Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Testy tysięcy nieonkologicznych leków (substancji leczniczych), które przeprowadzono na 578 liniach ludzkich komórek nowotworowych, doprowadziły do nieoczekiwanego odkrycia: niemal 50 z nich miało właściwości przeciwnowotworowe. Były wśród nich leki do terapii cukrzycy, uzależnienia od alkoholu, a nawet zapalenia stawów u psów. Zaskakujące odkrycie zespołu z MIT-u i Uniwersytetu Harvarda (Broad Institute) oraz Dana-Farber Cancer Institute pomogło też zidentyfikować nowe mechanizmy działania i cele dla leków. Myśleliśmy, że będziemy mieli szczęście, jeśli znajdziemy choć jedną substancję o właściwościach przeciwnowotworowych, a ku swemu zaskoczeniu wykryliśmy ich tak wiele - podkreśla prof. Todd Golub. Wyniki badań ukazały się w piśmie Nature Cancer. To największe jak dotąd studium z wykorzystaniem Drug Repurposing Hub; na zbiór ten składa się ponad 6000 leków i substancji leczniczych, które albo zostały zatwierdzone przez FDA, albo okazały się bezpieczne w czasie testów klinicznych (w okresie prowadzenia badań Hub składał się z 4518 leków). Naukowcy testowali wszystkie substancje z Drug Repurposing Hub na 578 liniach ludzkich komórek nowotworowych z Cancer Cell Line Encyclopedia (CCLE). Naukowcy uciekli się do genetycznego metkowania (DNA barcoding) metodą PRISM; opracowano ją w laboratorium Goluba. Dzięki temu można było badać kilka linii naraz, przyspieszając eksperyment. Każdą większą pulę metkowanych komórek wystawiano na oddziaływanie pojedynczej substancji z Drug Repurposing Hub i mierzono przeżywalność komórek nowotworowych. W ten sposób znaleziono niemal 50 nieprzeciwnowotworowych leków, w tym takich, które pierwotnie opracowano do obniżania poziomu cholesterolu lub zmniejszania stanu zapalnego, zabijających pewne komórki nowotworowe (nie szkodziły one przy tym innym komórkom). Niektóre związki uśmiercały komórki nowotworowe w nieoczekiwany sposób. Większość leków przeciwnowotworowych działa, blokując białka, my zaś odkryliśmy substancje, które działają za pośrednictwem innych mechanizmów - opowiada Steven Corsello. Część nie hamuje białek, ale je aktywuje albo stabilizuje interakcje białko-białko. Zauważono np., że prawie 12 nieonkologicznych leków zabija komórki nowotworowe, w których zachodzi ekspresja białka PDE3A, stabilizując interakcję między PDE3A a innym białkiem SLFN12. Większość nieonkologicznych leków uśmiercających komórki nowotworowe działała za pośrednictwem nieznanych celów molekularnych. Przeciwzapalna tepoksalina, którą opracowano z myślą o ludziach, ale później dopuszczono do leczenia zapalenia stawów u psów, zabijała komórki nowotworowe, "uderzając" w nieznany cel w komórkach z nadmierną ekspresją białka MDR1 (glikoproteina P jest markerem oporności wielolekowej). Ostatecznie naukowcy potrafili przewidzieć, czy dany lek może zabić jakąś linię komórkową, przyglądając się jej cechom genetycznym, takim jak mutacje czy poziom metylacji, zapisanym w bazie CCLE. To zaś oznacza, że pewnego dnia cechy te mogą zostać wykorzystane jako biomarkery do identyfikacji pacjentów, którzy z najwyższym prawdopodobieństwem skorzystają z jakichś leków. Zauważano np., że stosowany w leczeniu alkoholizmu disulfiram zabijał linie komórkowe z mutacjami powodującymi ubytek metalotionein (MT). Związki zawierające wanad, które pierwotnie opracowano do terapii cukrzycy, działały z kolei na komórki nowotworowe z ekspresją transportera siarczanu SLC26A2. Zespół chciałby przetestować związki z Drug Repurposing Hub na większej liczbie linii komórkowych i rozbudować sam Hub. Akademicy podkreślają, że zdobyte dotąd dane będą dalej analizowane. « powrót do artykułu
  2. Dobra wiadomość, dla wszystkich, których lękiem napawa wizja borowania podczas wizyty u dentysty. Opracowano antypróchnicową powłokę, która podczas eksperymentów nie tylko zapobiegała powstawaniu nowych ubytków, ale i leczyła te już istniejące. Obecnie próchnicę leczy się, usuwając uszkodzone tkanki zęba i zakładając w ich miejsce materiał do odbudowy, np. kompozyt. Jak jednak podkreślają Hai Ming Wong, Quan Li Li i pozostali autorzy artykułu z pisma ACS Applied Materials & Interfaces, procedura ta niesie za sobą ryzyko uszkodzenia zdrowej tkanki i dla niektórych pacjentów jest mocno nieprzyjemna. Chińczycy postanowili więc opracować strategię, która działałaby na dwa sposoby. Po pierwsze, miałaby ona zapobiegać kolonizacji powierzchni zębów przez bakterie tworzące płytkę. Po drugie, powinna ona ograniczać demineralizację ("rozpuszczanie" szkliwa)  i w zamian zwiększać remineralizację, czyli naprawę. Powłoka przeciwpróchnicowa bazowała na naturalnym peptydzie antydrobnoustrojowym H5. Jest on wytwarzany w ludzkich śliniankach. Może przywierać do szkliwa i niszczyć całą gamę bakterii i grzybów. By sprzyjać remineralizacji, Chińczycy zmodyfikowali H5, dodając na jednym z jego końców resztę fosfoserynową; miało to pomóc w "przyciąganiu" większej liczby kationów wapnia. Zmodyfikowany peptyd przetestowano na wycinkach ludzkich zębów trzonowych. Okazało się, że w porównaniu do naturalnego peptydu, nowy H5 silniej przywierał do powierzchni, zabijał więcej bakterii i hamował ich przywieranie. Skuteczniej chronił też przed demineralizacją. Ku zaskoczeniu badaczy, oba peptydy w podobnym stopniu wspomagały remineralizację. Chińczycy snują plany, że w przyszłości, by uchronić się przed próchnicą, po szczotkowaniu ludzie będą nakładać na zęby zmodyfikowany peptyd; preparat może mieć postać np. żelu. « powrót do artykułu
  3. Poza Wuhanem, od którego rozpoczęła się epidemia wirusowego zapalenia płuc, Chiny wprowadzają blokadę transportową kolejnych 2 miast: Huanggangu i Ezhou. W sumie mieszka tu ok. 20 mln osób. Najpierw władze zawiesiły samoloty i pociągi do i z 11-milionowego Wuhanu. Podobnie zresztą jak autobusy, metro oraz promy. Potem położony ok. 30 km na wschód od Wuhanu 6-mln Huanggang powiadomił o podobnym posunięciu. W mediach społecznościowych ludzie narzekają na pustki na supermarketowych półkach i szybujące w błyskawicznym tempie ceny żywności. Kolejki ustawiają się też po benzynę. Władze Wuhanu zapowiedziały, że w czwartek od 10 rano czasu singapurskiego zawieszone zostaną wszystkie miejskie środki transportu i loty. Media donoszą jednak, że część linii nadal świadczy usługi. Część regionalnych linii, w tym malezyjskie AirAsia i singapurski Scoot, zapowiedziały czasowe zawieszenie lotów do i z Wuhanu. Mieszkańców poproszono, by unikali tłumów. Ponoć agendy ds. zdrowia wprowadziły obowiązek noszenia maseczek w miejscach publicznych. Agencja informacyjna Xinhua podała, że operatorom atrakcji turystycznych i hoteli nakazano zawieszenie prowadzenia działalności na szerszą skalę, zaś biblioteki, muzea i teatry odwołują wystawy i występy. Telewizja publiczna w Huanggangu poinformowała, że od czwartku wieczorem zawieszony zostanie tutejszy ruch autobusowy i kolejowy. Ludzi poproszono o nieopuszczanie miasta. Kawiarnie i kina zostaną zamknięte. Państwowe media doniosły o zamknięciu punktów poboru opłat na autostradach wokół Wuhanu. Jak powiedział Reuterowi jeden z mieszkańców, główne autostrady są patrolowane. Chińska Narodowa Komisja Zdrowia podała, że w wyniku zakażenia wirusem 2019-nCoV zmarło 17 osób. Najmłodsza ofiara miała 48 lat, najstarsza 89. Większość zmarłych to ludzie starsi i cierpiący na choroby przewlekłe, takie jak cukrzyca czy parkinson. Wszystkie zgony miały miejsce w prowincji Hubei.   « powrót do artykułu
