Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36799
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    211

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Czy kontakty społeczne mogą wpływać na długość życia? W ciekawie pomyślanym eksperymencie z muszkami owocowymi amerykańscy naukowcy wykazali, że spotkania towarzyskie rzeczywiście je wydłużają (Proceedings of the National Academy of Sciences). Chun-Fang Wu i Hongyu Ruan z University of Iowa wyhodowali pokolenie muszek ze skracającą życie mutacją genetyczną. Oddziaływała ona na wytwarzanie enzymu, który odpowiada za unieszkodliwianie wolnych rodników. W przypadku ludzi wspomniane białko ma związek z takimi chorobami, jak parkinsonizm czy alzheimeryzm. Jeśli zmutowane owady przebywały z młodszymi muszkami, żyły dłużej i były bardziej mobilne od starszych owocówek mieszkających z rówieśnikami. Były też bardziej odporne na wysiłek fizyczny, ciepło oraz stres oksydacyjny. Zmniejszenie aktywności młodszych owadów ograniczało ten efekt. Oznacza to, że kontakty społeczne z "młodymi" (zaloty, zachowania agresywne itp.) odgrywają istotną rolę w wydłużeniu życia podstarzałych osobników. Zaciemnienie pomieszczenia, gdzie trzymano zmutowane owady, oddziaływało podobnie jak ograniczenie żywotności młodych muszek. W niedalekiej przyszłości Amerykanie zamierzają dociec, jak kontakty społeczne przezwyciężają skutki wystąpienia mutacji genetycznej na poziomie molekularnym. Zdobycie tego typu informacji pozwoliłoby zaprojektować schemat podobnych interwencji społecznych u starych ludzi z chorobami neurodegeneracyjnymi. Wu badał kilka genów muszek owocowych, które wpływają na długość życia. Niestety, zaburzenia działania części z nich nie dało się zniwelować kontaktami z innymi przedstawicielami gatunku.
  2. Rozmaryn nie tylko nadaje potrawom charakterystyczny posmak, w jego skład wchodzą też związki, które rozkładają rakotwórcze substancje, powstające podczas obróbki termicznej mięsa. Do takich wniosków doszli akademicy z Uniwersytetu Stanowego Kansas, którzy pracowali pod przewodnictwem J. Scotta Smitha. Naukowcy badali wpływ ekstraktów z rozmarynu na zahamowanie powstawania amin heterocyklicznych (ang. HCAs) w gotowanych pasztecikach wołowych. Okazało się, że pod wpływem wyciągu z popularnego zioła stężenie HCAs spadało o 30, a nawet o 100%. Na to, ile amin powstanie, oddziałują zarówno czas, jak i temperatura obróbki cieplnej. Jakiś czas temu Amerykanie spostrzegli, że dodawanie do mięsa 1% białka sojowego znacznie, bo aż o 90%, obniża ilość tworzących się HCAs. Świadomi zagrożeń zdrowotnych kucharze powinni zastanowić się nad przyrządzaniem mięsa w kuchence mikrofalowej, wtedy bowiem tworzy się najmniej amin heterocyklicznych. Wg Smitha, obniżenie czasu i temperatury smażenia nie wchodzi w grę w przypadku restauratorów sprzedających burgery, ponieważ niekorzystnie zmienia to ich smak. Dlatego też mięso przygotowuje się tam w temperaturze powyżej 200 stopni Celsjusza. Jeśli jednak przed położeniem na patelni czy grillu posmarujemy powierzchnię mięsa ekstraktem z rozmarynu, powstanie o wiele mniej mutagennych amin, a potrawa nie przejdzie smakiem przyprawy. Smith wyjaśnia, że to ważne, bo wiele osób nie przepada za rozmarynowymi burgerami.
  3. Na temat kasyn powstało wiele mitów. Jeden z nich dotyczy rzekomego napompowywania pomieszczeń ekstradawką tlenu, który miałby wprawiać graczy w stan większego podekscytowania, skłaniając tym samym do dalszego obstawiania. Inny wiąże się ze wzorami dywanów w jaskiniach hazardu, które tak często są, delikatnie mówiąc, nieestetyczne, że wiele osób uważa, że nie bez powodu wybiera się tak psychodeliczne wzory. Wg specjalistów ds. pożarnictwa, wzbogacanie powietrza w kasynach tlenem niebezpiecznie zwiększałoby ryzyko pożaru. Jakiekolwiek zaprószenie ognia mogłoby się skończyć ogromnym pożarem. Zwłaszcza że podczas uprawiania hazardu wielu ludzi pali i pije alkohol, który także stanowi łatwopalną substancję. Blogerzy z serwisu Betfirms.com sądzą, że mit narodził się dzięki książce Mario Puzo z 1978 r. pt. Głupcy umierają, gdzie opisał on fikcyjne kasyno Xanadu w Las Vegas, gdzie stosowano ponoć ten wybieg. David Schwartz jest historykiem hazardu. Kolekcjonuje zdjęcia dywanów z amerykańskich kasyn. Wzornictwem zainteresował się 3 lata temu. Twierdzi, że obecnie modne stają się bardziej stonowane "kobierce". Projektanci kasyn w Las Vegas zwracają się ku kolorom ziemi. Schwartz przedstawia kilka teorii na temat pochodzenia szalonych wzorów. Oto cztery najważniejsze. Po pierwsze, jaskrawe esy-floresy lepiej kryją plamy z wina, krwi itp. Po drugie, dywany zawierają komunikaty podprogowe, które zachęcają do hazardu. W wielu wzorach wykorzystano motywy kwiatowe i koła. I jedne, i drugie przywodzą na myśl cykliczną naturę życia: rośliny pączkują, kwitną, potem umierają, a ich piękno jest przemijające. Koło cieszyło się dużą popularnością za czasów starożytnego Rzymu [...] jako symbol zmienności fortuny. Czy znaki te mogą subtelnie przypominać klientom, że życie oraz szczęście są ulotne i powinni jeść, pić i pobierać się, zanim los się odwróci? – dywaguje historyk. Po trzecie, ohydne wzory skłaniają do patrzenia na stół, a nie na podłogę. Po czwarte, wzory ukrywają przypadkowo upuszczone żetony. Wg autorów blogu High On Poker, jakiś czas temu świat obiegła plotka, że kasyna zarabiają dużo pieniędzy na... odkurzaniu. Czerwone plamy na dywanie zlewają się bowiem z żetonami 5-dolarowymi, a zielone z 25-dol. Wystarczy więc posprzątać, by zebrała się pokaźna sumka... Czy któraś z wymienionych hipotez jest prawdziwa? Trudno powiedzieć, ale warto byłoby to sprawdzić w ramach kontrolowanego naukowo eksperymentu.
  4. W Rzymie odbyła się niezwykła impreza. Aby uczcić 525. rocznicę ukończenia Kaplicy Sykstyńskiej, postanowiono odtworzyć pokaz sztucznych ogni zaprojektowany przez Michała Anioła. Girandola (Koło Katarzyny) powstała dla papieża Juliusza II na początku XVI wieku. Giuseppe Passeri kierował pracami odtwórczymi z ramienia firmy Nona Invicta. Podkreśla, że Girandola to wydarzenie barokowe w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Był to rodzaj rozbudowanej gry [z otoczeniem], gdzie np. fontannę przekształcano w słup ognia. Michał Anioł zmienił całą koncepcję przedstawienia. W odróżnieniu od swoich współczesnych, używał mniej materiałów wybuchowych, "stawiając" za to na obraz i klarowność przekazu. Kładł większy nacisk na wrażenia wizualne niż na hałas. To on wpadł na pomysł artystycznych sekwencji eksplozji. Niedzielny pokaz to efekt wieloletnich badań Passeriego, który studiował starodruki z całej Europy. Dzięki częściowemu dofinansowaniu przez władze Rzymu pracownikom Nona Invicta udało się odtworzyć fajerwerki o składzie identycznym ze stosowanym za czasów Michała Anioła. Metody produkcji były wtedy zupełnie inne. Wykorzystywano wyłącznie naturalne materiały i w dużej mierze eksploatowano cechy otoczenia, by wzmóc uzyskiwany efekt. Włochom udało się nawet odtworzyć oryginalny kształt fajerwerków, które miały naśladować erupcję wulkaniczną na wyspie Stromboli. Chociaż Girandola była pierwotnie darem dla Juliusza II, tak bardzo się spodobała, że pokazy sztucznych ogni stały się istotnym elementem największych świąt, takich jak Wielkanoc czy objęcie Stolicy Apostolskiej przez kolejnego papieża. Ostatni raz rzymianie mogli nacieszyć oczy widokiem Koła Katarzyny w 1834 roku. Naukowcy przypuszczają, że powodem nagłego jej zniknięcia mógł być niedostatek składników. Jedną z kluczowych substancji pozyskiwano z widłaków (Lycopodium) rosnących na Uralu. Zapewniała fajerwerkom stabilność, ale bardzo trudno ją było zdobyć. Kolejna ważna ingrediencja to listownica (Laminaria), glon z klasy brunatnic. Odpowiadała ona za łatwopalność uzyskiwanego materiału. Passeri pozyskał algi u wybrzeży Irlandii Północnej. Skrzące się drobinki zawdzięczano żankielowi. Sobotni 10-minutowy pokaz to tylko finałowa część spektaklu Michała Anioła, który trwał aż 1,5 godziny.
  5. Badania przeprowadzone przez firmę Nielsen Norman Group wykazały, że w momencie połączenia się z Internetem ludzie stają się bardziej brutalni, samolubni i mniej cierpliwi niż w "realu". Internauci chcą po prostu szybko połączyć się z potrzebną im witryną, zrobić to, co mają do zrobienia, i opuścić witrynę. Większość z nich traktuje wobec tego niechętnie i podejrzliwie wszelkie próby zatrzymania ich na danej stronie czy przykucia większej uwagi. Internauci coraz częściej osiągają to, czego chcą. Jeszcze w 1999 roku o skutecznym wykonaniu zadania mówiono w 60% przypadków, obecnie odsetek ten wzrósł do 75%. Zdaniem Nielsena, przyczyn takiego wzrostu należy upatrywać w dwóch czynnikach: po pierwsze witryny są lepiej zaprojektowane, po drugie - internauci szybciej przyzwyczajają się do takich witryn i lepiej się na nich poruszają. Obecnie, gdy ludzie łączą się z Siecią, wiedzą co chcą zrobić i jak to zrobić. Dlatego też są bardzo odporni na wysiłki, mające na celu zwrócenie ich uwagi na coś innego. Internauci zawsze byli dość brutalni, a teraz są jeszcze bardziej. Ludzie mają bardzo mało cierpliwości i chcą szybko dotrzeć do celu. Myślę, że twórcy witryn wciąż tego nie doceniają. Uważają, że ich strona jest wyjątkowa i interesująca, oraz że ludzie będą zadowoleni z tego, co mogą na niej znaleźć - mówi Jakob Nielsen. Tymczasem internautów irytują wszelkie dodatki, mające na celu uczynienie strony bardziej przyjazną. Powodują one bowiem, że witryna dłużej się ładuje. O tej niecierpliwości mogą świadczyć chociażby zmiany w sposobie przeglądania witryn. Jeszcze w 2004 roku 40% użytkowników wchodziło na strony główne i stamtąd przechodziło głębiej. Obecnie jedynie 25% odwiedza strony główne witryn. Większość najpierw korzysta z wyszukiwarki i z niej przechodzi bezpośrednio do interesujących treści.
  6. Przyzwyczailiśmy się już do spotów reklamowych z superwytrzymałymi króliczkami Duracella. Wydawałoby się, że zachwalając baterie, nie można już wymyślić czegoś zaskakującego, Panasonikowi się to jednak udało. Robot zasilany dwiema bateriami Evolta zdobył bowiem 500-metrową ścianę Wielkiego Kanionu Kolorado. Błękitna maskotka ważyła 130 gramów i miała wysokość 17 centymetrów. Zdołała się wciągnąć na 530-metrową linę, przyczepioną do krawędzi klifu. Karkołomna wspinaczka zajęła jej 6 godzin i 45 minut. Niedawno alkaliczne paluszki Evolta zostały uznane przez Księgę rekordów Guinnessa za najtrwalsze na świecie (nazwa Evolta powstała z połączenia dwóch angielskich słów: evolution i voltage). Nietypowy happening z pewnością potwierdził słuszność wydanego werdyktu...
  7. Prezes Microsoftu Steve Ballmer oświadczył, że zakup Yahoo! nie był celem samym w sobie i poinformował, że jego koncern ma teraz 50 miliardów dolarów, które chce wydać na akwizycje. Z 50 miliardami dolarów można zrobić bardzo dużo rzeczy - mówił Ballmer, odpowiadając na pytanie, co Microsoft ma zamiar zrobić z tak olbrzymią kwotą po tym, jak nie udało się kupić Yahoo!. Yahoo! to nie strategia sama w sobie, to część strategii. Byliśmy w stanie zapłacić pewną kwotę, ale była też i taka, której płacić nie chcieliśmy - dodał Ballmer. Pojawiły się już spekulacje, dotyczące ewentualnych zakupów Microsoftu. Niektórzy twierdzili, że koncern będzie chciał zawrzeć jakąś umowę z Adobe i połączyć Flasha z Silverlight'em, by w ten sposób odeprzeć ewentualny atak Apple'a na tym rynku. Microsoft jednak zaprzecza takim pogłoskom. Ballmer zwrócił jednak uwagę, że w ostatnim czasie powstało sporo firm oferujących interesujące rozwiązania w technologii komunikatorów internetowych, jednak są one niedoinwestowane. Ponadto istnieje wiele przedsiębiorstw, które są w jakimś sensie niedoceniane przez rynek. Mamy też starzejące się społeczeństwo. Seniorzy to jedna z najbardziej rozwijających się grup społecznych światowego rynku - mówił Ballmer.
  8. W skórce owoców cytrusowych znajduje się substancja, która może nie tylko pomóc pacjentom z cukrzycą, ale nawet zapobiec wystąpieniu choroby. Emulina, bo o niej mowa, została odkryta podczas badań nad właściwościami odchudzającymi grejpfruta. Teraz badacze ekstrahują emulinę, filtrują ją i oczyszczają, by w ten sposób uzyskać substancję pozbawioną smaku. Po dodaniu do żywności działa ona jak bufor. Przyspiesza usuwanie nadmiaru cukru z układu krwionośnego, ogranicza absorpcję węglowodanów z przewodu pokarmowego oraz ilość glukozy przetwarzanej w wątrobie. Zwiększa też wrażliwość receptorów insulinowych. Dr Joseph Ahrens z ATM Metabolics podkreśla, że emulina naśladuje działanie insuliny. Nie jest nową odmianą słodzika, ale suplementem. Wkrótce rozpoczną się testy kliniczne z udziałem ludzi. Jeśli substancja zostanie pozytywnie oceniona przez amerykański Departament Żywności i Leków (FDA), trafi na rynek w ciągu dwóch lat. U szczurów z cukrzycą typu 2., które żywiły się paszą stanowiącą odpowiednik ciasteczek z emuliną, odnotowano 27-proc. spadek poziomu glukozy we krwi. Zwierzęta z grupy kontrolnej, które jadły to samo, ale bez emuliny, zmarły.
  9. Sony pokazało interesujący odtwarzacz MP4. Ma on kształt okularów, które możemy założyć na nos i oglądać wyświetlany film. Okulary charakteryzują się 85-procentową przejrzystością, a jasność wyświetlanego obrazu wynosi 2500 kandeli na metr kwadratowy. Posiadacz nowego wyświetlacza może więc bez przeszkód oglądać kolorowy film. Podczas produkcji okularów inżynierowie Sony postawili przed sobą cztery cele. Po pierwsze przejrzystość wyświetlacza musiała być większa niż 80%, co jest wystarczające w ciemnych pomieszczeniach. Po drugie wierność odwzorowania kolorów taka jak w telewizorach, a jasność większa niż 2000 cd/m2. Kolejnym warunkiem było skonstruowanie takiego systemu przekazywania sygnału, by grubość soczewek okularów nie przekraczała 3 milimetrów. Ostatnie założenie to waga okularów. Musiała być ona mniejsza niż 80 gramów tak, by okulary można było wygodnie nosić przez co najmniej 2 godziny. Aby osiągnąć te założenia Sony wykorzystała wiele różnych technik przesyłania sygnału i wyświetlania obrazu: od holografii po technologie wykorzystywane w diodach LED i wyświetlaczach LCD. Prototypowe, zademonstrowane właśnie okulary ważą 120 gramów, wyświetlają obraz w rozdzielczości 320x240 pikseli, a kontrast wynosi 50:1. Sony nie zdecydowało jeszcze, czy nowy produkt trafi na rynek. Jeśli jednak zostanie on udoskonalony i zapadnie decyzja o jego sprzedaży, to okularów powinniśmy spodziewać się w sklepach około 2010 roku.
  10. Szczury laboratoryjne częściej zjadają swoje młode, jeśli ich klatki są często sprzątane. Na pierwszy rzut oka wydaje się to dziwne, wyjaśnienie zjawiska jest jednak bardzo proste (Applied Animal Behaviour Science). Charlotte Burn z Uniwersytetu Oksfordzkiego i Georgia Mason z Uniwersytetu w Guelph w Kanadzie zauważyły, że gryzonie zjadają dwukrotnie więcej młodych, jeśli ich klatki są czyszczone dwa razy w tygodniu, a nie co dwa tygodnie. Kanibalizm odnotowywano najczęściej w przypadku zwierząt zamieszkujących klatki wysprzątane wkrótce po przyjściu na świat młodych. Wg Burn, kanibalizm wśród gryzoni nie jest rzadkim zjawiskiem. Matki zjadają np. chore młode, by w ten sposób zachować energię na wychowanie żywotnej reszty miotu. Volker Rudolf z Rice University w Houston podkreśla, że dzięki obserwacjom Burn i Mason wyszło na jaw, że w warunkach laboratoryjnych określone działania człowieka mogą zaburzać zdolność szczurów do rozpoznawania członków własnej rodziny. Brytyjka dodaje, że zapach odgrywa kluczową rolę w identyfikowaniu potomstwa. Dlatego też sugeruje, by po urodzeniu jak najmniej dotykać młodych. Zapach człowieka nie nakłada się wtedy na woń najmłodszego pokolenia gryzoni, co na pewno ułatwia tworzenie się więzi z rodzicami. Laboranci powinni też unikać brania do ręki wielu szczurów po kolei, wtedy bowiem zapachy się ze sobą nie zmieszają.
  11. W ostatnich latach mogliśmy wielokrotnie spotkać się z doniesieniami o pozytywnym wpływie umiarkowanego spożycia alkoholu na zdrowie. Naukowcy potwierdzili jego dobroczynny wpływ m.in. w zapobieganiu choroby wieńcowej i drżenia samoistnego. Tym razem dzięki badaniom dowiadujemy się, że picie napojów wyskokowych w rozsądnych ilościach może zapobiegać osteoporozie, chorobie związanej z osłabieniem kości i niekorzystnymi zmianami jej struktury. Na podstawie analizy statystycznej badacze wykazali, że osoby pijące jednego drinka dziennie cierpią na złamanie w obrębie stawu biodrowego (jest to najczęstszy uraz w przebiegu osteoporozy) aż o jedną piątą rzadziej niż abstynenci. Należy być jednak ostrożnym, gdyż wypijanie powyżej dwóch porcji alkoholu dziennie znacznie zwiększa zagrożenie uszkodzenia. Szacuje się, że w Polsce na osteoporozę cierpi około 2,5-3,5 miliona osób. Jej główną przyczyną jest utrata minerałów, głównie jonów wapnia, z tkanki kostnej. Ze względu na masową zachorowalność, zaliczana jest do grupy chorób cywilizacyjnych. Do głównych czynników ryzyka tego schorzenia zalicza się wiek, płeć żeńską (panie zapadają na tę chorobę aż dwukrotnie częściej) oraz brak aktywności fizycznej. Spożywany w nadmiarze alkohol, jak wspomniano wcześniej, również sprzyja rozwojowi tego stanu. Badanie, wykonane pod przewodnictwem dr. Kariny Berg przez zespół ze szpitala Montefiore Medical Center, miało charakter przeglądu trzynastu innych analiz związanych z tą chorobą. Na podstawie badań wykazano, że średnia dzienna dawka alkoholu w wysokości jednego drinka dziennie zmniejsza ryzyko złamania w obrębie stawu biodrowego o 20% w porównaniu do całkowitych abstynentów, zaś przyjmowanie dawki dwukrotnie niższej zmniejsza to prawdopodobieństwo o 16%. Większe dawki są wyraźnie szkodliwe - regularne spożywanie powyżej dwóch porcji alkoholu dziennie powoduje wzrost zagrożenia uszkodzeniem kości aż o czterdzieści procent. Dr Berg ocenia, że pozytywny wpływ napojów wyskokowych bierze się z faktu, iż wpływają one na poziom krążących we krwi estrogenów, korzystnych dla utrzymania tkanki kostnej w dobrym stanie. Pani doktor zastrzega jednak, że wykonane przez nią badanie miało na celu wyłącznie poszukiwanie zależności pomiędzy spożyciem alkoholu oraz częstotliwością złamań, nie zaś analizę przyczyn tego zjawiska. Warto jednak wspomnieć, że liczne inne badania wykazały, że umiarkowane spożycie alkoholu może mieć korzystny wpływ na zdrowie wielu organów. Jako najbardziej wartościowy napój podaje się przeważnie czerwone wino. Wnioski z badań dr Berg pokrywają się z generalnymi zaleceniami większości autorytetów w dziedzinie ochrony zdrowia. Najczęściej jako dzienną dawkę alkoholu zaleca się właśnie pojedynczą porcję dziennie dla kobiet oraz maksymalnie dwukrotność tej dawki dla panów.
  12. Przerywane epizody niedotlenienia organizmu (hipoksji) minimalizują produkcję tlenku azotu, mającego znaczny udział w powstawaniu uszkodzeń serca w przebiegu zawału serca - wykazał eksperyment przeprowadzony na psach, przeprowadzony przez naukowców z University of North Texas Health Science Center. Wyniki badania mogą w przyszłości zaowocować stworzeniem nowej metody profilaktyki choroby wieńcowej i zawału serca. Nadmierne niedotlenienie dowolnej tkanki prowadzi do martwicy, w związku z czym jest powszechnie uważane za stan szkodliwy. Okazuje się jednak, że dwudziestodniowy "trening" polegający na krótkotrwałym, przerywanym zmniejszaniu dostaw tlenu do organizmu zwiększa odporność serca na groźne konsekwencje zatkania naczyń wieńcowych oraz intensywnego przepływu krwi po ustaniu zawału. Za pomocą wykonanego na zwierzętach eksperymentu wykazano, że tego typu profilaktyka pozwala zmniejszyć rozległość zmiany oraz częstotliwość wystepowania groźnych dla życia arytmii w jej następstwie. Zespół, prowadzony przez dr. Roberta T. Malleta, dr. H. Freda Downeya oraz doktoranta Myounga-Gwi Ryou, zajął się ustaleniem mechanizmów odpowiedzialnych za "uodpornienie" serca na efekty choroby. Badacze skupili się przede wszystkim na hipotezie, zgodnie z którą powtarzające się okresy hipoksji wpływają na zmniejszenie syntezy tlenku azotu(II) (wzór chemiczny: NO). Ten nietrwały związek odgrywa korzystną rolę w czasie rozwoju stanu zapalnego, lecz w czasie intensywnego przepływu krwi (reperfuzji) po odblokowaniu naczyń wieńcowych staje się prekursorem związków toksycznych dla otaczających tkanek. Gdy jest produkowany w nadmiernej ilości, może wchodzić w reakcję z innymi substancjami, tworząc agresywne chemicznie związki zdolne do uszkadzania tkanek. Ograniczenie aktywności enzymu odpowiedzialnego za jego produkcję pozwala na zmniejszenie zagrożenia związanego z powstawaniem tych substancji. Po dwudziestu dniach "treningu" psy były usypiane, a następnie, z wykorzystaniem technik chirurgicznych, na 60 minut zamykano u nich tętnicę wieńcową. Dzięki eksperymentowi ustalono, że w pierwszych minutach po ponownym otwarciu naczynia, kiedy w typowym zawale serca dochodzi do burzliwej syntezy szkodliwego NO, u psów poddawanych hipoksji wytwarzanie tego związku było znacznie obniżone. Na dodatek, co ważne, proces ten nie miał wpływu na całkowitą ilość przepływającej przez serce krwi, której wydajne dostarczanie jest niezbędne dla utrzymania przy życiu chociaż części uszkodzonych komórek. Wykazano, że nowa metoda pozwala na znaczne ograniczenie aktywności obydwu istniejących w organizmie "odmian", zwanych izoformami, enzymu odpowiedzialnego za syntezę tlenku azotu. Przerywane niedotlenienie może stanowić potężną terapię wspomagającą dla pacjentów obarczonych wysokim ryzykiem zawału serca, tłumaczy dr Downey.Krótkie okresy rozważnego ograniczenia dopływu tlenu są łatwo tolerowane przez organizmy większości osób. Nie wymagają także ani zabiegów chirurgicznych, ani drogich lekarstw. [Tego typu terapię] można także stosować u pacjentów w ich domach lub w miejscach pracy przy użyciu łatwo osiągalnych urządzeń. Autorzy badań są jednak zgodni, że dla pełnego wyjaśnienia tego zjawiska potrzebne są dalsze badania. Wyniki swojej pracy badacze opublikowali w czerwcowym numerze czasopisma Experimental Biology and Medicine.
  13. Dostosowanie czasu przyjmowania posiłków może pomóc zwalczyć tzw. zespół nagłej zmiany strefy czasowej (ang. jet lag), towarzyszący odległym podróżom pomiędzy różnymi strefami czasowymi.Wniosek taki wysunęli badacze z Uniwersytetu Harvarda dzięki serii eksperymentów na myszach. Zdaniem naukowców, oprócz "standardowego" zegara biologicznego, wyznaczającego rytm dnia i nocy, mózg posiada także drugi system, którego zadaniem jest regulowanie czasu przyjmowania poszczególnych posiłków. Kiedy podaż pożywienia jest niska, zegar odpowiedzialny za odżywianie "przejmuje kontrolę" nad organizmem i nie pozwala mu zasnąć do momentu zaspokojenia głodu. Doprowadziło to Amerykanów do wniosku, że osoby podróżujące na dalekie dystanse wzdłuż równika (a więc w poprzek kolejnych stref czasowych) oraz pracujące w systemie zmianowym mogą odsunąć od siebie uczucie senności poprzez powstrzymywanie się od jedzenia. Nasz dzienny rytm snu i czuwania, wpływający jednocześnie na nasze zachowania i metabolizm, jest silnie zależny od światła. Sterowany jest przez obszar mózgu zwany jądrem nadskrzyżowaniowym (SCN, od ang. Suprachiasmatic Nucleus. Zaburzenie działania tego mechanizmu objawia się m.in. pod postacią bezsenności, depresji oraz zaburzeń koncentracji. Istnieją także hipotezy łączące wadliwe funkcjonowanie SCN z chorobami takimi jak zawał serca, choroby neurodegeneracyjne czy nawet nowotwory. Powyższa hipoteza została powszechnie przyjęta przez środowisko naukowe, lecz z czasem okazało się, że w mózgu pracuje równolegle drugi zegar. Odkryto bowiem, że poprzez odpowiednie zmiany w nawykach żywieniowych można manipulować percepcją dnia i nocy przez mózg. Alternatywny system jest zależny od pojedynczego genu, zwanego Bmal1, który stał się głównym obiektem badań specjalistów z Uniwersytetu Harvarda. Za pomocą technik inżynierii genetycznej manipulowali oni aktywnością genu, pozwalając na jego ekspresję tylko w określonych miejscach mózgu. W ten sposób udowodniono, że mechanizm odpowiedzialny za regulowanie rytmu odżywiania się jest ulokowany we fragmencie podwzgórza mózgu zwanym jądrem grzbietowo-przyśrodkowym. Dzięki serii eksperymentów naukowcom udało się udowodnić, że nowy rodzaj zegara biologicznego może w pewnych sytuacjach wywierać na organizm silniejszy wpływ, niż jego "tradycyjny" odpowiednik. Zdaniem Clifforda Sapera, głównego autora badań, nowe odkrycie może być stosowane przez osoby podróżujące samolotami na duże dystanse w celu osłabienia objawów jet lag. Jak tłumaczy, Jeżeli podróżujesz z USA do Japonii, musisz dostosować organizm do 11-godzinnej różnicy czasu. Ponieważ zegar biologiczny może się przestawić zaledwie o niewielkie wartości w ciągu doby, potrzebny jest czas około tygodnia na dostosowanie się do nowej strefy czasowej. Tyle tylko, że najczęściej nadchodzi wtedy czas, by wracać do domu. Jak tłumaczy badacz, szesnastogodzinna głodówka wystarcza, by aktywować alternatywny zegar. Oznacza to, że zrezygnowanie z posiłku na pokładzie samolotu powinno pomóc w redukcji przykrych objawów zespołu nagłej zmiany strefy czasowej. Prawdopodobnie wiedza ta może przydać się także pracownikom wykonującym pracę o różnych porach dnia i nocy, u których można niekiedy stwierdzić objawy podobne do tych stwierdzanych w przypadku jet lag. Szkoda tylko, że opracowana przez Amerykanów powoduje rozwój "syndromu burczącego brzucha"
  14. Andy Wilson, zatrudniony w Microsofcie specjalista ds. komputerowych systemów graficznych, opracował nową tanią metodę manipulowania za pomocą obu rąk obiektami na ekranie. Wilson pracował m.in. nad projektem Surface. Teraz zaproponował technologię dzięki której każdy wyświetlacz - czy to monitor czy pokazywany na ścianie obraz z rzutnika - można unowocześnić tak, by można było sterować obiektami za pomocą dotyku. Pomysł Wilsona polega na wykorzystaniu taniej kamery pracującej w podczerwieni oraz laserów, które śledzą ruchy palców użytkownika i przekładają je na komendy zrozumiałe dla oprogramowania. Sam pomysł jest dość prosty, jak przyznaje wynalazca, a cała tajemnica tkwi w odpowiednim oprogramowaniu. Badacz mówi, że LaserTouch jest tani, jednak nie zdradza, ile kosztuje. Ponadto dodaje, że obecnie Microsoft nie planuje rynkowego debiutu wspomnianej technologii. Częściowo dlatego, że to dopiero niedoskonały prototyp. Na przykład nie pozwala on na manipulowanie obrazem więcej niż jednej osobie. Jeśli bowiem ekran byłby dotykany przez jeszcze kogoś, to dłonie jednej osoby mogłyby blokować laserom dostęp do dłoni drugiej.
  15. Początków sieci komputerowych można doszukiwać się w wojskowym Arpanecie. To właśnie on był pierwszą siecią rozproszoną, czyli taką, w której zniszczenie kilku węzłów nie powodowało przerwania pracy całej sieci. W latach 1967-1972 sieć działała jako tajny projekt wojskowy, a po ujawnieniu wykorzystywanego przez nią protokołu TCP/IP zaczęła szybko się rozrastać i obejmowała coraz liczniejsze podsieci cywilne. Arpanet dał początek sieciom, jednak twórcą WWW, czyli tego, co stanowi podstawę Internetu, jest Timothy Berners-Lee, pracownik Europejskiego Ośrodka Badań Jądrowych (CERN) w Genewie. To właśnie on w 1989 roku zaproponował ogólnoświatowy projekt oparty na hipertekście, stworzył pierwszy serwer HTTP oraz pierwszą przeglądarkę i edytor hipertekstu. Tim Berners-Lee jest też twórcą pierwszej strony WWW. Nadał można ją oglądać pod adresem info.cern.ch. Współpracownikiem Bernersa-Lee i pierwszym internautą był Robert Cailliau. Od pewnego czasu coraz częściej pojawiają się głosy specjalistów, którzy ostrzegają, że Internet w obecnym kształcie przestaje radzić sobie z coraz większą ilością danych przesyłanych pomiędzy użytkownikami. Jeśli nic się nie zmieni, to za kilka lat możemy być świadkami poważnych problemów z uzyskaniem dostępu do informacji, które są nam właśnie potrzebne. Coraz bardziej popularne usługi audio i wideo powoli zatykają Sieć. Rozwiązaniem tego problemu może być projekt Grid, który działa w CERNIE. To dzięki niemu ma powstać Internet przyszłości. Gridy Musimy tutaj zauważyć, że samo pojęcie grid oznacza pewien rodzaj technologii i architektury sieciowej. Grid traktuje całą sieć jako jeden wielki, wirtualny komputer. Pierwszym gridem był projekt SETI@home, który korzysta z połączonych komputerów tysięcy ochotników. Te komputery są wykorzystywane do przetwarzania danych z radioteleskopu w Aracibo i analizowania ich w nadziej znalezienia sygnału wysłanego przez obcą cywilizację. Z gridów korzysta wiele instytucji, jednak ten używany przez CERN jest wyjątkowy. Ze względu na swoją wielkość, wydajność oraz znaczenie CERN-u dla nauki i powstania Internetu, to właśnie o nim mówi się, że jest zaczątkiem przyszłego Internetu. Wielki Zderzacz Hadronów W czerwcu 2008 roku w CERN-ie zacznie działać wyjątkowe urządzenie badawcze -Wielki Zderzacz Hadronów (Large Hadron Collider - LHC). To największy akcelerator na świecie, a jednym z jego głównych zadań jest znalezienie bozonu Higgsa, zwanego też boską cząstką. LHC będzie produkował około 15 petabajtów danych w ciągu roku. To około 1500 razy więcej, niż informacje zawarte we wszystkich książkach, jakie są przez rok drukowane na naszej planecie. Te 15 petabajtów to mniej więcej 1,5% całej informacji, jaką rocznie produkuje ludzkość. To tak wielka ilość danych, że CERN nie jest w stanie jej przechować i przetworzyć. Profesor Tomy Doyle, dyrektor techniczny Grida stwierdził, że gdyby nawet CERN zakupił i zainstalował odpowiednią liczbę serwerów, to nie byłby w stanie zapewnić im wystarczającej ilości energii. Jedynym wyjściem jest więc wykorzystanie mocy obliczeniowych i dysków twardych innych centrów naukowych. Grid CERN-owski Grid będzie korzystał z już istniejących superwydajnych sieci akademickich. Jedną z nich jest sieć GEANT, której szkielet charakteryzuje się wydajnością rzędu 10 gigabitów na sekundę. Poszczególne węzły łączą się z siecią szkieletową z prędkością 1 gigabita na sekundę, a z kolei poszczególne pecety mają do dyspozycji łącze o przepustowości od 10 do 100 megabitów. Na potrzeby Grida powstał też ciągle rozwijany zestaw narzędzi o nazwie Globus Toolkit. To pakiet oprogramowania, które odpowiada za działanie sieci, zarządzanie jej zasobami, przydzielaniem praw dostępu i za bezpieczeństwo. W jego skład wchodzą m.in. GRAM (Globus Resource Allocation Manager) - przeprowadza konwersję komend pomiędzy serwerami przechowującymi zasoby, a pecetami starającymi się o dostęp do nich; GSI (Grid Security Infrastructure) - uwierzytelnia użytkowników i sprawdza ich prawa dostępu; MDS (Monitoring and Discovery Service) - zbiera informacje o dostępnych zasobach, takich jak wydajność maszyn, wydajność łącza, typ pamięci masowej itp; GRIS (Grid Resource Information Service) - odpytuje zasoby i ich aktualną konfigurację; GridFTP (Grid File Transfer Protocol) - odpowiada za wydajne i bezpieczne przesyłanie danych. Twórcy Globusa pomyśleli też o tworzeniu kopii zapasowych wygranych danych czy specjalnych narzędziach do zarządzania nimi.
  16. Sherry Turkle, psycholog z MIT-u, bacznie przyjrzała się związkom współczesnego człowieka z elektronicznymi gadżetami. Twierdzi, że powinno się mówić o pojawieniu nowego typu osoby – Homo mobilis. Nieodwracalnie zmienił się sposób myślenia. W epoce przedgadżetowej stwierdzaliśmy: Czuję coś, więc chcę do kogoś zadzwonić [żeby się tym z nim podzielić]. Teraz ludzie działają według odwrotnego schematu: Chcę coś poczuć, dlatego muszę zadzwonić. Bez narzędzia jak bez ręki Amerykanka sądzi, że w mobilnej komunikacji jest coś nieorganicznego, co okrada nas z części ludzkiej natury. Brzmi to dość zatrważająco, zwłaszcza że przed nowoczesną technologią nie ma właściwie ucieczki. Stanowi ona coraz większą część naszego życia. Starsze pokolenia korzystają z telefonów komórkowych, by lepiej skoordynować swoje poczynania z partnerami, współpracownikami itp. i w efekcie spędzić z nimi produktywnie więcej czasu. Młodsze osoby posługują się komórkami po to, by uniknąć spotkań w określonym czasie i miejscu. Ci pierwsi obawiają się, że młodzież pisze, nie myśląc o tym zbyt wiele, nie planuje dnia przed wyjściem z domu i przenosi związki w sferę wirtualną. Coraz częściej kłótnie i rozstania są przeprowadzane za pośrednictwem maila, komunikatora czy SMS-a. Bywa też tak, że porzucony dowiaduje się o zerwaniu, oglądając profil swojego partnera na serwisie społecznościowym (zwłaszcza gdy można tam wprowadzić dane na temat "stanu cywilnego": jestem singlem lub pozostaję w związku). Eksperci nie tylko alarmują, ale zwracają też uwagę na plusy opisywanych zjawisk, m.in. kreatywność, wspieranie kultury czy przyspieszanie postępu. Lepiej chyba korzystać z dostępnych informacji (w tym także z dzieł klasycznych) niż skupiać się na tym, skąd je uzyskujemy: z książki tradycyjnej czy z e-booka...
  17. Kultura masowa tworzy i hołubi celebrities, a także celetoidów, czyli gwiazdy tabloidów. Coraz częściej słyszy się jednak o tzw. microcelebrities. Kto to taki i kto może nim zostać? Mikrocelebryta jest znany jak prawdziwa gwiazda, ale dużo mniejszemu gronu: tysiącowi, kilkuset, a czasem nawet tylko kilkudziesięciu osobom. To odpowiednik Angeliny Joli czy George'a Clooneya, ale w skali mikro, stąd nazwa zjawiska i człowieka. Inni, czyli fani, interesują się jego życiem. Zrób to sam. Bez Słodowego Coraz łatwiej stać się taką osobistością, ponieważ blogi czy dziennikarstwo społeczne (Amerykanie mówią nawet o mediach DIY, czyli zrób to sam; od ang. do it yourself) cieszą się niesłabnącą popularnością. Nie brak też chętnych do stworzenia profilu w serwisie społecznościowym czy na witrynie umożliwiającej zaprezentowanie wykonanych własnoręcznie fotografii. Kiedy założymy już takie konto, zawsze istnieją szanse, że zupełnie obcy ludzie nas zauważą, a może nawet zaczną dyskutować na nasz temat. Dla jednych taka popularność to uśmiech losu, dla drugich nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Eksperci podkreślają, że ludzie szybko przystosowują się do sławy w wersji mini. Można to zaobserwować u nastolatków przygotowujących się do wielkiego wyjścia. Przywiązują dużą wagę do wyglądu, bo spodziewają się, że ktoś będzie robił zdjęcia, które z dużym prawdopodobieństwem trafią do Internetu. Świadomie zarządzają swoim sieciowym wizerunkiem. Kontrolują zawartość swoich profili, odpowiednio dobierając nie tylko fotografie, ale i czcionkę podpisów. Strzegą swojej prywatności, posługując się pseudonimami i zastrzegając część lub nawet większość danych osobowych. Theresa Senft, profesor badań nad mediami, która jako jedna z pierwszych osób odnotowała istnienie fenomenu microcelebrities, twierdzi, że ludzie zarządzają osobistym wizerunkiem w taki sam sposób, jak duże firmy. Mikrocelebryta jest produktem i działem PR w jednym. Korporacje się humanizują, a ludzie stają się bardziej korporacyjni. David Weinberger z Berkman Center for Internet and Society na Wydziale Prawa Uniwersytetu Harvarda słusznie zauważa, że Internet odbiera tradycyjnym mediom część kontroli w zakresie uczynienia kogoś sławnym. Dzieje się tak, gdyż popularność przekłada się na zwielokrotnioną moc zwykłego kliknięcia myszką. Ważniejsze staje się ustne lub e-mailowe polecenie niż kolejna fotografia wykonana przez paparazzi. LOLewenement W kwietniu br. na MIT odbyła się konferencja ROFLCon, poświęcona w całości kulturze sieciowej. Weinberg był tam jednym z prelegentów. Jak łatwo się domyślić, opowiadał o celebrities z Internetu rodem. Wydarzenie to zgromadziło prawdziwe tłumy mikrocelebrytów. Dzięki jednoczesnej obecności gwiazd Sieci i naukowców udało się zachować równowagę między uwielbieniem mikrosławy a krytycznym i badawczym podejściem akademików. W przypadku prawdziwych celebrities i osób znanych z Internetu różna jest nie tylko skala sławy, ale i rządzące nią mechanizmy. Być czy nie być tych pierwszych zależy od obecności w mediach. Rozkwitają, gdy zaprasza się ich do telewizji czy przeprowadza z nimi wywiady. Tych drugich łączy z mniej licznymi fanami bardziej intymna relacja. Czasami dzieje się tak, że same witryny internetowe są znane w dużo większym stopniu niż ich twórcy. Podczas kwietniowego spotkania próbowano znaleźć odpowiedź na pytanie, czemu niektóre filmy wideo, hasła lub zdjęcia stają się memami, a inne przemijają bez echa? Memy, opisane przez Richarda Dawkinsa w książce Samolubny gen, są jednostkami ewolucji kulturowej, tak jak gen jest jednostką ewolucji biologicznej. Powielają się na drodze naśladownictwa, mogą mutować, podlegają też doborowi naturalnemu. Gdyby ktoś umiał stwierdzić, co zapewnia sukces określonemu memowi, stałby się multimiliarderem, uważa Geoffrey Golden z Meteor Games. To jest coś, co próbują odkryć marketingowcy, a właściwie wszyscy ludzie. Memami, które święcą obecnie największe triumfy na gruncie ewolucji kulturowej, są tzw. LOLcats (LOLkoty), a więc zdjęcia kotów opatrzone śmiesznymi komentarzami. Okazały się takim hitem, że próbowano stworzyć coś podobnego, ale związanego z inną tematyką, np. LOLprezydenci czy LOLboty. Zgromadzeni na ROFLCon twórcy memów zgodnie twierdzą, że człowiek ma niewielki wpływ na to, jaki los spotka jego pomysł. Budując markę w oparciu o swoją tożsamość lub hobby, należy go udostępnić w Sieci. Potem pozostaje już tylko czekać. Niektórzy eksperci są skłonni przyznawać, że rolę współczesnych krytyków spełniają wpływowe blogi czy agregatory treści. Pojedynczy "tradycyjny" krytyk kierował swoje wypowiedzi do masowego odbiorcy. Teraz zaś zbiorowy recenzent (społeczność mediów DIY) komunikuje się także z grupą: internautami.
  18. W ostatnich latach w mediach wielokrotnie pojawiały się doniesienia o przypadkach sepsy, zwanej także posocznicą. Czym jest sepsa? Czy należy się jej obawiać? Postaram się odpowiedzieć na te pytania w niniejszym artykule. Czym jest sepsa? Na wstępie należy zaznaczyć, że wbrew powszechnemu mniemaniu, sepsa nie jest chorobą. Jest jedynie zespołem objawów zakażenia (przeważnie bakteryjnego, lecz nie jest to regułą), w którego przebiegu dochodzi do ostrego i rozległego stanu zapalnego. Logicznym jest więc, że posocznicą nie można się zarazić, gdyż zakażenie może powodować różne objawy u poszczególnych chorych. Co powoduje sepsę? Często określa się o sepsę jako „zakażenie krwi” (pierwsze wzmianki o procesie zwanym „gniciem krwi” pochodzą już z XI wieku). I choć rzeczywiście obecność bakterii we krwi grozi sepsą, nie jest ona koniecznym warunkiem rozwoju tego stanu - do powstania posocznicy wystarczy dowolna infekcja. Drugim czynnikiem potrzebnym do rozwinięcia się sepsy jest podatny na nią człowiek. Mówiąc dokładniej: człowiek, którego organizm dopuści do rozwoju poważnej infekcji lub taki, którego układ odpornościowy zareaguje zbyt intensywnie na zakażenie. Posocznica dotyka głównie osób osłabionych. Stosunkowo często pojawia się w przebiegu infekcji u ludzi starszych, dzieci oraz osób niedożywionych i wyniszczonych. Warto jednak pamiętać, że podobny stan może się rozwinąć także w wyniku zakażeń związanych z procedurami medycznymi (np. odbieranie porodu, operacje, cewnikowanie). W ostatnim przypadku sytuacja może być wyjątkowo trudna do opanowania, gdyż tzw. bakterie szpitalne są często wyjątkowo oporne na leczenie. Dla uspokojenia informujemy jednak, że zakażenia szpitalne, dzięki wprowadzaniu odpowiednich procedur, zdarzają się coraz rzadziej. Jak przebiega sepsa? Niestety, pierwsza i najprostsza odpowiedź brzmi: bardzo szybko. Z tego powodu nie należy odkładać wizyty u lekarza, gdyż tylko on może przeprowadzić skuteczne leczenie. Mechanizm przebiegu sepsy jest bardzo złożony. Proces zaczyna się najczęściej od wykrycia przez organizm cząsteczek prostych cząsteczek charakterystycznych dla szerokich grup mikroorganizmów. Najważniejszą z nich jest lipopolisacharyd (LPS), składnik ściany komórkowej niemal wszystkich bakterii. Dzięki wspomnianemu mechanizmowi organizm może sprawnie wykrywać wiele gatunków mikroorganizmów. Pozwala to na pokonanie niedużej infekcji lub jej spowolnienie w oczekiwaniu na rozwój swoistej (tzn. „wycelowanej” w konkretny gatunek i skuteczniejszej, choć aktywującej się dłużej) odpowiedzi przeciw konkretnemu gatunkowi bakterii. Czasami system ten reaguje zbyt silnie – prowadzi to do nadmiernej produkcji i wydzielania tzw. cytokin, czyli cząsteczek sygnałowych związanych z odpowiedzią immunologiczną. W efekcie rozwijającą się odpowiedź organizmu ciężko jest kontrolować lub zatrzymać (można to porównać do znanego „efektu kuli śniegowej”). Właśnie wtedy dochodzi do sepsy. Ogromna ilość wydzielonych cytokin powoduje rozmaite efekty. Do najważniejszych i najgroźniejszych należą: gorączka (choć zdarza się też znaczny spadek temperatury ciała) oraz nagły spadek ciśnienia krwi. Jednocześnie dochodzi do procesów naprzemiennego krzepnięcia krwi i rozpuszczania powstałych skrzepów, który określamy jako „zespół rozsianego wykrzepiania wewnątrznaczyniowego” . W wyniku tego procesu może dojść do powstawania zatorów wewnątrz naczyń, a gdy białka odpowiedzialne za krzepnięcie zostaną zużyte, może dojść do krwotoków wewnętrznych. Warto wspomnieć także o spadku ciśnienia krwi, utrudniającym przepływ substancji odżywczych i tlenu. Może to prowadzić do niewydolności organów, a efekcie – nawet do śmierci. Spadek ciśnienia krwi spowodowany jest ucieczką wody z naczyń krwionośnych do tkanek. Zjawisko to ma dwie główne przyczyny. Pierwsza to zwiększona przepuszczalność naczyń. W prawidłowo przebiegającym zapaleniu jest to zjawisko naturalne i pożądane, gdyż ułatwia napływ komórek układu odpornościowego wprost do miejsca uszkodzenia tkanki. W miejscu tym widzimy zaczerwienienie, wzrost temperatury, opuchnięcie i ból (przekonał się o tym każdy, kto choć raz nabił sobie guza. Drugą przyczyną wypływu krwi z naczyń jest ich uszkodzenie przez powstające skrzepy. Czy sepsy należy się bać? Na powyższe pytanie trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Posocznica jest zjawiskiem rzadkim, lecz groźnym. Nie warto jednak wierzyć mediom sugerującym, jakoby przypadków sepsy było coraz więcej. Jest dokładnie odwrotnie ze względu na poprawę warunków życia i jakości leczenia! A co ze słynnymi „szczepionkami przeciwko sepsie”? Już sama ich nazwa jest nadużyciem, gdyż chronią one jedynie przed niektórymi bakteriami. Warto też zwrócić uwagę na pewien paradoks: posocznica rozwija się głównie u osób osłabionych (a więc np. niedożywionych), a szczepionkę – lek nierefundowany – kupują najczęściej ludzie zdolni do poniesienia odpowiednich kosztów. Warto też pamiętać, że z wieloma bakteriami zdolnymi do wywołania sepsy mamy regularny kontakt bez jakichkolwiek konsekwencji. Z drugiej jednak strony szczepionka daje niemal stuprocentową gwarancję, że określony gatunek bakterii nie spowoduje u nas przykrych dolegliwości. Decyzja należy do Was...
  19. Odpowiednio skomponowana mieszanka bakterii może wspomagać powrót do zdrowia pacjentów po zabiegu tworzenia bypassu żołądka - donoszą naukowcy z Stanford School of Medicine. Badacze przeanalizowali losy czterdziestu dwóch pacjentów, u których wykonano wspomniany zabieg, a następnie podawano im zestaw bakterii probiotycznych, sprzyjających prawidłowemu funkcjonowaniu przewodu pokarmowego. Sześć miesięcy po operacji wykonano u pacjentów pomiar masy ciała. Wynika z nich, że osoby przyjmujące codziennie koktajl probiotyków zrzuciły 70% nadmiernych kilogramów, zaś w kontrolnej grupie pacjentów, u których nie zastosowano bakteryjnego "wspomagania", stwierdzono spadek masy o 66%. U osób leczonych probiotykami stwierdzono także mniejszą częstotliwość niepożądanych objawów pojawiających się po zabiegu, jak nudności czy wzdęcia. Podczas wywiadu lekarskiego informowały one także o wyższym poziomie ogólnego samopoczucia. Probiotyki to grupa mikroorganizmów dodawanych najczęściej do produktów mleczarskich, takich jak jogurty i kefiry. Pomagają leczyć wiele dolegliwości ze strony układu pokarmowego, jak np. biegunki, wzdęcia i zaparcia. Wielką zaletą tego typu leczenia jest jego bezpieczeństwo, bardzo niska cena oraz łatwość zastosowania. Większość z nich można także przyjmować we własnym zakresie, bez nadzoru lekarza. Dodatkowo, chronią nas przed infekcjami poprzez wypieranie z organizmu innych, szkodliwych mikroorganizmów. Niektóre z nich stymulują także układ odpornościowy do skuteczniejszego działania. Pomysł podawania probiotyków po zabiegu tworzenia bypassów wziął się z poprzedniego odkrycia tego samego zespołu. Badacze zauważyli wówczas, że u wielu pacjentów w wyniku operacji dochodzi do niekorzystnych zmian w składzie flory bakteryjnej przewodu pokarmowego. W celu usunięcia tego problemu zaproponowano podawanie dawki specjalnie wyselekcjonowanych bakterii należących do rodziny Lactobacillus, których zadaniem było zasiedlenie jelit i jednoczesne wyparcie z niego szkodliwych mikroorganizmów. Po sześciu miesiącach od rozpoczęcia eksperymentalnej terapii wykonano analizę chemiczną gazów wypełniających jelita, dzięki czemu możliwe było ustalenie proporcji korzystnych i szkodliwych mikroorganizmów. Badaczom udało się potwierdzić, że przyjmowanie probiotyku znacznie poprawia skład flory bakteryjnej, co przekłada się na poprawę ogólnego stanu zdrowia. Dr John M. Morton, lekarz należący do prowadzącego badania zespołu, tłumaczy, że zmniejszenie intensywności objawów ubocznych w wyniku operacji przekłada się na szybszy spadek masy ciała. Jeżeli jesteś w stanie trawić pokarm w spokoju, spada prawdopodobieństwo, że będziesz poszukiwał dodatkowych niezdrowych przekąsek (ang. junk food - red.) po zabiegu. Dr Morton przypuszcza także, że odpowiednia flora bakteryjna przewodu pokarmowego może wywierać bezporedni wpływ na masę ciała. Lekarze zajmujący się zagadnieniem wykazują dużo entuzjazmu dla pomysłu naukowców z Uniwersytetu Stanforda. Nawet pomimo faktu, że jest to nieduże badanie, osobiście rekomendowałbym przyjmowanie suplementów pacjentom, którzy cierpią z powodu niekorzystnych objawów ze strony układu pokarmowego po operacji, mówi Mark DeLegge, specjalizujący się w leczeniu chorób układu pokarmowego lekarz ze szkoły medycznej przy University of South California. Zastrzega jednak, że jego zdaniem przyjmowanie probiotyków należy w takiej sytuacji zawsze konsultować z lekarzem. Tworzenie bypassu żołądka polega na zmniejszeniu objętości tego organu (u osób obarczonych poważną otyłością jest on poważnie rozciągnięty) oraz przyłączenia jelita cienkiego do powstałej w ten sposób niedużej kieszonki. Dzięki operacji, zołądek mieści znacznie mniej pożywienia i szybciej dostarcza do mózgu sygnał sytości. Jest to zabieg niezwykle skuteczny terapeutycznie, gdyż pozwala stracić średnio aż 80% nadmiernych kilogramów w czasie zaledwie jednego roku. Dzięki tworzeniu bypassu udaje się także wyleczyć średnio 82% przypadków cukrzycy typu II, która rozwija się najczęściej właśnie u osób otyłych. Wyniki swoich badań naukowcy zaprezentowali w czasie Tygodnia Chorób Układu Pokarmowego zorganizowanego w amerykańskim San Diego.
  20. Pary, które poznały się w Internecie, często nie wytrzymują próby czasu. Dzieje się tak, ponieważ ludzie wybierają niewłaściwych partnerów i angażują się emocjonalnie przed pierwszym spotkaniem twarzą w twarz. Matthew Bambling z Politechniki w Queensland twierdzi, że w pułapkę zakazanej miłości sieciowej wpadają zwłaszcza kobiety, które przyciągają dowcipne komentarze i mądre e-maile. Nie wolno zakładać, że w rzeczywistości rzeczy mają się tak, jak się to wydaje w Internecie. To, że ktoś napisze coś śmiesznego lub przenikliwego, nie oznacza jeszcze, że jest tym jednym jedynym. Tym bardziej że, jak zauważa psycholog, niektórzy mężczyźni uciekają się do tzw. nettingu, a więc wysyłają identyczną wiadomość do wielu kobiet, mając nadzieję, że chociaż kilka jakoś na nią zareaguje. Można szukać miłości w Sieci, ale trzeba się wystrzegać kilku pułapek. Po pierwsze, prezentując się komuś znanemu wyłącznie z Internetu, ludzie kładą większy nacisk na swoje zalety, maskując przy tym w jak największym stopniu wady. Nie można zbyt szybko angażować się emocjonalnie, gdy nie ma dostępu do pełnego obrazu wybranka czy wybranki. Zwłaszcza że dawkowanych informacji nie da się w żaden sposób zweryfikować. Po drugie, niektóre osoby uzależniają się od przyjemnego podekscytowania, które towarzyszy napływowi odpowiedzi na post zamieszczony w serwisie randkowym. W takiej sytuacji nietrudno o rozczarowanie. Wg Bamblinga, łatwo uniknąć zawodu miłosnego. Trzeba tylko dążyć do jak najwcześniejszego spotkania, najlepiej po kilku wymienionych mailach. Wtedy ludzie nie zdążą jeszcze stworzyć wyimaginowanego obrazu drugiej ze stron. Po randce w realu można stwierdzić, czy naprawdę da się stworzyć relację z kimś, kto w Sieci wydawał się interesujący.
  21. Badacze z Uniwersytetu Narodowego w Singapurze wykazali, że osoby niewyspane, które pozornie czują się pełne sił, mogą sprowadzić na siebie niebezpieczeństwo. Źródłem problemu jest fakt, że nawet przemęczony mózg jest zdolny do podjęcia wydajnej pracy, lecz okres wzmożonej aktywności szybko się kończy, po czym umysł przechodzi w fazę nagłego osłabienia zdolności poznawczych, refleksu oraz koncentracji. Zdaniem naukowców, informacje zdobyte dzięki badaniom mogą przysłużyć się osobom pracującym w ciągu nocy, jak np. lekarze dyżurni lub kierowcy prowadzący samochody na długich dystansach. Główny autor badań, prof. Michael Chee, tłumaczy: Okresy niemal normalnego funkcjonowania [mózgu] mogą dawać fałszywe uczucie zdolności do wykonania zadań i bezpieczeństwa, lecz niestabilność pracy mózgu może przynieść opłakane konsekwencje. Dzięki serii eksperymentów badacze stwierdzili, że nawet mózg pozbawiony odpowiedniej ilości snu jest w stanie przetwarzać prawidłowo proste informacje wizualne. Niestety, obszary kory wzrokowej odpowiedzialne za interpretację bardziej złożonych obrazów nie funkcjonują zbyt dobrze. Badania wykonano z użyciem rezonansu magnetycznego - bezinwazyjnego badania, pozwalającego na analizę przepływu krwi przez mózg, który jest podstawowym objawem aktywności mózgu. Badani ochotnicy, którzy byli podzieleni na grupy osób wyspanych i pozbawionych snu przez całą noc, zostali poproszeni o identyfikację wyświetlanych przed ich oczami liter. Na ekranie wyświetlana była litera H lub S, która była "ułożona" z mniejszych liter, również H lub S. Na niektórych obrazach litera mała i duża były ze sobą zgodne (czyli np. duża litera H ułożona z mniejszch liter H), a czasami były różne. Celem badania była identyfikacja dużych lub małych liter. Dzięki eksperymentowi potwierdzono, że pozbawienie snu powoduje ogromny spadek zdolności do rozpoznawania liter "budujących" duży znak. Oznacza to znaczne osłabienie aktywności fragmentu kory wzrokowej odpowiedzialnego za widzenie w wysokiej rozdzielczości. Jednocześnie zaobserwowano znacznie słabszą pracę obszarów odpowiedzialnych za regulację jego pracy, przez co pogarszała się umiejętność korygowania pozyskiwanych informacji wzrokowych. Podobne objawy nie pojawiały się u osób, które wyspały się solidnie poprzedniej nocy. Dr Clifford Saper, pracownik Uniwersytetu Harvarda, opisuje efekty eksperymentu: Najważniejsze jest odkrycie, że mózg osoby pozbawionej snu funkcjonuje momentami prawidłowo, lecz co jakiś czas doświadcza stanu podobnego do awarii zasilania. Zdaniem niektórych naukowców, pojawiająca się nieregularność pracy mózgu może być niebezpieczna. Dotyczy to głównie osób pracujących w nocy, które mogą próbować wmawiać sobie, że są zdolne do ciężkiej pracy, lecz jednocześnie ich mózg jest bardzo podatny na nagłe pogorszenie jakości pracy. Ryzyko wzrasta szczególnie w sytuacjach, gdy pozbawiona snu osoba wykonuje stosunkowo złożone, lecz jednocześnie nudne zadania, jak np. prowadzenie samochodu. Dr Andrew Cummin, pracownik zajmującego się badaniem snu Imperial College Healthcare Sleep Centre, wyjaśnia rangę dokonanego odkrycia: Uważa się, że pozbawienie snu mogło przyczynić się do poważnych katastrof, jak np. wyciek ropy ze statku Exxon Valdez [był to największy w historii wyciek ropy z tankowca - red.] lub awarie związane z energetyką jądrową, jak te, który miały miejsce w Czernobylu oraz na Three Mile Island. Wniosek z badań jest, niestety, mało pocieszający. Nie odnaleziono bowiem skutecznego sposobu trwałej regulacji aktywności mózgu, co oznacza, że nic nie zastąpi kilku godzin solidnego snu... Szczegółowe wyniki badań opublikowano w czasopiśmie Journal of Neuroscience.
  22. Jak głęboko sięga życie? Trudno tu o właściwą odpowiedź, ponieważ organizmy biją naprawdę imponujące rekordy. Ostatnio zespół Johna Parkesa z Uniwersytetu w Cardiff odkrył mikroby w skale sprzed 111 mln lat, która tkwi 1,6 km pod dnem oceanu (Science). Skałą tą jest uboga w magmę Krawędź Nowofunlandzka Oceanu Atlantyckiego. Wiercenia prowadzono z pokładu statku-platformy JOIDES Resolution. Poprzedni rekord to "zaledwie" 842 metry pod dnem Oceanu Spokojnego. Obowiązywał przez 6 lat, od 2002 roku, i został odnotowany również przez ekipę Parkesa. Eksperci sądzą, że nowy rekord nie utrzyma się zbyt długo, ponieważ, wg nich, maleńkie żyjątka zasiedlają tereny sięgające 5 km pod dnem. Niektórzy postulują nawet, że ¾ biomasy mikroorganizmów można znaleźć właśnie pod dnem. Im głębsza warstwa osadów, tym trudniej się w niej żyje. W starszych skałach znajduje się mniej pożywki dla mikrobów, w dodatku stale rosną ciśnienie i temperatura (w niektórych rejonach każdy dodatkowy kilometr pod dnem oznacza skok temperatury aż o 20 stopni Celsjusza). Obecnie za najwyższą temperaturę, z jaką życie może sobie jeszcze poradzić, uznaje się pułap 120°C. Jeśli temperatura jest ostatecznym czynnikiem ograniczającym, z przyczyn racjonalnych można się spodziewać, że biosfera sięga głębokości 5 km pod dnem – tłumaczy Steven D’Hondt, oceanograf z University of Rhode Island. JOIDES Resolution (Joint Oceanographic Institutions Deep Earth Sampler) służyła pierwotnie do wydobycia ropy. Ponad dwadzieścia lat temu przerobiono ją na pływające laboratorium naukowe. Zespół Parkesa wyekstrahował mikroby z rdzenia wydrążonej próbki, który z zasady jest rzadziej skażony przez słoną wodę. Mikroorganizmy wykryto dzięki fluorescencyjnemu zielonemu barwnikowi, który zaczyna się jarzyć po dostaniu do wnętrza żywych komórek. Naukowcom udało się też zdobyć i zsekwencjonować DNA. Na głębokości 1000 metrów natrafiono na przedstawicieli archeowców (łac. Archaea), głównie na gorącolubne Pyrococcus. Wraz z głębokością zwiększało się stężenie metanu, dlatego też niżej wyodrębniono kolejne sekwencje DNA, które wskazywały na obecność mikroorganizmów uzyskujących energię z utleniania gazu błotnego. Parkes nie może się nadziwić, jak można przetrwać w tak trudnych warunkach. Skała jest tak stara, że jakiekolwiek biodegradowalne substancje dawno stamtąd zniknęły. Naukowiec domyśla się, że nowo odkryci rekordziści zadowalają się bardzo niedużą ilością pożywienia. W sytuacji braku drapieżników, przed którymi należałoby uciekać, mikroby mogą utrzymywać się przy życiu, uzupełniając raz na jakiś czas niedobory ATP. W przyszłości Parkes zamierza wiercić jeszcze głębiej, być może w okolicach 6. km poniżej dna. W ten sposób stwierdzono by, czy biosfera rzeczywiście kończy się na piątym kilometrze.
  23. David Richardson i Daisy Cooper z hrabstwa Derbyshire w Wielkiej Brytanii twierdzą, że są szczęśliwymi posiadaczami najstarszego psa na świecie. Suczka Bella ma, wg nich, 29 lat. Oznacza to, że gdyby dokonać przeliczeń na wiek psi, sędziwa matrona skończyłaby już 200 lat. Bella jest czarnym kundelkiem ze sporą domieszką labradora. Richardson wziął ją w 1982 roku z schroniska RSPCA (Royal Society for the Prevention of Cruelty to Animals). Miała wtedy co najmniej 3 lata. Niestety, organizacja nie dysponuje żadnymi danymi na temat Belli, a przedstawiciele Księgi Rekordów Guinnessa utrzymują, że bez nich nie można zweryfikować rekordu suki. Początkowo Richardson myślał, że Bella jest najstarszym psem Zjednoczonego Królestwa. Potem zorientował się, że być może nie ma sobie równych na całym świecie. Czas odcisnął na niej swoje piętno, ale staruszka nadal wychodzi na spacery do parku. Je niewiele, bo pozostały jej już tylko dwa zęby, ale nadal przepada za słodyczami. Kiedy 26 lat temu Richardson przyszedł do schroniska, nie pozwolono mu wziąć owczarka niemieckiego, ponieważ ukończył już 50 lat. Wybierałem między Bellą a innym psem. Ona wyglądała na bardziej przyjazną, dlatego zdecydowałem się właśnie na nią. Gareth Deaves, menedżer z Księgi rekordów Guinnessa, opowiada o udokumentowanych przypadkach psich matuzalemów. Ostatni rekord należał do 28-letniego Butcha z USA, który zmarł w 2003 roku. Jak do tej pory nikomu nie udało się jednak przebić australijskiego psa pasterskiego o imieniu Bluey, który przeżył 29 lat. Chętnych zapraszamy do obejrzenia krótkiego filmu z Bellą w roli głównej.
  24. W związku z narastającym problemem głodu na świecie, specjaliści z University of Washington oraz IBM uruchomili wspólny projekt, którego celem jest przygotowanie idealnej odmiany ryżu - ma ona być odporniejsza na szkodniki, dawać większe plony oraz oferować lepszą wartość odżywczą. Opracowany przez IBM superkomputer World Community Grid, dysponujący gigantyczną mocą obliczeniową 167 teraflopsów, wykorzysta część swoich możliwości do badań z biologii molekularnej. Ten spektakularny system, porównywalny pod względem osiągów do pierwszej trójki najsilniejszych maszyn świata, ma posłużyć do badania cząsteczek białek ryżu w celu wyselekcjonowania najlepszych odmian. Na kolejnym etapie eksperymentu do prac mają się włączyć botanicy, których zadaniem będzie uzyskanie drogą krzyżowania optymalnych odmian tej rośliny. Szacuje się, że zastosowanie technologii dostarczonej przez Błękitnego Giganta pozwoli na zakończenie całego projektu w ciągu dwóch lat. Zrealizowanie podobnego planu z użyciem standardowych komputerów zajęłoby około dwóch stuleci. Świat przechodzi obecnie przez trzy rewolucje naraz: rewolucję w dziedzinach biologii molekularnej i genetyki, mocy obliczeniowej i pojemności dyskowej, a także pod względem komunikacji. Ta obliczeniowa rewolucja pozwoli naukowcom z całego świata walczyć z niewyobrażalnie wręcz skomplikowanymi problemami jako społeczeństwo, na dodatek w czasie rzeczywistym, tłumaczy Robert Zieglier, dyrektor Międzynarodowego Instytutu Badań nad Ryżem stworzonego na Filipinach. World Community Grid (WCG) to koordynowany przez IBM projekt, którego celem jest skupianie indywidualnych użytkowników w celu wykorzystania nieużywanej mocy obliczeniowej ich komputerów do rozwiązywania problemów współczesnego świata. W tym celu przedstawiciele amerykańskiej firmy współpracują z naukowcami z całego świata w celu stworzenia odpowiednich algorytmów, których zadaniem jest wykonywanie skomplikowanych obliczeń na potrzeby nauki. Od czasu swojego powstania WCG zajmowała się już m.in. obliczeniami związanymi z walką z nowotworami oraz AIDS, a najnowszym jej celem właśnie badanie białek ryżu. Szczególnie poszukiwane są proteiny, które pomogą poprawić wydajność upraw, zwalczyć szkodniki i choroby czy też wytwarzać większą ilość składników cennych z punktu widzenia diety człowieka. Istotna jest także selekcja odmian odpornych na zmiany klimatu i kaprysy pogody. Problem tkwi w tym, że mamy do przebadania od 30 do 60 tysięcy różnych struktur białkowych, mówi prof. Ram Samudrala, szef naukowców zajmujących się projektem, na codzień pracownik wydziału mikrobiologii na University of Washington. Badacze otrzymali już pierwszy grant badawczy w wysokości 2 milionów dolarów, przyznany przez amerykańską Narodową Fundację Nauki. Nie bez powodu - również Amerykanie mogą osiągnąć bezpośrednie korzyści z przeprowadzonych obliczeń. Wykorzystanie wiedzy na temat budowy roślin na poziomie pojedynczych molekuł może przynieść ogromne korzyści dla rolnictwa, nie tylko w zakresie uprawy ryżu. Przyłączenie się do WCG jest dziecinnie proste. Osoby chętne do użyczenia mocy obliczeniowej swojego komputera powinny wejść na stronę http://www.worldcommunitygrid.org . Można z niej pobrać niewielki, darmowy program, który po uruchomieniu aktywuje się wyłącznie wtedy, gdy użytkownik nie korzysta intensywnie z komputera - dzięki temu jest dla użytkownika wręcz niedostrzegalny. Działanie aplikacji polega na łączeniu się z serwerem i pobieraniu z niego zadań obliczeniowych, które po rozwiązaniu są wysyłane z powrotem do komputerów koordynujących działanie sieci. Obecnie do World Community Grid należy ponad 380 tysięcy użytkowników i około miliona komputerów.
  25. Badania przeprowadzone przez naukowców z University of South Carolina sugerują, że pierwsze dziecko urodzone przez określoną kobietę wykazuje podwyższone ryzyko rozwoju astmy lub alergii w porównaniu do swojego młodszego rodzeństwa. Swoje wnioski zdefiniowali po przebadaniu przypadków 1200 dzieci urodzonych na brytyjskiej wyspie Wight. Badacze zauważyli, że, z nieznanych dotąd, przyczyn dzieci pierworodne częściej wykazują podwyższoną aktywność genu, którego rolą jest powoduje zwiększenie poziomu immunoglobulin E (IgE), czyli klasy przeciwciał związanych z prawdopodobieństwem rozwoju alergii. Badacze wykryli w krwi pępowinowej młodych pacjentów podwyższony poziom tych cząsteczek. Dzieci zostały ponownie przebadne w wieku czterech oraz dziesięciu lat. Na podstawie standardowego testu skórnego potwierdzono, że wykazują one silniejszą reakcję miejscową na podanie alergenów. Za zwiększone ryzyko nadwrażliwości odpowiedzialny jest pojedynczy gen, zwany IL13. Różny poziom jego aktywności owocuje zmianami poziomu białka zwanego interleukiną 13 - proteiny regulującej poziom powstających przeciwciał klasy E. Na podstawie analizy genetycznej potwierdzono, że u dzieci pierworodnych IL13 wykazuje podwyższoną aktywność, co daje w efekcie podniesienie poziomu IgE w surowicy krwi. Główny autor badań, dr Wilfried Karmaus, skomentował wyniki: Nie było dla nas zaskoczeniem, że kolejność narodzin ma wpływ na rozwój układu odpornościowego, lecz nie sądziliśmy, że efekt ten będzie się utrzymywał co najmniej do wieku dziesięciu lat. Nasze odkrycia są kolejnym dowodem, że reakcje alergiczne zostają zaprogramowane w czasie ciąży i objawiają się w późniejszym życiu. Zdaniem badacza, może to wyjaśniać zjawisko wzrostu ilości przypadków alergii w krajach rozwiniętych, gdzie obserwuje się stopniowy spadek ilości narodzin. Bezpośrednią przyczyną zmiany aktywności IL13 u poszczególnych potomków są, zdaniem badaczy, odmienne warunki życia płodowego w obrębie macicy. Hipoteza ta stoi w sprzeczności z głoszonymi do niedawna poglądami, zgodnie z którymi różnice w funkcjonowaniu układu odpornościowego mogą wynikać z różnego poziomu związków zwanych organochlorynami w łożysku lub z infekcji przenoszonych na noworodki przez starsze rodzeństwo. Zdaniem dr. Karmausa, umiejętne manipulowanie warunkami wewnątrz macicy mogłoby pozwolić na zapobieżenie około 20-30 procent przypadków alergii u dzieci.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...