Search the Community
Showing results for tags 'zawartość'.
Found 9 results
-
Miąższ czerwonych pomarańczy staje się karmazynowo-krwisty dzięki obecności antocyjanów. Aby barwniki zrobiły swoje, podczas dojrzewania musi jednak wystąpić chłodny okres. Idealna kombinacja chłodnych słonecznych dni oraz ciepłych nocy występuje wokół Etny. Naukowcy z Wielkiej Brytanii odnaleźli gen odpowiadający za "krwistość" owoców. Ruby, bo tak go nazwano, został wprowadzony do nasion popularniejszej odmiany Walencja, dzięki czemu smaczne owoce będzie można uzyskać w różnych rejonach świata. I to mniejszym niż dotychczas kosztem. Prof. Cathie Martin z Centrum Johna Innesa przy Norwich Research Park podkreśla, że antocyjany sprzyjają zdrowiu układu sercowo-naczyniowego, pomagają też w kontrolowaniu cukrzycy i ograniczeniu otyłości. Są bowiem silnymi przeciwutleniaczami i działają przeciwzapalnie. Co ważne, indukują ekspresję genu adiponektyny - cytokiny wytwarzanej w tkance tłuszczowej, która działa przeciwmiażdżycowo i zwiększa insulinowrażliwość. Wcześniejsze badania dotyczące soku z czerwonych pomarańczy wykazały np., że zmniejsza on stres oksydacyjny u diabetyków. Studium z 2010 r. zademonstrowało, że u myszy ogranicza on rozwój adipocytów; w porównaniu do wody czy zwykłego (jasnego) soku pomarańczowego zapewnia większą oporność na rozwój otyłości. Czerwone pomarańcze są, oczywiście, uprawiane poza Sycylią, np. w Japonii, RPA czy Iranie, ale w niektórych latach marnują się całe zbiory, bo w okresie dojrzewania nie ma odpowiednich warunków. Na Florydzie lub w Brazylii zawartość antocyjanów jest niewielka i zmienna. Brytyjczycy wyizolowali gen Ruby z miąższu czerwonych i jasnych pomarańczy. Odkryli, że jest on kontrolowany przez ruchome elementy genetyczne, które są z kolei aktywowane przez stres w postaci chłodu. Zespół dotarł do wszystkich odmian czerwonych pomarańczy, analizując, czy któreś wytwarzają antocyjany bez chłodu. Większość kultywarów pochodzi bezpośrednio lub pośrednio z Sycylii, lecz jedna stara odmiana (Jingxian) z Chin. Choć w jej przypadku produkcja barwników zależy od innego ruchomego elementu i tak musi go aktywować zimno. Po zakończeniu etapu manipulacji genetycznych hodowcy mają nadzieję doczekać się swoich owoców jeszcze przed końcem roku. Miejmy nadzieję, że w niedalekiej przyszłości owoce z krwistym miąższem będą rosnąć w "pomarańczowych zagłębiach" świata Florydzie i Brazylii. Staną się wtedy bardziej dostępne, a z ich właściwości prozdrowotnych skorzysta więcej osób.
