Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Twój e-PIT to usługa w której podatnik może znaleźć przygotowaną przez Krajową Administrację Skarbową deklaracje podatkową. Zeznanie zawiera dane i informacje dotyczące podatnika, w tym poufne wiadomości o danych osobowych oraz wartości finansowe. W przypadku dostępu do nich osób nieupoważnionych podatnicy mogą mieć problemy – oszuści wykorzystują je w celach wyłudzeń finansowych, a nawet zaciągnięcia kredytu na osobę podatnika. Nic więc dziwnego, że dostępu do usługi Twój e-PIT strzegą odpowiednie zabezpieczenia i specjalistyczne systemy logowania. Niestety mogą być one (szczególnie na początku) trudne do opanowania. Jak więc zalogować się do Twój e-PIT bez problemów? Sposoby wykorzystania Twój e-PIT (dwie podstawowe formy pracy) Twój e-PIT można przygotować bezpośrednio poprzez witrynę Ministerstwa Finansów oraz za pomocą profesjonalnych programów do wypełnienia PIT (aplikacje ePIT). Oba rozwiązania pozwalają wykorzystać dane przygotowywane wcześniej przez płatników. W każdym z tych opcji podatnik ma do wyboru dwa zasadnicze sposoby logowania: przez podatnie szeregu danych autoryzacyjnych lub przy wykorzystaniu profilu zaufanego. Dane autoryzacyjne – 4 podstawowe kroki do zalogowania w Twój e-PIT W celu zalogowania do usługi Twój e-PIT za pomocą danych autoryzacyjnych podatnik powinien przygotować: 1.    w pierwszej kolejności numer identyfikacji podatkowej PESEL (lub ewentualnie numer NIP i datę urodzenia); 2.    następnie kwotę przychodu z rozliczenia za poprzedni (2018 rok), która została złożona w PIT w 2019 roku; 3.    po trzecie należy podać kwotę przychodu z informacji od płatnika za obecnie rozliczany 2019 rok (na przykład z PIT-11 od pracodawcy); 4.    na koniec potwierdzając kwotą podatku lub nadpłaty z rozliczenia za poprzednio rozliczany rok 2018 (w 2019). Logowanie przy pomocy profilu zaufanego Profil zaufany to system danych, które pozwalają na zidentyfikowanie ich posiadacza podczas korzystania z usług podmiotów publicznych w Internecie. Profil zaufany pozwala potwierdzić swoją tożsamość, oraz podpisać różnego rodzaju wnioski. Profil zaufany można założyć za pomocą bankowości elektronicznej umożliwiającej potwierdzanie profilu zaufanego, lub przy użyciu kwalifikowanego podpisu elektronicznego, oraz w specjalnych punktach potwierdzających (urzędy oraz określone banki). Podatnik, który chciałby założyć taki profil zaufany rejestruje swoje konto i składa wniosek o założenie profilu zaufanego, który następnie potwierdza w określonym punkcie. Problemy z zalogowaniem do Twój e-PIT W większości przypadków błędy w logowaniu do usługi Twój e-PIT polegają na nieprawidłowym wprowadzaniu danych autoryzacyjnych. Dodatkowo podatnicy powinni pamiętać, że: •    osoby rozliczające się po raz pierwszy, nie mogą zalogować się do usługi Twój e-PIT przez dane uwierzytelniające (ponieważ nie będą znać kwot z poprzednich rozliczeń); •    osoby których zwrot podatkowy wynosił 0 zł, lub nadpłata podatku wynosiła 0 zł, nie mają możliwości zalogowania się przez dane uwierzytelniające. W takich wypadkach, jeżeli podatnik nadal chciałby skorzystać z usługi Twój e-PIT może zalogować się przy wykorzystaniu profilu zaufanego.   « powrót do artykułu
  2. Naukowcy wciąż nie zidentyfikowali jednoznacznie źródła koronawirusa SARS-CoV-2. A dopóki to nie poznamy, nie będziemy mogli być pewni, że w przyszłości epidemia nie powróci. Najbardziej podejrzane pozostają łuskowce, które miały być pośrednikiem pomiędzy nietoperzem, a człowiekiem, jednak chińscy uczeni przyznają, że miało miejsce zawstydzające nieporozumienie pomiędzy grupą laboratoryjną a bioinformatyczną. Przed trzema tygodniami Chińczycy ogłosili, że analiza genetyczna wykazała, iż ludzie zarazili się od łuskowców. Te zagrożone wyginięciem zwierzęta są w Chinach zabijane na mięso, a części ich ciał są wykorzystywane w medycynie. Naukowcy z Południowochińskiego Uniwersytetu Rolniczego w Kantonie ogłosili, że koronawirus znaleziony na jednym z przemyconych łuskowców jest w 99% zgodny z koronawirusem infekującym ludzi. Jednak, jak się okazuje, Chińczycy nie stwierdzili 99-procentowej zgodności całych genomów. Wirusy są do siebie tak podobne jedynie we fragmencie znanym jako domena wiążąca receptor (RBD). Konferencja prasowa, na której ogłoszono tak duże prawdopodobieństwo całych genomów była „nieporozumieniem”, stwierdza Xiao Lihua, parazytolog z Kantonu. RBD to ważna część wirusa, które pozwala mu przyczepić się i wniknąć do komórki, jednak 99% podobieństwo RBD nie oznacza, że wirusy od siebie pochodzą, mówi Linfa Wang z Singapuru, która brała udział w zidentyfikowaniu źródła wirusa SARS. Badania całego genomu SARS-CoV-2 u ludzi i porównanie go z koronawirusem z łuskowców wykazało, że są one identyczne w 90,3%. Podobne wyniki uzyskały inne grupy badawcze. Międzynarodowy zespół naukowy, korzystający z zamrożonych próbek tkanek przemycanych łuskowców stwierdził, że obecne u nich koronawirusy są podobne do SARS-CoV-2 w od 85,5 do 92,2%. Z kolei dwie grupy naukowe z Chin stwierdziły prawdopodobieństwo rzędu 90,23% i 91,02%. Arinjay Banerjee z kanadyjskiego McMaster University, który specjalizuje się w badaniach koronawirusów mówi, że potrzebujemy znacznie większego podobieństwa całego genomu, by znaleźć źródła COVID-19. Na przykład w przypadku epidemii SARS cywety uznano za źródło, gdyż okazało się, że obecny u nich koronawirus jest w 99,8% identyczny z tym znalezionym u lidzi. Jak dotychczas najbardziej podobny koronawirus znaleziono wśród nietoperzy. Jest on identyczny w 96% z koronawirusem, który wywołał obecną epidemię. Jednocześnie jednak oba te koronawirusy zasadniczą różnią się w sekwencji RBD. To zaś wskazuje, że ten konkretny koronawirus nietoperzy nie może bezpośrednio zainfekować człowieka, ale mógł zostać przekazany przez pośrednika, jakiś inny gatunek. Pozostaje jeszcze jedno nierozstrzygnięte pytanie. Jeśli rzeczywiście pośrednikiem tym były łuskowce, to dlaczego zachorowania nie wystąpiły najpierw w krajach, z których są przemycane. Naukowcy obawiają się też, by nie doszło do masowej rzezi łuskowców. Po epidemii SARS ludzie zaczęli masowo zabijać cywety. Problemem nie są zwierzęta. Problemem jest kontakt człowieka z nimi, stwierdzają. « powrót do artykułu
  3. Akceleratory cząstek są coraz większe, potężniejsze, ale i coraz droższe. Fizycy poszukują więc nowych sposobów na przyspieszanie cząstek. Jednym z pomysłów jest liniowy akcelerator z odzyskiwaniem energii (ERL – energy recovery linear accelerator). Prototypowy akcelerator tego typu z powodzeniem przeszedł kluczowy test. ERL wykorzystują energię spowalniających cząstek do nadania przyspieszenia kolejnym cząstkom. Konwencjonalne akceleratory możemy podzielić na dwa rodzaje. Pierwszy z nich to akceleratory liniowe, gdzie wykorzystuje się silne pola elektryczne. Pola te są ciągle włączane i wyłączane, dzięki czemu cząstki można przyspieszać. Otrzymuje się tam gęste wiązki, ale zawierające stosunkowo niewiele cząstek. Z kolei w akceleratorach kołowych cząstki przyspieszane są przez elektromagnesy, które zakrzywiają ich tor, dzięki czemu cząstki mogą miliony razy krążyć po okręgu. Można tam ciągle wstrzykiwać nowe cząstki, dzięki czemu uzyskujemy wiązkę zawierającą bardzo dużo cząstek. Jednak wiązka taka rozprasza się w miarę przesuwania się po okręgu i jest mniej gęsta od tej z akceleratora liniowego. Profesor Georg Hoffstaetter, który stoi na czele zespołu badawczego prototypowego akceleratora CBETA (Cornell-BNL ERL Test Accelerator), będącego wspólnym przedsięwzięciem Cornell Universityi Brookhaven National Laboratory, mówi, że ERL łączą zalety obu typów akceleratorów. Mamy dwa tradycyjne typy akceleratorów: liniowy, który dostarcza bardzo gęste wiązki o niskiej energii oraz akceleratory kołowe, gdzie wiązki mają dużą energię, ale są mniej gęste. W ERL mamy obie zalety: gęstą wiązkę o dużej energii. Doprowadzenie do zderzeń cząstek nie jest łatwe, gdyż są one niezwykle małe. Jednak im bardziej gęsta wiązka i im wyższa energia, tym więcej zderzeń i pochodzących z nich danych. Na pomysł ERL wpadł już w 1965 roku fizyk Maury Tigner z Cornell University. Jednak dopiero w ostatnich latach pojawiła się technologia na tyle zaawansowana, by można było myśleć o ich zbudowaniu. W ERL cząstki są początkowo rozpędzane jak w typowym akceleratorze liniowym. Następnie magnesy zaginają je i cząstki wracają na początek. W CBETA cząstki dokonują ośmiu pełnych „przejść” przez akcelerator. W czasie czterech pierwszych elektrony są przyspieszane, zyskują energię. Jednak po czwartym przejściu są rozsynchronizowane i pola elektryczne, zamiast jest przyspieszać, spowalniają je. Cząstki tracą więc energię, ale nie jest ona marnowana. Przechodzi ona przez pole elektryczne, „popychając” kolejny przyspieszający elektron. Po czwartym etapie spowalniania, zatem po ósmym pełnym przejściu przez akcelerator, cząstki stają się bezużyteczne. CBETA może pochwalić się wyjątkowym osiągnięciem. Inne ERL również dowiodły, że są w stanie odzyskiwać energię, ale żaden z nich nie przeszedł dotychczas testu 8-pass energy recovery. ERL są bardzo trudne w obsłudze. Fakt, że przeszli ten test za pomocą magnesów stałych to znaczące osiągnięcie. Jestem bardzo podekscytowany. To przełom, mówi Ryan Bodenstein z Belgijskiego Centrum Badań Jądrowych. Sukces CBETA przyszedł w samą porę. Europejscy, japońscy i amerykańscy fizycy debatują właśnie o tym, jakie akceleratory należy zbudować w przyszłości. Udany 8-pass energy recovery test może ich skłonić do wzięcia pod uwagę konstrukcji ERL. Są one bowiem mniejsze, zużywają mniej energii elektrycznej, są więc tańsze w budowie i utrzymaniu. Już teraz wiadomo, że akcelerator ERL powstanie w Brookhaven. Przed ERL wciąż stoją wyzwania. Nie wiadomo, jak będzie sprawował się pełnowymiarowy akcelerator. Zderzanie elektronów z jonami czy innymi cząstkami może zaburzyć bardzo delikatną równowagę czasową momentu przekazania energii pomiędzy cząstkami. Myślę, że dalej należy prowadzić badania w tym kierunku. Nawet jeśli okaże się, że w rzeczywistości to nie zadziała, to sądzę, że dowiemy się wielu bardzo istotnych rzeczy, mówi Bodenstein. Od kilku lat w świecie akceleratorów wiele się dzieje. W 2018 roku świat obiegła wiadomość o zaakceptowaniu celów naukowych dla akceleratora zderzeniowego EIC, dowiedzieliśmy się, że planowany od dekady akcelerator ILC może jednak nie powstać, z kolei budowę nowych akceleratorów zaproponowały CERN oraz konsorcjum EuPRAXIA, a naukowcy stworzyli akcelerator w układzie scalonym. Nie powinniśmy też zapominać o niezwykłym kompaktowym akceleratorze na laserze BELLA. « powrót do artykułu
  4. Podczas ostatniej tury wykopalisk ratunkowych na cmentarzysku w Başur Höyük w południowo-wschodniej Turcji zespół dr. Haluka Sağlamtimura z Ege University odkrył brakujące figury gry sprzed ok. 5 tys. lat. Czterdzieści dziewięć pierwszych pionków znaleziono w 2012 r. W wywiadzie udzielonym agencji Anadolu dr Sağlamtimur powiedział, że wykopaliska ratunkowe zaczęły się w 2007 r. w związku z budową tamy Ilısu i hydroelektrowni. Podczas realizacji projektu udało się uzyskać ważne dane nt. historii Mezopotamii. Czterdzieści dziewięć pionków znaleziono w 2012 r. przy jednym z pochówków. O tym, że rzeźby były elementami gry, mają świadczyć rozmiary, standaryzacja kształtów oraz to, że wszystkie figurki danego kształtu są tego samego koloru. Paru elementów gry brakowało. Odkryliśmy je [jednak] w czasie ostatnich wykopalisk. Tym samym skompletowaliśmy zestaw. Ta gra jest bardzo istotna, gdyż mamy do czynienia z najstarszym zestawem do gry z dużego obszaru obejmującego Mezopotamię i Anatolię. Datuje się go na 2900-3100 r. p.n.e. Uważamy, że to prawdopodobnie dar grobowy. Nie wydaje się, by był szczególnie używany; nie ma na nim śladów zniszczenia. Sağlamtimur wyjaśnia, że zestaw uznano za "przodka szachów". Niestety, nie znaleźliśmy planszy [...]. Prawdopodobnie była w grobie, ale uległa rozkładowi. Gdybyśmy nią dysponowali, moglibyśmy wydedukować zasady gry. Zestaw składa się z kolorowych kamieni [...]. Dwie główne zwierzęce figury, które dały grze nazwę, to świnie i psy. Na podstawie kształtów i liczby kamieni, szacujemy, że gra opierała się na cyfrze cztery. Pionki można zobaczyć na wystawie w Batman Museum. « powrót do artykułu
  5. Pierwszą w Polsce operację wszczepienia pionierskich, aktywnych implantów wykorzystujących przewodnictwo kostne dźwięku przeprowadzili specjaliści Światowego Centrum Słuchu w Kajetanach. To nowy etap w leczeniu zaburzeń słuchu występujących w obrębie ucha zewnętrznego i środkowego – twierdzi prof. Henryk Skarżyński. W informacji przekazanej PAP główny wykonawca zabiegu, prof. Skarżyński poinformował, że zastosowano urządzenie o nazwie BONEBRIDGE BCI 602 wykorzystujące zjawisko przewodnictwa kostnego. Polega ono na przekazywaniu sygnału dźwiękowego przez kości czaszki bezpośrednio do ucha wewnętrznego. Odbywa się to w ten sposób, że kości czaszki są stymulowane drganiami mechanicznymi. Drgania te kierowane są bezpośrednio do ucha wewnętrznego, gdzie następuje ich przetwarzanie podobnie jak w przypadku normalnie docierających dźwięków (pomijany jest odcinek między uchem zewnętrznym a środkowym). Nowy aparat, który to umożliwia, składa się z dwóch części: zewnętrznej, którą stanowi procesor mowy, oraz wewnętrznej, całkowicie schowanej pod skórą pacjenta. Prof. Skarżyński wyjaśnia, że system ten przeznaczony jest dla osób z trwałym ubytkiem słuchu po różnych operacjach ucha zewnętrznego i środkowego, a także z wadami rozwojowymi ucha zewnętrznego i środkowego oraz z głuchotą jednostronną. Mogą z niego korzystać również pacjenci z wrodzoną mikrocją i atrezją przewodu słuchowego zewnętrznego. Są to wady wrodzone polegające na całkowitym (anocja) lub częściowym (mikrocja) braku małżowin usznych. Nowe implanty mogą poprawić słuch pacjentom po wcześniej przeprowadzonych operacjach uszu, które nie dały oczekiwanego efektu lub nie można było wszczepić im innych urządzeń. Aparat ma niewielkie rozmiary, mogą z niego korzystać pacjenci z wadami anatomicznymi, takimi jak zbyt cienka kość, za mały wyrostek sutkowaty oraz innymi wrodzonymi deformacjami. To kolejny milowy krok w polskiej otochirurgii. Cieszę się, że te przełomowe operacje możemy wykonać w Światowym Centrum Słuchu w Kajetanach. Tworząc Centrum chciałem, aby jego działalność kliniczna nie tylko dawała wymierne korzyści polskim pacjentom, ale także upowszechniała współczesne światowe standardy medyczne – podkreśla prof. Skarżyński. Zabieg wszczepienia implantu – wyjaśnia specjalista - nie wymaga dalszych interwencji chirurgicznych, ponieważ wszystkie części podlegające wymianie znajdują się w zewnętrznym mikroprocesorze dźwięku. W części zewnętrznej znajdują się też zasilanie i elektronika, dzięki czemu możliwa jest ich wymiana po wielu latach użytkowania. System może być wciąż udoskonalany bez konieczności wykonania kolejnej operacji. Parametry pracy urządzenia ustawia się komputerowo w oparciu o wyniki diagnostyki audiologicznej i stosownie do indywidualnych potrzeb użytkownika. Technologia cyfrowa w procesorze pozwala tak go dopasować, by zapewnić użytkownikowi jak najlepsze rozumienie mowy oraz uzyskać możliwie naturalne brzmienie dźwięku w różnych sytuacjach akustycznych. « powrót do artykułu
  6. Wyniesienie ładunku w przestrzeń kosmiczną wymaga olbrzymich ilości paliwa. Loty pozaziemskie są przez to niezwykle kosztowne. Jednak nowy rodzaj silnika, zwanego silnikiem rakietowy z rotującą detonacją (RDRE – rotating detonation engine), może spowodować, że rakiety nie tylko będą zużywały mniej paliwa, ale będą też lżejsze i mniej skomplikowane. Problem jednak w tym, że w chwili obecnej silnik taki jest zbyt nieprzewidywalny, by zastosować go w praktyce. Naukowcy z University of Washington opublikowali na łamach Physical Review E opracowany przez siebie matematyczny model pracy takiego silnika. Dzięki temu inżynierowie mogą po raz pierwszy stworzyć testy pozwalające na udoskonalenie RDRE i spowodowanie, by były one bardziej stabilne. Badania nad silnikami rakietowymi z rotującą detonacją wciąż znajdują się na wczesnym etapie. Mamy olbrzymią ilość danych na temat tych silników, ale wciąż nie rozumiemy, jak to wszystko działa. Spróbowałem na nowo przepisać nasze dane, ale patrząc na nie pod kątem występujących wzorców, a nie z inżynieryjnego punktu widzenia i nagle okazało się, że to działa, mówi główny autor badań, doktorant James Koch. Konwencjonalny silnik rakietowy spala paliwo i wyrzuca je z tyłu, by uzyskać ciąg. RDRE spala paliwo w inny sposób. Składa się z koncentrycznych cylindrów. Paliwo wpływa pomiędzy cylindry i tam zostaje zapalone, co powoduje gwałtowne uwolnienie się ciepła w postaci fali uderzeniowej. To silny impuls pochodzący z gazów o znacznie wyższej temperaturze i ciśnieniu, który porusza się szybciej niż prędkość dźwięku, wyjaśnia Koch. Proces spalania to tak naprawdę eksplozja, ale po tym pierwszym gwałtownym impulsie można tam zaobserwować liczne stabilne impulsy, podczas których spalane jest paliwo. Generowane są w ten sposób wysokie ciśnienie i temperatura, które generują ciąg, dodaje. W konwencjonalnych silnikach mamy ponadto liczne podzespoły odpowiedzialne za kierowanie i kontrolowanie reakcji spalania tak, by można było ją wykorzystać do uzyskania ciągu. Jednak w RDRE te wszystkie podzespoły nie są potrzebne. Napędzana procesem spalania fala uderzeniowa w sposób naturalny przemieszcza się w komorze spalania. Minusem tego rozwiązania jest fakt, że nie można tego kontrolować. Gdy już wybuchnie, to reszta toczy się swoją drogą. To bardzo gwałtowny proces, dodaje Koch. Uczeni, chcąc stworzyć matematyczny model pracy takiego silnika, zbudowali taki niewielki silnik. Próbowali kontrolować różne jego parametry, takie jak np. rozmiary przestrzeni pomiędzy cylindrami. Wszystko nagrywali za pomocą szybkiej kamery. Mimo, że każdy z eksperymentów trwał jedynie 0,5 sekundy, to dzięki kamerze pracującej z prędkością 240 000 klatek na sekundę, byli w stanie szczegółowo obserwować cały proces. Na tej podstawie powstał opisujący go model matematyczny. To jedyny istniejący model opisujący zróżnicowane i złożone dynamiczne procesy zachodzące w silniku rakietowym z rotującą detonacją, mówi profesor matematyki J. Nathan Kutz. Model nie jest jeszcze gotowy do wykorzystania przez inżynierów. Moim zadaniem było jedynie odtworzenie zachowania impulsów, które widzieliśmy podczas eksperymentów. Upewnienie się, że wyniki obliczeń są takie same, jak wyniki eksperymentów. Zidentyfikowałem główne zjawiska fizyczne i określiłem ich interakcje. Teraz mogę dokonać opisu ilościowego. Gdy już będzie on gotowy, możemy zacząć dyskusje na temat ulepszania silnika, wyjaśnia Koch. « powrót do artykułu
  7. W bursztynie z Dominikany sprzed 15-20 mln lat zachował się fragment lewej przedniej kończyny jaszczurki z rodzaju Anolis. Choć pod mikroskopem widać każdy szczegół rzadkiej skamieniałości, badacze z Uniwersytetu w Bonn podkreślają, że idealny, bliski oryginałowi stan to tylko pozory, gdyż kość w dużej mierze została chemicznie przekształcona. Ze względu na bardzo dużą wartość kręgowce w bursztynie nie były nigdy badane za pomocą metod analitycznych, co oznacza, że dotąd skład tkanki kostnej w bursztynie pozostawał nieznany. Wyniki badań, które ukazały się w piśmie PLoS ONE, zapewniają ważne wskazówki co do przebiegu fosylizacji. Bursztyn jest uznawany za doskonały środek konserwujący. Naukowcy z Uniwersytetu w Bonn zbadali niezwykłe znalezisko z Dominikany - drobną kończynę przednią jaszczurki z rodzaju Anolis, zamkniętą w bursztynie o wielkości zaledwie ok. 2 cm3. Warto dodać, że anolisy nadal współcześnie występują. Na co dzień okaz znajduje się w Staatliches Museum für Naturkunde Stuttgart. Opisywane studium stanowi część wspólnego projektu Uniwersytetu w Bonn i Niemieckiej Fundacji Badawczej, który ma przybliżyć przebieg procesu fosylizacji za pomocą metod eksperymentalnych i analitycznych. Inkluzje kręgowców w bursztynie są bardzo rzadkie. Większość stanowią skamieniałości owadów - opowiada doktorant Jonas Barthel. Pazury i palce jaszczurki są doskonale widoczne. Wygląda to tak, jakby kropla żywicy dopiero na nie opadła. Skany mikrotomograficzne wykonane w Instytucie Geonauk pokazały 2 złamania. Wygląd pierwszego wskazuje, że jaszczurka została prawdopodobnie zraniona przez drapieżnika. Do drugiego doszło już po zatopieniu w żywicy; występuje ono bowiem dokładnie w miejscu drobnego pęknięcia bursztynu. Analiza niewielkiego wycinka za pomocą spektroskopii Ramana ujawniła stan tkanki kostnej. W wyniku penetracji fluoru hydroksyapatyt (HAp) uległ transformacji do fluoroapatytu (FAp). To zaskakujące, gdyż zakładaliśmy, że otaczający bursztyn w dużej mierze chroni skamieniałość przed wpływami środowiskowymi. Możliwe jednak, że drobne pęknięcie sprzyjało przekształceniom chemicznym, bo przedostawały się przez nie roztwory bogate w minerały. Choć na tym etapie badań źródło F pozostaje raczej spekulatywne, wyniki analiz spektrometrii mas jonów wtórnych z analizatorem czasu przelotu (TOF-SIMS) sugerują, że były nim allochtony. Dodatkowo spektroskopia pokazała, że kolagen uległ degradacji. Utworzyła się też niezidentyfikowana faza węglanowa. Naukowcy tłumaczą, że zwykle bursztyn jest uznawany za dobry środek konserwujący. Dzięki żywicy mogliśmy poznać świat owadów sprzed milionów lat. W przypadku kości jaszczurki żywica mogła jednak przyspieszyć proces rozkładu - zawarte w niej kwasy prawdopodobnie zaatakowały apatyt, wywołując zjawisko przypominające próchnicę. Naukowcy wyjaśniają, że w archeologicznych próbkach holoceńskich kości to mikrobiologiczną proteolizę zidentyfikowano jako podstawowy proces degradacji i utraty kolagenu. Ten szlak jest jednak nieprawdopodobny w omawianym przypadku ze względu na zawartość w żywicy antyseptycznych związków (np. niespolimeryzowanych diterpenoidów). Ekipa przypomina, że podczas wcześniejszych badań dot. zachowania aminokwasów owadów z bursztynu w próbkach bursztynów z Dominikany, w odróżnieniu od innych złóż, nie udało się wykryć jakichkolwiek ich pozostałości. To wskazuje na środowisko degradujące białka. Odtwarzając przebieg zdarzeń, Niemcy dodają, że nie można jednak wykluczyć, że lotne związki z żywicy, takie jak mono- i seskwiterpenoidy, przereagowały z macierzą kolagenową już w momencie uwięzienia jaszczurki (np. w trakcie procesów wczesnej polimeryzacji i zestalania). Ponieważ niektóre mono- i seskwiterpenoidy hamują enzymy, mogło się to przyczynić do skądinąd świetnego zakonserwowania tkanek miękkich w bursztynie. Choć na tym etapie dokładny mechanizm "fluoryzacji" kości nie został jeszcze poznany, należy odnotować, że obecność macierzy żywicznej (tworzącej później kopal i bursztyn) niekoniecznie hamuje wymianę chemiczną między skamieniałością a środowiskiem bursztynu. Dlatego skamieniałe inkluzje kręgowców w bursztynie powinny być postrzegane jako rezultat złożonych procesów transportu i reakcji, w tym interakcji tkanki kostnej z 1) zewnętrznymi pierwiastkami i związkami, także roztworami wodnymi, 2) płynami ustrojowymi samej skamieniałości oraz 3) wysoce reaktywnymi związkami żywicy. Ponieważ to pierwsze szczegółowe badanie materiału kostnego z bursztynu, przyszłe analizy inkluzji kręgowców w bursztynach z innych złóż pokażą, który z powyższych procesów dominuje i czy jest nadal szansa na znalezienie nietkniętych makromolekuł w bursztynowych skamieniałościach. « powrót do artykułu
  8. Mutacje prowadzące do rozwoju nowotworów mogą być wywołane obecnością bakterii powszechnie występującej w naszych jelitach. Naukowcy z Hubrecht Institute i Princess Maxima Center w Utrechcie przeprowadzili eksperymenty laboratoryjne podczas których modelowe ludzkie jelita poddali działaniu jednego ze szczepów E. coli. Okazało się, że obecność bakterii wywoływała pronowotworowe zmiany w DNA. Takie same zmiany odkryto w DNA osób cierpiących na raka jelita grubego. To pierwsze badania, podczas których wykazano istnienie bezpośredniego związku pomiędzy obecnością bakterii zamieszkujących nasze ciało a pojawieniem się zmian genetycznych prowadzących do nowotworu. Jednym z gatunków bakterii, które mogą być dla nas szkodliwe, jest E. coli. Okazuje się, że jeden z jej szczepów jest „genotoksyczny”. Szczep ten wydziela związek chemiczny o nazwie kolibaktyna, który może uszkadzać DNA komórek naszego organizmu. Od dawna podejrzewano, że genotoksyczne E. coli, obecne u 20% dorosłych, może przyczyniać się do rozwoju nowotworów. Okazuje się, że te genotoksyczne E. coli można... kupić w sklepie. Na rynku obecne są probiotyki zawierające ten genotoksyczny szczep E. coli. Niektóre z tych probiotyków są nawet używane podczas testów klinicznych. Należy jeszcze raz dokładnie przebadać ten szczep. Mimo, że może on przynosić pewne krótkoterminowe korzyści, to probiotyki te mogą doprowadzić do rozwoju nowotworu dziesiątki lat po ich zażyciu, mówi Hans Clevers z Hubrecht Institute. Dotychczas nie było wiadomo, czy bakterie obecne w jelitach mogą prowadzić do kancerogennych mutacji w DNA. Holenderscy uczeni wykorzystali organoidy jelitowe. Organoidy to komórki hodowane w specjalnych trójwymiarowych środowiskach, tworzące miniaturowa narządy będące uproszczonymi modelami prawdziwych narządów w organizmie. Organoidy te zostały podane działaniu genotoksycznego szczepu E. coli. Po pięciu miesiącach naukowcy przeanalizowali DNA komórek organoidów i zbadali mutacje spowodowane przez bakterie. Uczeni stwierdzili, że genotoksyczna E. coli wywołuje dwa jednocześnie występujące rodzaje mutacji. Jedną z nich była zamiana adeniny (A) w którąkolwiek inną zasadę z DNA, a drugą była utrata pojedynczej adeniny z długiego łańcucha adenin. Jednocześnie, w obu mutacjach adenina pojawiała się po przeciwnej stronie podwójnej helisy, w odległości 3–4 par zasad od zmutowanego miejsca. Holendrzy odkryli też mechanizm działania kolibaktyny. Okazało się, że związek ten ma zdolność do przyłączania dwóch adenin w tym samym czasie i ich wzajemnego sieciowania (cross-link). To było jak ułożenie puzzli do końca. Wzorzec mutacji, jaki obserwowaliśmy podczas naszych badań można dobrze wyjaśnić strukturą chemiczną kolibaktyny, stwierdza Cayetano Pleguezuelos-Manzano. Gdy już poznali sposób działania kolibaktyny, postanowili sprawdzić, czy ślady tego oddziaływania można znaleźć u pacjentów. Naukowcy przeanalizowali mutacje w ponad 5000 guzach nowotworowych reprezentujących różne rodzaje nowotworów. Okazało się, że jeden rodzaj nowotworu zdecydowanie się tutaj wyróżnia. W ponad 5% guzów raka jelita grubego było widać wyraźne ślady takiej właśnie mutacji, podczas gdy w innych rodzajach nowotworów były one obecne w mniej niż 0,1% guzów, mówi Jens Puschhof. Ślady takie znaleziono w przypadku takich nowotworów jak nowotwory jamy ustnej czy pęcherza. Wiadomo, że E. coli może infekować te organy. Chcemy zbadać, czy genotoksyczność tej bakterii może wpływać na rozwój nowotworów poza jelitem grubym. Badania te mają olbrzymie znaczenie dla zapobiegania nowotworom. Niewykluczone, że w przyszłości badanie na obecność genotoksycznych E. coli stanie się jedną z metod identyfikowania grup podwyższonego ryzyka, że uda się wyeliminować z jelit szkodliwy szczep E. coli, czy też, że pozwoli to na bardzo wczesną identyfikację choroby. Badania opisano na łamach Nature. « powrót do artykułu
  9. Pasożyt Henneguya salminicola jest pierwszym znanym nam zwierzęciem, które nie oddycha. Okazało się, że gatunek ten – w przeciwieństwie do wszystkich innych znanych zwierząt – nie posiada mitochiondriów ani genomu mitochondrialnego (mitochondrialnego DNA), a to w nim znajdują się geny odpowiedzialne za oddychanie. O zaskakującym odkryciu donosi najnowszy numer PNAS. Szczegółowe analizy wykazały, że H. salminicola utracił nie tylko mtDNA, ale również niemal wszystkie geny zaangażowane w transkrypcję i replikację tego genomu. Naukowcy zidentyfikowali jednocześnie wiele genów kodujących proteiny zaangażowane w inne szlaki mitochondrialne. Zauważyli też, że geny odpowiedzialne za oddychanie tlenowe czy replikację mtDNA były albo nieobecne w ogóle, albo występowały jedynie w postaci pseudogenów. Uczeni postanowili zweryfikować swoje spostrzeżenia i w tym celu wykorzystali te same metody i narzędzia badawcze do sprawdzenia blisko spokrewnionego gatunku Myxobolus squamalis. Okazało się, że posiada on mitochondrialne DNA. Wyniki badań zostały zweryfikowane za pomocą mikroskopii fluorescencyjnej, która potwierdziła obecność mitochondrialnego DNA u M. squamalis i jego brak u H. salminicola. Nasze odkrycie potwierdza, że adaptacja do środowiska beztlenowego nie jest unikatową cechą jednokomórkowych eukariotów, ale może również zachodzić u wielokomórkowych zwierząt pasożytniczych, czytamy w artykule A cnidarian parasite of salmon (Myxozoa: Henneguya) lacks a mitochondrial genome. « powrót do artykułu
  10. Studenci z Koła Naukowego AGH Solar Boat, po sukcesie ich załogowej łodzi solarnej "Baśka", pracują nad nową konstrukcją. Autonomiczna łódź będzie poruszać się po rzekach i akwenach, zbierać i badać próbki wody, a także przeprowadzać mapowanie dna obszarów wodnych. Konstruowana przez studentów łódź o wymiarach 50×80 cm i wadze ok. 15 kg będzie w pełni autonomiczna. Dzięki zastosowaniu czujników oraz zaawansowanych systemów sterowania opartych o kamery i nawigację GPS, bezzałogowa łódź będzie w stanie bez pomocy operatora pokonać zaplanowaną trasę. Dodatkowo dzięki zastosowaniu paneli fotowoltaicznych i akumulatorów litowo-jonowych stanie się jednostką w pełni ekologiczną. Informacje na temat stanu łodzi oraz jej lokalizacji będą przesyłane na serwer drogą radiową. W ten sam sposób również na pokład jednostki trafią polecenia dotyczące trasy i zadań, jakie łódź ma wykonać. Aby uniknąć kolizji z innymi obiektami, mechanizm sterowania wykorzystywać będzie systemy wizyjne oraz czujniki ultradźwiękowe. Głównymi zadaniami konstrukcji będzie dynamiczne mapowanie dna akwenów wodnych oraz pobieranie próbek wody. Dodatkowym elementem jednostki będzie niewielkich rozmiarów dron, który, dzięki zamontowanym kamerom, po wystartowaniu z pokładu łodzi będzie wspomagał pracę łódki. AGH Solar Boat planuje przetestować możliwości łodzi już w czerwcu podczas zawodów RoboBoat 2020 w Stanach Zjednoczonych. W ramach rywalizacji jednostka będzie musiała między innymi przepłynąć wyznaczony kanał, zidentyfikować sygnał akustyczny, wyszukać obiekt na wodzie czy przenieść go na określoną platformę. Podczas zawodów maszyna przejdzie również testy prędkościowe. Co istotne, wszystkie konkurencje będą odbywać się bez ingerencji człowieka. Autonomiczna łódź, obecnie w fazie projektowej, to nie pierwsza konstrukcja zespołu AGH Solar Boat. W 2017 r. w stoczni w Ropczycach powstała "Baśka", czyli załogowa łódź solarna, która zajęła czołowe pozycje w konkursach łodzi solarnych m.in. w Monako czy Holandii. W tym sezonie studenci pracują również nad nową łodzią solarną, której udoskonalona geometria oraz mniejsza masa pozwolą osiągnąć jeszcze lepsze wyniki. « powrót do artykułu
  11. BAE Systems wyprodukowało bezzałogowy ultralekki samolot (UAV), który może konkurować z satelitami czy dronami. PHASA-35 (Persistent High-Altitude Solar Aircraft) może pochwalić się skrzydłami o rozpiętości 35 metrów, a więc dorównującej rozpiętości skrzydeł Boeinga, ale waży przy tym 150 kg, w tym 15 kg stanowi ładunek. Samolot został po raz pierwszy oblatany 10 lutego na poligonie australijskich sił powietrznych Woomera. Latał przez nieco mniej niż godzinę. To jednak wystarczyło do przetestowania jego aerodynamiki, autopilota i manewrowości. Wcześniej testowaliśmy te elementy na mniejszych modelach samolotu, więc większość problemów już poprawiliśmy,mówi Phil Varty z BAE Systems. Prototyp pokryty jest ogniwami fotowoltaicznymi firmy MicroLink Devices. Ich producent twierdzi, że skuteczność konwersji paneli sięga 31%. Na potrzeby testu tylko część skrzydeł pokryliśmy panelami. Urządzenia te o grubości kartki papieru generowały 4 kW. W ostatecznej wersji samolotu panele umieścimy na całej powierzchni skrzydeł i dostarczą one 12 kW, zapewnia Varty. Energia słoneczna napędza dwa silniki elektryczne i zasila zestaw ponad 400 akumulatorów, które pozwalają samolotowi na lot w nocy. Jak mówi Varty, akumulatory – w przeciwieństwie do paneli słonecznych – nie są ostatnim krzykiem techniki. Firma postawiła na znane, niezbyt wydajne i tanie rozwiązanie, podobne do tego, jakie możemy spotkać w smartfonach. Chodzi o to, żeby łatwo można było wymienić akumulatory na nowe, gdy pojawi się lepsza sprawdzona wersja. Przedstawiciele BAE Systems zauważają też, że pomimo tego, iż test samolotu był prowadzony latem w Australii, to pojazd zaprojektowano tak, by mógł latać podczas najmniej sprzyjającej pory roku – przesilenia zimowego. Dlatego też PHASA-35 może potencjalnie pozostawać w powietrzu nieprzerwanie przez cały rok. Będzie latał w stratosferze na wysokości około 20 kilometrów. Tam jest niewiele wiatru, nie chmur i turbulencji, mówi Varty. Samolot może być sterowany z Ziemi. Jest też wyposażony w autopilota, któremu można wgrać wcześniej przygotowaną trasę. Urządzenie może pozostawać w określonym punkcie lub wykonywać złożone manewry. Można go wyposażyć w aparaty fotograficzne, czujniki i różnego rodzaju urządzenia śledzące. Dlatego też PHASA-35 w wielu zastosowaniach może zastąpić drony czy satelity. Najlepsze wojskowe drony mogą pozostawać w powietrzu maksymalnie przez 3 doby. Z kolei satelity muszą utrzymać prędkość co najmniej 7 km/s, by pozostać na wyznaczonej orbicie. Samolot BAE Systems będzie mógł bez przerwy monitorować określone miejsce, a dzięki temu, że znajduje się niżej nad Ziemią, dostarczy dokładniejszych obrazów. Jednak jego przydatność i czas pozostawania w powietrzu będą w dużej mierze zależały od masy ładunku. Osobną kwestią jest odporność na awarie przez cały rok. « powrót do artykułu
  12. Stujedenastoletni Bob Weighton z Alton w hrabstwie Hampshire czeka na potwierdzenie przez przedstawicieli Księgi rekordów Guinnessa, że jest najstarszym mężczyzną świata. Brytyjczyk przejąłby ten tytuł po Japończyku Chitetsu Watanabe. Watanabe zmarł w wieku prawie 113 lat; 12 lutego 2020 r., gdy przedstawiciele Księgi Guinnessa pojawili się w domu opieki w Niigacie, by wręczyć mu certyfikat, miał 112 lat i 344 dni. Niestety, później przeżył niecałe 2 tygodnie. Zmarł 23 lutego. Weighton urodził się 29 marca 1908 r. (dziś, 27 lutego, ma więc 111 lat i 335 dni). Dorastał w Hull. W wywiadzie udzielonym mediom powiedział: Nie jestem zbyt usatysfakcjonowany [potencjalnym przejęciem tytułu], bo to oznacza, że ktoś inny umarł. Zaakceptowałem swój wiek jako fakt. Nie planowałem tego ani jakoś specjalnie nad tym nie pracowałem. Tak zwyczajnie jest. Jestem jednym ze szczęśliwców. Weighton dzieli tytuł najstarszego Brytyjczyka z Joan Hocquard z Pool w Dorset. Oboje urodzili się 29 marca 1908 r. W przeszłości Weighton pracował jako nauczyciel angielskiego na Tajwanie. Przebywając w Kanadzie w czasie drugiej wojny światowej, odszyfrowywał japońskie komunikaty wojskowe. Później wrócił do Wielkiej Brytanii z żoną Agnes, którą poślubił w 1937 r. w Hongkongu. Obecnie starszy pan mieszka w kompleksie apartamentów dla seniorów w Alton. Superstulatek twierdzi, że pieniądze nigdy nie były dla niego ważne. Podkreśla za to wagę śmiechu.   « powrót do artykułu
  13. Japońskie władze poinformowały o kobiecie, u której po raz drugi zdiagnozowano zarażenie koronawirusem. Kobieta była już raz zdiagnozowana, przebywała w szpitalu, z którego wyszła po tym, jak lekarze upewnili się, że wyzdrowiała. Mieszkająca w Osace kobieta w wieku ponad 40 lat po raz pierwszy została zdiagnozowana w styczniu. Trafiła do szpitala, skąd wypisano ją 1 lutego po tym, jak wyzdrowiała. Ostatnio poczuła bóle w gardle i klatce piersiowej. Zgłosiła się do lekarza. Potwierdzono u niej obecność SARS-CoV-2. W takiej sytuacji władze Japonii stwierdziły, że konieczne jest śledzenie losu osób, które zostały uznane za wyleczone z koronawirusa. Profesor mikrobiologii i patologii Philip Tierno Jr. z Wydziału Medycyny Uniwersytetu Nowojorskiego sugeruje, że koronawirus może wchodzić w stan uśpienia, a potem ponownie wywoływać objawy choroby, szczególnie jeśli dostanie się do płuc. Zdaniem uczonego, nie można wykluczyć, że wirus działa dwufazowo. Atakuje, pojawiają się objawy, patogen przechodzi w stan uśpienia, pacjent wydaje się zdrowy, po czym następuje kolejna faza choroby. Również Chińczycy informują o przypadkach ponownej infekcji. Z przekazanych przez nich danych okazało się, że aż u 14% osób uznanych za wyleczonych ponownie wykrywa się obecność SARS-CoV-2. Na razie nie wiadomo, czy doszło u nich do ponownego zakażenia, czy też osoby te miały w sobie wirusa w momencie wypisywania ze szpitala. « powrót do artykułu
  14. Od dawna wiadomo, że konopie siewne (Cannabis sativa) zawierają antybakteryjne kannabinoidy, ale ich potencjał związany z rozwiązywaniem problemu lekooporności badano dotąd tylko pobieżnie. Naukowcy z McMaster University wykazali, że kannabigerol (ang. cannabigerol, CBG) działa u myszy na metycylinooporne gronkowce złociste MRSA (od ang. methicillin-resistant Staphylococcus aureus). W ramach studium badaliśmy 18 komercyjnie dostępnych kannabinoidów i wszystkie wykazywały aktywność antybiotyczną, niektóre w o wiele większym stopniu niż pozostałe - opowiada prof. Eric Brown. Tym, na którym się skupiliśmy, był niewykazujący działania psychoaktywnego CBG. Przejawiał on najbardziej obiecujące działanie. Zsyntetyzowaliśmy dużą ilość tego kannabinoidu, dzięki czemu mieliśmy go wystarczająco, by przeprowadzić pogłębione badania. Kanadyjczycy zauważyli, że CBG wykazywał antybakteryjne działanie wobec MRSA. Hamował zdolność bakterii do tworzenia biofilmu, niszczył też uformowane wstępnie biofilmy i komórki fazy stacjonarnej oporne na antybiotyki. Autorzy artykułu z pisma American Chemical Society Infectious Diseases wykazali, że kannabigerol oddziałuje na błonę komórkową Gram-dodatnich bakterii. Wykazaliśmy, że kannabinoidy są skuteczne [także] wobec bakterii Gram-ujemnych, u których zwiększono przepuszczalność błony zewnętrznej (permeabilizacja). Skuteczność CBG potwierdzono podczas badań na myszach z zakażeniem układowym wywołanym przez MRSA. CBG udowodniło, że wspaniale sobie radzi z patogennymi bakteriami. Uzyskane wyniki sugerują prawdziwy terapeutyczny potencjał kannabinoidów jako antybiotyków. Naukowcy odnotowali jednak toksyczność CBG wobec komórek gospodarza, co jak podkreśla Brown, sprawia, że wyniki studium należy traktować raczej jako wskazówkę, a nie prawdopodobny finalny produkt. [...] Kolejne kroki powinny dotyczyć ulepszenia związku, tak by bardziej specyficznie działał na bakterie i ryzyko toksyczności było niższe. « powrót do artykułu
  15. Badacze z Uniwersytetu Harvarda i Instytutu Zdrowia Układu Oddechowego w Kantonie będą wspólnie pracowali nad terapiami mającymi na celu zapobiegać istniejącym oraz przyszłym infekcjom. Badania zostaną sfinansowane przez chińskiego giganta na rynku nieruchomości China Evergrande Group, który przekazał na ten cel 115 milionów dolarów. Główne zadania, jakie będą stały przed współpracującymi zespołami, będą: opracowanie szybko działających, bardziej dokładnych testów diagnostycznych, które będzie można wykorzystać w punktach podstawowej opieki medycznej; zrozumienie odpowiedzi układu odpornościowego oraz interakcji pomiędzy patogenem a jego gospodarzem, w tym zidentyfikowanie biomarkerów pozwalających na monitorowanie przebiegu infekcji, postępów choroby oraz przewidzenie wystąpienia komplikacji i stanów krytycznych zagrażających życiu pacjenta. Uczeni będą pracowali też nad nowymi szczepionkami oraz opracowywali terapie przeciwwirusowe skracające czas choroby oraz pojawienie się objawów u osób zarażonych. Na czele grupy z Harvard Medical School stanie dziekan wydziału medycyny George Q. Daley. W jego grupie znajdą się zarówno specjaliści od badań podstawowych w medycynie, badań interdyscyplinarnych, specjaliści ds. madycyny klinicznej oraz eksperci z różnych szpitali, intytutów badawczych i firm biotechnologicznych. Pracami chińskiej grupy będzie kierował pulmonolog i epidemiolog doktor Zhong Nanshan, który w 2003 roku odkrył koronawirusa SARS i opisał kliniczny przebieg choroby. Doktor Nanshan stoi na czele Chinese 2019n-CoV Expert Taskforce odpowiedzialnej za walkę z infekcją SARS-CoV-2 i COVID-19 oraz członek Chińskiej Akademii Inżynierii. « powrót do artykułu
  16. Minor Planet Centre ogłosiło właśnie, że Ziemia ma... dwa księżyce. Poza Srebrnym Globem naszą planetę okrąża jeszcze jeden księżyc, który został przechwycony przez Ziemię przed około 3 laty. Nie zobaczymy go jednak gołym okiem. Nowy księżyc ma zaledwie od 1 do 6 metrów średnicy i zbyt długo z nami nie pozostanie. Po raz pierwszy został on zauważony przez Theodore'a Pruyne'a i Kacpera Wierzchosa za pomocą teleskopu w Mount Lemmon Observatory w Arizonie. Uczeni spostrzegli nieznany dotychczas obiekt 15 lutego. Kolejne obserwacje pozwoliły obliczyć jego orbitę i potwierdzić, że jest on powiązany z Ziemią. W związku z tym Minor Planet Center, które pracuje w imieniu Międzynarodowej Unii Astronomicznej, oficjalnie ogłosiło odkrycie i nadało księżycowi nazwę 2020 CD3. Obiekt ten to niewielka asteroida, której orbita skrzyżowała się z orbitą Ziemi. Czasem takie asteroidy przelatują obok naszej planety, czasem na nią spadają. Jednak 2020 CD3 została przechwycona i stała się naszym tymczasowym księżycem. Te tak zwane „mini księżyce” pojawiają się i znikają. Autorzy jednego z wcześniejszych badań twierdzą, że w każdym momencie Ziemia posiada przynajmniej jeden dodatkowy czasowy mini-księżyc o średnicy powyżej 1 metra, który wykonuje co najmniej jeden pełny obieg wokół Ziemi. Żaden z tych księżyców nie zostaje na długo, gdyż oddziaływania grawitacyjne Księżyca i Słońca destabilizują ich orbity. Najprawdopodobniej krążą one wokół Ziemi najwyżej przez kilka lat, później uwalniają się spod jej wpływu i zajmują orbitę wokół Słońca. 2020 CD3 znajduje się dalej niż Księżyc i prawdopodobnie odbywa obecnie ostatnie okrążenie wokół naszej planety. Poprzednim odkrytym tymczasowym księżycem Ziemi był 2006 RH120. Pomiędzy wrześniem 2006 a czerwcem 2007 czterokrotnie okrążył on Ziemię, a później poleciał swoją drogą. Obecnie znajduje się po drugiej stronie Słońca, a Ziemię ponownie odwiedzi w 2028 roku. Istnieje też hipoteza mówiąca, że „mini księżyce” to asteroidy, których okres orbitalny wokół Słońca wynosi dokładnie 1 rok. Czasem ich orbity zbiegają się z naszą, wówczas wydają się powiązane z Ziemią, ale w rzeczywistości krążą niezależnie wokół Słońca. Mówi się tutaj o „kwazi-satelitach” Ziemi. Jeden z nich, 1991 VG, prawdopodobnie dokonał co najmniej jednego obiegu wokół naszej planety. Niewykluczone, że powtórzy to w przyszłości. « powrót do artykułu
  17. Northrop Grumman i Intelsat poinformowały o pierwszym w historii udanym połączeniu się dwóch satelitów przebywających w przestrzeni kosmicznej. Na wysokości 36 000 kilometrów nad naszymi głowami Mission Extension Vehicle (MEV-1) produkcji Notrhropa Gummana połączył się z 19-letnim satelitą Intelsat 901 i dał mu drugie życie. Na Intelsat 901 wyczerpywało się paliwo, został więc w ubiegłym roku wysłany na orbitę cmentarną i stał się bezużyteczny. Dzięki połączeniu z MEV-1 będzie pracował jeszcze przez 5 lat. Co interesujące, Intelsat 901 nie był zaprojektowany do przeprowadzania podobnych operacji i nie budowano go z myślą, że będzie można przedłużyć czas jego pracy. Udana operacje jest więc tym większym osiągnięciem i zapowiada ona nadejście nowej epoki w wykorzystaniu satelitów. Za miesiąc lub dwa połączone MEV-1 i Intelsat 901 trafią na orbitę roboczą i Intelsat 901 ponownie zacznie pracować. Za pięć lat Intelsat ponownie zostanie wysłany na orbitę cmentarną, a MEV-1 podleci do innego satelity w potrzebie. Przedstawiciele obu firm odmówili poinformowania o kosztach całej operacji. Jednak dyrektor Intelsat, Stephen Spengler, zapewnił, że zdecydowały właśnie względy ekonomiczne. Firmie opłacało się przedłużyć pracę satelity na kolejnych 5 lat. Northrop Grumman przewiduje, że usługi tankowania satelitów i ich naprawiania w przestrzeni kosmicznej rozpowszechnią się w ciągu najbliższych 5–10 lat. Firma planuje wystrzelenie kolejnego satelity ratunkowego jeszcze w bieżącym roku. « powrót do artykułu
  18. Popularna od kilku lat i polecana przez celebrytów dieta paleo ma przypominać sposób odżywiania się ludzi, którzy nie korzystali z osiągnięć rolnictwa. Jednak, jak dowiadujemy się z badań norweskich uczonych, rzeczywista dieta paleo, spożywana przynajmniej przez niektóre grupy naszych przodków, mogła nie tylko być niezdrowa, ale i toksyczna. Okazuje się, że w niektórych przypadkach ich pożywienie zawierało 20-krotnie więcej metali ciężkich niż zalecają normy. Naukowcy z Uniwersytetu Arktycznego postanowili zbadać dietę osób zamieszkujących Półwysep Varanger w norweskiej Arktyce. Wybrali 8 stanowisk archeologicznych datowanych od 3000 do 6300 lat temu. Badali na nich nie szczątki ludzkie, ale pozostałości po tym, co ludzie jedli. Uczeni przeanalizowali ości dorszy oraz kości fok grenlandzkich znalezione na paleolitycznych wysypiskach odpadków. Nacięcia na większości szczątków wskazywały, że zwierzęta zabito dla mięsa, a nie jedynie dla skór. Można to było stwierdzić z tym większą pewnością, że już z wcześniejszych badań wiemy, iż gatunki te były częścią diety mieszkańców półwyspu w tamtych czasach. Okazało się, że ości dorsza zawierały 20-krotnie więcej kadmu i 4-krotnie więcej ołowiu niż bezpieczne poziomy określone przez European Food Safety Authority. Kadm może prowadzić do chorób wątroby, nerek i płuc, a ołów ma negatywny wpływ na mózg i układ nerwowy. Z kolei w kościach fok bezpieczny poziom kadmu był przekroczony 15-krotnie, a ołowiu 4-krotnie. U obu gatunków zarejestrowano też wysoki poziom rtęci, która uszkadza mózg, nerki i układ odpornościowy. Naukowcy uważają, że metale ciężkie trafiły do ciał zwierząt z zanieczyszczonego łańcucha pokarmowego, a tam z kolei znalazły się w wyniku wzrostu poziomu oceanów. Metale ciężkie w naturalnie występują w glebie. Gdy rośnie poziom oceanów, woda zalewa kolejne tereny i wypłukuje z nich szkodliwe pierwiastki. Archeolog Hans Peter Blankholm mówi, że dieta mieszkańców Varanger była „niezdrowa, a może nawet niebezpieczna”. Dodaje jednak, że nie wiadomo, jak dużo mięsa zawierającego metale ciężkie spożywali wówczas ludzie. Poza dorszami i fokami jedli też rośliny znajdowane w lasach czy upolowane tam zwierzęta. Ponadto mogli nie żyć na tyle długo, by odczuć negatywne skutki akumulacji metali ciężkich w organizmie. Uczeni planują już kolejne badania. Tym razem chcą zająć się analizą szczątków 8 osób z Varanger. Będą w nich poszukiwali śladów negatywnych skutków diety zawierającej metale ciężkie. Mają też nadzieję, że uda im się przeanalizować więcej szczątków zwierzęcych. Trzeba też mieć na uwadze, że badania opierały się na niewielkim materiale. Przeanalizowano bowiem zaledwie 40 kości i ości, a na tej podstawie trudno wyciągnąć jednoznaczne wnioski dotyczące 8 stanowisk archeologicznych i 3000 lat historii. « powrót do artykułu
  19. W wykopaliskach nekropolii z Chiaramonte Gulfi w prowincji Ragusa we Włoszech pomagają studentom z Uniwersytetu w Bolonii ubiegający się o azyl młodzi imigranci z obozu dla uchodźców. W ramach projektu integracyjnego odkryto nekropolię z III i IV w. Natrafiono na ponad 110 grobów oraz szereg artefaktów. Wg specjalistów, wskazuje to na majętną społeczność. Kooperatywa Nostra Signora di Gulfi, właściciel terenu i menedżer ośrodka dla uchodźców SPRAR/SIPROMI podpisali porozumienie z regionalnym Urzędem Ochrony Zabytków i Uniwersytetem w Bolonii. Na jego podstawie prowadzone są badania historyczne, antropologiczne i genetyczne, których celem jest poznanie historii i stylu życia lokalnej społeczności sprzed 1700 lat. Naukowcy chcą się m.in. dowiedzieć, czym zajmowali się ci ludzie, z czego się utrzymywali, co jedli. Próbują też odtworzyć wygląd twarzy jednej ze znalezionych osób. W regionie tym już wcześniej prowadzono badania i znajdowano zabytki z okresu bizantyjskiego. Jednak datowanie obecnie znalezionych grobów, ozdób i innych artefaktów wskazuje na epokę wcześniejszą, a to oznacza, że region był zamieszkany przez społeczność, o istnieniu której naukowcy dotychczas nie wiedzieli. Dotychczas znaleziono sarkofagi wysokiej jakości oraz liczne wykopane w ziemi jaskinie, zamknięte za pomocą wielkich kamiennych klinów i gliny. « powrót do artykułu
  20. Archeolodzy z Uniwersytetu w Durham pomogli odkryć pozostałości monumentalnej średniowiecznej kaplicy Beka w Auckland Castle w Bishop Auckland. Mimo że była większa od kaplicy królewskiej w Westminsterze, jej dokładna lokalizacja pozostawała tajemnicą, po tym jak została zburzona w latach 50. XVII w. Do zespołu archeologicznego (wykładowców i studentów) z Uniwersytetu w Durham przyłączyli się ochotnicy z organizacji The Auckland Project. Dwukondygnacyjną kaplicę zbudowano na początku XIV w. dla biskupa Antony'ego Beka, jednego z najbardziej wpływowych ludzi w Europie w owym czasie. Ok. 1183 r. biskup Hugh Pudsey założył w tym miejscu rezydencję wiejską (manoir). Jego następca, biskup Bek, przeniósł tu swoją główną siedzibę z Zamku w Durham i przekształcił manoir w zamek. Dodał m.in. kaplicę i mury obronne. Po I angielskiej wojnie domowej Auckland Castle został sprzedany sir Arthurowi Hazelriggowi, który zburzył dużą część średniowiecznego budynku, w tym 2-kondygnacyjną kaplicę, i zbudował pałacyk. Eksperci uważają, że wielkość kaplicy i zdobienia miały być manifestacją statusu Beka. Wg nich, kaplica miała rozmiary porównywalne do wielkich kaplic z kontynentu, np. paryskiej Sainte-Chapelle. Podczas pięciomiesięcznych wykopalisk archeolodzy odsłonili fundamenty kaplicy (jej wewnętrzne wymiary to 12 x 40 m; grubość ściany wynosiła 1,5 m). Znaleziono także olbrzymie bazy wewnętrznych kolumn, przypory, fragment podłogi oraz ponad 300 bogato zdobionych kamiennych fragmentów. Próbując odtworzyć wygląd kaplicy z XIV w., archeolodzy współpracowali z panelem ekspertów. Gdy porównano pozostałości kaplicy Beka z innymi podobnymi budowlami, w tym kaplicami królewskimi czy katedrami, okazało się, że mogła się ona pochwalić równie wspaniałymi zdobieniami, witrażami czy konstrukcją dachu. W czerwcu ma się rozpocząć kolejny sezon wykopalisk. Zespół chciałby odsłonić więcej z południowej ściany budynku. Od 4 marca do 6 września na Auckland Castle odbędzie się specjalna wystawa poświęcona kaplicy Beka. « powrót do artykułu
  21. Chińskie władze opublikowały największą analizę statystyczną dotyczącą koronawirusa SARS-CoV-2 i choroby COVID-19. Potwierdza ona wcześniejsze doniesienia, że wirus oszczędza dzieci, a najbardziej narażone są osoby starsze i chore. Analiza obejmuje wszystkie 72 314 przypadków zanotowanych na terenie Chin do 11 lutego włącznie. Chińczycy podzielili wspomniane przypadki na kilka grup. Otóż 44 672 przypadki (62%) zaliczono do grupy potwierdzonych na podstawie badań laboratoryjnych, kolejnych 16 186 (22%) to przypadki podejrzane, określone jako takie na podstawie objawów oraz prawdopodobieństwa kontaktu z osobą chorą, 10 567 (15%) przypadków to kategoria klinicznie potwierdzonych, określenie używane na opisanie osób, u których nie przeprowadzono testów na obecność wirusa, ale uznano je za chore na COVID-19 na podstawie objawów, możliwości kontaktu z osobą zarażoną oraz na podstawie prześwietlenia płuc. W końcu 889 (1%) to przypadki bezobjawowe, gdzie testy wykazały obecność wirusa, ale zarażony nie wykazywał objawów choroby. Wśród osób z grupy przypadków potwierdzonych (44 672 osoby) ludzie w wieku od 80 lat stanowili 3% przypadków chorych, osoby w wieku 30–79 lat to 87% przypadków, 20–29 lat to 8%, 10–19 lat to 1%, dzieci w wieku 0–9 lat również stanowiły 1% zarażonych. Odsetek zgonów w grupie przypadków potwierdzonych wyniósł 2,3%. Najbardziej narażoną grupą wiekową są osoby powyżej 80. roku życia. Wśród nich umiera aż 14,8% zarażonych. W grupie 70–79 lat odsetek zgonów wyniósł 8%, w grupie 60–69 lat było to 3,6%, dla grupy 50–59 lat odsetek ten spadał to 1,3%, a w czterech grupach wiekowych pomiędzy 10. a 49. rokiem życia odsetek zgonów to 0,2%. W grupie 0–9 lat zgonów nie odnotowano. Generalnie rzecz biorąc, wśród dzieci doszło do niewielu zachorowań. Okazuje się też, że wirus jest bardziej niebezpieczny dla mężczyzn niż kobiet. Ryzyko zgonu wśród mężczyzn wynosi 2,8%, wśród kobiet zaś 1,7%. Bardzo ważnym ryzykiem czynnika jest też wcześniejszy stan zdrowia osoby zarażonej SARS-CoV-2. Jeśli przed infekcją cierpiała ona na chorobę układu krążenia, to ryzyko zgonu wynosi w jej przypadku 10,5%. Wcześniejsza cukrzyca oznacza ryzyko zgonu rzędu 7,3%, chroniczna choroba układu oddechowego wiąże się z ryzykiem zgonu rzędu 6,3%. Szanse na przeżycie zmniejszają też wcześniejsze nadciśnienie, gdzie ryzyko zgonu po zarażeniu koronawirusem sięga 6,0% oraz nowotwór. W tym przypadku ryzyko zgonu to 5,6%. U osób, które wcześniej nie cierpiały na żadną chorobę ryzyko śmierci z powodu COVID-19 obliczono na 0,9%. Najważniejszym jednak wskaźnikiem ryzyka śmierci jest stopień zaawansowania choroby. COVID-19 zabija aż 49% osób będących w stanie krytycznym. « powrót do artykułu
  22. Kenijskie Ministerstwo Rolnictwa zapowiedziało, że już wkrótce zacznie obowiązywać zakaz uboju osłów na eksport. Peter Munya poinformował reporterów, że licencjonowane rzeźnie osłów dostały miesiąc, by przestawić się na ubój innych zwierząt (inaczej zostaną zamknięte). Handel oślim mięsem stał się możliwy dzięki Meat Control (Amendment) Act 2012. Jak podają kenijskie media, do Chin miało trafiać co najmniej 98% pozyskiwanego mięsa. Obecnie w kraju działają 4 licencjonowane zakłady. Dziennie zabija się w nich ponad 1000 zwierząt. Peter Munya przyznał, że decyzja Ministerstwa ma związek z petycjami od właścicieli osłów, którzy narzekali, że zwierzęta są im wykradane przez wyspecjalizowane gangi. Africa Network for Animal Welfare podkreśla, że po zalegalizowaniu spożycia oślego mięsa przez ludzi w 2012 r. wartość dorosłego osła wzrosła w Kenii aż ponad 4-krotnie. Munya dodał, że ubój drastycznie obniża liczebność populacji osłów, odgrywających bardzo istotną rolę w ekonomii suchych i półsuchych obszarów. Korzyści związane z tradycyjną pracą osłów przewyższają korzyści, jakie można by osiągnąć, zabijając osły i zjadając ich mięso. Nie jesteśmy w stanie zaspokoić olbrzymiego zapotrzebowania Chin na ośle mięso [dużą popularnością cieszą się tu np. "burgery" z oślego mięsa, lurou huoshao]. Handel nim nadszarpnął naszą ekonomię. Munya wyjaśnia, że po wprowadzeniu zakazu Ministerstwo wdroży badania, które pozwolą określić techniki zwiększania populacji osłów. Zeszłoroczne ministerialne statystyki pokazują, że w ciągu dekady liczebność osłów drastycznie spadła: w 2009 r. było ich 1,8 mln, a obecnie ok. 900 tys. (niektóre źródła mówią nawet o 600 tys.). Doszło do tego, że Kenia była nazywana epicentrum wschodnioafrykańskiego oślego kryzysu. W grudniu zeszłego roku w Nairobi odbyła się międzynarodowa konferencja, podczas której organizacje zajmujące się dobrostanem tych zwierząt (m.in. Brooke i Donkey Sanctuary) wprost nazwały handel kryzysem. Jak napisało BBC, w poniedziałek kobiety i mężczyźni z rolniczych społeczności protestowali przed biurem przedstawiciela Ministerstwa, domagając się niezwłocznych działań ws. ochrony populacji osłów. "Gdy osły są kradzione bądź zabijane, kobiety stają się osłami" - głosiły napisy na afiszach trzymanych przez manifestantów. Nigeria również zastanawia się nad prawnym zakazem handlu. Etiopia i Sudan stwierdziły, że skradzione tu osły trafiały właśnie do Kenii. Warto przypomnieć, że w Chinach cenione jest nie tylko mięso, ale i skóry osłów. Wytwarza się z nich bowiem składnik wykorzystywany w tradycyjnej medycynie - ejiao. Eksport oślich produktów do Państwa Środka nasilił się, po tym jak Chińczycy przetrzebili rodzime populacje. « powrót do artykułu
  23. Emerytowany żołnierz Marines, 62-letni George Hood, ustanowił rekord świata w planku (deska). Mężczyzna utrzymał tę pozycję przez 8 godzin 15 minut i 15 sekund. Tym samym pobił rekord należący od 2016 roku do chińskiego policjanta z oddziałów specjalnych Mao Weidonga, który wynosił 8 godzin 1 minutę i 1 sekundę. Kobiecy rekord świata w tym ćwiczeniu – 4 godziny 19 minut 55 sekund – należy do Dany Glowackiej z Kanady. Hood już wcześniej bił rekord w planku. Po raz pierwszy było to w 2011 roku gdy w pozycji tej pozostawał przez 1 godzinę i 20 minut. Gdy w 2016 roku próbował pobić swój własny rekord, przegrał z Mao Weidongiem. Były Marines mówi, że przez ostatnich 18 miesięcy na ćwiczenia poświęcał średnio 7 godzin dziennie. Każdego dnia robię plank przez 4–5 godzin, później robię 700 pompek dziennie. Każdego dnia wykonuję też 2000 brzuszków w seriach po 100, 500 przysiadów i około 300 powtórzeń ćwiczenia na biceps. W sumie, jak obliczył, przygotowując się do pobicia rekordu, spędził w pozycji plank około 2100 godzin. Po ustanowieniu rekordu Hood zdradził, że myślał o swoich trzech synach i o muzyce Van Halen oraz utworze „Du Hast” Rammsteina. Gdy robi się ciężko, wiecie co robię? Puszczam muzykę tak głośno, jakbym był na koncercie rockowym. W latach 80. marzyłem o byciu gwiazdą rocka. I teraz, przez te 8 godzin 15 minut i 15 sekund byłem gwiazdą rocka. Rekordzista przyznaje też, że w czasie ćwiczenia napotkał na ściany znane maratończykom. Rozpoczyna się pieczenie w łokciach. Skóra pęka i zaczyna krwawić. Gdy się tak dzieje, mój trener mówi do mnie, daje mi dużo wody i to wszystko mija. A gdy minie czuję się całkiem dobrze. To tylko kwestia zmęczenia i pokonania chęci przerwania ćwiczeń, zdradza. Hood chciał pobić rekord, by pomóc osobom cierpiącym na zaburzenia nerwowe wywołane traumatycznymi przeżyciami. Jako były żołnierz, a później przełożony agentów specjalnych z agencji antynarkotykowej DEA miał do czynienia z wieloma przypadkami takich zaburzeń. Dlatego też swój rekord bił w siłowni 515 Fitness, która prowadzi zajęcia dla osób z takimi zaburzeniami. Dlatego też nie przerwał natychmiast, gdy pobił rekord, ale czekał do czasu, aż na zegarze pojawi się liczba 515. Natychmiast po pobiciu rekordu Hood celebrował go wykonując 75 szybkich pompek. Teraz mężczyzna ma kolejny cel. Chce pobić rekord świata w liczbie pompek wykonanych w ciągu 1 godziny. Obecnie rekord ten wynosi 2806. « powrót do artykułu
  24. Kobieta, która wydala alkohol, mimo że go nie piła, jest pierwszą osobą, u której zdiagnozowano „zespół fermentacji w układzie moczowym” (urinary auto-brewery syndrome). Schorzenie wywołane jest przez drożdże obecne w pęcherzu moczowym, które przetwarzają cukry z moczu na alkohol. Kobieta, w wieku 61 lat, cierpi na cukrzycę i marskość wątroby. Skierowano ją na przeszczep. Jednak,jako że kolejne testy wykazywały obecność alkoholu w moczu, została skreślona z listy oczekujących i skierowana na terapię uzależnień, mimo że zaprzeczała, by piła alkohol. W szpitalu w Pittsburghu, gdzie miała przejść terapię, ponownie znaleziono alkohol w moczu, ale gdy przeprowadzono badania krwi okazało się, że nie ma w niej alkoholu. Zaskoczeni lekarze poprosili patologa Kenichiego Tamamę z University of Pittsburgh Medical Center Presbyterian Hospital o przyjrzenie się sprawie. Tamama przeprowadził kilka testów i odkrył, że w moczu kobiety znajdują się drożdże. To akurat nic niezwykłego. Jednak, jako że kobieta nie kontrolowała zbyt dobrze swojej cukrzycy, naukowiec zaczął się zastanawiać, czy drożdże nie zamieniają w jej organizmie cukru w alkohol. Tamama pobrał kolejne próbki moczu i podzielił je na zawierające drożdże oraz takie, gdzie drożdży niemal nie było. Do niektórych próbek dodał związki blokujące fermentację i wszystko zostawił na noc w laboratorium. Jeszcze przed rozpoczęciem inkubacji stwierdziliśmy, że próbki czuć alkoholem. Po nocy zapach alkoholu się zintensyfikował, opowiada Tamama. Okazało się, że w próbkach z dużą zawartością drożdży poziom alkoholu wzrósł z 40 do 800 miligramów na decylitr. To ekstremalna ilość. Tymczasem w próbkach, gdzie było mało drożdży lub gdzie dodano środek hamujący fermentację, nie stwierdzono takiego wzrostu zawartości alkoholu. Opisany przypadek jest odmienny od zespołu fermentacji jelitowej, gdy drożdże w przewodzie pokarmowym wytwarzały alkohol, który był następnie wchłaniany do krwioobiegu. Tamama i jego zespół nazwali schorzenie kobiety „zespół fermentacji w układzie moczowym”. Jako, że alkohol nie trafia do jej krwi, nie odczuwa ona jego skutków. Pacjentkę próbowano wyleczyć środkami przeciwgrzybicznymi, ale to się nie udało. Tamama mówi, że nie ma to znaczenia, gdyż schorzenie nie wpływa negatywnie na jej zdrowie. « powrót do artykułu
  25. Przez 20 lat naukowcy badali, jak światło obraca się wokół osi podłużnej równoległej do kierunku jego ruchu. Powstaje jednak pytanie, czy może się ono poruszać w inny sposób. Teraz, dzięki urlopowi naukowemu dwóch akademików dowiedzieliśmy się, że światło może obracać się wzdłuż osi poprzecznej, prostopadłej do kierunku jego ruchu. Może więc przypominać przemieszczającą się trąbę powietrzną. Andy Chong i Qiwen Zhan z University of Dayton postanowili z czystej ciekawości zbadać kwestię ruchu światła. Wzięliśmy urlop naukowy, by w całości skupić się na tych badaniach. Dzięki temu dokonaliśmy naszego odkrycia, mówi Chong. Uczeni przyznają, że nie wiedzieli, czego szukają i co mogą znaleźć. To była czysta ciekawość. Czy możemy zrobić to, albo zmusić światło do zachowywania się tak, dodaje profesor Zhan, który specjalizuje się w elektrooptyce oraz fotonice i jest dyrektorem UD-Fraunhofer Joint Research Center. Gdy już stwierdziliśmy, że potrafimy to zrobić [wymusić obrót światła wzdłuż osi poprzecznej – red.], powstało pytanie co dalej, dodają uczeni. Na razie nikt nie wie co dalej, a odpowiedź na to pytanie z pewnością będzie przedmiotem dalszych badań zarówno uczonych z Dayton, jak i innych grup naukowych. Trudno w tej chwili stwierdzić, w jaki sposób można nowe zjawisko wykorzystać. Być może posłuży ono np. do opracowania technologii szybszego i bezpieczniejszego przesyłania danych. Obecnie tego nie wiemy. Ale jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia badaczy, dodaje Zhan. Chong i Zhan już wiedzą, co będą badali w następnej kolejności. Najbardziej interesuje ich interakcja światła z różnymi materiałami. Chcemy lepiej zrozumieć, jak ten nowy stan światła w chodzi w interakcje z materiałami w czasie i przestrzeni, stwierdza Chong. Ze szczegółami odkrycia można zapoznać się na łamach Nature Photonics. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...