Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36796
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    211

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Naukowcy z Centrum Astrobiologii w Cardiff stworzyli komputerowy model ruchów Układu Słonecznego względem Drogi Mlecznej. Twierdzą, że odkryte cykle pokrywają się z pojawiającym się okresowo na Ziemi katastrofami, doprowadzającymi do wyginięcia wielu gatunków (Monthly Notices of the Royal Astronomical Society). Gdy Układ Słoneczny kołysał się w tę i z powrotem w stosunku do płaszczyzny Galaktyki, w pewnym momencie dochodziło do wzrostu oddziaływań grawitacyjnych chmur gazu i pyłu, co z kolei doprowadzało do zmiany toru komet. Niektóre z nich zderzały się z Błękitną Planetą. Badacze z Cardiff twierdzą, że kiedy co 35-40 mln lat "przechodzimy" przez płaszczyznę Galaktyki (równik), szanse na zderzenie z kometą wzrastają aż 10-krotnie. Kratery znajdowane na powierzchni Ziemi także sugerują, że liczba kolizji z kometami wzrasta mniej więcej co 36 mln lat. To idealna zgodność między tym, co widzimy na powierzchni, a tym, czego się spodziewamy po przeanalizowaniu danych galaktycznych – cieszy się profesor William Napier. W dalszej części swoich wywodów Napier utrzymuje, że okresy bombardowania przez komety pokrywają się z incydentami masowego wyginięcia, takimi jak wymarcie dinozaurów 65 mln lat temu. Naukowcy sądzą, że o ile sprężynujący ruch doprowadził do zniknięcia konkretnych organizmów z powierzchni naszej planety, o tyle dopomógł w rozprzestrzenieniu się życia jako takiego. Kiedy kometa uderzała w Ziemię, w przestrzeń kosmiczną wylatywały fragmenty materii z ważnym ładunkiem: mikroorganizmami. Dyrektor Centrum Astrobiologii profesor Chandra Wickramasinghe przedstawia też prognozy na przyszłość. Bazując na wskazaniach modelu, twierdzi, że kolejny okres zderzeń Ziemi z kometami zbliża się już wielkimi krokami.
  2. Główny rywal Intela, firma AMD, by przetrwać na rynku musi zwiększyć swoje udziały więcej niż dwukrotnie. Takie informacje przekazali prawnicy reprezentujący AMD w sporze przeciwko Intelowi. Pod koniec 2007 roku do AMD należało 13% rynku procesorów. Prawnicy firmy powiedzieli sądowi, że do spadku udziałów firmy przyczyniła się monopolistyczna polityka Intela. Być może argument o tym, że AMD może zbankrutować, przekona sąd i ten ukarze Intela grzywną oraz poleci półprzewodnikowemu gigantowi wypłacić AMD odszkodowanie. Jednak taktyka obrana przez prawników mniejszej firmy może okazać się obosiecznym mieczem. Firmy, decydując się na inwestycje w infrastrukturę IT, biorą pod uwagę długoterminowe plany. Jeśli AMD rzeczywiście może nie przetrwać, to odpowiedzialny menedżer IT nie zaleci swojemu przedsiębiorstwu kupowania produktów AMD. Konkurent Intela może więc stracić kolejnych klientów. Dokładne zarzuty AMD przeciwko Intelowi nie zostały ujawnione. Wiadomo jednak, że pierwsza z firm oskarża większego konkurenta o to, że płacił producentom komputerów za zawieranie umów na wyłączność. To właśnie dlatego, zdaniem AMD, Intel w ciągu kilku miesięcy po premierze procesorów Core 2 Duo odzyskał od AMD udziały w rynku, które AMD odbierało mu przez kilka lat dzięki udanej linii Opteronów.
  3. Badania dwóch czaszek wykazały, że żadna z nich nie należała do Friedricha Schillera, sławnego niemieckiego poety, dramatopisarza i estetyka. Tym samym nie udało się rozwiązać 180-letniej zagadki dotyczącej szczątków artysty. Międzynarodowy zespół antropologów z Niemiec, Austrii i USA porównywał DNA czaszek z materiałem genetycznym krewnych Schillera. O wynikach 2-letnich badań poinformowały Fundacja Weimarska i telewizja MDR, które wspierają wysiłki naukowców. Projekt zainicjowali antropolodzy z Berlina i Fryburga Bryzgowijskiego, którzy na początku br. ekshumowali w południowych Niemczech groby kilku krewnych poety. Schiller został pogrzebany w masowym grobie. Próby ustalenia, która czaszka należała do niego, są podejmowane od 1826 roku, kiedy to burmistrz Weimaru zarządził wydobycie z miejsca pochówku 23 czaszek. Włodarz miasta wskazał na jedną z nich: największą, przypominającą maskę pośmiertną Schillera. Przed umieszczeniem w krypcie w Weimarze przechowywano ją w domu Goethego. Po jakimś czasie samego Goethego także przeniesiono do Schillerowskiej krypty. Obaj poeci byli związani z Weimarem. Schiller spędził tu ostatnie lata życia, a Goethe mieszkał przez niemal 50 lat. W 1911 roku z masowego grobu wykopano jeszcze jedną czaszkę i zaczęto twierdzić, że to ona jest tą prawdziwą. Od tego czasu naukowcy toczą nieustający spór o autentyczność. Niestety, nadal nie udało się go zakończyć...
  4. Śmiało można nazwać naukową sensacją wyniki ostatnich polskich badań archeologicznych w Peru. Ruiny wielkiego pałacu, grobowiec ze szczątkami dziewięciu osób, ofiary z ludzi, bogactwo skarbów, a przede wszystkim nowe spojrzenie na zasięg starożytnej kultury Moche - archeolodzy w dolinie rzeki Culebras poznają sekrety sprzed 1,5 tys. lat. Polsko-peruwiańska ekipa archeologów dokonała niezwykłej rzeczy - w ostatniej z dolin nie objętej badaniami odkryła ponad 100 stanowisk, z których pokaźną liczbę stanowią osady i cmentarzyska kultury Moche. Ok. 300 kilometrów na północ od stolicy Peru, Limy, w dolinie rzeki Culebras swoją misję wypełniają archeolodzy z Ośrodka Badań Prekolumbijskich Uniwersytetu Warszawskiego wraz z peruwiańskimi kolegami z Papieskiego Uniwersytetu Katolickiego w Limie. Największą sensacją było odkrycie w wiosce Quillapampa dawnej rezydencji, którą 1,5 tys. lat temu zamieszkiwały miejscowe elity. Ruiny rezydencji kryły ślady makabrycznych praktyk. Pod podłogami archeolodzy znaleźli szczątki wielu osób. W ostatnim czasie czterech dorosłych, a w poprzednich sezonach dwóch kilkuletnich dzieci i dwóch noworodków. Z układu szczątków wynika, że osoby te nie miały spokojnej śmierci. Dwójka z nich leżała zgięta w pół na plecach, tak, że stopy miała w okolicach głowy. Zginęli zmiażdżeni dużych rozmiarów kamieniami. Kolejna osoba to najwyraźniej młody wojownik, którego głowę rozbito maczugą. Badania antropologiczne wyjaśnią czy przed egzekucją był on torturowany. Nie jesteśmy w stanie tego stwierdzić, ale analogie ikonograficzne sugerują, iż ofiary mogły być wcześniej zamroczone - opisuje dr Miłosz Giersz, szef ekipy archeologów. Jak wytłumaczyć takie praktyki? Były to zapewne ofiary składane w czasie licznych przebudów pałacu. Taki był zwyczaj; przypomina on tak zwane ofiary zakładzinowe, występujące w wielu kulturach pradziejowych całego świata, w tym także