Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37642
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Aby zbadać w laboratorium niektóre procesy zachodzące w organizmie, konieczna jest hodowla komórek z zachowaniem trójwymiarowej struktury tkanki. Problem w tym, że dotychczas było to bardzo skomplikowane i trudne przedsięwzięcie. Okazuje się jednak, że odczynnik pozwalający na rozwiązanie tego problemu jest genialne w swej prostocie, a do tego... znajduje się w niemal każdej kuchni. Hodowle tkankowe dają niezwykłą możliwość symulowania zjawisk zachodzących w żywym organizmie. Niestety mają one też swoje ograniczenia, bowiem niektóre struktury, jak np. kanaliki wydzielnicze gruczołów, można wytworzyć wyłącznie z zastosowaniem bardzo drogich odczynników. Na szczęście badacze z Baylor College of Medicine odkryli bardzo prosty sposób na pokonanie tej niedogodności. Jest nim zastosowanie... białka kurzych jaj. Jak tłumaczy jedna z autorek odkrycia, dr Steffi Oesterreich, to ważne, ponieważ architektura komórki jest inna w dwóch wymiarach, niż w trzech. Zrozumienie, w jaki sposób komórki się komunikują i w jaki sposób działają białka wymaga trzech wymiarów. Badaczka podkreśla, że jest to istotne np. z punktu widzenia badań nad różnymi rodzajami raka, który bardzo często wywodzi się właśnie z nabłonka gruczołowego. Dokładne odwzorowanie jego struktury przestrzennej zwiększa wiarygodność badań: jeśli umieścisz komórki [nowotworowe - red.] w przygotowanym roztworze białka jaja, formują one strukturę podobną do kanalika. W formie dwuwymiarowej nie mogą tego kanalika uformować. Realistyczne odwzorowanie utkania tkanki jest istotne także dla badań nad sygnalizacją międzykomórkową. Nawet laik domyśli się, że w "płaskiej" hodowli każda komórka ma kontakt ze znacznie mniejszą liczbą "sąsiadów", niż w przypadku ich rozmieszczenia w przestrzeni, co może mieć wpływ na uzyskane wyniki. Opracowanie skutecznej i, co nie jest bez znaczenia, taniej metody pozwalającej na odwzorowanie architektury tkanki umożliwi także prowadzenie lepszych badań nad tzw. mikrośrodowiskiem guza, czyli przestrzenią bezpośrednio otaczającą komórki nowotworowe, ułatwiającą jego rozwój bądź blokującą go. Jak więc nietrudno zauważyć, odkrycie otwiera przed naukowcami zupełnie nowe, ekscytujące możliwości. Pomysł na wykorzystanie białka jaja kurzego powstał dzięki pilnej obserwacji procesów spotykanych w naturze i błyskotliwemu umysłowi odkrywcy. Jak tłumaczy asystentka dr Oesterreich, dr Benny A. Kaipparettu, od stuleci wiedzieliśmy, że mały kurczak rośnie w trzech wymiarach, pod skorupką jaja i bez jakiegokolwiek wsparcia z zewnątrz. Teraz odkryliśmy, że Matka Natura ofiarowała nam wartościowe narzędzie przydatne w badaniach medycznych. Badaczka dostrzega jeszcze jedną istotną korzyść wynikającą z zastosowania z nowego "odczynnika": jest on przezroczysty, dzięki czemu analiza rosnącej tkanki jest niezwykle wygodna. Pomysłowe panie doktor zgłosiły swój pomysł do urzędu patentowego. O swoim osiągnięciu, które już teraz wzbudziło ogromne zainteresowanie świata nauki, informują w najnowszym numerze czasopisma BioTechniques.
  2. Mężczyźni o wyższym ilorazie inteligencji mają więcej zdrowych plemników. Geoffrey Miller, psycholog ewolucyjny z Uniwersytetu Nowego Meksyku, twierdzi, że inteligencja jest dla kobiet widocznym wskaźnikiem, którego partnera należy wybrać, poszukując "dawcy" najlepszych genów. Nie jest konieczne, by te same geny wpływały na jakość spermy i inteligencję. Bardziej prawdopodobne, że w toku ewolucji te dwie cechy zostały połączone przez sieć czynników środowiskowych i biologicznych, które mają pomagać w wyborze idealnego ojca dla własnych dzieci. Amerykanie wpadli na trop związku, analizując dane zebrane w 1985 roku. Chodziło wtedy o zbadanie efektów udziału w wojnie w Wietnamie, a zwłaszcza ekspozycji na oddziaływanie pomarańczowego czynnika (ang. Agent Orange). Spośród 4402 weteranów, którzy wzięli udział w 3-dniowym maratonie testów fizycznych i psychologicznych, tylko 425 dostarczyło próbki nasienia. Podczas obróbki danych naukowcy wzięli pod uwagę inne potencjalnie istotne czynniki, takie jak wiek, zażywane leki/narkotyki oraz okres abstynencji seksualnej przed pobraniem próbki. Następnie badacze przypatrywali się związkowi między liczbą i ruchliwością plemników a wynikami w testach mierzących zdolności werbalne i arytmetyczne. Miller nie ma pojęcia, czemu jakość spermy miałaby się wiązać z inteligencją, ale ma na ten temat roboczą teorię. Wg niego, inteligencja jest blisko związana z ogólną formą jednostki.
  3. Naukowcy z Brookhaven National Laboratory stworzyli supercienkie nadprzewodniki, które w przyszłości mogą posłużyć do produkcji bardzo wydajnych podzespołów elektronicznych. Fizyk Ivan Bozovic wraz z zespołem skonstruowali nadprzewodnik o grubości 1-2 nanometrów. Działa on w temperaturze -223 stopni Celsjusza, czyli dość wysokiej jak na tę klasę materiałów. Nowy nadprzewodnik zbudowano łącząc ze sobą dwa materiały, z których żaden nie jest nadprzewodnikiem. Jednak miejsce ich styku ma w niskich temperaturach właściwości nadprzewodzące. Zespół Bozovicajuż w 2002 roku zauważył, że jeśli połączymy dwie supercienkie warstwy nieidentycznych materiałów bazujących na miedzi, to stworzymy w ten sposób nadprzewodnik, który będzie działał w temperaturach wyższych o 25% od temperatury, w której materiały te osobno są nadprzewodnikami. Wówczas uczeni nie rozumieli natury tego zjawiska. W ramach dalszych badań stworzyli ponad 200 jedno-, dwu- i trójwarstwowych struktur, w których na wszelkie możliwe sposoby łączyli różnej grubości materiały izolujące, nadprzewodzące i metale. Największym wyzwaniem było udowodnienie, że zjawisko nadprzewodnictwa nie pojawia się jako prosty wynik mieszania dwóch materiałów i powstania między nimi trzeciej warstwy o różnych właściwościach chemicznych i fizycznych - mówi Bozovic. Dowód taki przeprowadzili współpracujący z nim naukowcy z Cornell University, którzy pokazali, że obie użyte warstwy pozostały osobnymi strukturami. Uczeni z Brookhaven twierdzą, że jest jeszcze zbyt wcześnie, by mówić o tym, gdzie nowe materiały mogą być zastosowane. Na pewno jednym z potencjalnych pól ich eksploatacji jest elektronika. Zapewne będzie możliwe stworzenie tranzystora, który za pomocą impulsu elektrycznego będzie przełączany pomiędzy stanem nadprzewodnika a opornika. Układy scalone stworzone z takich tranzystorów działałyby znacznie szybciej niż obecne, a jednocześnie zużywałyby mniej energii.
  4. Miniaturowe mikroskopy, które będzie można montować wewnątrz czaszki transgenicznych myszy, pozwolą połączyć aktywność neuronów z konkretnymi zachowaniami zwierzęcia. To ważne, ponieważ zmodyfikowane gryzonie od lat służą jako modele różnych ludzkich chorób, np. astmy, parkinsonizmu czy zaburzeń genetycznych (Nature Methods). Twórcą takiego podejścia jest Mark Schnitzer z Uniwersytetu Stanforda. Dużo nad tym pracowano, używając np. preparatów z wycinkami mózgu lub znieczulonych zwierząt, czasem też świadomych, ale trzymanych w ryzach. Do tej pory nie udało się jednak zaobserwować aktywności na poziomie komórkowym u wolno poruszających się myszy. Mikroskop zespołu Schnitzera waży zaledwie 1,1 g. Zwierzę nie jest go więc w stanie wykryć, w niczym mu też nie przeszkadza. Został już użyty do oglądania przepływu krwi przez mózgowe naczynia włosowate o przekroju jednej komórki. Urządzenie zakłada się w znieczuleniu. W tym samym czasie wykonuje się zastrzyk, by specjalnym barwnikiem oznaczyć osocze krwi, ale nie same krwinki. Mikroskop ma swoje własne źródło światła: rtęciową lampę łukową. Jest ono dostarczane za pomocą wiązki światłowodów. Światło powoduje, że osocze zaczyna fluoryzować, a krwinki wyglądają na tym tle jak ciemne punkty. Światłowody przewodzą obraz do kamery, która go utrwala z szybkością 100 klatek na sekundę. Gdy znieczulenie przestaje działać, naukowcy mogą obserwować, co dzieje się w mózgu normalnie funkcjonującej myszy. Carl Petersen ze Swiss Federal Institute of Technology w Lozannie docenia metodę, ale wskazuje też na jej ograniczenia. Wg niego, neurony mocno rozpraszają światło, dlatego mikroskop Schnitzera jest w stanie wykonać tylko zdjęcia komórek znajdujących się w jego pobliżu. Krytykuje też, że nie daje on możliwości tworzenia przekrojów optycznych, by określić trójwymiarową strukturę tkanki. Sam Schnitzer twierdzi, że to celowy zabieg, który zmniejsza wrażliwość instrumentu. W ten sposób nie uwzględnia się artefaktów, powstających podczas poruszania się zwierzęcia.
  5. Firma Research In Motion (RIM), twórca popularnych urządzeń z serii BlackBerry, postanowiła odebrać klientów Apple'owi. Bronią służącą do walki z firmą Jobsa ma być telefon BlackBerrry Storm. Po raz pierwszy RIM zrezygnowała ze swojej wygodnej klawiatury na rzecz ekranu dotykowego. Jednak projektanci Storma wsłuchali się w opinie klientów, którzy nieco narzekali na ekran dotykowy iPhone'a, gdyż podczas korzystania z wirtualnej klawiatury brakowało im uczucia naciskania klawiszy. Wyświetlacz Storma został więc zaprojektowany tak, by użytkownik opuszkami palców czuł interakcję z wirtualnymi klawiszami. Telefon RIM będzie pracował w sieciach Verizon i Vodafone, mimo iż korzystają one z niekompatybilnych technologii. Przypomnijmy, że Apple pozwala na korzystanie z iPhone'a tylko w jednej sieci. Research In Motion, do którego należy ponad 50% rynku smartphone'ów w USA, chce uchronić się przed stratą klientów. Pracownicy korporacji coraz częściej bowiem domagają się od swoich pracodawców urządzenia z ekranem dotykowym, które pozwala na łatwe nawigowanie po Internecie. Storm zapewnia to swoim użytkownikom, a ponadto jest w stanie odróżnić lekkie dotknięcie, za pomocą którego sterujemy kursorem, od naciśnięcia, które np. uaktywnia odnośnik. Nowy telefon, podobnie jak iPhone, pozwala na odtwarzanie filmów i wykonywanie zdjęć. Producent wyposażył go w przeglądarkę internetową, klienta poczty, odtwarzacz multimediów, GPS, możliwość wysyłania SMS-ów i MMS-ów. Załączona bateria wystarczy na 15 dni czuwania i 5,5 godziny rozmów. Pamięć Storma to 1 gigabajt RAM i 128 megabajtów flas. Można ją rozszerzyć za pomocą kart microSD. Kolorowy wyświetlacz o rozdzielczości 480x360 wyposażono w czujnik światła, dzięki czemu dobiera on parametry obrazu tak, by zawsze był on wyraźny. Storm współpracuje z biznesowym oprogramowaniem firm Microsoft, IBM i Novell, łatwo integruje się z firmowymi serwerami pocztowymi. Telefon wyposażono w technologie szyfrowania AES i potrójne DES. Sześciozakresowe urządzenie (800 MHz, 850 MHz, 900 MHz, 1800 MHz, 1900 MHz i 2100 MHz) obsługuje technologie GSM, GPRS, UMTS, HSPA i CDMA.
  6. David Einhorn, znany menedżer funduszu hedgingowego Greenlight Capital, zapowiedział, że wstrzymuje inwestycje w akcje Microsoftu do czasu, aż software'owy koncern zacznie zachowywać się rozsądnie. Zdaniem Einhorna Microsoft tak bardzo chce stać się poważną konkurencją dla Google'a, że postępuje wbrew interesowi akcjonariuszy. W oświadczeniu prezesa Greenlight Capital czytamy, że od ostatniego kwartału ubiegłego roku "zarząd [Microsoftu - red.] zachowywał się w sposób zbyt agresywny, niemal panikarski w stosunku do rynku internetowego. Najpierw usiłował kupić Yahoo!, a gdy to się nie udało, ogłosił, że dokona całej serii olbrzymich inwestycji w celu wykorzystania 'szansy' jaką daje Internet (czytaj: w celu konkurowania z Google'em). Wątpimy, czy rzeczywiście jest to szansa i wolelibyśmy, żeby Microsoft skupił się na swojej podstawowej działalności: tworzeniu oprogramowania". Einhorn zauważa też, że "prezes [Microsoftu - red.] to mądry i bardzo bogaty człowiek. Być może jest już tak bogaty, że ma większe aspiracje niż tylko uczynienie akcjonariuszy Microsoftu bogatszymi. Dlatego też wstrzymujemy inwestycje w akcje Microsoftu i będziemy inwestowali w te firmy, których zarząd przynajmniej wydaje się działać na korzyść akcjonariuszy".
  7. W najbardziej płodnym okresie cyklu kobiety zaczynają nieświadomie mówić wyższym głosem, by wykazać potencjalnemu partnerowi, jak bardzo są kobiece (Biology Letters). Greg Bryant i Martie Haselton z Centrum Zachowania, Ewolucji i Kultury Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA) poprosili 69 pań o nagranie głosu w płodnych i niepłodnych dniach cyklu. Okazało się, że im bliżej owulacji znajdowała się dana kobieta, tym bardziej wzrastał tembr jej głosu. Badacze zastrzegają, że nie była to drastyczna zmiana, ale wychwytywała ją aparatura i zapewne męskie ucho, bo do niego ją przecież adresowano. Największą różnicę odnotowano w przypadku dwóch dni poprzedzających jajeczkowanie. Amerykanów zadziwił też fakt, że zmiana tonu następowała tylko wtedy, gdy wśród zdań do wypowiedzenia znajdowała się formułka przedstawiania komuś: Cześć, jestem studentką UCLA. Jak wytłumaczyć zaobserwowane zjawisko? Bryant i Haselton przypuszczają, że mężczyzn pociągają u kobiet wyższe głosy i poddając się sugestiom instynktu, przedstawicielki płci pięknej zaczynają używać nieco wyższego tonu niż zazwyczaj. Wcześniej wykazano, że podczas menstruacji głos kobiet staje się bardziej zachrypnięty, niższy. Jak widać, coraz większa liczba badań wskazuje, że jak inne naczelne reagujemy na sygnały informujące o płodności.
  8. Osoby z uogólnioną fobią społeczną inaczej reagują na negatywne uwagi na ich temat. Karina Blair i zespół z Narodowego Instytutu Zdrowia Psychicznego (NIMH) doszli do tego po przebadaniu funkcjonalnym rezonansem magnetycznym 34 ludzi: 17 z zaburzeniem i 17 zdrowych (Archives of General Psychiatry). Zgeneralizowana fobia społeczna charakteryzuje się strachem/unikaniem kontaktów społecznych i lękiem przed negatywnym ocenieniem przez innych. To najczęstsze zaburzenie lękowe w populacji generalnej [...], które wiąże się z podwyższonym ryzykiem depresji, alkoholizmu, narkomanii i samobójstwa. W ramach wcześniejszych badań wykazano, że pacjenci z fobią społeczną silniej reagują na wyrazy twarzy, co oznacza, że wzrasta wrażliwość na bodźce społeczne w obszarach mózgu związanych z emocjami. Grupy wybrane przez Amerykanów z NIMH były dopasowane pod względem wieku, płci oraz ilorazu inteligencji. Podczas skanowania wolontariusze czytali serię pozytywnych (np. "Jesteś piękna/przystojny"), neutralnych (np. "Jesteś człowiekiem") i negatywnych (np. "Jesteś okropny/okropna") stwierdzeń na swój oraz czyjś (np. "On jest przystojny") temat. Podczas czytania negatywnych opinii na swój temat u osób z socjofobią zaobserwowano zwiększony przepływ krwi przez jądro migdałowate i przyśrodkową korę przedczołową. To rejony związane z emocjami, w tym lękiem oraz reakcją stresową, i koncepcją własnego ja (self). Międzygrupowych różnic nie zaobserwowano w czasie zapoznawania się z negatywnymi sądami na czyjś temat i pozytywnymi oraz neutralnymi informacjami o sobie/innych. Opisane reakcje w obrębie amygdala i przyśrodkowej kory przedczołowej odpowiadają, przynajmniej częściowo, za pojawienie i utrzymywanie się socjofobii.
  9. Profesor Becca Levy z Yale University udowadnia, że mówienie do starszych osób jak do dzieci może szkodzić ich zdrowiu, a nawet skracać życie (The American Journal of Alzheimer's Disease and Other Dementias). Psycholodzy napiętnowali protekcjonalne zwracanie się do staruszków, zwłaszcza per słoneczko lub kochanie. Skrytykowali też próby wypowiadania się zbyt wolno i za głośno. Bardzo często lekarze rozmawiają z dziećmi pacjentów w jesieni życia, a nie z nimi samymi. Poza tym młodsze pokolenia z góry zakładają, że ktoś powyżej pewnego wieku nie umie się posługiwać komputerem, telefonami komórkowymi i innymi nowoczesnymi gadżetami. Tego typu sytuacje nie tylko chwilowo wyprowadzają z równowagi, ale także negatywnie wpływają na zdrowie. Wg pani Levy, prztyczki czy zniewagi prowadzą do wytworzenia bardziej negatywnego obrazu starzenia się. Kto ma gorszy stosunek do starości, z czasem zaczyna podupadać na zdrowiu, co zmniejsza szanse na przeżycie. Amerykanie odkryli, że osoby pozytywnie odnoszące się do starości żyją średnio o 7,5 roku dłużej. Optymizm dodaje zatem więcej lat niż częste ćwiczenia oraz niepalenie. Badania podłużne psychologów z Yale objęły 660 mieszkańców miasta Ohio, którzy przekroczyli pięćdziesiątkę. U zdrowych staruszków protekcjonalne komunikaty wywołały poczucie niekompetencji. Jako skutek pojawiały się zaniżona samoocena, depresja, wycofanie i zachowania wskazujące na zależność od innych. Jeszcze gorzej reagowali pacjenci z łagodnymi i umiarkowanymi postaciami demencji: stawali się agresywni i niewspółpracujący. Dla osoby może nie tak sprawnej fizycznie, ale w pełni władz umysłowych traktowanie nielicujące z wiekiem jest w najlepszym razie irytujące. Jeszcze gorzej, gdy dotyczy pacjenta z demencją. Podstawowym celem kogoś z chorobą Alzheimera jest zachowanie własnego ja i godności. Jeśli wiesz, że twoje możliwości intelektualne się pogarszają i chcesz zachować szacunek do siebie, gdy ktoś zwraca się do ciebie jak do dziecka, czujesz się naprawdę przybity.
  10. Naukowcy z amerykańskiego szpitala Mayo Clinic donoszą o odkryciu mechanizmu rozwoju choroby Devica, tajemniczego schorzenia mylonego często ze stwardnieniem rozsianym. Zaproponowano także terapię, która może pomóc osobom cierpiącym na tę przypadłość. Choroba Devica, zwana także jako zapalenie rdzenia kręgowego i nerwu wzrokowego (łac. neuromyelitis optica - NMO), swoim przebiegiem przypomina stwardnienie rozsiane. Oba schorzenia rozwijają się w wyniku autoagresji, czyli odpowiedzi immunologicznej organizmu skierowanej przeciwko własnym tkankom. W przypadku NMO może to prowadzić do szybko postępującej utraty wzroku oraz kontroli nad organami wewnętrznymi. W przeciwieństwie do stwardnienia rozsianego, w przypadku choroby Devica ustalono pojedynczy rodzaj białka odpowiedzialnego za rozwój schorzenia. Cząsteczka ta należy do tzw. przeciwciał (immunoglobulin) klasy G. Choć obecność tego białka zaobserwowano we krwi chorych już dawno, dotychczas nieznany był mechanizm rozwoju schorzenia. Prowadzony przez dr Vandę Lennon zespół ustalił, że produkcja autoagresywnego przeciwciała upośledza metabolizm glutaminianu - jednego z neurotransmiterów, czyli substancji służących jako nośnik informacji w układzie nerwowym. Wytwarzana immunoglobulina blokuje aktywnosć białka, które w zdrowo funcjonującym organizmie odpowiada za pobieranie nadmiaru glutaminianu gromadzącego się w przestrzeniach międzykomórkowych układu nerwowego. W efekcie dochodzi do zatrucia komórek odpowiedzialnych za produkcję mieliny - białka otaczającego neurony i zapewniającego im ochronę. Powoduje to stopniowe obumieranie neuronów, odpowiedzialne za objawy choroby Devica i stwardnienia rozsianego. Jeżeli obserwacje dokonane w warunkach laboratoryjnych potwierdzą się, istnieje duża szansa na opracowanie skutecznej terapii schorzenia. Autorzy odkrycia wierzą, że leki z grupy tzw. blokerów glutaminianu umożliwią ograniczenie rozwoju choroby lub całkowite jej powstrzymanie. Podobna strategia jest już stosowana w ramach testów klinicznych m.in. na pacjentach cierpiących z powodu choroby Lou Gehriga oraz choroby Huntingtona.
  11. Nazwa firmy "Complete Genomics" nie jest obecnie zbyt szeroko rozpoznawalna. Wygląda jednak na to, że możemy o niej usłyszeć jeszcze wiele razy. Przedstawiciele przedsiębiorstwa planują uruchomienie usługi sekwencjonowania genomu człowieka za przełomową cenę 5000 dolarów. Udostępnienie usługi klientom indywidualnym jest planowane na najbliższą wiosnę. Firma, mająca swoją siedzibę w kalifornijskim mieście Mountain View, opracowała technologię sekwencjonowania DNA pozwalającą na drastyczne obniżenie kosztów przeprowadzenia tego procesu. Dzięki jej wdrożeniu cena procedury spadła aż dwudziestokrotnie(!) w porównaniu do cen obowiązujących dotychczas. Ułatwiony dostęp do usługi sekwencjonowania jest najważniejszym krokiem na drodze do tzw. medycyny spersonalizowanej. Zgodnie z jej założeniami, lekarz powinien mieć dostęp do danych o indywidualnych cechach pacjenta, dzięki czemu możliwe jest zoptymalizowanie sposobu leczenia, dawek podawanych leków itp. Dotychczas zbieranie informacji tego typu ograniczało się do pojedynczych genów, które analizowane były głównie w przypadku podejrzenia zwiększonego ryzyka wystąpienia ściśle okreslonej choroby. Teraz, gdy cena badania spadła do tej stosunkowo niedużej kwoty, istnieje ogromna szansa na zebranie znacznie większej ilości danych i wprowadzenie szeroko zakrojonych programów profilaktyki wielu chorób. Przedstawiciele firmy planują, że w roku 2009 będzie ona w stanie przeprowadzić 1000 reakcji sekwencjonowania DNA, zaś w ciągu kolejnego roku zwiększy swoje "moce przerobowe" dwudziestokrotnie. Warto jednak zaznaczyć, że przedstawiciele Complete Genomics nie udostępnili jeszcze swoich danych żadnemu niezależnemu recenzentowi. Jednym z założycieli firmy jest Craig Venter - prawdopodobnie najbardziej znany biotechnolog na świecie. Ponieważ naukowiec pracował już wcześniej nad projektem sekwencjonowania genomu człowieka, zebrane wówczas informacje służą dziś jako próba odniesienia wobec nowej technologii. Co ciekawe, jako materiał do badań wykorzystano wówczas własne DNA Ventera. Aby przeprowadzić sekwencjonowanie DNA zgodnie z założeniami nowej metody, najpierw zostaje ono pocięte na krótkie fragmenty składające się z 80 nukleotydów, czyli jednostek kodujących informację genetyczną (cały genom ma ich aż 3 miliardy). Każdy z tych fragmentów jest następnie łączony z krótkimi syntetycznymi nićmi DNA, a następnie dochodzi do replikacji powstałych kompleksów z wykorzystaniem specjalnego enzymu. Ze względu na charakter fizykochemiczny syntetycznego fragmentu, ma on tendencję do bardzo ścisłego zwijania się do postaci zwanej nanopiłeczkami. Są one tak drobne, że na płytce o wielkości typowego szkiełka mikroskopowego mieści się ich około miliarda. Dzięki tak silnemu "upakowaniu" materiału genetycznego możliwe jest przeprowadzenie całej procedury na pojedynczej płytce, co pozwala na radykalną redukcję zużycia bardzo drogich odczynników. Gdy nanopiłeczki zostaną osadzone na powierzchni szkiełka, przeprowadza się właściwą reakcję sekwencjonowania. W tym celu wykorzystuje się cząsteczki wzbogacone o barwniki fluorescencyjne. Każda z nich przyłącza się do DNA w losowym miejscu, lecz zawsze do ściśle określonego rodzaju nukleotydu. Powstałe kompleksy oświetla się następnie za pomocą lampy ultrafioletowej, by wywołać świecenie barwnych cząsteczek. Specjalna aparatura pozwala nie tylko na określenie, jaki nukleotyd został związany, lecz także na ustalenie jego pozycji w analizowanej sekwencji. W ten sposób, krok po kroku, możliwe jest odkrycie kolejności wszystkich elementów kodujących informację genetyczną danego osobnika. Schemat ilustrujący całą procedurę jest dostępny tutaj. Losowe przyłączanie pojedynczych cząsteczek służących jako "sondy" wykrywające nukleotydy jest pomysłem bardzo nowatorskim. Ma ono co najmniej jedną istotną zaletę: zgodnie z założeniami dotychczasowych metod sekwencjonowania konieczne było poprawne odczytanie sekwencji wszystkich kolejnych nukleotydów. Powodowało to powstawanie licznych błędów w trakcie analizy, przez co wiarygodność testu spadała. W przypadku technologii opracowanej przez Complete Genomics każda "sonda" przyłącza się niezależnie od innych, dzięki czemu maleje ryzyko popełnienia "lawiny" błędów. Co ciekawe, przedstawiciele Complete Genomics nie planują sprzedaży produkowanych przez siebie urządzeń. Zamiast tego uruchomione zostanie ogromne centrum badawcze, w którym realizowana będzie ta usługa. Jak tłumaczy prezes firmy, Cliff Reid, będzie to rozwiązanie bardzo wygodne dla wielu przedsiębiorstw: oni nie chcą kupować własnego instrumentu, chcą kupić dane. Co ciekawe jednak, sekwencja DNA klienta będzie do niego wracała w postaci "surowej", tzn. bez jakiejkolwiek analizy informacji zapisanych w genach. Oznacza to, niestety, że całkowity koszt usługi będzie najprawdopodobniej powiększony o dopłatę związaną z analizą danych przez innego specjalistę. Środowisko naukowe nie kryje podziwu dla tego osiągnięcia. Chad Nusbaum, jeden z dyrektorów zarządzających Programem Sekwencjonowania i Analiz Genomu uruchomionym przez Broad Institute, ocenia: nagle ci goście zaczęli mówić o sekwencjonowaniu setek, a nawet tysięcy genomów w ciągu kilku najbliższych lat. Otwiera to niesamowite perspektywy na taki rodzaj nauki, jakiego naprawdę chcemy. Jest to możliwe właśnie dzięki uzyskiwaniu setek sekwencji ludzkiego genomu. Od tego momentu można zacząć zadawać trudne pytania na temat genetyk człowieka. Podobnego zdania jest Jeffrey Schloss, specjalista pracujący dla amerykańskiego Narodowego Instytutu Badań nad Ludzkim Genomem: Słowo "oszałamiające" wcale nie będzie zbyt wielkie, jeżeli będą mogli to zrobić w naprawdę krótkim czasie. Nie widziałem jednak jakichkolwiek danych i nie znam nikogo, kto by je widział, a jest to, oczywiście, kluczowe. Wyścig trwa. Biotechnologiczny gigant, firma Applied Biosystems, planuje udostępnienie w najbliższej przyszłości platformy, dzięki której możliwe będzie przeprowadzenie kompletnej analizy genomu za około 10 tysięcy dolarów. Która z firm wygra tę rywalizację, dowiemy się prawdopodobnie w ciągu najbliższych kilku lat.
  12. Brytyjska firma ubezpieczeniowa Swinton informuje o rosnącej liczbie wypadków z udziałem osób słuchających na ulicy odtwarzaczy MP3. Osoby ze słuchawkami na uszach, słuchające muzyki lub prowadzące rozmowę telefoniczną, stwarzają coraz większe zagrożenie. Bardzo często wchodzą one na ulicę nie rozglądając się na boki, a dźwięki dochodzące z słuchawek skutecznie zagłuszają to, codzieje się dookoła. Swinton mówi o "znaczącym wzroście" liczby kierowców, którzy w ankietach wymieniają pieszych ze słuchawkami na uszach jako zagrożenie. Osoby takie są odpowiedzialne już za 9% wypadków, do których doszło, gdyż kierowcy musieli gwałtownie hamować lub zmienić kierunek jazdy. Problem zauważyła też policja w Nowej Południowej Walii. Na jej zlecenie powstała seria plakatów przedstawiających ofiarę wypadku drogowego. Położenie ciała zaznaczone jest w tym przypadku nie kredą, a kablem od słuchawek. Wśród pożytecznych rad, takich jak np. Nigdy nie zakładaj, że kierowca widzi cię lub ma zamiar się zatrzymać czy Zawsze trzymaj dzieci za ręce przy przekraczaniu ulicy znalazła się też i taka: Nie przechodź przez ulicę gdy właśnie korzystasz ze słuchawek lub telefonu komórkowego.
  13. Amerykańska Narodowa Fundacja Nauki dofinansuje projekt Smart Lighting, którego celem jest wykorzystanie... diod LED do przesyłania danych. Kwotę 18,5 miliona dolarów otrzymają Boston University, Renssalaer Polytechnic Institute oraz University of New Mexico, które wspólnie chcą wykorzystać LED-y do tworzenia sieci bezprzewodowych. Profesor Thomas Little z Boston University, mówi: wyobraź sobie, że komputer, iPhone, telewizor, radio czy termostat mogą się z tobą komunikować, podczas gdy ty przechodzisz z pokoju do pokoju i zapalasz światło. Wszystko dzięki już istniejącemu okablowaniu elektrycznemu, przy niskim poborze mocy, bez występowania interferencji elektromagnetycznej. Co więcej, uczeni mają nadzieję, że do wdrożenia tego systemu konieczne będzie, oczywiście obok stworzenia odpowiedniej technologii, wymiana w mieszkaniu zwykłych żarówek na diody. Profesor Little twierdzi, że gdy rozpowszechnią się diody LED, to każda z nich będzie mogła służyć za punkt dostępowy, którego prędkość transmisji wyniesie początkowo od 1 do 10 megabitów na sekundę. Taka sieć miałaby znacznie większe możliwości, niż obecnie wykorzystywane sieci bezprzewodowe. Jak mówią uczeni, o ile w obecnych sieciach osoba, która pobiera olbrzymie ilości danych powoduje, że inni użytkownicy doświadczają spowolnień w transmisji, to w sieci LED każdy, kto ma do dyspozycji pojedynczy punkt dostępowy, czyli znajduje się w zasięgu diody, może pobierać dane z maksymalną prędkością, nie zakłócając transmisji z innych diod. Ponadto, jako że światło widzialne nie przechodzi np. przez ściany, cała transmisja jest znacznie bardziej bezpieczna, niż w przypadku sieci bezprzewodowych, a jej podsłuch - bardzo utrudniony. Kolejne zalety sieci LED to mniejsze zużycie energii niż w przypadku sieci bezprzewodowych i, co za tym idzie, mniejsza emisja węgla do atmosfery. Technologia LED nie musi ograniczać się do pomieszczeń. Niewykluczone, że jej pierwsze testy zostaną przeprowadzone przez przemysł samochodowy. Technologia ta może poprawić bezpieczeństwo na drogach. Światła stopu już wykorzystują LED-y, tak więc nie jest wielkim wyzwaniem umieszczenie w samochodach czujnika, który wykryje, że jadący przed nim pojazd hamuje. Wówczas samochód albo ostrzeże kierowcę, albo też samodzielnie zacznie zwalniać - dodaje Little. Specjaliści przyznają, że sami nie są w stanie w tej chwili wyobrazić sobie wszelkich możliwych sposobów zastosowań takiej technologii. Światło ze sztucznych źródeł można spotkać praktycznie wszędzie, więc w różnych miejscach sieci LED mogą być wykorzystane w różny sposób.
  14. Blogować mogą nie tylko ludzie w różnym wieku, ale ostatnio również rośliny. KAYAC, japońska firma z branży IT, opracowała specjalny interfejs, który pozwala przekształcać odczucia okazu Hoya kerii w posty. Pan Midori (Midori-san) pisze pamiętnik ze swojej doniczki w kawiarni Donburi w Kamakurze. Twórcą technologii wykorzystanej w interfejsie jest Satoshi Kuribayashi z Keio University. Czujniki wyłapują słabe bioprądy na powierzchni liści, których natężenie zmienia się w zależności od warunków środowiskowych: wilgotności, drgań, temperatury, aktywności człowieka czy promieniowania elektromagnetycznego. Specjalny algorytm dokonuje tłumaczenia impulsów elektrycznych na zdania w języku japońskim. Midori bloguje od 30 września. Na górze każdego postu widnieje jego aktualna fotografia. Treść nie jest zbyt urozmaicona. Dotyczy pogody, czyli np. zachmurzenia lub ilości światła z lampy fluorescencyjnej, oraz nastroju sukulenta. Wszystkie wpisy są opatrzone powiedzeniami wykorzystującymi grę słów (wróżbami). Internauci także mogą zaświecić lampę zawieszoną nad doniczką. Da się to zrobić albo bezpośrednio na witrynie, albo za pomocą widżetu (kod HTML zamieszczono na stronie). Gdy lampa zostanie aktywowana, pojawia się relacja na żywo. Roślina wyraża wdzięczność za doświetlenie (dlatego jako ulubione słowo w profilu blogera wpisano "dziękuję"). Jej hobby stanowi ponoć przepowiadanie przyszłości. Potencjał elektryczny na powierzchni liści jest stale mierzony i udostępniany fanom Hoya kerii. Informatycy z KAYAC nie tylko eksplorują możliwości inteligentnych sieci, ale chcą też zwrócić uwagę ludzi na otaczający ich świat roślin.
  15. Rzecznik prasowy Intela, Chuck Mulloy, oznajmił, że półprzewodnikowy gigant ma "poważne wątpliwości" dotyczące ujawnionych niedawno planów AMD. Mowa tutaj o wydzieleniu z firmy fabryk i utworzenie z nich przedsiębiorstwa o nazwie Foundry Company. Mulloy przypomniał, że Intel i AMD podpisały umowę o wymianie licencji, na podstawie której AMD płaci za prawo do korzystania z własności intelektualnej konkurencyjnej firmy. Intel ma poważne wątpliwości co do transakcji i jej wpływu na zapisy umowy licencyjnej. Będziemy zdecydowanie bronili praw intelektualnych Intela - mówi Mulloy. Niestety, wygląda na to, że oficjalnie nie dowiemy się, czego dotyczą wątpliwości Intela. Firma ta zwróciła się do AMD z prośbą o zgodę na upublicznienie warunków umowy tak, by wszelkie rozmowy mogły toczyć się przy drzwiach otwartych. AMD nie zgodziło się na to.
  16. Badacze z Université de Liège w Belgii przeprowadzili badania, które ostatecznie rozstrzygnęły, czy pacjenci w stanie wegetatywnym lub minimalnej świadomości odczuwają ból. Odczuwają i trzeba to wziąć pod uwagę podczas różnego rodzaju zabiegów medycznych (Lancet Neurology). Neurolodzy posłużyli się pozytonową tomografią emisyjną (PET). Badanym aplikowano bolesne bodźce. Reakcje mózgów osób, które przeżyły uraz i śpiączkę, porównywano z reakcjami ludzi zdrowych. Ci ostatni mogli się, oczywiście, swobodnie komunikować i opisywać swoje odczucia. Po zestawieniu skanów okazało się, że chorzy na pewno odczuwają ból, ale nie mogą nikomu o tym powiedzieć ani nawet posłużyć się mową ciała. Oznacza to, że jak każdemu innemu pacjentowi powinno im się ordynować środki przeciwbólowe. Zespół, którego pracami kierował doktor Steven Laureys, u wszystkich grup odnotował podobną aktywność w przedniej części zakrętu obręczy (ang. anterior cingulate cortex), odpowiadającej za emocjonalną percepcję bólu.
  17. Z najnowszej edycji Czerwonej Księgi Gatunków Zagrożonych możemy dowiedzieć się, że w najbliższym czasie może wyginąć aż 25% gatunków ssaków. W księdze sklasyfikowano 5487 gatunków tych zwierząt. Z tego co najmniej 1141 jest w niebezpieczeństwie. Ponadto brak wystarczających informacji o 836 kolejnych gatunkach powoduje, że być może zagrożonych jest aż 36% gatunków ssaków. Głównym niebezpieczeństwem wiszącym nad ssakami jest utrata habitatów spowodowana ich niszczeniem na potrzeby rolnictwa. Autorzy obecnej edycji Czerwonej Księgi nie skupili się tylko na ssakach. Zebrano dane o 45 000 gatunków i okazało się, że wyginąć może 17 000 z nich. Znanym przykładem gatunku, który bardzo szybko zyskał status "zagrożonego" jest diabeł tasmański. Jeszcze przed dziesięciu laty zwierzę to było w kategorii "najmniejszej troski". Jednak w jego przypadku człowiek wydaje się niewinny - diabła dziesiątkuje epidemia raka. Z drugiej jednak strony polowania i utrata habitatów spowodowały, że liczebność foki kaspijskiej zmniejszyła się aż o 90% w ciągu ostatnich 100 lat. Czerwona Księga posługuje się siedmiostopniową skalą opisującą stopień zagrożenia gatunku: od "najmniejszej troski" po "wymarłe". Za zagrożone wyginięciem uznaje się gatunki przypisane do kategorii "narażone", "zagrożone" i "krytycznie zagrożone". Obecnie w kategorii "zagrożone" znajduje się 450 gatunków ssaków, czyli o 30% więcej niż w roku 1996. Jako "krytycznie zagrożone" zakwalifikowano 188 gatunków. Sytuacja przyrody na Ziemi gwałtownie się pogarsza. Coraz więcej gatunków jest przypisywanych do kategorii zagrożonych lub mówi się o nich jako o prawdopodobnie wymarłych. Jedynie sytuacja insektów i mięczaków nie jest tak zła jak ssaków. Wszystkie inne grupy - ptaki, gady, płazy, ryby i rośliny doświadczyły w ciągu ostatnich 12 lat jeszcze większych problemów niż ssaki. Specjaliści mówią jasno: z ratowaniem gatunków nie można czekać, każda zwłoka może oznaczać, że dla wielu z nich będzie już zbyt późno. Istnieją dowody na to, że mają rację. W obecnej edycji Czerwonej Księgi znajdziemy 5% gatunków ssaków, których sytuacja uległa poprawie właśnie wskutek podjętych działań ratunkowych. Jeszcze w 1996 roku dziki mongolski koń został sklasyfikowany jako "wymarły na wolności". Z powodzeniem prowadzony program jego reintrodukcji sprawił, że obecnie znajduje się w kategorii "krytycznie zagrożony". Podobnie ma się sytuacja ze słoniem afrykańskim. Poprzednio Czerwona Księga klasyfikowała ten gatunek jako "narażony". Jednak skuteczne programy ochrony spowodowały, że w Afryce południowej i wschodniej pogłowie słoni wzrosło i obecnie jest on uznawany za "bliskiego zagrożenia".
  18. Baribale (Ursus americanus), które żyją w pobliżu miast, są grubsze, wcześniej zachodzą w ciążę i częściej umierają gwałtowną śmiercią – alarmują specjaliści z Wildlife Conservation Society. Przez 10 lat naukowcy podążali za 12 niedźwiedziami, zamieszkującymi okolice jeziora Tahoe w Nevadzie. Porównywali je z 10 osobnikami z dziewiczych obszarów. Zauważyli, że baribale z grupy ucywilizowanej ważyły średnio o 30% więcej. Działo się tak, ponieważ sporą część ich menu stanowiły wyrzucane przez ludzi śmiecie (Human-Wildlife Conflicts). Wskutek otyłości samice zachodziły w ciążę w 4.-5. roku życia, podczas gdy całkowicie dzikie zwierzęta wydawały na świat młode dopiero po ukończeniu 7-8 lat. W skrajnych przypadkach niedźwiedzice znad Tahoe zaczynały się rozmnażać w wieku 2-3 lat. Wszystkie baribale z okolic zurbanizowanych umarły młodo po zderzeniach z samochodem. Po 10 latach badań aż 6 dzikich misiów nadal cieszyło się wolnością i dobrym zdrowiem.
  19. Naukowcy z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie odkryli sposób na genetyczne wzmocnienie zapachu kwiatów i wprowadzenie go do gatunków bezwonnych (Plant Biotechnology Journal). Profesor Alexander Vainstein rozwodzi się nad znaczeniem zmysłu powonienia w naszym życiu. On wpływa na to, jakie owoce i warzywa, perfumy, a nawet partnera wybieramy. Aromat ma bardzo duże znaczenie dla zdefiniowania smaku pokarmu. Kwiaty przyciągają zapachem zapylające je owady. Intensywność woni zależy od pory dnia, pogody, wieku kwiatu i gatunku rośliny. Vainstein i zespół opracowali metodę 10-krotnego wzmacniania zapachu kwiatów, który unosi się zarówno w dzień, jak i w nocy (naturalne rytmy wytwarzania aromatu odchodzą więc w zapomnienie). Wynalazek został opatentowany przez firmę Yissum, która zajmuje się transferem uniwersyteckich technologii. Za pomocą opisywanej metody można nie tylko wpływać na zapach oraz smak owoców i warzyw. Profesor sądzi, że zainteresuje się nią także przemysł ogrodniczy. Sporo kwiatów traci zapach podczas wielu lat hodowli i rozmnażania. Ostatnie osiągnięcia pozwolą stworzyć zarówno kwiaty o silniejszym zapachu, jak i dodać nowe składowe woni. Zapachy kwiatowo-roślinne są bardzo często wybierane przez miłośników perfum. Nic dziwnego, że przemysł nieustannie próbuje odtworzyć naturalne aromaty.
  20. Włączanie wentylatora w pokoju, w którym śpi dziecko, aż o 72% zmniejsza ryzyko nagłej śmierci łóżeczkowej (ang. sudden infant death syndrome, SIDS). Dr De-Kun Li z Kaiser Permanente Division of Research w Oakland tłumaczy, że w ten prosty sposób poprawia się cyrkulację powietrza. Oprócz tego specjaliści zalecają, by wybierać twardsze materace, kłaść niemowlę na plecach, nie przegrzewać go i usuwać z łóżeczka zabawki oraz poduszki. Nie wiadomo, czemu skądinąd zdrowe maluchy umierają. Niewykluczone, że występują u nich ukryte nieprawidłowości w budowie mózgu, które nie dopuszczają do sapania i wybudzenia w sytuacji niedoboru tlenu. Naukowcy przeprowadzili wywiady z matkami 497 dzieci: 185 zmarło na SIDS, a 312 cieszyło się dobrym zdrowiem. Dopasowano je pod względem rasy i wieku. Kobiety wypytywano o warunki snu maluchów. Analizując dane, pediatrzy wzięli pod uwagę inne potencjalnie istotne czynniki. Okazało się, że tylko 3% dzieci zmarłych na SIDS miało ostatniej nocy w swoim pokoju wentylator. Dla porównania, urządzenie postawiono przy łóżeczkach 12% żywych brzdąców.
  21. Obowiązujące prawo jest bezlitosne: zanim jakikolwiek lek zostanie dopuszczony do użytku, musi przejść serię skomplikowanych badań potwierdzających jego skuteczność i bezpieczeństwo stosowania. Większość tych analiz wykonuje się na zwierzętach (najczęściej są to myszy), co ułatwia badaczom pracę, lecz nie zmienia to faktu, że proces rejestracji leku trwa zwykle około dziesięciu lat. Dzięki aparatowi opracowanemu przez naukowców z Instytutu Fraunhofera możliwe jest wykonywanie dokładniejszych badań diagnostycznych, co pozwoli na skrócenie czasu niezbędnego dla precyzyjnego zbadania wpływu leków na ciało gryzonia. Ultrasonografia jest metodą intensywnie wykorzystywaną w medycynie. Badania prenatalne, z którymi jest kojarzona w pierwszym rzędzie, to zaledwie niewielka próbka jej możliwości. Technika ta pozwala na wykrywanie wielu zaburzeń, takich jak choćby nowotwory czy liczne choroby wewnętrzne. W przeciwieństwie do wielu innych metod, takich jak rentgenowska tomografia komputerowa czy tradycyjne zdjęcia RTG, jest ona także całkowicie nieszkodliwa dla organizmu. Jej największą wadą jest jednak dość niska rozdzielczość, przez co technologia pozwalająca na skuteczne badanie ludzi jest często, niestety, zupelnie nieprzydatna podczas badania "pacjenta" tak drobnego, jak mysz. Częstotliwość wykonywania zdjęć także jest zbyt mała, biorąc pod uwagę choćby fakt, iż serce myszy bije pięciokrotnie częściej od ludzkiego. Testy na zwierzętach są obowiązkową częścią procesu rozwoju leków. Konieczne jest zapewnienie korzyści dla pacjenta wynikających z aktywnego składnika preparatu oraz udowodnienie, że nie powoduje on zbyt wielu efektów ubocznych. Dowody te są niezbędne dla zatwierdzenia leku. Jeśli chcemy zredukować liczbę testów na zwierzętach, musimy opracować lepsze sposoby przeprowadzania nieinwazyjnych badań na małych zwierzętach - tłumaczy dr Robert Lemor, szef Instytutu Technik Biomedycznych wchodzącego w skład Instytutu Fraunhofera. Dotychczas podczas badań nad niektórymi chorobami, np. nowotworami, konieczne było zabijanie kilku zwierząt na każdym etapie rozwoju choroby. Było to potrzebne do wykonania badań nad skutecznością leku, tempem rozwoju guza itp. Teraz, dzięki nowej technice opracowanej przez niemieckich naukowców, możliwe będzie wykonanie niektórych badań na żywym zwierzęciu, dzięki czemu liczba poświęconych myszy może zostać ograniczona. Zespół prowadzony przez dr. Lemora opracował aparat pracujący przy bardzo dużych częstotliwościach wysyłanych fal, co zwiększa precyzję badania. Pozwala to na nagrywanie obrazów o stukrotnie większej liczbie klatek na sekundę w porównaniu do urządzeń konwencjonalnych, zapewnia też lepszą rozdzielczość i kontrast - tłumaczy naukowiec. Stosowane dotychczas urządzenia składały się z pojedynczej głowicy przesuwanej po powierzchni ciała gryzonia. Nowa maszyna składa się z całej matrycy nieruchomych, miniaturowych czytników. Jak tłumaczy dr Lemor, ogranicza to dyskomfort zwierzęcia i pozwala w ten sposób na wykonywanie badań częściej, niż dotychczas. Prototyp aparatu zostanie zaprezentowany na targach Medica, które odbędą się w Düsseldorfie w dniach 19-22 listopada.
  22. Naukowcy z Uniwersytetu im. Waszyngtona w Saint Louis donoszą o ciekawym odkryciu dotyczącym wirusa Zachodniego Nilu. Naukowcy zaobserwowali, że prawdopodobieństwo infekcji tym mikroorganizmem maleje, gdy w otoczeniu wzrasta... różnorodność ptactwa. Wirus Zachodniego Nilu (ang. West Nile Virus - WNV), spokrewniony m.in. z wirusami powodującymi dengę i żółtą febrę, należy do mikroorganizmów mogących powodować groźne dla człowieka gorączki krwotoczne. Powodowana przez WNV choroba, gorączka Zachodniego Nilu, jest co prawda schorzeniem rzadkim, lecz jej śmiertelność jest stosunkowo wysoka. Wirus jest przenoszony na ludzi niemal zawsze przez komary, które z kolei "otrzymują" go wraz z krwią ptaków. Ponieważ nie istnieje szczepionka przeciw WNV, wykonuje się wiele badań na temat jego rozprzestrzeniania. Zdaniem amerykańskich badaczy istotnym elementem profilaktyki może być dbanie o różnorodność ptaków. Podsumowując, tam, gdzie na waszych podwórkach występuje więcej gatunków ptaków, macie znacznie niższe ryzyko zostania zakażonymi wirusem Zachodniego Nilu - podsumowuje wnioski ze swoich badań ich autor, doktorant Brian Allan. Młody naukowiec dodaje: mechanizmy są podobne do tych opisywanych w przypadku ekologii choroby z Lyme [inaczej: boreliozy, ciężkiej choroby bakteryjnej przenoszonej przez kleszcze - przyp. red.]. Tam, gdzie istnieje więcej gatunków ptaków, bardzo nieliczne komary zostają zakażone, więc ludzie są narażeni na mniejsze ryzyko. Tylko nieliczne gatunki ptaków są dogodnym rezerwuarem wirusa, lecz występują one często w obszarach miejskich i podmiejskich, gdzie różnorodność ptactwa jest silnie ograniczona. Z punktu widzenia ryzyka zagrożenia infekcją największym zagrożeniem dla człowieka są niepozorne rudziki - ptaki chętnie żyjące w otoczeniu człowieka, przeważnie mile przez niego widziane. Do innych gatunków istotnych pod tym względem należą m.in. kruki, gwarki, zięby czy sójki. Jak pokazują Amerykanie, im więcej przedstawicieli różnych gatunków żyje na danym terenie, tym większa jest szansa, że ukąszone przez komara zostaną te spośród nich, które są dla nas mniejszym zagrożeniem. Badacze zaobserwowali jeszcze jedną istotną zależność. Okazuje się, że prawdopodobieństwo przeniesienia WNV na człowieka zależy nie tylko od liczby gatunków żyjących na określonym obszarze, lecz także od stosunkowej liczebności osobników każdego z nich. Allan tłumaczy to następująco: to połączenie bogactwa, czyli liczby gatunków, oraz równości, czyli ich wzajemnych proporcji. Na terenach miejskich i podmiejskich można zaobserwować mniejsze bogactwo gatunków i niższy stopień równości ich liczebności. Można na przykład spotkać przedstawicieli pięciu gatunków, ale na sto zwierząt dziewięćdziesiąt należy do tego samego gatunku. Właśnie dlatego liczba gatunków stanowi tylko połowę równania. Obserwacje prowadzone przez badaczy z Saint Louis trwały aż pięć lat. Prowadziło je 16 zawodowych naukowców i cała rzesza magistrantów, co czyni projekt wyjątkowym, lecz jednocześnie jest to zrozumiałe z uwagi na złożoność badań. Pod opieką ekologów znajdowało się aż osiemset hektarów różnorodnych terenów miejskich, podmiejskich i dzikich. Badacze chwytali do specjalnych pułapek różne gatunki komarów i studiowali ich zdolność do przenoszenia wirusa. W ciągu całego badania zidentyfikowano co prawda trzy miejsca, w których odnaleziono moskity będące nosicielami wirusa Zachodniego Nilu, lecz oznacza to, że zainfekowany był maksymalnie jeden owad na tysiąc. Allan zauważa jeszcze jedną oczywistą korzyść wynikającą z dbania o różnorodność ptaków w naszym otoczeniu: to sytuacja, w której zwyciężamy podwójnie: chronimy środowisko i zdrowie publiczne. Trudno się z tym nie zgodzić.
  23. Stworzenie nowego modelu samochodu wymaga inwestycji liczonej w miliardach dolarów. Nawet jednak najnowocześniejszy pojazd z najlepszymi osiągami poniesie rynkową klęskę, jeśli nie spodoba się klientom. Projektanci samochodów mają swoje preferencje, ale na ostateczny wygląd pojazdu wpływ mają też szefowie firm i ich księgowi. W grę wchodzą zbyt duże pieniądze, by rzecz pozostawić przypadkowi, dlatego też Truls Thorstensen z EFS Consulting Vienna postanowił stworzyć narzędzie, które pozwoli na projektowanie pojazdów podobających się przyszłym klientom. Thorstensen zebrał grupę ekspertów, wśród których znalazł się też antropolog. Specjaliści poprosili 20 kobiet i 20 mężczyzn o ocenę 38 modeli samochodów, które trafiły na rynek w latach 2004-2006. Uczestnicy badania dokonywali oceny korzystając z systemu znanego jako morfometria geometryczna. Pozwala on na ocenę kształtu pod kątem "naiwności", "dorosłości" czy na przypisanie pojazdowi takich cech jak dojrzałość, seks, emocje, osobowość. Po dokonaniu oceny samochodów uczestnicy badań musieli powiedzieć, czy w ich kształcie widzieli ludzkie twarze, pyski zwierząt czy też nic takiego im się nie kojarzyło. Tam, gdzie coś widzieli, mieli za zadanie narysować, w którym miejscu były oczy, nos i usta. Na końcu musieli powiedzieć, który z samochodów im się podobał, a który nie. Badania wykazały, że ludzie preferują te samochody, którym przypisują takie cechy jak "arogancja", "moc" czy "agresja". Thorstensen chce teraz sprawdzić, czy podobne preferencje zostaną zauważone wśród mieszkańców Etiopii, którzy generalnie nie mają do czynienia z nowoczesnymi samochodami. Niewykluczone bowiem, że projektanci samochodów, by przyciągnąć klientów, będą musieli brać też pod uwagę różnice kulturowe.
  24. W roku 2010 w modelu Ford Focus Coupe zadebiutuje technologia, która z pewnością ucieszy wielu rodziców. Zadaniem MyKey jest danie rodzicom przynajmniej częściowej kontroli nad tym, w jaki sposób ich dzieci prowadzą samochód. Rodzice będą mogli w taki sposób zaprogramować kluczyk do samochodu, by uruchomiony nim pojazd rozwijał prędkość nie większą niż 130 km/h oraz by głośność samochodowego zestawu stereo nie przekraczała 44% jego całkowitych możliwości. Co więcej, gdy kluczyk zostanie zaprogramowany, za każdym razem, gdy prędkość pojazdu przekroczy 72, 88 i 105 kilometrów na godzinę, kierowca usłyszy ostrzegawcze dźwięki. MyKey zadebiutuje w Fordzie Focusie, ale bardzo szybko trafi do wszystkich modeli tego producenta. Aż 67% ankietowanych młodych ludzi było przeciwnych technologii MyKey. Jednak, gdy zwrócono im uwagę, że dzięki niej rodzice częściej pożyczą im samochód, zwolennikami programowalnego kluczyka okazało się 36% ankietowanych.
  25. Przeżywające od dłuższego czasu kłopoty AMD ma szansę wyjść na prostą. Firma w końcu otrzymała z Abu Dhabi dofinansowanie w wysokości 8,4 miliarda dolarów. Ponadto wszystko wskazuje na to, że podzieli się na dwa przedsiębiorstwa. Samo AMD zajmie się projektowaniem układów scalonych, a wydzielone zeń fabryki staną się osobną firmą, która będzie przyjmowała zlecenia na produkcję kości zarówno dla AMD jak i innych przedsiębiorstw. W skład tej firmy, która już jest nieoficjalnie nazywana Foundry Co., wejdą dwie fabryki w Niemczech oraz nowy zakład w stanie Nowy Jork. Z obecnie dostępnych danych wynika, że rząd Abu Dhabi zapłaci 2,1 miliarda dolarów za 56% Foundry Co. Później ma zainwestować jeszcze 3,6 do 6 miliardów dolarów w budowę nowych zakładów. Ponadto z AMD do Foundry Co. przejdzie 3000 pracowników. Szefem nowej firmy zostanie Doug Grose, który jest obecnie odpowiedzialny w AMD za produkcję. To nie pierwsze inwestycje w AMD ze strony AbuDhabi. Już w ubiegłym roku firma Mubadala Development Co. zakupiła 8,1% udziałów w głównym konkurencie Intela. Teraz wyda ona dodatkowo 314 milionów, a jej udziały zwiększą się do 19 procent.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...