Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'wyginięcie' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 18 wyników

  1. Wytępienie przez człowieka kolejnych gatunków zwierząt kojarzy się nam zwykle z czasami dość współczesnymi. Jednak naukowcy zdobywają coraz więcej dowodów wskazujących, że ludzie od dziesiątków tysięcy lat przyczyniają się do wymierania gatunków. W Polsce mamy przykład tura, którego ostatnia przedstawicielka padła w 1627 roku w Puszczy Jaktorowskiej. Na świecie znanym przykładem jest ptak dodo, który zniknął z powierzchni ZIemi w XVII wieku, w czasie krótszym niż 100 lat od przybycia ludzi na Mauritius. Jak mówi paleontolog Julian Hume brytyjskiego National History Museum, który badał szczątki dodo, wbrew szerzonemu przez wieki przekonaniu, zwierzę nie było powolnym, otłuszczonym ptakiem o niewielkim mózgu. Wręcz przeciwnie. Dodo był świetnie dostosowany do życia na Mauritiusie, mówi Hume. Był szybszy, silniejszy i bardziej inteligentny, niż jego obraz budowany przez kulturę poplarną. Gatunek nie był skazany na wymarcie. To ludzie doprowadzili do jego zagłady. Jednak ani tur, ani dodo nie były pierwszym gatunkami wytępionymi przez człowieka. Problemy zaczęły się, gdy tylko ludzie zaczęli migrować z Afryki, mówi Hume. Co prawda nie wiemy na pewno, kiedy człowiek opuścił Afrykę i zaczął rozprzestrzeniać się po świecie, jednak najprawdopodobniej stało się to co najmniej 125 000 lat temu. I coraz więcej dowodów wskazuje na to, że wraz z rozprzestrzenianiem się gatunku Homo po Azji, Europie, Oceanii, Australii i Amerykach dochodziło do wymierania dużych gatunków zwierząt. Wraz z migracją ludzi z Afryki widoczny jest uderzająco regularny wzorzec wymierania, mówi profesor ekologii i biologii ewolucyjnej Felisa Smith z University of New Mexico, która specjalizuje się w badaniu zmian rozmiarów zwierząt na przestrzeni dziejów. Z badań Smith i jej kolegów wynika, że tam, gdzie pojawił się człowiek, megafauna – przodkowie dzisiejszych słoni, niedźwiedzi, antylop i innych zwierząt – wymierała średnio w ciągu kilkuset do tysiąca lat. Co więcej, podobnego wzorca tak szybkiego wymierania nie widać w zapisach kopalnych z wcześniejszych milionów lat, a przynajmniej nie od czasu wyginięcia dinozaurów. Jedyne okresy, gdy dochodzi do tak szybkiego wymierania, są powiązane z obecnością człowieka. To naprawdę uderzające, dodaje Smith. Wiemy na przykład, że przed około 12 000 lat z Ameryk znika glyptodon, podobne do pancernika zwierzę wielkości półciężarówki. W tym samym czasie wyginął też zamieszkujący Amerykę Południową megaterium, olbrzymi naziemny leniwiec wielkości dzisiejszego słonia afrykańskiego. Z kolei w Europie przed 40 000 lat, akurat w tym czasie, gdy na Starym Kontynencie zaczął rozprzestrzeniać się H. sapiens, dochodzi do gwałtownego spadku liczebności i wymarcia niedźwiedzia jaskiniowego. Jak to się stało, że magafauna tak łatwo ginęła z rąk ludzi? Dla naszych przodków wiele z tych zwierząt było albo zagrożeniem, albo źródłem pożywienia. Z drugiej strony człowiek dla megafauny był czymś nowym. Zwierzęta, które wraz z nim nie ewoluowały, nie zdawały sobie sprawy z zagrożenia. Trzeba też brać pod uwagę fakt, że wielkie zwierzęta rozmnażają się znacznie wolniej niż małe. Ich populacje są więc mniejsze, a proces ich odtwarzania dłuższy. Jeśli więc wytępisz znaczą część takiego gatunku, nie może się on rozmnażać wystarczająco szybko, by odbudować populację, zauważa Hume. Nie tylko polowania na megafaunę stanowiły problem. Ludzie wywoływali też, celowo i przypadkowo, pożary, które niszczyły habitaty zwierząt. Ponadto nasi przodkowie konkurowali z megafauną o te same zasoby żywności. Obecnie uważa się, że ludzie spowodowali wyginięcie wielkiego lądowego mięsożercy, zamieszkującego Amerykę niedźwiedzia Arctodus simus polując na te same zwierzęta, które i dla niego stanowiły źródło pokarmu. Działania człowieka – polowania, niszczenie habitatu, konkurencja o źródła żywności – były szczególnie zabójcze w połączeniu ze zmianami klimatu. Najbardziej znanym przykładem jest tutaj wyginięcie mamuta. Gdy połączymy zmiany klimatyczne z negatywnym wpływem