z terenów średniowiecznej słowiańszczyzny - tłumaczy dr Giersz, ale jak zaznacza, krwawe praktyki odkryte w Quillapampa są charakterystyczna dla świata kultury Moche. W późniejszych kulturach przedhiszpańskich, w tym w kulturze Inków, ofiary ludzkie występowały rzadziej. Za twory święte, w których kryje się moc, a które składano w ofierze przy takich okazjach uznawano m. in. lamy, świnki morskie, żaby, czy ludzkie włosy - wymienia naukowiec. Równie interesujący jest sam pałac. Budynek można zrekonstruować na podstawie zachowanych fragmentów, m.in. zawalonego dachu zdobionego charakterystycznymi ceramicznymi maczugami, a także dzięki bardzo bogatej ikonografii kultury Moche. Według naukowca musiał on należeć do jakiejś ważnej osobistości. Był to średniej wielkości ośrodek władzy lokalnej. Urzędował tu zapewne miejscowy władca - zaznacza. Skąd taka pewność? Przez analogię do odkrytego pod jedną z podłóg kompleksu grobowca wysokich elit. Zabytki jakie tam znaleziono, m.in. biżuteria, wytworna ceramika czy elementy zbroi nawiązują swoim stylem do najznamienitszych przykładów sztuki garncarskiej i złotniczej kultury Moche. Grobowiec ten należał z całą pewnością do władcy-wojownika pałacu w Quillapampa. Pałac musiał należeć do jakiegoś wysoko postawionego miejscowego przedstawiciela elit, wysłanego zapewne do pilnowania i nadzorowania okolicy, to jest południowej granicy imperium Moche - wyjaśnia dr Giersz. Kontrolowana była uprawa roli, a także źródła wodne w tej dolinie. Odkrycie w Quillapampa oznacza wielką zmianę w postrzeganiu zasięgu terytorialnego kultury Moche. Definitywnie przesunęliśmy granicę państwa Moche o prawie 100 kilometrów na południe - wyjaśnia archeolog, i przypomina - przez długi czas uważano, że naturalną, południową granicę Moche stanowiła rzeka Nepeńa, oddalona o około 90 km na północ od badanego przez nas obszaru. Mimo, iż wielu badaczy kwestionowało wcześniejsze ustalenia dotyczące usytuowania południowej granicy kultury Moche, znajdowane do tej pory ślady jej bytności ograniczały się głównie do cmentarzysk, nie udokumentowano natomiast pozostałości osad czy architektury administracyjnej bądź kultowej. Tak było, aż do dzisiaj. Badanie dziejów przedhiszpańskiego Peru w dolinie rzeki Culebras dostarcza także innych interesujących i zaskakujących odkryć. Patrycja Prządka-Giersz z Uniwersytetu Warszawskiego dokonała jeszcze jednego - ruin Ten Ten, największego z dotychczas zarejestrowanych przedhiszpańskich centrów administracyjno- ceremonialnych w dolinie Cuelbras, którego monumentalna architektura z cegły mułowej i kamienia rozpościera się na obszarze 1 km2. Stanowisko Ten Ten, którego największy rozkwit datowany jest na okres dominacji Inków na północnym wybrzeżu Peru (1470-1532), sięga swoją historią okresów wcześniejszych. Po dziś dzień wśród naukowców panuje przekonanie, że badany przez polskich archeologów obszar, co najmniej od początku XIV wieku n.e., wchodził w skład ekspansywnego królestwa Chimú, które objąć miało swoją dominacją całe północne wybrzeże Peru. Jak podkreślają prowadzący wykopaliska archeolodzy, wyniki najnowszych badań poddają w wątpliwość dotychczasowe ustalenia dotyczące granic ekspansji terytorialnej królestwa Chimú oraz charakteru kontroli politycznej Imperium Inków w tej części wybrzeża Peru. Polsko- peruwiańskie wykopaliska na stanowisku Ten Ten dowodzą, iż na przełomie pierwszego i drugiego tysiąclecia n.e. na badanym obszarze powstaje silny organizm polityczny, który stworzył własny styl artystyczny, w tym charakterystyczną ceramikę oraz architekturę i objął swoimi wpływami rozległy pas wybrzeża, a w późniejszym czasie stawił opór ekspansji królestwa Chimú. Dopiero w okresie dominacji Inków ośrodek w Ten Ten zostaje włączony w ich Imperium i staje się ważnym centrum administracyjnym położonym na głównym szlaku łączącym północne i południowe tereny wybrzeża dzisiejszego Peru. Ośrodek zachowuje jednak swój dawny charakter, a miejscowi artyści nadal produkują lokalną ceramikę, której charakterystyczny styl pozostaje prawie niezmienny przez ostatnie 500 lat poprzedzających hiszpańską konkwistę - wyjaśnia Patrycja Prządka-Giersz.
  5. Amerykańscy naukowcy ostrzegają, że ocieplanie klimatu może spowodować wyginięcie wielu tropikalnych gatunków owadów. Do końca wieku wiele z nich zniknie z powierzchni naszej planety. To z kolei będzie miało niekorzystny wpływ na zapylanie roślin i produkcję żywności. Owady w tropikach są bardziej wrażliwe na zmiany temperatury, niż insekty z wyższych szerokości geograficznych. Te drugie będą lepiej się mnożyły w cieplejszym klimacie. Uczeni zauważyli, że zmiany klimatyczne, jakie zaszły w latach 1950-2000 wpłynęły niekorzystnie na 38 gatunków owadów. W tropikach wiele zmiennocieplnych gatunków żyje w optymalnych warunkach temperaturowych - mówi Joshua Tewksbury z University of Washington. Jeśli jednak optymalna temperatura zostanie przekroczona, nie dadzą sobie one rady - dodaje uczony. Jego zdaniem część gatunków może wyginąć, a niektóre będą migrowały albo na tereny położone wyżej, albo na wyższe szerokości geograficzne.
  6. Od czasu zerwania rozmów pomiędzy Yahoo! a Microsoftem cena akcji Yahoo! w ciągu jednej sesji giełdy obniżyła się z 28,67 do 24,37 USD. Dzisiejsza sesja może przynieść kolejne spadki.Tymczasem Jerry Yang, szef Yahoo!, udzielił Agencji Reutera interesującego wywiadu, w którym nie wykluczył dalszych rozmów z Microsoftem. Yang powiedział: Jeśli oni mają coś nowego do powiedzenia, jesteśmy otwarci... Posłuchamy bardziej niż chętnie.Dyrektor Yahoo! mówił, że rozmawiał z inwestorami i spotkał się z całym spektrum reakcji, od rozczarowania tym, że do umowy nie doszło, po poparcie działań zarządu.Na 3 lipca zwołano Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy. Będzie ono decydujące dla dalszych losów Yahoo!. Właściciele akcji będą bowiem wybierali nowy zarząd. Dużo zależy od tego, czy zgodzą się, by obecni menedżerowie kierowali portalem przez najbliższy rok, czy też powołają nowy zarząd, który będzie bardziej przychylny umowie z Microsoftem.Bardzo dużo zależy też od reakcji giełdy. Poniedziałkowe spadki cen akcji nie były tak duże, jak się można było tego spodziewać. Może to oznaczać, że akcjonariusze mają nadzieję, iż Microsoft ponownie podejmie negocjacje. Bardzo możliwe, że to, co Yang powiedział dziennikarzom Reutersa, to jedynie wybieg taktyczny, który ma na celu uspokojenie akcjonariuszy i zapobieżenie dużym spadkom. Jeśli uda się przed nimi uchronić, Yang ma spore szanse na zachowanie fotela szefa firmy.
