Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37850
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    252

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Nic nie robić bez poczucia winy? Czy to w ogóle jeszcze możliwe? "Sztuka leniuchowania" to nie tylko naukowa krytyka społeczeństwa żyjącego w zawrotnym pędzie, ale również zbiór porad, które pomogą czytelnikowi zrozumieć, jak ważne są chwile tylko dla siebie. O tym, że umysł i dusza potrzebują ciszy, zwykłej bezczynności, filozofowie wiedzą już od dawna. Od pewnego czasu prawdę tę odkrywa także nauka. W społeczeństwie przyspieszenia i permanentnej komunikacji wszystkich ze wszystkimi chwile wytchnienia są niezwykle rzadkie. Austriacki uczony Ulrich Schnabel uświadamia nam, że od słodkiego nicnierobienia zależy nie tylko nasza kreatywność i pomysłowość – to także szansa, aby poznać samych siebie, odnowić swoją siłę woli. Powołując się na badania psychologiczne i socjologiczne, pokazuje jednocześnie skutki przepracowania: depresję, wypalenie, choroby psychiczne. Ponad 60 procent dorosłych w Europie Zachodniej cierpi na bezsenność. Ciągły pośpiech to trucizna nie tylko dla naszego zdrowia, ale całego życia; nie potrafimy rozmawiać z drugą osobą, nie potrafimy być ze sobą ani z innymi. Schnabel przyznaje, że nie jest łatwo uwolnić się od nacisków otoczenia, które oczekuje, że nieustannie będziemy dyspozycyjni. Daje jednak konkretne rady, pokazuje, jak odpowiednio zregenerować i odciążyć pamięć. Podsuwa również kilka testów w nadziei, że ich rozwiązanie pozwoli czytelnikowi dostrzec, jak bardzo wciągnął go wir przyspieszenia. Oprócz naukowych rozważań i porad w książce znajdziemy galerię Wielkich "Leniuchów": w końcu Isaac Newton odkrył grawitację, gdy odpoczywał pod jabłonią w ogrodzie, a Kartezjusz wpadł na swe genialne idee w łóżku. Dzięki odpoczynkowi wykonali ogromną twórczą pracę. W dzisiejszych czasach żyjemy w przekonaniu, że życie to bieg. "Sztuka leniuchowania" pozwoli dostrzec to, co w tym biegu mijamy bez żadnej refleksji. Ulrich Schnabel - ur. 1962, austriacki fizyk i dziennikarz, redaktor naukowy tygodnika "Die Zeit", autor cenionych artykułów i badań nad mózgiem i świadomością. W 2006 roku otrzymał Georg-von-Holtzbrinck-Preis, przyznawaną w dziedzinie dziennikarstwa naukowego. « powrót do artykułu
  2. Liczy się efekt to pozycja, z której czytelnicy dowiedzą się jak osiągnąć stan niezależności finansowej oraz jak realizować więcej zadań w krótszym czasie. Ta książka to nie tylko poradnik doświadczonego coacha, to także zbiór opinii znanych ekspertów oraz najskuteczniejszych metod, których efektywność potwierdzona została naukowo. Specjaliści w dziedzinie rozwoju osobistego wciąż szukają wyjaśnień, dlaczego pewnej grupie ludzi udaje się realizować swoje cele, a inni ponoszą na tym polu porażkę. Książka Andrzeja Bubrowieckiego skierowana jest do wszystkich tych, którzy chcą nauczyć się odnajdywać swoje mocne strony i efektywnie je wykorzystywać, mądrze zarządzać czasem oraz radzić sobie w stresujących sytuacjach. Poradnik zawiera wiele prostych wskazówek, przydatnych narzędzi oraz ćwiczeń, dzięki którym czytelnik nauczy się m.in. w jaki sposób ustalać w swoich działaniach priorytety, eliminować ze swego życia "złodziei czasu", tworzyć nawyki skutecznych zachowań i skończyć z odkładaniem spraw na później. Radzi np. żeby plan dnia przygotowywać już poprzedniego wieczoru – spisać pięć najważniejszych rzeczy (nie więcej), które powinniśmy zrobić i ustawić je według hierarchii ważności. Nowa propozycja uznanego twórcy programów szkoleniowych i autora książek o samodoskonaleniu skutecznie trafia do czytelnika i motywuje go do pracy nad sobą. Język książki jest jasny, komunikatywny, pozbawiony przesadnej "naukowości". Poradnik nie ma charakteru akademickiego dyskursu; jego celem jest osiągnięcie pożądanego rezultatu w zależności od potrzeb indywidualnego czytelnika. Andrzej Bubrowiecki zebrał konkretną wiedzę w jednym poradniku, który dla czytelnika z pewnością będzie praktycznym kompendium wiedzy. Andrzej Bubrowiecki jest absolwentem Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Od wielu lat pracuje jako trener rozwoju osobistego i biznesu, trener pamięci oraz certyfikowany coach. Jest ekspertem w dziedzinie rozwijania produktywności indywidualnej, nowoczesnych metod uczenia się i psychologii osiągania celów. Jego główne zainteresowania poznawcze dotyczą wykorzystywania psychologii pozytywnej i nowoczesnych technik pracy umysłowej do wzrostu jakości życia zawodowego i prywatnego. Poradnik trafi do księgarń 15 stycznia. « powrót do artykułu
  3. Co kieruje naszymi działaniami? Czy istnieje wolna wola? W jaki sposób i na ile samodzielnie podejmujemy decyzje? Na te i wiele innych pytań odpowiada najnowsza książka Michaela S. Gazzanigi Kto tu rządzi – ja czy mój mózg?, która 21 października ukaże się nakładem wydawnictwa Smak Słowa. Współczesna nauka utrwala w nas przekonanie, że żyjemy w świecie rządzonym przez procesy fizyczne, a ludzie jako część tego świata również są im podporządkowani. Naukowcy mówią, że istnieją niezależne od nas reguły, które wpływają na zachowanie i podejmowane decyzje. Jak mantrę powtarzają zdanie – wolna wola nie istnieje. Wybitny psycholog specjalizujący się w badaniach nad mózgiem – Michael S. Gazzaniga odrzuca ten pogląd. I na kartach swojej najnowszej książki Kto tu rządzi – ja czy mój mózg? Neuronauka a istnienie wolnej woli prowokuje: gdyby wszechświat działał zgodnie z ustalonymi prawami moglibyśmy bezkarnie ściągać na egzaminie i tłumaczyć się, że i tak nie mamy nad tym kontroli, albo otruć kłótliwego małżonka i twierdzić, że to niezależne od nas siły wszechświata kazały nam pozbawić go życia. Prawdą jest, że gdy rano słyszymy dźwięk budzika mamy dwa wyjścia – możemy natychmiast wstać i zacząć się gimnastykować albo przewrócić się na drugi bok i zostać w łóżku. Decyzja jest kwestią naszego wyboru. Podobnie w sklepie, to my decydujemy czy wsunąć coś ukradkiem do kieszeni czy też powstrzymać się i zapłacić za drobiazg w kasie. Gazzaniga udowadnia, że człowiek jest czymś więcej niż tylko skomplikowanym ciałem-maszyną uwikłanym w prawa fizyki i wszechświata. Na przekór opiniom naukowców pokazuje, że każdy z nas jest w pełni odpowiedzialną istotą i musi brać odpowiedzialność za swoje czyny. Tym samym zabójca czy złodziej nie może bronić się słowami „to nie ja zabiłem, ukradłem – to mój mózg.” Książka Gazzanigi powstała w oparciu o wystąpienia autora w ramach tzw. wykładów Gifforda – serii odczytów dotyczących religii, nauki i filozofii, które przed 125 laty zainicjował szkocki sędzia i adwokat lord Adam Gifford. Kto tu rządzi – ja czy mój mózg? porusza ważne problemy, dotykając różnych dziedzin z zakresu psychologii, etyki czy prawa. Książka została napisana błyskotliwym i przystępnym językiem. Autor nie stroni od anegdot, a w swoje rozważania wplata wiele obrazowych odniesień do świata kultury i popkultury. Jak ujął to jeden z recenzentów książki – wybitny psycholog społeczny Jonathan Haidt, lektura K” jest niczym kilkugodzinna pogawędka z przyjacielem. Pogawędka, po której wstajemy z fotela z poczuciem, że dużo głębiej rozumiemy naturę ludzką i zagadnienie wolnej woli. Michael S. Gazzaniga (ur. 1939 r.) – doktor psychobiologii na California Institute of Technology, profesor psychologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Santa Barbara, dyrektor Centrum Badania Umysłu SAGE w Santa Barbara. Autor publikacji poświęconych ludzkiemu umysłowi m.in. uznanej za jedną z 10 najlepszych publikacji naukowych roku 2008 Istoty człowieczeństwa.
  4. Sieć daje wolność, sieć wolność zabiera Internet zmienił świat. Przekształcił go w globalną wioskę, przyspieszając przepływ informacji na niespotykaną wcześniej skalę. Obywatelom dał moc obalania dyktatorów, wyborcom - siłę do demaskowania politycznych demagogów, a konsumentom - wiedzę niezbędną do śledzenia oszustów gospodarczych. Niestety, każdy kij ma dwa końce. W ciemnych zakamarkach globalnej sieci kryją się ludzie, rządy i korporacje, dla których informacje, jakie internet przechowuje o nas - zwykłych ludziach - stanowią potencjalną broń. Internet, najlepsze narzędzie służące wyzwoleniu, stał się najniebezpieczniejszym pomocnikiem totalitaryzmu, z jakim kiedykolwiek mieliśmy do czynienia. Czy możemy się przed tym bronić? Ruch cypherpunk to aktywiści promujący masowe korzystanie z silnej kryptografii jako sposobu na zabezpieczenie podstawowej wolności przed tym zaciekłym atakiem. Julian Assange, wizjoner i redaktor naczelny WikiLeaks, od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku jest głównym przedstawicielem tego środowiska. Teraz, na potrzeby tej ważnej i pojawiającej się w kluczowym momencie książki, Assange zebrał grupę rewolucyjnych myślicieli i aktywistów z pierwszej linii frontu walki o cyberprzestrzeń, by wspólnie dyskutować o tym, czy internet ostatecznie nas wyzwoli, czy zniewoli.
