Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36799
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    211

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Mikser kuchenny tak nam już spowszedniał, że nie kojarzy się z żadnymi szczególnymi dokonaniami. To jednak za jego pomocą grupa amerykańskich studentów uzyskała miniaturowe bąbelki, które utrzymują się przez rok. Dzięki nim będzie można m.in. poprawić konsystencję lodów (Science). Emilie Dressaire i zespół studiują inżynierię na Uniwersytecie Harvarda. Przed trzema laty zainspirowała ich rozmowa z chemikiem dr. Rodneyem Bee, podczas której naukowiec poszukujący sposobu na uzyskanie lepszej tekstury lodów light zaprezentował prosty eksperyment z mikserem. Udało mu się uzyskać mikrobąbelki, które nie pękały pod wpływem napięcia powierzchniowego. Ich średnica oscylowała wokół 1 mikrometra, a powierzchnię pokrywały maleńkie sześciokąty. Z góry całość przypominała piłkę futbolową. Wyniki doktora Bee zachwyciły opiekuna harvardzkiego laboratorium, profesora Howarda Stone'a, który kupił studentom mikser. Tak zaczęła się ich przygoda z bąbelkami. Ekipa przez dwie godziny napowietrzała lepki syrop glukozowy z dodatkiem stearynianu sacharozy i wody. Wszystko odbywało się w temperaturze pokojowej. Otrzymano pianę o strukturze krystalicznej, która zabezpieczała pęcherzyki przed pęknięciem. Stearynian sacharozy stał się dla bąbelków zbroją. W takim stanie mogły one przetrwać nawet przez rok. Dressaire widzi wiele zastosowań dla technologii swojego zespołu. I nie chodzi tu wyłącznie o produkty spożywcze, ale także o artykuły kosmetyczne, np. pianki do golenia, czy kontrasty stosowane w czasie badania USG. Wytrzymałe bąbelki mogłyby też zastąpić cząsteczki tłuszczu w pokarmach, m.in. lodach. A to naprawdę dobry sposób na obniżenie ich kaloryczności.
  2. Richard Wrangham i zespół z Uniwersytetu Harvarda doszli do wniosku, że nasi przodkowie musieli lubić gotowane pokarmy, ponieważ szympansy zwyczajne, bonobo (zwane inaczej szympansami karłowatymi), goryle i orangutany przedkładają ugotowane mięso, słodkie ziemniaki i marchew nad ich surową postać. Wg antropologów, preferencja ta jest wrodzona i mogła się ujawnić, gdy tylko hominidom udało się ujarzmić ogień. Prawdopodobnie pierwszy kęs jedzenia ugotował się przypadkiem. Nasi przodkowie zasmakowali w tak przyrządzonym pokarmie, więc zaczęli, tym razem świadomie, powtarzać zabiegi, które pozwoliły uzyskać ten wyśmienity efekt. Wrangham wykorzystał fakt, że małpy także lubią gotowane potrawy, do uzasadnienia swojej teorii, że gotowanie to kamień milowy w ewolucji naszego gatunku. Amerykanin dowodzi, że gotowanie ułatwia trawienie, co ok. 1,8 mln lat temu ułatwiło zajście zmian anatomicznych u Homo erectusa. Zmiany te obejmują wzrost objętości mózgu, skrócenie jelit i wykształcenie słabszych zębów. Inni antropolodzy nie zgadzają się z Wranghamem, ale ten odparowuje, że ciemne plamy brudu w pobliżu skamieniałych kości hominidów potwierdzają, że ogień wykorzystywano już ponad 1,6 mln lat temu. Wrangham i Victoria Wobber z Instytutu Biologii Ewolucyjnej Maxa Plancka postanowili razem sprawdzić, czy praprzodkowie współczesnego człowieka, australopiteki, mogli wykorzystywać ogień do gotowania, by poprawić smak lub konsystencję żywności. W tym celu testowali preferencje różnych gatunków człowiekowatych. Gdy szympansom dano do wyboru gotowane lub surowe marchewki oraz słodkie ziemniaki (Ipomea batatas), wybierały ugotowane pokarmy. Wrangham zauważa jednak, że na uzyskane rezultaty mogły wpłynąć dwa czynniki. Po pierwsze, małpy jadły już wcześniej gotowane potrawy. Po drugie, kierowało nimi zwykłe zaciekawienie, chęć skosztowania czegoś mało znanego. By ostatecznie rozwiać wątpliwości, amerykańsko-niemiecki tandem przeprowadził drugi eksperyment z trzymanymi w niewoli szympansami, bonobo, gorylami i orangutanami, które z pewnością nigdy wcześniej nie kosztowały pokarmów innych niż surowe. Okazało się, że one również preferują żywność gotowaną, co znacznie wzmocniło teorię o istnieniu preadaptacji. Skoro wiadomo już, że małpy gustują w gotowanym jedzeniu, pozostaje jeszcze odpowiedzieć na pytanie, dlaczego się tak dzieje. Na razie naukowcy nie doszli do konsensusu. Wrangham sądzi, że proces przyzwyczajania się do zmienionego pod wpływem obróbki cieplnej jedzenia zaszedł w ciągu życia nie więcej niż jednego pokolenia hominidów. Australopiteki szybko, podobnie jak dzisiejsze małpy człekokształtne, zauważyły, że ciepłe jedzenie jest smaczniejsze od zimnego. Henry Bunn, paleoantropolog z University of Wisconsin-Madison, uważa, że Wrangham dysponuje zbyt małą liczbą fizycznych dowodów, które wspierałyby jego teorię gotowania. Szympansy nie są autralopitekami albo wczesnymi przedstawicielami rodzaju Homo, dlatego ich preferencje odnośnie do pożywienia nie stanowią dowodu na to, co się właściwie stało.
  3. Konfabulacje, czyli zmyślone fakty czy zdarzenia, które mają zapełnić lukę w prawdziwych wspomnieniach, od dawna fascynowały zarówno psychiatrów, jak i neurologów. Badania zespołu dr Marthy Turner z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego rzuciły nieco światła na meandry ludzkiej wyobraźni i pamięci (Cortex). Naukowcy analizowali zachowanie 50 osób z urazami różnych części mózgu. Zaobserwowali, że wszystkie osoby, które konfabulowały, doznały urazu przyśrodkowej kory przedczołowej (to obszar z przodu mózgu, znajdujący się tuż nad oczami). Pacjenci z konfabulacjami różnili się pod względem zdolności pamięciowych oraz tzw. funkcjonowania wykonawczego (definiowanego jako zespół zdolności poznawczych nadzorowanych przez korę przedczołową, które pozwalają nadzorować jeszcze inne umiejętności i zachowania), dlatego konfabulacja nie może być prostą kombinacją zaburzeń działania w tych dwóch obszarach. Zamiast tego mamy do czynienia ze szczególną umiejętnością, zarządzaną przez tylną przyśrodkową korę przedczołową. Uszkodzenie tego rejonu wydaje się prowadzić do wytworzenia przekonujących fałszywych wspomnień. Studium Brytyjczyków pozwala zrozumieć, w jaki sposób mózg kontroluje wspomnienia i dzięki czemu umie od siebie odróżnić rzeczy, które się naprawdę wydarzyły, od kłamstw lub marzeń.
  4. Stymulacja głęboko położonych rejonów mózgu może pomagać pacjentom cierpiącym z powodu depresji - donoszą wspólnie naukowcy z klinik na terenie Stanów Zjednoczonych i Belgii. Nowy rodzaj terapii, zwany DBS (od ang. Deep Brain Stimulation - stymulacja głębokich rejonów mózgu), przynosi ulgę wielu pacjentom opornym na wszelkie stosowane uprzednio rodzaje leczenia. Testowane urządzenie przypomina nieco znane powszechnie rozruszniki serca. Jego zadaniem jest "narzucanie rytmu" neuronom, które dzięki bodźcowi z zewnątrz są w stanie powrócić do prawidłowej pracy. Podobne stymulatory stosowano już z powodzeniem m.in. w leczeniu choroby Parkinsona, lecz choroby psychiczne mają znacznie bardziej złożone podłoże, w związku z czym usuwanie ich objawów jest trudniejsze. Z tego powodu prace nad "rozrusznikiem mózgu", który mógłby z nimi walczyć, są na wczesnym etapie rozwoju. Obecnie trwają testy kliniczne, którym poddano kilkudziesięciu pacjentów cierpiących z powodu ciężkich przypadków depresji oraz zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych (OCDs, od ang. Obsessive-Compulsive Disorders). Dotychczasowe rezultaty badań są obiecujące. Coraz częściej pojawiają się doniesienia o poprawie stanu zdrowia u pacjentów, którzy byli oporni na wszelkie stosowane rutynowo metody leczenia, takie jak farmakoterapia, psychoterapia, a nawet leczenie elektrowstrząsami. Co ważne, u wielu pacjentów pierwsze efekty leczenia były dostrzegalne niemal natychmiast po włączeniu urządzenia - wyraźnie zmienia się wyraz ich twarzy oraz sposób zachowania, a oni sami ze zdziwieniem mówią o poprawie nastroju. Badacze analizowali stan siedemnastu pacjentów ukarżających się na zaawansowaną depresję oraz dwudziestu sześciu osób cierpiących z powodu zespołów obsesyjno-kompulsywnych. Po roku leczenia udało się wprowadzić w stan remisji (tzn. zaniku objawów choroby) aż siedmiu pacjentów z depresją, natomiast trzyletnia terapia OCDs pomogła ponad połowie osób poddanych terapii. Nie wszyscy pacjenci poczuli się lepiej, ale jeśli odpowiedzieli [na leczenie - red.], reakcja była wyraźna, tłumaczy dr Helen Mayberg z Emory University, która wszczepiła dotychczas około pięćdziesięciu urządzeń typu DBS. Pierwsza osoba leczona z użyciem nowej technologii nie wykazuje objawów depresji już od pięciu lat, a łączny odsetek osób reagujących pozytywnie na terapię wynosi około 60-70%. Zapotrzebowanie na nowe rodzaje terapii chorób psychicznych jest ogromne. Szacuje się bowiem, że aż 20% pacjentów cierpiących z powodu depresji oraz 10% chorych na zaburzenia depresyjno-kompulsywne jest opornych na stosowane metody leczenia. Oznacza to, że nie istnieje skuteczna metoda leczenia dla kilku milionów osób w samych tylko Stanach Zjednoczonych. Pomimo obiecujących wyników, lekarze są ostrożni w ocenie nowej technologii. Przesłanki do stosowania DBS są wiarygodne., ocenia dr Wayne Goodman, członek amerykańskiego Narodowego Instytutu Zdrowia Psychicznego. Chirurgom czasem udaje się pomóc pacjentom w bardzo złym stanie poprzez niszczenie nieprawidłowo funkcjonujących obszarów mózgu. Elektrody są wszczepiane w podobne punkty, lecz nie niszczą tkanki - sygnały elektryczne można płynnie włączać lub wyłączać. Lekarz zaznacza jednak, że DBS wciąż nie nadaje się do szerokiego zastosowania, a wielu innych naukowców zaznacza, że wciąż nie poznano precyzyjnie rejonów mózgu odpowiedzialnych za powstawanie depresji. Odmienny punkt widzenia proponuje część pozostałych specjalistów. Rozważają oni m.in. wdrożenie tego typu terapii z nadzieją poprawy stanu zdrowia m.in. weteranów wojen w Iraku. Czy pomysł ten zostanie zrealizowany, dowiemy się zapewne w najbliższych miesiącach lub latach.
  5. Podwyższona podaż soli w diecie nie podnosi ryzyka śmierci - donoszą naukowcy z nowojorskiego Yeshiva University. Odkrycie to stawia pod znakiem zapytania obowiązującą powszechnie opinię o znacznej szkodliwości diety wysokosodowej. Odkrycia dokonano dzięki badaniu wykonanemu na reprezentatywnej grupie dorosłych Amerykanów. Celem obserwacji było określenie zależności pomiędzy ilością sodu przyjmowanego wraz z dietą a ryzykiem śmierci z powodu chorób układu krążenia. Ku zaskoczeniu badaczy, okazało się, że zalecana powszechnie dieta niskosodowa zwiększa, a nie zmniejsza, jak dotychczas sądzono, ryzyko zgonu z powodu schorzeń związanych z układem sercowo-naczyniowym. Materiałem do badań były informacje zebrane dzięki organizowanej przez rząd USA ankiecie na temat zdrowia Amerykanów. Dane te, uzyskane w latach 1988-1994, zestawiono ze statystykami dotyczącymi liczby zgonów w roku 2000. Z ostatniej grupy wybrano do dalszej analizy przypadki 8700 osób, które w momencie wzięcia udziału w ankiecie przekraczały wiek 30 lat i jednocześnie nie stosowały diety ubogiej w sód. Jednocześnie określono u nich dodatkowe czynniki ryzyka zapadnięcia na choroby układu krążenia, takie jak palenie tytoniu, nadciśnienie oraz cukrzyca. Naukowcy wykazali, że ryzyko zgonu z powodu schorzeń związanych z układem sercowo-naczyniowym wzrastało aż o 80% u osób zaliczających się do 25% populacji o najniższym dziennym spożyciu sodu. Jednocześnie obliczono, że całkowite ryzyko przedwczesnego zgonu wzrasta w tej grupie niemal o jedną czwartą, lecz, zdaniem badaczy, wynik ten nie jest wystarczająco jednoznaczny, by wykluczyć rolę przypadku. Nasze badania pokazują, że dla ogólnej populacji osób dorosłych prawdopodobieństwo, że wysokie spożycie sodu samodzielnie powoduje podwyższenie ryzyka śmierci z powodu chorób sercowo-naczyniowych, jest bardzo niskie, tłumaczy dr Hillel W. Cohen, specjalista z zakresu epidemiologii oraz zdrowia publicznego a Yeshiva University. Naukowiec zaznacza jednak, że analizowana ankieta miała wyłącznie charakter obserwacji, nie zaś testu klinicznego, toteż wszelkie wyniki należy traktować z odpowiednią ostrożnością. Jednocześnie, zdaniem badacza, powstaje jednak pytanie, czy zalecanie diety niskosodowej pacjentom obarczonym wysokim ryzykiem chorób układu krążenia jest potrzebne.
  6. Od niedawna w kinach można oglądać kolejną część przygód Indiany Jonesa w Królestwie Kryształowej Czaszki. Choć dwa wydarzenia zbiegły się w czasie, premiera filmu raczej nie zainspirowała naukowców, którzy po przeanalizowaniu cech kryształowych artefaktów twierdzą, że są one fałszywe (Journal of Archaeological Science). Czaszki stanowią część ekspozycji waszyngtońskiego Smithsonian Institution oraz British Museum. Badacze twierdzą, że potwierdzenie autentyczności archeologicznych artefaktów jest bardzo istotne, ponieważ rzutuje na nasze rozumienie przeszłości. Mało który artefakt ilustruje to lepiej niż tzw. kryształowe czaszki, które od XX wieku stały się tematem licznych książek, artykułów i filmów dokumentalnych. Czaszka z mlecznego kwarcu, która znajduje się w USA, ma ok. 25 cm wysokości. Anonimowy nadawca przysłał ją do Instytutu w 1992 roku. Nietypowy prezent opatrzył adnotacją: zakupione w mieście Meksyk w 1960 r. Czaszka z Londynu została kupiona w 1897 roku w Nowym Jorku od Tiffany'ego. Od lat 30. XX wieku specjaliści i nie tylko oni powątpiewają w autentyczność drugiego z artefaktów. Dopiero teraz można było jednak wykorzystać osiągnięcia nowoczesnej technologii, m.in. w zakresie medycyny sądowej, by stwierdzić, czy czaszki naprawdę pochodzą z ery prekolumbijskiej. Zespół Margaret Sax z British Museum posłużył się mikroskopem elektronowym, by stwierdzić, skąd pochodził kwarc do produkcji czaszek i jakimi metodami je wytworzono. W przypadku obu archeolodzy zauważyli na minerale ślady skrawania mechanicznego, a urządzenie tego typu trafiło do Ameryk dużo później niż w roku 1521. Wg nich, dzieła Azteków lub Majów wykonano by za pomocą narzędzi ręcznych. Co więcej, kwarc wykorzystany w czaszce z British Museum pochodzi prawdopodobnie z Brazylii lub Madagaskaru, czyli z obszarów, z którymi ludy prekolumbijskie nie utrzymywały kontaktów handlowych. Artefakt ze Smithsonian Institution nosi ślady obróbki karborundem, który po raz pierwszy zsyntetyzowano mniej niż 1,5 wieku temu. Wnioski? Czaszka z Londynu powstała w XIX wieku w Europie, a czaszkę z Waszyngtonu wyprodukowano na krótko przed kupieniem w 1960 roku.
  7. Profesor David Huron, muzykolog z Uniwersytetu Stanowego Ohio, uważa, że znalazł odpowiedź na pytanie, dlaczego słyszymy głos śpiewaka operowego, mimo iż nie posługuje się on wzmacniaczem i śpiewa przy akompaniamencie 100-osobowej orkiestry. Zdaniem Hurona jest to możliwe, gdyż większość dźwięków emitowanych przez śpiewaków ma częstotliwość 3-4 kiloherców. Ludzkie uszy są szczególnie wyczulone na te częstotliwości, gdyż odpowiadają one częstotliwości krzyku człowieka. Gdy krzyczymy z przerażenia, nieświadomie unosimy fałd przedsionkowy krtani. "Ważnym aspektem nauki śpiewaków operowych jest trening świadomego unoszenia fałdu przedsionkowego" - mówi Huron. Wyjaśnienie to jest jednym z elementów proponowanej przez Hurona teorii o "gęsiej skórce wywoływanej przez muzykę". Rzeczywiście niektórzy wybitni śpiewacy potrafią u publiczności wywołać takie zjawisko. Gęsia skórka to mechanizm chroniący przed utratą ciepłoty ciała. U człowieka to pozostałość po przodkach, którzy stroszyli włosy, by utrzymać przy skórze ciepłe powietrze. Stroszenie włosów jest też związane ze strachem, walką. Słysząc czyjś krzyk, możemy sami się przestraszyć i próbować stroszyć to, co pozostało nam z owłosienia ciała. Pozostaje jednak pytanie, dlaczego śpiew operowy, czyli doznanie przyjemne, jest związane z reakcją na strach? Huron mówi, że przyjemne dreszcze są powodowane przez hamowanie korowe jądra migdałowatego, które odpowiada też za uczucie strachu. Profesor przypomina, że już wcześniej zauważono, że nagłe zmiany głośności, tempa czy rytmu muzyki wywołują u słuchaczy reakcje podobne do strachu. Dzieje się tak dlatego, że są niespodziewane. Podobne mechanizmy odpowiadają za reakcje na przyjemność. Jak to możliwe? Zdaniem Hurona nasz mózg działa w dwojaki sposób. Po pierwsze musi jak najszybciej zareagować, szczególnie na niebezpieczeństwo. Po drugie, powinien zareagować adekwatnie do sytuacji, a więc ją rozpoznać, co zajmuje nieco czasu. Tak więc pierwsza reakcja na dźwięk jest błyskawiczna i przygotowuje nas na spotkanie z niebezpieczeństwem, druga zachodzi po tym, gdy sytuacja zostaje właściwie oceniona, wówczas odczuwamy przyjemność ze słyszanego dźwięku.
  8. W północno-zachodniej Australii odkryto skamielinę ryby pancernej (Placodermi) z idealnie zachowanym płodem i pępowiną. Rzeczony okaz uznano za najstarszą matkę świata, a moment pojawienia się żyworodności musiano przesunąć o 200 mln lat wstecz (Nature). Szacuje się, że ryba ma ok. 380 mln lat. Po raz pierwszy znaleziono płód z dołączoną pępowiną, jest to także najstarszy przykład istoty, która wydawała na świat żywe młode – opowiada profesor John Long z Muzeum Wiktorii. Dr Kate Trinajstic z Uniwersytetu Zachodniej Australii ma nadzieję, że z okazu plakodermy uda się jeszcze pobrać DNA i inne biomolekuły. Dwudziestopięciocentymetrową skamielinę, zachowaną w trzech wymiarach (!), znaleziono na stanowisku Gogo, które kiedyś było rafą barierową pełną ryb. Gatunek (Materpiscis attenboroughi) nazwano na cześć Davida Attenborough. Brytyjczyk jako pierwszy przedstawił Gogo jako domenę ryb w swojej serii telewizyjnej Życie na Ziemi. Mały szkielet znaleziono w górnej części jamy ciała samicy. Nie należał raczej do połkniętej ofiary, ponieważ delikatne kości nie nosiły śladów złamania czy nadtrawienia przez soki żołądkowe. Podczas tomografii komputerowej wysokiej rozdzielczości (HRCT) potwierdziły się początkowe przypuszczenia naukowców. Ich oczom ukazała się pępowina: główne naczynia krwionośne oraz coś, co mogło być skrystalizowanym woreczkiem żółtkowym. Kiedy okazało się, że biolodzy naprawdę mają do czynienia z ciężarną samicą, ponownie zbadano okaz innego gatunku ryby pancernej (Austroptyctodus gardineri), znaleziony w Gogo w 1986 roku. Ponownie stwierdzono obecność 3 płodów. Do tej pory naukowcy sądzili, że kopalne ryby składały ikrę, tymczasem mamy do czynienia z zapłodnieniem wewnętrznym i żyworodnością.
  9. Naukowcy z Wydziału Medycyny Uniwersytetu w Pittsburghu oraz Carnegie Mellon University przeprowadzili eksperymenty, podczas których małpy sterowały ramieniem robota za pomocą myśli. Wyłącznie za pomocą fal mózgowych zwierzęta wydały robotowi polecenie by wziął od człowieka piankę marsmallow i podał im ją do ust. To, jak dotąd, najbardziej zaawansowana technika pozwalająca na sterowanie urządzeniem za pomocą fal mózgowych. Wcześniej udawało się jedynie poruszać kursorem na ekranie. Badania dowiodły, że badania nad elektronicznymi protezami sterowanymi myślą, mają sens. Obie małpy najpierw uczono sterowania ramieniem za pomocą dżojstika. Następnie wszczepiono im do kory ruchowej mózgu siatkę składającą się ze 100 miniaturowych czujników. Podczas samego eksperymentu dłonie małp włożono w plastikowe tuby tak, by nie mogły za ich pomocą sięgnąć po smakołyk. Ten eksperyment tak naprawdę zbiera razem osiągnięcia wszystkich poprzednich i pokazuje, co jest już teraz możliwe - mówi doktor William Heetderks, z National Institute of Biomedical Imaging and Bioengineering. Doktor John P. Donoghue, dyrektor Instytutu Badań nad Mózgiem na Brown University dodaje, że wspomniane badania to najbardziej wszechstronna demonstracja sposobu, w jaki zwierzęta oddziałują na obiekty za pomocą samych fal mózgowych. Co więcej, eksperymentatorzy zauważyli, że małpy używały też sztucznego ramienia w sposób, którego się wcześniej nie uczyły. Oblizywały sztuczne palce, potrafiły sobie poradzić, gdy smakołyk przykleił się do sztucznej dłoni. Używały jej w podobny sposób, w jaki używają własnych kończyn. Oznacza to, że ich mózgi szybko adaptowały się do nowych sytuacji.
  10. Mozilla chce zostać wpisana do Księgi rekordów Guinnessa. Firma ma zamiar ustanowić rekord w liczbie kopii programu pobranych w pierwszym dniu premiery. Dlatego też prosi o pomoc internautów. W połowie czerwca nastąpi oficjalna premiera Firefoksa 3 i Mozilla chce, by właśnie podczas Download Day doszło do rekordowo dużej liczby pobrań. Dlatego też z jednej strony zachęca użytkowników, by ci mówili o akcji znajomym, a z drugiej, chce, by właściciele stron WWW umieszczali na nich przyciski zachęcające do pobierania przeglądarki. Obecnie w Księdze rekordów Guinessa nie istnieje żaden rekord dotyczący liczby pobrań programu. Mozilla twierdzi, że na całym świecie Firefoksa używa ponad 175 milionów osób. Z naszych statystyk wynika, że w kwietniu bieżącego roku aż 45,35% osób, które odwiedziły KopalnięWiedzy wykorzystywało przeglądarki z silnikiem Gecko. Internet Explorera używało w kwietniu 44,98% odwiedzających KopalnięWiedzy.
  11. Niedawno ogłoszono wyniki 5. edycji Konkursu na Najlepsze Złudzenie Wzrokowe Roku. Organizuje go Neural Correlate Society. Z pracami będzie się można zapoznać m.in. na Festiwalu Nauki w Glasgow. Drugie miejsce zajęło dzieło Roba Jenkinsa, psychologa z miejscowego uniwersytetu. Ghostly Gaze (Spojrzenie Ducha) to dwie kobiece twarze. Gdy widzi się je z daleka, wydają się patrzeć na siebie. Gdy jednak odległość między obserwatorem a głowami maleje (czyli obraz na siatkówce się powiększa), kobiety spoglądają przed siebie. Jenkins słusznie zauważa, że kierunek patrzenia jest ważną wskazówką w kontaktach społecznych. W większości sytuacji jesteśmy bardzo dokładni w ocenianiu, gdzie inni ludzie patrzą, ale w pewnych okolicznościach normalna percepcja spojrzenia może prowadzić na manowce. Psycholog wymieszał ze sobą szczegóły dwóch zdjęć, które są ze sobą sprzeczne. To, które detale dominują, zależy od odległości, z jakiej się je ogląda. Złudzenie pomaga nam lepiej zrozumieć naturę kontaktu wzrokowego i uczucia bycia obserwowanym.
  12. Naukowcy z Bejrutu w Libanie donoszą, że dzieci i nastolatkowie mogą potrzebować aż do dziesięciu razy więcej witaminy D (kalcyferolu), niż sugerują obowiązujące obecnie normy. Jest to pierwsze badanie kliniczne tak dobrze dokumentujące ten fakt. Nasze badanie wykazało, że przyjmowanie witaminy D w dawkach 2000 IU [jednostek międzynarodowych - red.] jest nie tylko bezpieczne dla dojrzewających osób, lecz jest tak naprawdę niezbędne dla osiągnięcia odpowiedniego jej poziomu w organizmie, mówi dr Ghada El-Hajj Fuleihan, główny autor badań. Rekomendowana obecnie dawka, uznawana za wystarczająca do zapobiegania krzywicy, wynosi w przypadku dzieci i młodzieży 200 IU, lecz w ostatnich latach lekarze coraz częściej mówili, że rzeczywiste zapotrzebowanie na ten związek jest znacznie wyższe. Eksperyment wykonany w Libanie jest pierwszym wiarygodnym i szeroko zakrojonym badaniem, które potwierdza tę opinię. W trwającym rok teście wzięło udział 340 dzieci w wieku od dziesięciu do siedemnastu lat. Jednej trzeciej z nich podawano placebo, czyli preparat niezawierający w rzeczywistości badanej substancji. Kolejna, równie liczna grupa otrzymywała dawkę 200 IU witaminy D3 dziennie, czyli ilość odpowiadającą obecnie stosowanym normom. Reszta dzieci przyjmowała codziennie dawkę dziesięciokrotnie wyższą od zalecanej, czyli 2000 jednostek międzynarodowych. Po roku leczenia stwierdzono, że zarówno pacjenci przyjmujący placebo, jak i ci, którym podawano standardową dawkę witaminy, nie uzyskali zalecanego poziomu tego związku we krwi, czyli 30 nanogramów na mililitr. Z kolei dzieci, które przyjmowały dawkę 2000 IU dziennie, przekroczyły ten próg średnio o około 20 procent. Co ważne, u żadnej z badanych osób nie stwierdzono objawów toksycznego działania terapii. Mimo to badacze zalecają ostrożność i konsultację z lekarzem przed rozpoczęciem przyjmowania jakichkolwiek suplementów diety, szczególnie u dzieci. Badacze stanowczo podkreślają, że dzieci często nie przyjmują dostatecznej dawki witaminy D, niezbędnej przede wszystkim dla prawidłowej budowy kośćca. Dotyczy to szczególnie osób, które z racji krótkotrwałego przebywania na wolnym powietrzu nie są dostatecznie eksponowane na światło słoneczne, niezbędne dla produkcji tej substancji w organizmie. Autorzy badań zaznaczają jednak, że problem zbyt niskiej podaży dotyczy także osób dorosłych. Eksperyment był możliwy dzięki funduszom sponsorów: producenta żywności Nestle oraz niemieckiego koncernu farmaceutycznego Merck. Dokładne wyniki badań zostaną opublikowane w lipcowym numerze czasopisma Journal of Clinical Endocrinology & Metabolism.
  13. Chahrazed Boutekedjiret i zespół z National Polytechnic School w Algierii odkryli, że olejek z oregano skutecznie odstrasza kapturnika zbożowca (Rhizopertha dominica), owada niszczącego magazynowane zboże. Działa równie skutecznie jak syntetyczne insektycydy, ale nie wpływa ujemnie na środowisko (Journal of the Science of Food and Agriculture). Algierczycy podkreślają, że co prawda już wcześniej wiedziano, że oregano jest naturalnym straszakiem na owady (hamuje ono składanie jaj i rozwój larwalny), ale po raz pierwszy udało się wykazać, że nie ustępuje skutecznością sztucznym insektycydom. W olejku z tej rośliny zidentyfikowano 18 antyowadzich substancji. Im bardziej jest on stężony, tym silniej działa na szkodniki.
  14. Dlaczego tak wiele wiemy na temat nowotworów, lecz nie zawsze umiemy z nimi walczyć? Kolejne dziesięciolecia XX wieku przynosiły stopniowy wzrost liczby zachorowań na nowotwory. Ta niezwykle złożona grupa chorób, jeszcze na początku poprzedniego stulecia dość rzadkich, w ostatnich dekadach zyskiwała na znaczeniu, ostatecznie zajmując niechlubne miejsce na liście chorób cywilizacyjnych. Szacuje się, że obecnie nowotwory są drugą (po chorobach związanych z układem sercowo-naczyniowym) przyczyną największej liczby zgonów w krajach uprzemysłowionych. Skąd wzięła się ta nagła zmiana? Pierwszą przyczyną jest, z pozoru paradoksalnie, coraz dłuższy średni czas życia. Przekłada się on na wydłużony czas ekspozycji organizmu na szkodliwe warunki środowiska, które są jedną z głównych przyczyn rozwoju tych schorzeń. Nowotwory najczęściej rozwijają się w wieku, który jeszcze kilka stuleci temu osiągali stosunkowo nieliczni. Nic więc dziwnego, że w wysoce rozwiniętych, starzejących się społeczeństwach liczba chorych wzrasta najszybciej. Starzenie wiąże się z wieloma procesami, które sprzyjają powstawaniu nowotworów. Najważniejszym z nich, jak uważają powszechnie naukowcy, jest osłabienie układu odpornościowego. Ten naturalny „stróż” organizmu chroni nas nie tylko przed najbardziej oczywistym zagrożeniem, jakim są mikroorganizmy, lecz także przed powstawaniem nieprawidłowych komórek wewnątrz własnych tkanek. Z wiekiem, gdy układ immunologiczny traci swą skuteczność, spada też zdolność do odnajdywania uszkodzonych komórek, co grozi bezpośrednio rozwojem choroby nowotworowej. Osłabienie skuteczności obrony przed nowotworami nie wynika jednak wyłącznie z jego starzenia wraz z postępującym osłabieniem całego organizmu. Również same komórki, na skutek mutacji, nabierają często cech, które pozwalają im „umknąć” przed wykryciem i zniszczeniem. Pojawiają się zaburzenia produkcji wielu substancji regulujących odpowiedź immunologiczną, jak np. spadek syntezy i wydzielania na powierzchnię błony komórkowej tzw. cząsteczek MHC (od ang. Main Histocompatibility Complex – główny układ zgodności tkankowej), które funkcjonują jako „etykietka” pozwalająca na odróżnienie komórek obcych od swoich a także – dzięki możliwości wiązania białek wewnątrzkomórkowych z MHC – na prezentację bieżącej sytuacji w jej wnętrzu. Wiąże się z tym jednak pewien paradoks – okazuje się bowiem, że nadmierny spadek ilości cząsteczek MHC na powierzchni komórki aktywuje inny mechanizm odporności, związany z usuwaniem komórek, na których znajduje się niewystarczająca ilość „etykietek” zgodnych z własnymi. Dotychczas nie udało się dokładnie wyjaśnić, dlaczego - pomimo istnienia tych dwóch mechanizmów – nadzór immunologiczny zawodzi. Warto jednak zaznaczyć, że na całym świecie trwają bardzo liczne badania nad terapiami wykorzystującymi możliwości układu odpornościowego z nadzieją pokonania tego trudnego przeciwnika. Oprócz podatności na czynniki działające „z zewnątrz”, zdrowe komórki posiadają także własny mechanizm samobójczej śmierci w przypadku uszkodzenia, zwany apoptozą. W prawidłowo funkcjonującym organizmie proces ten zachodzi nieustannie i pozwala na ciągłą wymianę starych komórek na nowe, reorganizację tkanek itp. Gdy jednak dochodzi do mutacji blokujących ten proces, komórka jest niezdolna do autoeliminacji, co stanowi ważny krok na drodze do powstania nowotworu. Badania wskazują, że aż około połowy nowotworów wykazuje mutacje w genie zwanym TP53, kluczowym dla procesu apoptozy oraz regulacji tempa podziałów komórkowych. Zaburzenie apoptozy nie oznacza jednak, że komórka jest zdolna do niekontrolowanych podziałów. Aby stało się to możliwe, potrzebnych jest znacznie więcej mutacji. Problem polega na tym, że mutacje, będąc procesem losowym (istnieją co prawda regiony DNA, które mutują częściej od innych, lecz nie sposób przewidzieć dokładnie, do jakich mutacji dojdzie w danej komórce), mogą często powodować nieprzewidywalne efekty. Jest to niezwykle ważne, gdyż nowotwory, w przeciwieństwie do większości innych chorób, mają niezwykle zróżnicowany charakter i są z tego powodu wyjątkowo trudne do leczenia. Na szczęście, rozwijająca się prężnie diagnostyka genetyczna oraz badania z dziedziny biologii nowotworów pomagają nam zrozumieć naturę tych wyniszczających chorób, z którymi stara się następnie – w oparciu o wiedzę na temat ich potencjalnych słabych punktów - walczyć medycyna. Wśród przeszkód, które utrudniają skuteczną walkę z nowotworami, trzeba też, niestety, wspomnieć o czynniku ludzkim. Zdecydowanie zbyt mała ilość osób udaje się na regularne wizyty u lekarza (oczywiście niemały wpływ ma na to także organizacja służby zdrowia), wiele osób ignoruje także pierwsze widoczne objawy choroby oraz zaniedbuje wykonywanie badań profilaktycznych. Wśród pojawiających się często symptomów, które powinny skłonić do wizyty u lekarza, warto wymienić takie, jak: zmiana kształtu lub koloru znamion barwnikowych („pieprzyków”), pojawienie się guzków na dowolnej części ciała, krwawienie z przewodu pokarmowego, chrypka czy ogólne osłabienie organizmu lub nieuzasadniony spadek masy ciała. Należy bowiem pamiętać, że powtarzane regularnie hasło, mówiące o uleczalności nowotworów na wczesnym stadium ich rozwoju, jest w ogromnej liczbie przypadków prawdziwe.
  15. Pierwszy na świecie optyczny rozrusznik serca został przetestowany i opisany na łamach czasopisma Optics Express. Grupa naukowców z Uniwersytetu w japońskiej Osace wykazali, że błyski światła o odpowiednich parametrach mogą pobudzić komórki mięśniowe serca (kardiomiocyty) do skurczów. Jeżeli podasz tego typu komórkom wystarczająco silny impuls światła laserowego w bardzo krótkim czasie, uzyskusz gigantyczną odpowiedź, tłumaczy Nicholas Smith, szef zespołu pracującego nad wynalazkiem. Światło lasera wpływa na komórki poprzez aktywację tzw. kanałów jonowych, czyli białek zdolnych do kontrolowanego uwalniania jonów (w tym przypadku chodzi o naładowane dodatnio jony wapnia). Powoduje to zmiany ładunku elektrycznego w poszczególnych częściach komórki, przez co dochodzi do skurczu. Naukowcom udało się uzyskać, w zależności od potrzeb, dwa dokładnie przeciwne mechanizmy. W pierwszym eksperymencie dowiedli, że rytmiczne pobudzanie kardiomiocytów do skurczu może wymusić na nich "przyjęcie" narzuconego rytmu skurczów, co przypomina do złudzenia pracę tradycyjnego rozrusznika serca. Drugie doświadczenie polegało na wywołaniu odwrotnego efektu: dzięki pobudzaniu pojedynczej komórki do kurczenia się z częstotliwością niezgodną z pozostałymi, udało się wywołać stan podobny do fibrylacji, czyli braku koordynacji pomiędzy poszczególnymi kardiomiocytami. Wywołanie w hodowli komórkowej takiego stanu może być bardzo pomocne przy eksperymentach nad lekami, których zadaniem jest przywracanie prawidłowego rytmu serca. Badania nad urządzeniem przeprowadzono dotychczas wyłącznie na tzw. liniach komórkowych, czyli komórkach hodowanych w laboratorium, poza żywym organizmem. Niestety, obecnie stosowana wersja lasera powoduje poważne uszkodzenie komórek przy wielokrotnej ekspozycji na światło, toteż ewentualne zastosowanie tego typu rozrusznika jako implantu jest mało prawdopodobne. Wszystko wskazuje więc na to, że przez kilka najbliższych lat pozycja stosowanych obecnie rozruszników, działających w oparciu o wysyłanie do serca impulsów elektrycznych, jest niezagrożona.
  16. Siła grawitacji odgrywa istotną rolę w naszej orientacji przestrzennej. Nagłe zmiany siły ciążenia, towarzyszące np. wyniesieniu w przestrzeń kosmiczną, powodują zaburzenia tego zmysłu oraz uniemożliwiają poprawne zachodzenie wielu czynności, których poprawne wykonanie wymaga orientacji w przestrzeni. Odbija się to niekorzystnie także na wielu czynnościach fizjologicznych i powoduje przykre objawy, takie jak nudności, halucynacje czy poczucie zagubienia. Tego typu zaburzenia, dotykające aż połowę astronautów, określamy zbiorczo jako choroba kosmiczna lub syndrom adaptacji kosmicznej (SAS, od ang. Space Adaptation Syndrome).Co ciekawe, syndromy SAS pojawiają się także w czasie długotrwałego przebywania w wirówkach służących m.in. do wykonywania na ziemi symulacji warunków towarzyszących pilotom myśliwców. Do wywołania symptomów choroby wystarcza przebywanie przez godzinę w warunkach przeciążenia trzykrotnie wyższego od siły przyciągania ziemskiego. Co ciekawe, samo wykonywanie obrotów nie jest dla badanej osoby nieprzyjemne, lecz objawy pojawiają się najczęściej dopiero po opuszczeniu wirówki. Objawy te są identyczne z tymi spotykanymi u astronautów, co skłoniło badaczy do wysunięcia hipotezy, że przyczyną choroby kosmicznej nie jest stan nieważkości jako taki, lecz nagłe zaburzenia grawitacji. Badaniem SAS zajęła się bliżej Suzanne Nooij, doktorantka i pracowniczka Centre for Man and Aviation w holenderskim mieście Soesterberg. Wyniki jej badań potwierdzają, że nudności powstające w warunkach nieważkości oraz po wyjściu z wirówki są spowodowane przez ten sam mechanizm, co umożliwiło badaczce przeprowadzenie dokładnej analizy SAS bez konieczności wykonywania badań na astronautach. Najbardziej oczywistym obiektem badań był ludzki organ równowagi - błędnik. Zlokalizowany jest w uchu wewnętrznym i składa się z trzech półkolistych kanałów ustawionych prostopadle względem siebie. W każdym z nich umiejscowione są otolity, czyli niewielkie grudki, które pod wpływem siły ciążenia opierają się na odpowiednich ściankach kanałów błędnika i w ten sposób przekazują do mózgu informacje o przyśpieszeniach działających na ciało. Mgr Nooij postanowiła zbadać, czy otolity po lewej i prawej stronie głowy zachowują się identycznie i czy ewentualne zaburzenia tej symetrii mogą powodować objawy SAS. W eksperymencie wzięło udział piętnastu ochotników podatnych na wywołanie objawów syndromu. Badaczka potwierdziła, że osoby te wykazują znaczne różnice w budowie i wielkości otolitów oraz podwyższoną wrażliwość ścianek kanałów, w których się znajdowały. Zdaniem mgr Nooij, sama asymetria otolitów nie przesądza o podatności na objawy choroby kosmicznej - równie ważne są cechy budowy i funkcjonowania kanałów błędnika. Wyniki badań Holenderki mają szansę stać się istotnym narzędziem pomagającym w doborze i szkoleniu pilotów myśliwskich oraz astronautów. Być może pomogą także w opracowaniu metod leczenia i zapobiegania przykrym objawom SAS, szczególnie u kosmicznych turystów.
  17. NTT oraz Uniwersytet w Osace poinformowały, że przed dwoma dniami (26 maja) po raz pierwszy w historii wykorzystały kwantową teleportację do przeprowadzenia kwantowych obliczeń. Powodzenie projektu było możliwe dzięki pracom grupy naukowców z NTT, której przewodzil Yuuka Tokunaka oraz profesora Nobuyukiego Imoto z Uniwersytetu w Osace. Pokazany przez nich "kwantowy komputer" był zbudowany z "obracającej się bramki" oraz "kontrolowanej bramki NOT". Naukowcy poinformowali, że "obrotowa bramka" była łatwa do stworzenia, jednak z "kontrolowaną bramką NOT" były problemy, ponieważ jej konstrukcja wymagała interakcji pomiędzy qubitami. Udało się ją zbudować, dzięki kwantowej teleportacji, czyli zjawisku polegającym na przeniesieniu stanu kwantowego pomiędzy oddalonymi od siebie splątanymi qubitami. Naukowcy splątali ze sobą cztery fotony uzyskane za pomocą konwersji parametrycznej. Technika ta pozwala na wygenerowanie pary fotonów za pomocą pobudzenia laserem nieliniowego kryształu optycznego. Wiarygodność (czyli odsetek skutecznych prób uzyskania pożądanego obiektu) wyniosła 86%, czyli jest znacznie wyższa niż to, co udawało się dotychczas osiągnąć. Naukowcy, gdy mieli już cztery splątane fotony, przeprowadzili za ich pomocą obliczenia. Japończycy planują teraz zwiększenie liczby fotonów biorących udział w obliczeniach tak, by można było wykonywać za ich pomocą dowolne operacje matematyczne.
  18. Piwo, napój alkoholowy znany ludzkości od dawna, przechodzi najwyraźniej księżycową metamorfozę. Aby zachęcić klientów do sięgnięcia po konkretną markę, stosuje się już tzw. moonvertising (rzutowanie laserem logo piwa Rolling Rock na Srebrny Glob), teraz przyszła kolej na piwo kosmiczne. Japoński browar Sapporo (Sapporo Bīru Kabushiki-gaisha) warzy je z jęczmienia, którego trzecie pokolenie przez pięć miesięcy 2006 roku rosło na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Chcemy zakończyć produkcję do listopada br. To będzie pierwsze piwo kosmiczne – cieszy się szef Sapporo Junichi Ichikawa. Browar dysponuje ilością zboża, która pozwala na zapełnienie tylko 100 butelek. Na razie nikt nie wspominał o planach rozpoczęcia regularnej produkcji tego alkoholu. Naukowcy nie odkryli żadnej różnicy genetycznej między jęczmieniem z Międzynarodowej Stacji a zbożem hodowanym na Ziemi. W związku z tym piwa kosmiczne i ziemskie są takie same. Po co więc przepłacać?
  19. Jutro, 29 maja, zostanie uruchomiona biorafineria, produkująca paliwo z odpadów roślinnych. Zakład w Jennings w Louisianie, będzie wytwarzał rocznie 5,3 miliona litrów etanolu. Jego olbrzymią zaletą jest fakt, że korzysta on z odpadów pozostałych po przetwarzaniu trzciny cukrowej. Fabryka to jednocześnie pierwszy w USA zakład produkcji biopaliwa z celulozy. Jego właściciel, firma Verenium, będzie używała prototypowej fabryki to testowania nowych technologii. Chce przy tym wykazać, że galon (3,8 litra) takiego paliwa będzie kosztował około 2 dolarów, co uczyni je konkurencyjnym wobec innych rodzajów etanolu oraz benzyny. Verenium tak bardzo wierzy w powodzenie swojego projektu, że już w przyszłym roku ma zamiar rozpocząć budowę fabryk, z których każda będzie produkowała rocznie od 76 do 114 milionów litrów etanolu. Otwarcie zakładu w Jennings może oznaczać przełom w produkcji paliwa z odpadów roślinnych. Dotychczas podobne instalacje istniały tylko w laboratoriach lub były wykorzystywane na bardzo małą skalę. Nie pracowały też w trybie ciągłym, przez co niemożliwe było zbadanie realnych kosztów produkcji paliwa. Kolejną, nie mniej ważną korzyścią z otwarcia nowej fabryki jest fakt, że wykorzystuje ona niejadalne części roślin. W USA bioetanol produkuje się przede wszystkim z kukurydzy. Podobne technologie są wykorzystywane również w innych krajach, co przyczynia się do wzrostu cen żywności, gdyż rośliny, zamiast służyć do produkcji pożywienia, jest przerabiana na paliwo. Wykorzystanie odpadów nie tylko zahamuje ten proces, ale, być może, przyczyni się do spadku cen żywności. Przetwórnie będą mogły sprzedać odpady roślinne, więc nie tylko zarobią dodatkowe pieniądze, ale jednocześnie nie będą musiały płacić za utylizację. Problem wzrostu cen żywności staje się coraz bardziej poważny. Rosnące ceny ropy naftowej spowodowały, że nagle opłacalna stała się produkcja paliw z roślin spożywczych. To jednak spowodowało wzrost ich cen. Dlatego też amerykańscy prawodawcy wnieśli poprawki do ustawy Renewable Fuels Standard. Przewiduje ona teraz, że na terenie USA do roku 2015 powinno się produkować 57 miliardów litrów paliwa z kukurydzy, ale jednocześnie do roku 2012 ma powstawać 3,8 miliarda litrów etanolu wytwarzanego celulozy (odpady roślinne, przemysłu drzewnego, trawa), a do 2022 produkcja powinna wzrosnąć do 60,5 miliarda litrów. Proces produkcji biopaliwa w instalacji firmy Verenium rozpoczyna się od gotowania odpadów trzciny pod wysokim ciśnieniem i w lekko kwaśnym środowisku. Pozwala to na oddzielenie hemicelulozy od celulozy. Następnie hemiceluloza podlega fermentacji z użyciem genetycznie zmodyfikowanych bakterii E.coli. Prowadzi to do jej rozkładu. Wówczas do akcji wkraczają bakterie Klebsiella oxytoca. Jej zadaniem jest z jednej strony produkcja enzymów rozkładających celulozę, a z drugiej redukcja zawartości enzymów pochodzących z innych źródeł. Całość jest następnie destylowana i powstaje gotowe paliwo.
  20. Żaba włochata (Trichobatrachus robustus) łamie własne palce, by powstały pazury, które przebiją powłoki skórne poduszek palców. David Blackburn i zespół z należącego do Uniwersytetu Harvarda Muzeum Zoologii Porównawczej uważają, że to mechanizm obronny. Płaz zachowuje się w ten dziwaczny sposób, gdy czuje się zagrożony. Podobne zjawisko występuje u 9 z 11 gatunków żab z rodzaju Astylosternus. Większość z nich zamieszkuje Kamerun. Biolodzy dodają, że jak dotąd wysuwanie żeber na żądanie, by uzyskać coś w rodzaju drutu kolczastego pokrywającego klatkę piersiową, zaobserwowano np. u salamander. Był to jednak inny mechanizm niż u Trichobatrachus robustus. Istnieją żaby, których nadgarstki pokrywają wyrostki kostne. Jednak u tych gatunków wyrastają one raczej przez skórę, a nie przebijają jej, gdy zajdzie taka potrzeba – uważa Blackburn. Pazury żaby włochatej występują tylko w tylnych kończynach. W stanie spoczynku są osadzone w zbitkach tkanki łącznej. Pomiędzy kością palca a ostrym czubkiem pazura tworzy się kolagenowy most. Drugi koniec pazura jest podłączony do mięśnia. Gdy zwierzę czuje się zagrożone, kurczy mięśnie, co wypycha pazury na zewnątrz. Ostry czubek odłamuje się od końcówki kości i przebija poduszki palców. W rezultacie powstaje coś, co przypomina wysuwane pazury kotów, ale to tylko powierzchowne podobieństwo. Brakuje np. zewnętrznej warstwy z keratyny. Mamy do czynienia wyłącznie z kością. Blackburn badał tylko nieżywe egzemplarze, dlatego nie wie, co się dzieje, gdy pazury się chowają, jeśli w ogóle się chowają. Ponieważ nie ma mięśnia, który odpowiadałby za wycofywanie pazurów, członkowie zespołu sądzą, że szpony samoczynnie cofają się do poduszki, gdy rozluźniają się mięśnie, które wypchnęły je przez skórę. Mamy do czynienia z płazami, nie zdziwilibyśmy się więc, gdyby niektóre części rany się zagoiły i tkanka zostałaby zregenerowana. Już podane wcześniej informacje sprawiają, że Trichobatrachus robustus wydaje się, delikatnie mówiąc, nietypowa. Na tym jednak nie koniec rewelacji. Samce żaby, które osiągają długość 11 cm, wytwarzają w okresie rozrodu przypominające włosy długie wypustki skórne. Dzięki nim podczas opieki nad potomstwem mogą pobierać z otoczenia więcej tlenu. W Kamerunie Trichobatrachus robustus są pieczone i zjadane. Myśliwi zaczajają się na nie z włóczniami i maczetami. Tylko tak udaje im się uniknąć kontaktu z pazurami.
  21. Badacze z Uniwersytetu w Münster dementują pogłoski o istnieniu związku między migrenami a leworęcznością (Cephalalgia). Około 26 lat temu grupa badaczy ogłosiła, że wśród osób uskarżających się na migrenowe bóle głowy znaleziono więcej ludzi z dominującą ręką lewą. Tymczasem Niemcy pracujący pod przewodnictwem dr Katrin Biehl nie odnotowali istotnej statystycznie różnicy w częstości czy stopniu leworęczności u ochotników z grupy migrenowej i kontrolnej. Były one równoliczne (100), a wolontariuszy dopasowano pod względem płci oraz wieku. W każdej grupie znalazło się po 87 kobiet i 13 mężczyzn. Średnia wieku oscylowała wokół 40 lat. Wśród migrenowców znalazły się 4 osoby leworęczne, a wśród ludzi zdrowych było ich dokładnie dwukrotnie więcej (8). Zespół Biehl połączył własne wyniki z wynikami 5 podobnie zaprojektowanych studiów. W ten sposób łączna liczba osób cierpiących na migrenę wzrosła do 980, a członków grupy kontrolnej do 1738. Odsetek ludzi leworęcznych w pierwszej grupie wynosił 7,3%, a w drugiej 6,8%.
  22. Pacjenci z nowotworami powinni unikać zażywania podczas terapii suplementów z przeciwutleniaczami, ponieważ wydaje się, że mogą one zmniejszać skuteczność zarówno chemio-, jak i radioterapii (Journal of the National Cancer Institute). Zespół doktora Briana D. Lawendy z Navel Medical Center w San Diego przejrzał dane z badań nad używaniem przeciwutleniaczy podczas leczenia onkologicznego. Mimo że trwają one od blisko 20 lat, naukowcy nadal nie doszli do konsensusu. Amerykanie natknęli się na 3 studia nad stosowaniem antyutleniaczy podczas radioterapii. Skupili się na największym z nich. Okazało się, że zażywanie przeciwutleniaczy ograniczało ogólną przeżywalność. Jedna z substancji o antyutleniających właściwościach, amifostyna, chroniła zdrowe tkanki przed uszkodzeniem, nie zwiększając przy tym oporności tkanki nowotworowej. O działaniu cytoprotekcyjnym amifostyny mówi się zresztą już od jakiegoś czasu (testy kliniczne rozpoczęto w 1980 r.). Obejmuje ono wszystkie zdrowe tkanki i narządy z wyjątkiem jednego układu: nerwowego. Ekipa Lawendy przeanalizowała też 16 testów klinicznych antyutleniaczy, prowadzonych w czasie chemioterapii. Wyniki żadnego z badań nie wskazywały na zmniejszenie reakcji na leczenie, a niektóre świadczyły nawet o pozytywnym efekcie włączenia antyutleniaczy, ale lekarze podkreślają, że wszystkie one były zbyt małe, żeby właściwie rozpoznać zagadnienie.
  23. W 2010 roku w chińskim Dalian rozpocznie pracę intelowska Fab 68. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że podczas budowy fabryki będą przestrzegane zasady feng shui. Jak czytamy w udostępnionych przez Intela dokumentach: Skonsultowaliśmy się z chińskimi mistrzami feng shui, by zachować harmonię pomiędzy wiatrem, słońcem a wnętrzem Fab 68. Dzięki temu budynek wykorzystuje energię słoneczną do optymalnego ogrzewania i chłodzenia, a jego konstrukcja jest zgodna z proponowanym przez feng shui sposobem przepływu energii. Fab 68 będzie kosztowała Intela 2,5 miliarda dolarów. Zakład ma być wzorem ekologicznej fabryki. Zostanie wyposażony w supernowoczesny system oczyszczania wody, dzięki któremu do ponownego obiegu w fabryce trafi aż 60% pierwotnie użytej wody. Intel wyposaży fabrykę w nowoczesne filtry, do jej budowy użyje nowoczesnych urządzeń, dzięki czemu ogólna emisja zanieczyszczeń z zakładu będzie znacznie niższa, niż z podobnych fabryk. Pomyślano o wszystkim. Nawet o systemie przeciwpożarowym, który korzysta z materiału o nazwie Halotron. Jak informuje Intel, Halotron przyczynia się do globalnego ocieplenia aż 127 razy mniej, niż tradycyjne systemy przeciwpożarowe. Mamy nadzieję, że Fab 68 będzie supernowoczesną fabryką i wzorcem budownictwa przemysłowego zgodnego z wymaganiami ochrony środowiska - czytamy w dokumentach Intela
  24. Każdego roku na wysypiska odpadów na całym świecie trafiają setki miliardów plastikowych torebek. Rozkładają się one nawet 1000 lat, przez co stanowią olbrzymi problem dla środowiska naturalnego. Dzięki odkryciu kanadyjskiego nastolatka już wkrótce problem torebek może zniknąć. Szesnastoletni Daniel Burd opracował metodę, dzięki której plastikowe torebki ulegają rozkładowi już po 3 miesiącach. Daniel każdego ranka chodzi na próby chóru i, jak mówi, codziennie gdy otwierał drzwi szafy w przebieralni na głowę spadały mu plastikowe torby. Chciał coś z tym zrobić. Daniel wiedział, że plastik się rozkłada, wywnioskował więc, że za procesem tym stoją jakieś mikroorganizmy. Postanowił je wyizolować. Najpierw sproszkował plastikowe torebki, a następnie użył środków chemicznych, które znalazł w domu, drożdży i wody z kranu. Stworzył z nich roztwór pobudzający wzrost bakterii. Do roztworu dodał sproszkowane torebki, nieco kurzu i zapewnił całości temperaturę 30 stopni Celsjusza. Po sześciu tygodniach odcedził pozostały plastikowy proszek. Następnie umieścił go na nowych plastikowych torebkach. Na kontrolnej grupie torebek umieścił taki sam proszek, który wcześniej zagotował z wodą zabijając bakterie. Po 1,5 miesiąca zważył badane przez siebie torebki. Okazało się, że waga tych z grupy kontrolnej nie zmieniła się, natomiast torebki potraktowane proszkiem z żywymi bakteriami były średnio o 17% lżejsze. To mu jednak nie wystarczyło. Umieścił bakterie na pożywce z agaru i gdy się rozmnożyły, Burd stwierdził, że wyhodował cztery rodzaje mikroorganizmów. Ponownie przetestował je na plastikowych torebkach i okazało się, że jeden z nich (oznaczony przez Burda numerem 2) znacznie bardziej skutecznie je rozkłada, niż inne. Następnie zaczął testować różne kombinacje swoich bakterii. Nastolatek dowiedział się, że mikroorganizmy numer 2, gdy żyją razem z mikroorganizmami nr 1, doprowadzają w ciągu sześciu tygodni do 32% utraty wagi plastikowych woreczków. Dalsze badania wykazały, że numer 2. to bakterie Sphingomonas, a numer 1., który pomagał im się namnażać, to Pseudomonas. Naukowcy z Irlandii już wcześniej zbadali, że Pseudomonas rozkłada polistyren, ale do czasu przeprowadzenia badań przez Burda nie wiedziano, że pomagają rozkładać też polietylen. Nastolatek testował następnie bakterie w różnych temperaturach dodając octan sodowy, który pobudzał wzrost mikroorganizmów. Z jego badań wynika, że po sześciu tygodniach w temperaturze 37 stopni Celsjusza torebki foliowe potraktowane bakteriami i octanem sodowym tracą na wadze 43%. Burd uważa, że jego metoda pozwoli na całkowite rozłożenie torebki w ciągu zaledwie 3 miesięcy. Jak zauważa sam nastolatek, wdrożenie jego procesu na skalę przemysłową będzie bardzo proste i tanie. Wystarczy odpowiednie pomieszczenie, pożywka, bakterie i torebki. Potrzebne będzie też nieco energii na ogrzanie pomieszczenia, ale niewiele, gdyż bakterie same produkują ciepło. Natomiast produktami rozkładu są woda i minimalna ilość dwutlenku węgla.
  25. Im bardziej chropowata kula do kręgli, tym większa szansa, że za jej pomocą uda nam się strącić 10 pionów. Dwuletnie badania United States Bowling Congress (USBC) wykazały, że nierówności powierzchni kuli wpływają na celność rzutów i pozwalają uzyskać większą liczbę punktów. Studium rozpoczęto w 2005 roku, gdy USBC musiała się zmierzyć z falą krytyki po wprowadzeniu nowych uregulowań. Miały one ograniczyć wzrost liczby rozgrywek z maksymalnym wynikiem 300 punktów (ang. perfect game, 300 point game). Przedstawiciele organizacji wskazywali na postęp technologiczny z okresu ostatnich 20 lat, który, wg nich, podważył wiarygodność sportowych zawodów. Trzy lata temu w czerwcu wprowadzono nowe uregulowania odnośnie do parametrów kul. Nie spodobało się to jednak ich producentom, którzy twierdzili, że zmiana specyfikacji nie ma solidnej podbudowy w postaci danych naukowych – opowiada Paul Ridenour, badacz z USBC. Aby uniknąć posądzeń o arbitralność zarządzeń, USBC wdrożyła program badawczy. Przez następne dwa lata robot o imieniu Harry rzucał 75 kulami. Tor ruchu utrwalały 23 kamery. Wszystkie były podłączone do komputera. Naukowcy analizowali 18 parametrów kul, m.in.: ilość tłuszczu absorbowaną przez zewnętrzną powłokę kuli i kształt wewnętrznego jądra. Zależało im na określeniu sposobu, w jaki wpływają one na osiąganą przez kulę prędkość, ruch wirowy czy kierunek. Zmienną, która najsilniej oddziaływała na jakość rzutu, okazała się chropowatość powierzchni bili. Na pierwszy rzut oka kula wydaje się idealnie gładka, jednak pod mikroskopem wyraźnie widać, że ma porowatą strukturę. Góry i doliny są wynikiem działania związków chemicznych, m.in. żywic, zastosowanych w procesie produkcyjnym. W przypadku porowatych kul łatwiej jest podkręcić tor ruchu i w ten sposób zdobyć więcej punktów. Zgodnie z nowymi wytycznymi, wielkość porów nie może przekraczać 1,27 mikrometra (to nieco więcej niż w przypadku przeciętnej testowanej kuli). Uregulowania wejdą w życie w kwietniu przyszłego roku, jednak producenci już teraz zaczynają się do nich dostosowywać.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...