  7. Parę lat temu w polskich muzeach można było oglądać wystawę drewnianych modeli maszyn, wykonanych na podstawie szkiców Leonarda da Vinci. Podziwianie z pewnej odległości to jedno, lecz korzystanie z nich to zupełnie inna sprawa. Trzydziestosześcioletni Szwajcar Olivier Vietti-Teppa wykazał się ostatnio dużą odwagą, bezgranicznie ufając geniuszowi renesansowego artysty i naukowca. Skoczył ze spadochronem uszytym na podstawie jego szkicu z 1485 roku. Ryzykowny eksperyment przeprowadził w Payerne w zachodniej Szwajcarii. [sprzęt] działał doskonale. Nie mogłem nim sterować, ale na szczęście sfrunąłem na ziemię. Mężczyzna wylądował na płycie miejscowego lotniska wojskowego. Przyznał, że ze względów bezpieczeństwa miał na plecach współczesny spadochron. Mógł się nim poratować, gdyby ten wykonany według wytycznych z manuskryptu da Vinci nie zadziałał. Spadochron obmyślony przez renesansowego mistrza składał się z czterech trójkątów równobocznych, które po zeszyciu wyglądały jak spiczasty ostrosłup czworokątny z kwadratową podstawą z siatki przypominającej moskitierę (to ona umożliwiała otwarcie). Olivier Vietti-Teppa jest pierwszym człowiekiem, któremu udało się wylądować na sprzęcie wymyślonym 523 lata temu. W 2000 roku podobną próbę podjął Brytyjczyk Adrian Nicholas, musiał jednak skorzystać z planu awaryjnego. Spadochron Szwajcara uszyto z nowoczesnych tkanin. Każdy trójkąt miał powierzchnię ok. 6 m2. Do brzegów materiału, tak jak w projekcie da Vinci, przyszyto liny. Było ich jednak więcej, niż przewidział Włoch. Zrezygnowano też z drewnianej ramy. Niestety, takim spadochronem nie da się manewrować i pozostaje zawierzyć swój los powiewom wiatru oraz różnego rodzaju prądom powietrznym. Zdjęcia projektu i jego realizacji można podziwiać na stronach Daily Mail.
  8. Badania materiału pobranego z kości zmarłego niedawno 114-latka dowiodły, że jego genom nie zawierał sekwencji odpowiedzialnych za długowieczność. Oznacza to, że, wbrew powszechnemu mniemaniu, możliwe jest osiągnięcie starości i utrzymanie dobrej kondycji pomimo pozornie niekorzystnych uwarunkowań genetycznych. Analizę genetyczną tkanki należącej do mężczyzny przeprowadzili naukowcy z hiszpańskiego Universitat Autonoma de Barcelona. Ich zdaniem, dożycie przez staruszka tak sędziwego wieku było możliwe głównie dzięki zdrowemu trybowi życia, odżywianiu się zgodnie z zasadami diety śródziemnomorskiej, łagodnemu klimatowi oraz regularnej aktywości fizycznej. W momencie rozpoczęcia badań bohater eksperymentu miał 113 lat (zmarł niecały rok później, jeszcze przed opublikowaniem wyników badań pobranego od niego materiału). Na pobranie tkanki do analiz zgodziło się także czterech innych członków jego rodziny: 101-letni brat, dwie córki w wieku 81 oraz 77 lat i bratanek, który w momencie badania miał 87 lat. Wszyscy mieszkali w niedużym miasteczku na Minorce, należącej do Hiszpanii wyspie w śródziemnomorskim archipelagu Balearów. Pobrany od najstarszego w rodzie mężczyzny wycinek kości był, pomimo sędziwego wieku, zachowany w świetnym stanie - struktura i gęstość tkanki były prawidłowe, a staruszek przez całe swoje życie nie doznał złamania. Wykonano także analizę genetyczną pobranej próbki. Ku zaskoczeniu wszystkich, u żadnej z pięciu badanych osób nie wykazano charakterystycznych mutacji w obrębie genów KLOTHO oraz LRP5, które są uważane za korzystne z punktu widzenia długości życia. Naukowcy nie wykluczają, że za długowiecznością hiszpańskiej rodziny mogą stać uwarunkowania genetyczne. Podkreślają jednak, że łagodny klimat panujący na Minorce oraz styl życia badanych osób miały prawdopodobnie znaczący wpływ na stan ich zdrowia. Stosowali oni dietę śródziemnomorską, unikali stresu oraz dbali o regularną aktywność fizyczną. Badacze z Katalonii podkreślają w swojej publikacji, że nestor rodu aż do 102. roku życia każdego dnia wybierał się na rowerowe wycieczki oraz troszczył się o należący do familii sad. Zazdrościmy.
  9. Nawet krótkotrwała ekspozycja na dym tytoniowy wywiera znaczący wpływ na zdrowie - donoszą naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco. Dane zawarte w przygotowanej przez nich publikacji mogą stać się istotnym argumentem w debacie na temat szkodliwości palenia oraz ewentualnych kroków prawnych mających na celu ograniczenie palenia w miejscach publicznych. W trakcie eksperymentu badacze dowiedli, że nawet krótka 30-minutowa ekspozycja na dym papierosowy o stężeniu porównywalnym do tego spotykanego w barze może mieć niekorzystny wpływ na zdrowie. Stwierdzono, że nawet przy tak krótkim czasie inhalacji może dojść do uszkodzenia naczyń krwionośnych u młodych, zdrowych osób. Na domiar złego zawarte w dymie substancje upośledzają funkcjonowanie naturalnych mechanizmów naprawczych, uruchamianych w odpowiedzi na zawarte w powietrzu toksyny. Niekorzystny wpływ wchodzących w skład dymu papierosowego związków utrzymuje się nawet do 24 godzin. W ramach eksperymentu przeprowadzono kolejno dwa badania na grupie zdrowych, młodych ochotników w wieku od 29 do 31 lat. W pierwszej fazie badania eksponowano ich przez 30 minut na dym papierosowy o stężeniu porównywalnym do tego spotykanego w typowym barze. Kolejny etap badania polegał na wdychaniu, również przez pół godziny, świeżego powietrza. Ze względu na czas potrzebny do zniwelowania efektów wywołanych przez dym tytoniowy drugą część eksperymentu przeprowadzono dopiero na drugi dzień. Po każdej inhalacji przeprowadzono u ochotników tzw. dopplerowskie badanie ultrasonograficzne (pozwala ono ocenić przepływ krwi przez naczynia krwionośne) oraz analizę pobranych próbek krwi. Oba te badania powtarzano tuż przed ekspozycją na czyste bądź skażone powietrze, następnie natychmiast po zakończeniu inhalacji, a także po godzinie, 2,5 godziny oraz po dobie od zakończenia odpowiedniej fazy badań. Jako bezpośrednie oznaki stanu organizmu badacze wybrali trzy parametry. Pierwszy z nich to aktywność tzw. endotelialnych komórek progenitorowych (EPC, od ang. Epithelial Progenitor Cells - komórki progenitorowe nabłonka) - krążących we krwi komórek, które po wykryciu uszkodzenia naczynia przylegają do miejsca, w którym powstał uszczerbek i wypełniają je. Drugim ocenianym parametrem były właściwości mechaniczne naczyń krwionośnych, oceniane metodą ultrasonografii dopplerowskiej. Listę badanych czynników zamyka obecność we krwi cząsteczek charakterystycznych dla uszkodzenia naczyń, czyli tzw. markerów. Dr Yerem Yeghiazarians, naukowiec badający na Uniwersytecie Kalifornijskim komórki macierzyste funkcjonujące w obrębie układu krwionośnego, komentuje wyniki badań: Nawet krótka bierna ekspozycja objawiała się nie tylko uszkodzeniem naczyń krwionośnych, lecz także wpływała na mechanizmy odbudowy organizmu poprzez blokowanie działania EPC. To wręcz zadziwiające, że nawet trzydziestominutowy kontakt [z dymem tytoniowym] może powodować tak łatwe do zaobserwowania efekty. Badacze udowodnili także, że czas powrotu organizmu do normalnego funkcjonowania jest znacznie dłuższy niż sądzono i wynosi aż do 24 godzin. Zdaniem badacza, uzyskane wyniki mają duże znaczenie dla ochrony zdrowia publicznego. Nasze badanie tłumaczy, dlaczego w miastach, w których uchwalono prawo zabraniające palenia w miejscach pracy, restauracjach i barach, liczba zgłoszeń do szpitali z powodu ataku serca spadła aż o dwadzieścia procent - dodaje. Szczegółowe informacje na temat eksperymentu opublikowano w najnowszym numerze czasopisma Journal of the American College of Cardiology.