-
- czerwone pomarańcze
- gen
- (and 7 more)
-
Naukowcy z brytyjskiego National Physical Laboratory (NPL) opracowali technologię obrazowania, która pozwala stwierdzić przed zerwaniem, czy truskawki są dojrzałe. Dzięki niej będzie można stworzyć robota, który nie tylko wyręczy ludzi przy tej kopciuszkowej czynności, ale i ograniczy ilość odpadów. Wszystko zaczęło się w 2009 r., kiedy naukowcy postanowili pomóc ludziom zbierającym kalafiory, którzy przez gęstwinę liści nie byli w stanie stwierdzić, czy warzywa są już dojrzałe, czy jeszcze nie. Technologię ukończono, spadł jednak popyt na kalafiory i projekt utknął w martwym punkcie. Po jakimś czasie doktor Richard Dudley wpadł na pomysł, by rozszerzyć gamę plonów, w przypadku których można wykorzystać nową metodę obrazowania. Obecnie koncentrujemy się na truskawkach. To owoc łatwy do zmierzenia, ponieważ zawiera dużo wody, a liście są [stosunkowo] suche. [Wato nadmienić, że] obrazowanie mikrofalowe jest szczególnie użyteczne przy określaniu ilości wody. Wybór padł na truskawki, ponieważ są cenionym produktem, a ich zrywanie pochłania bardzo dużo czasu. Straty finansowe powodowane przez zbieranie niedojrzałych owoców bywają bardzo wysokie, nic więc dziwnego, że rolnicy stale poszukują skuteczniejszych metod. Technologia NPL wykorzystuje fale z 4 przedziałów spektrum elektromagnetycznego: fale radiowe, terahercowe, mikrofale i podczerwień. Jak tłumaczą twórcy metody, bezpiecznie penetrują one poszczególne warstwy owocu/warzywa i pozwalają stwierdzić, czy produkt spełnia zadane kryteria dojrzałości. Zanim uzyskano oprogramowanie w dzisiejszej uczącej się postaci, w laboratorium i w terenie przeprowadzano szereg żmudnych pomiarów; w ten sposób powstało tzw. spektrum statystyczne. Na tej podstawie stworzono algorytm, który pozwala podjąć decyzję o stopniu dojrzałości na podstawie pojedynczego wskazania. Brytyjska technologia znajdzie zapewne zastosowanie w wielu gałęziach przemysłu. Już teraz wiadomo, że przyda się przy segregacji odpadów.
-
Kimchi to tradycyjne danie koreańskie. Przygotowuje się je z fermentowanych bądź kiszonych warzyw, przede wszystkim kapusty pekińskiej lub chińskiej, białej rzodkwi, cebuli i ogórków, a także papryczek chili. Tradycja tradycją, ale ważne jest też dotrzymanie kroku światu, stąd pomysł jednej z południowokoreańskich firm, by wyprodukować popularną przystawkę o niższej zawartości soli. Daesang FNF zapowiada, że w przyszłym roku obniży wskaźnik zasolenia do 1,6 g soli na każde 100 g kimchi. Dla porównania warto wspomnieć, że obecnie wynosi on średnio 2 g, a 20 lat temu wahał się w granicach 2,5 g/100 g kiszonki. Rząd stara się zglobalizować koreańskie danie. By jednak kimchi przemawiało do obcokrajowców jako zdrowa potrawa, należy obniżyć zawartość soli. Ilość sodu będzie inna, ale smak pozostanie niezmienny – podkreśla rzecznik firmy. Koreańskie Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom odkryło, że tamtejsi obywatele spożywają dziennie 2-krotnie więcej soli, niż zaleca to Światowa Organizacja Zdrowia. Kimchi nie jest ponoć najważniejszym przedmiotem reform, ale nie wiadomo, na ile to prawda, skoro zajmuje poczesne miejsce w kulturze Korei Południowej. W Seulu znajduje się poświęcone mu muzeum, co roku odbywa się festiwal na jego cześć, a pierwszy wystrzelony w kosmos koreański astronauta zabrał ze sobą właśnie kimchi. Kimchi, będące nie tylko przystawką, ale i ważnym składnikiem różnych dań, m.in. zupy, zostało też dość dokładnie przebadane przez naukowców. Akademicy z Narodowego Uniwersytetu Seulskiego utrzymywali np., że kurczaki zainfekowane wirusem ptasiej grypy (H5N1) zdrowiały, zjadłszy paszę zawierającą te same bakterie co kimchi. Podczas epidemii SARS w Azji w 2003 r. wielu ludzi uważało, że kimchi zabezpiecza przed zakażeniem, choć nie znaleziono na to naukowych dowodów. W maju zeszłego roku Korea Food Research Institute poinformował, że u 200 sztuk drobiu karmionego 3-letnim kimchi dochodziło do stłumienia ptasiej grypy. Instytut planował sprawdzić, czy kiszonka wpływa tak samo na wirusa H1N1. Amerykański magazyn Health wymienił kiedyś kimchi na swojej liście 5 najzdrowszych pokarmów świata. Poza witaminami A, B1 i B2 oraz żelazem i wapniem, zawiera ono bakterie kwasu mlekowego, w tym charakterystyczne dla siebie Lactobacillus kimchii. Nic więc dziwnego, że zaleca się je na poprawę trawienia, a niektórzy wspominają nawet o właściwościach przeciwnowotworowych.
