Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Opisano antybiotyki, które atakują bakterie w unikatowy, niespotykany dotąd sposób. Wg naukowców z McMaster University, są one obiecującymi kandydatami klinicznymi do walki z lekoopornymi infekcjami. Nowo odkryta korbomycyna (ang. corbomycin) i znana nieco wcześniej komplestatyna (ang. complestatin) wykazują niespotykany sposób zabijania bakterii: blokują funkcje ściany bakteryjnej, a konkretnie hamują reorganizację peptydoglikanu. Podczas testów stwierdzono, że należące do antybiotyków glikopeptydowych korbomycyna i komplestatyna skutecznie zmniejszają miano bakterii w mysim modelu skórnego zakażenia metycylinoopornym gronkowcem złocistym (MRSA, od ang. methicillin-resistant Staphylococcus aureus). Antybiotyki takie jak penicylina zabijają bakterie, hamując syntezę ściany komórkowej, zaś antybiotyki, których działanie opisano na łamach Nature, robią coś odwrotnego - nie dopuszczają do rozłożenia ściany, a ma to krytyczne znaczenie dla podziałów - wyjaśnia Beth Culp, doktorantka z McMaster University. [...] Jeśli całkowicie zablokuje się rozpuszczanie ściany, przypomina to uwięzienie. Podczas badań ekipa przyglądała się drzewu filogenetycznemu genów biosyntezy (zwracając przy tym uwagę na brak znanych prognostyków oporności). Chodziło o wytypowanie antybiotyków glikopeptydowych promieniowców, cechujących się innym mechanizmem atakowania bakterii. Dywagowaliśmy, że jeśli geny odpowiadające za produkcję tych antybiotyków są inne, może związki te również inaczej zabijają mikroorganizmy - opowiada Culp. Autorzy raportu potwierdzili, że nowe antybiotyki oddziałują na ścianę komórkową, posługując się technikami obrazowania komórki. Wykazaliśmy, że wiążąc się z peptydoglikanem, korbomycyna i komplestatyna blokują działanie autolizyn; są one ważnymi hydrolazami, koniecznymi dla modyfikacji/reorganizacji ściany podczas wzrostu. « powrót do artykułu
  2. Na North Carolina State Univeristy powstała nowa technika ochrony elektroniki przed promieniowaniem jonizującym. Jest ona tańsza od istniejących metod, a składnikiem, który zapewnił jej sukces jest... rdza. Dzięki naszej technice można albo zatrzymać tyle samo promieniowania co wcześniej, obniżając wagę osłon o 30% lub więcej, albo też zachować zachować wagę osłon, ale zatrzymać o co najmniej 30% więcej promieniowania, mówi współautor badań profesor Rob Hayes. Promieniowanie jonizujące może uszkodzić urządzenia elektroniczne lub powodować, że będą nieprawidłowo działały. Dlatego też elektronika narażona na takie promieniowanie, jak na przykład podzespoły pracujące w przestrzeni kosmicznej, jest chroniona specjalnymi osłonami. Waga jest bardzo ważnym czynnikiem branym pod uwagę przy projektowaniu urządzeń mających trafić poza Ziemię. Najczęściej w formie osłon wykorzystuje się aluminium, będące kompromisem pomiędzy wagą a poziomem oferowanej ochrony. Nowa technika polega na wymieszaniu sproszkowanego tlenku metalu, rdzy, z polimerem i wyprodukowanie z tego osłony. Sproszkowany tlenek metalu zapewnia słabszą osłonę niż sproszkowany metal, jednak jest mniej toksyczny i nie ma tutaj obawy o to, że zaburzy pracę urządzenia, wyjaśnia Hayes. Obliczenia wskazują, że sproszkowany tlenek metalu zapewnia podobną ochronę co tradycyjne osłony. Przy promieniowaniu o niskiej energii proszek taki zmniejsza promieniowanie gamma 300-krotnie i zmniejsza nawet o 225% liczbę uszkodzeń spowodowanych przemieszczeniem atomów w sieci krystalicznej w wyniku kolizji z neutronami, wyjaśnia główny autor badań, Mike DeVanzo. Jednocześnie, jakie osłony są lżejsze. Symulacje komputerowe wskazują, że w najgorszym scenariuszu takie rozwiązanie absorbuje o 30% więcej promieniowania co tradycyjna osłona o tej samej wadze, dodaje Hayes. Dodatkowo materiał ten jest tańszy niż czysty metal. Z artykułem Ionizing radiation shielding properties of metal oxide impregnated conformal coatings można zapoznać się na łamach Radiation Physics and Chemistry. « powrót do artykułu
  3. Biologicznie istotne zmiany w DNA, obserwowane u osób palących tytoń, występują też u ludzi korzystających z e-papierosów, czytamy w piśmie Epigenetics. Naukowcy z Keck Schoold of Medicine University of Southern California, zauważyli zmiany epigenetyczne w całym genomie i w jego poszczególnych częściach. Tego typu zmiany mogą doprowadzić do nieprawidłowego działania genów i są obecne u niemal wszystkich osób cierpiących na nowotwory, a także u zmagających się z innymi poważnymi problemami zdrowotnymi. Badania prowadził zespół naukowy pracujący pod kierunkiem profesora Ahmada Besaratinii. Wzięły w nich udział trzy grupy osób, które dopasowano pod względem wieku, płci i rasy. Do jednej grupy trafiły osoby, które używają wyłącznie e-papierosów, do drugiej ludzie, którzy palą wyłącznie papierosy, a w grupie kontrolne byli ludzi, którzy ani nie palili papierosów, ani e-papierosów. Od wszystkich uczestników badania pobrano krew i poszukiwano w niej dwóch czynników, o których wiadomo, że wpływają na aktywność i funkcjonowanie genów: 1) grup metylowych w specyficznej sekwencji DNA zwanej retrotranspozonem LINE1 oraz 2) grup hydroksymetylowych w całym genomie. Okazało się, że w obu grupach palaczy – zarówno używającej e-papierosów jak i tradycyjnych papierosów – doszło do znaczącego zmniejszenia poziomów obu czynników w porównaniu z grupą kontrolną. To pierwsze badania, które wykazały, że u osób używających e-papierosów występują, podobnie jak u palaczy, tego typu zmiany w ilości takiej, że można je wykryć w badaniach krwi. To nie oznacza, że u tych ludzi rozwinie się nowotwór, zastrzega Besaratinia. Jednak widzimy tutaj, że te same wykrywalne znaczniki, które widzimy w guzach nowotworowych są obecne też u ludzi palących papierosy i e-papierosy. Przyczyną takiego stanu rzeczy są prawdopodobnie substancje rakotwórcze obecne w dymie papierosowym oraz, w znacznie mniejszej ilości, w dymie z e-papierosów. W ubiegłym roku ten sam zespół naukowy badał zmiany w ekspresji genów w komórkach nabłonkowych pobranych z ust takich osób i porównywano je z grupą kontrolną. Wówczas okazało się, że u osób palących papierosy i e-papierosy występuje nieprawidłowa ekspresja wielu genów powiązanych z rozwojem nowotworów. « powrót do artykułu
  4. SpaceX potwierdza, że do firmy dołączył William Gerstenmaier, były dyrektor NASA ds. załogowej eksploracji kosmosu. To bardzo ważne wydarzenie, gdyż Gerstenmaier odegrał niezwykle ważną rolę dla obecności człowieka w przestrzeni kosmicznej. W latach 2005–2019 odpowiadał on m.in. za projekty wahadłowców, Międzynarodowej Stacji Kosmicznej czy przygotowaniu epoki komercyjnych lotów załogowych. Był uznawany za najbardziej wpływowego człowieka jeśli chodzi o amerykański program lotów załogowych. Wcześniej w roku 1995 objął stanowisko Shuttle/Mir Program Operations Manager, a od 2000 roku był by zastępcą dyrektora, a następnie dyrektorem Programu Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Wayne Hale, były menedżer programu wahadłowców, a obecnie przewodniczący Komitetu Doradczego NASA ds. lotów załogowych mówi, że dołączenie Gerstenmaiera do SpaceX natychmiast dodaje tej firmie wiarygodności w kwestii bezpieczeństwa lotów. Bill jest powszechnie szanowany za dobrze ugruntowaną wiedzę techniczną i swoją przenikliwość. Znany jest z tego, że uważnie słucha, a swoje decyzje opiera na dogłębnej wiedzy. W lipcu 2019 roku obecny dyrektor NASA, Jim Bridenstine, zwolnił Gerstenmaiera z dotychczas zajmowanego stanowiska i mianował go specjalnym doradcą wicedyrektora NASA. Taka decyzja zaszokowała niektórych z partnerów NASA. Zaraz po tym, jak prasa podała, że Gerstenmaier został konsultantem SpaceX, gratulacje złożył mu dyrektora Roskosmosu, Dimitrij Rogozin. SpaceX zorganizuje swoją pierwszą misję załogową w czerwcu bieżącego roku. Gerstenmaier odegra kluczową rolę w uzyskaniu wszelkich pozwoleń i certyfikatów. Jego zatrudnienie będzie miało długotrwały wpływ na SpaceX. Niewiele osób ma w przemyśle kosmicznym takie wpływy i niewiele tak dobrze potrafi oraz rozumie, jak należy budować koalicje i na czym polega współpraca. Zatrudnienie takiej osoby będzie niezwykle pomocne w zorganizowaniu przyszłych misji załogowych na Księżyc i Marsa. « powrót do artykułu
