Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36581
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    194

Ostatnia wygrana KopalniaWiedzy.pl w dniu 12 marca

Użytkownicy przyznają KopalniaWiedzy.pl punkty reputacji!

Reputacja

307 Wyśmienita

6 obserwujących

O KopalniaWiedzy.pl

  • Tytuł
    Duch Kopalni
  • Urodziny 01.05.2006

Informacje szczegółowe

  • Płeć
    Nie powiem

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

  1. Naukowcy opublikowali największą w historii mapę aktywnych supermasywnych czarnych dziur w centrach galaktyk czyli kwazarów. Są one, wbrew temu co zwykle myślimy o czarnych dziurach, jednymi z najjaśniejszych obiektów we wszechświecie. Bardzo silne promieniowanie kwazara powstaje w dysku akrecyjnym masywnej czarnej dziury. Opadające nań gaz i pył rozgrzewają się, świecąc silniej niż cała galaktyka, w której kwazar się znajduje. Na mapie zarejestrowano położenie w czasie i przestrzeni około 1,5 miliona kwazarów. Najstarsze z nich znajdują się w odległości ponad 12 miliardów lat świetlnych od Ziemi. Ten katalog kwazarów różni się od wszystkich poprzednich, gdyż zapewnia nam trójwymiarową największą ze wszystkich mapę wszechświata, mówi współtwórca mapy, profesor David Hogg z New York University i Flatiron Institute. To nie jest katalog z największą liczbą kwazarów, ani z najlepszymi pomiarami kwazarów. To katalog z największą zmapowaną w historii częścią wszechświata, dodaje. Katalog powstał na podstawie danych z teleskopu kosmicznego Gaia Europejskiej Agencji Kosmicznej. Celem teleskopu jest stworzenie mapy gwiazd w Drodze Mlecznej, jednak rejestruje on też obiekty poza naszą galaktyką, w tym inne galaktyki czy kwazary. Byliśmy w stanie dokonać pomiarów gromadzenia się materii we wczesnym wszechświecie, które są równie precyzyjne, co pomiary dokonane przez duże międzynarodowe projekty. To znaczące osiągnięcie, biorąc pod uwagę fakt, że korzystaliśmy z danych, które zostały zebrane przy okazji pracy skupionego na Drodze Mlecznej teleskopu Gaia, dodaje doktor Kate Storey-Fisher z Donostia International Physics Center w Hiszpanii, główna autorka artykułu opublikowanego w The Astrophysical Journal. Galaktyki, w których znajdują się kwazary są otoczone przez masywne halo z ciemnej materii. Badając kwazary, astronomowie mogą badać też ciemną materię. Ponadto mierząc odległości do kwazarów możemy lepiej rozumieć proces rozszerzania się wszechświata. Naukowcy z całego świata już wykorzystują nową mapę do pomiarów zmian gęstości materii w kosmosie, rozkład pustek kosmicznych czy drogę Układu Słonecznego w przestrzeni. Podczas tworzenia mapy wykorzystano trzeci zestaw danych z Gai, w którym znalazły się informacje o 6,6 milionach prawdopodobnych kwazarów, Wide-Field Infrared Survey Explorer oraz Sloan Digital Sky Survey. Połączenie tych zestawów danych pozwoliło na usunięcie z danych Gai „zanieczyszczeń” takich jak gwiazdy i galaktyki oraz bardziej precyzyjne określenie odległości do kwazarów. « powrót do artykułu
  2. Odkrycie naukowców z Uniwersytetu Jagiellońskiego daje nadzieję, że w przyszłości uda się leczyć postępujące zwłóknienia narządów wykorzystując w tym celu siły natury. Naukowcy z Krakowa zauważyli bowiem, że w pęcherzykach zewnątrzkomórkowych znajdują się biomolekuły mikro RNA wykazujące silne właściwości przeciwzwłóknieniowe. Pęcherzyki zewnątrzkomórkowe to biologiczne nanostruktury wydzielane przez komórki. Zbudowane są z podwójnej błony lipidowej, wewnątrz której znajdują się liczne substancje aktywne, w różne sposób oddziałujące na inne komórki. W eksperymentach in vitro oraz in vivo zaobserwowaliśmy, że po podaniu pęcherzyków zewnątrzkomórkowych następowała znacząca lub całkowita redukcja białek odpowiedzialnych za postępujące usztywnienie tkanek. W modelu zwłóknienia serca u zwierząt doświadczalnych wykryliśmy, że niektóre z badanych osobników już po dwóch tygodniach całkowicie cofnęły zwłóknienie w sercu, pomimo tego, że w tym samym okresie były one stymulowane czynnikiem powodującym zwłóknienie, mówi doktor Sylwia Bobis-Wozowicz, która kierowała pracami zespołu z UJ. Naukowcy przeprowadzili szczegółowe analizy, w trakcie których wykazali, że biomolekuły mikro RNA oddziałują na mRNA, będące nośnikiem informacji genetycznej. W mRNA znajdują się precyzyjne informacje dotyczące produkcji konkretnych białek. Okazało się, że biomolekuły mikro RNA hamują produkcję białek prowadzących do zwłóknień. Zatem podając odpowiednią ilość konkretnego mikro RNA w rejony tkanek, narządów czy komórek nadprodukujących białka zwłóknieniowe, możemy powstrzymać rozwój schorzenia, wyjaśnia uczona. Okazało się też, że mikro RNA działa uniwersalnie, tak samo w przypadku zwłóknień różnych narządów, czy to będą płuca, wątroba czy serce. Jednak aby myśleć o tego typu terapii, najpierw trzeba wyizolować pęcherzyki zewnątrzkomórkowe. Można to zrobić, hodując je z indukowanych pluripotencjalnych komórek macierzystych (iPSC). IPSC pozyskuje się w wyniku przeprogramowania dojrzałych komórek, do stanu pluripotencji, z zastosowaniem określonych procedur laboratoryjnych. Najpierw od pacjenta pobierane są komórki, na przykład z tkanki tłuszczowej lub krwi. Następnie przeprogramowuje się je do postaci komórek macierzystych iPSC, to znaczy takich, które mogą różnicować w kierunku różnego rodzaju tkanek. Uzyskane komórki hoduje się w specjalnych warunkach fizjologicznych, a następnie izoluje się z takich hodowli pęcherzyki. Zebrane pęcherzyki można podać dożylnie lub umieścić w hydrożelu hialuronowym, który jest neutralny dla organizmu. W ten sposób powstaje preparat, który można wstrzyknąć w miejsce zmienione chorobowo. Forma hydrożelu powoduje, że pęcherzyki będą z niego uwalniane stopniowo w odpowiednio wydłużonym okresie czasu. Dzięki temu zapewnimy większą skuteczność terapii i dłuższe oddziaływanie EVs na tkanki wykazujące tendencję do zwłóknień, opisuje nową technologię Bobis-Wozowic. Taki proces przygotowania indywidualnego preparatu leczniczego z wykorzystaniem własnych komórek pacjenta zajmuje około dwóch miesięcy. Naukowcy z UJ przypominają jednak, że pęcherzyki zewnątrzkomórkowe nie są immunogenne, zatem można założyć, że mogą one pochodzić z hodowli od innych dawców. Możliwe byłoby zatem produkowanie uniwersalnego leku, tym bardziej, że pęcherzyki dobrze znoszą przechowywanie przez dłuższy czas. Uczeni postanowili też sprawdzić, czy nie lepiej byłoby syntetyzować biomolekuły mikro RNA zamiast hodować iPSC. Z przeprowadzonych kalkulacji wynika, że wariant terapii z syntetycznym mikro RNA, choć technicznie wydaje się prostszy, kosztowałby kilkukrotnie więcej w porównaniu do wariantu, w których hodujemy komórki macierzyste i pozyskujemy z nich naturalne pęcherzyki EVs. Poza tym, niezaprzeczalną korzyścią, jaka płynie z hodowli naturalnej, jest biokompatybilność, a w przypadku terapii personalizowanych – całkowite wyeliminowanie ryzyka wystąpienia niepożądanych reakcji immunologicznych na podawany preparat, stwierdzają badacze. Naukowcy z UJ podkreślają, że jak dotąd nie zauważyli żadnych skutków ubocznych opracowanej przez siebie terapii, mimo że podczas eksperymentów wykorzystywali m.in. myszy z osłabionym układem odpornościowym. W tej chwili uczeni prowadzą badania i poszukują ich dalszego finansowania. Ze względu na wysokie koszty takich badań poszukujemy podmiotów z sektora firm farmaceutycznych i biotechnologicznych, zainteresowanych doskonaleniem tej technologii i docelowo wprowadzeniem jej na rynek. Nie wykluczamy przy tym przeprowadzenia dalszych prac badawczo-rozwojowych, w wyniku których podniesiony zostanie poziom gotowości technologicznej odkrycia. Zależy to jednak od dalszego finansowania i zaangażowania ewentualnych partnerów – mówi dr inż. Gabriela Konopka-Cupiał, dyrektor Centrum Transferu Technologii CITTRU UJ. « powrót do artykułu
  3. W miejscowości Hukkok w pobliżu Jeziora Tyberiadzkiego znaleziono największy w Galilei zespół tuneli i jaskiń wykorzystywanych w starożytności przez Żydów do ukrywania się przed Rzymianami. Badania ujawniły, że w ramach przygotowań do powstania z 66 roku (66–73) oraz powstania Szymona Bar-Kochby (132–136), miejscowa ludność przekształciła podziemną cysternę z czasów Pierwszej Świątyni, w kryjówkę. Na tym się jednak nie skończyło. Gdy nadeszło niebezpieczeństwo Żydzi przebili się przez jedną ze ścian mykwy i wykopali tunel łączący się z innymi jaskiniami. Pod domami Hukkok powstał z czasem największy zespół tuneli w Galilei. Tunele łączą ze sobą osiem jaskiń, w których można było się ukryć. Zakręty w tunelach kopano pod kątem 90 stopni, by utrudnić poruszanie się ciężko uzbrojonym Rzymianom ścigającym buntowników. Archeolodzy znaleźli dotychczas setki glinianych i szklanych naczyń, pierścień, w którym kiedyś osadzony był cenny kamień (samego kamienia nie odnaleziono) oraz wiele innych interesujących przedmiotów. Hukkok zamieszkane było przez Żydów już około 2000 lat temu. Talmud jerozolimski i talmud babiloński wspominają o mieszkających tam w III i IV wieku mędrcach, rabinach Pinkasie i Ezechiaszu. W 2011 roku na lokalnym wzgórzu, w pobliżu znalezionego właśnie kompleksu tuneli i jaskiń, odkryto szczątki synagogi z imponującymi mozaikami. Świątynia datowana jest na okres bizantyjski. Odkrycie zespołu tuneli z pewnością wniesie wiele nowych informacji do toczącego się od lat sporu o to, czy powstanie Bar Kochby ograniczało się do Judei i centralnego Izraela, czy też objęło również Galileę. W tej chwili badania pokazują, że znaczna część tuneli i kryjówek była po raz pierwszy wykorzystywana podczas postania z 66 roku, jednak pewne fragmenty datowane są na okres zbliżony do czasów Bark Kochby. Mamy nadzieję, że przyszłe prace przybliżą nas do odpowiedzi na te pytania, mówią dyrektorzy wykopalisk, Uri Berger i Yinon Shivtiel. « powrót do artykułu
  4. Przemysłowa produkcja oraz regulacje stanowią zagrożenie dla serów z niebieską pleśnią i camembertów. Sytuacja jest tak poważna, że sery takie mogą zniknąć. Wszystko przez presję selekcyjną, jaką przemysłowa produkcja sera wywiera na grzyby używane do ich produkcji. Sery z niebieską pleśnią powstają dzięki Penicilium roqueforti. Na szczęście dla ich producentów pojawiła się nadzieja. Na mało znanym serze z niebieską pleśnią, Termignon, który wytwarzany jest przez kilka farm w Alpach Francuskich, odkryto nieznaną dotychczas populację P. roqueforti. Dotychczas na świecie znane były tylko cztery populacje gatunku P. roqueforti, mówi Jeanne Ropars, która wraz z Tatianą Giraud i zespołem z Laboratoire Écologie, Systématique et Évolution przeprowadziła sekwencjonowanie genetyczne nowo odkrytej populacji. Wśród tych czterech znanych populacji znajdują się dwie dzikie, odpowiedzialne za gnicie owoców, powstawanie kiszonki i rozkład niektórych rodzajów żywności. Dwie pozostałe populacje wykorzystywane są do produkcji serów. Jedna z nich została prawnie zarezerwowana dla Roqueforta o chronionej nazwie pochodzenia (POD). Wszystkie inne sery z niebieską pleśnią wytwarzane są za pomocą grzybów z drugiej z udomowionych populacji. Żeby wytwarzać duże ilości sera metodami przemysłowymi producenci wyselekcjonowali szczepy, które spełniają ich wymagania. Szczepy te muszą dawać ser o odpowiednim wyglądzie, zapachu, w serze nie mogą występować nieapetyczne przebarwienia oraz mykotoksyny. Ponadto szczep musi jak najszybciej kolonizować ser. Przemysłowa produkcja – a na nasze stoły trafia niemal wyłącznie żywność wytwarzana przez przemysł – wywarła tak olbrzymią presję selekcyjną na P. roqueforti, że doszło do ekstremalnego zubożenia bioróżnorodności grzybów. Udomowiliśmy te niewidzialne organizmy tak, jak udomowiliśmy psy czy kapustę. Ale stało się to, co dzieje się zawsze z organizmami – małymi czy dużymi – które poddamy drastycznej selekcji, dochodzi do znacznego zubożenia ich puli genetycznej, wyjaśnia Ropars. Grzyby zdolne są do rozmnażania płciowego i bezpłciowego. Przemysł polega głownie na rozmnażaniu bezpłciowym, tworząc klony. W wyniku tego przemysłowe szczepy nie są w stanie rozmnażać się z innymi szczepami, co wzbogaciłoby ich zróżnicowanie genetyczne. Więc z czasem powiększa się degeneracja takich szczepów. Populacja używana w Roqeforcie PDO nie była poddana aż tak silnej presji, więc zachowała nieco większą różnorodność. Jednak klony używane do produkcji wszystkich innych serów z niebieską pleśnią są już niemal bezpłodne. Problem dotyka nawet najmniejszych producentów serów. Przez długi czas hodowali oni własne szczepy P. roqueforti, ale obecnie niemal całkowicie polegają na szczepach dostarczanych im przez wielkich producentów, którzy zaopatrują cały przemysł, mówi Giraud. W wyniku tego procesu grzyby przez wiele pokoleń poddanych rozmnażaniu bezpłciowemu kumulowały mutacje genetyczne, przez co stały się praktycznie bezpłodne. A to niekorzystnie wpływa na produkcję sera. To właśnie się dzieje, gdy całkowicie zrezygnujemy z rozmnażania płciowego, dodaje Giraud. Na szczęście odkryto nową populację w serze Termignon. Przemysłowo wykorzystywana populacja może więc zostać genetycznie wzbogacona. To jednak wymaga podjęcia ryzyka rozmnażania płciowego. Grzyby zostaną wzbogacone genetycznie, ale wytwarzany przez nie ser będzie bardziej zróżnicowany. Z taśm nie będą schodziły identyczne produkty. Ser z niebieską pleśnią ma poważne kłopoty, ale w przypadku camemberta sytuacja jest jeszcze gorsza. Ten rodzaj sera stoi na krawędzi zagłady. Ser produkowany jest ze zmutowanego pojedynczego szczepu Penicillium camemberti dającego idealnie białą pleśń. W 1898 roku został on wyselekcjonowany do produkcji Brie, a w 1902 do produkcji Camemberta. Od tamtej pory szczep ten rozmnażany jest drogą bezpłciową. Jeszcze do lat 50. można było spotkać camemberty z szarą, zieloną czy pomarańczową pleśnią na skórce. Jednak przemysł uznał, że nie wygląda to dobrze i wyeliminował szczepy nadające takie kolory. Pozostał tylko szczep od białej pleśni. Kolejne pokolenia „białego” P. camemberti, które już dawno utraciły zdolność do rozmnażania płciowego, stopniowo przestawały być zdolne również do rozmnażania bezpłciowego. Obecnie producenci camembertów mają coraz większe trudności z pozyskaniem sporów P. camemberti zdolnych do wytworzenia sera. Przemysł spożywczy ma więc problemy, które sam spowodował. Obecnie specjaliści zastanawiają się, co zrobić. Być może trzeba będzie wrócić do dzikich populacji grzybów i ponownie rozpocząć długotrwały proces ich udomowienia? Jednak przemysł chce iść na skróty. Przedstawiciele przemysłu pytają nas, czy można edytować geny grzybów czy wymusić na nich tworzenie większej ilości sporów, mówi Giraud. To jednak nie rozwiąże problemu. Edycja genów to inny rodzaj selekcji. To, czego obecnie potrzebujemy to różnorodność zapewniania przez rozmnażanie płciowe osobników o różnych genomach, dodaje uczona. Nie wszystko jest stracone. W serze naturalnie występuje Penicilium biforme, grzyb bardzo podobny genetycznie do P. camemberti. Wykorzystanie go będzie jednak oznaczało, że brie czy camemberty – nawet od tego samego producenta – będą charakteryzowały się różnorodnością smaku, koloru czy tekstury. Pozostaje pytanie, czy przemysł jest na to gotowy i czy gotowi są konsumenci, od dziesięcioleci przyzwyczajeni do ujednoliconych przemysłowych produktów spożywczych. « powrót do artykułu
  5. Podczas 5th Lunar and Planetary Science Conference naukowcy ogłosili odkrycie wielkiego wulkanu na Marsie. Nie wykluczają też, że u jego stóp znajduje się pogrzebany lodowiec. Wulkan odkryto na wyżynie wulkanicznej Tharsis w pobliżu równika. To właśnie na Tharsis znajduje się najwyższa góra Układu Słonecznego, Olympus Mons. Co ciekawe, nowo odkryty wulkan był wielokrotnie fotografowany już od czasu misji Mariner 9 w 1971 roku. Uległ jednak tak znacznej erozji, że dotychczas nikt go nie rozpoznał. A ma imponujące rozmiary. „Wulkan Noctis” – bo tak został wstępnie nazwany – ma 9022 metry wysokości i 450 kilometrów szerokości. Jego współrzędne to 7°35' S, 93°55' W. Olbrzymie rozmiary i widoczne ślady licznych modyfikacji wskazują, że był bardzo długo aktywny. W jego południowo-wschodniej części widoczny jest cienki depozyt materiału wulkanicznego, pod którym prawdopodobnie znajduje się lodowiec. Połączenie wielkiego wulkanu o bogatej historii oraz możliwych pokładu lodu czynią z okolic wulkanu niezwykle interesujący cel przyszłych misji badawczych. Badaliśmy geologię okolicy, gdzie w ubiegłym roku odkryliśmy pozostałości lodowca, gdy nagle zdaliśmy sobie sprawę, że badamy wnętrze wielkiego wulkanu, który uległ silnej erozji, mówi główny autor badań, doktor Pascal Lee z SETI Institute i Mars Institute z Ames Research Center. Tym, co naprowadziło naukowców na ślady wulkanu, były liczne cechy charakterystyczne badanego obszaru. Zauważyli wyniesione płaskowyże tworzące łuk, łagodnie opadające stoki zewnętrzne rozciągające się na 225 kilometrów w różnych kierunkach, w centrum znajdowały się pozostałości kaldery. Widoczne są też ślady pozostawione przez płynącą lawę, depozyty piroklastyczne czy złoża uwodnionych minerałów. Ten obszar Marsa znany jest z występowania różnego rodzaju uwodnionych minerałów pochodzących z różnych okresów historii Czerwonej Planety. Od dawna podejrzewano, że ma to związek z działalnością wulkaniczną. Więc znalezienie tutaj wulkanu nie jest zaskoczeniem, wyjaśnia współautor badań, Sourabh Shubham z University of Maryland. W okolicach wulkanu zidentyfikowano też pole z depozytami wulkanicznymi o powierzchni 5000 km2. « powrót do artykułu
  6. Badacze z Wydziału Konserwacji Wielkiego Muzeum Egipskiego, egipskiego Narodowego Instytutu Standardów, Wydziału Konserwacji Instytutu Sztuki Projektowania Toyo w Tokio oraz Taibah University w Arabii Saudyjskiej poinformowali, że wasabi może być bezpiecznym biocydem wykorzystywanym do konserwacji papirusów. Naukowcy przeprowadzili eksperymenty z wpływem oparów wasabi na malowany papirus zaatakowany przez grzyby. Infekcje papirusów grzybami to poważny problem muzeów na całym świecie. Dotyczy on nie tylko najbardziej znanych papirusów – malowanych – ale również przedmiotów wykonanych z tego materiału, jak chociażby łodzie czy kosze. Naukowcy wykorzystali papirus przygotowany w ramach ćwiczeń z konserwacji papirusów na Wydziale Konserwacji Wielkiego Muzeum Egipskiego. Został on pomalowany pigmentami odpowiadającymi pigmentom używanym w starożytności. Następnie przez 120 dni był przechowywany w temperaturze 100 stopni Celsjusza. W ten sposób postarzono go o 1000 lat. Później wystawiono go na działanie licznych gatunków grzybów, które zwykle znajduje się na papirusach. Z proszku wasabi i wody destylowanej naukowcy przygotowali bardzo gęstą pastę. Umieścili ją na folii aluminiowej w pobliżu papirusu, wystawiając tym samym „zabytek” na oddziaływanie oparów wasabi. Pod trzech dniach uczeni przeprowadzili dokładne analizy papirusu. Stwierdzili, że wasabi zabiło grzyby, a jednocześnie wytrzymałość papirusu na rozciąganie zwiększyła się o 26%. Co ważne, nie pojawiły się żadne zauważalne zmiany koloru, ani na fragmentach pokrytych pigmentami, ani na samym papirusie. Badania metodami spektroskopii fourierowskiej w podczerwieni (FTIR) i spektroskopii rentgenowskiej z dyspersją energetyczną (EDX) pokazały, że po wystawieniu na oddziaływanie wasabi w papirusie zaszły minimalne, pomijalne, zmiany chemiczne. Udany eksperyment to ważna wiadomość dla ekspertów zajmujących się papirusami. Niektóre z wcześniej stosowanych metod walki z grzybami były dla papirusów równie niebezpieczne, co same grzyby. Tymczasem konserwatorzy robią wszytko, by w czasie pracy co najmniej nie pogorszyć stanu zabytku. Autorzy badań chcą sprawdzić swoją metodę konserwacji z użyciem wasabi na innych materiałach organicznych, tekstyliach i papierze. Tymczasem Wielkie Muzeum Egipskie już zapowiedziało, że wasabi będzie używane w jego pracowniach konserwatorskich. « powrót do artykułu
  7. Dzieje migracji człowieka, pojawiania się naszego gatunku na kolejnych terenach, to historia fascynująca i wciąż nie do końca poznana. Nawet jeśli chodzi o czasy stosunkowo niedawne. Nowe badania przeprowadzone, między innymi, przez naukowców z Simon Fraser University (SFU) oraz National Archaeological Anthropological Memory Management z Curaçao wskazują, że ludzie pojawili się na tej wyspie o setki lat wcześniej, niż sądziliśmy. Od 2018 roku prowadzony jest na Curaçao program badawczy, którego celem jest lepsze rozumienie długoterminowych zmian bioróżnorodności wyspy oraz ich związków z obecnością człowieka. Niedawne badania archeologiczne, opublikowane na łamach Journal of Coastal and Island Archeology, wykazały, że ludzie dotarli na Curaçao pomiędzy rokiem 3758 a 3650 przed naszą erą (5735–5600 cal BP). To nawet 850 lat wcześniej, niż wskazywały dotychczasowe dane. Wynik taki uzyskano przez datowanie radiowęglowe metodą akceleratorowej spektrometrii mas węgla drzewnego z Saliña Sint Marie, najstarszego znanego stanowiska archeologicznego na wyspie. Te nowe dane przesuwają czas zasiedlenia Curaçao na ten sam okres, gdy ludzie zasiedlili wyspy na północ od Curaçao. To sugeruje, że migracja ludzi z kontynentu na wyspy położone dalej na północy mogła być związana z pojawieniem się człowieka na Curaçao, stwierdza profesor Christina Giovas z SFU. Na razie jednak nie wiadomo, czy tak rzeczywiście było. Profesor Giovas dodaje, że nowa data przybycia człowieka na należącą do Antyli Holenderskich wyspę może wskazywać, że kolonizacja wysp u północno-zachodnich wybrzeży Wenezueli również mogła rozpocząć się wcześniej niż sądzono. W międzynarodowy projekt zaangażowane są też Instytut Geoantropologii im. Maxa Plancka, University of Queensland oraz InTerris Registeries. Naukowcy planują wrócić na Curaçao w 2025 roku. « powrót do artykułu
  8. Interakcja pomiędzy Ziemią a Marsem wpływa na prędkość prądów w głębiach oceanów i klimat na naszej planecie. Naukowcy z Uniwersytetów w Sydney i Sorbonie odkryli trwający 2,4 miliona lat cykl, który powiązali z ocieplaniem klimatu Ziemi. Odkrycia dokonali podczas badań, których celem było stwierdzenie, czy głębokie prądy oceaniczne spowalniają czy przyspieszają w miarę ocieplania się klimatu. W tym celu wykorzystali dane z setek odwiertów geologicznych wykonanych w ciągu ponad 50 lat. Dostrzegli powtarzający się co 2,4 miliona lat wzór zmiany prędkości prądów. W danych z osadów oceanicznych z zaskoczeniem zauważyliśmy cykl o długości 2,4 miliona lat. Jest tylko jedno wytłumaczenie istnienia tego cyklu: interakcja pomiędzy Marsem a Ziemią, mówi doktor Adriana Dutkiewicz z University of Sydney. Na klimat wpływają różne oddziaływanie. Te, które pochodzą spoza systemu klimatycznego, zwane są wymuszeniami. A jednym z rodzajów wymuszeń są wymuszenia astronomiczne, jak np. zmiany aktywności Słońca czy orbity ziemskiej. Najbardziej znanymi z takich wymuszeń są cykle Milankovicia, czyli zmiany parametrów orbity Ziemi (ekscentryczności, nachylenia ekliptyki i precesji). Do zmian ekscentryczności dochodzi 4-krotnie w ciągu około 400 000 lat, nachylenie osi Ziemi w stosunku do ekliptyki zmienia się w okresie 41 000 lat, a cały cykl precesji osi  Ziemi trwa 26 000 lat. Nieliczne pośrednie dane wskazują też na wpływ znacznie bardziej długoterminowych wymuszeń astronomicznych na klimat naszej planety. Adriana Dutkiewicz, R. Dietmar Müller z Uniwersytetu w Sydney oraz Slah Boulila z Uniwersytetu Sorbońskiego zauważyli wyraźne ślady w osadach, świadczące o tym, że średnio co 2,4 miliona lat dochodzi do zmian prędkości prądów płynących w głębiach oceanów. Oddziaływania grawitacyjne planet w Układzie Słonecznym nakładają się na siebie i ta interakcja, zwana rezonansem, zmienia ekscentryczność (mimośród) orbit planet, czyli odchylenie ich kształtu od okręgu. Dla Ziemi zmiana taka oznacza, że dociera do nas więcej promieniowania słonecznego i co 2,4 miliona lat mamy cieplejszy klimat. Australijsko-francuski zespół odkrył korelację pomiędzy tym wydarzeniem, a przerwami w danych z osadów, świadczącymi o silniejszej cyrkulacji w głębinach. Przeprowadzone badania sugerują, że takie wzmocnienie cyrkulacji głębinowej mogło odgrywać istotną rolę w czasie dawnych zmian klimatu. A to może oznaczać, że jeśli – z powodu obecnego ocieplenia – rzeczywiście dojdzie do znacznego osłabienia Atlantyckiej Południkowej Cyrkulacji Wymiennej (AMOC), która ogrzewa Europę zapewniając nam łagodny klimat, a głębszym partiom oceanu zapewnia dostawy tlenu i składników odżywczych, to wzmocnienie głębinowych wirów oceanicznych może przynajmniej częściowo skompensować osłabienie się AMOC. Wiemy, że istnieją co najmniej dwa oddzielne mechanizm wpływające na mieszanie się wód w głębokich partiach oceanów. Jednym z nich jest AMOC. Wydaje się, że wiry w głębi oceanów odgrywają ważną rolę, gdy ocean się ogrzeje. Poprawiają one wentylację wody. Oczywiście nie będą one odgrywały takiej samej roli jak AMOC w zakresie transportu wody z niższych na wyższe szerokości geograficzne i z powrotem, mówi profesor Müller. Wiry, o których mowa, sięgają strefy abisalu, powodując erozję dna i pozostawiając charakterystyczne osady. Nasze dane z głębi oceanów sięgają 65 milionów lat wstecz i sugerują, że w cieplejszych oceanach cyrkulacja głębinowa jest silniejsza. Być może mechanizm ten zapobiegnie stagnacji oceanu, nawet gdy AMOC osłabnie lub całkiem się zatrzyma, mówi doktor Dutkiewicz. « powrót do artykułu
  9. Na całym świecie obserwuje się wzrost liczby przypadków legionelozy. To dość rzadka, ale niebezpieczna choroba układu oddechowego. Zabija około 10% chorych. Znamy drogi jej rozprzestrzeniania się oraz sezonowe trendy zachorowań. Jednak naukowcy wciąż nie potrafią rozwikłać zagadki rosnącej liczby zachorowań na świecie. Uczeni z nowojorskiego University at Albany powiązali właśnie legionelozę z... coraz czystszym powietrzem. A konkretnie ze spadkiem stężenia dwutlenku siarki. Legionelozę powodują bakterie z rodzaju Legionella, które rozwijają się w glebie i zbiornikach wodnych, od jezior i sztucznych stawów po systemy klimatyzacji. Do zakażenia dochodzi podczas wdychania wodno-powietrznego aerozolu. Można zarazić się pod prysznicem, z systemu klimatyzacji czy w trakcie korzystania z jacuzzi. Ludzie nie zarażają się od siebie nawzajem. Naukowcy z Albany, badając zagadkę rosnącej liczby zachorowań na legionelozę – a w USA liczba przypadków w latach 2000–2018 zwiększyła się aż 9-krotnie, najszybszy zaś wzrost notuje się w stanie Nowy Jork – skupili się na badaniu wpływu chłodni kominowych. Te przemysłowe urządzenia służące do chłodzenia wody np. na potrzeby elektrowni, są znanym źródłem zachorowań na legionelozę. Wydobywa się z nich aerozol wodno-powietrzny, w którym mogą znajdować się bakterie. Przy sprzyjających warunkach atmosferycznych aerozole z bakteriami mogą przemieszczać się przez wiele kilometrów, zarażając na swojej drodze ludzi. Dlatego też na przykład w stanie Nowy Jork wszystkie czynne chłodne kominowe muszą być co 90 dni badane pod kątem obecności Legionelli. Uczeni przyjrzeli się ogólnokrajowym danym dotyczącym zachorowań na legionelozę, przeanalizowali liczbę przypadków oraz miejsce zamieszkania chorych. Wzięli pod uwagę warunki atmosferyczne, takie jak stężenie dwutlenku siarki w danym miejscu, temperaturę, opady, wilgotność względną i natężenie promieniowania ultrafioletowego. Dodatkowo skupili się na samym Nowym Jorku i sprawdzili, czy istnieje zależność pomiędzy stężeniem dwutlenku siarki w powietrzu, lokalizacją chłodni kominowej oraz przypadkami legionelozy. Analiza wykazała istnienie zależności pomiędzy obecnością dwutlenku siarki a zachorowaniami. Dwutlenek siarki zakwasza powietrze, zmniejsza jego pH. A w niższym pH bakterie Legionella żyją krócej. Szczyt światowej emisji dwutlenku siarki przypadł na rok 1980. Od tamtej pory ludzkość emituje coraz mniej tego gazu – chociaż w Azji i Afryce emisja rośnie. Mniej dwutlenku siarki w powietrzu oznacza, że środowisko w aerozolu wodno-powietrzym jest bardziej zasadowe, przez co Legionella żyje dłużej i może rozprzestrzeniać się z chłodni kominowej na większym obszarze. Legionella może rozprzestrzeniać się w aerozolach na duże odległości, a wpływ na to mają warunki atmosferyczne, jak wilgotność, temperatura, prędkość i kierunek wiatru. Ryzyko hospitalizacji związane z legionelą rośnie w pobliżu chłodni kominowych. Wykazaliśmy, że takie zwiększone ryzyko istnieje w promieniu 7,3 kilometra od chłodni i w ciągu dwóch dekad odległość ta się zwiększyła, mówi współautor badań Arshad A. Nair. Naukowcy odkryli zatem niepożądany skutek uboczny regulacji dotyczących jakości powietrza. W tym przypadku niekorzystne skutki efektu ubocznego są znacznie mniejsze niż korzyści zdrowotne związane z czystszym powietrzem. Nasze badania to próba zidentyfikowania takich skutków ubocznych. To pomoże nam w opracowaniu metod ich uniknięcia przy jednoczesnym zachowaniu jakości powietrza, dodaje jeden z autorów pracy, Fangqun Yu. « powrót do artykułu
  10. Rozwój osobisty to klucz do udanego życia prywatnego i zawodowego. Nie dziwi więc, że książki na ten temat cieszą się dużą popularnością wśród czytelników. I to bez względu na wiek, światopogląd czy życiowy etap, na którym dana osoba się znajduje – w końcu każdy może mieć inny plan rozwoju osobistego, tak samo jak i inne cele czy marzenia. Jak jednak poruszać się w gąszczu dostępnych publikacji na ten temat? Chcesz poznać książki o rozwoju osobistym, które warto przeczytać? Dziś weźmiemy pod lupę ofertę księgarni internetowej Mando. Zapraszamy do lektury!   Zadbaj o swój rozwój osobisty. Książki Ci w tym pomogą! W Mando znajdziesz wiele książek o rozwoju osobistym, które staną się dla Ciebie pomocą w samodoskonaleniu. Jesteś na etapie odkrywania swojej życiowej drogi? Szukasz przepisu na zachowanie człowieczeństwa we współczesnym, stechnologizowanym świecie? Pragniesz poprawić zawodową pewność siebie? A może chcesz zrozumieć ludzkie, a więc i własne emocje? To wszystko (i o wiele więcej!) mieści się w wyjątkowo szerokim pojęciu, jakim jest rozwój osobisty. Książki, które są dostępne w Mando, zostały napisane przez autorów zarówno na podstawie ich własnych przeżyć oraz doświadczeń życiowych, jak i w oparciu o zdobytą przez nich wiedzę. Będą one zatem dla Ciebie źródłem wielu inspiracji, a także wsparcia przy pracy nad sobą. Książki o rozwoju osobistym zachęcą Cię również do pogłębienia zainteresowań, poszerzenia umiejętności czy krytycznego myślenia, tak cennego w dzisiejszych czasach.   Najlepsza książka o rozwoju osobistym – czy taka istnieje? Wiesz już, że książki o rozwoju osobistym mogą inspirować, skłaniać do poszukiwań i dać cenne, a nieraz wręcz przełomowe rady dotyczące tych dziedzin życia, jakich dotyczą. Ale jak wybrać tę idealną? Oczywiście nie istnieje jedna najlepsza książka o rozwoju osobistym. Jak już wspomnieliśmy, jest to bardzo szeroka kategoria, każdy czytelnik może też może nieco inaczej postrzegać rozwój osobisty. Książki, mające pomóc odnaleźć ten „brakujący element” będą też różne w zależności od etapu życia, na jakim znajduje się ich odbiorca. Naszym zdaniem są jednak takie książki o rozwoju osobistym, które bez kozery można nazwać uniwersalnymi. Zalicza się do nich na pewno publikacja Jak być człowiekiem autorstwa Svena Brinkmanna. Duński profesor psychologii pochyla się w niej nad pytaniami o to, czy jesteśmy efektem ewolucji czy dziełem Boga, czy też jak pozostać sobą w świecie, w którym coraz więcej technologii, a coraz mniej… tytułowego człowieka.   Książki o rozwoju osobistym, które warto przeczytać To oczywiście dopiero początek. Do książek, o które warto oprzeć swój plan rozwoju osobistego, należą też np. dostępne w księgarni Mando pozycje Jacka Fiłka czy Magdaleny Kieferling. Publikacja O nadziei. Historyczne i analityczne wprowadzenie do fenomenologii nadziei, którą napisał prof. Jacek Fiłek, uznawany za jednego z najwybitniejszych polskich filozofów, to najlepsza książka o rozwoju osobistym do czytania w obecnych czasach, naznaczonych wcale jeszcze nie tak odległą pandemią czy wojną toczącą się za wschodnią granicą. Poruszającą zupełnie inne tematy, acz również potrzebną publikacją, jest książka autorstwa Magdaleny Kieferling pt. Pewna ty! Jak być skuteczną w pracy i nie zwariować, skierowana do kobiet, które mają dylematy związane ze swoją karierą i życiem zawodowym. Wymienione przez nas w artykule książki o rozwoju osobistym kupisz na stronie internetowej księgarni Mando. Znajdziesz je pod tym linkiem: https://mando.pl/ksiazki/mando-inside-ksiazki-psychologiczne/rozwoj-osobisty « powrót do artykułu
  11. W trakcie prowadzonych od 2 lat wykopalisk w centrum Kalmaru w Szwecji archeolodzy znaleźli niemal 30 000 przedmiotów, w tym złoty pierścień i szklany amulet. Naukowcy odsłonili setki budynków, ulice i latryny z lat ok. 1250–1650. Jest wśród nich około 50 średniowiecznych zabudowań, 10 ulic oraz część starych murów miejskich znajdujących się na terenie byłego centrum średniowiecznego Kalmaru, niedaleko renesansowego zamku Kalmar Slott. Archeologom rzadko zdarza się możliwość do prowadzenia prac na tak dużym nieprzerwanym obszarze istniejącego miasta. Mieliśmy okazję zajrzeć za zasłonę średniowiecznego miasta i badać, jak żyli ludzie, co jedli i pili, jak ich życie zmieniało się w czasie. Archeologia stała się dziurką od klucza, przez którą podglądamy historię średniowiecza, uczymy się, jak wyglądało życie przed setkami lat, mówi Magnus Stibéus z Państwowego Muzeum Historycznego, którego eksperci prowadzą wykopaliska. Projekt badawczy zmierzał ku końcowi, gdy archeolodzy trafili na dwa spektakularne zabytki, złoty pierścień oraz szklaną gemmę (alsengemmen). Pierścień zachował się w doskonałym stanie, jest jak nowy. Widnieje na nim Chrystus. Ktoś najwyraźniej miał pecha i go zgubił. Pierścień i gemma zostały znalezione w kontekście, który archeolodzy zinterpretowali jako wysypisko odpadów. Z tym, że gemma jest uszkodzona, więc właściciel mógł ją wyrzucić. Pierwszą szklaną gemmę tego typu znaleziono w 1871 roku na duńskiej wyspie Als, stąd ich nazwa alsengemmen. Spotyka się je w kontekście zarówno kościelnym – gdzie zdobią na przykład naczynia liturgiczne – jak i świeckim. Specjaliści sądzą, że były amuletami pielgrzymów. Gemma z Kalmaru datowana jest na XIII–XIV wiek i przedstawiono na niej trzy postaci. Produkcja takich gemm rozpoczęła się prawdopodobnie w drugiej połowie VIII wieku na terytorium Fryzji, w X wieku były one powszechnie używane w kościołach i wytwarzano je między innymi w Westfalii i Saksonii. Niemal wszystkie takie gemmy znajdowane są w Europie Północnej, chociaż trzy znaleziono też w okolicach Kijowa. Przed dziesięcioleciami również na zamku w Kalmarze odkryto szklaną gemmę. Znajdowała się w warstwie z XIII wieku. Kolejnym niezwykłym znaleziskiem są pozostałości kamienia runicznego, który może pochodzić z kurhanu na cmentarzu w Kalmarze, który istniał jeszcze w XII wieku. Archeolodzy trafili też na cegłę z odciskiem kociej łapy oraz wiele pozostałości po wojnie kalmarskiej (1611–1613), ślady pożarów, zniszczone budynki, kule z armat, muszkietów, pistoletów oraz miecze. « powrót do artykułu
  12. Wyższe BMI jest silnie powiązane z gorszym stanem zdrowia psychicznego, szczególnie u kobiet, donoszą naukowcy z University College Cork. Naukowcy przeanalizowali informacje dotyczące 1821 osób w wieku 46–73 lat, zwracając szczególną uwagę na ich dobrostan oraz masę ciała. Odkryli, że BMI oraz stosunek obwodu pasa do wzrostu były silnie dodatnio skorelowane z liczbą punktów, jakie badani uzyskali w teście CES-D, który służy do wstępnego wykrywania objawów związanych z depresją oraz silnie ujemnie skorelowane z punktacją uzyskaną w kwestionariuszu Well-Being Index. Innymi słowy, im wyższe BMI i stosunek obwodu pasa do wzrostu, tym więcej punktów wskazujących na objawy depresji oraz mniej punktów wskazujących na dobrostan. Zależności te było widać po skorygowaniu wyników o współczynniki demograficzne, styl życia czy choroby. Związek pomiędzy BMI a depresją i ujemny związek między BMI a dobrostanem były bardziej widoczne u kobiet. Na występowanie depresji u osób otyłych mogą wpływać zarówno czynniki zewnętrzne – jak reakcja otoczenia na otyłość – oraz wewnętrzne, czyli ból i choroby związane z otyłością. Było to badanie przekrojowe, więc jego autorzy nie wykluczają, że wyższe BMI jest skutkiem, a nie przyczyną, objawów depresyjnych. Sugerują jednak, że w polityce walki z depresją powinno się uwzględnić kwestie masy ciała populacji. Nasze badania wskazują, że związek pomiędzy wysokim BMI a objawami depresji jest niezależny od innych czynników jak palenie tytoniu, używanie alkoholu, niska aktywność fizyczna czy choroby chroniczne. Potrzebne są jednak dalsze badania, by potwierdzić nasze wnioski oraz by zidentyfikować mechanizm łączący nadwagę i depresję, mówi jeden z autorów, dr Seán Millar. « powrót do artykułu
  13. Rzeczniczka prasowa Jet Propulsion Laboratory, Calla Coffield, poinformowała, że NASA wciąż nie rozwiązała problemu z Voyagerem 1. W grudniu pojazd zaczął przysyłać na Ziemię bezsensowny ciąg kodu binarnego, który wyglądał tak, jakby coś się zacięło. Śledztwo wykazało, że problem dotyczy komputera FDS (flight data system). Został on zrestartowany, jednak to nie pomogło. Na szczęście Voyager 1 wciąż komunikuje się z Ziemią i reaguje na komendy, jednak nie przysyła żadnych danych naukowych. Przez ostatnich kilka miesięcy inżynierom udało się potwierdzić, że problem tkwi w pamięci komputera FDS. Wiemy, że nie komunikuje się on prawidłowo z TMU (telemetry modulation unit). FDS zbiera dane z instrumentów naukowych oraz dane inżynieryjne dotyczące sondy, łączy je w pakiety, i wysyła na Ziemię za pośrednictwem TMU. Specjaliści z NASA wprowadzali na razie niewielkie poprawki. Zastanawiają się też nad wprowadzeniem większych. Obecnie przeglądają oryginalną dokumentację, by upewnić się, że podczas prób naprawy nie nadpiszą zasadniczych elementów kodu. Voyager znajduje się w odległości 24,35 miliardów kilometrów od Ziemi, a jego prędkość względem Słońca wynosi niemal 61 000 km/h. Wysyłane z centrum kontroli komendy potrzebują 22,5 godziny, by dotrzeć do pojazdu. Mijają więc 2 doby, zanim obsługa naziemna dowie się, czy Voyager odebrał wysłaną komendę, wykonał ją, i jakie przyniosło to skutki. « powrót do artykułu
  14. JADES-GS-z7-01-QU to najstarsza znana martwa galaktyka, poinformowała międzynarodowa grupa naukowa, pracująca pod kierunkiem specjalistów z University of Cambridge. Uczeni, korzystając z Teleskopu Kosmicznego Jamesa Webba, stwierdzili, że galaktyka żyła szybko i umarła młodo. Z badań wynika, że przestała ona tworzyć gwiazdy już 700 milionów lat po Wielkim Wybuchu. W tej chwili nie wiemy, co zatrzymało narodziny gwiazd w galaktyce, ani czy jest to stan chwilowy czy też stały. Pierwszych kilkaset milionów lat istnienia wszechświata to bardzo aktywna faza jego historii. Istniało wiele chmur gazu, które zapadały się, tworząc gwiazdy. Galaktyki potrzebują bogatych zasobów gazu, by tworzyć gwiazdy. A wczesny wszechświat był pod tym względem jak wielki bufet, mówi główny autor najnowszych badań, Tobias Looser z Kavli Institute for Cosmology. Dopiero później widzimy, że galaktyki przestają tworzyć gwiazdy, czy to z powodu czarnych dziur czy z jakichś innych, dodaje doktor Franceso D'Eugenio. Proces tworzenia się gwiazd może zostać zatrzymany z wielu powodów. Supermasywna czarna dziura czy oddziaływanie tworzących się gwiazd mogą wypchnąć gaz z galaktyki, gaz może być też zużyty na powstawanie gwiazd i gdy nie będzie napływał z zewnątrz galaktyki, to nowe gwiazdy nie będą się tworzyły. Nie wiemy, czy którykolwiek z tych scenariuszy ma zastosowanie do tego, co właśnie zaobserwowaliśmy za pomocą Webba. Obecnie, by zrozumieć wczesny wszechświat, korzystamy z modeli obliczeniowych opartych na tym, co wiemy o obecnym wszechświecie. Jednak teraz, gdy możemy zajrzeć tak daleko w przeszłość i widzimy, że formowanie się gwiazd zostało zakończone tak wcześnie, być może będziemy musieli poprawić modele, dodaje profesor Roberto Maiolino. Z badań JADES-GS-z7-01-QU wynika, że galaktyka ta doświadczyła krótkiego okresu gwałtownego formowania się gwiazd, który trwał zaledwie 30–90 milionów lat. Jednak 10–20 milionów lat przed momentem, w którym możemy ją obserwować za pomocą Webba, tworzenie się gwiazd nagle ustało. Wydaje się, że we wczesnym wszechświecie procesy mogły być bardziej gwałtowne i zachodzić szybciej, a jednym z takich procesów mogło być zatrzymanie narodzin gwiazd, dodaje Looser. Zaobserwowana galaktyka jest nie tylko najstarszą z martwych galaktyk, ale ma też dość małą masę, podobną do masy Małego Obłoku Magellana. Jednak w Małym Obłoku wciąż powstają gwiazdy. Astronomowie nie wykluczają jednak, że w międzyczasie proces formowania się gwiazd w JADES-GS-z7-01-QU ponownie ruszył. Obserwujemy inne podobne do niej galaktyki we wczesnym wszechświecie. To pomoże nam określić cały kontekst. Nie może wykluczyć, że wówczas galaktyki szybko „umierały”, a następnie wracały do życia, dodaje D'Eugenio. « powrót do artykułu
  15. W grudniu ubiegłego roku rolnik ze wsi Nowa Warbowka w Bułgarii orał pole, gdy pług uderzył w duży kamień. Mężczyzna poszedł sprawdzić, co się stało i zobaczył dużą kamienną płytę, a pod nią kości. O znalezisku poinformowano policję. Z patrolem przyjechał archeolog, specjalista od prehistorii Nedko Elenski, który stwierdził, że rolnik znalazł rzymski grobowiec. Powiadomił więc specjalistę od historii starożytnej, Kalina Chakarova z Regionalnego Muzeum Historycznego w Wielkim Tyrnowie. Ten, po uzyskaniu odpowiednich zezwoleń, rozpoczął wykopaliska. Archeolodzy z Wielkiego Tyrnowa stwierdzili, że rolnik trafił na dwa duże groby z cegieł, kamieni i tynku. Oba zostały przykryte dużą płytą z piaskowca i są wewnątrz otynkowane. Dzięki badaniom przeprowadzonym przez specjalistów z Bułgarskiej Akademii Nauk wiemy zaś, kogo w nich pochowano. W starszym z grobów spoczęło dziecko w wieku 2-3 lat. Wraz z nim do grobu złożono parę złotych kolczyków, amforę, naszyjnik ze szklanych koralików oraz monetę. Jednak najbardziej interesującym znaleziskiem jest bardzo rzadki medalion, wybity za rządów cesarza Karakalli (211–217), który upamiętniał jego wizytę z Pergamonie. Władca wybrał się tam w 214 roku do słynnej świątyni Asklepiosa, szukając pomocy w problemach ze zdrowiem. W drugim, większym, grobie o długości 3 metrów złożono szczątki dwóch dorosłych osób – mężczyzny zmarłego w wieku 50–60 lat oraz kobiety w wieku 45–49 lat. Wśród ich wyposażenia grobowego znajdują się monety z brązu i srebra, posrebrzana fibula z brązu, dwie duże szklane butelki, ceramiczna lampa, naszyjnik ze szklanych koralików, para złotych kolczyków (przy szkielecie kobiety) oraz wiele innych przedmiotów. Archeolodzy sądzą, że trafili na miejsce pochówku rodziny. Najpierw zmarło dziecko, później rodzice, których pochowano w tym samym miejscu. Eksperci mają nadzieję, że uda się pobrać próbki DNA do analizy, która mogłaby potwierdzić ich przypuszczenia. To już kolejne fascynujące badania prowadzone przez zespół Kalina Chakarova. Przed kilku laty informowaliśmy o cennych zabytkach znalezionych w kurhanie z II-III wieku. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...