, jak się spodziewaliśmy. Z kolei astrocyty reagowały bardzo szybko i dynamicznie. Dopiero gdy astrocyty zostały „nasycone”, dochodziło do aktywacji neuronów. To pokazuje dynamikę interakcji pomiędzy różnymi typami komórek mózgowych, której inne metody badawcze nie wyłapywały, dodaje Theresia Arbring Sjöström. « powrót do artykułu
  11. Łagodne zmiany strukturalne stawów kolanowych powszechnie występują już u osób po 30. roku życia. Czynnikiem najsilniej powiązanym z pojawianiem się tych zmian jest wysokie BMI, informują fińscy naukowcy z Uniwersytetu w Oulu. Przyjrzeli się oni 297 osobom, których średnia wieku wynosiła 33,7 roku. Uszkodzenie stawów kolanowych, nie dające jeszcze objawów, stwierdzono u ponad połowy z nich. Najczęściej stwierdzanym defektem, zidentyfikowanym u ponad połowy badanych, były niewielkie uszkodzenia chrząstki, zwykle pomiędzy rzepką a kością udową. U około 25% badanych znaleziono uszkodzenia chrząstki pomiędzy kością udową a kością piszczelową. U połowy z tej grupy znaleziono też niewielkie osteofity. Masa ciała wydaje się mieć największy wpływ na pojawianie się strukturalnych zmian w stawie kolanowym, wzrost ma znacznie mniejszy wpływ w porównaniu z BMI. To pokazuje, jak ważne jest utrzymywanie odpowiedniej masy ciała, by zapobiegać chorobom stawów, mówi Joona Tapio. U zdecydowanej większości badanych nie pojawiły się żadne objawy związane z uszkodzeniem stawów. To zaś pokazuje, że uszkodzenia są obecne na długo, zanim zaczynamy je odczuwać. Fińscy naukowcy podkreślają, że konieczne są długoterminowe badania, które pozwolą stwierdzić, jak tego typu zmiany postępują w czasie. « powrót do artykułu
  12. Mogłoby się wydawać, że co jak co, ale dobrze wiemy, jakie gatunki dużych zwierząt zamieszkują Ziemię. Otóż nic bardziej mylnego, o czym świadczy fakt odkrycia dwóch nieznanych dotąd gatunków krokodyli. To nie tylko zmienia pogląd nauki na krokodyla amerykańskiego (Crocodylus acutus), ale oznacza też, że niewiele wiemy o bioróżnorodności na naszej planecie, o współzależnościach pomiędzy gatunkami i o ich roli w środowisku. I możemy nigdy się nie dowiedzieć, gdyż bioróżnorodność gwałtownie się zmniejsza. A skoro potrafią zaskoczyć nas krokodyle, to tylko możemy się domyślać, jak mało wiemy o mniejszych i mniej znanych zwierzętach. Odkrycia nowych gatunków dokonali naukowcy z Kanady, Meksyku i Panamy. Zbadali oni genom krokodyli zamieszkujących wyspę Cozumel oraz atol Banco Chinchorro. Oba miejsca znajdują się w pobliżu Jukatanu. Gdy porównali sekwencje DNA tych zwierząt z krokodylami żyjącymi na Karaibach, w Ameryce Środkowej i na pacyficznym wybrzeżu Meksyku, okazało się, że poziom zróżnicowania genetycznego między nimi jest tak duży, że stanowią one nowe, nienazwane gatunki. Tego się nie spodziewaliśmy. Sądziliśmy, że Crodocylus acutus to jeden gatunek występujący od Baja California po Wenezuelę i na całych Karaibach. nasze badania są pierwszymi, podczas których odkryliśmy różnice genetyczne i anatomiczne występujące u tych zwierząt, mówi główny autor badań, José Avila-Cervantes. Odkrycie ma duże znaczenie z punktu widzenia ochrony przyrody. Oba nowe gatunki żyją w niewielkich izolowanych populacjach o liczbie osobników poniżej 1000 sztuk. Populacje wydają się stabilne, ale sam fakt izolacji oraz niewielka liczba zwierząt powodują, że są narażone. Tempo utraty bioróżnorodności może być mniejsze tylko wówczas, jeśli rozpoznamy gatunki, które są najbardziej narażone. Teraz kluczowym jest ochrona habitatów tych krokodyli. Należy ograniczyć budowę infrastruktury na Cozumel i Banco Chinchorro oraz wdrożyć strategie ochronne, by gatunki te przetrwały, stwierdza profesor Hans Larsson. « powrót do artykułu
  13. Zawarte w tworzywach sztucznych ftalany przyczyniły się do śmierci ponad 356 000 osób w samym tylko 2018 roku, stwierdzają na łamach The Lancet eBioMedicine naukowcy z Wydziału Medycyny Uniwersytetu Nowojorskiego. Od dekad wiadomo, że pewne ftalany obecne w kosmetykach, detergentach, plastiku czy repelentach są szkodliwe dla zdrowia. Gdy zostają wchłonięte – na przykład z powszechnym w naszym pożywieniu, powietrzu i wodzie mikroplastikiem, zwiększają ryzyko wielu różnych chorób, od otyłości i cukrzycy po nowotwory. Teraz naukowcy z Uniwersytetu Nowojorskiego przyjrzeli się ftalanowi dwu-2-etyloheksylu (DEHP), który powszechnie dodawany jest do plastiku jako plastyfikator. Z innych badań wiemy, że wystawienie na działanie DEHP prowadzi do nadmiernej reakcji układu odpornościowego wyrażającej się stanem zapalnym w arteriach, co z czasem przekłada się na zwiększone ryzyko zawału serca i udaru. Z przeprowadzonej właśnie analizy wynika, że wystawienie na działanie DEHP przyczyniło się w 2018 roku do 356 238 zgonów na całym świecie. To 13% wszystkich zgonów z powodu chorób układu krążenia wśród osób w wieku 55–64 lat. Znajdując powiązana pomiędzy ftalanami, a jedną z głównych przyczyn zgonów na świecie, dodajemy kolejne elementy do wielkiego zbioru dowodów wskazujących, że te środki chemiczne stanową olbrzymie zagrożenie dla ludzkiego zdrowia, mówi główna autorka badań, Sara Human. W ramach badań naukowcy przeanalizowali dane dotyczące ekspozycji na DEHP na całym świecie. Wśród analizowanych danych były m.in. wyniki badań moczu pod kątem obecności produktów rozpadu DEHP. Naukowcy zauważyli, że największe zagrożenie ftalany stanowią w Azji Wschodniej oraz na Bliskim Wschodzie. Przyczyną takiego stanu rzeczy może być fakt, że w tamtych rejonach ilość zużywanego plastiku szybko rośnie, a jednocześnie producenci podlegają mniejszym ograniczeniom niż gdzie indziej. Widać wyraźne różnice pomiędzy ryzykiem w różnych częściach świata, dodaje doktor Leonardo Trasande. To pokazuje, że potrzebne są regulacje na poziomie światowym, by ograniczyć ekspozycję na te toksyny, dodaje. Uczony podkreśla, że badania skupiały się tylko na DEHP i tylko na jednej grupie wiekowej, zatem rzeczywiste ryzyko stwarzane przez ftalany jest większe. Na następnym etapie badań naukowcy chcą sprawdzić, jak przepisy ograniczające użycie ftalanów mogą wpływać na liczbę zgonów oraz rozszerzyć swoje badania na inne aspekty zdrowotne związane z ekspozycją na ftalany, jak na przykład na przedwczesne porody. « powrót do artykułu
  14. O Surtsey, najmłodszej wyspie Europy, opowiada nam Dr Paweł Wąsowicz – biolog, botanik, dyrektor Działu Botaniki w Islandzkim Instytucie Nauk Przyrodniczych (Natural Science Institute of Iceland). Od 2012 roku prowadzi badania naukowe na Islandii, koncentrując się na taksonomii, biogeografii i ekologii roślin, w szczególności na zagadnieniach związanych z migracjami roślin, sukcesją na terenach wulkanicznych oraz wpływem gatunków obcych na rodzimą florę. Od 2013 roku jest stałym członkiem corocznych wypraw badawczych na Surtsey – najmłodszą wyspę wulkaniczną Europy. Jest jedynym Polakiem i jednym z nielicznych naukowców na świecie, którzy prowadzą bezpośrednie badania terenowe na tej wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO wyspie. Dr Wąsowicz jest autorem i współautorem licznych publikacji naukowych z zakresu botaniki, ekologii wysp, biologii inwazji i biogeografii roślin. Wyniki jego badań były publikowane w renomowanych międzynarodowych czasopismach naukowych. Uczestniczy w międzynarodowych projektach badawczych i odgrywa aktywną rolę w pracach eksperckich związanych z ochroną przyrody, zwłaszcza w zakresie zarządzania gatunkami obcymi w Europie. Poza działalnością naukową dr Wąsowicz zajmuje się popularyzacją wiedzy przyrodniczej – współpracuje z mediami, tworzy materiały edukacyjne oraz bierze udział w inicjatywach promujących ochronę środowiska na Islandii i poza jej granicami. Wkrótce będziemy obchodzili 62. rocznicę pojawienia się w Europie najmłodszej wyspy wulkanicznej. Może Pan przybliżyć nam historię Surtsey? Surtsey wynurzyła się z oceanu 14 listopada 1963 roku, około 32 km na południe od Islandii. Erupcja trwała aż do czerwca 1967 roku, wyrzucając na powierzchnię około 1,1 km3 lawy i materiałów piroklastycznych. Wyspa osiągnęła wtedy maksymalną powierzchnię 2,65 km2, lecz z powodu silnej erozji morskiej obecnie ma już tylko około 1,4 km2. Nazwę otrzymała na cześć Surtra, ognistego olbrzyma z nordyckiej mitologii. Od początku traktowano ją jako naturalne laboratorium, w którym można śledzić rozwój życia i ekosystemów na zupełnie nowym lądzie. ©Paweł Wąsowicz Roślinność pionierska w północnej części Surtsey. Na zdjęciu widoczne są m.in. Honckenya peploides, Mertensia maritima oraz Leymus arenarius – gatunki tworzące pierwsze zespoły roślinne na ubogiej w azot tefrze, tuż nad brzegiem oceanu. To właśnie one zapoczątkowują proces tworzenia się gleby i umożliwiają dalszą kolonizację wyspy przez inne organizmy. Wyspa natychmiast została objęta ochroną. Obejmuje ona, między innymi, zakaz wstępu. Przed czym lub kim wyspę należy chronić? Już w 1965 roku Surtsey objęto ścisłą ochroną – ustanowiono całkowity zakaz wstępu dla osób postronnych, by chronić ją przed wpływem człowieka. Celem było zachowanie wyspy jako miejsca, gdzie sukcesja pierwotna może przebiegać w pełni naturalnie. Badania są możliwe tylko po uzyskaniu specjalnego zezwolenia. Dzięki izolacji oraz ochronie Surtsey uznano w 2008 roku za obiekt Światowego Dziedzictwa UNESCO. Skąd na Surtsey rośliny? Jakimi drogami przybywają? Rośliny przybywają na wyspę na różne sposoby: unoszone przez wiatr, wodę morską, a przede wszystkim – przenoszone przez ptaki. Badania wykazały, że aż 75% gatunków dotarło dzięki ptakom, 11% przez wiatr, a 9% przez wodę. Nasiona przybywały na wyspę zarówno wewnątrz ptasich przewodów pokarmowych, jak i przyczepione do ich piór czy przyniesione w materiałach gniazdowych. Niektóre gatunki – jak Cakile maritima – dotarły dzięki morskim prądom i zakiełkowały na świeżej tefrze już w 1965 roku. ©Paweł Wąsowicz Mewa siodłata (Larus marinus) – największy gatunek mewy na świecie. Na Surtsey gatunek ten tworzy duże kolonie lęgowe i odgrywa kluczową rolę w rozwoju roślinności, dostarczając glebie substancji odżywczych poprzez odchody i resztki pokarmowe. Jakie gatunki dotychczas tam zidentyfikowano i jakie znaczenie ich pojawienie się ma dla samej wyspy oraz jej ekosystemu? Do 2024 roku potwierdzono obecność 58 gatunków roślin naczyniowych. Wczesna flora składała się z roślin nadmorskich, takich jak Leymus arenarius, Honckenya peploides czy Mertensia maritima. Obecność roślin umożliwiła rozwój gleby, a następnie osiedlanie się kolejnych organizmów. Wraz z rozwojem kolonii mew od połowy lat 80. XX w. liczba gatunków roślin gwałtownie wzrosła – dzięki nawożeniu przez ptaki i lepszym warunkom glebowym. « powrót do artykułu
  15. Fuzja jądrowa to obietnica czystego, bezpiecznego i praktycznie nieskończonego źródła energii. Badania nad nią trwają od dziesięcioleci i nic nie wskazuje na to, byśmy w najbliższym czasie mogli zastosować ją w praktyce. Naukowcy dokonują powolnych, mniejszych lub większych, kroków na przód w kierunku jej opanowania. Uczeni z University of Texas, Los Alamos National Laboratory i Type One Energy Group rozwiązali właśnie poważny problem, który od 70 lat nękał jeden z rodzajów reaktorów fuzyjnych – stellaratory – spowalniając prace nad nimi. Jego rozwiązanie przyda się również w udoskonaleniu tokamaków, innego – znacznie bardziej popularnego – projektu reaktora fuzyjnego. Jednym z poważnych wyzwań stojących przed wykorzystaniem w praktyce fuzji jądrowej jest utrzymanie wysokoenergetycznych cząstek wewnątrz reaktora. Gdy takie wysokoenergetyczne cząstki alfa wyciekają, uniemożliwia to uzyskanie wystarczająco gorącej i gęstej plazmy, niezbędnej do podtrzymania reakcji. Inżynierowie opracowali złożone metody zapobiegania wyciekom za pomocą pól magnetycznych, jednak w polach takich występują luki, a przewidzenie ich lokalizacji i zapobieżenie im wymaga olbrzymich mocy obliczeniowych i wiele czasu. Na łamach Physical Review Letters ukazał się artykuł, w którym wspomniani wcześniej naukowcy informują o opracowaniu metody 10-krotnie szybszego przewidywania miejsc pojawiania się luk, bez poświęcania dokładności. Rozwiązaliśmy problem, który był nierozwiązany od 70 lat. Będzie to znaczący przełom w sposobie projektowania reaktorów, mówi profesor Josh Burry z University of Texas. W stellaratorach wykorzystywany jest układ cewek, za pomocą których generowane są pola magnetyczne. Nazywany jest on „magnetyczną butelką”. Miejsca występowania dziur w magnetycznej butelce można precyzyjnie przewidywać korzystając z zasad dynamiki Newtona. Jednak działanie takie wymaga olbrzymich ilości czasu i wielkich mocy obliczeniowych. Co więcej, by zaprojektować stellarator idealny konieczna byłaby symulacja setek tysięcy różnych projektów i stopniowe dostosowywanie do każdego z nich układu magnetycznej butelki. By więc oszczędzić czas i pieniądze podczas obliczeń standardowo używa się teorii perturbacji, która daje wyniki przybliżone. Są one jednak znacznie mniej dokładne. Autorzy najnowszych badań podeszli do problemu w inny sposób, wykorzystując teorię symetrii. Obecnie nie ma innego niż nasz teoretycznego sposobu na rozwiązanie kwestii uwięzienia cząstek alfa. Bezpośrednie zastosowanie zasad dynamiki Newtona jest zbyt kosztowne, a teoria perturbacji związana jest z poważnymi błędami. Nasza teoria jest pierwszą, która radzi sobie z tymi ograniczeniami, dodaje Burry. Co więcej, nowa praca może pomóc też w rozwiązaniu podobnego, ale innego problemu występującego w tokamakach. W nich z kolei problemem są wysokoenergetyczne elektrony, które dziurawią osłony reaktora. Nowa metoda może pozwolić na zidentyfikowanie luk w polach magnetycznych, przez które elektrony wyciekają. « powrót do artykułu
  16. Kiedy przyglądamy się na ekranach komputerów spektakularnym efektom wizualnym w najnowszych grach czy filmach, rzadko analizujemy to, w jaki sposób możemy w ogóle je zobaczyć. Tymczasem karty graficzne, bo to właśnie ich zasługa, to jedne z najbardziej złożonych urządzeń w świecie technologii. Te małe i niepozorne urządzenia potrafią w ułamkach sekund wykonywać obliczenia, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu zajęłyby superkomputerom kilka dni. Co warto wiedzieć o współczesnych kartach graficznych? Wielkość ze skromnych początków, czyli historia i ewolucja kart graficznych Hasło znane z herbu brytyjskiego odkrywcy Francisa Drake’a, który jako jeden z pierwszych zdołał opłynąć świat, doskonale oddaje historię i rozwój kart graficznych. W latach 70. i 80. XX wieku pierwsze układy graficzne obsługiwały jedynie proste grafiki 2D, często oferując zaledwie kilka kolorów. Przełom nastąpił w 1996 roku, gdy firma 3dfx wypuściła Voodoo Graphics – pierwszą masowo produkowaną kartę dedykowaną akceleracji 3D. Kolejne lata to rywalizacja gigantów: NVIDIA (z przełomowym GeForce 256, pierwszym oficjalnie nazwanym GPU) oraz ATI (później przejęte przez AMD). Z każdą generacją wydajność rosła wręcz wykładniczo. Dzisiejsze karty mają więcej mocy obliczeniowej niż najbardziej zaawansowane superkomputery z początku wieku.   Architektura i działanie GPU CPU i GPU to typy procesorów używane w komputerach, ale mają różne funkcje. CPU (Central Processing Unit) jest głównym procesorem, który wykonuje większość obliczeń i zarządza całym komputerem. GPU (Graphics Processing Unit) to natomiast bardziej specjalistyczny procesor, który przyśpiesza operacje związane z grafiką, np. w grach lub programach do obróbki grafiki. Jednostka CPU składa się z kilku rdzeni zoptymalizowanych pod kątem sekwencyjnego przetwarzania szeregowego, natomiast jednostki GPU zbudowane są z tysięcy mniejszych, wydajnych rdzeni zaprojektowanych z myślą o przetwarzaniu wielu zadań jednocześnie. Jest on przeznaczony do renderowania obrazów, filmów i animacji i sprawdza się podczas wydajnej obsługi danych wizualnych. NVIDIA nazywa je rdzeniami CUDA, AMD – Stream Processors, a Intel – Execution Units.   Zastosowania wykraczające poza gry Choć karty graficzne kojarzymy głównie z grami, ich prawdziwa siła tkwi we wszechstronności. Dzięki masowej równoległości obliczeń GPU zrewolucjonizowały wiele dziedzin. W medycynie przyspieszają analizę obrazów diagnostycznych i symulacje molekularne przy projektowaniu leków. Naukowcy używają ich do modelowania klimatu i symulacji astrofizycznych. Inżynierowie projektują na nich złożone struktury i przeprowadzają symulacje. Szczególnie spektakularna jest ich rola w sztucznej inteligencji – trenowanie modeli deep learning przyspieszyło dzięki nim kilkaset razy. To właśnie karty graficzne napędzają boom AI, jaki obserwujemy w ostatnich latach.   Ciekawostki technologiczne i rekordy Świat kart graficznych pełen jest rekordów. Uznawana przez wielu za najmocniejszą konsumencką kartę graficzną na rynku – NVIDIA GeForce RTX 4090 – osiąga wydajność ponad 80 teraflopsów w obliczeniach FP32. To moc obliczeniowa porównywalna z superkomputerami sprzed zaledwie dekady! Dobre karty graficzne znajdziesz między innymi tutaj: https://www.morele.net/kategoria/karty-graficzne-12/,,,,,,,,0,,,,8143O2252854/1/ Miłośnicy ekstremalnego podkręcania używają ciekłego azotu, aby schłodzić karty do temperatur poniżej -150°C i wycisnąć z nich jeszcze więcej mocy. Rekordy taktowania przekraczają 3 GHz, podczas gdy standardowe zegary wynoszą około 2,2 GHz. Warto też wspomnieć o tym, że topowe modele potrafią pobierać ponad 450W mocy. To więcej niż pralka w trybie ekologicznym. Niektóre z nich wymagają nawet trzech złączy zasilania 8-pin, a producenci zalecają zasilacze o mocy 1000W lub więcej.   Przyszłość technologii GPU Przyszłość kart graficznych rysuje się w jeszcze jaśniejszych barwach. Ray tracing – technologia symulująca rzeczywiste zachowanie światła – staje się standardem, oferując fotorealistyczne odbicia, cienie i oświetlenie. Algorytmy oparte na AI, jak NVIDIA DLSS czy AMD FSR, pozwalają generować obrazy w wyższych rozdzielczościach przy mniejszym obciążeniu sprzętu. Producenci pracują nad kartami, które zaoferują większą moc przy niższym zużyciu energii. Jednocześnie rozwija się technologia chipletów, gdzie GPU składa się z wielu mniejszych układów zamiast jednego monolitu. « powrót do artykułu
  17. W ostatnim półwieczu producenci komputerów dokonali olbrzymich postępów pod względem miniaturyzacji i wydajności układów scalonych. Wciąż jednak bazują one na krzemie i w miarę zbliżania się do fizycznych granic wykorzystywania tego materiału, miniaturyzacja staje się coraz trudniejsza. Nad rozwiązaniem tego problemu pracują setki naukowców na całym świecie. Jest wśród nich profesor King Wang z University of Miami, który wraz z kolegami z kilku amerykańskich uczelni ogłosił powstanie obiecującej molekuły, która może stać się podstawą do budowy molekularnego komputera. Na łamach Journal of American Chemical Society uczeni zaprezentowali najlepiej przewodzącą prąd cząsteczkę organiczną. Co więcej, składa się ona z węgla, siarki i azotu, a więc powszechnie dostępnych pierwiastków. Dotychczas żadna molekuła nie pozwala na tworzenie elektroniki bez olbrzymich strat. Tutaj mamy pierwszą molekułą, która przewodzi prąd na dystansie dziesiątków nanometrów bez żadnej straty energii, zapewnia Wang. Uczeni są pewni swego. Testy i sprawdzanie molekuły pod wszelkimi możliwymi kątami trwały przez ponad dwa lata. Zdolność cząsteczek do przewodzenia elektronów wykładniczo zmniejsza się wraz ze wzrostem rozmiarów molekuły. Tym, co jest unikatowe w naszej molekule, jest fakt, że elektrony mogą przemieszczać się przez nie bez straty energii. Teoretycznie jest to wiec najlepszy materiał do przewodzenia elektronów. Pozwoli on nie tylko zmniejszyć rozmiary elektroniki w przyszłości, ale jego struktura umożliwi stworzenie komputerów funkcjonujących tak, jak nie jest to możliwe w przypadku materiałów opartych na krzemie, dodaje Wang. Nowa molekuła może posłużyć do budowy molekularnych komputerów kwantowych. Niezwykle wysokie przewodnictwo naszej cząsteczki to rezultat intrygującej interakcji spinów elektronów na obu końcach molekuły. W przyszłości taki system molekularny może pełnić rolę kubitu, podstawowej jednostki obliczeniowej komputerów kwantowych, cieszy się uczony. « powrót do artykułu
  18. Majowie modyfikowali swój wygląd na wiele różnych sposobów. Wiemy o modyfikacjach kształtu czaszek i uzębienia, przebijaniu skóry i stosowaniu kolczyków czy zawieszek, skaryfikacjach i malowaniu ciała. Skóra człowieka mogla służyć jako płótno, na którym nanoszono ważne informacje społeczne czy dane o statusie konkretnej osoby.  Modyfikacje takie mogą być tymczasowe (jak malunki czy piercing) lub stałe, jak skaryfikacja czy tatuaż Wiemy, że Majowie tatuowali się. Robili tak z ważnych przyczyn społecznych oraz ceremonialnych. Jednak wiedza ta pochodzi z zapisków historycznych oraz klasycznej majańskiej ikonografii. Nie dysponujemy żadnym przykładem wytatuowanej skóry. W tamtejszym klimacie tak nietrwały materiał się nie zachowuje. Tym cenniejsze jest odkrycie dokonane przez badaczy z USA i Danii. Uczeni znaleźli w jaskini Actun Uayazba Kab w Belize dwa odłupki czertu, które na podstawie kształty, wzorca zużycia i odkrytych na nich pozostałości uznali za używane przez Majów narzędzia do tatuowania. Kontekst znaleziska wskazuje, że pochodzą one z okresu klasycznego (250–900). Zdaniem naukowców odłupki służyły do punktowego przebijania skóry, by wprowadzić do niej barwnik. Punktowe przebijanie skóry polega na bezpośrednim wprowadzaniu pigmentu znajdującego się na czubku narzędzia. Była to najpopularniejsza na całym świecie metoda tatuowania przed rozpowszechnieniem się tatuowania za pomocą narzędzi elektrycznych. Fakt, że oba odłupki znaleziono w jaskini wskazuje, że tatuowanie było aktem ceremonialnym lub narzędzia do tatuowania zostały złożone w jaskini w sposób ceremonialny. Jeśli nasza interpretacja jest właściwa, to akt ten może być powiązany z praktykami religijnymi dotyczącymi osób o szczególnym statusie społecznym oraz mocy nadprzyrodzonych w świecie podziemnym, stwierdzają naukowcy. « powrót do artykułu
  19. Gojenie się ran ma olbrzymie znacznie dla przetrwania zarówno ludzi, jak i zwierząt. Zwykle rany skóry, których doświadczają zwierzęta, nie są niebezpieczne same w sobie. Śmiertelnie niebezpieczne mogą być związane z nimi infekcje. Dlatego tempo gojenia się ran ma duże znaczenie. Tymczasem u ludzi rany goją się powoli. Naukowcy z Japonii, Kenii i Francji postanowili sprawdzić, czy jest to cecha charakterystyczna wszystkich naczelnych. Najpierw porównali tempo gojenia się ran pomiędzy dziko żyjącymi oraz przetrzymywanymi w niewoli pawianami. W obu przpadkach tempo gojenia się ran wynosiło 0,61 mm na dobę. Następnie porównali cztery gatunki naczelnych – pawiany, szympansy, kotawce sawannowe i koczkodany czarnosiwe. I w tym przypadku nie było różnic w tempie gojenia się ran. Co więcej, równie szybko goiły się rany u szczurów i myszy, co sugeruje, że takie tempo może być wspólne dla ssaków. Tymczasem u człowieka tempo gojenia się ran wynosi 0,25 mm na dobę. To sugeruje, że doszło u nas do ewolucyjnej zmiany, w wyniku której nasza skóra goi się znacznie wolniej niż innych ssaków. U szympansów zaobserwowaliśmy to samo tempo gojenia się ran, co u innych naczelnych, a to wskazuje, że do spowolnienia gojenia się u ludzi doszło już po oddzieleniu się naszych przodków od szympansów, mówi Akiko Matsumoto-Oda z Uniwersytetu Ryukyus. Zdaniem badaczy, przyczyną wolniejszego gojenia się ran u ludzi jest utrata przez nas futra. Komórki macierzyste z mieszków włosowych przyspieszają gojenie się ran u innych ssaków. U ludzi jest ich znacząco mniej. To jednak tylko hipoteza, która wymaga dalszego dokładnego zbadania. Autorzy badań przypominają też, że ludzki naskórek jest nawet 4-krotnie grubszy od naskórka innych naczelnych. To dodatkowa ochrona, ale ta cecha również może być odpowiedzialna za wolniejsze gojenie się ran. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Proceedings of the Royal Society B. « powrót do artykułu
  20. Do Muzeum Czech Wschodnich w Hradcu Kralove zgłosili się dwaj turyści, którzy przynieśli... kilka kilogramów złota. Złote monety, bransolety, tabakiery, pudernica, grzebień i klucz na łańcuszku zostały znalezione w bardzo nietypowym skarbie. Zwykle złote skarby zakopane w ziemi pochodzą sprzed wieków lub tysiącleci. Nasi turyści odkryli złoto porastającym lasem byłym polu uprawnym, gdy zauważyli wystającą z ziemi aluminiową skrzynkę. Po otwarciu skrzynki okazało się, że wewnątrz jest 598 złotych monet zorganizowanych w 11 kolumn owiniętych czarnym materiałem. Metr obok leżała zaś żelazna skrzynka z wykonanymi z żółtego metalu 16 tabakierami, 10 bransoletami, torbą z metalowej plecionki, grzebieniem, łańcuszkiem z kluczem i pudernicy. Monety ważą niemal 4 kilogramy i są złote. Obecnie naukowcy badają materiał, z którego wykonano pozostałe przedmioty. To niezbędne, by opracować metodę ich konserwacji. Skarb jest nietypowy nie tylko dlatego, że nie jest zbyt stary, na co wskazuje chociażby aluminiowa skrzynka. Niezwykły jest też jego skład. Monety zostały wybite w latach 1808–1915, jednak rok 1915 nie jest tym, który wskazuje na datę ukrycia złota. Na niektórych monetach znaleziono bowiem kontrmarki wskazujące, że zostały one wybite w latach 20. i 30. XX wieku na terenie byłej Jugosławii. Jakby jeszcze tajemnic było mało, w skarbie znajdują się głównie monety francuskie, są też austro-węgierskie, belgijskie i ottomańskie. Natomiast brak w skarbie monet niemieckich czy czechosłowackich. Sama wartość złota ze skarbu wynosi co najmniej 7,5 miliona koron. Zgodnie z czeskim prawem, znalazcy należy się nagroda szacowana albo na podstawie wartości metalu szlachetnego lub innego cennego materiału, albo na podstawie wartości historycznej znaleziska. W przypadku szacunku po cenie materiału, znalazca może otrzymać do 100% jego wartości. W pozostałych przypadkach jest to do 10% wartości historycznej oszacowanej przez eksperta. « powrót do artykułu
  21. Dzięki pracy naukowców z University College London (UCL), Wellcome Sanger Institute i University of Cambridge poznaliśmy komórki, z których pochodzi drugi najbardziej rozpowszechniony nowotwór płuc. Rak płaskonabłonkowy płuc jest zwykle skutkiem palenia papierosów. U osób, które paliły od 1 do 20 lat, ryzyko rozwoju tego nowotworu jest 5,5-krotnie wyższe, niż u osób, które nigdy nie paliły, a u tych, którzy palą od 40 lat jest aż 22-krotnie większe. Teraz dowiedzieliśmy się, w jakich komórkach nowotwór ten bierze swój początek. Badacze zauważyli, że za rozwojem tego nowotworu stoją komórki podstawne tchawicy. Są one w stanie wygrać konkurencję z innymi komórkami, stać się dominujące i rozprzestrzenić się na duże obszary płuc. W pewnej formie tych komórek dochodzi do ekspresji genu Krt5, ten z kolei pozwala na stworzenie struktury, z której może rozwinąć się rak płaskonabłonkowy płuc. Odkrycie to daje nadzieję na opracowanie w przyszłości metod wczesnego wykrywania zagrożenia. Być może uda się więc zapobiec pojawieniu się choroby. Nowotwory płuc to jedne z najbardziej śmiercionośnych chorób nowotworowych. Często bowiem wykrywane są na późnym etapie. Rak płaskonabłonkowy jest drugim najczęściej występującym. Jego przyczyną akumulowanie się uszkodzeń w komórkach spowodowane ciągłą ekspozycją na toksyny, zwykle pochodzące z dymu tytoniowego. Z czasem praca i organizacja komórek zostaje zaburzona, mogą pojawiać się całe obszary uszkodzonych tkanek, tworząc stan przedrakowy. Nauka nie zna jednak wszystkich procesów, jakie zachodzą w czasie, gdy komórka zmienia się ze zdrowej w przedrakową. Podczas naszych badań chcieliśmy zrozumieć zmiany, jakie pojawiają się zanim jeszcze rozwinie się rak płaskonabłonkowy płuc oraz dowiedzieć się, z jakiego typu komórek się pojawia, mówi profesor Sam Janes z UCL. Odkryliśmy, że pewna podklasa komórek, w których dochodzi do ekspresji Krt5, staje się dominująca. Ich rozprzestrzeniania się może przybrać dramatyczne rozmiary i potomkowie zaledwie kilku komórek z tchawicy mogą całkowicie zdominować inne komórki, w niektórych przypadkach zasiedlając całe płaty płuc. To z tych komórek może rozwinąć się nowotwór, dodaje uczony. Pomiędzy różnymi rodzajami komórek, z których zbudowane są drogi oddechowe, panuje równowaga. Jednak jeśli komórki zostają wystawione na działanie rakotwórczych toksyn, jak ma to miejsce u palaczy, równowaga ta zostaje zaburzona. Nasze eksperymenty pokazały, że populacja komórek, pochodząca z zaledwie kilku uszkodzonych komórek podstawnych tchawicy, stopniowo dominuje, przejmując duże obszary płuc, wyjaśnia doktor Sandra Gómez-López z UCL. « powrót do artykułu
  22. W niewielkiej austriackiej wiosce Sankt Thomas am Blasenstein, w krypcie miejscowego kościoła znajduje się niezwykła mumia. Ma świetnie zachowany tułów, ale na głowie i kończynach widoczne są znaczne ślady rozkładu. Wedle miejscowych, to ciało tutejszego wikariusza. Zbadania tajemnicy podjął się austriacko-niemiecko-polski zespół naukowy, w skład którego wchodził Oskar Nowak z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Mumia była po raz pierwszy badana przez naukowców już w 1967 roku, wówczas jednak nie odkryto procesu, który stał za świetnym zachowaniem tułowia. Kolejne badania, przeprowadzone na początku obecnego wieku, również nie rozwiązały zagadki. Dopiero teraz, gdy naukowcy zabrali się za badanie ciała, odkryli nieznaną dotychczas metodę balsamowania. Brzuch zmarłego nie zostało rozcięty, a mimo tego wewnątrz znajdował się materiał wykorzystany do balsamowania. Został on wprowadzony przez odbyt. Brzuch i miednica wypchane były mieszaniną kawałków drewna jodłowego i świerkowego, pociętymi gałęziami, różnymi tkaninami w tym haftowanymi tkaninami lnianymi, konopnymi, a nawet jedwabiem. Badania wykazały też, do ciała wprowadzono też sporą ilość chlorku cynku – zawierającego prawdopodobnie nieco arsenu – który ma silne właściwości wysuszające. Obecność tych materiałów wyjaśnia, dlaczego tułów tak dobrze się zachował. Odnośnie zaś tożsamości mumii badania uprawdopodobniły legendę mówiącą, że pochowanym jest pochodzący z arystokratycznej rodziny Franz Xaver Sidler von Rosenegg. Legendę, gdyż brak jest dokładnych zapisków historycznych odnośnie mumii. Pierwsze dokumenty na jej temat pochodzą z roku 1849, a w przewodniku z 1866 roku umieszczono informację, że mumia może należeć do księdza, a konkretne do miejscowego arystokraty, który służył jako wikary w parafii i zmarł w 1746 roku. Z innych dokumentów wiemy, że Franz Xaver Sidler von Rosenegg urodził się w pobliskiej wiosce, jako 13. dziecko w rodzinie, które miała związki z pobliskim klasztorem Waldhausen im Strudengau. Franz Xaver trafił do klasztoru w młodym wieku i około 1740 roku został wysłany do parafii St. Thomas am Blasenstein. Zwykle taka delegacja trwała 10 lat. Franz nie doczekał jej końca, zmarł 3 września 1746 roku w wieku 37 lat. Z listu, wysłanego do opata klasztoru w Seitenstetten dowiadujemy się jedynie, że został pochowany następnego dnia. Miejscowi jednak wiedzieli swoje, a że ciało „cudownie” się zachowało, aż do roku 1934 w parafii odbywała się coroczna msza ku pamięci Sidlera. Badania pokazały, że mamy do czynienia z mężczyzną w wieku 35–45 lat, który zmarł pomiędzy rokiem 1730 a 1780. Spożywał wysokiej jakości dietę, złożoną w dużej mierze z produktów zwierzęcych, w tym ryb słodkowodnych. Jego szkielet nie nosi śladów ciężkiej pracy fizycznej. Zmarły prawdopodobnie nałogowo palił fajkę, cierpiał na gruźlicę, która mogła być przyczyną śmierci. Badania izotopowe pokazały, że w ostatnich miesiącach życia jego dieta była inna. To albo oznaka niedoborów żywności podczas wojny o sukcesję austriacką, albo oznaka zmian metabolizmu w wyniku wyniszczającej go choroby. Wszystkie te informacje pasują do Sidlera, zatem autorzy badań uznali, że to rzeczywiście jego zwłoki. « powrót do artykułu
  23. Wspólne śpiewy i tańce są uważane za jedną z cech ludzkiej kultury. Wiele badań pokazało, że zjawiska takie występują powszechnie na całym świecie. Jednak badania, przeprowadzone przez antropologów z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davies i Arizona State University, rzucają wyzwanie przekonaniu, jakoby tańce i śpiewanie kołysanek dzieciom były czymś wrodzonym. W Current Biology opisali oni wyniki badań, prowadzonych w latach 1977–2020 wśród łowców-zbieraczy Północnych Aché z Paragwaju. Nie licząc wspólnego śpiewania w kościołach, wprowadzonego przez misjonarzy, dorośli Północni Aché śpiewają w samotności i przy niewielu okazjach. O ile wiemy, antropolodzy nigdy nie zaobserwowali, by Północni Aché tańczyli lub śpiewali piosenki dzieciom, mówi profesor Manvir Singh z UC Davis. Przyczynkiem do badań były prace profesora Kima Hill z Arizona State University. Uczony w latach 1977–2020 spędził łącznie 120 miesięcy wśród Północnych Aché. Szczegółowo dokumentował różne aspekty ich życia i zachowania, w tym ich związki z muzyką. Jego spostrzeżenia pokazują, że biologia i transmisja kulturowa odgrywają oddzielne role w pojawieniu się i utrzymaniu tańca oraz kołysanek. Badania wspierają tezę, że taniec i kołysanki to zachowania wyuczone, które nie pojawiają się spontanicznie. Muszą zostać wynalezione, dopracowane i przekazane. Hill, który jest współautorem artykułu, zauważył, że u Północnych Aché mężczyźni śpiewają więcej niż kobiety. Ich piosenki opowiadają głównie o polowaniach, czasem o konfliktach społecznych czy ostatnich wydarzeniach. Kobiety najczęściej śpiewają o zmarłych bliskich osobach. Dzieci czasem naśladują piosenki dorosłych. Jednak ani Hill, ani inni badacze nie zauważyli, by Północni Aché kierowali swoje piosenki lub tańce do dzieci. To nie jest tak, że oni nie czują potrzeby posiadania czegoś w rodzaju kołysanek. Rodzice Aché uspokajają dzieci używając odpowiedniej intonacji, za pomocą mimiki czy łaskotania. Gdyby zaprezentować im kołysanki, prawdopodobnie by ich używali, mówi Singh. Uczony już wcześniej prowadził badania etnomuzykologiczne stwierdził, że tańce oraz kołysanki są uniwersalnym ludzkim zachowaniem. Do podobnych wniosków dochodzili też inni badacze. Profesor Hill skontaktował się z Singhem i poinformowała go, że Północni Aché mogą być wyjątkiem od reguły. Wiele wskazuje jednak na to, że w przeszłości Północni Aché posiadali kołysanki i wspólnie tańczyli. Mogli utracić te elementy kultury wówczas, gdy ich liczba dramatycznie spadła – za czasów dyktatury Stroessnera w połowie XX wieku byli masakrowani i niewoleni – lub też, gdy osadzono ich w rezerwatach, kiedy to zajmowane przez nich tereny skurczyły się z 20 000 km2 do około 50 km2. W tym też czasie mogli utracić wiele innych elementów swojego dziedzictwa kulturowego, w tym szamanizm, umiejętność uprawiania ogrodów w dżungli i rozpalania w niej ognia. Utrata tych elementów kultury wskazuje, że tańce i kołysanki nie są wrodzoną ludzką właściwością, jak uśmiech. Bardziej przypominają posługiwanie się ogniem. Trzeba je wynaleźć i przekazać kolejnym pokoleniom. To nie przekreśla możliwości, że ludzie mają zapisaną w genach adaptację do tańca czy reagowania na kołysanki. Jednak to oznacza, że transmisja kulturowa odgrywa w tych aspektach znacznie większa rolę niż wielu badaczy, w tym i ja, podejrzewało, stwierdza Singh. « powrót do artykułu
  24. Wspinaczka ściankowa może być niebezpieczna dla... płuc uprawiających ją osób. Naukowcy z Uniwersytetu Wiedeńskiego oraz Politechniki Federalnej w Lozannie (EPFL) odkryli, że stężenie szkodliwych związków chemicznych pochodzących z podeszw butów do wspinaczki może by w sali ze ścianką równie duże jak na ruchliwej wielopasmowej ulicy dużej metropolii. Podeszwy butów do wspinaczki to specjalistyczne produkty o szczególnych właściwościach, podobnie jak opony samochodowe, mówi Anya Sherman z Uniwersytetu Wiedeńskiego, która w przeszłości badała wpływ pyłu pochodzącego ze ścierających się na jezdniach opon na ludzkie zdrowie. Sama wspinam się po skałkach. Zaczęłam więc się zastanawiać, czy te same dodatki chemiczne, które powodują, że opony są elastyczne i wytrzymałe, znajdują się też w butach do wspinania, mówi Sherman. Na jednej z konferencji naukowych badaczka spotkała Thibaulta Masseta z EPFL, który – jak się okazało – pracował nad podobnym zagadnieniem i również jest miłośnikiem wspinania. Uczeni nawiązali współpracę. Zaczęli od zastosowania tych samych metod, którymi bada się opony samochodowe, do zbadania swoich własnych butów do wspinaczki. W podeszwach znaleźli związki chemiczne używane też w oponach. Dobrze znamy ciemny pył, który osadza się na chwytach i otarcia na podeszwach butów. Wspinacze, by poprawić chwyt, ścierają ten pył, rozpraszając go w powietrzu, dodaje Sherman. Naukowcy wybrali się do pięciu sal ze ścianami wspinaczkowymi w Wiedniu i zebrali tam próbki powietrza. Wykorzystali specjalistyczne urządzenie, które naśladuje działanie ludzkich dróg oddechowych. Badaczy zaskoczyło wysokie stężenie dodatków do gumy w salach. Zanieczyszczenie powietrza w salach było wyższe, niż się spodziewaliśmy. Był jednym z najwyższych, jaki kiedykolwiek zanotowano. Może go porównać z zanieczyszczeniem przy wielopasmowych drogach w olbrzymich metropoliach, mówi Hofmann. W trakcie badań nie sprawdzano, jak tak wysokie stężenie zanieczyszczeń wpływa na ludzkie zdrowie. Naukowcy podkreślają jednak, że uzyskane przez nich wyniki wskazują na potrzebę zapobiegania ewentualnym niekorzystnym skutkom. Powinniśmy zacząć działać, zanim jeszcze poznamy wszystkie ryzyka. Szczególnie ma to znaczenie dla tak narażonych grup, jak dzieci korzystające ze ścianek, mówi Hofmann. Jego zdaniem producenci butów powinni stosować mniej szkodliwe substancje, a właściciele ścianek wspinaczkowych powinni poprawić wentylację w salach, często je wietrzyć i unikać sytuacji, w której jednocześnie korzysta z nich zbyt wiele osób. « powrót do artykułu
  25. Samice i samce bonobo łączą nietypowe stosunki. To samice decydują kiedy i z kim uprawiają seks. To one zwykle kontrolują zasoby najcenniejszego pokarmu, na przykład świeżo upolowane zwierzę. One jedzą, a samce czekają na swoją kolej. Tymczasem samce bonobo wcale nie są tak łagodne, jak się powszechnie uważa. Ubiegłoroczne badania pokazały, że trzykrotnie częściej niż szympansy angażują się w agresywne zachowania. Jednak ich agresja nie jest skierowana przeciwko samicom. Samce bonobo są większe i silniejsze. Zatem jak niemal u wszystkich ssaków, u których samce mają przewagę fizyczną nad samicami, społeczności bonobo powinny być zdominowane przez płeć męską. Tak jednak nie jest. Dotychczas nie wiedziano, dlaczego tak się dzieje. Istniały konkurujące ze sobą hipotezy, ale żadnej z nich nigdy nie przetestowano na dziko żyjących bonobo, mówi Bartara Fruth z Instytutu Zachowania Zwierząt im. Maxa Plancka, która od 30 lat prowadzi badania nad bonobo w stacji badawczej LuiKotale. Teraz Fruth we współpracy z Martinem Surbeckiem i innymi naukowcami opublikowała na łamach Communications Biology pierwsze dowody, wyjaśniające zagadkę bonobo. Badania pokazały, że samice bonobo tworzą koalicje, by zdominować samce. W aż 85% przypadków gangi samic zostały utworzone po to, by zdominować samce, zmusić je do posłuszeństwa i w ten sposób ustalić hierarchię w grupie. O ile wiemy, to pierwszy przypadek solidarności samic, którego celem jest odwrócenie warunków – w sposób naturalny preferujących samców – w celu zmiany struktury siły typowej dla wielu społeczności ssaków. To niezwykłe obserwować samice, które dzięki wzajemnemu wsparciu, aktywnie wzmacniają swoją pozycję społeczną, mówi Surbeck. Naukowcy od 30 lat zbierają dane od sześciu społeczności bonobo zamieszkujących Demokratyczną Republikę Kongo. W tym czasie odnotowano, między innymi, 1786 konfliktów pomiędzy samicami a samcami. Aż 1099 zakończyło się zwycięstwem samic. Analiza tych konfliktów i innych danych społecznych oraz demograficznych pokazała, jakie czynniki stoją za „żeńską siłą” w społecznościach bonobo. Konflikty można wygrywać albo będąc silniejszym, albo mając przy sobie przyjaciół, albo też posiadając coś, co druga strona chce, ale nie może tego wziąć siłą, wyjaśnia Surbeck. Dorosłe samice w społecznościach bonobo pochodzą z zewnątrz. Nie są one połączone więzami krwi, nie wychowywały się razem. Zatem odkrycie, że łączą je głębokie więzi i współpracują ze sobą, by dużym zaskoczeniem. Koalicje samic nie powstają często, ale gdy już się utworzą, robią wrażenie. Pierwszą oznaką ich powstania jest krzyk tak głośny, że człowiek musi zatykać uszy, by go znieść. Nie wiadomo, co jest bezpośrednim impulsem do utworzenia koalicji. Takie sojusze powstają bowiem na sekundy przed przystąpieniem samic do działania. Gdy na przykład zauważą, że samiec chce skrzywdzić młode. Na samca rzuca się wówczas cała grupa głośno krzyczących samic. Czasem taki atak może skończyć się śmiercią samca. To dzika demonstracja siły. Od razu wiadomo, dlaczego samce bonobo starają się nie przekraczać pewnych granic, mówi Fruth. Uczeni zauważyli, że nie mają tutaj do czynienia z prostą dominacją samic, obraz społeczności bonobo jest bardziej skomplikowany. Pomimo tego, że samice wygrały 61% konfliktów i zdominowały 70% samców, nie jest tak, że zasadą jest, iż dominują. Ich pozycja jest zróżnicowana w różnych społecznościach. Bardziej precyzyjnym opisem stosunków u bonobo jest stwierdzenie, że samice mają tam wysoki status, a nie niepodważalną dominującą pozycję, wyjaśnia Fruth. Tworzone przez samice sojusze to zapewne tylko jeden z mechanizmów za pomocą których podnoszą one swoją pozycję. Innym może być ukryta owulacja, która zmienia relacje między płciami. Gdy okres płodny nie jest dla samca od razu widoczny, przewagę zyskują ci, którzy pozostają w pobliżu samic, niż ci, którzy próbują przymusić je do rozmnażania. Ta i inne hipotezy będą przedmiotem przyszłych badań. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...