  5. Naukowcy z Uniwersytetu w Sydney wykazali, że trening siłowy (podnoszenie ciężarów) może w dłuższej perspektywie czasowej spowolnić, a nawet zahamować degenerację obszarów mózgu podatnych na chorobę Alzheimera (ChA). Australijczycy zademonstrowali, że sześć miesięcy treningu siłowego może pomóc w ochronie obszarów mózgu podatnych na ChA nawet przez kolejny rok. Akademicy przeprowadzili testy z udziałem 100 starszych osób zagrożonych chorobą Alzheimera ze względu na łagodne zaburzenia poznawcze (ang. mild cognitive impairment, MCI). MCI charakteryzuje pogorszenie funkcji poznawczych, przeważnie pamięci; nie ma ono jednak takiego nasilenia, jak w otępieniu. Choć pacjenci z MCI donoszą o pogorszeniu pamięci i/lub innych funkcji poznawczych, nadal funkcjonują samodzielnie. Wiele badań pokazało, że u osób z łagodnymi zaburzeniami poznawczymi występuje podwyższone ryzyko wystąpienia otępienia. Ochotników wylosowano do grup z komputerowym treningiem mózgu, treningiem siłowym, a także z połączonym treningiem komputerowym i siłowym (utworzono też grupę kontrolną). Treningi trwały pół roku, później przez 12 miesięcy seniorzy mieli zachowywać się w typowy dla siebie sposób. Jak wyjaśnia prof. Michael Valenzuela, badani ćwiczyli przez 6 miesięcy pod nadzorem trenera, przeważnie dwa razy w tygodniu po 45 min (wykonywali m.in. ćwiczenia z hantlami). Później odczekiwaliśmy 12 miesięcy [...]. Trening siłowy prowadził do ogólnej poprawy osiągów poznawczych, poprawy powiązanej z ochroną przed degeneracją (atrofią) pewnych specyficznych subregionów hipokampa; chodzi o podkładkę, zakręt zębaty i pole CA1. Subregiony hipokampa, na które wpływał trening siłowy, są szczególnie podatne na ChA. Autorzy publikacji z pisma Neuroimage: Clinical zauważyli, że w warunkach kontrolnych, gdzie nie wykonywano ćwiczeń siłowych, subregiony hipokampa skurczyły się w ciągu 18 miesięcy o 3-4%, zaś u osób trenujących siłowo spadki objętości wynosiły tylko 1-2%, a w niektórych regionach nie było ich w ogóle. Nasze badanie pokazuje, że trening siłowy może chronić pewne subregiony hipokampa przed degeneracją (skurczeniem) nawet przez 12 miesięcy od zakończenia programu - podkreśla dr Kathryn Broadhouse. Naukowcy wyjaśniają, że w ciągu 18 miesięcy ochotnicy 3-krotnie przechodzili badanie rezonansem magnetycznym. Podział hipokampa na segmenty jest trudny, ponieważ granice między strukturami są czasem niejasne i nawet anatomowie debatują, gdzie wyznaczyć linię. Z tego powodu zdecydowaliśmy się ograniczyć nasze analizy do subregionów, w przypadku których dane są spójne - opowiada Broadhouse. To pierwsza sytuacja, kiedy jakaś interwencja, medyczna czy związana z trybem życia, była w stanie spowolnić, a nawet zatrzymać na tak długi czas degenerację w rejonach mózgu szczególnie podatnych na ChA. Zważywszy, że wiązało się to również z ochroną przed pogorszeniem funkcji poznawczych, wniosek wydaje się oczywisty: trening oporowy powinien się stać częścią strategii obniżania ryzyka demencji. « powrót do artykułu
  6. Australijski Departament Rolnictwa, Wody i Środowiska opublikował wstępną listę 113 gatunków zwierząt, które będą wymagały pilnej pomocy z powodu tegorocznych pożarów. Na liście znalazły się te gatunki, które straciły znaczną liczbę osobników oraz duże połacie habitatów. Pożary zepchnęły kilka gatunków na skraj zagłady Niemal wszystkie wymienione gatunki utraciły co najmniej 30% habitatów. Najbardziej pomocy potrzebują koale, walabie oraz liczne gatunki ptaków, ryb i żab. Na liście najbardziej dotkniętych pożarami gatunków znajdziemy 13 gatunków ptaków, 20 gatunków gadów, 5 gatunków bezkręgowców, 19 gatunków ssaków, 22 gatunki skorupiaków i 17 gatunków ryb. Gatunki, którym potrzebna jest pilna pomoc to, m.in. skrajnie zagrożona papużka trawna, również skrajnie zagrożony koralicowiec królewski, zagrożona wolatucha wielka, zagrożony grubogonik endemiczny, zagrożony koala czy skrajnie zagrożony żółw Myuchelys georgesi. Specjalny panel naukowy, który opracował listę, ostrzegł też, że kilka gatunków „grozi szybkie wyginięcie”, gdyż pożary zniszczyły niemal cały ich habitat. Gatunki te to między innymi żaba Philoria pughi, scynk z gatunku Eulamprus leuraensis czy wspomniany już gruboogonik endemiczny. Inne gatunki, jak np. koala, poniosły tak duże straty, że konieczna jest natychmiastowa interwencja w celu ich odrodzenia. Znaczna część gatunków z listy była już wcześniej zagrożona lub skrajnie zagrożona. Teraz ich sytuacja uległa pogorszeniu. Ale podobnie stało się w przypadku tych gatunków, które dotychczas uważano za bezpieczne. Pożary zabiły taką liczbę zwierząt i zniszczyły tak dużo habitatów, że i te gatunki mogą zostać uznane za zagrożone. Obecnie specjaliści przygotowują listę, na której znajdą się najbardziej poszkodowane przez pożary gatunki roślin i bezkręgowców. Autorzy listy zastrzegają, że na całkowitą ocenę wpływu pożarów na środowisko musimy jeszcze poczekać, gdyż w wielu miejscach pożary wciąż szaleją. Z pełną listą można zapoznać się tutaj. « powrót do artykułu
  7. W kręgach ogonowych młodego roślinożernego dinozaura, który w kredzie żył na prerii na terenie dzisiejszej Alberty, wykryto ślady choroby do dziś występującej u ludzi: histiocytozy z komórek Langerhansa (LCH). To pierwszy raz, gdy LCH zidentyfikowano u jakiegoś dinozaura. Prof. Rothschild [z Uniwersytetu Indiany] i Tanke [z Royal Tyrrell Museum w Drumheller w Albercie] dostrzegli coś niezwykłego w kręgach ogonowych młodego hadrozaura [...]. W 2 segmentach, które odkryto w Prowincjonalnym Parku Dinozaurów w południowej Albercie, znajdowały się duże jamy - opowiada dr Hila May z Uniwersytetu w Tel Awiwie. Uwagę badaczy przyciągnął specyficzny kształt otworów. W bardzo dużym stopniu przypominał ubytki w kościach, związane z masami guzowatymi występującymi współcześnie u ludzi w przebiegu LCH. Kręgi przekazano do Shmunis Family Anthropology Institute, by przeprowadzić mikrotomografię. Mikrotomografia daje zdjęcia o bardzo dużej rozdzielczości [...]. Przeskanowaliśmy kręgi hadrozaura i stworzyliśmy trójwymiarową rekonstrukcje guzów oraz ich unaczynienia. Mikro- i makroanalizy potwierdziły, że to rzeczywiście LCH. To pierwszy raz, gdy chorobę tę zidentyfikowano u jakiegoś dinozaura. Wg dr May, zaskakujące ustalenia pokazują, że histiocytoza z komórek Langerhansa nie jest unikatowa dla ludzi i że "przetrwała" ponad 60 mln lat. Tego typu badania, które są dziś możliwe dzięki technologicznym innowacjom, przyczyniają się do rozwoju medycyny ewolucyjnej, relatywnie nowej dziedziny badań analizującej rozwój i zachowanie chorób w czasie - podsumowuje prof. Israel Hershkovitz. « powrót do artykułu
  8. Naukowcy z Massachusetts General Hospital (MGH) informują o odkryciu potencjalnego celu dla uniwersalnej szczepionki antywirusowej, która chroniłaby przed wieloma typami patogenów. Wyniki ich pracy sugerują, że proteina Argonaute 4 (AGO4) jest piętą achillesową wirusów. Opracowanie skutecznej szczepionki antywirusowej to długotrwały proces. Nawet w takiej sytuacji jak obecnie, w obliczu epidemii koronawirusa 2019-nCoV i wywoływanej przezeń choroby o nazwie Covid-19, na szczepionkę trzeba będzie czekać wiele miesięcy. Obecnie dostępne szczepionki są opracowywane bardzo długo i działają tylko na określony szczep wirusa, co oznacza, że ludzie nie są chronieni przed innymi wirusami, a te często i szybko ewoluują. Gdyby jednak powstała uniwersalna szczepionka, bylibyśmy chronieni przed wieloma obecnymi i przyszłymi infekcjami. Wspomniana AGO4 to przedstawicielka większej rodziny AGO. Jeszcze do niedawna nie wiedziano, jaką rolę proteiny te spełniają. Teraz naukowcy z MGH pracujący pod kierunkiem doktor Kate L. Jeffrey odkryli, że AGO4 odgrywa kluczową rolę w ochronie komórek przed infekcją wirusową. Jak informują uczeni na łamach Cell Reports, AGO4 jest proteiną specyficzną dla komórek odpornościowych ssaków. Gdy uczeni próbowali infekować wirusami różne linie komórek, odkryli, że tylko te komórki, którym brakowało AGO4 był bardzo wrażliwe na infekcję. To zaś sugeruje, że niski poziom AGO4 ułatwia infekcje, zatem podniesienie poziomu tej proteiny będzie chroniło nas przed wieloma różnymi wirusami. Naszym celem jest zrozumienie, jak działa układ odpornościowy, dzięki czemu będziemy mogli stworzyć lek na wiele wirusów, zamiast szczepionki na jednego konkretnego, mówi Jeffrey. W kolejnym etapie badań naukowcy postarają się dowiedzieć, jak różne poziomy AGO4 wpływają na możliwość infekcji różnymi wirusami. Później będziemy musieli opracować metodę zwiększenia poziomu AGO4 w komórkach, by zwiększyć ochronę przeciwko wirusom, dodaje Jeffrey. « powrót do artykułu
  9. Amerykańscy naukowcy wykazali, że 2 prebiotyki, mucyna oraz inulina, spowalniają wzrost czerniaka u myszy, zwiększając zdolność układu odpornościowego do zwalczania nowotworu. Prebiotyki to związki, które nie ulegają strawieniu w górnym odcinku przewodu pokarmowego, ale mogą być metabolizowane przez bakterie mikrobiomu jelitowego. Innymi słowy, prebiotyki stanowią pokarm dla mikroflory jelit. W ten sposób stymulują wzrost i aktywność różnych szczepów. Autorzy artykułu z pisma Cell Reports podkreślają, że uzyskane wyniki stanowią kolejny dowód na to, że mikrobiom jelit kształtuje odpowiedź immunologiczną na nowotwór. Wcześniejsze badania pokazywały, że prebiotyki ograniczają wzrost guza, ale dotąd mechanizm, za pośrednictwem którego się tak dzieje, pozostawał nieznany - podkreśla prof. Ze'ev Ronai z Sanford Burnham Prebys Medical Discovery Institute. Nasze studium jako pierwsze demonstruje, że prebiotyki ograniczają wzrost nowotworu, wzmacniając odporność przeciwnowotworową. Prebiotyki stanowią potężne narzędzie do przebudowy mikroflory jelitowej oraz identyfikacji bakterii, które przyczyniają się do odporności przeciwnowotworowej. Postępy, jakie czynimy, przybliżają nas do [...] wdrożenia prebiotyków w innowacyjnych terapiach przeciwnowotworowych - dodaje prof. Scott Peterson. Immunoterapie i terapie celowane, np. inhibitory MEK [kinaz aktywowanych mitogenami], pomagają pacjentom z czerniakiem, ale nie wszystkim. Tylko część z nich reaguje na leczenie. Dodatkowo wiele osób rozwija oporność na terapię [...]. Manipulowanie mikrobiomem za pomocą prebiotyków mogłoby być pomocnym dodatkiem do obecnych schematów leczenia. Opisywane ustalenia powinny być dalej badane na niezależnych modelach i systemach - uważa dr Jennifer Wargo z MD Anderson Cancer Center Uniwersytetu Teksańskiego. W ramach najnowszego badania naukowcy chcieli zidentyfikować specyficzne prebiotyki, które sprzyjają wzrostowi dobrych bakterii i aktywują odporność przeciwnowotworową. Opierając się na wcześniejszych studiach laboratoryjnych, skupili się na mucynie oraz inulinie. Przeprowadzono serię eksperymentów, podczas których zdrowym myszom najpierw podawano, odpowiednio, w wodzie lub pokarmie mucynę lub inulinę, a następnie przeszczepiano komórki czerniaka bądź raka jelita grubego. Okazało się, że wzrost czerniaka był spowolniony u gryzoni, które dostawały mucynę albo inulinę, zaś wzrost raka jelita grubego ulegał spowolnieniu tylko u zwierząt spożywających inulinę. U gryzoni, które dostały którykolwiek z prebiotyków, następował wzrost proporcji limfocytów infiltrujących guz; to zaś oznacza, że prebiotyki zwiększyły zdolność układu odpornościowego do atakowania nowotworu. Mikrobiomy jelitowe myszy dostających prebiotyki uległy zmianie. Mucyna oraz inulina prowadziły do powstania unikatowych populacji bakteryjnych, ale w obu przypadkach stymulowało to odporność przeciwnowotworową. Czerniaka z obecnością mutacji w genie NRAS leczy się za pomocą inhibitora MEK. Niestety, często guzy stają się na niego oporne. Podczas eksperymentów zauważono jednak, że u myszy z czerniakiem z mutacją w NRAS, którym podawano inulinę, rozwój oporności ulegał odroczeniu. Nasze ustalenia są krokiem naprzód w rozumieniu, jak określone prebiotyki wpływają na wzrost guza. [...] Nim będzie można jednak rozważyć ocenę prebiotyków u ludzi, należy przeprowadzić dalsze badania na bardziej złożonych modelach zwierzęcych w różnym wieku i z różnym podłożem genetycznym - podsumowuje Ronai. « powrót do artykułu
  10. Amazon planuje powołać prezydenta Trumpa na świadka w pozwie przeciwko Pentagonowi. Koncern Bezosa twierdzi, że Pentagon nieuczciwie przyznał Microsoftowi kontrakt JEDI o wartości 10 miliardów dolarów. Zdaniem Amazona prezydent był osobiście zaangażowany w rozstrzygnięcie, a jego celem było uniemożliwienie przyznania kontraktu Amazonowi. Jak twierdzi w swojej autobiografii były sekretarz obrony, James Mattis, Trump osobiście prosił go by wyrzucić Amazon z grona firm starających się o przyznanie kontraktu. Jako, że Mattis nie był już sekretarzem obrony podczas ostatnich miesięcy przed przyznaniem kontraktu, Amazon chce też powołać na świadka obecnego sekretarza, Marka Espera. Amazon argumentuje, że bez przesłuchania prezydenta przed sądem nie będzie możliwe obiektywne i pełne zweryfikowanie twierdzeń, wysuwanych w sądowym wniosku przez firmę. Prezydent Trump wielokrotnie wyrażał swoją wolę wykorzystywania funkcji prezydenta i naczelnego dowódcy do wpływania na działania rządu, w tym na zakupy dokonywane przez agendy rządowe, w celach osobistych, stwierdził rzecznik prasowy Amazona. Pytanie brzmi, czy należy pozwalać prezydentowi Stanów Zjednoczonych na wykorzystywanie budżetu Departamentu Obrony do własnych celów osobistych i politycznych dodał. Faktem jest, że przyznanie kontraktu JEDI było sporym zaskoczeniem dla wielu specjalistów. Uważali oni bowiem, że pewnym zwycięzcą przetargu na Joint Enterprise Defense Infrastrukture jest Amazon. Faktem jest też, że prezydent Trump nie lubi Jeffa Bezosa, założyciela i dyrektora Amazona. W ubiegłym miesiącu Amazon złożył do sądu wniosek, w którym prosi, by ten nakazał Microsoftowi wstrzymanie wszelkich prac nad realizacją kontraktu do czasu, aż sąd rozstrzygnie pozew Amazona. « powrót do artykułu
  11. Po niemal 4 wiekach od zatonięcia Nuestra Señora del Juncal meksykańscy i hiszpańscy archeolodzy wznowią w maju br. poszukiwania admiralskiego galeonu oraz jego cennego ładunku. Eksploracja ma trwać 10 dni. Będzie finansowana przez oba kraje i obejmie specjalistów wyznaczonych przez Wydział Archeologii Podwodnej meksykańskiego Narodowego Instytutu Antropologii i Historii (INAH) oraz hiszpańskie Narodowe Muzeum Archeologii Podwodnej (ARQVA). W październiku 1631 r. hiszpańska flota wyruszyła z Veracruz do Kadyksu. Transportowano bardzo cenne towary, np. kakao oraz złoto i srebro. Większość kruszcu znalazła się na dwóch galeonach, w tym na wspomnianym wcześniej Nuestra Señora del Juncal. Rejs kontynuowano, mimo że galeon znajdował się w kiepskim stanie i nabierał wody. Po 16 dniach walki o przetrwanie w sztormowych warunkach (ścinaniu głównego masztu i wyrzucaniu dział za burtę) jednostka zatonęła w Bahía de Campeche, która stanowi część Zatoki Meksykańskiej. Z 300-osobowej załogi przeżyło tylko 39 ludzi. Meksykańsko-hiszpański projekt stał się możliwy dzięki podpisaniu 6 lat temu protokołu ustaleń nt. wspólnego podwodnego dziedzictwa kulturowego. Jego celem jest nie tylko zlokalizowanie i ochrona Nuestra Señora del Juncal, ale i szkolenie nowego pokolenia archeologów podwodnych. Obie strony mają nadzieję na owocną nawet 20-letnią współpracę. Jak podkreśla dr Iván Negueruela, dyrektor ARQVA, zespół przeprowadził niezbędne wyliczenia i prawdopodobieństwo znalezienia galeonu wydaje się spore. Ponieważ ładunek był bardzo cenny - transportowano wiele sztabek kruszcu - władze dysponowały szczegółowym spisem. Jako że ludzi, którym udało się przetrwać, przesłuchiwano, ich zeznania pomagają nam dokładnie odtworzyć przebieg zdarzeń. Mamy więc dość dobre pojęcie o tym, gdzie galeon mógł zatonąć - twierdzi Negueruela. Uważa się, że Juncal przewoził aż 120-150 t cennych materiałów. Negueruela opowiada, że z Nowego Świata zabrano nie tylko srebro i złoto, ale i kakao, barwniki i skóry zwierzęce. Jak wyjaśniają specjaliści, priorytetem jest zabezpieczenie stanowiska i przeprowadzenie metodycznych wykopalisk. Chcemy także, by była to okazja do przeszkolenia młodych archeologów z Ameryki Łacińskiej, tak by tutejsze kraje nie były zdane na łaskę piratów i firm polujących na skarby. Granty pozwolą, by każdego roku [podczas wypraw] trenowało z nami 2-3 adeptów sztuki. Pomysł jest taki, by w ciągu 8-10 lat w każdym kraju, który tego potrzebuje, powstała grupa młodych, dobrze przeszkolonych archeologów. Negueruela dodaje, że dla niego prawdziwym dobrem jest nie tyle ładunek Nuestra Señora del Juncal, co sam galeon i szansa na to, by dostać się do niego przed łowcami skarbów. Jestem bardzo zainteresowany tym, jak dokładnie galeon był zbudowany. [...] Gdzie znajdowały się część sypialna, jadalna, magazyny czy latryny. Flota de Indias przez 250 lat zapewniała Hiszpanii monopol na handel z jej koloniami. Zarówno tymi w Ameryce, jak i w Azji. W związku z obecnością piratów angielskich i francuskich na wodach Nowego Świata, Hiszpania organizowała konwoje, które zapewniały bezpieczeństwo skarbom przywożonym z Ameryki. Całością handlu zarządzał urząd o nazwie Casa de Contratación de Indias z siedzibą w Sewilli, później w Kadyksie. Każdego roku organizowano dwie floty. Wyruszały one z Sewilli. Portem docelowym jednej z nich był port San Juan de Ulua (Veracruz) w dzisiejszym Meksyku, a celem drugiej była Cartagena de Indias w Kolumbii i Nombre de Dios oraz Portobelo w Panamie. Po wykonaniu misji obie floty łączyły się w Hawanie i razem wracały do Sewilli. Pomimo tego, że Anglicy, Francuzi i Holendrzy próbowali przełamać hiszpański monopol, próby takie były nieudane, dzięki czemu Hiszpania stała się najbogatszym krajem Europy. Głównym zagrożeniem dla Flota de Indias były sztormy. Ataki piratów i korsarzy (czyli piratów działających na zlecenie wrogich państw) stanowiły mniejsze niebezpieczeństwo. W całej historii Flota straciła zaledwie dwa konwoje, jeden w wyniku ataku holenderskich, a drugi angielskich piratów. W XVII wieku Hiszpania potrzebowała pieniędzy na trwającą od ponad 60 lat holenderską wojnę o niepodległość. Kilkadziesiąt lat wcześniej doszło bowiem do buntu w Zjednoczonych Prowincjach Niderlandów, które należały do hiszpańskich Habsburgów. Rok 1631 był już 7. z kolei, gdy z Meksyku nie przypłynął żaden konwój. Ostatnią próbę transportu skarbów z Ameryki powstrzymali holenderscy piraci, którzy w 1628 roku u wybrzeży Kuby zniszczyli hiszpańską flotę. Nic więc dziwnego, że Hiszpanie za wszelką cenę chcieli zorganizować konwój z Ameryki. I zorganizowali. A okrętem flagowym floty została właśnie Nuestra Señora del Juncal. « powrót do artykułu
  12. Ebola, Marburg, SARS, MERS i w końcu koronawirus 2019-nCoV to jedne z najgroźniejszych epidemii chorób zakaźnych, jakie w ostatnich dziesięcioleciach dotknęły ludzkości. Wszystkie one mają wspólny mianownik: nietoperze. To właśnie te ssaki są najprawdopodobniej nosicielami i naturalnym rezerwuarem tych wirusów w przyrodzie. Uczeni z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley uważają, że to niezwykle gwałtowna reakcja układu immunologicznego nietoperzy powoduje, że wirusy szybciej się replikują, gdy więc zainfekują ssaka, którego układ odpornościowy nie działa tak gwałtownie jak u nietoperzy, mogą mu poważnie zaszkodzić. Niektóre gatunki nietoperzy, w tym te, o których wiemy, że są źródłem infekcji ludzi, mają układy odpornościowe wyspecjalizowane w zwalczaniu wirusów. Gdy więc zetkną się z wirusem, patogen jest gwałtownie atakowany i trzymany z dala od wnętrza komórek. To chroni nietoperze nawet przed gwałtowną infekcją, jednocześnie zaś powoduje, że wirusy muszą mnożyć się bardzo szybko, by zainfekować komórki nietoperza, zanim jego układ odpornościowy przystąpi do ataku. To czyni nietoperze wyjątkowym rezerwuarem szybko namnażających się i bardzo zaraźliwych wirusów. Same nietoperze są odporne na ich działanie, jeśli jednak wirusy przejdą na inny gatunek, którego układ immunologiczny nie działa tak szybko i gwałtownie, może wywołać poważne choroby i prowadzić do wysokiego odsetka zgonów. Niektóre gatunki nietoperzy są w stanie zorganizować silną odpowiedź immunologiczną i jednocześnie zrównoważyć ją z odpowiednią reakcją przeciwzapalną. Nasz układ odpornościowy, gdyby próbował równie mocno odpowiedzieć, doprowadziłby do ogólnoustrojowego zapalenia. Wydaje się, że nietoperze są wyjątkowe pod względem zdolności do unikania immunopatologii, mówi główna autorka najnowszych badań, doktor Cara Brook. Człowiek sam ściąga na siebie epidemie wirusów pochodzących od nietoperzy. Okazuje się bowiem, że gdy dochodzi do niszczenia habitatów nietoperzy, u zestresowanych zwierząt pojawia się więcej wirusów, które są uwalniane w ślinie, moczu i kale. Łatwiej więc dochodzi do transmisji wirusów na inne gatunki, w tym na ludzi. Większe zagrożenie środowiskowe dla nietoperzy zwiększa zagrożenie zoonozami, mówi Brooks, która bierze udział w finansowanym przez DARPA (Agencja Badawcza Zaawansowanych Projektów Obronnych) programie monitorowania nietoperzy na Madagaskarze, w Bangladeszu, Ghanie i Australii. Celem programu Bat One Health jest zbadanie związku pomiędzy utratą habitatów przez nietoperze, a rozprzestrzenianiem się wirusów z nietoperzy na inne zwierzęta i ludzi. Musimy zdać sobie sprawę, że nietoperze są najprawdopodobniej wyjątkowe pod względem radzenia sobie z wirusami. Nie jest przypadkiem, że wiele z tych najgroźniejszych wirusów pochodzi od nietoperzy. Zwierzęta te nie są zbyt blisko z nami spokrewnione, więc można by się spodziewać, że nie będą gospodarzami dla wirusów zdolnych do zarażenia człowieka. Jednak nasze badania pokazują, w jaki sposób układ odpornościowy nietoperzy może napędzać zjadliwość wirusów powodując, że są one w stanie pokonać barierę międzygatunkową, dodaje ekolog chorób, profesor Mike Boots. Dlaczego jednak u nietoperzy wykształcił się tak wyjątkowy układ odpornościowy? Nietoperze są jedynymi latającymi ssakami. Podczas lotu tempo ich przemian metabolicznych jest 2-krotnie wyższe niż tempo metabolizmu biegnącego gryzonia podobnej wielkości. Ogólnie rzecz biorąc, intensywna aktywność fizyczna i szybszy metabolizm prowadzą do większego uszkodzenia tkanek, związanego z akumulacją szkodliwych molekuł, przede wszystkim wolnych rodników tlenu. Wydaje się, że u nietoperzy pojawił się efektywny mechanizm fizjologiczny pozwalający na sprawne pozbywanie się szkodliwych molekuł. Efektem ubocznym zaś było radzenie sobie ze wszelkimi molekułami powodującymi stany zapalne, w tym wirusami. To np. tłumaczy wyjątkową długość życia nietoperzy. Generalnie rzecz biorąc, mniejsze zwierzęta o szybszym metabolizmie żyją krócej niż zwierzęta większe o wolnym metabolizmie. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że szybszy metabolizm oznacza pojawianie się większej liczby wolnych rodników, które z czasem akumulują się w organizmie. Niektóre gatunki nietoperzy żyją nawet 40 lat, podczas gdy gryzonie ich wielkości – 2 lata. Jedną z niezwykłych zdolności nietoperzy jest błyskawiczne uwalnianie molekuły sygnałowej interferon alfa, która mobilizuje układ odpornościowy zanim jeszcze wirusy zainfekują komórki. Brook postanowiła sprawdzić, w jaki sposób tak szybko działający układ odpornościowy wpływa na ewolucję wirusów. Przeprowadziła więc eksperymenty na komórkach od dwóch gatunków nietoperzy i małpy. Jeden z tych gatunków, rudawiec nilowy, jest naturalnym rezerwuarem wirusa Marburg, który zabija nawet 100% zarażonych ludzi. W przypadku tego nietoperza przed uwolnieniem interferonu alfa musiało dojść do bezpośredniego ataku wirusa na komórkę. Nieco szybsza była odpowiedź immunologiczna w przypadku komórek rudawki żałobnej, która jest naturalnym rezerwuarem wirusa Hendra. Tutaj interferon alfa jest cały czas gotowy do działania. Natomiast w komórkach kotawca jasnonogiego, naczelnego zamieszkującego Zachodnią Afrykę, interferon alfa w ogóle się nie pojawił. Dramatyczne różnice zauważono, po zainfekowaniu komórek wirusami podobnymi do Eboli i Marburga. Komórki kotawca jasnonogiego zostały błyskawicznie zajęte i zabite przez wirusy. Tymczasem komórki nietoperzy, dzięki szybkiemu wysłaniu sygnału ostrzegawczego przez interferon, uchroniły się przed infekcją. Jednak część wirusów przetrwała i infekcja ciągle się tliła. Może się tak tlić przez całe życie nietoperza. Naukowcy stworzyli też model komputerowy, by bliżej przyjrzeć się temu mechanizmowi. Model ten sugeruje, że posiadanie silnego systemu z interferonem w roli głównej pomaga wirusowi przetrwać w nosicielu. Gdy mamy silnie reagujący układ odpornościowy, chroni on nasze komórki, więc wirus może przyspieszyć tempo replikacji, nie czyniąc krzywdy komórkom. Jednak gdy taki wirus trafi na człowieka, który nie ma tak działającego układu odpornościowego, może spowodować poważne problemy, wujaśnia Brook. Uczona zauważa, że wiele z wirusów, którymi rezerwuarami są nietoperze, przechodzi na ludzi za pośrednictwem innych zwierząt. SARS-em ludzie zarazili się od cywet, MERS-em od wielbłądów, Ebola zaraża nas poprzez goryle i szympansy, Nipah przez świnie, Hendra przez konie, a Marburg przez kotawce. Wszystkie te wirusy są wysoce śmiertelne dla ludzi. « powrót do artykułu
  13. Absolwenci i studenci Politechniki Wrocławskiej i Politechniki Poznańskiej stworzyli aplikację, która pozwoli w szybki sposób zgłaszać i zarządzać awariami. Skorzystać mogą z niej nie tylko zarządcy hoteli i mieszkań, lecz także firmy serwisowe. Pomysł na opracowanie aplikacji pojawił się półtora roku temu, gdy do firmy informatycznej założonej przez naszych absolwentów zgłosiła się osoba zarządzająca zielenią miejską w Jeleniej Górze. Dotychczas planowanie wszystkich prac remontowo-porządkowych odbywało się tam na zasadzie zgłoszeń telefonicznych, przesyłania dziesiątek e-maili oraz ustnego rozdzielania zadań, co zabierało jednak bardzo dużo czasu. Klientowi zależało przede wszystkim na usprawnieniu procedur. Pojechaliśmy na miejsce, żeby zobaczyć, jak to wszystko działa i uznaliśmy, że dobrym rozwiązaniem może być stworzenie odpowiedniej aplikacji. Efektem naszej pracy jest właśnie system "Usterka", który w Jeleniej Górze jest wykorzystywany m.in. do utrzymania placów zabaw – mówi Mikołaj Ostrowski, absolwent PWr, który w firmie odpowiada za kwestie marketingowe. Prosto i efektywnie System składa się z aplikacji mobilnej, którą instalujemy na smartfonie, i panelu administracyjnego, do którego logujemy się przez stronę internetową. Z aplikacji korzystają przede wszystkim pracownicy zgłaszający awarię oraz ekipy remontowe, a z panelu – osoby koordynujące ich działania. Przygotowując aplikację postawiliśmy na prostotę użytkowania. Zależało nam na tym, aby dodawanie informacji o usterkach czy awariach i późniejsze zarządzanie zgłoszeniami zabierało jak najmniej czasu – dodaje Mikołaj Ostrowski. Korzystanie z aplikacji jest rzeczywiście proste. Wystarczy np. zeskanować kod QR , który jest na uszkodzonej rzeczy, dodać krótki opis oraz zdjęcie zepsutego elementu. Po wysłaniu zgłoszenie trafia do systemu i od tego momentu administrator może je przydzielić konkretnej osobie, a następnie na bieżąco monitorować naprawę. Dodawanie zdjęcia to znakomita opcja, do której nie mamy dostępu, przekazując zgłoszenie o awarii telefonicznie. Pozwala nam to na doprecyzowanie informacji, co konkretnie się zepsuło i dokładne zaplanowanie naprawy – zaznacza Mikołaj Ostrowski. Skanowanie kodu QR to tylko jeden ze sposobów zgłaszania awarii, który sprawdza się np. w przestrzeni miejskiej, gdzie tego typu kody są w codziennym użytku. Z kolei w hotelach konieczne jest wcześniejsze opracowanie odpowiedniej bazy elementów wchodzących np. w skład wyposażenia pokoju. Jest ona przygotowywana przez naszych absolwentów we współpracy z klientami, a dodatkowo zaimplementowano także możliwość wykonania zdjęć wzorcowych. Zebranie wszystkich informacji o potrzebach klientów to właśnie najtrudniejszy i najbardziej czasochłonny element przy opracowywaniu odpowiedniej wersji aplikacji. Od strony technicznej nie jest to aż tak trudne, ponieważ działająca od kilku lat firma ma już odpowiednie zaplecze do realizacji projektu. Wyróżnia nas właśnie kompleksowe podejście do problemu. Nie tylko oferujemy gotowy system, lecz także opracowujemy strategię działania, badamy otoczenie, budujemy efektywną bazę elementów oraz prowadzimy szkolenia z obsługi systemu dla całej załogi. Szkolenia pozwalają przełamać barierę przed korzystaniem z nowych rozwiązań, bo taka zawsze na początku jest. Po kilku pierwszych próbach okazuje się jednak, że aplikacja jest na tyle przyjazna, że każdy da sobie z nią radę – podkreśla Mikołaj Ostrowski. Klienci, którzy są zainteresowani skorzystaniem z aplikacji, mogą ją otrzymać na bezpłatny okres testowy, w trakcie którego budowana jest także baza informacyjna i prowadzone są szkolenia. Jeśli system się sprawdza, to wtedy można z niego korzystać po wykupieniu miesięcznego abonamentu. Wysokość opłat jest zależna od wielkości danego obiektu i dostępnych funkcjonalności. Uniwersalna aplikacja "Usterka" jest obecnie wykorzystywana do technicznego utrzymania placów zabaw czy hoteli, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zaadaptować system na potrzeby firm realizujących przedsięwzięcia serwisowe, wynajmujących przestrzenie biurowe czy zarządców nieruchomości mieszkalnych. Firma prowadzi już rozmowy na temat wdrożenia systemu w akademikach Politechniki Wrocławskiej. Pomysł zakłada, że z aplikacji korzystać będą studenci, którzy w ten sposób mogliby zgłaszać wszelkiego typu awarie administracji obiektu. Aplikacja jest na tyle uniwersalna, że można ją dostosować do indywidualnych wymagań. Przyjrzyjmy się np. sytuacji, w której klient chce zareklamować uszkodzone meble. Dotychczas musiał to zgłosić do salonu, który przekazywał sprawę dystrybutorowi lub producentowi i dopiero na końcu sprawa trafiała do serwisanta. Dzięki naszej aplikacji cały proces można ograniczyć do linii klient-serwisant, a producent powinien tylko nadzorować zgłoszenie – tłumaczy Mikołaj Ostrowski. W planach kolejne wersje Twórcy planują już dalszy rozwój swojego programu. W kolejnych wersjach mają się pojawić nowe funkcjonalności m.in. kalendarz, w którym będzie można zaplanować terminy przeglądów i kontroli, a gdy takie wydarzenie będzie się zbliżać, administrator otrzyma odpowiednie powiadomienie. Pomysłów mamy bardzo dużo. Chcemy, żeby aplikacja obejmowała jak najwięcej procesów, bo jest na tyle łatwa w rozbudowie, że wszystkie najważniejsze funkcje możemy zebrać w jednym miejscu. Dzięki temu, korzystając z aplikacji, nie musimy się przekopywać przez stosy maili czy notatek, bo wszystko odbywa się automatycznie i wystarczy, że mamy przy sobie telefon – mówi Mikołaj Ostrowski. Zespół pracujący nad programem liczy dziesięć osób, z których zdecydowana większość to absolwenci i studenci Wydziału Elektroniki i Wydziału Mechanicznego Politechniki Wrocławskiej. Swój startup rozwijają we współpracy z Akademickim Inkubatorem Przedsiębiorczości PWr. Więcej informacji o aplikacji na stronie. « powrót do artykułu
  14. Przedstawiciele Biebrzańskiego Parku Narodowego alarmują, że wysychają tamtejsze bagna i mokradła. Brakuje milionów metrów sześciennych wody, mówią. To skutek zmian klimatycznych. Specjaliści obawiają się, że Biebrzę mogą opuścić ptaki. Brak opadów i coraz wyższa temperatura powodują, że w polskich rzekach jest coraz mniej wody. Grozi nam susza. Spadki poziomu wód można zaobserwować też w rzekach na nizinach. Mariusz Siłakowski, wicedyrektor Biebrzańskiego Parku Narodowego mówi, że problemem są nierównomierne opady. Raz są ulewne deszcze, potem bywają bardzo długie sezony bez wody, czy śniegu, co teraz widzimy, powiedział dziennikarzom TVN. W gruncie jest obecnie nawet o 50 cm wody mniej niż w latach poprzednich. Jeśli sytuacja się nie zmieni, to bagna mogą przestać być bagnami. Biorąc pod uwagę wielkość obszaru, brakuje nam milionów metrów sześciennych wody, które normalnie tutaj zalegały i powodowały, że mieliśmy do czynienia rzeczywiście z bagnami, wyjaśnia Siłakowski. Sytuacja jest coraz poważniejsza. Od 2-3 lat krajobraz Parku gwałtownie się zmienia. Nie ma już wielkich wiosennych rozlewisk. Jeśli taka sytuacja będzie się powtarzała, zmieni się szata roślinna, a za nią pójdą zmiany w świecie zwierząt. Mogą znikać torfowiska, w których miejsce pojawią się łaki. Znad Biebrzy odlecą ptaki. Przede wszystkim siewkowate, jak bataliony, rydzyki, dublety i inne, które lubią warunki wodne. Oprócz ptaków brodzących charakterystycznym zwierzęciem Parku jest łoś, który jedynie tutaj przetrwał II wojnę światową. Park to dom dla wilków, bielika, orła przedniego i wielu innych objętych ochroną gatunków zwierząt i roślin. « powrót do artykułu
  15. Naukowcy z Uniwersytetu w Groningen przekształcili nieenzymatyczne białko w nowy sztuczny enzym. W tym celu dodali do niego 2 abiologiczne składowe katalityczne: nienaturalny aminokwas i kompleks z miedzią. Enzymy są naturalnymi katalizatorami, działającymi w łagodnych warunkach reakcji. To czyni z nich atrakcyjną alternatywę dla przemysłowej katalizy chemicznej, która może wymagać wysokich temperatur i ciśnień, a także toksycznych rozpuszczalników lub metali. Niestety, nie wszystkie reakcje chemiczne mogą być katalizowane przez naturalne enzymy. Jedną z dostępnych opcji jest modyfikacja istniejących enzymów, jednak prof. Gerard Roelfes uważa, że warto też tworzyć całkiem nowe. W 2018 r. jego zespół uzyskał nieenzymatyczne białko, bakteryjny czynnik transkrypcyjny LmrR, który po insercji nienaturalnego aminokwasu p aminofenylalaniny może tworzyć niebiologiczne struktury hydrazonowe. Był to pierwszy enzym, stworzony z wykorzystaniem nienaturalnego aminokwasu jako grupy katalitycznej. Tym razem Roelfes i dr Zhi Zhou posłużyli się LmrR i dodali do niego aż 2 abiologiczne składniki katalityczne: ten sam nienaturalny aminokwas, co wcześniej i kompleks zawierający miedź. Oba mogą aktywować partnerów do reakcji Michaela. By wydajnie i wybiórczo katalizować tę reakcję, oba muszą się jednak znajdować we właściwej pozycji. Zwykłe dodanie obu komponentów do probówki by nie zadziałało: w rzeczywistości, gdyby znalazły się zbyt blisko siebie, wzajemnie by się znosiły. Kompleks zawierający miedź "przyczepia się" do LmrR za pośrednictwem oddziaływań supramolekularnych. Jego położenie jest determinowane przez interakcje z białkiem. Na podstawie tej pozycji ustaliliśmy [z kolei], gdzie by uzyskać miejsce aktywne, powinno się przeprowadzić insercję p aminofenylalaniny. Kiedy stworzono już nowy enzym, potwierdziły się przypuszczenia Roelfesa: dostosowane białko było bardzo wybiórczym katalizatorem reakcji Michaela. To było badanie potwierdzające słuszność koncepcji. Na razie enzym nie jest jeszcze wystarczająco szybki do zastosowań praktycznych, ale za pomocą standardowych technik, takich jak ewolucja ukierunkowana, można to zmienić. « powrót do artykułu
  16. Koronawirus 2019-nCoV zabił już ponad 900 osób, ale z jakiegoś powodu oszczędza dzieci. Wiadomo, że dzieci mogą się zarazić. Chińczycy poinformowali o co najmniej dwóch chorych noworodkach. Jednak, jak dowiadujemy się z JAMA (Journal of American Medical Asociation) mediana wieku pacjentów wynosi 49–56 lat. Przypadki zachorowań wśród dzieci są rzadkie. (2019 Novel Coronavirus – Important Information for Clinicians). Nie wiadomo, dlaczego dzieci nie wykazują najpoważniejszych objawów zarażenia nowym koronawirusem. Nie jest to jednak zjawisko nowe. Wiele chorób, od ospy wietrznej i odry, po SARS i MERS, jest bardziej niebezpiecznych dla dorosłych niż dla dzieci (z wyjątkiem noworodków i bardzo małych dzieci). Nie rozumiemy w pełni tego fenomenu. Być może ma on coś wspólnego z różnicami w reakcji immunologicznej dzieci i dorosłych. Jedna z hipotez mówi, że nieswoista reakcja odpornościowa jest silniejsza u dzieci, mówi doktor Andrew Pavia, z wydziału chorób zakaźnych wieku dziecięcego University of Utah. Nieswoista reakcja odpornościowa to pierwsza linia obrony organizmu. Jest ona uruchamiana natychmiast po wykryciu patogenów i działa bardzo szeroko. Dopiero później dochodzi do odpowiedzi odpornościowej swoistej, podczas której organizm rozpoznaje konkretny patogen i go zwalcza. Być może zatem organizmy dzieci, dzięki silniejszej reakcji nieswoistej, łatwiej zwalczają 2019-nCoV. To nie jest tak, że dzieci nie wykazują żadnych objawów koronawirusa. Powoduje on u nich np. wirusowe zapalenie płuc. Ale ze względu na to, że ich układ immunologiczny jest taki odporny, wirus nie działa na nie tak bardzo, jak na dorosłych, stwierdza Krys Johnson z Temple University College of Public Health. Uczony dodaje, że na przykład dorośli umierają na ospę wietrzną 25-krotnie częściej niż dzieci. Podobnie ma się z grypą. Choroba ta jest bardzo niebezpieczna dla niemowląt, ale dzieci radzą sobie z nią lepiej niż dorośli i ryzyko śmierci w ich przypadku jest 10-krotnie mniejsze niż w przypadku dorosłych. Tak naprawdę nie wiemy, ile dzieci zachorowało w Chinach na koronawirusa. Jako, że przechodzą go łagodniej, wiele z nich mogło nie trafić do lekarzy lub też ich lekarze nawet nie pomyśleli, iż warto zrobić testy pod kątem koronawirusa. W jeszcze innym artykule w JAMA (Clinical Characteristics of 138 Hospitalized Patients With 2019 Novel Coronavirus–Infected Pneumonia in Wuhan, China) czytamy, że wśród 138 pacjentów przyjętych do szpitala Zhongnan pomiędzy 1 a 28 stycznia mediana wieku wynosiła 56 lat. Pavia zauważa, że dzieci są z równie dużym prawdopodobieństwem co dorośli narażeni na choroby układu oddechowego. Wydaje się więc, że mogą zarażać się równie często, ale radzą sobie z nimi znacznie łatwiej niż rodzice i dziadkowie. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy może być fakt, że mają zdrowsze drogi oddechowe, gdyż nie były w takim stopniu wystawione na dym z papierosów i zanieczyszczenia powietrza, co dorośli. Drugi czynnik, to fakt, że dzieci ogólnie są zdrowsze, cierpią na mniej chorób przewlekłych niż dorośli. Jak zauważają specjaliści, podczas epidemii SARS i MERS dorośli z chronicznymi schorzeniami byli bardziej narażeni niż zdrowi dorośli. Te chroniczne schorzenia obejmują bardzo szerokie spektrum dolegliwości, od cukrzycy i chorób układu krążenia po otyłość. Dorośli są też bardziej podatni na wystąpienie reakcji odpornościowej powodującej zespół ostrej niewydolności oddechowej (ARDS). ARDS zabija około 40% osób, u których wystąpiło. Jak przypomina profesor pediatrii i chorób zakaźnych James Cherry z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA), ARDS często zabijał dorosłych cierpiących na SARS. Gdy jednak u dzieci zarażonych SARS rozwijało się zapalenie płuc, nie występowały u nich takie komplikacje ze strony układu odpornościowego jak u dorosłych. « powrót do artykułu
  17. Większość kobiet na świecie jest niezadowolonych z rozmiaru swoich piersi. To odkrycie, które ma znaczący wpływ na zdrowie i systemy opieki zdrowotnej. W Breast Size Satisfaction Survey (BSSS) pod kierunkiem profesora Virane Swamiego z Anglia Ruskin University, zaangażowanych było ponad 100 naukowców z całego świata, którzy przeprowadzili ankiety wśród 18 541 kobiet z 40 krajów. Jak czytamy w piśmie Body Image, naukowcy stwierdzili, że 48% kobiet chciałoby mieć większe piersi, 23% chce mieć mniejsze, a jedynie 29% kobiet jest zadowolonych z rozmiaru swojego biustu. MEdiana wieku kobiet biorących udział w badaniu wynosiła 34 lata. Kobiety, które nie są usatysfakcjonowane z wielkości piersi, przyznały też, że rzadziej badają piersi, co ma duże znaczenie w profilaktyce antynowotworowej. Ponadto okazało się również, że brak satysfakcji z rozmiarów biustu wiąże się też z gorszym dobrostanem, mniejszą samooceną i mniejszym poczuciem szczęścia. Jest też związane z większym prawdopodobieństwem niezadowolenia z własnej wagi i ogólnego wyglądu. Największy stopień niezadowolenia z rozmiarów biustu – czyli różnica pomiędzy rzeczywistym a wymarzonym rozmiarem – zaobserwowano u kobiet w Brazylii, Japonii, Chinach, Egipcie i Wielkiej Brytanii. Nasze badania pokazują, że większość kobiet na świecie może być niezadowolonych z rozmiarów swojego biustu. Ma to duże znaczenie dla zdrowia fizycznego i psychicznego kobiet, mówi profesor Swami. Nowotwór piersi to jedna z głównych przyczyn zgonów kobiet z powodów nowotworów. Słaba przeżywalność jest tutaj związana ze słabą samoświadomością. A niezadowolenie z rozmiarów biustu może prowadzić do stosowania strategii unikowych, które ograniczają świadomość własnego ciała, szczególnie, jeśli kobieta czuje się zawstydzona rozmiarem biustu. Podczas naszych badań znaleźliśmy bezpośredni związek pomiędzy niezadowoleniem z rozmiarów piersi i słabą ich świadomością, co przejawia się rzadszym ich badaniem i słabszym rozpoznawaniem zmian w piersiach, dodaje uczony. Uczeni stwierdzili też, że niezadowolenie z rozmiarów biustu spada z wiekiem. Niewykluczone, że starsze kobiety czują mniejszy nacisk na posiadanie idealnego biustu, albo też po urodzeniu dziecka i jego karmieniu piersią kobiety zaczynają postrzegać biust z bardziej utylitarnego, a nie estetycznego, punktu widzenia. « powrót do artykułu
  18. W jaskini w miejscowości L'Espluga de Francolí w prowincji Tarragona w Hiszpanii odkryto wyryte w skale wizerunki zwierząt, w tym koni czy woła, a także abstrakcyjne symbole; w sumie jest ich ponad 100. Datowanie wskazuje, że mają ok. 15 tys. lat. Lokalne media nazywają znalezisko katalońską Altamirą. O rzeźbach poinformowano w piątek (7 lutego). Archeolodzy podkreślają, że są bardzo delikatne i może je uszkodzić nawet dotyk. Parę dni po powodzi z 22 października 2019 r. naukowcy rozpoczęli ekspedycję do jaskini Font Major, by ocenić jej potencjał archeologiczny. Dokonaliśmy niesamowitego, nieoczekiwanego odkrycia - podkreśla dyrektor projektu badawczego Josep Maria Vergès, który dodaje, że część rzeźb mogła ulec zatarciu w wyniku erozji i działalności człowieka. Nim bowiem stała się obszarem chronionym, ta część jaskini była obowiązkowym punktem wielu wycieczek. Nieświadomi istnienia wizerunków, turyści dotykali ścian, a nawet wykonywali własne graffiti. Eksperci datują rzeźby na górny paleolit (okres magdaleński); niektóre mogą jednak być nieco starsze, a inne pochodzą z neolitu. Czterdzieści rzeźb to przedstawienia zwierząt, reszta to abstrakcyjne znaki. Naukowcy wyjaśniają, że wykonano skanowanie sanktuarium jaskiniowego w 3D. Obecnie trwają prace nad dokumentacją w postaci zdjęć w wysokiej rozdzielczości. Umożliwi to przeprowadzenie analiz i stworzenie symulacji tej części jaskini. To coś wyjątkowego w kontekście Katalonii i północnego wschodu Półwyspu [Iberyjskiego] - zaznacza Vergès. Rząd zapowiedział, że płaskorzeźby zostaną uznane za narodowe dobro kulturowe (Bé Cultural d'Interès Nacional).   « powrót do artykułu
  19. Dźwięki, przy których się budzimy, mają wpływ na nasze późniejsze funkcjonowanie. Okazuje się, że budziki z melodyjką mogą podwyższać poziom czujności. Budziki z alarmem powiązano zaś z podwyższonym poziomem porannego oszołomienia. Odkrycia opisane na łamach PLoS ONE mają znaczenie dla osób, które muszą być w szczytowej formie niedługo po przebudzeniu, np. dla pracujących w służbach ratowniczych. Stuart McFarlane, doktorant z RMIT, podkreśla, że trudności z wybudzaniem, tzw. inercja senna, stanowią niekiedy istotny problem. Jeśli nie wybudzasz się prawidłowo, twoja wydajność w pracy może być upośledzona do 4 godzin, a w takiej sytuacji nietrudno o poważne wypadki. Można by zakładać, że zaskakujące pikające dźwięki budzika zwiększą czujność, ale nasze dane pokazały, że kluczowe wydają się dźwięki melodyjne. Było to dla nas sporym zaskoczeniem. Australijczycy podkreślają, że potrzebne są dalsze badania, które pokażą, jakie dokładnie połączenie melodii i rytmu sprawdza się najlepiej. Dodają, że większość ludzi wykorzystuje do wybudzania alarmy, a już teraz widać, że wybór dźwięku budzika może nieść za sobą ważne implikacje. Zwłaszcza dla osób, które krótko po przebudzeniu muszą pracować w niebezpiecznych warunkach, a więc np. dla strażaków czy pilotów [...]. W analizie uwzględniono odpowiedzi 50 osób; wypełniały one kwestionariusz online'owy. Każdy z ochotników wprowadzał dane nt. dźwięku wykorzystywanego do budzenia, a następnie oceniał poziom czujności i oszołomienia (wg standaryzowanych kryteriów inercji sennej). To badanie jest naprawdę ważne, gdyż nawet astronauci z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej donoszą, że inercja senna ma wpływ na ich osiągi. Sądzimy, że ostre pikanie może zaburzać [...] aktywność naszego mózgu podczas przebudzenia, podczas gdy bardziej melodyjne dźwięki, takie jak Good Vibrations zespołu The Beach Boys czy Close to Me zespołu The Cure, mogą pomagać w przejściu do stanu czuwania w bardziej efektywny sposób - wyjaśnia prof. Adrian Dyer. Naukowcy mają nadzieję, że postępy w takich dziedzinach, jak sztuczna inteligencja i technologia snu pomogą w lepszym zrozumieniu powiązań między dźwiękami i stanem czuwania. « powrót do artykułu
  20. Już wkrótce elektrownia węglowa Dry Fork znajdująca się w pobliżu miasteczka Gillette w stanie Wyoming będzie wykorzystywała dwutlenek węgla do produkcji materiałów budowlanych. W marcu w elektrowni rozpoczyna się program pilotażowy, w ramach którego CO2 będzie zmieniane w betonowe bloczki. Eksperyment prowadzony będzie przez naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA). Przez try miesiące każdego dnia będą oni odzyskiwali 0,5 tony dwutlenku węgla i wytwarzali 10 ton betonu. To pierwszy system tego typu. Chcemy pokazać, że można go skalować, mówi profesor Gaurav Sant, który przewodzi zespołowi badawczemu. Carbon Upcycling UCLA to jeden z 10 zespołów biorących udział a ostatnim etapie zawodów NRG COSIA Carbon XPrize. To ogólnoświatowe zawody, których uczestnicy mają za zadanie opracować przełomową technologię pozwalającą na zamianę emitowanego do atmosfery węgla na użyteczny materiał. W Wyoming są jeszcze cztery inne zespoły, w tym kanadyjski i szkocki. Pozostałych pięć drużyn pracuje w elektrowni gazowej w Kanadzie. Wszyscy rywalizują o główną nagrodę w wysokości 7,5 miliona dolarów. Zawody zostaną rozstrzygnięte we wrześniu. Prace UCLA nad nową technologią rozpoczęto przed około 6laty, gdy naukowcy przyjrzeli się składowi chemicznemu... Wału Hadriana. Ten wybudowany w II wieku naszej ery wał miał bronić Brytanii przed najazdami Piktów. Rzymianie budowali mur mieszając tlenek wapnia z wodą, a następnie pozwalając mieszaninie na absorbowanie CO2 z atmosfery. W ten sposób powstawał wapień. Proces taki trwa jednak wiele lat. Zbyt długo, jak na współczesne standardy. Chcieliśmy wiedzieć, czy reakcje te uda się przyspieszyć, mówi Guarav Sant. Rozwiązaniem problemu okazał się portlandyt, czyli wodorotlenek wapnia. Łączy się go z kruszywem budowlanym i innymi materiałami, uzyskując wstępny materiał budowlany. Następnie całość trafia do reaktora, gdzie wchodzi w kontakt z gazami z komina elektrowni. W ten sposób szybko powstaje cement. Sant porównuje cały proces do pieczenia ciastek. Mamy oto bowiem mokre „ciasto”, które pod wpływem temperatury i CO2 z gazów kominowych zamienia się w użyteczny produkt. Technologia UCLA jest unikatowa na skalę światową, gdyż nie wymaga kosztownego etapu przechwytywania i oczyszczania CO2. To jedyna technologia, która bezpośrednio wykorzystuje gazy z komina. Po testach w Wyoming cała instalacja zostanie rozmontowana i przewieziona do National Carbon Capture Center w Alabamie. To instalacja badawcza Departamentu Energii. Tam zostanie poddana kolejnym trzymiesięcznym testom. Na całym świecie wiele firm i grup naukowych próbuje przechwytywać CO2 i albo go składować, albo zamieniać w użyteczne produkty. Jak wynika z analizy przeprowadzonej przez organizację Carbon180, potencjalna wartość światowego rynku odpadowego dwutlenku węgla wynosi 5,9 biliona dolarów rocznie, w tym 1,3 biliona to produkty takie jak cementy, asfalty i kruszywa budowlane. Zapotrzebowanie na takie materiały ciągle rośnie, a jednocześnie coraz silniejszy akcent jest kładziony na redukcję ilości węgla trafiającego do atmosfery. To zaś tworzy okazję dla przedsiębiorstw, które mogą zacząć zarabiać na przechwyconym dwutlenku węgla. Cement ma szczególnie duży ślad węglowy, gdyż jego produkcja wymaga dużych ilości energii. Każdego roku na świecie produkuje się 4 miliardy ton cementu, a przemysł ten generuje około 8% światowej emisji CO2. Przemysł cementowy jest tym, który szczególnie trudno zdekarbonizować, brak więc obecnie efektywnych rozwiązań pozwalających na zmniejszenie emisji węgla. Technologie wykorzystujące przechwycony CO2 mogą więc wypełnić tę lukę. « powrót do artykułu
  21. Przed kilkoma godzinami z Przylądka Canaveral wystartował Solar Orbiter, europejsko-amerykańska sonda, która dostarczy pierwszych w historii zdjęć biegunów Słońca. Kilka godzin po starcie kontrolerzy misji z Europejskiego Centrum Operacji Kosmicznych w Darmstadt odebrali informację o udanym rozłożeniu paneli słonecznych. Pierwsze dwa dni po starcie miną sondzie na rozkładaniu instrumentów i anten, które będą komunikowały się z Ziemią i zbierały dane naukowe. Solar Orbiter znajduje się na unikatowej trajektorii, dzięki której zbada bieguny Słońca. W ramach misji pojazd 22 razy zbliży się do naszej gwiazdy. Ludzie zawsze wiedzieli, że Słońce jest ważne dla życia na Ziemi, obserwowali je i badali. Od dawna też wiemy, że może ono zniszczyć życie, jeśli znajdziemy się na linii potężnego rozbłysku. Pod koniec misji Solar Orbiter będziemy wiedzieli więcej niż kiedykolwiek wcześniej o siłach drzemiących w Słońcu i jego wpływie na naszą planetę, mówi Günther Hasinger, dyrektor ds. naukowych ESA. Przez najbliższe trzy miesiące Solar Orbiter będzie testował 10 swoich instrumentów naukowych, by upewnić się, że wszystko działa, jak należy. Zaś za dwa lata wejdzie na pierwszą orbitę, na której zostaną rozpoczęte właściwe badania Słońca. Sonda będzie pracowała w dwóch głównych trybach badawczych. Część instrumentów będzie odbierała dane z najbliższego otoczenia, zbierając informację o polach elektrycznych, magnetycznych, przepływających cząstkach czy falach. Z kolei instrumenty zdalne będą fotografowały Słońce, obrazowały jego atmosferę, ruch materii, zbierały informacje na temat gwiazdy. Podczas pierwszej fazy misji, lotu do Słońca, która potrwa do listopada 2021 roku, zbierane będą przede wszystkim dane z otoczenia sondy. Pozostałe instrumenty będą poddawane kalibracji, by przygotować je do pracy w pobliżu Słońca. W fazie tej Solar Orbiter trzykrotnie skorzysta z asysty grawitacyjnej. Dwa razy przeleci w pobliżu Wenus (grudzień 2020, sierpień 2021) i raz w pobliżu Ziemi (listopad 2021). Po przelocie w pobliżu naszej planety rozpocznie się podstawowa część misji. W 2022 roku sonda zaliczy pierwszy przelot w pobliżu Słońca, znajdzie się w odległości 1/3 j.a. od gwiazdy. Podczas kolejnych etapów misji pojazd będzie korzystał z asysty grawitacyjnej Wenus, by znaleźć się coraz bliżej i bliżej gwiazdy. « powrót do artykułu
  22. Wyobraźmy sobie całkowicie elastycznego robota, który nie zawiera żadnych obwodów i jest napędzany światłem słonecznym, mówi Amos Meeks z Uniwersytetu Harvarda (SEAS) i główny autor najnowszych badań. Badań, których autorzy opracowali nowatorską całkowicie optyczną platformę obliczeniową. Taką, w której do obliczeń wykorzystuje się tylko i wyłącznie światło. W większości współczesnych systemów obliczeniowych wykorzystuje się twarde materiały, takie jak metalowe kable, półprzewodniki i fotodiody łączące elektronikę i światło, stwierdza Meeks. U podstaw wyłącznie optycznej platformy obliczeniowej leży chęć pozbycia się tych elementów i kontrolowanie światła za pomocą światła, dodaje. Tego typu platformy wykorzystują materiały nieliniowe, które zmieniają indeks refrakcyjny w reakcji na intensywność światła. Gdy światło przechodzi przez taki materiał, zwiększa się jego indeks refrakcyjny i w materiale pojawia się, generowany światłem, światłowód. Problem jednak w tym, że obecnie większość materiałów nieliniowych wymaga albo użycia potężnych laserów, albo też w wyniku oddziaływania światła na stałe zmieniają się ich właściwości. Naukowcy z Harvard John A. Paulson School of Engineering and Applied Sciences (SEAS) we współpracy z uczonymi z McMaster University oraz University of Pittsburgh opracowali nowatorski materiał, który w reakcji na światło lasera o niskiej mocy zmiania swój indeks refrakcyjny zmniejszając i zwiększając swoje rozmiary, a zmiany te są odwracalne. Nowy materiał to hydrożel zbudowany z sieci polimerowej nasączonej wodą oraz z niewielkiej liczby spiropyranów, molekuł reagujących na światło. Gdy hydrożel zostaje oświetlony, nieco się kurczy i zmienia się jego indeks refrakcyjny. Po wyłączeniu światła żel powraca do oryginalnego kształtu. Gdy zaś hydrożel zostanie oświetlony przez wiele źródeł światła, wchodzą one w interakcje i wpływają na siebie. Na przykład promień A może blokować promień B, promień B może blokować promień A, oba mogą blokować się nawzajem lub oba mogą przez siebie przechodzić. Powstaje w ten sposób bramka logiczna. Mimo, że to oddzielne promienie, mogą na siebie wpływać. Możemy wyobrazić sobie, że w przyszłości taki sposób reakcji na światło może zostać wykorzystany do wykonywania obliczeń, mówi Kalaichelvi Saravanamuttu z McMaster University. Nauki materiałowe się zmieniają. Samoregulujące, adaptacyjne materiały zdolne do optymalizowania swoich właściwości w reakcji na otoczenie zastępują statyczne, nieefektywne energetycznie i zewnętrznie regulowane materiały. Zaprezentowany przez nas materiał, który kontroluje światło o niezwykle niskiej intensywności to kolejny pokaz nadchodzącej rewolucji technologicznej, dodaje profesor Joanna Aizenberg z SEAS. « powrót do artykułu
  23. W żywych komórkach niezmienne wydaje się być tylko to, że stale się zmieniają. Naukowcom z IChF PAN udało się jednak wykazać, że istnieje w nich pewna wartość, która się nie zmienia. To lepkość. Te badania, choć podstawowe, mogą przyczynić się do powstania zupełnie nowych metod diagnostycznych i leczniczych. Wydawałoby się, że w trakcie życia komórki, replikacji DNA, tworzenia białek, ciągłych zmian ich ilości, metabolitów itp. zachodzą w komórce tak drastyczne przemiany, że ta lepkość, związana ze stosunkiem ilości wody do ilości biologicznych cząsteczek w komórce, powinna się zmieniać. Tak myślało zresztą wielu naukowców, w tym i sami autorzy pracy opublikowanej w Scientific Reports. Chcieliśmy zbadać, jak zmienia się lepkość cytoplazmy w rozmaitych ważnych momentach życia komórki, np. w trakcie podziału. To dlatego wynik, czyli stałość lepkości był dla nas zupełnym zaskoczeniem, opowiada dr Karina Kwapiszewska. Samo sprawdzanie było procesem trudnym i żmudnym. Pełen cykl komórkowy trwa bowiem około 24 godzin, a choć można komórki zsynchronizować niczym tancerki w balecie, czyli sprawić, żeby wszystkie dzieliły się w miarę równocześnie, to nie da się namówić ich, żeby poczekały aż obserwator zrobi im zdjęcie. Będą nieprzerwanie tańczyć do wewnętrznej muzyki. Tu duży ukłon dla mojego kolegi, dr. Krzysztofa Szczepańskiego, który niejedną noc spędził w pracy robiąc pomiary za pomocą spektroskopii korelacji fluorescencji. Trzeba je robić co pół godziny w trakcie trwania całego cyklu komórkowego, a komórka przecież nie zaczeka do rana, żeby się podzielić, mówi dr Kwapiszewska. Dzięki niemu i jego wytrwałości mieliśmy zmapowaną lepkość w trakcie całego cyklu. I to w odpowiedniej liczbie powtórzeń. Tylko tak mogliśmy udowodnić, że to, co zmierzyliśmy to rzeczywisty parametr, a nie artefakt, dodaje. Co więcej, naukowcy z IChF PAN odkryli, że lepkość pozostaje stała niezależnie od tego, czy to komórka płuc czy np. wątroby, choć to bardzo różne tkanki. A skoro jest stała, to znaczy, że do czegoś to musi być komórce potrzebne. Zwłaszcza, że wielkość samych komórek może się w obrębie jednej populacji (np. komórek skóry) zmieniać nawet dziesięciokrotnie i to nie ma dla nich aż takiego znaczenia, jak lepkość. Musi być więc mechanizm, który to reguluje.Lepkość ośrodka ma zapewne duże znaczenie dla procesów biochemicznych. Prosto mówiąc, im większa lepkość, tym trudniej cząsteczkom się spotkać, żeby doszło do reakcji. Komórka musi aktywnie regulować tę lepkość, bo inaczej reakcje w pewnych warunkach zachodziłyby wolniej a w innych szybciej. A gdyby któraś z reakcji za bardzo zwolniła –cały układ mógłby się posypać i komórka już nigdy nie wróciłaby do równowagi. W jednej z wcześniejszych prac naszego zespołu (Sozański et. al., Phys Rev Lett 2015) wykazano, że wystarczy zwiększyć lepkość tylko 6 razy (to naprawdę niewiele), by zatrzymać w komórce cały transport aktywny, wyjaśnia dr Kwapiszewska. I tu dochodzimy do potencjalnych, choć na razie odległych, zastosowań odkrycia. Skoro wzrost lepkości hamuje procesy życiowe w komórce, to może da się to wykorzystać na przykład do tworzenia terapeutyków przeciwko komórkom nowotworowym. Takich, które wykorzystywałyby procesy fizyczne zamiast np. hamować replikację DNA. Podejrzewamy też, że część chorób neurodegeneracyjnych może być spowodowana lokalnym wzrostem lepkości w komórkach, mówi autorka. Jej wyrównanie mogłoby więc być sposobem na powstrzymanie uszkodzeń w chorobie Parkinsona czy Alzheimera i poprawić rokowanie chorych. Teraz badacze chcą się dowiedzieć, jak zmienia się lepkość w trakcie śmierci komórkowej i czy ta zmiana lepkości jest skutkiem, czy też przyczyną samego procesu « powrót do artykułu
  24. Wirusy należą do najmniej poznanych cząstek na Ziemi. Jako, że nie są one w stanie przeżyć i mnożyć się bez gospodarza, niektórzy nie uważają ich nawet za organizmy żywe. Tymczasem brazylijscy naukowcy odkryli wirusa, którego genom składa się wyłącznie z genów nieznanych nauce. Odkrywca nowego wirusa, Jônatas Abrahão z Uniwersytetu Federalnego Minas Gerais, mówi, że to pokazuje, jak wiele jeszcze musimy się o wirusach nauczyć. Naukowiec trafił na niezwykłego wirusa gdy poszukiwał wielkich wirusów o rozmiarach bakterii. W lokalnym sztucznym zbiorniku wodnym znalazł nie tylko wielkie wirusy, ale też nowego niewielkiego wirusa, który był niepodobny do wirusów infekujących ameby. Uczeni nazwali go Yarawirusem. Mikroorganizm okazał się niezwykły nie tylko ze względu na swoje rozmiary. Gdy naukowcy zsekwencjonowali genom wirusa i porównali go z bazami danych dotyczącymi innych wirusów okazało się, z żaden z genów Yarawirusa nie był wcześniej znany nauce. Odkryciem nie jest zaskoczona Elodie Ghedin z New York University, która bada wirusy obecne w ściekach i drogach oddechowych. Uczona mówi, że 95% wirusów znajdowanych w ściekach to nowe organizmy. Jeszcze innego odkrycia, tym razem masowego, dokonali Christopher Buck i Michael Tisza, wirusolodzy z amerykańskiego National Cancer Institute. Poszukiwali oni w tkankach ludzkich i zwierzęcych wirusów z kolistym dsDNA. do takich wirusów należy np. wirus brodawczaka ludzkiego. Naukowców interesowały te wirusy, gdyż – przynajmniej niektóre z nich – biorą udział w powstawaniu nowotworów. Buck i Tisza wyizolowali fragmenty wirusów z dziesiątków próbek tkanek zwierząt oraz ludzi i poszukiwali tych z kolistym dsDNA. Zidentyfikowali w ten sposób około 2500 wirusów, z których około 600 jest nowych dla nauki. « powrót do artykułu
  25. Rozmawiamy z profesorem Czesławem Nosalem, psychologiem zajmującym się przede wszystkim teorią umysłu. Specjalizuje się m.in. w psychologii poznawczej, procesach umysłowych i różnicach indywidualnych. Jest autorem nowej metody diagnozy typów umysłów opracowanej na podstawie teorii funkcji świadomości Junga. Od 1989 roku, a zatem od początku jej istnienia, jest Głównym Psychologiem i mentorem naukowym Mensy Polskiej. Członek Komitetu Psychologii Polskiej Akademii Nauk. Profesor Nosal jest m.in. autorem takich prac jak „Psychologiczne modele umysłu” czy „Psychologia myślenia i działania menedżera”. Co sprawia, że czujemy się jednością? Czy odpowiada za to interpretator, opisywany przez Michaela Gazzanigę moduł z lewej półkuli, który zbiera informacje napływające do mózgu i buduje z nich spójną narrację? CAŁY MÓZG tworzy jedność  w obiektywnym sensie i jej subiektywne, mentalne reprezentacje, a w tym i różne formy ego-narracji, o których pisze Gazzaniga. Polecam jego ostatnią książkę: Instynkt świadomości: Jak z mózgu wyłania się umysł (2020, Smak Słowa). „Interpretator” Gazzanigi to stan umysłowy wyższego stopnia, wcześniej jednak zaistnieć musi stan bardziej pierwotnego zintegrowania mózgu, jako neuronośnik dla „interpretatora”.  Natury tego pierwotnego stanu jeszcze nie poznaliśmy.  Coraz częściej głowią się nad nim fizycy (por. Tegmark, "Życie 3.0"). Dodać trzeba/warto na marginesie, że zdaniem Gazzanigi, słusznie, lateralizacyjna teoria mózgu gryzie piach. Tu i ówdzie błąkają się pseudokoncepcje w rodzaju „lewy mózg” to vs. „prawy mózg” tamto, ale w ramach współczesnych teorii mózgu jako KONEKTOMU, złożonej sieci neuronalnej, nie mają one już większego sensu. Trzeba też pamiętać, że spoidło wielkie (med. corpus callosum) to około 200 milionów włókien nerwowych łączących obie półkule. Czyli to, co „lewe” zawsze działa w kontekście neuronalnym tego, co „prawe”.  Np. gdy mówimy, musimy też rozumieć to, co mówimy. Konieczna jest więc integracja przetwarzania linearnego(„lewego”) z przestrzenno-semantycznym („prawym”).    Jedność mózgu jest szczególnie podkreślana w ramach stanowisk teoretycznych określanych mianem   MÓZGU UCIELEŚNIONEGO. Antonio Damasio w książce Błąd Kartezjusza pokazał jedność „ciałomózgu”, tworzącego całą psychikę. Bazą filozoficzną dla Damasio jest monizm Spinozy, a nie dualizm Kartezjusza. Całą książkę W poszukiwaniu Spinozy poświęcił więc temu  filozofowi. Teoria mózgu ucieleśnionego to wielki ukłon historii dla Spinozy. Czym jest świadomość i co ją ogranicza? Na pytanie czym jest świadomość nie ma jeszcze wyraźnej odpowiedzi. Ostatnia książka Gazzanigi szkicuje taką odpowiedź, lecz szczegółowe mechanizmy świadomości to nadal więcej pytań i paradoksów niż odpowiedzi. W sensie formalnym nic nie ogranicza naszej świadomości, to kwestia edukacji i wykorzystywania możliwości poznawczych. A w sensie neuronalnym i w kontekście relacji mózg – poznawanie – świat powstają wątpliwości, czy nie ogranicza nas ZASADNICZA KONSTRUKCJA MÓZGU?? To, co poznaje jest stworzone z tego, co jest poznawane. A więc  występuje tu rodzaj pętli poznawczej. Od dawna fizycy (np. J. Wheeler) mówią o samouzgodnionej pułapce (self-reference cosmology). Niełatwo jest rozwiązać ten trudny problem leżący na pograniczu ontologii bytu i epistemologii. I nie jest to problem nowy, bo znany od  Starożytności. Ostatnimi czasy sporo się mówi o różnych typach inteligencji, np. inteligencji emocjonalnej czy społecznej. Czy inteligencja jest jedna, tyle tylko, że posługujemy się nią inaczej w zależności od rodzaju materiału/zagadnienia, czy też faktycznie można mówić o mnogości inteligencji? Istnieje tylko jedna INTELIGENCJA jako ewolucyjnie zdeterminowana zdolność ogólna mózgu, konieczna dla rozwiązywania różnych problemów adaptacji do zmienności i złożoności środowiska życia. A te różne „inteligencje”, które się rozmnożyły to zdolności specjalne. Np. „inteligencja emocjonalna” to stara zdolność... samokontroli emocji. Dlaczego lansuje się termin IE? Bo  inteligencja to „atrakcyjny” termin. Przymiotnik „inteligentny” np. w j. ang. jest na pierwszym miejscu kryteriów oceniania ludzi.  Inna sprawa, że następuje również deprecjacja terminu „inteligencja” bo się do niego przyklejają różne „sztuczne inteligencje”. Koncepcja „mnogości/specyficzności inteligencji” (pseudoteoria: H. Gardnera, zawarta w Frames of mind (1983); por. też inne prace tego autora po polsku), jako opozycji do inteligencji ogólnej (general factor, odkrytej i opisanej przez C. Spearmana w 1904 roku) nie potwierdziła się empirycznie, ale nadal jest lansowana bez uzasadnienia. Ostatnio Gardner „odkrył” np. inteligencję ekologiczną. A ktoś inny „inteligencję seksualną”, a jeszcze inny „machiawelistyczną”.   Osoby zainteresowane problematyką inteligencji odsyłam do doskonałej monografii naszego wybitnego znawcy tego zagadnienia: J. Strelau, Różnice indywidualne.... (2014, Scholar). Dodam tylko na koniec, że teoria czynnika inteligencji ogólnej trzyma się mocno. Niedawno jego uniwersalną strukturę potwierdzono w szeroko zakrojonych badaniach  międzykulturowych: Warne, R. T., & Burningham, C. (2019). Spearman’s g found in 31 non-Western nations: Strong evidence that g is a universal phenomenon. Psychological Bulletin, 145(3), 237-272. http://dx.doi.org/10.1037/bul0000184 « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...