Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów ' satelita' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 28 wyników

  1. Naukowcy czekają na uruchomienie Vera C. Rubin Observatory, obserwatorium astronomicznego, którego budowa dobiega końca w Chile. Na jego potrzeby powstał najpotężniejszy aparat fotograficzny na świecie. Obserwatorium ma co trzy tygodnie wykonywać fotografie całego nieboskłonu. Jego główny program badawczy – Legacy Survey of Space and Time – zakłada utworzenie mapy Drogi Mlecznej, dokonanie spisu obiektów w Układzie Słonecznym czy zbadanie niewyjaśnionych sygnałów dobiegających z głębi wszechświata. Jednak obserwatorium może nigdy nie spełnić pokładanych w nim nadziei. Niedawno opublikowane raporty przygotowane przez zespół obserwatorium, a także amerykańskie Government Accountability Office – odpowiednik polskiej NIK – rysują przyszłość astronomii w ciemnych barwach. Konstelacje sztucznych satelitów, których panele słoneczne i anteny odbijają światło, mogą praktycznie uniemożliwić naziemne badania astronomiczne w świetle widzialnym. Niemożliwe mogą stać się badania kolizji czarnych dziur czy obserwacje asteroid bliskich Ziemi. Specjaliści ostrzegają, że mamy ostatnią możliwość, by temu zapobiec. Obecnie na orbicie okołoziemskiej znajduje się ponad 5400 satelitów. Większość z nich, umieszczona na niskich orbitach, okrąża Ziemię w ciągu około 1,5 godziny. Od czasu, gdy w 2019 roku firma SpaceX wystrzeliła swoją pierwszą grupę pojazdów i rozpoczęła budowę konstelacji Starlink, liczba sztucznych satelitów szybko rośnie, a będzie rosła jeszcze szybciej, gdyż dołączają kolejne przedsiębiorstwa. Z danych amerykańskiej Federalnej Komisji Komunikacji oraz Międzynarodowej Unii Telekomunikacji wynika, że tylko do tych dwóch organizacji wpłynęły wnioski o zezwolenie na wystrzelenie w najbliższych latach 431 713 satelitów, które będą tworzyły 16 konstelacji. Jeśli nad naszymi głowami będzie krążyło 400 000 satelitów, to będą one widoczne na każdym zdjęciu wykonanym w ramach badań astronomicznych. I nawet jeśli udałoby się automatycznie usunąć je z fotografii, to przy okazji utracona zostanie olbrzymia liczba informacji. Wyeliminowanie takich satelitów z obrazów będzie jednak bardzo trudne, między innymi dlatego, że będą się one poruszały w różny sposób i w różny sposób wyglądały w zależności od stosowanych filtrów kolorów. Eksperci, którzy pracują nad systemem wysyłającym automatyczne alerty do społeczności astronomów, gdyby Vera C. Rubin Observatory odkryło coś nowego – np. supernową – na nieboskłonie, obliczają, że konstelacje satelitów mogą doprowadzić do pojawienia się... 10 milionów fałszywych alertów na dobę. To pokazuje, jak ważne jest usuwania satelitów ze zdjęć. Nie wiadomo jednak, czy uda się uniknąć wszystkich takich fałszywych alertów, jak wiele informacji zostanie przy okazji utraconych i ile interesujących obiektów pozostanie przez to niezauważonych. Konstelacje sztucznych satelitów mogą też znacznie utrudnić obserwację asteroid bliskich Ziemi. Dotychczas było wiadomo, że najlepszym momentem do ich wyszukiwania jest zmierzch. Jednak o zmierzchu panele słoneczne satelitów będą dobrze oświetlone, zaburzając możliwość obserwacji. Problem narasta. We wrześniu ubiegłego roku firma AST SpaceMobile wystrzeliła swojego prototypowego satelitę o nazwie BlueWalker3. Gdy dwa miesiące później rozwinął on anteny o powierzchni ponad 64 metrów kwadratowych, stał się jednym z najjaśniejszych obiektów na niebie. Jaśniejszym niż 99% gwiazd widocznych gołym okiem. A to dopiero początek. AST SpaceMobile chce w najbliższych latach wystrzelić 168 jeszcze większych satelitów. Obok pytania o wpływ konstelacji satelitów na badania naukowe rodzi się też pytanie o kwestie kulturowe czy filozoficzne. Czy kilka wielkich koncernów ma prawo kontrolować to, co ludzie widzą na nocnym niebie. Czy niebo, które przez wieki wpływało na literaturę, malarstwo, filozofię może zostać de facto sprywatyzowane przez kilka przedsiębiorstw liczących na kolosalne zyski. Istnieje bowiem poważne niebezpieczeństwo, że już za kilka lat, chcąc spojrzeć w rozgwieżdżone niebo, zobaczymy na nim więcej odbijających światło słoneczne sztucznych satelitów niż gwiazd. I nie będzie miało znaczenia, w którym miejscu Ziemi będziemy mieszkali. « powrót do artykułu
  2. Jednym z powodów, dla których NASA od wielu lat wspiera rozwój prywatnego przemysłu kosmicznego jest chęć skupienia się na eksploracji dalszych części przestrzeni kosmicznej i pozostawienie w prywatnych rękach wszelkich działań na niskiej orbicie okołoziemskiej. Jednym z takich działań może być zastąpienie przez sieć Starlink starzejącej się konstelacji TDRS (Tracking and Date Relay Satellite), która zapewnia łączność z Międzynarodową Stacją Kosmiczną. NASA już ogłosiła, że w przyszłej dekadzie chce wysłać na emeryturę sześć satelitów tworzących TDRS. A teraz poinformowała o zaproszeniu do współpracy sześciu prywatnych firm, w tym amerykańskich SpaceX i Viasat, brytyjskiej Inmarsat oraz szwajcarskiej SES, które mają zaprezentować swoje pomysły na spełnienie przyszłych wymagań NASA dotyczących komunikacji w przestrzeni kosmicznej. Pierwsza konstelacja satelitów TDRS pojawiła się na orbicie w latach 80. ubiegłego wieku. Została ona pomyślana jako wsparcie dla misji wahadłowców kosmicznych. Obecna, trzecia generacja satelitów, została wystrzelona w 2017 roku. Zadaniem TDRS jest zapewnienie nieprzerwanej łączności pomiędzy pojazdem znajdującym się na orbicie planety, a naziemnymi centrami kontroli NASA. Obecne TDRS wspiera misję Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, Teleskopu Hubble'a i inne misje naukowe. Do zapewnienia ciągłej łączności konieczna jest obecność co najmniej trzech satelitów na orbicie geostacjonarnej. Znajduje się ona na wysokości 36 000 kilometrów nad Ziemią, a okres orbitalny satelitów odpowiada okresowi obrotowemu Ziemi, dzięki czemu satelity są zawieszone nad tym samym punktem planety. Obecnie TDRS składa się z sześciu działających satelitów, ale trzy z nich to satelity drugiej generacji, liczą sobie ponad 20 lat i zbliża się koniec ich pracy. W latach 80., gdy rozwijaliśmy TDRS, komercyjne firmy nie były w stanie zapewnić takiej usługi. Jednak od tamtego czasu prywatny przemysł zainwestował w dziedzinę łączności satelitarnej znacznie więcej, niż NASA. Istnieje bardzo rozbudowana infrastruktura, zarówno na orbicie jak i na Ziemi, która może dostarczyć potrzebnych nam usług, mówi Eli Naffah, menedżer w wydziale Commercial Services Project, który odpowiada za współpracę NASA z partnerami komercyjnymi. Sześć zaproszonych do współpracy firm ma trzy lata na stworzenie systemów, za pomocą których zaprezentują NASA swoje możliwości w zakresie zapewnienia łączności z pojazdem na orbicie okołoziemskiej. Naffah mówi, że może to być wyzwaniem. Dotychczas bowiem komercyjne przedsiębiorstwa zajmujące się komunikacją za pomocą satelitów zapewniały łączność dla stacjonarnych anten naziemnych lub obiektów poruszających się ze stosunkowo niewielką prędkością, jak statki czy samoloty pasażerskie. Tymczasem NASA potrzebuje łączności z obiektami znajdującymi się w przestrzeni kosmicznej, która poruszają się ze znacznymi prędkościami. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna okrąża Ziemię z prędkością 28 000 km/h. W ciągu najbliższych pięciu lat NASA ma zamiar zainwestować w projekt 278 milionów USD, a komercyjni partnerzy zainwestują w sumie 1,5 miliarda dolarów. Mamy nadzieję, że zaoszczędzimy nieco pieniędzy dzięki zakupie komercyjnych usług łączności, zrezygnowania z konieczności rozwoju i utrzymywania własnych satelitów komunikacyjnych i większym skupieniu się na badaniach naukowych i eksploracji kosmosu, dodaje Naffah. Rezygnacja z samodzielnego zapewniania łączności z obiektami na orbicie okołoziemskiej to kolejny krok w wycofywaniu się NASA z niskiej orbity okołoziemskiej. Już w tej chwili Agencja kupuje usługi transportowania astronautów i towarów od SpaceX i Northropa Grummana, a jeszcze w bieżącym roku do tej dwójki ma dołączyć Boeing. NASA oświadczyła też, że w roku 2030 wyłączy Międzynarodową Stację Kosmiczną i ma nadzieję, że od tej pory wszelkie prace na niskiej orbicie okołoziemskiej będą spoczywały na barkach prywatnych firm.   « powrót do artykułu
  3. Od dziesięcioleci astronomowie sądzą, że sąsiadujące z Drogą Mleczną galaktyki karłowate są jej satelitami, czyli zostały przechwycone przez naszą galaktykę i towarzyszą jej od miliardów lat. Teraz, dzięki danym z misji Gaia, zmierzono ruch tych galaktyk z niespotykaną wcześniej dokładnością, a uzyskane wyniki zaskoczyły ekspertów. François Hammer z Observatoire de Paris oraz grupa uczonych z innych krajów europejskich i Chin wyliczyli trasy 40 galaktyk karłowatych w pobliżu Drogi Mlecznej. Okazało się, że poruszają się one znacznie szybciej niż wielkie gwiazdy oraz gromady gwiazd krążące wokół naszej galaktyki. Prędkość tych galaktyk jest tak duża, że nie mogą znajdować się na orbitach wokół Drogi Mlecznej, gdyż gdyby tak było, interakcja z naszą galaktyką zmniejszyłaby ich energię orbitalną oraz moment pędu. W przeszłości Droga Mleczna wchłonęła wiele galaktyk karłowatych. Przed rokiem astronomowie odtworzyli jej drzewo genealogiczne, odkrywając nieznaną wcześniej – prawdopodobnie najważniejszą w jej dziejach – kolizję z Krakenem. Natomiast 8–10 miliardów lat temu taki los spotkał galaktykę Gaia-Enceladus. Do dzisiaj jesteśmy w stanie określić, które z gwiazd wchodziły w jej skład, gdyż mają one odmienne orbity i energie. Z kolei 4–5 miliardów lat temu Droga Mleczna przechwyciła galaktykę karłowatą Sagittarius i właśnie rozrywa ją na strzępy. Energia gwiazd tej galaktyki jest większa niż gwiazd Gaia-Enceladus, co wskazuje, że krócej znajdują się one pod wpływem Drogi Mlecznej. Tymczasem energia większości galaktyk karłowatych w pobliżu Drogi Mlecznej jest wciąż duża, a to oznacza, że znalazły się w naszym sąsiedztwie zaledwie w ciągu ostatnich kilku miliardów lat. Warto tutaj przypomnieć o przypadku Wielkiego Obłoku Magellana. To duża galaktyka karłowata, która jest tak blisko Drogi Mlecznej, że widać ją w postaci smugi na nocnym niebie półkuli południowej. Jeszcze przed dwiema dekadami sądzono, że Wielki Obłok jest galaktyką satelitarną. Jednak gdy zmierzono jej prędkość okazało się, że przemieszcza się zbyt szybko, by być grawitacyjnie związaną z naszą galaktyką. Okazało się, że obie galaktyki spotkały się po raz pierwszy. Teraz dowiadujemy się, że tak jest w przypadku większości galaktyk karłowatych. Rodzi się więc pytanie, czy wspomniane galaktyki karłowate nas miną czy też zostaną przechwycone i wejdą na orbitę Drogi Mlecznej? Część z nich zostanie przechwycona i stanie się satelitami, uważa Hammer. Jednak stwierdzenie, które to będą jest trudne, gdyż zależy to od masy Drogi Mlecznej, a tej naukowcy nie potrafią obecnie dokładnie określić. Tym bardziej, że na bieżąco wchłania ona materiał z sąsiednich galaktyk. Gdy galaktyka karłowata znajdzie się na orbicie Drogi Mlecznej, zwykle oznacza to dla niej wyrok śmierci. Nasza galaktyka jest duża, więc generuje gigantyczne siły pływowe oddziałujące na otoczenie. Są one tak wielkie, że potrafią rozerwać galaktykę karłowatą już przy pierwszym okrążeniu na orbicie. Oprzeć się tej niszczycielskiej sile mogą tylko te galaktyki karłowate, które w znaczącym stopniu składają się z ciemnej materii. Z tego też powodu, dopóki sądzono, że większość galaktyk karłowatych jest satelitami Drogi Mlecznej krążących wokół niej od wielu miliardów lat, uważano, że muszą one zawierać dużo ciemnej materii, skoro nie zostały jeszcze zniszczone. Teraz, gdy dowiedzieliśmy się, że nie są satelitami, okazuje się, że nie muszą zawierać ciemnej materii. Naukowcy będą więc chcieli zbadać, czy galaktyki te znajdują się w stanie równowagi, czy też właśnie są niszczone przez Drogę Mleczną. « powrót do artykułu
  4. Najnowsze odkrycie naukowców z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu dowodzi, że dotychczasowe podejście do korygowania błędów wynikających z opóźnienia wiązki laserowej w atmosferze było wadliwe.  Dlatego proponują zupełnie nowe rozwiązanie, dzięki któremu obserwacje m.in.: kształtu Ziemi, topniejących lodowców oraz zmian poziomu wód oceanicznych będą dokładniejsze. Pomiary laserowe opierają się na rejestracji różnicy czasu pomiędzy momentem wysłania impulsu laserowego na stacji a momentem powrotu tego samego impulsu po tym, gdy zostanie on odbity przez retroreflektor na satelicie lub Księżycu. Podczas pomiaru wiązka laserowa przechodzi dwukrotnie przez atmosferę ziemską, gdzie ulega ugięciu i opóźnieniu. Technologia detektorów laserowych pozwala na uzyskanie dokładności sub-milimerowych. Jednakże błędy wyznaczenia opóźnienia wiązki laserowej w atmosferze są wielokrotnie większe i stanowią główne źródło błędów w pomiarach laserowych do satelitów i Księżyca. Na czym polega nowatorstwo rozwiązania Polaków? Naukowcy z Instytutu Geodezji i Geoinformatyki Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu zaproponowali zupełnie nowe i innowacyjne podejście do korygowania opóźnienia wiązki laserowej w atmosferze. Podejście opiera się na uwzględnieniu grubości warstw atmosfery, przez które przechodzi laser. Do wyznaczenia wartości opóźnienia lasera wykorzystuje się odczyty meteorologiczne na stacji, do których wyliczana jest poprawka zależna od wysokości satelity nad horyzontem oraz od początkowej wartości opóźnienia wiązki lasera. W zaproponowanej metodzie analizuje się wszystkie pomierzone odległości na wszystkich stacjach i wylicza się dla każdej stacji poprawki, które są wprost proporcjonalne do opóźnienia wiązki lasera wynikającego z bezpośrednich pomiarów meteorologicznych i grubości atmosfery, którą musi pokonać laser. Poprawkę meteorologiczną wystarczy wyliczać raz na tydzień dla każdej stacji laserowej, dzięki czemu obliczenia pozostają stabilne nawet dla stacji z niewielką liczbą zarejestrowanych pomiarów laserowych do satelitów, a zarazem błąd wynikający z opóźnienia atmosferycznego zostaje prawie całkowicie usunięty. Metoda opracowana przez polski zespół pozwala na skuteczną eliminację od 75 do 90% błędów systematycznych w pomiarach laserowych wynikających z błędów opóźnienia atmosferycznego. Sposób redukcji błędów meteorologicznych już niedługo ma szansę stać się standardem w laserowych pomiarach odległości do satelitów zwiększając dokładność nawet historycznych obserwacji Księżyca i satelitów, dzięki swojej prostocie i uniwersalności. Pozwala również na wykrycie błędnych odczytów z barometrów, które wcześniej negatywnie wpływały na satelitarne obserwacje Ziemi i Księżyca. Przełoży się to na poprawę przyszłych oraz wcześniejszych obserwacji kształtu Ziemi, tzw. geoidy, zmiany centrum masy Ziemi i obserwacji nieregularności w ruchu obrotowym, obserwacji topniejących lodowców oraz zmian poziomu wód oceanicznych. Po co mierzymy odległości do satelitów? Dzięki pomiarom laserowym do sztucznych i naturalnego satelity Ziemi dowiedzieliśmy się, ile wynosi stała grawitacji i masa Ziemi, o ile zmienia się spłaszczenie Ziemi w czasie, możemy korygować i wyliczać poprawki pozycji satelitów Galileo i GLONASS oraz zidentyfikowaliśmy, gdzie znajduje się środek masy Ziemi i jak przemieszcza się w czasie za sprawą topniejących lodowców na Grenlandii. Pomiary laserowe do Księżyca pozwoliły odkryć, że Księżyc oddala się od Ziemi o 3,8 cm rocznie. Ponadto pozwoliły na dokładny opis wahań w ruchu Księżyca, czyli tzw. libracji oraz zrewidować pochodzenie srebrnego globu. Wrocławskie centrum obliczeniowe pomiarów laserowych Grupa badawcza kierowana przez profesora Krzysztofa Sośnicę od wielu lat zajmuje się rozwojem technik laserowych i mikrofalowych w geodezji satelitarnej, a także wyznaczaniem precyzyjnych orbit sztucznych satelitów i parametrów opisujących Ziemię. W Instytucie Geodezji i Geoinformatyki Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu od 2017 roku funkcjonuje Stowarzyszone Centrum Analiz Międzynarodowej Służby Pomiarów Laserowych do Sztucznych Satelitów i Księżyca (ang. International Laser Ranging Service, ILRS). Centrum odpowiada za monitorowanie jakości orbit satelitów Globalnych Nawigacyjnych Systemów Satelitarnych (GNSS): Galileo, GLONASS, BeiDou i QZSS z wykorzystaniem orbit opartych o obserwacje mikrofalowe i bezpośrednie pomiary laserowe. Jako jedyne na świecie, wrocławskie centrum specjalizuje się w kombinacji dwóch technik obserwacyjnych sztucznych satelitów: laserowej i mikrofalowej GNSS.  « powrót do artykułu
  5. Wrocławska firma SatRevolution umieści kolejne dwa satelity w przestrzeni okołoziemskiej. Sprzęt zostanie wystrzelony na pokładzie rakiety LauncherOne firmy Virgin Orbit. Jak przypomniano w komunikacie firmy przesłanym PAP, SatRevolution wysłała już na orbitę okołoziemską trzy własne nanosatelity – Światowid (w 2019 r.), KRAKsat (w 2019 r.) oraz AMICal Sat (w 2020 r.). Tym razem, w ramach rozbudowy konstelacji, spółka umieści na orbicie STORK-4 oraz STORK-5. Każdy z nich zawiera urządzenia optyczne pozwalające wykonać wielospektralne zdjęcia z rozdzielczością do 5 metrów. Pozyskany materiał będzie następnie przetwarzany w czasie rzeczywistym w rozwiązaniu Space Edge Zero. W kolejnych miesiącach konstelacja satelitów SatRevolution zostanie powiększona o następne cztery. Założeniem misji SatRevolution jest – jak wyjaśniono w komunikacie - dostarczanie użytecznych komercyjnie danych - stąd wybór urządzeń Space Edge Zero (SEZ), które umożliwiają przetwarzanie zebranych informacji jeszcze w satelicie, a nie dopiero na Ziemi. Dzięki temu SatRevolution będzie w stanie dostarczyć klientom przetworzone dane z obserwacji Ziemi, w sposób szybki i niedrogi. Obrazy satelitarne są pomocne przy podejmowaniu różnego typu i wagi decyzji przestrzennych. (…). Branże wykorzystujące zdjęcia satelitarne to między innymi obronność, rolnictwo, usługi komunalne czy finansowe – podała firma. Misja będzie realizowana w IV kwartale 2021 roku, a także przez cały następny rok. Teraz trwają procesy integrowania urządzeń Space Edge Zero z satelitami SatRevolution. To kolejna nasza inicjatywa podjęta we współpracy z partnerami technologicznymi. W ten sposób konsekwentnie realizujemy założenia strategiczne spółki, której jednym z głównych celów jest szybka komercjalizacja wyników badań oraz ekspansja na globalnym rynku. Pracujemy intensywnie, by w perspektywie kilku lat uzyskać status globalnego lidera pośród operatorów satelitów EO (Earth observation), co naturalnie przełoży się na wzrost przychodów spółki – podkreśla prezes SatRevolution i współzałożyciel spółki Grzegorz Zwoliński. Obrazy, które zostaną zebrane podczas trwania misji, będą miały zastosowanie w branży rolniczej oraz energetycznej w Polsce, Stanach Zjednoczonych a także w innych krajach. W tym roku SatRevolution planuje wystrzelić łącznie 14 satelitów na pokładach Virgin Orbit oraz SpaceX Falcon 9. To jeden z etapów realizacji planów firmy, zgodnie z którymi do 2026 roku na niskiej orbicie okołoziemskiej umieszczonych zostanie 1500 małych satelitów celem prowadzenia ciągłych obserwacji, a także analizy zobrazowań satelitarnych. « powrót do artykułu
  6. NASA poinformowała, że satelita OGO-1 spłonął w atmosferze Ziemi po 56 latach przebywania na orbicie okołoziemskiej. Orbiting Geophysics Observatory 1 został wystrzelony we wrześniu 1964 roku. Był pierwszym z 5 satelitów badających pole magnetyczne Ziemi w ramach misji OGO. Był też ostatnim z nich, który wszedł w ziemską atmosferę. Misja satelity zakończyła się w 1971 roku i od tamtej pory krążył bez celu wokół naszej planety. W wyniku tarcia o górne warstwy atmosfery ważący 487 kilogramów satelita coraz bardziej spowalniał, w wyniku czego zmniejszał wysokość. W końcu 29 sierpnia o godzinie 22:44 czasu polskiego wszedł w atmosferę nad Oceanem Spokojnym i w niej spłonął, nie stanowiąc zagrożenia dla ludzi. NASA dość precyzyjnie wyliczyła miejsce i moment tego wydarzenia. OGO-1 wszedł w atmosferę o około 25 minut wcześniej, niż przewidywała NASA, w wyniku czego miejsce pojawienia się w atmosferze znajdowało się o około 160 kilometrów na południowy-wschód od Tahiti. Dzięki temu NASA mogła nie tylko śledzić satelitę za pomocą radarów, ale również zebrała relacje od mieszkańców Tahiti, którzy obserwowali płonący w atmosferze pojazd. Satelity OGO były wystrzeliwane w latach 1964–1969. Wszystkie spłonęły już w atmosferze naszej planety. « powrót do artykułu
  7. Satelita Solar Orbiter przysłał właśnie fotografie z największym zbliżeniem Słońca, jakie kiedykolwiek wykonano. Widzimy na nich nawet niewielkie struktury, które naukowcy nazwali „ogniskami w lesie”. Satelita ma na pokładzie instrument skonstruowany przy pomocy Centrum Badań Kosmicznych PAN. Solar Orbiter to wspólna misja NASA i ESA. Satelita został wystrzelony 9 lutego bieżącego roku i ma przed 7–10 lat badań Słońce. Jego głównym zadaniem jest zbadanie sił napędzających wiatr Słoneczny. Na razie satelita podróżuje w kierunku wyznaczonej orbity. Usadowi się na niej dopiero za dwa lata. Gdy już to się stanie, dostarczy nam unikatowych zdjęć biegunów naszej gwiazdy. W ubiegłym miesiącu Solar Orbiter zakończył swoją pierwszą orbitę wokół Słońca i zbliżył się na odległość 77 milionów kilometrów do naszej gwiazdy. w tym czasie uruchomiono wszystkie 10 instrumentów służących do jej obserwacji. Na razie instrumenty były testowane, sprawdzano, czy prawidłowo pracują. Naukowcy nie spodziewają się żadnych odkryć na tym etapie misji. Satelita ma na pokładzie sześć urządzeń do obrazowania. Najbardziej interesujące zdjęcia nadeszły z Extreme Ultraviolet Imager (EURI). Urządzenie zarejestrowało liczne niewielkie jasne miejsca o rozmiarach od miliona do miliarda razy mniejszych od miejsc rozbłysków słonecznych. Zyskały one nazwę „ognisk w lesie”. Jak mówi główny badacz misji EUI, David Berghmans z belgijskiego Obserwatorium Królewskiego w Brukseli, są one „małymi kuzynami” rozbłysków. Te „ogniska” mogą być albo miniaturowymi wersjami rozbłysków, jakie widzimy z Ziemi, albo też mogą mieć związek z tzw. nanorozbłyskami. Coraz więcej specjalistów sądzi, że to nanoflary są odpowiedzialne za zadziwiająco wysoką temperaturę korony Słońca. Nie wiemy, dlaczego korona jest nawet 300-krotnie cieplejsza od powierzchni gwiazdy. Uczeni mają nadzieję, że Solar Orbiter rozwiąże i tę zagadkę. Jednym z najbliższych zadań satelity będzie próba zmierzenia temperatury „ognisk” za pomocą instrumentu Spectral Imaging of the Coronal Environment. Z kolei Solar and Heliospheric Imager (SoloHI) wysłał zdjęcia światła zodiakalnego. Pojawia się ono gdy światło słoneczne odbija się od cząstek pyłu. Wykonanie fotografii było ważnym testem, gdyż wykonanie zdjęć światła zodiakalnego wymagało, by instrument o bilion razy przyciemnił blask Słońca. Udany test dowiódł, że SoloHI jest gotowy do rejestrowania obrazów potrzebnych do badania wiatru słonecznego. Pozytywnie wypadły również testy pozostałych instrumentów Solar Orbitera. « powrót do artykułu
  8. Polak, profesor Artur Ekert, wykorzystał chińskiego satelitę Micius do zabezpieczenia za pomocą splątania kwantowej dystrybucji klucza szyfrującego (QKD) na rekordową odległość 1120 kilometrów. Został on przesłany pomiędzy dwoma chińskimi obserwatoriami. Ekert już w swojej pracy doktorskiej wykazał, jak wykorzystać splątanie kwantowe do zabezpieczenia informacji. Obecnie uczony specjalizuje się w przetwarzaniu informacji w systemach kwantowo-mechanicznych. Satelita Micius został wystrzelony w 2016 roku. Generuje on kwantowo splątane pary fotonów. Już w 2017 roku Micius udowodnił, że jest w stanie wysłać splątane fotony do odbiorców oddalonych od siebie o 1200 kilometrów. Teraz wiemy, że możliwe jest też wykorzystanie go do kwantowej dystrybucji klucza szyfrującego (QKD) zabezpieczonej za pomocą splątania kwantowego. Ekert i jego grupa znacząco poprawili rekord w odległości kwantowej dystrybucji klucza szyfrującego. Dotychczas udało się go przesłać na odległość 100 kilometrów za pomocą światłowodu. Światłowody są dobre na średnie odległości, jakieś 30 do 50 kilometrów. Jednak generują zbyt duży szum na dłuższych dystansach, wyjaśnia uczony. Najnowszy system komunikacji charakteryzuje odsetek błędów rzędu 4,5%. To niezwykle ważna cecha przyszłych systemów komunikacji kwantowej, gdyż jakakolwiek próba jej podsłuchania skończy się zwiększeniem odsetka błędów. Zatem niezwykle ważne jest, by znajdował się on na niskim poziomie, gdyż w ten sposób łatwo będzie wyłapać dodatkowe błędy i odkryć próbę podsłuchu. Prace Ekerta i jego chińskich kolegów to pierwszy, ale niezwykle ważny krok w kierunku bezpiecznego kwantowego internetu. Jak czytamy na łamach Nature, QKD pozwala dobrze zabezpieczyć przesyłaną informację. W laboratoriach udało się go przesłać za pomocą światłowodu na odległość 404 kilometrów, jednak w praktyce granicą jest 100 kilometrów. Co prawda odległość tę można zwiększyć, ale wymaga to zastosowania przekaźników. Te zaś stanową słabe punkty systemu. Długodystansową kwantową dystrybucję klucza można by zabezpieczyć za pomocą splątania kwantowego, jednak to wymagałoby zastosowania kwantowych przekaźników, których technologia jest dopiero w powijakach i nie nadaje się do zastosowań w praktyce. Stąd też pomysł na wykorzystanie satelity, który pozwala wysłać dane na większą odległość bez konieczności uciekania się do pomocy zaufanych stacji przekaźnikowych. Dzięki wyspecjalizowanemu satelicie oraz obserwatoriom wyposażonym w odpowiednie urządzenia udało się dokonać zabezpieczonej splątaniem kwantowej dystrybucji klucza pomiędzy ośrodkami oddalonymi od siebie w linii prostej o 1120 kilometrów. Tempo przesyłania klucza wynosiło 0,12 bita na sekundę. Prędkość nie jest oczywiście imponująca, jednak Ekert i naukowcy z Hefei, Szanghaju, Chengdu i Singapuru wykazali, że można wysyłać superbezpieczne dane na duże odległości minimalizując liczbę urządzeń, przez które one przechodzą. « powrót do artykułu
  9. Czternastego kwietnia Operational Land Imager (OLI) satelity Landsat 8 uwiecznił kwitnienie morza pozłotek kalifornijskich (zwanych też maczkami) w Antelope Valley California Poppy Reserve. A wszystko kilka mil na zachód od Centrum Badania Lotu imienia Neila A. Armstronga NASA. Naukowcy podkreślają, że zdjęcia wykonano w okolicach albo w samym szczycie kwitnienia. Pozłotki zakwitły po znaczących opadach w marcu i kwietniu. Tej wiosny w Lancaster spadło ok. 27 cm deszczu, ok. 10 cm powyżej średniej. Dodatkowe opady mogą spowodować, że kwiaty utrzymają się dłużej niż zwykle [...]. Intensywne kwitnienie maczków w Antelope Valley California Poppy Reserve przypada zazwyczaj na koniec zimy-wczesną wiosnę, czyli na okres od połowy lutego do połowy maja. Dokładny czas zależy od ilości opadów. Jak podkreślają strażnicy, w tym roku padać zaczęło z opóźnieniem. Nazwa parku nawiązuje do maczków, ale tutejsze łąki cieszą oko także innymi kwiatami, np. Castilleja exserta.   « powrót do artykułu
  10. Przechwytywanie aerodynamiczne (aerocapture) to wciąż opracowywana metoda umieszczania pojazdów na orbicie innych planet i księżyców. Technika ta pozwoliłaby umieszczać na orbitach znacznie większe ładunki niż obecnie. To zaś oznacza olbrzymie oszczędności, gdyż zamiast dwóch lub trzech misji naukowych badających np. Jowisza, można by zorganizować jedną. Ten jeden pojazd mógłby bowiem zabrać na pokład znacznie więcej instrumentów naukowych niż obecnie. Umieszczenie satelity na orbicie innej planety to niełatwe zadanie. Pędzący z olbrzymią prędkością pojazd trzeba bowiem wyhamować do odpowiedniej prędkości i umieścić go na orbicie. Najlepiej kołowej. Manewry takie wymagają zużycia olbrzymich ilości paliwa. A im pojazd cięższy, tym więcej paliwa potrzebuje. To poważny czynnik ograniczający masę sond, które obecnie wysyłamy, by badały Układ Słoneczny. Przechwytywanie aerodynamiczne to pomysł, który polega na chwilowym wejściu pojazdu w atmosferę planety. W wyniku oddziaływania z atmosferą pojazd zwalnia, a gdy osiągnie odpowiednią prędkość, opuszcza atmosferę i trafia na orbitę planety. Tego typu manewr wymagałby znacznie mniej paliwa niż obecnie używane techniki spowalniania sond kosmicznych. Już wcześniejsze wyliczenia dla ośmiu potencjalnych misji planetarnych, w których dokonano bezpośredniego porównania pomiędzy przechwytywaniem aerodynamicznym a innymi zaawansowanymi technikami, takimi jak hamowanie atmosferyczne, wykorzystanie energii chemicznej lub słonecznej elektrycznej do spowolnienia pojazdu, wykazały jak olbrzymie korzyści niesie ze sobą nowa technika. Porównanie wykazało, że przechwytywanie atmosferyczne umożliwia umieszczenie pojazdu na orbicie eliptycznej wokół Neptuna i na orbitach kołowych Jowisza i Saturna. Ponadto w przypadku pięciu innych misji pozwala na umieszczenie na orbicie ładunku o znacznie większej masie bez zwiększania kosztów misji. I tak pojazd na orbicie kołowej wokół Wenus mógłby mieć o 79% większą masę, niż gdy do wyhamowania użyje się innych technik. Jeśli byśmy chcieli umieścić ten pojazd na orbicie eliptycznej, to jego masa mogłaby być o 43% większa. Dla orbity kołowej Marsa możemy zwiększyć masę pojazdu o 15%, dla orbity kołowej wokół Tytana jego masa może być większa o 280%, a jeśli chcielibyśmy wysłać sondę na orbitę eliptyczną Urana, to może on mieć masę o 218% większa, niż w przypadku innych technik. Dotychczasowe badania wykazały też, że na przykład wykorzystanie przechwytywania atmosferycznego dla misji na Neptuna wymaga budowy pojazdu o doskonałości aerodynamicznej między 0,6 a 0,8. Obecnie stosowane nosy pojazdów wchodzących w atmosferę innych planet mają doskonałość aerodynamiczną rzędu około 0,25. Badania sprzed kilkunastu lat dowiodły, że w takim przypadku wykorzystanie przechwytywania atmosferycznego wymagałoby stosowania olbrzymich osłon termicznych na niemal całym pojeździe, a i tak pojazd uległby zniszczeniu. Najnowsze osłony termiczne również nie zdałyby egzaminu. Zespół Roberta Mosesa z Langley Research Center informuje, że właśnie rozwiązał zarówno problem doskonałości aerodynamicznej jak i osłon termicznych. Naukowcy proponują umieszczenie w pojeździe magnesów. Pole magnetyczne tych, znajdujących się blisko czubka nosa pojazdu znacząco odsunie miejsce powstawania fali uderzeniowej, znacząco zmniejszając przepływ ciepła, dzięki czemu nie trzeba będzie stosować olbrzymich osłon termicznych. Z kolei magnesy umieszczone na bokach nosa zwiększą siłę nośną, a przez to i doskonałość aerodynamiczną. Moses twierdzi, że taki system można wykorzystać nie tylko do umieszczania pojazdów na orbicie, ale również i w pojazdach, które mają lądować. Dzięki temu zaś misja załogowa mogłaby dotrzeć do Marsa w ciągu 39 dni, a nie – jak się obecnie prognozuje – w ciągu 100 lub więcej dni. « powrót do artykułu
  11. BAE Systems wyprodukowało bezzałogowy ultralekki samolot (UAV), który może konkurować z satelitami czy dronami. PHASA-35 (Persistent High-Altitude Solar Aircraft) może pochwalić się skrzydłami o rozpiętości 35 metrów, a więc dorównującej rozpiętości skrzydeł Boeinga, ale waży przy tym 150 kg, w tym 15 kg stanowi ładunek. Samolot został po raz pierwszy oblatany 10 lutego na poligonie australijskich sił powietrznych Woomera. Latał przez nieco mniej niż godzinę. To jednak wystarczyło do przetestowania jego aerodynamiki, autopilota i manewrowości. Wcześniej testowaliśmy te elementy na mniejszych modelach samolotu, więc większość problemów już poprawiliśmy,mówi Phil Varty z BAE Systems. Prototyp pokryty jest ogniwami fotowoltaicznymi firmy MicroLink Devices. Ich producent twierdzi, że skuteczność konwersji paneli sięga 31%. Na potrzeby testu tylko część skrzydeł pokryliśmy panelami. Urządzenia te o grubości kartki papieru generowały 4 kW. W ostatecznej wersji samolotu panele umieścimy na całej powierzchni skrzydeł i dostarczą one 12 kW, zapewnia Varty. Energia słoneczna napędza dwa silniki elektryczne i zasila zestaw ponad 400 akumulatorów, które pozwalają samolotowi na lot w nocy. Jak mówi Varty, akumulatory – w przeciwieństwie do paneli słonecznych – nie są ostatnim krzykiem techniki. Firma postawiła na znane, niezbyt wydajne i tanie rozwiązanie, podobne do tego, jakie możemy spotkać w smartfonach. Chodzi o to, żeby łatwo można było wymienić akumulatory na nowe, gdy pojawi się lepsza sprawdzona wersja. Przedstawiciele BAE Systems zauważają też, że pomimo tego, iż test samolotu był prowadzony latem w Australii, to pojazd zaprojektowano tak, by mógł latać podczas najmniej sprzyjającej pory roku – przesilenia zimowego. Dlatego też PHASA-35 może potencjalnie pozostawać w powietrzu nieprzerwanie przez cały rok. Będzie latał w stratosferze na wysokości około 20 kilometrów. Tam jest niewiele wiatru, nie chmur i turbulencji, mówi Varty. Samolot może być sterowany z Ziemi. Jest też wyposażony w autopilota, któremu można wgrać wcześniej przygotowaną trasę. Urządzenie może pozostawać w określonym punkcie lub wykonywać złożone manewry. Można go wyposażyć w aparaty fotograficzne, czujniki i różnego rodzaju urządzenia śledzące. Dlatego też PHASA-35 w wielu zastosowaniach może zastąpić drony czy satelity. Najlepsze wojskowe drony mogą pozostawać w powietrzu maksymalnie przez 3 doby. Z kolei satelity muszą utrzymać prędkość co najmniej 7 km/s, by pozostać na wyznaczonej orbicie. Samolot BAE Systems będzie mógł bez przerwy monitorować określone miejsce, a dzięki temu, że znajduje się niżej nad Ziemią, dostarczy dokładniejszych obrazów. Jednak jego przydatność i czas pozostawania w powietrzu będą w dużej mierze zależały od masy ładunku. Osobną kwestią jest odporność na awarie przez cały rok. « powrót do artykułu
  12. Northrop Grumman i Intelsat poinformowały o pierwszym w historii udanym połączeniu się dwóch satelitów przebywających w przestrzeni kosmicznej. Na wysokości 36 000 kilometrów nad naszymi głowami Mission Extension Vehicle (MEV-1) produkcji Notrhropa Gummana połączył się z 19-letnim satelitą Intelsat 901 i dał mu drugie życie. Na Intelsat 901 wyczerpywało się paliwo, został więc w ubiegłym roku wysłany na orbitę cmentarną i stał się bezużyteczny. Dzięki połączeniu z MEV-1 będzie pracował jeszcze przez 5 lat. Co interesujące, Intelsat 901 nie był zaprojektowany do przeprowadzania podobnych operacji i nie budowano go z myślą, że będzie można przedłużyć czas jego pracy. Udana operacje jest więc tym większym osiągnięciem i zapowiada ona nadejście nowej epoki w wykorzystaniu satelitów. Za miesiąc lub dwa połączone MEV-1 i Intelsat 901 trafią na orbitę roboczą i Intelsat 901 ponownie zacznie pracować. Za pięć lat Intelsat ponownie zostanie wysłany na orbitę cmentarną, a MEV-1 podleci do innego satelity w potrzebie. Przedstawiciele obu firm odmówili poinformowania o kosztach całej operacji. Jednak dyrektor Intelsat, Stephen Spengler, zapewnił, że zdecydowały właśnie względy ekonomiczne. Firmie opłacało się przedłużyć pracę satelity na kolejnych 5 lat. Northrop Grumman przewiduje, że usługi tankowania satelitów i ich naprawiania w przestrzeni kosmicznej rozpowszechnią się w ciągu najbliższych 5–10 lat. Firma planuje wystrzelenie kolejnego satelity ratunkowego jeszcze w bieżącym roku. « powrót do artykułu
  13. Starlink, konstelacja satelitów budowana przez firmę SpaceX, po raz kolejny zakłóciła badania naukowe. Stało się to kilka dni po tym, jak na niską orbitę okołoziemską trafił drugi zestaw satelitów, zwiększając ich liczbę do 120. Już po wystrzeleniu pierwszych 60 satelitów naukowcy zauważyli, że są one niezwykle jasne i wyrazili obawę, że realizacja planów SpaceX zakłóci badania astronomiczne. Obecnie na orbicie pracuje mniej niż 5000 satelitów. Tylko część z nich to satelity komunikacyjne, które odbierają i wysyłają sygnały. Konstelacja Starlink ma składać się z 12 000 satelitów, a SpaceX nie jest jedyną firmą, która chce budować takie wielkie konstelacje. Naukowcy zajmujący się badaniem przestrzeni kosmicznej obawiają się, że tysiące nowych satelitów zakłócą badania. Elon Musk zapewniał, że nie będą one miały wpływu na astronomię. Nie wyjaśnił jednak, jakim cudem tysiące satelitów krążących nad naszymi głowami pozostanie bez wpływu na badania naukowe. Pomysł Muska po raz kolejny sprawia problemy. We wrześniu Europejska Agencja Kosmiczna poinformowała, że musiała przesunąć jednego ze swoich satelitów naukowych, by uniknąć zderzenia z satelitą Starlink. Teraz dowiadujemy się, że przed dwoma dniami satelity SpaceX zakłóciły badania naukowe, a konkretnie pracę Dark Energy Camera (DECam) znajdującej się w Cerro Tololo Inter-American Observatory w północnym Chile. Jestem w szoku. Badania DECam zostały poważnie zakłócone przez 19 satelitów Starlink. Ich przelot w polu widzenia aparatu trwał ponad 5 minut, mówi Clara Martinez-Vazquez. Naukowcy opublikowali zdjęcie, na którym widać zakłócenia spowodowane przez satelity. W tym czasie prowadzone były obserwacje w ramach DECam Local Volume Exploration Survey, których zadaniem jest zobrazowanie całego południowego nieba w poszukiwaniu galaktyk zdominowanych przez ciemną materię. Zaledwie 20 kilometrów od Cerro Tololo Inter-American Observatory budowane jest Large Synoptic Survey Telescope, olbrzymie obserwatorium, któego zadaniem będzie obserwacja asteroid bliskich Ziemi, badanie supernowych i ciemenj materii. W czerwcu ukazał się dokuemnt, któego autorzy stwierdzili, że Starlink może zakłócić obserwacje. Federalna Komisja Komunikacji (FCC) wydała SpaceX zgodę na wystrzelenie 12 000 satelitów Starlink, których celem jest zapewnienie dostępu do internetu na całym świecie. W ubiegłym miesiącu SpaceX opublikowała dokument, z którego wynika, że chce w przyszłości wystrzelić 30 000 kolejnych satelitów. SpaceX zapewnia, że pomaluje swoje satelity na czarno, by nie wpływały one na obserwacje astronomiczne i odpowiednio dostosuje ich orbity. « powrót do artykułu
  14. W ciągu najbliższych tygodni prawdopodobnie dojdzie do eksplozji satelity Spaceway-1. Zbudowane przez Boeinga i zarządzane przez firmę DirecTV urządzenie uległo awarii. Istnieje ryzyko jego eksplozji, zatem rząd USA zezwolił operatorowi satelity na przesunięcie go na orbitę cmentarną przed zaplanowanym terminem. W ten sposób operatorzy Spacewaya-1 chcą uniknąć ryzyka uszkodzenia innych satelitów znajdujących się na orbicie roboczej. Spaceway-1 od 2005 roku znajduje się na orbicie geostacjonarnej na wysokości 35 400 kilometrów nad Ziemią. Początkowo przekazywał sygnał telewizyjny w formacie HD, później został przemianowany na satelitę zapasowego. Obecnie nie nadaje żadnego sygnału. Jak czytamy w dokumentach złożonych właśnie przez DirecTV do Federalnej Komisji Komunikacji, przed kilkoma tygodniami doszło do poważnej anomalii, w wyniku której w akumulatorach satelity wykryto nienaprawialne uszkodzenie termiczne. Na razie satelita pracuje dzięki panelom słonecznym i nie musi wykorzystywać akumulatorów. Jednak od 25 lutego jego orbita będzie przebiegała w cieniu Ziemi i wówczas aktywowane zostaną akumulatory. Specjaliści obawiają się, że po uruchomieniu mogą one eksplodować, co narazi na niebezpieczeństwo znajdujące się w pobliżu satelity. Stąd wniosek o przesunięcie Spacewaya-1 na orbitę cmentarną. Orbita cmentarna znajduje się 300 kilometrów nad orbitą geostacjonarną. Umieszcza się tam zużyte satelity, ale jest to zwykle proces trwający nawet wiele miesięcy. Przepisy mówią, że najpierw satelita taki musi wypuścić pozostałe paliwo. W przypadku Spaceway-1 nie ma już na to czasu. Dlatego też FCC musiała wydać nie tylko zgodę na wcześniejsze umieszczenie satelity na orbicie cmentarnej, ale również zgodę na pominięcie zasady pozbycia się paliwa. « powrót do artykułu
  15. Japoński satelita Tsubame trafił do Księgi Rekordów Guinnessa jako satelita obserwacyjny na najniższej orbicie okołoziemskiej, poinformowała Japońska Agencja Kosmiczna (JAXA). Pomiędzy 23 a 30 września bieżącego roku Tsubame znajdował się na orbicie położonej zaledwie 167,4 kilometra nad powierzchnią planety. Zwykle satelity obserwacyjne znajduje się na wysokości 600–800 kilometrów. Umieszczenie Tsubame na tak niskiej orbicie było częścią testów prowadzonych od grudnia 2017 do października 2019 roku. Utrzymanie tak niskiej orbity było możliwe dzięki systemowi silników jonowych i silników odrzutowych opracowanych przez JAXA. Pomimo przyciągania ziemskiego i tarcia atmosferycznego satelita przez tydzień mógł wykonywać zdjęcia w wysokiej rozdzielczości. Jako, że utrzymanie tak niskiej orbity wymaga dużych ilości paliwa, do pracy zaprzęgnięto silniki jonowe, które zużywają go 10-krotnie mniej niż silniki odrzutowe. Umieszczenie satelity na niskiej orbicie pozwala na wykonanie bardziej szczegółowych fotografii, jednak utrzymanie orbity poniżej 300 kilometrów jest bardzo trudne. Jak poinformowała JAXA, Tsubame był narażony na 1000-krotnie większy opór ze strony atmosfery i skoncentrowanego atmosferycznego tlenu niż satelita umieszczony na standardowej wysokości. Agencja stwierdziła również, że materiały opracowane przez nią na potrzeby misji Tsubame wytrzymały oddziaływanie zwiększonych ilości tlenu przez długi czas. Zamierzamy wykorzystać zdobyte doświadczenie na potrzeby rozwoju nauki i technologii, w tym technologii satelitarnych, powiedział Masanori Sasaki, menedżer odpowiedzialny za projekt testów na bardzo niskich orbitach. W kwietniu Tsubame osiągnął orbitę na wysokości 271,5 kilometra i był stopniowo obniżany aż do rekordowo niskiej orbity. Po zakończeniu misji spłonął w atmosferze 1 października. « powrót do artykułu
  16. CHEOPS, pierwszy europejski satelita, którego wyłączonym celem jest badanie planet pozasłonecznych, wystartował przed trzema godzinami z kosmodromu Kourou w Gujanie Francuskiej. W przeciwieństwie do innych tego typu misji CHEOPS (Characterising Exoplanet Satellite) nie będzie szukał nowych planet, ale badał te już znalezione. Zadaniem CHEOPSA będzie scharakteryzowanie planet wielkości od Neptuna do Ziemi. 1. Satelita będzie rejestrował przejścia planet na tle tych gwiazd, o których wiemy, że posiadają układ planetarny. Stosunek sygnału do szumu rejestrowany przez CHEOPSa będzie wynosił 5:1 dla planet wielkości Ziemi o okresie obiegu 50 dni krążących wokół żółtych karłów typu GV (to gwiazdy typu Słońca) o obserwowanej jasności gwiazdowej jaśniejszej od 9. Taki stosunek sygnału do szumu dla tych gwiazd jest wystarczający, by stwierdzić, czy planeta posiada znaczącą atmosferę. CHEOPS powinien więc znaleźć najbardziej obiecujące obiekty badań dla urządzeń wyposażonych w spektroskopy, takich jak Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba. 2. Urządzenie ma dostarczyć precyzyjnych pomiarów średnicy gorących Neptunów krążących wokół gwiazd o magnitudo większym niż 12 i poszukać powiązanych z nimi mniejszych planet. W tym przypadku będą badane pomarańczowe karły (typ K) oraz czerwone karły (typ M). Tutaj czułość CHEOPSA jest większa, a stosunek sygnału do szumu wynosi 30:1, dzięki czemu satelita uściśli pomiary dotyczące rozmiarów planet, a margines błędu nie przekroczy 10%. To pozwoli lepiej opisać strukturę fizyczną gorących Neptunów. Ponadto naukowcy są niemal pewni, że CHEOPS wykryje wokół wspomnianych gwiazd mniejsze planety, których dotychczas nie znamy. Z wcześniejszych obserwacji Teleskopu Keplera wynika bowiem, że około 1/3 gorących Neptunów ma mniejszych towarzyszy. CHEOPS idealnie nadaje się do ich zarejestrowania. 3. Ostatnim zadaniem CHEOPSa będzie zbadanie modulacji fazy docierających sygnałów związanej z różnicą temperatur pomiędzy dzienną a nocną stroną planety. Badanie takie pozwoli określić przepływy energii w atmosferze. CHEOPS nie jest jedynym urządzeniem, którego misja rozpoczęła się wraz z dzisiejszym startem z Kourou. Na pokładzie rakiety znajdował się też satelita OPS-SAT, w którego tworzeniu udział miała polska firma Creotech Instruments. To niewielkie, ważące 6 kilogramów urządzenie ma na swoim pokładzie komputer 10-krotnie potężniejszy niż jakikolwiek inny satelita Europejskiej Agencji Kosmicznej. OPS-SAT będzie służył jako laboratorium do testowania pokładowych systemów satelitarnych i technik kontroli misji. Misja jest wyjątkowa, ponieważ jest odpowiedzią na rzeczywistą potrzebę przemysłu kosmicznego, który z jednej strony musi doskonalić swoje procedury i podnosić efektywność misji, a z drugiej, z uwagi na koszty produkcji satelitów i wyniesienia ich na orbitę, nie może ryzykować niepowodzeniem misji przez oparcie ich na eksperymentalnych, nieprzetestowanych w warunkach kosmicznych rozwiązaniach – stwierdził Jacek Kosiec, Prezes Creotech Instruments S.A., spółki która wraz z polskimi partnerami: Centrum Badań Kosmicznych PAN i firmą GMV Polska, odpowiadała za około 1/3 prac projektowych. « powrót do artykułu
  17. Potężna burza geomagnetyczna, która spowoduje wyłączenia prądu, awarie satelitów i urządzeń elektrycznych jest nie do uniknięcia. Prawdopodobnie tego typu wydarzenia mają miejsce częściej, niż nam się wydaje i, bazując na najnowszych badaniach, można przypuszczać, że takiego uderzenia ze strony Słońca możemy spodziewać się prawdopodobnie w ciągu najbliższych 100 lat. Nikt nie jest jednak w stanie powiedzieć, czy nastąpi ono w następnej dekadzie czy w następnym wieku. Jako, że w coraz większym stopniu jesteśmy uzależnieni od technologii, burze gaomagnetyczne – związane z aktywnością Słońca – są coraz groźniejsze dla naszej cywilizacji. Już przed 10 laty informowaliśmy o raporcie NASA i Narodowej Akademii Nauk opisującym katastrofalne skutki, jakie mogłaby przynieść burza geomagnetyczna, czyli gwałtowna zmiana pola magnetycznego Ziemi spowodowana koronalnymi wyrzutami masy na Słońcu. Autorzy raportu szacują, że same tylko Stany Zjednoczone poniosłyby w ciągu pierwszego roku straty rzędu 2 bilionów dolarów. Przywrócenie stanu sprzed katastrofy potrwałoby 4-10 lat. Mało prawdopodobne, by nawet tak potężne państwo było w stanie całkowicie się z niej podnieść, informowaliśmy. Dotychczas najsilniejszą znaną nam burzą geomagnetyczną była ta z września 1859 roku, kiedy to zorza polarna była widoczna na Karaibach, doszło do awarii sieci telegraficznych i pożarów. Sądzono jednak, że tak silne wydarzenia mają miejsce raz na 500 lat. Okazuje się jednak, że zdarzają się znacznie częściej. Jeffrey Love i jego koledzy ze Służby Geologicznej Stanów Zjednoczonych informują na łamach Space Weather o wynikach analizy, jakiej poddali New York Railroad Storm, burzę magnetyczną z 1921 roku. Tego typu wydarzenia ocenia się według skali Dst (disturbance short time). To skala oceny uśrednionej aktywności pola magnetycznego Ziemi. Jeśli ulega ono osłabieniu, a tak się dzieje przy koronalnych wyrzutach masy ze Słońca, pojawiają się na niej wartości ujemne. Wartość bazowa Dst Ziemi wynosi około -20 nanotesli (nT). Wartości poniżej -250 nT są uznawane za superburzę. Naukowcy dysponują bardzo ograniczonym zestawem danych dotyczących burzy z 1859 roku i na tej podstawie uznają, że w tym czasie Dst wynosiło pomiędzy -850 a -1050 nT. Tymczasem, jak wynika z badań Love'a i jego zespołu, Dst podczas burzy z 1921 roku wynosiło około -907 nT. Burza z roku 1921 mogła być bardziej intensywna niż ta z roku 1859. Zanim przeprowadziliśmy badania wiedziano, że było to gwałtowne zjawisko, jednak nie wiedziano, do jakiego stopnia. Pomiary historycznych burz geomagnetycznych nie są proste. Obecnie dysponujemy całym szeregiem instrumentów monitorujących, jednak nasza wiedza od wydarzeniach sprzed roku 1957, kiedy to pojawił się indeks Dst, jest bardzo uboga, a dane opierają się na informacjach z różnych magnetometrów rozmieszczonych na całym świecie. Przed badaniami Love'a cała nasza wiedza o burzy z 1921 roku była oparta na danych z jednego obserwatorium na Samoa. Jednak autorom najnowszej analizy udało się dotrzeć do notatek wykonanych przez specjalistów z Australii, Hiszpanii i Brazylii. Dzięki temu mogli ocenić intensywność tego wydarzenia bardziej precyzyjnie niż wcześniej. Ich wyliczenia są też bardziej precyzyjne niż te, dotyczące burzy z 1859 roku, które opierają się na daych z jednego magnetometru w Indiach. Burza z 1921 roku została nazwana New York Railroad Storm od pożaru kolejowej wieży kontrolnej w Nowym Jorku, który wówczas wybuchł. Obecnie wiemy, że dowody na związek pomiędzy burzą, a tym pożarem są słabe. Jednak wiemy również, że tego samego dnia wybuchły też trzy inne wielkie pożary, które dotychczas przeoczono. Do jednego z nich doszło w wyniku pojawienia się silnych prądów indukcyjnych w telegrafach na stacji kolejowej w Brewster w stanie Nowy Jork. Stacja całkowicie spłonęła. Drugi z pożarów zniszczył centralę telefoniczną w Karlstad w Szwecji, a trzeci wybuchł w Ontario. Wiemy też, że burza ta przebiegła dwuetapowo. W Karlstad operatorzy centrali najpierw informowali o awarii i dymie. A gdy dym się rozwiał, nastąpił nagły pożar okablowania. Autorzy najnowszych badań dotarli tez do zapisków wskazujących, że zorzę polarną obserwowano wówczas na Samoa, w Arizonie i w pobliżu Paryża, a do awarii sieci telegraficznych i telefonicznych doszło w Wielkiej Brytanii, Nowej Zelandii, Danii, Japonii, Brazylii i Kanadzie. Wszystko zaś wskazuje na to, że mieliśmy do czynienia z wydarzeniem o średniej intensywności, które w ciągu kilku godzin znacznie się wzmocniło, powodując liczne problemy. Gdyby taka burza jak w 1921 roku miała miejsce dzisiaj, doszłoby to zakłócenia pracy wielu systemów. Doświadczylibyśmy wyłączeń prądu, awarii sieci telekomunikacyjnych, być może utraty niektórych satelitów. Nie twierdzę, że byłby to koniec świata, ale doszłoby do zniszczeń na wielką skalę, stwierdza Love. « powrót do artykułu
  18. Europejska Agencja Kosmiczna poinformowała, że musiała przesunąć jednego ze swoich satelitów, by uniknąć zderzenia z satelitą Starlink firmy SpaceX. Jak poinformowano na Twitterze, konieczne było wykonanie manewru unikania kolizji, by zapobiec zderzeniu satelitą należącym do megakonstelacji Starlink. ESA musiała uruchomić silniki manewrowe satelity Aeolus i wprowadzić go na większą wysokość, by mógł on przelecieć nad jednym ze Starlinków. Aeolus to satelita naukowy wystrzelony w sierpniu 2018 roku. Jego głównym zadaniem jest poprawa jakości prognoz meteorologicznych. ESA informuje, że bardzo rzadko zdarza się konieczność przemieszczania satelitów, by uniknęły one zderzenia z innymi satelitami. Znacznie częściej zdarza się konieczność manewrowania, by uniknąć kosmicznych śmieci. Orbita Aeolusa znajduje się niżej niż orbity satelitów konstelacji Starlink, jednak Starlink 44 znalazł się na kursie kolizyjnym z Aeolusem, gdyż SpaceX ćwiczyło techniki dezorbitacji satelity. Konstelacja Starlink to zespół satelitów komunikacyjnych firmy SpaceX. Firma Muska chce za ich pomocą zapewnić łączność sateliterną na całym świecie. Konstelacja ma zostać uruchomiona, gdy na orbicie znajdzie się 800 satelitów Starlink. Docelowo zaś ma być ich 12 000. Plany SpaceX i podobne zamiary innych firm, które łącznie chcą na orbicie okołoziemskiej umieścić dziesiątki tysięcy satelitów, niepokoją naukowców. Obawiają się oni, że tak olbrzymia liczba satelitów, przede wszystkim zaś satelitów komunikacyjnych, ciągle wysyłających i odbierających sygnały, utrudni lub wręcz uniemożliwi prowadzenie wilu badań. "Ostatnie postępy radioastronomii, takie jak stworzenie pierwszego obrazu czarnej dziury były możliwe tylko dzięki temu, że nieboskłon jest wolny od interferencji sztucznych sygnałów radiowych" – oświadczyła Międzynarodowa Unia Astronomiczna. Oczywiście właściciele firm, tacy jak Elon Musk, chcących robić biznes na satelitach, twierdzą, że nie będą one w żaden sposób zakłócały badań naukowych. Nie wyjaśniają jednak, jak tysiące takich obiektów miałyby pozostać bez wpływu na astronomię. Jak zresztą widzimy, obawy naukowców były jak najbardziej uzasadnione. W przyszłości jednak ręczne unikanie kolizji może nie wystarczyć. Dlatego też ESA pracuje nad zautomatyzowanym systemem, który pozwoli na uchronienie satelitów przed zderzeniami. Agencja musi się pospieszyć, gdyż dziesiątki tysięcy nowych satelitów może trafić na orbity już w ciągu najbliższych 5–7 lat. « powrót do artykułu
  19. Eksperymentalny żaglowiec kosmiczny rozwinął żagle i zaczął zbierać energię Słońca, która ma go napędzać podczas podróży w przestrzeni kosmicznej. LightSail 2 to dzieło The Planetary Society. Pojazd został wystrzelony 25 czerwca na pokładzie rakiety Falcon Heavy firmy SpaceX. Właśnie otworzył niewielkie przedziały i rozwinął żagle. Każdy z nich ma grubość 4,5 mikrometra, a łączna powierzchnia żagli wynosi 32 metry kwadratowe. Gdy fotony ze Słońca trafiają na żagiel, odbijają się od niego, przekazując mu niewielką ilość energii, która popycha pojazd. Siła oddziałująca na żagiel jest niewielka, jedna z czasem pęd będzie się dodawał i zacznie przyspieszać pojazd. Poprzednikiem obecnego żaglowca był LightSail 1. Rozwinął on żagle w 2015 roku, jednak przed spłonięciem w atmosferze nie wykonał żadnych kontrolowanych manewrów. Teraz ma się to zmienić. LightSail 2 został umieszczony na wyższej orbicie, zatem atmosfera mniej na niego oddziałuje. Ma krążyć nad Ziemią nawet przez rok. W przyszłości żagle mogą okazać się dobrym napędem dla niewielkich satelitów przemierzających Układ Słoneczny. Nie wymagają one wielkich ilości paliwa, jakie trzeba umieszczać na pokładach tradycyjnych satelitów. Mimo, że żaglowce słoneczne mają niewielkie przyspieszenie to, teoretycznie, z czasem powinny rozpędzać się do imponujących prędkości. Żagle kosmiczne nie muszą być też napędzane przez Słońce. Pojawiły się propozycje napędzania ich za pomocą promieni laserowych. Dzięki temu pojazdy przyspieszałyby znacznie szybciej, być może na tyle szybko, że udałoby się je wysłać w podróż pomiędzy gwiazdami. « powrót do artykułu
  20. Nie tylko przemysł motoryzacyjny poszukuje paliw mniej zanieczyszczających środowisko. Paliwami takimi jest również zainteresowany przemysł kosmiczny. W ubiegłym tygodniu firma Ball Aerospace oficjalnie rozpoczęła prace w ramach zleconej przez NASA Green Propellant Infusion Mission (GPIM), w ramach której testuje nietoksyczne wysoce wydajne paliwo. Sama misja wystartowała 25 czerwca na pokładzie rakieto Falcon Heavy firmy SpaceX. Dzięki nowemu paliwu, które ma zastąpić silnie toksyczną żrącą i łatwopalną hydrazynę, tankowanie rakiet stanie się bezpieczniejsze, tańsze i bardziej wydajne. Pozwoli na znaczne skrócenie wszelkich prac wykonywanych przed startem, a to przełoży się na zmniejszenie kosztów wystrzeliwania satelitów. Same zaś satelity będą prostsze, a ich obsługa łatwiejsza. Co więcej, pojawienie się bezpiecznego paliwa pozwoli na budowanie portów kosmicznych w wielu miejscach. Ball Aerospace zaprojektowała i wybudowała na zlecenie NASA niewielkiego satelitę o nazwie Ball Configurable Platform (BCP). Za jego pomocą zostaną przetestowane praktyczne aspekty wykorzystania nowego paliwa. Jest nim azotan hydroksyloamonu (HAN). Mieszanka o nazwie AF-M315E została opracowana przez Laboratorium Badawcze Sił Powietrznych. AF-M315E zwiększy ogólną wydajność pojazdów. Ma większą gęstość niż hydrazyna, co oznaczy, że w można przechować jej więcej w zbiorniku o tej samej pojemności. Ponadto charakteryzuje się wyższym impulsem właściwym, więc zapewnia większy impuls na tę samą masę zużytego paliwa, ma też niższą temperaturę zamarzania, a to oznacza, że trzeba zużyć mniej energii do utrzymania odpowiedniej temperatury paliwa, oświadczyła NASA. Testy w ramach projektu GPIM będą prowadzone przez 13 miesięcy. W tym czasie zostaną sprawdzone m.in. podsystemy napędu, wydajność paliwa, wydajność silnika sterującego czy systemy kontroli wysokości. « powrót do artykułu
  21. W środę (3.07.2019) na orbitę ziemską trafił KRAKsat, sztuczny satelita skonstruowany przez grupę studentów z dwóch krakowskich uczelni - Akademii Górniczo-Hutniczej i Uniwersytetu Jagiellońskiego - oraz wrocławską firmę SatRevolution. Jaki cel przyświecał żakom pracującym dniami i nocami nad niewielkim stalowym pudełkiem i do czego może nas doprowadzić ta misja? KRAKsat nie ma imponujących rozmiarów – jego boki nie przekraczają 10 centymetrów i jest niewiele cięższy od standardowego sklepowego litra mleka. Jest to satelita typu CubeSat w standardzie 1U, które najczęściej są wystrzeliwane jako dodatkowy ładunek rakiety, często dostarczający zapasy na stacje kosmiczne. Jakie zadanie ma ten niepozorny niewielki klocek? Jego celem jest sprawdzenie jak ferrofluid radzi sobie z rolą bycia kołem zamachowym. Brzmi nieco enigmatycznie? A więc od początku. Zjeżona woda Aby zrozumieć sedno i innowacyjność eksperymentu, należy zacząć od inteligentnej cieczy magnetycznej, najczęściej nazywanej ferrofluidem. Czym różni się od typowego płynu w klasycznych warunkach pokojowych? Oczywiście tym, że jest namagnesowany. A w jaki sposób można namagnesować ciecz? Do wody lub rozpuszczalnika organicznego wprowadza się mikroskopijne (10 nm) cząsteczki magnetytu, czyli minerału wykazującego silne właściwości magnetyczne. Aby zachować odpowiedni poziom jego rozproszenia i uniknąć sytuacji, w której drobiny łączą się ze sobą w większe fragmenty, niezbędny jest dodatek tzw. surfaktanta, czyli związku powierzchniowo-czynnego. Po wprowadzeniu do cieczy może on "zrobić" z niej emulsję, a więc stabilny układ dwóch wymieszanych substancji, które w naturze ze sobą nie "współgrają" (np. tłuszcze i woda). Z chwilą, gdy ferrofluid trafia w silne pole magnetyczne, drobinki magnetytu zawieszone w cieczy rozpoczynają przemieszczanie się, w rezultacie doprowadzając go do polaryzacji, zmieniającej objętość i kształt płynu, który zaczyna przypominać jeża. Magnetyczny obwarzanek W jaki sposób studenci chcieli wykorzystać tę nietypową substancję? Otóż, ich zamiarem było stworzenie z niej koła zamachowego. Aby tego dokonać, skonstruowali torus, czyli pustą w środku obręcz, do której wprowadzony został ferrofluid w pozornie niewielkiej ilości 12 mililitrów. Otaczając go ośmioma elektromagnesami, wprawili ciecz w ruch wirowy, którego głównym zadaniem miało być właśnie napędzanie obrotu satelity. Brzmi trywialnie? Sęk w tym, że wcale nie łatwo jest stworzyć takiego "kosmicznego obwarzanka". Musi być on zbudowany z właściwego materiału. Ferrofluidem trzeba też odpowiednio pokierować, skomunikować ze sobą wszystkie czujniki, zapewnić stosowne oprogramowanie, zaprojektować precyzyjny układ sterujący zasilaniem elektromagnesów i poukładać wszystkie elementy w spójną całość. A na koniec, obudować w taki sposób, aby to wszystko oparło się niewdzięcznym warunkom zastanym w kosmosie. Po co to całe zamieszanie? Do tej pory nanosatelity sterowane były na układach wykorzystujących mechaniczne koła zamachowe. Dla KRAKsatu najważniejszym zadaniem jest przetestowanie, czy to zaprojektowane przez krakowskich studentów, wykorzystujące pionierskie rozwiązanie oparte na cieczy magnetycznej może być skutecznym sposobem na stabilizację satelitów i precyzyjne sterowanie nimi na orbicie. Zaproponowany system, poza innowacyjnością, cechuje także niski koszt, prostota i niezawodność ferrofluidu (w porównaniu do skomplikowanych układów mechanicznych). Wobec tego, koło zamachowe skonstruowane w ten sposób stanowi niezmiernie atrakcyjną konkurencję dla obecnie stosowanych systemów i w przyszłości może zrewolucjonizować światowy przemysł kosmiczny. Obecnie KRAKsat przebywa na wysokości około 400 kilometrów, krążąc wokół Ziemi. Na jego pokładzie znajduje się również 1200 zdjęć, które nadesłali zespołowi internauci w ramach akcji #lecewkosmos. Najświeższe informacje z KRAKsata można sprawdzić na facebookowym profilu projektu. « powrót do artykułu
  22. Nowozelandzka firma Rocket Lab staje się światowym liderem na rynku wynoszenia niewielkich prywatnych satelitów. Jej dyrektor i założyciel, Peter Beck, informując o siódmej udanej misji, powiedział, że obecnie dokonujemy startów niemal co miesiąc. Jeśli zwiększymy częstotliwość do jednego startu co dwa tygodnie, a może nawet co tydzień, to będziemy światowym liderem pod względm liczby startów i wyniesionych satelitów. Wspomniana misja była trzecią w tym roku, którą Rocket Lab przeprowadziła za pomocą niewielkich rakiet Electron. Wszystkie misje przeprowadzone przez Rocket Lab przebiegły bez zakłóceń, a firma umieściła na orbicie już 35 satelitów. Kolejna misja Rocket Lab zorganizowana na zlecenie klienta odbędzie się w ciągu najbliższych tygodni. Jak poinformowało przedsiębiorstwo, do końca bieżącego roku ma ono zamówienia na jedną misję miesięcznie. A w przyszłym roku chce przeprowadzać misję co dwa tygodnie. « powrót do artykułu
  23. Przed dwoma tygodniami firma SpaceX wystrzeliła na orbitę 60 satelitów Starlink. Do połowy przyszłej dekady konstelacja Starlink ma liczyć około 12 000 satelitów. Wielu astronomów już wyraziło obawy, że tak olbrzymia liczba sztucznych obiektów znacznie utrudni lub a nawet uniemożliwi prowadzenie wielu badań. Tym bardziej, że SpaceX nie jest jedyną firmą, która chce budować olbrzymie konstelacje satelitów. Z podobnymi zamiarami noszą się OneWeb i Amazon. Nawet jeśli te niewielkie satelity nie są widoczne gołym okiem, to będą rejestrowane przez teleskopy. Satelity będą przesłaniały gwiazdy i świeciły światłem odbitym, generując olbrzymie ilości fałszywych danych, których często nie da się odróżnić od danych prawdziwych. Jakby tego było mało, satelity komunikują się za pomocą sygnałów radiowych, co może zaburzać prace radioteleskopów. Międzynarodowa Unia Astronomiczna wydała właśnie oświadczenie, które odzwierciedla obawy astronomów, i wezwała do lepszego regulowania konstelacji satelitów. Ostatnie postępy radioastronomii, takie jak stworzenie pierwszego obrazu czarnej dziury były możliwe tylko dzięki temu, że nieboskłon jest wolny od interferencji sztucznych sygnałów radiowych, czytamy w oświadczeniu. Obecnie na orbicie pracuje mniej niż 5000 satelitów. Tylko część z nich to satelity komunikacyjne, które ciągle wysyłają i odbierają sygnały. Jeśli w ciągu kilku najbliższych lat na orbicie znajdzie się kilkadziesiąt tysięcy satelitów komunikacyjnych, badania prowadzone przez radioteleskopy mogą napotkać na poważne trudności. Podczas startu rakiety z satelitami Starlink Elon Musk zapewniał, że nie będą miały one wpływu na astronomię. Nie wyjaśnił jednak, jak tysiące tego typu obiektów miałoby pozostać bez wpływu na badania naukowe. Międzynarodowa Unia Astronomiczna wezwała właścicieli i projektantów satelitów, by przyjrzeli się ich wpływowi na naukę i opracowali metody pozwalające wpływ ten zminimalizować. Wzywamy również agendy rządowe do jak najszybszego przygotowania odpowiednich uregulowań, które pozwolą na uniknięcie lub eliminację negatywnego wpływu konstelacji satelitów na badania naukowe, czytamy w wydanym oświadczeniu. « powrót do artykułu
  24. Południowa Szwecja, gęste chmury nad Norwegią, fragment Morza Północnego i Bałtyku – te obszary znalazły się na zdjęciu wykonanym przez studenckiego satelitę PW-Sat2. Wg jego twórców to pierwsze polskie zdjęcie satelitarne Ziemi zarejestrowane przez polskiego sztucznego satelitę. Skonstruowany przez członków Studenckiego Koła Astronautycznego Politechniki Warszawskiej satelita został wyniesiony na orbitę na pokładzie rakiety Falcon 9 z bazy Vandenberg 3 grudnia. Jak poinformowali jego twórcy w przesłanym w piątek PAP komunikacie, początkowa faza misji PW-Sat2 pomyślnie dobiega końca – satelita działa prawidłowo i przesyła na bieżąco dane telemetryczne. W ramach misji, 5 grudnia około godziny 10:38 UTC (11:38 polskiego czasu), PW-Sat2 pojawił się w polu widzenia stacji naziemnej w Warszawie i wówczas operatorzy wysłali do niego komendę, by wykonał zdjęcie. Przejdzie ono do historii, jako pierwsze polskie zdjęcie satelitarne Ziemi zarejestrowane przez polskiego sztucznego satelitę – podkreślono w komunikacie. Nie jest to jednak pierwsza polska fotografia Ziemi zrobiona z orbity, bo taką, ręcznym aparatem, w 1978 r. wykonał kosmonauta generał Mirosław Hermaszewski. Zdjęcie (https://radio.pw-sat.pl/gallery) zostało wykonane, kiedy satelita znajdował się już nad holenderskim wybrzeżem, a widać na nim południową Szwecję, gęste chmury nad Norwegią, spory fragment Morza Północnego, a nawet fragment naszego Bałtyku. W jednym z narożników widać czarny trójkąt koła podbiegunowego gdzie obecnie jest noc, a w prawym górnym mały trójkąt, który jest fragmentem struktury satelity. Zdjęcie odebrane zostało za pomocą stacji naziemnych w Warszawie, na Wydziale Elektroniki i Technik Informacyjnych, i w Gliwicach w siedzibie naszego partnera Future Processing oraz przez radioamatorów, którzy przesyłają odebrane dane na radio.pw-sat.pl – wyjaśnił Dominik Roszkowski, wicekoordynator projektu PW-Sat2. Pierwsze zdjęcie w dwóch rozdzielczościach (160×128 pikseli i 320×240 pikseli) zostało przesłane 5 grudnia. Następnego dnia (6 grudnia) podczas kolejnych sesji komunikacyjnych udało się pobrać to samo zdjęcie w rozdzielczości 640×480 pikseli, czyli najwyższej, jaką oferują kamery na pokładzie satelity PW-Sat2. Ze względu na ograniczenia mocy satelity oraz przepustowości łącza radiowego, przesłanie zdjęcia nawet w tak niskiej, jak na ziemskie warunki jakości, zajmuje kilka kontaktów ze stacją naziemną, które trwają maksymalnie ok. 10 minut. Takich przelotów nad Polską satelita wykonuje aktualnie do sześciu dziennie i z każdym połączeniem odbierany był kolejny fragment tego historycznego zdjęcia - wyjaśniono w komunikacie. Jak zaznaczono w komunikacie, kamery na pokładzie PW-Sat2 nie mają służyć obserwacjom Ziemi. Ich głównym zadaniem jest weryfikacja otwarcia żagla deorbitacyjnego na zakończenie misji. Dlatego kamery skierowane są pod kątem do ścianek satelity i w ich polu widzenia znajduje się fragment urządzenia. Satelita PW-Sat2 w ciągu najbliższych kilku dni będzie przechodził testy czujnika Słońca. Po 40 dniach, czyli najpóźniej w połowie stycznia, nastąpi otwarcie żagla deorbitacyjnego. Żagiel ma być sposobem na przyspieszenie procesu deorbitacji satelity. Rozłożenie spowoduje zwiększenie powierzchni PW-Sat2 i jego oporu aerodynamicznego, a w konsekwencji stopniowe obniżanie orbity satelity. To pozwoli skrócić czas jego przebywania na orbicie z przeszło 15 lat - do kilkunastu miesięcy. Proces ten jest niezwykle ważny - może się przyczynić do uporania się z problemem kosmicznych śmieci, czyli obiektów, które po zakończeniu własnej misji pozostają na orbicie i zagrażają innym, wciąż czynnym satelitom (bo nie można już nimi sterować). Nad rozwiązaniem tego problemu pracują naukowcy na całym świecie, którzy szukają sposobów zarówno na usuwanie z kosmosu już znajdujących się w nim kosmicznych śmieci, jak i na zapobieganie powstawania nowych śmieci w przyszłości. « powrót do artykułu
  25. SpaceX otrzymała zgodę amerykańskich władz na umieszczenie na orbicie niemal 12 000 satelitów zapewniających bezprzewodowy dostęp do internetu. Obecnie na orbicie naszej planety krąży mniej niż 2000 działających satelitów. Od czasu wystrzelenia przez ZSRR pierwszego satelity, Sputnika, w 1957 roku ludzkość umieściła na orbicie nieco ponad 8000 takich obiektów. Federalna Komisja Komunikacji, która wydała zezwolenie firmie Muska przypomina, że ma ona 6 lat na umieszczenie połowy z zapowiadanych satelitów i 9 lat na umieszczenie wszystkich. SpaceX chce umieścić satelity na wysokości od 335 do 346 kilometrów nad powierzchnią planety. Nicka orbita Zezwolenia na umieszczenie swoich satelitów otrzymały też inne przedsiębiorstwa. Jednak nie mają one tak ambitnych planów jak SpaceX. Kepler chce wysłać 140 satelitów, Telesat planuje 117, a LeoSat mówi o 78 urządzeniach. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...