  4. W epoce kamienia, na terenie dzisiejszego zachodniego Kamerunu, zmarły dwie pary dzieci. Teraz, tysiące lat później, archeolodzy przeprowadzili badania DNA ich szczątków i ze zdumieniem odkryli, że dzieci nie były spokrewnione z ludami Bantu zamieszkującymi obecnie te tereny. Bliżej im było do dzisiejszych łowców-zbieraczy z Afryki Centralnej, którzy nie są blisko spokrewnieni z Bantu. Na stanowisku Shum Laka, które było używane przez ludzi przez co najmniej 30 000 lat, znaleziono liczne artefakty i pochówki 18 osób. Naukowcy skupili się jednak na czwórce dzieci. Pierwsza para to 4- i 15-latek pochowani przed około 8000 lat. Para druga, to 4-letnia dziewczynka i 8-letni chłopiec, zmarli około 3000 lat temu. Jak się okazało, mimo że dzieci te dzieliły tysiące lat, były one ze sobą spokrewnione. Około 1/3 ich DNA pochodziła od przodków, których najbliższymi dzisiejszymi krewnymi są łowcy-zbieracze z zachodniej części Afryki Środkowej. Pozostałe 2/3 genomu pochodzi ze źródła w Afryce Zachodniej, w tym od "nieznanej populacji człowieka współczesnego, o istnienie której dotychczas nie wiedzieliśmy", mówi jeden z głównych autorów badań David Reich z Uniwersytetu Harvarda. Odkrycie jest naprawdę zaskakujące. Obecnie bowiem uważa się, że ludy Bantu, które obecnie tworzą setki grup rdzennej ludności Afryki Subsaharyjskiej, pochodzą właśnie z badanego obszaru. Teoria tak wyjaśnia, dlaczego większość współczesnych mieszkańców tych regionów jest blisko ze sobą spokrewniona. Najnowsze badania pokazują jednak, że teoria ta ma poważne luki. Odkrycie, że mieszkańcy Shum Laka są najbliżej spokrewnieni z współczesnymi łowcami-zbieraczami zamieszkującymi lasy, a nie z przodkami Bantu, jest zaskakujące, gdyż Shum Laka od dawna uznawane jest za miejsce, gdzie narodziła się kultura Bantu, wyjaśnia Carina Schlebusch, biolog ewolucyjna z Uniwersytetu w Uppsali, która nie była zaangażowana w badania. Uczona dodaje, że nie można wykluczyć, iż Shum Laka było używane przez różne grupy ludności. Mogli go też używać przodkowie Bantu, ale akurat cztery zbadane pochówki nie należały do nich. Niespodzianek jest jednak więcej, co nie może dziwić zważywszy na fakt, że to pierwsze badania starożytnego genomu z tej części Afryki. Badania ujawniły istnienie co najmniej 4 różnych linii genetycznych ludzi, które istniały 200-300 tysięcy lat temu. Okazało się również, że pomiędzy 60 a 80 tysięcy lat temu istniały kolejne cztery podgrupy, w tym ta, od której pochodzą wszyscy współcześni mieszkańcy innych kontynentów niż Afryka. Ze szczegółowymi wynikami badań można zapoznać się na łamach Nature. « powrót do artykułu
  5. Japońska firma SkyDrive rozpoczęła praktyczne testy latającego samochodu. Już za kilka miesięcy ma odbyć się publiczna demonstracja możliwości jednoosobowego futurystycznie wyglądającego pojazdu. Na razie prowadzone są testy w hangarze. SkyDrive już wcześniej testowała swój pojazd, jednak wówczas był on zdalnie sterowany. Teraz siedzi w nim człowiek. Prace są na tyle zaawansowane, że firma chce rozpocząć limitowaną sprzedaż swojego samochodu już w 2023 roku, a w 2026 ma się rozpocząć produkcja na pełną skalę. Firma SkyDrive to dzieło byłych inżynierów Toyoty. W 2017 roku koncern zainwestował w nią około 350 000 dolarów. Celem SkyDrive jest stworzenie "najmniejszego latającego samochodu na świecie". Obecnie testowany jest 1-osobowy prototyp, jednak na firmowych symulacjach komputerowych widzimy unoszące się nad miastem samochody, w których siedzą 2 osoby. Prototyp ma wysokość około 1,5 metra, jego szerokość i długość wynoszą po około 3,5 metra. Przypomina połączenie gokarta z dronem, gdyż twórcy wyposażyli go w cztery poziomo ułożone śmigła umieszczone w rogach samochodu. Ostateczna wersja pojazdu ma mieć długość 2,9 metra, szerokość 1,3 metra i wysokość 1,1 metra. Maksymalna prędkość latającego samochodu ma wynieść 100 km/h w powietrzu i 150 km/h na ziemi. Latający samochód będzie poruszał się na wysokości nie większej niż 10 metrów nad ziemią i wykorzystywał technologię pionowego startu oraz lądowania. « powrót do artykułu
  6. Pożary w Australii odsłoniły nieznane dotychczas fragmenty systemu akwakultury starszego od egipskich piramid. Krajobraz Kulturowy Budj Bim, który zawiera szereg kanałów i zbiorników wodnych, dopiero w ubiegłym roku został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Kultury. System został wykonany przez lud Gunditjmara, a niektóre jego fragmenty liczą sobie 6600 lat. Gdy niedawno udało się ugasić pożar, które wybuchł w grudniu po uderzeniu pioruna, okazało się, że kanały i zbiorniki rozciągają się na większej przestrzeni niż sądzono. Niektóre fragmenty systemu były bowiem ukryte pod roślinnością. Krajobraz Kulturowy Budj Bim znajduje się w okolicach jeziora Condah. Przedstawiciele lokalnej społeczności mówią, że gdy wybuchł pożar nie zmartwili się nim zbytnio, gdyż w przeszłości miały tu miejsce liczne pożary. Obawiali się jedynie, by nie objął on wysokich drzew. Na szczęście tak się nie stało. Gdy ludzie wrócili po pożarze, by ocenić zniszczenia, zauważyli nieznane dotychczas fragmenty systemu akwakultury. Nie znali ich, mimo że znajdowały się bardzo blisko ścieżek, którymi chodzili. Struktury były bowiem ukryte pod gęstą roślinnością. Wkrótce badaniami okolicy zajmą się archeolodzy. Wykorzystają podczas prac samolot i wyspecjalizowane oprogramowanie. Na szczęście strażacy opanowali pożar bez konieczności wprowadzania ciężkiego sprzętu, który mógłby uszkodzić starożytne struktury. « powrót do artykułu
  7. W ostatnich tygodniach Paragwaj zmaga się z epidemią dengi, choroby zakaźnej wywoływanej przez wirus dengi (DENV). Dotknęła ona rzesze Paragwajczyków, a teraz dotarła na szczyty władzy. Zdiagnozowano ją bowiem u samego prezydenta Maria Abdo. Wiadomość przekazał opinii publicznej minister zdrowia Julio Mazzoleni. Prezydent źle się poczuł podczas podróży na wschód kraju i wrócił do stolicy, gdzie potwierdzono wstępną diagnozę. Wyniki badania krwi potwierdziły, że prezydent ma dengę. Będzie realizował swoje obowiązki z prezydenckiej rezydencji Mburuvicha Róga [...]. Ogólny stan Abdo został opisany jako dobry. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) podkreśla, że zapadalność na dengę, do której objawów należą gorączka, ból głowy, mięśni i stawów oraz charakterystyczna wysypka (przypomina ona tę występującą w odrze), szybko wzrosła w ostatnich dziesięcioleciach. Leczenie jest objawowe; pomaga wczesne wykrycie i wdrożenie terapii. Denga jest w Paragwaju chorobą endemiczną. Najwięcej zachorowań odnotowuje się latem, gdy namnażają się przenoszące wirus DENV komary Aedes aegypti. Jakiś czas temu rząd poinformował, że przygotowuje się na dużą epidemię ze szczytem zachorowań w lutym. « powrót do artykułu
  8. Po raz pierwszy udało się sfilmować w casie rzeczywistym tworzenie się i zerwanie wiązań atomowych. Niemiecko-brytyjski zespół naukowy korzystał zaawansowane techniki mikroskopowe do zobrazowania procesu tworzenia i zrywania wiązań. Na materiale wideo widać dwa atomy renu o średnicy 0,1-0,3 nanometra każdy. To około 500 000 razy mniej niż średnica ludzkiego włosa. Zespół profesorów Ute Kaisera z Uniwersytetu w Ulm i Andreia Khlobystova z University of Nottingham wykorzystał węglowe nanorurki jaki miejsce, w którym prowadzi swoje eksperymenty. Nanorurki pozwalają nam przechwycić atomy i molekuły oraz umieścić je dokładnie w tym miejscu, w którym chcemy. Tym razem uwięziliśmy w nich parę atomów renu połączonych w Re2. Jako, że ren ma wysoką liczbę atomową, łatwiej jest go obrazować niż lżejsze elementy za pomocą metod transmisyjnej mikroskopii elektronowej, powiedział Khlobystov. Naukowcy wykorzystują strumień elektronów zarówno do precyzyjnego określenia pozycji atomów, jak i do rozpoczęcia reakcji chemicznej poprzez przekazanie energii strumienia do atomów.  To z kolei pozwala na obrazowanie i rejestrowanie atomów. Jasno widzimy, że atomy poruszają się w parze, widoczne jest wiązanie pomiędzy nimi. Co więcej, w miarę jak Re2 przemieszcza się w nanorurce, zmienia się długość wiązania, co wskazuje, że staje się ono silniejsze lub słabsze w zależności od otoczenia atomów, dodaje doktor Kecheng Cao. Z czasem wibracje Re2 powodują zmianę kształtu atomów na eliptyczną i rozciągniecie ich wiązania. Gdy długość wiązania przekracza sumę średnicy obu atomów, wiązanie zostanie zerwane, a wibracje ustają, co wskazuje, że atomy są od siebie niezależne. Chwilę później atomy znowu się łączą, tworząc Re2.   « powrót do artykułu
  9. Komórki tłuszczowe (adipocyty) mogą wyczuwać światło słoneczne. Jeśli jest za mało światła o konkretnej długości fali, rośnie ryzyko zespołu metabolicznego. Ponieważ spędzamy sporą część doby w pomieszczeniach, naukowców bardzo to niepokoi. Przez bardzo długi czas ludzkie ciała ewoluowały w kontakcie ze światłem słonecznym. Rozwinęły się u nas nawet światłoczułe opsyny. Obecnie jednak spędzamy sporą część doby w warunkach sztucznego oświetlenia, co nie zapewnia nam pełnego spektrum światła, jakie uzyskiwalibyśmy ze słońca - opowiada dr Richard Lang z Centrum Medycznego Szpitala Dziecięcego w Cincinnati. Lang dodaje, że idea penetracji światła głęboko do tkanek jest bardzo nowa, nawet dla wielu naukowców. Ja i inni odkryliśmy jednak opsyny zlokalizowane w wielu typach tkanek. W ramach ostatnich badań naukowcy wystawiali myszy na oddziaływanie niskiej temperatury (ok. 4°C). Wiedzieli, że by się ogrzać, tak jak ludzie gryzonie będą mieć dreszcze i wykorzystają termogenezę bezdrżeniową, czyli proces wytwarzania ciepła w brunatnej tkance tłuszczowej (ang. brown adipose tissue, BAT). Pogłębiona analiza wykazała, że proces rozgrzewania jest zaburzony zarówno pod nieobecność genu OPN3 (opsyny-3), jak i niebieskiego światła o długości fali rzędu 480 nanometrów; światło o tej długości stanowi część światła słonecznego, ale w świetle sztucznym występuje tylko w niewielkiej ilości. Podczas ekspozycji na światło, OPN3 stymuluje komórki białej tkanki tłuszczowej (ang. white adipose tissue, WAT) do lipolizy i uwalniania kwasów tłuszczowych do krwiobiegu. Są one wykorzystywane przez różne komórki do zasilania swojej aktywności. BAT spala je w procesie oksydacji, by wygenerować ciepło. Gdy wyhodowano myszy pozbawione genu OPN3, po umieszczeniu w niskiej temperaturze nie były one w stanie ogrzać się tak skutecznie, jak inne gryzonie. Co jednak zaskakujące, zespół zauważył, że nawet gdy zwierzęta miały prawidłowy gen, nie rozgrzewały się, gdy wystawiano je na oddziaływanie światła pozbawionego niebieskiego spektrum. Uzyskane dane skłoniły naukowców do wyciągnięcia wniosku, że światło słoneczne jest niezbędne dla normalnego metabolizmu energii, przynajmniej u myszy. Choć Amerykanie podejrzewają, że podobny światłozależny szlak metaboliczny występuje u ludzi, by to potwierdzić, muszą przeprowadzić serię kolejnych eksperymentów. Jeśli adipocytowy szlak światło-OPN3 istnieje także u ludzi, ma to potencjalnie olbrzymie implikacje dla ludzkiego zdrowia. Współczesny tryb życia wystawia nas na oddziaływanie nienaturalnych spektrów światła. Oznacza również ekspozycję na światło nocą, pracę zmianową i zespół nagłej zmiany strefy czasowej, jet-leg; wszystkie z nich mogą skutkować zaburzeniami metabolicznymi. [...] Niewykluczone, że niewystarczająca stymulacja szlaku światło-OPN3 z komórek tłuszczowych stanowi częściowe wytłumaczenie zaburzeń metabolicznych w krajach uprzemysłowionych, gdzie nienaturalne oświetlenie stało się normą. Lang podkreśla, że jeśli jego podejrzenia się potwierdzą, być może w przyszłości światłoterapia stanie się metodą, za pomocą której będzie się zapobiegać przekształceniu zespołu metabolicznego w cukrzycę. Stan zdrowia publicznego będzie zaś można poprawić, zastępując zwykłe oświetlenie wewnętrzne systemami oświetlania pełnym spektrum. Najpierw jednak trzeba odpowiedzieć na szereg pytań, m.in. ile światła słonecznego potrzeba, by wesprzeć zdrowy metabolizm i czy ludziom zmagającym się z otyłością może brakować w adipocytach działającego genu OPN3. « powrót do artykułu
  10. Uber pozwala niektórym z kierowców samodzielnie ustalać stawki za przewozy. W ramach pilotażowego programu część kierowców obsługujących trzy lotniska w Kalifornii może na własną rękę ustalać stawki za przejazd. Firma chce w ten sposób dostosować się do nowych przepisów, które utrudniają pracodawcom uznawanie pracowników za niezależnych podwykonawców. Kierowcy wożący pasażerów na lotniska w Santa Barbara, Sacramento i Palm Springs mogą ustalać stawki na podstawie mnożnika stosowanego przez Ubera oraz czasu i odległości podróży. Uber zapowiada, że pasażerowie będą w pierwszej kolejności kojarzeni z kierowcami oferującymi najniższe stawki. Kierowcy, którzy proponują droższe przejazdy, będą musieli dłużej czekać na pasażera. Aplikacja Ubera pokaże im szacowany czas oczekiwania. Wtedy kierowca będzie mógł zmienić stawkę, by skrócić czas oczekiwania. Przedstawiciele Ubera mówią, że dzięki temu kierowcy będą mogli bardziej elastycznie układać swój grafik pracy. Nowe przepisy, które weszły w Kalifornii w życie z początkiem bieżącego roku wymagają, by pracodawcy zapewniali każdemu pracownikowi, który nie jest niezależnym podwykonawcą, pensję minimalną, dodatkową stawkę za nadgodziny, płatne zwolnienie chorobowe i ubezpieczenie od bezrobocia. Uber, aby udowodnić, że kierowcy są niezależnymi podwykonawcami, musi wykazać, że firma nie kontroluje ich czasu i sposobu wykonywania pracy. Ponadto Uber i firma Postmates pozwały stan Kalifornia do sądu twierdząc, że nowe przepisy naruszają zarówno konstytucję USA, jak i konstytucję stanową. Wraz z Lyftem i DoorDash Uber popiera też inicjatywę ustawodawczą, zgodnie z którą firmy te będą wyłączone spod działania nowych przepisów, ale będą musiały zagwarantować swoim kierowcom płacę o 20% wyższą od minimalnej oraz zwrot kosztów działalności w kwocie 0,30 USD za każdą przejechaną milę. Niektórzy eksperci mówią, że samodzielne ustalanie stawek przez kierowców to wybieg, który ma przekonać opinię publiczną, że warto przyjąć inicjatywę ustawodawczą popieraną przez Ubera. « powrót do artykułu
