-
Liczba zawartości
37652 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
249
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
W połowie maja w Parku Narodowym Grand Teton dostrzeżono jednego ze starszych żyjących na wolności niedźwiedzi grizli. Słynna niedźwiedzica 399, która ma własne profile na Instagramie i Twitterze, osiągnęła już wiek 24 lat. Widziano ją przy Pilgrim Creek w towarzystwie kolejnego miotu młodych. Uradowany fotograf Thomas Mangelsen wysłał SMS-a prymatolog dr Jane Goodall: "Cudownie nadal żyje!". Jest się z czego cieszyć, bo dzięki swojej witalności 399 stała się symbolem odrodzenia niedźwiedzi brunatnych w Greater Yellowstone Ecosystem (GYE). Samica 399 jest znana nie tylko ze względu na swój zaawansowany wiek i fakt, że nadal się rozmnaża. Wychowując swoje młode w pobliżu dróg i w zasięgu ludzkiego wzroku, z biegiem lat stała się jednym z najbardziej widocznych niedźwiedzi w tym regionie (399 żyje na terenie Parku Narodowego Grand Tenton i Bridger–Teton National Forest). Tylko raz była agresywna w stosunku do ludzi. W 2007 r. poturbowała nauczyciela z Wyoming, który podszedł za blisko, gdy razem z młodymi żerowała na padlinie łosia. Mężczyzna przeżył, a władze Parku stwierdziły, że 399 działała w obronie młodych i posiłku. Mangelsen dokumentuje życie 399 od blisko piętnastu lat. Goodall, zagorzała miłośniczka niedźwiedzi, niecierpliwie czekała na wieści o samicy po długiej zimie. Fotograf ujawnił, że na SMS-a zareagowała bardzo entuzjastycznie. Warto przypomnieć, że już w 2016 r. obawiano się, że niedźwiedzica nie żyje, bo jeden z myśliwych twierdził, że ją zabił. Na szczęście, zasadziwszy się przy Pilgrim Creek, fotograf Bernie Scates dostrzegł 399, która późno wychynęła ze swojej gawry z młodym o białym umaszczeniu pyska (Snowym). Grono potomków urodzonej w 1996 r. samicy jest pokaźne; 399 doczekała się ok. 20 dzieci i wnucząt. Niestety, życie młodych grizli nie należy do łatwych, nawet jeśli ma się tak dobrą matkę, jak 399. Sporo jej potomków nie przeżyło spotkań z ludźmi bądź samcami. Snowy'ego potrącił w Grand Tenton samochód, inne niedźwiedzie zostały zaś zastrzelone przez myśliwych bądź za polowanie na bydło. Mangelsen spodziewał się, że w 2020 roku 399 wyłoni się z gawry z kolejnymi młodymi. Latem 2019 r. widziano ją bowiem w towarzystwie adoratora, wielkiego samca o imieniu Bruno, który jak się uważa, był również ojcem paru wcześniejszych miotów samicy. Fani 399 nie doznali zawodu. Niedźwiedzica pojawiła się z aż czworgiem młodych. Poczwórne mioty są rzadkie - podkreśla Frank van Manen, biolog nadzorujący Grizzly Bear Study Team w regionie Yellowstone. Dokumentowaliśmy samice rodzące po przekroczeniu dwudziestki-do połowy 3. dekady życia, ale miot złożony z 4 młodych w tym wieku jest definitywnie unikatowy. W 2007 r., gdy 399 stała się pełnoprawną celebrytką, powstała Grand Teton Wildlife Brigade, która pilnuje, by zwierzęta i ludzie zachowywali bezpieczną odległość od siebie. Niedźwiedź grizli (Ursus arctos horribilis) jest podgatunkiem niedźwiedzia brunatnego (Ursus arctos). « powrót do artykułu
-
Unia Europejska domaga się, by platformy społecznościowe przedstawiały comiesięczne raporty, w których poinformują, jak walczą z dezinformacją związaną z epidemią COVID-19. Nowe zasady będą dotyczyły m.in. Google'a, Facebooka, Twittera oraz innych firm, które są zobowiązane do przestrzegania europejskiego kodeksu dot. postępowania z dezinformacją. Jesteśmy świadkami fali fałszywej i mylącej informacji, kłamstw, teorii spiskowych oraz celowych działań zagranicznych ośrodków. Celem niektórych z tych działań jest zaszkodzenie Unii Europejskiej i krajów członkowskich, próba podważenia demokracji, zaufania do UE i autorytetów narodowych. Co gorsza, rozsiewanie takich informacji w czasach koronawirusa może zabijać, mówi wiceprezydent Komisji Josep Borrell. W związku z tym Komisja Europejska chce, by platformy, które w 2018 roku zobowiązały się do przestrzegania wspomnianego kodeksu postępowania, składały comiesięczne relacje ze swoich działań na rzecz promowania wiarygodnych treści, zwiększania świadomości użytkowników oraz ograniczania dezinformacji dotyczącej koronawirusa i powiązanej z nią reklamy. Ponadto chce, by serwisy społecznościowe prowadziły przejrzystą politykę informowania użytkowników o tym że mają do czynienia z dezinformacją. Komisja wskazała jednocześnie Rosję i Chiny jako kraje, które celowo rozsiewają nieprawdziwe informacje na temat epidemii. Podobnego zresztą zdania są Amerykanie. Również i oni stwierdzają, że oba te państwa prowadzą kampanię dezinformacji zarówno za pośrednictwem mediów państwowych oraz nieoficjalnie na platformach społecznościowych. Celem tej kampanii jest poprawienie wizerunku tych państw i ich władz oraz zaszkodzenie wizerunkowi państw Zachodu. « powrót do artykułu
- 5 odpowiedzi
-
Chmura Huawei - Twoja bezpieczna przestrzeń na pliki i backup
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Po co nam dodatkowe miejsce, jak tytułowa Chmura Huawei? Zapewne niejednokrotnie spotkaliście się ze stwierdzeniem, że ludzi można podzielić na dwie grupy - tych, co robią backupy oraz tych, którzy dopiero poznają, po co istnieją kopie zapasowe. Naturalnie to tylko jeden z wielu przykładów zastosowania zewnętrznych chmur. Dlaczego warto zwrócić swoją uwagę na tę od Huawei? Z kilku, względnie prostych powodów. Chmura Huawei jest obowiązkowa dla posiadaczy urządzeń tej firmy Jeśli jeszcze nie posiadacie żadnego smartfona lub tabletu od Huawei, to zapewne nie poznaliście jeszcze Huawei Mobile Services. To zestaw usług firmy, które skutecznie mają pokazać, że istnieje życie z Androidem poza Google. Oczywiście to dosyć ogólny przykład, bo Chmura Huawei istnieje od wielu lat. Tym sposobem nie trzeba się martwić o jej bezpieczeństwo lub potencjalny brak rozwoju. Ostatni rok pokazał dobitnie, że w stosunkowo krótkim czasie można wprowadzić wiele usprawnień, a przy okazji nic nie zepsuć. Jednak dlaczego ta usługa jest obowiązkowa dla posiadaczy urządzeń tej firmy? Z wielu względów - przede wszystkim ułatwia przejście pomiędzy smartfonami i tabletami. Naucz się robić kopie zapasowe, nim będzie za późno lub niech robi to za Ciebie Chmura Huawei Jak już wiecie, Chmura Huawei jest niemalże obowiązkowa, gdy korzysta się z urządzeń od tego producenta. Już w ramach pierwszego włączenia sprzętu z Androidem od Huawei, ujrzymy komunikat o zarejestrowaniu się lub zalogowaniu do ID Huawei, a następnie wybraniu tego, co chcemy odkładać w ramach backupu. Możemy dbać nie tylko o zdjęcia i ogólne pliki, ale również o aplikacje i dane do nich. To szczególnie istotne w przypadku urządzeń mobilnych, aby odzyskać możliwie najwięcej. Chmura Huawei z każdego miejsca na świecie Podobnie jak Dysk Google, tak również Chmura Huawei jest dostępna praktycznie wszędzie, gdzie tylko dostępny jest Internet. Nie musimy mieć ze sobą sprzętu tego producenta. Wystarczy jakiekolwiek urządzenie z przeglądarką internetową. W ten sposób możemy zdalnie, na dużym ekranie przejrzeć swoje kontakty i wszystko to, co odkładamy w Sieci. Znajdź swoje urządzenie dzięki Chmurze Huawei Jednak gromadzenie plików to nie wszystko. Skoro już wiemy, że dostęp do Chmury Huawei jest możliwy niemalże z każdego cywilizowanego miejsca na globie, to wykorzystajmy usługę do czegoś więcej. Huawei postanowił, że z tego samego miejsca zlokalizujemy powiązane z naszym ID Huawei urządzenia. Idąc dalej, możemy również wywołać dźwięk lub je wyczyścić. Proste? Bardzo proste i przy okazji bezpieczne. « powrót do artykułu -
Na aukcję trafi modlitewnik Marii I, królowej Szkotów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Pod koniec lipca odbędzie się licytacja modlitewnika Marii I, królowej Szkotów. Dom aukcyjny Christie's szacuje, że jego cena może sięgnąć 250-350 tys. funtów. Iluminowany manuskrypt z serią 40 pięknych miniatur, mottem i monogramem władczyni spisano po francusku i łacinie. To bardzo rzadka okazja, by nabyć bogato ilustrowany królewski modlitewnik, którego właścicielką była i który emocjonalną notatką opatrzyła jedna z najbardziej intrygujących osobistości w historii Szkocji i Europy [...] - podkreśla Eugenio Donadoni, specjalista Christie's ds. średniowiecznych i renesansowych manuskryptów. Modlitewnik powstał dla Louise de Bourbon-Vendôme, przełożonej opactwa w Fontevraud, czyli położonego w pobliżu Saumur w Andegawenii opactwa, założonego w 1110 r. przez Roberta d'Arbrissela. Między 1558 a 1561 r. Louise podarowała modlitewnik swojej krewnej - Marii. Ta w imię łączącej je zażyłości umieściła w książce wpis: Puis que voules qu’issi me ramentoive en vos prieres et devotes oraisons/Je vous requiers premier qu’il vous soviene quele part avés en mes affections. Opatrzyła go mottem VA TU MERITERAS oraz monogramem MФ. Autorem 40 ilustracji jest mistrz François de Rohan, jeden z najbardziej poszukiwanych artystów dworu króla Franciszka I Walezjusza. Prawdopodobnie manuskrypt wrócił z Marią do Szkocji w 1561 r. Pod koniec XVIII lub na początku XIX w. znajdował się w Anglii; został ponownie oprawiony przez rodzinę Edwardsów z Halifaxu. Później modlitewnik trafił do Hale'ów z Alderley w hrabstwie Gloucestershire; świadczy o tym ich ekslibris. Maria jest najbardziej znana ze wszystkich szkockich monarchów, przede wszystkim ze względu na swoje tragiczne i pogmatwane losy. Kilka dni po urodzeniu straciła ojca. W 1548 r. matka wysłała ją do Francji. Tam Maria wychowywała się z dziećmi Henryka II. W 1558 r. poślubiła przyszłego króla Francji Franciszka II. Po niespodziewanej rychłej śmierci męża, który zmarł, mając zaledwie 16 lat, wróciła do ojczystej, ale kompletnie sobie nieznanej Szkocji (1561). Katoliczka szybko popadła w konflikt z rządzącymi krajem lordami protestanckimi i duchowieństwem kalwińskim. Spiskowali przeciw niej przyrodni brat hrabia Murray i królowa Anglii Elżbieta I. Spokrewniona z angielskimi Tudorami Maria rościła sobie prawa do tronu Anglii. Jej pozycji nie umocniło nieudane małżeństwo z lordem Darnleyem. Zamordowanie Darnleya w lutym 1567 r., o współudział w którym oskarżano Marię, doprowadziło do podsycanych przez Elżbietę I rozruchów. Kiedy w maju tego samego roku Maria poślubiła hrabiego Bothwella, którego powszechnie uważano za zabójcę Darnleya, bunt objął niemal cały kraj. W lipcu królową pojmano. Została zmuszona przez lordów do abdykacji na rzecz rocznego syna Jakuba. W maju 1568 r. Maria zdołała uciec i zgromadzić zwolenników. Po przegranej 13 maja bitwie pod Langside Maria przekroczyła granicę Anglii. Spędziła w niej resztę życia, więziona z woli Elżbiety w różnych zamkach. Postawiona przed sądem (1586) Maria Stuart została skazana za spiskowanie na życie Elżbiety i ścięta. « powrót do artykułu-
