Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37652
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    249

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Słońce wydaje się znacznie mniej aktywne niż inne podobne mu gwiazdy. Do takich zaskakujących wniosków doszedł międzynarodowy zespół astronomów, który przeanalizował dane z Teleskopu Kosmicznego Keplera. Odkrycie, dokonane przez grupę kierowaną przez Timo Reinholda z Instytutu Badań Układu Słonecznego im. Maxa Plancka, pozwoli na lepsze zrozumienie ewolucji naszej gwiazdy. Ludzkość od wieków obserwuje Słońce i od dawna wiemy, że znaczących zmianach liczby plam na nim występujących. Wiemy też, że im więcej plam, tym większa aktywność gwiazdy i tym silniejsze gwałtowne wydarzenia, jak wyrzuty masy. Specjaliści spodziewali się, że inne gwiazdy podobne do Słońca zachowują się w podobny sposób na tym samym etapie życia. Nie jesteśmy w stanie obserwować plam na innych gwiazdach, jednak przemieszczanie się plam na powierzchni gwiazd powoduje zmiany ich jasności. Dzięki temu możemy obserwować aktywność magnetyczną odległych gwiazd. Zespół Reinholda postanowił wykorzystać te dane do porównania aktywności Słońca z innymi podobnymi mu gwiazdami. Teleskop Kosmiczny Keplera badał i rejestrował zmiany w jasności 150 000 gwiazd. W tym samym czasie sonda Gaia obserwowała gwiazdy i określała ich pozycję oraz ruch we wszechświecie. Teraz uczeni przeanalizowali te dane i na ich podstawie zidentyfikowali 369 gwiazd o temperaturze, masie, wieku, składzie chemicznymi i prędkości obrotowej podobnych do Słońca. Okazało się, że – wbrew oczekiwaniom – większość tych gwiazd jest znacznie bardziej aktywnych od Słońca. Średnia wartość zmian ich jasności była aż 5-krotnie większa niż zmiany jasności naszej gwiazdy. Naukowcy proponują dwa możliwe wyjaśnienia tak wielkiej różnicy. Jedno z nich zakłada, że zmiany jasności niektórych gwiazd podobnych do Słońca są tak niewielkie, iż Kepler ich nie zauważył, co sztucznie zwiększyło średnią dla całej grupy. Drugie wyjaśnienie brzmi, że mamy tu do czynienia z prawdziwymi średnimi zmianami jasności, a to sugeruje, że w przeszłości Słońce również przechodziło okres tak dużej aktywności. To drugie przypuszczenie jest zgodne z wcześniejszymi badaniami, które wskazywały, że gwiazdy z ciągu głównego, gdy zbliżają się do połowy okresu swojego istnienia, znacznie zmniejszają swoją aktywność utrzymując wcześniejszą prędkość obrotową. Zespół Reinholda ma zamiar wyjaśnić te kwestie, wykorzystując w tym celu przyszłe pomiary, jakie będą dokonywane przez instrumenty TESS i PLATO. « powrót do artykułu
  2. Muzeum Miejskie w chorwackim mieście Vinkovci poinformowało o znalezieniu dwóch rzadkich awarskich grobów z VII/VIII wieku naszej ery. Niezwykłego znaleziska dokonano na miejskim cmentarzu katolickim. Robotnicy, którzy pracowali nad powiększeniem cmentarza znaleźli grób skrzynkowy przykryty dachówkami. Okazało się, że wewnątrz znajduje się szkielet dorosłej osoby. W grobie znaleziono też klamrę od pasa wykonaną z brązu. Bliższe badania ujawniły, że zabytek pochodzi z przełomu VII i VIII wieku, kiedy tereny te zamieszkiwali Awarowie. Mimo tego, że wiemy, iż Awarowie tutaj mieszkali, dotychczas w okolicy Vinkovci nie znaleziono żadnych awarskich miejsc pochówku. Jeśli przyjrzymy się temu grobowi, możemy stwierdzić, że Awarowi widzieli, w jaki sposób Rzymianie chowali swoich zmarłych i wykonali kopię rzymskiego grobu, mówi Anita Rapan-Papesa z Muzeum Miejskiego Vinkovci. W pobliżu znaleziono też zwykły ziemny grób, w którym złożono zwłoki wojownika i jego konia. Zwłoki jeźdźca obrabowano, ale zwłok konia nie. Złodzieje ich nie tknęli. Sądząc po wyposażeniu konia, mamy tu do czynienia z rzadkim znaleziskiem. Widzimy siodło, a na czaszce ozdoby z brązu. Dotychczas znaleziono zaledwie kilkanaście tego typu pochówków z okresu Kaganatu Awarów, dodaje uczona. Dalsze praca odsłoniły pięć kolejnych awarskich pochówków. Groby te nie zostały jeszcze zbadane. Miasto Vinkovci ma bogatą historię. Ludzie zamieszkiwali okolicę już w neolicie. Cesarz Hadrian nadał tamtejszej osadzie prawa miejskie, a za czasów Karakalli nazwano ją Colonia Aurelia Cibalae. W Cibalae urodzili się cesarze Walentynian I i Walens, a w 314 roku rozegrała się tam bitwa pomiędzy cesarzami Konstantynem Wielkim a Licyniuszem. « powrót do artykułu
  3. Ludzie zamieszkujący południe Polski w neolicie byli blisko spokrewnieni z populacją z okresu epoki brązu. Doktor Anna Juras wraz z zespołem z Uniwersytetu Adama Mickiewicza przeprowadziła analizy genetyczne 150 kości 80 osób żyjących w epoce brązu. Badani zmarli byli przedstawicielami kultur mierzanowickiej, strzyżowskiej oraz trzcinieckiej. Naukowcy skupili się na genomie mitochondrialnym, dziedziczonym po matce. Jak czytamy na łamach American Journal of Physical Anthropology, wyniki analizy genetycznej wykazały bliskie pokrewieństwo po linii matki społeczności kultury mierzanowickiej i trzcinieckiej ze społecznościami kultury ceramiki sznurowej. Bardziej odległa od nich społeczność kultury strzyżowskiej wykazywała bliższe podobieństwo genetyczne do populacji stepu powiązanej z wcześniejszymi kulturami grobów jamowych i kultury grobów katakumbowych oraz z późniejszymi Scytami. Autorzy pracy zauważają, że istnieje ciągłość genetyczna pomiędzy kulturą sznurową późnego neolitu a kulturami mierzanowicką i trzciniecką reprezentującymi kultury brązu. Ponadto pod koniec III tysiąclecia przed Chrystusem ludy stepu mogły wnieść swój wkład w rozwój kultury strzyżowskiej. Jak już wiemy z poprzednich badań, tereny dzisiejszej zachodniej Polski we wczesnej epoce brązu zostały zasiedlone przez przedstawicieli kultury unietyckiej, a południowo-wschodnie tereny kraju zamieszkali najpierw przedstawiciele kultury mierzanowickiej, a po nich pojawili się ludzie reprezentujący kulturę strzyżowską, którzy zamieszkali niewielki region w południowo-wschodniej Polsce i zachodniej Ukrainie. Kultury strzyżowska i mierzanowicka rozwijały się niemal równocześnie do mniej więcej 1600 roku przed naszą erą. Później ustąpiły one kulturze trzcinieckiej, która przetrwała do około 1100 roku przed Chrystusem. EDIT: w poprzedniej wersji umieściliśmy nieuprawniony wniosek o ciągłości genetycznej od neolitu po czasy współczesne. Chodziło o ciągłość genetyczną neolit-epoka brązu « powrót do artykułu
  4. Międzynarodowy zespół naukowy informuje o znalezieniu największej w historii liczbie kawałków mikroplastiku zalegającej na dnie morskim. W cienkiej warstwie osadów na Morzu Tyrreńskim naliczono aż 1,9 miliona fragmentów mikroplastiku na metr kwadratowy. Każdego roku do oceanów trafia ponad 10 milionów ton plastikowych odpadków. Plastik pływa po oceanach, jest wyrzucany na plaże, tworzy Wielką Pacyficzną Plamę Śmieci. Jedak te widoczne gołym okiem odpady to zaledwie 1% plastikowych śmieci, które każdego roku wprowadzamy do oceanów. Pozostałych 99% pnie widzimy, gdyż śmieci te znajdują się w głębokich warstwach wody. Naukowcy z Uniwersytetu w Manchesterze, brytyjskiego Narodowego Centrum Oceanografii, Uniwersytetu w Durham, francuskiego IFREMER oraz Uniwersytetu w Bremie poinformowali na łamach Science, że głębokie prądy oceaniczne transportują niewielkie fragmenty plastiku i włókna po całym dnie oceanicznym. Prądy te mogą też prowadzić do koncentracji olbrzymich ilości plastiku w osadach morskich, tworząc na dnie odpowiednik wielkich plam śmieci znanych z powierzchni oceanów. Niemal wszyscy słyszeli o plamach śmieci pływających po oceanach. Byliśmy jednak zaszokowani odkryciem, że głęboko na dnie morskim również dochodzi do takiej koncentracji plastiku. Odkryliśmy, że mikroplastik nie jest równomiernie rozpowszechniony na badanym przez nas obszarze. Potężne prądy morskie prowadzą do jego koncentracji w pewnych miejscach, mówi doktor Ian Kane, główny autor badań. Plastik jest transportowany na dno powoli przez prądy morskie lub też gwałtownie, przez prądy zawiesinowe. Gdy już znajdzie się na dnie jest unoszony przez prądy denne, które prowadzą do jego koncentracji w określonych obszarach. Prądy te niosą również tlen i składniki odżywcze, co oznacza, że miejsca koncentracji mikroplastiku znajdują się w ważnych obszarach dla ekosystemu. Tam plastik ten jest wchłaniany  przez organizmy morskie i wędruje w górę łańcucha pokarmowego, trafiając w końcu do naszych organizmów. Odkrycie, że na dnie morskim dochodzi do koncentracji mikroplastiku pozwoli z jednej strony zidentyfikować takie miejsca, z drugiej zaś ułatwi badania nad wpływem mikroplastiku na morskie ekosystemy. Niestety plastik stał się nowym typem osadów, który jest transportowany po dnie morskim wraz z piaskiem, mułem i składnikami odżywczymi, mówi doktor Florian Pohl z Durham University. « powrót do artykułu
