Jump to content
Forum Kopalni Wiedzy

Search the Community

Showing results for tags ' migracja'.



More search options

  • Search By Tags

    Type tags separated by commas.
  • Search By Author

Content Type


Forums

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Find results in...

Find results that contain...


Date Created

  • Start

    End


Last Updated

  • Start

    End


Filter by number of...

Joined

  • Start

    End


Group


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Found 28 results

  1. Choć widuje się już bociany białe (Ciconia ciconia) na gniazdach, nie ma pewności, czy to osobniki, które wróciły do Polski, czy też takie, które u nas zimowały. Jak podkreślono w komunikacie Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu (UPP), analiza sygnałów z nadajników nie pozostawia złudzeń, jest spore opóźnienie w terminie wędrówki. Prof. Piotr Tryjanowski z Katedry Zoologii UPP wyjaśnia, że identyfikację ptaka zajmującego gniazdo ułatwia obrączka ornitologiczna. Najlepiej jednak, gdy bocian ma założony nadajnik GPS/GSM. W tym drugim przypadku nie musimy ptaka widzieć w gnieździe, bo sygnał o jego obecności dociera poprzez satelity. Analiza sygnałów z nadajników GPS/GSM zakładanych przez grupę Silesiana (trafiły już one do ponad 120 osobników) wykazała, że ptaki mają spore opóźnienie migracji. Przed kilkoma dniami pierwszy bocian pokonał Morze Czerwone i znajduje się w Izraelu. Parę osobników przygotowuje się do wędrówki w Egipcie. Zasadnicza część populacji jest jednak w Czadzie i Sudanie, a największych maruderów należy szukać na północy RPA. Kiedy C. ciconia dotrą do Europy? Trudno stwierdzić, bo potrzebują sporo czasu, by pokonać samą Afrykę... Prof. Tryjanowski, który ostatnio podróżował po południowej Europie - pokonał trasę od Serbii po Polskę - nie zauważył gniazd z bocianami. Cóż, należy uzbroić się w cierpliwość, ale sądząc po tym, jak ptaki zachowują się w Afryce, to będzie to dziwny sezon. Jak zwykle najpierw pojawi się forpoczta, a po niej główna fala (migracja osiągnie szczyt). Może się okazać, że bociany nie zdążą dolecieć ani na św. Józefa (19 marca), kiedy to tradycyjnie ich oczekiwano, ani w pierwszy dzień wiosny (21 marca) i zapewne przyjdzie nam poczekać z obserwacjami bocianów aż do Wielkanocy - przestrzega naukowiec. Jeśli ptaki zmienią szybkość czy trasę wędrówki, specjaliści obiecują, że będą o tym informować. Pod tym adresem można znaleźć mapkę z monitoringiem lotów. « powrót do artykułu
  2. Wciąż nie wiemy, czy i jak poszczególne gatunki zwierząt poradzą sobie z globalnym ociepleniem. Szczególnie narażone są zwierzęta związane z Arktyką, najszybciej ocieplającym się obszarem globu. Najnowszy numer Current Biology przynosi dobre wieści. Naukowcy zaobserwowali, że w ciągu około 10 lat pojawiła się rosnąca populacja gęsi krótkodziobej (Anser brachyrhynchus), która migruje nie na Svalbard, jak to tradycyjnie miało miejsce, a na Nową Ziemię. Kolonizacja Nowej Ziemi była możliwa dzięki ociepleniu się klimatu na tej wyspie, a liczba migrujących tam gęsi liczy już 3-4 tysiące osobników. Autorzy badań argumentują, że zmiana zachowania społecznego gęsi zaszła dzięki wymianie kulturowej pomiędzy ptakami. Co więcej, do wymiany tej doszło też z innymi gatunkami, dzięki czemu wraz z gęsiami migrują inne gatunki. Mamy fascynującą możliwość obserwacji szybkiego pojawienia się nowych celów migracji oraz szlaku migracyjnego i obserwujemy to u gatunku, który uznawany jest za bardzo konserwatywny jeśli chodzi o zachowania i użytkowanie konkretnego miejsca. To daje nadzieję, że w czasach radykalnych zmian środowiskowych wywołanych zmianami klimatu, więcej gatunków będzie mogło poradzić sobie w ten sposób, mówi Jesper Madsen z Uniwersytetu w Aarhus. Madsen i jego zespół od ponad 35 lat badają gęsi krótkodziobe ze Svalbardu. Około 20 lat temu zaczęli otrzymywać pierwsze raporty o gęsiach z tej populacji, które pojawiły się w Szwecji i Finlandii. W latach 2018–2019 naukowiec wybrał się do Finlandii, gdzie wraz z kolegami złapali niektóre ptaki i wyposażyli je w nadajniki. Byliśmy niezwykle zdumieni, gdy okazało się, że połowa z oznaczonych zwierząt migrowała na Nową Ziemię, dodaje Madsen. Svalbard i Nową Ziemię dzieli około 1000 kilometrów, zatem doszło do znacznej zmiany szlaku migracyjnego. Bliższe badania wykazały, że do zmiany szlaku migracji doszło w ciągu 10–15 lat. Zwierzęta, które lecą na Nową Ziemię nie są jeszcze genetycznie czy demograficznie odmienne, ale już kwalifikują się do uznania ich za osobną populację. Naukowcy zauważyli, że nowa trasa ma pewne wady. Jest na przykład dłuższa. Ale przypuszczają, że inne zalety trasy oraz zalety ocieplającej się Nowej Ziemi muszą przewyższać wady. Dlatego pojawia się tam nowa populacja. Madsen podkreśla, że odkrycie pokazuje, jak ważne jest dla zwierząt społeczne uczenie się i wymiana kulturowa. Dotyczy to na pewno ptaków społecznych, ale prawdopodobnie również parzystokopytnych, wilków oraz waleni. W czasie, gdy ocieplenie klimatu i inne działania człowieka zagrażają wielu gatunkom, społeczne uczenie się może pozwolić im przetrwać. Przynajmniej w krótkim terminie, dodaje Madsen. « powrót do artykułu
  3. We wczesnym średniowieczu doszło do wielkiej migracji na teren wschodniej Anglii. Były nią objęte duże połacie Europy. Do takich wniosków doszli naukowcy, którzy przeprowadzili największe jak dotąd badania wczesnośredniowiecznej populacji. Przeanalizowania szczątków ponad 400 osób z Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemiec, Danii i Holandii podjął się zespół archeologów i genetyków z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka oraz University of Central Lancashire. W V wieku Rzymianie porzucili Wyspy Brytyjskie. Zapoczątkowało to głębokie zmiany w kulturze materialnej, architekturze, wytwórczości i rolnictwie, którym towarzyszyły zmiany w języku. Badania archeologiczne i lingwistyczne pokazują, że w regionie Morza Północnego, szczególnie na wschodnich i południowo-wschodnich wybrzeżach Anglii, w Dolnej Saksonii i Szlezwiku-Holsztynie, Fryzji oraz na Jutlandii pojawiły się wspólne elementy kulturowe. Były to podobne nazwy, półziemianki, wielkie cmentarze z kremacjami, ozdoby na urnach itp. W VI i VII wieku na Wyspach rozpowszechniły się brosze i bransolety pochodzące z południowych regionów Skandynawii. Obok tego istnieje materiał kulturowy, który nie ma odpowiednika poza Wyspami, a niektóre miejsca, jak np. rzeki, zachowały nazwy o pochodzeniu celtyckim i łacińskim Beda Czcigodny (ur. 672/673 – zm. 735), jeden z największych umysłów swoich czasów, był jednym z tych uczonych, w którego dziełach możemy przeczytać o migracji Jutów na Wyspy Brytyjskie. Tutaj jednak pojawia się problem braku materiału archeologicznego. Na terenie Kentu znajdowane są przedmioty pochodzące w Francji Merowingów oraz Niemiec, a nie z reszty Anglii czy Danii. Specjaliści od dawna zastanawiali się, co to oznaczało, jak duża była to migracja, jaka była jej natura i wpływ na miejscową populację. Skłaniano się raczej ku hipotezie niewielkich grup zbrojnych najeżdżających Wyspy, które tworzyły lokalne elity wpływające na kulturę miejscowej ludności. Kwestia anglosaskiego osadnictwa to jeden z nierozstrzygniętych tematów historycznych. Zwykle dyskusja na ten temat skupia się wokół dwóch najważniejszych źródeł pisanych. Historia ecclesiastica gentis Anglorum (Historia kościelna ludu angielskiego) autorstwa Bedy Czcigodnego to kronika opisująca historię Brytanii od czasów inwazji wojsk Julisza Cezara z 55 roku p.n.e. po rok 731. Drugim z dzieł jest Kronika anglosaska, skompilowany w IX wieku zbiór roczników dotyczących dziejów anglosaskiej Brytanii. Przeprowadzone właśnie badania genetyczne pokazały, że około 75% mieszkańców wschodnich i południowych części Anglii stanowili potomkowie ludzi, którzy pochodzili z regionów graniczących z Morzem Północnym, z terenów współczesnych Niemiec, Holandii i Danii. Ludzie ci krzyżowali się z miejscową populacją, ale – co ważne – stopień integracji był różny w różnych regionach. Dzięki zbadaniu 278 genomów z Anglii i kolejnych setek z Europy zyskaliśmy fascynujące wgląd zarówno w historię populacji jak i poszczególnych osób żyjących w czasach po opuszczeniu Wysp przez Rzymian. Teraz nie tylko wiemy, jak duża była to migracja, ale również, jaki wpływ miała ona na społeczności i poszczególne rodziny, mówi główny autor badań Joscha Gretzinger z Instytutu Maxa Plancka. Naukowcy nie tylko przeanalizowali ponad 400 genomów, ale również skorzystali z dostępnych danych genetycznych dotyczących ponad 4000 genomów ludzi żyjących w przeszłości i 10 000 genomów współczesnych Europejczyków. Migranci po przybyciu na Wyspy, łączyli się z miejscowa ludnością. W jednym z przypadków, odnoszących się do anglosaskiego cmentarza w Buckland w pobliżu Dover, naukowcom udało się zrekonstruować drzewo genealogiczne co najmniej 4 pokoleń jednej rodziny i wyłowić momenty, w których dochodziło do małżeństw pomiędzy miejscowymi a migrantami. Interdyscyplinarny zespół, badając cmentarze, stwierdził, że kobiety o pochodzeniu imigranckim częściej były chowane w towarzystwie różnych artefaktów, niż kobiety miejscowe. Szczególnie dotyczy to chowania wraz z nimi brosz i koralików. Różnic takich nie widać wśród mężczyzn o pochodzeniu migranckim i miejscowym. Równie często byli oni chowani z bronią. Jednak widoczne są różnice regionalne. W Cambridgeshire w towarzystwie pochowanej kobiety złożono całą krowę. Kobieta miała mieszane pochodzenie, z przewagą miejscowych genów. Widzimy znaczne różnice w poziomie wpływu migracji na różne obszary. W niektórych miejscach widoczne są wyraźne sygnały integracji, jak w Buckland w pobliżu Dover czy Oakington w Cambridgeshire. W innych miejscach, jak Apple Down w West Sussex, migranci i miejscowi byli grzebani osobno. Być może wskazuje to, że na tym obszarze miał miejsce jakiś rodzaj separacji społecznej, mówi Duncan Sayer, archeolog z University of Central Lancashire. Udało się też ocenić wpływ opisywanej migracji na współczesnych mieszkańców Anglii. Okazuje się, że 40% ich genomu pochodzi od migrantów o których pisał Beda Czcigodny. Kolejnych 20–40 procent pochodzi z Francji lub Belgii. Ten komponent genetyczny jest widoczny też w materiale archeologicznym i we wczesnośredniowiecznych grobach osób pochowanych z frankijskimi przedmiotami, szczególnie w Kent. Nie wiadomo, czy ten komponent, powiązany z Francją epoki żelaza, pochodzi od kilku większych epizodów migracji, jak np. normański podbój, czy też to wynik trwającej przez wieki migracji przez Kanał La Manche, stwierdza Stephan Schiffels. Kwestię tę mogą rozstrzygnąć przyszłe badania. « powrót do artykułu
  4. Niemiecko-nowozelandzki zespół wykorzystał nowatorskie metody obliczeniowe oraz dane lingwistyczne, by odtworzyć historyczne szlaki migracji użytkowników setek języków z grupy bantu. Autorzy badań doszli do wniosku, ze przed 4400 laty wcześni użytkownicy bantu przeszli przez las tropikalny środkowej Afryki. Ekspansja wczesnych użytkowników bantu zmieniła obraz językowy, kulturowy i gospodarczy Afryki Subsaharyjskiej. Obecnie ponad 500 językami z tej grupy posługuje się ponad 240 milionów mieszkańców Afryki. Przyjmuje się, że przed 5-6 tysiącami lat przodkowie Bantu żyli na pograniczu dzisiejszych Nigerii i Kamerunu. Nie wiadomo jednak było, kiedy i w jaki sposób udało im się przekroczyć gęsty las deszczowy i osiedlić na południu Afryki. W ramach ostatnich badań naukowcy z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka w Lipsku i nowozelandzkiego Uniwersytetu w Auckland przeanalizowali dane lingwistyczne dotyczące ponad 400 języków bantu i języków pokrewnych. Na tej podstawie, wykorzystując nowe metody, stworzyli drzewo genealogiczne z datowaniem poszczególnych języków i zrekonstruowali rozprzestrzenianie się użytkowników bantu. W przeciwieństwie do obecnie przeważającego poglądu, wcześni użytkownicy tych języków ruszyli na południe około 4400 lat temu, na długo, zanim otworzył się korytarz sawann prowadzących przez las tropikalny. Dotychczas uważano, że ludy pastersko-rolnicze, jak wcześni Bantu, nie byliby w stanie utrzymać swojej rolniczej kultury w ekosystemie gęstego lasu tropikalnego. Autorzy badań wykorzystali nowatorską metodę, zapożyczoną z genetyki, by za jej pomocą zidentyfikować dotychczas popełnione błędy w rozmieszczeniu geograficznym języków bantu. Okazało się, że obecnie istnieje ponad 600 języków bantu i języków pokrewnych, jednak dla około 1/3 z nich nie posiadamy wystarczających danych leksykalnych. Dlatego też wykorzystaliśmy nową metodę, by poradzić sobie z tym problemem i stworzyć bardziej wiarygodną rekonstrukcję rozmieszczenia geograficznego języków bantu, mówi Ezequiel Koile. Naukowcy wykorzystali też w swoich badaniach model, zgodnie z którym na każde rozdzielenie się języka na drzewie genealogicznym, użytkownicy jednego z nich pozostawali na miejscu, a użytkownicy drugiego migrowali. Taki scenariusz wydaje się bardziej realistyczny, niż model mówiący o tym, że obie grupy musiały migrować, wyjaśnia Remco Bouckaert. Dotychczas sądzono, że ludy praktykujące rolnictwo, takie jak wcześni Bantu, miałyby poważne problemy z przekroczeniem gęstych tropikalnych lasów Afryki Centralnej. O ile w ogóle by im się to udało. Sądzono, bowiem, że w gęstym lesie tropikalnym transport i odnawianie zapasów ziarna oraz bydła, co charakteryzowało ekspansję Bantu, byłoby bardzo trudne. Dlatego też obecnie dominowało pogląd, że do migracji Bantu doszło przez tzw. Sangha River Interval, sawannowy korytarz, który otworzył się około 2500 lat temu. Nasze modele filogeograficzne z najwyższą precyzją odtwarzają historyczne zależności pomiędzy językami bantu i ich użytkownikami. Co najważniejsze, modele te pozwalają nam rozwiązać jedną z największych zagadek historii Afryki Subsaharyjskiej. Znaleźliśmy decydujące dowody na wsparcie hipotezy o wczesnej migracji ludów Bantu, do której doszło przez las tropikalny przed około 4400 laty. To zaś kolejny z coraz liczniej pojawiających się dowodów, że lasy tropikalne nie muszą być nieprzekraczalną barierą w rozprzestrzenianiu się rolnictwa. Obecny brak śladów na intensywną działalność rolniczą w lasach tropikalnych Afryki Centralnej wskazuje, że ludy Bantu przyjęły podczas migracji elastyczny styl życia. Adaptację do takiego stylu życia mogły ułatwiać lokalne zmiany środowiskowe wywoływane pojawieniem się ludzi – co szeroko omawiane jest w literaturze przedmiotu dotyczącej „konstruowania ludzkiej niszy” – jednak wiele jeszcze musimy dowiedzieć się na temat powiązanych z tym zjawiskiem zmian kulturowych. Potencjalne konsekwencje wynikające z naszej pracy wykraczają daleko poza tematykę migracji Bantu. Rzucamy bowiem wyzwanie poglądowi, jakoby rozprzestrzenianie się rolnictwa było całkowicie uzależnione od warunków środowiskowych i możliwości uprawy konkretnych roślin, podsumowują autorzy badań. « powrót do artykułu
  5. Pierwsza fala przylotów bocianów jest już faktem. Na główną falę migracji trzeba jednak jeszcze poczekać. Zgodnie z informacjami pochodzącymi od Grupy Badawczej Bociana Białego, ciągle mamy bowiem do czynienia z pojedynczymi osobnikami, przeważnie bez obrączek. Mogą to być ptaki, które w ogóle nie poleciały na zimowiska do Afryki i przezimowały w Polsce albo w Bułgarii, w której od dawna powiększa się zimująca frakcja, złożona także z polskich osobników. Dlaczego w tym roku bociany zjawią się nieco później niż zwykle? Prof. Piotr Tryjanowski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu (UPP) podkreśla, że przyczyną nie jest raczej wojna. Wiele bowiem ptaków, w tym nasze z nadajnikami zakładanymi przez Grupę Badawcza Silesia, ciągle jest jeszcze w Afryce, a tylko pojedyncze już w Izraelu. Pewnie czekają na lepsze wiatry, umożliwiające lot szybowcowy. Okazuje się też, że tydzień temu tureckie serwisy ornitologiczne doniosły, że przez śnieg bociany „utknęły” w okolicach Stambułu. Oczekiwanie na przylot bocianów ma też aspekt terapeutyczny. Prof. Tryjanowski, współautor książki pt. „Ornitologia terapeutyczna - Ptaki - Zdrowie - Psychika”, od dawna udowadnia, że aktywne podglądanie natury, a zwłaszcza ptaków, w istotny sposób oddziałuje zarówno na zdrowie fizyczne, jak i psychiczne. Bocian to gatunek dobrze znany, a więc potrafimy go bezbłędnie rozpoznać i nazwać – co już może być swoistą nagrodą (troszkę jak w szkole za wykonanie łatwego zadania). [...] Ponadto to ptak życia i nadziei, tak bardzo potrzebnych w tych niestabilnych czasach, który budzi silne skojarzenia z wiosną. Bardzo ciekawe informacje na temat bocianów trafiły do książki "Plamka mazurka" Marka Pióry. Dzięki zbliżeniu do ludzi bocian przykuwał uwagę od bardzo dawna, znalazł swoje miejsce w legendach, mitologiach czy religii. Warto przypomnieć, że w starożytnej Tesalii zabójcę bociana karano np. tak samo, jak zabójcę człowieka. Już w prawie rzymskim znane też było powiedzenie „lex ciconaria”, zobowiązujące do opieki nad starymi rodzicami na wzór bocianów. « powrót do artykułu
  6. Jak wynika z analizy poczynań osobników z nadajnikami GPS/GSM, „nasze” bociany białe nadal są w Afryce. Nadajniki są zakładane przez grupę Silesiana. W analizie danych pomagają naukowcy z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu (UPP) i Uniwersytetu Szczecińskiego. Z aktualnym położeniem niektórych ptaków, np. Gabrysia, Trapera czy Franki, można się zapoznać na mapie Silesiany. Szczyt migracji jeszcze przed nami Do Europy będą się wybierać osobniki w wieku powyżej 3 lat (młodsze dojrzewają w Afryce).  Na razie wszystkie są jednak jeszcze w Afryce i przemieszczają się po ~100-150 km dziennie. Jak tłumaczy Joachim Siekiera z grupy Silesiana, który założył ptakom już ponad 100 nadajników, gdy migracja osiągnie swój szczyt, dobowy dystans ich migracji będzie nawet 4-krotnie większy. To niesamowite, jak w ciągu dosłownie ostatnich kilku lat zwielokrotniła się wiedza o różnych aspektach ptasich wędrówek i możemy wiązać ze sobą biologię lęgową ptaków, zimowanie w Afryce z migracją jesienną i zimową. To optymistyczne wiadomości - podkreśla dr hab. Łukasz Jankowiak z Uniwersytetu Szczecińskiego. Odnosząc się do pytania, czy przez konflikty zbrojne w różnych regionach tegoroczna migracja bocianów będzie trudniejsza niż zwykle, prof. Piotr Tryjanowski z UPP stwierdza, że tego, oczywiście, nie wiemy. [...] Bocianom życzmy jak najlepiej, jednak powodów do optymizmu nie ma wiele. Z wcześniejszych badań wiemy, że konflikty zbrojne nie służą migrującym ptakom. Policja i wojsko mają poważniejsze problemy na głowie niż doglądanie kłusowników, a strzelanie do ptaków to też swoista nauka trafiania w cel [...]. Którędy lecą bociany z polskiej populacji? Wg naukowców, co najmniej 1/3 „naszych” bocianów leci przez teren Ukrainy (są to ptaki, które gniazdują we wschodniej Polsce). Osobniki z centralnej oraz zachodniej części kraju przemieszczają się zaś przez Słowację i dostają się do Polski, omijając Tatry. Pamiętajmy jednak, że dosłownie wszystkie nasze ptaki przelatują przez Syrię, a dwie trzecie przez Liban, a tam, niestety, nie jest spokojnie i nawet zestrzelono tam naszego ptaka z nadajnikiem, którego nie odzyskaliśmy – dodaje J. Siekiera. Pozostaje więc wypatrywać przylotów. Przypomnijmy, że tradycyjnie wiosennego pojawu bocianów oczekiwano 19 marca. Ślad tego doświadczenia zachował się nawet w przysłowiu: "Na Józefa świętego przylatują ptaki jego". « powrót do artykułu
  7. Herpetolodzy z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu (UPP) apelują o patrzenie w okresie przedwiośnia pod nogi, by nie zdeptać traszek wędrujących do zbiorników wodnych. Nasza czujność zwiększa ich szanse na przeżycie. #PATRZPODNOGI Ważące parę gramów traszki zwyczajne (Lissotriton vulgaris) mogą mieć długość do ok. 10 cm. Te nieduże zwierzęta żyją nawet ponad dekadę. Pierwsze 2-3 lata upływają im w wilgotnych mikrosiedliskach lądowych. Po osiągnięciu dojrzałości płciowej płazy te wracają po raz pierwszy do macierzystych oczek wodnych. Ze względu na migracje herpetolodzy z UPP apelują, by w miejscach, gdzie mogą występować traszki, patrzeć pod nogi. Niewielkich rozmiarów płazy giną bowiem zarówno pod podeszwami ludzkich butów, jak i kołami rowerów czy wózków. Traszki nie śpiewają, jak mają to w swej naturze płazy bezogonowe, ale za to potrafią nasłuchiwać wokalizacji ropuch, dzięki czemu bezbłędnie odnajdują wiosenne rozlewiska. Do nawigacji wykorzystują również pole magnetyczne, spolaryzowane światło słoneczne, charakterystyczne punkty czy zapachy i ślady feromonowe pozostawione przez wcześniej migrujące osobniki - tłumaczy dr inż. Mikołaj Kaczmarski z Katedry Zoologii UPP. Ale to nie wszystko - dodaje - bo ci mali wędrowcy w sprzyjających okolicznościach potrafią pokonać dystans 400 metrów, a maksymalny zasięg migracji może przekroczyć nawet 1 km. Dzięki tym umiejętnościom bezbłędnie poruszają się po okolicy. Jednak gwałtowne przekształcenia siedlisk potrafią solidnie namieszać w ich życiu i utrudnić wędrówkę. Rozmnażanie W związku z ociepleniem klimatu niektóre osobniki są aktywne jeszcze w grudniu, a najwcześniejsze obserwacje prowadzono z kolei już w styczniu. By się pojawiły, konieczne jest spełnienie dwóch warunków: wilgotność powietrza musi przekraczać 90%, a temperatura powinna być bliska 10°C. Ich ciało bardzo dobrze znosi niskie temperatury, wczesną wiosną traszki można spotkać w zbiornikach pokrytych lodem. W takich nieco ekstremalnych warunkach, które im nie szkodzą, pozostają w odrętwieniu, a wraz ze wzrostem temperatury powoli rozpoczynają gody, które później się intensyfikują. Stąd można pokusić się o stwierdzenie, że wraz z wybudzeniem traszek, nadchodzi także wiosna. Dlatego patrzmy pod nogi - powtarza dr inż. Kaczmarski. « powrót do artykułu
  8. Najnowsze analizy DNA ujawniły, że pod koniec epoki brązu doszło do wielkiej migracji na Wyspy Brytyjskie. To w jej czasie mogły tam ostatecznie trafić języki celtyckie. Dotychczas wiedzieliśmy o dwóch dużych migracjach na Wyspy. Teraz naukowcy odkryli trzeci podobny epizod. Pierwsza migracja miała miejsce około 6000 lat temu. Wówczas przybyszami byli głównie wcześni rolnicy europejscy (EEF – Early European Farmers), a około 20% migrantów stanowili zachodnioeuropejscy łowcy-zbieracze (WHG – Western Hunter-Gatherer). Migranci ci zastąpili większość rodzimej populacji łowców-zbieraczy. Przed około 4500 lat, na początku epoki brązu, doszło do migracji potomków pasterzy ze stepu pontyjsko-kaspoijskiego. Z czasem ich materiał genetyczny zastąpił co najmniej 90% materiału genetycznego wcześniejszej ludności Szkocji, Anglii i Walii. Jednak badania genetyczne współczesnych mieszkańców Wysp pokazują, że mają oni więcej wspólnego z EEF, czyli przedstawicielami pierwszej ze wspomnianych fal migracji, niż mieli ludzie żyjący w początkowym okresie epoki brązu. To zaś sugerowało istnienie trzeciej, nieznanej, fali migracji. Naukowcy z University of York, Harvard Medical School i Uniwersytetu Wiedeńskiego przeprowadzili największą na Wyspach Brytyjskich analizę DNA epoki brązu. Wykazali, że w okresie pomiędzy rokiem 1300 a 800 przed naszą erą doszło do migracji, która odpowiada obecnie za około połowę materiału genetycznego współczesnych mieszkańców. Badania genetyczne i dowody archeologiczne wskazują, że nie była to pojedyncza wielka fala migracji czy brutalna inwazja, a cała seria kontaktów, w ramach których na Wyspy przybywali kupcy, przenosiły się grupy rodzinne czy dochodziło do małżeństw między mieszkańcami Wysp i kontynentu. Na lata 1000–875 p.n.e. przypada proces wyraźnie zauważalnej zmiany składu genetycznego populacji zamieszkującej południe Wysp. Autorzy badań zastrzegają, że na razie nie są w stanie z całą pewnością wskazać miejsca pochodzenia migrantów, jednak najprawdopodobniej byli to ludzie zamieszkujący tereny obecnej Francji. Od połowy do końca epoki brązu na całym południu Wysp Brytyjskich trwa przemieszczenie się rolników, rozwijają się szlaki handlowe, którymi transportowane są rudy metali. Szlaki te łączą Wyspy z resztą Europy, co możemy obserwować dzięki badaniom znajdowanych na stanowiskach archeologicznych przedmiotów z brązu i rud. Od dawna podejrzewaliśmy, bazując na tym, co wiemy z odtworzonych szlaków handlowych i wymiany idei, że od połowy do późnej epoki brązu dochodziło do intensywnych kontaktów pomiędzy ludnością Wysp Brytyjskich i Europy. Jednak dotychczas sądziliśmy, że kontakty te ograniczały się do niewielkiej liczby kupców i małych grup wojowników. Nowe dowody DNA wskazują, że przemieszczała się znacząca liczba osób ze wszystkich warstw społecznych, mówi główny autor badań, profesor Ian Armit z University of York. Jedne z najwcześniejszych dowodów na tę nieznaną dotychczas migrację pochodzą z Kent, co sugeruje, że południowy-wschód Wysp Brytyjskich był głównym celem migrantów z kontynentu. To zaś zgadza się ze wcześniej zdobytymi dowodami, jak np. analiza składu izotopowego ludzkich szczątków ze stanowiska Cliffs End Farm, kiedy to wykazano, że niektóre z pochowanych tam osób spędziły dzieciństwo na kontynencie. Nowe badania mogą tez dać odpowiedzieć na pytanie o pojawienie się języków celtyckich na Wyspach. Znacząco wzmacniają one bowiem hipotezę mówiącą, że języki te pojawiły się na terenie dzisiejszej Wielkiej Brytanii w epoce brązu. Dotychczas przeważało przekonanie, że językami celtyckimi zaczęto mówić tam w epoce żelaza. Jednak autorzy nowych badań znaleźli dowody na nieliczne większe epizody migracji na Wyspy w tym czasie. Badania te nie rozstrzygają ostatecznie pytania o pochodzenie języków celtyckich w Brytanii. Jednak każdy rozsądny naukowiec będzie musiał teraz wziąć je pod uwagę i zastanowić się, co się wówczas wydarzyło. Uzyskane przez nas wyniki wzmacniają argumenty przeciwko hipotezie „celtyckie ze wschodu”, czyli rozpowszechnieniu się języków celtyckich na Wyspach dopiero w epoce żelaza. A zwiększają prawdopodobieństwo, że prawdziwy jest rzadko brany pod uwagę scenariusz „celtyckie z centrum”, mówiący o przybyciu tych języków w późnej epoce brązu z terenu Francji, dodaje profesor David Reich z Harvard Medical School. Badacze dokonali też jeszcze jednego niespodziewanego odkrycia. Okazało się, że w epoce brązu na Wyspach Brytyjskich doszło do znacznie większego niż na kontynencie rozprzestrzenienia się wersji genów pozwalających na trawienie laktozy. W późnej epoce brązu i epoce żelaza ilość odsetek takich genów wśród ludności Wysp zwiększył się 12-krotnie, podczas gdy w Centralnej i Zachodniej Europie widzimy 3,5-krotny wzrost, mówi profesor Ron Pinhasi z Uniwersytetu Wiedeńskiego. Zdaniem uczonego, wskazuje to, że produkty mleczne były – z ekonomicznego i kulturowego punktu widzenia – w różny sposób traktowane na Wyspach i na kontynencie. To okres, gdy tolerancja laktozy szybko rozpowszechnia się w na Wyspach Brytyjskich, ale nie na kontynencie, dodaje Pinhasi. Ze szczegółami badań możemy zapoznać się w artykule Large-scale migration into Britain during the Middle to Late Bronze Age opublikowanym na łamach Nature. « powrót do artykułu
  9. Podwodne linie energetyczne zmieniają zachowanie krabów kieszeńców (Cancer pagurus), donoszą naukowcy z brytyjskiego Heriot Watt University i węgierskiego Uniwersytetu Loránda Eötvösa. Uczeni stwierdzili, że kable łączące morskie elektrownie wytwarzające energię odnawialną negatywnie wpływają na sposób, w jaki kraby wchodzą w interakcje ze środowiskiem. Dochodzi do zmian biologii tych zwierząt na poziomie komórkowym. Problem nie ogranicza się tylko do kwestii środowiskowych, ale również ekonomicznych, gdyż kieszeńce są drugim najbardziej cennym brytyjskim skorupiakiem. Zmiana ich zachowania może więc wpływać również na firmy zajmujące się ich połowami. Doktor Alastair Lyndon wyjaśnia: Podwodne przewody elektryczne generują pole elektromagnetyczne. Gdy jego indukcja wynosi 500 mikrotesli lub więcej, czyli około 5% pola generowanego przez magnes przyczepiany do drzwi lodówki, kraby są przez to pole przyciągane. Gromadzą się przy kablu i siedzą nieruchomo. To nie jest problemem samo w sobie. Jednak gdy się nie ruszają, to się nie odżywiają i nie szukają partnerów. Ponadto zmiany w poziomie aktywności fizycznej prowadzą do zmian w metabolizmie cukrów. Podobnie jak u ludzi, w ich organizmach gromadzi się więcej cukru i mniej mleczanów. Naukowcy wykorzystali podczas swoich eksperymentów specjalnie zbudowane akwarium, które stanęło w St Abbs Marine Station. Do budowy akwarium nie użyto metali, by zminimalizować interferencje elektromagnetyczne. Odkryliśmy, że wystawienie krabów na silniejsze pole elektromagnetyczne zmieniło liczbę komórek krwi w ich organizmach. To może mieć wielorakie konsekwencje. Na przykład zwierzęta mogą stać się bardziej podatne na infekcje bakteryjne, mówi doktor Kevin Scott. Jako, że u wybrzeży Wielkiej Brytanii ma powstać wiele elektrowni morskich, a kable przesyłające energię będą ciągnęły się całymi kilometrami, naukowcy ostrzegają, że przy ich budowie należy wziąć wpływ pola elektromagnetycznego na zachowanie krabów. Pominięcie tego zjawiska może mieć opłakane konsekwencje. Samce kieszeńców migrują wzdłuż wschodnich wybrzeży Szkocji. Jeśli na swojej drodze napotkają kilometry kabli generujących pole elektromagnetyczne, to się tam zatrzymają. To zaś oznacza, że będziemy mieli pełno samców krabów na południu Szkocji, a nie będzie ich na północy i w okolicach szkockich wysp, gdzie stanowią niezwykle ważną część dochodów rybaków i istotny element lokalnej gospodarki, dodaje Lyndon. Naukowcy proponują, żeby podmorskie kable energetyczne zakopywać. Zdają sobie jednak sprawę, że będzie to trudne, kosztowne i skomplikuje serwisowanie elektrowni. Musimy znaleźć techniczne rozwiązanie, które nie będzie miało negatywnego wpływu na środowisko, a jednocześnie pozwoli nam nadal dekarbonizować źródła energii, stwierdzają autorzy badań. « powrót do artykułu
  10. W poniedziałek (26 kwietnia) rozpoczął się sezon migracji nurogęsi z Łazienek Królewskich do Wisły. Dzięki szybkiemu wstrzymaniu ruchu drogowego ptasiej mamie i młodym (12) udało się bezpiecznie przeprawić przez ul. Czerniakowską. Jak podkreślono na facebookowym profilu Zieleni Warszawskiej, akcja zakończyła się szczęśliwie dzięki szybkiej interwencji Zarządu Zieleni m. st. Warszawy, mieszkańców i służb miejskich. Wstrzymano ruch na Czerniakowskiej i ok. 12.30 ptaki były już po drugiej stronie. Ponieważ w następnych tygodniach należy się spodziewać kolejnych wędrówek, wystosowano apel, by w okresie od kwietnia do czerwca zachować szczególną ostrożność na terenie Parku Agrykola oraz na ul. Czerniakowskiej i Myśliwieckiej. Kierowców prosimy o wolniejszą jazdę i ostrożność, a mieszkańców o trzymanie psów na smyczy i zachowanie dystansu od płochliwych ptaków. Po opuszczeniu gniazda matki z młodymi pokonują trudną trasę z Łazienek Królewskich, przez Kanał Piaseczyński i 2 ulice (Myśliwiecką oraz Czerniakowską), aż do Portu Czerniakowskiego i Wisły. W ochronę samic nurogęsi i młodych co roku angażują się mieszkańcy i służby oraz pracownicy Zarządu Zieleni m. st. Warszawy. W trakcie sezonu migracji nurogęsi monitorujemy Park Agrykola, sprawdzając, czy ptaki potrzebują pomocy w przejściu przez jezdnię (wtedy zatrzymywane są auta). Specjalnie obniżamy poziom wody w Kanale Piaseczyńskim, aby nurogęsi mogły przepłynąć przepustem z zachodniej do wschodniej części kanału. We współpracy z Zarządem Dróg Miejskich wycięliśmy również przejścia w murkach przy ul. Myśliwieckiej, żeby udrożnić dla wędrujących ptaków ten korytarz ekologiczny, z którego również korzystają. W Warszawie nurogęsi gniazdują prawie wyłącznie na terenie parku Łazienki Królewskie (i ewentualnie w okolicach). Na Facebooku Zieleń Warszawska zaznacza, że to sytuacja dość wyjątkowa, ponieważ nie jest to gatunek parkowy i w dodatku ptaki gnieżdżą się stosunkowo daleko od obecnego koryta Wisły. Nurogęsi gniazdują głównie w dziuplach drzew. Niedługo po wylęgu matki prowadzą nielotne pisklęta w stronę Wisły, m.in. z powodu małych możliwości zdobycia pokarmu w parkowych zbiornikach i kanałach. « powrót do artykułu
  11. W 2015 roku u mieszkańców Amazonii znaleziono ślad genetyczny świadczący o ich kontaktach z ludnością zamieszkującą Australazję. Od tamtego czasu pojawiło się wiele hipotez próbujących wyjaśnić istnienie tego śladu. Tym bardziej, że nie zauważono go u wczesnych mieszkańców Ameryki Północnej. Teraz okazuje się, że wspomniany ślad genetyczny jest bardziej rozpowszechniony, niż się wydawało. Obecnie uznaje się, że Ameryki zostały zasiedlone przez ludzi, którzy przybyli z Azji przez Alaskę i powędrowali na południe, rozprzestrzeniając się po obu kontynentach. Tymczasem naukowcy z brazylijskich Universidade de São Paulo i Universidade Federal do Rio Grande do Sul oraz hiszpańskiego Universitat Pompeu Fabra informują na łamach PNAS, że australazjatycki ślad genetyczny odkryli też u ludów mieszkających poza Amazonią. Po przeanalizowaniu próbek krwi od 383 osób i sprawdzeniu 438 443 znaczników okazało się, że wspomniany ślad – marker Y (Ypikuera) – występuje u ludzi zamieszkujących wyżynę w centrum Brazylii, zachodnią część tego kraju oraz u ludu Chotuna z Peru. Zdaniem naukowców świadczy to nie tylko o napływie ludności z Australazji, ale o istnieniu dwóch fal takiej migracji. To zaś każe się zastanowić, nad tym, w jaki sposób ludzie ci trafili do Ameryki Południowej oraz dlaczego sygnału świadczącego o ich obecności nie stwierdzono w Ameryce Północnej. Niektórzy sugerują, że populacja z markerem Y mogła wyginąć po przybyciu Europejczyków na kontynent północnoamerykański. Inni zaś uważają, że dokładniejsze badania genomu rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej wykaże obecność markera Y również i tam. Jeśli jednak uznamy, że ślad ten nie występuje i nigdy nie występował w Ameryce Północnej, będziemy musieli rozważyć możliwość, iż ludzie z Australazji dotarli do Ameryki Południowej drogą morską, pokonując tysiące kilometrów otwartego oceanu. Hipoteza taka wydaje się szczególnie uprawniona w świetle najnowszych badań. Brazylijsko-hiszpański zespół informuje bowiem, że marker Y pojawił się w Ameryce Południowej najpierw na wybrzeżu Pacyfiku, dlatego też brakuje go w Ameryce Środkowej i Północnej. « powrót do artykułu
  12. W kilku miejscach w parkach narodowych Biebrzańskim i Białowieskim rozpoczęły się akcje ratowania płazów, by nie ginęły pod kołami samochodów w trakcie wiosennych wędrówek do miejsc rozrodu. Ustawiono płotki, które zabezpieczają płazy przed wejściem na drogi. Tak zatrzymane są bezpiecznie przenoszone. Swoją akcję na fragmencie tzw. carskiej drogi, czyli drogi ze Strękowej Góry w stronę Osowca przez Biebrzański PN prowadzą studenci z Koła Naukowego Biologów Uniwersytetu w Białymstoku. Płotki herpetologiczne ustawiono tam na kilkuset metrach wzdłuż drogi, w miejscu, które już przed laty uznano za newralgiczne w migracjach płazów - poinformował PAP Dawid Mioduszewski z Koła Naukowego Biologów. Dodał, że akcja ratowania płazów jest prowadzona właśnie w tym miejscu, bo ginęło tam najwięcej tych zwierząt. Płotki na carskiej drodze ustawiono 18 marca, ale płazy pojawiły się tam masowo w ostatni weekend 27-28 marca, bo sprzyjała temu pogoda, było ciepło i popadał deszcz. Codziennie albo studenci albo pracownicy Biebrzańskiego PN są na miejscu, przenoszą płazy, które nie mogąc pokonać płotków wpadają do wkopanych w ziemię wiaderek i są bezpiecznie przenoszone na drogą stronę drogi. Monitoring płazów na carskiej drodze studenci prowadzą od 2015 r. po tym, gdy droga ta przeszła remont i zwiększył się na niej ruch. Badają, jakie gatunki migrują w tym miejscu, ile ich jest, ale też, jakie gatunki giną na drodze. Studenci oceniają na podstawie dotychczasowych obserwacji, że być może bieżący rok będzie obfitował w płazy, bo już teraz zaobserwowano ich sporo. Dawid Mioduszewski poinformował, że podczas weekendu 27-29 marca przeniesiono ok. 250 płazów, z czego prawie wszystkie jednego dnia, w niedzielę. Przypomniał, że były lata, gdy podczas całej akcji przeniesiono kilkaset płazów. Rekordowym rokiem był 2018, gdy pomoc w bezpiecznych wędrówkach dostało 2,7 tys. płazów. Sporo - 1,4 tys. było też w 2015 r. Sporo też jednak płazów wciąż ginie pod kołami samochodów. Tylko w weekend 27-28 marca na odcinku Laskowiec - Osowiec Twierdza studenci naliczyli 580 martwych płazów, które zostały rozjechane przez samochody. Sylwia Mikłosz z Koła Biologów poinformowała PAP, że było wśród nich wiele rzadkich gatunków, np. rzekotka drzewna czy traszka grzebieniasta. Mikłosz przyznaje, że nie jest wykluczone, że tak dużo płazów zginęło, bo z powodu pandemii i związanych z nią ograniczeń, coraz więcej osób chętniej wyjeżdża samochodami w plener, na spacery i wędrówki po Biebrzańskim PN, szukając odpoczynku, relaksu. Studenci mówią, że sami obserwują duży ruch, a w plenerze spotykają też coraz więcej ludzi. Biebrzański PN poinformował także w mediach społecznościowych, że płotki, by chronić płazy, tak jak w latach ubiegłych są również ustawione przy drodze z Goniądza do Wólki Piasecznej. Akcja czynnej ochrony płazów jest też prowadzona np. w Białowieskim PN. Park organizuje ją od lat. Płotki są w tym sezonie ustawione na łącznej długości ok. jednego kilometra w rejonie Białowieży i Narewki. « powrót do artykułu
  13. Bociany rozpoczęły powroty, a pierwsze ptaki są obserwowane już od początku marca głównie w zachodniej Polsce. Tradycyjnie jednak ich wiosennego pojawu oczekiwano 19 marca. Mamy tego ślad w przysłowiu na Józefa świętego przylatują ptaki jego. Radzimy jednak uważać z wszelkimi newsami, o tym, że nasze bociany już zajmują gniazda – zauważa prof. Piotr Tryjanowski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Przede wszystkim trochę bocianów próbuje zimować w Polsce, gdzie pomagają im  ludzie i coraz łagodniejsza pogoda zimą. Ponadto część ptaków zatrzymuje się na Bliskim Wchodzie. Współpracownicy Grupy Badawczej Bociana Białego (GBBB), zrzeszającej miłośników tego gatunku – zarówno naukowców, jak i amatorów oraz praktyków ochroniarzy – wiedzą, że bocian bywa nagminnie mylony z żurawiem. Świadczy o tym fakt, iż osoby relacjonujące przyloty bocianów do południowej Polski, powołują się na… klangor, a więc typowy, donośny głos żurawia. Jest to niestety kolejny dowód, że, jako społeczeństwo, tracimy wiedzę przyrodniczą, nawet na temat sporych i charyzmatycznych gatunków – konstatuje prof. Tryjanowski. Dzisiaj jednak nie musimy się tylko wpatrywać w niebo na szybujące ptaki czy też monitorować bocianich gniazd, bowiem z pomocą przychodzi zaawansowana technika. Możemy spojrzeć na obraz z kamer internetowych, w tym tej najbardziej znanej z wielkopolskich Przygodzic. Możemy też przypatrywać się wędrówce znanych osobników. Na Opolszczyźnie zespół Silesiana pod kierunkiem Joachima Siekiery zaopatrzył dziesiątki bocianów w specjalne nadajniki satelitarne. Współczesne nadajniki są nie tylko lekkie i ergonomiczne, ale zbierają nawet w odstępach 20-sekundowych takie dane jak tętno, temperatura ciała ptaka, wysokość lotu, jak i – oczywiście – bardzo dokładna pozycja geograficzna. W nieprawdopodobny sposób zmieniło to nasze możliwości analiz, zwłaszcza jeśli można współpracować w szerszym zespole – wyjaśnia Joachim Siekiera. Na przykład wiemy, że w tym roku w połowie marca nasze ptaki są w Egipcie. Wpatrywanie się w niebo, czy też spoglądanie na łąkę bądź gniazdo to ciągle ważny wątek kulturowy. Jeśli pierwszy raz widziano lecącego bociana to przynosił szczęście, jeśli chodził po łące, oznaczało to ciężką pracę, zaś jeśli odpoczywał na gnieździe, to raczej był zły omen. Tak w 1958 r., w ankiecie przygotowanej z okazji Międzynarodowego Spisu Bociana Białego, a opracowanej przez prof. Andrzeja Wuczyńskiego z Instytutu Ochrony Przyrody PAN, pisał o tych wierzeniach nauczyciel z Boguszyna w pow. jarocińskim: Zobaczenie pierwszego bociana na wiosnę w locie przynosi człowiekowi szczęśliwy rok lub wędrówkę (zmianę mieszkania), bocian na ziemi chodzi - nie ma wędrówki, życie bez zmian, bocian na ziemi na jednej nodze – zapowiada śmierć kogoś w rodzinie. Interpretację zjawiska pozostawmy etnografom, a lepiej podkreślmy, że zobaczenie bociana to fantastyczny sygnał – wyjaśnia prof. Tryjanowski. Po prostu cieszmy się, że te ptaki są wciąż z nami, bo wyniki badań nad liczebnością tego gatunku, zwłaszcza w zachodniej i południowej Polsce, doprawdy nie dostarczają powodów do optymizmu. Populacja zmniejsza się, a Polska najprawdopodobniej przestała być bocianim krajem numer jeden. Stąd też dziwi, a nawet zaskakuje badaczy fakt, że bocian biały nie znalazł się w nowej Czerwonej liście ptaków Polski. Wiele danych wskazuje, iż pod względem liczebności wyprzedza już nas Hiszpania, a jako pocieszenie, zawsze możemy sobie zanucić pod nosem, że mamy jeszcze drugie miejsce na podium, konstatuje poznański badacz. Zbyt wczesny przylot bywa kosztowny, zwłaszcza gdy powraca zimowa aura z mrozami i śniegiem, co przecież w marcu i kwietniu, a nawet w maju wcale nie jest rzadkością. Jednak ryzyko generalnie się opłaca – podkreśla prof. Tryjanowski – i wcześniej przylatujące ptaki to pewnie osobniki bardziej doświadczone i w lepszej kondycji. Proces zajmowania gniazd ma określony charakter. Gniazda, szczególnie te największe, w najlepszych terytoriach, to obiekt pożądania wszystkich bocianów. Nic dziwnego, że toczą się o nie zacięte walki – zauważa Adam Zbyryt z Polskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków (PTOP) i Uniwersytetu w Białymstoku. Jednak, zupełnie jak w sprzedażach miejskich nieruchomości, dom to jedno, ale liczy się także okolica – dopowiada prof. Tryjanowski, a potwierdzają to badania zespołu prof. Leszka Jerzaka z Uniwersytetu Zielonogórskiego. Zaskoczyło nas, że jednak nie tylko poziom wody w Odrze ma wpływ na sekwencję zajmowania, gniazd, ale ważne jest występowanie… wypasanego bydła. To zapewne ma związek z dostępnością do pokarmu, co wpływa na kondycję samicy stojącej przed koniecznością rozpoczęcia energochłonnego procesu reprodukcji, składania jaj – wyjaśnia prof. Jerzak. Rzeczywiście, kondycja samic wydaje się mieć kluczowe znaczenie. Czy jednak łatwo odróżnić samca od samicy w czasie przylotu? Zdecydowanie nie, zgodnie twierdzą badacze, zarówno profesjonaliści, jak i amatorzy zrzeszeni w GBBB. Wszystko staje się łatwiejsze, gdy bociany są wyposażone w specjalne obrączki ornitologiczne, z dobrze widocznymi numerami możliwymi do odczytania przez lunetę. To wielka pomoc dla badaczy – wyjaśnia prof. Tryjanowski. Kluczowe jednak jest pytanie, dlaczego samce i samice bociana mają nieco odmienne strategie migracji. Nowe światło rzucają na to wspólne zespołów z  Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza i Uniwersytetu Szczecińskiego, a rąbka tajemnicy uchyla ich koordynator dr Zbigniew Kwieciński. Popatrzmy na bociany jak na samoloty, choć gwoli precyzji raczej to motoszybowce, bo wznosząc się muszą zainwestować sporo energii, a dalej już lecą z ciepłymi prądami powietrza. Choć niezwykle trudno dostrzec u bocianów różnice płciowe, to jednak, gdy popatrzymy na budowę jelit, samice istotnie różnią się od samców. Bocianie panie mają jelita dłuższe niż panowie, co wiąże się z ich trybem życia. Kolejny dowód na to, ważny do zapamiętania nie tylko na wiosnę, że liczy się wnętrze – razem zgodnie żartują prof. Tryjanowski i dr Kwieciński. « powrót do artykułu
  14. Szczegółowe badanie diety młodocianych żarłaczy białych (Carcharodon carcharias) u wschodnich wybrzeży Australii pokazało, że te będące drapieżnikami alfa ryby spędzają więcej czasu, żerując przy dnie, niż dotąd sądzono. W żołądkach rekinów znaleźliśmy resztki ryb żyjących na dnie lub zagrzebujących się w piasku. To wskazuje, że rekiny muszą spędzać sporo czasu, żerując tuż nad dnem - podkreśla Richard Grainger, doktorant z Uniwersytetu w Sydney. Stereotypowy obraz z wystającą nad powierzchnię wody płetwą grzbietową polującego rekina może [więc] nie być zbyt precyzyjny. Badanie, którego wyniki opisano na łamach Frontiers in Marine Science, zapewnia cenne informacje nt. żerowania rekinów i ich zwyczajów migracyjnych. Odkryliśmy, że choć podstawowymi ofiarami młodych rekinów białych w Nowej Południowej Walii były ryby z pelagialu, zwłaszcza aripis trociak [Arripis trutta], to zawartość żołądka pokazywała, że żerują one także w pobliżu dna - opowiada dr Vic Peddemors. Dowody te pasują do danych zebranych w wyniku znakowania, które demonstrowały, że spędzają one sporo czasu wiele metrów pod powierzchnią - dodaje Grainger. W ramach studium analizowano treść żołądkową 40 młodocianych C. carcharias, schwytanych podczas NSW Shark Meshing Program. Naukowcy porównali swoje informacje z opublikowanymi danymi z innych części świata, głównie południowej Afryki. W ten sposób starali się określić ramy żywieniowe tego gatunku. Określenie celów żywieniowych tych tajemniczych drapieżników i ustalenie, jak się to ma do wzorców migracji, pozwoli nam zrozumieć, co napędza konflikt ludzie-rekiny i jak możemy najlepiej chronić ten gatunek - wyjaśnia dr Gabriel Machovsky-Capuska. Żarłacze białe mają zróżnicowaną dietę. W oparciu o liczebność naukowcy stwierdzili, że składają się na nią głównie 1) gatunki pelagiczne, w tym wspomniane aripisy - 32,2%, 2) gatunki denne, takie jak skaberowate (Uranoscopidae) czy sole - 17,4%, 3) ryby rafowe, np. Achoerodus viridian - 5% oraz 4) płaszczki (Batoidea) - 14,9%. Reszta to niezidentyfikowane ryby lub mniej liczne ofiary. Grainger dodaje, że ssaki morskie, inne rekiny i głowonogi były zjadane rzadziej. Polowanie na większe ofiary, takie jak inne rekiny i ssaki morskie, np. delfiny, zapewne nie występuje przed osiągnięciem przez żarłacze białe długości ok. 2,2 m. Naukowcy zauważyli, że dieta większych rekinów zawierała więcej tłuszczu; prawdopodobnie chodzi o większe zapotrzebowanie energetyczne związane z migracją. Monitorowanie żarłaczy białych pokazuje, że migrują one sezonowo wzdłuż wschodniego wybrzeża Australii od Queenslad po północną Tasmanię. Zakres ich ruchów zwiększa się z wiekiem. « powrót do artykułu
  15. Anatolia, północny Lewant i Kaukaz odegrały niezwykle ważną rolę w rozwoju złożonych społeczności i kultur epoki miedzi i brązu. Najnowsze genomów 110 osób żyjących w okresie od 7500 do 3000 lat temu pozwoliły lepiej zrozumieć przemieszczanie się ludzi i niesionych przez nich kultur na krótko przed powstaniem pierwszych państw. Historię materialną badanego regionu znamy dość dobrze. Jednak słabo rozumiemy procesy, w wyniku których społeczności rolnicze zorganizowały się w państwa. Nie wiemy, czy proces ten nastąpił przede wszystkim w wyniku wymiany idei czy też jednocześnie dochodziło do wielkich ruchów ludności. Właśnie na tak postawione pytanie chcieli odpowiedzieć badacze z międzynarodowego zespołu naukowego pracujący pod kierunkiem specjalistów z Instytutu Historii Człowieka im. Maxa Plancka. Analizy genomów wykazały istnienie dwóch istotnych wydarzeń oraz dostarczyły dowodów na długodystansowe przemieszczenia się poszczególnych osób. Naukowcy dowiedzieli się, że przed około 8500 lat rozpoczął się proces genetycznego mieszania populacji Anatolii i południowego Kaukazu. Powstała wyjątkowa mieszanka genetyczna, która stopniowo rozprzestrzeniła się po całym regionie. Ta stopniowa zmiana profilu genetycznego mieszkańców całego regionu jest widoczna tysiące lat później od północno-centralnej po wschodnią Anatolię. Zwykle zachowanie ciągłości genetycznej wskazuje, że populacja była mało mobilna. Jednak naukowcy uważają, że w tym przypadku było inaczej. Ich zdaniem rozprzestrzenianie się genów z północnej i centralnej Anatolii po południe Kaukazu i góry Zagros wskazuje na mobilną populację, której geny mieszały się w Anatolii. Johannes Krause z Instytut Maxa Plancka mówi, że wskazuje to, iż w Azji Zachodniej dochodziło do genetycznego mieszania się ludzi i rozwoju społeczno-kulturowego, zanim jeszcze tamtejsi mieszkańcy pozostawili nam archeologiczne dowody zachodzenia takiego procesu. Tymczasem w północnym Lewancie, w przeciwieństwie do Anatolii, doszło do napływu nowych populacji. Odkryliśmy, że skład genetyczny populacji epoki brązu w takich miastach jak Alalach i Ebla na południu dzisiejszej Turcji i północy Syrii był inny niż populacji wcześniejszych. Zauważyliśmy istnienie subtelnych zmian genetycznych, które wskazują na wpływ grup z zewnątrz, wyjaśnia główna autorka badań, Eirini Skourtanioti z Instytutu Maxa Plancka. Najnowsze badania wniosą cenny wkład w dyskusję dotyczącą ruchów ludności pomiędzy III a II tysiącleciem przed Chrystusem. Obecnie obowiązują dwa główne poglądy. Jeden z nich mówi o stopniowo zwiększającej się liczbie kontaktów regionalnych, natomiast zwolennicy drugiego z poglądów twierdzą, że ruchy ludności w tamtym czasie były związane z potężną, trwającą 300 lat suszą, która miała miejsce około 4200 lat temu. Dowody archeologiczne wskazują, że w tym czasie opuszczona została dolina rzeki Chabur, a zabytki pisane mówią o migracji Amorytów (pochodzących prawdopodobnie z Półwyspu Arabskiego) i Hurytów (wywodzili się z Wyżyny Armeńskiej). Nowe geny w regionie Alalach i Ebly pochodziły – na co wskazują dowody archeologiczne – z Mezopotamii, jedna dotychczas nie udało się tego jednoznacznie potwierdzić. Badacze znaleźli dowody nie tylko na długoterminową zmianę genetyczną w skali całego regionu i całych populacji, ale też na przemieszczanie się poszczególnych osób na dalekie odległości. Profil genetyczny kobiety pochowanej w Alalach jest najbardziej podobny do genomu mieszkańców Azji Centralnej z epoki brązu. Zmarłą znaleziono na dnie studni, która była w tym czasie użytkowana. Zafascynowała mnie historia „pani ze studni”, przyznaje Philipp Stockhammer. To kobieta, która przebyła wielką odległość. Ze źródeł pisanych wiemy o kobietach, które w tym czasie przemierzały Azję Zachodnią, bardzo często ze swoimi małżonkami. Jednak tutaj mamy do czynienia z kobietą z Azji Centralnej. To dla nas zagadka. Obecnie dostępne narzędzia badawcze nie pozwalają nam stwierdzić, jaką drogą ta kobieta lub jej przodkowie dostali się z Azji Centralnej na północ Lewantu. Czy została zmuszona do opuszczenia swoich stron rodzinnych? Czy kobieta wpadła do studni przypadkiem czy została zamordowana? « powrót do artykułu
  16. Historia rozprzestrzeniania się ludzi po kuli ziemskiej wciąż jest pełna tajemnic, niejasności, sprzecznych interpretacji, niepełnych danych. Jerome E. Dobson z Kansas University oraz Giorgio Spada i Gaia Galassi z Uniwersytetu w Urbino postanowili pomóc archeologom i antropologom w określeniu miejsc, w których należy szukać nieznanych dotychczas śladów bytności człowieka. Skupili się przy tym na „globalnych przewężeniach”, kluczowych punktach dla migracji. Globalne przewężenia to istotne węzły w sieciach geograficznych i polityczne punkty styku, które są obecnie kontrolowane przez państwa. Dzisiaj są one miejscami wciąż nawracających konfliktów, czytamy w artykule Global Choke Points May Link Sea Level and Human Settlement at the Last Glacial Maximum opublikowanym na łamach Geographical Review. Dobson, Spada i Galassi wybrali dziewięć takich punktów i postanowili sprawdzić, jak wyglądały one przed około 20 000 lat w szczycie ostatniego zlodowacenia. Te punkty to Cieśnina Beringa, Przesmyk Panamski, Bosfor i Dardanele, Gibraltar, cieśniny Sycylijska i Mesyńska, Przesmyk Sueski, Bab al Mandab, Cieśnina Malakka oraz Cieśnina Ormuz. Uczeni sprawdzali, w jaki sposób wyglądały one w czasie, gdy znacznie więcej wody niż obecnie było związanej w postaci lodu. Podczas maksimum ostatniego zlodowacenia poziom oceanów był o 125 metrów niż obecnie. Po zakończeniu epoki lodowej pod wodą znalazły się obszary o łącznej powierzchni Ameryki Południowej", mówi profesor Dobson, emerytowany prezes Amerykańskiego Towarzystwa Geograficznego. Na terenach tych, obecnie znajdujących się dziesiątki metrów pod wodą, mogły np. znajdować się osady i porty. Pamiętajmy, że już 11 000 lat temu ludzie wznieśli monumentalne kamienne Göbekli Tepe. A dowodem na to, że ludzie byli zdolni do odbywania dalekich podróży morskich niech będzie chociażby zasiedlenie Australii, które mogło mieć miejsce już 65 000 lat temu. Wydaje się, że neandertalczycy transportowali morzem narzędzia z lądu na Wyspy Jońskie. Skoro tak, nie można wykluczyć, że tysiące lat później handel morski był jeszcze bardziej rozwinięty. Uczony od dawna postuluje przeprowadzenie badań terenów utraconych na rzecz oceanów i sądzi, że dobrym początkiem będzie zbadanie „globalnych przewężeń”. Przypomina, że nie tak dawno niemal nie doszło do konfliktu zbrojnego pomiędzy USA a Iranem na tle żeglugi w cieśninie Ormuz. Popatrzmy na Kanał Sueski i rolę, jaką odegrał on w czasie Kryzysu Sueskiego w 1956 i wojny sześciodniowej w 1967 roku. Globalne przewężenia, szczególnie cieśniny, to punkty zapalne, mówi uczony. Jeden z największych sporów dotyczących ludzkich migracji jest ten o pojawienie się człowieka w obu Amerykach. Tymczasem badania Dobsona, Spady i Galassi doprowadziły do pojawienia się całkowicie nowej hipotezy dotyczącej drogi migracji z Syberii do Ameryki Północnej. Odkryli oni bowiem liczne nieznane dotychczas wyspy, które mogły pomóc ludziom w przedostaniu się do Ameryki. Obecnie w Cieśninie Beringa istnieje tylko kilka wysp. Jednak podczas maksimum ostatniego zlodowacenia było ich całe mnóstwo. Zaczęły pojawiać się już 30 000lat temu, a ludzie prawdopodobnie żyli na Syberii przed 30-40 tysiącami lat. Wyspy tej zaczęły pojawiać się od zachodu na wschód, a potem zatonęły od zachodu na wschód. Pierwsze z tych wysp były na tyle blisko lądu, że mieszkańcy Syberii mogli widzieć je z brzegu. Ludzi mogło do nich ciągnąć. A gdy już się tam dostali, okazało się, że widać kolejne wyspy i kolejne. Więc ludzie przemieszczali się coraz dalej. A potem, gdy wyspy zaczęło zalewać, musieli przechodzić na następne wyspy i w końcu zostali zmuszeni do przejścia na nowy kontynent, stwierdza Dobson. Podobne drogi mogły istnieć na Morzu Śródziemnym. Przesmyk Sueski, znajdujący się pomiędzy Morzem Śródziemnym a Morzem Czerwonym był trzykrotnie dłuższy niż przed zbudowaniem Kanału Sueskiego. Suchą stopą można było wówczas przejść całą dzisiejszą Zatokę Sueską. Była to najkrótsza droga pomiędzy Morzem Czerwonym a Śródziemnym. Po ustąpieniu zlodowacenia, gdy poziom mórz i oceanów się podniósł drogę tą zastąpiła trasa zachodnia od Foul Bay do I katarakty i wzdłuż Nilu do Morza Śródziemnego. Niektóre części Foul Bay mogły być zdatne do osadnictwa nawet 7000 lat temu, zaledwie na 2300 lat przed zbudowaniem przez Egipcjan ich pierwszej wielkiej struktury, piramidy Dżosera, czytamy w artykule. Drugą taką drogą w basenie Morza Śródziemnego była trasa przez Bosfor i Dardanele. Obecnie mamy tam 300 kilometrów morza, jednak w szczycie zlodowacenia był to przeważnie suchy ląd, którego 1/3 powierzchni zajmowało głębokie jezioro znajdujące się obecnie pod Morzem Marmara. Obecnie, zdaniem badaczy, należy tam szukać śladów zatopionych siedlisk ludzkich, które mogły istnieć na zachód od obecnego ujścia Dardaneli oraz na wschodnich i zachodnich krańcach Morza Marmara. Warto też bliżej przyjrzeć się cieśninom Sycylijskiej i Messyńskiej. Podczas maksimum zlodowacenia Morze Śródziemne niemal zostało przeciętne na pół. Obie cieśniny mają obecnie około 150 kilometrów szerokości, wówczas było to nieco ponad 50 kilometrów. W tym czasie istniało tam wiele zatopionych obecnie wysp i nadbrzeżnych równin. A wszystko w okolicy znanej z wczesnego osadnictwa. Niedawno na głębokości 40 metrów znaleziono tam rzeźbiony monolit, wskazujący, że ludzie mieszkali tam przed 10 000 lat. Naukowcy przyjrzeli się też Przesmykowi Panamskiemu i stwierdzili, że w czasie maksymalnego zasięgu zlodowacenia miał on 180 kilometrów szerokości. Od tamtego czasu ocean zabrał w tym miejscu około 100 kilometrów lądu. Ludzie przemieszczający się pomiędzy kontynentami mogli przechodzić i osiedlać się w miejscach, które obecnie znajdują się pod wodą. Jeśli zaś chodzi o Gibraltar, to jego obecna szerokość, 14 kilometrów, była podobna do tej sprzed tysięcy lat, wynoszącej 10 kilometrów. Możliwość przebycia Cieśniny była więc podobna do dzisiejszej. Z wyjątkiem ewentualnej zmiany w prędkości prądów morskich. Zarówno Morze Czerwone jak i Bab al Mandab, cieśnina łączącą je z Oceanem Indyjskim, bardzo silnie reagują na zmiany poziomu oceanów. W czasie maksymalnego zlodowacenia głębokość tej cieśniny wynosiła około 7 metrów, a szerokość od 3 do 5 kilometrów, zatem znacznie mniej niż obecne 25 kilometrów. Nie miało to jednak znaczenia dla możliwości jej przebycia, z wyjątkiem różnicy w prędkości prądów. Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja w Cieśninie Ormuz. Przed 20 000 laty wraz z całą Zatoką Perską stanowiła suchy ląd, przez który płynęły Eufrat i Tygrys. Cały transport towarów i ludzi mógł odbywać się po lądzie lub rzekami. Podobnie wyglądała Cieśnina Malakka. Obecnie na swoim wschodnim krańcu ma ona nie więcej niż 30 metrów głębokości, a w wielu miejscach pomiędzy wyspami głębokość nie przekracza 3 metrów. Przez tysiące lat po i przed maksimum zlodowacenia, był to ląd, który można było przebyć suchą stopą. Wszystkie tereny pomiędzy Azją, Borneo, Jawą i Sumatrą łączył ląd. Masa lądowa była tak rozległa, że najkrótsza droga morska pomiędzy Tajwanem a Sri Lanką liczyła sobie ponad 9000 kilometrów, dzisiaj jest to mniej niż 6000 kilometrów. Zmiany poziomu oceanów drastycznie zmieniły siedem z dziewięciu badanych przez nas globalnych przewężeń i wpłynęły na regionalne oraz globalne możliwości transportowe. Podczas maksimum zlodowacenia potencjał transportu drogą morską był znacznie mniejszy niż obecnie, co oznaczało obecność większych mas lądowych i możliwość dotarcia po lądzie do większych obszarów. Jedynie dwa globalne przewężenia – Gibraltar i Bab al Mandab – niemal się nie zmieniły. Podsumowując, Gibraltar, Cieśnina Sycylijska i Bab al Mandab były otwartymi drogami morskimi, a cieśniny Beringa, Ormuz i Malakka były suchym lądem. Z kolei Przesmyk Panamski i Przesmyk Sueski były znacznie szersze niż obecnie, czytamy w podsumowaniu pracy. « powrót do artykułu
  17. Bifidobacteria - bakterie mikrobiomu - akumulują się w guzach nowotworowych i zwiększają skuteczność immunoterapii u myszy. Wyniki, które opisano na łamach Journal of Experimental Medicine (JEM), sugerują, że w przyszłości leczenie chorych onkologicznie tymi bakteriami może zwiększyć ich reakcję na terapię przeciwciałami anty-CD47. Obecność CD47 na komórkach nowotworowych hamuje ich fagocytozę. Hamowanie tego białka mogłoby pozwolić układowi odpornościowemu pacjenta zaatakować i zniszczyć guz. Obecnie przeciwciała anty-CD47 są testowane w ramach licznych testów klinicznych. Badania na myszach laboratoryjnych dawały jednak mieszane rezultaty: niektóre gryzonie reagowały na terapię, inne nie. By ustalić, czy skuteczność terapii zależy od mikrobiomu jelitowego myszy, naukowcy UT Southwestern i Uniwersytetu w Chicago posłużyli się myszami typu dzikiego z 2 instytucji: Jackson Laboratory (Jax) i Taconic Biosciences (Tac); wcześniej zauważono, że mają one unikatową mikroflorę jelitową, która przyczynia się do unikatowych sygnatur immunologicznych. Amerykanie zaobserwowali, że myszy Jax z guzem reagowały na blokadę CD47, a myszy Tac nie. Chcąc ustalić, czy reakcja na immunoterapię anty-CD47 zależy do mikroflory jelitowej, naukowcy kohodowali wszystkie zwierzęta przez 3 tygodnie. Okazało się, że później obie grupy podobnie odpowiadały na blokadę CD47. To pokazuje, że transfer bakterii komensalnych od myszy reagujących (Jax) - oralnie albo przez kontakt fizyczny - pozwala uzyskać reakcje przeciw guzowi u gryzoni wcześniej niereagujących. W kolejnym etapie eksperymentu przed zaszczepieniem guza myszom Jax i Tac podano koktajl z antybiotyków. Stwierdzono, że myszy Jax nie reagowały na terapię anty-CD47. By w jeszcze inny sposób potwierdzić znaczenie mikrobiomu, Amerykanie wykorzystali myszy nieposiadające flory bakteryjnej, tzw. myszy akseniczne (ang. germ free mice, GF). One także nie reagowały na terapię przeciwciałami anty-CD47. Podanie antybiotyków wpływało na społeczności bakteryjne z różnych części organizmu. Antynowotworowa skuteczność immunoterapii anty-CD47 bazuje zaś na niemal całkowitej blokadzie CD47 w mikrośrodowisku guza (chodzi o wyłączenie oddziaływań systemowych i ograniczenie ich do mikrośrodowiska guza). By określić lokalizację antynowotworowych oddziaływań bakterii wchodzących w interakcję z blokadą CD47, zespół podawał więc niewielkie dawki antybiotyków bezpośrednio do tkanki guza. Doguzowe iniekcje zmniejszały skuteczność terapii anty-CD47 u reagujących wcześniej myszy. Bifidobacteria migrują do guzów i aktywują szlak zależny od STING (STING, od ang. stimulator of interferon genes, to białko stymulujące geny interferonu). Skutkuje to produkcją cząsteczek sygnałowych i aktywacją komórek odpornościowych. W połączeniu z terapią anty-CD47 te aktywowane komórki mogą atakować i niszczyć otaczający guz. Ekipa podkreśla, że gdy u myszy niereagujących zastosowano suplementację bifidobakteriami, leczenie anty-CD47 stało się skuteczne. Warto przypomnieć, że wcześniejsze badania zademonstrowały, że Bifidobacteria wpływają korzystnie na chorych z wrzodziejącym zapaleniem jelita grubego. Nasze studium pokazuje, że kolonizując guz, specyficzni reprezentanci mikrobiomu jelitowego zwiększają przeciwnowotworową skuteczność terapii anty-CD47. Podanie specyficznych gatunków bakterii albo ich opracowanych w laboratorium wersji może być nową strategią modulowania różnych [form] immunoterapii - podkreśla Yang-Xin Fu. Nasze wyniki otwierają nową ścieżkę badań nad wpływem bakterii z guzów. Mogą pomóc w wyjaśnieniu, czemu niektórzy pacjenci nie reagują na immunoterapię - podsumowuje Ralph R. Weichselbaum. « powrót do artykułu
  18. Radar US National Weather Service zarejestrował gigantyczne stado ptaków, migrujących z Ameryki Południowej. Przelatująca nad Florydą grupa miała co najmniej 145 kilometrów średnicy. Każdego roku pomiędzy Ameryką Północną a Południową przemieszczają się olbrzymie liczby ptaków. Cornwell University przygotował animację pokazującą migracje 118 gatunków. Niektóre rozpoczynają swoją podróż już w lutym, a największy ruch na niebie panuje w marcu i kwietniu. Na animacji możemy na przykład zobaczyć jak biegus białorzytny wyrusza w lutym z Patagonii by pod koniec czerwca dotrzeć do północnych wybrzeży Zatoki Hudsona, a już kilka tygodni później udaje się w drogę powrotną i w grudniu znowu jest w Patagonii. Równie imponującą migracją może poszczycić się biegus płowy, przemieszczający się co roku pomiędzy Urugwajem a Alaską i z powrotem. Niektóre z migrujących ptaków docierają do Jukatanu i na Kubę, gdzie czekają na korzystne wiatry, które ułatwią im dalszą migrację. Stado, które zaobserwowano na radarach, wyruszyło dzień wcześniej z Kuby, a przed świtem wylądowało na Florydzie. Zarejestrowanie stada ptaków przez radar meteorologiczny było możliwe dzięki odpowiednim warunkom atmosferycznym. Nad nami utworzyła się stabilna warstwa powietrza, które odbijało sygnał radaru bliżej ziemi. Przez to był on w stanie rejestrować niżej znajdujące się obiekty, wyjaśnia meteorolog Kate Lenninger. Przyszłość ptaków w Ameryce Północnej jest niepewna. Dwa przeprowadzone niedawno badania wykazały, że od roku 1970 liczebność ptaków na tym kontynencie spadła aż o 3 miliardy, czyli o 29%. Jedną z przyczyn tego spadku jest niszczenie habitatów przez ludzi. Zmiany klimatyczne mogą być kolejnym problemem, gdyż mogą one niekorzystnie wpłynąć na wzorce migracji tych zwierząt. Specjaliści obawiają się na przykład, że orzeł przedni może nie być w stanie zmienić wzorca migracji i nie dostosuje go do wcześniej nadchodzącej wiosny. Tymczasem to wiosną wykluwają się młode, które jesienią powinny uzyskać pełną niezależność od rodziców. « powrót do artykułu
  19. W Cieśninie Mesyńskiej, która oddziela Sycylię od Kalabrii, zaobserwowano 3 orki. To pierwsza taka sytuacja. Wg ekspertów, mamy do czynienia z tym samym stadem z Islandii, które wcześniej w grudniu widziano u północno-zachodnich wybrzeży Włoch. Wiele wskazuje na to, że ssaki pobiły rekord długości migracji. Dwudziestego siódmego grudnia rybak Simone Vartuli sfilmował orki pływające przy jego statku. Najpierw zauważył wystające z wody charakterystyczne płetwy grzbietowe. Gianmarco Arena, który był wtedy z Vartulim, przyznał, że z początku był mocno przestraszony. [Ostatecznie] to zwierzęta 2-krotnie większe od łodzi. Stado 5 orek pojawiło się w okolicach portu w Genui na początku grudnia. Biolodzy morscy zidentyfikowali je jako pochodzące z oddalonej o ponad 5200 km Islandii. To pierwszy w historii badania tego gatunku przypadek orek migrujących między Islandią a Włochami - uważają specjaliści ze stowarzyszenia Orca Guardians Iceland i dodają, że zgodnie z ich wiedzą, to jedna z najdłuższych odnotowanych dotąd tras "orczych" migracji. Początkowo w stadzie znajdowało się mniej więcej roczne cielę. Niestety, zmarło w okolicach Genui. Na nagraniu udostępnionym przez straż wybrzeża widać matkę pływającą z ciałem młodego. Samica porzuciła je dopiero po kilku dniach. Prawdopodobieństwo, że orki z Cieśniny Mesyńskiej to to same walenie, które widziano w Genui, jest duże. By mieć [jednak] pewność, musimy dysponować wyraźnymi zdjęciami - wyjaśnia dr Clara Monaco, dyrektorka naukowa stowarzyszenia ekoturystycznego Marecamp. Cieśninę Mesyńską i Genuę dzieli odległość ok. 800 km, jednak wg Istituto Tethys ONLUS, to jak najbardziej możliwe, że stado pokonało tę trasę w ciągu tygodnia. Nadal nie wiadomo, czemu walenie podjęły tak długą migrację. Zobaczymy, czy orki tu zostaną, czy wrócą na północ. Dr Monaco tłumaczy, że stado mogło wpłynąć do Morza Śródziemnego i pokonać Gibraltar, by polować, trudno jednak powiedzieć, czemu pozostało.     « powrót do artykułu
  20. W ubiegłym roku naukowcy ogłosili, że żuchwa H. sapiens i narzędzia znalezione w 2002 roku w izraelskiej jaskini Misliya liczą sobie 177-194 tysięcy lat. Wskazuje to, że człowiek współczesny opuścił Afrykę wcześniej, niż dotychczas przypuszczano. Zagadką pozostaje jednak jak, dlaczego, ile razy i jaką drogą człowiek współczesny opuścił Czarny Ląd. W najnowszym numerze Proceedings of the National Academy of Sciences (PNAS) amerykańscy i izraelscy klimatolodzy i specjaliści nauk o Ziemi zaprezentowali dowody, iż letnie monsuny z Azji i Afryki pojawiały się na Bliskim Wschodzie już co najmniej 125 000 lat temu. Mogły więc otworzyć korytarz, którym H. sapiens wyszedł z Afryki. Prawdopodobny czas pojawienia się monsunów na Bliskim Wschodzie koreluje z cyklicznymi niewielkimi zmianami orbity Ziemi, które zwiększyły opady w tym regionie. Za bardziej intensywnymi opadami mogło pójść pojawienie się bogatszej szaty roślinnej, która wspomagała migracje ludzie i zwierząt. To może być ważna wiadomość dla ekspertów badających, jak, dlaczego i kiedy człowiek współczesny zaczął migrować z Afryki, mówi Ian Orland z University of Wisconsin-Madison. Wschodnia część Morza Śródziemnego to ważne wąskie gardło dla migracji z Afryki. Jeśli nasze dane są prawidłowe, to 125 000 lat temu, a zapewne również i w innych okresach mogły przez cały rok pojawiać się bardziej stałe deszcze, które zwiększały szanse na migracje, dodaje. Od czasów, gdy ludzie zapisują informacje o pogodzie wiemy, że na obszarach obejmujących dzisiejsze Izrael, Syrię, Liban, Jordanię i Palestynę zimy były wilgotne, a lata suche i gorące. Dawniej te suche i upalne lata poważnie utrudniały przemieszczanie się ludzi. Dotychczas jednak naukowcy mieli problemy z odtworzeniem pogody w czasach prehistorycznych. Badania pyłków roślin, osadów w miejscach dawnych jezior czy osadów z Morza Martwego oraz modele klimatyczne sugerowały, że czasami w regionie tym mogły występować wilgotne pory letnie. Orland i jego koledzy przyjrzeli się naciekom jaskiniowym w izraelskiej jaskini Soreq. Powstają one gdy do jaskini przedostaje się woda, z której wytrąca się kalcyt. W wodzie rozpuszczone są izotopy różnych pierwiastków, a ich badania mogą nam zdradzić czas i warunki formowania się nacieków. Wśród tych izotopów szczególnie interesujące się dwa izotopy tlenu – lekki 16O i ciężki 18O. W czasach współczesnych woda przyczyniająca się do powstawania nacieków zawiera oba izotopy, z czego lekki 16O jest dostarczany głównie podczas zimowych opadów deszczu. Naukowcy wykorzystali wyspecjalizowany mikropróbnik jonowy do zbadania stosunku 16O do 18O w dwóch naciekach liczących sobie 125 000 lat. Jednocześnie Feng He z Nelson Institute for Environmental Studies Cener for Climatic Research wykorzystywał modele klimatyczne do zbadania, jak zmieniała się roślinność Ziemi w ciągu ostatnich 800 000 lat. Już badania sprzed kilku lat sugerowały, że około 125 000 lat temu i około 105 000 lat temu klimat Bliskiego Wschodu był bardziej wilgotny, a pomiędzy tymi okresami przypominał on klimat obecny. Uzbrojony w tę wiedzę He mógł bardziej szczegółowo przyjrzeć się interesującym okresom. Jego modele wykazały, że w tym czasie monsuny powinny przesunąć się na północ. Z modeli wynikało, że niesione przez nie letnie opady były tak intensywne, iż niemal dwukrotnie zwiększyły ilość wody spadającej w ciągu roku. Jeśli to prawda, to stosunek 16O do 18O w porze letniej powinien być podobny, jak w porze zimowej. Znalazło to potwierdzenie w badaniach izotopów prowadzonych przez zespół Orlanda, które wykazały, że 125 000 i 105 000 lat temu opady w lecie były równie intensywne co w zimie. Jako, że takie zmiany zachodzą co mniej więcej 20 000 lat, to również przed 177 000 lat Bliski Wschód mógł doświadczać okresu znacznie zwiększonych opadów w porze letniej, które mogły pozwolić H. sapiens na wyjście z Afryki. Migracje ludzi z Afryki następowały falami, co jest zgodne z naszą hipotezą, że za każdym razem, gdy Ziemia jest bliżej Słońca, letni monsun jest silniejszy i powstaje klimatyczne okno, które było okazją do migracji z Afryki, mówi He. « powrót do artykułu
  21. Problemy z dotarciem do rynku zbytu, a później również zagrożenie związane z zmianami politycznymi przyczyniło się do emigracji garncarzy ok. 1200 r. p.n.e. z wyspy Egina (niedaleko Aten) na północ w głąb lądu, w region Zatoki Eubejskiej – ustalił polski archeolog dr Bartłomiej Lis. W ostatnich latach archeolodzy sięgają chętnie po różnego rodzaju nowoczesne metody, by śledzić pradziejowe migracje - stosują analizy DNA czy izotopów strontu, zawarte w szczątkach ludzi. Korzystając z bardziej klasycznych metod, udało mi się rzucić światło na przemieszczanie się garncarzy w starożytnej Grecji już ok. 3200 lat temu – przekonuje w rozmowie z PAP dr Bartłomiej Lis, który swoje badania realizuje w Szkole Brytyjskiej w Atenach w ramach grantu uzyskanego dzięki unijnemu programowi Marie Skłodowska-Curie Actions. Z jego analiz wynika, że garncarze z wyspy Egina (niedaleko Aten) ok. 1200 r. p.n.e. opuścili swe siedziby i rozpoczęli produkcję charakterystycznych naczyń do gotowania w wielu miejscach rozsianych wzdłuż Zatoki Eubejskiej na północ od Eginy. Swój wniosek dr Lis wyciągnął na podstawie drobiazgowej analizy naczyń ceramicznych pod kątem sposobów ich wytworzenia – od momentu pozyskania gliny i jej przygotowania, aż po wypalenie naczyń. Dzięki temu poznałem sposób wyrabiania naczyń na Eginie i byłem w stanie porównać te naczynia z tym występującymi w innych regionach Grecji – opowiada naukowiec. Okazało się, że garncarze pracujący na wyspie Egina wykonywali swe naczynia w sposób bardzo odmienny od innych garncarzy działających w tym samym czasie na terenie Grecji. Odmienność ta dotyczyła zarówno sposobu budowania ścianek naczynia, bez użycia koła garncarskiego, jak również innych szczegółów produkcji. Poza tym, garncarze z Eginy mieli zwyczaj znakowania swoich wyrobów, co zapewne związane było z wspólnym użytkowaniem pieców garncarskich, lecz mogło także stanowić ich znak rozpoznawczy. To właśnie te obserwacje doprowadziły do zidentyfikowania w wielu miejscach wzdłuż zatoki Eubejskiej, czyli korytarza wodnego wiodącego z Aten i zatoki Sarońskiej na północ, tych samych charakterystycznych naczyń, ale wykonanych z mas ceramicznych odmiennych niż te stosowane na Eginie – powiedział dr Lis. Analiza mas ceramicznych została pogłębiona przez wykorzystanie petrografii, techniki zapożyczonej z geologii, w której specjalizuje się Laboratorium Fitch przy Szkole Brytyjskiej, gdzie dr Lis poznawał tajniki tej metody pod okiem dyrektorki laboratorium, dr Evangelii Kiriatzi. Petrografia pozwala zarówno na ustalenie pochodzenia naczyń, jak i lepsze zrozumienia technik ich wytworzenia. Polski naukowiec podkreśla, że oba aspekty miały kluczowe znaczeniu dla powodzenia jego projektu. Naukowiec uważa, że egineccy garncarze opuścili wyspę w co najmniej dwóch etapach na przestrzeni kilku dziesięcioleci. Z kolei duże zróżnicowanie wykorzystanych mas garncarskich wyraźnie wskazuje na pozyskiwanie surowca z różnych miejsc i tym samym produkcję naczyń typowych dla wyspy Egina w wielu lokalizacjach wzdłuż zatoki Eubejskiej. Pierwszy etap migracji mógł wynikać z problemów ze zbytem wytworzonych naczyń. W tym okresie obserwujemy załamanie w handlu ceramiką, które zapewne dotknęło też garncarzy z Eginy. Sezonowe wędrówki mogły być sposobem na wzięcie losu we własne ręce – przypuszcza archeolog. Z kolei drugi etap, według badacza, był związany ze zmianą siedzib garncarzy na stałe, co miało być efektem zmian ekonomiczno-politycznych około roku 1200 p.n.e. Wówczas Egina, a także jej bezpośrednie okolice, nie były bezpiecznym miejscem do życia. Wiele z kwitnących wcześniej osad opustoszało, a ludzie najwyraźniej przenieśli się do bardziej bezpiecznych rejonów. Właściwie jedynym śladem tych przemieszczeń są naczynia wytworzone przez garncarzy, którzy byli częścią tych migracji – podkreśla dr Lis. Naukowcowi nie udało się jednoznacznie rozstrzygnąć kwestii płci wytwórców ceramiki na Eginie. Zarówno specjalizacja widoczna w produkcji naczyń do gotowania, jak i fakt ich wędrownej wytwórczości, której według źródeł etnograficznych nigdy nie podejmowały się kobiety, sugeruje jednak, że byli to mężczyźni – sugeruje naukowiec. « powrót do artykułu
  22. Kamienne narzędzia i inne artefakty znalezione na stanowisku Cooper's Ferry w zachodnim Idaho sugerują, że ludzie żyli w tej okolicy już 16 000 lat temu, zatem o ponad 1000 lat wcześniej niż sądzono. To jedne z najstarszych dowodów na pobyt człowieka w Ameryce Północnej. Odkrycie potwierdza hipotezę mówiącą, że początkowa migracja na teren Ameryk odbywała się wzdłuż wybrzeży Pacyfiku, a nie przez wolne od lodu korytarze wewnątrz kontynentu, mówi główny autor badań, profesor Loren Davis z Oregon State University. Stanowisko Cooper's Ferry znajduje się na brzegu rzeki Salmon, która jest jednym z dopływów basenu rzeki Columbia. Dla ludzi przemieszczających się na południe wzdłuż wybrzeży Pacyfiku rzeka Columbia była pierwszym wolnym od lodu miejscem, w którym z łatwością mogli wędrować i przemieszczać się łodziami. Korytarz stworzony przez Columbię był pierwszą drogą umożliwiającą odejście od wybrzeża Pacyfiku w głąb lądu. Czas i miejsce pojawienia się artefaktów na stanowisku Cooper's Ferry jest zgodne z hipotezą o wczesnej pacyficznej drodze migracji i najłatwiej można je w ten sposób wyjaśnić, mówi Davis. Cooper's Ferry znajduje się w miejscu, gdzie Rock Creek wpada do Salmon River. Indianie z plemienia Nez Perce znają to miejsce jako starożytną miejscowość Nipehe. Davis prowadzi tam wykopaliska od lat 90. Wspólnie z US Bureau of Land Management założył tam letnią szkołę archeologiczną do której od 2009 roku każdego lata przybywają studenci i pomagają w wykopaliskach. Dotychczas znaleziono tam setki artefaktów, w tym kamienne narzędzia i fragmenty kości. Są też ślady paleniska i miejsca obróbki żywności oraz zagłębienia związane z innymi czynnościami domowymi. W ubiegłym roku archeolodzy dotarli do najniższej warstwy, datowanej na 15–16 tysięcy lat temu. Wcześniej najstarsze znalezione tu artefakty pochodziły sprzed 13 000 lat, a najstarsze ślady świadczące o pobycie ludzi w Amerykach liczą sobie 14 000 lat. Przeprowadziliśmy tutaj wiele badań radiowęglowych i wiemy, że badane przez nas właśnie warstwy liczą sobie od 14 do 16 tysięcy lat, mówi Davis. Hipoteza o wolnym od lodu korytarzu, którym ludzie mogli wędrować w głąb Ameryki Północnej mówi, że korytarz taki otworzył się być może już 14 800 lat temu. Teraz mamy dowody, że ludzie byli w Idaho na długo przed otwarciem się korytarza. To zaś dowodzi, że ludzie poruszali się wzdłuż pokrytych lodem wybrzeży Pacyfiku, dodaje uczony. Najstarsze artefakty znalezione w Cooper's Ferry są bardzo podobne do starszych artefaktów z północno-zachodniej Azji, przede wszystkim z Japonii. Davis nawiązał więc współpracę z japońskimi uczonymi i mają zamiar wspólnie porównać artefakty. « powrót do artykułu
  23. Piecuszek (Phylloscopus trochilus yakutensis) jest rekordzistą długości migracji w kategorii wagowej ptaków 10-g. Okazuje się bowiem, że pokonuje co najmniej 13 tys. km. Naukowcy z Uniwersytetu w Lund współpracowali z kolegami z Magadanu. Badali piecuszki, które latem rozmnażają się w północno-wschodniej Rosji. Do grzbietu 3 samców przymocowano rejestratory, które zapisywały przebieg jesiennej migracji. W kolejnym roku ornitolodzy schwytali piecuszki i ściągnęli dane. Dzięki temu stwierdzono, że z lęgowisk we wschodniej Syberii piecuszki docierają do południowo-zachodniej Azji i wschodnich części basenu Morza Śródziemnego. Stamtąd udają się na zimowiska w Kenii i Tanzanii. W sumie daje to odległość ok. 13 tys. km. Nasze dane pokazały, że piecuszki migrują 13 tys. km, ale nie byliśmy w stanie zmierzyć całego dystansu, bo w rejestratorze wyczerpały się baterie. Moje przypuszczenia są takie, że lecą jeszcze przynajmniej tysiąc kilometrów do południowo-wschodniej Afryki - opowiada prof. Susanne Åkesson. Inne badania wykazały, że są ptaki, które migrując, pokonują jeszcze większe odległości, ale są to większe ptaki, które więcej ważą. Dla porównania: w okresie lęgowym piecuszki ważą 8-9 g, a podczas migracji ok. 10 g. To fascynujące, że są takie małe i migrują co najmniej 13 tys. km w jedną stronę. Dotąd nie było badań, które by pokazywały, że ptaki tych rozmiarów mogą tak daleko lecieć. Jeszcze bardziej imponujące jest to, że wyruszają w taką podróż w 1. roku życia. « powrót do artykułu
  24. Gdy uśpione komórki skóry wchodzą w kontakt z surowicą krwi, wszystkie zaczynają się przemieszczać i rosnąć w tym samym kierunku. Na tej podstawie naukowcy opracowali model, który daje nowy wgląd w mechanizm gojenia ran. W ciągu życia człowiek doznaje ok. 10 tys. urazów: od drobnych przecięć po poważne rany i operacje. W większości przypadków wszystko się goi bez problemu, ale w niekiedy proces nie zachodzi prawidłowo i rany stają się chroniczne. Z taką sytuacją mamy do czynienia np. w otyłości czy cukrzycy. Od dawna wiadomo, że krew odgrywa ważną rolę w gojeniu i że różne składowe krwi wyzwalają proces naprawy tkanki po urazie. Autorzy najnowszej publikacji z pisma Nature Communications sprawdzali, co się dzieje z uśpionymi komórkami skóry (keratynocytami), które wejdą w kontakt z krwią (pod nieobecność rany). Okazało się, że surowica wyzwala 2 procesy istotne dla gojenia: spontaniczny ruch (migrację) i wzrost (namnażanie) komórek. Akademicy ze Szpitala Uniwersytetu w Oslo zauważyli też, że podziały komórek są spolaryzowane i zgodne z kierunkiem migracji (cechują się one m.in. przedmitotyczną migracją jądra na przód komórki i asymetrycznym podziałem lizosomów do komórek potomnych). Łącznie oznacza to, że surowca wystarczy, by aktywować uśpione keratynocyty do stanu, w którym się namnażają i migrują (nie trzeba więc, jak wcześniej sądzono, krawędzi rany). Norwegowie oceniali, jak łączność/styczność między komórkami wpływa na ich migrację i wzrost. Stwierdzono, że rozłączone (odrębne) komórki wykonują jedynie losowe indywidualne ruchy, a silne związki międzykomórkowe prowadzą do o wiele mocniej zaznaczonej zbiorowej i skoordynowanej migracji; pokonywane odcinki mierzone są w skali mikro-, a nawet milimetrowej. By lepiej zrozumieć przebieg zdarzeń, prof. Liesbeth Janssen i studentka Marijke Valk z Uniwersytetu Technicznego w Eindhoven (TU/e) opracowały model, który oddaje kształt i ruchy komórek zarówno w obecności, jak i pod nieobecność krwi. Symulacja pokazała np., że wzmożona łączność komórek powoduje, że silniej "równają" one do sąsiadek, co pozwala na kolektywny ruch na stosunkowo dużą skalę. « powrót do artykułu
  25. Migrując po zakończeniu sezonu lęgowego, pingwiny grubodziobe (Eudyptes pachyrhynchus) pokonują tysiące kilometrów (do 2500 km od swojej kolonii). I to w relatywnie krótkim czasie. By dowiedzieć się, gdzie E. pachyrhynchus migrują po sezonie lęgowym na zachodnim wybrzeżu nowozelandzkiej Wyspy Południowej, naukowcy zamontowali nadajniki satelitarne 10 dorosłym samcom i 7 dorosłym samicom. Trasy migracji porównano z opublikowanymi danymi oceanograficznymi, m.in. temperaturą powierzchniową wody i prądami. Znaczniki 9 ptaków emitowały dane do wyruszenia w drogę powrotną, a 5 monitorowało całą migrację. Okazało się, że summa summarum podczas 69-dniowej (8-10-tygodniowej) migracji E. pachyrhynchus pokonują od 3500 do 6800 km. To jedna z najdłuższych odnotowanych do tej pory migracji pingwinów przed pierzeniem. Jak wyliczyli biolodzy z zespołu Thomasa Matterna z Uniwersytetu Otago, ptaki pokonywały 20-80 km dziennie. Przed udaniem się do jednego z dwóch żerowisk - ok. 800 km na południe od Tasmanii lub dalej na południe w pobliże Frontu Subantarktycznego (ang. subantarctic front, SAF) - pingwiny grubodziobe płynęły na południowy zachód. Ptaki, które opuściły obszary lęgowe wcześniej (w listopadzie), płynęły raczej na południe od Tasmanii i średnio ich migracja była o 750 km krótsza. Wg autorów publikacji z pisma PLoS ONE, później (w grudniu) wypływają pingwiny odnoszące sukces reprodukcyjny. By dotrzeć do bardziej oddalonych żerowisk w okolicach SAF, muszą płynąć szybciej. Pingwiny opuszczają Nową Zelandię w czasie, gdy produktywność oceanu jest bliska maksimum. Z tej perspektywy pokonywanie tysięcy kilometrów wydaje się pozbawione sensu. Sądzimy, że to niesamowite zachowanie jest pozostałością po przodkach, którzy nim zasiedlili Nową Zelandię, ewoluowali dalej na południe w regionie subantarktycznym. To mogłoby też wyjaśniać, czemu zasięg lęgowy gatunku skupia się na południowych wybrzeżach Nowej Zelandii [...] - podsumowuje Mattern. « powrót do artykułu
×
×
  • Create New...