-
Pomiary zawartości przeciwutleniających polifenoli w butelkowanych napojach herbacianych wykazały, że jest ich tam mniej niż w przyrządzanej w domu filiżance zielonej bądź czarnej herbaty. W niektórych produktach stężenie pozostaje tak niskie, że by doścignąć przygotowywany własnoręcznie napar, należałoby wypić aż 20 przyniesionych ze sklepu opakowań. Konsumenci bardzo dobrze rozumieją koncepcję czerpania korzyści zdrowotnych z picia herbaty bądź spożywania innych herbacianych produktów. Istnieje jednak spory rozdźwięk między konstatacją, że konsumpcja herbaty jest zdrowa, a prawdziwą ilością dobroczynnych składników – polifenoli – w butelkowanych napojach herbacianych. Nasze analizy [...] pokazują, że zawartość tych przeciwutleniaczy jest skrajnie niska – tłumaczy dr Shiming Li z WellGen, Inc., który współpracował z profesorem Chi-Tang Ho. Co więcej, do sklepowych napojów na bazie herbaty dodaje się dużo cukru, przez co stają się tuczące. Za pomocą wysokosprawnej chromatografii cieczowej (ang. high-performance liquid chromatography, HPLC) zespół Li mierzył stężenie polifenoli w 6 kupionych w supermarketach markach napojów herbacianych. Okazało się, że w połowie z nich antyutleniaczy nie było właściwie w ogóle. W pozostałych wykryto śladowe ich ilości, co oznacza, że nie mogą one wpłynąć na zdrowie pijącego, chyba że negatywnie, biorąc pod uwagę zawartość cukru. Sam naukowiec przyznaje, że nie spodziewał się, że wchodzące w grę stężenia będą aż tak niskie. Sześć analizowanych przez Li sklepowych herbat zawierało, odpowiednio, 81, 43, 40, 13, 4 i 3 mg polifenolu na butelkę o pojemności 0,47 l. Dla porównania – w zaparzonej w domu zielonej bądź czarnej herbacie znajdziemy ich od 50 do 150 mg. Li wylicza, że przeciętna torebka herbaty waży ok. 2,2 g i zawiera mniej więcej 175 mg polifenoli. Te ostatnie ulegają jednak degradacji po zanurzeniu w gorącej wodzie. Sytuacja może się diametralnie zmienić, gdy producent zastosuje np. mniejszą ilość herbaty gorszej jakości lub zdecyduje się skrócić czas parzenia. Polifenole są gorzkie, więc by dotrzeć do jak największej liczby klientów, wytwórcy muszą utrzymywać cierpkość na minimalnym poziomie. Najprostszy sposób to dodanie mniejszych ilości herbaty, co sprawia, że przeciwutleniaczy jest co prawda niewiele, lecz napój staje się gładszy i słodszy.
-
Niemieccy specjaliści skonstruowali urządzenie wielkości poręcznej walizki, które dzięki wbudowanemu spektrometrowi pozwala na szybkie wykrycie fałszowanego alkoholu (Chemistry Central Journal). Aparatura, o wiele mniejsza od swoich wcześniejszych przenośnych odpowiedników, wykorzystuje spektrometr do analizy zawartości alkoholu w próbce, np. winie czy piwie z pubu. Przez próbkę przepuszczana jest wiązka promieni podczerwonych. Następnie wystarczy porównać spektrum częstotliwości emitowanych przez ciecz z wzorcem dla tzw. próbki referencyjnej. Zajmuje to tylko od 30 do 60 sekund – wyjaśnia Dirk Lachenmeier z agencji Chemisches und Veterinäruntersuchungsamt w Karlsruhe, która uczestniczyła w opracowaniu urządzenia. Podczas testów na zawartość alkoholu w 260 napojach okazało się, że gwarantuje ono niemal taką samą trafność, co aparatura laboratoryjna. Kiedy zaś wynalazcy określali średnią powtarzalność na 6 różnych próbkach wina, wyniosła ona 0,05% ABV (alcohol by volume, alkoholu na jednostkę objętości), a względnie odchylenie standardowe poniżej 0,2%. Za gotowy tester, produkowany przez firmę Unisensor Sensorsysteme z Karlsruhe, trzeba zapłacić 3 tys. euro. Niezwiązani z projektem specjaliści podkreślają, że dzięki niemu można przeprowadzić wstępne badanie produktu, lecz gdyby ktoś chciał skierować sprawę do sądu i tak będzie potrzebował orzeczenia laboratorium.