  5. Wywiadu udzielił nam profesor Grzegorz Pietrzyński z Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu Warszawskiego, którego zespół dokonał najbardziej precyzyjnych w historii pomiarów odległości do Wielkiego Obłoku Magellana. 1. Czy astronomia/astrofizyka mają jakieś bezpośrednie przełożenie na życie codzienne? Czy badania kosmosu, poza oczywistymi przykładami satelitów komunikacyjnych i meteorologicznych, mają znaczenie dla ludzi żyjących tu i teraz czy też są przede wszystkim badaniami wybiegającymi w przyszłość (tzn. mogą mieć ewentualnie znaczenie w przyszłości) i poszerzającymi naszą wiedzę, ale nie rozwiązującymi obecnych praktycznych problemów. Astronomia należy do tzw nauk podstawowych, których wyniki nie są bezpośrednio komercjalizowane. Proszę zauważyć, że opracowanie jakiejkolwiek nowej technologii wymaga odpowiedniego postępu w badaniach podstawowych. Dlatego wszystko co dziś mamy zawdzięczamy naukom podstawowym. 2. Co rodzi w umyśle naukowca pytanie "Ciekawe, jaka jest dokładna odległość między Ziemią, a Obłokiem Magellana"? Takie pytanie rodzi kolejne - jak zmierzyć taką odleglość ? 3. Ile czasu zajęło wyznaczenie aktualnej odległości do Obłoku (wliczając w to obserwacje, symulacje, wyliczenia)? Naszej grupie Araucaria zajęło to około 12 lat. W międzyczasie mierzyliśmy odległości do Wielkiego Obłoku Magellana używając innych technik (gwiazd red clump, Cefeid, RR Lyrae, etc). Jednak od początku wiadomo było, że układy zaćmieniowe mają największy potencjał bardzo dokładnego pomiaru odległości do tej galaktyki. 4. Jak wygląda proces i jakie instrumenty zostały wykorzystane? Proces był długi i bardzo złożony. W skrócie: w opariu o dane fotometryczne zgromadzone przez zespół Optical Gravitational Lensing Experiment znaleziono najlepsze kandydatki do dalszych badań. Następnie przez okolo 8 lat w ramach projektu Araucaria obserwowaliśmy widma wybranych systemów za pomoca 6,5-metrowego teleskopu Magellan w Las Campanas Observatory, wyposażonego w spektrograf MIKE oraz 3,6-metrowego teleskopu w La Silla, ESO, wyposażonego w spektrograf HARPS. Dodatkowo wykonaliśmy pomiary jasności naszych układów w bliskiej podczerwieni używając instrumentu SOFI dostępnego na 3,5-metrowym teleskopie NTT, ESO, La Silla. Po obróbce otrzymanych obrazów wykonano odpowiednie pomiary. 5. W jaki sposób dokładniejszy pomiar odległości od najbliższego Obłoku przełoży się na skalę kosmiczną? Wszystkie pomiary odległości do galaktyk wykonuje się względem Wielkiego Obłoku Magellana. Dlatego pomiar odległości do WOM definiuje bezpośrednio punkt zerowy całej kosmicznej skali odległości. 6. Co umożliwi uzyskanie jeszcze dokładniejszego wyniku? Lepszy kandydat (para analizowanych gwiazd podwójnych)? Trudno wyobrazić sobie jeszcze lepsze układy podwójne do pomiaru odleglosci do WOM. Największym źródłem błędu jest zależność pomiędzy temperaturą gwiazdy a jej rozmiarami kątowymi. Jej dokładność wynosi obecnie około 2%. Nasz zespół prowadzi badania mające na celu dokładniejsze skalibrowanie tej zależności. Spodziewamy się, że w niedalekiej przyszłości uda nam się zmierzyć odleglość do WOM z dokładnością około 1%. 7. Zawsze mnie intrygowało to, że w mediach, a i na oficjalnych portalach prezentowane są artystyczne wizje gwiazd i planet, które co prawda spełniają swoje zadanie przed typowym odbiorcą, ale faktycznie przecież często jest to zlepek kilku lub jeden piksel zdjęcia. Nie potrafię sobie wyobrazić jak stąd wyciągnąć informacje o rozmiarze, masie, orbicie, temperaturze takich ciał. Jak dla mnie to daleko trudniejsze niż próba odczytania Hubblem napisu "Made in USA" na Curiosity. W jaki sposób z takich kilku pikseli można cokolwiek powiedzieć o obserwowanym obiekcie? Oczywiście nie jesteśmy w stanie rozdzielić tych obiektów. W przypadku układów zaćmieniowych badając zmiany blasku (zaćmienia to efekt czysto geometryczny) oraz widma (z nich wyznaczymy predkości gwiazd na orbicie) w oparciu o proste prawa fizyczne jesteśmy w stanie wyznaczyć parametry fizyczne gwiazd. Jest to klasyczna metoda stosowana od dawna w astronomii. Aby jej użyć  nie musimy rozdzielać obrazów gwiazd wchodzacych w skład danego układu podwójnego. 8. Czy rodowisko naukowców astronomów ma w naszym kraju problemy z finansowaniem i rozwijaniem projektów? Oczywiscie tak! Z mojego punktu widzenia jest obecnie dużo różnych źródeł finansowania, więc najlepsze projekty mają duże szanse na finansowanie. Dużo gorzej jest z realizacją i rozwojem projektów.Tysiące bezsensownych przepisów, rozdęta do granic absurdu biurokracja, brak wyobraźni i dobrej woli urzędników. To tylko niektóre czynniki, które sprawiają, że wykonanie ambitnego projektu naukowego w Polsce jest niezmiernie trudne. « powrót do artykułu
  6. Czy jesteś zadowolony z jakości leczenia w Polsce? Jakość służby zdrowia w Polsce jest niska. Długie terminy wizyt u specjalisty, słaba dostępność badań diagnostycznych, wysokie koszty leczenia to codzienność polskiego pacjenta. Ale to co martwi chyba najbardziej to coraz powszechniejsze wrażenie traktowania osoby chorej przez lekarza przedmiotowo. Coraz mniej mamy do powiedzenia, ciężko uzyskać jest nam rzetelną informację o stanie naszego zdrowia, przepisywane są nam leki bez przekazania pełnej informacji po co się je nam ordynuje, i jak one działają. Mimo postępu gospodarczego (w Polsce i na świecie) zwiększa się liczba zachorowań na raka, układu krążenia, czy cukrzycy.Czy nie widzimy w tym sprzeczności? Więcej informacji można znaleźć w zakładce "Spis treści i fragmenty". Wieczni pacjenci Stajemy się niewolnikami farmakologii. Podtrzymywani jesteśmy przy życiu przez różnego rodzaju środkiprzez dziesiątki lat, przy czym w wielu przypadkach istnieją proste sposoby zapobiegania i leczenia powszechnych schorzeń. Wydaje się, że środowisko lekarskie zamknięte jest na proste i tanie metody. Niewielu lekarzy zdaje się myśleć o jak najprostszym i mało ingerującym leczeniu. Jako pacjenci, musimy nauczyć się rozmawiać z lekarzem, aby mieć pewność, że proponowane leczenie jest najlepsze dla nas. A nie dla urzędników Ministerstwa Zdrowia, czy dla kogoś z Narodowego Funduszu Zdrowia. Jest to trudne zadanie, bo wymaga znajomości postępowania lekarzy. Twój pies lepiej jada niż Ty Zaniedbujemy odpowiednie odżywianie się. A jest to rzecz najważniejsza i podstawowa, o jakiej powinniśmy myśleć. Spożywamy przetworzone jedzenie, które zawiera odpadki i jakieś związki chemiczne! Dosłownie jemy śmieci! Zapewne dobierając jedzenie dla swojego ulubieńca wybierasz to co najlepsze. A sam co jesz i pijesz? Soki z przetworzonych koncentratów z dodatkami? Zanieczyszczoną wodę? Parówki, wędliny, kiełbasy i chleb, które zawierają nie wiadomo co? A może kupujemy „świeże i piękne” mięso z hodowli, w której stosuje się antybiotyki, aby przyspieszyć wzrost masy bydła i trzody? Nie dziwmy się, że liczba chorych na cukrzycę czy raka rośnie w zastraszającym tempie. Słowo od autora Im bardziej medycyna będzie polegać na lekarstwach, tym intensywniej będą pracować działy public relations międzynarodowych koncernów farmaceutycznych, aby przekonać lekarzy i pacjentów, że leki to jedyna metoda zapobiegania chorobom i terapii. Pojawi się ogromna ilość programów zachęcających do szczepień i zażywania leków. Tysiące lekarzy zostanie opłaconych, by głosić nauki firm farmaceutycznych. W Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii to one kontrolują lekarzy.To nie przypadek, że w krajach tych jatrogenia, czyli zły stan zdrowia wywołany przez lekarza, jest obecnie jedną z trzech głównych przyczyn zachorowań i śmierci. Lekarze i leki mogą być przydatne. Mogą uratować życie. Muszą być jednak stosowane ostrożnie, jakby na ich opakowaniu, tak jak na papierosach, znajdowało się ostrzeżenie Ministerstwa Zdrowia. Każdy jest odpowiedzialny za to, by osobiście decydować o swoim zdrowiu i przeznaczeniu. Musimy stać się klientami służby zdrowia, zdolnymi do samodzielnego podejmowania najważniejszych decyzji i wybierania tych kuracji,które akceptujemy, a które chcemy odrzucić.Należy traktować lekarzy jak techników, którzy służą radą i wsparciem technicznym. Trzeba jednak nauczyć się, jak i kiedy podejmować ważne decyzje samodzielnie. Celem niniejszej książki (jak również moich pozostałych poradników medycznych) jest, aby jej czytelnicy stali się niezależnymi klientami służby zdrowia. Książka, którą trzymasz w rękach, pomogła już rozpocząć łagodną rewolucję w wielu krajach. Jestem zachwycony, że wydawca przybliża moją pracę czytelnikom w Polsce. Przygotujcie się na medyczną rewolucję. Życzę dużo zdrowia. Vernon Coleman
  7. Russell Kirk – bezsprzecznie jeden z najwybitniejszych amerykańskich myślicieli konserwatywnych XX wieku – przez wielu bywał określany mianem Edmunda Burke’a ubiegłego stulecia. To on wprowadził błąkający się po manowcach amerykański konserwatyzm na nową – czyli starą, mocno osadzoną w tradycji drogę. To Kirk przypomniał dwudziestowiecznym konserwatystom amerykańskim o prymacie ducha nad materią, kultury nad polityką i rzeczy niezmiennych nad sprawami bieżącymi. Prawdziwy konserwatysta wie – pisał ów wybitny intelektualista – że kwestie gospodarcze są kwestiami politycznymi, kwestie polityczne – etycznymi, kwestie etyczne – duchowymi. Na kartach Przyszłości konserwatyzmu Russell Kirk raz jeszcze zdefiniował konserwatyzm jako dążenie do „ładu zarówno w społeczeństwie, jak i w duszy oraz w sercu”, a jako najważniejsze zadania dla konserwatystów wskazał „zagadnienia serca i umysłu”. Bez wiary chrześcijańskiej i przepojonej nią kultury oraz edukacji, nawet tak potężne państwo jak Ameryka upadnie. Każde państwo. Dzisiaj, gdy hasło „amerykański konserwatyzm” jest synonimiczne z neokonserwatyzmem realizującym tak mocno krytykowane przez Kirka projekty „eksportowania demokracji”, należy powrócić do zagubionego nurtu amerykańskiego konserwatyzmu. A jest to nurt krystalicznej czystości. Prof. Grzegorz Kucharczyk Nie można sobie wyobrazić ruchu konserwatywnego w Ameryce bez prac Russella Kirka, które przygotowały mu grunt. To on uczynił to wszystko możliwym, że republika, o której Cyceron mówił, że jest zanikającą instytucją, w tym przypadku przetrwała, i za to należą się Kirkowi podziękowania. William Buckley Kirk przekłada XVIII-wieczne konserwatywne ideały Edmunda Burke'a na bardziej przystępny język współczesności. Kirk to pisarz, myśliciel, dżentelmen i arystokrata ducha par exellence. Prof. Marek Jan Chodakiewicz Choć Kirk krytykował konserwatywnych indywidualistów – czyli klasycznych liberałów – ja osobiście odnalazłem u niego szereg idei, które bynajmniej z moim „rozpasanym” liberalnym indywidualizmem wcale się nie kłócą. Dr hab. Robert Gwiazdowski Rola Russella Kirka dla amerykańskiej, a tym samym, światowej prawicy, jest trudna do przecenienia. Tomasz Gabiś Kirk dowodzi, iż konserwatyzm nie jest ideologią, gdyż nie rodzi fanatycznych wyznawców, gotowych na dokonanie każdego aktu, z pogwałceniem podstawowych wartości, tak jak ma to miejsce w komunizmie, faszyzmie i utylitaryzmie. Nie jest kultem Rozumu, ani schematycznym konstruowaniem uprzednio wykoncypowanego planu. Konserwatyzm jest stanem umysłu, typem charakteru, sposobem postrzegania ładu społecznego. Wojciech Łapiński, prawica.net Russell Kirk (1918-1994) to jeden z najwybitniejszych amerykańskich myślicieli konserwatywnych XX wieku, przez wielu określany mianem Edmunda Burke'a ubiegłego stulecia. Jego książka The Conservative Mind została uznana za jedną z ważniejszych, o ile nie najważniejszą, książką w dorobku amerykańskiej myśli konserwatywnej. Przyszłość konserwatyzmu jest jedną z ostatnich prac Kirka, stanowi swego rodzaju drogowskaz dla wszystkich konserwatystów, ukazujący wyzwania jakie czekają ruch w najbliższym czasie i jak skutecznie stawić czoło nadciągającemu zewsząd walcowi postępu. Dewizą Kirka było zdanie: Możliwe, że jestem po złej stronie, ale wolę przegrać w przymierzu z Sokratesem, niż wygrać wraz z Leninem. Więcej informacji o Autorze można znaleźć na stronie: www.kirkcenter.org
  8. Wierzysz, że demokracja to najlepszy system rządów, jaki stał się udziałem ludzkości? Wierzysz, że demokracja najlepiej broni twoich praw, jest sprawiedliwa, twój głos ma realne znaczenie, a ty masz wpływ na rzeczywistość polityczną? Jeśli tak uważasz to bezwzględnie musisz poznać pracę Demokracja – opium dla ludu, w której Autor poddaje system demokratyczny dogłębnej analizie. Książka jest o tyle niebezpieczna, że po jej lekturze Czytelnik już nigdy nie będzie patrzył na demokrację łaskawym okiem i pokładał w niej swoich nadziei na lepsze jutro. Demokracja – opium dla ludu jest dowodem niezwykłej erudycji i świeżości spojrzenia autora. Prof. Grzegorz Kucharczyk Kuehnelt-Leddihn skutecznie budzi czytelnika z demokratycznego letargu. Jerzy Wolak, „Polonia Christiana” To, co wyróżnia pisarstwo Kuehnelta-Leddihna to styl, w którym profesorska uczoność miesza się z lekkim gawędziarskim tonem. Tomasz Gabiś Austriacki mistrz pióra z wdziękiem swego stylu godnym delikatnych pociągnięć pędzlem japońskich mistrzów, ale jednocześnie z bezlitosną siłą argumentów równą uderzeniom młota Thora, rozbija w proch wszystkie fałsze i sofizmaty apologetów demokracji. Paragraf po paragrafie, jak stanowczy acz nieubłagany prokurator, dowodzi, że ów najgłupszy z ustrojów – a raczej rozstrój wszystkich rzeczy, przeczący odkrytej przez geniusz grecki zasadzie porządku i harmonii - jest (parafrazując innego „klasyka”) nie tyle nawet, arystokratycznym bądź co bądź, opium, ale najbardziej ordynarną gorzałką dla ludu. Prof. Jacek Bartyzel Erich von Kuehnelt-Leddihn (1909-1999) – austriacki monarchista (legitymista), historyk idei, pisarz i publicysta – to jedna z największych postaci dwudziestowiecznej myśli konserwatywnej. I to w wymiarze transatlantyckim. Jego twórczość pisarska i publicystyczna dostarczyła bowiem nieocenionej inspiracji intelektualnej dla powstającej po II wojnie światowej amerykańskiej myśli konserwatywnej (zwłaszcza jej tradycjonalistycznego skrzydła). Kuehnelt-Leddihn współpracował z wieloma amerykańskimi pismami konserwatywnymi, m.in. z magazynem „The National Review”; jest również autorem wielu książek, wśród których najważniejszymi wydają się być Liberty or Equality oraz Leftism, From de Sade and Marx to Hitler and Marcuse. W języku polskim ukazały się: Ślepy tor. Ideologia i polityka lewicy 1789-1984 i Przeciwko duchowi czasów oraz powieść Jezuici, burżuje, bolszewicy.
  9. Począwszy od kosmicznego wyścigu między Związkiem Radzieckim i Stanami Zjednoczonymi, przez misje księżycowe NASA, aż po erę wahadłowców i plany związane z programem Constellation, książki z serii „Historia podboju kosmosu” prowadzą czytelnika krok po kroku, ujawniając szczegóły techniczne i niepublikowane wcześniej informacje. Każda z publikacji jest bogato ilustrowana i zawiera fotografie, które nie były wcześniej nigdzie prezentowane. „Historia podboju kosmosu” jest także najbardziej aktualną publikacją, dotyczącą lotów w kosmos – polska edycja została uaktualniona i ukazuje stan badań i losy programów kosmicznych na koniec 2011 r. W skład pakietu wchodzi 10 książek: „Mercury”, „Gemini”, „Apollo. Początek programu”, „Apollo 11. Pierwszy człowiek na Księżycu”, „Apollo. Eksploracja Księżyca”, „Space Shuttle”, „Hubble. Kosmiczny teleskop”, „Mars”, „Deep Space”, „Constellation. Księżyc, Mars i dalej”. Do każdego pakietu egzemplarz „Wiedzy i Życia” gratis.
  10. Na pytania o zmiany klimatu i globalne ocieplenie odpowiadają profesor Szymon Malinowski kierownik Zakładu Fizyki Atmosfery Instytutu Geofizyki Uniwersytetu Warszawskiego oraz PrefectGreyBody, autor bloga doskonaleszare.blox.pl 1. Obaj Panowie uważacie, że globalne ocieplenie ma miejsce, a jego przyczyną jest działalność przemysłowa człowieka. Na ile pogląd ten jest udowodniony? Czy jest możliwe, by okazało się, że nie mamy do czynienia z trwałym ociepleniem, bądź że nie ma ono antropogenicznego charakteru? prof. Szymon Malinowski (SM): Poglądy można mieć różne. Natomiast w naukach przyrodniczych stawia się hipotezy, a gdy zostaną one doświadczalnie udowodnione stają się teoriami. Teoria w nauce to coś, co w powszechnym języku rozumiemy pod słowami „prawda naukowa”. Hipotezę, że istnieje w atmosferze czynnik wpływający na ucieczkę ciepła w kosmos postawił Joseph Fourier w 1824 roku, on wprowadził nazwę „efekt cieplarniany”. Tyndall 40 lat później pokazał, że gazami cieplarnianymi są CO2 i para wodna. Na przełomie XIX i XX wieku „Ojciec chemii fizycznej” Arrhenius obliczył, jak temperatura powierzchni Ziemi może się zmieniać z zawartością atmosferycznego CO2, a geolog – pionier biogeochemii Hogbom pokazał, że spalanie paliw kopalnych jest istotne dla zawartości CO2 w atmosferze. Hipotezę, że to przede wszystkim antropogeniczne emisje CO2 odpowiadają za globalnym ocieplenie, a więc za wzrost temperatury powierzchni ziemi od początku XX wieku postawił Callendar w latach 30. Hipoteza ta została udowodniona na podstawie wielu niezależnych pomiarów i obserwacji obejmujących różne aspekty działania „maszyny klimatycznej”, czyli stała się teorią w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Od tego czasu wielokrotnie próbowano obalić te teorię, ale każda próba, paradoksalnie, przyczyniała się do jej umocnienia – eliminowała z grona możliwości kolejny mechanizm fizyczny. W tej chwili teoria antropogenicznego globalnego ocieplenia jest tak mocno udokumentowana i osadzona w wiedzy naukowej, że jej obalenie wywalałoby przewrót w wielu dziedzinach fizyki i chemii. Okazałoby się na przykład, że nie rozumiemy na jakiej podstawie działają satelity meteorologiczne, z których obrazy oglądamy w cowieczornej prognozie pogody. Do zaprojektowania radiometrów, które dostarczają nam „zdjęcia satelitarne” używamy tych samych równań transferu radiacyjnego co do obliczania efektu cieplarnianego... PerfectGreyBody (PGB): Jest udowodnione "ponad wszelką wątpliwość", że za wzrost stężenia gazów cieplarnianych (przede wszystkim CO2, ale nie tylko) odpowiada działalność przemysłowa człowieka. Wiemy ile wydobywamy i spalamy węgla, ropy i gazu ziemnego; oraz potrafimy z dużą dokładnością zmierzyć, o ile wzrasta zawartość dwutlenku węgla w atmosferze. Ponieważ ta pierwsza wartość jest większa (mniej więcej dwukrotnie) od drugiej, więc nawet z tego jednego faktu powinno wynikać, że to właśnie nasza cywilizacja odpowiada za obserwowany wzrost stężenia dwutlenku węgla. Oczywiście, obecnie potrafimy powiedzieć o obiegu węgla w atmosferze, oceanach i biosferze znacznie więcej - na przykład od mniej więcej dekady, dzięki satelitarnym sondażom atmosfery oraz numerycznym systemom asymilacji danych (tzw. inverse modeling) posiadamy możliwość podglądania nieomal na żywo źródeł emisji dwutlenku węgla w skali globalnej. Są też poszlaki dodatkowe, na przykład zmiana składu izotopowego dwutlenku węgla w atmosferze oraz oceanach; albo dane z rdzeni lodowych wskazujące na bezprecedensowy w skali setek tysięcy lat wzrost stężenia CO2. Rola CO2 jako gazu cieplarnianego jest również bardzo dobrze poznana - potrafimy policzyć, o ile zmieni się ilość promieniowania podczerwonego uciekającego z naszej planety w kosmos, jeśli dodamy do atmosfery określoną ilość CO2 (albo innych gazów cieplarnianych), i o ile musi zmienić się temperatura powierzchni i atmosfery, aby Ziemia odzyskała równowagę radiacyjną, czyli pochłaniała mniej więcej tyle samo promieniowania słonecznego co emitowała podczerwonego. Wiemy, że obecnie Ziemia w takiej równowadze nie jest, gdyż mierzymy powolne ocieplanie się oceanów. Prowadzimy również monitoring innych czynników mających wpływ na klimat, na przykład zmian aktywności słonecznej czy zachmurzenia, i możemy oszacować ich wkład w obserwowane zmiany temperatury. Odpowiadając na ostatnie pytanie, to jest mało prawdopodobne (IPCC kilka lat temu konserwatywnie określiło to jako "very unlikely", czyli prawdopodobieństwo poniżej 10%), by globalne ocieplenie nie było w przeważającej części pochodzenia antropogenicznego. Nawet gdybyśmy przeoczyli jakiś nieznany mechanizm, który mógłby tłumaczyć obserwowane zmiany zachodzące w atmosferze i oceanach, to jednocześnie musielibyśmy wyjaśnić, dlaczego zmiany stężenia gazów cieplarnianych nie powodują, choć powinny, ocieplenia.
  11. Jak Kościół katolicki odnosi się do teorii ewolucji Darwina? Od czasu otwarcia archiwów Świętego Oficjum w 1997 roku możliwe stało się poznanie tego zagadnienia w sposób obiektywny i całościowy. „Kościół a ewolucja” ukazuje jasny i kompletny obraz kontrowersji wokół teorii Darwina w teologii katolickiej i w świecie nauk przyrodniczych. Wyjaśnia m.in. czym jest teoria inteligentnego projektu, czym teistyczny ewolucjonizm, a czym kreacjonizm. Pomimo tego, że napisana jest jako praca naukowa utrzymana została w lekkim i przystępnym stylu. Czytając ją, prześledzisz debaty dziewiętnastowiecznych teologów i wypowiedzi współczesnych papieży. Dowiesz się, co na temat ewolucji mówi kard. Ch. Schönborn oraz dlaczego jego stanowisko skrytykował bp J. Życiński. Książka Michała Chaberka skierowane jest do wszystkich odważnych ludzi, którzy nie boją się myśleć. Ze strony wydawnictwa można pobrać plik ze spisem treści [PDF] oraz fragmentem książki [PDF]. O autorze: Michał Chaberek – dominikanin, (ur. w 1980 r. w Gdańsku) – studiował zarządzanie na Uniwersytecie Gdańskim oraz teologię w Kolegium Dominikanów w Warszawie i Krakowie. W 2007 roku przyjął święcenia kapłańskie. Trzy lata pracował w Lublinie, pełniąc posługę duszpasterza akademickiego, katechety i rekolekcjonisty. W 2011 obronił doktorat z teologii fundamentalnej na UKSW. W tym samym roku uczestniczył w elitarnym seminarium naukowym organizowanym przez Discovery Institute w Seattle. Interesuje się teorią inteligentnego projektu, historią teologii i nauczaniem św. Tomasza z Akwinu. Mieszka w Warszawie.
  12. Rozmawiamy z doktorem habilitowanym Gościwitem Malinowskim, profesorem Instytutu Studiów Klasycznych, Śródziemnomorskich i Orientalnych Uniwersytetu Wrocławskiego, starożytnikiem, filologiem klasycznym, hellenistą. Profesor Malinowski jest założycielem Instytutu Konfucjusza na Uniwersytecie Wrocławskim Filologia klasyczna kojarzy się z łaciną, greką... czym poza tym się zajmuje? Poznanie języka to właściwie dopiero bilet wstępu do badań naukowych czy pracy twórczej. Znając język możemy przystąpić do badań nad językiem, literaturą, kulturą i historią. I tak się składa, że łacina  i greka umożliwiają badania i nad antykiem,  i nad średniowieczem,  i nad początkami epoki nowożytnej. Tak że co kto lubi. Metryka Homera, tragedia grecka, ustroje polityczne, wojskowość macedońska, prawo rzymskie, teologia i Ojcowie Kościoła, filozofia scholastyczna, poezja renesansowa, botanika siedemnastowieczna wyliczać można by długo, to wszystko stoi otworem przed filologiem klasycznym. Czy, a jeśli tak to w jaki sposób, filologia klasyczna korzysta ze zdobyczy techniki? Filologia klasyczna należy do tych nauk humanistycznych, które chyba najszybciej zaczęły korzystać z możliwości, jakich dostarczyła komputeryzacja badań naukowych. Już wcześniej szczupłość źródeł antycznych w porównaniu np. z obfitością archiwów późnośredniowiecznych czy nowożytnych, sprawiła że filolodzy klasyczni nie chcieli uronić żadnej informacji o antyku dostępnej nam dzisiaj. Stąd od początku powstawały indeksy, konkordancje, korpusy zabytków, leksykony, tezaurusy, realne encyklopedie itd. Kiedy okazało się, że można do katalogowania i rejestrowania zabytków antycznych użyć maszyn liczących, filolodzy klasyczni zaczęli to robić jako pierwsi z humanistów. Pomysł stworzenia bazy danych zawierającej wszystkie greckie teksty starożytne i bizantyjskie zrodził się równolegle z pomysłem peceta, komputera osobistego. Dlatego też obecnie filolog jest właściwie nie tyle przykuty do biblioteki, ile do internetu. Bibliografia L’Annee Philoloqiue daje mu pewność, że żadna publikacja naukowa w jego temacie od 1928 r. w górę nie zostanie przeoczona. Thesaurus Linguae Graecae umożliwia wyszukanie dowolnej sekwencji literowej w tekstach greckich, w pełnym korpusie tekstów greckich. Podobnej bazy dla inskrypcji greckich dostarcza Packard Humanities, papirolodzy mają swoje bazy Trismegistos i inne. Badacze literatury łacińskiej, literatury łacińskiej średniowiecza itd. swoje. Właściwie mając dostęp do dobrej biblioteki uniwersyteckiej on-line, jestem w stanie zrobić w ciągu jednego dnia rekonesans badawczy na dowolny temat z dziedziny antyku. Wiele osób sądzi, że wydawanie pieniędzy na nauki humanistyczne jest marnotrawstwem oraz że budżet powinien finansować tylko nauki techniczne. Filologia klasyczna wydaje się jedną z najbardziej "niepraktycznych" nauk humanistycznych. Co odpowiedziałby Pan zwolennikom tak skrajnie "praktycznego" podejścia do szkolnictwa wyższego? Powiedziałbym, że w takim myśleniu tkwi podstawowy błąd. Otóż z założenia z budżetu finansuje się wyłącznie rzeczy „niepraktyczne”, gdyż rzeczy „praktyczne” powinny być poddawane działaniu rynku i w ten sposób uzyskiwać finansowanie. Nauki techniczne powinny utrzymywać się wyłącznie z zamówień przemysłu, gdyż ich celem jest rozwiązywanie technologicznych problemów produkcji. Natomiast z budżetu finansuje się rzeczy niepraktyczne, które nie mają bezpośredniego przełożenia na rynek, ale jednak się przydają społecznościom. Takie niepraktyczne rzeczy to policja, wojsko (w Europie w większości przypadków niepraktyczne od 1945 r.), budowle publiczne, sztuka, drogi (jeździ się miło, ale kto wyłożyłby własne pieniądze na ich budowę) i wreszcie  nauka (nie tylko humanistyka, ale także np. nauki ścisłe, jak fizyka czy astronomia). Nie ma natomiast lepszej dla społeczności formy finansowania nauki niż utrzymywanie publicznego szkolnictwa wyższego. W akademiach naukowych uczeni są bowiem zamknięci w wieży z kości słoniowej, na uniwersytetach przekazują swoje osiągnięcia kolejnym rocznikom studentów. Studentów, którzy nie powinni na uniwersytecie uzyskiwać żadnej praktycznej umiejętności, gdyż nie taka jest rola uniwersytetów. Praktykę przyniesie życie zawodowe, uniwersytet ma natomiast przekazać wiedzę i nauczyć radzenia sobie z tą wiedzą. I dlatego studia humanistyczne, jeśli oparte są na zdrowych podstawach, czyli w naszym europejskim wydaniu na językach klasycznych, umożliwiają nie gorzej od innych zdobycie wiedzy w jakimś zakresie i co ważniejsze dla formacji intelektualnej danego człowieka zdobycie praktycznej umiejętności radzenia sobie z wiedzą, analizowania, syntetyzowania, katalogowania, planowania etc., etc. I dlatego osoba z wyższym wykształceniem, która na studiach była w stanie nauczyć się dwóch trudnych języków starożytnych, i w oparciu o te języki potrafiła rozwiązywać problemy naukowe posługując się logicznym rozumowaniem, taka osoba poradzi sobie z wiedzą w każdej innej dziedzinie: administracji publicznej, biznesie, logistyce etc. Co więcej dzięki spędzeniu kilku lat na zdobywaniu wiedzy w jakimś wycinku, taka osoba ma pojęcie o obcym kraju, o własnej historii, o doktrynach filozoficznych itd., czyli jest w stanie wziąć udział w zbiorowej refleksji społecznej nad podstawowym pytaniem: „po co i jak żyć”. Z tego też powodu uważam, że kształcenie humanistów, ale dobrych humanistów, a nie atrap humanistopodobnych, jest jak najbardziej praktyczną działalnością, przynoszącą społeczności posiadającej własnych lojalnych humanistów wielokrotnie większe zyski, niż społeczności takowych humanistów pozbawionej, która nawet posiadając jednostki z praktyczną wiedzą zawodową ponosić będzie straty z braku osób potrafiących wytyczyć dla niej sensowne cele. « powrót do artykułu
  13. Rozmawiamy z Adamem Kiepulem, absolwentem Wydziału Elektroniki Politechniki Wrocławskiej (1996), który od 1997 pracuje w Dolinie Krzemowej jako inżynier aplikacji procesorów i rdzeni MIPS, kolejno w Philips Semiconductors, NEC Electronics oraz PMC-Sierra. Na czym polega Pańska praca? Inżynier aplikacji musi odnaleźć się w różnych rolach. Podstawowym obowiązkiem jest udzielanie wsparcia technicznego klientom, począwszy od odpowiedzi na proste pytania o architekturę czy cechy użytkowe procesora aż po rozwiązywanie złożonych problemów technicznych. Na przykład jeśli system klienta nie pracuje prawidłowo to inżynier aplikacji jest na „pierwszej linii frontu” - współpracuje z deweloperami po stronie klienta, aby zidentyfikować sekwencję instrukcji i innych zdarzeń, która z takiego czy innego powodu nie daje spodziewanych rezultatów. Następnie, jeśli okaże się, że wina nie leży po stronie programu czy problemu z płytą lub innym komponentem, tylko po stronie procesora, inżynier aplikacji współpracuje z projektantami poszczególnych części procesora, aby znaleźć błąd i opracować jego „obejście”. Do obowiązków należy także opracowywanie specjalnych przykładowych programów specyficznych dla danego procesora i jego architektury, testowanie i ocena narzędzi (kompilatorów, debuggerów itp.), a czasem również ręczna optymalizacja kodu klienta w celu uzyskania lepszej wydajności na danym procesorze. Do tego dochodzi tworzenie wszelkiego rodzaju dokumentacji jak instrukcje użytkownika, noty aplikacyjne itp., opracowywanie i przeprowadzanie szkoleń technicznych dla klientów, pomoc i towarzyszenie specjalistom od marketingu czy sprzedaży w spotkaniach z klientami, reprezentowanie firmy na specjalistycznych targach, seminariach itd. Jak wygląda droga z polskiej politechniki do Krzemowej Doliny? Czego się trzeba uczyć, by pracować w takiej firmie jak Pańska? Wydaje mi się, że zawsze najważniejsze jest, aby mieć jasno postawiony cel i wytrwale pracować nad jego realizacją. Przydatny jest także łut szczęścia. To brzmi na pewno jak banał, ale w wielu przypadkach naprawdę istotne jest to, aby znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie i do tego jeszcze być na to w pełni przygotowanym. Techniką, a elektroniką i komputerami w szczególności, interesowałem się od dzieciństwa. Mając chyba 13 lat przeczytałem w jednym z pierwszych numerów magazynu „Bajtek” historię o Jobsie i Wozniaku czyli o powstaniu firmy Apple. Pamiętam, że ten właśnie artykuł oraz nieco późniejszy - o Dolinie Krzemowej i jej „klimatach”, jak się to dziś mówi - były dla mnie niczym swego rodzaju olśnienie i stały się wyraźnymi impulsami, które spowodowały, że nagle zrozumiałem, iż kiedyś po prostu muszę „tam” być. Wtedy znaczyło to znacznie więcej niż dziś. Były to ostatnie lata PRL-u i dla większości ludzi takie postanowienie nastolatka, który nie skończył jeszcze 8-klasowej wówczas podstawówki, wydawało się zwyczajną dziecinną mrzonką. Jednak wszystko co wtedy i później robiłem, było kolejnymi logicznymi krokami przybliżającymi mnie do tego celu. Pilnie uczyłem się matematyki, fizyki oraz języka angielskiego, a jednocześnie pochłaniałem literaturę i magazyny z dziedziny elektroniki i informatyki. Archaiczny już dziś język BASIC poznałem jeszcze koło 6. klasy dzięki kursom Rolanda Wacławka w „Młodym Techniku”. Pod koniec podstawówki znałem już język maszynowy procesora Z80 (serca m.in. komputera Sinclair ZX Spectrum) jak również podstawy techniki cyfrowej i systemów mikroprocesorowych. W liceum nauczyłem się jeszcze języka maszynowego procesorów 6502 / 6510, na których oparte były popularne wówczas 8-bitowe komputery domowe Atari i Commodore. Już wtedy potrafiłem „od zera” napisać złożony program w assemblerze, wykorzystujący rejestry sprzętu, przerwania itp. Taka wiedza i doświadczenie są niezwykle istotne i ogromnie procentują podczas studiów, jak również później – już w karierze zawodowej. Wydaje mi się, ze ogromną zaletą, ale też jednocześnie swego rodzaju słabością polskiego systemu kształcenia technicznego na poziomie wyższym jest ogromny nacisk na podstawy teoretyczne. Na studiach zapoznajemy się z teoriami, które najwybitniejsze umysły opracowały np. 80 lat temu, bez których dziś po prostu nie byłoby elektroniki i informatyki. To z jednej strony wymusza i kształtuje pewną dyscyplinę intelektualną, sposób myślenia oraz zdobywania wiedzy. Z drugiej jednak strony na polskich politechnikach, w porównaniu z zachodnimi, poświęca się znacznie mniej czasu na stronę praktyczną i faktyczne przygotowanie do zawodu inżyniera. Być może teraz jest nieco inaczej, ale tak było w połowie lat 90., kiedy ja kończyłem studia. Jeśli miałbym doradzać dzisiejszym uczniom i studentom, którzy chcieliby przeżyć podobną przygodę za granicą, to zachęcałbym do dwóch rzeczy: język(i) oraz praktyczna wiedza związana z zawodem i daną specjalnością. Jeśli pracuje się w kraju anglosaskim to oczywiście wystarczy angielski, jednak jeśli myśli się o pracy np. we Francji, Szwajcarii czy Norwegii to równie ważna jest znajomość miejscowego języka. Jeśli ktoś chciałby projektować procesory, to na pewno musi opanować nie tylko teoretyczne podstawy elektroniki i techniki cyfrowej, ale także języki opisu układów jak VHDL i Verilog, jak również języki programowania, zwłaszcza skryptowe jak np. PERL. Jeszcze jedna uwaga: nie chcę nikogo zniechęcać, ale obawiam się, że dziś dostać się do Doliny Krzemowej jest dużo trudniej niż w r. 1997, kiedy ja tu przyjechałem. Mój przypadek jest dobrą ilustracją tego, że niezbędne są sprzyjające okoliczności oraz szczęście. W 1996 skończyłem Elektronikę na Politechnice Wrocławskiej. Moją specjalizacją były oczywiście systemy mikroprocesorowe. Jeszcze pod koniec studiów wysłałem do oddziału Philips Semiconductors w Zurychu podanie o przyjęcie na praktykę i, ku memu ogromnemu zaskoczeniu, zostałem przyjęty, mimo, że liczba miejsc jest bardzo ograniczona, a liczba podań jest naprawdę ogromna. Jako praktykant przez 4 miesiące zajmowałem się testowaniem układów scalonych, które sterują wyświetlaczami LCD w telefonach komórkowych. Miałem okazję wykazać się tam wiedzą zdobytą podczas studiów, ale myślałem wciąż o prawdziwych procesorach, a kiedy dowiedziałem się, że oddział w Dolinie Krzemowej poszukuje inżyniera do grupy projektującej rdzenie MIPS, bez wahania wysłałem swoje CV. Po dwóch rozmowach kwalifikacyjnych przez telefon, dzięki opinii przełożonych z Zurychu otrzymałem propozycję pracy w tej grupie jako inżynier aplikacji. Był to moment przełomowy. Jednak należy pamiętać, że były to inne czasy – szczyt prosperity w Dolinie Krzemowej, kiedy panował prawdziwy głód wysoko wykwalifikowanych pracowników i sprowadzano ich z całego świata, w oparciu o specjalną wizę H1B, sponsorowaną przez pracodawcę, który musiał udowodnić, iż nie jest w stanie znaleźć odpowiednio wykwalifikowanego kandydata na dane stanowisko wśród obywateli USA. Od tamtej pory jednak wiele się zmieniło. Wielki upadek „bańki” tzw. dot-com’ów, a także przeniesienie licznych stanowisk pracy do Indii i Chin zaowocowały masowymi zwolnieniami. Wielu fachowców wróciło do swoich krajów, a liczni Amerykanie o wysokich kwalifikacjach nie mogą obecnie znaleźć pracy. Obawiam się, że w tej sytuacji moja droga, tzn. poprzez wizę H1B, dziś jest praktycznie niemożliwa. Jednak wciąż można się tu dostać. Jeden z możliwych sposobów to studia na amerykańskiej uczelni. To jednak wciąż nie gwarantuje, iż później będzie można tu legalnie pozostać i podjąć pracę. Dlatego lepszym rozwiązaniem wydaje mi się podjęcie pracy w Polsce lub innym kraju Unii, a następnie przeniesienie do oddziału amerykańskiego. Nie muszę też chyba wspominać, że zdolni naukowcy pracujący na polskich uczelniach mają dodatkowe atuty i możliwości współpracy z firmami z Doliny.
  14. „To nie Nowy Jork, panie komisarzu!”. To Wrocław. Miasto wielobarwne i z tradycjami. Miasto, w którym życie toczy się swoim rytmem, a codzienne sprawy na tyle pochłaniają mieszkańców, że nie zauważają oni, kiedy wśród nich pojawia się morderca: okrutny, bezwzględny i… bardzo inteligentny. Śledztwo w sprawie serii zabójstw popełnianych na bezbronnych emerytach rozpoczyna komisarz Marek Przygodny z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. Paweł Pollak – pisarz i tłumacz literatury szwedzkiej. Zadebiutował w 2006 roku kryminałem psychologicznym „Kanalia”, trzy lata później wydał powieść obyczajową „Niepełni”, by wrócić do tematyki kryminalno-sądowniczej w zbiorze opowiadań „Między prawem a sprawiedliwością”. „Gdzie mól i rdza” to jego pierwsza powieść o komisarzu Marku Przygodnym.
  15. Polityczne credo republikańskiego kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych w 2012 roku, który stał się jedną z najważniejszych postaci ruchu wolnościowego na świecie. Ron Paul tłumaczy w niej na czym naprawdę polega wolność, dlaczego Ameryka ją porzuciła i co należy uczynić, aby przywrócić jej dawny blask… Trwająca na naszych oczach walka o zachowanie ludzkiej wolności weszła w najostrzejszy etap na przestrzeni dziejów i wszystko wskazuje, że będzie ona coraz cięższa do prowadzenia. (…) Idzie tu w ostateczności o konflikt między dwiema wizjami życia: tą, która zakłada że każdy z nas jest odpowiedzialny za swoje czyny i powodzenie swoich zamierzeń oraz tą, która głosi, że z pomocą władzy jedna część społeczeństwa może narzucać swoje pomysły drugiej, kontrolować cudze sprawy, wreszcie dysponować czyjąś własnością w imię źle pojętego dobra. Mamy tu również do czynienia z dwiema sprzecznymi postawami: samowystarczalności oraz zależności. Kiedy godzimy się na to, by kto inny zapewniał nam bezpieczeństwo lub dowolnie i dla własnych celów używał bądź naszej osoby, bądź owoców naszej pracy oznacza to, że w tej toczącej się od wieków wojnie przegrywamy. (…) Mimo trwającego obecnie kryzysu głęboko wierzę, że przyjaciele wolności wciąż mają sporo okazji by zmienić wiele spraw na lepsze. Fragmenty zakończenia: Prawdziwie wolne społeczeństwo, które chce zapewnić swoim członkom maksimum wolności, nie może ignorować wartości życia, zwłaszcza tego, które rozwija się w łonie matki; jeśli w tej tak podstawowej kwestii ulegnie, jak uda mu się obronić i zabezpieczyć pozostałe? * * * Wraz ze zgodą na aborcję zgadzamy się na przypisanie życiu wartości czysto względnej, podobnie też traktujemy nienaruszalną niegdyś wolność, zwłaszcza gdy pozwalamy, by wspomniane elity posługiwały się młodymi, niewinnymi ludźmi jako mięsem armatnim podczas toczonych dla zabezpieczenia ich interesów wojen. * * * Zbieranie, przechowywanie i dzielenie się z rządem nieprawdopodobną ilością informacji o naszym życiu i o naszych dochodach po to, by mogły być one wbrew prawu użyte przeciwko nam, to tylko tragiczna herezja dwudziestego wieku.
  16. Fragment Przedmowy Nie mamy w Polsce kapitalizmu i nigdy nie mieliśmy. To, co mamy, tak ma się do ulubionego ustroju Adama Smitha, jak przez wiele lat miała się „demokracja” w państwach realnego socjalizmu do demokracji zachodniej. Jesteśmy państwem o bardzo dużym stopniu ingerencji rządu w gospodarkę, wysokim udziale wydatków publicznych w dochodzie narodowym i szerzącym się fiskalizmie. Państwem do cna skorumpowanym, między innymi dlatego, że zamiast prywatnej własności będącej ostoją kapitalizmu mamy olbrzymi udział w gospodarce własności państwowej – ergo niczyjej. Państwem, gdzie zastępy działaczy samorządowych, których liczba zwiększała się w tempie szybszym niż ongiś królików w Australii, mogą prowadzić niczym nieskrępowaną działalność gospodarczą wykorzystując majątek gminny. Nic zatem dziwnego, że taki ustrój nie satysfakcjonuje Polaków – tyle, że on nie ma nic wspólnego z kapitalizmem. Dr hab. Robert Gwiazdowski jest profesorem Wyższej Szkoły Handlu i Prawa imienia Ryszarda Łazarskiego, Prezydentem Centrum Adama Smitha, adwokatem i doradcą podatkowym. W latach 2006-2007 był Przewodniczącym Rady Nadzorczej ZUS. Jest autorem książek Sprawiedliwość a efektywność opodatkowania oraz Podatek progresywny a proporcjonalny. Doktrynalne przesłanki, praktyczne konsekwencje, kilkudziesięciu artykułów naukowych oraz wielu popularno-naukowych i publicystycznych. Prowadzi własnego bloga pod adresem: http://www.blog.gwiazdowski.pl.
  17. „Etnolog w Mieście Grzechu" to wyjątkowa i pasjonująca opowieść o literaturze kryminalnej napisana z perspektywy wybitnego antropologa i poczytnego autora kryminałów, pokazująca, jak wspaniałym źródłem wiedzy o świecie jest powieść kryminalna. Czytelnicy kryminałów znajdą tu informacje o swoich ulubionych tekstach podane w sposób, jakiego się nie spodziewają. Badacze kultury i literatury zachwycą się podjęciem tematu rzadko obecnego w rozważaniach akademickich i sposobem jego ujęcia. Wszyscy zaś dadzą się porwać niezwykłemu talentowi pisarskiemu Mariusza Czubaja. Mariusz Czubaj (ur. 1969) - antropolog kultury, autor powieści kryminalnych. Pracuje w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Jego badania koncentrują się wokół problematyki kultury popularnej. Opublikował książki: Biodra Elvisa Presleya. Od paleoherosów do neofanów (WAiP, 2007), W stronę miejskiej utopii. Szkice o wyobraźni społecznej (Academica, 2007), Krwawa setkę. 100 najważniejszych powieści kryminalnych (wraz z Wojciechem J. Bursztą, Muza, 2007). Jest współredaktorem tomu Kontrkultura. Co nam z tamtych lat? (Academica, 2005). Redaktor kwartalnika „Kultura Popularna". Współpracuje z Ośrodkiem Badań nad Przestrzenią Publiczną, prowadząc badania dotyczące antropologii sportu. W przypadku literatury kryminalnej łączy teorię z praktyką. Wraz z Markiem Krajewskim napisał powieści Aleja samobójców (WAB, 2008) oraz Róże cmentarne (WAB, 2009). Za powieść 21:37 (WAB, 2008) otrzymał Nagrodę Wielkiego Kalibru dla najlepszej polskiej powieści kryminalnej i sensacyjnej 2008 r.
  18. Książka Leszka Koczanowicza i Rafała Włodarskiego to pozycja bardzo wartościowa i pod wieloma względami wyjątkowa. Jest to erudycyjna i problemowa praca stanowiąca nie tylko znakomite „wprowadzenie do filozofii społecznej", ale także zawierająca wiele niesłychanie istotnych pytań, które trzeba zadawać na każdym poziomie zaawansowania myślenia o społeczeństwie. - prof. Tomasz Szkudlarek Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku, osią naszego wprowadzenia uczyniliśmy zagadnienie społeczeństwa obywatelskiego przekonani o tym, że powszechne zwrócenie się myślicieli, polityków i sympatii społecznych ku demokracji nie pozostaje bez wpływu na stan i kondycję współczesnej filozofii. Należy od razu zastrzec, że trudno dziś mówić o jednej filozofii, łącząc jej dzieje z genealogią nazywającego ją słowa, a pomijając w ten sposób równie długotrwałe, wielowątkowe i wpływowe, jak zachodnia, tradycje myśli polityczno-społecznej, rozwijane niezależnie w różniących się od siebie sposobami życia i wyrazu kulturach. Wzajemne sploty, fascynacje i uprzedzenia sąsiadujących społeczności, oddanych odmiennym tradycjom i praktykom, nie powinny ujść naszej uwadze, zarówno te z okresu tworzenia starożytnych czy średniowiecznych imperiów, podbojów, migracji i koniunktury ośrodków miejskich, jak również nowożytnego kolonializmu czy dynamicznie gęstniejącej sieci kontaktów i połączeń współczesnej globalizacji. Pomimo to dystanse pozostają. Jakkolwiek historia zapożyczeń i międzykulturowego uczenia się jest także historią zachodniej filozofii, liczne bariery, z których to, obok kulturowych i komunikacyjnych, na pierwszy plan wysuwają się obecnie językowe i polityczne, decydują o mniej lub bardziej lokalnym charakterze poszczególnych tradycji myśli polityczno-społecznej, powiązanych z warunkami świata życia obszarów, na których się zawiązują. Podobnie wartość zachodniej tradycji myśli polityczno-społecznej dla współczesnej filozofii wyrasta z ciągłości prowadzonych, przekazywanych i podejmowanych w jej obrębie (to wchłaniających, to znów dystansujących się wobec zapożyczeń) dyskusji, będących żywymi reakcjami na doniosłe wydarzenia i kształtujące je okoliczności. Inne czynniki, jak pochodzenie i kondycja rozmówców, dostęp do wiedzy, terytorium, język, z wyjątkiem wieku i płci, choć nie bez znaczenia, okazywały się w dłuższym okresie czasu odgrywać nieco mniejszą rolę. Tak więc należy pamiętać, iż próbując się zorientować w owej dyskusji, wikłamy się z konieczności w perspektywę patrzenia na świat właściwą uczniom tutejszych czarnoksiężników, która - mimo licznych słabości - obejmuje sobą również krytyczne wątki mające nas skierować ku samodzielnej pracy poszerzania horyzontów i stopniowego uwalniania się od ich magii, uroku oraz przesądów przez myślenie i podejmowanie dialogu z innymi tradycjami o równie bogatym dorobku, a konkretnie - z innymi ludźmi, kobietami i mężczyznami. Stąd taki, a nie inny dobór poszczególnych tematów i lektur, wokół których osnuliśmy nasze rozmowy i dociekania, a które stanowią jedynie możliwy punkt wyjścia do zajmowania się współczesną filozofią społeczną i kwestiami demokracji. Niemniej samo zagadnienie społeczeństwa obywatelskiego, jak już zaznaczyliśmy, pozostaje dla nas wyróżnionym i przyciągającym uwagę, ale także uzasadnionym i dogodnym polem filozoficznych badań. Łączy ono w sobie wątki zachodniej tradycji myśli, począwszy od Arystotelesa, i jej aktualnych problemów polityczno-społecznych, co też staramy się odsłonić i udowodnić w przedkładanych Tobie Czytelniczko, Czytelniku kolejnych rozdziałach książki.
  19. Dlaczego utonął Titanic? Ostrzeżenia o krach i górach lodowych operatorzy radiotelegrafu odbierali na statku przez kilka ostatnich dni przed katastrofą. Jedyną reakcją ze strony mostka kapitańskiego było skierowanie jednostki nieco bardziej na południe. Z sześciu odebranych depesz tylko jedna trafiła w ręce kapitana. Reszta krążyła pomiędzy oficerami a radiooperatorami. Przed katastrofą Titanica nie było żadnych reguł dotyczących przekazywania odebranych wiadomości na mostek kapitański. Zależało to jedynie od dobrej woli radiooperatora. Łączność radiotelegraficzna stanowiła nowinkę techniczną, a radiooperatorzy przez większą część czasu zajęci byli wysyłaniem wiadomości i życzeń od pasażerów, a nie ostrzeżeniami o górach lodowych. Padli ofiarą nie tyle zjawiska natury, co komunikacji. Musiały się dopiero wykształcić nowe systemy priorytetów - tego, co ważne i mniej ważne, prywatne i publiczne, tego, jakie wiadomości są przekazywane, jak i którym kanałem. Dawniej w retoryce najważniejsza była treść i forma - co i jak powiedzieć. Dzisiaj równie istotny, a czasem istotniejszy niż treść, jest kontekst przekazu - jak uczynić komunikat ważnym, w jakim umieścić go medium, w jakiej będzie odczytany konwencji i czy w ogóle ktoś zwróci nań uwagę. O tej zmianie w komunikacji przekonali się pasażerowie statku Titanic - będącego symbolem tryumfu techniki - w dramatycznych okolicznościach. Obecnie uwaga poświęcana przez audytorium mówcom drastycznie się zmniejszyła: już nie ma czasu na wysłuchiwanie dziewięciogodzinnych debat, jakie prowadzili w XIX wieku kandydaci na prezydenta Stanów Zjednoczonych na rynkach amerykańskich miasteczek; usta, które ma do dyspozycji współczesny komunikator, mają dziesiątki kształtów i postaci: mówią do nas poprzez telewizor w salonie, w metrze, na ścianach miejskich domów, w telefonie, w gazecie, na chodniku, na koszulkach piłkarzy, a nawet w toaletach w klubach. Sfera debaty publicznej przeżywa okres dyfuzji gatunkowej wraz z rozszerzeniem praw obywatelskich grona wybranej, uprzywilejowanej mniejszości na całą ludność. Wiele poważnych kwestii omawianych jest w rozrywkowej atmosferze - przesącza się w infotainmentowej formie; przekonania osadzają się na sieci utkanej z emocji audytorium, to, co nieemocjonalne, umyka społecznemu odbiorowi. Uwaga przenosi się z tego, o co toczy się gra, na naszą identyfikację z aktorem dramatu politycznego. Czemu ma służyć nauczanie retoryki jako przedmiotu praktycznego dzisiaj; w jaki sposób pozostać wiernym jej starożytnym założeniom i nie sprowadzić jej do nauki o figurach? Może należy wrócić do sokratejskiego celu - że nauczanie retoryki na uniwersytecie powinno umożliwić nauczanemu istnienie w życiu publicznym - jako uczestnika debaty, świadomego współczesnej rozliczności audytoriów, wielości środków komunikowania i sposobów ich używania, konwencji medialnych i tak dalej. Już na pierwszy rzut oka widać, że polski świat akademicki w dużej mierze zasklepił się sam w sobie i na własną prośbę zrezygnował z oddziaływania na życie publiczne: polskie książki naukowe mają w większości niskie nakłady i są napisane językiem ignorującym obecność czytelnika, badacze mówią w sposób mający zagwarantować im autorytet w środowisku naukowym, a nie wpłynąć na słuchaczy; na konferencjach akademicy od retoryki zazwyczaj czytają, wpatrzeni w kartkę, kurczowo się jej trzymając, co prowadzi może do intymnej relacji z kartką, ale nie służy kontaktowi z audytorium. Rzeczywistość uniwersytecka nauk humanistycznych przełomu wieków nawet w oczach studentów często ma mało wspólnego z realnym życiem publicznym: badacze chowają się w salach wykładowych niczym przebywający w zakazanym mieście reliktowi przedstawiciele świata mandarynów, zostawiając pole bitwy hochsztaplerom. Istnienie i zaangażowanie na współczesnej agorze wymaga uświadomienia sobie tego, jak wygląda dzisiejsza sfera publiczna (fora, blogi, audycje telewizyjne i radiowe, portale, muzyka protestu itd.) oraz jak jest zorganizowana społeczność, która na tych platformach komunikacyjnych funkcjonuje. Na tych płaszczyznach komunikacji rozgrywane są retorycznie co najmniej trzy rodzaje gier: 1) nadawanie ram interpretacji danemu wydarzeniu i związanym z nim emocjom (patos), 2) kreowanie tożsamości społecznej i rozdawanie ról w społecznym dramacie (etos) oraz 3) osiąganie założonych celów komunikacyjnych - informacyjno-perswazyjnych (logos). Ze Wstępu Spis treści: Część I. Inventio Aleksandra Szymków-Sudziarska Za kulisami sceny politycznej. Analiza komunikatów przedwyborczych z perspektywy psychologicznej Izabela Rudak Metoda etnograficzna Jacek Wasilewski Wodzowie kontra gracze. Analiza pentadyczna Krzysztof Polak Od skarbca do kiosku z kredytami. Semiotyczny obraz pieniądza w kulturze Część II. Dispositio Piotr Lewiński Analiza pragma-dialektyczna Milenia Fiedler Film jako sztuka perswazji Marek Kochan Metodologia analizy prasowych reklam narracyjnych Część III. Elocutio George Lakoff Metafory Terroru Marian Płachecki Panic Disorder jako forma uczestnictwa społecznego. Media w Polsce: władza druga, trzecia i czwarta Urszula Jarecka Retoryka wizualności. Pokazać katastrofę Krzysztof Szymanek O logicznej analizie tekstu Część IV. Memoria Anna Ewa Nita Motorówka w stoczni, czyli o wiarygodności pamięci Marta Spychalska O podatności tekstu na zapamiętanie na przykładzie sloganów Część V. Actio Aneta Załazińska Metoda analizy środków niewerbalnych pojawiających się podczas wypowiedzi (na podstawie programu Kuba Wojewódzki) Wojciech Jabłoński Miejsce wojennego pseudowydarzenia w politycznej retoryce - przykład konfliktu w Gruzji (sierpień 2008) Część VI. Konfrontacja z tekstem Bożena Keff Usuwanie kobiet - dyskurs a szacunek Albert Jawłowski Demistyfikacja mitu Michał Rusinek „Dzięki Panu historii". Dekonstrukcja jako lektura retoryczna Jakub Kloc-Konkołowicz Filozoficzna lektura tekstu
  20. Rewolucja rocka pozwala lepiej zrozumieć muzykę popularną, ale przede wszystkim - nas wszystkich, będących nieuchronnie spadkobiercami wydarzeń i tekstów kultury, które nadal rezonują we współczesności, choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Warto zapoznać się z alternatywną historią modernizmu w kulturze - rock to jedna z jego ostatnich autentycznych emanacji. Prof. Wojciech J. Burszta Książka Marcina Rychlewskiego jest samodzielnym, cennym i pomysłowym interdyscyplinarnym osiągnięciem badawczym, ale zarazem fascynującą lekturą, która urzeka swoją prostotą i dyscypliną. Jest to pierwsza tego rodzaju monografia rocka, odtwarzająca nie poszczególne aspekty zjawiska, na które dotąd kładziono akcent: jego niszowość czy rzekome przesłania ideologiczne, ale pewną - holistycznie ujętą - całość jego uwikłań w kulturę głównych nurtów XX wieku. Prof. Krzysztof Kłosiński Marcin Rychlewski (ur. 1972) - pracuje w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Interesuje się związkami pomiędzy literaturą a sztuką awangardową, kulturą rocka oraz mechanizmami współczesnego rynku wydawniczego. Autor książki Walka na słowa. Polemiki literackie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych (2004), współautor i współredaktor książek zbiorowych: Po co nam rock? Między duszą a ciałem (2003) i Kontrkultura. Co nam z tamtych lat? (2005). Publikował między innymi w „Tekstach Drugich", „Przestrzeniach Teorii", „Kulturze Współczesnej" i „Kulturze Popularnej". Wyróżniony w konkursie K. i M. Górskich (2005). Wkrótce ukaże się jego kolejna książka - Literatura i sztuka nowoczesna.
  21. Rozmawiamy z doktorem Radosławem Łazarzem, historykiem idei, melancholikiem Czym obecnie zajmuje się filozofia? Często podejrzewam, że zjadaniem samej siebie. Za postmodernistami kimkolwiek są, jeśli tylko są, mogę przyjąć, że grami różnego rodzaju kontekstami, tradycjami zwyczajami czy stylami myślenia. Możliwe również, że zajmuje się wnikliwym studiowaniem siebie samej. W coraz mniejszym stopniu jednak uczy życia. To zadanie wydaje się ją onieśmielać. W porównaniu z okresem klasycznym (V w. p.n.e.) filozofia traci swoisty monopol. Przestała funkcjonować jako Nauka. Rolę filozofii przyrody zastąpiły nauki ścisłe i one też służą współcześnie objaśnianiu światu, czyli budowaniu mądrości. Przestała też być „nauczycielką życia". W tej roli zastąpiły ją w wersji popularnej rozmaite poradniki lub dla bardziej wymagających rozmaite techniki pracy nad sobą czy treningi osobiste. Współczesna filozofia stała się po prostu jedną z wielu akademickich dyscyplin i być może dobrze jej z tym. Czy filozof może przeżyć uprawiając filozofię? Przeżyć? Tak, może przeżyć. W tym zawodzie raczej nie spotykamy się z trującymi substancjami wybuchającymi nagle paczkami czy przesyłkami listowymi. Oczywiście może przeżyć. Filozofia może być dobrym przygotowaniem do rozwijania samodzielnego myślenia, łatwiejszego pokonywania schematów czy stawiania ciekawych pytań. Może też być pomocna przy pracy z ludźmi ze względu na często pozyskiwaną w czasie studiów lub umacnianą, umiejętność uważnego obserwowania ludzi i świata. Przy współczesnym „tempie życia" refleksyjność może stać się ogromnym atutem na rynku pracy. Podobnie jak umiejętność szybkiego przystosowania się do zmiany warunków. W swojej pracy doktorskiej („Polska myśl polityczna XVI wieku w świetle koncepcji państwa Andrzeja Frycza Modrzewskiego i Stanisława Orzechowskiego") zajął się Pan związkami pomiędzy filozofią polityczną a dążeniem do szczęścia. Czy we współczesnej filozofii nadal istnieje nurt, który postrzega politykę jako cel do zapewnienia społeczeństwom szczęścia? Chciałbym móc odpowiedzieć: tak. Współcześnie jednak tego typu kwestie zostałyby uznane za zbyt roszczeniowe lub za zbyt totalne wizje. Bardziej prawdopodobne jest odwołanie się do „eudajmonizmu politycznego" przez historię filozofii. Równocześnie można stwierdzić, że jakąś część uwagi poświęca się szczęściu, jako takiemu ale jest to raczej szczęście jednostki niż całych grup społecznych. Czy widzi Pan takie dążenia, elementy takiej filozofii, u współczesnych partii politycznych w Polsce lub na świecie? Jak już wspomniałem kwestia powyższa formułowana w taki właśnie sposób jest dość drażliwa. Możemy przyjąć, że pewne kwestią związane z eudajmonią (szczęśliwością) zawsze będą bliskie człowiekowi, czy to jako jednostce czy jako pewnej sumie ludzi (społeczności, społeczeństwu). Istnieją dziś nurty odwołujące się do tradycji myślenia o szczęśliwości, ale nie mógłbym jednoznacznie stwierdzić, że przyjmują one szczęśliwość jako dobro naczelne. To znaczy takie, do którego dąży się przede wszystkim. Jest Pan zafascynowany postacią N.F.S. Grundtviga. Jak filozofia duńskiego luterańskiego pastora ma się do zagadnień szczęśliwości? Luteranizm i duchowni kojarzą się raczej z surowością obyczajów i wstrzemięźliwością, a cechy takie współczesny człowiek zaliczy raczej do "nieszczęśliwości". Można je też zaliczyć do ascezy. Co jest o tyle zabawne, że luteranizm neguje ascezę w jej właściwym dla katolicyzmu znaczeniu. Grundtvig wydaje się być dobrym przykładem połączenia kilku ważnych aspektów jego czasów. W uproszczeniu możemy powiedzieć, że jako Skandynaw silnie rozbudowuje myślenie społeczne, zwraca szczególną uwagę na humanistyczne aspekty bycia i stara się postrzegać innych przez pryzmat człowieczeństwa właśnie. Próbuje też dokonać w dość romantycznym duchu rekonstrukcji duńskiej tożsamości w oparciu o „tradycję wikińską". Dokonuje też reformy liturgicznej - wbrew dotychczasowym luterańskim zwyczajom stopniowo wprowadza zwyczaj cotygodniowej możliwości przystąpienia do komunii. Należy zaznaczyć, że w owym czasie (dzisiaj czasami również) w myśl najbardziej konserwatywnych luterańskich praktyk kościelnych można było uczestniczyć w Eucharystii cztery razy do roku. Zazwyczaj podczas najważniejszych świąt kościelnych (czyli w czasie: Bożego Narodzenia, Wielkiego Piątku, pierwszego dnia Wielkiej Nocy i Wniebowstąpienia lub Zielonych Świątek). Pod pewnymi względami Grundtvig stanowi opozycję wobec swojego bardziej znanego rodaka z tego samego czasu S. Kierkegaarda. Obaj przeżywają silne napięcia emocjonalne i opracowują własne metody postępowania sobie z nimi. O obu można twierdzić, że są nieszczęśliwi lub niezbyt szczęśliwi, ale usilnie poszukują recepty przeciw własnym problemom i znajduję ją w relacji z Bogiem. Obaj zajmują się aktywnie problematyką wiary, ale dochodzą do odmiennych wniosków. Kierkegaard koncentruje się wokół indywidualnego przeżywania relacji z Bogiem, Grundtvig natomiast zwraca uwagę na jej społeczny charakter a indywidualne przeżycie owej relacji wyraża poprzez treści związane z Sakramentem Ołtarza. W dodatku silny humanitaryzm Grundtviga przekłada się na jego inkluzyjne podejście do innych. Wbrew częstym w jego epoce poglądom rozważał on choćby równe traktowanie chrześcijan i niechrześcijan, wszyscy oni są ludźmi a kryterium wiary/religii nie powinno być decydujące w kontaktach z innymi. Innym Pańkim konikiem jest monarchia Franciszka Józefa. Czy to właśnie ten szczęśliwy kraj i szczęśliwe czasy, w których chciałby Pan żyć? Ten kraj piwem i piwem płynący? Nie, żyję tu i teraz a mrzonki o innych czasach są tylko i wyłącznie próbami ucieczki od tego co tu i teraz. Są, jak sądzę, próbami odrzucenia odpowiedzialności za nas samych. Podąża Pan śladami dobrego wojaka Szwejka, odwiedza miejsca, w których był, kolekcjonuje przewodniki, nawet te po nieistniejących państwach i miejscach. To jeszcze filozofia czy już szukanie szczęścia w praktyce? To raczej praktykowanie pewnych, być może specyficznych odmian turystki. Podejmowanie gry ze światem możliwym i lekkie puszczanie oczka do świata istniejącego. W pewnym sensie to filozofowanie w podróży. Nie tylko fizycznej, przez miejsca, ale również podróży w czasie i między światami. Taka intelektualna igraszka.
  22. Właśnie dotarła do nas wiadomość, że 31 lipca zmarł Artur „Jurgi" Jurgawka. Jurgi był z nami od niemal 3 lat jako jeden z najaktywniejszych uczestników forum. Przez kilka miesięcy był też redaktorem KopalniWiedzy. Poeta, fan Opery, aktywny uczestnik sceny Atari XL/XE, autor świetnego bloga i, jak wynika z jego stopki w profilu na forum KW, miłośnik Jane Austin. Wiedzieliśmy, że często choruje, ale nigdy nie powiedział, jak poważny jest jego stan. Nie dopytywaliśmy. Przypuszczaliśmy, że po prostu jest słabego zdrowia. Teraz wiemy, że bardzo się myliliśmy. Jurgi zmarł w wieku 35 lat na nowotwór. Nie mieliśmy szansy poznać Go osobiście. Odpoczywaj w spokoju, Jurgi Ania i Mariusz
×
×
  • Dodaj nową pozycję...