Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36796
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    211

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Dzisiaj o godzinie 20:00 (środa, 14 marca, godz. 2:00 czasu polskiego) w Detroit odbędzie się niezwykły koncert. Będzie wyjątkowy z dwóch powodów. Po pierwsze, wystąpi na nim sławny wiolonczelista Yo-Yo Ma, po drugie - koncert otworzy utwór, podczas którego dyrygował będzie ASIMO. Robot produkcji Hondy poprowadzi Detroit Symphony Orchestra w utworze "Impossible Dream". Imię maszyny pochodzi od Advanced Step in Innovative Mobility (Zaawansowany Krok w kierunku Innowacyjnego Poruszania się), a sam robot powstał z myślą o opiekowaniu się ludźmi starszymi. Japońskie firmy prowadzą zaawansowane prace nad maszynami, które kiedyś będą pomagały szybko rosnącej liczbie seniorów w Kraju Kwitnącej Wiśni.
  2. Nie każdy może mieć zwierzę nazwane od swojego imienia czy nazwiska. Zdarza się to w przypadku krewnych lub znajomych odkrywcy albo osób związanych w jakiś sposób z jego... hobby. Takim szczęściarzem został ostatnio Neil Young, ulubiony muzyk Jasona Bonda, biologa z Uniwersytetu Wschodniej Karoliny. Kolegom z branży będzie się mógł pochwalić nowym gatunkiem pająka z rodziny Ctenizidae: Myrmekiaphila neilyoungi. Bond podkreśla, że istnieją ścisłe reguły nazywania odkrywanych gatunków. Jeśli jednak ktoś postępuje zgodnie z nimi, może bez obaw wybrać właściwie każde słowo. Nasz Amerykanin lubi słuchać kompozycji Younga i ceni jego działalność na rzecz pokoju i sprawiedliwości, dlatego postąpił tak a nie inaczej. Pająk został odkryty w zeszłym roku w hrabstwie Jefferson w Alabamie. Należy do rodziny Ctenizidae, której przedstawiciele żyją w norach. Ich kwatery są zabezpieczone zapadniami. Jeden gatunek odróżnia się od drugiego na podstawie budowy genitaliów. Analiza DNA potwierdziła, że Myrmekiaphila neilyoungi rzeczywiście jest nieznanym dotąd gatunkiem. To nie pierwsze zwierzę nazwane po muzyku. Wcześniej w tym roku w ten sam sposób zostali uhonorowani Roy Orbison i jego żona Barbara. Dzięki temu pewien chrząszcz z rodziny krętakowatych (Gyrinidae) zyskał miano Orectochilus orbisonorum.
  3. Microsoft udostępnił swój WorldWide Telescope. To bogate środowisko wizualizacyjne, które zbiera obrazy z najlepszych ziemskich i kosmicznych teleskopów i łączy je w jedną całość tworząc wspaniałą bogatą mapę wszechświata. Zobaczymy zatem połączone obrazy z Teleskopu Hubble'a, Chandra X-Ray Observatory Center, Sloan Digital Sky Survey i innych. Użytkownicy mogą przełączać się pomiędzy różnymi teleskopami i wybierać różne długości światła, w jakich oglądają przestrzeń kosmiczną. Oprogramowanie WWT działa pod kontrolą systemów Windows XP, Windows Vista, Mac OS X 10.2 oraz Mac OS X 10.5.
  4. Dr Nigel Bannister z Uniwersytetu w Leicester wyliczył, że wysyłanie wiadomości tekstowych za pomocą telefonów komórkowych jest o wiele droższe niż ściąganie danych z Kosmicznego Teleskopu Hubble'a. Kalkulacje naukowca zostały wykorzystane w brytyjskim programie telewizyjnym The Mobile Phone Rip-Off. Skąd ten wniosek? Bannister wyliczył koszt ściągnięcia megabajta danych z teleskopu i porównał go z kosztem wysłania SMS-a (0,10 dol.). W ostatecznym rozrachunku okazuje się, że SMS-owanie jest co najmniej 4-krotnie droższe od transmisji danych z Hubble'a. Niewykluczone, że różnica w cenie jest jednak jeszcze większa. A oto dalszy ciąg uzasadnienia Brytyjczyka. Maksymalny rozmiar wiadomości tekstowej to 160 znaków, co daje razem 140 bajtów, ponieważ w systemie wysyłania SMS-ów na jeden znak przypada tylko 7 bitów. Dlatego zakładamy, że średnia cena wiadomości wyniesie 0,10 dol. W megabajcie jest 1.048.576 bajtów, a więc trzeba 7490 SMS-ów (1 mln:140 = 7490), by przesłać megabajt danych. Jeśli każdy kosztuje 0,05 GBP, daje to 374,49GBP (czyli 750 USD) za MB. To ok. 4,4 razy więcej niż najbardziej pesymistyczne oszacowania kosztów transmisji danych z Kosmicznego Teleskopu Hubble'a. Informacje dotyczące kosztów ściągania danych z Hubble'a na Ziemię Bannister uzyskał od NASA. Okazuje się, że transmisja megabajta to koszt rzędu 17,5 dol. (8,85 GBP). Brytyjczyk podkreśla, że podane przez niego kwoty są tylko do pewnego stopnia wyliczeniami. Ceny podane przez NASA nie uwzględniają bowiem kosztów obsługi stacji naziemnych i ludzkiej pracy. Trzeba więc pamiętać, że 17,5 dolara to cena uzyskania megabajta danych do momentu dotarcia przez nie do pierwszej stacji naziemnej. Cena dla ostatecznego użytkownika będzie zatem wyższa. Bannister rozwiązał ten problem ad hoc, ustalając widełki cenowe. Wg niego koszt ściągnięcia danych z teleskopu waha się między 17,5 dol. (8,85 GBP) a 170 dol. (85 GBP). To i tak taniej niż transmisja megabajta danych za pomocą sieci telefonii komórkowej. W tym przypadku cena wzrasta bowiem do 750 USD (374,49 GBP).
  5. Zespół biologów z Uniwersytetu w Sydney, którego pracom przewodniczył dr Ashley Ward, postanowił się przyjrzeć statystykom kryjącym się za zbiorowym podejmowaniem decyzji. Naukowcy sprawdzają, czy zasady rządzące zachowaniem ryb dają się także odnieść do naszego gatunku. Jeśli tak, może udałoby się wyjaśnić, czemu ludzie wchodzą na jezdnię, widząc, że tak robią inni, nie sprawdziwszy uprzednio, jakie pali się światło... Okazało się, że ryby płyną na niemal pewną śmierć, jeśli tylko dwa osobniki zaczynają się poruszać w kierunku drapieżnika (Proceedings of the National Academy of Sciences). Dr Ward podkreśla, że to pierwsze studium tzw. reakcji kworum u kręgowców. Wcześniej podobne eksperymenty prowadzono na owadach: pszczołach, mrówkach i karaluchach. Akademicy sprawdzali, co się stanie, gdy prawdziwa ryba będzie pływać z rybą-robotem, którą można tak posterować, by skierowała się wprost na drapieżnika. Okazało się, że gdy robot był tylko jeden, zwierzę zupełnie go ignorowało. Kiedy jednak w akwenie pojawiała się druga maszyna, ryba podążała za swoimi mechanicznymi towarzyszami. Jeden osobnik nie wystarczał, by poprowadzić grupę, ale dwa to już wystarczająca liczba – podsumowuje Ward. Biolodzy twierdzą, że zaobserwowane zjawisko ma swoje wyjaśnienie matematyczne. Szansa na to, by jedna ryba zachowywała się irracjonalnie, wynoszą 1:10, natomiast prawdopodobieństwo, że zachowują się tak 2 osobniki, wynosi już 1:100. Reagowanie tylko wtedy, gdy widzi się dwie postępujące w określony sposób jednostki, wydatnie zmniejsza ryzyko zrobienia głupstwa. Czy ludzie zachowują się podobnie? Bardzo możliwe. Kiedy znajdujemy się w dużej grupie, niektórzy reagują wyłącznie na wskazówki społeczne, nie sprawdzając innych źródeł danych. Obecnie australijscy badacze planują eksperyment, który byłby przeprowadzany w kilku miastach na świecie, m.in. Sydney i Leeds. Chcą sprawdzić, ilu ludzi przejdzie przez ulicę na czerwonym świetle, podążając za liderami. Ward sądzi, że kworum może zachęcać do zrobienia zarówno złych, jak i dobrych rzeczy...
  6. Wrogość wiąże się z podwyższonym ryzykiem chorób sercowo-naczyniowych i śmierci, ale do tej pory nie było wiadomo, z jakiego powodu pojawia się ten rys osobowości. Teraz naukowcy z Uniwersytetu Helsińskiego przekonują, że jest to skutek spowolnionego wzrostu w okresie pre- i postnatalnym. Oznacza to, że dorośli z wysokim poziomem wrogości częściej byli lżejsi tuż po narodzeniu i różnica wagi w stosunku do rówieśników utrzymała się też we wczesnym dzieciństwie (Psychosomatic Medicine). Zespół dr Katri Raikkonen studiował przypadki 939 kobiet i 740 mężczyzn, urodzonych w Helsinkach w latach 1934-1944. Wszystkie te osoby wypełniły w średnim wieku 63,4 lat Skalę Wrogości Cooka-Medleya. Mierzy ona tendencję do utrzymywania się negatywnych postaw. Składa się na nią 50 pozycji, które trzeba uznać za prawdę lub fałsz. Poza tym naukowcy dysponowali danymi dotyczącymi wzrostu: odnotowanymi po urodzeniu, a także notatkami opieki społecznej i szkoły. Dokonano też bieżących pomiarów ochotników. Dzięki temu wyszło na jaw, że ludzi z wyższym poziomem wrogości cechowały po urodzeniu niższa waga i wskaźnik masy ciała (BMI). Ponadto odnotowano u nich mniejszy od przeciętnego przyrost wagi w okresie od przyjścia na świat do ukończenia 6. miesiąca życia oraz w czasie całego dzieciństwa. Jednostki te stawały się cięższe dopiero jako dorośli. Finowie zauważyli, że osoby z silniej wyrażoną wrogością były niższe od rówieśników w 1. roku życia. Różnica ta pozostała zauważalna po osiągnięciu dorosłości. Naukowcy wyjaśniają, że za zjawisko to odpowiada w największym stopniu wolniejszy wzrost w pierwszych 6 miesiącach życia. "Dwie trajektorie wzrostu, które charakteryzowały mężczyzn i kobiety z podwyższonym poziomem wrogości, były w dużym stopniu podobne do wzorców, jakie zaobserwowaliśmy w naszej próbie w odniesieniu do osób obojga płci, które jako dorośli przeszły zawały serca, udary albo zachorowały na cukrzycę typu 2.". Na zaobserwowane zjawisko nie miały prawdopodobnie wpływu płeć, pozycja zawodowa ojca, wiek matki w chwili porodu, liczba rodzeństwa oraz rodzaj wykształcenia zdobytego przez samych badanych.
  7. W całym świecie ożywionym komórki polegają na zjawisku dyfuzji, która umożliwia im wymianę metabolitów, wszelkich innych substancji oraz informacji z otoczeniem. Jest to zjawisko bardzo proste i wystarczająco wydajne, lecz niestety działa wyłącznie na niewielkie odległości. Co prawda komórki organizmów wyższych znalazły wiele sposobów na udoskonalenie procesów wymiany, co pozwoliło im na uzyskanie większych rozmiarów, lecz komórki bakteryjne przeważnie muszą pozostać małe, by przeżyć. Do wyjątków należą mikroorganizmy symbiotyczne względem egzotycznych ryb, zwanych pokolcami, należące do rodzaju Epulopiscium. Ich komórki mogą osiągać gigantyczną wręcz, jak na bakterie, wielkość około sześciuset mikrometrów (czyli ponad pół milimetra). Dla porównania: pojedynczy ludzki erytrocyt (czerwona krwinka) ma zaledwie siedem mikrometrów średnicy. Dzięki współpracy naukowców z USA i Nowej Zelandii udało się ustalić prawdopodobną przyczynę osiągania przez te niezwykłe mikroorganizmy swoich rozmiarów: bakterie te posiadają niezwykle dużą liczbę kopii DNA wewnątrz pojedynczej komórki. Obecność wielu kopii genomu w jednej komórce, zwana poliploidią, nie jest wśród organizmów żywych niczym nowym, lecz u bakterii rodzaju Epulopiscium przybiera ona niespotykaną w świecie ożywionym skalę. Na dodatek niezwykle interesujący jest rozkład poszczególnych kopii DNA, zlokalizowanych w tzw. chromosomach bakteryjnych, wewnątrz komórki. W przeciwieństwie do powszechnego ulokowania materiału genetycznego w centralnej części komórki, gigantyczna bakteria posiada poszczególne cząsteczki DNA rozsiane w częściach peryferyjnych swojego "ciała". Zapewnia to stałą bliskość przynajmniej jednej cząsteczki DNA w stosunku do dowolnego miejsca w komórce, dzięki czemu możliwa jest odpowiednio szybka reakcja na bodźce zewnętrzne poprzez aktywację odpowiednich genów, której efektem jest najczęściej produkcja białek. Dotychczas większość bakterii, aby osiągnąć większy rozmiar komórki, była zmuszona do uzyskania spłaszczonego kształtu komórki, co pozwalało na zwiększenie stosunku powierzchni do objętości i przez to - przyśpieszenie wymiany cząsteczek z otoczeniem. (doskonale ilustruje to zjawisko fakt, że woda stygnie szybciej na płaskim talerzu niż w kubku - szybciej wymienia ciepło z otoczeniem). Organizmy wyższe wykształciły w tym samym celu skomplikowane systemy złozone z tzw. przenośników, czyli białek wyspecjalizowanych w transporcie odpowiednich substancji do wnętrza komórki lub poza jej obręb. Taktyka przyjęta (i rozwinięta na tak wielką skalę) przez bakterie Epulopiscium jest dla naukowców nowością. Aby obliczyć ilość DNA w pojedynczej komórce, naukowcy użyli metody zwanej Real-Time PCR (co można przetłumaczyć jako "reakcja łańcuchowa polimerazy w czasie rzeczywistym"). Polega ona na tym, że za pomocą specjalnego enzymu przeprowadzana jest replikacja DNA, a powstanie każdej kolejnej jego kopii powoduje uwolnienie cząsteczki zdolnej do fluorescencji. Pomiar ilości powstającego w ten sposób światła daje odpowiedź, jak wiele cząsteczek DNA znajdowało się w próbce. Ustalono w ten sposób, że pojedyncza komórka tej zadziwiającej bakterii zawiera łącznie DNA o masie od 13 aż do 41 razy większej w stosunku do typowej komórki w ciele człowieka. Warto jednak zaznaczyć, że nie istnieje prosta zależność pomiędzy ilością DNA w komórce i złożonością genomu - należy bowiem pamiętać, że w przypadku bakterii mamy do czynienia z tysiącami kopii (mówiąc dokładniej, było ich średnio nieco ponad 40 tysięcy) bardzo prostego genomu, natomiast u człowieka w typowej komórce dysponujemy dwiema kopiami (w przypadku komórek rozrodczych - jedną) materiału genetycznego, lecz jest on bez porównania bardziej złożony. Z kolei wielkość pojedynczej kopii genomu u przedstawicieli rodzaju Epulopiscium nie odbiega od tej spotykanej u innych bakterii.
  8. Świat lekarzy i medycyny wiele razy służył jako inspiracja dla twórców hollywoodzkich scenariuszów. Tym razem przyszedł czas na rewanż. Wiele wskazuje bowiem na to, że jedna z technik komputerowych stosowanych powszechnie w filmach ma szansę stać się ważnym krokiem naprzód w diagnostyce kontuzji oraz w badaniach nad ich przyczynami. Nad nowatorskim urządzeniem wykorzystującym tę technologię pracują naukowcy z Uniwersytetu Stanu Ohio (OSU - Ohio State University). Sercem nowatorskiego laboratorium jest zestaw niewielkich reflektorów, osiem bardzo szybkich kamer oraz, oczywiście, komputer, którego zadaniem jest integracja wszystkich spływającyh do systemu danych. Dr Ajit Chaudari, pracujący w Centrum Medycznym Uniwerstetu uniwersytetu, opisuje urządzenie bardzo krótko i jednocześnie trafnie: To taki sam typ sprzętu, jakiego używano do tworzenia efektów specjalnych w filmach takich, jak "Matrix", albo w grach komputerowych. Celem badań jest uchwycenie minimalnych nieprawidłowości w ruchach ciała, które pozwoliłyby wykryć początki kontuzji zanim jeszcze pojawią się pierwsze jej objawy. Szczególnie duże nadzieje pokładane są w analizie ruchliwości kolan i ramion. Zasada działania maszyny jest bardzo prosta. Biegacz jest umieszczany na specjalnie przygotowanej stacjonarnej bieżni, pozornie przypominającej tę znaną z siłowni. Podobieństwo to jest jednak mylące, gdyż zastosowane przez naukowców z OSU urządzenie jest najeżone czujnikami nacisku. Dodatkowo na poszczególnych częściach ciała umieszczane są reflektory, których zadaniem jest odbijanie światła wysyłanego w kierunku badanej osoby przez odpowiednio ustawione lampy. Informacje o odbiciu światła, rejestrowane za pomocą kamery, są następnie kolekcjonowane przez komputer równolegle z danymi z bieżni i poddawane szczegółowej analizie. Technologia stworzona przez Amerykanów mogłaby pomóc wielu grupom osób. Pierwszą i najbardziej oczywistą są, rzecz jasna, sportowcy. Na tym jednak nie koniec. Tą samą metodą możnaby określać stopień uszkodzenia organów związanych z ruchem np. u osób pracujących fizycznie lub szczególnie zagrożonych kontuzjami. Dodatkowym efektem analiz mogłoby być poszukiwanie bezpośrednich przyczyn powstawania urazów oraz sposóbów ich zapobiegania. Niestety, laboratoria podobne do tego uruchomionego na OSU to wciąż rzadkość. Cena zakupu tak skomplikowanego zestawu urządzeń oraz przygotowania odpwoiedniego laboratorium jest wciąż nie do przeskoczenia dla większości uczelni i szpitali. Istnieje jednak nadzieja, że z czasem, gdy ceny związane z wdrożeniem tego typu systemów spadną, badania biomechaniczne z ich użyciem będą tak popularne, jak hollywoodzkie filmy...
  9. Naukowcy z Lawrence Berkeley National Laboratory (LBNL) proponują stworzenie superkomputera, który będzie wykorzystywał energooszczędne wbudowane procesory, montowane zwykle w urządzeniach przenośnych, takich jak telefony komórkowe czy odtwarzacze MP3. Zdaniem Michaela Wehnera i Lenny Olikera z LBNL oraz Johna Shalfa z National Energy Research Scientific Computing Center, taka maszyna przyda się do tworzenia modeli pogodowych. Proponowany przez nich komputer miałby zająć się precyzyjnym wyliczaniem zachmurzenia. Obecnie wykorzystywane modele pogodowe korzystają z modułów odpowiedzialnych za symulację tworzenia się chmur, jednak nie są one dokładne. Uczeni chcą stworzyć superkomputer, który będzie w stanie wyliczyć szczegółowy model chmur rozciągniętych na przestrzeni kilometra. Naukowcy mówią, że do stworzenia takiego modelu potrzebny jest komputer tysiąckrotnie potężniejszy od obecnie wykorzystywanych superkomputerów. Wybudowanie takiego superkomputera przy użyciu tradycyjnych podzespołów kosztowałoby około miliarda dolarów. Stworzona w ten sposób maszyna potrzebowałaby do pracy około 200 megawatów energii. To ilość wystarczająca do zasilania 100-tysięcznego miasta. Tymczasem Wehner, Oliker i Shalf twierdzą, że równie dobrze superkomputer można stworzyć z 20 milionów mikroprocesorów, z których obecnie buduje się telefony komórkowe i iPody. Maszyna taka kosztowałaby około 75 milionów USD, zużywała mniej niż 4 megawaty mocy, a jej szczytowa wydajność obliczeniowy wynosiłaby aż 200 petaflopsów.
  10. Podczas pływania, które jest zazwyczaj wyjątkowo przyjemną i relaksującą czynnością, może też człowieka spotkać wiele przykrych rzeczy, np. dotknięcie parzącej meduzy, skurcz w łydce czy zachłyśnięcie wodą. Wypoczywającej na Florydzie Debbie Shoemaker, 50-letniej sprzątaczce z Toledo w Ohio, przydarzyło się jednak coś o wiele dziwniejszego: zderzyła się z pelikanem. Kobieta spokojnie pływała, gdy nagle poczuła silne uderzenie w twarz. Ptak rozpruł jej policzek, dlatego trzeba było założyć aż 25 szwów. Dla samego pelikana wypadek okazał się, niestety, śmiertelny. Lokalne władze podkreślają, że na Florydzie (zdarzenie miało miejsce w okolicach plaży publicznej w Treasure Island w hrabstwie Pinellas) człowiek dość często ściera się z siłami natury, np. aligatorami, czego skutkiem są zranienia, a nawet zgon. Nigdy nie słyszano jednak o kolizji z pelikanem. Ekspert przypuszcza, że polując na ryby, ptak zapikował do wody. Niestety, nie zauważył, że w wodzie znajduje się coś poza jego potencjalnym łupem...
  11. Qimonda ogłosiła, że może rozpocząć dostawy układów pamięci graficznych GDDR5. W tej chwili mogą być one taktowane zegarami do 4,50 GHz. Qimonda była pierwszą firmą, która w listopadzie 2007 roku pokazała próbki układów GDDR5. Obecnie możemy zacząć realizować zamówienia - powiedział Glen Haley, dyrektor ds. komunikacji w Qimondzie. Przedsiębiorstwo oferuje 64-megabajtowe kości taktowane zegarami 3,60 GHz, 4,0 GHz i 4,50 GHz. Zamknięto je w obudowach PG-TFBGA-170. Należy tutaj zauważyć, że obecnie proponowane przez Qimondę układy GDDR3 zamknięto w obudowach PG-TFBGA-136. Oznacza to, że nowe kości mają więcej nóżek, konieczne więc będą zmiany w obwodach drukowanych kart graficznych. Olbrzymią zaletą kości GDDR5 jest dwukrotne przyspieszenie przepływu danych w porównaniu z układami GDDR3. Obecnie wykorzystywane GDDR3 pracują z częstotliwością 2,0 - 2,2 GHz, co przy 512-bitowej szynie danych zapewnia transfer do 140,8 gigabajta na sekundę. Qimonda nie zdradza, niestety, cen GDDR5. Do produkcji tego typu układów przymierzają się też Hynix Semiconductor oraz Samsung Electronics.
  12. Roboty chirurgiczne wykorzystywane są obecnie wszędzie tam, gdzie wymagane jest olbrzymia precyzja, często nieosiągalna dla ludzkiej ręki. Zawsze jednak są one kierowane przez człowieka. Uczeni z Duke University przeprowadzili właśnie testy laboratoryjne, które stanowią, jak wierzą, pierwszy krok na drodze do zbudowania autonomicznych robotów przeprowadzających operacje na ludziach. Naukowcy połączyli zaawansowaną technologię trójwymiarowej ultrasonografii ze standardowym robotem chirurgicznym. Ultrasonograf był "oczami" robota, a jego mózg stanowił oprogramowanie korzystające ze zdobyczy badań nad sztuczną inteligencją. "Oczy" przekazywały trójwymiarowy obraz pola operacyjnego, a "mózg" przetwarzał dane i wydawał robotowi polecenia. Stephen Smith, dyrektor Duke University Ultrasound Transducer Group mówi, że dużą część eksperymentalnych zadań robot wykonał całkowicie samodzielnie. Sądzimy, że jest to pierwsze prototypowe urządzenie zdolne do takich działań. Wziąwszy pod uwagę fakt, że wykorzystaliśmy standardowego robota oraz proste oprogramowanie, przypuszczamy, że w przyszłości technologia ta wyewoluuje na tyle, iż roboty będą samodzielnie wykonywały operacje, bez pomocy lekarza. Podczas serii eksperymentów pokazano, że robot jest w stanie umieścić cewnik wewnątrz sztucznych naczyń krwionośnych oraz potrafi wykonać biopsję igłową. Udane eksperymenty były w dużej mierze możliwe dzięki ostatnim postępom w dziedzinie trójwymiarowej ultrasonografii. Duke University jest w tej dziedzinie jednym z przodujących ośrodków badawczych. Smith podkreśla, że zastosowane przez jego zespół techniki już w tej chwili mogą być wykorzystane do bezpieczniejszego przeprowadzenia pewnych zabiegów. Obecnie kardiolodzy podczas procedur cewnikowania naczyń krwionośnych wykorzystują fluoroskopię, co wiąże się z promieniowaniem. Użycie na końcu cewnika ultrasonograficznego przetwornika pomiarowego zapewnia lepszy obraz oraz nie naraża pacjenta na promieniowanie - mówi naukowiec.
  13. Trzyletni Rhett Lamb jestczęsto poirytowany. Nie ma to jednak nic wspólnego z jegotemperamentem, osobowością czy wydarzeniami mijającego dnia. Prawdziwypowód? Chłopiec prawie nie śpi, co oznacza, że jest aktywny niemal 24 godz. na dobę. Kiedy jego rodzice zaczęli szukać pomocy u lekarzy, ci nie chcieli im początkowo wierzyć. Odsyłano ich w różne miejsca, postawiono wiele różnych diagnoz. Ostatecznie stwierdzono, że maluch cierpi na rzadką chorobę: zespół (malformację) Arnolda-Chiariego. Polega on na przemieszczeniu struktur tyłomózgowia do kanału kręgowego. Dochodzi do zrośnięcia pierwszego kręgu szyjnego z podstawą czaszki, czego skutkiem jest spłycenie czaszki i przesunięcie pnia mózgu w kierunku otworu potylicznego. Ponieważ pień mózgowy kontroluje wiele ważnych funkcji życiowych, m.in. sen i oddychanie, wywierany na niego nacisk daje wiele objawów. Rhett został zoperowany. Chirurdzy dokonali nacięcia od podstawy czaszki w kierunku szyi i usunęli tkankę kostną otaczającą pień mózgu i rdzeń kręgowy. Dzięki temu uzyskano dodatkową przestrzeń. Warto w tym momencie przypomnieć, że wielu specjalistów wiąże genezę zespołu z ciasnotą w tylnej części jamy czaszki. Powołują się oni zwłaszcza na zwężenie tzw. przestrzeni płynowych w tym rejonie. Dowodzą, że stan pacjentów poprawia się po zabiegach zwiększających przepływ płynu mózgowo-rdzeniowego w okolicy szczytowo-potylicznej. Nie wiadomo, jak szybko i czy w ogóle państwo Lamb zauważą poprawę stanu swojego syna. Szanse wynoszą 50%. Gdyby Rhettowi udało się wreszcie porządnie odpocząć, można by popracować nad jego zachowaniem, a zwłaszcza drażliwością.
  14. Rój szarańczy to przerażający widok dla mieszkańców krajów Trzeciego Świata. Owady są niezwykle żarłoczne, niszczą wszystko na swej drodze. Wyliczono, że chmara może zjeść tyle pokarmu, co 2,5 tys. ludzi. Do tej pory nie wiedziano, co powoduje, że szarańcze zbijają się w gromady. Naukowcy z Wielkiej Brytanii, USA i Australii wysnuli nową teorię. Uważają, że w ten sposób owady unikają pożarcia przez swych pobratymców. W normalnych warunkach szarańcze są roślinożercami. Gdy jednak kończą się zapasy pożywienia, młode osobniki, które nie potrafią jeszcze latać, zaczynają się wzajemnie zjadać. Inne szarańcze wpadają wtedy w panikę i kiedy tylko nabywają zdolność lotu, wzbijają się tłumnie w powietrze i ruszają na podbój ludzkich pól. Samice szarańczy składają jaja w ziemi. Po dwóch tygodniach wylęgają się zielone młode. Na początku żyją samotnie (faza samotna). Potem zaczynają się kontaktować z innymi szarańczami i zmieniają barwę na brązową (faza stadna).
  15. Zapach kociego moczu działa na myszy odstraszająco. To jasne. Najnowsze badania wykazały jednak, że stanowi także pewien rodzaj afrodyzjaku. Czując woń kociej uryny, samce gryzoni stają się bardziej męskie i skuteczniej uwodzą samice (Journal of Ethology). Bazując na wynikach wcześniejszych studiów, naukowcy spodziewali się, że zapach kota może pomóc w ochronie upraw przed gryzoniami. Aby sprawdzić, czy ich przypuszczenia są słuszne, zaprojektowali eksperyment, w ramach którego myszy były przez 2 miesiące wystawione na oddziaływanie woni swojego odwiecznego wroga. Ku ich zaskoczeniu sześć tygodni ciągłego kontaktu z wonią kota nie doprowadziło do wykształcenia chronicznej reakcji lękowej, lecz do pojawienia się superagresywnych samców. Angażowały się one w 2 razy więcej walk niż myszy stykające się, także przez 2 miesiące, z zapachem moczu królika. Zapach samych walecznych myszy także stał się w większym stopniu wykrywalny dla samic. Gdy samicom w okresie płodnym dawano do powąchania dwie próbki samczego moczu, spędzały one więcej czasu na badaniu i delektowaniu się wonią uryny gryzoni kontaktujących się uprzednio z zapachem kota niż królika. Jian-Xu Zhang, specjalista ds. feromonów z Instytutu Zoologii Chińskiej Akademii Nauk, wyjaśnia, na jakiej zasadzie takie samce stają się atrakcyjne dla partnerek. Samice generalnie lubią agresywne samce, a osobniki narażone na ciągły kontakt z kocim moczem mogą się wydawać wyjątkowo silne, ponieważ umieją przetrwać w sytuacji ciągłego zagrożenia ze strony drapieżników. Zhang uważa, że odkrycia jego zespołu mogą doprowadzić do polepszenia warunków życia zwierząt trzymanych w niewoli, np. w zoo. Wystarczy, że ogrody zoologiczne umieszczą na wybiegu urządzenie emitujące zapach drapieżcy. Jego mieszkańcy staliby się wtedy bardziej pobudzeni i żywotni.
  16. Jad dziobaka (Ornithorhynchus anatinus), jednego z nielicznych jadowitych ssaków, znalazł nowe zastosowanie. Będzie używany w formie antybiotyku oraz jako środek przynoszący ulgę przy wyjątkowo silnych bólach przewlekłych (Nature). Studia nad nowym lekiem przeciwbólowym są częścią Projektu [badania] Genomu Dziobaka. Odkrycie to wspólne dzieło 3 naukowców z Uniwersytetu w Sydney oraz 89 specjalistów z całego świata. Wzięli oni pod lupę jad dziobaka oraz geny odpornościowe. Nasza dzika przyroda to nienapoczęte źródło odkryć biomedycznych. Cząsteczki dziobakopochodne mogą zostać przekształcone w nowe lekarstwa o dużej mocy – cieszy się szefowa zespołu Kathy Belov. Odkryliśmy geny, które kodują najważniejsze składniki jadu dziobaka. U ssaków jad jest czymś nietypowym, dlatego chcieliśmy sprawdzić, skąd pochodzą te geny i czy są powiązane z genami odpowiedzialnymi za produkcję toksyn u węży i jaszczurek. Badania nad przeciwbólowymi środkami na bazie jadu dziobaka jeszcze się nie skończyły. Ich działanie jest podobne do preparatów powstających w oparciu o jad węży. Ostrogi jadowe występują wyłącznie u samców. U samic pojawiają się jedynie szczątkowe zawiązki, które odpadają, zanim zwierzę skończy rok. Obecność tego narządu to efekt działania genów, które po raz pierwszy ujrzały światło dzienne co najmniej 50 mln lat temu. Oznacza to, że wspólny przodek dziobaków i kolczatek również był najprawdopodobniej jadowity.
  17. Ludzie bywają konformistami i ulegają presji otoczenia. Zdarza się to osobom w każdym wieku. Okazuje się, że zjawisko to nie ogranicza się wyłącznie do przedstawicieli naszego gatunku. Co więcej, ostatnio zaobserwowane je u szczurów, a nie u któregoś z naczelnych (Animal Behaviour). Bennett Galef i Elaine Whiskin z McMaster University w Hamilton w Kanadzie zauważyli, że szczury wędrowne (Rattus norvegicus) mają tendencję do ignorowania własnego doświadczenia i naśladowania zachowania swoich rówieśników. Jest ona na tyle silna, że zwierzęta zaczynają jeść coś, o czym doskonale wiedzą, że jest niesmaczne, jeśli tylko postępuje tak reszta grupy. Na początku eksperymentu naukowcy wykształcili u części gryzoni awersję do kulek o smaku cynamonowym (po posiłku wstrzyknęli zwierzętom preparat wywołujący mdłości). Mając do wyboru dwa różne smaki paszy, szczury te wolały zjeść kulki kakaowe. Kiedy jednak przebywały przez jakiś czas ze szczurami bez podobnych uprzedzeń, które spokojnie zjadały i wąchały cynamonową paszę, same również zaczynały ją na nowo lubić. Do tej pory zachowania konformistyczne obserwowano wyłącznie u ludzi i szympansów. Skoro występują one także u szczurów, oznacza to, że społeczne uczenie się jest ważnym mechanizmem nabywania wiedzy w całym królestwie zwierząt. Pozostaje tylko pytanie, dlaczego szczury ulegają wpływom innych osobników.
  18. Niewykluczone, że przygotowane na bazie mleka krowiego odżywki dla dzieci mogą zwiększać ryzyko wystąpienia cukrzycy typu 1. (Journal of Proteome Research). Piętnaście lat temu Finowie wykazali, że wczesne włączenie do diety dziecka nabiału sprzyja wystąpieniu cukrzycy insulinozależnej. Wyjaśniano to np. w ten sposób, że beta-laktoglobulina (białko występujące w mleku krowim, lecz nie w ludzkim) skłania organizm do produkcji przeciwciał, które atakują m.in. glikodelinę. Jest to białko o właściwościach immunosupresyjnych, biorące udział w "treningu" układu odpornościowego. Bazując na odkryciach z 1993 roku, Marcia Goldfarb z firmy Anatek-EP przeprowadziła swoje minidochodzenie. U pięciorga dzieci z cukrzycą typu 1., które karmiono odżywkami ze składnikami krowopochodnymi, stwierdziła obecność przeciwciał niszczących beta-laktoglobulinę. Inni specjaliści pochodzą z rezerwą do wyników uzyskanych przez Amerykankę. Powodem jest wyjątkowo mała próba brzdąców uwzględnionych w badaniu.
  19. Przeprowadzona niedawno w Stanach Zjednoczonych analiza ekonomiczna wykazała, że poważne upośledzenia umysłowe są chorobami niezwykle kosztownymi dla społeczeństwa. Roczne straty amerykańskiej gospodarki powodowane przez tę grupę chorób szacuje się na około 193 miliardy dolarów. Utracony potencjał, koszty związane z leczeniem współistniejących chorób, wypłaty z funduszu opieki społecznej, bezdomność i uczucie uwięzienia - to tylko niektóre z pośrednich kosztów związanych z upośledzeniami umysłowymi, które są trudne do oszacowania. Nasze badanie wykazało, że straty dla gospodarki generowane przez zaledwie jeden z tych czynników [mowa o utraconych zarobkach - red.] są porażająco wysokie - mówi dr Thomas R. Insel, dyrektor amerykańskiego Narodowego Instytutu Zdrowia Psychicznego. Bezpośrednie koszty związane z upośledzeniami umysłowymi, jak np. koszt zakupionych leków, wizyt u lekarzy czy hospitalizacji są stosunkowo łatwe do obliczenia - wielokrotnie były już publikowane i uwzględniane w odpowiednich analizach. Niestety, jest to jedynie wierzchołek góry lodowej - straty te są jedynie niedużą częścią całkowitego obciążenia gospodarki związanego z istnieniem tych chorób. Badanie było możliwe dzięki opracowanej sześć lat temu ankiecie pt. National Comorbidity Survey (Narodowa ankieta o śmiertelności z powodu chorób towarzyszących). Zespół prowadzony przez dr. Ronalda C. Kesslera, pracującego na Uniwersytecie Harvarda, powrócił do tych danych i postanowił przeprowadzić czysto ekonomiczną analizę efektów rozpowszechnienia upośledzeń umysłowych. Analizowana ankieta obejmowała reprezentantywną grupę 4982 Amerykanów w wieku od 18 do 64 lat. Na podstawie analizy ankiet wyselekcjonowano osoby, u których stwierdzono poważne choroby umysłowe (SMI, od ang. Serious Mental Ilnesses). Jako kryterium stwierdzenia SMI uznano zaburzenia nastroju i stany niepokoju, które powodowały poważne upośledzenie funkcjonowania przez okres co najmniej trzydziestu dni poprzedzających dzień wypełnienia ankiety. Do grupy tej zaliczono także osoby, u których zaburzenia zachowania - niezależnie od nasilenia w dłuższym okresie - spowodowały wielokrotne akty przemocy lub podjęcie prób samobójczych. Osiemdziesiąt sześć procent spośród badanych osób zgodziło się na wyjawienie swoich dochodów z poprzedniego roku. Wyniosły one odpowiednio 22 545 dolarów dla osób obarczonych SMI, co daje wynik niższy aż o 42 procent w stosunku do zdrowej populacji. Stwierdzono także, że zarobki upośledzonych mężczyzn, choć zarabiali oni przeciętnie więcej od upośledzonych kobiet, pogarszały się z powodu SMI znacznie bardziej, niż w przypadku pań. Rezultaty analizy ekstrapolowano na całą populację w celu oszacowania konsekwencji chorób psychicznych dla gospodarki narodowej. Obliczono, że SMI kosztują społeczeństwo aż 193,2 miliarda dolarów w postaci samych tylko utraconych dochodów. Naukowcy oszacowali, że około 75% tej straty wynika z obniżenia zarobków osób pracujących, natomiast pozostała część związana jest z brakiem pracy, czyli zerowymi zarobkami. Wyniki badań potwierdzają powszechne przekonanie, że zaburzenia umysłowe mają ogromny wkład w stratę ludzkiej produktywności, ocenia dr Kessler. Analizowana przez na ankieta i tak jest dość ostrożna, gdyż nie objęła osób zamkniętych w szpitalach i więzieniach. Uwzględniono w niej także bardzo niewiele osób cierpiących na autyzm, schizofrenię oraz niektóre inne chroniczne schorzenia, które silnie pogarszają zdolność do pracy. Rzeczywiste koszty są prawdopodobnie wyższe, niż oszacowaliśmy. Naukowcy podsumowują swoje badania wnioskiem, iż ocena terapii SMI powinna uwzględniać także status zatrudnienia oraz zarobki w odległej perspektywie po zakończeniu leczenia. Zdaniem badaczy byłaby to skuteczna metoda pomiaru ludzkiej zdolności do funkcjonowania w społeczeństwie oraz produktywności. Ogromne koszty związane z upośledzeniami umysłowymi być może skłonią także osoby odpowiedzialne za tworzenie polityki zdrowotnej do zwiększenia nakładów na prewencję powstawania niektórych chorób psychicznych, spośród których wielu można zapobiegać. Szczegóły badań opublikowało czasopismo American Journal of Psychiatry.
  20. Zgodnie z analizą przeprowadzoną przez naukowców z Szkoły Zdrowia Publicznego przy Uniwersytecie Harvarda oraz Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, główne stosowane obecnie metody zapobiegania rozwoju epidemii HIV w Afryce przynoszą bardzo niewiele pozytywnych efektów. W związku z tym, zdaniem badaczy, potrzebne jest dokładne przyjrzenie się stosowanym obecnie sposobom prewencji zakażeń tym niezwykle groźnym wirusem. W swojej publikacji Amerykanie twierdzą, że wbrew powszechnemu mniemaniu, niektóre zjawiska, określane jako przyczyny epidemii (np. bieda) nie mają istotnego wpływu na wzrost częstości występowania HIV i AIDS w danej populacji. Z drugiej strony zaś, zwracają uwagę na wyraźnie pozytywny wpływ dwóch metod, które, choć przynoszą wyraźną redukcję ryzyka zakażenia, nie są powszechnie promowane ani stosowane: mowa o obrzezaniu mężczyzn oraz redukcji liczby partnerów seksualnych. Daniel Halperin, jeden z głównych autorów analizy, komentuje jej szczegóły: Pomimo przeprowadzanych od lat znaczących inwestycji w prewencję zakażeń HIV, w tym wysokich wydatków na ten cel w krajach poważnie dotkniętych epidemią (jak np. RPA lub Botswana), jest jasnym, że potrzebna jest poprawa jakości prac nad zmniejszeniem ilości nowych infekcji HIV. Potrzebna jest nam radykalna zmiana priorytetów, a nie tylko delikatne ich modyfikacje. Pandemia AIDS dziesiątkuje liczne populacje na całym świecie. W niektórych krajach podwyższona liczba zakażeń jest charakterystyczna dla niektórych grup społecznych, np. prostytutek, męskich homoseksualistów lub osób przyjmująch narkotyki dożylnie. Z kolei część terenów w Afryce charakteryzuje się aż dwunastoprocentowym odsetkiem nosicieli HIV, co czyni pandemię problemem całego społeczeństwa, a nie tylko osób zakażonych. Według naukowców niektóre promowane powszechnie metody kontroli rozprzestrzeniania się "dżumy XXI wieku" są nieskuteczne lub mają zastosowanie tylko dla niektórych grup w obrębie populacji, za to edukacja na temat dwóch bardzo skutecznych metod jest poważnie zaniedbywana. Mowa o męskim obrzezaniu oraz redukcji liczby partnerów seksualnych. Zdaniem badaczy konieczna jest zmiana strategii lokowania funduszy na akcje promujące prozdrowotne zachowania seksualne. Kolejnym przykładem nietrafionej promocji bezpiecznego seksu jest przeznaczanie zbyt dużych środków na promocję powszechnego używania prezerwatyw. Ich wprowadzenie do powszechnego użytku np. wśród tajskich prostytutek przyniosło co prawda oczekiwane efekty, lecz w innych miejscach globu, np. w Południowej Afryce, metoda ta nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Jako przyczynę tego stanu rzeczy autorzy podają fakt, że w rejonie tym wirus jest często przenoszony pomiędzy partnerami w stosunkowo długotrwałych związkach, dla których utrzymanie przez długi czas rygoru stuprocentowo regularnego używania kondomów okazuje się wyjątkowo trudne lub niemal nierealne. Także inne metody są przez Amerykanów krytykowane. Uważają oni, że z punktu widzenia profilaktyki HIV i AIDS nie ma sensu np. nakłanianie do stosowana podczas stosunku środków wirusobójczych (nie mają odpowiedniej skuteczności), a nakłanianie do abstynencji osób w wieku nieznacznie powyżej dwudziestu lat jest absolutnie nieskuteczne. Jako alternatywną i bardzo skuteczną metodę prewencji AIDS podano męskie obrzezanie oraz redukcję liczby partnerów seksualnych. W przypadku pierwszej z propozycji ryzyko przeniesienia HIV na mężczyznę w stosunku heteroseksualnym spada co najmniej o 60%, co udowodniono w szeroko zakrojonych badaniach populacyjnych. Wyniki testów były tak jednoznaczne, że przerwano je przed planowanym terminem ze względu na wątpliwości etyczne związane z wymaganiem od jednej z grup badanych pacjentów rezygnacji z obrzezania, które w oczywisty sposób mogłoby im pomóc. Również nakłanianie do zachowania wierności przynosi bardzo pozytywne rezultaty. Na przykładzie kilku krajów, w których zastosowano tę strategię, udowodniono, że odpowiednio przeprowadzona kampania społeczna na rzecz zmniejszenia liczby partnerów seksualnych pozwoliła obniżyć liczbę osób podejmujących liczne, przypadkowe kontakty seksualne, aż o ponad połowę. Podsumowując własne badania, ich autorzy podkreślają potrzebę gruntownego przemyślenia i reorganizacji sposobu prowadzenia kampanii zapobiegających rozwojowi pandemii AIDS. Zauważyli na przykład, że spośród wszystkich środków przekazanych na ten cel Organizacji Narodów Zjednoczonych, zaledwie jeden procent trafia na promocję męskiego obrzezania. Jasną opinię na ten temat wyraził prof. Halperin: Ogromna większość środków przeznaczonych na walkę z epidemią w Afryce jest przeznaczana na stosowanie metod, których skuteczność jest udowodniona w sposób bardzo niejednoznaczny. Wiele spośród nich, jak np. testowanie na obecność HIV w organizmie oraz leczenie innych chorób przenoszonych drogą płciową, ma z pewnością znaczenie z punktu widzenia zdrowia pulicznego i powinno być kontynuowanych, lecz nie wierzymy, by mogły one mieć znaczący wpływ na redukcję ilości infekcji HIV. Z drugiej zaś strony, wciąż istnieje sporo kłopotów we wprowadzaniu metod, dla których skuteczność jest znacznie lepiej udowodniona.
  21. Naukowcom z Wellcome Trust Sanger Institute w pobliżu Cambridge oraz Bristol University udało się zsekwencjonować, czyli ustalić dokładną sekwencję DNA, mikroorganizm będący przyczyną niebezpiecznie rosnącej liczby tzw. zakażeń szpitalnych. Badacze ustalili, że bakteria, należąca do gatunku Stenotrophomonas maltophilia, dysponuje wyjątkowo skutecznym systemem redukującym jej wrażliwość na antybiotyki. Pracujący na Uniwersytecie w Bristolu dr Matthew Avison, główny autor pracy, opisuje obiekt swoich badań: To najnowszy element listy opornych na antybiotyki "supermikrobów" powodujących zakażenia szpitalne. Wykazywany przez niego stopień oporności jest zatrważający. Wciąż rozwijają się nowe szczepy, które są oporne na wszelkie dostępne antybiotyki, a nowe, skuteczne przeciwko leki szerokim grupom mikroorganizmów, nie powstają ani nie są opracowywane. Bakteria, zwana w skrócie Steno, powoduje ciężkie zakażenia porównywalne z innymi szczepami tzw. bakterii szpitalnych, jak np. niektórymi szczepami gronkowca złocistego. Choć jest stosunkowo powszechna w przyrodzie, spowodowane przez nią infekcje wykrywane są wyłącznie na terenie szpitali. Rozwija się głównie w środowiskach wilgotnych, jak np. wyloty kranów, skąd może rozsiewać się na znaczną liczbę pacjentów. Jej zdolność do wywołania infekcji jest jednak możliwa wyłącznie w wyniku długotrwałej ekspozycji, np. wtedy, gdy przeniesie się na niewymieniane wystarczająco często cewniki lub inne elementy mające bezpośredni kontakt z ciałem pacjenta. Za szczególnie narażone na zakażenie uznawane są osoby ciężko chore oraz poddawane chemioterapii - u oby tych grup dochodzi do poważnego upośledzenia funkcji układu odpornościowego. Steno porasta ściany rurek i tworzy na nich cienką błonę, zwaną biofilmem. Gdy naczynie zostanie wypełnione płynem, możliwe jest oderwanie warstwy bakterii i przeniesienie jej do organizmu pacjenta. Może w ten sposób powodować niezwykle poważne zakażenia, których objawy określane są jako znana powszechnie z mediów sepsa. Szacuje się, że w samej Wielkiej Brytanii Stenotrophomonas maltophilia powoduje około tysiąca przypadków zakażenia krwi rocznie, które kończą się śmiercią pacjenta aż w trzech na dziesięć przypadków. Stwierdzono też obecność tego mikroorganizmu w płucach wielu pacjentów chorych na mukowiscydozę - stosunkowo częstą chorobę genetyczną, objawiającą się m.in. zaleganiem w płucach nadmiaru śluzu. Drobnoustrój może w ten sposób powodować ciężkie zapalenia w obrębie tego organu. Sekwencjonowanie genomu przybliżyło naukowców do uzyskania odpowiedzi na najważniejsze pytania dotyczące tego mikroorganizmu. Badacze chcę przede wszystkim wiedzieć, w jaki sposób Steno zasiedla wnętrze cewników i tworzy biofilmy, a także, dlaczego jest tak oporny na próby dezynfekcji sprzętu oraz na leczenie antybiotykami. Lepsze poznanie właściwości biologicznych tego "supermikroba" pozwoli na lepsze ukierunkowanie dalszych badań nad metodami walki z nim. Infekcje spowodowane przez bakterię nie są co prawda szczególnie powszechne, lecz obserwowany jest wyraźny wzrost ilości zakażeń, co budzi alarm wśród personelu medycznego oraz badaczy. Istnieje także ryzyko, że inne gatunki mikroorganizmów mogą wykazywać podobne właściwości. Rozwój wiedzy na ich temat, na czele z wiedzą z dziedziny fizjologii i genetyki, pozwoli znacznie ułatwić badania nad próbami skutecznej walki z nimi.
  22. Badacze z Lawrence Berkeley National Laboratory, laboratorium należącego do Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, odkryli białko działające niczym przeciwsłoneczna roleta chroniąca liście roślin przed uszkodzeniem przez nadmierne naświetlenie przez słońce. Odkrycie to może pewnego dnia pozwolić na produkcję doskonalszych ogniw słonecznych, naśladujących funkcjonowanie żywego liścia. Kluczowe dla badań białko nazywa się CP29. Zabezpiecza ono rośliny przed nadmiarem docierającego do tkanki promieniowania, przepuszczając wyłącznie określoną maksymalną dawkę światła. Przypuszcza się, że za regulacją aktywności tego filtra stoją zmiany pH wewnątrz komórki. Fotosynteza, efekt niezliczonych lat ewolucji, jest procesem o fenomenalnej wręcz wydajności. Szacuje się, że rośliny są w stanie zamienić w energię chemiczną aż do 97% energii pochodzącej z światła słonecznego. Stanowi to jednak pewne zagrożenie, gdyż przy intensywnym naświetlaniu powierzchni liścia pojawia się groźba uszkodzenia tworzącej go tkanki. Rośliny znalazły jednak sposób na ochronę przed tym zjawiskiem: wykrywają zmiany pH charakterystyczne dla zmiany ilości padającego na nie światła i po przekroczeniu pewnego limitu uruchamiają mechanizm, którego zadaniem jest rozproszenie nadmiaru energii w nieszkodliwy dla rośliny sposób. Trzy lata temu badacze z Lawrence Berkeley National Laboratory, pracujący pod przewodnictwem prof. Grahama Fleminga, odkryli zeaksantynę - barwnik z grupy karotenoidów, który chroni komórki przed nadmiarem padającego światła. Cząsteczka tego związku przyjmuje na siebie część docierającej do liścia energii i zużywa ją na wyrzucenie ze swojej struktury pojedynczego elektronu. Pozwala to na zamianę energii promieniowania w energię ruchu wspomnianego elektronu. Do tej pory nie było jednak wiadomo, jaki czynnik reguluje ilość produkowanej zeoksantyny oraz jej interakcje z chlorofilem, najważniejszym związkiem odpowiedzialnym za proces fotosyntezy. Aby rozwiązać tę zagadkę, zespół prof. Fleminga zastosował techniki spektrofotometryczne, tzn. badanie reakcji poszczególnych cząsteczek na światło. Odkryto w ten sposób, że trzy białka, nazwane CP29, CP26 i CP24, są zdolne do przeprowadzenia reakcji usunięcia elektronu ze struktury zeoksantyny. Dalsze badania objęły wyłącznie analizę funkcjonalną proteiny CP29 jako tej, która jest najlepiej znana pod względem struktury cząsteczki oraz czynników genetycznych wpływających na jej syntezę. Naukowcom udało się ustalić, że powstające pod wpływem intensywnego naświetlania zmiany w pH wywołują zmianę rozkładu atomów wewnątrz molekuł białka, umożliwiając mu przeprowadzenie reakcji oderwania elektronu od zeaksantyny. Gdy tylko uda się rozproszyć odpowiednio wiele energii, pH wraca do normy, a białko ponownie traci swoją zdolność. Dzięki wspomnianemu mechanizmowi komórka jest w stanie pochłonąć więcej energii do przeprowadzenia fotosyntezy bez obawy o "przegrzanie" od nadmiaru padającego światła. Szczegóły odkrycia opublikowano w czasopiśmie Science.
  23. Naukowcy z Uniwersytetu Waszyngtońskiego postanowili wykorzystać w słusznej sprawie ludzkie zamiłowanie do rozwiązywania zagadek. Gra komputerowa Foldit przemieniła składanie białek w coś na kształt sportowej konkurencji. Dzięki wysiłkom graczy uda się być może znaleźć lekarstwo na chorobę Alzheimera i inne przypadłości, w przypadku których konformacja białek ma kluczowe znaczenie. Pierwszy etap gry to 20-minutowy trening. Uczestnicy zabawy opanowują podstawowe zasady fizyki, oczywiście w odniesieniu do budowy protein. Później Foldit nie różni się już niczym od dobrze wszystkim znanych gier wideo. Mamy nadzieję, że zmieniamy sposób uprawiania nauki i wpływamy na to, kto się nią zajmuje. Nasz ostateczny cel? Chcielibyśmy, by tzw. zwykły człowiek brał udział w zabawie i koniec końców mógł zostać kandydatem do Nagrody Nobla [w dziedzinie medycyny - red.] - podkreśla jeden z twórców Foldit, Zoran Popović. W ludzkim organizmie znajduje się ponad 100 tysięcy białek, które pełnią wiele różnych funkcji, np. tworzą poszczególne komórki czy wpływają na tempo przebiegu reakcji chemicznych. Często wiemy, które geny je kodują, nie mamy jednak pojęcia, w jaki sposób przyjmują one złożone kształty, a przecież ich zakamarki i wypukłości są niezwykle istotne z biologicznego punktu widzenia. Symulacje komputerowe umożliwiają przewidzenie wszelkich możliwych kształtów białek. Ponieważ mamy do czynienia z ogromną ilością danych, w 2005 roku inny członek zespołu badawczego z Uniwersytetu Waszyngtońskiego, David Baker, rozpoczął projekt o nazwie Rosetta@home. Bazuje on na tzw. przetwarzaniu rozproszonym i angażuje moc obliczeniową komputerów wolontariuszy. Baker podkreśla, że tego typu rozwiązania sprawdzają się w przypadku prostych białek, ale złożonym proteinom mogą nie sprostać nawet superkomputery. Stąd pomysł, by wykorzystać w jakiś sposób ludzką intuicję. Używając swojej intuicji, ludzie mogą dużo szybciej dojść do właściwego rozwiązania. Foldit wykorzystuje zdolność naszego gatunku do myślenia w trzech wymiarach. Baker udowadnia, że nie trzeba być biologiem, by dobrze wypaść w grze. Jego 13-letni syn osiąga bowiem w składaniu białek dużo lepsze rezultaty od niego samego. Naukowcy mają nadzieję, że dzięki Foldit uda im się namierzyć naturalnych geniuszy formowania protein, którzy pomogą w rozwiązaniu wielu zagadek. Niektórzy ludzie spoglądają tylko na grę i po mniej niż 2 minutach osiągają najlepszy wynik. Nie potrafią nawet wyjaśnić, jak to zrobili, ale jakimś cudem im się to udaje. Wersję beta gry przetestowało ponad tysiąc osób. Przypomina ona nieco Tetrisa. Foldit można instalować na maszynach z różnymi systemami operacyjnymi, także na tych z Linuksem. Od tego tygodnia gra jest dostępna dla wszystkich, nie tylko dla testerów z uczelni. Co dwa lata będą się odbywać zawody, w ramach których "zwykli ludzie" będą walczyć z grupami naukowców z różnych zakątków świata. Od jesieni br. w grze pojawią się nowe funkcje, np. tworzenie białek, które by się nam przydały, w tym enzymów rozkładających toksyczne odpady czy absorbujących z atmosfery nadmiar dwutlenku węgla. Naukowcy nie wykluczają też, że postawią graczom niezwykle ambitne zadania. Ich przeciwnikiem mogą być np. HIV czy malaria, a zadaniem grającego będzie stworzenie białka, które zablokuje działanie wirusa i go zniszczy. Całość nie ograniczy się tylko do świata wirtualnego. Najlepsze proteiny będą syntetyzowane i testowane w prawdziwym laboratorium, a najlepiej radzący sobie gracze będą wymieniani w publikacjach naukowych jako współautorzy badań. Baker ma nadzieję, że z czasem dzięki grze znacząca część populacji będzie zaangażowana w rozwiązywanie najważniejszych problemów zdrowotnych trapiących ludzkość. Foldit zawiera też elementy gry wieloosobowej. Gracze mogą łączyć się w drużyny, rozmawiać ze sobą i tworzyć osobiste profile. Naukowcy będą analizowali sposób działania najlepszych graczy, by dowiedzieć się, w jaki sposób doszli do swoich rozwiązań. Informacje te będą wykorzystywane do ciągłego ulepszania gry. Projekt Foldit jest finansowany przez tak znane firmy i instytucje jak DARPA, Howar Hughes Medical Institute, Microsoft, Adobe, Nvidia i Intel.
  24. Firma Qtrax podpisała umowę z Universalem, największym na świecie koncernem muzycznym, na podstawie której internauci będą mogli bezpłatnie pobierać muzykę. Qtrax finansowany jest z reklam. Serwis Qtrax wystartował w styczniu, a w jego ofercie ma znaleźć się 25 milionów plików muzycznych. Jego twórcy mówią, że może on doprowadzić do likwidacji piractwa, a jednocześnie artyści i studia nagraniowe otrzymają należne im pieniądze. Początkowo eksperci przewidywali, że Qtrax szybko zniknie z Sieci, gdyż w momencie startu witryna borykała się z poważnymi problemami, nie miała podpisanych umów. Od tamtej pory jednak podpisano odpowiednie umowy z Beggars, największym niezależnym brytyjskim studiem nagraniowym, oraz oddziałami EMI i Sony/ATV. Universal jest pierwszą wielką firmą, która podpisała z Qtraksem kompleksową umowę. Początkowo oferta Universalu będzie dostępna tylko dla mieszkańców USA. Obecnie, aby skorzystać z oferty Qtraksu trzeba zarejestrować się i pobrać odpowiednie oprogramowanie. Działa ono na komputerach z Windows XP i Vista. Przygotowano też wersję beta dla Mac OS X. Pliki chronione są systemem DRM, ale można ich używać tak długo, jak łączymy się regularnie z witryną i aktualizujemy oprogramowanie. Qtrax chce też zaoferować możliwość transferu plików na iPoda, co może niekorzystnie odbić się na sprzedaży iTunes. Studia muzyczne chętnie eksperymentują z nowymi modelami rozprowadzania plików, jednak nie chcą podpisywać długoterminowych umów. Wolą sprawdzić, która z propozycji będzie dla nich najkorzystniejsza i przekonać się, jaki sposób dystrybucji zdobędzie w przyszłości przewagę.
  25. Zdaniem Jonathana Zittraina, profesora z Oxford University, rosnąca popularność takich gadżetów jak iPhone, Blackberry czy Xbox zagraża Internetowi. W swojej książce "The Future of the Internet and How to Stop It" profesor pisze, że tego typu "sterylne" - jak je nazywa - urządzenia, zabijają kreatywność i zmieniają internautów w pasywnych użytkowników technologii. W przeciwieństwie do pecetów nie dają bowiem użytkownikowi żadnej swobody i wykorzystać można je tylko w taki sposób, jaki przewidzieli producenci. W ten sposób zahamowana zostaje kreatywność i ta część postępu, za którą stali dotychczas użytkownicy. Połączenie takich właśnie gadżetów, coraz większej liczby przepisów regulujących Internet oraz strachu o bezpieczeństwo jest dla Sieci zabójcze. Profesor Zittrain zauważa bowiem, że dotychczas użytkownicy samodzielnie zmieniali technologie oferowane przez wielkie firmy. Teraz coraz częściej korzystają z urządzeń, których nie można kreatywnie wykorzystać, a coraz liczniejsze przepisy coraz bardziej ograniczają swobodę. Nie chcę oglądać świata, w którym swobodnie czują się tylko eksperci, a ci, którzy nimi nie są mają wybór pomiędzy tym, co ich ogranicza, a tym, czego nie rozumieją - mówi Zittrain. Profesor, który jest specjalistą ds. zarządzania i regulacji w Oxford Internet Institute mówi, że siłą Internetu jest jego prostota i otwartość. Każdy chętny może go kształtować na własną modłę za pomocą domowego komputera. Teraz to się zmienia. Zittrain porównuje pierwszy masowo produkowany komputer domowy, Apple II, z obecną ofertą Apple'a, czyli iPhone'em. iPhone to dla profesora typowe urządzenie na uwięzi. Naukowiec wyjaśnia ten termin: to urządzenia, które są łątwe w użyciu, ale bardzo trudno zrobić z nimi coś, czego nie przewidział producent. Są na uwięzi, gdyż ich producent może zdalnie je zmieniać. Na długo po tym, gdy opuściło jego fabrykę czy magazyn. Drugim, obok gadżetów, problemem, jest strach przed niebezpieczeństwami. Obecnie olbrzymia część komputerów jest pilnie strzeżona, a ich użytkownicy nie mogą dowolnie eksperymentować. A to właśnie swoboda i możliwość sprawdzenia własnych pomysłów umożliwiły powstanie ogólnoświatowej Sieci. Zittrain uważa, że Internet w obecnym kształcie można jeszcze uratować. Konieczne są jednak zmiany społeczne. Ludzie powinni postrzegać się jako aktywni uczestnicy Sieci, a nie pasywni odbiorcy. Powinni też sprzeciwiać się kolejnym regulacjom.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...