- 3 replies
-
- Unisensor Sensorsysteme
- Dirk Lachenmeier
- (and 6 more)
-
Wyniki najnowszego studium naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis wskazują, że w zachodniej diecie piwo może być jednym z najważniejszych źródeł krzemu. Pierwiastek ten sprzyja wzrostowi kości i tkanki łącznej, zapobiegając w ten sposób osteoporozie (Journal of the Science of Food and Agriculture). Amerykanie przyglądali się związkom między wybraną metodą produkcji chmielowego napoju a zawartością krzemu. Czynniki warzelnicze, które wpływają na zawartość krzemu, nie były dotąd zbyt intensywnie badane. My przestudiowaliśmy całą ich gamę [...], określając oddziaływanie surowego materiału oraz procesu warzenia na stężenie Si w brzeczce i piwie – opowiada szef projektu Charles Bamforth. Krzem występuje w piwie pod postacią kwasu ortokrzemowego (ang. orthosilicic acid, OSA), który charakteryzuje się 50-proc. biodostępnością. To dzięki temu złoty napój staje się podstawowym źródłem Si w zachodniej diecie. Naukowcy zbadali próbki surowego materiału i stwierdzili, że słodowanie w niewielkim stopniu zmienia zawartość krzemu. Większość Si jęczmienia znajduje się bowiem w łuskach ziarna, które nie są niszczone podczas tego procesu. Słody z wyższym stężeniem krzemu mają bledszy kolor, ponieważ są suszone w niższej temperaturze. Ciemniejsze słody, np. czekoladowy czy barwiący black malt, który w ramach palenia jest doprowadzany do punktu uwęglania (ok. 200 st. C), z nieznanych na razie powodów zawierają o wiele mniej Si od innych słodów. W próbkach chmielu wykryto zaskakująco wysokie stężenia krzemu – było go tam 4-krotnie więcej niż w słodzie. W piwie używa się jednak znacznie mniejszych ilości chmielu niż ziarna. Nie wychwycono krzemu pochodzącego z hydrożelu stosowanego do stabilizowania piwa (zmiany nie następowały nawet po upływie doby) ani z filtrów z ziemi okrzemkowej. Autorzy studium zbadali zawartość Si w 100 dostępnych w sklepach piwach. Kategoryzowali dane m.in. ze względu na rodzaj alkoholu. Stężenie krzemu wahało się w zakresie od 6,4 do 56,5 mg/L. Piwa zawierające dużo palonego jęczmienia i chmielu są bogate w krzem. Pszenica jest uboższa w Si niż jęczmień [...]. Mając to na uwadze, warto od czasu do czasu sięgnąć po kufel, bo może się to korzystnie odbić na zdrowiu naszych kości.
