Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37648
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    248

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Bedwyr Ab Ion Thomas z Uniwersytetu w Cardiff zajmuje się badaniem śmiertelnych chorób prionowych. Pracując nad doktoratem, zauważył, że wiele terminów medycznych nie istnieje w jego ojczystym języku. Zaczął je więc tworzyć samodzielnie. Moim celem jest stworzenie minisłownika z nowymi terminami, tak aby [nieco] uzupełnić walijski przed końcem doktoratu. Thomas, który studiował chemię na Uniwersytecie w Oksfordzie, zaczął swoje studia doktoranckie z chemii medycznej w zeszłym roku. Próbuje opracować terapie rzadkich chorób prionowych. Jest dla mnie całkowicie naturalne, by uczyć się i badać [różne kwestie] w moim ojczystym języku - napotykam jednak na pewne dodatkowe przeszkody. Jedyna terminologia, a nawet żargon, jakie istnieją w niektórych obszarach naukowych, pochodzą z angielskiego lub z łaciny. Musiałem więc stworzyć własne walijskie słowa [...]. Mam nadzieję, że wspomogę nie tylko naukę, ale i język walijski. Jednym z problematycznych terminów jest "binding pocket" (pol. kieszeń wiążąca), którą 23-latek tłumaczy na walijski jako "poced feindio". Myślę, że jest bardzo ważne, by pokazać, że jeśli ktoś chce studiować czy badać jakąś kwestię po walijsku, to może zrobić. Nie trzeba [w tym celu] analizować poezji walijskiej ze średniowiecza, można także prowadzić innowacyjne badania - podsumowuje prof. Simon Ward, który również jest użytkownikiem walijskiego i pasjonatem jego wykorzystania w pracy akademickiej. « powrót do artykułu
  2. Zdjęcia z tomografii komputerowej (TK) ujawniły twarz mężczyzny kryjącą się za malowaną gipsową maską pośmiertną. Przedstawiciel kultury tasztyckiej zmarł ~1700 lat temu w wieku ok. 25-30 lat. Mężczyzna z terenu dzisiejszej Chakasji był szatynem. Wydaje się, że jego osełedec został ścięty przed pochówkiem. Od lewego oka do ucha prowadzi długi szew. Naukowcy chcą głębiej zbadać tę kwestię. Na razie uważają, że najprawdopodobniej szew powstał po śmierci. Być może, by poprawić wygląd twarzy zniekształconej wskutek zranienia (niewykluczone, że śmiertelnego). Mężczyznę pochowano w komorze z bali w kompleksie na stanowisku Ogłachty (ok. 60 km na północ od Minusińska). Jego czaszka była trepanowana w lewej okolicy skroniowej - wyjaśnia dr Swietłana Pankowa, kuratorka z Ermitażu, która zajmuje się kolekcją syberyjską w Dziale Archeologii. [Wykonany post mortem] otwór jest raczej duży - 6x7 cm. Analiza ekspertów pokazała, że uzyskano go w wyniku serii uderzeń za pomocą narzędzia w rodzaju dłuta lub młotka. Sądzimy, że otwór zrobiono, by usunąć mózg w czasie złożonego rytuału pogrzebowego. Wg Pankowej, w podobny sposób dałoby się wyjaśnić bliznę. Ci ludzie bardzo poważnie podchodzili do tych rytuałów [...]. Nie mogli po prostu umieścić maski na zniekształconej twarzy. Byłoby wspaniale, gdyby udało się ściągnąć doświadczonego chirurga do zbadania szwu. Dzięki temu można by wyjaśnić, czy powstał pośmiertnie, czy jednak za życia mężczyzny. Nasze analizy komplikuje fakt, że ze względu na ryzyko uszkodzeń nie możemy zdjąć maski z twarzy. Pankowa opowiada, że przez sposób, w jaki pomalowano maskę (czarne pasy na czerwonym tle) oraz przez odsłaniające zęby zmarłego zniszczenie jej dolnej części powstaje wrażenie agresji. Fizjonomia kryjąca się pod maską nie ma jednak nic wspólnego z agresją. To twarz spokojnie śpiącej osoby. Twarzy kobiety z tej samej komory (również pogrzebanej w futrzanym płaszczu) nie poddano jeszcze TK. Bardzo bym chciała zeskanować zmumifikowaną głowę kobiety. Planuję znaleźć klinikę, która mogłaby to zrobić [...]. Na razie nie wiemy, kim była [...]. Oprócz tego w tym samym grobie znaleziono szkielet dziecka. Naukowcy wspominają także o 2 pełnowymiarowych "manekinach"/atrapach, które miały reprezentować szczątki skremowanych osób. Wykonano je ze skóry i wypełniono skręconą trawą. W okolicy klatki piersiowej znajdowały się kieszenie ze zwęglonymi kośćmi. Głowa jednego z "manekinów" się nie zachowała, prawdopodobnie przez gryzonie. U drugiego na twarzy znajduje się jasnoczerwona wełniana tkanina z namalowanymi oczyma i nosem. Głowę pokrywa z kolei chiński jedwab. Nekropolia Ogłachty z lewego brzegu Jeniseju została odkryta przypadkowo w 1902 r. przez pasterza, który wpadł do jednego z grobów, zobaczył w drewnianej komorze ludzi z białawymi maskami na twarzach, przestraszył się i uciekł. Jego odważniejsza  zakradła się do środka i zabrała niektóre artefakty. O zdarzeniu usłyszał lokalny badacz Aleksander Adrianow, który w 1903 r. rozpoczął wykopaliska. Na stanowisku znajduje się ponoć ponad 200 pochówków. W XX w. zbadano 25 z nich. Jak napisano na witrynie Ermitażu, sporo artefaktów wykonanych z materiałów organicznych przetrwało w stanie niemal nienaruszonym. « powrót do artykułu
  3. W centrum Mexico City archeolodzy odkryli resztki azteckiego pałacu oraz domu konkwistadora. Podczas remontu historycznego budynku Nacional Monte de Piedad, znajdującego się przy centralnym placu Zócalo, robotnicy natrafili na podłogę z bazaltowych płyt. Jak poinformował Narodowy Instytut Antropologii i Historii (INAH), to pozostałości po pałacu ojca Montezumy, Axcayacatla. W swoim czasie w pałacu mieszkał Hernán Cortés. Axayacatl rządził w latach 1469–1481. Jego pałac, podobnie jak wiele innych azteckich budynków, został zburzony przez Hiszpanów. Teren ten należał później do Cortesa, który miał tutaj swój dom. Pod podłogą domu Cortesa, na głębokości ponad 3 metrów, odkryto kolejną podłogę z bazaltowych płyt. Tym razem pochodzącą z czasów prehiszpańskich. Na podstawie jej cech charakterystycznych specjaliści stwierdzili, że była to otwarta część byłego pałacu Axayacatla, prawdopodobnie dziedziniec, oświadczyli przedstawiciele INAH. Cortés najpierw mieszkał w samym pałacu, który dostosował do swoich potrzeb, np. do odprawiania mszy. To w tym pałacu więzionych było wielu azteckich władców, w tym sam Montezuma. Gdy w 1521 roku Hiszpanie zdobyli Tenochtitlan, pałac Axayacatla został zburzony. Na jego miejscu postawiono dom dla Cortesa. Obecnie stoi tam Nacional Monte de Piedad, XVIII-wieczny budynek instytucji charytatywnej. « powrót do artykułu
  4. Naukowcy z University of Virginia donoszą o zidentyfikowaniu genu odpowiedzialnego za rozwój glejaka, najbardziej śmiercionośnego typu nowotworu mózgu. Odkrycie daje nadzieję na opracowanie nowych metod leczenia tej prawie zawsze śmiertelnej choroby. Naukowcy mówią, że odkryty przez nich onkogen jest niezbędny do przeżycia komórek nowotworowych. Bez niego komórki te obumrą. To bardzo dobra wiadomość, gdyż nie od dzisiaj znane są skuteczne terapie w przypadku innych nowotworów równie mocno uzależnionych od onkogenów. Glejak to jeden z najbardziej śmiercionośnych nowotworów. Niestety, nie istnieje obecnie żadna efektywna metoda jego leczenia. Obecnie za duży sukces uznaje się przedłużenie życia o 2,5 miesiąca za pomocą radioterapii i temozolomidu. Potrzebujemy lepszego zrozumienia tej choroby i nowych metod leczenia, mówi jeden z badaczy, Hui Li. Nowy onkogen może być piętą Achillesową glejaka. Wzięcie go na cel to potencjalnie efektywny sposób na walkę z chorobą, dodaje. Onkogeny to normalnie występujące geny, które wyrwały się spod kontroli i powodują nowotwory. Zidentyfikowany przez Liu i jego zespół gen – AVIL – odpowiada za utrzymanie przez komórki prawidłowego kształtu i rozmiarów. Istnieje jednak wiele czynników, które mogą zmienić sposób działania tego genu. Wówczas zaczynają się pojawiać i rozprzestrzeniać komórki nowotworowe. Podczas badań na myszach okazało się, że całkowite zablokowanie tego genu doprowadziło do zniszczenia wszystkich komórek nowotworowych, ale nie miało wpływu na komórki zdrowe. To zaś sugeruje, że wzięcie go na cel może być efektywną metodą leczenia. W 100% badanych przez nas komórkach glejaka i próbkach klinicznych dochodziło do nadmiernej ekspresji AVIL. Jeszcze większa nadekspresja miała miejsce w komórkach macierzystych glejaka. Jednak w zdrowych tkankach i komórkach właściwie nie dochodziło do jego ekspresji. Wyciszenie tego genu zabiło komórki glejaka w hodowlach i w organizmach zwierząt, ale nie miało żadnego wpływu na zdrowe komórki. Wiemy też, że im większa ekspresja AVIL tym gorsze rokowania pacjenta. To wszystko dowodzi, że AVIL jest poszukiwanym przez nas onkogenem, dodaje Li. Zidentyfikowanie onkogenu to niezwykle trudne zadanie. Środowisko wewnątrz komórki jest tak złożone, że bardzo trudno jest oddzielić przyczynę od skutku. Li i jego zespół pracowali nad rzadkim nowotworem dziecięcym o nazwie mięśniakomięsak prążkowanokomórkowy. Nowotwory dziecięce jest bowiem łatwiej zrozumieć i zawierają one mniej mutacji. Podczas badań uczeni zauważyli nieprawidłowy gen AVIL. Zaczęli więc przyglądać się nowotworom ludzi dorosłych, chcąc sprawdzić, czy i tam występuje nieprawidłowy AVIL. Okazało się, że odgrywa on kluczową rolę w rozwoju glejaka. Uczeni przypominają, że w przeszłości niejeden onkogen został odkryty właśnie dzięki badaniu nowotworów występujących u dzieci. Sądzimy, że to dobra strategia, która umożliwi znalezienie innych kluczowych graczy w nowotworach osób dorosłych, mówi Li. « powrót do artykułu
  5. Apple nie musi płacić irlandzkiej skarbówce 13 miliardów euro podatków. Taki wyrok wydał Sąd UE, który stwierdził, że Komisja Europejska, która w 2016 roku nakazała amerykańskiemu koncernowi zapłacenie wspomnianej kwoty, nie udowodniła, że doszło do naruszenia prawa. Od decyzji KE odwołał się zresztą nie tylko Apple, ale również rząd Irlandii. Sprawa nie dotyczyła tego, ile mamy zapłacić, ale czy w ogóle musimy płacić, oświadczyli przedstawiciele Apple'a po korzystnym dla siebie wyroku. Jesteśmy dumni z faktu, że jesteśmy drugim największym płatnikiem podatków na świecie. Wiemy, jak ważną funkcję społeczną spełniają podatki, dodali. Rząd Irlandii oświadczył, że zawsze było jasne, iż Apple nie był specjalnie traktowany przez irlandzką skarbówkę. Firma została obciążona prawidłową wysokością podatków, zgodną z irlandzkim prawem podatkowym, stwierdził Dublin. Przedstawiciele Komisji Europejskie poinformowali, że po zapoznaniu się z uzasadnieniem wyroku zdecydują o podjęciu dalszych kroków. Pozostało im jeszcze odwołanie się do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Cała sprawa rozpoczęła się, gdy Komisja Europejska stwierdziła, iż Irlandia pozwoliła Apple'owi na transfer niemal całych zysków z terenu UE i uniknięcie dzięki temu płacenia podatków. KE uznała to za nielegalną pomoc udzieloną koncernowi. Irlandia, w której obowiązują jedne z najniższych podatków korporacyjnych w Europie, jest bazą dla działalności Apple'a na terenie Europy, Afryki i Bliskiego Wschodu. Teraz Sąd UE, druga najwyższa instancja sądownicza Unii, stwierdził, że brak jest dowodów, by Apple miało jakiekolwiek preferencje podatkowe. Takie orzeczenie to zła wiadomość dla tych, którzy walczą z transferami zysków przez wielkie korporacje. Europejska komisarz ds. konkurencyjności, Margrethe Vestager, w znacznej mierze skupia się na walce z  transferami zysków, twierdząc, że jest to działanie sprzeczne z zasadą konkurencyjności. Obecne orzeczenie sądowe to jej kolejna porażka. W ubiegłym roku sąd orzekł, że Starbucks nie musi płacić 30 milionów euro rzekomo zaległych podatków w Holandii. Wkrótce zapadną też wyroki ws. podatkowych Ikei i Nike'a. Zwycięstwo Apple'a pokazuje, że europejskie sądy nie są skłonne uznawać korzystnych przepisów podatkowych za niedozwoloną pomoc, nawet jeśli przepisy te mają na celu przyciągnięcie zagranicznych inwestycji, o ile są one stosowane konsekwentnie wobec wszystkich. To bardzo dobra wiadomość dla innych korporacji ponadnarodowych, które blisko przyglądały się tej sprawie, mówi Jason Collins, specjalista ds. prawa podatkowego z firmy Pinsent Masons. « powrót do artykułu
  6. Dziwny biały karzeł podróżujący przez Drogę Mleczną może być pozostałością po „częściowej supernowej”, twierdzą autorzy badań opublikowanych niedawno na łamach Monthly Notices of the Royal Astronomical Society. Gwiazda mknąca przez naszą galaktykę z prędkością 900 000 km/h od lat stanowi zagadkę dla naukowców. Wkrótce po jej odkryciu w 2015 roku zauważono, że ma ona niezwykłą atmosferę. Wewnętrzna struktura białych karłów jest zwykle zbudowana z warstw. Jądra tych gwiazd składają się przeważnie z węgla oraz tlenu i są otoczone warstwą helu, a następnie warstwą wodoru. Astronomowie obserwujące białe karły zwykle widzą sam wodór, sam hel lub mieszaninę helu i węgla. Tymczasem naukowcy badający białego karła SDSS J1240+6710, znajdującego się 1430 lat świetlnych od Ziemi stwierdzili ze zdumieniem, że jego atmosfera to zadziwiająca mieszanina tlenu, neonu, magnezu i krzemu. Gdy autorzy najnowszych badań, korzystając z Teleskopu Hubble'a, przyjrzeli się gwieździe bliżej, stwierdzili, że w jej atmosferze znajduje się też węgiel, sód i glin. Nigdy wcześniej nie stwierdzono takiego składu atmosfery białego karła. Co więcej SD J1240+6710 jest też wyjątkowo mało masywny. Ma on zaledwie około 40% masy Słońca. Gdy odkryliśmy, że ten wyjątkowy biały karzeł ma małą masę i porusza się bardzo szybko, zaczęliśmy się zastanawiać, co się z nim stało w przeszłości, mówi główny autor badań, Boris Gansicke. Uczeni doszli do wniosku, że wszystkie niezwykłe właściwości gwiazdy można wyjaśnić „częściową supernową”. Supernowe to najpotężniejsze eksplozje gwiazd. Może do nich dojść, gdy biały karzeł pobierze zbyt wiele masy od towarzyszącej jej gwiazdy. Cała ta dodatkowa masa ściska jądro białego karła, co prowadzi do wzrostu ciśnienia i temperatury. W końcu zostaje zapoczątkowana termonuklearna reakcja łańcuchowa, w wyniku której dochodzi do wybuchu, a ten rozrywa białego karła na strzępy. Naukowcy zauważają, że pierwiastki obecne w atmosferze SDSS J1240+6710 mogą pochodzić z początku reakcji termojądrowej. Jednak zastanawiający jest tutaj brak pierwiastków takich jak żelazo, chrom, mangan czy nikiel. Te cięższe pierwiastki powstają z lżejszych. Ich brak sugeruje, że nasz biały karzeł przebył tylko część drogi do stania się supernową. Nie osiągnął temperatury i ciśnienie potrzebnego do wyprodukowania cięższych pierwiastków. To właśnie czyni tego karła wyjątkowym. Rozpoczęła się tam reakcja termojądrowa, ale zatrzymała się ona zanim powstały pierwiastki z grupy żelaza. To był krótki „epizod supernowej”, trwał kilka godzin, stwierdza Gansicke. Z badań wynika, że SDSS J1240+6710 był małą gwiazdą w porównaniu do białych karłów, które zamieniają się w supernową. Jako taki mógł co najwyżej skończyć jako słaba supernowa typu Iax. Dawniej astronomowie sądzili, że termojądrowa supernowa niszczy białego karła w całości. Jednak w ciągu ostatnich 10-15 lat dowiedzieliśmy się, że możliwe jest powstanie częściowej supernowej, po której pozostaje spalony biały karzeł. Eksplozja nie jest w tym przypadku na tyle silna, by zniszczyć gwiazdę, dodaje uczony. Eksplozja taka odrzuciła SDSS J1240+6710 od jej towarzysza, powodując, że przemierza on przestrzeń kosmiczną z prędkością, z jaką krążył wokół towarzyszącej jej gwiazdy. Taki scenariusz wyjaśnia zarówno masę, skład jak i prędkość badanego białego karła. Na podstawie masy i temperatury uczeni szacują, że do częściowej supernowej doszło przed około 40 milionami lat. Nie wiemy, jak wyglądał towarzysz SDSS J1240+6710, ale prawdopodobnie był on podobny do badanego karła. « powrót do artykułu
  7. Przed świątynią Zeusa Olimpijskiego w Agrigento na Sycylii - jedną z największych i najbardziej znanych budowli doryckich - ma zostać podniesiony ok. 8-m starożytny atlant. Poinformowały o tym władze Parco Archeologico e Paesaggistico della Valle dei Templi di Agrigento. Podpory, niektóre z brodami, niektóre bez, znajdowały się między kolumnami budowli. Wszystkie postaci były zwrócone plecami do ściany i miały uniesione nad głową ręce. Reinstalacja atlanta to kulminacja procesu odnowy [świątyni]. W ostatnim dziesięcioleciu odkryliśmy i skatalogowaliśmy liczne artefakty, które niegdyś były częścią budowli. [Naszym] celem jest odtworzenie fragment po fragmencie belkowania Świątyni Zeusa Olimpijskiego. W ten sposób można by jej przywrócić część dawnego splendoru - podkreśla dyrektor parku archeologicznego Robert Sciarratta. Architekci i archeolodzy zaczną wkrótce prace nad podniesieniem filaru. Akcję zaplanowano dla uczczenia 2600. rocznicy założenia Akragas (to starożytna nazwa Agrigento). W okresie największego rozkwitu Akragas opanowało aż 1/3 Sycylii. Słynęło z eksportu wina, oliwy, zbóż oraz wyrobów ze skóry. W 406 r. p.n.e. miasto zostało zdobyte i zniszczone przez Kartagińczyków. Wg historyków, Świątynia Zeusa Olimpijskiego nie została nigdy ukończona, bo gdy Akragas podbili Kartagińczycy, budowla nie miała jeszcze dachu. Pomysł jest taki, by umieścić jedną z podpór przed świątynią, tak by mogła strzec konstrukcji poświęconej ojcu bogów - mówi Sciarratta. « powrót do artykułu
  8. Specjaliści z Fermilab stworzyli najpotężniejszy na świecie magnes do akceleratorów cząstek. Magnes pozwala na wygenerowanie pola magnetycznego o indukcji 14,5 tesli. Poprzedni rekord wynosił 14,1 tesli i również został ustanowiony w Fermilab. Obecne osiągnięcie to niezwykle ważny krok dla budowy przyszłych akceleratorów cząstek. Bez silniejszych magnesów nie powstaną bowiem przyszłe akceleratory, takie jak proponowany przez CERN 100-kilometrowy Future Circural Collider (FCC). O ile bowiem Wielki Zderzacz Hadronów wykorzystuje magnesy generujące pole 7,8 tesli, to w FCC naukowcy będą potrzebowali nawet 16 tesli. Naszym kolejnym celem jest przekroczenie poziomu15 tesli i zwiększenie maksymalnej siły pola naszych magnesów do 17 tesli albo i więcej. To znakomicie zwiększy wydajność magnesów i zoptymalizuje koszty, mów Alexander Zlobin, który stoi na czele grupy pracującej nad magnesami. Osiągnięcie wyznaczonych przez nas celów położy silne podwaliny pod przyszłe akceleratory cząstek, dodaje uczony. W akceleratorach magnesy są używane do kontrolowania wiązki cząstek poruszających się niemal z prędkością światła. Im silniejszy magnes tym łatwiej wiązkę kontrolować. Warto zauważyć, że Fermilab znacząco przyspieszyło postęp w dziedzinie magnesów. Prace nad przekroczeniem granicy 14 tesli trwały przez kilkanaście lat. W 2011 roku w Lawrence Berkeley National Laboratory osiągnięto 13,8 tesli. Rekord ten utrzymał się do 2019 roku, kiedy to w Fermilab osiągnięto 14,1 tesli. Wystarczył rok, by osiągnąć 14,5 tesli. Tworzenie coraz silniejszych magnesów to konieczność, jeśli chcemy mieć coraz doskonalsze akceleratory. Nie jest to jednak łatwe zadanie. Problem nie tylko w samej technologii, ale też w konieczności opracowywania nowych materiałów. W Wielkim Zderzaczu Hadronów pracują magnesy niobowo-tytanowe. Nie są one w stanie wytrzymać napięcia prądu elektrycznego potrzebnego do wygenerowania 15 tesli. Z odpowiednimi napięciami mogą pracować magnesy niobowo-cynowe, jednak ą one bardzo kruche i mogą rozsypać się pod wpływem działających na nie sił. Dlatego w Fermilab już podczas bicia poprzedniego rekordu stworzono specjalną architekturę magnesu, która go wzmacnia i pozwala przetrzymać ściskające i rozciągające go siły. Dziesiątki przewodów o okrągłym przekroju zostało skręconych w odpowiedni sposób, by uzyskane przewody spełniały specyficzne wymagania elektryczne i mechaniczne. Po utworzeniu z kabli zwojów całość była podgrzewana przez dwa tygodnie w temperaturach sięgających niemal 650 stopni Celsjusza, co nadało materiałowi właściwości nadprzewodzące. Następnie zwoje zostały zamknięte w żelaznych obejmach zamkniętych aluminiowymi klamrami, na co nałożono powłokę ochronną z nierdzewnej stali, która ma ochronić zwoje przed ich deformacją. I to właśnie magnesy niobowo-cynowe mają pozwolić na osiągnięcie 17 tesli. Zlobin nie wyklucza, że w przyszłości, dzięki nowym materiałom, uda się wygenerować nawet 20 tesli. « powrót do artykułu
  9. Naukowcy korzystający z Very Large Telescope (VLT) Europejskiego Obserwatorium Południowego poinformowali o... zniknięciu masywnej niestabilnej gwiazdy znajdującej się w jednej z galaktyk karłowatych. Naukowcy sądzą, że gwiazda stała się mniej jasna i przesłonił ją pył. Inna możliwa interpretacja jest taka, zapadła się tworząc czarną dziurę, bez stworzenia supernowej. Jeśli się to potwierdzi, będzie to pierwsza bezpośrednia obserwacja tak dużej gwiazdy kończącej życie w taki sposób, mówi doktorant Andrew Allan z Trinity College Dublin. W latach 2001–2011 różne grupy astronomów obserwowały w Galaktyce Kinman niezwykłą masywną gwiazdę. Wielokrotne obserwacje potwierdziły, że znajduje się ona na ostatnich etapach ewolucji. Allan i prowadzony przez niego międzynarodowy zespół naukowy z Irlandii, Chile i USA chcieli więcej dowiedzieć się o życiu masywnych gwiazd. Gdy jednak w 2019 roku skierowali VLT na gwiazdę, tej nie było tam, gdzie spodziewali się ją znaleźć. Galaktyka karłowata Kinman znajduje się w odległości około 75 milionów lat świetlnych od Ziemi w Konstelacji Wodnika. To zbyt duża odległość, by można było obserwować pojedyncze gwiazdy. Jednak możliwe jest odkrycie sygnatur niektórych z nich. Przez 10 lat kolejni astronomowie widzieli dowody, że znajduje się w niej gwiazda zmienna typu S Doradus. Tego typu gwiazdy są bardzo niestabilne, są ostatnim etapem życia gwiazd, których początkowa masa jest co najmniej 85 razy większa od masy Słońca. Żyją krótko i są niezwykle jasne. Gwiazda z Kinmana była 2,5 miliona razy jaśniejsza od Słońca. Allan i jego zespół stwierdzili, że gwiazda zniknęła. Byłoby czymś niezwykłym, gdyby tak masywna gwiazda zniknęła i nie pozostałaby po niej jasna supernowa, przyznaje Allan. Naukowcy zaczęli szukać gwiazdy. Wykorzystali w tym celu VLT oraz spektrograf ESPRESSO. Nic nie znaleźli. Użyli również instrumentu X-shooter. I dalej nic. Następnie zabrali się za analizę wieloletnich danych pochodzących z różnych źródeł. Dane pokazały, że w Galaktyce Kinman doszło do okresu intensywnych rozbłysków, które zakończyły się po roku 2011. Wiadomo, że gwiazdy zmienne typu S Doradus mogą pod sam koniec życia doświadczać silnych rozbłysków i znacznej utraty masy, a po tym procesie ich jasność dramatycznie spada. Naukowcy proponują dwa wyjaśnienia tego zjawiska oraz braku supernowej. Według pierwszego scenariusza po serii rozbłysków i utracie masy gwiazda znacznie straciła na jasności i może być częściowo przesłonięta pyłem. Drugie wyjaśnienie mówi o zapadnięciu się gwiazdy i powstaniu czarnej dziury. To byłoby niezwykłe, gdyż zgodnie z obowiązującymi obecnie teoriami, większość masywnych gwiazd kończy życie jako supernowa. « powrót do artykułu
  10. Wzrost popularności samochodów elektrycznych wiąże się ze zwiększonym zapotrzebowaniem na lit, wykorzystywany do produkcji akumulatorów. Co prawda jest on dość szeroko rozpowszechniony w skorupie ziemskiej, jednak tylko w niewielu miejscach występuje w takiej ilości i stężeniach, że opłaca się go pozyskiwać. Naukowcy z Uniwersytetu Stanforda dokonali właśnie znacznego kroku na drodze do pozyskiwania litu z niemal niewyczerpanego źródła – wody morskiej. Obecnie każdego roku przemysł wykorzystuje ponad 160 000 ton litu. W następnej dekadzie zapotrzebowanie na ten pierwiastek będzie 10-krotnie wyższe niż obecnie. Tymczasem w niewielu krajach na świecie opłaca się go pozyskiwać. Największym światowym rezerwuarem litu jest boliwijski Salar de Uyuni, gdzie występuje ponad 5 milionów ton litu. Prawdopodobnie największe zasoby tego pierwiastka posiadają Chile (7,5 miliona ton), Chiny (3,5 miliona ton) oraz Australia (1,5 miliona ton). Kolosalne zasoby litu – szacowane na 180 miliardów ton – znajdują się w wodzie morskiej. Występują tam jednak w niezwykle małym stężeniu wynoszącym 0,2 części na milion. Dla porównania, w Salar de Uyuni koncentracja litu sięga nawet 280 ppm, jest więc 1400-krotnie większa niż w wodzie morskiej. Dotychczas naukowcy opracowali wiele filtrów i membran, za pomocą których próbują pozyskiwać lit z wody morskiej. Jednak techniki te bazują na odparowywaniu wody w celu zwiększenia koncentracji litu, a to z kolei wymaga czasu i olbrzymich powierzchni. Z kolei Jang Wook Choi, inżynier z Seulskiego Uniwersytetu Narodowego próbował wraz z zespołem pozyskiwać lit za pomocą akumulatorów litowych. Ich pomysł polegał na zanurzeniu elektrod w wodzie, co prowadziło do przyciągnięcia jonów litu do elektrody. Problem jednak w tym, że przyciągany był również sód, którego w wodzie morskiej jest 100 000 razy więcej niż litu. To zaś prowadziło do całkowitego zagłuszenia litu przez sód. Teraz Yi Cui i jego zespól z Uniwersytetu Stanforda postanowili spowodować, by materiał wykorzystany do elektrod bardziej selektywnie przyciągał pierwiastki. Najpierw pokryli elektrodę cienką warstwą dwutenku tytanu. Jako, że jony litu są mniejsze od jonów sodu, łatwiej im przedostać się przez taką barierę. Ponadto naukowcy zmienili sposób podawania napięcia do elektrody. Zamiast podawać do elektrody stałe napięcie ujemne, jak to robili inni, zmieniali je. Najpierw podawali napięcie ujemne, później na chwilę wyłączali elektrodę, następnie podawali napięcie dodatnie, wyłączali i powtarzali cały cykl. Jak wyjaśnia Cui, takie manipulacje napięciem powodowały, że jony sodu i litu poruszały się do elektrody, zatrzymywały się i poruszały się od elektrody. Jednak, jako że materiał elektrody miał nieco większe powinowactwo do litu, jony litu były tymi, które pierwsze do elektrody trafiały i ostatnie ją opuszczały. Po 10 takich cyklach, które w sumie trwały kilka minut, stosunek jonów litu do sodu wynosił 1:1. To znaczący postęp, przyznaje Choi. Nowa technologia wciąż prawdopodobnie nie jest konkurencyjna ekonomicznie w porównaniu z obecnie stosowanymi metodami. Jednak Chong Liu z University of Chicago, która w przeszłości współpracowała z Cui, zapowiada, że spróbuje wykorzystać inny typ elektrod i być może uda się osiągnąć lepsze wyniki. Z kolei Choi dodaje, że nowa technologia może przydać się przy odzyskiwaniu litu ze zużytych akumulatorów. « powrót do artykułu
  11. Białuchy arktyczne pojawiają się czasem w niespodziewanych miejscach. Wystarczy wspomnieć Benny'ego, który w 2018 r. zadomowił się w Tamizie w Londynie. Eksperci byli jednak zdumieni, gdy 26 czerwca okazało się, że u wybrzeży San Diego pływa samotna białucha. Znajdowała się ona, bagatela, 4023 km od najbliższej znanej populacji białuch na Alasce. W dodatku była całkiem sama... To najbardziej oddalone na południe miejsce, w jakim oficjalnie odnotowano ten gatunek. Dwudziestego szóstego czerwca rankiem Domenic Biagini, który organizuje wycieczki z obserwacją waleni i jest fotografem dzikiej przyrody, wypływał z Mission Bay w San Diego z 6 klientami na pokładzie. Planował znaleźć jakieś walenie - być może migrujące płetwale błękitne - dlatego skontaktował się z Lisą LaPointe, czy widziała tego dnia jakieś zwierzęta. Dom, widziałam perłowobiałe, ok. 4,5-m zwierzę bez płetwy grzbietowej - wspomina odpowiedź koleżanki po fachu Biagini. Jak można się domyślić, nie był to płetwal, długupłetwiec oceaniczny czy orka ani też żaden inny gatunek, z którym Domenic zazwyczaj spotyka się podczas wypraw. Opis Lisy odpowiadał białusze, ale ta nie powinna się znajdować w wodach San Diego. Godzinę później LaPointe skontaktowała się przez radio z Biaginim, upierając się, że naprawdę widziała białuchę. By ktoś im w ogóle uwierzył, zaproponowała zdobycie "twardego" dowodu. Domenic dopłynął do Lisy, żeby za pomocą drona sfilmować zwierzę. Po dłuższej chwili waleń wypłynął na powierzchnię ok. 180 m od dzioba jego łodzi. Bezspornie nieopodal mnie pojawiła się białucha. To było takie dziwne [...]. Co w tym dziwnego? Zazwyczaj białuchy zamieszkują morza arktyczne. Poza tym często widuje się je pływające w stadach. Naukowcy zastanawiali się więc, co samotny osobnik tam robił. W ostatnich latach w wodach południowej Kalifornii widuje się co prawda coraz więcej niespodziewanych gatunków, ale przeważnie są to goście z cieplejszych tropików, np. pęzy dwubarwne (Hydrophis platurus) czy młotowate, które zapuszczają się na północ przez łączne oddziaływanie zmiany klimatu i El Niño. Alisa Schulman-Janiger, badaczka z Muzeum Historii Naturalnej w Los Angeles, spekuluje, że nasza białucha zdecydowała się na wyprawę i jest, na przykład, superciekawska. Możliwe też, że przyczyny należy upatrywać w chorobie i dezorientacji. W oparciu o nagrania z drona zarówno Schulman-Janiger, jak i inni eksperci twierdzą jednak, że waleń był w dobrej kondycji. Jako drapieżnik-generalista białucha nie powinna mieć problemu ze zdobyciem wystarczającej ilości pokarmu, nawet jeśli kalifornijskie menu różni się od tego, do czego jest przyzwyczajona. Skłaniam się więc raczej ku temu, że białucha wybrała się na wielką wyprawę. Kristin Laidre z Centrum Nauk Polarnych Uniwersytetu Waszyngtońskiego dodaje, że bez informacji genetycznych czy zdjęcia, które dałoby się dopasować do katalogów białuch z Rosji i Alaski, można tylko zgadywać, skąd pochodzi ten osobnik. Najbliższa populacja rezyduje przez cały rok w Zatoce Alaska; poniżej 300 osobników występuje w Zatoce Cooka, a 20 w Yakutat Bay. Po kilku dniach białucha pokazała się ponoć dalej na północ, w pobliżu Channel Islands przy Los Angeles (są to niepotwierdzone doniesienia). To mogłoby wskazywać, że zwierzę powoli wraca do domu.   « powrót do artykułu
  12. Lekarze z Kliniki Kardiologii Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego (USD) w Krakowie podjęli się operacji wady wrodzonej u 17-letniego chłopca. Zamknięto ok. 7-8-mm ubytek międzykomorowy. Pacjentowi zaimplantowano największy u dziecka w Polsce implant PFM LVSD COIL, który sprowadzono specjalnie na potrzeby tej operacji. Większe implanty były wszczepiane, ale dorosłym - powiedział dr Piotr Weryński, kierownik Kliniki Kardiologii USD. Implant wszczepiono 2 lipca. Pacjenta już wypisano do domu. Jak podkreślił Weryński, lekarze uzupełnili ubytek w sercu przez naczynia krwionośne, bez otwierania klatki piersiowej i rozcinania serca. Chłopakowi nacięto żyłę i tętnicę i przez nie wprowadzono specjalny cewnik. W cewniku znajdował się implant w postaci długiej nitki ze specjalnego stopu metali. Co istotne, materiał miał zaprogramowaną pamięć kształtu i wielkości. Weryński dodał, że implant jest elastyczny, ugina się do różnych kształtów, pracuje z sercem. Ubytek międzykomorowy powoduje, że część krwi ucieka z lewej komory i płynie do krążenia płucnego zamiast do aorty i krążenia systemowego. Przez tę wadę serce szybciej się męczyło, wyczerpywały się te rezerwy, które miały wystarczyć na wiele lat. Był to olbrzymi ubytek, który został teraz szczelnie zamknięty. Do objawów ubytku międzykomorowego należą, m.in., szybsze męczenie się dziecka czy gorsza tolerancja wysiłku. « powrót do artykułu
  13. Facebook zbudował prototypowego robota, który porusza się po... liniach energetycznych. Bombyx – Jedwabnik – rozwija za sobą światłowód. Gdy dociera do słupa, przechodzi nad nim i kontynuuje swoją podróż. Robot służy do układania światłowodów wzdłuż istniejących napowietrznych linii średniego napięcia, a jego celem jest obniżenie kosztów budowy infrastruktury komunikacyjnej na całym świecie. Obecnie koszty budowy takiej infrastruktury są bardzo wysokie. Szczególnie, gdy pojawia się konieczność wykonania prac ziemnych. Stąd też pomysł, by wykorzystać istniejące linie energetyczne. Te bowiem dotarły już do wielu miejsc na świecie, więc dostawcy internetu mogliby z nich skorzystać i znacząco obniżyć koszty budowy infrastruktury. To zaś oznaczałoby obniżenie kosztów dla ich klientów. Facebook od dawna chce zwiększyć dostępność do internetu na całym świecie. Dlatego właśnie serwis społecznościowy zabrał się za opracowanie Bombyksa. Firma nie ma jednak zamiaru samodzielnie budować i sprzedawać takich robotów. Od przyszłego roku będzie udzielała licencji wszystkim chętnym przedsiębiorstwom, które będą chciały produkować takie urządzenia. Połowa ludzkości nie ma dostępu do internetu, mówi inżynier Karthik Yogeeswaran z Facebooka, członek grupy, która opracowała robota. Z tych 50% ludzi, którzy nie korzystają z internetu aż 80% mieszka na terenach, gdzie jest dostęp do telefonii komórkowej, jednak nie stać ich na smartfon i opłacenie abonamentu. Światłowód ma o wiele rzędów wielkości wyższą przepustowość niż jakakolwiek ina technologia. Pozwala na przesłanie większej ilości danych do większej liczby ludzi, dodaje Yogeeswaran. Brak dostępu do szybkich łączy internetowych nie jest wyłącznie problemem krajów ubogich. W USA agendy federalne i stanowe wydają miliardy dolarów na zwiększenie zasięgu i przepustowości sieci, a mimo to ciągle jest z tym kłopot. Budowa infrastruktury idzie powoli i jest bardzo kosztowna. Koszty wykonania prac ziemnych i ułożenia kabli mogą sięgnąć dziesiątków tysięcy dolarów za każdy kilometr. A jeśli nawet na jakimś odległym terenie już sieć powstanie, to koszty jej budowy, które trzeba uwzględnić w cenie oferowanych usług, mogą być tak duże, że wielu osób nie stać na korzystanie z nowo wybudowanej infrastruktury. Z oficjalnych danych wynika, że 18 milionów Amerykanów (5,6%) nie ma obecnie dostępu do szerokopasmowego internetu definiowanego jako łącze o przepustowości co najmniej 25/3 Mbit. Największy problem jest na wsiach, gdzie dostępu do takich łączy nie ma około 30% obywateli oraz 40% szkół i 60% instytucji opieki zdrowotnej znajdujących się poza dużymi miastami. Przed trzema laty specjaliści z Facebooka zaczęli zastanawiać się nad obniżeniem kosztów budowy infrastruktury światłowodowej. Yogeeswaran mówi, że pomysł wykorzystania linii średniego napięcia wpadł mu do głowy, gdy podróżował po afrykańskiej prowincji. Zauważył, że wiejskie tereny Ugandy są usiane liniami średniego napęcia. Inżynier wpadł więc na pomysł, by układać światłowody wzdłuż istniejących linii. Poszukując sposobów na zrealizowanie swojego pomysłu Yogeeswaran dowiedział się, że już w latach 80. ubiegłego wieku pojawiła się maszyna, która miała pomagać w układać światłowodów na liniach energetycznych. Nigdy nie odniosła  komercyjnego sukcesu. Częściowo dlatego, że była wybudowana za pomocą ówczesnej technologii. Korzystała z silników spalinowych i nie potrafiła omijać słupów. Musieli jej w tym pomagać ludzie. A to oznaczało konieczność wyłączenia prądu w całych liniach, mówi inżynier. Pomysł Facebooka polega na umieszczeniu na linii średniego napięcia lekkiego robota który owija światłowód wokół istniejącego kabla, samodzielnie się porusza i samodzielnie omija słupy. Zwykle przeciąganie kabli pomiędzy słupami wymaga pracy ciężkiego sprzętu i wielu osób. Dzięki Bombyxowi wystarczy 2-3 techników, pickup, kilka kilometrów światłowodu na szpuli i nieco innych narzędzi. Jako, że kable w liniach średniego napięcia są lżejsze i słabsze niż te w liniach wysokiego napięcia, robot musi być odpowiednio lekki, a w jego wnętrzu musi zmieścić się kabel, który jest cienki, ale na tyle wytrzymały, by przetrwał wiatry i duże wahania temperatur. Obecnie do napowietrznego układania stosuje się światłowody o średnicy 10–13 milimetrów, a te używane do owijania wokół istniejących kabli mają około 7 milimetrów średnicy. Tymczasem Facebook i jego partnerzy stworzyli napowietrzny światłowód o średnicy 4 milimetrów. Gdy już kabel powstał Facebook rozpoczął współpracę z firmą ULC Robotics. Jej wynikiem jest robot, który porusza się po liniach średniego napięcia i potrafi omijać izolatory oraz inne przeszkody na słupach bez pomocy człowieka. Bombyx pracuje na działającej linii, nie ma więc potrzeby wyłączania prądu. Jest również bardzo szybki. Ułożenie kilometra światłowodu zajmuje mu około 1,5 godziny. Zanim Facebook i jego partnerzy rozpoczną program pilotażowy, chcą jeszcze udoskonalić swojego robota. Chcą, by operowanie Bombyxem było na tyle łatwe, by robota nie musiał doglądać inżynier. Mają też zamiar opracować bezpieczne procedury korzystania z robota.   « powrót do artykułu
  14. Advhena magnifica to gąbka szklana, którą spotykano na górach podwodnych Pacyfiku. Jej otwory wyrzutowe (oskula) skojarzyły się naukowcom z oczami E.T., a długa "szyja" (igła korzeniowa) tylko pogłębiła to wrażenie. Choć w artykule, który ukazał się na łamach pisma PeerJ, nie pada takie sformułowanie, dr Cristiana Castello Branco uważa, że nazwa "gąbka E.T." jak najbardziej pasuje. Dla unikatowej A. magnifica, wspaniałej obcej, utworzono także nowy rodzaj. Dwudziestego piątego lipca 2017 r., podczas eksploracji góry podwodnej podczas ekspedycji Laulima O Ka Moana na statku Okeanos Explorer, zespół badaczy głębin natknął się w wodach wokół atolu Johnston na wspaniały krajobraz. Dr Chris Mah z Narodowego Muzeum Historii Naturalnej nazwał to, co zobaczył, "Lasem Osobliwości". Wokół znajdowały się różnorodne gąbki na igłach korzeniowych, zorientowane w taki sposób, by z dominującego prądu wychwycić jak najwięcej cząstek pokarmu. Wśród tych organizmów znajdował się jeden, którego w żadnym razie nie można było przeoczyć. Chodziło o gąbkę z dużymi oskulami, które przypominały oczy E.T. Las Osobliwości sfilmowano, a nagranie obiegło naukowców i media na całym świecie. Okazało się, że ekipa Okeanosa Explorera już wcześniej spotkała się z tą niezwykłą gąbką. W 2016 r., badając podmorską górę Pigafetta Guyot (znajdującą się na wschód od Rowu Mariańskiego), zebrano jej próbkę; holotyp pochodzi z głębokości 2.028 m. Trafiła ona do Narodowego Muzeum Historii Naturalnej do zbadania. Na swój czas musiała jednak trochę poczekać... Branco tłumaczy, że człon Advhena (r.ż.) pochodzi od zmodyfikowanego łacińskiego advena, czyli "obca", ale w znaczeniu przybyszki czy imigrantki (to nawiązanie do wyglądu gąbki, który przywodzi na myśl obcych z różnych filmów). "H" dodano, by odróżnić gąbkę od ślimaków Advena. Oczywiście to my, ludzie, jesteśmy prawdziwymi gośćmi w głębokowodnym domu gąbki. Magnifica oznacza zaś "wspaniała". Oprócz A. magnifica w artykule opisano 2 inne nowe gatunki gąbek: Euplectella sanctipauli oraz Bolosoma perezi z południowego Atlantyku. B. perezi to pierwszy przypadek gąbki z rodzaju Bolosoma, jaki odkryto dotąd w Atlantyku. Holotyp  E. sanctipauli pochodzi z głębokości aż 4.061 m.   « powrót do artykułu
  15. Pewnego dnia będziemy mogli monitorować stan swojego zdrowia używając do tego celu... ołówka i rysując nim urządzenie bioelektroniczne. Tak przynajmniej obiecują naukowcy z University of Missouri, którzy dowiedli, że ołówek i kawałek papieru to wszystko, czego potrzeba, by stworzyć urządzenie do monitorowania stanu zdrowia. Profesor Zheng Yan zauważa, że wiele komercyjnych urządzeń biomedycznych umieszczanych na skórze składa się z dwóch podstawowych elementów: modułu biomedycznego oraz stanowiącego podłoże elastycznego materiału, który zapewnia mocowanie do skóry i kontakt z nią. Standardowy sposób produkcji takich urządzeń jest złożony i kosztowny. W przeciwieństwie do tego nasza technika jest tania i bardzo prosta. Możemy stworzyć takie urządzenie za pomocą papieru i ołówka, mówi Yan. Warto pamiętać, że wkład ołówków stanowi głównie grafit. Naukowcy zauważyli, że ołówki zawierające ponad 90% grafitu są w stanie przewodzić duże ilości energii, jaka powstaje w wyniku tarcia rysika o papier. Szczegółowe badania wykazały, że do stworzenia na papierze różnych urządzeń biomedycznych najlepsze są ołówki, w których rysiku jest 93% grafitu. Yan zauważył też, że pomocny może być biokompatybilny klej w spraju, który można nałożyć na papier, by lepiej przylegał do skóry. Naukowcy mówią, że ich odkrycie może mieć olbrzymie znaczenie dla rozwoju taniej, domowej diagnostyki medycznej, edukacji czy badań naukowych. Na przykład jeśli ktoś ma problemy ze snem, jesteśmy w stanie narysować biomedyczne urządzenie, które pomoże monitorować sen tej osoby, stwierdza Yan. Dodatkową zaletą takich urządzeń jest fakt, że papier bardzo szybko ulega biodegradacji, więc produkcja tego typu czujników nie będzie wiązała się z wytwarzaniem zalegających odpadów. Autorzy badań twierdzą, że w ten sposób można będzie tworzyć czujniki temperatury, czynności elektrycznej mięśni i nerwów obwodowych, pracy układu krążenia, czujniki oddechu, urządzenia monitorujące pH potu, zawartość w nim glukozy czy kwasu moczowego i wiele innych urządzeń. Jakość przekazywanych przez nie sygnałów jest porównywalna z komercyjnie dostępnymi czujnikami. Całość zaś zasilana będzie dzięki wilgoci obecnej w powietrzu. Jak zauważyli naukowcy, pojedyncze narysowane ołówkiem urządzenie o powierzchni 0,87 cm2 może dzięki wilgotności powietrza generować przez 2 godziny napięcie sięgające 480 mV. Opisujący badania Yana artykuł Pencil-paper on-skin electronics został opublikowany w PNAS. Badania były finansowane przez amerykańską Narodową Fundację Nauki, Narodowe Instytuty Zdrowia oraz Biuro Badań Naukowych Sił Powietrznych. « powrót do artykułu
  16. Wyniki badań na myszach wskazują, że istnieje możliwość stworzenia pigułki, która przyniesie mózgowi takie korzyści, jakie przynoszą ćwiczenia fizyczne. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco donoszą bowiem, że słabo poznany enzym wątrobowy Gpld1 może być czynnikiem odpowiedzialnym za korzystny wpływ ćwiczeń fizycznych na starzejący się mózg. Badania wykazały, że gdy starzejącej się myszy prowadzącej statyczny tryb życia podamy osocze pozyskane od myszy regularnie ćwiczącej, to jej mózg odniesie takie same korzyści jak mózg myszy aktywnej. Odkrycie może doprowadzić do opracowania terapii chroniących układ nerwowy przed związaną z wiekiem degeneracją. Można by je stosować u osób, które nie są w stanie zwiększyć aktywności fizycznej. Gdyby powstała pigułka, zapewniająca mózgowi te same korzyści co ćwiczenia fizyczne, to wszyscy by ją zażywali. Nasze badania sugerują, że co najmniej część z takich korzyści pojawi się pewnego dnia w formie pigułki, mówi profesor Saul Villeda. Jest on jednym z autorów opublikowanego w Science artykułu Blood factors transfer benefician effects of exercie on neurogenesis and cognition to the aged brain. Aktywność fizyczna to jeden z najlepszych sposobów ochrony mózgu przed związanymi z wiekiem degeneracją i spadkiem możliwości poznawczych. Aktywność fizyczna jest związana ze zmniejszonym ryzykiem obniżenia się funkji poznawczych w związanych z wiekiem chorobach neurodegeneracyjnych. Poprawia ona funkcjonowanie osób narażonych na rozwój choroby Alzheimera, nawet w przypadkach dziedzicznego występowania tej choroby, stwierdzili naukowcy. Niestety różnego typu ograniczenia fizyczne czy inne schorzenia uniemożliwiają wielu osobom wykonywanie ćwiczeń fizycznych. Zespół Villedy już wcześniej przeprowadzał eksperymenty pokazujące, że transfuzja krwi od młodej myszy do starej może tej drugiej przynieść korzyści w postaci lepszego funkcjonowania mózgu. Z kolei transfuzja w odwrotną stronę może zaszkodzić mózgowi młodej myszy. Zachęceni tymi wynikami studentka Alana Horowitz i doktor Xuelai Fan z laboratorium Villedy postanowili poszukać we krwi elementów, które zapewnią mózgowi takie korzyści jak ćwiczenia fizyczne. Horowitz i Fan pobrali krew od starzejących się myszy, które przez siedem tygodni regularnie ćwiczyły i przetoczyli ją starzejącym się myszom prowadzącym nieaktywny tryb życia. Okazało się, że po czterech tygodniach takiej terapii w drugiej z grup zwierząt doszło do znacznego poprawienia pamięci i zdolności do uczenia się. Poprawa była podobna do tej, jaka zaszła u myszy aktywnych fizycznie. Badania mózgów zwierząt wykazały, że doszło w nich do zwiększenia tempa powstawania nowych neuronów w hipokampie. Chcąc sprawdzić, który konkretnie czynnik odpowiada za tę poprawę, naukowcy porównali ilość różnych protein w krwi myszy aktywnych fizycznie i prowadzących siedzący tryb życia. Zidentyfikowali „podejrzanych” 30 protein, z których – ku ich zdumieniu – aż 19 pochodziło głównie z wątroby i które dotychczas wiązano z kontrolowaniem metabolizmu. Szczególnie ważne w tym kontekście wydały się proteiny Gpld1 i Pon1m. Naukowcy wybrali do badań pierwszą z nich, gdyż dotychczas rzadko się nią zajmowano. Stwierdziliśmy, że gdyby ją ktoś wcześniej porządnie przebadał, to z pewnością zauważyłby ten jej korzystny wpływ, mówi Villeda. Okazało się, że Gpld1 zwiększa przepływ krwi po ćwiczeniach fizycznych, a poziom tej proteiny jest ściśle skorelowany z rozwojem funkcji poznawczych u myszy. Gdy naukowcy przeanalizowali dane zbierane w ramach badań Hillblom Aging Network okazało się, że również zdrowi aktywni starsi ludzie mają wyższy poziom tej proteiny we krwi niż ich mniej aktywni rówieśnicy. Dane te wskazują, że Gpld1 jest u ludzi i myszy czynnikiem indukowanym przez ćwiczenia fizyczne i ma on u myszy potencjalny wpływ na funkcje poznawcze, czytamy w pracy opisującej badania. Naukowcy nie poprzestali jednak na obserwacjach. Postanowili sprawdzić, czy samo Gpld1 może przynieść takie korzyści jak ćwiczenia fizyczne. W tym celu zmodyfikowali genetycznie myszy tak, by w ich wątrobach dochodziło do nadmiernego wytwarzania tej proteiny i sprawdzali osiągnięcia zwierząt w różnych testach sprawdzających pamięć i funkcje poznawcze. Byli niezwykle zdumieni, gdy okazało się, że już trzy tygodnie nadmiernej ekspresji Gpld1 dawało taki skutek jak sześć tygodni regularnych ćwiczeń. Doszło też do dramatycznego wzrostu liczby neuronów w hipokampie. Dane te pokazują, że selektywne zwiększanie pochodzącego z wątroby Gpld1 wystarczy, by poprawić neurogenezę i funkcje poznawcze w starzejącym się hipokampie, podkreślają autorzy badań. Kolejne badania wykazały, że wytwarzana w wątrobie proteina Gpld1 nie przedostaje się przez barierę krew-mózg. Wydaje się, że wywiera ona dobroczynny wpływ poprzez redukcję stanu zapalnego i koagulacji krwi w całym organizmie. Wiadomo, że oba te czynniki intensyfikują się z wiekiem i są powiązane z demencją oraz spadkiem funkcji poznawczych. Uzyskane dotychczas dane mają znacznie szersze implikacje, niż tylko związane z Gpld1. Wskazują one bowiem, że być może korzystny dla naszego organizmu wpływ ćwiczeń fizycznych może być przenoszony do wszystkich tkanek za pomocą różnych składników krwi. « powrót do artykułu
  17. Jak mądrość starożytnych filozofów pomaga w naszych czasach? "Wyzwanie stoika" już 15 lipca w Polsce! William B. Irvine, profesor filozofii Wright State University, jest stoikiem – stoikiem praktykiem. Innymi słowy: nie jest wyłącznie badaczem i wykładowcą, ale z bardzo dobrym skutkiem korzysta z mądrości dawnych i współczesnych myślicieli w codziennym życiu. Właśnie o tym traktuje "Wyzwanie stoika" – jego pasjonująca i bardzo potrzebna książka, która dzięki wydawnictwu Insignis już 15 lipca pojawi się na półkach polskich księgarń. Podtytuł tej pozycji – "Jak dzięki filozofii odnaleźć w sobie siłę, spokój i odporność psychiczną" – mówi o niej prawie wszystko. Prawie, bo nie zawiera jednej kluczowej informacji: "Wyzwanie stoika" nie jest wykładem intelektualisty,  wysublimowaną historią stoicyzmu czy naukową monografią poświęconą historii tego filozoficznego nurtu. W żadnym wypadku! To bardzo życiowa, praktyczna, błyskotliwie napisana, pasjonująca lektura, pełna przykładów, anegdot i ciekawostek. Ma olbrzymi potencjał, by wyposażyć czytelnika w "stoicką siłę spokoju" – coś niezwykle pożądanego we współczesnych, obfitujących w stresowe sytuacje, niespokojnych, zmieniających się jak wzory w kalejdoskopie czasach. Profesor Irvine swoje podejście do życia opiera na dwóch filarach: jeden z nich to starożytna filozofia stoicka, głównie w ujęciu jej rzymskich przedstawicieli: Seneki, Epikteta i Marka Aureliusza, a drugi to współczesna jej odmiana, wsparta badaniami psychologicznymi. Dzięki takiej syntezie Irvine z powodzeniem ożywia myśl starożytną i przenosi ją do współczesności, pokazując, jak dzięki niej można zachować równowagę i spokój zarówno w sytuacjach stresujących tylko przez moment (utknięcie w korku, odwołanie lotu, problemy w podróży), jak i tych, które skutkują długofalowymi przykrymi konsekwencjami (utrata pracy, problemy zdrowotne, śmierć bliskiej osoby). W książce profesora Irvine'a filozofia przestaje być teorią, nauką, wykładnią, a staje się praktycznym poradnikiem, źródłem wielu inspirujących i łatwych w zastosowaniu technik radzenia sobie z wymykającą się spod kontroli rzeczywistością, a także sposobem na to, by wytrenować swój charakter: nadać mu siłę i odporność. "Wyzwanie stoika" to mądra i bardzo potrzebna książka. Błyskotliwie napisana i okraszona poczuciem humoru, potrafi zmienić nasze podejście do życia: "ustawić" myślenie o trudnościach tak, byśmy zamiast postrzegać je jak kłody rzucane pod  nogi, potraktowali je jak swego rodzaju grę, wyzwanie – okazję podsuwaną nam przez nieprzewidywalność życia, by zyskać spokój, odporność psychiczną, a przez to szczęście, zadowolenie i wewnętrzną harmonię. W końcu taki cel od wieków przyświecał stoikom.
  18. Spożywanie białka nocą podwyższa poranny poziom cukru we krwi u zdrowych ludzi. Wyniki badań zespołu z Uniwersytetu w Bath zaprezentowano na konferencji Future Physiology 2020. Naukowcy podkreślają, że wysoki poziom cukru we krwi po posiłku wiąże się z problemami zdrowotnymi, takimi jak cukrzyca czy choroby serca. Wcześniejsze badania wykazały, że przekąska spożywana na kilka godzin przed posiłkiem może pomóc w kontrolowaniu glikemii. To zaś po części może wyjaśnić, czemu pierwsza rzecz, jaką zjadamy danego dnia (przeważnie śniadanie), podwyższa poziom cukru w większym stopniu niż inne, późniejsze, posiłki. W ramach najnowszego studium sprawdzano, czy budzenie się w nocy, by spożyć białka, utrzymuje cukier na niższym poziomie następnego ranka. Okazało się, że w porównaniu do wypicia o 4 nad ranem czystej wody, po spożyciu białek serwatkowych odpowiedź glikemiczna na śniadanie była większa. Naukowcy podkreślają, że uzyskane wyniki mogą mieć spore znaczenie dla osób próbujących poprawić kontrolę glikemiczną. Jak akademicy wyjaśniają uzyskane rezultaty? Wg nich, organizm nie spodziewa się lub nie potrzebuje spożywania w nocy jakichś pokarmów, dlatego białko jest przekształcane w cukier. To z kolei może powodować, że po przebudzeniu dysponuje większą ilością węglowodanów, stąd więc to, co zostanie spożyte ze śniadaniem, nie zostanie raczej zużyte lub zmagazynowane, ale "nadbuduje się" we krwi. Zespół z Uniwersytetu w Bath badał 15 zdrowych, młodych osób - 8 kobiet i 7 mężczyzn. Ochotnicy byli budzeni o 4 nad ranem i wypijali 300 ml czystej wody albo roztworu 63 g białek serwatkowych. Później kładli się z powrotem spać, a o 9 podawano im owsiankę. Następnie w ciągu 2 godzin monitorowano poziom cukru we krwi. Po jakimś czasie ochotnicy wracali do laboratorium, by spożyć o 4 nad ranem drugi (inny niż za pierwszym razem) rodzaj napoju. W ten sposób Brytyjczycy porównywali odpowiedź glikemiczną na ten sam posiłek u tej samej osoby i mogli określić wpływ nocnego spożycia białka. Przyszłe badania pokażą, czy to odnosi się do ludzi starszych bądź z nadwagą, którzy często mają więcej problemów z kontrolą poziomu cukru we krwi. Ciekawie byłoby też ustalić, do jakiego stopnia nasze wyniki są spowodowane jedzeniem o niezwykłej porze czy rodzajem spożytego białka - podsumowuje Eleanor Smith. « powrót do artykułu
  19. Najpopularniejsze domowe rutery zawierają poważne luki bezpieczeństwa, ostrzegają specjaliści z Instytutu Fraunhofera. Peter Weidenbach i Johannes vom Dorp przeanalizowali pod kątem bezpieczeństwa 127 popularnych domowych ruterów i odkryli, że większość z nich zawiera co najmniej 1 krytyczną dziurę, a w wielu z nich znaleziono setki znanych luk. Jakby tego było mało, średnia liczba krytycznych dziur na ruter wynosiła aż 53, a nawet najbezpieczniejszy z ruterów miał 21 znanych wcześniej luk. Eksperci przeanalizowali rutery m.in. takich producentów jak Netgear, Linksys, D-Link, ASUS, TP-Link czy Zyxel. Sprawdzali je m.in. pod kątem aktualizacji, wersji systemu operacyjnego, obecności znanych dziur, technik ochrony zastosowanych przez producenta oraz częstotliwości ich aktualizacji, obecności prywatnych kluczy w firmware oraz obecności zakodowanych na twardo haseł dostępowych. Podsumowując, nasze analizy wykazały, że nie istnieje ruter bez błędów, a żaden producent nie wykonuje perfekcyjnej roboty pod kątem zabezpieczeń. Producenci muszą włożyć olbrzymi wysiłek w to, by rutery stały się równie bezpieczne jak komputery czy serwery, mówią autorzy badań. Co prawda użytkownicy ruterów często popełniają błędy podczas ich konfiguracji, ale to nie one są główną przyczyną, dla której rutery są podatne na ataki. Analiza jasno pokazała, że to producenci tych urządzeń, pomimo tego, że wiedzą o istniejących dziurach, lekceważą swoje obowiązki i dostarczają użytkownikom źle zabezpieczone urządzenia. To lekceważenie klienta najlepiej widać w wersji użytego systemu operacyjnego. Spośród 127 ruterów aż 116 korzystało z Linuksa. Linux może być bardzo bezpiecznym systemem. Problem jednak w tym, że w większości przypadków producenci instalowali w ruterach przestarzałe wersje oprogramowania, pełne dziur i niedociągnięć. Większość ruterów korzystała z kernela 2.6, który nie jest utrzymywany od wielu lat [ostatnia wersja tego jądra ukazała się w 2011 roku – red.]. To zaś wiąże się z duża liczbą krytycznych błędów w tych urządzeniach, napisali badacze. Kolejny problem to rzadkie aktualizacje firmware'u. Zbyt rzadkie niż być powinny. Nawet jednak odpowiednio częste aktualizacje nie rozwiązują problemów. Okazało się również, że producenci ruterów bardzo rzadko stosują popularne techniki zapobiegania atakom. Bywa nawet tak, że używają powszechnie znanych haseł, których użytkownik nie może zmienić. Jakby jeszcze tego było mało, okazuje się, że w firmware wielu ruterów znajdują się łatwe do pozyskanie prywatne klucze kryptograficzne. To zaś oznacza, że nawet gdy próbujesz zabezpieczyć swój ruter, to nie jest on bezpieczny. Nie wszyscy producenci ruterów w równej mierze lekceważą klienta. Badacze ocenili, że najlepiej zabezpiecza rutery firma AVM International, chociaż jej produkty również zawierały dziury. Także ASUS i Netgear wyróżniały się pozytywnie na tle innych. Firmy te częściej aktualizowały oprogramowanie swoich urządzeń i wykorzystywały nowsze, wciąż wspierane, wersje jądra Linuksa. Najgorzej zaś wypadły produkty D-Linka, Linksysa, TP-Linka oraz Zyxela. Szczegóły analizy można przeczytać w dokumencie Home router security report 2020 [PDF]. « powrót do artykułu
  20. W ciągu ostatnich dziesięcioleci naukowcy zauważyli, że do silnych trzęsień ziemi zwykle dochodzi grupowo. Wydarzenia te nie są przypadkowo rozłożone. To zaś sugeruje, że może istnieć jakaś wspólna globalna przyczyna takiego właśnie ich rozkładu. Autorzy badań opublikowanych właśnie w Scientific Reviews dostarczają pierwszego mocnego dowodu, że trzęsienia te są wywoływane przez... Słońce. Duże trzęsienia nie są równomiernie rozłożone. Istnieje pomiędzy nimi jakaś zależność. Postanowiliśmy więc sprawdzić hipotezę, czy może na nie wpływać aktywność słoneczna, mówi współautor badań, Giuseppe De Natale, dyrektor ds. badawczych w Narodowym Instytucie Geofizyki i Wulkanologii w Rzymie. Trzęsienia ziemi są zwykle powodowane przez ruch mas skalnych we wnętrzu Ziemi. Naukowcy nie od dzisiaj wiedzą, że niektóre z wielkich trzęsień zdarzają się w grupach. Dotychczas nie istnieje powszechnie zaakceptowane wyjaśnienie tego fenomenu. Autorzy najnowszych badań przyjrzeli się danym dotyczącym trzęsień ziemi i aktywności słonecznej z ostatnich 20 lat. Wykorzystali w tym celu przede wszystkim dane z satelity SOHO (Solar and Heliospheric Observatory). Znajduje się on w odległości 1,45 miliona kilometrów od Ziemi i rejestruje, ile materiału ze Słońca trafia na Ziemię. Uczeni porównali dane z SOHO z informacjami z ISC-GEM Global Instrumental Earthquake Catalogue, poszukując korelacji pomiędzy trzęsieniami ziemi a aktywnością słoneczną. Okazało się, że więcej silnych trzęsień ziemi ma miejsce wówczas, gdy rośnie liczba i prędkość protonów docierających ze Słońca. Co więcej, w ciągu 24 godzin po tym, jak liczba protonów osiągnie maksimum, dochodzi do największej liczby trzęsień ziemi o magnitudzie powyżej 5,6 stopnia. Korelacja ta jest niezwykle silna. Testy statystyczne wykazały, że prawdopodobieństwo, iż jest to przypadek, jest niezwykle małe, mniejsze niż 1:100 000, mówi De Natale. Po zauważeniu tej korelacji naukowcy zaczęli poszukiwać przyczyny tego zjawiska. Uważają, że Słońce powoduje trzęsienia ziemi wywołując efekt piezoelektryczny. Już wcześniejsze badania wykazały, że podany wysokiemu ciśnieniu kwarc, a powszechnie występuje on we wnętrzu naszej planety, może generować impuls elektryczny wywołany efektem piezoelektrycznym. De Natale i jego zespół sądzą, że wiele niewielkich impulsów elektrycznych pochodzących z kwarcu może prowadzić do destabilizacji szczelin w skorupie ziemskiej, które i bez nich są bliskie całkowitego pęknięcia. Warto tutaj zauważyć, że już wcześniej w czasie trzęsień ziemi notowano sygnatury wydarzeń elektromagnetycznych – takie jak zjawiska świetlne na niebie czy emisję fal radiowych. Niektórzy naukowcy sądzą, że zjawiska te są powodowane przez same trzęsienia ziemi. Jednak wiele badań wykazało istnienie anomalii elektromagnetycznych przed trzęsieniami, a nie po nich. Zatem prawdziwy związek pomiędzy trzęsieniami ziemi a tymi zjawiskami jest wciąż przedmiotem sporów. Badania grupy De Natale odwracają związek przyczynowo-skutkowy. Wskazują one bowiem, że anomalie elektromagnetyczne to nie skutek, a przyczyna trzęsień ziemi. Jak wyjaśniają autorzy badań, gdy protony ze Słońca trafiają w ziemską atmosferę powodują powstanie pola magnetycznego, które propaguje się na całą planetę. Pole to prowadzi do deformacji skompresowanego kwarcu we wnętrzu Ziemi, co wywołuje trzęsienia. To nie pierwszy raz, gdy naukowcy próbują powiązać Słońce z trzęsieniami ziemi. Takie stwierdzenia spotykają się ze sceptycyzmem sporej części naukowców. Niektórzy mówią o słabościach analizy statystycznej, inni mają wątpliwości co do doboru danych. Myślę, że obecnie uzyskane wyniki nie dowodzż żadnej istniejącej fizycznej zależności. Być może ona istnieje, ale dowodów tutaj brak, mówi Jeremy Thomas z NorthWest Research Associates. « powrót do artykułu
  21. Zespół archeologów z Inrap (Institut national de recherches archéologiques préventives) i Służby archeologicznej Autun prowadzi wykopaliska wczesnochrześcijańskiego cmentarza w Autun (staroż. Augustodunum). Nekropolia znajduje się przy kościele Saint-Pierre-l'Estrier. Cmentarz był wykorzystywany od połowy III do V w. Pamiętano o nim przez długi czas, ponieważ kilka mauzoleów było widocznych jeszcze w XVIII w. W niektórych znajdowały się marmurowe sarkofagi. W jednym z nich miały być złożone szczątki Amatora, nazywanego niekiedy pierwszym biskupem Autun. Jednym z pierwszych mauzoleów był grób założycielski  kościoła św. Piotra; zbudowano go na miejscu dawnej willi galloromańskiej. Pochowano tu ponoć czczoną w okolicy osobę. W nekropolii tej znajdują się jedne z najstarszych chrześcijańskich pochówków w północnej Galii. To tu znaleziono inskrypcję chrześcijańską - nagrobek Pektoriosa z IV w., na którym widnieje jedna z pierwszych wzmianek o chrześcijaństwie w Galii. Nagrobek można podziwiać na wystawie w Musée Rolin. Jak dotąd najnowsza tura wykopalisk, która ma potrwać od czerwca do sierpnia, ujawniła blisko 150 pochówków.  Niektórzy ludzie zostali pochowani w sarkofagach z piaskowca, innych pogrzebano w trumnach. Trumny są zazwyczaj wykonane z drewna bądź ołowiu. Część pochówków to groby przykryte dachówkami. Odkryte groby są ubogo wyposażone. Archeolodzy natrafili również na ślady 6 mauzoleów i drewnianego budynku. Ołowiane trumny są rzadkie w północnej połowie Francji. Autun to jedno z głównych ich źródeł; znajduje się tu ok. 40 znanych egzemplarzy (8 znaleziono podczas ostatnich wykopalisk). Generalnie są one pozbawione inskrypcji i dekoracji. Na niektórych widnieje znak krzyża. Pewna umieszczona w kamiennym sarkofagu ołowiana trumna wydaje się szczelnie zamknięta od ponad 1500 lat.  Archeolodzy planują otwarcie jej pod koniec wykopalisk. Mają nadzieję, że znajdą dobrze zachowane ludzkie szczątki, a być może również ubrania oraz inne przedmioty. « powrót do artykułu
  22. W Proceedings of the Royal Society B ukazały się badania, z których wynika, że kolibry z gatunku rudaczek północny potrafią liczyć i wykorzystują tę zdolność do zapamiętania, które kwiaty zawierają nektar. W czasie eksperymentów naukowcy wykorzystali sztuczne kwiaty, z których tylko 1 na 10 zawierał słodki syrop. Ptaki wypracowały więc strategię umożliwiającą im powrót do miejsca, gdzie znajduje się żywność. Gdy naukowcy w ramach swoich eksperymentów przesuwali sztuczne kwiaty, zmieniając odległości pomiędzy nimi, ptaki zawsze potrafiły wrócić tam, gdzie znajdował się nektar. Rudaczek północny dołączył więc do szczurów, małp i gupików, o których wiemy, że potrafią liczyć. W ubiegłym roku badania naukowców z Emory University wykazały, że psy wykorzystują do przetwarzania liczb analogiczny obszar w mózgu co ludzie. Badania nad kolibrami są o tyle wyjątkowe, że były prowadzone w warunkach naturalnych, a nie w laboratorium. Rudaczki północne toniewielkie ptaki, których samce bardzo zdecydowanie ustanawiają swoje terytorium i go pilnują. Biolog Tas Vamos z nowozelandzkiego Victoria Univeristy w Wellington ustawił sztuczne kwiaty w kanadyjskiej prowincji Alberta na terenie żerowania rudaczków. Naukowiec rozpocząl swój eksperyment bezpośrednio przed tym, zanim ptaki migrowały latem na ten teren. Po jakimś czasie, gdy samce już ustaliły między sobą terytoria, Vamos przystąpił do badań. Naukowiec przemieszczał pojedynczy kwiat w linii 10 kwiatów. Ptaki wiedziały, że tylko 1. kwiat zawiera nektar. Po przestawieniu poszczególnych kwiatów czy przesunięciu całej ich linii, ptaki wracały do pierwszego, zawierającego słodki syrop. Naukowcy następnie przenieśli syrop do drugiego kwiatu w rzędzi. Poczekali, aż ptaki zauważyły zmianę i ponownie zmieniali lokalizację całej linii kwiatów. Ptaki ciągle wracały do drugiego kwiatu. Takich samych manipulacji dokonano przenosząc nektar do 3. i w końcu do 4. kwiatu w linii. Ptaki, gdy już dowiedziały się, gdzie jest syrop, zawsze trafiały do odpowiedniego kwiatu, niezależnie od tego, jak naukowcy zmienili pozycję całej linii kwiatów. Uczeni chcieli jednak się upewnić, że ptaki liczą kwiaty a nie polegają np. na odległości kwiatu z nektarem od pierwszego kwiatu w linii. Dlatego też zaczęli manipulować odległościami pomiędzy kwiatami. Czasem ustawiali je w pewnym oddaleniu od siebie, czasem grupowali je bardzo blisko. Ptaki zawsze wracały do właściwego kwiatu. Od czasu do czasu zwierzętom zdarzały się pomyłki i szukały nektaru w kwiecie z jednej lub drugiej strony tego właściwego. Co interesujące, gdy nektar był w czwartym kwiecie i ptaki się myliły, to częściej wybierały kwiat 3. niż kwiat 5. Naukowcy sądzą, że działo się tak, gdyż w kwiecie 3. w przeszłości znajdował się syrop. « powrót do artykułu
  23. Naukowcy z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa odkryli, że komórki nowotworów piersi potrafią tak zmieniać komórki NK (Natural Killer), że zamiast zwalczać nowotwór, pomagają mu one w rozprzestrzenianiu się. Komórki NK to główna grupa komórek układu odpornościowego, odpowiedzialna za naturalną cytotoksyczność. Teraz dowiadujemy się, że mogą one zostać zmanipulowane przez nowotwór tak, iż pomagają mu się rozprzestrzeniać. To ważne spostrzeżenie sugeruje, że zapobieżenie tej manipulacji może być kluczem do walki z nowotworem piersi. W nowotworach piersi za większość zgonów odpowiada nie pierwotny guz, ale jego przerzuty do innych organów. Od gua pierwotnego odrywają się komórki nowotworowe, które za pośrednictwem układu krwionośnego lub limfatycznego rozprzestrzeniają się po organizmie. Komórki NK to jedne z limfocytów, których zadaniem jest eliminacja takich zagrożeń. Obecnie nie wiemy, w jaki sposób komórki nowotworowe są w stanie uniknąć namierzenia ich przez komórki NK. Naukowcy pracujący pod kierunkiem Andrew Ewalda odkryli, że chociaż rozprzestrzeniające się komórki raka piersi są początkowo podatne na atak ze strony komórek NK, to bardzo szybko potrafią tak przeprogramować zachowanie tych komórek, że NK zaczynają pomagać im w tworzeniu przerzutów. Za pomocą badań ex vivo i in vivo stwierdziliśmy, że komórki raka piersi k14-dodatnie są podatne na atak ze strony komórek NK. Następnie zauważyliśmy, że po spotkaniu z komórkami nowotworowymi komórki NK tracą swoje zdolności cytotoksyczne i zaczynają wspomagać przerzuty. Porównanie ekspresji genów w zdrowych komórkach NK z komórkami, które zetknęły się z nowotworem, wykazały, że te drugie przypominają nieaktywne komórki NK, stwierdzają autorzy badań. Po zetknięciu z komórkami nowotworowymi w komórkach NK dochodzi włączania i wyłączania tysięcy genów oraz do ekspresji różnych protein na ich powierzchni. Na szczęście naukowcy już zauważyli, że przeciwciała biorące za cel dwie kluczowe proteiny na powierzchni zmienionych komórek NK – TIGIT i KLRG1 – powstrzymują komórki NK przed wspomaganiem przerzutowania. Połączenie inhibitorów metylotransferazy DNA (inhibitory DNMT) z przeciwciałami anty TIGIG lub anty KLRG1 zmniejsza potencjał do przerzutowania. Naszym zdaniem terapie nakierowane na komórki NK mogą być efektywną metodą zapobiegania przerzutom, stwierdzają autorzy odkrycia. « powrót do artykułu
  24. Żako (Psittacus erithacus) to wyjątkowe zwierzęta. Papugi te mogą żyć ponad 50 lat, charakteryzują się świetną pamięcią i spostrzegawczością. Na tyle dobrą, że niedawno ukazały się wyniki badań opisujących, jak żako imieniem Griffin pokonał w zadaniu na sprawność wzrokowej pamięci roboczej zarówno dzieci jak i studentów ostatnich lat Uniwersytetu Harvarda. Griffin i ludzie zmierzyli się grze w trzy kubki. Gra polega na tym, że pod jednym z trzech identycznych pojemników chowa się – tak by biorący udział w grze to widział – jakiś przedmiot. Następnie kubki są szybkimi ruchami przestawiane, a gracz ma za zadanie wskazać, pod którym kubkiem jest ukryty przedmiot. Przeciwko Griffinowi stanęło 21 dzieci w wieku 6–8 lat oraz 21 studentów. Zadaniem uczestników testu było śledzenie 2, 3 lub 4 różnokolorowych pomponów ukrytych pod kubkami. Pozycję kubków zmieniano od 0 do 4 razy dla każdego układu pomponów. Griffin zmierzył się z dzieci w 36 próbach, ze studentami zaś w 120. Papuga pobiła dzieci na głowę. Natomiast ze studentami albo zremisowała albo lekko wygrała w 12 na 14 rodzajów testów. Gra w trzy kubki jest bardzo dobrym testem na sprawdzenie funkcjonowania wzrokowej pamięci roboczej. Mózg musi bowiem zapamiętać, gdzie znajdował się przedmiot, następnie zaś musi uaktualnić tę wiedzę o nowe informacje, czyli o nowe pozycje kubków. Wzrokowa pamięć robocza to jeden z elementów inteligencji. Pomyślcie tylko. Żako była lepsza niż studenci ostatnich lat Harvarda. To niesamowite. Mieliśmy tutaj studentów inżynierii i medycyny, a Griffin skopał im tyłki, cieszy się główny autor badań, Hrag Pailian z Harvarda. Griffin już wcześniej brał udział w badaniach, które wykazały jego wysoką inteligencję. Pokazały one, że w testach poznawczych papuga jest bardziej inteligentna niż przecięty 4-latek, a inteligencją dorównuje dzieciom w wieku 6–8 lat. Jednak pokonanie studentów jednej z najlepszych uczelni na świecie to zupełnie inny poziom. Możemy jednak oddać studentom nieco sprawiedliwości. W dwóch najtrudniejszych testach, gdzie użyto największej liczby pomponów i największej liczby ruchów kubkami, dorośli ludzie wyraźnie pokonali Griffina. W tym przypadku osiągi papugi były podobne do osiągów dzieci, ale też nigdy nie wypadł gorzej niż dzieci. Naukowcy nie wiedzą, dlaczego w tych najtrudniejszych testach Griffin wypadł wyraźnie słabiej niż w nieco mniej trudnych. Być może ma to związek ze sposobem pracy ludzkiej inteligencji. Opisane tutaj eksperymenty to część większych badań, w których biorą też udział m.in. Irene Pepperberg, Susan Carey i Justin Halberda z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa. Celem uczonych jest zbadanie granic możliwości mózgu w zakresie przetwarzania i aktualizowania mentalnych reprezentacji świata zewnętrznego. Innymi słowy, szukają granic aktywnie działającej części wzrokowej pamięci roboczej. Mają nadzieję, że dzięki temu będzie można poznać ewolucję i pochodzenie tego rodzaju pamięci, co w dalszej perspektywie odsłoni nam naturę ludzkiej inteligencji. Każde działanie, które przetwarzamy w mózgu, odbywa się we wzrokowej pamięci roboczej. Przechowujemy tam informacje o świecie zewnętrznym, manipulujemy nimi, następnie przesyłamy do obszarów wyższych funkcji poznawczych.[...] Sądzimy, że zdolność do takiego przechowywania i przetwarzania informacji jest głównym elementem ludzkiej inteligencji. Jeśli jednak stwierdzimy, że inne zwierzęta też mają takie zdolności i określimy, kiedy w toku ewolucji się one narodziły, to być może będziemy w stanie zbadać, gdzie leży różnica pomiędzy ludzką a zwierzęca inteligencją, mówi Pailian. Umiejętności, jakimi wykazuje się Griffin, pokazują, że tego typu zdolności nie ograniczają się tylko do człowieka. Posiada je wiele gatunków i być może wszyscy dziedziczymy je po naszym wspólnym przodku. W opisywanym tutaj przypadku wspólnych przodków należy szukać jeszcze przed dinozaurami. Ludzi i papugi dzieli ponad 300 milionów lat ewolucji. Jest więc możliwe, chociaż nie możemy tego udowodnić, że dinozaury też miały tego typu zdolności. Mogły one równolegle ewoluować u naczelnych i u ptaków. Inna możliwość jest taka, że nasz wspólny przodek nie posiadał takich zdolności. Wówczas musielibyśmy założyć, że z jakiegoś powodu pojawiły się one niezależnie u dwóch linii rozwojowych zwierząt. Jako że wiele gatunków posiada mniej lub bardziej rozwinięte zdolności tego typu, sądzimy, że dziedziczymy je po naszym wspólnych przodku, mówi Irene Pepperberg.   « powrót do artykułu
  25. W Parku Narodowym Minneriya w Prowincji Północno-Środkowej na Sri Lance zaobserwowano rzadkie bliźnięta - parę 3-4-tygodniowych cieląt słonia cejlońskiego (Elephas maximus maximus). To pierwsze bliźnięta E. m. maximus odnotowane w tym kraju. Gdy dostrzeżono słoniątka ssące jedną samicę, początkowo strażnicy nie byli przekonani, czy to bliźnięta, ale obserwując je z odległości, z czasem nabrali pewności. Sri Lanka po raz pierwszy odnotowała narodziny słoniowych bliźniąt - podkreśla dr Tharaka Prasad, dyrektor Wydziału Ochrony Dzikiej Przyrody (DWC). Oprócz tego dr Sumith Pilapitiya, znany lankijski badacz słoni i były dyrektor generalny DWC, sfotografował w poniedziałek (6 lipca) cielęta podczas ssania tej samej samicy. Monitorowaliśmy stado słoni przez kilka ostatnich dni. Dzięki [ok. 4-godzinnej] obserwacji [i dokumentacji filmowo-zdjęciowej] mogliśmy potwierdzić, że to bliźnięta [...] - powiedział Pilapitiya w wywiadzie udzielonym Press Trust of India (PTI). Absolutną pewność dadzą testy DNA, które są przeprowadzane z wykorzystaniem odchodów. Miejsce, w którym widziano wyjątkową parę, znajduje się w pobliżu Rezerwatu Leśnego Habarana, gdzie we wrześniu zeszłego roku otruto 7 słoni. W zeszłym roku lankijski rząd poinformował, że liczba ofiar w konflikcie słoni i ludzi sięgnęła rekordowych wartości: w ciągu 5 lat dzikie słonie zabiły ponad 375 osób, a ludzie zabili ponad 1100 słoni. Słoń cejloński to zagrożony wyginięciem podgatunek słonia indyjskiego. Ekspansja wiosek i gospodarstw przyczyniła się do utraty habitatu oraz źródeł wody i pożywienia słoni.   « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...