  5. Zestaw ekstraktów z owoców, liści i kłączy różnych roślin może pomóc w zwalczaniu kaca. Wyniki najnowszych badań ukazały się w piśmie BMJ Nutrition Prevention & Health. By złagodzić objawy kaca, zaleca się różne naturalne środki, nadal jednak brakuje naukowych dowodów, które potwierdzałyby ich skuteczność. By uzupełnić luki w wiedzy, naukowcy z Uniwersytetu Johannesa Gutenberga w Moguncji postanowili ocenić potencjał pewnych ekstraktów roślinnych, witamin i minerałów, a także przeciwutleniaczy w zakresie łagodzenia objawów kaca. Zastosowano wyciągi z aceroli, opuncji, miłorzębu dwuklapowego, wierzby oraz kłącza imbiru; poza tym naukowcy sięgnęli po magnez, potas, wodorowęglan sodu, cynk, witaminy B1 i B2 oraz kwas foliowy. W badaniu wzięło udział 214 osób w wieku 18-65 lat. Ochotników wylosowano do 3 grup, którym na 45 min przed i bezpośrednio po zakończeniu picia dawano 7,5 g suplementu (proszku), rozpuszczonego w 100 ml wody. Wszystkie roztwory były przygotowywane i butelkowane przez firmę Fermenta. Pierwsza grupa (69) dostała suplement (FSMP) z ekstraktami roślinnymi, glukozą, minerałami i witaminami, a także inuliną i glikozydami stewiolowymi. Druga (76) dostawała suplement pozbawiony ekstraktów roślinnych, a trzecia (69) aromatyzowany roztwór glukozy, czyli placebo. Ochotnicy mogli pić piwo (4,8% alkoholu), radler (2,5%), białe wino (11%) bądź szprycery (białe wino zmieszane pół na pół z wodą sodową; 5,5% alkoholu). Nie wolno im było pić alkoholu przed i po eksperymencie. Sprawdzano, ile jakich napojów dana osoba spożyła i jak często opróżniała pęcherz między 17 a 21. Na wstępie i po 4 godzinach picia pobierano próbki moczu i krwi oraz mierzono ciśnienie. Potem ochotnicy wracali do domu, by wytrzeźwieć. Po 12 godzinach powtarzano badania, a ludzie wypełniali kwestionariusz dotyczący rodzaju oraz intensywności doświadczanych objawów kaca (oceniano je na skali od 0 do 10, gdzie 0 to brak objawu, a 10 symptom o dużym natężeniu; w sumie oceniano aż 47 objawów). Akademicy wyliczyli, że średnia ilość wypitego alkoholu była zbliżona we wszystkich 3 grupach i wynosiła 0,62 ml/min. Analizy pokazały także, że poziom zawartości wody w organizmie nie wiązał się istotnie z ilością wypitego alkoholu. Choć intensywność objawów u ochotników była różna, generalnie stwierdzono, że w porównaniu do grupy placebo, ochotnicy spożywający napój z ekstraktami, minerałami i witaminami oraz przeciwutleniaczami doświadczali lżejszych objawów kaca. Średnia intensywność bólu głowy była, na przykład, niższa o 34% (w grupie FSMP wynosiła 1,99, a w grupie placebo 2,97). Dla porównania, po zażyciu witamin i minerałów bez wyciągów średnia wartość dot. bólu głowy wynosiła 2,34, nie stwierdzono więc istotnego statystycznie wpływu. W przypadku mdłości średnia wartość w grupie FSMP to 1,17, a u ochotników z grupy placebo 2,03; odnotowano zatem 42% spadek średniej intensywności nudności. Dla grupy pijącej suplement bez wyciągów roślinnych średnia wartość wyniosła 2,62. Zauważono także znaczące statystycznie spadki intensywności 2 innych objawów: niepokoju i apatii; były to spadki średniego poziomu o, odpowiednio, 41% i 27% (1,04 vs. 1,76 oraz 2,59 vs. 2,82); dla grupy spożywającej preparat bez wyciągów wartości te wyniosły, odpowiednio, 1,55 i 3,37. Ponieważ w porównaniu do grupy placebo, nie stwierdzono znaczących różnic w symptomach osób przyjmujących suplement bez wyciągów roślinnych, wydaje się, że to właśnie one w dużej mierze odpowiadają za zaobserwowane zmiany. Brak wpływu samych witamin i minerałów sugeruje, że wbrew obiegowej opinii, alkohol może nie wpływać na równowagę elektrolitową i mineralną. Bernhard Lieb i Patrick Schmitt podkreślają, że wcześniejsze badania eksperymentalne wykazały, że różne związki z zastosowanych przez nich ekstraktów roślinnych - np. związki polifenolowe czy terpenoidy - wiążą się ze zmniejszeniem negatywnego wpływu alkoholu na organizm. Wg nich, trzeba jednak ujawnić i dogłębnie zbadać mechanizmy, które leżą u podłoża zaobserwowanych zjawisk. W przypadku opuncji (Opuntia ficus indica) w 2004 r. opublikowano np. wyniki badań, które wskazywały, że m.in. zawarte w niej flawony wydają się zmniejszać intensywność objawów kaca, hamując uwalnianie mediatorów zapalnych. W przypadku ginkgolidu B z liści miłorzębu wspominano natomiast o właściwościach neuroprotekcyjnych. « powrót do artykułu
  6. Po raz pierwszy udało się sfilmować „śpiewające” goryle górskie. Naukowcy wysłali do stada goryli kamerę, przypominającą młodego goryla. Dzięki temu udało się zarejestrować niezwykłe zachowanie zwierząt, o którym dotychczas jedynie krążyły anegdoty. Śpiewające goryle udało się nagrać w górach Ugandy. Dzięki niezwykłej kamerze udało się rejestrować je z bardzo bliska podczas posiłku. Zwierzęta, jak się okazało, z zadowolenia śpiewają. Wydawane przez nie odgłosy skojarzyły nam się ze szwedzkim kucharzem z Muppet Show. Goryle śpiewem wyrażają zadowolenie z posiłku. Pierwsze nagrania śpiewających goryli wykonali naukowcy w 2016 roku w Republice Kongo. Ówczesne badania wykazały, że starsze goryle śpiewają podczas posiłku częściej niż młode, samce śpiewają więcej niż samice, a śpiew z większym prawdopodobieństwem można usłyszeć, gdy zwierzęta jedzą wodne rośliny i nasiona, niż gdy jedzą owady. Jak mówią autorzy najnowszych nagrań, jednym z poważnych problemów była konieczność przejścia inspekcji dokonywanej przez przywódcę stada. Sztuczny goryl nie mógł patrzeć w oczy przywódcy, by ten nie uznał go za zagrożenie. Gdy przywódca dał innym członkom stada, że nowy goryl nie stanowi zagrożenia, mogli się oni z nim zapoznać. Dzięki temu ekipa filmowa mogła wykonać niezwykłe nagrania. Okazało się, że goryle nie tylko śpiewają w czasie jedzenia. Pochłanianie około 20 kilogramów roślin dziennie ma swoje konsekwencje. Zresztą... posłuchajcie sami.   « powrót do artykułu
  7. Gdy w V wieku Hunowie najechali Europę Środkową, Rzymianie w znaczniej mierze opuścili Panonię, prowincję, której duża część leżała na terenie dzisiejszych zachodnich Węgier. Trwająca już od dziesiątków lat wielka wędrówka ludów zmieniała kształt osadnictwa i kultury Europy. Do Panonii przybywały nowe grupy ludności, które wchodziły w interakcje ze zromanizowanymi mieszkańcami. Węgierscy archeolodzy, chcąc lepiej zrozumieć te zmiany, przeprowadzili niezwykle interesujące badania na cmentarzu Mözs-Icsei dűlő. Od dziesięcioleci na Węgrzech znajdowano niezwykłe wydłużone czaszki liczące sobie ponad 1000 lat. Cmentarz Mözs-Icsei dűlő, na którym pierwsze prace przeprowadzono w 1961 roku, jest największym ich składowiskiem w regionie. Nowe badania opowiedziały historię tych terenów w okresie olbrzymich zmian społecznych i politycznych, jakie tam zachodziły. Praktyka wiązania czaszek niemowlętom w celu ich wydłużenia narodziła się w paleolicie i była stosowana przez bardzo długi czas, mówią główni autorzy badań, Corina Knipper, István Koncz, Zsófia Rácz i Vida Tivadar. Wiadomo, że już w II wieku przed Chrystusem rozpowszechniła się w Azji, a w II i III wieku naszej ery zyskiwała popularność w Europie. Zwyczaj ten przetrwał na Starym Kontynencie do połowy V wieku. Na cmentarzu w Mözs badamy okres, w którym zwyczaj ten był bardzo rozpowszechniony, mówią naukowcy. Uczeni zbadali 51 wydłużonych czaszek pochodzących z 96 grobów. Groby te należą do trzech generacji ludzi, których pochowano od roku 430 do opuszczenia cmentarza w roku 470. Pierwsza grupa ludzi, która najprawdopodobniej założyła ten cmentarz, została pochowana w grobach typu rzymskiego. Później pojawiają się pochówki w stylu, który pochodził spoza regionu, w końcu trzecia grupa jest chowana w stylu będącym mieszanką tradycji rzymskich i innych. Pochówki osób o wydłużonej czaszce znaleziono we wszystkich grupach/generacjach. W pierwszej grupie stanowiły one 32% pochowanych, w drugiej – 65%, zaś w trzeciej – 70%. Jednak, jak zauważają naukowcy, różnice w lokalizacji i kierunku wydłużenia czaszek wskazują na różne techniki ich wiązania. Ponadto przeprowadzono też badania izotopów strontu, węgla i azotu w szkieletach zmarłych, by więcej dowiedzieć się o ich pochodzeniu. Na tej podstawie stwierdzono, że pierwsza grupa – generacja założycieli cmentarza – wykorzystywała rzymskie tradycje funeralne, a ważną rolę w jej diecie odgrywało proso. Reprezentuje ona późną populację rzymską z możliwymi migrantami z okresu najazdu Hunów. W drugiej grupie, pochowanej około połowy V wieku widzimy duży odsetek celowo zdeformowanych czaszek, szczególnie u pochowanych dzieci. Jeden z dziecięcych grobów jest wyjątkowo bogato wyposażony. Zdaniem naukowców wskazuje to na pojawienie się nowej populacji ludzi, która zdominowała populację miejscową i nie była powiązana z rzymskimi tradycjami. To tym bardziej uprawniona interpretacja, że generacja ta różni się od grupy założycielskiej stosunkiem izotopów. W końcu w trzeciej grupie użytkowników cmentarza widzimy wykorzystanie rzymskich tradycji, takich jak ozdoby noszone przez zmarłych czy struktura grobu mająca przypominać groby rzymskie, w połączeniu z wydłużonymi czaszkami. Najprawdopdobniej doszło tutaj do wymieszania się kultur. Badania izotopowe sugerują również, że proso odgrywała ważną rolę w diecie wszystkich wspomnianych grup. Zgadzałoby się to z tym, co wiemy o okresie wędrówki ludów w tym regionie. Upadek dobrze zorganizowanego rzymskiego rolnictwa, którego centrum stanowiła rzymska willa, spowodował, że łatwiej było uprawiać mniej wymagające proso niż trudniejsze w uprawie zboża. Tym bardziej, że dochodziło do ciągłego przemieszczania się ludności. W podsumowaniu badań czytamy, że dowody archeologiczne, antropologiczne oraz analiza izotopów u niemal 100 osób z cmentarza w Mözs wskazują na zlewanie się ludzi i ich tradycji kulturowych. Stanowisko pochodzi z okresu transformacji, jaki nastąpił po upadku Imperium Rzymskiego, poprzez pojawienie się i upadek Hunów, a kończy się tworzeniem barbarzyńskich królestw w Kotlinie Panońskiej. Mieszkający tu ludzie byli bardzo otwarci. Przyjmowali i integrowali mężczyzn, kobiety i dzieci z innych miejsc i kultur. Praca pod tytułem Coalescing traditions—Coalescing people: Community formation in Pannonia after the decline of the Roman Empire została opublikowana na łamach PLOS One. « powrót do artykułu
  8. Wiele wskazuje na to, że gradzina, która spadła na argentyńskie miasto Villa Carlos Paz 8 lutego 2018 r., może ustanowić nowy rekord wielkości takich bryłek lodu. Dotychczasowy rekord należy do 20,3-cm gradziny, którą znaleziono 23 lipca 2010 r. w Vivian w Dakocie Południowej. Naukowcy przeanalizowali bryłki lodu, które spadły nieco ponad 2 lata temu w Argentynie podczas przechodzenia superkomórki burzowej. Maksymalne wymiary tej opisanej na łamach Bulletin of the American Meteorological Society to aż 18,7 na 23,6 cm. Prowadząc badania, naukowcy opierali się na wizytach w miejscu zdarzenia, relacjach świadków (było ich sporo ze względu na dużą gęstość zaludnienia), zdjęciach i filmach z serwisów społecznościowych (stąd pozyskano dane fotogrametryczne), danych meteorologicznych i sygnaturach radarowych. Jedna z gradzin została przechowana w zamrażarce, dzięki czemu akademicy mogli dokonać szczegółowych pomiarów. Rachel Gutierrez z Penn State odkryła związek między prędkością obrotową prądu wstępującego i większymi rozmiarami gradziny, ale nie wiadomo, na czym on dokładnie polega. Autorzy raportu zaproponowali, żeby bryłki większe niż 15 cm klasyfikować jako "gargantuiczne". Superkomórki burzowe cechują bardzo silne, szerokie prądy wstępujące, co ma duże znaczenie dla rozwoju dużych gradzin. Wzorce przepływu powietrza podczas burzy sprawiają, że cząstki opadowe pokonują w prądzie wznoszącym długą drogę, co maksymalizuje czas spędzany w regionie sprzyjającym wzrostowi gradzin - wyjaśnia prof. Matthew Kumjian. Tak duży grad może wyrządzić spore szkody. Wg relacji świadków, w Argentynie doszło m.in. do zniszczenia samochodów - w blacharce pojawiły się spore wgniecenia - oraz dachów domów. O ile nam wiadomo, na szczęście nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń. Gutierrez zaznacza, że takie dane, zwłaszcza spoza USA, są bezcenne. Kumjian dodaje, że tak dobrze zaobserwowany przypadek to ważny krok naprzód w zakresie zrozumienia środowisk i burz, które generują gargantuiczny grad [...]. Jak podkreśla, w pewnych rzadkich przypadkach gargantuiczna gradzina może przebić się przez dach i pokonać parę pięter. Chcielibyśmy pomóc w ograniczeniu wpływu takich zdarzeń na ludzkie życie i majątek. Zależy nam na możliwości przewidywania takich zdarzeń. Grad gargantuiczny może występować częściej niż dotąd uważano. Naukowcy potrzebują jednak ochotników, którzy będą raportować takie zdarzenia i zapewniać dokładne pomiary, np. robiąc zdjęcia z obiektem referencyjnym - przedmiotem codziennego użytku lub linijką. « powrót do artykułu
  9. W Wadi Al-Zulma w Synaju Północnym odkryto jaskinię z unikatowymi reliefami zwierząt. Aymen Ashmawi z egipskiego Ministerstwa Starożytności podkreśla, że sceny przedstawione w jaskini są zupełnie inne od tych znalezionych na terenie Synaju Południowego (chodzi o styl artystyczny/sposób wykonania). Jaskinia znajduje się w trudno dostępnym górzystym terenie, ok. 60 km na wschód od Kanału Sueskiego i ok. 90 km na południowy wschód od Kantary. Trwają badania, które określą wiek płaskorzeźb. Dr Hisham Hussein opowiada, że większość odkrytych scen wyrzeźbiono na wewnętrznych ścianach jaskini. Przedstawiają one wielbłądy, jelenie, muły czy osły. Około 200 m na południowy zachód od jaskini znajdują się pozostałości okrągłych kamiennych budynków. To najprawdopodobniej dawna osada. Yahya Hassanein ujawnił, że głębokość opisywanej jaskini sięga 15 m, a wysokość wynosi 20 m (jest ona ponoć większa niż udokumentowanej niedawno jaskini Zaranig). Na jej dnie znajduje się sporo szczątków zwierzęcych i popiołu z paleniska, co wskazuje na długie użytkowanie. Wapienna jaskinia mogła być schronieniem zarówno dla ludzi, jak i dla stad. « powrót do artykułu
  10. W Europie zatwierdzono właśnie nowy test na obecność przeciwciał koronawirusa SARS-CoV-2. Jego skuteczność wynosi 99%. Test pozwala na stwierdzenie, czy już zetknęliśmy się z wirusem. Producent testu, brytyjska firma Abbott twierdzi, że do końca maja dostarczy milionów testów. Profesor Simon Clarke z University of Reading mówi, że pojawienie się powszechnie dostępnego wiarygodnego testu to znaczące wydarzenie. Ten test pozwoli stwierdzić, czy już się zetknęliśmy z koronawirusem i czy pojawiła się reakcja immunologiczna naszego organizmu. Nie powie nam natomiast, czy jesteśmy odporni na zarażenie. Posiadanie przeciwciał nie gwarantuje odporności. Może ją zapewniać, ale tego nie wiemy. Z wcześniejszych doświadczeń z koronawirusami wiemy, że po infekcji niektórymi z nich zyskujemy odporność na bardzo krótki czas. Jako, że SARS-CoV-2 to nowy wirus, nie wiemy, na jak długo zyskujemy na niego odporność. Nowy test wykrywa proteinę IgG, którą nasz organizm wytwarza po infekcji koronawirusem. Proteina może pozostawać w organizmie przez miesiące, a nawet lata. Producent testu informuje, że przetestował jego czułość na 73 pacjentach chorujących na COVID-19, u których pierwsze objawy choroby wystąpiły 14 dni przed wykonaniem testu. Okazało się, że czułość testu (czyli jego zdolność do prawidłowego wykrywania obecności przeciwciał), wynosi ponad 99%. Co równie istotne, swoistość testu (czyli zdolność do wykrywania braku przeciwciał), była badana na 1070 próbkach i wyniosła również ponad 99%. Nowy test pozwoli stwierdzić, ile osób w rzeczywistości chorowało na COVID-19, a tym samym pozwoli określić tempo rozprzestrzeniania się epidemii i śmiertelność nowej choroby. « powrót do artykułu
  11. Naukowcy z Centrum Nauk o Mózgu RIKEN-u odkryli niedobory pewnej substancji w mózgach osób ze schizofrenią. Badania ujawniły, że schizofrenia wiąże się z niższym poziomem sfingozyno-1 fosforanu (S1P). Japończycy mają nadzieję, że może to doprowadzić do opracowania nowych leków. Wyniki ich badań ukazały się w Schizophrenia Bulletin. Zespół podkreśla, że dotąd klinicyści tłumaczyli objawy schizofrenii nieprawidłową aktywnością szlaków dopaminergicznych w mózgu (hipoteza dopaminowa schizofrenii). Ponieważ brakuje alternatywnych wyjaśnień przyczyn schizofrenii, wiele firm farmaceutycznych wycofało się rozwijania leków na tę chorobę. Na szczęście nasze ustalenia mogą wskazać nowy cel terapeutyczny - cieszy się Takeo Yoshikawa. Od jakiegoś czasu wiadomo, że w mózgach osób ze schizofrenią występuje mniej substancji białej. Do objawów schizofrenii należą urojenia, które, jak tłumaczą Japończycy, mogą wynikać z zaburzeń komunikacji między neuronami. Sfingolipidy pełnią kluczową rolę w neurorozwoju, zwłaszcza w różnicowaniu oligodendrocytów i mielinizacji. Ekipa Yoshikawy posłużyła się celowaną spektrometrią mas sfingolipidów z pola Brodmanna 8 (w środkowej korze czołowej) i spoidła wielkiego mózgu (łac. corpus callosum). Badano pobrane pośmiertnie próbki. Porównywano poziom sfingolipidów w próbkach pacjentów ze schizofrenią (15), ciężkim zaburzeniem depresyjnym (15), zaburzeniem afektywnym dwubiegunowym (15) oraz osób zdrowych (15). Dbano o to, aby każda czwórka (tetrada) była dopasowana pod względem wieku w momencie zgonu czy płci. Naukowcy zadbali także, by nie było znaczących różnic dot. zadanych parametrów między grupami testowymi a grupą kontrolną. Okazało się, że w porównaniu do grupy kontrolnej, poziom S1P - sfingolipidu koniecznego do produkcji oligodendrocytów - był w spoidle wielkim niższy u osób ze schizofrenią, ale nie u przedstawicieli grup z zaburzeniem afektywnym dwubiegunowym czy ciężkim zaburzeniem depresyjnym. Dalsze testy wykazały, że powstawały prawidłowe ilości S1P, lecz sfingolipid był metabolizowany, mimo że nie powinien. Stwierdzono podwyższoną ekspresję genów enzymów rozkładających S1P. Mechanizmem kompensującym wydaje się wyższa ekspresja genów receptorów dla S1P. Leki, które zapobiegają degradacji S1P, mogłyby być szczególnie skuteczne w leczeniu schizofrenii - przekonuje dr Kayoko Esaki. Przed testami klinicznymi z udziałem ludzi zostaną przeprowadzone badania na zwierzętach. Trzeba będzie ustalić, które z leków działających na receptory S1P są skuteczne. Choć fingolimod [który moduluje czynność receptorów 1-fosforanu sfingozyny typu 1, S1PR1] sprawdza się w przypadku stwardnienia rozsianego, nie wiemy jeszcze, czy będzie efektywny [również] w przypadku schizofrenii - podsumowuje Yoshikawa. « powrót do artykułu
  12. Planetą wywierającą największy wpływ na Układ Słoneczny jest Jowisz. Ma on masę 300-krotnie większą od masy Ziemi i 2-krotnie większą od masy Saturna. Każdy jego ruch jest odczuwany przez inne planety. Jowisz jest odpowiedzialny za niewielkie rozmiary Marsa, obecność pasa asteroidów, to dzięki niemu na Ziemię spadły komety, które przyniosły tutaj wodę. Astronomowie z University of Hawai'i odkryli właśnie planetę, która ma 3-krotnie większą masę od Jowisza i jest „władcą” innego, już i tak dziwnego, systemu planetarnego. Masywną planetę, Kepler-88d, odkryto w układzie Kepler-88, który już wcześniej był słynny w środowisku astronomów. Dotychczas wiadomo było, że układ ten zawiera dwie planety, Kepler-88b i Kepler-88c. Dochodzi między nimi do niezwykłego rezonansu orbitalnego. Planeta oznaczona literą „b” ma masę mniejszą od masy Neptuna i okrąża gwiazdę w ciągu 11 dni. To Niemal dokładnie połowa wynoszącego 22 dni okresu orbitalnego planety oznaczonej literą „c”, która ma masę Jowisza. Niemal, gdyż wchodzi tutaj w grę wspomniany już rezonans. Co 2 okrążenia planeta Kepler-88b niezwykle silnie odczuwa oddziaływanie planety Kepler-88c, która jest 20-rotnie bardziej masywna. W wyniku tego oddziaływania Kepler-88b może okrążyć swoją gwiazdę nawet o pół dnia szybciej lub wolniej. Takie zmiany czasu wykonania pełnej orbity znane są również z innych układów planetarnych, a Kepler-88b wyraźnie się tutaj wyróżnia. W jego przypadku to jedne z najbardziej dramatycznych zmian. Teraz jednak astronomowie będą mogli spojrzeć zupełnie inaczej na dynamikę układu Kepler-88, gdyż odkryli w nim nowego władcę – planetę Kepler-88d. Ma ona trzykrotnie większą masę od Jowisza i prawdopodobnie wywiera większy wpływ na cały układ, niż jego dotychczasowy władca, Kepler-88c, którego masa jest równa masie Jowisza, mówi doktor Lauren Weiss, główna autorka badań. Artykuł informujący o odkryciu nowej planety został właśnie opublikowany na łamach The Astronomical Journal. « powrót do artykułu
  13. Amerykański Narodowy Instytut Alergii i Chorób Zakaźnych (NIAID) poinformował, że remdesivir pomógł w szybszym powrocie do zdrowia osobom cierpiącym na zaawansowaną postać COVID-19. Wstępna analiza danych z rozpoczętych 21 lutego testów na podwójnie ślepej kontrolowanej randomizowanej grupie 1063 pacjentów wykazała, że ci, którzy otrzymali remdesivir wracali do zdrowia znacznie wcześniej, niż osoby, które otrzymały placebo. Przed trzema dniami rozpoczęło się spotkanie specjalnego zespołu naukowego który przeanalizował wstępne dane z prowadzonych testów. Okazało się, że osoby, które otrzymywały remdesivir zdrowiały o 31% szybciej, niż ci, którzy go nie otrzymywali. Przeciętny pacjent leczony remdesivirem był zdrowy po 11 dniach, a pacjent z grupy kontrolnej po 15 dniach. Zauważono też zwiększoną przeżywalność w grupie osób otrzymujących remdesivir. Śmiertelność wynosiła tam bowiem 8%, a grupie kontrolnej – 11,6%. Chociaż 31-procentowe przyspieszenie powrotu do zdrowia może nie wydawać się niczym wielkim, to jest to bardzo ważny dowód, że lek działa. Udowodniono, że blokuje on rozprzestrzenianie się wirusa [takie wyniki dały badania na małpach – red.]. Z czasem stanie się on standardowo przepisywanym lekiem, uważa szef NIAID, doktor Anthony Fauci. Zapowiedział on jednocześnie, że więcej wyników badań zostanie ujawnionych, gdy zostaną one przygotowane do publikacji w recenzowanym czasopiśmie. Remdesivir to jeden z 18 najbardziej obiecujących leków z grupy ponad 160 środków, które są badane jako potencjalne leki przeciwko COVID-19. Niewykluczone, że wkrótce Federalna Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) oznajmi, że jest skłonna do zastosowania szybkiej ścieżki dopuszczenia remdesiviru w leczeniu COVID-19. O takiem możliwości mówił Scott Gottlieb, były szef FDA. Coraz więcej danych dotyczących remdesiviru wskazuje, że aktywnie zwalcza on COVID-19. Obecnie mamy wystarczająco dużo informacji, by rozważać zastosowanie przez FDA szybkiej ścieżki zatwierdzenia leku, stwierdził. Mniej entuzjastycznie nastawiony jest Eric Topol, dyrektor Scripps Research Translational Institute, który zauważa, że z danych analizowanych przez NIAID nie wynika znaczące statycznie zmniejszenie śmiertelności (8% vs 11%), ale wyraźną korzyścią jest tutaj krótszy czas powrotu do zdrowia. Organizowana przez NIAID III faza testów klinicznych remdesiviru to jedno z trzech randomizowanych ślepych badań III fazy nad tym lekiem. Testy te rozpoczęły się 21 lutego, a pacjentów skończono przyjmować 19 kwietnia. Początkowo w testach miało brać udział 440 pacjentów, później producent leku, firma Gilead, zdecydował się na znaczne zwiększenie ich liczby. Jednocześnie zwiększono też liczbę pacjentów biorących udział w dwóch innych badaniach. W jednym z nich, prowadzonym na dorosłych z ciężkimi objawami COVID-19 liczbę testowanych zwiększono z 400 do 2400 osób, w drugim – gdzie remdesivir podawany jest dorosłym ze średnio ciężkim przebiegiem choroby – liczbę badanych zwiększono z 600 do 1600. Zanim jednak zaczniemy pokładać zbyt duże nadzieje w remdesivirze musimy przypomnieć o wynikach niedawno zakończonych chińskich badań nad tym lekiem. W Chinach również przeprowadzono randomizowaną, podwójnie ślepą próbę na pacjentach z ciężkim przebiegiem COVID-19. Badania były prowadzone na 237 osobach, z których 158 podano remdesivir. Autorzy stwierdzili, że nie zmniejszył on ilości wirusa SARS-CoV-2 w ich krwi. Stwierdzili też, że mediana powrotu do zdrowia pacjentów, którym podawano remdesivir wyniosła 21 dni, a grupy kontrolnej – 23 dni. Zastrzegli, że różnicę tę należy zweryfikować podczas większych badań. Donieśli jednocześnie, że w grupie pacjentów leczonych remdesivirem zmarło 13,9% osób, a w grupie kontrolnej – 12,8%. Nie uznano tej różnicy za statystycznie istotną. Ponadto u 18 (11,6%) pacjentów wystąpiły na tyle poważne skutki uboczne, że przerwano u nich leczenie remdesivirem. Wystąpienie jakichkolwiek skutków ubocznych zaobserwowano u 65,8% osób, którym podawano remdesivir i u 64,1%, którym podawano placebo. Trzeba jednak zauważyć, że w Chinach badano niewielką grupę osób. Początkowo planowano przeprowadzenie badań na 453 pacjentach, jednak, jak stwierdzili ich autorzy, epidemia COVID-19 w Chinach jest na tyle dobrze kontrolowana, że nie udało się znaleźć tylu pacjentów. Dlatego też badania trwały krócej i na mniejszej grupie. Chińczycy zawiesili też planowane badania remdesirivu na osobach z łagodnym i średnio ciężkim przebiegiem COVID-19. Na razie wszystko wskazuje na to, że remdesivir przynosi rzeczywiste korzyści pacjentom w ciężkim stanie. Z informacji jakie wyciekły z University of Chicago, gdzie również prowadzone są testy leku, wynika, że u tamtejszych pacjentów zauważono błyskawiczną poprawę i wszyscy zostali wypisani do domów w ciągu tygodnia. W reakcji na wyciek Uniwersytet oświadczył, że w tym momencie wyciąganie jakichkolwiek wniosków jest przedwczesne i nieuprawnione. « powrót do artykułu
  14. W bieżącym roku islandzka flota nie zabije żadnego wieloryba. Dwie największe islandzkie firmy odwołały tegoroczny sezon polowań. Firma IP-Utgerd, która specjalizuje się w polowaniach na płetwale karłowate, oznajmiła, że w ogóle ma zamiar zaprzestać działalności na tym rynku. Z kolei największa islandzka firma, Hvalur hf, która wyspecjalizowała się w zabijaniu płetwali zwyczajnych, odwołała polowania już drugi rok z rzędu. Od 2003 roku, kiedy to po przerwie Islandczycy znowu zaczęli polować na wieloryby, zabili co najmniej 1500 tych zwierząt. Decyzja o niewypływaniu na polowania ma podłoże ekonomiczne, a nie wynika ze zmiany stosunku do zwierząt. Kristjan Loftsson, dyrektor wykonawczy Hvalur hf powiedział, że jego firmie trudno jest konkurować z japońskimi wielorybnikami, którzy są dotowani przez rząd. Dodatkowy problem stanowi epidemia COVID-19. Z kolei Gunnar Bergmann Jonsson, dyrektor IP-Utgerd mówi, że rozszerzenie przybrzeżnej strefy zakazu połowów spowodowało, że biznes stał się nieopłacalny. Nigdy więcej nie wypłynę na wieloryby. Kończę z tym na dobre, powiedział przed kilkoma dniami. Islandia jest – obok Norwegii i Japonii – jednym z niewielu krajów, które omijają moratorium na komercyjne połowy Międzynarodowej Komisji Wielorybnictwa twierdząc, że polują na wieloryby dla celów naukowych. Polowaniu na wieloryby sprzeciwia się wiele osób, państw i organizacji. Mimo tego, że płetwale karłowate nie są zagrożone, polowanie na nie jest zakazane i wywołuje liczne kontrowersje. Jeszcze bardziej kontrowersyjne jest zabijanie drugich największych zwierząt na ziemi, płetwali zwyczajnych, które osiągają długość do 27 metrów. W 2018 roku Hvalur hf byał oskarżana o zabicie 109 płetwali zwyczajnych, w tym 14 ciężarnych samic, oraz 2 rzadkich hybryd płetwala zwyczajnego i płetwala błękitnego. Organizacja Sea Shepherd sfilmowała, jak ciało jednego z rzadkich wielorybów zostało dostarczone do stacji wielorybniczej. Wydarzenie to dowiodło, że wielorybnicy nie zawsze potrafią rozpoznać gatunek, który zabijają. W reakcji na krytykę Loftsson oskarżył obrońców środowiska o manipulacje i stwierdził, że ma prawo zabić 161 wielorybów, a nie – jak zaplanował – 150. Obrońcy środowiska mają nadzieję, że flota Islandii w końcu przestanie zabijać wieloryby. Wierzę, że przyszedł kres działalności największego na świecie zabójcy wielorybów, Kristjana Loftssona i jego firmy Hvalur hf. Najwyższy czas, by Loftsson odwiesił swoje harpuny, a Islandia została krajem, który zajmuje się etycznym obserwowaniem wielorybów, a nie ich zabijaniem, mówi Rob Read z organizacji Sea Shepherd, która walczy o środowisko morskie. « powrót do artykułu
  15. W połowie kwietnia w Kanchanaburi w Tajlandii znaleziono dzioborożca ze złamanym skrzydłem i z brakującą dużą częścią dzioba żuchwowego. Dzięki pomocy weterynarzy, którzy wydrukowali protezę na drukarce 3D, ptak o wdzięcznym imieniu Coco może znowu jeść. Nie wiadomo, co dokładnie stało się dorosłemu dzioborożcowi, ale wydaje się, że został zaatakowany przez kłusowników, którzy zostawili go w lesie na pewną śmierć. Choć weterynarzom udało się ustabilizować stan zwierzęcia, dzioba nie znaleziono, by móc go ponownie zamocować. Zdając sobie sprawę, że w takim stanie samica nie będzie mogła jeść, po wykonaniu skanów dziób żuchwowy wydrukowano na drukarce 3D. Protezy (pierwsza przetrwała zaledwie 30 min użytkowania) mocowano do pozostałej części dzioba za pomocą mocnego kleju. Zdjęcia wykonane 26 kwietnia w ośrodku rehabilitacyjnym pokazują, że Coco z apetytem pałaszuje kawałki owoców i nasiona. Specjaliści monitorują Coco, ponieważ boją się, że przez siłę, z jaką samica dziobie pokarm, plastikowa proteza może znowu odpaść. Zespół zastanawia się też nad wydrukowaniem dzioba z wykorzystaniem innych materiałów, tak by upewnić się, że dzioborożec ma najlepszy sztuczny dziób z możliwych. Supaphen Sripibun, szef Wydziału Medycyny Dzikich Zwierząt z Kasetsart University, obawia się, że uraz skrzydła jest na tyle poważny, że Coco nigdy nie zostanie wypuszczona na wolność. Uważamy, że skrzydło doznało trwałych uszkodzeń mięśni bądź nerwów. Nie wykryto złamania, ale ptak nie jest w stanie latać. Suchai Horadee z Wydziału Parków Narodowych i Ochrony Zwierząt i Roślin w Bangkoku podkreśla, że zwykle myśliwi zabierają całego ptaka, a nie tylko dziób. Ponieważ dzioba żuchwowego nie znaleziono, nie jesteśmy pewni, kto postrzelił Coco i czy nie był to wypadek. Prowadzimy śledztwo w sprawie tego, co się stało.   « powrót do artykułu
  16. Podczas wykopalisk ratunkowych w tumulusie w pobliżu miasta Laskowec w środkowo-wschodniej Bułgarii archeolodzy odkryli szereg interesujących artefaktów, m.in. naczynie ze strusiego jaja czy pozłacaną srebrną fibulę przedstawiającą tzw. jeźdźca trackiego. Kurhan znajduje się nieopodal Monastyru św. Piotra i Pawła. Ma 50 m średnicy i ok. 1 m wysokości. Datuje się na II-III w. n.e. Zespół Kalina Chakarowa z Regionalnego Muzeum Historycznego w Wielkim Tyrnowie odkrył w kurhanie 19 pochówków. Większość z nich datuje się na połowę III w. Zmarłych skremowano. Ich prochy składano z licznymi darami grobowymi i przedmiotami osobistego użytku w specjalnych komorach. Zgromadzone artefakty przestawili na konferencji prasowej dyrektor muzeum Iwan Tsarow, Kalin Chakarow i konserwatorka Mihaela Tomanowa. Specjaliści podkreślają, że najciekawsze znaleziska pochodzą z centralnego pochówku. To w nim natrafiono na naczynie ze skorupy strusiego jaja, fibulę przedstawiającą jeźdźca trackiego (to jedyny tego typu artefakt, jaki kiedykolwiek znaleziono w Bułgarii), a także na dzban, na którego ściance widnieje maska przedstawiająca ludzką twarz. W kurhanie odkryto także pas wojownika ze srebrnymi aplikacjami, dwa złote kolczyki, gliniane naczynia, parę unguentariów, 30 monet z miedzi i brązu z pierwszej połowy III w. oraz zniszczoną monetę z początku II w. Większość monet to obole. Archeolodzy uważają, że mężczyzna z centralnego pochówku był wojownikiem trackiego pochodzenia, który odbywszy służbę dla Rzymian, wrócił w rodzinne strony nieopodal Nicopolis ad Istrum. Fibula jest niesamowicie droga. Wykonano ją na zamówienie, prawdopodobnie w warsztacie egejskiego rzemieślnika. Ponieważ to jedyny taki artefakt, jaki kiedykolwiek znaleziono w Bułgarii, zajmie on poczesne miejsce w starożytnych zbiorach muzeum - podkreślił Tsarow. Naczynie ze strusiego jaja datuje się na koniec II-początek III w. n.e. Nim umieszczono je w pochówku, zostało rytualnie rozłożone - jego metalowe części usunięto. Z jakiego powodu, nie wiadomo. Dzban z maską-twarzą przypomina ozdobne kafle z ludzkimi twarzami, znalezione w 2017 r. podczas wykopalisk rzymskiej willi i fabryki ceramicznej w pobliżu miasta Pawlikeni w tym samym regionie. Dotąd nie znaleziono innego takiego naczynia. Wykopaliska ratunkowe części kurhanu prowadzono w listopadzie i grudniu zeszłego roku. Archeolodzy mają nadzieję, że w br. uda się przeprowadzić wykopaliska pozostałej części tumulusu. « powrót do artykułu
  17. Nietoperze to niezwykle pożyteczne zwierzęta. Zapylają rośliny, zjadają insekty, również te przenoszące niebezpieczne choroby i rozsiewają nasiona, pomagają w regeneracji lasów tropikalnych. Jednocześnie, podobnie jak wiele gatunków ssaków i ptaków, są naturalnymi rezerwuarami koronawirusów. Koronawirusy to duża, zróżnicowana podrodzina wirusów. Chcąc lepiej ją zrozumieć, naukowcy porównali różne koronawirusy obecne u 36 gatunków nietoperzy zamieszkujących zachodnie regiony Oceanu Indyjskiego. Okazało się, że różne grupy nietoperzy z tego samego rodzaju, a czasem nawet rodziny, posiadają własne, unikatowe szczepy koronawirusów. To zaś wskazuje, że nietoperze i koronawirusy wspólnie ewoluują od milionów lat. Odkryliśmy długą historię wspólnej ewolucji nietoperzy i koronawirusów. Jej zrozumienie pozwoli nam na lepsze zapobieganie epidemiom koronawirusowym w przyszłości, mówi Steve Goodman z Field Museum w Chicago. Brał on udział w pracach zespołu naukowego prowadzonego przez Leę Joffrin i Camille Lebarbenchon z Université de La Réunion. Z wynikami ich badań można zapoznać się na łamach Nature. Dla większości ludzi, którzy po raz pierwszy o koronawirusach usłyszeli w bieżącym roku, słowo „koronawirus” stało się synonimem COVID-19, wirusa SARS-CoV-2 i pandemii. Tymczasem, jak informowaliśmy na początku lutego, tylko jedna grupa naukowa u samych tylko chińskich nietoperzy zidentyfikowała w ciągu ośmiu lat około 500 nieznanych wcześniej koronawirusów. Już w 2017 roku naukowcy szacowali, że istnieje około 3200 koronawirusów. Zdecydowana większość z nich jest niegroźna dla człowieka. Wszystkie zwierzęta są nosicielami wirusów i nietoperze nie są tutaj wyjątkiem. Im koronawirusy nie szkodzą. O tym, dlaczego tak się dzieje i o fenomenalnym układzie odpornościowym nietoperzy pisaliśmy w tekście SARS, Ebola, Marburg i koronawirus 2019-nCoV – łączą je nietoperze. Naukowcy z Université de La Réunion, Association Vahatra, Field Museum, Eduardo Mondlane University, University of Kwa-Zulu Natal, the National Parks and Conservation Service of Mauritius, Seychelles Ministry of Health oraz Instituto Nacional de Saúde badali związki genetyczne pomiędzy różnymi szczepami koronawirusów a nietoperzami, w organizmach których żyją. Na podstawie próbek pobranych od ponad 1000 zwierząt reprezentujących 36 gatunków nietoperzy z wysp zachodniej części Oceanu Indyjskiego, w tym z Madagaskaru, stwierdzono, że nosicielami koronawirusów jest 8% zwierząt. To bardzo zgrubne szacunki. Mamy bowiem coraz więcej dowodów wskazujących na to, że istnieją sezonowe różnice dotyczące obecności koronawirusów u nietoperzy, a to oznacza, że liczba zainfekowanych zwierząt może znacząco się wahać w różnych porach roku, mówi Camille Lebarbenchon. Następnie wyizolowane koronawirusy zostały poddane badaniom genetycznym, a ich wyniki porównano z wynikami badań koronawirusów pozyskanych od ludzi, delfinów, alpak i innych ssaków. Odkryliśmy,że w większości przypadków każdy z gatunków nietoperzy był nosicielem odmiennych szczepów koronawirusów. Co więcej, opierając się na historii ewolucyjnej różnych grup nietoperzy, możemy stwierdzić, że istnieje głębokie powiązanie pomiędzy nietoperzami (na poziomie gatunku i rodziny) oraz obecnymi w ich organizmach koronawirusami, dodaje Steve Goodman. Na przykład stwierdzono, że nietoperze z rodziny rudawkowatych (Pteropodidae), żyjących na różnych kontynentach i wyspach, są nosicielami koronawirusów mieszczących się na tej samej gałęzi drzewa filogenetycznego, a różnych od koronawirusów obecnych u nietoperzy mieszkających po sąsiedzku. Okazało się też, że w rzadkich przypadkach nietoperze z różnych rodzin, rodzajów i gatunków, jeśli mieszkają w tych samych jaskiniach i za dnia przebywają blisko siebie, mogą dzielić te same szczepy koronawirusów. Do takiej transmisji dochodzi jednak rzadko. Naukowcy są zdania, że korzyści jakie odnosimy z obecności nietoperzy w naszym otoczeniu – kontrola insektów przenoszących choroby, zapylanie roślin i rozsiewanie nasion – znacznie przewyższają ewentualne ryzyka. Tym bardziej, że to ludzie, niszcząc habitaty nietoperzy, powodują, że obecne u nich koronawirusy mogą przejść na inne gatunki ssaków, a następnie zainfekować człowieka. « powrót do artykułu
  18. Przestraszone, wieloszczety Chaetopterus wytwarzają lepki śluz, który emituje długo utrzymujące się niebieskie światło. Najnowsze badania pokazały, jak wieloszczet uzyskuje i podtrzymuje świecenie. Wiele wskazuje na to, że to samozasilający się proces. [...] Świecenie tego zwierzęcia nie występuje jak u większości bioluminescencyjnych organizmów w postaci błysków, ale utrzymującego się przez długi czas blasku - wyjaśnia dr Evelien De Meulenaere z Instytutu Oceanografii Scrippsów. Zrozumienie mechanizmów tego luminescencyjnego procesu może pozwolić na zaprojektowanie świetlików [light sticks], które będą działać nawet kilka dni lub, po optymalizacji, przyjaznego dla środowiska oświetlenia ogrodowego czy ulicznego. Dr De Meulenaere miała zaprezentować ustalenia swojego zespołu na dorocznej konferencji Amerykańskiego Towarzystwa Biochemii i Biologii Molekularnej w San Diego. Wydarzenie odwołano z powodu pandemii, ale w kwietniowym wydaniu The FASEB Journal ukazał się abstrakt jej wystąpienia. Gdy stwierdzono, że produkcja światła nie ma związku ze szlakami metabolicznymi wieloszczeta, naukowcy zdali sobie sprawę, że śluz musi zawierać własne źródło energii. Dalsze prace pokazały, że wydzielina zawiera kompleksującą jony żelaza ferrytynę. Podczas eksperymentów sztuczny dodatek żelaza nasilał zaś produkcję światła. Ostatnio zespół zauważył, że wystawienie ferrytyny na oddziaływanie niebieskiego światła zwiększa dostępność żelaza (następuje uwalnianie Fe2+ z białka, a Fe2+ aktywują produkcję światła) i że ekspozycja śluzu na niebieskie światło wywołuje wzmożone świecenie utrzymujące się parę minut. Rozwiązania bazujące na tym mechanizmie można by aktywować zdalnie za pomocą zapoczątkowującego i podtrzymującego proces niebieskiego światła. Gdy zrozumiemy, jak działa naturalny system, będziemy mogli wykorzystać te informacje do opracowania źródła światła, które podziała długo, a jednocześnie będzie biodegradowalne i ładowalne. De Meulenaere wspomina także, że warto wykorzystać bioluminescencję wieloszczeta do stworzenia biomedycznych systemów reporterowych. Ze względu na wrażliwość na żelazo, taki system można by np. zastosować do testowania niedoborów tego pierwiastka lub toksyczności. « powrót do artykułu
  19. Od kiedy na całym świecie, w związku z epidemią COVID-19, gwałtownie wzrosło zapotrzebowanie na maseczki, pojawiły się problemy z zapewnieniem tego środka ochronnego pracownikom służby zdrowia. Stąd też apele, o noszenie własnoręcznie wykonanych maseczek. Amerykańskie Towarzystwo Chemiczne informuje na łamach swojego pisma ACS Nano, że maseczkę najlepiej wykonać z połączenia bawełny i  syntetycznego szyfonu. Najlepiej odfiltruje ona aerozole. Najdrobniejsze z wydychanych przez nas cząstek z łatwością prześlizgują się przez różne tkaniny. Stąd też rodzi się pytanie, z jakich materiałów powinna być wykonana maseczka domowej roboty. Postanowił na nie odpowiedzieć Supratik Guha i jego koledzy z University of Chicago. Naukowcy wykorzystali specjalną komorę do mieszania aerozoli, w której wytwarzali cząstki wielkości od 10 nm do 6 mn. Wentylator kierował aerozole w stronę tkaniny, a zespół sprawdzał, liczbę i rozmiary cząstek aerozoli, które przedostały się przez tkaniny. Okazało się, że najlepszym rozwiązaniem jest połączenie jednej warstwy gęstej bawełny z dwiema warstwami szyfonu. W badaniu użyto szyfonu składającego się w 90% z poliestru i 10% z lycry. Taka maseczka zatrzymuje – w zależności od wielkości cząstek – od 80 do 99 procent aerozolu. Szyfon można zastąpić naturalnym jedwabiem lub flanelą i całość sprawdzi się niemal równie dobrze. Naukowcy wyjaśniają, że gęsto utkany materiał, jak bawełna, działa jak bariera mechaniczna. Z kolei szyfon czy naturalny jedwab, które przechowują statyczne ładunki elektryczne, działają jak bariera elektrostatyczna. Najważniejsze jest jednak dokładne zakładanie maseczki. Jej niewłaściwe założenie, gdy powietrze będzie uciekało bokiem, zmniejsza skuteczność maseczki nawet o 60%. « powrót do artykułu
  20. Japońscy naukowcy odtworzyli w laboratorium ekstremalne warunki panujące w zewnętrznej części jądra Ziemi. Zespół kierowany przez Yasuhiro Kuwayamę z Uniwersytetu Tokijskiego wykorzystał wysoce wyspecjalizowane imadło diamentowe, do osiągnięcia olbrzymiego ciśnienia i temperatury, dzięki którym można było badać to, co dzieje się w jądrze Ziemi. Eksperymenty pozwolą nam na zdobycie wiedzy na temat składu jądra i procesów w nim przebiegających. To, co obecnie wiemy z o jądrze Ziemi, które rozpoczyna się 3000 kilometrów pod powierzchnią planety, pochodzi z obserwacji fal sejsmicznych, które przeszły przez jądro. Właściwości jądra badamy też na podstawie teoretycznych obliczeń i modeli komputerowych oraz poddając materiały ekstremalnym temperaturom i ciśnieniu. Dotychczas dowiedzieliśmy się, że jądro składa się z dwóch części. Wewnętrznego, stałego, składającego się głownie z żelaza i niklu, oraz zewnętrznego, w którym dominuje płynne żelazo. Olbrzymim osiągnięciem Kuwayamy jest fakt, że jego technika pozwala na, teoretycznie, nieskończenie długie prowadzenie eksperymentów. Dotychczas potrafiliśmy uzyskać warunki panujące w ziemskim jądrze jedynie na kilka mikrosekund. Japończycy wykorzystali specjalne imadło diamentowe, w którym poddali próbkę płynnego żelaza ciśnieniu 116 GPa, a następnie ogrzali ją za pomocą lasera do temperatury 4350 kelwinów. O ile temperatura taka prawdopodobnie rzeczywiście panuje w jądrze, to ciśnienie 116 GPa jest nieco niższe niż spodziewane w górnej części zewnętrznego jądra. Próbka była badana w synchrotronie Spring-8 przede wszystkim za pomocą technik rozpraszania rentgenowskiego. Po porównaniu wyników eksperymentów z danymi obserwacyjnymi Kuwayama i jego zespół porównali właściwości termodynamiczne swojej próbki żelaza z tym, co wiemy o jądrze zewnętrznym. Doszli do wniosku, że musi być ono o 7,5% mniej gęste niż ciekłe żelazo. To oznacza, że znajduje się w nim wysoka domieszka innych, niezidentyfikowanych dotychczas pierwiastków. Materiał w jądrze zewnętrznym płynie o 4% łatwiej niż ciekłe żelazo. Ze szczegółami można zapoznać się na łamach Physical Review Letters. « powrót do artykułu
  21. Irański Instytut Badania Dziedzictwa Kulturowego i Turystyki poinformował o odkryciu 71 stożkowatych stel i 2 o innym kształcie. Znaleziono je podczas wykopalisk w Tall Chegah-e Sofla w Chuzestanie. Szef wykopalisk Abbas Moghaddam ujawnił, że na stele natrafiono w południowo-zachodniej części kompleksu świątynnego, leżącego na zachód od monumentalnej platformy schodkowej. Możemy powiedzieć, że stele celowo ułożono [w dwóch warstwach] jedne na drugich. Konstrukcję umieszczono w płytkiej prostokątnej jamie. Między kamieniami znaleziono ślady zaprawy. Stele z górnej warstwy są uszkodzone w mniejszym stopniu niż te z warstwy dolnej. Większość kamieni z dolnej warstwy pękła lub uległa uszkodzeniu. Stało się tak, bo na stele z kruchej skały działał większy ciężar. Stele z dolnej warstwy były ułożone wzdłuż osi wschód-zachód, ze szczytem zwróconym na zachód. Na niektórych stelach wyrzeźbiono kozy, oczy o różnych kształtach, a także krzyżujące się linie czy wizerunki ludzi. Jak podkreślają archeolodzy, większość stel stożkowatych (46) zachowała się w całości, lecz 25 uległo uszkodzeniu lub brakowało ich fragmentów. Nie poinformowano, w jakim stanie były dwa zabytki o innym kształcie. Wysokość największego kamienia wynosiła 81 cm, a najmniejszego 32,5 cm. Wstępne badania wykazały, że początkowo stele były ustawione w pionie przy platformie z cegieł. Świadczą o tym różnice w kolorze między podstawą i szczytem; dół jest ciemniejszy, a góra jaśniejsza. Zohreh Prehistoric Project (ZPP) to długoterminowy archeologiczny program badawczy, skupiający się na dolinie rzecznej zlokalizowanej na południe od miasta Behbehan w ostanie Chuzestan. Rozpoczął się on w kwietniu 2015 r. Dolinę badał intensywnie na początku lat 70. XX w. Hans Nissen z Instytutu Orientalistyki Uniwersytetu w Chicago. W 2016 r. zespół Moghaddama odkrył w Tall Chegah-e Sofli nekropolię sprzed 7 tys. lat. Były tam pochówki zarówno zbiorowe, jak i indywidualne. « powrót do artykułu
  22. Okazuje się, że na utratę wagi w wyniku zmiany stylu życia na zdrowszy oraz na rozkład tłuszczu w organizmie wpływa wrażliwość mózgu na insulinę. Długoterminowe badania prowadzone  Niemieckie Centrum Badań nad Cukrzycą, Centrum Helmholza w Monachium oraz Szpital Uniwersytecki w Tybindze wykazały, że jeśli nasz mózg jest wrażliwy na obecność insuliny, możemy bardziej stracić na wadze, pozbyć się niezdrowego tłuszczu brzusznego i łatwiej utrzymać niską wagę przez lata. Jeśli jednak nasz mózg słabo reaguje na insulinę, to początkowo stracimy mniej kilogramów, z czasem ponownie przybierzemy na wadze, a na brzuchu zgromadzimy więcej tkanki tłuszczowej. Osoby o mózgach bardziej wrażliwych na insulinę zyskiwały na stosowaniu diety i ćwiczeń. Znacznie traciły na wadze i pozbywały się tkanki tłuszczowej z brzucha. Nawet gdy przestawały ćwiczyć i stosować dietę, to w czasie kolejnych dziewięciu lat gdy je obserwowaliśmy, przybierały niewiele tłuszczu, mówi doktor Martin Heni ze Szpitala Uniwersyteckiego w Tybindze, który stał na czele grupy badawczej. Z kolei u osób o mózgu mało wrażliwym lub niewrażliwym na insulinę zanotowano niewielką utratę wagi w ciągu 9 miesięcy od zmiany stylu życia na zdrowszy. Uczestnicy badań na 24 miesiące zmienili styl życia na taki, który sprzyjał zmniejszeniu wagi. Po 9 miesiącach przeciętna osoba, której mózg był wrażliwy na insulinę, straciła na wadze około 4,5 kilogramów, a osoba o niewrażliwym mózgu – około 0,5 kg. W kolejnych miesiącach osoby z mózgami wrażliwymi nadal traciły na wadze i po 24 miesiącach średnia utrata wagi wynosiła u nich niemal 6 kg. Przez kolejnych 76 miesięcy osoby te nie stosowały już nowego stylu życia, a mimo to przybrały na wadze jedynie około 0,5 kg. Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja w przypadku osób o mózgach mało wrażliwych lub niewrażliwych na insulinę. Na wadze traciły jedynie przez 9 miesięcy. Następnie do 24. miesiąca stosowania zdrowszego trybu życia ich waga rosła i po 24 miesiącach była o około 1 kg wyższa niż przed rozpoczęciem badań. Utrzymywała się na wyższym poziomie przez kolejnych 76 miesięcy. Podobnie rzecz się miała z tłuszczem brzusznym. Osoby o bardziej wrażliwych mózgach traciły go więcej w wyniku ćwiczeń i diety bogatej w włókna roślinne, a po przerwaniu zdrowego trybu życia wolniej ponownie go zyskiwały. Tkanka tłuszczowa na brzuchu jest bardzo niekorzystna, gdyż jej obecność jest silnie powiązana z cukrzycą, ryzykiem chorób układu krążenia i nowotworów. Jak zauważyli autorzy w podsumowaniu swoich badań spostrzeżenia te wykraczają poza zakres chorób metabolicznych i wskazują na konieczność opracowania strategii radzenia sobie z opornością ludzkiego mózgu na insulinę. « powrót do artykułu
  23. Naukowcy z Centrum Nauk Astrogeologicznych amerykańskiej Służby Geologicznej (USGS), NASA oraz Lunar and Planetary Institute opracowali nową mapę geologiczną Księżyca. Po raz pierwszy cała powierzchnia Srebrnego Globu została w pełni zmapowana i jednolicie sklasyfikowana. Zunifikowana Mapa Geologiczna Księżyca (Unified Geologic Map of the Moon) przyda się do planowania przyszłych misji. Wykorzystają ją także zapewne społeczność naukowa czy nauczyciele. Cyfrowa mapa jest dostępna online. Pokazuje geologię Księżyca w skali 1:5.000.000. Księżyc zawsze ludzi fascynował. Wiele osób zastanawia się, kiedy uda nam się tam wrócić. Wspaniale jest więc widzieć, że USGS stworzyło zasób, który może pomóc NASA w planowaniu misji - podkreśla dyrektor USGS, były astronauta Jim Reilly. By stworzyć mapę, wykorzystano dane z czasów misji Apollo oraz z ostatnich misji satelitarnych. Ekipa z USGS nie tylko skompilowała stare i nowe dane, ale i ujednoliciła opis stratygrafii Księżyca. Warto przypomnieć, że w 2013 r. przeprowadzono cyfrową renowację serii 6 map, stworzonych w latach 70. XX w. - Map I-703, Map I-1162, Map I-1062, Map I-948, Map I-1047 oraz Map I-1034. Posłużono się wtedy nowszymi danymi topograficznymi oraz mozaikami zdjęć; w ten sposób mapy dopasowywano m.in. do Unified Lunar Control Network 2005 (ULCN2005). Nie chodziło o reinterpretację oryginalnych relacji czy jednostek geologicznych, ale o przestrzenne dostosowanie, tak by zwiększyć kompatybilność z cyfrowymi zestawami danych. Jak podkreślono w relacji prasowej USGS, dane wysokościowe dla księżycowego regionu równikowego pochodzą z kamery stereoskopowej (Terrain Camera) japońskiej sondy kosmicznej SELENE (ang. SELenological and ENgineering Explorer). Topografię obu biegunów uzupełniono zaś dzięki danym z wysokościomierza laserowego sondy Lunar Reconnaissance Orbiter NASA. Nowa mapa to kulminacja trwającego dekadę projektu - podsumowuje Corey Fortezzo.   « powrót do artykułu
  24. Pierwsza od 50 lat nowa doustna szczepionka przeciwko polio może w końcu przyczynić się do całkowitej eradykacji tej choroby. Do niedawna wydawało się, że szybciej poradzimy sobie z chorobą, która pozostawia po sobie miliony sparaliżowanych dzieci. Niestety, w ostatnich latach szczepionki wywołały lokalne zachorowania, a obecnie ogólnoświatowy program szczepień został zahamowany przez COVID-19. W latach 2000–2017 liczbę przypadków polio udało się zmniejszyć o około 99%. Jak ocenia WHO, dzięki szerokiemu programowi szczepień uratowano przed zachorowaniem i potencjalnym paraliżem ponad 13 milionów dzieci. W październiku 2019 roku informowaliśmy, że eradykowano dziki szczep poliowirusa typu 3. Na świecie pozostał tylko typ 1 i pojawiła się nadzieja, że polio stanie się drugą, po ospie prawdziwej, atakującą ludzi chorobą, która będzie całkowicie wyeliminowana, a której patogen nie występuje w środowisku. Obok ospy, którą uznano za eradykowaną w 1980 roku, dotychczas udało się wyeliminować też księgosusz dotykający przeżuwaczy. W 2011 roku do walki z polio dołączył Bill Gates, a obecnie Fundacja Billa i Melindy Gatesów jest jednym z największych sponsorów Global Polio Eradication Initiative (GPEI). Jeszcze w 1988 roku, gdy startował GPEI, każdego roku notowano około 350 000 zachorowań na polio. W roku 2018 odnotowano 33 zachorowania. Z kolei w roku 2019 było ich w sumie 539. Z tego 175 przypadków odnotowano w Pakistanie i Afganistanie, dwóch z trzech krajów, w których polio występuje endemicznie. Trzecim jest Nigeria. Te 175 przypadków było wywołanych przez naturalnie krążącego wirusa. Z kolei aż 364 przypadki z 19 krajów zostały spowodowane przez szczepionkę. Z kolei w bieżącym roku zanotowano dotychczas 48 przypadków polio spowodowanych przez wirusa krążącego w środowisku (wszystkie przypadki zachorowań miały miejsce w Afganistanie i Pakistanie) oraz 93 przypadki spowodowane przez szczepionkę (w tym 40 przypadków w Pakistanie, po 10 w Czadzie i Etiopii, 1 w Nigerii, a pozostałe w Beninie, Burkina Faso, Kamerunie, Republice Środkowoafrykańskiej, na Wybrzeżu Kości Słoniowej, w Demokratycznej Republice Kongo, Ghanie, Nigrze, na Filipinach i w Togo). Podawany w doustnej szczepionce atenuowany wirus [więcej w artykule Kiedy szczepionka na koronawirusa. Wszystko, co powinniśmy wiedzieć o szczepionkach – red.] polio potrafi czasem wyewoluować i wywołać zarażenia w społecznościach o niewielkim odsetku wyszczepień. Teraz naukowcy finansowani przez Fundację Billa i Melindy Gatesów poinformowali o sukcesie I fazy testów klinicznych nowej szczepionki, która nie może wywołać zachorowań. To jednocześnie pierwsza od 50 lat nowa szczepionka doustna przeciwko polio. Jej autorami są profesor Raul Andino z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco (UCSF) oraz Andrew Macaam z brytyjskiego Narodowego Instytutu Standardów Biologicznych i Kontroli (NIBSC). W 2017 roku Andino i jego zespół odkryli, że we wszystkich przypadkach, gdy to szczepionka wywołała zachorowania na polio, za każdym razem zawarty w niej wirus wykorzystał takie same trzy kroki ewolucyjne, dzięki któremu z nieszkodliwego patogenu stał się się zaraźliwy. Teraz na łamach Cell Host and Microbe ukazał się artykuł autorstwa Andino, Macadama oraz specjalistów z Gates Foundation, Center for Vaccine Innovation and Access w Seattle oraz Uniwersytetu w Antwerpii, którzy przygotowali szczepionkę przeciwko polio, z której wirus nie może wywołać zachorowania. Bazując na kilkudziesięciu latach studiów nad poliowirusem naukowcy ustabilizowali odpowiedzialny za mutacje region genomu wirusa, dzięki czemu nie może się on zmieniać. Co więcej, naukowcy upewnili się też, że poliowirus nie ulegnie groźnym zmianom nawet wówczas, jeśli wymieni materiał genetyczny ze spokrewnionymi z nim wirusami. O ile mi wiadomo, to pierwszy przypadek gdy doszło do celowego racjonalnie zaprojektowanego żywego atenuowanego wirusa. To przeciwieństwo standardowego podejścia, gdzie wirusy są hodowane na komórkach tkankowych, a ich wirulencja jest uzyskiwana metodą prób i błędów za pomocą słabo rozumianego mechanizmu, mówi Andino. W I fazie testów klinicznych wzięło udział 15 dorosłych ochotników. Była ona prowadzona na Uniwersytecie w Antwerpii. Test wykazał, że nowa szczepionka jest bardziej stabilna i efektywna niż licząca sobie 50 lat szczepionka Sabina, z której ona pochodzi. Nowa szczepionka wywoływała odpowiednią reakcję immunologiczną i mimo że zaszczepieni wydalali wirusa w stolcu, wirus ten nie był w stanie zainfekować myszy i wywołać u nich paraliżu. To kolosalny postęp w porównaniu ze standardową szczepionką Sabina. Bowiem w jej przypadku nawet 90% ulega paraliżowi, gdy zostaje wystawionych na wirusa wydalanego przez ludzi. Obecnie trwa II faza testów klinicznych nowej szczepionki. WHO już rozpoczęło planowanie fazy 3. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i uda się szybko rozpocząć powszechne szczepienia za pomocą nowego środka, to jeszcze w bieżącej dekadzie polio powinno zostać całkowicie eradykowane. « powrót do artykułu
  25. Chiny budują największy w Azji radioteleskop z ruchomą czaszą. Gigant o średnicy 70 metrów ma służyć komunikacji z pierwszą chińską misją marsjańską, która ma wystartować jeszcze w bieżącym roku. To będzie kluczowy element, dzięki któremu odbierzemy dane wysyłane przez marsjański próbnik. Będzie on się znajdował nawet 400 milionów kilometrów od Ziemi, a przesyłane przez niego sygnały będą bardzo słabe, mówi Li Chunlai, zastępca głównego projektanta pierwszej chińskiej misji marsjańskiej. Chiny mają już za sobą kilka udanych misji bezzałogowych na Księżyc. Teraz chcą sięgnąć dalej w przestrzeń kosmiczną. Jednak misja na Marsa to zupełnie inny poziom trudności. Dotychczas ludzkość usiłowała przeprowadzić łącznie 57 marsjańskich misji. W pełni udało się 28 z nich. NASA przeprowadziła 21 w pełni udanych misji, ZSRR/Rosja ma na koncie 4 takie misje (w tym jedną wspólną z UE), a Unia Europejska może pochwalić się 3 udanymi misjami (w tym jedną wspólną z Rosją), a Indie – 1. Obecnie na Marsie i jego orbicie prowadzonych jest 8 misji, w tym 1 europejska, 1 europejsko-rosyjska, 1 indyjska i 5 amerykańskich. Z kolei w lipcu bieżącego roku mają wystartować misje Mars 2020 (USA), Tianwen-1 (Chiny), Hope Mars Mission (Zjednoczone Emiraty Arabskie). Budowa teleskopu rozpoczęła się w okręgu Wuqing na północny Chin, październiku 2018 roku i ma być ukończona w bieżącym roku. Największym na świecie w pełni sterowalnym radioteleskopem jest 100-metrowy Green Bank Telescope w Wirginii Zachodniej. To teleskop naukowy, o bardzo dużych możliwościach technicznych. Chińska misja marsjańska Tianwen-1 stawia sobie niezwykle ambitne cele. Jej nazwa pochodzi od poematu „Tianwen” (Pytania do Niebios) autorstwa Qu Yuana, jednego z najwybitniejszych poetów starożytnych Chin, który żył w IV-III wieku przed naszą erą. Chiny postawiły sobie niezwykle ambitne zadanie. Już podczas swojej pierwszej w pełni samodzielnej misji chcą posadowić lądownik na powierzchni Marsa. Warto tutaj przypomnieć, że nawet NASA, która jako jedyna agencja kosmiczna potrafi przeprowadzić lądowanie na Czerwonej Planecie, nie próbowała zrobić tego przy okazji pierwszej misji. Amerykanie po raz pierwszy wysłali pojazd w pobliże Marsa w 1964 roku, a pierwsze lądowanie przeprowadzili w 1975 roku. Pierwszą chińską próbą wysłania pojazdu w pobliże Marsa była misja Yinghuo-1. W 2011 roku w ramach rosyjskiej misji Fobos-Grunt Chiny próbowały wysłać orbiter w pobliże Czerwonej Planety. Fobos-Grunt zakończyła się spektakularną porażką. Od tamtej pory ani Rosja, ani Chiny nie podjęły samodzielnej misji marsjańskiej. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...