-
Japońscy naukowcy porównywali zawartość litu w kranówce z częstotliwością samobójstw w prefekturze Ōita, na terenie której mieszka ponad milion osób. Doszli przy tym do ciekawych wniosków. Okazało się bowiem, że w rejonach, gdzie w wodzie stwierdzano najwięcej tego pierwiastka, liczba samobójstw była znacząco mniejsza (British Journal of Psychiatry). Lit jest wykorzystywany w leczeniu zaburzeń nastroju już od dawna. Naukowcy z Uniwersytetów w Hiroszimie i Ōicie (stolicy prefektury) twierdzą jednak, że nawet stosunkowo niskie dawki Li – rzędu 0,7-59 mikrogramów na litr - zmniejszają liczbę samobójstw. Wydaje się, że w grę wchodzi efekt kumulacyjny. Przez lata picia wody o określonym składzie pierwiastek gromadzi się w organizmie i korzystnie oddziałuje na mózg. Jedno z przeprowadzonych wcześniej badań również wskazuje na związek pomiędzy piciem wody z litem a liczbą samobójstw. Dane, które zebrano w latach 80., sugerują, że na obszarach obfitujących w Li popełniano ich mniej. Japończycy zachęcają kolegów z innych krajów, by przyjrzeli się temu zjawisku na swoim terenie. Pamiętając przebieg debaty na temat fluorkowania wody pitnej, akademicy z Kraju Kwitnącej Wiśni nie posunęli się do tego, żeby zachęcać do stosowania litu podczas uzdatniania w zakładach wodociągowych. Dla części ekspertów jest to dobre rozwiązanie, inni podkreślają, że w większych stężeniach lit daje nieprzyjemne efekty uboczne i może być toksyczny.
-
Pracujący z amerykańskim Narodowym Instytutem Zdrowia naukowcy donoszą o stworzeniu nowej metody, która pozwala na zbadanie zawartości tlenu w guzie nowotworowym bez uzyskiwania bezpośredniego dostępu do jego wnętrza. Technologia ta ma szansę stać się ważnym krokiem naprzód, pozwalającym na optymalizację terapii u indywidualnych pacjentów. Może to mieć bezpośredni wpływ na ogólną skuteczność leczenia wielu typów nowotworów. Dlaczego badanie poziomu tlenu w guzie jest tak ważne? Jest to istotne przede wszystkim podczas planowania radioterapii. Stosowane w tej procedurze promieniowanie ma na celu uszkodzenie DNA chorych komórek i w efekcie ich zabicie. Przeważnie nie dzieje się to jednak bezpośrednio, lecz właśnie za pośrednictwem tlenu i jego związków. Cząsteczki tego życiodajnego gazu rozpadają się pod wpływem uderzających w nie fal na tzw. wolne rodniki, które trwale uszkadzają DNA komórek. Z tego powodu dokładna znajomość ilości tlenu w nowotworze może być istotna podczas decyzji o wyborze odpowiedniego leczenia. Kolejnym powodem, dla którego pomiar stężenia tlenu jest tak bardzo istotny, jest jego wpływ na złośliwość guza. Udowodniono bowiem, że guzy wysycone tlenem w mniejszej ilości mają znacznie wyraźniejszą tendencję do tworzenia przerzutów. Są także trudniejsze do usunięcia, gdyż żyjąc długo w stanie niedotlenienia, "zahartowały się" i nabrały oporności na wiele typów terapii. Obniżona ilość tlenu zmniejsza także podatność guza na chemioterapię, lecz mechanizm tego zjawiska nie jest do końca zrozumiały. Obecnie lekarze są w stanie zbadać ilość tlenu w chorej tkance wyłącznie poprzez bezpośredni pomiar pobranego wycinka. Jest to metoda prosta i tania, lecz, niestety, często nieosiągalna (np. wtedy, gdy guz jest położony zbyt głęboko). Z odsieczą przybyli specjaliści z zakresu fizyki medycznej i diagnostyki obrazowej. Stworzyli oni system łączący dwie techniki badania metodą rezonansu magnetycznego, który ma szansę zrewolucjonizować proces planowania leczenia nowotworów. Na wspomniany tandem składają się dwa rodzaje badań: elektronowy rezonans paramagnetyczny oraz jądrowy rezonans magnetyczny. Pierwsza z nich pozwala wykryć związki z nieparzystą liczbą elektronów, czyli wolne rodniki. To właśnie one bezpośrednio uszkadzają DNA, prowadząc tym samym do śmierci komórki. Z kolei jądrowy rezonans magnetyczny to technika pozwalająca na określenie rozmieszczenia atomów poszczególnych pierwiastków w organizmie. Połączony obraz z obu tych badań pozwala określić, ile tlenu znajduje się w nowotworze oraz jaka jest jego zdolność do wytwarzania toksycznych dla DNA wolnych rodników. To z kolei pozwala przewidzieć, jak skuteczna będzie radioterapia w niszczeniu nieprawidłowych komórek. Dr Mark Dewhirst, profesor specjalizujący się w tematyce radioterapii onkologicznej, komentuje odkrycie następująco: Obrazowanie opisane w tym badaniu dostarcza wszelkich informacji pozwalających na ocenę poziomu tlenu w guzach, a także umożliwia ocenę przyczyn jego ewentualnego niedoboru w nowotworze. W związku z tym, że technika jest całkowicie nieinwazyjna dla pacjenta, można ją wykonywać wielokrotnie i w ten sposób oceniać na bieżąco skuteczność leczenia. Niestety, istnieją też spore problemy związane z rozwojem tej technologii. Najważniejszy z nich wynika z faktu, że dotychczas urządzenie testowano wyłącznie na myszach, co może przynieść problemy przy próbie "przeniesienia" badań na człowieka. Z tego powodu niezbędne jest przeprowadzenie jeszcze wielu testów na różnych gatunkach zwierząt, by w końcu, jeśli wszystko dobrze pójdzie, uruchomić testy na pacjentach.