  11. Astrofizyk Amy Reines przyjrzała się 111 galaktykom karłowatym położonym w promieniu miliarda lat świetlnych od Ziemi i zauważyła coś niezwykle zaskakującego. Część z nich nie tylko zawierała masywne czarne dziury, ale nie znajdowały się w centrach galaktyk. Wszystkie czarne dziury, jakie wcześniej widziałam, były w centrach. Zaś te czarne dziury poruszały się po ich obrzeżach. Byłam zaszokowana, mówi Reines, która jest profesorem w Montana State University. Jak wyjaśnia uczona, istnieją dwa typy czarnych dziur. Mniejsze, gwiazdowe czarne dziury, które powstają w wyniku kolapsu masywnych gwiazd. Drugi typ to masywne i supermasywne czarne dziury znajdujące się w centrach galaktyk, których masa może być nawet miliardy razy większa od masy Słońca. Zaobserwowanie masywnych czarnych dziur na obrzeżach galaktyk karłowatych to potwierdzenie niedawnych symulacji komputerowych przeprowadzonych przez Jillian Bellovary z Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej. Z symulacji wynikało, że w wyniku oddziaływania galaktyk karłowatych z otoczeniem ich czarne dziury mogą znajdować się poza centrum. Musimy rozszerzyć poszukiwania na całe galaktyki, a nie tylko na ich centrum, gdzie spodziewamy się znaleźć czarne dziury, mówi Reines. Jedną z takich niezwykłych galaktyk jest Henize 2-10 oddalona od Ziemi o 30 milionów lat świetlnych. Do niedawna sądzono, że jest zbyt mała, by zawierać masywną czarną dziurę. Jednak w 2011 roku Reines znalazła jej czarną dziurę. Od tamtej pory bardziej szczegółowo zaczęła przyglądać się galaktykom karłowatym i w próbce ponad 40 000 takich galaktyk znalazła ponad 100 czarnych dziur. « powrót do artykułu
  12. Na równinach Zachodniej Australii znajduje się 70-kilometrowy krater Yarrabubba, pozostałość po asteroidzie, która 2,2 miliarda lat temu uderzyła w Ziemię. Potężna kolizja mogła zmienić historię naszej planety i zakończyć okres całkowitego zlodowacenia Ziemi. Naukowcy z NASA i australijskiego Curtin University opublikowali właśnie w Nature Communications wyniki swoich badań, podczas których datowali skały sprawdzając stosunek uranu do ołowiu w kryształach cyrkonu. To jedna z najstarszych i najlepiej dopracowanych metod datowania skał w wieku od miliona do 4,5 miliardów lat. Uczeni stwierdzili, że do upadku asteroidy doszło 2,229 miliarda lat temu, zatem Yarrabubba jest najstarszym znanym nam kraterem uderzeniowym. Mniej więcej w tym czasie na Ziemi doszły poważne zmiany. Otóż mniej więcej 2,4–2,1 miliarda lat temu doszło do największego zlodowacenia w dziejach planety. Ziemia zamieniła się w wielką lodową kulę. Moment powstania krateru Yarrabubba jest zgodny z zakończeniem serii dawnych zlodowaceń. Po tym uderzeniu przez kolejnych 400 milionów lat w skałach nie pojawiają się osady glacjalne. To sugeruje, że upadek meteorytu wpłynął na klimat planety, mówi współator badań Nicholas Timms z Curtin University. Naukowcy wykorzystali model komputerowy, na podstawie którego stwierdzili, że asteroida, która utworzyła krater Yarrabubba musiała mieć 7 kilometrów średnicy. Zastrzegają, że trudno jest w tej chwili jednoznacznie powiązać pojawienie się krateru z zakończeniem epoki Ziemi-śnieżki, jednak zbieżność ta wymaga dalszych badań. « powrót do artykułu
  13. Apple poszło na rękę FBI i zrezygnowało z planów wprowadzenia pełnego szyfrowania kopii bezpieczeństwa, jakie użytkownicy iPhone'ów przechowują w firmowej usłudze iCoud. Federalne Biuro Śledcze skarżyło się, że taki ruch znacząco utrudni prowadzenie mu postępowań kryminalnych. Informację o takiej decyzji, podjętej przez Apple'a już dwa lata temu, potwierdziło mediom sześć różnych osób. To pokazuje, że koncern współpracuje z organami ścigania w znacznie szerszym stopniu, niżby to wynikało z publicznie prowadzonych sporów przy okazji głośnych spraw, jak ataki terrorystyczne w San Bernardino czy też grudniowe wydarzenia, kiedy to pilot wojskowy z Arabii Sadyjskiej, przebywający w USA na szkoleniu, zabił trzy osoby w bazie marynarki wojennej na Florydzie. Spory takie przybierają czasem ostre formy. Ostatnio dotarły one na same szczyty władzy. Najpierw Prokurator Generalny USA wezwał Apple'a do odblokowania obu iPhone'ów używanych przez wspomnianego pilota, następnie prezydent Trump skrytykował firmę za odmowę odblokowywania telefonów, używanych przez morderców, dilerów narkotyków i sprawców innych poważnych przestępstw kryminalnych. Nacisk wywierają też republikańscy i demokratyczni senatorowie, grożąc, że uchwalą przepisy zakazujące stosowania tak silnych algorytmów szyfrowania, że organy ścigania nie mogą sobie z nimi poradzić, przez co nie są na przykład zdobyć dowodów w sprawach dotyczących molestowania dzieci. Apple przekazało śledczym kopie zapasowe telefonów pilota-mordercy przechowywane w iCloud. Jednak, jak się dowiadujemy, firma udzieliła FBI dodatkowej pomocy, niezwiązanej z żadną konkretną sprawą. Otóż dwa lata temu koncern poinformował FBI,że ma zamiar zastosować równie silne mechanizmy szyfrowania w stosunku do kopii zapasowych przechowywanych w iCloud. Do tak zaszyfrowanych danych nawet Apple nie miałoby dostępu, więc nie mogłoby ich ujawnić nawet na żądanie sądu. Przedstawiciele FBI stwierdzili, że takie szyfrowanie pozbawi ich skutecznego narzędzia śledczego. W związku z tym Apple zrezygnowało ze swoich planów. Jak dowiedzieli się dziennikarze, firma nie chciała ryzykować, że stanie się celem ataków ze strony polityków i urzędników twierdzących, że chroni przestępców. Chciała też uniknąć ewentualnych pozwów sądowych, czy pojawienia się przepisów skierowanych przeciwko silnemu szyfrowaniu. Stwierdzili, że nie będą już więcej drażnili niedźwiedzia, powiedział dziennikarzom były pracownik Apple'a. Z kolei byli pracownicy FBI twierdzą, że biuro po prostu przekonało Apple'a swoimi argumentami. Pomijając publicznie prowadzony spór w związku ze sprawą z San Bernardino, Apple zasadniczo zgadza się ze stanowiskiem rządu, powiedzieli. Wedle jeszcze innej teorii, Apple porzuciło plany, gdyż obawiało się, że jeszcze więcej użytkowników niż zwykle będzie traciło dostęp do swoich danych. « powrót do artykułu
  14. Amerykańskie Centra Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) oficjalnie potwierdziły zdiagnozowanie w USA pierwszego przypadku koronawirusa z Wuhan (2019 Novel Coronavirus – 2019-nCoV). O pojawieniu się tajemniczej choroby informowaliśmy na początku stycznia, a tydzień później pisaliśmy, że jego przyczyną jest nowy typ koronawirusa. Dotychczas w Chinach nowy wirus zaraził niemal 300 osób, z czego 6 zmarło. Początkowo sądzono, że to choroba odzwierzęca, jednak niedawno okazało się, że przenosi się też pomiędzy ludźmi. Przypadki zachorowań zanotowano też w Tajlandii, Korei Południowej, Japonii i na Filipinach. Teraz wirus przybył do USA. CDC informuje, że zarażonym jest człowiek, który 15 stycznia wrócił z Wuhan do USA. Zgłosił się on z niepokojącymi objawami do lekarza w stanie Waszyngton. Tam, na podstawie jego historii medycznej oraz planu podróży, lekarze zaczęli podejrzewać, że mają do czynienia z 2019-nCoV. Pobrali próbki i wysłali je do CDC. Testy przeprowadzone metodą rRT-PCR (PCR z odwrotną transkryptazą) potwierdziły podejrzenia lekarzy. Sytuacja związana z 2019-nCoV dynamicznie się zmienia. Wiemy o około 300 przypadkach zachorowań i kilku przypadkach zgonów. Większość chorych przechodzi infekcję łagodnie. WHO ma dopiero ocenić sytuację i zdecydować, czy istnieje ryzyko wybuchu międzynarodowej epidemii. W niedalekiej przeszłości mieliśmy już do czynienia z epidemiami wywoływanymi przez koronawirusy. W wyniku epidemii SARS w latach 2002–2003 zachorowało ponad 8000 osób, z czego zmarły 774. Z kolei w 2012 roku zaatakował MERS, który zainfekował około 2500 i zabił 858 osób. Koronawirusy powszechnie występują u zwierząt, szczególnie u świń, ptaków, nietoperzy, psów czy kotów. Z jakichś powodów czasami mutują i zarażają człowieka. Tutaj dochodzi do kolejnych mutacji i wirus zaczyna przenosić się pomiędzy ludźmi. « powrót do artykułu
  15. W Meksyku narastają obawy o los Homera Gómeza, aktywisty ekologicznego i eksperta od danaidów wędrownych (Danaus plexippus), czyli motyli znanych lepiej jako monarchy. Nikt go nie widział od ponad tygodnia, od 13 stycznia, a prowadzi on rezerwat motyli w południowo-zachodnim stanie Michoacán, gdzie działa wiele gangów. Istnieją realne obawy, że na celownik wzięli aktywistę ludzie nielegalnie karczujący las. Gómez próbuje go chronić dla motyli. Od 2006 r. w Meksyku zniknęło ok. 60 tys. osób. Wiele z nich padło ofiarą gangów, które kontrolują duże połacie tego kraju i zabijają każdego, kto może zagrozić ich nielegalnym działaniom, a więc handlowi narkotykami i ludźmi, wycince lasów czy wydobyciu różnych surowców. Gómez to 50-letni inżynier rolnictwa, który zarządza jednym z największych rezerwatów monarchów w Meksyku - El Rosario. Dał się poznać jako niestrudzony działacz na rzecz ochrony danaidów oraz lasów sosnowych i jodłowych, do których co roku motyle widowiskowo migrują z Ameryki Północnej. El Rosario zapoczątkowało swoją działalność w listopadzie zeszłego roku. Miała to być strategia umożliwiająca nielegalną wycinkę na obszarze kluczowym dla D. plexippus. Po raz ostatni widziano Gómeza 13 stycznia po południu na spotkaniu w wiosce El Soldado. Wiadomości reklamujące El Rosario były nadal wysyłane z jego komórki 14 stycznia rano. Gdy jego telefon przestał być aktywny, rodzina zgłosiła zaginięcie. W poszukiwania zaangażowało się ponad 200 ochotników. Na próżno... Zaniepokojeni brakiem rezultatów krewni zorganizowali w zeszły piątek protest przed biurami prokuratora generalnego stanu Michoacán. Organizacje zajmujące się prawami człowieka zaapelowały do władz o zintensyfikowanie poszukiwań Gómeza i sprawdzenie, czy jego zniknięcie może być powiązane z kampanią antywycinkową. « powrót do artykułu
  16. Björk i Microsoft stworzyli interesujący projekt muzyczny. Wykorzystali sztuczną inteligencję do stworzenia muzyki bazującej na zmieniającej się pogodzie. Projekt o nazwie „Kórsafn", co po islandzku znaczy „archiwum chórów”, wykorzystuje archiwum chórów, które Björk tworzyła przez 17 lat. Sztuczna inteligencja miesza te fragmenty muzyki, tworzy nowe połączenia i odtwarza je w nowojorskim hotelu Sister City. Algorym SI nie działa jednak przypadkowo. Wykorzystuje dane ze stacji pogodowej i kamery umieszczonych na dachu hotelu. Bierze pod uwagę porę dnia, ciśnienie, wschody i zachody słońca, opady, zachmurzenie i inne czynniki, które wpływają na nasz nastrój. Na tej podstawie z dostępnego archiwum tworzy muzykę, która najlepiej ma odpowiadać nastrojowi ludzi. To już kolejny tego typu projekt, w którym uczestniczą Microsoft i hotel Sister City. Pierwszy uruchomiono wraz z otwarciem hotelu w kwietniu ubiegłego roku. Wówczas goście hotelowi mogli słuchać muzyki stworzonej przez sztuczną inteligencję na bazie twórczości Julianny Barwick.   « powrót do artykułu
  17. Dr Nathan Hodson z Uniwersytetu w Leicester i dr Joshua Parker z Wythenshawe Hospital w Manchesterze dowodzą w artykule opublikowanym w Journal of Medical Ethics, że pobieranie nasienia od zmarłych na podstawie wyrażenia zgody (podejście opt-in) powinno być dopuszczalne z moralnego punktu widzenia. Wg naukowców, można by w ten sposób zwiększyć zasoby brytyjskich banków nasienia. Nasienie może być pobrane po śmierci w wyniki elektrycznej stymulacji prostaty lub operacji. Później podlegałoby ono zamrożeniu. Dowody pokazują, że nasienie pobrane od zmarłego dawcy nadal może prowadzić do ciąż i narodzin zdrowych dzieci. W artykule pt. "The ethical case for non-directed postmortem sperm donation" Hodson i Parker przekonują, że jeśli jest moralnie dopuszczalne, że ludzie przekazują swoje tkanki, by ulżyć cierpieniu innych [...] w przypadku chorób, nie widzimy powodu, by nie rozszerzać tego na inne formy cierpienia, takie jak niepłodność. Naukowcy przyznają jednak, że dawstwo nasienia rodzi pytania i wątpliwości odnośnie do zgody, sprzeciwu rodziny i kwestii związanych z anonimowością dawcy. Nie wszyscy odnoszą się pozytywnie do tego rozwiązania. Prof. Allan Pacey, androlog z Uniwersytetu w Sheffield, uważa je za krok wstecz. Wg niego, należałoby się raczej skupić na rekrutowaniu młodszych, zdrowych dawców, którzy z dużym prawdopodobieństwem będą nadal żywi, gdy poczęta dzięki ich nasieniu osoba zacznie się nimi interesować. Wtedy będzie można nawiązać z nimi kontakt bez uciekania się do pomocy medium. Generalnie etycy i lekarze podkreślają, że wyrażona za życia zgoda na przeszczep nie może być wiązana czy utożsamiana ze zgodą na wykorzystanie nasienia post mortem przede wszystkim ze względu na szczególny charakter przedmiotu: materiał genetyczny. Odnosząc się do obiekcji rodziny, należy dodać, że przeszczepy mortis causa nie naruszają praw osób trzecich, czego w niektórych przypadkach nie można powiedzieć o dokonywanej post mortem inseminacji. « powrót do artykułu
  18. Gdy naukowcy z Cardiff University analizowali próbki krwi, szukając w nich komórek odpornościowych, które mogłyby zwalczać bakterie, nie spodziewali się, że znajdą nieznany dotychczas typ limfocytów T zdolnych do zabijania wielu rodzajów komórek nowotworowych. Testy laboratoryjne wykazały, że limfocyty te zabijają komórki nowotworów płuc, który, krwi, jelita grubego, piersi, kości, prostaty, jajników, nerek i macicy. Te nowo odkryte limfocyty T posiadają nieznany dotychczas receptor limfocytu T (TCR), dzięki któremu rozpoznają i zabijają większość komórek nowotworowych, nie czyniąc przy tym krzywdy zdrowym komórkom. Ten TCR rozpoznaje molekułę, która jest obecna na powierzchni wielu komórek nowotworowych oraz komórek zdrowych. Jednak, i w tym tkwi największa siła nowej populacji limfocytów T, w jakiś sposób potrafi rozróżnić komórki zdrowe od chorych i zabija tylko te drugie. Na tym jednak nie kończą się zalety nowo odkrytego typu limfocytów T. Jak to wszystko działa? Zwykle limfocyty T wykorzystują TCR do sprawdzania powierzchni innych komórek w poszukiwaniu nieprawidłowości. Stosowany przez nie system rozpoznaje na powierzchni komórki ludzki antygen leukocytarny (HLA) i na tej podstawie wybiera, które komórki należy zabić. Jednak HLA znacznie się różnią pomiędzy poszczególnymi ludźmi, przez co dotychczas niemożliwe było stworzenie uniwersalnej immunoterapii przeciwnowotworowej. Najszerzej stosowana terapia tego typu, CAR-T, musi być zindywidualizowana, a to oznacza że jest bardzo kosztowna i trudna w stosowaniu. Ponadto działa tylko na kilka rodzajów nowotworów i jest bezsilna wobec guzów litych, stanowiących większość nowotworów. Tymczasem, jak na łamach Nature Immunology donoszą uczeni z Cardiff, odkryty przez nich TCR rozpoznaje wiele typów nowotworów biorąc na celownik molekułę MR1. W przeciwieństwie do HLA molekuła MR1 nie różni się pomiędzy poszczególnymi ludźmi, jest więc obiecującym celem dla efektywnej uniwersalnej immunoterapii. Co udało się wykazać? Jak już wspominaliśmy, nowa populacja limfocytów T z nowym TCR zabija podczas testów laboratoryjnych wiele różnych rodzajów nowotworów. Prowadzono też badania na myszach, które wyposażono w ludzki układ odpornościowy. Dały one zachęcające wyniki, porównywalne z wynikami uzyskiwanymi za pomocą CAR-T. Naukowcy na tym nie poprzestali. Wykazali, że gdy pacjentom cierpiącym na czerniaka wstrzyknięto limfocyty T zmodyfikowane tak, by dochodziło u nich do ekspresji nowego typu TCR, to limfocyty niszczyły nie tylko komórki nowotworowe pacjenta, ale również – w laboratorium – komórki nowotworowe innych pacjentów, niezależnie od typu HLA. Główny autor badań, profesor Andrew Sewell mówi, że jest czymś niezwykłym znalezienie TCR o tak szerokim spektrum działania. Mamy nadzieję, że te nowe TCR pozwolą na opracowanie nowej metody leczenia wielu rodzajów nowotworów u wszystkich ludzi. Obecne terapie wykorzystujące TCR działają jedynie u mniejszości pacjentów cierpiących na niektóre rodzaje nowotworów, stwierdził uczony. Co dalej? Trwają badania, których celem jest określenia dokładnego mechanizmu, za pomocą którego nowe TCR odróżniają komórki zdrowe od nowotworowych. Jak mówi profesor Sewell, kluczowym aspektem będą testy bezpieczeństwa, podczas których naukowcy muszą się upewnić, że limfocyty T wyposażone w nowy TCR zabijają tylko komórki nowotworowe. Jeśli to się uda, już za kilka lat mogłyby odbyć się pierwsze testy kliniczne nowej metody leczenia. To daje nadzieję na opracowanie jednej metody leczenia różnych nowotworów. Dotychczas nikt nie sądził, że może istnieć pojedynczy typ limfocytu T, który będzie niszczył wiele różnych typów nowotworów u różnych ludzi, dodaje profesor Sewell.   « powrót do artykułu
  19. Najbliższa Słońcu gwiazda, Proxima Centauri, posiada prawdopodobnie nie jedną, a dwie planety. Druga z nich, Proxima c, jest co najmniej 6-krotnie bardziej masywna od Ziemi i obiega gwiazdę w ciągu 5,2 ziemskiego roku. Odkrycie wymaga jeszcze potwierdzenia, ale wszystko wskazuje na to, Proxima b, którą odkryto przed 4 laty, nie jest samotna. Specjaliści uważają, że odkrycie Proximy c pozwoli im lepiej zrozumieć, w jaki sposób wokół gwiazd o niewielkiej masie formują się planety o niewielkiej masie, szczególnie takie, które zaczynają swoje istnienie poza zewnętrznymi granicami ekosfery. Proxima Centauri to gwiazda najbliższa Słońcu. Znajduje się od nas w odległości zaledwie 4,2 roku świetlnego. Od dawna przyciąga wyobraźnię, gdyż jeśli kiedykolwiek ludzkość wyśle pojazd w kierunku innej gwiazdy, będzie to najprawdopodobniej właśnie Proxima Centauri. Już zresztą pojawiły się informacje, że NASA rozpoczęła planowanie takiej misji. Proxima Centauri jako cel międzygwiezdnej misji kosmicznej jest też o tyle pociągająca, że pierwsza z jej odkrytych planet, Proxima b, znajduje się w ekosferze gwiazdy, zatem może na niej istnieć woda w stanie ciekłym. Teraz układ stał się jeszcze bardziej interesujący ze względu na możliwe istnienie Proximy c. Utworzenie się superZiemi daleko poza ekosferą to poważne wyzwanie dla modeli tworzenia się planet, zgodnie z którymi granica ekosfery to optymalne miejsce tworzenia się superZiem. Istnienie Proximy c będzie wymagało poprawienia modeli lub też uznania, że dysk protoplanetarny wokół Proximy Centauri był znacznie cieplejszy niż się zwykle sądzi. « powrót do artykułu
  20. Zespół AGH Space Systems zajął 1. miejsce w międzynarodowych zawodach łazików marsjańskich Indian Rover Challenge. Kosmiczna konstrukcja studentów z Akademii Górniczo-Hutniczej pokonała 20 zespołów z całego świata, w tym trzy z Polski. Autonomiczne pojazdy planetarne zmierzyły się z konkurencjami terenowymi przypominającymi zadania, jakie mogą wykonywać roboty na Marsie lub na Księżycu. Łazik studentów z AGH oceniany był w czterech następujących konkurencjach: poszukiwanie i dostarczanie wybranych przedmiotów, obsługa manipulatora, nawigacja autonomiczna oraz analiza próbek gleby. Do wykonania ostatniego zadania Kalman wykorzystał specjalnie przygotowany w tym celu moduł, pozwalający na szybkie przeprowadzenie testu jeszcze na miejscu pozyskania materiału. Łazik pokazał również niezwykłe możliwości swojego manipulatora. Poradził sobie między innymi z otwieraniem zamków, podłączaniem zasilania czy przenoszeniem skrzyni z narzędziami. W zadaniu autonomicznym Kalman udowodnił swoją samodzielność, poruszając się bez pomocy po nieznanym terenie. Nowe systemy wizyjne pomogły mu także w odszukaniu narzędzi pozostawionych przez astronautę wśród piaskowych wydm i dostarczenie ich w wyznaczone miejsca. Zawody Indian Rover Challenge są częścią Rover Challenge Series, czyli najbardziej prestiżowych zawodów robotycznych na świecie organizowanych przez Mars Society. To jedyny konkurs tego typu w regionie Azji i Pacyfiku. Tegoroczna edycja odbyła się w Vellore Institute of Technology (VIT) w Chennai, w stanie Tamil Nadu w Indiach. Krakowscy studenci udoskonalali zwycięską konstrukcję przez 3,5 roku. Tegoroczny triumf poprzedziły inne sukcesy. W zeszłym roku Kalman zajął drugie miejsce w konkursie IRC 2019. We wrześniu 2019 r. łazik z AGH uplasował się na 2 miejscu w międzynarodowych zawodach European Rover Challenge, czyli największym wydarzeniu z dziedziny kosmiczno-robotycznej w Europie. Zespół AGH Space Systems działa od 2014 r. i specjalizuje się w rozwijaniu technologii przemysłu kosmicznego, a w szczególności w budowie rakiet, satelitów, sond kosmicznych czy łazików marsjańskich. « powrót do artykułu
  21. Błękitne małpy z Santorini mogą być dowodem, że już w epoce brązu Grecy podróżowali do Indii. Tak uważa grupa antropologów, prymatologów i archeologów z Wielkiej Brytanii i USA. Freski z Akrotiri zostały odkryte w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Od tamtej pory uważano, że przedstawione na nich małpy to gatunki afrykańskie,z którymi mieszkańcy wysp Morza Egejskiego zapoznali się dzięki kontaktom handlowym z Egiptem. Jednak nowa analiza wykonana przez naukowców z University of Pennsylvania, University of South Wales, Central Washington University, Durham University, Stony Brook University oraz Zoological Society of London wskazuje, że twórcy malunków przedstawili na nich między innymi hulmany, naczelne z rodziny koczkodanowatych. Malunki z Akrotiri dobrze się zachowały dzięki popiołom z wulkanu, który zniszczył miasto w XVI lub XV wieku przed Chrystusem. Pismo, którym w tym czasie posługiwali się mieszkańcy wysp, nie zostało dotychczas odczytane, jednak znalezione malunki pokazują, jak bardzo zaawansowane były tamtejsze społeczeństwa, ich gospodarka i kultura. Większość przedstawień zwierząt z tamtej epoki jest na tyle ogólna, że nie jesteśmy w stanie określić poszczególnych gatunków. Sprawy nie ułatwia fakt, że nie dysonujemy żadnymi szczątkami małp, które ewentualnie mogłyby zostać przywiezione na wyspy. Specjaliści milcząco przyjęli, że małpy przedstawione w Akrotiri to gatunki z Egiptu, gdyż to najbliższe miejsce, gdzie zwierzęta te występowały. Dlatego też uważano, że na ścianach widzimy pawiany, werwety i koczkodany zielone. Marie Nicole Pareja z Uniwersity of Pennsylvania postanowiła podejść do badań w nietypowy sposób. Zgromadziła grupę prymatologów oraz poprosiła o pomoc znanego rysownika Stephena Davida Nasha, który na Wydziale Nauk Anatomicznych Stony Brook University specjalizuje się w ilustrowaniu naczelnych. Uczeni przeanalizowali sposób przedstawienia poszczególnych małp, ich postawę, pozycję, kolory futer, długości i proporcje kończyn czy pozycję ogonów. Wszyscy zgodzili się, że niektóre z małp to rzeczywiście pawiany, jednak uwagę naukowców przykuła jedna szczególna scena. Przedstawione na niej małpy mają szaro-niebieskie futro, którego kolor nie pasuje do żadnego gatunku małp. Dotychczas identyfikowano je jako werwety lub koczkodany zielone. To niewielkie gatunki o wadze 3–8 kilogramów i rzeczywiście są podobne do zwierząt przedstawionych na malunkach. Jednak równie podobne są też ważące 11-18 kilogramów hulmany. Hulmany jednak poruszają się inaczej niż werwety i koczkodany zielone. I właśnie sposób poruszania się był kluczem do identyfikacji. Wszystkie wymienione gatunki żyją głównie na ziemi, a nie na drzewach. Ale hulmany noszą ogony wygięte w górę w kształcie litery S lub C lub zaginające się w stronę głowy. Tymczasem ogony werwet są wyprostowane lub wygięte w dół. To właśnie pozycja ogona, powtórzona na rysunkach wielu małp, pozwoliła stwierdzić, że mamy do czynienia z hulmanami. Wiemy, że mieszkańcy wysp na Morzu Egejskim mieli dostęp do minerałów przywożonych spoza gór Zagros na zachodniej granicy współczesnego Iranu. Teraz malunki sugerują, że widzieli też żywe zwierzęta pochodzące z tamtych regionów. Prawdopodobnie autorzy rysunków podróżowali do Indii i tam mieli do czynienia z hulmanami. « powrót do artykułu
  22. Na całym świecie miliony rekinów cierpią z powodu haczyków na ryby wbitych w ich ciało. Haczyk taki może pozostawać wbity przez wiele lat, powodując poważne problemy zdrowotne, w tym krwawienia wewnętrzne i obumieranie tkanek. Naukowcy z Uniwersytetu Hawajskiego prowadzili w latach 2011–2019 badania rekinów tygrysich pływających w wodach okalających Tahiti. Zauważyli, że w tym czasie aż 38% ryb miało co najmniej raz wbite haczyki. To problem, który prawdopodobnie dotyczy milionów rekinów na całym świecie, mówi Carl Meyer. Rekiny nabijają się na wiele różnych haczyków. Od niewielkich haczyków na ryby stosowane przez wędkarzy-amatorów, po haki używane do komercyjnych połowów na otwartych wodach za pomocą sznurów haczykowych. W większości przypadków wędkarze i rybacy nie próbują łowić rekinów. Rekiny przyciąga ta sama przynęta, którą zostawiono na ryby, jakie mają się złapać. Polują też na ryby, które już się złapały. Gdy rekin się złapie, często jest w stanie przerwać lub przegryźć linkę lub też jest od niej odcinany przez rybaka, a hak pozostaje w jego ciele, dodaje Meyer. Gdy tak się stanie, rekin odpływa z hakiem wbitym w pysk, szczęki, przełyk, żołądek, często ciągnąc za sobą długą linę. Takie wbite haki powodują stany zapalne, krwawienia wewnętrzne, przerywają przewód pokarmowy, uszkadzają organy wewnętrzne. Ciągnięta za hakiem lina dodatkowo utrudnia polowanie, może owinąć się wokół płetw odcinając dopływ krwi i powodując martwicę. Jednym z rozwiązań, jakie proponuje Meyer, jest rezygnacja z haków ze stali nierdzewnej i zastąpienie ich hakami ze stali węglowej. Takie haki przerdzewieją i szybciej odpadną od ciała ryby. Rezygnacja z haków ze stali nierdzewnej nie jest idealnym rozwiązaniem, ale przynajmniej rekiny i inne zwierzęta krócej miałyby haki wbite w ciało, stwierdza uczony. « powrót do artykułu
  23. Ogłoszono, kto wygrał polską edycję konkursu na najlepsze zdjęcia naukowe Wiki Science Competition 2019. Sześcioosobowe jury zapoznało się z 1360 utworami, nadesłanymi przez 188 użytkowników. Na pierwszym miejscu znalazła się fotografia "Rodząca dafnia" Marka Misia (user: MarekMiś). Sędziowie uzasadnili swój wybór, podkreślając, że praca ogniskuje w sobie wszystkie aspekty dobrej fotografii naukowej: jest poprawna technicznie i jednoznacznie przedstawia rejestrowany przedmiot. Jest przy tym utrzymana w przepięknej palecie barw i, co zdecydowało o wygranej, prezentuje dodatkowo wyjątkową chwilę: narodziny młodych osobników – co świetnie wpisuje się w koncepcję "decydującego momentu" fotografii. Drugie miejsce zajęła praca Adrianny Rafalskiej (user: Slovianka94) "Tryk klonowiec (Chlorophorus varius)". Tryk klonowiec to chrząszcz z rodziny kózkowatych, który na zdjęciu wyjątkowo pięknie prezentuje swoje wdzięki. Fotografia charakteryzuje się wyśmienitym położeniem płaszczyzny ostrości, co skupia wzrok na główce owada, a dzięki rozdzielczości zdjęcia pozwala analizować jej poszczególne elementy. Pozostaje przy tym poetyckie, zaś antropomorfizujący "gest zasłaniania się płatkami" i pastelowa gama kolorów zachęca odbiorcę do zgłębiania mikrokosmosu przyrody. Na trzecim miejscu uplasowało się zdjęcie "Hydroksyapatyt zarastający biomateriał" Jana Ozimka (user: Najeżony). W uzasadnieniu jury napisało, że praca pokazuje nie tylko efekt prac nad najnowszymi technologiami w skali nano, ale również uzmysławia kwestię widzialności: obraz utworzony jest w wyniku rejestracji elektronów, a nie fotonów (światła widzialnego) – a jednak dzięki przetworzeniom algorytmicznym został zaprezentowany nam jako widzialny, barwny obraz świata spoza zasięgu naszych zmysłów. Oprócz tego sędziowie przyznali nagrodę specjalną. Trafiła ona do Wojciecha Kocota (user: PanWoyteczek) za szczególnie dużą liczbę (334) dobrych pod względem treści i jakości zdjęć, zgłoszonych do konkursu przez nowego użytkownika. Nie mogło również zabraknąć wyróżnień (6), tutaj ponownie można zobaczyć nazwiska Marka Misia i Wojciecha Kocota, oraz rekomendacji do międzynarodowego etapu konkursu Wiki Science Competition. Przewodniczącą jury była dr hab. Aleksandra Sulikowska-Bełczowska, historyczka sztuki i bizantynolożka, która znajduje się również w składzie międzynarodowego jury konkursu. Trudne decyzje podejmowali z nią dr Aleksandra Janusz-Kamińska, biolożka molekularna i pisarka, lek. Paulina Łopatniuk, patomorfolożka, autorka bloga Patolodzy na klatce, Sebastian Soberski, astronom i radioobserwator, dr Wojciech Sternak, fotograf i kulturoznawca, a także bioartystka Karolina Sulich. Wszystkie nagrodzone zdjęcia można zobaczyć na stronie Wikimedia Commons. « powrót do artykułu
  24. Zgodnie z przewidywaniami IMGW w Polsce szybko rośnie ciśnienie atmosferyczne. Będzie ono najwyższe od wielu lat. Już w sobotę specjaliści przewidywali, że na Suwalszczyźnie może ono sięgnąć 1042 hPa, a na południowym-zachodzie może dojść nawet to 1048 hPa. Niektóre modele przewidywały wówczas, że sięgnie ono 1050 hPa. Tak wysokie ciśnienie zdarza się raz na kilka lat. Polski rekord padł w grudniu 1997 w Suwałkach, gdy zanotowano 1054 hPa. Wysokie ciśnienie atmosferyczne może spowodować u ludzi pogorszenie sprawności fizycznej i psychicznej. Działa ono pobudzająco, więc może nam być trudniej się skupić. Może tez nasilać dolegliwości bólowe, powodować pogorszenie samopoczucia, zwiększać zmęczenie i zdenerwowanie. Wysokie ciśnienie źle wpływa szczególnie na astmatyków. Co gorsza, przy słabym wietrze może dojść do większego gromadzenia się zanieczyszczeń przy powierzchni ziemi, przez co nasze drogi oddechowe będą dodatkowo podrażnione. Szczególną uwagę powinny do ciśnienia atmosferycznego przywiązywać osoby cierpiące na problemy z sercem. Zwiększa ono bowiem napływ krwi, przez co wzrasta ryzyko udaru mózgu. Dobrze jest więc kontrolować swoje ciśnienie tętnicze. Najnowsze pomiary ciśnienia, jakie podaje IMGW, pochodzą obecnie z godziny 14.oo. Najwyższe ciśnienie (na poziomie stacji pomiarowej) zanotowano wówczas w Szczecinie, gdzie wynosiło ono 1043 hPa. W Łebie było 1039 hPa, w Gorzowie Wielkopolskim zanotowano 1035 hPa, w Toruniu 1034 hPa, a w Warszawie i Wrocławiu po 1030 hPa. « powrót do artykułu
  25. Orzechy włoskie są smaczną przekąską czy dodatkiem do sałatki. Okazuje się, że to nie tylko przyjemność dla naszych kubków smakowych. Naukowcy odkryli bowiem, że orzechy włoskie mogą korzystnie wpływać na dobre bakterie z naszego przewodu pokarmowego, a stąd z kolei mogą się brać prosercowe oddziaływania tego składnika diety. Zespół z Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii stwierdził, że codzienne jedzenie orzechów włoskich wiązało się ze wzrostem liczebności różnych korzystnych bakterii. Dodatkowo zmiany dot. mikroflory jelitowej wiązały się z poprawą w zakresie pewnych czynników ryzyka chorób serca. Biorąc to wszystko pod uwagę. prof. Kristina Petersen sugeruje, że orzechy włoskie mogą być przekąską dobrą zarówno dla jelit, jak i dla serca. Zastąpienie dotychczasowych przekąsek, zwłaszcza jeśli są niezdrowe, orzechami włoskimi to drobna zmiana, którą warto wdrożyć, by poprawić swoją dietę. Spożywanie 2-3 uncji [5,6-8,5 dag] orzechów włoskich dziennie [...] może być dobrą metodą polepszenia stanu zdrowia jelit i obniżenia ryzyka chorób serca. Wiele badań dotyczy zdrowia jelit i jego wpływu na ogólny stan zdrowia, dlatego zamierzaliśmy się przyjrzeć nie tylko takim czynnikom, jak lipidy czy lipoproteiny, ale i stanowi zdrowia jelit. Chcieliśmy również sprawdzić, czy wywołane spożyciem orzechów zmiany w przewodzie pokarmowym korelują z poprawą dot. czynników ryzyka chorób serca - podkreśla prof. Penny Kris-Etherton. Do udziału w badaniu zebrano grupę 42 osób z nadwagą bądź otyłością w wieku 30-65 lat. Przed rozpoczęciem studium ochotnicy przechodzili na 2 tygodnie na typową amerykańską dietę; nasycone kwasy tłuszczowe (ang. Saturated Fatty Acids, SFAs) stanowiły 12%, wielonienasycone kwasy tłuszczowe (ang. Polyunsaturated Fatty Acids, PUFAs) 7%, a jednonienasycone kwasy tłuszczowe (ang. Monounsaturated Fatty Acids, MUFAs) 12%. Później w losowej kolejności badani przechodzili przez 6 tygodni następujące diety: 1) orzechową, w ramach której nasycone kwasy tłuszczowe stanowiły 7%, wielonienasycone kwasy tłuszczowe 16% (2,7% to kwas α-linolenowy, ALA), a MUFAs 9%, 2) dietę zawierającą podobną ilość ALA i PUFAs, ale bez orzechów włoskich (7% SFAs, 16% PUFAs [2,6% ALA] i 9% MUFAs) oraz 3) drugą dietę "bezorzechową", w której kwas α-linolenowy zastępowano częściowo kwasem oleinowym (7% SFAs, 14% PUFAs [0,4% ALA] i 12% MUFAs; warto dodać, że ALA to kwas wielonienasycony, a kwas oleinowy jednonienasycony). Pomiędzy poszczególnymi dietami stosowano przerwy. By przeanalizować bakterie mikroflory jelit, naukowcy zbierali próbki kału na 72 godziny przed zakończeniem diety startowej i każdej z testowych diet. Dieta orzechowa zwiększyła liczebność bakterii, w przypadku których wcześniejsze badania wykazały związki prozdrowotne. W tym miejscu warto wymienić choćby Roseburia, dla których wykazano, że wiążą się one z ochroną wyściółki jelit. Wzrosła też liczebność Eubacterium eligens i przedstawicieli rodzaju Butyricicoccus - opowiada Petersen. Po diecie orzechowej naukowcy zauważyli także istotne związki między zmianami w obrębie mikrobiomu a czynnikami ryzyka chorób serca (w przypadku 2 pozostałych diet nie stwierdzono znaczących korelacji). E. eligens była np. ujemnie związana ze zmianami w kilku wskaźnikach/parametrach ciśnienia krwi. Dodatkowo większa liczebność bakterii Lachnospiraceae wiązała się z większymi spadkami ciśnienia, cholesterolu całkowitego oraz cholesterolu nie-HDL. Pokarmy takie jak całe orzechy zapewniają wachlarz substratów, np. kwasów tłuszczowych, błonnika i składników bioaktywnych, które "dokarmiają" nasz mikrobiom. To z kolei pomaga w generowaniu metabolitów korzystnych [...] dla ludzkiego organizmu - podkreśla Regina Lamendella. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...