  10. Oceniając i badając otaczający świat, dorośli i dzieci powyżej ósmego roku życia integrują dane napływające ze wszystkich zmysłów. Młodsze brzdące posługują się tylko jednym z nich. Zespół Davida Burra z Uniwersytetu we Florencji poprosił trzy grupy wiekowe (5-, 10-latków i dorosłych) o wskazanie wyższego klocka w parze. Badanym pozwalano na dotykanie, oglądanie albo na jedno i drugie. Okazało się, że dorośli i dzieci powyżej 8. r.ż. wypadali lepiej, gdy mogli się posłużyć oboma zmysłami. Ich wyniki spadały, gdy musieli badać klocki tylko wzrokiem lub wyłącznie za pomocą dotyku. Podobnej różnicy nie zaobserwowano u młodszych maluchów. W każdej z 3 zaaranżowanych sytuacji eksperymentalnych wypadały niemal identycznie. Autor drugiego studium, Marko Nardini z Birkbeck, University of London, trafnie podsumowuje uzyskane wyniki: Od dawna wiedzieliśmy, że podczas przejścia od dzieciństwa do dorosłości zwiększa się dokładność działania zmysłów, ale teraz wydaje się, iż integrowanie zmysłów jest równie ważne jak wyostrzanie każdego z osobna. W badaniu Nardiniego wzięło udział 28 dzieci w wieku od 4 do 8 lat. Przydzielono im ciekawe zadanie. Wykonywały je na całkowicie zaciemnionej arenie. Umieszczono na niej tylko 3 punkty orientacyjne: świecące księżyc, gwiazdę i piorun. Brzdące miały wziąć do ręki miniaturową rakietę, przemieścić się do stacji tankowania niby-paliwa kosmicznego, po drodze zabrać pasażera w postaci obcego i przeprowadzić odliczanie poprzedzające start. Potem należało odnieść zabawkę do punktu wyjścia. W identycznej zabawie wzięło udział 17 dorosłych. Dorośli odstawiali rakietę w odległości średnio ok. 26 cm od punktu wyjścia. Dzieci działały z dokładnością pomniejszoną o więcej niż 50%. Inne wyniki uzyskano, gdy za pomocą specjalnych zabiegów zmylono zmysły ochotników. W pierwszym przypadku zgaszono punkty orientacyjne, badani musieli więc polegać wyłącznie na własnym wyczuciu kierunku. W drugim przed odniesieniem rakiety wolontariuszy sadzano na fotelu obrotowym. Po wirowaniu pozostawało im tylko korzystanie ze wskazówek wzrokowych. I w jednej, i w drugiej sytuacji dorośli wypadali dużo gorzej, uzyskali wyniki podobne do osiąganych wcześniej przez dzieci. Natomiast wyniki maluchów właściwie się nie zmieniły. Posłużenie się tylko wskazówkami wzrokowymi lub tylko przestrzennymi dawało ten sam rezultat, co dysponowanie wskazówkami wzrokowo-przestrzennymi. Nardini postuluje, że braki w zakresie dziecięcej integracji zmysłowej pozwalają wyjaśnić, czemu maluchy tak łatwo się gubią.
  11. W miarę postępu miniaturyzacji pojawiają się kolejne problemy związane z produkcją coraz mniejszych elementów oraz zapewnieniem ich bezproblemowej pracy. Jakiś czas temu zauważono, że przy pewnym stopniu miniaturyzacji pojawiają się problemy związane z... oddziaływaniem promieniowania kosmicznego. Docierające z kosmosu na Ziemię cząsteczki powodują błędy w pracy układów scalonych. Fujitsu Laboratories oraz należące do japońskiego Narodowego Instytutu Nauk Naturalnych obserwatorium astronomiczne na Hawajach pracują nad techniką szybkiego i dokładnego obliczania częstotliwości występowania takich błędów. Ta będzie zależała m.in. od szerokości geograficznej czy wysokości nad poziomem morza. Dzięki pracom Japończyków producenci układów scalonych będą mogli opracować techniki chroniące je przed występowaniem błedow. Fujitsu wykorzystuje dane z teleskopu Subaru, umieszczonego na szczycie Mauna Kea. Dociera tam 10-krotnie więcej neutronów niż do miejsca położonego na powierzchni morza. Naukowcy mogą więc obliczyć energię neutronów oraz opracować dane statystyczne dotyczące częstotliwości występowania błędów. Dane z Hawajów porównano z informacjami z Tokio i okazało się, że w stolicy Japonii do pomieszczeń wewnątrz budynków dociera 16-krotnie mniej neutronów. Gdy uwzględniono neutrony zatrzymane przez ściany, okazało się, że Tokio jest bombardowane 7,4-mniejszą liczbą cząstek niż szczyt Mauna Kea. Naukowcy na Hawajach zmierzyli też, że w 1024 układach SRAM wykonanych w technologii 90 nanometrów w ciągu 2400 godzin wystąpiło 36 błędów spowodowanych promieniowaniem kosmicznym. Z tego wynika, że w Tokio tyle samo błędów wystąpiłoby w ośmiokrotnie dłuższym czasie. Japończycy pracują teraz nad przystosowaniem swoich narzędzi do pomiarów liczby błędów w układach wykonanych w technologiach 65, 42 i 32 nanometrów.
  12. Z badań brytyjskiej organizacji konsumenckiej Which wynika, że klawiatury komputerowe są brudniejsze niż toalety. Znaleziono na nich m.in. bakterie E.coli i gronkowca złocistego. Podczas badań porównano 33 klawiatury z czystością deski klozetowej oraz klamki do drzwi toalety w typowym londyńskim biurze. Jedna z klawiatur była tak zanieczyszczona, że uznano ją za groźną dla zdrowia. Znaleziono na niej pięciokrotnie więcej szkodliwych mikroorganizmów, niż na desce klozetowej. Kolejne dwie klawiatury uznano za "ryzykowne", gdyż zamieszkane były przez duże ilości E.coli. Sytuację pogarsza fakt, że wiele osób je przy komputerze, a spadające na klawiaturę okruchy są świetną pożywką dla bakterii. Wyniki raczej nie powinny dziwić. Deski klozetowe czy klamki w biurach są często myte, czego nie można powiedzieć o klawiaturach.
  13. Pole magnetyczne wytwarzane przez inkubatory ingeruje w częstość akcji serca dzieci. Lekarze sądzą, że może to stanowić kolejne źródło problemów wcześniaków, które przebywają w nich niekiedy przez dość długi okres (Archives of Disease in Childhood). W ramach niewielkiego studium naukowcy oceniali zmiany częstości akcji serca 43 dzieci. Żadne z nich nie było poważnie chore ani nie urodziło się przed terminem. Zmienność rytmu zatokowego serca (ang. heart rate variability, HRV) utrwalano przez 5 minut (zarówno przy włączonym, jak i wyłączonym inkubatorze). By sprawdzić, czy dźwięk wydawany przez urządzenie może negatywnie wpływać na noworodki, lekarze odtwarzali maluchom nagranie jego pracy. Sam inkubator był w tym czasie wyłączony. Nie odnotowano zmian rytmu zatokowego u dzieci z grupy słuchającej taśmy, zauważono natomiast istotne różnice w HRV maluchów umieszczonych w działającym inkubatorze. Jego włączenie powodowało spadek HRV. Nie od dziś natomiast wiadomo, że zmienność rytmu zatokowego odzwierciedla stan czynnościowy układu autonomicznego serca, a obniżona stanowi niepomyślne rokowanie u dorosłych po przebytym zawale. W normalnych warunkach różnica potencjałów rejestrowanych przez EKG jest u wcześniaków większa niż u osób dorosłych. Specjaliści przypuszczają, że pole magnetyczne inkubatorów zaburza ten stan rzeczy. Sugerują, że pomocna mogłaby się okazać zmiana budowy urządzenia, nadal nie są jednak znane długofalowe skutki wystawienia na oddziaływanie pola magnetycznego w tak młodym wieku.
  14. Google rozpoczyna kolejny ambitny projekt. Po Google Earth przyszedł czas na Google Ocean. Wyszukiwarkowy gigant zatrudnił grupę oceanografów i chce stworzyć trójwymiarową mapę dna mórz i oceanów. Ma ona być podobna do innych, dostępnych obecnie trójwymiarowych map. Oczywiście, z tą różnicą, że pokaże to, co znajduje się pod wodą. Użytkownicy Google Ocean (to nazwa robocza, która może ulec zmianie), będą mogli wyszukiwać konkretne punkty na mapie, przybliżać i oddalać obraz, "wędrować" po dnie. Podstawową warstwą nowego projektu będzie proste przedstawienie głębokości poszczególnych fragmentów dna oceanicznego. Na nią będzie można nakładać niezliczoną ilość dodatkowych informacji, takich jak np. temperatura wody, prądy morskie, rafy koralowe, wraki statków, obszary kwitnięcia glonów, skład osadów dennych itp. itd. Google dostarczy mapę, a każdy będzie mógł zapełniać ją danymi. Koncern Page'a i Brina wykorzysta dane pochodzące zarówno z instytutów badawczych, NASA, jak i z prywatnych firm. Oczywiście, nie należy się spodziewać, że wkrótce zobaczymy szczegółową mapę dna. Takie mapy po prostu nie istnieją. Dotychczas znamy tylko niewielki fragment tego, co kryje się pod wodą.
  15. Na University of Maryland odbyła się ostatnio konferencja dotycząca przyczyn zgonu postaci historycznych. Przygotowując się do niej, Irwin Braverman z Yale University obejrzał dokładnie podobizny i zdiagnozował chorobę, na którą cierpiał faraon Echnaton (pierwotnie Amenhotep IV). Władca miał bardzo kobiecy wygląd, m.in. szerokie biodra i piersi (ginekomastia), ale spłodził 6 córek. Sfeminizowane ciało to wynik mutacji genetycznej, w wyniku której dochodziło do zwiększonej konwersji androgenów do estrogenów w tkankach obwodowych. Głowa Echnatona była jajowata, ponieważ cierpiał na zespół Marfana. Braverman ocenia czyjś stan zdrowia m.in. na podstawie portretów. Na Wydziale Medycyny w Yale prowadzi zajęcia, w ramach których studenci pierwszego roku ćwiczą umiejętności obserwacyjne, stawiając "diagnozę" na podstawie malowideł z uniwersyteckiego Centrum Sztuki Brytyjskiej. W ramach studiów dotyczących Echnatona wykorzystano rzeźby. Echnaton panował od ok. 1351 roku p.n.e. Był mężem Nefretete i ojcem lub bratem przyrodnim Tutanchamona. Donald Redford, egiptolog i archeolog z Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii, zgadza się z tezą, że faraon miał zespół Marfana. Podkreśla jednak, że jest to sąd bardzo subiektywny. Autorzy innych teorii twierdzili np., że Echnaton i inni członkowie jego rodziny cierpieli na zespół Babińskiego i Fröhlicha (dystrofię tłuszczowo-płciową). Wiąże się on z kobiecą dystrybucją tkanki tłuszczowej i niepłodnością. Nie pasuje to, oczywiście, do faraona, który miał przecież kilkoro dzieci. Zespół Marfana jest rzadką chorobą genetyczną. Wiąże się z układowym schorzeniem tkanki łącznej. Objawy obejmują układ krążenia, narząd wzroku i układ kostno-stawowy. Pacjenci są bardzo szczupli i wysocy, dodatkowo mają smukłe kończyny oraz palce.
  16. Mężczyźni żyjący na zanieczyszczonych obszarach są bardziej zagrożeni łysieniem niż panowie zamieszkujący czystsze rejony. Naukowcy z Queen Mary University of London stwierdzili, że początek łysienia androgenowego typu męskiego zależy od oddziaływania czynników środowiskowych, takich jak zanieczyszczenie powietrza czy palenie (Journal of Investigative Dermatology). Badacze sądzą, że toksyny i substancje rakotwórcze hamują wzrost włosów, blokując wytwarzanie białek, z których są one zbudowane. Łysienie ma charakter dziedziczny, ale najwyraźniej czynniki środowiskowe je nasilają. Anglicy pobierali mieszki włosowe łysiejących mężczyzn i badali je w laboratorium. Wg profesora Mike'a Philpotta, każda z substancji zanieczyszczających powietrze, która dostaje się do krwioobiegu, skóry lub mieszków włosowych, może negatywnie oddziaływać na te ostatnie. Oznacza to, że rzucenie palenia lub zamieszkanie w rejonach z czystszym powietrzem powinno spowodować, że dana osoba będzie w mniejszym stopniu predysponowana do utraty włosów. Naukowcy z Queen Mary University of London odnotowywali zaburzenia wzrostu włosa, spowodowane przez stres oksydacyjny. Zauważyli, że skutki działania wolnych rodników są następnie pogłębiane przez zanieczyszczenia powietrza i palenie tytoniu. W niedalekiej przyszłości Brytyjczycy zamierzają hodować włosy w różnych warunkach środowiskowych, np. w obecności wysokich stężeń nikotyny i innych toksycznych substancji. W ten sposób określą ich potencjalny wpływ na łysienie. Łysienie androgenowe występuje nie tylko u mężczyzn, ale i u kobiet. Dotyczy 30-40% osób obojga płci. Przeważnie zaczyna się w wieku 20-30 lat, ale u pań staje się wyraźniejsze w okresie pomenopauzalnym.
  17. W dobie kończących się zasobów ropy naftowej każdy pomysł na poszukiwanie alternatywnych źródeł energii jest na wagę złota. Jednym z możliwych rozwiązań tego problemu jest pozyskiwanie energii z celulozy, wytwarzanej w przyrodzie w astronomicznych wręcz ilościach. Do tej pory największy problem z jej wykorzystaniem polegał jednak na tym, że nie znano dostatecznie dokładnie organizmów, które byłyby w stanie rozkładać ten cukier. Badania wykonane przez naukowców z Laboratorium w Los Alamos oraz Połączonego Instytutu Badania Genomu przy amerykańskim Departamencie Energii rzucają nowe światło na jednego z potencjalnych wytwórców energii. Badania dotyczyły wyjątkowo "żarłocznego" grzyba z gatunku Tricoderma reesei. W naturze jednym z najważniejszych źródeł energii jest dla tego organizmu zawarta we włóknach roślinnych celuloza, która ulega strawieniu dzięki wydzielanemu do otoczenia enzymowi - celulazie. Badacze spekulują, że oprócz roślin możliwe byłoby wykorzystanie jako "paliwa" także niektórych rodzajów odpadów komunalnych, co pozwoliłoby na wydajne wytwarzanie energii przy jednoczesnym zmniejszeniu objętości składowanych śmieci. Skłoniło to naukowców do dokładniejszego zbadania fizjologii wspomnianego grzyba. Okoliczności odkrycia T. reesei mają niewiele wspólnego z optymizmem, który dziś towarzyszy jego potencjalnemu zastosowaniu w gospodarce człowieka. Początkowo był uznawany za plagę, gdyż w czasie II wojny światowej powodował znacznie przyśpieszony rozkład tkanin, z których uszyte były m.in. mundury i namioty wojskowych. Dopiero po latach postanowiono zbadać możliwość jego wykorzystania do kontrolowanego rozkładu celulozy, by w ten sposób uzyskać energię. Badacze postanowili określić czynniki, które zadecydowały o zdolności grzyba do wyjątkowo intensywnego rozkładu celulozy. Analizy genetyczne wykazały, ku zaskoczeniu samych naukowców, że T. reesei dysponuje znacznie mniejszą liczbą genów odpowiedzialnych za odżywianie się włóknami roślinnymi niż jego odżywiający się podobnie krewniacy. Z drugiej jednak strony zauważono, że organizm ten posiada wyjątkowo wydajny mechanizm sekrecji, czyli wydzielania enzymu do środowiska. Jest to bardzo ważne, gdyż z uwagi na ogromny rozmiar cząsteczek celulozy niemożliwe jest jej trawienie wewnątrz komórek - konieczne jest rozłożenie celulozy pozakomórkowo, a następnie pobranie powstających produktów rozpadu. Na dodatek geny odpowiedzialne za syntezę celulazy są najprawdopodobniej ułożone w tzw. kasetach, czyli sterowanych wspólnie grupach. Zapewnia to synchronizację związanych z określonym zadaniem procesów, dzięki czemu wydajność (oraz w konsekwencji przydatność w przemyśle) takiego systemu wzrasta. Według wizji badaczy, proces wytwarzania energii z celulozy zachodziłby dwustopniowo. Na pierwszym etapie do roztworu zawierającego celulozę (a więc np. do odpadów rolniczych, komunalnych itp.) byłaby dodawana wyizolowana i oczyszczona z T. reesei celulaza. W efekcie po pewnym czasie doszłoby do rozkładu celulozy na znacznie bardziej przyswajalną glukozę. W tym momencie do komory dodawane byłyby znane doskonale drożdże piekarskie Saccharomyces cerevisiae. Dzięki ich aktywności możliwe byłoby wytworzenie etanolu z uwolnionej uprzednio glukozy. Alkohol byłby następnie oczyszczany przez prostą destylację, stając się bardzo wydajnym biopaliwem. Odkrycie Amerykanów może stać się ważnym krokiem naprzód w realizacji idei wykorzystania glukozy do celów energetycznych. Pomysł użycia tego cukru nie jest nowy, lecz przez długi czas brakowało odpowiednio wydajnych metod pozyskiwania z niej użytecznej dla ludzi energii. Teraz, gdy poznano szczegóły fizjologii T. reesei, wzrasta szansa na ujarzmienie energii ukrytej w wiązaniach chemicznych wewnątrz cząsteczek celulozy. Zdobyta wiedza będzie też z pewnością pomocna przy próbach wyhodowania jeszcze wydajniejszych szczepów tego wyjątkowego grzyba. Szczegółowe wyniki badań zostały opublikowane w najnowszym numerze czasopisma Nature Biotechnology.
  18. Microsoft oficjalnie wycofał swoją ofertę przejęcia Yahoo!. Przyczyną była niemożność porozumienia się co do ceny portalu. Steve Ballmer, prezes Microsoftu, poinformował, że zarząd Yahoo! nie zgodził się na przejęcie, pomimo tego, że pierwotna cena 31 dolarów za akcję (44,6 miliarda USD) została podniesiona do 33 dolarów (47,5 miliarda USD). Ballmer dodał, że władze Yahoo! domagały się co najmniej 37 dolarów za akcję, czyli 53 miliardów USD. Software'owy gigant nie był skłonny tyle zapłacić. W piątek akcje Microsoftu nie zmieniły swojej ceny i sesja zakończyła się na poziomie 29,24 USD. Akcje Yahoo! zdrożały o 1,85 USD (do 28,67 dolarów), gdyż inwestorzy oczekiwali, że portal przyjmie propozycję Microsoftu. W poniedziałek przekonamy się, jak zareaguje giełda. Dnia 31 stycznia bieżącego roku akcje kosztowały na otwarciu sesji 18,87 USD, a na zamknięciu 19,35 USD. Po zamknięciu giełdy pojawiły się informacje o ofercie Microsoftu i następnego dnia na otwarciu akcje portalu kosztowały już 28,68 dolarów, a w ciągu dnia zdrożały do 29,83 USD.
  19. Spam od lat zajmuje czołowe miejsca na listach najbardziej znienawidzonych zjawisk internetu. Do dzisiaj nie udało nam się od niego uwolnić. Tymczasem spam jest starszy niż Internet. Właśnie obchodzi 30. urodziny. Pierwszym spamerem był niejaki Gary Thuerk, pracownik wydziału marketingu nieistniejącej już firmy DEC (Digital Equipment Corporation. Dokładnie 3 maja 1978 roku rozesłał on (napisany dwa dni wcześniej) e-mail reklamowy do 393 użytkowników sieci Arpanet. Odbiorcom się to nie spodobało. Poskarżyli się samemu Thuerkowi, a administratorzy Arpanetu zwrócili uwagę DEC-owi. Dzisiaj spam stanowi według niektórych szacunków ponad 90% wszystkich e-maili. Każdego dnia spamerzy wysyłają 120 miliardów niechcianych informacji i zarabiają na tym miliony dolarów. SPAM (Shoulder Pork and Ham) to nazwa mielonki wieprzowej, która stanowiła podstawę racji żywieniowych amerykańskich żołnierzy podczas II wojny światowej. Nic dziwnego, że po latach jedzenia SPAM-u żołnierze mieli jej dość. Nazwy tej użyła grupa Monty Pythona do jednego ze swoich skeczy. Prawdopodobnie to stamtąd nazwę spam przejęto na określenie niechcianych wiadomości elektronicznych. Zachowała się kopia pierwszego spamu oraz reakcja na list. Można je zobaczyć na stronie Brada Tempeltona, obecnego prezesa Electronic Frontier Foundation.
  20. W Reg Vardy Gallery na University of Sunderland otwarto niezwykłą wystawę. Prezentowane są na niej... zapachy nieistniejących czy trudno dostępnych rzeczy. Można więc poczuć zapach pierwszej bomby atomowej czy woń apteczki średniowiecznego lekarza. Przygotowano też zapach, jaki unosi się po uderzeniu meteorytu, zapach wiktoriańskiego ogrodu kwiatowego i stacji kosmicznej MIR. Aromaty są dziełem botaników, chemików, specjalistów opracowujących perfumy oraz naukowców z NASA. Stworzyliśmy pierwszy w historii, oparty na nauce, zestaw egzotycznych i niezwykłych zapachów - mówi Robert Blackson, pomysłodawca wystawy. Dodaje, że nie ma złych i dobrych zapachów. Wszystko zależy od gustów. Zwiedzający mogą poczuć, jak pachniały włosy Kleopatry, jednak jednym z najbardziej niezwykłych aromatów jest zapach powierzchni Słońca. Naukowcom udało się też odtworzyć - oczywiście, nie wiadomo czy wiernie - zapach kwiatów, które już nie istnieją. Od takich, które ludzie wytępili w ciągu ostatnich 30 lat, to te, które zniknęły setki lat temu. Można więc poczuć zarówno chilijski sandałowiec, wytępiony w 1908 roku, jak i Ilex gardneriana, który rósł na Ziemi jeszcze w 1997 roku. Niezwykła wystawa potrwa do 6 czerwca.
  21. Objadanie się przeplatane okresami drakońskiej diety może skrócić życie aż o jedną czwartą – twierdzą badacze z Uniwersytetu w Glasgow (Proceedings of the Royal Society B). Naukowcy prowadzili eksperymenty na rybach z rodziny ciernikowatych (Gasterosteidae). Według nich, u ludzi podobne efekty można zaobserwować tylko wtedy, gdy ekstremalne zwroty w zakresie diety wystąpią u dzieci lub nastolatków. Zwykłe opuszczanie lunchu nie będzie miało żadnego wpływu, ale jeśli po kilku tygodniach przestrzegania jakiejś diety nastąpi okres czegoś będącego jej przeciwieństwem, konsekwencje na pewno się pojawią – tłumaczy szef zespołu badawczego, profesor Neil Metcalfe. Różnice w zakresie długości życia nie były skutkiem przyspieszenia procesów starzenia się, lecz wiązały się ze wzrostem ryzyka nagłej śmierci. Ryby trzymane na zmiennej diecie wkładały dokładnie tyle samo wysiłku w rozmnażanie – samce stawały się jaskrawo ubarwione, a samice wytwarzały normalną liczbę jajeczek. Nie da się jednak zaprzeczyć, że średnia długość ich życia odpowiadała ¾ długości życia zwierząt spożywających codziennie stałą ilość pokarmu. Profesor sądzi, że za wzrost ryzyka nagłej śmierci odpowiadają skoki wzrostowe. Zachodzą one wtedy, gdy ryba ma dostęp do dużo większych zasobów pokarmowych. Gdy tkanka szybko wzrasta, mogą się zaś pojawić niedoskonałości. Wg Metcalfe'a, podobne rezultaty jak u ciernikowatych można uzyskać u innych gatunków zwierząt, które stosunkowo krótko żyją i w związku z tym cały czas rosną.
  22. Naukowcy z należącego do HP Information and Quantum System Lab skonstruowali nowy typ podstawowego elementu elektronicznego. Posłuży on do zbudowania energooszczędnych kości pamięci, które przechowują dane także po odcięciu dopływu energii. Dotychczas znano trzy pasywne obwody: opornik, kondensator i cewkę. W roku 1971 profesor Leon Chua z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley wysnuł teorię, że może istnieć czwarty rodzaj, nazwany przez niego opornikiem pamięci czyli memrystorem. Jego właściwości miały nie mieć swojego odpowiednika we wcześniejszych rodzajach. Po niemal 40 latach udało się go skonstruować. Memrystor działa nieco podobnie jak ludzki mózg. Dr Stanley Williams, jeden z jego twórców, mówi, że zapamiętuje on skąd i ile informacji przepływa i sam usprawnia swoje działanie tak, by przepływ był jak najbardziej wydajny. Uczeni mają nadzieję, że memrystor pozwoli skonstruować system komputerowy, który będzie zapamiętywał i kojarzył serię zdarzeń w podobny sposób, w jaki ludzki mózg zapamiętuje pewne wzorce. Dzięki temu mogą powstać np. systemy rozpoznawania twarzy czy maszyny uczące się na podstawie doświadczeń. Memrystor zachowuje się odmiennie od innych znanych nam obwodów - mówi Williams. Zapewnia, że HP nie stara się zbudować kopii ludzkiego mózgu, ale próbuje stworzyć komputer, który będzie działał na zasadach odmiennych od współczesnych maszyn. Nowy rodzaj pamięci stworzono z dwóch warstw tlenku tytanu, podłączonych do przewodów elektrycznych. Gdy do jednej z warstw przyłożone zostanie napięcie, zmienia się oporność drugiej warstwy. Zmiany oporności są różne w zależności od przyłożonego napięcia. Można je rejestrować jako dane. Po odłączeniu zasilania, memrystor pamięta wszelkie informacje. Williams uważa, że nowy rodzaj pamięci może trafić na rynek w ciągu pięciu lat.
  23. Jak powszechnie wiadomo, im dłuższe hasło zabezpieczające dane, tym trudniej je złamać. Właściwość tę wykorzystują współczesne systemy kryptograficzne, które do szyfrowania danych posługują się ciągami znaków liczącymi setki i tysiące bitów. Jednak systemy takie można, przynajmniej teoretycznie, złamać. Wystarczy odpowiednio potężny komputer i odpowiednio dużo czasu. Oczywiście łamanie zaawansowanych szyfrów jest obecnie niepraktyczne, gdyż wymagałoby zbyt wiele czasu. Nad niektórymi z nich współczesne superkomputery musiałby pracować dziesiątki czy setki lat. Jednak gdy w końcu pojawią się komputery kwantowe, współcześnie wykorzystywane systemy zabezpieczeń odejdą do lamusa. Maszyna kwantowa będzie na tyle wydajna, że błyskawicznie złamie każdy współczesny szyfr. Remedium na taką sytuację mają być kwantowe szyfry. Ich, nawet teoretycznie, nie można złamać. Z praw mechaniki kwantowej wynika bowiem, że odczytanie kwantowych danych prowadzi do ich zmiany. A więc jeśli np. wyobrazimy sobie sytuację, w której dwie strony komunikują się za pomocą zaszyfrowanego kanału i ktoś spróbuje podsłuchać tę komunikację, to dojdzie do zmiany przekazu, co natychmiast zostanie wykryte. Obie strony mogą wówczas zmienić kanał komunikacji czy sposób szyfrowania. Profesor Jan-Ake Larsson, matematyk ze szwedzkiego Linköping University, wraz ze swoim byłym studentem, Jorgenem Cederlofem, obecnie pracownikiem Google'a, znaleźli jednak lukę w kwantowych systemach kryptograficznych. Obecnie na rynku są dostępne co najmniej trzy systemy kryptograficzne, które wykorzystują zasady mechaniki kwantowej do tworzenia kluczy zabezpieczających. Cederlof opisuje sposób na podsłuchanie komunikacji pomiędzy Bobem i Alice. Zjawia się Eve, kupuje takie same urządzenia do kwantowej kryptografii, jakie mają Bob i Alice. Przecina kabel i podłącza doń swoje urządzenia. Teraz Alice myśli, że rozmawia z Bobem, ale w rzeczywistości rozmawia z Eve. Alice i fałszywy Bobo (czyli Eve) ustalają kwantowy klucz szyfrujący. To samo dzieje się pomiędzy Bobem a fałszywą Alice (czyli Eve). Gdy Alice wysyła zaszyfrowaną informację do Boba, przechwytuje ją Eve, rozszyfrowuje na swoim urządzeniu (identycznym z tym, jakie ma Bob), odczytuje, a następnie szyfruje ją na drugim urządzeniu (takim jakie ma Alice) i wysyła do Boba. W ten sposób Alice i Bob nie podejrzewają, że są podsłuchiwani, pomimo wykorzystania kwantowych technik kryptograficznych. Paradoksalnie, rozwiązaniem problemu może być skorzystanie z technik tradycyjnych i dodatkowe uwierzytelnienie się. Tutaj jednak czai się kolejna słabość - w tradycyjnych systemach szyfrujących podsłuch z pewnością przejdzie niezauważony. Bruce Schneier, znany specjalista ds. zabezpieczeń, przyznaje, że uwierzytelnianie to ciągle nierozwiązany problem kwantowej kryptografii. Wszyscy specjaliści zgadzają się jednak, że zaproponowany przez Szwedów model, choć bardzo interesujący, pozostaje teorią. Taki sposób podsłuchu byłby bardzo trudny do przeprowadzenia. Jego przygotowanie i wykonanie zajęłoby kilka miesięcy. Norbert Lutkenhaus, fizyk z kanadyjskiego Instytutu Obliczeń Kwantowych, mówi: Nie sądzę, by było to realne zagrożenie. Jednak dobrze wiedzieć, że ono istnieje.
  24. Absyntowi od dawna przypisywano właściwości psychodeliczne. Cieszył się sporą popularnością wśród paryskiej bohemy, napędzając ponoć proces twórczy. Z tego samego względu do 1915 roku jego wytwarzanie oraz sprzedaż były zakazane w wielu krajach Europy i Stanach Zjednoczonych. Do dziś pokutuje twierdzenie, że spożywanie większych ilości tego alkoholu grozi uzależnieniem narkotycznym, a nawet śmiercią. Międzynarodowy zespół naukowców zbadał oryginalne butelki absyntu i stwierdził, że to wysoka zawartość alkoholu, a nie osławiony tujon, czyli związek terpenowy występujący m.in. w olejku eterycznym piołunu, którego kwiaty i liście są wykorzystywane przy produkcji likieru, odpowiada za jego mocno rozdmuchane właściwości. Wyniki badań zespołu doktora Dirka Lachenmeiera z Chemisches und Veterinäruntersuchungsamt Karlsruhe ukazały się w Journal of Agricultural and Food Chemistry. Dr Rodney Irvine, specjalista ds. farmakologii i toksykologii zakazanych substancji z Uniwersytetu w Adelajdzie, podkreśla, że z piciem absyntu zawsze wiązało się wiele rytuałów, np. wody lub ognia. Gdy w XIX i na początku XX wieku absynt cieszył się największą popularnością, u części jego miłośników pojawiały się symptomy szaleństwa absyntowego czy, jak ktoś woli, absyntyzmu: halucynacje, grymasy twarzy, demencja i odrętwienie. Likier obwiniano za akty przemocy i obwołano zagrożeniem dla zdrowia, dlatego na długo został zakazany. Niektórzy twierdzą, że to pod jego wpływem van Gogh obciął sobie ucho. Dr Lachenmeier przyznaje, że tujon jest toksyczny i wywołuje halucynacje. Wg teoretycznych wyliczeń, jego wysokie stężenia w absyncie mogłyby powodować absyntyzm, ale międzynarodowy zespół się z tym nie zgadzał. Naukowcy zbadali więc zawartość ponad 12 starych butelek z Francji, Szwajcarii, Hiszpanii, Włoch, Holandii oraz USA. W płynie stwierdzono podobne stężenia tujonu jak we współcześnie produkowanych absyntach. Są one zbyt niskie, by doprowadzać do wystąpienia objawów psychotycznych. Ponieważ jednak absynt zawiera do 70% alkoholu, absyntyzm był najprawdopodobniej stanem zwykłego upojenia. Irvin sądzi, że w przeszłości pito tak dużo absyntu, ponieważ był tani. Nie rozumiano też, czym grozi nadużywanie substancji psychoaktywnych, dlatego heroinę podawano m.in. ząbkującym dzieciom. Australijczyk podkreśla jednak, że badania Niemców mają pewien słaby punkt. Badano bowiem zawartość butelek pochodzących z dużych, a więc renomowanych wytwórni. Niewykluczone zatem, że likier z innych źródeł przygotowywano w oparciu o zmienione receptury.
  25. Naukowcy ustalili, że za niektórymi przypadkami raka płuc mogą stać dwa powszechnie występujące u ludzi wirusy: HPV (wirus brodawczaka ludzkiego, który powoduje także m.in. raka szyjki macicy oraz krtani) oraz wirus opryszczki. Wstępne wyniki badań na ten temat zostaną przedstawione na międzynarodowej konferencji dotyczącej raka płuc, która odbędzie się w szwajcarskiej Genewie. Warto zaznaczyć, że nie ustalono jeszcze dowodów na bezpośredni związek wirusów z rozwojem nowotworu. Jest to jednak prawdopodobne i z pewnością zasługuje na bliższe zbadanie, gdyż znanych jest już co najmniej kilka gatunków wirusów, które bezpośrednio przyśpieszają rozwój raka lub nawet bezpośrednio go powodują. Ustalono np. bardzo dokładnie, że przewlekła infekcja wirusem HPV powoduje raka szyjki macicy oraz krtani, a długotrwałe zakażenie wirusami typu B oraz C zapalenia wątroby powodują raka tego narządu. Zaledwie dwa miesiące temu podczas analizy genetycznej komórek jednego z rodzajów raka skóry stwierdzono w nich obecność sekwencji DNA pochodzących od wirusa. W innym ośrodku powstała również hipoteza, zgodnie z którą wirus pokrewny do mysiego wirusa guza sutków (MMTV - od ang. Mouse Mammary Tumour Virus) może powodować tę samą chorobę u ludzi. Denise Galloway, niezwiązany z badaniami wirusolog z Centrum Badań nad Rakiem im. Freda Hutchinsona, twierdzi, że istnieje powód, by wierzyć, że istnieje jeszcze więcej nowotworów o podłożu wirusowym. Jego zdaniem wzrasta zainteresowanie tym tematem. Określenie związku pomiędzy infekcjami, a rozwojem nowotworów, mogłoby wywrzęc istotny wpływ na strategię zapobiegania oraz leczenia zakażeń. Jako przykład podaje się np. próbę upowszechnienia szczepień przeciwko wirusowi HPV, które powinny już niedługo zacząć wywierać swój wpływ na stan zdrowia populacji, obniżając ilość przypadków raka szyjki macicy. Co prawda w przypadku nowotworów płuc główną i najbardziej oczywistą przyczyną raka jest palenie tytoniu, lecz próba zidentyfikowania i eliminacji dodatkowych czynników ryzyka mogłaby zmniejszyć zapadalność na tę ciężką chorobę. Kolejny dowód na poparcie postawionej powyżej tezy stanowią badania wykonane w Izraelu w centrum medycznym Soroka. Wykonano tam analizy próbek pobranych z guzów od sześćdziesięciu pięciu pacjentów cierpiącyh z powodu raka płuc. W połowie preparatów stwierdzono jednoznacznie obecność białek pochodzących od wirusa różyczki. Dotychczas nie udało się jednak odpowiedzieć, czy infekcja wirusowa spowodowała powstanie nowotworu. Nie zbadano także, czy ludzie zdrowi wykazują podobne zmiany w obrębie komórek nabłonka płuc. Kolejne badania zostaną jednak niemal na pewno wykonane, gdyż ten sam wirus jest podejrzewany o wywoływanie innego nowotworu, zwanego chłoniakiem Hodgkina. Podobnych przykładów można by wymienić jeszcze co najmniej kilka. Wszystkie one przyczyniają się do powstania istotnego problemu badawczego, jakim jest ustalenie wpływu infekcji na rozwój nowotworów. Obecnie dominuje wśród naukowców przekonanie, że niektóre wirusy nie wywołują bezpośrednio raka, lecz mogą znacząco przyśpieszyć jego rozwój lub stać się ostatecznym czynnikiem, który staje się przysłowiowym "języczkiem u wagi" dla komórki, która z powodu innych uszkodzeń jest na granicy transformacji nowotworowej. Inna hipoteza nie wiąże się bezpośrednio z wirusami, za to skupia się na układzie odpornościowym człowieka. Zgodnie z nią infekcja wirusowa nie jest sama z siebie powodem zezłośliwienia komórek, lecz jest jedynie objawem osłabienia systemu immunologicznego. Prowadzi to do sytuacji, w której organizm traci zdolność kontrolowania stanu komórek i nie zabija tych uszkodzonych, choć powinien to robić. W efekcie zmiany genetyczne w obrębie komórki pogłębiają się, a ryzyko powstania nowotworu wzrasta. Warto zaznaczyć, że wspomniane powyżej badania są wciąż w dużym stopniu niepewne i stanowią raczej punkt wyjścia dla kolejnych analiz. Najwięszy problem polega na tym, że nieetyczne jest zakażanie człowieka w celu wykonania badań, a nie zawsze dostępne są wystarczająco dobre modele zwierzęce. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, iż nie zawsze możliwe jest ustalenie, czy obecność wirusa jest przyczyną, czy też obserwowne zjawisko ma jedynie charakter korelacji. Z tego powodu sami naukowcy zaznaczają, że uzyskanie w pełni przekonujących dowodów może zająć nawet dziesiątki lat.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...