-
- elektronowy rezonans paramagnetyczny
- wolne rodniki
- (and 7 more)
-
Wiek danej osoby można oceniać na różne sposoby, np. na podstawie głosu czy wyglądu, można też zajrzeć do jej dowodu tożsamości. Co jednak zrobić w sytuacji, gdy ten ktoś nie żyje i nie ma dostępu do żadnych jego danych? Naukowcy z uniwersytetów w Kopenhadze i Aarhus uciekli się do metody datowania radiowęglowego białek soczewki oka – krystalin (PLoS ONE). Występują one w cytoplazmie włókien soczewkowych. Są upakowane tak ściśle i w tak charakterystyczny sposób, że zachowują się jak kryształy (stąd ich nazwa). To one odpowiadają za przejrzystość soczewki oraz załamywanie wpadającego do oka światła. Struktury krystalin są tworem komórek pracujących od momentu poczęcia do 1.-2. roku życia. Gdy proces się kończy, krystaliny nie zmieniają się zasadniczo przez resztę życia. Węgiel jest pierwiastkiem wchodzącym w skład wszystkich organizmów żywych. Ciągle "przepływa" przez łańcuch pokarmowy. Skądinąd wiadomo, że radioaktywny węgiel C-14 powstaje w górnych warstwach atmosfery w wyniku oddziaływania neutronów z promieniowania kosmicznego na atomy 14N i 13C. 1n + 14N → 14C + 1H 1n + 13C → 14C Dopóki więc organizm żyje, ilość węgla C-14 w jego tkankach jest stała – taka sama jak w atmosferze. Gdy zwierzę, roślina lub człowiek umiera, ilość radioaktywnego węgla zaczyna się powoli zmniejszać. Podczas zimnej wojny przeprowadzono wiele próbnych wybuchów jądrowych. Wskutek tego ilość węgla C-14 w atmosferze niemal się podwoiła. Po wprowadzeniu zakazu prób jądrowych w atmosferze, kosmosie i pod wodą (układ z 5 VIII 1963 r.) zaczęła spadać i po jakimś czasie osiągnęła swój normalny poziom. Ponieważ po zakończeniu prac konstrukcyjnych krystaliny się nie zmieniają, można określić zawartość C-14 w atmosferze w momencie ich tworzenia. Dzięki akceleratorowi cząstek naukowcy z Uniwersytetu w Aarhus mogą wyliczyć ilość C-14 (wystarczy do tego zaledwie 1 miligram tkanki z oka) i określić na tej podstawie wiek. Metoda Duńczyków przyda się nie tylko kryminologom. Profesor Niels Lynnerup wyjaśnia, że datowanie radiowęglowe białek i innych związków organicznych pozwoli określić czas powstawania oraz regeneracji określonych tkanek czy komórek, np. nowotworowych.
-
- próby jądrowe
- datowanie radiowęglowe
-
(and 5 more)
Tagged with: