Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Środowisko naukowe jest coraz bardziej zainteresowane zorganizowaniem dużej misji do Urana lub Neptuna, a jeszcze lepiej do obu planet. Te lodowe giganty to nieodkryte terytorium badań planetarnych. Wysłany przez człowieka pojazd odwiedził je tylko raz i to na krótko. W pobliżu obu planet w latach 80. przeleciał Voyager 2. Już przed 3 laty informowaliśmy, że część specjalistów z NASA zwraca uwagę, iż powoli kończy się czas na zorganizowanie tego typu misji. Jeśli w ciągu najbliższych lat nie rozpoczną się przygotowania, to na kolejną okazję do zbadania obu planet trzeba będzie czekać wiele kolejnych lat. Wtedy też cytowaliśmy Amy Simon, współprzewodniczącą grupy Ice Giants Pre-Decadal Study, która mówiła, że preferowana misja to umieszczenie orbitera w atmosferze Urana lub Neptuna. Dostarczy to najlepszych danych naukowych, pozwoli na dogłębne zbadanie całego systemu planetarnego: pierścieni, satelitów, atmosfery i magnetosfery. W styczniu bieżącego roku ta sama Amy Simon zorganizowała w Royal Society w Londynie spotkanie dotyczące tego typu misji. Najwyższy na to czas. Na początku lat 30. dojdzie bowiem do korzystnej koniunkcji pomiędzy Neptunem, Uranem a Jowiszem. Pozwoliłaby ona na skorzystanie z asysty grawitacyjnej Jowisza podczas podróży do Urana i Neptuna. Dzięki tej asyście czas podróży uległby skróceniu, więc ewentualna sonda mogłaby dotrzeć do któregoś z lodowych olbrzymów w czasie, gdy jej instrumenty będą w dobrym stanie, a ona sama będzie miała wystarczająco dużo paliwa na długotrwałe badania. Wykorzystanie Jowisza do przyspieszenia statku kosmicznego pozwoli też na zabranie mniejszej ilości paliwa, a więc będzie więcej miejsca na instrumenty naukowe. Jeśli jednak chcemy skorzystać z asysty grawitacyjnej Jowisza, to misja do Neptuna musiałaby zostać wystrzelona około 2031 roku, a do Urana nie później niż około 2035 roku. Czasu pozostało bardzo mało. Taką misję mogłaby zorganizować NASA lub byłoby to wspólne przedsięwzięcie, gdzie pierwsze skrzypce będzie grała NASA. Przygotowanie dużej misji o budżecie liczonej w miliardach dolarów zajmuje zwykle 7-10 lat. To, czy taka misja się odbędzie zależałoby od przyjęcia jej założeń w Planetary Science Decadal Survey. Okresowy przegląd tego programu odbędzie się w 2022 roku. Pozostały zatem dwa lata na przygotowanie założeń i planów misji. Jednak nawet i dobry plan nie gwarantuje sukcesu, gdyż z pewnością propozycje zorganizowania wyprawy do Urana czy Neptuna będą musiały konkurować z propozycjami dotyczącymi przywiezienia próbek z Marsa czy eksploracji Wenus. Jak zauważa Leigh Fletcher z University of Leicester, naukowcy zajmujący się lodowymi olbrzymami są daleko w tyle za kolegami specjalizującymi się w badaniach Marsa i Wenus. My nawet nie zakończyliśmy odpowiednika pierwszej fazy badań, którą Mars i Wenus mają dawno za sobą, stwierdza uczony. Fletcher mówi, że misja do którejś z lodowych planet powinna zawierać umieszczenie orbitera oraz wysłanie próbnika w atmosferę planety lub księżyca, tak jak uczyniono to w przypadku Saturna. Naukowcy postrzegają obie planety jako bliźniacze. Mają bowiem podobną masę i rozmiary. Jednak nikt nie wie, na ile rzeczywiście są podobne, jaki jest ich skład i jak powstały. Wykorzystywane modele obliczeniowe nie wyjaśniają dobrze ich struktury wewnętrznej, nie dają też odpowiedzi na pytanie, dlaczego bardziej odległy od Słońca Neptun wydaje się cieplejszy niż Uran. Zakłada się, że są zbudowane głównie z zamarzniętej wody lub z zamarzniętego amoniaku. Zbadanie obu planet znakomicie poszerzyłoby naszą wiedzę o egzoplanetach, gdyż około 40% znanych egzoplanet to lodowe olbrzymy. Dlatego też naukowcy chcieliby zorganizować misję chociaż do jednej z nich. Misja do obu byłaby zbyt kosztowna Trudno też zdecydować, którą z nich wybrać jako cel. Neptun wydaje się bardziej obiecujący, gdyż przy okazji można by zbadać jego księżyc, Trytona, który jest prawdopodobnie aktywny geologicznie, a pod jego powierzchnią może znajdować się ocean wody w stanie ciekłym. Z drugiej jednak strony Uran ma więcej dziwnych właściwości, których wyjaśnienie jest trudniejsze na gruncie obecnej wiedzy. Ponadto na zorganizowanie misji do Urana mamy więcej czasu. A czas się kończy. Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) właśnie pracuje nad dwoma dużymi misjami, które miałyby się odbyć na początku przyszłej dekady. Nawet jeśli by zatwierdziła plany misji do Urana lub Neptuna w swoim najbliższym przeglądzie zadań, to może nie zdążyć z ich przygotowaniem na najbliższe okienko startowe. To zaś oznacza, że ESA mogłaby co najwyżej partycypować w misji zorganizowanej przez NASA. Oczywiście każda z tych agencji mogłaby przygotować mniejsza misję, związaną jedynie z przelotem obok któregoś z lodowych olbrzymów. To też poszerzyłoby naszą wiedzę, jednak nie pozwoliłoby na przeprowadzenie dogłębnych badań na jakie liczą naukowcy. Jeśli w 2031 roku wystrzelono by misję do Urana, to w roku 2036 pojazd skorzystałby z asysty grawitacyjnej Jowisza, a w 2043 roku dotarłby do Urana. Jeśli jednak nie wykorzystamy najbliższego okienka startowego, to kolejna okazja na wystrzelenie pojazdu pojawi się w połowie lat 40. Inną możliwością będzie wykorzystanie potężniejszego systemu rakietowego, takiego jak SLS przygotowywanego przez NASA. Jednak jego powstanie do kwestia kolejnych lat. « powrót do artykułu
  2. Studenci Akademii Górniczo-Hutniczej zbudowali nożycową kładkę dla pieszych. Składana konstrukcja może znaleźć zastosowanie jako ruchoma przeprawa nad przeszkodami i pełnić funkcję tymczasowego mostu. Projekt jest nietypowym w budownictwie połączeniem mechanizmu ruchomego z konstrukcją zwykle nieruchomą, jaką jest pomost dla pieszych czy pojazdów. Kładka stworzona przez studentów z AGH ma 7 m długości i ok. 2 m szerokości i jest w stanie utrzymać ciężar do 500 kg. Rozłożenie ważącego niemal tonę mechanizmu trwa 20 sekund. Model składa się z 6 drewnianych segmentów i 24 stalowych ramion, poruszanych za pomocą dwóch siłowników hydraulicznych. Możliwe jest także zwiększenie liczby elementów stanowiących konstrukcję nośną kładki. Skonstruowana przez studentów kładka ma wiele zastosowań. W przyszłości rozbudowany i ulepszony model mógłby pełnić funkcję przejścia dla pieszych np. w miejscu zerwanych mostów, w okolicy rzek czy nadmorskich nabrzeży. Pomost mógłby z powodzeniem być elementem np. ogrodu botanicznego, obszarów chronionych czy parków narodowych, gdzie budowa stałych konstrukcji jest niemożliwa. Rozwiązanie studentów może też być alternatywą w przeprawie w sytuacji, gdy budowa stałego mostu jest nieopłacalna. Obecność kładki nie jest uciążliwa dla poruszania się np. statków czy innych jednostek pływających. Projekt stworzyli studenci Wydziału Górnictwa i Geoinżynierii: inż. Adrianna Pustelnik, inż. Oskar Mencel i inż. Jonasz Stępień. Twórcy kładki należą również do Koła Naukowego Mechaniki Konstrukcji "Aksjator". Opiekunami projektu byli dr inż. Henryk Ciurej oraz dr inż. Michał Betlej z WGiG. Prace projektowe i wykonawcze nad modelem trwały 10 miesięcy. Model wpisuje się w obecny trend wprowadzania ruchu w konstrukcje budowlane i jest doskonałym przykładem połączenia kilku dziedzin: budownictwa, mechaniki i architektury. Warto dodać, że to już kolejna tego typu ruchoma kładka stworzona przez Koło Naukowe "Aksjator". Poprzednia kładka powstała w 2018 r. i zwijała się gąsienicowo.   « powrót do artykułu
  3. Jak będzie "Jakoś wkrótce"? Przekonacie się już 11 marca! "Jakoś wkrótce" – tak brzmi tytuł świetnej i pod wieloma względami wyjątkowej książki małżeństwa Kelly i Zacha Weinersmithów (polska premiera 11 marca, wydawca: Insignis Media). Ona – uznana badaczka, autorka artykułów naukowych zamieszczanych w prestiżowych czasopismach, a także niestrudzona popularyzatorka nauki, współprowadząca niezwykle popularny podcast "Science… Sort of". On – znakomity rysownik, którego prace pojawiały się, między innymi, na łamach magazynów "The Wall Street Journal", "The Economist" i "Forbes", autor cieszącego się rzeszą sympatyków komiksu dla geeków "Saturday Morning Breakfast Cereal", fascynat nauki i techniki. Jakiś czas temu wspólnie wyruszyli w naukową i intelektualną podróż, chcąc przekonać się, jakie technologie spośród obecnie rozwijanych przez człowieka mają szansę zupełnie odmienić jego życie – i to nie tylko w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Owocem pracy twórczej Weinersmithów jest książka, która niesamowicie poszerza horyzonty, a przy tym bawi i rozśmiesza – w dużej mierze dzięki genialnym rysunkom Zacha. "Jakoś wkrótce" zdobyła tytuł Naukowej Książki Roku magazynów "The Wall Street Journal" i "Popular Science", a także błyskawicznie wspięła się na szczyty amerykańskich list bestsellerów. "Jakoś wkrótce" nie jest jednak książką stricte popularnonaukową – jest bardzo przystępnie napisaną, humorystyczną, a jednocześnie fascynującą opowieścią o tym, czym zajmują się obecnie naukowcy i inżynierowie na całym świecie i co może wywołać olbrzymie zmiany w naszym życiu w najbliższej przyszłości. Każda z omawianych w "Jakoś wkrótce" technologii rozpatrywana jest nie tylko pod kątem potencjalnych korzyści, jakie może przynieść naszej cywilizacji, ale także z punktu widzenia możliwych zagrożeń, jakie za sobą niesie. Całość jest przeplatana wypowiedziami naukowców, z którymi autorzy książki przeprowadzili dziesiątki wywiadów – i to nie tylko po to, by zorientować się, co drzemie w głowach szalonych niekiedy wynalazców, badaczy i innowatorów, ale również po to, by przekonać się, jakie są realne szanse na to, by dana technologia mogła być w niedalekiej przyszłości (czytaj: jakoś wkrótce) wdrożona i rozpowszechniona na szeroką skalę. O jakich technologiach opowiadają Kelly i Zach Weinersmithowie? Cóż, zapewne ku zdziwieniu wielu czytelników, prymu nie wiodą tu wcale technologie informatyczne; owszem, duet autorów omawia komputery kwantowe, ale czyni to w dość specyficznym rozdziale… Książka poświęcona jest natomiast zagadnieniom o nieco innym – być może nieco bardziej rewolucyjnym i globalnym - wydźwięku. Znajdziemy tu bowiem rozdziały poświęcone powszechnej dostępności przestrzeni kosmicznej (dlaczego jeszcze nie mamy kolonii na Marsie?), wydobywaniu surowców z asteroid (złoto z kosmosu – tańsze czy droższe od tego z Ziemi?) i syntezie jądrowej (dlaczego coś, co na pewno działa i stanowi odpowiedź na wszelkie nasze ekologiczno-energetyczne bolączki, nie jest jeszcze tak powszechne, jak energetyka jądrowa?). Słyszeliście o programowalnej materii? Czy już niedługo będziemy mogli z tak zwanego "wiadra czegoś" wyciągać dowolny potrzebny nam w danej chwili przedmiot? Czy możemy usprawnić swój mózg, łącząc go z komputerem i próbując zapisywać w nim dane, tak jak czynimy to z pamięcią RAM? Czy dzięki nowatorskiej biologii syntetycznej uzyskamy możliwość walki z groźnymi wirusami, biologicznego wytwarzania paliw, hodowania narządów do przeszczepu czy wręcz tworzenia nowych zmyślnych i ukierunkowanych na konkretne działanie żywych organizmów? A skoro o narządach mowa, to czy da się je drukować w technice 3D? Tak jak – na przykład – domy? Właśnie – co z robotyzacją budownictwa? Czy istnieją jakieś fundamentalne przeszkody, które sprawiają, że na placach budowy nie krząta się jeszcze tłum robotycznych murarzy? Tłum, a może rój… Wiecie, że są już prowadzone badania nad rojami robotów, które – tak jak termity – byłby w stanie, pracując w lokalnej mikroskali, wznosić – na wzór termicich kopców – makroskopowe struktury zdatne do używania przez ludzi? A to tylko część z poruszanych w "Jakoś wkrótce" tematów! Kelly i Zachowi Weinersmithom udało się stworzyć znakomitą książkę, która bawiąc – uczy. Świetnie napisana i przezabawnie zilustrowana, otwiera oczy i całkowicie zmienia perspektywę spojrzenia w przyszłość. Czy rzeczywiście nasze życie ma szansę odmienić się "jakoś wkrótce"? Sięgnijcie po tytuł Weinersmithów i przekonajcie się sami – naprawdę, naprawdę warto! Książkę można już zamówić w przedsprzedaży.
  4. W sterownikach graficznych Nvidii znaleziono liczne dziury, które umożliwiają przeprowadzenie DoS (denial of service), wykonanie złośliwego kodu oraz inne rodzaje ataków. Nvidia wydala już odpowiednie poprawki, które należy jak najszybciej zainstalować. Dziury występują przede wszystkim w sterownikach do procesorów GeForce, Quadro i Tesla dla systemu Windows. Najpoważniejsza dziura znajduje się w panelu sterowania grafiki, elemencie umożliwiającym użytkownikowi zmianę ustawień GPU. Nvidia informuje, że napastnik z lokalnym dostępem może doprowadzić do awarii systemu plików panelu sterowania, co pozwala mu albo na przeprowadzenie ataku DoS, albo na zwiększenie uprawnień. Lukę tę (CVE-2020-5957) oceniono na 8,4 w 10-stopniowej skali zagrożeń CVSS. Kolejna dziura (CVE-2020-5958), uznana za średnio poważną, również występuje w panelu kontrolnym. Użytkownik z dostępem lokalnym może dzięki niej zainstalować zmanipulowany plik DLL, dzięki czemu może przeprowadzić atak DOS, zyskać uprawnienia do wykonywania kodu, odczytania zastrzeżonych informacji. Obie dziury zostały załatane. Na poprawki czeka jeszcze wersja R440 dla procesora Tesla. Zostaną one udostępnione w przyszłym tygodniu. Liczne dziury znaleziono też w Virtual GPU Manager. To oprogramowanie pozwalające wielu wirtualnym maszynom na jednoczesny dostęp do tego samego procesora graficznego. Tutaj najpoważniejsza dziura (CVE-2020-5959) spowodowana jest nieprawidłową weryfikacją danych wejściowych, co pozwala na przeprowadzenie ataku DoS. Lukę tę oceniono na 7,8 w skali CVSS. Druga z luk występująca w tym oprogramowaniu, CVE-2020-5960, została oceniona jako średnio poważna. Również ona umożliwia DoS. Poprawione wersje sterowników można pobrać na stronie Nvidii. « powrót do artykułu
  5. W głębinach otaczających pole konkrecjonośne Clarion-Clipperton (ang. Clarion–Clipperton Fracture Zone, CCZF) na Pacyfiku odkryto skorupiaka (równonoga), któremu na cześć zespołu Metallica nadano nazwę Macrostylis metallicola. W 2017 r. inny skorupiak - krewetka - także zyskał rockową nazwę, tym razem od zespołu Pink Floyd - Synalpheus pinkfloydi. Energetyczna muzyka Mettaliki towarzyszyła mi przez większość życia. Utwory takie jak Master of Puppets czy One są mistrzowskimi dziełami [...], dlatego jestem podekscytowany, że mogę się w pewien sposób zrewanżować mojemu ulubionemu zespołowi, nazywając na jego cześć nowy gatunek - podkreśla dr Torben Riehl z Instytutu Badawczego i Muzeum Historii Naturalnej Senckenberga we Frankfurcie nad Menem. M. metallicola mierzy zaledwie 6,5 mm. Zamieszkując strefę na głębokości ok. 4132-5050 m, nie ma oczu ani pigmentacji. Jego nazwa to nie tylko hołd złożony Metallice, ale i nawiązanie do miejsca występowania skorupiaka - unikatowego środowiska CCZF. Występują tu bowiem konkrecje polimetaliczne, którymi interesuje się przemysł wydobywczy. Ze względu na bogactwo zasobów, już wkrótce [...] może się zacząć wydobycie minerałów z tej części dna. Zespół Riehla bada warunki wyjściowe, by opracować plany zarządzania i strategie zabezpieczania bioróżnorodności/ekosystemu w czasie projektów górniczych. Duet z Instytutu Badawczego i Muzeum Historii Naturalnej Senckenberga oraz Uniwersytetu w Gandawie opublikował uzyskane wyniki w piśmie PeerJ. Riehl ma nadzieję, że jego praca zwiększy świadomość społeczną wpływu górnictwa głębokomorskiego. Stale rosnące w związku z urbanizacją czy wzrostem liczebności populacji [...] zapotrzebowanie na metale prowadzi do eksploracji zasobów i eksploatacji nawet niepoznanych dotąd naukowo i trudno dostępnych części świata, takich jak głębiny. Bardzo mało osób ma świadomość, że rozległe, w dużej mierze nieeksplorowane głębiny oceanów zamieszkują dziwne, nieodkryte istoty - takie jak nasz "metalowy" skorupiak. « powrót do artykułu
  6. Naukowcy z Narodowych Instytutów Zdrowia (NIH) i Wydziału Medycyny Indiana University poinformowali, że zwiększenie dostaw energii do uszkodzonego rdzenia kręgowego myszy może pomóc w ponownym wzroście aksonów i w odzyskaniu części funkcji motorycznych. Regeneracja aksonów w centralnym układzie nerwowym to proces bardzo wymagający pod względem energetycznym. Uraz zewnętrzny i wewnętrzne ograniczenia prowadzą do kryzysu energetycznego w uszkodzonych aksonach, przez co rodzi się pytanie, jak deficyty energii wpływają na możliwości regeneracyjne. W naszych badaniach zauważyliśmy, że zwiększenie aksonalnego transportu mitochondrialnego poprzez usunięcie syntafiliny prowadziło do przywrócenia, utraconej w wyniku urazu, polarności błony mitochondrialnej, napisali autorzy badań. Syntafilina jest białkiem wspomagającym przyleganie mitochondriów do cytoszkieletu wewnątrz aksonów. Już z wcześniejszych badań wiemy, że usunięcie syntafiliny powoduje, iż mitochondria poruszają się szybciej. Wykorzystaliśmy trzy modele mysie uszkodzenia centralnego układu nerwowego. Wykazaliśmy za ich pomocą, że u myszy pozbawionych syntafiliny dochodzi do lepszej regeneracji drogi korowo-rdzeniowej przebiegającej przez miejsce urazu kręgosłupa, przyspieszonego odrastania aksonów w miejscu urazu oraz szybszego kompensacyjnego rozprzestrzeniania się aksonów w nieuszkodzonych fragmentach drogi korowo-rdzeniowej. Co istotne, zregenerowane aksony drogi korowo-rdzeniowej tworzą funkcjonujące synapsy i wspomagają odzyskanie fukcji motorycznych, stwierdzają autorzy badań. Doktor Zu-Hang Sheng z NIH, jeden z głównych autorów studium, powiedział, że jego zespół jest pierwszym, który wykazał, że w wyniku uszkodzenia rdzenia kręgowego dochodzi do kryzysu energetycznego, który jest bezpośrednio powiązany z ograniczeniem zdolności aksonów do regeneracji. Molekuły ATP, odgrywające kluczową rolę w wewnątrzkomórkowym transporcie energii, są wytwarzane w mitochondriach. Gdy dochodzi do uszkodzenia aksonów, zwykle też uszkodzone zostają mitochondria, co poważnie zakłóca produkcję ATP w uszkodzonych nerwach. Naprawa nerwów wymaga znacznych ilości energii. Wysunęliśmy hipotezę, że pourazowe uszkodzenie mitochondriów znacznie ogranicza dostawy ATP i to właśnie ten kryzys energetyczny uniemożliwia odrastanie i naprawę aksonów, wyjaśnia Sheng. Dodatkowym problemem jest fakt, że w dojrzałych nerwach mitochondria są zakotwiczone w aksonach, przez co, gdy dochodzi do ich uszkodzenia, trudno jest wymienić je na nieuszkodzone, co tylko zwiększa kryzys energetyczny. Dlatego też Sheng i jego zespół, bazując na swoich wcześniejszych pracach z myszami pozbawionymi syntafiliny, zaczęli przypuszczać, że zwiększenie transportu mitochondriów pozwoli na zastąpienie uszkodzonych nieuszkodzonymi. Ich hipotezy wydają się sprawdzać, przynajmniej na myszach. U zwierząt pozbawionych syntafiliny zaobserwowano bowiem znacznie większe odrastanie aksonów w miejscu uszkodzenia, niż w grupie kontrolnej. Okazało się też, że prowadziło to do poprawy funkcji motorycznych. Na kolejnym etapie badań myszom podawano kreatynę, która zwiększa produkcję ATP. W obu grupach myszy – grupie pozbawionej syntafiliny oraz grupie kontrolnej – zaobserwowano zwiększoną regenerację aksonów po podaniu tego środka w porównaniu z grupą, która otrzymywała placebo. Jednak w grupie pozbawionej syntafiliny regeneracja była silniejsza. « powrót do artykułu
  7. Na wyspie Okinoshima, która w 2017 r. została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, znaleziono fragment szklanej misy [foto] z Persji z czasów dynastii Sasanidów. Sanktuarium shinto Munakata Taisha nawiązało współpracę z ekspertami, którzy zbadali artefakt i szklane ozdoby kirikodama [foto]. Ich wiek określono na koniec V-VII w. n.e. Kobiety nie mają wstępu na wyspę, a świeccy mężczyźni mogą ją odwiedzić tylko raz w roku, w czasie przypadającego 27 maja święta sanktuarium Munakata Taisha. Mężczyźni muszą wykąpać się nago i przeprowadzić rytuał oczyszczający. Wyrażają również zgodę na nieujawnianie szczegółów wizyty. Na Okinoshimie znajduje się sporo cennych obiektów z ceremonii przeprowadzanych między końcem IV a IX w. (w okresie Yamato). Fragment szklanej misy mierzy ok. 6,5 cm. Widać okrągłą podstawę, a powierzchnia jest zadrapana. Eksperci wspominają o cechach rżniętego (rzeźbionego) szkła z czasów Sasanidów. Zespołem naukowców kierował Izumi Nakai, emerytowany profesor Tokyo University of Science, który specjalizuje się w chemii analitycznej. Materiały zbadano za pomocą fluorescencji rentgenowskiej XRF (ang. X-ray fluorescence). Okazało się, że ze stopionym szkłem mieszano spopielone rośliny (to typowe dla sasanidzkich wyrobów szklanych). W przypadku kirikodam naukowcy przypuszczają, że uzyskano je, przerabiając perskie produkty. « powrót do artykułu
  8. Naukowcy z University of Massachusetts Amherst zbudowali urządzenie, które generuje prąd elektryczny z... wilgoci w powietrzu. Technologia taka może mieć w przyszłości olbrzymie znaczenie w wytwarzaniu czystej energii. Urządzenie to dzieło inżyniera Juna Yao i mikrobiologia Dereka Lovleya. Air-gen (air-powered generator) składa się 7-mikrometrowej warstwy proteinowych nanokabli złożonych z Geobacter sulfurreducens nałożonej na złotą elektrodę o powierzchni 25 mm2. Na warstwie nanokabli znajduje się druga elektroda o powierzchni około 1 mm2. Dosłownie pozyskujemy elektryczność z powietrza. Air-gen wytwarza czystą energię przez 24 godziny na dobę, mówi Lovely. Uczony od ponad 30 lat pracuje nad materiałami elektronicznymi bazującymi na strukturach biologicznych. To najbardziej niezwykłe i ekscytujące zastosowanie dla proteinowych nanokabli, jakie widziałem, stwierdził. Air-gen wytwarza czystą energię nawet w warunkach niskiej wilgotności, takich jakie panują na Saharze. Nie wymaga dostępu do światła, działa w pomieszczeniach. Urządzenie wykazuje właściwości samoładowania się. Jest ono w stanie przez 20 godzin dostarczyć napięcie rzędu 0,5 V. Po tym czasie napięcie spada do 0,35 V, jednak po odłączeniu odbiornika prądu po 5 godzinach powraca ono do poziomu 0,5 V. Naukowcy połączyli też wiele swoich urządzeń razem i 17 z nich dostarczyło napięcia 10 V. Były one w stanie zasilić LED lub niewielki wyświetlacz ciekłokrystaliczny. G. sulfurreducens została odkryta przez Dereka Lovleya. Uczony mówi,że bakteria wykorzystuje przewodzące nanokable do kontaktu z innymi mikroorganizmami i minerałami. Na przykład w glebie i osadach Geobacter dostarcza w ten sposób elektrony do mikroorganizmów produkujących metan, a te wykorzystują je do zamiany dwutlenku węgla w metan. Geobacter wykorzystuje też energię elektryczną do połączenia się z minerałami zawierającymi żelazo i korzysta z nich w podobny sposób, w jaki my korzystamy z tlenu. W Air-gen prąd pojawia się w dzięki gradientowi wilgotności, jaki pojawia się w nanokablowej warstwie po wystawieniu jej na wilgoć obecną w powietrzu. Kluczowa jest tu rola małej elektrody na górze urządzenia, gdyż to jej odsłonięta powierzchnia umożliwia pojawienie się gradientu. Badania wykazały też, że wraz ze wzrostem wilgotności otoczenia rośnie wytwarzana energia. Szczegóły wynalazku zostały opisane na łamach Nature. « powrót do artykułu
  9. Pływając u zachodnich wybrzeży Antarktydy, naukowcy z Thwaites Glacier Offshore Research (THOR) natrafili na nieznaną wcześniej wyspę. Odsłonił ją cofający się lodowiec. Zespół dokonał odkrycia w lutym, pływając na lodołamaczu RV Nathaniel B Palmer po Zatoce Pine Island. Po obserwacji z oddali ostatecznie udało się wylądować na wyspie i spotkać mieszkające tu ssaki morskie (nieliczne foki). Wyspie nadano nazwę Sif (w mitologii nordyckiej Sif jest żoną Thora). Wyspa ma długość ok. 350 m i nadal jest w dużej części pokryta lodem. Wyspy nie ma na znanych nam mapach. Po tym, jak zostaliśmy pierwszymi zwiedzającymi, możemy potwierdzić, że Sif jest zbudowana [głównie] z granitu - napisała na Twitterze Julia Smith Wellner z Uniwersytetu w Houston. Projekt THOR to amerykańsko-brytyjskie przedsięwzięcie, poświęcone badaniu jednego z najbardziej niestabilnych lodowców antarktycznych - Thwaites Glacier - a także Zatoki Pine Island. Lodowce Thwaites i Pine Island są jednymi z najszybciej cofających się lodowców Antarktydy. Gros strat masy odbywa się przez kontakt pływającego lodu z oceanem, a dokładnie w wyniku topnienia od spodu przez ciepłą wodę głębinową. Procesy te powodują, że linia, wzdłuż której lodowiec szelfowy odkleja się od podłoża i zaczyna pływać (nazywa się ją linią gruntowania), wycofuje się bliżej serca lądolodu. Wydaje się, że lód z wyspy Sif był kiedyś częścią lodowca wyprowadzającego Pine Island. Opierając się na danych satelitarnych z regionu, naukowcy uważają, że wyspa pojawiła się w minionej dekadzie. Dotąd nikt jej nie spostrzegł, bo niewiele jednostek zapuszcza się tak daleko na południe, a czapa lodowa sprawiała, że Sif ukrywała się przed satelitami. Przebieg zdarzeń odtworzony poklatkowo przez Petera Neffa można zobaczyć na Twitterze. Odkrycie Sif daje nowe możliwości badawcze glacjologom i geologom. Geologia Antarktydy skrywa się pod lodem i niewiele o niej wiemy - podkreśla Jim Marschalek, doktorant z Imperial College London. Topnienie lodowców na Antarktydzie Zachodniej zmniejszyło nacisk na skorupę ziemską, przez co uległa ona podniesieniu - wyjaśnia Lindsay Prothro z Texas A&M University–Corpus Christi. Zebranie próbek z nowej wyspy powinno pomóc w określeniu, jak szybko kontynent się podnosi. Szybkie "odbicie" mogłoby zwiększyć naprężenia w pozostałym lądolodzie, przyspieszając jego rozpad - dodaje Lauren Simkins z Uniwersytetu Wirginii w Charlottesville. Z drugiej strony podniesienie szelfu kontynentalnego mogłoby zakotwiczyć lodowce, zwiększając ich stabilność i spowalniając ich marsz ku morzu. Na wyniki z Sif trzeba poczekać, bo Palmer zawinie do portu najwcześniej ok. 25 marca. Glacjolodzy cieszą się jednak już teraz: Ta wyspa może dostarczyć wielu wskazówek. « powrót do artykułu
  10. Zanieczyszczenie powietrza to jedno z głównych ryzyk zdrowotnych i przyczyn śmierci na całym świecie. Jest ono tym bardziej groźne, że nie można go uniknąć. O ile każdy z nas może podjąć decyzję, czy chce palić papierosy lub przebywać w towarzystwie palaczy, to indywidualnie nie mamy możliwości uniknięcia zanieczyszczonego powietrza. Okazuje się, że skraca ono życie każdego człowieka średnio o niemal 3 lata. Naukowcy z Instytutu Chemii im. Maxa Plancka oraz Uniwersyteckiego Centrum Medycznego w Moguncji przeprowadzili dokładne obliczenia dotyczące liczby zgonów spowodowanych zanieczyszczeniem powietrza oraz jego wpływu na skrócenie życia. Z wyliczeń wynika, że w 2015 roku zanieczyszczenia powietrza spowodowały na całym świecie 8,8 miliona przedwczesnych zgonów, co przekłada się na średnią redukcję długości życia o 2,9 roku. Jest więc ono znacznie bardziej śmiercionośne niż palenie papierosów (7,2 miliona zgonów, skrócenie życia średnio o 2,2 roku), HIV/AIDS (1 milion zgonów, skrócenie życia średnio o 0,7 roku) czy malaria (600 000 zgonów, skrócenie życia o 0,6 roku). Biorąc pod uwagę olbrzymi wpływ, jaki zanieczyszczenie powietrza ma na całą populację, możemy stwierdzić, że mamy do czynienia z pandemią zanieczyszczenia, mówi główny autor badań, Jos Lelieveld, dyrektor Instytutu Chemii im. Maxa Plancka. Nasze badania porównujące różne czynniki ryzyka pokazały, że zanieczyszczenie powietrza to główna przyczyna przedwczesnych zgonów i skrócenia życia. Działa ono głównie za pośrednictwem chorób układu krążenia, dodaje współautor Thomas Münzel, dyrektor Centrum Kardiologii w Uniwersyteckim Centrum Medycznym w Moguncji. Naukowcy najpierw zbadali związek pomiędzy zanieczyszczeniem powietrza a występowaniem chorób związanych z konkretnymi zanieczyszczeniami. Podczas analizy wykorzystali chemiczne modele atmosfery, które połączyli z danymi epidemiologicznymi z Global Exposure – Mortality Model zawierającym informacje z licznych epidemiologicznych badań kohortowych. W ten sposób byli w stanie odróżnić poszczególne źródła zanieczyszczenia od siebie. Mogli wyodrębnić ryzyka związane z zanieczyszczeniem powietrza przez czynniki naturalne, jak pożary czy pyły z procesu wietrzenia, od źródeł antropogenicznych. Na tej podstawie dla każdego z krajów mogli określić nadmiar zgonów spowodowanych przez choroby związane z zanieczyszczonym powietrzem. Okazało się, że najgorsza sytuacja panuje w Azji Wschodniej, gdzie zanieczyszczenie powietrza odpowiada za 35% przedwczesnych zgonów. Na kolejnym miejscu niechlubnej listy jest Azja Południowa (32%), następnie Afryka (11%), Europa (9%) oraz Ameryka Północna i Południowa (po 6%). Listę zamyka Australia (1,5%). Z badań wynika też, że możliwe jest uniknięcie 5,5 miliona zgonów rocznie powodowanych przez zanieczyszczenie powietrza. Głównym antropogenicznym czynnikiem zanieczyszczenia są paliwa kopalne. Gdyby udało się je wyeliminować średnia długość życia na całym świecie wzrosłaby o ponad 1 roku. W ubiegłym roku ten sam zespół opublikował analogiczne badania dla samej Europy. Wynika z nich, że zanieczyszczenie powietrza zabija rocznie niemal 800 000 Europejczyków i skraca nasze życie średnio o ponad 2 lata. « powrót do artykułu
  11. Misja WFIRST (Wide Field Infrared Survey Telescope), której historia rozpoczęła się od niezwykłego prezentu dla NASA od wywiadu, a której odwołania chciał prezydent Trump, przeszła krytyczną analizę programową i techniczną, co oznacza, że dostała oficjalną zgodę na budowę i testowanie niezbędnego sprzętu. Teleskop kosmiczny WFIRST będzie miał pole widzenia 100-krotnie większe niż Teleskop Kosmiczny Hubble'a, będzie w stanie rejestrować niezwykle słabe sygnały w podczerwieni, a jednocześnie tworzyć wielkie panoramy wszechświata. Posłuży do badania ciemnej energii, poszukiwania egzoplanet i uzyskania odpowiedzi na wiele pytań z dziedziny astrofizyki. WFIRST będzie połączeniem dwóch technologii. Jego podstawę stanowi teleskop klasy Hubble'a przekazany NASA przez US National Reconnaissance Office oraz, jak czytamy na stronach NASA, „lekcje wyniesione z prac na Teleskopem Kosmicznym Jamesa Webba". Teraz, gdy projekt dostał zielone światło, NASA rozpocznie budowę jednostek testowych i modeli, które posłużą do sprawdzenia, jak całość będzie sprawowała się w przestrzeni kosmicznej. Sam rozwój WFIRST ma kosztować 3,2 miliarda USD. Jeśli doliczymy do tego koszty pięcioletniej pracy w przestrzeni kosmicznej oraz związanych z tym prac naukowych, projekt ma nie przekroczyć 3,934 miliarda dolarów. Na razie WFIRST ma zapewnione finansowanie do września bieżącego roku. W propozycji budżetowej na przyszły rok znalazła się prośba o dalsze finansowanie projektu, jednak głównym elementem budżetu ma być dokończenie prac nad Teleskopem Kosmicznym Jamesa Webba i jego wystrzelenie w 2021 roku. NASA przyznaje w swojej informacji prasowej, że nie jest gotowa do rozpoczęcia szeroko zakrojonych prac nad kolejnym wielomiliardowym teleskopem, zanim Webb nie zostanie wystrzelony i umieszczony w przestrzeni kosmicznej. O tym, jak wielkie możliwości będzie miał WFIRST niech świadczy załączona grafika. Praca, jaką Teleskop Hubble'a wykonywał w ciągu 650 godzin, WFIRST wykona w 3 godziny. « powrót do artykułu
  12. Otyłość sprzyja wirulencji (zjadliwości) wirusa grypy - twierdzą amerykańscy naukowcy, autorzy artykułu z pisma mBio. Badania prowadzono głównie na myszach. Ustalenia mogą po części wyjaśnić, czemu w kolejnych latach wirusy grypy znacząco się różnią. Zespół podkreśla, że wyniki mogą rodzić pewne obawy, zważywszy, że obecnie 50% dorosłej populacji świata cierpi na nadwagę bądź otyłość. Chcemy zachować ostrożność i nie ekstrapolować w zbyt dużym stopniu [na ludzi] wyników eksperymentów na myszach, ale studium sugeruje, że przez sposób odpowiadania komórek na grypę w "otyłym mikrośrodowisku" osoby z nadmierną wagą nie wykazują prawidłowych reakcji przeciwwirusowych. Otyłość pozwala wirusowi wnikać, szybciej się namnażać i generować więcej błędów. Niektóre z tych błędów są [zaś] potencjalnie korzystne dla wirusa - opowiada dr Stacey Schultz-Cherry z St. Jude z Children's Research Hospital. Wcześniejsze badania wykazały, że osoby otyłe mają większy ładunek wirusa (ang. viral load) grypy typu A w wydychanym powietrzu i dłużej wydzielają wirusa. Badania na zwierzętach zademonstrowały, że przy otyłość wirus grypy może się rozprzestrzeniać głębiej do płuc, w dodatku na dłuższy czas. Każdego roku powstaje nowa szczepionka na grypę, bo wirus nie przestaje się zmieniać. Dr Schultz-Cherry i jej zespół przypuszczali, że otyłe mikrośrodowisko może pozwalać wirusowi grypy szybciej się zmieniać. By sprawdzić, czy tak rzeczywiście jest, Amerykanie zakażali otyłe i szczupłe myszy grypą na 3 dni (dając w ten sposób wirusowi czas na namnażanie). Później pobierano wirusy od otyłych i szczupłych myszy i ponownie podawano je, odpowiednio, otyłym i szczupłym gryzoniom. Po 3 dniach replikacji ponawiano ten proces. Zasadniczo chcieliśmy naśladować proces, który ma miejsce w czasie epidemii, gdy wirus rozprzestrzenia się z jednej osoby na drugą. Zależało nam na sprawdzeniu, co się dzieje, kiedy wirus "przechodzi" z kogoś szczupłego na inną szczupłą osobę i potem na kolejną szczupłą osobę, w porównaniu do transmisji z osoby otyłej na osobę otyłą i następną otyłą osobę. Naukowcy odkryli, że gdy transmisja zachodziła między otyłymi myszami, wirus przechodził przemiany. Szybko powstawały warianty mniejszościowe wirusa, które przejawiały zwiększoną replikację. Gdy myszy typu dzikiego zakażano wirusem od otyłego gospodarza, obserwowano większą zjadliwość wirusa. Akademicy prowadzili eksperymenty na myszach OB z otyłością wywołaną genetycznie (nieprodukujących leptyny) i gryzoniach, które przytyły przez dietę (DIO). Odkryli, że seryjny pasaż wirusa grypy typu A (H1N1) między osobnikami OB lub DOI skutkuje bardziej zjadliwą populacją wirusów, w porównaniu do transmisji między szczupłymi osobnikami. Ponadto wirusy pasażowane między otyłymi myszami namnażały się do wyższego miana i skutkowały większą chorobowością wśród myszy typu dzikiego. Odkrycia nie ograniczają się do konkretnego podtypu wirusa, gdyż stwierdzono, że pasażowanie ludzkiego wirusa H3N2, który nie wiąże się z dostrzegalną patogennością u myszy typu dzikiego, pomiędzy otyłymi osobnikami doprowadziło do powstania szczepu, który mógł już skutecznie zakażać i powodować u nich chorobę. Gdy zarażamy się grypą, nie chodzi o jeden rodzaj wirusa, to populacja. Gdyby posłużyć się porównaniem do imprezowego drinka, to koktajl ten byłby u otyłych myszy odrębną jakością. To były różne populacje i niektóre wirusy [otyłych zwierząt] okazywały się bardziej zjadliwe niż szczepy przekazywane między szczupłymi osobnikami. Gdy komórki stykają się z wirusem grypy, przeważnie organizm rozwija reakcję interferonową, która zapobiega replikacji wirusa i jego rozprzestrzenianiu. Nowe badanie pokazało, że reakcja ta jest u otyłych myszy osłabiona. Zwiększona różnorodność populacji wirusowej u otyłych myszy korelowała z obniżoną ekspresją genów interferonu typu I. Leczenie myszy rekombinowanym interferonem zmniejszało różnorodność wirusową. Na dalszym etapie badań naukowcy chcą sprawdzić, co dzieje się na poziomie populacyjnym u ludzi, m.in. czy u otyłych ludzi w wydzielanym materiale widać zwiększoną różnorodność wirusową. « powrót do artykułu
  13. Badania przeprowadzone w USA sugerują, że koronawirus SARS-CoV-2 może przez wiele tygodni krążyć niewykryty w populacji. Badania genetyczne dwóch wirusów, które wykryto u chorych w odstępie kilku tygodni wskazują, że jeden z nich pochodzi od drugiego. Jako że brak danych, by osoby te miały ze sobą kontakt, może to oznaczać, że wiele osób jest zainfekowanych i o tym nie wiedzą. Jeden ze zsekwencjonowanych wirusów to pierwszy amerykański przypadek koronawirusa. Został on wykryty 20 stycznia w stanie Waszyngton. Drugi wirus pochodzi od pacjenta z tego samego stanu, u którego COVID-19 potwierdzono w ubiegły piątek. Oba przypadki zdiagnozowano w odstępie około 6 tygodni. Obie osoby żyją w tym samych hrabstwie, ale nic nie wskazuje na to, by miały ze sobą kontakt. Ponadto do drugiego zachorowania doszło na długo po tym, jak pierwszy z pacjentów powinien przestać zarażać. Jednak analiza genetyczna wykazała, że wirusy u obu chorych są blisko spokrewnione. Profesor Trevor Bedford z University of Washington, który brał udział w porównaniu sekwencji genetycznych obu wirusów mówi, że może to oznaczać, iż w samym stanie Waszyngton jest wielu niezdiagnozowanych nosicieli SARS-CoV-2. Profesor Bedford mówi, że jest co prawda możliwe, że mamy tu do czynienia z dwoma zakażeniami, wprowadzonymi niezależnie na teren kraju. Jednak taki scenariusz jest mało prawdopodobny. Oba wirusy mają bowiem pewną, jak się wydaje, rzadką zmianę genetyczną, która występuje tylko w 2 na 59 przebadanych próbek z Chin. Myślę, że Bedford ma rację. Jest niezwykle mało prawdopodobne, by dwa tak blisko spokrewnione wirusy przybyły niezależnie od siebie do USA i to do tego samego obszaru geograficznego, mówi profesor Andrew Rambaut z University of Edinburgh. Dotychczas w USA potwierdzono 105 przypadków infekcji koronawirusem. W stanie Waszyngton znaleziono 14 takich przypadków, 5 osób zmarło, 1 została wyleczona, wiadomo więc o 8 wciąż zainfekowanych. Jeśli jednak wirus rzeczywiście krąży niewykryty od połowy stycznia, to w stanie tym może być zarażonych od 150 do 1500 osób, z czego najbardziej prawdopodobna liczba to 300–500 osób, mówi doktor Mike Famulare, główny badacz z Institute for Disease Modeling. Ci ludzie mogli być zainfekowani i choroba ustąpiła, są obecnie chorzy lub też są na wczesnym etapie infekcji, gdy nie ma jeszcze objawów. Jednak doktor Scott Lindquist, stanowy epidemiolog, uspokaja, że laboratorium profesora Bedforda miało bardzo ograniczoną ilość danych, więc może się okazać, że jedna ze wspomnianych osób rzeczywiście zaraziła się bezpośrednio od drugiej. Z drugiej jednak strony wiadomo, że stan dopiero od niedawna prowadzi testy na szerszą skalę, nie można więc wykluczyć, że wirus rzeczywiście krąży w nim od kilku tygodni. Pierwszy ze wspomnianych tutaj przypadków dotyczył mężczyzny po 30. roku życia, który był leczony w szpitalnej izolatce i wyszedł już do domu. Przypadek drugi to nastolatek, który zgłosił się do lekarza, gdyż miał objawy grypy. Testy wykazały infekcję koronawirusem, jednak choroba przebiegała na tyle łagodnie, że leczył się w domu. W pierwszym przypadku wirus miał 1 zmianę genetyczną w porównaniu z oryginalnym wirusem z Wuhan. Drugi przypadek, nastolatka, miał tę samą zmianę oraz trzy dodatkowe. Dotychczas naukowcy na całym świecie zsekwencjonowali ponad 125 próbek koronawirusa i udostępnili je do badań porównawczych. Testy w stanie Waszyngton dopiero tak naprawdę się zaczynają. Wspomniany tutaj 30-latek podróżował do Chin, po powrocie źle się poczuł i trafił do szpitala. Gdy przebywał w izolatce, a później wrócił do domu, pod kątem wirusa przetestowano w ciągu 5 tygodni ponad 20 osób i wszystkie dały negatywny wynik. Wszystko uległo zmianie przed kilkoma dniami, gdy testy rozpoczęto robić też w stanowym laboratorium. Szybko znaleziono kilka innych zainfekowanych osób. I to w stanie Waszyngton doszło do pierwszego w USA zgonu z powodu koronawirusa. « powrót do artykułu
  14. Przed 3,2 miliardami lat Ziemia mogła być wodnym światem. Tak przynajmniej wynika z badań, których wyniki opublikowano w Nature Geoscience. Badania wykonane przez naukowców z University of Colorado Boulder pomogą lepiej zrozumieć, w jaki sposób i gdzie na Ziemi pojawiły się po raz pierwszy organizmy jednokomórkowe, uważa profesor Boswell Wing. Wing i Benjamin Johnson prowadzili badania skał w miejscu znanym jako Panorama w północno-zachodniej części australijskiego Outbacku. Dzisiaj to porośnięte krzakami wzgórza poprzecinane dolinami wyschniętych rzek. To dziwne miejsce, mówi Johnson. Jednak można tam badać liczące 3,2 miliarda lat skały, które w przeszłości stanowiły dno oceanu. W regionie Panorama geolodzy mieli wyjątkową okazję zbadania składu chemicznego wody oceanicznej sprzed miliardów lat. Oczywiście samej wody tam nie ma, ale są skały, które wchodziły w interakcje z tą wodą i noszą ślady tej interakcji, dodaje uczony. To tak, jakby analizować ziarna kawy, by dowiedzieć się czegoś o wodzie, z którą miały styczność, wyjaśnia. Naukowców szczególnie interesowały izotopy tlenu. Cięższy tlen-18 i lżejszy tlen-16. Uczeni odkryli, że przed 3,2 miliardami lat woda morska musiała mieć inny skład niż obecnie. Było w niej minimalnie więcej tlenu-18. To niewielka różnica, ale bardzo znacząca dla naszego zrozumienia przeszłości Ziemi. Wing wyjaśnia, że obecnie lądy pokryte są glebami bogatymi w iły, które niczym odkurzacz wyciągają z wody 18O. Naukowcy wysunęli więc hipotezę, która mówi, że najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem nadmiaru tlenu-18 w dawnym oceanie jest przyjęcie, że wówczas nie było wielkich pokrytych bogatymi glebami mas lądowych, które wyciągałyby izotop z oceanu. Co, oczywiście, nie oznacza, że w ogóle nie było suchego lądu. Mogły istnieć niewielkie mikrokontynenty. Uważamy jednak, że nie istniały wielkie formacje na globalną skalę, z jakimi mamy do czynienia obecnie, mówi Wing. To oczywiście rodzi pytanie, kiedy rozpoczęły się ruchy tektoniczne, które ostatecznie utworzyły Ziemię, jaką znamy obecnie. Wing i Johnson nie potrafią na nie odpowiedzieć. Już jednak planują badania młodszych formacji skalnych rozsianych od Arizony po RPA. Spróbują zidentyfikować moment, w którym na Ziemi pojawiły się pierwsze duże obszary suchego lądu. « powrót do artykułu
  15. Podczas wykopalisk nekropolii w Asuanie w pochówku AGH026 odkryto fragmenty pokrywy sarkofagu, zdobione barwnym pyskiem lamparta. Archeolodzy z włosko-egipskiego zespołu wyjaśniają, że w starożytnym Egipcie lampart był symbolem siły i determinacji. W tym przypadku miał on wspierać duszę niedawno zmarłej osoby w podróży do krainy umarłych; jego namalowany na akacjowym drewnie wizerunek znajdował się zapewne dokładnie nad głową człowieka. Wykopaliskami prowadzonymi w ramach EIMAWA 2019 (Egyptian-Italian Mission at West Aswan) współkierowała prof. Patrizia Piacentini, egiptolog z Uniwersytetu w Mediolanie. Złożona z ok. 300 pochówków nekropolia była wykorzystywana przez ~1000 lat, do IV w. n.e. Znajduje ona się w pobliżu mauzoleum Agi Chana III. Odkrycia dokonaliśmy pod koniec stycznia 2019 r., ale dopiero teraz skończyliśmy cyfrową rekonstrukcję fragmentu. W pobliżu znaleziono niewielkie naczynie z roślinnymi resztkami. Okazało się, że to orzeszki piniowe. To, wg włoskich naukowców, wyjątkowe odkrycie, zważywszy że orzeszki piniowe były towarem importowanym. Wiadomo, że używano ich w Aleksandrii do przygotowywania sosów i innych dań. Wspominano o tym w książce kucharskiej De re coquinaria (O sztuce gotowania). Jej autorstwo przypisuje się niekiedy rzymskiemu gastronomowi Apicjuszowi (Markowi Gawiuszowi) z I w. n.e., ale wydaje się, że jest to raczej dokonana w późniejszych wiekach kompilacja kilku źródeł. Odnosząc się do tego, czemu orzeszki znalazły się w pochówku, Piacentini napisała: lubimy sobie wyobrażać, że ludzie pochowani w Asuanie przepadali za tym rzadkim przysmakiem - lubili orzeszki do tego stopnia, że krewni umieścili je przy nich [...], tak by mogli się nimi raczyć przez całą wieczność. « powrót do artykułu
  16. Kwasy tłuszczowe omega-3 nie chronią przed nowotworami, wynika z metaanalizy przeprowadzonej przez naukowców w University of East Anglia. Tymczasem spożycie tych tłuszczów jest szeroko promowane, gdyż mają chronić przed nowotworami, chorobami serca i udarami. Tomczasem analiza dwóch dużych studiów wykazała, że suplementacja kwasami omega 3 może nieco zmniejszyć ryzyko choroby niedokrwiennej serca i zgonu z nią związanego, ale nieco zwiększyć ryzyko nowotworu prostaty. Z badań wynika, że jeśli 1000 osób będzie przez 4 lata wzbogacało swoją dietę o kwasy omega-3, to w tym czasie 3 osoby mniej umrą na chorobę serca, sześć osób mniej doświadczy ataku serca lub podobnego wydarzenia, ale u 3 dodatkowych osób rozwinie się nowotwór prostaty. Wyniki badań opublikowano na łamach British Journal of Cancer oraz Cochrane Database of Systematic Reviews. W ramach analizy naukowcy przyjrzeli się wynikom 47 badań, w których brali udział dorośli, którzy nigdy nie mieli nowotworów, byli narażeni na zwiększone ryzyko nowotworu oraz już wcześniej zdiagnozowano u nich nowotwór, a także 86 badań mających na celu określenie związku spożycia omega-3 z ryzykiem chorób i zgonów na choroby układu krążenia. W badaniach tych brało udział w sumie około 110 000 osób, które losowo zostały przypisane do grup spożywających przez co najmniej rok więcej kwasów omega-3 lub nie zmieniających dotychczasowej diety. Główny autor, doktor Lee Hooper, stwierdził: Nasze wcześniejsze badania wykazały, że suplementy długołańcuchowych kwasów tłuszczowych omega-3, w tym tłuszcze rybie, nie chronią przed depresją, udarem, cukrzycą i nie zmniejszają ryzyka zgonu. Obecna duża systematyczna analiza zawierała dane pochodzące od wielu tysięcy ludzi badanych w długim okresie. Dane te jasno pokazują, że spożywanie przez wiele lat suplementów omega-3 może nieco zmniejszyć ryzyko rozwoju choroby serca, ale zostanie to zrównoważone niewielkim zwiększeniem ryzyka rozwoju niektórych nowotworów. Całościowy wpływ na zdrowie jest niewielki. Tym samym oddziaływanie tłuszczów rybich, bogatego źródła długołańcuchowych kwasów omega-3, nie jest jasne. Tłuszcze rybie to bardzo odżywczy składnik pożywienia, część zbilansowanej diety. Dostarczają one białka i energii oraz ważnych mikroelementów, takich jak selen, jod, witamina D czy wapń. Ich znaczenie daleko wybiega poza kwasy omega-3. Stwierdziliśmy jednak, że jeśli chodzi o zapobieganie nowotworom, to spożywanie omega-3 nie ma znaczenia. W rzeczywistości mogą one w minimalnym stopniu zwiększać ryzyko zachorowania na niektóre nowotwory, w szczególności na raka prostaty. Jednak ten niekorzystny wpływ jest równoważony przez niewielki dobroczynny wpływ na serce, stwierdzili naukowcy. Na koniec uczeni dodają, że biorąc pod uwagę zanieczyszczenie oceanów plastikiem oraz obawy związane z przemysłowym połowem ryb, jego wpływ na środowisko naturalne oraz zasoby ryb, wydaje się rozsądnym, by zaprzestać zalecania suplementów z tłuszczów rybich, gdyż nie przynosi to praktycznie żadnych skutków prozdrowotnych. « powrót do artykułu
  17. Grupa polskich i irlandzkich naukowców z Trinity College Dublin dokonała przełomowego odkrycia, które może znacząco pomóc w leczeniu astmy. Główny autor badań, doktor Zbigniew Zasłona stał na czele zespołu badawczego, który odkrył niezwykle ważną rolę, jaką w rozwoju astmy odgrywa proteina o nazwie kaspaza-11. Dotychczas w ogóle nie była ona łączona z astmą. Kaspaza-11 może spowodować śmierć komórek, co jest procesem silnie prozapalnym, gdyż komórki uwalniają wówczas swoją zawartość, co prowadzi do stanu zapalnego. Odkryliśmy, że kaspaza-11 jest głównym motorem napędowym zapalenia dróg oddechowych w przebiegu astmy, mówi doktor Zasłona. To zaś wywołuje znane objawy astmy, w szczególności problemy z oddychaniem. O ile współczesne metody leczenia pozwalają na trzymanie w ryzach astmy o średnio poważnym przebiegu, to poważne przypadki astmy są bardzo trudne w leczeniu i coraz więcej osób na nią choruje, dodaje uczony. Jak mówi doktor Zasłona wiele różnych czynników, takich jak zanieczyszczenia powietrza, pyłki roślin czy zawarte w domowym kurzu odchody roztoczy mogą wywoływać śmierć komórek w płucach. Nasze badania wskazują,że kaspaza-11 wyczuwa obecność tych czynników i powoduje chorobę. Profesor O'Neill dodaje: Kaspaza-11, czy jej ludzki odpowiednik czyli kaspaza-4, nigdy nie były łączone w astmą. Sądzimy więc, że może być ona obiecującym celem przyszłych terapii przeciwko tej chorobie. W zespole doktora Zasłony pracowali też Ewelina Flis, Mieszko Wilk i Alicja Misiak z Trinity College Dublin oraz Małgorzata Wygrecka z Uniwersytet Justusa Liebiga w Gießen. Szczegóły badań zostały opublikowane na łamach Nature Communications w artykule Caspase-11 promotes allergic airway inflammation. « powrót do artykułu
  18. Badacze z Imperial College London opracowali czujnik, który pozwala monitorować parametry życiowe zwierząt i ludzi, odpowiednio, przez futro i ubranie. Zespół porównuje swój wynalazek do elastycznej głowicy stetoskopu. Autorzy artykułu z pisma Advanced Functional Materials wyliczają, że za pomocą ich rozciągliwego kompozytowego przetwornika akustycznego można monitorować np. tętno czy częstość oddechu. Nie przeszkadza przy tym sierść i do 4 warstw ubrania. Brytyjczycy uważają, że ich wynalazek przyda się nie tylko właścicielom zwierząt, ale i weterynarzom, którzy by monitorować stan zwierzęcia w czasie operacji, nie będą musieli golić jego futra. Ekipa wspomina też o usprawnieniu pracy psów tropiących, poszukujących bomb i zaginionych osób. W przypadku ludzi można by mierzyć parametry życiowe przez ubranie, bez kontaktu ze skórą. Uważa się, że ubieralne rozwiązania odegrają ważną rolę w monitorowaniu zdrowia i wczesnym wykrywaniu chorób. Nasza rozciągliwa, elastyczna propozycja to całkowicie nowy typ czujnika do monitorowania zdrowia zwierząt i ludzi przez sierść lub ubranie - podkreśla dr Firat Guder. W przypadku ludzi mamy sporo różnych urządzeń monitorujących, lecz dla psów, kotów i innych zwierząt nie ma obecnie zbyt wielu ubieralnych opcji. Brytyjczycy sugerują, że jednym z powodów jest to, że dzisiejsze rozwiązania nie spełniają swojej funkcji przez futro. Rozwiązanie zaprezentowane przez zespół z Imperial College London jest wytwarzane kilkuetapowo. Najpierw do formy wlewa się ciekły, odgazowany silikon. Gdy częściowo zastygnie (trwa to ok. 2 godzin), usuwa się go z formy i wypełnia demineralizowaną wodą. Na wodę ponownie wylewa się ciekły silikon, który całkowicie ją enkapsuluje. Następnie przy brzegu montuje się mikrofon z potrzebną elektroniką i na to nakłada się jeszcze jedną warstwę silikonu. Końcowym etapem jest montaż uprzęży. Czujnik [z kompozytowego materiału] działa jak elastyczny stetoskop, który wypełnia przerwy między sobą a podłożem, tak że nie występują bąble powietrza, które mogłyby tłumić dźwięk - wyjaśnia Yasin Cotur. Dźwięk jest przetwarzany na sygnał cyfrowy, przekazywany do pobliskiego przenośnego komputera. Na początku kompozytowy przetwornik przetestowano na symulowanych dźwiękach serca. Później eksperymenty (fonokardiografię) prowadzono na 5 ludzkich ochotnikach, którzy mieli na sobie do 4 warstw ubrania, i na psie - zdrowym labradorze - przyzwyczajonym do uprzęży. By dokładniej ocenić osiągi czujnika, podczas wykonywania fonokardiografii za jego pomocą elektryczną aktywność serca mierzono także za pomocą konwencjonalnej metody EKG (tutaj elektrody mocuje się do skóry). Oba zapisy dawały silnie skorelowane sygnały. Naukowcy podkreślają, że czujniki mogą znaleźć zastosowanie u psów tropiących. Są one trenowane, by namierzać urządzenia wybuchowe czy ludzi. Gdy znajdą np. bombę, powiadamiają opiekuna (siadają i zaczynają szczekać). Ich tętno i częstość oddechu rosną w oczekiwaniu na nagrodę. Brytyjczycy tłumaczą, że zachowanie powiadamiające może być trudne do ilościowego zmierzenia. Jeśli jednak za pomocą nowego czujnika zmierzy się normalne wartości tętna i częstości oddechu danego psa, wiadomo będzie, jak bardzo w danym momencie parametry te od nich odbiegają. Na podstawie pomiaru poziomu ekscytacji psa wbudowany algorytm będzie mógł określić siłę reakcji psa na wykrywany zapach i ustalić, jak bardzo zwierzę jest pewne, że znalazło dobry obiekt. Na razie urządzenie testowano tylko na psach i ludziach. Teraz badacze chcą przystosować je do innych zwierząt domowych, a także koni i trzody. Ekipa pracuje też nad zintegrowaniem czujnika ruchu, tak by dało się monitorować ruchy zwierzęcia w czasie rzeczywistym. Algorytm sztucznej inteligencji mógłby wskazywać, czy zwierzę stoi, siedzi czy leży, a także, w którą stronę jest zwrócone. Dane przekazywano by do aplikacji na smartfony. Dzięki temu właściciel wiedziałby, jak zwierzę się czuje i gdzie się w danym momencie znajduje.   « powrót do artykułu
  19. Międzynarodowy zespół naukowy miał wyjątkową okazję zbadania wczesnej fazy zainfekowania tkanek koronawirusem u pacjentów, u których jeszcze nie pojawiły się objawy COVID-19. Uczeni z University of Chicago oraz Zhongnan Hospital w Wuhan, badali tkankę płuc, którą usunięto pacjentom z powodu gruczolakoraka. Później okazało się, że już w czasie zabiegu osoby te były zarażone SARS-CoV-2. Pojawiła się więc unikatowa okazja przyjrzenia się bardzo wczesnemu stadium rozwoju COVID-19. To pierwsze badania opisujące patologię choroby spowodowanej przez SARS-CoV-2 czyli COVID-19. Dotychczas nie przeprowadzono bowiem biopsji ani autopsji. Jako, że obaj pacjenci w chwili operacji nie wykazywali objawów choroby, obserwowane przez nas zmiany to prawdopodobnie wczesne fazy patologii płuc wywołanej COVID-19, mówi jeden z głównych autorów badań Shu-Yuan Xiao z Chicago. Dzięki takiemu zbiegowi okoliczności może to być jedyna okazja, by zbadać wczesną fazę rozwoju choroby. Taka okazja może po raz drugi się nie powtórzyć. Autopsje czy biopsje pokażą nam bowiem późne lub końcowe stadia rozwoju, dodaje uczony. Dotychczas naukowcy wykonali opisy kliniczne choroby, znamy też opisy badań obrazowych. Jednak badań patologicznych jeszcze nie prowadzono. Przyczynami braku badań patologicznych z autopsji lub biopsji są m.in. gwałtowne pojawienie się epidemii, bardzo duża liczba pacjentów w szpitalach, niedostateczna liczba personelu medycznego oraz duża liczba zakażeń. To wszystko powoduje, że inwazyjne techniki diagnostyczne nie są obecnie priorytetem, zauważają autorzy badań. Szczęśliwie dla nauki zdarzyło się tak, że w czasie, gdy wybuchła epidemia, operowano dwie osoby, u których konieczne okazało się wycięcie tkanki płuc, a później okazało się, że w chwili operacji obie osoby były zarażone koronawirusem. Pierwsza z tych osób to 84-letnia kobieta. Przyjęto ją do szpitala po wykryciu guza w prawym płucu. Kobieta od 30 lat cierpiała na nadciśnienie, miała też cukrzycę. Mimo operacji i intensywnej opieki medycznej pacjentki nie udało się uratować. Później okazało się, że osoba, z którą leżała na jednej sali w szpitalu, była zainfekowana SARS-CoV-2. Drugim pacjentem był 73-letni mężczyzna u którego, również w prawym płucu, zauważono niewielkiego guza. Mężczyzna ten od 20 lat cierpiał na nadciśnienie. Dziewięć dni po operacji pojawiła się u niego gorączka, suchy kaszel, bóle w mięśniach i klatce piersiowej. Testy potwierdziły zarażenie SARS-CoV-2. Po 20 dniach leczenia na oddziale zakaźnym mężczyzna został wypisany do domu. Badania patologiczne tkanki płucnej pobranej od obu pacjentów wykazały, że oprócz guza widoczne są też w niej obrzęk, wysięk białkowy, ogniskowa reaktywna hiperplazja pneumocytów z niejednolitym zapalnym naciekiem komórkowym oraz komórczaki. Obecność zmian chorobowych na długo przed wystąpieniem objawów zgodne jest z długim okresem inkubacji COVID-19, który zwykle wynosi od 3 do 14dni. Mimo, że u badanej kobiety nigdy nie rozwinęła się gorączka, to jednak pełna morfologia krwi – szczególnie z 1. dnia po operacji – wykazała wysoki poziom białych krwinek i limfocytopenię, co jest zgodne z obrazem klinicznym COVID-19. Autorzy badań zauważają, że może być to pomocne spostrzeżenie na przyszłość. Naukowcy stwierdzili również, że czas, jaki upływa przed pojawieniem się pierwszych zmian chorobowych w płucach a pojawieniem się pierwszych objawów COVID-19 może być dość długi. Nawet u osób, które mają gorączkę, próbka pobrana z gardła do dalszych badań może dać wynik ujemny, gdyż wirus może nie być jeszcze obecny w górnych drogach oddechowych, pomimo wywołania stanu zapalnego w płucach. Odkrycia te wyjaśniają również, dlaczego na wczesnym etapie epidemii doszło do tak wielu zarażeń wśród pracowników służby zdrowia. Wiele osób zgromadziło się w szpitalach, nie wykazywali oni objawów, a przyjmujący ich lekarze i pielęgniarki nie byli odpowiednio chronieni. Autorzy powyższych badań mają nadzieję, że gdy zostaną też wykonane badania tkanek osób zmarłych i wykazujących objawy COVID-19, zyskamy pełniejszą wiedzę na temat choroby i jej rozwoju od samych początków do jej ostrej fazy. Pobrane próbki mogą też posłużyć do udoskonalenia testów diagnostycznych. Opis badań został udostępniony w sieci [PDF]. « powrót do artykułu
  20. Epidemia koronawirusa szkodzi nie tylko gospodarce, ale również nauce. Amerykańskie Towarzystwo Fizyczne (APS) zdecydowało o odwołaniu największej na świecie konferencji fizycznej. Miała się ona odbyć w Denver w dniach 2–6 marca. Decyzję o odwołaniu dorocznej konferencji podjęto wieczorem w ostatnią sobotę. Przedstawiciele APS wyrazili swoje ubolewanie i przyznali, że decyzję podjęli zbyt późno. W dorocznych spotkaniach Amerykańskiego Towarzystwa Fizycznego bierze udział około 10 000 fizyków z całego świata. Jeszcze niedawno APS utrzymywało, że konferencja się odbędzie. Jednak teraz, w związku z szybko rozprzestrzeniającą się chorobą koronawirusową COVID-19 oraz opierając się na najnowszych danych naukowych na temat tempa i sposobu rozprzestrzeniania się wirusa, zdecydowano o odwołaniu spotkania. Tym bardziej, że w konferencji miało uczestniczyć wiele osób spoza USA, w tym z krajów, odnośnie których CDC podniosło stopień zagrożenia do poziomu 3.. Te kraje to Chiny, Korea Południowa, Włochy oraz Iran. APS zapowiedziało, że uczestnicy konferencji otrzymają zwrot opłaty rejestracyjnej organizacja spróbuje się też dowiedzieć, czy możliwy jest też zwrot wydatków na hotele. APS powstało w 1899 roku i jest największą na świecie organizacją skupiającą fizyków. Jego doroczne marcowe spotkanie to jedno z najważniejszych wydarzeń w świecie fizyki. Podczas konferencji tysiące specjalistów omawiają kwestie związane np. z fizyką kwanatową, atomową, materiałową czy fizyką materii skondensowanej. Konferencji towarzyszy też wielka wystawa wysoce zaawansowanego sprzętu do badań fizycznych, w której udział biorą takie firmy jak Oxford Instruments, Kimball Physics, Q-CTRL czy Quantum Design. « powrót do artykułu
  21. W zeszłym tygodniu podczas prac porządkowych w kompleksie świątynnym Jambukeswarar w indyjskim stanie Tamilnadu odkryto zapieczętowany mosiężny dzban z 505 złotymi monetami. Łącznie ważą one 1,716 kg. Znaleziska dokonano w pobliżu kapliczki Akhilandeshwari na głębokości ok. 2 m. Robotnicy wycinali krzewy i przygotowywali grunt pod ogród kwiatowy. Po otwarciu wieka naczynia stwierdzili, że jest ono po brzegi wypełnione monetami. Informację na temat znaleziska przekazano władzom dystryktu. Na monetach widnieją inskrypcje i symbole, dlatego ma się nimi zająć Departament Archeologii, który określi ich wiek i historię. Świątynię Śiwy Jambukeswarar zbudowano ok. 1800 lat temu za panowania dynastii Ćolów.   « powrót do artykułu
  22. IceCube, zanurzone w lodach Antarktydy obserwatorium neutrin, zidentyfikowało cztery galaktyki jako źródła promieniowania kosmicznego. Autorzy najnowszych badań przeanalizowali dane zebrane podczas 10-letniej pracy IceCube Neutrino Observatory i dzięki temu dokonali najdokładniejszej w historii identyfikacji źródeł promieniowania kosmicznego. Naukowcy sądzą, że galaktyki te emitują również olbrzymie ilości neutrin. Promieniowanie kosmiczne to wysokoenergetyczne cząstki, które pochodzą spoza Układu Słonecznego. Uważa się, że powstają one w wyniku bardzo gwałtownych procesów, zdolnych do przyspieszania cząstek niemal do prędkości światła. Jednak określenie ich źródła jest niezwykle trudne, ze względu na istnienie w przestrzeni kosmicznej pól magnetycznych, które zmieniają trajektorię cząstek. Rozwiązaniem problemu jest badanie neutrin, gdyż powinny one powstawać w tych samych miejscach co promieniowanie kosmiczne, ale pola magnetyczne nie wpływają na trajektorię ich lotu. IceCube wykorzystuje tysiące fotopowielaczy zawieszonych na długich linach. Cała konstrukcja zajmuje 1 km3 i znajduje się lodzie Antarktydy. Od czasu do czasu neutrino minowe zderza się z atomem w lodzie. W wynku tego powstaje mion, który emituje promieniowanie Czerenkowa. Promieniowanie to wykrywają fotopowielacze. jednak określenie źródła pochodzenia neutrina jest proste, gdyż IceCube wyłapuje też sygnały z mionów i neutrin mionowych powstających w atmosferze w wyniku oddziaływania promieniowania kosmicznego. To tworzy silny szum tła i utrudnia obserwacje. Jednak dzięki nowym technikom analizy udało się coś, co dotychczas było niemożliwe. Przetworzono wszystkie dane z lat 2008–2018 i na ich podstawie określono najbardziej prawdopodobne źródła promieniowania kosmicznego. Badania ujawniły, że najważniejszym źródłem neutrin i promieniowania kosmicznego jest prawdopodobnie galaktyka NGC 1068. W tym przypadku prawdopodobieństwo statystyczne wynosi 2,9 sigma. Pozostałe galaktyki to TXS 0506 + 056, PKS 1424 + 240 oraz GB6 J1542 +6129. Wszystkie cztery zidentyfikowane źródła łącznie charakteryzuje prawdopodobieństwo rzędu 3,3 sigma. To oczywiście zbyt mało, by mówić o odkryciu, za które uznaje się prawdopodobieństwo 5 sigma. Jednak to najsilniejszy dowód, że źródłem promieniownia kosmicznego są te, a nie inne galaktyki. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Physical Review Letters. « powrót do artykułu
  23. Osoby starsze, które w ciągu dnia doświadczają senności, mogą być bardziej narażone na wystąpienie nowych problemów zdrowotnych, w tym cukrzycy, nowotworów czy nadciśnienia, informuje American Academy of Neurology. Takie wnioski płyną ze wstępnych badań, które zostaną opublikowane w czasie dorocznego spotkania Akademii na przełomie kwietnia i maja. Mowa tutaj o hipersomni, czyli występowania senności mimo przespania nocy, przedłużaniu się snu czy spaniu w czasie przeznaczonym na aktywność. Zwracanie uwagi na nadmierną senność u osób starszych może pomóc lekarzom we wcześniejszym wykryciu i zapobieżeniu przyszłym problemom zdrowotnym, mówi główny autor badań, Maurice M. Ohayon z Uniwersytetu Stanforda. Osoby starsze i członkowie ich rodzin powinni bliżej przyjrzeć się ich zwyczajom dotyczącym snu, by zrozumieć ryzyko związane z rozwojem poważnej choroby. W przeprowadzonych badaniach wzięło udział 10 930 osób, z czego 34% miało 65 lat i więcej. Z każdą z tych osób w odstępie trzech lat dwukrotnie przeprowadzono wywiad telefoniczny. Podczas  pierwszego wywiadu nadmierna senność była problemem u 23% osób powyżej 65. roku życia, a podczas drugiego – dla 24%. Wśród nich dla 41% hipersomnia była problemem chronicznym. Okazało się, że u osób, które w pierwszym wywiadzie poinformowały o nadmiernej senności, ryzyko wystąpienia cukrzycy i nadciśnienia było o 230% wyższe, niż u tych, którzy tego typu problemów nie mieli. W przypadku nowotworów wzrost ryzyka był o 200% wyższy, a ryzyko pojawienia się chorób serca rosło o 250%. Pomiędzy pierwszym a drugim wywiadem na cukrzycę zachorowało 6,2% osób, które były senne w ciągu dnia i 2,9% tych, którzy nie byli senni za dnia. Odsetek nowotworów wyniósł 2,4% u osób sennych i 0,8% u osób nie mających tego problemu. Wyniki były takie same, gdy zostały skorygowane o inne czynniki wpływające na sen, takie jak płeć czy bezdech senny. Z kolei u osób, które poinformowały o senności tylko w drugim wywiadzie, z większym o 50% prawdopodobieństwem pojawiały się choroby układu mięśniowo-szkieletowego i tkanek łącznych, takich jak artretyzm czy toczeń. « powrót do artykułu
  24. W sadzy pobranej z regularnie używanego komina mikrobiolog dr Piotr Siupka z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach odkrył odkrył nowy szczep promieniowca. Mikroorganizm ten ma silne właściwości przeciwgrzybicze i potencjalnie może być stosowany do ochrony roślin przed grzybami patogennymi. Promieniowce to mikroorganizmy, bakterie, powszechnie występujące w środowisku, szczególnie w glebie. Mają one złożoną morfologię oraz są producentami wielu użytecznych substancji np. antybiotyków: streptomycyny, neomycyny czy wankomycyny – wyjaśnił w rozmowie z PAP mikrobiolog dr Piotr Siupka. Dodał, że ze względu na rosnącą antybiotykooporność, naukowcy wciąż poszukują nowych szczepów promieniowców, zwracając swą uwagę na środowiska do tej pory pomijane oraz ekstremalne np. przewody pokarmowe owadów, jaskinie czy Antarktyda. On sam bada środowiska związane z węglem kamiennym, a zaczął od sadzy. Pobrałem próbki sadzy z czynnego, regularnie używanego komina. W laboratorium wyizolowałem promieniowca, który wykazuje silne właściwości przeciwgrzybicze. Ze współpracownikami sprawdziliśmy to przy wykorzystaniu pięciu grzybów z różnych rodzajów, w tym patogenów roślin (m.in. z rodzaju Fusarium). Okazało się, że wyizolowany szczep był aktywny przeciwko im wszystkim – powiedział badacz. Aby udowodnić przeciwgrzybicze właściwości przeprowadzono dwa eksperymenty. W pierwszym posiano na płytkach hodowlanych jednocześnie promieniowca i grzyby. Już na wczesnym etapie, po dwóch, trzech dniach hodowli, obserwowaliśmy efekt inhibicji (zahamowania wzrostu grzyba w sąsiedztwie promieniowca – PAP), po kolejnych dniach było to coraz bardziej widoczne. Z kolei drugi eksperyment polegał na wcześniejszym wysianiu promieniowca, a dopiero po 14 dniach dodaniu grzybów. Tutaj grzyby w ogóle nie były w stanie rosnąć – mówił. Dalsze badania pokażą, czy wyizolowany szczep może znaleźć zastosowanie w ochronie roślin przed grzybami patogennymi (chorobotwórczymi). Obecnie nie można bowiem jeszcze wykluczyć negatywnego wpływu szczepu na roślinę. Kolejnym etapem były badania genomu (informacji zakodowanej w DNA) tego szczepu. Naukowcy potrafią z niego odczytać m.in. informacje o obecności szlaków syntezy różnych związków przez dany organizm – zarówno tych w ramach metabolizmu podstawowego, który umożliwia życie organizmów, jak i wtórnego, gdzie wytwarzane są związki, które nie są niezbędne do przeżycia, ale mogą przynosić korzyści w określonych warunkach. Na podstawie DNA możemy też zidentyfikować organizm i dowiedzieć się, czy jest to nowy gatunek. Tutaj okazało się, że jest to nowy szczep promieniowca z rodzaju Streptomyces. Co ciekawe, okazało się, że ten szczep ma 55 szlaków metabolitów wtórnych, to bardzo dużo. Zazwyczaj promieniowce glebowe mają ich średnio między 20 a 30, a te ze środowisk ekstremalnych mogą mieć ponad 40. Według zebranych przeze nas danych literaturowych, tylko dwa promieniowce mają tych szlaków więcej– wskazał Siupka. Jak tłumaczył, szlaki metabolitów wtórnych mogą kodować enzymy odpowiedzialne za produkcję substancji o aktywności biologicznej (m.in. fungicydów czy antybiotyków), które wprawdzie nie są niezbędne organizmowi do przeżycia, ale mogą przynosić mu korzyści w specyficznych warunkach środowiska. Te zaobserwowane w promieniowcu z sadzy mogą być przeciwgrzybicze, przeciwbakteryjne, cytotoksyczne. Liczba tych szlaków to jedno, ale przeszukując bazę danych, serwer wykazał, że w zestawieniu różnych grup metabolitów wtórnych, 32 nie było podobnych do żadnych innych, więc mogą one syntezować nowe, nieznane związki. Będzie to wymagało dalszych badań, ale to mówi o potencjale tego promieniowca – podkreślił Siupka. Podsumowując, ten szczep Streptomyces sp. S-2 pod wieloma względami jest ciekawy. Po pierwsze (ze względu na - PAP) środowisko, z którego został wyizolowany. Po drugie ma on silne właściwości przeciwgrzybicze. Ponadto ma bardzo dużo szlaków metabolitów wtórnych, znacznie powyżej średniej dla całego rodzaju Streptomyces. Jest wzbogacony w szlaki metabolitów wtórnych, które mogą być odpowiedzialne za syntezę substancji biologicznie czynnych, a wiele tych szlaków jest niepodobnych do tego, co znajduje się w bazie danych – podkreślił naukowiec. Następnymi krokami ku dokładniejszemu poznaniu promieniowca będą m.in. badania jego wpływu na rośliny, analizy chemiczne wytwarzanych metabolitów wtórnych oraz dalsze badania genetyczne pod kątem wspomnianych szlaków. W badania zaangażowani byli naukowcy z Wydziału Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach: dr Piotr Siupka, mgr Artur Piński, studentka Dagmara Babicka oraz prof. Zofia Piotrowska-Seget. « powrót do artykułu
  25. Astronomowie odkryli najpotężniejszą eksplozję we wszechświecie od czasu Wielkiego Wybuchu. Eksplozja pochodziła z supermasywnej czarnej dziury znajdującej się w galaktyce położonej setki milionów lat świetlnych od Ziemi. W czasie wybuchu uwolniło się 5-krotnie więcej energii niż z wcześniejszej najpotężniejszej znanej nam eksplozji. Obserwowaliśmy już takie wydarzenia w centrach galaktyk, ale to jest naprawdę olbrzymie. I nie wiemy, dlaczego jest tak potężne. Wybuch przebiegał bardzo powoli. Jak eksplozja w zwolnionym tempie rozciągająca się setki milionów lat, mówi profesor Melanie Johnston-Hollitt. Do potężnego wybuchu doszło w Supergromadzie w Wężowniku. Był on tak silny, że wypalił dziurę w supergorącej plazmie otaczającej czarną dziurę. Początkowo, gdy teleskopy działające w zakresie promieniowania rentgenowskiego zauważyły dziurę w plazmie, odrzucono hipotezę, że mogła ona powstać w wyniku eksplozji, gdyż nie wyobrażano sobie, że może dojść do tak silnego wybuchu. Sceptycyzm był spowodowany siłą wybuchu konieczną do wywołania takiego efektu. Ale okazało się, że naprawdę do niego doszło. Wszechświat to dziwne miejsce, mówi Johnston-Hollit. Dopiero, gdy do obserwacji zaprzęgnięto radioteleskopy, naukowcy w pełni zdali sobie sprawę z tego, co odkryli. Dane z radioteleskopów pasowały do danych z teleskopów rentgenowskich jak rękawiczka do ręki, dodaje współautor badań doktor Maxim Markevitch z Goddard Space Flight Center. Profesor Johnston-Hollitt porównuje swoją pracę do archeologii. Mamy teraz narzędzia, radioteleskopy pracujące na niskich częstotliwościach, które pozwolą nam kopać głębiej w przeszłości. Powinniśmy być w stanie wykryć więcej tego typu eksplozji, mówi. Uczona przypomina, że odkrycia dokonano za pomocą czterech różnych teleskopów, w tym Murchison Widefield Array (MWA), którego budowa jeszcze nie została dokończona. Obecnie MWA składa się z 2048 anten. Wkrótce będziemy mogli wykorzystać 4069 anten, dzięki czemu teleskop będzie 10-krotnie bardziej czuły niż obecnie. MWA to jedna z czterech części Square Kilometre Array (SKA). « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...