Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36660
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    202

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Naukowcy z Instytutu Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności PAN w Olsztynie dowiedli, że skład i budowa blizn są różne u kobiet i mężczyzn. Mężczyźni mają więcej kolagenu typu 1 i elastyny. Z kolei u kobiet występuje więcej kolagenu typu 3, który odpowiada za gojenie się ran bez powstawania blizn. Nasza praca jest pierwszą publikacją, w której wykazano różnice między kobietami i mężczyznami powyżej 50. roku życia w budowie skóry pourazowej, czyli blizn. Uzyskane wyniki mogą przysłużyć się do rozwoju badań nad nowymi preparatami farmakologicznymi uwzględniającymi różnice płci pacjentów, stwierdziła profesor Barbara Gawrońska-Kozak kierująca Zespołem Biologii Regeneracyjnej. Uczona wraz z zespołem bada molekularne mechanizmy kontrolujące proces gojenia się skóry z wytworzeniem blizny – nazywane gojeniem naprawczym – ale badania prowadzone są pod kątem gojenia bezbliznowego, czyli regeneracyjnego. Gojenie bliznowate pozwala na dość szybkie przywrócenie funkcji ochronnej skóry. Czasem jednak proces ten przebiega nieprawidłowo i może dochodzić do pojawienia się niegojących się ran czy blizn przerostowych. Istnieje jednak też gojenie bezbliznowe (regeneracyjne, idealne). Rzadko występuje ono u ssaków. U ludzi ma na przykład miejsce w dwóch pierwszych trymestrach życia płodowego. Jeśli wówczas dojdzie do zranienia – na przykład podczas operacji w łonie matki – po urazie nie zostanie żaden ślad. Naukowcy z Wielkiej Brytanii zauważyli, że u ludzi w podeszłym wieku gojenie co prawda zachodzi wolniej, ale tworzy się mniejsza i delikatniejsza blizna, która makro- i mikroskopowo przypomina skórę niezranioną. Uczeni z zespołu profesor Gawrońskiej-Kozak chcieli sprawdzić, czy płeć odgrywa rolę w tworzeniu się blizn. We współpracy z lekarzami z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Olsztynie pobrali z okolic brzucha kobiet i mężczyzn powyżej 50. roku życia próbki skóry niezranionej oraz bliznowatej. Już od dawna wiadomo, że skóra nienaruszona różni się w zależności od płci: u mężczyzn m.in. jest grubsza, ma więcej kolagenu typu 1, więcej gruczołów łojowych, które wydzielają sebum. Nasze badania wskazują, że także w obrębie blizn występują różnice zależne od płci, przypomina profesor Gawrońska Kozak. Najważniejszym odkryciem było stwierdzenie, że w bliznach kobiet znajduje się więcej kolagenu typu 3, który jest powiązany z regeneracyjnym gojeniem się ran. To dopiero pierwsze przesłanki, które wymagają dalszych badań, ale po raz pierwszy zaprezentowaliśmy, że to kobiety mogą mieć większy potencjał do gojenia regeneracyjnego niż mężczyźni, komentuje doktor Marta Kopcewicz. Badania pokazały też, że u obu płci inny jest układ włókien kolagenowych w bliznach, a blizny kobiet są cieńsze. Dodatkową zaletą badań jest przeprowadzenie ich na osobach powyżej 50. roku życia. To powiększyło naszą wiedzę o bliznach u tej grupy wiekowej. Zwykle bowiem badania dotyczące skóry prowadzi się na młodszych osobach. « powrót do artykułu
  2. Każdego roku ponad milion osób umiera z powodu krótkotrwałej – trwającej od godzin do dni – ekspozycji na zanieczyszczenia powietrza pyłem zawieszonym PM 2.5. Takie sa wyniki badań przeprowadzonych przez naukowców w Monash University. Dotychczas większość badań nad wpływem PM 2.5 na śmiertelność skupiała się na mieszkańcach miast i ich trwałej ekspozycji. Australijscy uczeni postanowili zbadać wpływ zanieczyszczeń krótkotrwałych i nie tylko na mieszkańców dużych miast. W tym celu przeanalizowali dane z lat 2000–2019 z ponad 13 000 miast i miasteczek na całym świecie. Wyniki swoich badań opublikowali na łamach The Lancet. Planetary Health. Uczeni, pracujący pod kierunkiem profesora Yuminga Guo stwiedzili, że nawet krótkotrwałe oddychanie  zanieczyszczonym powietrzem przyczynia się do śmierci ponad miliona osób rocznie, głównie mieszkańców Azji i Afryki. Aż połowa przypadków takich zgonów ma miejsce w Azji Wschodniej. A 22,74% zmarłych to mieszkańcy miast. Profesor Guo przypomina, że negatywne skutki krótkotrwałej ekspozycji na PM 2.5 są dobrze udokumentowane. Na przykład zanieczyszczenie powietrza podczas wielkich pożarów w Australii, do jakich dochodziło w latach 2019–2020, było przyczyną przedwczesnej śmierci 429 osób oraz przyjęć do szpitali 3230 pacjentów. Najwięcej osób umiera z powodu krótkotrwałej ekspozycji na zanieczyszczenia w Azji (65,2%), następnie w Afryce (17%). Kolejne na liście są Europa (12,1%), obie Ameryki (5,6%) oraz Oceania (0,1%). W Australii, która szczególnie interesowała naukowców, odsetek zgonów z tej przyczyny wzrósł z 0,54% w roku 2000 do 0,76% w 2019 roku. To największy wzrost ze wszystkich regionów na świecie. Autorzy badań sądzą, że przyczyną jest rosnąca częstotliwość i skala zanieczyszczeń związanych z ekstremalnymi wydarzeniami pogodowymi, jak np. pożary z roku 2019. « powrót do artykułu
  3. Tytoń to jedna z najważniejszych roślin rytualnych i medycznych Mezoameryki. Dysponujemy licznymi źródłami wskazującymi na powszechne jego stosowanie. Ślady nikotyny w fajkach z Ameryki Północnej, przedmiotach do palenia i kruszenia tytoniu z Chile, płytce nazębnej zmarłych z Kalifornii, włosach mumii z pustyni Atacama czy naczyniu z nizin Majów. Analizy przedstawień artystycznych i źródła etnograficzne wskazują, że tytoń był i jest palony. Tymczasem naukowcy znaleźli ślady wskazujące na... picie tytoniu przez Majów. Uczeni z Yale University, City University of New Jork i The Hershey Center for Health and Nutrition przeprowadzili badania naczyń znalezionych na akropolu El Baúl w mieście Cotzumalhuapa w Gwatemali. Było to jedno z największych miast późnego okresu klasycznego w Mezoameryce, a sam akropol datowany jest na fazę Pantaleón (lata 650–950). Prace archeologiczne prowadzono tam między innymi w latach 2006–2007, kiedy to znaleziono znacznie więcej rytualnie złożonych przedmiotów, niż gdziekolwiek indziej w Cotzumalhuapa. To jeden z dowodów na znaczenie religijne El Baúl. Jedną z cech charakterystycznych stylu artystycznego z Cotzumalhuapa są bogate przedstawienia roślinne. Liście tytoniu prawdopodobnie przedstawiono na ozdobach głowy dwóch rzeźb przedstawiających władców. Ich obecność tam świadczy o tym, że tytoń stanowił element legitymizacji władcy i królewskich rytuałów w Cotzumalhuapa. Autorzy nowych badań przeanalizowali osady w naczyniach wydobytych w czasie prac archeologicznych z lat 2006–2007. W czasie wykopalisk jak i późniejszej pracy z artefaktami obowiązywał zakaz palenia. Naczynia trafiły do Museo Popol Vuh w Gwatemali, gdzie usunięto większość wypełniającej je gleby, a ich zewnętrzne ścianki oczyszczono. Wnętrza nie oczyszczono, by w przyszłości możliwe było pobranie próbek do badań. I właśnie z tego skorzystali obecnie badacze. Pobrane próbki wysłano do badań do USA. Tam stwierdzono, że w dwóch cylindrycznych i jednym sferycznym naczyniu znajdowała się nikotyna. Wszystkie trzy naczynia zawierały ostrza z obsydianu. Wszystkie trzy naczynia służyły do picia, stąd naukowcy wyciągnęli wniosek, że przygotowywano w nich napój na bazie tytoniu. Takie używanie tytoniu jest nietypowe. Doustne przyjmowanie wysokich dawek nikotyny jest ryzykowne i grozi zgonem. Wiemy, że praktyki takie stosowane są w niektórych miejscach Amazonii i obu Gujanach. Stosowane są w celu wprowadzenia w trans, wywoływanie halucynacji lub zaśnięcie. Istnieją też źródła wskazujące, że Majowie mogli używać tytoniu jako środka psychoaktywnego. Jak widać, mogli robić z niego napój. Fakt, że naczynia znaleziono w pobliżu sauny sugeruje, iż napój zawierający nikotynę wykorzystywany był w rytuałach oczyszczania. Sauny były szczególnie ważne podczas rytuałów dotyczących narodzin i wiązane są z bóstwami położnictwa. Być może dlatego też w naczyniach znaleziono obsydianowe ostrza, które mogły służyć do przecięcia pępowiny. Jeszcze do połowy XX wieku były one w ten sposób wykorzystywane przez ludy Huichol i Tarahumara. « powrót do artykułu
  4. Zbadanie 62-letniego mężczyzny, który w ciągu 29 miesięcy przyjął 217 dawek szczepionki przeciwko COVID-19 stało się dla naukowców rzadką okazją do przyjrzenia się skutkom tak znacznego przedawkowania środka chroniącego przed SARS-CoV-2. Uczeni z Uniwersytet Fryderyka i Aleksandra w Erlangen i Norymberdze oraz Szpitala Uniwersyteckiego w Erlangen o istnieniu mężczyzny dowiedzieli się z prasy. Przed nimi nikt nie miał do czynienia z osobą, która przyjęła tak wiele dawek szczepionki. Niektórzy naukowcy przypuszczali, że skutkiem nadmiernego szczepienia będzie zmniejszenie aktywności układu odpornościowego, który przyzwyczai się do antygenów. Okazało się, że to nieprawda. Układ odpornościowy mężczyzny działał bez zarzutu, a poziom koncentracji niektórych komórek odpornościowych i przeciwciał przeciwko SARS-CoV-2 był u niego znacznie wyższy niż u osób po 3 dawkach szczepionki. Badany mężczyzna twierdzi, że przyjął 217 dawek, a prokuratura, która skierowała przeciwko mężczyźnie sprawę do sądu, oskarżając go o oszukiwanie funkcjonariuszy publicznych, zebrała dowody na przyjęcie przez niego 134 dawek. Dowiedzieliśmy się o jego przypadku z prasy. Skontaktowaliśmy się z nim i zaprosiliśmy do Erlagen na badania. Był bardzo zainteresowany, mówi doktor Kilian Schober z Instytutu Mikrobiologii. Naukowcy chcieli dowiedzieć się, co się dzieje z układem odpornościowym, który jest ekstremalnie często wystawiany na obecność specyficznego antygenu. Z takimi przypadkami możemy mieć do czynienia w chronicznych infekcjach, jak np. HIV czy wirusowym zapaleniu wątroby typu B. Mamy podstawy by sądzić, że gdy dochodzi do bardzo częstego kontaktu z antygenami, limfocyty T ulegają zmęczeniu, co prowadzi do uwalniania przez nie mniej prozapalnych substancji sygnałowych, dodaje Schober. Ten i inne skutki ciągłego kontaktu z antygenami mogą osłabiać układ odpornościowy, gdyż jego komórki przyzwyczajają się do obecności antygenów i nie zwalczają patogenu równie skutecznie jak na początku. Nic takiego nie miało jednak miejsca w przypadku badanego mężczyzny. W ciągu ostatnich lat wielokrotnie miał on robione badania krwi i dał nam zgodę na dostęp do tych danych. W niektórych przypadkach próbki jego krwi zostały zamrożone, więc mogliśmy zbadać je samodzielnie. Ponadto już w czasie prowadzonych przez nas badań mężczyzna, na własne żądanie, przyjmował kolejne dawki szczepionki. Mogliśmy więc badać jego krew i obserwować, jak reaguje układ odpornościowy, wyjaśnia uczony. Badania wykazały, że u mężczyzny występuje dużo limfocytów Th skierowanych przeciwko SARS-CoV-2, było ich więcej niż w grupie kontrolnej, składającej się z osób, które przyjęły trzy dawki szczepionki. Naukowcy nie zauważyli też żadnych oznak zmniejszonej aktywności tych limfocytów. Działały tak, jak u osób z grupy kontrolnej. Naukowcy przyjrzeli się też limfocytom T stanowiącym komórki pamięci. Ich liczba u badanego była równie wysoka, jak w grupie kontrolnej. Ogólnie rzecz biorąc, nie zauważyliśmy u niego żadnych oznak osłabienia układu odpornościowego. Wręcz przeciwnie, dodaje jedna z głównych autorek badań, Katharina Kocher. Kolejne testy wykazały, że układ odpornościowy mężczyzny odpowiednio reagował też na inne patogeny. Jeśli zatem mamy tutaj do czynienia ze znacznym przedawkowaniem szczepionki, to nie miało to negatywnego wpływu na układ odpornościowy. A trzeba dodać, że mężczyzna przyjmował aż osiem różnych szczepionek przeciwko COVID-19, w tym różne warianty szczepionek mRNA. Autorzy badań podkreślają, że mamy tu do czynienia z jednostkowym przypadkiem i na jego podstawie nie można wyciągać ani daleko idących wniosków, ani zmieniać zaleceń dotyczących szczepień. Obecne badania wskazują, że trzy dawki są wystarczające, a szczególnie narażone grupy powinny przyjąć ich więcej. Nie ma żadnych powodów, by uznawać, że należy zwiększyć liczbę dawek, stwierdzają. « powrót do artykułu
  5. Biblioteka Uniwersytecka we Wrocławiu odzyskała cenna pierwodruki dwóch dzieł Karola Marksa, ukradzione z niej prawdopodobnie w latach 90. XX wieku przez byłego pracownika. Na Zachodzie pierwsze wydania dzieł filozofa uzyskują na aukcjach ceny podobne do cen średniowiecznych iluminowanych manuskryptów. Nic więc dziwnego, że stanowią gratkę dla złodziei. Ukradzione we Wrocławiu książki zostało rozpoznane w internecie przez pracownika Oddziału Rękopisów BUWr, który udowodnił, że prawa do nich posiada Uniwersytet Wrocławski. Wspomniane pierwodruki to Herr Vogt wydany w Londynie w 1860 roku oraz Anekdota zur neuesten deutschen Philosophie und Publicistik (Zurych, Winterthur, 1843). Na rynku antykwarycznym zauważył je Antoine Haacker. Jedną posiadał księgarz z Niemiec, a drugą duński antykwariusz. Haacker zgromadził dokumentację dowodzącą, że książki pochodzą z BUWr i zgłosił sprawę do Departamentu Restytucji Dógr Kultury Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Złodziej usunął co prawda z książek pieczęcie i sygnatury, ale w Anekdota widać je było w ultrafiolecie. W przypadku Herr Vogta sprawa była trudniejsza, gdyż przestępca zdemontował jej stronę tytułową i umieścił w specjalnym roztworze chemicznym, więc trudniej było znaleźć tam ślady. Jednak obaj antykwariusze, po zapoznaniu się z dokumentacją, zwrócili książki. Herr Vogt jest najdłuższym dziełem polemicznym Marksa. Skierowana jest przeciwko poglądom lewicowego filozofa, polityka i zoologa Karla Vogta. Z kolei Anekdota zur neuesten deutschen Philosophie und Publicistik to antologia niemieckich tekstów filozoficznych i publicystycznych, w której opublikowano pierwszy polityczny tekst Marksa. « powrót do artykułu
  6. Gdy w 2021 roku archeolodzy znaleźli na północy Hiszpanii wykonaną z brązu dłoń, która 2000 lat wcześniej prawdopodobnie wisiała na drzwiach jednego z domostw, nie zdawali sobie sprawy, że mają w ręku sensacyjne znalezisko. Dopiero rok później, podczas konserwacji zabytku, okazało się, że widnieje na niej napis, który może pomóc w rozwiązaniu jednej z największych zagadek lingwistycznych Europy – pochodzenia języka baskijskiego. Już wówczas odczytano jeden z wyrazów zapisanych na dłoni, a sam zabytek uznano za amulet. Teraz eksperci donoszą o odczytaniu kolejnych wyrazów. Dotychczas nie udało się jednoznacznie określić, skąd pochodzi język baskijski. Wiadomo, że nie jest on językiem indoeuropejskim. Większość specjalistów uważa go za język izolowany, czyli taki, który nie wykazuje pokrewieństwa z żadnym innym językiem. Oprócz euskery językami takimi są np. japoński czy koreański. Jednak nie wszyscy zgadzają się z takim poglądem.  Niektórzy sądzą, że język Basków jest spokrewniony z językami kartwelskimi z południa Kaukazu. Natomiast niemiecki językoznawca Theo Vennemann wysunął kontrowersyjną propozycję, że baskijski należy do hipotetycznej rodziny języków waskońskich. Zgodnie z tą hipotezą, do rodziny tej należał wymarły język akwitański, a śladami rodziny jest wiele toponimów w Europie Zachodniej. Vennemann uważa, że języki waskońskie rozprzestrzeniły się po epoce lodowej na cały Półwysep Iberyjski, większą część współczesnej Francji i Belgii oraz na Wyspy Brytyjskie i Irlandię. Miały zostać z czasem wyparte przez języki indoeuropejskie i przetrwał z nich jedynie euskera. Dłoń z Irulegi ma 143 milimetry długości, 128 mm szerokości i 1 milimetr grubości. Waży 36 gramów i wyposażona została w niewielki otwór. Jako, że znaleziono ją przy wejściu do jednego z domostw osady epoki żelaza, naukowcy sądzą, że wisiała na drzwiach, spełniając rolę amuletu chroniącego ognisko domowe. A ich przypuszczenia są tym bardziej prawdopodobne, że kilka miesięcy od znalezienia na dłoni odkryto napis. Składa się on z 40 znaków i pięciu wyrazów ułożonych w czterech liniach. Już samo jego istnienie podważa to, co dotychczas wiedziano o Baskach. Byliśmy niemal przekonani, że w starożytności Baskowie byli analfabetami i nie używali pisma z wyjątkiem oznaczania monet, mówi jeden z autorów badań, Joaquín Gorrochategui. Powszechnie sądzono, że dopiero po przybyciu Rzymian Baskowie zaczęli używać pisma, adaptując alfabet łaciński. Już pod koniec 2022 roku na dłoni odczytano wyraz „sorioneku”, który przypomina baskijski „zorioneko” oznaczający „szczęście”, „powodzenie”. Autorzy badań zauważają, że ewolucja „sorioneku” w „zorioneko” nie odpowiada zmianom, jakie mogą przechodzić wyrazy w języku baskijskim. Zastąpienie końcowego „-u” przez „-o” nie występuje w tym języku. Podobnie niespodziewane jest zakończenie „-eku”. Niewykluczone jednak, że końcówka brzmi „-eke”. Przypominają, że z terytorium Akwitanii znamy wyryte na ołtarzach napisy w wymarłym już języku akwitańskim, gdzie występują podobieństwa do wyrazów baskijskich. Tak jest np. w teonimie (nazwie bóstwa) Heraus-corritsehe; końcówka bardzo przypomina wspomniane „-eke”. Podkreślają, że wyraz „sorioneku” występuje na początku inskrypcji, jest izolowany w pierwszej linii. Być może więc jest to imię bóstwa – przynoszącego szczęście – któremu poświęcona jest reszta napisu. Badacze podkreślają, że podobieństwo napisu do wyrazów baskijskich mogłoby być przypadkiem, gdyby nie fakt, że dłoń znaleziono w sercu terytorium zamieszkanego przez Basków i ma ona wyraźny charakter symboliczny. Z najnowszej pracy, opublikowanej na łamach Antiquity, dowiadujemy się o odczytaniu kolejnych wyrazów. W linii 3. prawdopodobnie zapisano „oTiŕtan”. Może być to toponim (nazwa miejscowa). Być może odpowiada to łacińskiemu toponimowi Osserda lub Ol(l)erda. Lingwiści odczytali też wyraz „eŕaukon”. Biorąc pod uwagę jego formę i pozycję na końcu, uważają, że to czasownik. Jest podobny do czasu przeszłego słowa posiłkowego „zeraukon”, używanego we wschodnich dialektach baskijskiego. Zauważają, że jeszcze w XVI wieku „zeraukon” bywało z rzadka używane jako samodzielny czasownik oznaczający „dawać”. Takie znaczenie ma sens w inskrypcji wotywnej, chociaż interpretacja tego wyrazu jest dyskusyjna. W podsumowaniu analizy jej autorzy piszą, że w tej chwili tekst można interpretować jako napis dedykowany bóstwu (sorioneke/-ku), ze znajdującym się na końcu czasownikiem odnoszącym się do daru (eŕaukon), a obiekt daru jest bezpośrednio przed czasownikiem (ese-agaŕi). Wymieniono też prawdopodobne miejsce (oTiŕtan). Być może więc mamy tu do czynienia z dedykacją od osoby, która coś przekazuje, jednak najważniejsze informacje znajdują się prawdopodobnie w linii 2., której nie udało się odczytać. Interpretujemy dłoń z Irulegi jako przedmiot dobrze wtopiony w miejscowy kontekst kulturowy. Po pierwsze, brąz nie jest czymś niezwykłym na tym stanowisku, i mamy powody by przypuszczać, że dłoń wykonano na miejscu. Po drugie, istnieją inne dowody na istnienie pisma w Irulegi i w budynku, przy którym znaleziono dłoń – jak stylus i ceramika z wytłaczanymi wzorami. Po trzecie, miejsce w którym dłoń znaleziono sugeruje, że była przybita do drewnianej framugi drzwi tak, by inskrypcja była widoczna i łatwa do odczytania. Lokalizacja otworu służącego do jej zawieszenia oraz orientacja tekstu wskazują, że dłoń wisiała palcami w dół, podsumowują badacze. « powrót do artykułu
  7. Naukowcy z Goddard Institute for Space Studies (GISS) i Columbia University postanowili odpowiedzieć na pytanie, czy supererupcja wulkaniczna mogłaby tak schłodzić Ziemię, że miałoby to katastrofalne skutki dla ludzkości. Wielkie erupcje wulkaniczne, wprowadzając do górnych partii atmosfery duże ilości pyłu, powodują przejściowe ochłodzenie. Tak było w roku 1816 – nazwanym „rokiem bez lata” – który nastąpił po erupcji wulkanu Tambora w kwietniu 1815 r. Autorów badań interesował jednak wpływ znacznie silniejszych erupcji, jak wybuch wulkanu Toba sprzed 74 000 lat. Był on 1000-krotnie potężniejszy niż erupcja Mount St. Helens z 1980 roku, ale o jego skutkach niewiele wiemy. Uczeni już wcześniej próbowali znaleźć odpowiedź na tego typu pytania, jednak ich szacunki dotyczące ochłodzenia wahały się od 2 do 8 stopni Celsjusza. Uczeni z GISS i Columbii skorzystali z zaawansowanych modeli obliczeniowych do symulowania wpływu wybuchu podobnego do erupcji Toby. Za supererupcje wulkaniczne uznaje się takie, podczas których wulkan wyrzucił ponad 1000 km3 magmy. Ostatnie takie wydarzenie miało miejsce ponad 22 000 lat temu na Nowej Zelandii. Z przeprowadzonych obliczeń wynika, że po takim wydarzeniu średnia temperatura na Ziemi spadłaby nie więcej niż o 1,5 stopni Celsjusza. Taka dość łagodna zmiana temperatury wyjaśnia, dlaczego po żadnej z supererupcji nie widzimy silnych dowodów na katastrofę w skali globalnej, które dotknęłaby ludzi czy ekosystemów, komentuje główny autor badań, Zachary McGraw. Naukowcy, chcąc lepiej zrozumieć to, co dzieje się w wyniku supererupcji, skupili się na mikroskopijnych cząstkach siarki wyrzuconych do stratosfery. W stratosferze dwutlenek siarki z wulkanów przechodzi reakcje chemiczne, w wyniku których powstają ciekłe siarczany. Mogą one wpływać na Ziemię w dwojaki sposób. Z jednej strony odbijają energię słoneczną, prowadząc do ochłodzenia, z drugiej strony uniemożliwiają zaś przedostanie się energii cieplnej wypromieniowywanej przez Ziemię, prowadząc do ocieplenia. Z analiz wynika, że im mniejsza i gęściej występujące cząsteczki, tym większy ich wpływ chłodzący. Jednak nie wiemy, jakiej wielkości cząstki siarczanów tworzą się w atmosferze podczas supererupcji. Nawet bowiem, gdy opadną na Ziemię i znajdujemy je w rdzeniach lodowych, to w międzyczasie mieszają się z innymi cząstkami i ulegają ściśnięciu. Uczeni symulowali więc różną wielkość cząstek po supererupcji i doszli do wniosku, że nawet największe z nich nie powinny schłodzić Ziemi w stopniu znacząco większym niż największe erupcje czasów współczesnych. W 1991 roku po erupcji Mount Pinatubo średnie temperatury na Ziemi były przez dwa kolejne lata niższe o około 0,5 stopnia Celsjusza. Wyniki badań pokazują przy okazji, jak mało realistyczne są plany geoinżynierii polegające na schłodzeniu planety za pomocą cząsteczek rozpylanych w stratosferze. « powrót do artykułu
  8. Fakt, że zwierzęta przeżywają żałobę po swoich bliskich, partnerach czy członkach stada, nie jest niczym nowym. Najbardziej znanymi chyba przykładami wśród dzikich zwierząt są słonie, małpy czy krukowate. Przed kilku laty zaobserwowano orkę, która przez ponad 2 tygodnie nie rozstawała się ze swoim zmarłym dzieckiem. Teraz naukowcy donieśli, że słonie indyjskie... urządzają pogrzeby swoim dzieciom. Na łamach Journal of Threatened Taxa opisano pięć przypadków pochówków słoniątek przez ich stada żyjące na północy stanu Bengal Zachodni. Za każdym razem martwe słoniątko zostało przeniesione w miejsce pochówku i pogrzebane w podobnej pozycji – leżąc na plecach, z nogami do góry, a ich głowy, trąby i części grzbietowe były w całości zakopane w ziemi. Słonie pochowały swoje zmarłe dzieci w kanałach irygacyjnych na terenie plantacji herbaty. W związku z niewielką głębokością tych kanałów, nogi zmarłych wystawały spod ziemi. Za każdym razem w pobliżu pochówku znajdowano ślady licznych słoni, co wskazywało, że w grzebaniu zmarłego brało udział całe stado. W pierwszym z opisanych przypadków słonie pochowały zmarłe słoniątko w odległości 350 metrów od najbliższych zabudowań i 4 kilometry od granic rezerwatu. W noc pochówku padało, co ułatwiało słoniom kopanie. Świadkowie słyszeli z daleka głośne wokalizacje słoni. Długotrwałe obserwacje miejsca pochówku wykazały, że słonie zaczęły go unikać. Ich obecność zmniejszyła się o około 70%, gdy przechodziły obok, obierały inną drogę. Jednak obecność świeżych odchodów słoni w pobliżu pogrzebanego słoniątka wskazywało, że celowo przychodziły je odwiedzać. W drugim przypadku słoniątko znaleziono pochowane 150 metrów od zabudowań i 4,5 kilometra od najbliższego lasu. Ludzie nie słyszeli żadnych wokalizacji. W noc pochówku padało. Analiza ujawniło, że stado, które pochowało zmarłego, składało się z dorosłych i młodych dorosłych. Tutaj bezpośredniej obserwacji nie przeprowadzono, więc nie wiadomo, które stado pożegnało się ze swoim zmarłym słoniątkiem, jednak zauważono, że słonie wybierają alternatywne drogi. O trzecim pochówku wiadomo więcej, gdyż ludzie słyszeli niezwykle długotrwałe wokalizacje stada słoni przechodzącego nocą przez plantację. Słonie z rzadka tamtędy chodzą i po pochówku częstotliwość ich pojawiania się nie uległa zmianie. W tym przypadku pochówek miał miejsce w okolicy, która jest znacznie rzadziej zaludniona, zatem słonie łatwiej znajdują alternatywne trasy wędrówki. Ponadto stwierdzono, że zwierzęta próbowały całkowicie pogrzebać zmarłe słoniątko. W czwartym przypadku młode zostało pochowane 500 metrów od najbliższych siedzib, niedaleko autostrady. Pochówek został znaleziony przez pracowników plantacji herbaty. Sekcja zwłok wykazała, że zwierzę zmarło 60–72 godziny wcześniej, a autorzy badań uważają, że słonie musiały nosić martwe słoniątko przez 40–45 godzin zanim znalazły miejsce nadające się na jego grób. Ślady na ciele słoniątka wskazują, że jego zwłoki transportowano trzymając je za trąbę lub nogi przez dłuższy czas niż trwał transport innych zmarłych słoniątek. Ostatni opisany pochówek również został znaleziony na plantacji herbaty. Słoniątko zabrano na sekcję 12 godzin po śmierci. Także i w tym przypadku słonie zaczęły chodzić innymi ścieżkami, unikając miejsca pochówku. Słonie urządzały pochówki wyłącznie słoniątkom z oczywistych przyczyn, nie są w stanie przenieść zwłok dorosłego słonia. Słoniątka chowano wykorzystując kanały wykopane przez ludzi, których średnia głębokość wynosi 65 cm. Z dokumentacji fotograficznej wiemy, że martwe słoniątka podczas transportu trzymane są za nogi lub trąby. Transport odbywa się na tyle delikatnie, że żadna część ciała zmarłego nie zostaje utracona. Autorzy badań stwierdzili, że słonie przenoszą swoich zmarłych z dala od ludzi i padlinożerców, poszukując kanałów irygacyjnych lub zagłębień terenu, w których mogą pochować słoniątka. Nie jest też dziwne, że o pochówkach słoniątek wśród słoni indyjskich dowiadujemy się z plantacji herbaty. Prawdopodobnie słonie chowają swoje zmarłe młode również w lasach, w zagłębieniach terenu, jednak tam trudniej zauważyć takie pochówki. Najbardziej interesującym spostrzeżeniem jest pozycja ciała zmarłego. W każdym z opisanych przypadków słoniątko leżało na grzbiecie, z nogami ku górze. Świadczy to o tym, że gdy na pochówek jest mało miejsca, jak właśnie w płytkim kanale irygacyjnym, słoniom zależy na tym by przede wszystkim pochować głowę. Analizy ciał pokazują również, że zmarłe zwierzęta są delikatnie składane do grobów. Ślady pozostawione przez słonie biorące udział w pogrzebie wskazują na to że zwierzęta wyrównywały ziemię wokół i na zwłokach. Niestety, w związku z obowiązującymi przepisami, za każdym razem ludzie wykopywali zmarłe słoniątko i przeprowadzali sekcję zwłok. W związku z tym niemożliwe było sprawdzenie, czy słonie odwiedzają zmarłego. Wiemy, że słonie afrykańskie przez długi czas odwiedzają zwłoki zmarłego towarzysza. Jednak obserwacje pokazały, że jeśli pochówku dokonano w miejscu, w pobliżu którego słonie zwykle przechodziły, to zwierzęta zmieniały trasy wędrówek na równoległe, ale bardziej oddalone. Ponadto w każdym przypadku, gdy słyszano wokalizacje podczas pochówku, nie trwały one dłużej niż 40 minut. Zdaniem badaczy, słonie chciały szybko oddalić się od ludzkich siedzib. Żadne z pochowanych słoniątek nie miało więcej niż 12 miesięcy. « powrót do artykułu
  9. W rezerwacie Mazuq Ha-he'teqim na Pustyni Judzkiej znaleziono rzadką monetę z okresu powstania Bar Kochby. Widnieje na niej napis „Eleazar, kapłan”, a sama moneta datowana jest rok 132, pierwszy rok zrywu Żydów przeciwko Rzymianom. Znaleziono ją wraz z trzema innymi monetami, na których widzimy napis „Symeon”. Odkrycia dokonano podczas Judean Desert Cave Survey, poszukiwań archeologicznych mających na celu zidentyfikowanie jak największej liczby zabytków zanim dotrą do nich złodzieje. Na rewersie monety przedstawiono kiść winogron otoczoną napisem „Rok pierwszy Odkupienia Izraela". To pozwala precyzyjnie datować zabytek. Powstańcy bili bowiem własne pieniądze. W pierwszym roku powstania znajdował się na nich przytoczony powyżej napis, w roku kolejnym monety opisywano „Rok drugi Wolności Izraela”, a w ostatnim roku powstania na monetach znajdował się napis „O wolność Jerozolimy”. Przedstawiano tam też symbole odnoszące się do święta Sukkot, związanego ze zbiorami. Stąd winogrona. Wspomniane na awersie imię „Eleazar” prawdopodobnie odnosi się do rabbiego Eleazara Hamod'ai (Eleazara z Modiin). Był on tannaickim rabinem, uczniem Johanana ben Zakkaia, jednego z najwybitniejszych rabinów końca Drugiej Świątyni i okresu po jej zniszczeniu, jednego z głównych autorów Miszny. Wydaje się, że Eleazar Hamod'ai odgrywał ważną duchowną rolę w czasie powstania Szymona Bar Kochby. Mieszkał w mieście Beitar, w którym znajdowała się kwatera główna powstańców. Z Talmudu dowiadujemy się, że zmarł on w Beitarze. Być może więc zginął w czasie powstania. Jednostka Przeciwdziałania Kradzieży Izraelskiej Służby Starożytności prowadzi od 2017 roku coroczne poszukiwania na Putyni Judzkiej. Dotychczas udało się znaleźć, między innymi, fragmenty zwojów z tekstami proroków mniejszych, rzymskie miecze czy jeden z najstarszych na świecie zachowanych w całości koszy. Tegoroczny sezon wykopalisk rozpocznie się 11 marca i potrwa 10 dni. Archeolodzy zapraszają ochotników do wzięcia w nim udziału. « powrót do artykułu
  10. Wątroba to część układu pokarmowego, stanowiąca 3-5% całkowitej masy naszego ciała, składa się z 4 płatów (prawy, lewy, ogoniasty i czworoboczny). Jednostką morfologiczną jak i funkcjonalną wątroby jest zrazik, a komórki budujące ten narząd to hepatocyty. Co wyróżnia wątrobę na tle innych narządów naszego ciała, to z pewnością zdolność do samoregeneracji.  Jest pewnego rodzaju „filtrem” gdzie neutralizowane są wszelkie toksyny. Ponadto zachodzą w niej takie procesy jak synteza białek osocza, przemiany energetyczne substancji odżywczych, wytwarzanie żółci, kwasów tłuszczowych, a także stanowi swego rodzaju rezerwuar, magazyn. [1, 2] Diagnostyka chorób wątroby jest dosyć złożona ze względu na różne mechanizmy uszkodzenia hepatocytów. Jednym z typów zapaleń wątroby to zapalenia wirusowe wywołane przez różne grupy wirusów (typ A, B, C, D, E). Wirusowe zapalenie wątroby typu A wywołane jest przez wirusa RNA z rodziny Picornaviridae, a do zakażenia dochodzi najczęściej poprzez układ pokarmowy. U dzieci ma przebieg łagodny, a około 80% dzieci poniżej 5 roku życia przebieg ten jest bezobjawowy. Z kolei dzieciom starszym towarzyszą objawy takie jak: ból brzucha, gorączka, luźny stolec, wymioty i brak apetytu, kolejno do objawów dołączają: zażółcenie moczu, skóry i błon śluzowych, co z pewnością ułatwia rozpoznanie. Zakażenie leczone jest objawowo, a w większości przypadków hospitalizacja nie jest wymagana. Zakażenie nie przechodzi w postać przewlekłą i rzadko bywa powikłane. Przebycie choroby zapewnia ochronę do końca życia. Program Szczepień Ochronnych w Polsce z 2019 roku zaleca szczepienie przeciwko WZW A dzieciom w wieku przedszkolnych, szkolnym, młodzieży. Zgodnie z rekomendacjami Komitetu Doradczego ds. Szczepień Ochronnych z 2018 roku szczepionkę stosuje się także w profilaktyce poekspozycyjnej. W badaniach laboratoryjnych obserwuje się charakterystyczną dla uszkodzeń wątroby podniesioną aktywność enzymów wątrobowych, tj: aminotransferazy alaninowej i asparginianowej, a także wzrost stężenia bilirubiny całkowitej, gammaglutamylotransferazy czy fosfatazy alkalicznej. Aby odróżnić zapalenie wątroby typu A, od zapaleń wątroby wywołanych innymi wirusami należy wykonać badania serologiczne, w tym celu oznacza się poziom specyficznych przeciwciał anty-HAV w klasie IgM, które to pojawiają się w surowicy krwi w ciągu kilku dni od pojawienia się objawów choroby. Do zakażenia wirusem wątroby typu B wywołanego przez wirusa DNA z rodziny Hepadnaviridae. Opracowanie i wprowadzenie szczepień ochronnych przeciwko WZW B skutecznie zmniejszyło ilość zachorowań. W rejonie europejskim powszechne szczepienia wprowadziło 49 na 53 kraje, w tym w Polsce. U dzieci najczęściej do zakażenia dochodzi drogą wertykalną, w okresie okołoporodowym  zarówno od matek chorujących na ostre WZW B podczas ciąży, jak i tych chorujących przewlekle. Z kolei transmisja przezłożyskowa występuje znacznie rzadziej. Niestety ta postać zapalenia wątroby dość często przechodzi w postać przewlekłą (w szczególności u dzieci, gdzie ostatecznie  postać ta stanowi aż 90% zakażeń). Objawy WZW B jest zależne od wieku osoby zakażonej, przy czym  u noworodków i niemowląt najczęściej nie daje objawów. Im starsze dziecko tym bardziej uwidocznione są objawy choroby, tożsame z objawami WZW A wraz z hepatomegalia, splenomegalia. W badaniach laboratoryjnych  obserwuje się cechy uszkodzenia hepatocytów  i wzrost aktywności wspomnianych wcześniej enzymów wątrobowych i towarzyszących temu innych parametrów biochemicznych. Specyficznym markerem serologicznym HBV jest antygen HBs, który świadczy o zakażeniu. Utrzymywanie się stężenia antygenu we krwi dłużej niż 6 miesięcy kwalifikuje do rozpoznania przewlekłego WZW B. Wirus wywołujący zakażenia wątroby typu C to wirus RNA należący do rodziny Flaviviridae. Przed 1992 rokiem największą grupę zakażonych dzieci stanowiły dzieci po przetoczeniach krwi, czy też te po zabiegach . Po 1992 roku na skutek zastosowania testów wykrywających HCV w krwiodawstwie ryzyko zakażenia znacząco spadło.  Istnieje ryzyko transmisji wertykalnej z kobiety ciężarnej na dziecko, ryzyko nasila się przy współistniejącym zakażeniu HIV. Inną grupą narażoną na transmisję wirusem to nastolatki stosujący używki drogą dożylną czy podejmujący zabieg z przerwaniem ciągłości tkanek  miękkich (np. tatuaże)., przy czym statystycznie częstość występowania WZW C jest wyższa u dorosłych. U dzieci najczęściej występuje postać przewlekłego bezobjawowego zakażenia, a przebieg ostry zdarza się bardzo rzadko, przez co wykrycie aktywnego zakażenia jest utrudnione, stąd  niezwykle ważne jest wykonywanie badań .  Ryzyko progresji choroby dotyczy dzieci z otyłością, niedokrwistością, chorobami nowotworowymi czy współistniejącym  zakażeniem HIV, HBV. [3, 4] Podsumowując dzięki specyficznym dla danego typu  zakażenia badaniom laboratoryjnym  możliwe jest rozpoznanie jednostki chorobowej mimo podobnych objawów chorobowych czy ich braku. Stan zapalenia wątroby wymaga podjęcia pilnych działań  i interwencji oraz monitoringu postępu uszkodzenia komórek wątroby. Bibliografia: 1. Damjanow I. – Patofizjologia, Edra Urban &Partner, rozdział 8, str. 273-278 2. Libik‐Konieczny M., Góralski G., Konieczny R. - Biologia Repetytorium Liceum Poziom podstawowy i rozszerzony,Wydawnictwo Szkolne PWN 2011 3. Klamann J., Smiatacz T., - Diagnostyka wirusowych zapaleń wątroby w praktyce lekarza pierwszego kontaktu – Wybrane problemy kliniczne, Via Medica 2016, str. 66-72 4 Flisiak R, - Choroby zakaźne i pasożytnicze, Wydawnictwo Czelej, tom III, Lublin 2020, str. 700-709 « powrót do artykułu
  11. Dzięki archiwalnym danym z teleskopu Gemini North astronomom udało się określić masę najcięższej ze znanych par czarnych dziur. Połączenie się supermasywnych czarnych dziur (SMBH) to zjawisko przewidywane teoretycznie, ale nigdy nie zaobserwowane. Badania wspomnianych czarnych dziur – jedynej pary, którą udało się zobrazować tak dokładnie, że widać obie czarne dziury – pozwolą na opisanie, dlaczego do łączenia się SMBH dochodzi tak rzadko. W centrum niemal każdej masywnej galaktyki znajduje się supermasywna czarna dziura. Gdy galaktyki się łączą, ich czarne dziury tworzą układ podwójny i krążą wokół siebie. Teoretycznie powinno to doprowadzić w końcu do ich połączenia. Jednak nigdy takiego zjawiska nie zaobserwowano. Dotychczas rejestrowano jedynie – za pośrednictwem wykrywaczy fal grawitacyjnych – łączenie się czarnych dziur o masie gwiazdowej. Grupa astronomów wykorzystała Gemini North do analizowania układu podwójnego czarnych dziur znajdującego się w galaktyce eliptycznej B2 0402+379. Układ tworzą supermasywane czarne dziury krążące wokół siebie w odległości zaledwie 24 lat świetlnych. Zgodnie z teoretycznymi przewidywaniami, odległość między nimi powinna się zmniejszać aż dojdzie do połączenia. Jednak badania wykazały, że obiekty dzieli taka sama odległość od ponad trzech miliardów lat. Naukowcy chcieli lepiej zrozumieć dynamikę tego systemu oraz poszukać przyczyn, dla których czarne dziury nie zbliżają się do siebie. Przyjrzeli się więc archiwalnym danym z Gemini Multi-Object Spectrograph (GMOS), dzięki którym mogli określić prędkość gwiazd w pobliżu obu czarnych dziur. Wysoka czułość GMOS pozwoliła nam na stwierdzenie, że prędkość gwiazd wzrasta w kierunku środka galaktyki. Dzięki temu mogliśmy określić masę czarnych dziur, mówi profesor fizyki Roger Romani z Uniwersytetu Stanforda. Zespół Romaniego wyliczył, że masa układu to około 28 miliardów (±0,8 mld) mas Słońca. Jest to więc jeden z najbardziej masywnych układów podwójnych czarnych dziur. Wyniki pomiaru wspierają zaproponowaną już dawno teorię mówiącą, że masa SMBH może być tym czynnikiem, który nie dopuszcza do ich połączenia się. Lepsze zrozumienie formowania się i łączenia układów podwójnych czarnych dziur pozwala też bardziej szczegółowo badać wielokrotne łączenia galaktyk. B2 0402+379 powstała bowiem w wyniku połączenia licznych mniejszych galaktyk. Również istnienie dwóch supermasywnych czarnych dziur sugeruje, że powstały one w wyniku łączenia wielu mniejszych czarnych dziur z licznych galaktyk. Żeby krążące wokół siebie czarne dziury mogły się zbliżyć i połączyć, muszą wytracić energię. Najważniejszym mechanizmem jej utraty jest tarcie dynamiczne. W jego wyniku gdy taka krążąca czarna dziura zbliża się do gwiazdy, gwiazda jest przyspieszana w wyniku zjawiska asysty grawitacyjnej, a czarna dziura traci energię na przyspieszenie gwiazdy. W ten sposób z czasem obie czarne dziury wytracą energię i zaczną się do siebie zbliżać. Romani i jego koledzy doszli do wniosku, że badane przez nich czarne dziury niemal w całości pozbawiły centrum swojej galaktyki materii, nie ma więc ich co spowalniać. Zwykle galaktyki z mniej masywnymi czarnymi dziurami mają w centrum wystarczająco dużo gwiazd i innej masy, by czarne dziury szybko wytraciły energię. Jednak obserwowana przez nas para jest bardzo masywna, więc potrzeba wielu gwiazd i gazu, by je spowolnić. Jednak nasza para pozbawiła centrum galaktyki tej masy, przez co doszło do zatrzymania procesu zbliżania się czarnych dziur, wyjaśnia Romani. W tej chwili nie wiadomo, czy proces zbliżania się czarnych dziur może ponownie ruszyć. Mechanizmem, który mógłby go ponownie uruchomić byłoby połączenie się B2 0402+379 z kolejną galaktyką, co zapewniłoby dopływ materii do centrum i ewentualne pojawienie się tam trzeciej czarnej dziury. Jednak scenariusz taki jest mało prawdopodobny. « powrót do artykułu
  12. Większość badań pokazuje, że kastracja wydłuża życie psów. Nasze jest jednym z pierwszych, które wykazało coś przeciwnego, mówi doktor Carolynne Joone z Uniwersytetu Jamesa Cooka. Uczona i jej zespół analizowali dane medyczne z lat 1994–2021 dotyczące 4100 kastrowanych rottweilerów i porównali je z danymi 3085 zwierząt, u których takiego zabiegu nie przeprowadzono. Okazało się, że kastrowane psy żyły o 1,5 roku krócej, a suki o 1 rok. Byliśmy zaskoczeni wynikami. Mieliśmy szczęście, że zyskaliśmy dostęp do danych, z których wiedzieliśmy, kiedy zwierzę wykastrowano i kiedy umarło dodaje Joone. Naukowcy podejrzewają jednak, że skrócenie długości życia bierze się otyłości, która często jest skutkiem kastracji. Dlatego też zachęcają do kastrowania psów i dbania o ich zdrowie. Konsekwencje niekastrowania psów są poważne: ropomacicze, nowotwory gruczołów mlecznych, niechciane szczenięta. Istnieją poważne podejrzenia, że skrócenie życia po kastracji ma więcej wspólnego z masą ciała niż z samą kastracją. Dlatego zachęcam właścicieli psów do ich kastrowania i dbania o prawidłową wagę swoich pupili, mów Joone. W tej chwili nie wiadomo, czy istnieje optymalny wiek, w którym należy kastrować rottweilery. Badania wykazały bowiem skrócenie wieku zwierzęcia zarówno, gdy zostało wykastrowane przed 1. rokiem życia, jak i wówczas, gdy wykastrowano je przed osiągnięciem wieku 4,5 lat. Wiadomo jednak, że na zdrowie i długie życie psów wpływa wiele czynników, jak ich genetyka, odżywianie, odpowiednia ilość ruchu czy czynniki środowiskowe. Doktor Joone zapowiada, że chce rozszerzyć swoje badania na inne rasy, jak greyhoundy i golden retrivery, by sprawdzić, czy i w ich wypadku zauważy skrócenie życia po kastracji. « powrót do artykułu
  13. Amerykańscy astronomowie od lat liczą na powstanie dwóch wielkich teleskopów – Giant Magellan Telescope w Chile i Thirty Meter Telescope na Hawajach. Budowa pierwszego się rozpoczęła, na potrzeby drugiego produkowane są podzespoły, a rozpoczęcie prac budowlanych opóźnia się w związku z wątpliwościami dotyczącymi wznoszenia teleskopu na świętym szczycie Maunakea. Oba teleskopy finansowane są przez międzynarodowe grupy sponsorów, jednak żaden nie zebrał całości potrzebnych funduszy. Dlatego też liczono, że brakujące kwoty dołoży amerykańska Narodowa Fundacja Nauki (NSF). W ubiegłym tygodniu zebrała się National Science Board, która nadzoruje NSF i uznała, że na wielkie teleskopy Fundacja powinna przeznaczyć nie więcej niż 1,6 miliarda dolarów. A i to może być zbyt dużo. To zaś może oznaczać, że NSF będzie skłonna sfinansować tylko jeden z projektów. Oczywiście teleskopy mogą powstać i bez udziału NSF o ile znajdą się pieniądze. Jednak amerykańskim naukowcom zależy na udziale finansowym państwa, gdyż wówczas mieliby do dyspozycji określony czas obserwacyjny na teleskopach. W przypadku finansowania ich z innych źródeł, czas obserwacyjny zostanie przydzielony przede wszystkim naukowcom związanym ze sponsorami. NFS mogłaby wystąpić do Kongresu o przyznanie dodatkowych funduszy, jednak jest mało prawdopodobne, że politycy przychylili by się do prośby. Tym bardziej, że mogliby argumentować, iż szybko postępuje budowa europejskiego 39-metrowego Extremely Large Telescope w Chile, więc światowa nauka tak czy inaczej będzie dysponowała wielkim nowoczesnym teleskopem naziemnym. Niektórzy z amerykańskich astronomów argumentują, że utrzymanie przewagi USA w dziedzinie astronomii wymaga wybudowania dwóch wielkich teleskopów, tym bardziej, że wspomniane urządzenia miałyby znajdować się na różnych półkulach i pracując w tandemie objęłyby znaczną część nieboskłonu. Inni zaś cieszą się, że w sprawy w końcu nabrały tempa. Giant Magellan Telescope i Thirty Meter Telescope były początkowo postrzegane jako rywale. Sześć lat temu stojące za nimi konsorcja zawarły sojusz i wspólnie zwróciły się do NSF z prośbą o finansowanie. Przez te lata nic się nie działo, więc ważne, że NSF wreszcie zajęła się propozycją. Jednak w tej chwili wszystko wskazuje na to, że oba projekty znowu staną się rywalami i będą musiały walczyć o przetrwanie. Giant Magellan Telescope jest finansowany przez GMTO Corporation, utworzoną przez 8 amerykańskich instytucji naukowych oraz instytucje z Australii, Izraela, Tajwanu, Korei i Brazylii. Za Thirty Meter Telescope stoją zaś instytucje z USA, Indii, Japonii i Kanady. « powrót do artykułu
  14. Odyseusz, pierwszy prywatny pojazd, który miękko lądował na powierzchni Księżyca, został wyłączony. Misja została uznana za sukces, chociaż nie wszystko poszło zgodnie z planem. Sukcesem było przede wszystkim samo miękkie lądowanie pierwszego w historii prywatnego pojazdu na innym niż Ziemia ciele niebieskim. Misja miała potrwać około 10 dni. Odyseusza nie zaprojektowano tak, by przetrwał księżycową noc. Jednak w związku z tym, że nie wszystko odbyło się tak, jak planowano, Odyseusz pracował krócej, ale – być może – nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Odyseusz, gdy zbliżył się do powierzchni Księżyca, zamiast nad nią zawisnąć, powoli się przemieszczał. Gdy w końcu dotknął Srebrnego Globu, jedna z nóg się złamała i po wyłączeniu silnika pojazd spoczął odchylony około 30 stopni od pionu. Mimo to był w stanie generować energię z paneli słonecznych i dostarczać ją do zabranych na pokład instrumentów naukowych. Już w trakcie lotu w stronę Srebrnego Globu okazało się, że popełniono błąd podczas podłączania laserowego dalmierza, podstawowego instrumentu nawigacyjnego. Dlatego lądowanie opóźniono. W tym czasie przekierowano dane z dalmierza. Po lądowaniu dowiedzieliśmy się, że metoda nie zadziałała, gdyż inżynierowie... zapomnieli oznaczyć napływające z nietypowego miejsca dane jako prawidłowe. W wyniku tego Odyseusz lądował 1,5 kilometra od wyznaczonego miejsca na wyżej położonym i bardziej nachylonym terenie. To również mogło przyczynić się do złamania nogi i przechylenia pojazdu. Awarię jednak przekuto w sukces. Okazało się bowiem, że zastosowany algorytm lądowania jest na tyle skuteczny, że pojazd – sterowany za pomocą obrazu z kamer i inercyjnych czujników ruchu, a pozbawiony dalmierza – zdołał mimo wszystko wylądować. Odyseusz miał pracować na Księżycu przez 10 dni. Koniec jego misji miał wyznaczać zachód Słońca nad obszarem, w którym wylądował. Jako że lądowanie nie przebiegło zgodnie z planem, a jego panele słoneczne nie były optymalnie oświetlane przez naszą gwiazdę, po 6 dniach zdecydowano o wprowadzeniu Odyseusza w stan uśpienia. Za trzy tygodnie Słońce znajdzie się bezpośrednio nad Odyseuszem i wówczas operatorzy spróbują ponownie uruchomić lądownik i przekonać się, czy podejmie on pracę. « powrót do artykułu
  15. Tylko 10 z 408 studentów medycyny z Uniwersytetu Vita-Salute San Raffaele w Mediolanie poradziło sobie z dopuszczającym do egzaminu testem z mikrobiologii. W mediach społecznościowych wybuchła burza, a oliwy do ognia dolewa fakt, że egzaminatorem jest znany mikrobiolog profesor Roberto Burioni. Studenci oskarżają uczonego o zastosowanie niewłaściwej metodologii, a niektórzy szukają prawnika, który im pomoże. Tymczasem Burloni odpowiada: Byłem bardzo dobrym studentem na Katolickim Uniwersytecie Najświętszego Serca w Mediolanie. Ale oblałem egzamin z oftalmologii. Więc przyłożyłem się do nauki i go zdałem. Tak właśnie działają uniwersytety. Roberto Burioni, profesor mikrobiologii i wirusologii, stał się powszechnie znany we Włoszech w 2016 roku, gdy wziął udział w talk show „Virus” w telewizji Rai 2. Większość czasu antenowego dziennikarze przydzielili dwójce znanych celebrytów antyszczepionkowców, Burloni miał tylko kilka minut, by im odpowiedzieć. Po programie opublikował na Facebooku post, w którym wyjaśniał wszelkie wątpliwości. W ciągu jednego dnia został on przeczytany przez 5 milionów osób, a Burloni prowadzi od tamtej pory działalność edukacyjną. Skandal w mediach społecznościowych wybuchł, gdy jedna ze studentek opublikował na Tik Toku film, w którym skarżyła się, że tylko 10 z 408 osób zdało wstępny test z mikrobiologii. Test składał się z 8 pytań wielokrotnego wyboru, a studenci mieli 15 minut na jego rozwiązanie. Tylko ci, którzy dobrze odpowiedzieli na wszystkie pytania będą mogli podejść do właściwego egzaminu z mikrobiologii. Okazało się, że zdało mniej niż 3% studentów. A część z tych, którzy nie zdali, obwiniają o to Burloniego. Ten, odpowiadając na krytykę, poinformował, że 17% zdających nie wiedziało, co powoduje szkarlatynę, a 44% nie odpowiedziało na pytanie, jak diagnozuje się grypę. Uczę od ponad 20 lat. Każdy wykładowca może przeprowadzać egzaminy w wybrany sposób. Niektórzy robią tylko egzaminy ustne, ja robię pisemne. I robię takie testy od bardzo dawna. Jeśli student się nauczył, to osiągnie w teście 100%, mówi uczony. I rzeczywiście. Niektórzy z jego byłych studentów wspominają, że około 10 lat temu nikt nie zdał podobnego testu. Wszyscy oblali. I nikt się nie skarżył. Burioni wykorzystywał wcześniej swój test na wydziale dentystycznym oraz biotechnologicznym. Miał on jednak otwarte pytania. Teraz po raz pierwszy użył go na wydziale medycznym, gdyż dotychczas zajęcia z mikrobiologii prowadził tam inny wykładowca. Sam uczony nie przejmuje się zbytnio wynikami testu. Wie, że to motywuje studentów do dalszej nauki i w końcu większość z nich sobie poradzi. « powrót do artykułu
  16. Nowy Jork znajduje się wśród 15% najbezpieczniejszych miast w USA pod względem przemocy z użyciem broni palnej, donoszą Rayan Succar i Maurizio Porfiri z New York University (NYU). To sugeruje, że polityka władz miasta, której celem jest zapobieganie przestępstwom, przynosi skutki. Naukowcy przeanalizowali ponad 800 amerykańskich miast. Z badań, opublikowanych na łamach Nature Cities, wynika, że nie istnieje prosta zależność pomiędzy liczebnością populacji, odsetkiem zabójstw, posiadaczy broni palnej czy sklepów ją sprzedających. Często podaje się odsetek przestępstw z użyciem broni palnej na liczbę mieszkańców, by sprawdzić, czy prawo działa, a nawet by porównywać miasta między sobą. Ale to niewłaściwe podejście, mówi profesor Maurizio Porfiri, który jest dyrektorem Tandom Center for Urban Science and Progress na NYU. Nasze badania pokazują, że niektóre wielkie miasta z wyższym odsetkiem przestępstw z użyciem broni palnej mogą w rzeczywistości lepiej radzić sobie z obniżaniem liczby takich przestępstw, niż mniejsze miejscowości o niższym odsetku, dodaje. Profili i Succar przeanalizowali dane dotyczące zabójstw i napadów z użyciem broni palnej, liczby posiadaczy oraz licencjonowanych sprzedawców w około 800 miastach zamieszkanych przez 10 000 do 20 milionów osób. Z analiz wynika, że z większych miastach jest powyżej średniej zabójstw i napadów z bronią w ręku, a jednocześnie odsetek osób posiadających broń palną jest w nich niższy od średniej. Przestępczość z użyciem broni palnej jest nieproporcjonalnie duża w większych miastach, gdyż występują w nich dodatkowe czynniki jak większe nierówności społeczne czy większe zagęszczenie ludności. Analiza odchyleń od trendów dla każdego z miast wykazała też, że rosnąca liczba zabójstw prowadzi do zwiększania się liczby posiadanych sztuk broni. Również łatwiejszy dostęp do sklepów z bronią – a ten jest znacznie łatwiejszy w małych miastach – przyczynia się do wzrostu liczby posiadanych sztuk broni. Nasze badania potwierdzają teorię, że ludzie kupują broń palną, gdyż obawiają się o życie swoje i swoich bliskich, mówi Succar. W przypadku Nowego Jorku, skąd pochodzą badacze, okazało się, że liczba zabójstw w przeliczeniu na liczbę mieszkańców jest zdecydowanie niższa niż wynikałoby to z trendów biorących pod uwagę wielkość miasta czy dostępność do broni. Wiele osób nie czuje się bezpiecznie w Nowym Jorku, jednak nasze analizy pokazują, że miasto radzi sobie znacznie lepiej pod względem zapobiegania zabójstwom niż można by się było spodziewać. Jest w pierwszej dziesiątce najbezpieczniejszych wielkich miast, mówi Profiri. Teraz obaj naukowcy planują zastosować swoją metodologię do miast na całym świecie. Uczeni ułożyli też listę najbezpieczniejszych i najmniej bezpiecznych miast. I tak miastami, w których ma miejsce więcej zabójstw niż wynikałoby to tylko z ich wielkości są Helena-West Helena (AR), Clarksdale (MS) czy Selma (AL). Tymi, gdzie jest mniej zabójstw niż wynika z wielkości są Mount Pleasant (MI), Rexenburg (ID) i Huntington (PA). Więcej sztuk broni niż wynika z samej wielkości miasta posiadają mieszkańcy Natchitoches (LA), Bastrop (LA) i Cleveland (MS), a mniej: Gallup (NM), Kahului-Wailuku-Lahaina (HI) i Auburn (NY). Z kolei wyjątkowo dużo licencjonowanych sprzedawców broni jest w Prineville (OR), Spearfish (SD) i Fredericksburgu (TX), a wyjątkowo mało w Pecos (TX), Raymondville (TX) i Eagle Pass (TX). « powrót do artykułu
  17. Ponad połowa palaczy w Anglii błędnie uważa, że palenie e-papierosów jest tak samo szkodliwe lub bardziej szkodliwe niż palenie tytoniu, wynika z badań przeprowadzonych przez naukowców z University College London. Dane takie zebrano na podstawie ankiet prowadzonych w latach 2014–2023 wśród 28 393 angielskich palaczy. Naukowcy odkryli, że postrzeganie e-papierosów znacząco pogorszyło się ciągu ostatniej dekady, a od 2021 roku widoczny jest wzrost odsetka osób przekonanych o szkodliwości palenia e-papierosów. Zjawiska te zbiegają się z gwałtownym wzrostem popularności e-papierosów wśród młodych ludzi. W czerwcu 2023 roku aż 34% respondentów odpowiadało, że palenie e-papierosów tak samo szkodliwe, a 23%, że bardziej szkodliwe niż palenie tytoniu. Jedynie 27% badanych uważało, że jest mniej szkodliwe. Te badania mają olbrzymie znaczenie dla zdrowia publicznego. Ryzyko związane z używaniem e-papierosów jest znacznie mniejsze od używania tradycyjnych papierosów i nie zostało to wyraźnie społeczeństwu zakomunikowane. To zaś stwarza zagrożenie dla zdrowia publicznego, gdyż może zniechęcać palaczy do przejścia na e-papierosy i zmniejszenia tym samym ryzyka. Ponadto niektórzy ludzie palący e-papierosy mogą zostać w ten sposób zachęceni do sięgnięcia po tytoń, jeśli będą uważać, że ryzyko jest porównywalne, mówi główna autorka badań, doktor Sarah Jackson z Instytutu Epidemiologii i Opieki Zdrowotnej. Na potrzeby badań naukowcy wykorzystują dane ze Smoking Toolkit Study, z którego co miesiąc wyodrębniają różną – reprezentatywną dla społeczeństwa – próbkę około 1700 dorosłych palaczy z Anglii i proszą ich o odpowiedzi na pytania ankietowe. Jeszcze w 2014 roku 44% palaczy uważało, że e-papierosy są mniej szkodliwe od tytoniu, a jedynie 11% stwierdziło, że są bardziej szkodliwe. Zatem od tamtej pory odsetek osób przekonanych, że e-papierosy są bardziej szkodliwe, zwiększył się dwukrotnie, a liczba osób uważających, że e-papierosy są mniej szkodliwe spadła o 17 punktów procentowych. Do gwałtownego pogorszenia opinii o e-papierosach doszło pod koniec 2019 i na początku 2020 roku. W tym czasie w USA wśród palaczy e-papierosów pojawiły się przypadki ostrej choroby układu oddechowego, odnotowano też zgony. Początkowo uważano, że choroba i zgony mają związek z paleniem liquidów zawierających tytoń. Wielomiesięczne badania i śledztwo wykazały jednak, że ofiary paliły nielegalne liquidy zawierające marihuanę, do których dodano octan witaminy E i to właśnie on zabijał palaczy. Później opinia o e-papierosach się polepszyła, by ponownie pogarszać się od roku 2021, na co prawdopodobnie miała wpływ rosnąca ich popularność wśród młodych ludzi. E-papierosy to nowość, więc przyciągają uwagę mediów, a te mają tendencję do sensacji i przeszacowywania ryzyka odnośnie rzeczy nowych. Ponadto opinia publiczna jest przyzwyczajona do tego, co zna od dziesięcioleci, więc kilkadziesiąt tysięcy ofiar tytoniu rocznie nie przyciąga takiej uwagi, jak jedna ofiara e-papierosów. Brytyjski rząd ma zamiar zaoferować palaczom tytoniu milion bezpłatnych e-papierosów oraz pomoc psychologiczną, by pomóc im rzucić tytoń. Inicjatywa taka może odnieść niewielki skutek, jeśli dużo osób będzie uważało, że e-papierosy są równie szkodliwe, co tytoń. « powrót do artykułu
  18. W rzymskiej Nidzie – znajdującej się obecnie pod dzielnicą Frankfurtu nad Menem, Heddernheim – znaleziono wyjątkowo dobrze zachowane pozostałości piwnicy wraz z klatką schodową. Odkrycia dokonano przed rokiem, a obecnie piwnicę wydobyto i odrestaurowano. Była ona częścią rzymskiego domu mieszkalnego, który pod koniec I wieku stał przy głównej ulicy Nidy. Z samego budynku nic nie pozostało. Tym cenniejsze są świetnie zachowane szczątki piwnicy. Wejście do piwnicy skierowane było na południe od głównej ulicy. Na drewnie widać ślady intensywnego pożaru, który w starożytności strawił budynek. Archeolodzy znaleźli między innymi roztopiony szklany słój oraz żelazne narzędzia.  To pokazuje, że mieszkańcy budynku nie mieli czasu na zabranie czegokolwiek. Jakiś czas po pożarze budynek wzniesiono ponownie, ale piwnicy więcej nie używano. Eksperci jeszcze nie zakończyli szczegółowego datowania zabytku, na razie więc nie wiadomo, kiedy wzniesiono pierwszy budynek, kiedy doszło do pożaru i kiedy na ocalałej piwnicy ponownie zbudowano dom. Wciąż też trwają zabiegi konserwatorskie przy znalezionych artefaktach, w tym ceramicznych i szklanych naczyniach oraz nietypowych przedmiotach z żelaza. To nie pierwsza piwnica ze śladami pożaru, którą znaleziono w Nidzie. W ciągu ostatnich 100 lat wielokrotnie trafiano na tego typu zabytki, jednak były one gorzej zachowane i nie można było ich zbadać równie dobrze, jak tej piwnicy, do analizy której stosuje się najnowsze osiągnięcia techniki. Pierwsze ślady rzymskiego osadnictwa w tym miejscu pochodzą z czasu rządów Wespazjana (69–79). W szczycie rozwoju Nida miała około 10 000 mieszkańców, a w 110 roku została oficjalnie stolicą Civitas Taunensium. Wiemy, że znajdowały się tam m.in. trzy świątynie Mitry. W drugiej połowie III wieku w wyniku najazdów Alemanów miasto upadło. Jego szczątki były jeszcze dobrze widoczne w XV wieku, kiedy to miejscowa ludność zaczęła wykorzystywać je do budowy domów. Pozostały jednak rozległe części podziemne. Nigdy nie zostały one dobrze przebadane. W 3. dekadzie XX wieku rozpoczęto na tamtejszym terenie budowę osiedli mieszkaniowych, a dzieła zniszczenia Nidy dokonano podczas kolejnych projektów budowlanych z lat 60. i 70. XX wieku. Obecnie z Nidy niewiele pozostało. Tym cenniejsza jest zachowana rzymska piwnica. « powrót do artykułu
  19. Po raz pierwszy zidentyfikowano zestaw około 20 mikroorganizmów, które powszechnie biorą udział w rozkładzie ciała. Praca będzie miała znaczący wpływ na przyszłość kryminalistyki, szczególnie na precyzję, z jaką będzie można określić czas zgonu. Odkrycia dokonano podczas badań 36 ciał, które umieszczono w trzech różnych lokalizacjach, w tym na słynnej „Trupiej farmie” należącej do University of Tennessee. Zwłoki, rozkładające się w różnych warunkach klimatycznych, pozostawiono o różnych porach roku i w ciągu pierwszych 21 dni pobierano próbki ze skóry i gruntu. Okazało się, że niezależnie od lokalizacji, rodzaju podłoża, pory roku i warunków klimatycznych w próbkach znaleziono ten sam zestaw około 20 mikroorganizmów. To niesamowite, że mikroorganizmy te zawsze pojawiają się podczas rozkładu ciała. Mam nadzieję, że w ten sposób otworzyliśmy nowy obszar badawczy w dziedzinie ekologii, stwierdziła współautorka badań, Jessica L. Metcalf z Colorado State University i Canadian Institute of Advanced Research. Rozkład materiału biologicznego to jeden z podstawowych procesów toczących się na Ziemi. Nauka dość dobrze rozumie rozkład roślinności. Niewiele jednak wiadomo o ekologii rozkładu kręgowców, w tym ludzi. A lepsze zrozumienie tego procesu będzie miało znaczenie dla rozwoju kryminalistyki. Badacze przeszukali bazy danych i odkryli, że w skład wspomnianego stałego zestawu mikroorganizmów biorących udział w rozkładzie ciał, wchodziły bakterie i grzyby, które zwykle nie występują na ludzkiej skórze, w glebie ani jelitach. Co więcej, okazało się, że populacja tych mikroorganizmów zasiedla rozkładające się zwłoki w konkretnych punktach czasowych w badanym 21-dniowym okresie. Naukowcy zaczęli więc podejrzewać, że są one przynoszone przez owady, takie jak muchówki z rodziny plujkowatych czy chrząszcze z rodziny omarlicowatych. Podejrzenia potwierdziły się, gdy przeanalizowali informacje dotyczące mikroorganizmów występujących na owadach. Uczeni zauważyli też, że populacje tych mikroorganizmów zwiększają się i zmniejszają w czasie. Przypomina to falowanie. Gdy połączyli wszystkie zebrane dane i wprowadzili je do maszynowego modelu uczenia się, stwierdzili, że model ten pozwala obliczyć, jak długo ciało rozkłada się w konkretnym miejscu. Dostarczyliśmy modelowi informacje o mikroorganizmach, zmianach ich liczebności w czasie oraz lokalizacji. Jednak za każdym razem okazywało się, że najważniejsze jest to, jakie mikroorganizmy obecnie znajdują się na zwłokach, mówią naukowcy. Mimo, że w zależności od miejsca i warunków ciało i glebę zasiedlały różne mikroorganizmy, model skupiał się na tych, które były obecne zawsze i na ich podstawie dokonywał obliczeń. Autorzy badań uważają, że przydadzą się one nie tylko policji, ale będą miały też olbrzymie znaczenie dla rolnictwa czy przemysłu spożywczego. W najbliższym zaś czasie Metcalf i jej koledzy chcą sprawdzić, czy istnieją różnice w składzie mikroorganizmów zasiedlających rozkładające się ciała dużych i małych kręgowców. « powrót do artykułu
  20. Podczas wykopalisk średniowiecznego stanowiska szkutniczego w Smallhythe w hrabstwie Kent odkryto nieznaną wcześniej osadę rzymską, zamieszkiwaną między I a III wiekiem. Jednym ze znalezionych artefaktów jest wykonana z glinki kaolinowej głowa Merkurego, rzymskiego bóstwa handlu, zysku i kupiectwa. O ile Merkury był najpopularniejszym bóstwem przedstawianym w formie metalowych figurek, o tyle egzemplarze z glinki kaolinowej są bardzo rzadkie; dotąd odkryto mniej niż 10 egzemplarzy z rzymskiej Brytanii. Figurki wytwarzano z glinek ze środkowej Galii oraz regionu Mozeli i Renu, a następnie importowano. Większość takich figurek znalezionych w Brytanii przedstawia bóstwa kobiece, przeważnie Wenus. Podczas wykopalisk trafiliśmy na ślady nieznanej wcześniej działalności z okresu rzymskiego, datowane na I-III wiek. Znaleźliśmy dachówki oznaczone symbolami Floty Brytanii (Classis Britannica), ceramikę, pozostałości budynków oraz inne elementy, jednoznacznie wskazujące na przeznaczenie tego miejsca. Wykonana z glinki kaolinowej głowa Merkurego to niezwykle rzadkie odkrycie, mówi Nathalie Cohen, archeolog z National Trust. Zabytek ma 5 centymetrów wysokości i po charakterystycznym kapeluszu ze skrzydłami od razu można poznać, że to Merkury. Głowa została odłamana, z pewnością jednak stanowiła część większej całości. Doktor Matthew Fittock, który specjalizuje się w rzymskich ceramicznych figurkach z terenu Brytanii, mówi, że figurki z glinki były używane głównie w kulcie prywatnym oraz w grobach chorowitych dzieci, rzadko używano ich w świątyniach. Zdobyte dotychczas dowody wskazują, że odłamywanie głów takim figurkom było częścią praktyk religijnych. Głowy były składane w darze bogom. Do grobów trafiały zaś kompletne figurki. Pieczę nad stanowiskiem Smallhythe Place sprawuje National Trust. Prace archeologiczne w stoczni nad brzegiem rzeki Rother są prowadzone od paru lat (stocznia ta była jednym z najważniejszych królewskich centrów szkutniczych średniowiecznej Anglii). W ostatnich 3 latach znaleziono tam pochodzące z XIII–XV wieku dowody na budowę nowych oraz rozbiórkę starych statków i okrętów. Z czasem miejsce to uległo zamuleniu i stocznię porzucono. Badania geofizyczne prowadzone przez Hastings Area Archaeological Research Group (HAARG) pozwoliły na wytyczenie wykopów archeologicznych i odwiertów, dzięki którym można było odtworzyć średniowieczną linię brzegową. Główkę Merkurego oraz inne znaleziska z wykopalisk, np. fragmenty ceramiki samijskiej, będzie można od 28 lutego zobaczyć na wystawie w Smallhythe Place. « powrót do artykułu
  21. Nauka do dzisiaj nie rozumie oddziaływania grawitacji na poziomie kwantowym. Sam Einstein nie wiedział, w jaki sposób można połączyć jego ogólną teorię względności (OTW) z mechaniką kwantową. Naukowcy od 100 lat próbują zunifikować mechanikę kwantową i opisywane przez nią oddziaływania z oddziaływaniami grawitacyjnymi w skali makro, opisanymi OTW. Gdyby udało się stworzyć spójną teorię grawitacji kwantowej, to być może powstałaby tzw. teoria wszystkiego, opisująca wszystkie znane oddziaływania. Ostatnio przeprowadzony eksperyment przybliża nas do tego celu. Udało nam się zmierzyć oddziaływanie grawitacyjne na najmniejszą badaną masę. To oznacza, że zbliżyliśmy się do zrozumienia wzajemnych zależności grawitacji i mechaniki kwantowej, cieszy się główny autor badań, profesor Tim Fuchs z University of Southampton. Wykorzystamy użytą przez nas technikę do zmniejszania skali źródła, aż dojdziemy do rozmiarów świata kwantowego, zapowiada uczony. Zrozumienie kwantowej grawitacji może pomóc w opisaniu początków wszechświata czy wnętrza czarnych dziur. Badacze z Southampton University we współpracy z naukowcami z Uniwersytetu w Lejdzie (Holandia) oraz włoskiego Instytutu Fotoniki i Nanotechnologii wykorzystali pułapki magnetyczne, nowoczesne czujniki oraz zaawansowane techniki izolacji eksperymentu od warunków zewnętrznych. Dzięki temu udało im się zmierzyć oddziaływanie grawitacyjne na schłodzony niemal do zera absolutnego lewitujący fragment materii o masie 0,43 mg. Siła oddziałująca na badany fragment wynosiła 30 aN (attoniutonów). Przesuwamy granice nauki, co może doprowadzić nas do zorganizowania eksperymentu dotyczącego grawitacji w świecie kwantowym. To pozwoli na odkrycie kolejnych tajemnic wszechświata, od najmniejszych cząstek po największe struktury w kosmosie, cieszy się Fusch. « powrót do artykułu
  22. Zespół profesora Bryana Fry'a z University of Queensland dotarł do regionu, w którym prawdopodobnie żyją największe anakondy na świecie i opisał nowy gatunek tych węży – anakondę zieloną północną (Eunectes akayima). Ekspedycja, zorganizowana przez National Geographic, nagrywała kolejny odcinek serii Pole to Pole with Will Smith, a badania w regionie Bameno na Baihuaeri Waorani Territory w Ekwadorze można było przeprowadzić dzięki temu, że profesor Fry otrzymał zaproszenie od wodza ludu Waorani Pentiego Baihauy. To jedno z niewielu zaproszeń dla ludzi z zewnątrz od czasu, gdy Waorani nawiązali kontakt w 1958 roku. Amazonia podzielona jest na dwa baseny: Amazonki na północy i Orinoko na południu. Znana dotychczas anakonda zielona (Eunectes murinus), którą badacze postulują nazwać anakonda zielona południowa, zamieszkuje Brazylię, Boliwię, Peru i część Gujany Francuskiej. Nowo opisana anakonda zielona północna (Eunectes akayima sp.nov.) spotykana jest w Kolumbii, Ekwadorze, Gujanie, Surinamie, Trynidadzie, Wenezueli i części Gujany Francuskiej. Wszystko wskazuje też na to, że anakonda zielona północna jest większa od południowej. Od dawna krążyły pogłoski, że w Ekwadorze żyją największe anakondy na świecie, jednak przed ekspedycją Fry'a nikt tego nie zweryfikował. Było to niemożliwe zarówno z powodu niedostępności tych terenów, jak i dlatego, że jest to region autonomiczny, należący do Waorani. Fry i jego zespół przez 10 dni podróżowali po dżungli w towarzystwie myśliwych Waorani. Największy wąż, jakiego zmierzyli miał 6,3 metra długości i ważył około 360 kilogramów. Uczony przypomina, że największa zmierzona dotychczas anakonda miała 6,4 metra długości. Tymczasem Waorani mówią, że regularnie widują większe anakondy niż ta zmierzona. Syn Pentiego, Marcelo Tepeña Baihua, ma na ramieniu blizny pozostawione przez węża, którego długość Waorani ocenili na 7,5 metra, a wagę na ponad 500 kilogramów. Biorąc pod uwagę, jak dokładnie potrafili oni oszacować rozmiary węży zanim je mierzyliśmy w czasie naszej ekspedycji – byli w tym znacznie lepsi niż my – to jeśli oni mówią o 7,5 metrach, to im wierzymy. Zresztą te blizny z pewnością pochodziły od wielkiego zwierzęcia, mówi profesor Fry. To jednak nie wszystko. Krajowcy mówią, że czasami widują olbrzymy, których długość szacują na ponad 8 metrów, a wagę na ponad 800 kg. Jest więc jasne, że na terenach Waorani żyją największe anakondy na świecie. Indianie uznają je za święte, nic więc dziwnego, że gatunek może w spokoju żyć i osiągać duże rozmiary. Badania genetyczne wykazały, że anakonda zielona północna i anakonda zielona południowa oddzieliły się niemal 10 milionów lat temu. Różnią się od siebie 5,5% genomu. To naprawdę duża różnica. Ludzi od szympansów dzieli około 2% genomu. Członkowie ekspedycji porównali też genom Eunectes akayima z danymi genetycznymi innych węży zebranymi przez czołowego światowego eksperta od anakond, doktora Jesusa Rivasa z New Mexico Highlands University i wykorzystali te dane do oceny stanu zdrowia populacji anakondy zielonej północnej. Profesor Fry alarmuje, że Amazonia jest coraz bardziej zagrożona. Wycinanie drzew pod pola uprawne już spowodowała utratę 20–30 procent habitatów, a do roku 2050 odsetek ten może zwiększyć się do 40%. Innym poważnym problemem jest niszczenie habitatów przez fragmentację terenu powodowaną przez uprzemysłowione rolnictwo oraz zanieczyszczenie środowiska metalami ciężkimi przez górnictwo. [...] Te rzadkie anakondy i inne gatunki, które dzielą z nimi ich odległy ekosystem, są coraz bardziej zagrożone, mówi Fry. Uczony zapowiada, że w ramach kolejnego projektu naukowego będzie badał zanieczyszczenie Amazonii metalami ciężkimi. Podkreśla też, że co prawda odkrycie nowego gatunku jest niezwykle ekscytujące, konieczne są jednak dalsze badania nad anakondą zieloną północą. Szczególnie pilne jest sprawdzenie, jak wycieki ropy naftowej wpływają na zdolności reprodukcyjne tego i innych kluczowych gatunków Amazonii, dodaje uczony. Grupa Fry'a uważa też, że anakondę boliwijską (Eunectes beniensis) oraz anakondę ciemną (Eunectes deschauenseei) należy włączyć do gatunku anakonda żółta (Eunectes notaeus). « powrót do artykułu
  23. Duży rozbudowany mózg możemy zawdzięczać... retrowirusom. To wnioski płynące z badań brytyjsko-francuskiego zespołu naukowego, który stwierdził, że fragment kodu genetycznego retrowirusa, retrotranspozon, jest niezbędny do wytwarzania mieliny u ssaków, płazów i ryb. Odkryta przez nich sekwencja genetyczna, którą nazwali RetroMieliną, to najprawdopodobniej wynik infekcji retrowirusem. Gdy zaś naukowcy porównali RetroMielinę u ssaków, płazów i ryb stwierdzili, że do infekcji doszło oddzielnie u każdej z tych gromad zwierząt. Retrowirusy były niezbędne do rozpoczęcia ewolucji kręgowców. Jeśli nie byłoby retrowirusów, których genom łączył się z genomem kręgowców, nie doszłoby do mielinizacji, a bez niej cała obecna różnorodność kręgowców nie miałaby miejsca, mówi neurolog Robin Franklin z Altos Labs-Cambridge Institute of Science. Osłonka mielinowa pozwala na szybsze przesyłanie impulsów pomiędzy komórkami nerwowymi, gęstsze ich upakowanie, dzięki niej neurony mogą być dłuższe. Naukowcy odkryli rolę RetroMieliny w wytwarzaniu mieliny podczas badań nad genami używanymi przez oligodendrocyty, komórki wytwarzające mielinę. Szczególnie skupiali się na roli regionów niekodujących, w których znajdują się retrotranspozony, które stanowią około 40% genomu, ale niewiele wiadomo o ich roli w nabywaniu różnych cech przez organizmy. Badacze zauważyli, że u gryzoni RetroMielina reguluje ekspresję genu MBP (Myelin Basic Protein), który koduje podstawowe białko otoczki mielinowej. Gdy zahamowali działanie RetroMieliny w oligodendrocytach, przestały one wytwarzać mielinę. Uczeni zaczęli więc poszukiwać RetroMieliny u innych kręgowców. Okazało się, że podobna sekwencja genetyczna występuje u żuchwowców, a nie u bezżuchwowców i bezkręgowców. Później przyjrzeli się 22 gatunkom żuchwowców, porównując sekwencje RetroMieliny. Zauważyli, że były one bardziej podobne w ramach gatunku, niż pomiędzy gatunkami, co sugeruje, że RetroMielina pojawiła się wielokrotnie w czasie ewolucji. Wykazali też, że u ryb i płazów pełni ona tę samą rolę, co u ssaków. « powrót do artykułu
  24. Lodowiec Thwaites to olbrzymi fragment lądolodu Antarktydy Zachodniej. Ten najszerszy (120 km) lodowiec na świecie ma 192 000 km2 powierzchni. Każdego roku traci około 50 miliardów ton lodu i odpowiada za 4% wzrostu poziomu oceanów. Zawiera on 483 000 km3 lodu i gdyby całkowicie się roztopił światowy poziom oceanów zwiększyłby się o 65 cm. Wiemy, że od 30 lat utrata jest 2-krotnie szybsza niż wcześniej. Dotychczas jednak zagadką było, kiedy rozpoczął się proces topnienia tego giganta. Teraz naukowcy z Teksasu stwierdzili, że został on zapoczątkowany w latach 40. XX wieku. To zaś zgadza się z wcześniejszymi badaniami dotyczącymi Pine Island Glacier. Szczególnie ważnym wnioskiem płynących z naszych badań jest stwierdzenie, że zmiana ta nie była ani przypadkowa, ani nie dotyczyła jednego lodowca. To część szerszego kontekstu zmian klimatu, mówi główna autorka badań, Rachel Clark. Uczona i jej zespół uważają, że topnienie lodowców zostało zapoczątkowane przez ekstremalnie silne zjawisko El Niño, które ogrzało Antarktykę Zachodnią. Od tamtego czasu topnienie lodowców nie ustaje. To niezwykle ważne, że El Niño trwało zaledwie kilka lat, ale dwa lodowce – Thwaites i Pine Island – nie przestały tracić masy od tamtej pory. Gdy równowaga systemu została zachwiana, lodowce ciągle się cofają, dodaje profesor Julia Wellner, która jest główną amerykańską badaczką międzynarodowego projektu THOR (Thwaites Offshore Research). Odkrycie, że zarówno Thwaites Glacier jak i Pine Island Glacier mają wspólną historię wycofywania się i utraty masy, potwierdza pogląd mówiący, że zmniejszanie pokrywy lodowej na Morzu Amundsena ma przyczyny zewnętrzne, w tym zmiany w cyrkulacji oceanów i atmosfery, a nie wewnętrzne, jak wewnętrzne zmiany dynamiki lodowca, topnienie u podstawy czy akumulacja śniegu, dodaje Claus-Dieter Hillenbrand z British Antarctic Survey. Naukowcy z THOR dokonali swojego odkrycia badając rdzenie osadów morskich pobranych w 2019 roku bliżej Thwaites niż kiedykolwiek wcześniej. Podczas badań wykorzystali tomografię komputerową oraz geochronologię. Badali ołów-210, który znajduje się w osadach morskich i jest radioaktywny. Izotop ten ma okres półrozpadu wynoszący zaledwie 20 lat, co zapewnia badaczom bardzo precyzyjną podziałkę czasową. Lodowiec Thwaites odgrywa kluczową rolę w stabilizowaniu lądolodu Antarktydy Zachodniej, a tym samym ma olbrzymi wpływ na poziom oceanów. On jest ważny nie tylko dlatego, że sam przyczynia się znacząco do zmiany poziomu oceanów, ale również dlatego, że działa jak korek, utrzymujący cały lód, który się za nim znajduje. Jeśli Thwaites zostanie zdestabilizowany może dojść do utraty stabilności przez cały lód Antarktydy Zachodniej, wyjaśnia Wellner. « powrót do artykułu
  25. Utrata wzroku w niektórych chorobach genetycznych może być powodowana przez... bakterie jelitowe i potencjalnie można jej zapobiegać antybiotykami, sugerują ostatnie badania przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Sun Jat-sena w Kantonie oraz University College London. Naukowcy zauważyli, że w gałkach ocznych, w których doszło do utraty wzroku w wyniku pewnej mutacji genetycznej, w zniszczonych częściach oka żyją bakterie z jelit. Zdaniem badaczy, może to sugerować, że mutacja genetyczna osłabiła układ odpornościowy, przez co bakterie mogły dostać się do gałek ocznych i spowodować ślepotę. Nasze jelita zasiedla gigantyczna liczba bakterii. Tworzą mikrobiom, niezbędny nie tylko do prawidłowego trawienia, ale decydujący też o zdrowiu całego organizmu. Rola mikrobiomu jest słabo poznana, ale ostatnie badania wskazują, że może on mieć wpływ na zespół chronicznego zmęczenia, nowotwory piersi, kluczowe funkcje mózgu, a nawet odrzucenie dziecka przez matkę. Naukowcy przyjrzeli się genowi CRB1 (Crumbs homolog 1). Do jego ekspresji dochodzi w siatkówce. Gen ten koduje białko zlokalizowane w wewnętrznych warstwach fotoreceptorów oraz bierze udział w tworzeniu bariery krew-siatkówka, która reguluje, co może dostać się do oka. Mutacje genu CRB1 są przyczyną wrodzonej amaurozy Lebera i retinopatii barwnikowej. Odpowiadają za – odpowiednio – 10 i 7 procent przypadków tych chorób. Autorzy badań, pracując na modelach mysich, odkryli, że gen CRB1 jest ważnym elementem kontroli integralności dolnej części przewodu pokarmowego. Decyduje on, co może przedostawać się pomiędzy jelitami, a resztą organizmu. Uczeni zauważyli, że jeśli dojdzie do pewnej szczególnej mutacji, która zmniejsza ekspresję tego genu, to bariery ochronne zarówno w jelitach, jak i siatkówce ulegają uszkodzeniu. Przez to bakterie z jelit mogą przedostać się do oczu i uszkodzić siatkówkę. Leczenie takich myszy antybiotykami zapobiegało postępującej utracie wzroku, chociaż nie przywracało szczelności barier w oczach. Odkryliśmy niespodziewany związek pomiędzy jelitami, a oczami, który może być przyczyną ślepoty u niektórych pacjentów. Nasze badania mogą mieć olbrzymie znaczenie dla chorób oczu powodowanych mutacją CRB1. Chcielibyśmy przeprowadzić badania kliniczne, by przekonać się, czy ten sam mechanizm utraty wzroku występuje u ludzi i czy leczenie nacelowane na bakterie zapobiegnie utracie wzroku, mówi współautor badań Richard Lee. Ponadto, jako że odkryliśmy zupełnie nieznany mechanizm łączący degenerację siatkówki z jelitami, może mieć to znaczenie dla znacznie szerszego spektrum chorób oczu. Ten aspekt również chcielibyśmy zbadać w przyszłości. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...