- Maria I
- modlitewnik
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W elektronice konsumenckiej kropki kwantowe wykorzystywane są np. w telewizorach, gdzie znacząco poprawiają odwzorowanie kolorów. Używa się ich, gdy telewizory LCD wymagają tylnego podświetlenia. Standardowo do podświetlenia używa się białych LED-ów, a kolory uzyskuje dzięki filtrom. Zanim pojawiły się kropki kwantowe znaczna część światła nie docierała do ekranu, była blokowana przez filtry. Zastosowanie kropek kwantowych w LCD wszystko zmieniło. Obecnie telewizory QD LCD wykorzystują niebieskie LED-y jako źródło światła, a kropki kwantowe, dzięki efektom kwantowym, zmieniają to światło w czerwone i zielone. Do filtrów docierają wówczas wyłącznie trzy składowe kolorów – czerwony, zielony i niebieski – a nie całe spektrum światła białego, to znacznie mniej światła jest blokowane i marnowane dzięki czemu otrzymujemy jaśniejsze, bardziej nasycone i lepiej odwzorowane kolory. Okazuje się, że ta sama technologia może być przydatna przy uprawie roślin. Wykazują one bowiem preferencje odnośnie kolorów światła. Wiemy na przykład, że nie absorbują zbyt dużo światła zielonego. Odbijają je, dlatego wydają się zielone. Niedawne badania wykazały, że różne rośliny są dostosowane do różnych długości fali światła. W Holandii niektórzy plantatorzy już od dłuższego czasu eksperymentują i uprawiają pomidory pod światłem w kolorze fuksji, róże ponoć lubią bardziej białe światło, a papryka żółte. W 2016 roku Hunter McDaniel i jego koledzy z UbiQD zaczęli zastanawiać się nad wykorzystaniem kropek kwantowych w hodowli roślin. Biorąc bowiem pod uwagę fakt, że kropki kwantowe pozwalają na bardzo precyzyjne dobranie długości fali światła oraz fakt, że światło nie jest blokowane, więc i nie mamy tutaj dużych strat energii, takie rozwiązanie mogłoby się sprawdzić. Wcześniej McDaniel był badaczem w Los Alamos National Laboratory. Pracował tam właśnie nad kropkami kwantowymi i tam zdał sobie sprawę, że toksyczny kadm, wykorzystywany w kropkach, można zastąpić siarczkiem miedziowo-indowym. W 2014 roku założył UbiQD by skomercjalizować opracowaną przez siebie technologie. Na początku naukowiec wyobrażał sobie kilka pól zastosowania dla nowych kropek kwantowych. I wtedy wpadliśmy na pomysł wykorzystania ich w rolnictwie. Ten rynek ma gigantyczny potencjał. Może on wchłonąć nawet ponad miliard metrów kwadratowych powierzchni kropek kwantowych rocznie. Przedstawiciele UbiQD postanowili produkować długie płachty zawierające kropki kwantowe, które byłyby podwieszane pod dachami szklarni i zmieniałyby spektrum wpadającego światła słonecznego. Pierwsze takie płachty dawały światło pomarańczowe o długości fali około 600 nm. Badacze testowali je na badawczych uprawach sałaty na University of Arizona. Z czasem zaczęto prowadzić testy na większą skalę. Inne płachty, dające inne kolory światła, sprawdzano w Nowym Meksyku na pomidorach, ogórkach i ziołach, w Holandii badano wpływ światła z kropek kwantowych na uprawy truskawek i pomidorów, w Kolorado do testów wybrano konopie przemysłowe, w Kalifornii i Oregonie konopie indyjskie, a w Kanadzie ogórki i pomidory. UbiQD nawiązała tez współpracę w firmą Nanosys, która od 2013 roku produkuje kropki kwantowe w ilościach przemysłowych na potrzeby producentów telewizorów. Niedawno UbiQD rozpoczęła komercyjną sprzedaż swoich płacht z kropkami kwantowymi. Mogą je kupić producenci z Azji, Europy i USA. Obecnie na skalę przemysłową produkowane są jedynie płachty dające światło pomarańczowe, jednak trwają badania nad innymi kolorami. UbiQD otrzymała też kilka grantów od NASA. Za te pieniądze ma stworzyć produkt do użycia w warunkach kosmicznych. Tego typu płachta powinna blokować szkodliwe dla roślin promieniowanie ultrafioletowe i zamieniać je w światło o takiej długości, by rośliny mogły przeprowadzać fotosyntezę. « powrót do artykułu
- 17 odpowiedzi
-
- kropki kwantowe
- telewizor
- (i 9 więcej)
-
Gdy Forrest Fenn, właściciel galerii sztuki w Santa Fe i były pilot myśliwców dowiedział się, że ma potencjalnie śmiertelnego raka nerki postanowił przed śmiercią zrobić coś dla ludzi. Wpadł na niezwykły pomysł. Jego celem było skłonienie Amerykanów, by wstali z foteli i więcej się ruszali. Ukrył więc skrzynię ze skarbem wartym 2 miliony dolarów, poinformował o tym publicznie, a autobiografii The Thrill of the Chase, opublikował wiersz zawierający wskazówki, mające ułatwić dotarcie do skarbu. As I have gone alone in there And with my treasures bold, I can keep my secret where, And hint of riches new and old. Begin it where warm waters halt And take it in the canyon down, Not far, but too far to walk. Put in below the home of Brown. From there it’s no place for the meek, The end is drawing ever nigh; There’ll be no paddle up your creek, Just heavy loads and water high. If you’ve been wise and found the blaze, Look quickly down, your quest to cease, But tarry scant with marvel gaze, Just take the chest and go in peace. So why is it that I must go And leave my trove for all to seek? The answer I already know I’ve done it tired, and now I’m weak. So hear me all and listen good, Your effort will be worth the cold. If you are brave and in the wood I give you title to the gold. W wierszu znajduje się 9 wskazówek, a pierwsza z nich jest w wersie rozpoczynającym się od słowa „begin”. Fenn opublikował autobiografię w 2010 roku i osiągnął swój cel. Skarb właśnie został znaleziony, a w ciągu tych 10 lat szukało go około 350 000 osób. Niektórzy rzucili pracę i sprzedali dom, by go odnaleźć. Wiemy też, że 5 osób zginęło poszukując skarbu. W czerwcu 2017 roku, po śmierci drugiej osoby, władze zaapelowały do Fenna, by odwołał poszukiwania. Ten jednak próbował przekonać ludzi, by nie ryzykowali życiem. Skarb nie jest ukryty w miejscu niebezpiecznym, trudno dostępnym. Gdy go chowałem miałem niemal 80 lat, poinformował. Z czasem mężczyzna zdradzał kolejne wskazówki, których nie było w wierszu. Poinformował, że skarb znajduje się w Górach Skalistych pomiędzy Santa Fe a granicą z Kanadą, że umieścił go na wysokości około 1500 metrów nad poziomem morza. Zapewnił też, że skarb nie znajduje się wewnątrz kopalni, grobu, ani w żadnym tunelu. Nie jest też na szczycie żadnej z gór, chociaż może być blisko szczytu. Nie wiemy, czy Fenn spodziewał się dożyć chwili, gdy ktoś odnajdzie skrzynię ze skarbem. Ale dożył. Pomimo sędziwego wieku i nowotworu nerki mężczyzna mógł potwierdzić, że skarb został znaleziony. Znalazca przysłał mu bowiem właśnie zdjęcie zawartości skrzyni. Szczęśliwiec stał się właścicielem nie tylko ważącej 9 kilogramów zdobionej skrzyni z brązu, ale również skarbu o wadze 10 kilogramów. Składa się on m.in. z 265 złotych monet, setek samorodków złota, bransolety z setek rubinów, szafirów, diamentów i szmaragdów, złotego pyłu, prehiszpańskich figurek przedstawiających zwierzęta czy starożytnych chińskich rzeźb z jadeitu. Forrest Fenn, informując o odnalezieniu skarbu, pogratulował tysiącom osób, które wzięły udział w poszukiwaniach i stwierdził, że ma nadzieję, iż świat nie będzie ustawał w wysiłkach dokonywania nowych odkryć. Pytany przez media, jak się czuje odpowiedział, że częściowo jest zadowolony, a częściowo smutny, gdyż jego wyzwanie dobiegło końca. « powrót do artykułu
-
- Forrest Fenn
- skarb
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jedne z największych, najbardziej niezwykłych i mało znanych ssaków znikają z powierzchni Ziemi. Zagłada może czekać tybetańskie dzikie jaki, huemala chilijskiego, takina bhutańskiego czy saolę wietnamską. Nawet trzy gatunki afrykańskich zebr i antylop gnu doświadczyły w ostatnich dziesięcioleciach olbrzymich spadków liczebności. Ryzyko zagłady wisi nad tymi wyjątkowymi stworzeniami nie tylko z powodu chorób, fragmentacji habitatów czy wylesiania. Głównym problemem jest niekontrolowany rozrost ludzkiej populacji. Jeśli nasze postępowanie i sposób życia nie zmienią się w radykalny sposób, duże ssaki wyginą. Do takich wniosków doszli naukowcy, którzy na łamach Frontiers in Ecology and Evolution opublikowali artykuł Disassembled food webs and messy projections: modern ungulate communities in the face of unabating human population growth. Główny autor badań, profesor Joel Berger z Colorado State University zauważa, że dotychczasowe strategie ochrony nie zapewnią lepszej przyszłości ani zwierzętom, ani ludziom. Wszyscy musimy zdać sobie sprawę, że jesteśmy częścią wielkiej, pięknej i żyjącej planty. Musimy znaleźć sposób, by wszyscy się na niej mogli utrzymać, albo będziemy musieli zmierzyć się z bardzo poważnymi konsekwencjami. Nadchodzi moment, w którym – pomimo najszczerszych chęci – nie będziemy w stanie odtworzyć powiązań łączących wiele grup zwierząt, stwierdza uczony. Zespół naukowcy, w skład którego wchodzili m.in. profesor Cristobal Briceno z Universidad de Chile oraz Joanna Lambert z University of Colorad Boulder, analizował czynniki antropogeniczne, które w sposób bezpośredni i pośredni wpłynęły niszcząco na rolę ssaków w globalnym ekosystemie. Badali, jak zmieniły się interakcje w naturze i jak zmienią się w przyszłości. Sprawdzali, jak – wraz z wytępieniem przez ludzi dużych drapieżników – zmieniają się populacje huemali w Patagonii, takina w Bhutanie, dzikich koni na pustyniach czy wilków i kojotów w Ameryce Północnej. Rzeź drapieżników ma bezpośredni związek z wkraczaniem ludzi na nowe tereny. Nawet w najodleglejszych regionach Himalajów zdziczałe psy, bezpośredni skutek ludzkiego wkraczania na te tereny, czynią olbrzymie szkody w populacjach dzikich i udomowionych zwierząt o wielkiej wartości gospodarczej i kulturowej, mówi Tshewang Wangchuk, jeden z autorów badań i prezes Bhutan Foundation. Wzrost liczby ludności jest niezwykle gwałtowny. Jeszcze w 1830 roku, gdy admirał Fitzroj przepłynął przez Cieśninę Magellana, na świecie było mniej niż 1,2 miliarda ludzi. W roku 1970 było już 3,5 miliarda. Obecnie – zaledwie 50 lat później – liczba ludzi zbliża się do 8 miliardów, a ludzie wraz ze zwierzętami hodowlanymi stanowią 97% masy ssaków na Ziemi. Autorzy najnowszych badań zwracają uwagę, że cała sieć pokarmowa planety została głęboko zmieniona przez ludzi i są niewielkie szanse na to, by kiedykolwiek udało się przywrócić jej układ nawet z niezbyt odległych czasów czy odzyskać funkcje ekologiczne jeszcze niedawno sprawowane przez rodzime gatunki. Uczeni zauważają na przykład, że dzikie świnie żyją obecnie na każdym kontynencie z wyjątkiem Antarktyki. niszą one populacje ryb, płazów, gadów, ptaków, niewielkich ssaków, roślin i glebę. Dodatkowo zmiany klimatyczne ogrzewają oceany, przez ci zwiększają się zakwity alg, co zmniejsza połowy ryb. A wraz ze zmniejszaniem się połowów ryb wzrasta kłusownictwo na lądach. Naukowcy opisują też, jak popyt na kaszmir powoduje, że pasterze w Mongolii, Indiach i Chinach zwiększają swoje stada. Skutek jest taki, że coraz większa liczba zwierząt hodowlanych konkuruje o żywność z dzikimi zwierzętami zamieszkującymi te tereny, a dzikie zwierzęta są dodatkowo narażone na niebezpieczeństwo ze strony rosnącej liczby psów trzymanych przez pasterzy. Psy nie tylko zabijają roślinożerców, ale roznoszą choroby, które narażają na dodatkowe niebezpieczeństwo gatunki chronione. Joanna Lambert mówi, że wciąż nie jest zbyt późno, by ratować, co się da. Nie odtworzymy już przeszłości, jednak wciąż możemy uratować tę bioróżnorodność, która jeszcze pozostała. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
Dr Kathryn Dwyer Sullivan, amerykańska geolog i była astronautka NASA, została pierwszą kobietą, która zeszła na dno Głębi Challengera, czyli najgłębiej położonego miejsca w Rowie Mariańskim. Dokonała tego podczas zeszłego weekendu na pokładzie pojazdu podwodnego DSV Limiting Factor. Jej pilotem był Victor Vescovo. O dokonaniach 68-letniej Sullivan poinformowała EYOS Expeditions, firma koordynująca logistykę misji. W 1984 r. Sullivan jako pierwsza Amerykanka wykonała spacer kosmiczny. Sullivan była uczestniczką trzech misji promów kosmicznych. W 1993 r. opuściła NASA i została głównym naukowcem Amerykańskiej Narodowej Służby Oceanicznej i Meteorologicznej (NOAA). Dr Sullivan i Victor L. Vescovo, badacz finansujący misję, spędzili u celu swojej podróży ok. 1,5 godziny. Po wykonaniu zdjęć rozpoczęło się ok. 4-godzinne wynurzanie. Po powrocie na pokład jednostki macierzystej DSSV Pressure Drop Sullivan i Vescovo zadzwonili na Międzynarodową Stację Kosmiczną (MSK). Dla oceanografa i astronauty w jednej osobie był to niesamowity dzień, doświadczenie zdarzające się tylko raz w życiu; ostatecznie rzadko kiedy podziwia się księżycowy krajobraz Głębi Challengera i wymienia z kolegami z MSK uwagami na temat naszego sprzętu wielokrotnego użytku z przestrzeni kosmicznej i oceanicznej. We wpisie na Twitterze Vescovo pogratulował Sullivan zostania pierwszą kobietą na dnie oceanu. Jak podkreślono w relacji prasowej EYOS Expeditions, Sullivan jest pierwszym człowiekiem, który był zarówno w przestrzeni kosmicznej, jak i na pełnej głębokości oceanu. Wyprodukowany przez florydzką firmę Triton Submarines Limiting Factor to obecnie jedyny pojazd podwodny, który może dotrzeć do Głębi Challengera. Warto przypomnieć, że Vescovo zorganizował ekspedycję Five Deeps, która polegała na osiągnięciu najgłębszych punktów wszystkich ziemskich oceanów. Zaczęła się ona od Atlantyku (grudzień 2018), a zakończyła w sierpniu 2019 r. na Oceanie Arktycznym. W zeszłym roku na przestrzeni 7 dni jego zespół 5-krotnie nurkował w Rowie Mariańskim. Wycieczka Victora z panią doktor jest jego 3. pobytem w Głębi Challengera. Sullivan ma wrócić do portu na Guam 15 czerwca. « powrót do artykułu
-
- Kathryn Sullivan
- Victor Vescov
- (i 3 więcej)
-
Najbardziej na północ wysunięty odcinek Wielkiego Muru, zwany czasem „Murem Czyngis Chana” nie miał na celu obrony przed armiami mongolskiego zdobywcy. Izraelsko-amerykański zespół naukowy, który dokonał pierwszego szczegółowego mapowania tego fragmentu muru, stwierdził, że służył on raczej monitorowaniu ruchu ludności cywilnej. Wspomniana część muru liczy sobie około 740 kilometrów długości. Większa jej część znajduje się na północy Mongolii, a reszta przebiega przez terytorim Chin i Rosji. Linii tej nigdy szczegółowo nie badano, jednak zakładano, że mogła powstać ona głownie z myślą o obronie przed nomadami z północy. Odcinek ten budowano mniej więcej w latach 1000–1300. Przed naszymi badaniami sądzono że zadaniem tego muru było powstrzymanie armii Czyngis Chana, mówi Gideon Shelach-Lavi z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Jednak dwuletnie badania wykazały, że ten fragment muru był niewysoki, przechodzi przez doliny i zbudowano go w pobliżu dróg i ścieżek. Uważamy, że służył on bardziej monitorowaniu lub blokowaniu ruchów ludności i ich stad. Może w celu ich opodatkowania, dodaje Shelach-Lavi. Uczony nie wyklucza, że decyzja o jego zbudowaniu mogła mieć związek z przemieszczaniem się pasterzy na południe w poszukiwaniu cieplejszych regionów z lepszymi pastwiskami. Naukowcy, którzy wykorzystali drony, zdjęcia satelitarne i tradycyjne techniki archeologiczne stwierdzili że mur usypano z ziemi i rozmieszono w nim 72 różne struktury. Analizy wskazują, że północny mur był budowany według istniejącego planu. Jego umiejscowienie pomiędzy dwoma pasmami górskimi, zorganizowane rozmieszczenie struktur pomocniczych oraz łączenie różnych typów struktur wskazują na szczegółowe planowanie. Naukowcy nie mają wątpliwości, że służył on obserwacji, ochronie i monitorowaniu okolicznych terenów. Uważamy jednak, że północny mur nie był ufortyfikowaną granicą, jak czasem sugerują to autorzy innych prac. Zarówno dynastie Liao jak i Jin [za czasów tych dynastii budowano ten odcinek muru - red.], prawdopodobnie nie postrzegały swoich terenów jako zamkniętych sztywnymi granicami. Raczej uważali, że imperium powinno kontrolować ruchy ludności, z której znaczna część była nomadami, niż skupiać się na obronie granic lądowych. Pogląd ten jest o tyle uzasadniony, że o ile mur znajduje się na zachód od granic państwa dynastii Jin, to był wewnątrz terytorium Liao, czytamy na łamach Antiquity. Zbudowanie muru pomiędzy pasmami górskimi w płaskim terenie oraz umieszczenie różnych struktur w miejscach, które wydają sie naturalnymi miejscami przekraczania muru, a nie wyniesionymi punktami obserwacyjnymi, wskazuje, że zadaniem muru była kontrola ruchu ludności, a nie obrona przed armiami, dodają. Przypominają przy tym o występowaniu na mongolskim stepie śmiercionośnego zjawiska zwanego dzud. Istnieją różne typy dzud, od bardzo obfitych opadów uniemożliwiających wypas zwierząt, poprzez wzrost temperatury, a następnie jej spadek, co tworzy na stepie pokrywę lodową, aż po gwałtowna ochłodzenia, kiedy zwierzęta zamarzają. Nawet obecnie z powodu dzud na stepach Mongolii giną miliony zwierząt hodowlanych, a pozbawieni źródeł utrzymania pasterze migrują do miast. W przeszłości północny mur mógł pomagać w kontrolowaniu tych migracji. Ponadto mur mógł być pomyślany nie tylko jako metoda kontroli wielkich ruchów ludności, ale również na przykład przemieszczania się związanego a handlem. Pozwalał więc nadzorować przepływ ludzi i towarów z i do terytorium Liao oraz na tereny zajęte przez niepowiązane z imperium społeczności nomadów. Z historii wiemy, że np. Liao zabraniali eksportowania wyrobów z żelaza do plemion Huihu i Zuhu. Zakaz można było wyegzekwować na granicach. « powrót do artykułu
-
- Wielki Mur Chiński
- obrona
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Tytan ucieka od Saturna 100-krotnie szybciej niż sądzono
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Tytan, księżyc Saturna, to niezwykłe miejsce. Jest to jedyny księżyc w Układzie Słonecznym, który posiada atmosferę. Jest większy niż Merkury, a jego powierzchnię pokrywają rzeki i morza płynnych węglowodorów. Pod nimi znajduje się zamarznięta woda, a pod lodem być może jest wodny ocean, w którym potencjalnie może istnieć życie. Przed wieloma laty naukowcy zauważyli, że Tytan powiększa swoją orbitę. Teraz wiemy, że oddala się on od Saturna 100-krotnie szybciej niż sądzono. Najnowsze badania, których wyniki opublikowano na łamach Nature Astronomy, wskazują zatem, że księżyc narodził się znacznie bliżej planety. Obecnie oba obiekty dzielą 1,2 miliony kilometrów. To trzykrotnie większa odległość niż między Ziemią a Księżycem. Autorzy większości wcześniejszych prac przewidywali, że księżyce takie jak Tytan czy Kalisto, księżyc Jowisza, powstały mniej więcej w takiej odległości od planety, w której znajdują się obecnie, mówi współautor badań, profesor Jim Fuller z Caltechu. Jednak najnowsze odkrycie wskazuje, że system księżyców Saturna oraz – potencjalnie – jego pierścienie, tworzyły się i ewoluowały bardziej dynamicznie, niż się przypuszcza. Warto przypomnieć, że nasz Księżyc również oddala się od Ziemi. Księżyc ma bowiem wpływ grawitacyjny na naszą planetę, co wywołuje m.in. pływy morskie. Wpływa on też na wnętrze Ziemi. Zachodzą tam procesy tarcia, w wyniku których część energii wpływu Księżyca zamieniana jest na energię cieplną. To zaburza pole grawitacyjne Ziemi, które „popycha” Księżyc. Ten zyskuje dzięki temu dodatkową energię, która powoduje, że oddala się od Ziemi w tempie około 3,8 centymetra na rok. To bardzo powolny proces. Na tyle powolny, że Księżyc nie zdąży uciec od Ziemi zanim oboje za 6 miliardów lat nie zostaną wchłonięci przez rozszerzające się Słońce. Podobny proces zachodzi pomiędzy Saturnem a Tytanem. Jednak dotychczas szacowano, że Tytan oddala się od Saturna w tempie 1 milimetra rocznie. Teraz wiemy, że jest to proces znacznie szybszy. Jak dowiadujemy się z Nature Astronomy, dwa zespoły naukowe wykorzystały różne techniki do pomiaru orbity Tytana w czasie 10 lat. Pierwszy z nich użył astrometrii, badając pozycję Tytana względem gwiazd w tle. Do badań posłużyły fotografie wykonane przez sondę Cassini. Drugi z zespołów posłużył się radiometrią, badając prędkość Cassini gdy ta znajdowała się pod wpływem grawitacyjnym Tytana. Używając dwóch niezależnych zestawów danych – astrometycznych i radiometrycznych – oraz dwóch różnych metod analitycznych, otrzymaliśmy w pełni zgodne wyniki, mówi główny autor badań, Valery Lainey z Obserwatorium Paryskiego. Sam Lainey pracował w zespole astrometrycznym. Co więcej wyniki pomiarów zgadzają się z hipotezą Fullera, który w 2016 roku zaproponował teorię, zgodnie z którą tempo migracji Tytana jest znacznie szybsze niż przewidywane na podstawie teorii o siłach pływowych. Zgodnie z tą teorią wpływ grawitacyjny Tytana powoduje ściskanie Saturna i wprawa planetę w silne oscylacje, podczas których pojawia się tyle energii, że Tytan ucieka od Saturna znacznie szybciej niż sądzono. I rzeczywiście. Obecne badania wykazały, że księżyc oddala się od planety w tempie 11 centymetrów rocznie. « powrót do artykułu -
Jak wielu mieszkańców Umbrii Isabella Dalla Ragione dorastała, słysząc o wielkich malarzach renesansowych, którzy tworzyli tu w XV i XVI w. Piero della Francesca, Pinturicchio czy Rafael zostawili po sobie ślady w kościołach i pałacach górnej doliny Tybru. Mimo to dopiero ok. 20 lat temu Dalla Ragione, specjalistka w dziedzinie agronomii oraz archeolog drzew, jak sama lubi się nazywać, dostrzegła, że miejscowe dzieła sztuki kryją cenne wskazówki dot. odchodzącej w niepamięć bioróżnorodności Włoch. Łącząc ze sobą wskazówki z dzieł sztuki, manuskryptów i przekazów ustnych, a także odwiedzając porzucone pola i ogrody klasztorne, Isabella zidentyfikowała imponującą liczbę starych odmian owoców. Obecnie wiele z nich hoduje w sadzie. Muzeum pod gołym niebem W 1985 r. razem z ojcem, Liviem, założyła Archeologia Arborea, czyli będący kolekcją cennych roślin sad w San Lorenzo di Lerchi. Całkiem słusznie nazywa się go muzeum pod gołym niebem. W styczniu 2014 r. powstała Fondazione Archeologia Arborea, której Isabella szefuje. Nie tak dawno temu Dalla Ragione obroniła też doktorat nt. historycznych i genetycznych badań lokalnych starych odmian gruszy. W okolicach Sansepolcro, gdzie w 1957 r. urodziła się Isabella, przez długi czas praktykowano połownictwo (mezzadria). W latach 50. XX w. Włochy postawiły jednak na ekonomię przemysłową. Wielu rolników porzuciło wtedy ziemię i wyjechało do miast w poszukiwaniu nowej pracy. Ojciec Isabelli sam był rolnikiem, dlatego bardzo mu zależało na ocaleniu miejscowej kultury ludowej. Sporo czasu spędzał więc na poszukiwaniu sprzętu i roślin na leżących odłogiem polach. Dla mnie było to jak poszukiwanie skarbów. Po takich doświadczeniach wybór kierunku studiów był dla Isabelli oczywisty - ukończyła rolnictwo na Uniwersytecie w Perugii. Około 20 lat temu Dalla Ragione zauważyła, że sporo wskazówek odnośnie do starych odmian owoców kryje się w renesansowych freskach i innych malowidłach, które zachowały się w pałacach i muzeach środkowych Włoch. Wskazówki u dawnych mistrzów W połowie pierwszej dekady XXI w. zaczęły się wizyty Isabelli w archiwach Palazzo Bufalini w Citta di Castello. Znajduje się tam spora kolekcja starych dokumentów, w tym przepisów kulinarnych z odniesieniami do historycznych roślin. Przesiadując w bibliotece, Dalla Ragione musiała czasem dać oczom odpocząć. Patrzyła wtedy na freski na suficie. [W pewnym momencie] zaczęłam się zastanawiać, czy te freski mogłyby mi coś powiedzieć o starych odmianach [owoców]. Wnętrza pałacu były zdobione freskami o różnorodnej tematyce, otoczonymi girlandami owoców i warzyw. Okazało się, że wyszły one spod pędzla Cristofana Gherardiniego, ucznia Giorgia Vasariego, który starał się zachęcać swoich podopiecznych, by przedstawiali realne owoce. Przestudiowawszy ich kształty i barwy, Gherardini malował ogórki, melony i dynie. Musiały więc rosnąć w pobliskich gospodarstwach albo w pałacowym sadzie. Większość tych odmian, np. białe ogórki, jest dziś rzadka w tej części Umbrii, ale Isabelli udało się rozpoznać i skatalogować sporo obiektów namalowanych przez Gherardiniego. Udało się to dzięki informacjom z archiwów pałacu i historiom opowiadanym przez ludzi podczas wypraw, jakie odbywała z ojcem. Gruszka, która okazała się jabłkiem i jabłko, które okazało się gruszką Zachęcona początkowymi sukcesami, Dalla Ragione zaczęła badać kolejne dzieła renesansowe ze środkowych Włoch. Szybko zorientowała się, że detale botaniczne są często pomijane albo nieprawidłowo interpretowane. Jako przykład wymienia "Madonnę z Dzieciątkiem" Albrechta Dürera (obraz z 1526 r. znajduje się w zbiorach Galerii Uffizi). Można znaleźć tyle tekstów na temat symbolicznego znaczenia gruszki z tego obrazu, tymczasem przyglądając się unikatowemu kształtowi górnej części owocu, Dalla Ragione zdała sobie sprawę, że to stara odmiana jabłka - muso di bue. Roślina mateczna została w końcu odnaleziona na opuszczonym polu w Gualdo Tadino. Owoce mają charakterystyczny wydłużony kształt z przewężeniem w połowie pionowej osi. Nadaje im to formę niemal odwróconej gruszki. Skórka jest gruba, gładka, żółto-zielona z czerwonymi smużkami, szczególnie od nasłonecznionej strony. Biały miąższ opisano jako kwaśny, aromatyczny i chrupki, niezbyt soczysty. Tradycyjnie muso di bue zbiera się w październiku. Już 1568 r. odmianę tę nazwał i opisał włoski naturalista–botanik i lekarz okresu renesansu - Pierandrea Matthioli. Wydaje się niemal pewne, że jabłko to jest przedstawiane na niektórych obrazach Carla Crivellego, renesansowego malarza, który tworzył dzieła w Wenecji i środkowych Włoszech. Bywało też tak, że jabłko okazywało się z kolei gruszką. Na obrazie Francesca Squarcione "Madonna z Dzieciątkiem" (ok. 1460) po lewej stronie Marii widać owoc. Większość historyków sztuki nazywa go jabłkiem. Ja nie byłam jednak przekonana. By rozwiać wątpliwości, Isabella zaczęła przeglądać manuskrypty, poszukując frazy "płaskie jabłko". Dość szybko zorientowała się, że działający w Padwie malarz, kolekcjoner i pedagog przedstawił nie jabłko, lecz gruszkę - a konkretnie pera verdacchia, odmianę wykorzystywaną kiedyś w Umbrii do pieczenia i crostaty. Chcąc rozbudować swoją kolekcję drzew, Isabella wybrała się na rekonesans w sadach górnej doliny Tybru (Alta Valle del Tevere). Ostatecznie pera verdacchia znalazła się na polu w Pieve Santo Stefano. W opisie zamieszczonym na witrynie Archeologia Arborea można przeczytać, że skórka owocu jest gruba, a miąższ ma zielono-biały kolor i jest bardzo soczysty. Gruszki zbiera się we wrześniu. Człon verdacchia nawiązuje zarówno do barwy skórki, jak i pulpy. Owoc świetnie nadaje się na tarty czy konserwowania w occie. Jeśli nie pokroi się go na zbyt cienkie plastry, można go suszyć w piekarniku (Włosi szczegółowo opisują poszczególne etapy), a następnie przechowywać w bawełnianych woreczkach w przewiewnym miejscu. Zaadoptuj drzewko Działania Isabelli i jej współpracowników można wspomóc na kilka sposobów, m.in. adoptując drzewko. Decydują się na to ludzie także z odległych zakątków świata. Od początku główny nacisk kładziono na tradycyjne systemy uprawy, historię kulinarną, [...] folklor i stare zwyczaje. Nieoczekiwanie, badania doprowadziły do ponownego odkrycia powiązań ze sztuką, średniowieczną i renesansową kulturą Umbrii i Toskanii. Niezwykłe dokumenty oraz informacje pozyskano ze starych podręczników rolnictwa i archiwów [...]. Isabella osobiście dba przez cały rok o swoje drzewka, a jest ich sporo, bo ok. 600. Między wrześniem a październikiem zbiera większość jabłek i gruszek. Przechowuje je w starej kaplicy w pobliżu swojego gospodarstwa. Owoce leżą w koszach koło fresków; historia zatacza więc koło: dosłownie i w przenośni. Archeolog drzew robi swoje, nim będzie za późno... Jak reagują eksperci na rewelacje i odkrycia Isabelli? Niektórzy są zainteresowani jej badaniami, inni podchodzą do nich sceptycznie. Jestem wiejską agronomką. Niektórzy specjaliści mnie ignorują. Isabella jest autorką i współautorką kilku książek. Teraz pracuje nad nową pozycją, która ma się ukazać w przyszłym roku. Będzie ona traktować, bo jak by inaczej, o odkryciach związanych z owocami przedstawianymi przez renesansowych artystów. W dziełach sztuki kryje się tyle wiedzy. Trzeba to wszystko spisać, nim będzie za późno. Od 2011 r. Dalla Ragione współpracuje m.in. z Fundacją Lwa Tołstoja w Jasnej Polanie, by zbadać i ochronić stare rosyjskie odmiany jabłoni. « powrót do artykułu
-
- Isabella Dalla Ragione
- Archeologia Arborea
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Autorzy badań opublikowanych na łamach PNAS ostrzegają, że nie można ufać technikom obrazowania medycznego rekonstruowanym za pomocą sztucznej inteligencji. Międzynarodowy zespół naukowy pracujący pod kierunkiem Andersa Hansena z Uniwersytetu w Cambridge stwierdził, że narzędzia do głębokiego uczenia się, które rekonstruują obrazy wysokiej jakości na podstawie szybkich skanów, tworzą liczne przekłamania i artefakty, które mogą wpływać na diagnozę. Jak niejednokrotnie informowaliśmy, systemy sztucznej inteligencji są już na tyle zaawansowane, że równie dobrze jak radiolodzy, a często i lepiej, potrafią opisywać zdjęcia RTG, obrazy tomografii komputerowej czy rezonansu magnetycznego. W związku z tym pojawił się pomysł, by SI zaprząc do rekonstrukcji obrazów. Pomysł polega na tym, by wykonywać obrazowanie o niższej rozdzielczości, czyli pobierać dane z mniejszej liczby punktów, a następnie, by wytrenowane systemy algorytmy sztucznej inteligencji rekonstruowały na tej postawie obraz o wysokiej rozdzielczości. W ten sposób można by zaoszczędzić czas i pieniądze potrzebny na wykonanie badania. Wykorzystywane tutaj algorytmy były trenowana na dużej bazie danych obrazów wysokiej jakości, co stanowi znaczne odejście od klasycznych technik rekonstrukcji bazujących na teoriach matematycznych. Okazuje się jednak, że takie systemy SI mają poważne problemy. Mogą one bowiem przegapić niewielkie zmiany strukturalne, takie jak małe guzy nowotworowe, podczas gdy niewielkie, niemal niewidoczne zakłócenia spowodowane np. poruszeniem się pacjenta, mogą zostać odtworzone jako poważne artefakty na obrazie wyjściowym. Zespół w skład którego weszli Vegard Antun z Uniwersytetu w Oslo, Francesco Renna z Uniwersytetu w Porto, Clarice Poon z Uniwersytetu w Bath, Ben Adcock z Simon Fraser University oraz wspomniany już Anders Hansen, przetestował sześć sieci neuronowych, wykorzystywanych do rekonstrukcji obrazów tomografii i rezonansu. Sieciom zaprezentowano dane odpowiadają trzem potencjalnym problemom, które mogą się pojawić: niewielkim zakłóceniom, niewielkim zmianom strukturalnym oraz zmianom w próbkowaniu w porównaniu z danymi, na których system był trenowany. Wykazaliśmy, że niewielkie zakłócenia, których nie widać gołym okiem, mogą nagle stać się poważnym artefaktem, który pojawia się na obrazie, albo coś zostaje przez nie usunięte. Dostajemy więc fałszywie pozytywne i fałszywie negatywne dane, wyjaśnia Hansen. Uczeni, chcą sprawdzić zdolność systemu do wykrycia niewielkich zmian, dodali do skanów niewielkie litery i symbole z kart do gry. Tylko jedna z sieci była w stanie je prawidłowo zrekonstruować. Pozostałe sieci albo pokazały w tym miejscu niewyraźny obraz, albo usunęły te dodatki. Okazało się też, że tylko jedna sieć neuronowa radziła sobie ze zwiększaniem tempa skanowania i tworzyła lepszej jakości obrazy niż wynikałoby to z otrzymanych przez nią danych wejściowych. Druga z sieci nie była w stanie poprawić jakości obrazów i pokazywała skany niskiej jakości, a trzy inne rekonstruowały obrazy w gorszej jakości niż otrzymały do obróbki. Ostatni z systemów nie pozwalał na zwiększenie szybkości skanowania. Hansen stwierdza też, że badacze muszą zacząć testować stabilność takich systemów. Wówczas przekonają się, że wiele takich systemów jest niestabilnych. Jednak największym problemem jest fakt, że nie potrafimy w sposób matematyczny zrozumieć, jak działają tego typu systemy. Są one dla nas tajemnicą. Jeśli ich porządnie nie przetestujemy, możemy otrzymać katastrofalnie złe wyniki. Na szczęście takie systemy nie są jeszcze wykorzystywane w praktyce klinicznej. Zespół Hansena stworzył odpowiednie testy do ich sprawdzenia. Uczeni mówią, że nie chcą, by takie systemy zostały dopuszczone do użycia jeśli nie przejdą szczegółowych testów. « powrót do artykułu
-
- sztuczna inteligencja
- medycyna
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wydaje się, że sztuczne mózgi również potrzebują snu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Stany przypominające sen znoszą w sztucznych analogach mózgów niestabilność, będącą skutkiem okresów nieprzerywanego uczenia - donoszą naukowcy z amerykańskiego Los Alamos National Laboratory. Badamy pulsujące [impulsowe] sieci neuronowe [ang. spiking neural networks], które są systemami uczącymi się w dużej mierze podobnie do żywych mózgów. Jesteśmy zafascynowani perspektywą trenowania neuromorficznego procesora w sposób analogiczny do tego, jak ludzie i inne systemy biologiczne uczą się na podstawie danych ze środowiska w dzieciństwie - opowiada Yijing Watkins. Watkins i jej zespół odkryli, że symulacje sieciowe stają się niestabilne po okresach nienadzorowanego uczenia. Gdy uciekano się do stanów będących analogami fal doświadczanych przez żywe mózgi w czasie snu, udawało się przywrócić sieci stabilność. Było tak, jakbyśmy zapewniali sieciom neuronowym odpowiednik dobrego nocnego odpoczynku. Do odkrycia doszło, gdy Amerykanie próbowali opracować sieci neuronowe najbardziej przybliżające się do tego, jak ludzie i inne systemy biologiczne uczą się widzieć. Początkowo grupa zmagała się ze stabilizacją symulatora sieci neuronowych podczas nienadzorowanego treningu słownictwa, który polega m.in. na klasyfikowaniu obiektów bez wcześniejszych przykładów, do których można by je porównywać. Kwestia tego, jak zapobiec niestabilności układów uczących się, pojawia się dopiero wtedy, gdy próbuje się wykorzystać realistyczne biologicznie procesory neuromorficzne albo zrozumieć kwestie stricte biologiczne - opowiada Garrett Kenyon. Naukowcy opisują swoją decyzję o wystawieniu sieci neuronowych na oddziaływanie sztucznego analogu snu jako rozwiązanie będące ostatnią deską ratunku. Próbując uzyskać stabilizację, eksperymentowali z różnymi rodzajami szumu. Najlepsze rezultaty dało wykorzystanie szumu gaussowskiego. Zespół podejrzewa, że szum ten naśladuje sygnał wejściowy docierający do neuronów w czasie snu wolnofalowego (SWS, od angielskiego slow wave sleep). Wyniki sugerują, że SWS może po części odpowiadać za upewnienie się, że neurony kory zachowają stabilność i nie będą podlegać halucynacjom. Kolejnym celem badaczy jest implementacja algorytmu w neuromorficznym chipie Intela Loihi. Mają nadzieję, że gdy pozwoli mu się od czasu do czasu "przespać", będzie stabilnie przetwarzać w czasie rzeczywistym informacje z kamery - krzemowej siatkówki. Czternastego czerwca Watkins zaprezentuje wyniki swojego zespołu na warsztatach Women in Computer Vision Workshop w Seattle. « powrót do artykułu- 1 odpowiedź
-
- pulsujące sieci neuronowe
- sen wolnofalowy
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Pierwsze badania spektroskopowe monofluorku radu wskazują, że molekuła ta może zostać wykorzystana do bardzo precyzyjnych testów Modelu Standardowego. Autorzy badań – fizycy z CERN-u oraz laboratorium ISOLDE – twierdzą, że mogą one doprowadzić do ustalenia nowego górnego limitu elektrycznego momentu dipolowego elektronu, a to zaś może pozwolić w wyjaśnieniu, dlaczego we wszechświecie jest więcej materii niż antymaterii. Spektroskopia atomowa i molekularna umożliwia przeprowadzenie niezwykle precyzyjnych pomiarów niektórych podstawowych właściwości elektronów i jąder atomowych. Takie pomiary pozwalają na stwierdzenie, czy dana cząstka pasuje do Modelu standardowego. Monofluorek radu to niezwykle interesująca molekuła, gdyż w niektórych jej wersjach izotopowych jądro radu jest bardzo niesymetryczne. Rozkład masy w nim ma kształt gruszki. Ta właściwość oraz sama wysoka masa radu oznaczają, że świetnie się nadaje do badania właściwości elektronów, w tym ich elektrycznego momentu dipolowego. Wiemy, że elektron posiada magnetyczny moment dipolowy, będący wynikiem posiadania spinu. W najprostszej wersji Modelu Standardowego parzystość T, czyli parzystość operacji odwrócenia czasu, zakazuje elektronom jednoczesnego posiadania elektrycznego momentu dipolowego. Jednak bardziej złożone wersje Modelu Standardowego dopuszczają, że elektrony posiadają elektryczny moment dipolowy, jednak jego wartość jest niezwykle mała. Jeśli udałoby się wykazać, że wartość ta jest znacząco większa od zakładanej, wskazywałoby to na istnienie fizyki poza Modelem Standardowym oraz oznaczałoby poważne złamanie symetrii we wczesnym wszechświecie, dzięki temu zaś moglibyśmy zrozumieć, dlaczego materii jest więcej niż antymaterii. Podczas najnowszych badań wykazano, że molekuły monofluorku radu można za pomocą lasera schłodzić do temperatur nieco tylko wyższych od zera absolutnego. A skoro tak, to można też dokonać niezwykle precyzyjnych pomiarów ich właściwości. Dlatego też ISOLDE, CERN i MIT już nawiązały współpracę, której celem jest precyzyjne określenie elektrycznego momentu dipolowego elektronów. Chcemy jeszcze bardziej zmniejszyć różnicę pomiędzy najbardziej precyzyjnymi pomiarami, a teoretycznie przewidywaną wartością momentu dipolowego. Wartość przewidywana przez Model Standardowy jest niezwykle mała i poza obecnym zasięgiem pomiarów. Doprecyzowując ją możemy przetestować teorie przewidujące znacznie wyższą wartość, mówi Gerda Neyens, z Uniwersytetu Katolickiego w Leuven, która stoi na czele laboratorium ISOLDE. « powrót do artykułu
- 21 odpowiedzi
-
- antymateria
- materia
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Ponad pół tysiąca XVII-wiecznych monet pochodzących z wielu krajów Europy odnaleźli w Ełku członkowie Stowarzyszenia Historyczno-Eksploracyjnego „Jaćwież”. Skarb został zaprezentowany po raz pierwszy w piątek w ełckim muzeum. Członkowie stowarzyszenia dokonali tego odkrycia przeszukując wykrywaczami metalu hałdy ziemi, którą zdjęto i wywieziono z placu budowy przy wymianie nawierzchni ulicy Wojska Polskiego. Odkryli w sumie 507 srebrnych monet z pierwszej połowy XVII wieku, pochodzących z różnych krajów Europy. Są tam m.in. monety polskie, szwedzkie, duńskie, niderlandzkie i szkockie o różnych nominałach, w tym półtoraki, szelągi, orty, trojaki, grosze i pensy. Znalazcy przypuszczają, że monety były pierwotnie zakopane w glinianym naczyniu i mógł to być tzw. depozyt ukryty przez kupca lub karczmarza. Ełk znajdował się wówczas w granicach Prus Książęcych, będących lennem Królestwa Polskiego. Przez miasto przebiegał szlak handlowy łączący Mazowsze z Królewcem. Tutejsi kupcy prowadzili też ożywiony handel z Litwą. W mieście odbywały się jarmarki, działały liczne karczmy i szynki. Prawdopodobnie skarb został ukryty po 1652 roku, bo tak datowana jest najmłodsza ze znalezionych monet. Nie wiadomo, co stało się z ich właścicielem. Był to burzliwy okres w dziejach Ełku. W 1653 roku nastąpiła epidemia dżumy, dwa lata później miasto zajęli Szwedzi, a w 1656 roku zostało ono splądrowane i spalone przez Tatarów z wojsk hetmana Wincentego Gosiewskiego, którzy uprowadzili wielu mieszkańców w jasyr. Znalezisko dokonane przez członków Stowarzyszenia Historyczno-Eksploracyjnego „Jaćwież” trafi – za pośrednictwem konserwatora zabytków – do Muzeum Historycznego w Ełku, które będzie prowadziło badania i po zinwentaryzowaniu monet udostępni zbiór mieszkańcom. Podczas piątkowej prezentacji skarbu prezydent Ełku Tomasz Andrukiewicz podziękował i pogratulował członkom stowarzyszenia tego odkrycia. Podkreślał jego wartość historyczną. W dziejach Ełku nie mieliśmy do tej pory takiego znaleziska. Dlatego możemy mówić o skarbie z Ełku - ocenił. « powrót do artykułu
-
Szczegółowe badanie diety młodocianych żarłaczy białych (Carcharodon carcharias) u wschodnich wybrzeży Australii pokazało, że te będące drapieżnikami alfa ryby spędzają więcej czasu, żerując przy dnie, niż dotąd sądzono. W żołądkach rekinów znaleźliśmy resztki ryb żyjących na dnie lub zagrzebujących się w piasku. To wskazuje, że rekiny muszą spędzać sporo czasu, żerując tuż nad dnem - podkreśla Richard Grainger, doktorant z Uniwersytetu w Sydney. Stereotypowy obraz z wystającą nad powierzchnię wody płetwą grzbietową polującego rekina może [więc] nie być zbyt precyzyjny. Badanie, którego wyniki opisano na łamach Frontiers in Marine Science, zapewnia cenne informacje nt. żerowania rekinów i ich zwyczajów migracyjnych. Odkryliśmy, że choć podstawowymi ofiarami młodych rekinów białych w Nowej Południowej Walii były ryby z pelagialu, zwłaszcza aripis trociak [Arripis trutta], to zawartość żołądka pokazywała, że żerują one także w pobliżu dna - opowiada dr Vic Peddemors. Dowody te pasują do danych zebranych w wyniku znakowania, które demonstrowały, że spędzają one sporo czasu wiele metrów pod powierzchnią - dodaje Grainger. W ramach studium analizowano treść żołądkową 40 młodocianych C. carcharias, schwytanych podczas NSW Shark Meshing Program. Naukowcy porównali swoje informacje z opublikowanymi danymi z innych części świata, głównie południowej Afryki. W ten sposób starali się określić ramy żywieniowe tego gatunku. Określenie celów żywieniowych tych tajemniczych drapieżników i ustalenie, jak się to ma do wzorców migracji, pozwoli nam zrozumieć, co napędza konflikt ludzie-rekiny i jak możemy najlepiej chronić ten gatunek - wyjaśnia dr Gabriel Machovsky-Capuska. Żarłacze białe mają zróżnicowaną dietę. W oparciu o liczebność naukowcy stwierdzili, że składają się na nią głównie 1) gatunki pelagiczne, w tym wspomniane aripisy - 32,2%, 2) gatunki denne, takie jak skaberowate (Uranoscopidae) czy sole - 17,4%, 3) ryby rafowe, np. Achoerodus viridian - 5% oraz 4) płaszczki (Batoidea) - 14,9%. Reszta to niezidentyfikowane ryby lub mniej liczne ofiary. Grainger dodaje, że ssaki morskie, inne rekiny i głowonogi były zjadane rzadziej. Polowanie na większe ofiary, takie jak inne rekiny i ssaki morskie, np. delfiny, zapewne nie występuje przed osiągnięciem przez żarłacze białe długości ok. 2,2 m. Naukowcy zauważyli, że dieta większych rekinów zawierała więcej tłuszczu; prawdopodobnie chodzi o większe zapotrzebowanie energetyczne związane z migracją. Monitorowanie żarłaczy białych pokazuje, że migrują one sezonowo wzdłuż wschodniego wybrzeża Australii od Queenslad po północną Tasmanię. Zakres ich ruchów zwiększa się z wiekiem. « powrót do artykułu
-
- żarłacz biały
- dieta
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Polski Kret HP3 znalazł się pod powierzchnią Marsa. Urządzenie wykonane przez firmę Astronika, Polską Akademię Nauk, Centrum Badań Kosmicznych PAN, Instytut Lotnictwa, Instytut Spawalnictwa i inne to jeden z najważniejszych, a może nawet najważniejszy element misji InSigh. Zadaniem Kreta HP3 (Heat Flow and Physical Properties Package) jest wwiercenie się na głębokość 5 metrów i wykonywanie pomiarów przepływu ciepła z wnętrza planety. Przygotowana przez NASA misja InSight ma za zadanie zbadanie wnętrza Czerwonej Planety. Wylądowała ona na Marsie pod koniec listopada 2018 roku. NASA poinformowała, że robotyczne ramię właśnie pomogło Kretowi wniknąć w marsjańską glebę. Operacja byla poważnym wyzwaniem. Ramię potrzebowało asysty z Ziemi, a jako że obie planety dzieli spora odległość, sygnał w jedną stronę wędrował przez kilka minut. "Wciąż musimy przekonać się, czy kret będzie w stanie samodzielnie wiercić dalej", czytamy na oficjalnym koncie misji na Twitterze. Po wwierceniu się na głębokość 5 metrów czujniki Kreta zaczną rejestrować przepływ ciepła z wnętrza planety. Pozwoli to naukowcom na zbadanie, w jaki sposób przemieszcza się ono od jądra Marsa. Kret to całkowicie nowy typ instrumentu naukowego, jaki znalazł się na Marsie. Wciąż nie ma pewności, czy będzie działał tak, jak zaplanowano. Co prawda był wielokrotnie testowy na Ziemi, jednak nie możemy całkowicie przewidzieć tego, jak będzie się sprawował. Już zresztą pojawiły się pierwsze problemy. Kret miał kłopoty ze wstępnym wierceniem się w powierzchnię. Utykał lub wycofywał się. Właśnie dlatego zdecydowano o użyciu robotycznego ramienia. Nie była to łatwa decyzja, gdyż ramieniem trzeba było operować tak delikatnie, by nie uszkodzić kabla łączącego Kreta z lądownikiem InSight. Kablem tym popłyną dane zarejestrowane przez Kreta. Okazało się, że użycie ramienia było dobrym pomysłem. Kret znalazł się pod powierzchnią. Oznacza to, że pomiędzy 11 a 30 maja Kret wcisnął się w marsjańskie skały na głębokość 7 centymetrów. Oczywiście przez te 20 dni nie zajmowano się wyłącznie Kretem. Wszystkie instrumenty misji powinny być już gotowe do pracy więc Kretem zajmowano się raz w tygodniu. Teraz przed polskim urządzeniem najważniejsze. Najpierw zostanie przeprowadzony test „wolnego kreta”. Ma on wykazać, jak instrument radzi sobie bez asysty ramienia. Wszystko wskazuje na to, że musimy uzbroić się w cierpliwość. Na północnej półkuli Marsa zbliża się zima. Wkrótce rozpocznie się sezon burz piaskowych. W atmosferze już jest coraz więcej pyłu, spada ilość promieniowania słonecznego docierającego do lądownika InSight. Nie wiadomo zatem, czy w najbliższym czasie nie trzeba będzie ograniczyć operacji wymagających największych ilości energii. « powrót do artykułu
-
Pod Parkiem Narodowym Yellowstone drzemie jeden z najpotężniejszych i najbardziej niszczycielskich wulkanów na Ziemi. Wiemy, że superwulkan Yellowstone wybuchał co najmniej 10 razy w ciągu ostatnich 16 milionów lat, zmieniając za każdym razem geografię Ameryki Północnej, rozrzucając popiół po całej planecie i znacząco wpływając na klimat Ziemi. Naukowcy poinformowali właśnie o odkryciu dwóch nieznanych dotychczas supererupcji, w tym najpotężniejszej w historii Yellowstone. Uczeni z University of Leicester, British Geological Survey oraz University of California-Santa Cruz przeanalizowali skały dużych prowincji magmatycznych (wielkich pokryw lawowych) i doszli do wniosku, że dotychczas nie wiedzieliśmy o dwóch supererupcjach Yellowstone. Do pierwszej z nich doszło 8,99 miliona lat temu. Erupcja McMullen Creek miała w Indeksie Eksplozywności Wulkanicznej (VEI) 8,6 punktu. Na powierzchnię wypłynęło wówcza ponad 1700 km3 magmy, która pokryła obszar co najmniej 12 000 km2. Jeszcze potężniejsza była erupcja Ma Grey's Landing. Jej siłę oceniono na VEI 8,8. Podczas niej wydostało się co najmniej 2800 km3 magmy, która rozlała się na obszarze o powierzchni co najmniej 23 000 km2. Była to najpotężniejsza znana nam erupcja superwulkanu Yellowstone. Supererupcja Grey's Landing to jedna z pięciu najpotężniejszych erupcji w historii, mówi główny autor badań, Thomas Kontt z University of Leicester. Żeby uświadomić sobie jej moc musimy wiedzieć, że skala VEI jest skalą otwartą i logarytmiczną. Uwzględnia ona ilość materiału wyrzuconego przez wulkan. Każdy kolejny stopień oznacza 10-krotnie więcej materiału. Słynna erupcja Krakatau miała VEI=6. Wspomniane erupcje Yellowstone były więc co najmniej 100-krotnie potężniejsze. Ma Grey's Landing była zaledwie 2-krotnie słabsza od najpotężniejszej znanej nam erupcji w dziejach Ziemi, Wah Wah Springs sprzed 30 milionów lat, kiedy to w ciągu tygodnia wypłynęło ponad 5500 km3 lawy. Autorzy najnowszych badań, opublikowanych na łamach pisma Geology, stwierdzili również, że wydaje się, iż superwulkan Yellowstone doświadczył trzykrotnego spadku zdolności do wywoływania supererupcji. To bardzo znaczący spadek. Ostatnia wielka erupcja Yellowstone miła miejsce przed 630 000 laty (VEI 8) i to ona ukształtowała większość obecnego parku. Wiemy też, że inna erupcja miała miejsce 2,1 miliona lat temu (VEI 8). Jednak o wcześniejszych eksplozjach niewiele wiadomo. Znamy ślady jeszcze 4 innych, do których doszło w ciągu ostatnich 12 milionów lat. Jednak przed czterema laty autorzy jednego z badań stwierdzili, że najprawdopodobniej w ciągu tych 12 milionów lat doszło do kilkunastu innych erupcji. Problem w tym, że znalezienie śladów konkretnych wybuchów tego samego wulkanu jest bardzo trudne, gdyż powstałe wówczas warstwy nakładają się na siebie i wyglądają bardzo podobnie. Jednak Knottowi i jego kolegom się udało. Na terenie Idaho i Nevady znaleziono warstwy o różnych charakterystykach, które różniły się m.in. kolorem skał, ich wiekiem, składem chemicznym czy polaryzacją minerałów. Fakt, że superwulkan Yellowstone prawdopodobnie stracił sporo ze swojej siły nie oznacza, iż możemy spać spokojnie. Teoretycznie do kolejnej supererupcji może dojść w każdej chwili. Knott uspokaja jednak, że prawdopodobnie dzielą nas od niej setki tysięcy lat. « powrót do artykułu
-
- Yellowstone
- superwulkan
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Neandartalczyków zabiło zbyt małe zróżnicowanie genetyczne?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
istnieją różne teorie dotyczące przyczyn wyginięcia neandertalczyków. Ich autorzy wskazują na zmiany klimatyczne czy konkurencję ze strony Homo sapiens. Naukowcy z Uniwersytetu w Walencji zdobyli właśnie dowody wskazujące, że do wyginięcia Homo neanderthalensis mogło przyczynić się ich zbyt małe zróżnicowanie genetyczne. Do takich wniosków doszli na podstawie badań dźwigaczy neandertalczyków z chorwackiego stanowiska archeologicznego Krapina. Dźwigacz to pierwszy kręg kręgosłupa, którego zadaniem jest podtrzymywanie czaszki. Kręg ten i jego różne warianty anatomiczne były szeroko analizowane w przypadku H. sapiens. Jednak do niedawna przeprowadzono bardzo niewiele badań tego elementu anatomii neandertalczyków. Niedawno zespół naukowy analizował dźwigacze grupy H. neanderthalensis, której szczątki znaleziono w El Sidrón w Hiszpanii. Badacze zauważyli wówczas powszechne występowanie tych samych wariantów anatomicznych, co wskazywało na niskie zróżnicowanie genetyczne grupy. Teraz na łamach Journal of Anatomy ukazał się artykuł Krapina atlases suggest a high prevalence of anatomical variations in the first cervical vertebra of Neanderthals, którego autorzy – m.in. Carlos A. Palancar, Davorka Radovčić i Juan Alberto Sanchis-Gimeno – informują o wynikach badań szczątków znalezionych w Chorwacji. Krapina to stanowisko liczące sobie około 130 000 lat, zatem jest znacznie starsze niż El Sidrón, które ma 50 000 lat. W Krapinie znaleziono wiele szczątków neandertalczyków, co czyni ją szczególnie interesującym celem analizy genetycznej, gdyż prawdopodobnie wszyscy mieszkańcy należeli do tej samej grupy, mówi Daniel Garcia-Martinez. Jak czytamy w artykule, dwa z trzech poddanych analizie dźwigaczy wykazują warianty anatomiczne. Jeden z tych wariantów UTF (Unclosed Transverse Foramen) występuje u około 10% H. sapiens. Gdy naukowcy dokonali szerokiego przeglądu literatury specjalistycznych okazało się, że takie same warianty anatomiczne występowały u około 50% innych homininów żyjących w środkowym i górnym plejstocenie. Na tej podstawie stwierdzili, że warianty anatomiczne u wymarłych homininów były bardziej rozpowszechnione niż u H. sapiens, co wskazuje na ich mniejsze zróżnicowanie genetyczne. « powrót do artykułu- 14 odpowiedzi
-
- neandertalczyk
- zróżnicowanie genetyczne
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Kometa Hyakutake, zwana też Wielką Kometą z 1996 roku, przez ostatnich 20 lat szczyciła się mianem posiadaczki najdłuższego znanego warkocza. Miał on imponującą długość 3,3 jednostek astronomicznych. Brytyjscy astronomowie poinformowali właśnie o odkryciu jeszcze dłuższego warkocza. I to od razu dwukrotnie dłuższego. Odkrycia dokonał profesor Geraint Jones z University College London i jego koledzy podczas analizowania danych zebranych przez sondę Cassini. Naukowcy zauważyli, że gdy w roku 2002 Cassini znajdowała się pomiędzy orbitami Jowisza a Saturna, jej przyrządy zarejestrowały znaczne zwiększenie przepływu protonów. Najbardziej prawdopodobnym ich źródłem w wietrze słonecznym była jonizacja wodoru z warkocza komety 153P/Ikeya-Zhang. W czasie, gdy sonda rejestrowała protony, wspomniana kometa znajdowała się blisko linii wyznaczanej przez pozycję Słońca i Cassini. Dlatego urządzenia mogły zarejestrować materiał pochodzący z komety. Zespół Jonesa wylicza, że protony – zanim zostały wychwycone przez sondę – przebyły 6,5 jednostki astronomicznej, a cały warkocz miał długość powyżej 7,5 j.a, czyli 7,5 odległości pomiędzy Ziemią a Słońcem. Jako, że średnia odległość do naszej gwiazdy wynosi około 150 milionów kilometrów, oznacza to, że długość warkocza przekraczała miliard kilometrów. Warkocz komety pojawia się w wyniku interakcji komety ze Słońcem. W jej wyniku tworzą się dwa rodzaje warkocza. Ten bardziej znany, łatwiejszy do zauważenia, to warkocz utworzony z pyłu uwalniającego się z komety w wyniku nagrzewania jej jądra przez Słońce. Drugim zaś jest warkocz jonowy, powstający w wyniku jonizacji gazu z jądra komety. W przypadku 153P/Ikeya-Zhang szczęśliwy traf spowodował, że protony uwolnione z wodoru w procesie jonizacji podążyły w kierunku, w którym akurat znajdowała się Cassini. Sonda przeleciała przez warkocz jonowy komety 153P/Ikeya-Zhang. Naukowcy nie wykluczają, że odnotowany przez nich rekord zostanie wkrótce pobity. Niedawno bowiem sonda Solar Orbiter przeleciała przez warkocz komety ATLAS. W sieci udostępniono opisujący odkrycie artykuł pt. Cometary ions detected by the Cassini spacecraft 6.5 au downstream of Comet 153P/Ikeya-Zhang « powrót do artykułu
-
Kukurydza to jedno z najważniejszych zbóż ludzkości. Teraz, dzięki unikatowemu odkryciu dobrze zachowanych szczątków ludzkich dowiadujemy się, kiedy zaczęła ona stanowić podstawę ludzkiej diety. Naukowcy z University of New Mexico pracujący pod kierunkiem profesora Keitha Prufera opisali na łamach Science Advances wyniki swoich badań nad szkieletami znalezionymi w górach Maya w Belize. Udało się tam znaleźć miejsce pochówku, które było wykorzystywane przez ostatnich 10 000 lat. Eksperci mogli więc dokładnie sprawdzić, kiedy kukurydza została głównym produktem spożywczym Mezoameryki. Okazało się, że jeszcze 4700 lat temu na terenie dzisiejszego Belize kukurydza stanowiła około 30% diety, podczas gdy już 700 lat później jej udział w diecie wzrósł do 70%. Kukurydza została udomowiona przed około 9000 laty w dolinie rzeki Balsas w Meksyku. Mamy dowody na jej uprawę przed 6500 laty na nizinach i wiemy, że mniej więcej w tym samym czasie uprawy rozprzestrzeniają się wzdłuż wybrzeża Pacyfiku. Doktor Mark Robinson z University of Exter, który był współkierownikiem wykopalisk mówi, że w wilgotnym klimacie bardzo rzadko znajduje się dobrze zachowane ludzkie szczątki. Tym cenniejsze jest ostatnie znalezisko. To jedyny w neotropikach przykład miejsca pochówku, które było wykorzystywana przez 10 000 lat. Daje nam ono bezprecedensowy wgląd w zmiany diety w tym czasie, włączając w to wprowadzenie kukurydzy do diety. To pierwszy bezpośrednio dowód pokazujący, kiedy doszło do zmiany diety oraz w jakim tempie rosło znaczenie ekonomiczne i kulinarne kukurydzy, aż do tego stopnia, że roślina ta stała się centralnym elementem diety, ekonomii i życia religijnego, mówi Robinson. Naukowcy przebadali 44 szkielety pod kątem występowania w nich izotopu węgla i azotu. Były to zarówno szczątki mężczyzn, kobiet, jak i dzieci. Najstarsze kości datowano na okres 9600–8600 lat temu, a ludzi grzebano w badanym miejscu jeszcze przed 1000 lat. Analiza wykazała, że najwcześniej pochowani ludzie jedli głównie zioła, owoce, orzechy oraz mięso. Z czasem dieta się zmienia i już 4700 lat temu staje się bardzo zróżnicowana. Pojawiają się też pierwsze dowody na spożywanie kukurydzy. Izotopy znalezione w kościach dwóch niemowląt, które jeszcze ssały pierś, wskazują, że ich matki jadły dużo kukurydzy. W ciągu kolejnego tysiąclecia ludność adoptuje osiadły typ życia i zwiększa się udział kukurydzy w diecie. Już 4000 lat temu miejscowa ludność niemal całkowicie była zależna od kukurydzy, która stanowiła 70% diety. Wzrost konsumpcji kukurydzy wiązał się ze spadkiem konsumpcji mięsa. Uprawa kukurydzy przyczyniła się do zmian ludnościowych na całym kontynencie. Dzięki niej możliwe było powstanie wysoko zorganizowanych społeczeństw wraz z hierarchią. Doprowadziło to też do znaczących zmian środowiskowych. Wzrost spożycia kukurydzy wiąże się z wycinaniem i wypalaniem lasów oraz wzmożoną erozją gleby. Rozprzestrzenianie się upraw kukurydzy w Amerykach było prawdopodobnie powiązane z rozprzestrzenianiem się kultur, technologii i języków. Jeszcze zanim cywilizacja Majów osiągnęła szczyt swojego rozwoju, kukurydza była centralnym elementem zarówno życia codziennego jak i kosmologii. O tym, jak była ważna niech świadczy chociażby fakt, że zgodnie z własnymi wierzeniami Majowie zostali stworzeni z kukurydzy. « powrót do artykułu
-
Na łamach Nature Communications ukazały się wyniki pierwszych badań, których autorzy wykazali istnienie związku pomiędzy popytem na pewne dobra rolnicze w krajach rozwiniętych, a ryzykiem malarii w dostarczających te dobra krajach rozwijających się. Jak uważają autorzy badań, naukowcy z Uniwersytetów w São Paulo i Sydney, około 20% ryzyka malarii związanych z wylesianiem jest związane z międzynarodowym handlem tytoniem, kakao, kawa, bawełną czy drewnem. Naukowcy przeanalizowali dane z lat 2000–2015. Skorzystali przy tym z bazy danych stworzonej przez profesora Manfreda Lenzena i jego grupę z University of Sydney. Baza ta zawiera informacje o handlu międzynarodowym. Obejmuje 189 krajów. Można się z niej dowiedzieć kto, co i gdzie sprzedaje, kto kupuje, kto przetwarza i gdzie ostatecznie trafiają przetworzone produkty. Dowiadujemy się z niej na przykład, które kraje od kogo kupują kakao, które następnie przetwarzają na czekoladę i gdzie tę czekoladę sprzedają. Lenzen odtworzył wszystkie możliwe elementy łańcuchów handlowych. W jego bazie znajduje się ponad miliard takich łańcuchów handlowych wraz z ich analizą. Teraz okazało się, że występowanie malarii blisko koreluje ze zmianami krajobrazu spowodowanymi wylesianiem, które ułatwia rozprzestrzenianie się wektorów przenoszenia choroby i zwiększa ekspozycję ludzi na nią. Określiliśmy, jaka część przypadków malarii związana jest z wylesianiem i stworzyliśmy współczynnik nazwany przez nas 'ryzykiem malarii'. Rozumiemy pod tym pojęciem liczbę zachorowań, która wystąpiłaby przy obecnym wylesiani i przy jednoczesnym braku działań zapobiegawczych, takich jak stosowanie moskitier nasączonych insektycydami czy leków bazujących na artemizynie. Część z tego ryzyka związane jest z handlem międzynarodowym, mówi jeden z autorów badań, doktorant Leonardo Suvege Moreira Chaves. Naukowcy wyodrębnili następnie te kraje, w których istnieje ryzyko malarii związanej z wylesianiem i dokonali ich analizy pod kątem handlu międzynarodowego. Okazało się, że 10% ryzyka malarii związana jest z produkcją dóbr na potrzeby Niemiec, USA, Japonii, Chin, Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch, Hiszpanii, Holandii i Belgii. I tak krajem, w którym mieszka najwięcej osób narażonych na malarię w związku z wylesianiem spowodowanym handlem międzynarodowym jest Nigeria. W roku 2015 na ryzyko zapadnięcia na tę chorobę narażonych było 5,98 miliona mieszkańców, a miało to związek z eksportem drewna do Chin, kakao do Holandii, Niemiec, Belgii, Francji, Hiszpanii i Włoch oraz węgla drzewnego do Europy. Następna na niechlubnej liście jest Tanzania (5,66 miliona narażonych), a główne ryzyka to eksport tytoniu do Europy i Azji, bawełny do Azji Południowo-Wschodniej oraz drewna do Indii. Kolejnymi z najbardziej narażonych są mieszkańcy Kamerunu (5,49 miliona narażonych), w którym lasy wycinane są pod uprawy kakao dla klientów w Holandii, Hiszpanii, Belgii, Francji i Niemczech oraz drewna wysyłanego do Chin, Belgii, Włoszech, USA i innych krajów. Również mieszkańcy Kongo, Inii, Zambii, Mjanmy, Republiki Środkowoafrykańskiej i Burundi narażeni są na ryzyko malarii spowodowane wylesianiem na potrzeby eksportowe. Autorzy badań obliczyli też, że w 2015 roku najwięcej osób, bo 1,7 miliona, zostało narażonych na malarię w związku z produkcją towarów dla Chin. Na drugim miejscu na liście odbiorców znajdują się Niemcy (1,5 miliona narażonych), później Japonia (986 000), Wielka Brytania (815 000) i USA (770 000). « powrót do artykułu
-
- malaria
- wylesianie
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jajka, które w innym razie zostałyby wyrzucone, można wykorzystać jako podstawę taniej powłoki ochronnej do owoców i warzyw. Jak podkreślają naukowcy z Rice University, cienka powłoka rozwiązuje sporo problemów producentów, konsumentów i środowiska. Autorzy artykułu z pisma Advanced Materials wyliczają, że roczna produkcja jaj w USA przekracza 7 mld; producenci odrzucają 3% z nich, dlatego ponad 200 mln trafia ostatecznie na wysypiska. Ograniczanie niedoborów żywności bez uciekania się do modyfikacji genetycznych, niejadalnych powłok lub dodatków chemicznych jest ważne dla ekologicznego stylu życia - podkreśla Pulickel Ajayan. Jajeczna warstwa jest jadalna, opóźnia utratę wody, zapewnia ochronę antydrobnoustrojową i jest w dużej mierze nieprzenikalna dla pary wodnej i gazów (zapobiega to przedwczesnemu dojrzewaniu). Powłokę bazującą na naturalnych składnikach można spłukać wodą. Jeśli ktoś wykazuje nadwrażliwość na składniki powłoki albo ma alergię na jaja, może z łatwością wyeliminować warstwę - opowiada Seohui Jung. Białko (albuminy) i żółtko jaja stanowią blisko 70% powłoki. Reszta to głównie nanomateriały celulozowe, które stanowią barierę dla wody i zapobiegają wysychaniu, a także odrobina antydrobnoustrojowej kurkuminy oraz gliceryny dla elastyczności. Białko, które jest złożone przede wszystkim z albumin (~54%), pozwala uzyskać wytrzymałą, jadalną warstwę. Poli(albumina) jest jednak łamliwa, stąd dodatek gliceryny, która ma pomóc w powlekaniu bez pęknięć obiektów o nieregularnych kształtach, czyli np. owoców i warzyw. Gliceryna jest jednak hydrofilowa i pęcznieje w wilgotnych środowiskach. Mając to na uwadze, Amerykanie pomyśleli o zastosowaniu niewielkiej ilości bogatego w kwasy tłuszczowe hydrofobowego żółtka. Kurkumina ma z kolei właściwości antybakteryjne, przeciwgrzybiczne i zapobiega tworzeniu biofilmów. Nanokryształy celulozy (CNCs) obniżają przepuszczalność powłoki dla wody i gazów i zapewniają mechaniczne wzmocnienie. Testy laboratoryjne powlekanych truskawek, awokado, bananów i innych owoców wykazały, że zachowywały one świeżość o wiele dłużej niż owoce kontrolne. Testy ściskania zademonstrowały, że powleczone owoce są znacząco sztywniejsze i twardsze. Stwierdzono także, że powłoka zatrzymuje wodę w środku, spowalniając dojrzewanie. Analiza samodzielnych filmów wykazała, że są one niezwykle elastyczne i odporne na pękanie. Dalsze testy zademonstrowały, że powłoka jest nietoksyczna (stosowano hodowle in vitro komórek ludzkiej linii komórkowej Panc02 z różnymi stężeniami powłoki). Na podstawie testów rozpuszczalności stwierdzono, że zmywaniu ulega nawet grubsza niż zwykle powłoka (o grubości 100 µm, w porównaniu do zwykłej grubości 23–33 µm). Płukanie wodą przez kilka minut prowadzi do całkowitego jej rozłożenia - zaznacza Ajayan. Badacze dopracowują skład powłoki i rozważają inne materiały źródłowe. Wybraliśmy białka jaj, ponieważ marnuje się bardzo dużo jaj, ale to nie oznacza, że nie można wykorzystać czegoś innego - wyjaśnia Muhammad Rahman. Jung dodaje, że zespół testuje białka, które można wyekstrahować z roślin. « powrót do artykułu
- 5 odpowiedzi
-
W północnych Chinach pojawiły się jedne z pierwszych wysoko zorganizowanych społeczności, których podstawę utrzymania stanowiła uprawa prosa. Specjaliści wyróżniają dwa główne centra tych upraw – baseny Rzeki Źółtej (Huang He) oraz Xiliao He (Zachodniej Rzeki Liao). Chcąc poznać historię genetyczną tych ludów dokonali porównania 55 genomów sprzed 7500–1500 lat z basenów Rzeki Żółtej, Xiliao He oraz Amuru. Okazało się, że ludność regionu Amuru charakteryzowała stabilność genetyczna, podczas gdy skład genetyczny ludzi znak Rzeki Żółtej i Zachodniej Liao znacząco się zmieniał. Zaobserwowano, że populacja basenu Rzeki Żółtej wykazuje z czasem monotoniczne zwiększanie się podobieństwa genetycznego z dzisiejszymi mieszkańcami południowych Chin i Azji Południowo-Wschodniej. Z kolei w basenie Xiliao He intensyfikacja rolnictwa w późnym neolicie jest skorelowana z rosnącym pokrewieństwem z ludnością basenu Rzeki Żółtej, a rozpowszechnienie się gospodarki pasterskiej w epoce brązu koreluje z coraz większym pokrewieństwem z ludami zamieszkującym basen Amuru. Wyniki badań wskazują na istnienie związku pomiędzy zmianami gospodarczymi a składem genetycznym ludności i każą przemyśleć poglądy na temat śladów językowych migracji. Chiny to drugie, po Bliskim Wschodzie, centrum udomowienia zbóż przez człowieka. Na północy, którą rozumiemy tutaj jako region obejmujący środkową i dolną część basenu Rzeki Żółtej aż po basen Zachodniej Rzeki Liao, udomowiono proso zwyczajne (Panicum miliaceum) oraz włośnicę ber (Setaria italica – proso włoskie), rośliny te były uprawiane już 6000 lat przed naszą erą. Z czasem rozpowszechniły się na całą Eurazję. Proso aż do XVII wieku było jednym z podstawowych produktów spożywczych w Azji północno-wschodniej. Zarówno basen Rzeki Żółtej jak i Zachodniej Rzeki Liao znane są z bogactwa kultur opierających swoją egzystencję na prosie. Już w środkowym neolicie istniały też pierwsze złożone społeczności. W basenie Xiliao He była to kultura Hongshan (4500–3000 p.n.e.), a w basenie Huang He – kultura Yangshao (5000–3000 p.n.e.). W basenie Rzeki Żółtej już w tym czasie uprawa zbóż stanowiła podstawę egzystencji ludności. Jednak odmienne procesy zachodziły w basenie Zachodniej Rzeki Liao. Tam widoczne są zmiany powiązane zarówno z wpływami kulturowymi, jak i ze zmianami klimatu. Na przykład udział prosa w diecie stopniowo rósł tam od czasów kultury Xinglongwa (ok. 6000 p.n.e.) aż po czasy dolnej kultury Xiajiadian (2200–1600 p.Chr.). Jednak w czasach górnej kultury Xiajiadian (1000–600 p.n.e.) doszło do zmiany gospodarki na pasterską. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że region Xiliao He ma bezpośredni kontakt z basenem Amuru, gdzie ludzie polegali głównie na polowaniu, rybołówstwie i hodowli zwierząt, a w znacznie mniejszym stopniu uprawiali takie rośliny jak proso, jęczmień i rośliny strączkowe. Dla naukowców zagadkę stanowiło, czy i do jakiego stopnia dochodziło do kontaktów pomiędzy ludnością z basenów Huang He i Xiliao He oraz jak takie kontakty mogły wpłynąć na rozprzestrzenianie się uprawy prosa. Dopiero teraz zespół naukowcy z Uniwersytetu Jilin, Instytutu Historii Człowieka im. Maxa Plancka, Uniwersytetu w Wuhan, Instytutu Archeologii Chińskiej Akademii Nauk oraz innych instytucji naukowych z Chin i Korei przeprowadził analizę 55 genomów ludzi, którzy żyli w północnych Chinach od czasów środkowego neolitu. Analizowano genomy osób, które od ok. 5500 p.n.e. do ok. 250 r. n.e. żyły na terenach obejmujących baseny Amuru, Rzeki Żółtej, Zachodniej Rzeki Liao, prowincji Shaanxi i Mongolii Wewnętrznej. Badania obejmowały zatem 6 tysiącleci i obszar długości około 2300 kilometrów z północy na południe. W przeciwieństwie do długoterminowej stabilności genetycznej ludności z basenu Amuru, która polegała ograniczonej produkcji własnej żywności, obserwujemy częste zmiany genetyczne w dwóch centrach złożonych społeczności uprawiających proso w północnych Chinach – basenie Rzeki Żółtej i Zachodniej Rzeki Liao. W basenie Xiliao He profil genetyczny zmieniał się w czasie wraz ze zmianami w sposobie gospodarowania. Na przykład wzrost udziału prosa w diecie, do jakiego doszło pomiędzy środkowym a późnym neolitem, jest powiązany z większym pokrewieństwem genetycznym ludności z basenu Rzeki Żółtej z ludnością późnego neolitu basenu Xiliao He. Z kolei częściowe przejście na gospodarkę pasterską w górnej kulturze Xiajiadian epoki brązu jest związane z mniejszym pokrewieństwem z ludnością basenu Huang He. W środkowym neolicie obserwujemy gwałtowną zmianę profilu genetycznego ludności basenu Xiliao He, który zmienił się z pokrewnego ludności Rzeki Żółtej na pokrewny mieszkańcom basenu Amuru. Niewykluczone, że taki rozkład genetyczny przetrwał w basenie Xiliao He w epoce brązu i żelaza, jednak brak na to wystarczających dowodów. Zmiana profilu genetycznego ludności basenu Rzeki Żółtej, do jakiego doszło pomiędzy środkowym a późnym neolitem, zbiegła się z intensyfikacją uprawy ryżu na równinie centralnej. Sugeruje to, że do zmiany gospodarowania doszło w wyniku migracji, czytamy w artykule opublikowanym na łamach Nature. « powrót do artykułu
-
Gdy pod koniec 2017 roku astronomowie zaobserwowali w Układzie Słonecznym obiekt o niezwykłym wydłużonym kształcie, niektórzy zaczęli snuć fantazje o odwiedzającym nas statku Obcych. Z czasem obiekt zyskał oficjalną nazwę 1I/Oumuamua i pojawiło się kilka – naukowych tym razem – hipotez na temat jego pochodzenia. W międzyczasie Oumuamua zniknął nam z pola widzenia. Teraz astronomowie z University of Chicago i Yale University wysunęli interesującą hipotezę mówiącą, czym jest tajemniczy gość. To zamrożona góra molekularnego wodoru, mówi Darryl Seligman z UChicago. Taka hipoteza wyjaśnia wszystkie jego właściwości. A jeśli jest prawdziwa, to prawdopodobnie nasza galaktyka jest pełna podobnych obiektów. Oumuamua przyciągał uwagę nie tylko wydłużonym kształtem, ale też sposobem poruszania się. Obiekt wyraźnie przyspieszał w sposób, którego nie można było wyjaśnić oddziaływaniem grawitacyjnym Słońca czy planet. W podobny sposób przyspieszają komety, ale w ich przypadku jest to spowodowane odparowywaniem lodu pod wpływem oddziaływania Słońca, co skutkuje pojawieniem się długiego ogona komety. Za Oumuamua nie zaobserwowano ogona. W ubiegłym roku Seligman oraz naukowcy z Yale i Caltechu wykazali jednak, że mogła być to kometa, której ogon był niewidoczny w teleskopach. Naukowcy zaczęli więc badać, jaka substancja mogłaby tworzyć niewidoczny ogon. Znali pozycję Oumuamua, widzieli, jak szybko się porusza i byli w stanie obliczyć, ile energii ze Słońca docierało do obiektu w każdym momencie. Sprawdzili więc listę pierwiastków pod kątem takiego, który poddany oddziaływaniu Słońca uwalniałby się z obiektu, nadając mu przyspieszenie. Jedynym rodzajem zestalonego pierwiastka, który wyjaśnia ruch Oumuamua jest molekularny wodór, mówi Seligman. Molekularny wodór powstaje w temperaturach nieco tylko wyższych od zera absolutnego. Pierwiastek nie odbija światła i nie emituje go gdy jest spalany. Zatem teleskopy nie są w stanie go zaobserwować. Fakt, ze zobaczyliśmy jeden taki obiekt, oznacza, że jest ich olbrzymia liczba. Galaktyka musi być pełna takich ciemnych wodorowych gór lodowych. To niesamowite, cieszy się Seligman. Istnieje niewiele miejsc, gdzie takie góry mogą powstawać. Są nimi gęste jądra obłoków molekularnych. To w takich miejscach powstają gwiazdy. Nie potrafimy zajrzeć do wnętrza obłoków, więc możliwość przechwycenia i zbadania obiektu takiego jak Oumuamua byłaby prawdziwą kopalnią wiedzy dla naukowców. To byłaby najbardziej dziewicza materia w galaktyce. To tak, jakby galaktyka zrobiła ją na zamówienie, a kurier by ją dostarczył, mówi Seligman. Hipoteza o górze zestalonego wodoru wyjaśnia też niezwykły kształt Oumuamua. Góra, pod wpływem promieniowania kosmicznego z czasem traciła zewnętrzne warstwy. Zachodził proces podobny do tego, jak zużywa się kostka mydła. Z czasem staje się coraz cieńsza. Oumuamua podróżowała przez przestrzeń kosmiczną przez miliony lat, aż trafiła do Układu Słonecznego. Spotkanie z jego zewnętrznymi częściami, a później podróż w kierunku Słońca były dla góry bardzo dramatycznymi momentami. Prawdopodobnie to właśnie Układ Słoneczny w największym stopniu nadał górze jej obecny kształt. W 2022 roku ma zostać uruchomione Vera C. Rubin Observatory, najpotężniejsze obserwatorium astronomiczne na Ziemi. Jeśli w pobliżu Ziemi pojawi się kolejna wodorowa góra, naukowcy będą mogli ją dokładnie zbadać. « powrót do artykułu
- 7 odpowiedzi
-
- gwiazda
- obłok molekularny
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami: