Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'badanie' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 26 wyników

  1. Największe na świecie badania raf koralowych pozwoliły na określenie które rafy i w jaki sposób można uratować, informują naukowcy z WCS (Wildlife Conservation Society), wielu organizacji pozarządowych, agend rządowych oraz uniwersytetu. Dzięki nim opracowano trzy strategie, które mają zostać szybko wdrożone w celu ratowania raf. W najnowszym numerze Nature Ecology and Evolution opublikowano wyniki badań prowadzonych przez ponad 80 naukowców na ponad 2500 rafach na oceanach Indyjskim i Spokojnym. Dobra wiadomość jest taka, że wciąż istnieją dobrze funkcjonujące żywe rafy koralowe i nie jest za późno, by je ocalić. Możemy uratować dla przyszłych pokoleń ostatnie istniejące rafy, które zostały dotknięte zmianami klimatu. Jednak tam, gdzie doszło do dużej degeneracji raf, nadbrzeżne społeczności będą musiały znaleźć sobie w przyszłości inne źródło utrzymania, mówi główna autorka badań i szefowa prowadzonego przez WCS programu monitorowania raf, doktor Emily Darling. Fakt, że można uratować część raf to dobra wiadomość. W regionie indopacyficznym znajduje się wielka różnorodność raf, niestety od ponad 20 lat w regionie tym coraz częściej dochodzi do incydentów masowego blaknięcia raf. Dzięki badaniom udało się zidentyfikować trzy główne strategie zachowania raf koralowych. Pierwsza z nich polega na ich ochronie. Okazało się, że 17% badanych raf dobrze sobie radziło i były to rafy, których nie dotknęły niekorzystne zjawiska z lat 2014–2017 związane z El Niño. Znajdują się one na wodach przybrzeżnych 22 krajów, od Wschodniej Afryki po Azję Południowo-Wschodnią. Można je ocalić koordynując działania na skalę międzynarodową. Druga ze strategii polega na odradzaniu uszkodzonych raf. Mogłaby one objąć 54% badanych raf. To rafy, które jeszcze niedawno dobrze funkcjonowały, jednak dotknęło je masowe blaknięcie z lat 2014–2017. Strategia trzecia to zmiana stylu życia lokalnych społeczności. Aż 28% raf koralowych przestało funkcjonować, a ludzie, którzy są od nich uzależnieni muszą znaleźć inne źródła utrzymania. Autorzy badań podkreślają, że niezwykle istotne jest prawidłowe zarządzanie rafami na szczeblu lokalnym, tworzenie obszarów chronionych i inne ograniczenia w ich eksploatacji, ale nie może to zastępować działań globalnych. Ocalenie raf będzie wymagało prowadzenia działań na szczeblu lokalnym i globalnym. Należy z jednej strony ograniczać zależność lokalnych społeczności od raf tak, by rafy były mniej eksploatowane, z drugiej zaś strony należy prowadzić działania zmierzające do utrzymania globalnego ocieplenie na poziomie poniżej 1,5 stopnia Celsjusza od okresu preindustrialnego", mówi doktor Tim McClanahan. Utrzymanie się raf koralowych zależy w dużej mierze od ograniczenia emisji węgla do atmosfery. Jednak niezwykle ważne jest zidentyfikowanie tych raf, które zareagują bądź nie zareagują na działania na szczeblu lokalnym. Odpowiednie zarządzanie rafami pozwoli na opracowanie strategii pomocy ludziom, którzy są uzależnieni od raf, dodaje doktor Georgina Gurney. « powrót do artykułu
  2. Odważniejsze samice zeberki (Taeniopygia guttata) wybierają samce o podobnej osobowości. Po raz pierwszy wykazano, że niezwiązane z płcią zachowania obojga partnerów wpływają na łączenie się w pary i rozmnażanie gatunku innego niż ludzie. Biolodzy z Uniwersytetu w Exeter, Carleton University, Royal Veterinary College i University of London analizowali populację ponad 150 zeberek. Samice i samce badano za pomocą testów behawioralnych pod kątem różnych cech osobowościowych. W szczególności skupiono się na tendencjach eksploracyjnych, określając chęć ptaków do badania nowych środowisk i reakcje na nieznane obiekty. W kolejnym etapie eksperymentu każda samica obserwowała parę braci badających dziwne klatki. Jeden z nich miał im się wydawać mniej skłonny do zwiedzania, ponieważ naukowcy umieszczali go w przezroczystej skrzynce. Później samicę wpuszczano do samców i sprawdzano, z którym spędza więcej czasu. Okazało się, że nastawione na eksplorację samice faworyzowały braci wyglądających na śmielszych i bardziej otwartych. Rozmiary ciała i kolor dzioba nie miały tu znaczenia. Samice same mniej chętnie badające otoczenie nie preferowały żadnego samca. To silny dowód, że niezależnie od wyglądu, samice zwracają uwagę na widoczne cechy osobowości samca. Po raz pierwszy ustaliliśmy, że dla partnerów [innych niż ludzie] podczas godów ważne jest, by partnerzy mieli kompatybilne osobowości – opowiada dr Sasha Dall z Exeter. Wcześniej naukowcy zauważyli u szeregu różnych gatunków związek między typami osobowości w parze a sukcesem reprodukcyjnym. Nastawione eksploracyjnie samice mają najwięcej do zyskania, wybierając nastawione także eksploracyjnie samce. Uprzednio wykazaliśmy, że pary badających otoczenie zeberek wychowują pisklęta w lepszych warunkach niż pary mieszane lub nieeksplorujące. Podobne wzorce widywano u innych gatunków ptaków i ryb. Teraz jednak potwierdziliśmy, że na wybór drugiej połówki wpływają cechy osobowości i zachowania obojga partnerów [a nie przypadek, preferencje jednej z płci lub po prostu cechy fizyczne ujawniające biologiczną "jakość" partnerów] – podsumowuje dr Wiebke Schuett z Royal Veterinary College.
  3. NASA ogłosiła, że w 2016 roku zostanie rozpoczęta pierwsza amerykańska misja, której celem będzie zbadanie asteroidy i pobranie z niej próbek. Origins-Spectral Interpretation-Resource Identification-Security-Regolith Explorer (OSIRIS-REx) pozwoli nam lepiej zrozumieć tworzenie się Układu Słonecznego i ewolucję życia. Po czterech latach podróży OSIRIS-REx zbliży się do prymitywnej asteroidy 1999 RQ36. W chwili, gdy znajdzie się w odległości około 5 kilometrów od niej rozpocznie trwające sześć miesięcy szczegółowe mapowanie obiektu. Na podstawie utworzonej mapy naukowcy zdecydują, z którego miejsca zostanie pobrana próbka materiału do badań. Automatyczne ramię pobierze około 40 gramów asteroidy. Sonda wróci na Ziemię w roku 2023. Koszt misji wyniesie około 800 milionów dolarów. W tej kwocie nie uwzględniono kosztów rakiety nośnej. Asteroida RQ36 ma około 580 metrów średnicy. Prawdopodobnie niemal nie zmieniła się od czasu swojego powstania. Uczeni przypuszczają, że jest bogata w węgiel. Naukowcy będą chcieli sprawdzić m.in. czy znajdują się na niej molekuły organiczne. Ta asteroida to rodzaj kapsuły wędrującej w czasie. Pochodzi z okresu narodzin Układu Słonecznego, a jej badania otworzą nowy rozdział w eksploracji kosmosu. Dane, które zdobędziemy w czasie tej misji pozwolą nam też na lepsze śledzenie asteroidów - stwierdził Jim Green, dyrektor należącej do NASA Planetary Science Division. Jednym z celów misji będzie pierwsze szczegółowe zmierzenie efektu Jarkowskiego, czyli oddziaływania Słońca na asteroidy. OSIRIS-REx to trzecia z misji w ramach New Frontier Program. Pierwszą jest New Horizon, rozpoczęta w 2006 roku. W jej ramach satelita dotrze w lipcu 2015 roku do systemu Pluton-Charon, a po jego zbadaniu zajmie się badaniem Pasa Kuiperta. Druga misja, która rozpocznie się w sierpniu bieżącego roku - Juno - ma za zadanie dotrzeć do Jowisza, pozostać na jego orbicie i zbadać zarówno atmosferę jak i samą planetę.
  4. Ray Lee z Princeton University opracował pierwszy na świecie skaner do funkcjonalnego rezonansu magnetycznego, którego solenoid (cewkę w kształcie cylindra) przeprojektowano, tak by powstały dwie głowice pomiarowe. Nowe urządzenie pozwala na jednoczesne badanie aktywności mózgu dwóch wchodzących w interakcję osób. Można, oczywiście, próbować wcisnąć dwóch ludzi do jednego skanera, ale już wykazano, że uzyskiwany w ten sposób obraz jest nieostry, zamazany. Stąd pomysł Lee na nowy schemat rozdzielenia dwóch cewek kwadraturowych (nie powierzchniowych). Wbudowuje się je w jeden skaner. Między cewkami umieszczono okienko, tak więc badani cały czas się widzą. Testując nowy aparat, Lee prosił ochotników, by ułożyli się przodem do siebie i synchronicznie mrugali. Odnotowano silnie powiązaną aktywność zakrętów wrzecionowatych, które odpowiadają za rozpoznawanie twarzy. Gdy po otwarciu okienka poproszono pary o obejmowanie się i puszczanie, także pojawiła się zsynchronizowana aktywność mózgu. W dużej bliskości ludzie mają tendencję do naśladowania się na wszelkie możliwe sposoby, zwłaszcza w dziedzinie sygnałów niewerbalnych – podkreśla w komentarzu Marco Iacoboni z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Wielu specjalistów podchodzi do wynalazku z dużym optymizmem, ale niektórzy zgłaszają pewne wątpliwości. Jesse Rissman z Uniwersytetu Stanforda uważa np., że tak naprawdę nie wiadomo, jakie korzyści w porównaniu do dwóch skanerów z łączem wideo daje maszyna do jednoczesnego badania dwóch osób. Wewnątrz nie można się za bardzo wiercić, by nie zaburzyć sygnału, dlatego kontakty i tak będą się ograniczać do drobnych gestów. Pytanie tylko, czy delikatne pogłaskanie czy przytulenie to naprawdę takie nic...
  5. Materiały plastikowe znajdują się w użyciu już od kilku dziesięcioleci. Poszukując nowych rozwiązań, producenci napotykają jednak na poważne ograniczenie: niemożność bezpośredniego obserwowania wpływu mikroskopowej budowy materiału na właściwości mechaniczne. Cząsteczki syntetycznych polimerów są zwyczajnie zbyt małe, czego nie można już powiedzieć o biopolimerach, np. włóknach mięśniowych. To właśnie zainspirowało specjalistów z zespołu profesora Andreasa Bauscha z Technische Universität München (TUM). Gdy film polietylenowy jest silnie rozciągany, staje się w wyniku reorganizacji łańcuchów polimerowych bardziej odporny na rozrywanie, a to ważna cecha w przypadku plastikowych toreb na zakupy. Pod wpływem częstych naprężeń niektóre elastyczne polimery - gumy napełnione - stają się natomiast bardziej miękkie. Zjawisko to zostało nazwane efektem Mullinsa (od nazwiska swojego odkrywcy Leonarda Mullinsa). Dotąd nie było jednak wiadomo, co dokładnie dzieje się z łańcuchami polimerowymi poddanymi działaniu naprężeń, a przecież zrozumienie procesów z poziomu molekularnego pozwoliłoby wynalazcom nowych plastików oszczędzić dużo czasu i pieniędzy. Ekipa Bauscha wykorzystała białko kurczliwe mięśni, a mianowicie aktynę w formie włókienkowej (aktynę F). Utworzono nową sieć polimerową. Co ważne, filamenty aktynowe są widoczne pod konfokalnym mikroskopem fluorescencyjnym, dzięki czemu po przyłożeniu do materiału naprężeń można było obserwować ruchy pojedynczych włókien. Korzystając z reometru, który pozwala określić właściwości mechaniczne materiału, a także ze wspomnianego mikroskopu, Niemcy widzieli zachowanie sieci filamentów aktynowych podczas mechanicznej deformacji i mogli je sfilmować w trójwymiarze. W ten sposób naukowcy uzyskali modelowy system, który rzucił nieco światła na procesy molekularne leżące u podstaw efektu Mullinsa, a także zjawiska odwrotnego, czyli twardnienia materiały pod wpływem powtarzających się naprężeń. Powodem zmiany właściwości mechanicznych była, jak można się domyślić, rozległa reorganizacja sieci.
  6. Amerykańscy senatorowie zaproponowali ustawę Great Ape Protection Act. Identyczna ustawa o ochronie szympansów używanych do celów badawczych od roku leży w Izbie Reprezentantów. Od tamtej pory w USA toczy się dyskusja o tym, czy etycznym jest przeprowadzanie eksperymentów na szympansach. Ostatnio w tej sprawie wypowiedział się Francis Collins, dyrektor NIH (Narodowe Instytuty Zdrowia), który skrytykował ustawę, ostrzegając, że "nałoży ona skrajne i nierozsądne ograniczenia na przyszłe badania nad szympansami". Ustawy znajdując się w Kongresie zabraniają inwazyjnych badań na szympansach laboratoryjnych. W amerykańskich laboratoriach żyje około 1000 takich zwierząt. Oczywiście kluczowym jest tutaj słowo "inwazyjne". Proponowana ustawa definiuje je jako badania, które "mogą powodować śmierć, rany, ból, stres, strach lub wywoływać traumę". Senator Maria Cantwell, przedstawiając ustawę, stwierdziła, że zwierzęta, z których połowa należy do rządu federalnego "cierpią w samotności za pieniądze podatników w sześciu rządowych laboratoriach". Wraz z innymi autorami ustawy zauważyła, że zwierzęta "marnują się w laboratoriach, gdyż są złymi modelami dla ludzkich chorób i niezbyt nadają się do ich badania". Przypomniała też, że "USA w zakazaniu tych smutnych praktyk zostały w tyle za resztą świata", gdyż jedynie jeszcze Gabon pozwala na inwazyjne badania na szympansach. Przedstawiciele Humane Sociaty of the United States, organizacji, która brała udział w tworzeniu ustawy zauważają, że szympansy nie sprawdzają się jako model badawczy. Przyjęciu ustawy z pewnością będą sprzeciwiali się naukowcy, którzy w kwietniu bieżącego roku napisali do Collinsa list, stwierdzający, że dzięki badaniom na szympansach dokonano wielu odkryć i że są one dobrym modelem ludzkiego mózgu. Nie wiadomo, kiedy Senat zajmie się nową ustawą. Ta, która od marca 2009 leży w Izbie Reprezentantów jest wspierana przez 148 posłów, ale nie wyszła jeszcze z Komitetu ds. Energii i Handlu. Podobna ustawa została odrzucona przez ten Komitet w 2008.
  7. Twórcy treści zyskali mocny argument w sporze z Google'em. Badania przeprowadzone przez firmę Outsell Inc. wykazały, że około połowy użytkowników Google News poprzestaje na nagłówkach wiadomości i nie zagląda do źródła. Wydawcy oskarżają Google'a, że ten korzysta z ich pracy nie dając nic w zamian. Przedstawiciele Google'a odpowiadają, że dzięki Google News użytkownicy są przekierowywani na strony wydawców, więc ci zarabiają na reklamie. Tymczasem Ken Doctor, analityk Outsell Inc. stwierdza, że spośród wszystkich agregatorów treści Google ma wyjątkowy wpływ na gazety. Chociaż kieruje do nich trochę ruchu, odbiera im jednocześnie sporą jego część. Aż 44% użytkowników Google News poprzestaje na nagłówkach i nigdy nie trafia na witryny gazet. Spośród wszystkich badanych kolejne 30% nie korzysta z Google'a podczas poszukiwania najnowszych informacji. Używają innych wyszukiwarek bądź też przechodzą bezpośrednio na strony gazet. Dwanaście procent stwierdziło, że najpierw korzysta z Google'a, a następnie przechodzi na witrynę wydawcy i używa udostępnionej tam wyszukiwarki. Kolejne 14% przechodzi z Google'a do wydawcy, a następnie wraca do Google'a by znaleźć kolejne informacje. W przeprowadzonych przez Outsell badaniach wzięło udział 2787 Amerykanów zainteresowanych najnowszymi informacjami. Margines błędu wynosi 3%. Wykazały one również, że obecnie już 57% osób szuka newsów w sieci. Do korzystania z agregatorów treści przyznaje się 31% badanych, a 30% preferuje telewizję jako główne źródło najnowszych informacji. Ponadto 8% używa online'owych wersji gazet, 18% - innych witryny informacyjnych, a 7% - radia. Outsell dowiedział się również, że jedynie 10% pytanych jest skłonnych wykupić subskrypcję papierowej gazety po to, by mieć dostęp do jej online'owej wersji.
  8. Choć wydawałoby się, że dopiero życie człowieka współczesnego jest naprawdę stresujące, a sam stres psychologiczny zaczęto poprawnie opisywać i definiować od lat 30. ubiegłego wieku, czyli po publikacji prac Hansa Selye'ego, to zdecydowanie nieprawda. Badanie włosów Peruwiańczyków, którzy żyli między 550 a 1532 r. n.e., ujawniło bowiem, że znajdowało się w nich sporo kortyzolu, znanego lepiej jako hormon stresu. Emily Webb, doktorantka z Uniwersytetu Zachodniego Ontario, podkreśla, że odkrycia jej zespołu są niezwykle ważne, ponieważ pozwalają lepiej zrozumieć zachowanie, reakcje (np. w odpowiedzi na chorobę) i odczucia ludzi żyjących przed wiekami, a także stres, jakiego doświadczamy my sami. W ramach pilotażowego studium Kanadyjczycy zbadali próbki włosów 10 osób z 5 różnych stanowisk archeologicznych w Peru. Analizowano ich segmenty, by w ten sposób ocenić zawartość kortyzolu w krótkim, lecz krytycznym okresie życia. Choć u wielu wykryto oznaki silnego zestresowania w okresie tuż przed śmiercią, u większości występowały też liczne epizody stresu w końcowych latach życia. Oznacza to, że podobnie jak dziś, jeszcze przed konkwistą podenerwowanie stanowiło część codzienności.
  9. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA) donoszą, że efektywność kolonoskopii zależy od pory dnia, podczas której wykonuje się badanie. Okazało się, że im wcześniejsza godzina, tym więcej nieprawidłowości można wykryć. Liczba wykrytych polipów zmniejsza się wraz z upływem dnia. Wyniki badań zostały opublikowane w piśmie Clinical Gastroeterology. "Nasze badania zostały przeprowadzone w instytucji akademickiej, której wyposażenie i jakość badań znacząco przewyższają wymagania stawiane przed standardową pracownią wykonującą kolonoskopię. Skoro więc różnice zauważono w tak wyspecjalizowanym centrym akademickim, to prawdopodobnie będą one widoczne też w innych miejscach w całym kraju" - powiedział doktor Brennan M.R. Spiegel, autor badań i dyrektor UCLA/Veterans Affairs Center for Outcomes Research and Education. Kolonoskopia to jedyny sposób by wykryć i usunąć polipy w całej okrężnicy. To niezwykle ważne badanie, gdyż wykazano, że usunięcie polipów zmniejsza ryzyko raka jelita grubego o 60-90 procent, a z kolei choroba ta jest drugim najbardziej śmiertelnym nowotworem w USA. Naukowcy z UCLA przyjrzeli się historiom chorób 477 pacjentów poddanych kolonoskopii w ciągu roku w jednym ze szpitali. Odkryli, że badania przeprowadzone rano, nie później niż o godzinie 8.30, wykrywały średnio więcej o 0,19 polipa i 0,17 polipa zmieniającego się w złośliwego guza niż badania wykonywane później. Wraz z upływem dnia liczba znalezionych polipów spadała. Co prawda związane z tym ryzyko jest, jak widać niewielkie w przypadku pojedynczego pacjenta, jednak, jak zauważa doktor Spiegel, w przypadku całej populacji jest to już znaczący problem. Pominięcie polipów u tysięcy czy dziesiątków tysięcy pacjentów oznacza, że u części z nich rozwinie się nowotwór. Naukowcy nie wiedzą, dlaczego późniejsza kolonoskopia daje gorsze rezultaty. Częściowo może chodzić tutaj o lepsze przygotowanie jelita do badań po nocy. Niewykluczone, że, podobnie jak ma to miejsce w innych specjalnościach, w miarę upływu dnia lekarz jest coraz bardziej zmęczony, a więc i mniej dokładny. Spiegel mówi, że rozwiązaniem problemu może być nałożenie na lekarzy ograniczeń jeśli chodzi o liczbę dokonywanych kolonoskopii. Po jakimś czasie powinni się oni zajmować innymi procedurami medycznymi.
  10. Czy badanie mózgu za pomocą rezonansu magnetycznego (MRI), będące dziś standardową metodą wykrywania udaru mózgu, może zostać zastąpione całkowicie darmowym testem przeprowadzonym przy łóżku pacjenta? Bardzo możliwe, że tak. Dowodzą tego badacze z Johns Hopkins University i University of Illinois. Nowa metoda diagnostyki choroby składa się z trzech prostych testów. Pierwszy z nich sprawdza, czy chory jest w stanie utrzymać wzrok w skupieniu na jednym punkcie pomimo szybkiego poruszania głową na boki. Podczas drugiego ocenia się, czy podążanie wzrokiem za palcem osoby przeprowadzającej badanie nie wywołuje drżenia oczu, zaś trzeci polega na sprawdzeniu, czy źrenice oczu pacjenta znajdują się na równym poziomie. Jak się okazuje, te trzy testy, niewymagające jakichkolwiek nakładów poza poświęceniem czasu przez lekarza, wykrywają udar mózgu... skuteczniej od MRI. Tak wynika przynajmniej z doświadczenia przeprowadzonego na 101 pacjentach amerykańskich szpitali cierpiących na zawroty głowy - jeden z objawów mogących sugerować m.in. wystąpienie udaru lub przejściowego niedokrwienia mózgu. Autorzy eksperymentu początkowo przebadali swoich pacjentów z wykorzystaniem MRI. Wykryto w ten sposób 61 przypadków udaru mózgu. Następnie przeprowadzono badanie nową metodą i wykryto udar u... 69 pacjentów. Co ciekawe, wszystkich osiem "brakujących" rezultatów pozytywnych udało się uzyskać podczas drugiego badania z wykorzystaniem MRI. W praktyce oznaczałoby to jednak niepotrzebne odwlekanie terapii. Niewątpliwą zaletą techniki opracowanej przez amerykańskich lekarzy jest koszt badania, a raczej... jego brak (oczywiście, nie wliczając konieczności zapłacenia za poświęcony przez lekarza czas). Dla porównania, pojedyncze badanie z wykorzystaniem MRI kosztuje od kilkuset złotych w Polsce do około tysiąca dolarów w USA. Niestety, zanim nowa metoda zostanie ostatecznie zatwierdzona, konieczne będzie przeprowadzenie badań na szerszej grupie pacjentów.
  11. Amerykański Urząd ds. Żywności i Leków (FDA) wydał zezwolenie na rynkowy debiut OVA1 - nowej generacji testów biochemicznych dedykowanych dla kobiet cierpiących na raka jajnika. Zestaw ten ułatwia lekarzowi ustalenie, czy masa nowotworowa widoczna w badaniu obrazowym ma charakter łagodny, czy też złośliwy. Autorami OVA1 są pracownicy kalifornijskiej firmy Vermillion. Jak tłumaczą, ich dzieło uczyni pracę chirurgów prostszą i bardziej efektywną. Stopień złośliwości nowotworu bywa bowiem trudny do ustalenia na podstawie samych badań obrazowych, zaś wiedza na ten temat pozwoliłaby w wielu przypadkach na skuteczniejsze zaplanowanie zabiegu oraz lepszy dobór personelu do jego przeprowadzenia. Do przeprowadzenia testu OVA1 pobiera się próbkę krwi. Na podstawie analizy osocza określa się stężenie pięciu białek, których pojawienie się jest powiązane z rozwojem nowotworu. Uzyskane wyniki są następnie przeliczane, zaś ostatecznym wynikiem testu jest ocena w skali 0-10, określająca stopień prawdopodobieństwa wystąpienia guza złośliwego. Istotną zaletą wynalazku firmy Vermillion jest możliwość wykrycia znamion nowotworu w sytuacji, gdy standardowe metody diagnostyczne zawodzą, a pacjentka wykazuje objawy choroby. Autorzy nowej metody zastrzegają jednak, że nie jest ona testem przesiewowym, który mógłby - bez równoczesnego wykonania innych analiz - posłużyć do wykrywania oznak schorzenia. Testy takie jak OVA1 pozwalają na personalizację [terapii] i poprawę zdrowia publicznego dzięki dostarczeniu pacjentom i świadczeniodawcom informacji wspomagających podejmowanie decyzji mających wpływ na szanse przeżycia lub zmniejszenie komplikacji pooperacyjnych, ocenia dr Jeffrey Shuren, szef Centrum ds. Urządzeń i Zdrowia Radiologicznego FDA. Niestety, data ewentualnego wprowadzenia OVA1 na rynek europejski nie jest znana.
  12. Badania przeprowadzone przez firmę Pike Research na reprezentatywnej grupie 1041 Amerykanów pokazały, że w USA istnieje olbrzymie zainteresowanie hybrydowymi pojazdami ładowanymi z gniazdka. Aż 48% respondentów stwierdziło, że jest niezwykle lub bardzo zainteresowanych nabyciem takiego samochodu. Z kolei 65% badanych mówi, że są skłonni zapłacić 12% więcej za samochód hybrydowy niż odpowiadający mu pojazd z tradycyjnym napędem. Z badań dowiadujemy się również, iż 82% pytanych podróżuje samochodem nie więcej niż 64 kilometry dziennie. Przeciętny dystans jaki każdego dnia pokonywali ankietowani wynosił 43 kilometry. Jednym z najważniejszych czynników, które zdecydują o zakupie hybrydy jest łatwa dostępność punktów ładowania. Aż 79% byłoby skłonnych zapłacić za zainstalowanie w domu specjalnego punktu szybkiego ładowania samochodu.
  13. Naukowcy z firmy Probe Scientific otrzymali oficjalną zgodę na wprowadzenie do obiegu na terenie Unii Europejskiej swojego najnowszego wynalazku, nazwanego MicroEye. Zadaniem urządzenia jest monitorowanie w czasie rzeczywistym licznych wskaźników diagnostycznych możliwych do odczytania na podstawie badania krwi. Sercem wynalazku jest próbnik umieszczany w żyle pacjenta za pośrednictwem tradycyjnego wenflonu. Jego zadaniem jest przeprowadzenie prostego procesu oczyszczania krwi i wykonanie potrzebnych testów na przygotowanej w ten sposób próbce. Co ważne, procedura ta nie wymaga stosowania strzykawek, choć w razie potrzeby istnieje możliwość przekazania próbek do analiz w innych aparatach. Zdaniem producenta MicroEye, największą zaletą wynalazku jest możliwość wykonywania testów niemal w czasie rzeczywistym. System jest także bezpieczny zarówno dla personelu, jak i dla pacjenta, ponieważ nie wymaga częstego wkłuwania się do żyły. Nie oznacza to co prawda, że urządzenie jest bezobsługowe (próbnik należy wymieniać co najmniej raz na 48 godzin, a do tego należy doliczyć wymianę wenflonów), lecz liczba wykonywanych wkłuć zostaje znacznie zmniejszona. Jak chwalą się na swojej stronie internetowej przedstawiciele Probe Scientific, ich wynalazek umożliwia wykonanie pomiaru praktycznie wszystkich parametrów badanych przez tradycyjne laboratoria szpitalne. Mówiąc prościej, oznacza to możliwość zainstalowania przy łóżku pacjenta miniaturowej (choć pełnowartościowej) pracowni diagnostycznej, dostępnej na jego wyłączny użytek. MicroEye przeszedł w ostatnim czasie testy kliniczne, które potwierdziły jego skuteczność i bezpieczeństwo stosowania. Pozwoliło to na udzielenie firmie Probe Scientific zezwolenia na rozpowszechnianie wynalazku na rynku Unii Europejskiej. Niestety, ceny urządzenia nie podano do publicznej wiadomości.
  14. Dzięki nowej technologii podłączania miniaturowych czujników, po raz pierwszy stało się możliwe jednoczesne zarejestrowanie sygnałów z różnych części komórki. Technologia ta umożliwi zbadanie, w jaki sposób funkcjonują i komunikują się ze sobą np. komórki serca czy mózgu. Charles Lieber i jego koledzy z Uniwersytetu Harvarda wykorzystali tranzystor polowy z nanokabli (NWFET - nanowire field effect transistor), który składa się z nanokabla o średnicy 20 nanometrów umieszczonego na dwutlenku krzemu i połączonego z z elektrodami. Na tym samym podłożu można umieścić wiele kabli, dzięki czemu możliwe jest rejestrowanie wielu sygnałów. Dotychczas jednak nie udało się NWFET zastosować w badaniu komórek, gdyż nie istniała metoda umożliwiająca wymuszenia na komórkach by rosły w precyzyjnie dobranym miejscu tak, żeby można było mierzyć sygnały. Naukowcy z Harvarda najpierw wyhodowali komórki na podłożu z przezroczystego polimeru, a następnie przenieśli je na macierz tak, że każda komórka miała kontakt z 10 nanokablami. To z kolei umożliwiło jednoczesny pomiar sygnałów z różnych części komórki oraz z różnych części grupy komórek.
  15. Niewielki sensor zdolny do wykrywania różnorakich substancji w próbce krwi lub śliny został zaprezentowany przez firmę Philips. Jest to jeden z najmniejszych tego typu aparatów, które doczekały się wprowadzenia na rynek. Debiutujące urządzenie (oraz technologię będącą jego sercem) nazwano Magnotech. Zdaniem producenta, jest ono na tyle proste w obsłudze, że może być wykorzystywane w domu przez samego pacjenta. Nie oznacza to jednak, że jest to maszyna prymitywna. Wprost przeciwnie - wykonywane przez nią analizy są dokładne i pozwalają na analizę kilku parametrów jednocześnie, zaś szybkość wykonywania testów pozostawia w tyle nawet złożone "kombajny" stosowane w laboratoriach klinicznych. Magnotech otwiera drzwi do zmian. Oferuje branży związanej z badaniami laboratoryjnymi możliwość wyprowadzenia niektórych testów z laboratorium, tłumaczy sekret technologii Marcel van Kasteel, wiceprezydent Philips Handheld Immunoassays - oddziału firmy zajmującego się jej rozwojem. Dodaje: W dalszej perspektywie, wyobrażamy sobie różne rodzaje stacji diagnostycznych - zarówno tych stacjonarnych, zautomatyzowanych, jak i nowych, mieszczących się w dłoni systemów przenośnych - współpracujące jako części "sieci diagnostycznej" wykorzystującej połączenia przewodowe lub bezprzewodowe oraz złożone rozwiązania informatyczne w celu przechowywania i wspomagania interpretacji danych. Sekretem technologii są wymienne wkłady zawierające magnetyczne nanocząsteczki oraz połączone z nimi molekuły odpowiedzialne za wykrywanie poszukiwanych substancji (choć informacje prasowe nie są w tej kwestii precyzyjne, można przypuszczać, iż chodzi tu o przeciwciała). Po automatycznym załadowaniu krwi lub śliny do wnętrza maszyny dochodzi do związania odczynników z wyszukiwanymi związkami zawartymi w próbce. Następne uruchamiany jest miniaturowy elektromagnes, który ma za zadanie wychwycić utworzone kompleksy i związać je z powierzchnią sensora. Kolejnym etapem analizy jest usunięcie z mieszaniny tych przeciwciał, które nie zostały związane. W tym momencie możliwe jest już wykonanie właściwego pomiaru. Techniką pozwalającą na określenie stężenia poszukiwanych związków jest ocena tzw. całkowitego odbicia wewnętrznego. Jest to metoda optyczna, mierząca koncentrację substancji na podstawie jej zdolności do odbijania światła. Ogromną zaletą Magnotech jest możliwość wykonania testu na bardzo małej próbce - wystarcza do tego nawet kropla krwi lub śliny. Przeprowadzenie kompletnego badania trwa zaledwie 1-5 minut. Dla porównania, tradycyjne zestawy diagnostyczne potrzebują na to od 30 do 60 minut, co w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia bywa niekiedy czasem zbyt długim. Przedstawiciele Philipsa zaprezentowali już pierwsze pilotażowe testy ukazujące możliwości nowej technologii. Pierwszy z nich pozwala na wykrycie tzw. sercowej troponiny I, jednego z białek kluczowych dla diagnostyki zawału serca. Drugi umożliwia ocenę stężenia parathormonu, regulującego gospodarkę wapnia i fosforu w organizmie. Pomimo skrajnie niskich stężeń obu substancji, udaje się je wykryć z precyzją porównywalną z klasycznymi badaniami laboratoryjnymi. Podobne wyniki osiągnięto podczas badań pozwalających na ocenę stężenia morfiny w ślinie osób nadużywających tego leku. Pierwsze egzemplarze Magnotech mają trafić do odbiorców na początku przyszłego roku. Planowana cena urządzenia nie została jeszcze podana.
  16. Nowy model niezwykle zaawansowanego tomografu komputerowego został zaprezentowany przez firmę Siemens. Urządzenie jest szybsze od jakiegokolwiek stosowanego dotychczas modelu, a mimo to pozwala na znaczne zmniejszenie stosowanych dawek promieniowania rentgenowskiego. Urządzenie nazwano Somatom Definition Flash. Jest ono pierwszym w historii tomografem komputerowym wyposażonym w dwie niezależne od siebie lampy rentgenowskie oraz dwa detektory promieni X. Dzięki temu możliwe jest np. wykonanie zdjęcia całego ciała człowieka w ciągu zaledwie kilku sekund. Ogromną zaletą maszyny jest zminimalizowanie dawki promieniowania potrzebnej do wykonania zdjęć. Przykładowo, aby wykonać trójwymiarową fotografię ludzkiego serca wystarcza zaledwie jeden milisiwert (1 mSv). Dla porównania: wykonanie podobnych zdjęć tradycyjnym aparatem wymaga użycia dawki od 8 do 40 mSv, zaś ilość promieniowania pochłanianego rocznie ze źródeł naturalnych to około 5 mSv. Poziom radiacji uznawany za bezpieczny dla człowieka to ok. 50 mSv rocznie. Kolejną cechą, dzięki której Somatom Definition Flash może zostać uznany za urządzenie przełomowe, jest szybkość wykonywania zdjęć. Obie lampy rentgenowskie, umieszczone w tzw. gantrze ("tunelu", w którym pacjent jest umieszczany w celu wykonania zdjęć), wykonują pełny obrót wokół ciała osoby badanej w czasie 0,28 sekundy, co pozwala na przeanalizowanie w ciągu zaledwie sekundy odcinka ciała o długości 43 centymetrów. Oznacza to, że badanie osoby o wzroście 170 cm trwa cztery sekundy. Specjalistom z Siemensa udało się także zminimalizować czas potrzebny na wykonanie pojedynczego "ujęcia" - wynosi on zaledwie 83 milisekundy. Pozwala to np. na wykonywanie zdjęć bijącego serca bez potrzeby podawania jakichkolwiek leków obniżających tętno. Jednocześnie, ze względu na wyjątkowo niską emisję promieniowania X, możliwe jest wykonywanie "zdjęć 4D", czyli serii obrazów trójwymiarowych przesuniętych względem siebie w czasie. Rozdzielczość fotografii, czyli rozmiar najmniejszego wykrywalnego punktu na uzyskanym obrazie, wynosi zaledwie 0,33 milimetra - to kolejny rekord nowego produktu. Najnowszy wynalazek niemieckich specjalistów ma najprawdopodobniej tylko jedną wadę. Będzie nią bez wątpienia cena, która, jak można się spodziewać, będzie odzwierciedlała niezwykłe zdolności aparatu. Choć urządzenie trafi do sprzedaży dopiero w pierwszym kwartale 2009 roku, można się spodziewać, że jego cenę przez najbliższy czas będzie można uznać za zaporową dla zarządców polskiej służby zdrowia.
  17. Obowiązujące prawo jest bezlitosne: zanim jakikolwiek lek zostanie dopuszczony do użytku, musi przejść serię skomplikowanych badań potwierdzających jego skuteczność i bezpieczeństwo stosowania. Większość tych analiz wykonuje się na zwierzętach (najczęściej są to myszy), co ułatwia badaczom pracę, lecz nie zmienia to faktu, że proces rejestracji leku trwa zwykle około dziesięciu lat. Dzięki aparatowi opracowanemu przez naukowców z Instytutu Fraunhofera możliwe jest wykonywanie dokładniejszych badań diagnostycznych, co pozwoli na skrócenie czasu niezbędnego dla precyzyjnego zbadania wpływu leków na ciało gryzonia. Ultrasonografia jest metodą intensywnie wykorzystywaną w medycynie. Badania prenatalne, z którymi jest kojarzona w pierwszym rzędzie, to zaledwie niewielka próbka jej możliwości. Technika ta pozwala na wykrywanie wielu zaburzeń, takich jak choćby nowotwory czy liczne choroby wewnętrzne. W przeciwieństwie do wielu innych metod, takich jak rentgenowska tomografia komputerowa czy tradycyjne zdjęcia RTG, jest ona także całkowicie nieszkodliwa dla organizmu. Jej największą wadą jest jednak dość niska rozdzielczość, przez co technologia pozwalająca na skuteczne badanie ludzi jest często, niestety, zupelnie nieprzydatna podczas badania "pacjenta" tak drobnego, jak mysz. Częstotliwość wykonywania zdjęć także jest zbyt mała, biorąc pod uwagę choćby fakt, iż serce myszy bije pięciokrotnie częściej od ludzkiego. Testy na zwierzętach są obowiązkową częścią procesu rozwoju leków. Konieczne jest zapewnienie korzyści dla pacjenta wynikających z aktywnego składnika preparatu oraz udowodnienie, że nie powoduje on zbyt wielu efektów ubocznych. Dowody te są niezbędne dla zatwierdzenia leku. Jeśli chcemy zredukować liczbę testów na zwierzętach, musimy opracować lepsze sposoby przeprowadzania nieinwazyjnych badań na małych zwierzętach - tłumaczy dr Robert Lemor, szef Instytutu Technik Biomedycznych wchodzącego w skład Instytutu Fraunhofera. Dotychczas podczas badań nad niektórymi chorobami, np. nowotworami, konieczne było zabijanie kilku zwierząt na każdym etapie rozwoju choroby. Było to potrzebne do wykonania badań nad skutecznością leku, tempem rozwoju guza itp. Teraz, dzięki nowej technice opracowanej przez niemieckich naukowców, możliwe będzie wykonanie niektórych badań na żywym zwierzęciu, dzięki czemu liczba poświęconych myszy może zostać ograniczona. Zespół prowadzony przez dr. Lemora opracował aparat pracujący przy bardzo dużych częstotliwościach wysyłanych fal, co zwiększa precyzję badania. Pozwala to na nagrywanie obrazów o stukrotnie większej liczbie klatek na sekundę w porównaniu do urządzeń konwencjonalnych, zapewnia też lepszą rozdzielczość i kontrast - tłumaczy naukowiec. Stosowane dotychczas urządzenia składały się z pojedynczej głowicy przesuwanej po powierzchni ciała gryzonia. Nowa maszyna składa się z całej matrycy nieruchomych, miniaturowych czytników. Jak tłumaczy dr Lemor, ogranicza to dyskomfort zwierzęcia i pozwala w ten sposób na wykonywanie badań częściej, niż dotychczas. Prototyp aparatu zostanie zaprezentowany na targach Medica, które odbędą się w Düsseldorfie w dniach 19-22 listopada.
  18. Niezwykle prosty w budowie system liczący komórki został opracowany na Uniwersytecie Kalifornijskim. Zestaw, którego sercem jest układ stosowany powszechnie w aparatach cyfrowych, pozwala na rozróżnienie i policzenie różnych typów komórek obecnych w próbce. Opracowane urządzenie jest konstrukcją nie tylko prostą, lecz także wyjątkowo kompaktową - składa się ono z zaledwie kilku prostych elementów. Co więcej, przeznaczona do analizy próbka nie musi być w żaden sposób przygotowana do testu, co skraca i upraszcza procedurę. Istnieje w związku z tym duża szansa na wykorzystanie systemu np. do oceny czystości mikrobiologicznej wody lub do wykonywania niektórych badań medycznych w warunkach polowych lub w krajach Trzeciego Świata. Wykonanie analizy jest bardzo proste. Badany materiał, czyli np. kroplę wody lub krwi, umieszcza się na szklanej płytce umieszczonej nad detektorem światła stosowanym powszechnie w cyfrowych aparatach fotograficznych, a następnie oświetla za pomocą prostej lampy. To, co rejestrujemy, to nie obraz, lecz sygnatura dyfrakcyjna, opisuje dr Aydogan Ozcan, twórca urządzenia. Naukowiec ma tu na myśli charakterystyczny sposób uginania się światła po przejściu przez komórki określonego typu. Gdy aparat wykona fotografię pojedynczej próbki, jest ona porównywana z biblioteką znanych sygnatur dyfrakcyjnych, co pozwala na zaklasyfikowanie komórek do określonych grup oraz ich zliczenie. Wykonywane kalkulacje są na tyle proste, że może je wykonywać nawet telefon komórkowy. W przeciwieństwie do tradycyjnych mikroskopów, opracowany sensor nie pozwala na uzyskanie precyzyjnych obrazów, lecz wyeliminowanie skomplikowanego układu optycznego pozwala na radykalne obniżenie kosztu produkcji maszyny. Jakość obrazu jest jednak, oczywiście, wystarczająca do wykonania precyzyjnego pomiaru. Dotychczas większość podobnych testów wykonywano z użyciem cytometrów przepływowych - niezwykle złożonych maszyn kosztujących kilkaset tysięcy złotych. Mają one ogromne możliwości wykonywania różnorodnych pomiarów, lecz w przypadku prostych analiz często jest to zwyczajnie niepotrzebne. Co więcej, cytometry to duże i ciężkie urządzenia, których z pewnością nie można nazwać przenośnymi, w przeciwieństwie do maszyny zaprojektowanej na Uniwersytecie Kalifornijskim. Pomimo kompaktowych rozmiarów wydajność prototypu jest stosunkowo wysoka. Pozwala on na wykrycie do stu tysięcy komórek w próbce o powierzchni 20 centymetrów kwadratowych w czasie jednej sekundy. Wystarcza to w zupełności np. do wykonania standardowej oceny morfologii krwi. Komórki są liczone z dokładnością ok. 10%, wystarczającą dla większości tego typu pomiarów. Wynalazek wzbudził już zainteresowanie innych naukowców. Pracujący na tej samej uczelni dr Alexander Revzin rozpoczął współpracę z dr. Ozcanem nad opracowaniem kieszonkowego urządzenia zdolnego do analizy krwi pod kątem liczebności limfocytów T. Pomiar ten jest niezwykle istotny dla oceny stopnia zaawansowania nabytego zespołu utraty odporności (AIDS). Podstawowym celem naukowców jest opracowanie systemu pozwalającego na niesienie pomocy pacjentom w krajach ubogich, lecz dr Rezvin nie wyklucza rozwinięcia tego pomysłu: [przyrząd] nie musi być używany wyłącznie w Afryce, jeżeli będzie to solidna technologia. Prototyp urządzenia zaprojektowanego w Kalifornii został już przetestowany w warunkach laboratoryjnych. Kolejnym etapem badań będzie zintegrowanie go z telefonem komórkowym - wbudowany weń aparat fotograficzny wykonywałby zdjęcia badanych próbek, a dalszy rozwój projektu wymaga jedynie dobudowanie podzespołów odpowiedzialnych za analizę obrazu oraz ładowanie szkiełek mikroskopowych do urządzenia.
  19. Jak wiele dzieli nas od dnia, w którym lekarz będzie w stanie wykonać badanie genetyczne podczas naszej wizyty w gabinecie? Specjaliści w wielu ośrodkach badawczych robią wszystko, by stało się to jak najszybciej. Najnowszym efektem ich pracy jest urządzenie do szybkiego sekwencjowania DNA w czasie rzeczywistym. Autorami technologii są specjaliści z firmy Pacific Biosciences, której siedziba znajduje się w Menlo Park w Kalifornii. Opracowane przez nich urządzenie nie należy co prawda do kompaktowych - przypomina rozmiarami zamrażarkę - lecz umożliwia błyskawiczne odczytanie sekwencji nukleotydów, czyli jednostek kodujących informację genetyczną, w analizowanej nici DNA. Wyprodukowano dotychczas dwanaście prototypów aparatu. Co ciekawe, publiczny debiut pierwszego egzemplarza miał miejsce zaledwie niecały rok temu podczas konferencji dotyczącej sekwencjonowania DNA. Szef Pacific Biosciences, Steve Turner, zrobił na przedstawicielach nauki i biznesu tak wielkie wrażenie, że udało mu się zebrać aż 100 milionów dolarów na dalsze badania. Sercem zaprezentowanego urządzenia jest dwuwarstwowa płytka złożona z podstawy zbudowanej z dwutlenku krzemu (krzemionki) i nałożonej na nią warstwy metalu o grubości 100 nanometrów. W metalowej płyce wydrążono tysiące otworów o średnicy zaledwie 10 nanometrów każdy. Na dnie każdego z nich przytwierdzono do krzemionkowego podłoża enzym polimerazę DNA, która przeprowadza reakcję replikacji materiału genetycznego. W celu wykonania badania w dołku umieszcza się roztwór badanego fragmentu DNA, pochodzącego np. od pacjenta, oraz składniki niezbędne do przeprowadzenia jego replikacji. Najważniejszymi z nich są nukleotydy - jednostki budulcowe materiału genetycznego. Każdy z czterech typów nukleotydów, oznaczanych literami A, C, G oraz T, został wyznakowany innym rodzajem barwnika fluorescencyjnego. Zgodnie z uniwersalnymi regułami replikacji DNA, nukleotyd danego typu jest przyłączany do powstającej w trakcie replikacji nici wyłącznie wtedy, gdy będzie odpowiadał nukleotydowi położonemu na nici matrycowej. Dzieje się to zgodnie z tzw. regułą komplementarności, według której nukleotyd C przyłączany jest do nowego łańcucha DNA zawsze naprzeciw nukleotydu G cząsteczki kopiowanej, zaś A zawsze "łączy się w parę" z T. Po dodaniu wszystkich składników rozpoczyna się replikacja DNA. Gdy w pobliżu cząsteczki enzymu znajdzie się akurat odpowiedni nukleotyd, tzn. taki, który pasuje do nukleotydu na nici "matrycowej", polimeraza przyłącza go do syntetyzowanej cząsteczki. Przez cały czas trwania tego procesu dołek jest oświetlany światłem lasera, który wzbudza barwniki fluorescencyjne przyłączone do nukleotydów. Jest on ustawiony tak, by oświetlać wyłącznie najbliższe otoczenie cząsteczki polimerazy, dzięki czemu w danej chwili wykrywane jest wyłącznie światło pochodzące od przyłączanego właśnie nukleotydu. Ponieważ każdy z nukleotydów zawiera, jak wcześniej wspomniano, inny rodzaj barwnika, na podstawie analizy emitowanego światła można z łatwością określić, jaka cząsteczka została w danej chwili przyłączona do syntetyzowanej nici. Pozwala to na odtworzenie, krok po kroku, całej sekwencji badanej nici. Możliwości systemu opracowanego przez Pacific Biosciences są niezwykłe. Z użyciem nowej technologii możliwe jest ustalenie sekwencji 12 milionów nukleotydów, co odpowiada 0,3% całego genomu człowieka, w ciągu zaledwie godziny. Biorąc pod uwagę, że sekwencjonowaniu poddaje się zwykle fragmenty o długości kilkuset nukleotydów, możliwe jest prowadzenie szybkich i wiarygodnych badań genetycznych ma masową skalę. Przedstawiciele przedsiębiorstwa planują rozpoczęcie sprzedaży urządzenia na rok 2010. Jego sukces nie jest jednak pewny ze względu na ogromną konkurencję na rynku. Co najmniej kilka innych firm pracuje nad rozwojem podobnych platform i wszystko wskazuje na to, że wygra ten, kto pierwszy uruchomi system pozwalający na wykonanie szybkich i masowych, ale też tanich analiz.
  20. Egipscy naukowcy rozpoczęli badanie DNA dwojga martwo urodzonych dzieci, które zostały pochowane razem z Tutanchamonem. Gdyby się okazało, że to jego potomstwo, należałoby uaktualnić drzewo genealogiczne faraona. Howard Carter znalazł je tuż po odkryciu grobowca w 1922 roku. Nie były wystawiane na widok publiczny, należały do zbiorów naukowych Kairskiej Szkoły Medycyny. Specjaliści chcą nie tylko potwierdzić (lub wykluczyć) ojcostwo egipskiego władcy, ale także stwierdzić, czy babcią dziewczynek mogła być Nefretete. Niektórzy eksperci przypuszczają bowiem, że matka dzieci to Anchesenamon, przyrodnia siostra Tutanchamona i córka Nefretete. Ojcem obojga małżonków był Echnaton. Zahi Hawass, sekretarz generalny Egipskiej Służby Starożytności (SCA), ma nadzieję, że dzięki opisywanym badaniom uda się w przyszłości odnaleźć mumię Nefretete. Prowadzone na Uniwersytecie w Kairze testy DNA i skanowanie tomografem komputerowym małych mumii powinny się skończyć do grudnia br. Za pomocą tych metod Egipcjanie chcą zidentyfikować wszystkich członków rodziny królewskiej. Po raz pierwszy bylibyśmy w stanie wskazać krewnych faraona nastolatka [czyli odtworzyć jego drzewo genealogiczne] – cieszy się Hawass. Próbki DNA dziewczynek, które przyszły prawdopodobnie na świat między 5. a 7. miesiącem ciąży, zostaną porównane ze sobą i do materiału genetycznego Tutanchamona.
  21. Cesarz Japonii Akihito jest nie tylko władcą, od lat poświęca się też pasji naukowej, a szczególnie ichtiologii. Jego konikiem są babkowate (Gobiidae), a więc przedstawiciele rodziny ryb okoniokształtnych. Opublikował kilkadziesiąt prac naukowych na ten temat. Gdy w 2005 r. odkryto nowy gatunek, został on na cześć cesarza nazwany Exyrias akihito. Najnowsza publikacja Akihito jest jednak poświęcona zwyczajom żywieniowym dzikich jenotów (Nyctereutes procyonoides), które zamieszkują rozległe tereny Pałacu Cesarskiego w Tokio. Wyniki studium opublikowano w czerwcowym numerze pisma Bulletin of the National Museum of Nature and Science. Na własne życzenie cesarz osobiście przeanalizował 169 próbek kału, które znaleziono w 30 lokalizacjach. Poszukiwał niestrawionych resztek pokarmowych, wskazujących na menu jenotów oraz pozwalających ustalić sezonowe zmiany w jego zakresie. Akihito opisał swoje odkrycia przy pomocy 4 badaczy z Narodowego Muzeum Natury i Nauki. Wynika z nich niezbicie, że jenoty z Pałacu Cesarskiego jedzą głównie orzechy, owady, zwłaszcza z rodziny biegaczowatych (Carabidae), a także ptaki. Jenoty miejskie odżywiają się przede wszystkim wyrzucanymi przez ludzi śmieciami. To pewniejsze źródło pokarmu, ale ich pobratymcy z ogrodów cesarskich mogą się cieszyć większą swobodą.
  22. Niemieccy naukowcy opracowali urządzenie, które pozwoli na zdalne sterowanie kamerą umieszczoną w ciele pacjenta. Frank Volke, szef zespołu badawczego z wydziału inżynierii biomedycznej Fraunhofer Institute poinformował, że wystarczy by podczas badania lekarz trzymał w ręku magnetyczne urządzenie i poruszał nim w górę i w dół, a umieszczona w przewodzie pokarmowym pacjenta kamera będzie poruszała się dokładnie tam, gdzie zechce badający. Kamery w pigułce znane są od około pięciu lat. Pacjent połyka pigułkę, a kamera wędrując przez przewód pokarmowy, wykonuje zdjęcia i przesyła 2-4 na sekundę do odbiornika umieszczonego na pasku. Taka technika sprawdza się przy badaniu jelit i okrężnicy. Jednak nie przynosi dobrych efektów podczas badań żołądka i przełyku, które mija zbyt szybko. Nowa pigułka, którą można kontrolować, składa się, podobnie jak dotychczasowe, z kamery, nadajnika, baterii i diody. Kluczowym urządzeniem jest magnetyczny kontroler, który pozwala lekarzowi ustalać pozycję i kąt nachylenia kamery. Przeprowadzono już pierwszy eksperyment na człowieku. Dzięki urządzeniu kontrolnemu pigułkę z kamerą utrzymano w przełyku przez 10 minut. Badany nie skarżył się na żadne związane z tym nieprzyjemności. Nowe urządzenie pozwoli na uniknięcie nieprzyjemnego dla pacjenta badania endoskopem.
  23. Pracujący z amerykańskim Narodowym Instytutem Zdrowia naukowcy donoszą o stworzeniu nowej metody, która pozwala na zbadanie zawartości tlenu w guzie nowotworowym bez uzyskiwania bezpośredniego dostępu do jego wnętrza. Technologia ta ma szansę stać się ważnym krokiem naprzód, pozwalającym na optymalizację terapii u indywidualnych pacjentów. Może to mieć bezpośredni wpływ na ogólną skuteczność leczenia wielu typów nowotworów. Dlaczego badanie poziomu tlenu w guzie jest tak ważne? Jest to istotne przede wszystkim podczas planowania radioterapii. Stosowane w tej procedurze promieniowanie ma na celu uszkodzenie DNA chorych komórek i w efekcie ich zabicie. Przeważnie nie dzieje się to jednak bezpośrednio, lecz właśnie za pośrednictwem tlenu i jego związków. Cząsteczki tego życiodajnego gazu rozpadają się pod wpływem uderzających w nie fal na tzw. wolne rodniki, które trwale uszkadzają DNA komórek. Z tego powodu dokładna znajomość ilości tlenu w nowotworze może być istotna podczas decyzji o wyborze odpowiedniego leczenia. Kolejnym powodem, dla którego pomiar stężenia tlenu jest tak bardzo istotny, jest jego wpływ na złośliwość guza. Udowodniono bowiem, że guzy wysycone tlenem w mniejszej ilości mają znacznie wyraźniejszą tendencję do tworzenia przerzutów. Są także trudniejsze do usunięcia, gdyż żyjąc długo w stanie niedotlenienia, "zahartowały się" i nabrały oporności na wiele typów terapii. Obniżona ilość tlenu zmniejsza także podatność guza na chemioterapię, lecz mechanizm tego zjawiska nie jest do końca zrozumiały. Obecnie lekarze są w stanie zbadać ilość tlenu w chorej tkance wyłącznie poprzez bezpośredni pomiar pobranego wycinka. Jest to metoda prosta i tania, lecz, niestety, często nieosiągalna (np. wtedy, gdy guz jest położony zbyt głęboko). Z odsieczą przybyli specjaliści z zakresu fizyki medycznej i diagnostyki obrazowej. Stworzyli oni system łączący dwie techniki badania metodą rezonansu magnetycznego, który ma szansę zrewolucjonizować proces planowania leczenia nowotworów. Na wspomniany tandem składają się dwa rodzaje badań: elektronowy rezonans paramagnetyczny oraz jądrowy rezonans magnetyczny. Pierwsza z nich pozwala wykryć związki z nieparzystą liczbą elektronów, czyli wolne rodniki. To właśnie one bezpośrednio uszkadzają DNA, prowadząc tym samym do śmierci komórki. Z kolei jądrowy rezonans magnetyczny to technika pozwalająca na określenie rozmieszczenia atomów poszczególnych pierwiastków w organizmie. Połączony obraz z obu tych badań pozwala określić, ile tlenu znajduje się w nowotworze oraz jaka jest jego zdolność do wytwarzania toksycznych dla DNA wolnych rodników. To z kolei pozwala przewidzieć, jak skuteczna będzie radioterapia w niszczeniu nieprawidłowych komórek. Dr Mark Dewhirst, profesor specjalizujący się w tematyce radioterapii onkologicznej, komentuje odkrycie następująco: Obrazowanie opisane w tym badaniu dostarcza wszelkich informacji pozwalających na ocenę poziomu tlenu w guzach, a także umożliwia ocenę przyczyn jego ewentualnego niedoboru w nowotworze. W związku z tym, że technika jest całkowicie nieinwazyjna dla pacjenta, można ją wykonywać wielokrotnie i w ten sposób oceniać na bieżąco skuteczność leczenia. Niestety, istnieją też spore problemy związane z rozwojem tej technologii. Najważniejszy z nich wynika z faktu, że dotychczas urządzenie testowano wyłącznie na myszach, co może przynieść problemy przy próbie "przeniesienia" badań na człowieka. Z tego powodu niezbędne jest przeprowadzenie jeszcze wielu testów na różnych gatunkach zwierząt, by w końcu, jeśli wszystko dobrze pójdzie, uruchomić testy na pacjentach.
  24. Stany Zjednoczone, Szwecja i Japonia to kraje, które najlepiej ze wszystkich wykorzystują technologie telekomunikacyjne w celu poprawienia poziomu życia swoich obywateli. Connectivity Scorecard, stworzony przez profesora Leonarda Wavermana z London Business School, to kwestionariusz badawczy, który bierze pod uwagę około 30 różnych kryteriów pozwalających zbadać sposób używania osiągnięć telekomunikacji. Wszystkie inne badania mierzą tylko jak wiele zainwestowano w sektor ICT (technologie informacyjne i komunikacyjne - red.) – mówi profesor Ilkka Lakaniemi z Nokia Siemens Networks, która zamówiła badania. Lakaniemi zwraca uwagę na to, że w badaniach Wavermana Korea Południowa uplasowała się w środku stawki, tymczasem w innych badaniach zajmuje najwyższe pozycje. Jasno wskazuje to, że Koreańczycy bardzo dużo inwestują, ale nienajlepiej wykorzystują te inwestycje. W Korei Południowej państwo bardzo interesuje się inwestycjami w telekomunikację, ale są one słabo wykorzystywane przez przemysł. Z rozwoju telekomunikacji korzystają tam przede wszystkim klienci indywidualni. Istnieje wiele aplikacji konsumenckich, wiele aplikacji rozrywkowych i tym podobnych rzeczy, ale nie służą one zwiększeniu produktywności – zauważa Lakaniemi. W skali wykorzystania telekomunikacji w celu poprawienia poziomu życia obywateli przyznawano od 1 do 10 punktów. Sporządzono dwie listy, a ich wyników nie można ze sobą porównywać. Lista „gospodarek nastawionych na innowację” wygląda następująco:USA 6,97 pkt.,Szwecja 6,83 pkt.,Japonia 6,80 pkt.,Kanada 6,50 pkt.,Finlandia 6.10 pkt.,Wielka Brytania 6,10 pkt.,Australia 5,93 pkt.,Niemcy 5,52 pkt.,Francja 5,07 pkt.,Korea Południowa 4,78 pkt.,Hongkong 4,46 pkt.,Włochy 3,85 pkt.,Hiszpania 3,56 pkt.,Węgry 3,18.,Czechy 3,11.,Polska 2,18. Na liście „gospodarek nastawionych na wydajność i surowce” znalazły się:Rosja 6.11 pkt.,Malezja 5,82 pkt.,Meksyk 4,37 pkt.,Brazylia 4,28 pkt.,RPA 4,11 pkt.,Chiny 3,42 pkt.,Filipiny 2,38 pkt.,Indie 1,68 pkt.,Nigeria 1,01 pkt.
  25. Jeden na pięciu mieszkańców świata mógłby rozważyć możliwość poddania się operacji plastycznej, a Rosjanie są najbardziej otwarci na tego rodzaju propozycje. Badania przeprowadziła firma ACNielsen. Blisko połowa biorących udział w sondażu Rosjan chce w późniejszym wieku poddać się operacji plastycznej (nie ma nic przeciwko temu). Tuż za nimi w klasyfikacji generalnej uplasowali się Grecy i mieszkańcy krajów bałtyckich. Dziewięćdziesiąt cztery procent mieszkańców Hongkongu opowiada się przeciwko chirurgicznemu poprawianiu wyglądu, podobnie jak 92% Indonezyjczyków i po 91% Japończyków oraz Malezyjczyków. Nastolatki i dwudziestokilkulatkowie byli bardziej nastawieni na operację plastyczną w późniejszym wieku niż starsi respondenci. W sondażu wzięło udział 22.780 internautów z 41 krajów.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...