człowieka, dochodzi do katastrofy, mówi Hume. Odpowiedź na pytanie, który gatunek został jako pierwszy wytępiony przez człowieka, nie jest prosta. Dane, sugerujące udział człowieka w wymieraniu gatunków, sięgają mniej więcej okresu migracji z Afryki. Jednak trudno uwierzyć, by ludzie nie wywarli swojego piętna na Czarnym Lądzie. Pośrednie dowody wskazują, że tak właśnie było. Z badań Smith wynika, że średnie rozmiary ciała afrykańskich zwierząt sprzed 125 000 lat były o połowę mniejsze niż zwierząt żyjących w tym samym czasie na innych kontynentach. Afryka to drugi, po Azji, największy kontynent na planecie. Średnie rozmiary ciała zwierząt powinny tam być zatem takie, jak w Amerykach czy w Eurazji, gdzie mediana masy wynosiła około 100 kilogramów. Fakt, że tamtejsze zwierzęta nie były tak duże sugeruje, że już przed 125 000 lat hominidy wywarły presję na afrykańską megafaunę, mówi Smith. Uczona nie wyklucza, że pierwszym gatunkiem, jaki wytępili nasi przeodkowie, był gatunek słonia. Ale czy był to paleomastodon czy stegodon, trudno powiedzieć, dodaje Smith. Znikanie kolejnych gatunków, szczególnie megafauny, ma olbrzymie konsekwencje dla środowiska naturalnego. Może też prowadzić do wyginięcia gatunków od nich zależnych. Tak stało się np. z żukiem gnojowym z Mauritiusu. Jego przetrwanie zależało od odchodów ptaka dodo. Gdy ludzie wytępili dodo, wyginął też i żuk. « powrót do artykułu
  2. Delfin Maui, najmniejszy znany podgatunek delfina, znalazł się na skraju wyginięcia. Jeśli zwierzę zniknie z powierzchni Ziemi Nowa Zelandia dołączy do Chin jako drugi w historii kraj, który doprowadził do wyginięcia walenia. Przed pięciu laty uznano, że wyginął baiji, słodkowodny delfin z Jangcy. Był to pierwszy od 50 lat gatunek ssaka, który zniknął z powierzchni Ziemi. Delfin Maui występuje tylko u zachodnich wybrzeży nowozelandzkiej Wyspy Północnej. Właśnie poinformowano, że na świecie pozostało tylko 55 osobników tego gatunku. Ostatnio delfiny liczono w 2004 roku i było ich wówczas 111. Jeszcze w latach 70. naliczono około 1000 osobników. Przyczyną znikania Maui jest rybołówstwo. Delfiny zaplątują się w sieci i giną. Biolog morski Rochelle Constatine z University of Auckland mówi, że „obserwujemy właśnie wyginięcie tego podgatunku“. Szanse na jego ocalenie są niewielkie, ale wciąż istnieją. Pozostała przy życiu populacja jest zróżnicowana genetycznie, występuje w niej mniej więcej równa liczba samic i samców, a w przeszłości ssaki morskie odradzały się nawet z tak miniaturowych populacji. Konieczna jest jednak ścisła ochrona delfina. Ludzie powinni całkowicie zejść im z drogi. Nie będzie to trudne, gdyż delfiny Maui trzymają się wybrzeży i nie mają dużego zasięgu, łatwo jest zatem ich unikać. Obecnie część wybrzeża jest chroniona i od Dargaville do Taranaki istnieje zakaz używania sieci. Minister ochrony przyrody Kate Wilkinson zaproponowała już poszerzenie obszaru chronionego bardziej na południe bardziej na południe, co jest zgodne z oczekiwaniami naukowców, którzy od dawna zwracali uwagę na konieczność podjęcia takich kroków. Zoolog Liz Slooten z University of Otago podkreśla konieczność rozszerzenia ochrony także na porty, do których delfiny wpływają. Uważa również, że zakaz powinien obejmować obszar pomiędzy Wyspą Południową a Wyspą Północną, gdyż niewykluczone, że dzięki temu regionowi Maui mają kontakt ze spokrewnionymi delfinami Hectora. Ostateczna decyzja dotycząca podjęcia dalszych kroków mających na celu uratowanie gatunku zapadnie do końca maja. Obrońcy przyrody proponują, by odpowiedni ministrowie, biorąc pod uwagę niewielką liczbę pozostałych przy życiu delfinów Maui, skorzystali z przysługujących im nadzwyczajnych prerogatyw i wydali natychmiastowy zakaz stosowania sieci na większym niż dotychczas obszarze.
  3. Nototeniowate (Nototheniidae) to rodzina morskich ryb okoniokształtnych, zamieszkujących głównie chłodne akweny półkuli południowej. To u nich w odpowiedzi na nowo powstałe warunki polarne na Antarktyce wyewoluowały przed milionami lat białka przeciwdziałające zamarzaniu płynów komórkowych (ang. antifreeze proteins, AFPs). Teraz, gdy rośnie temperatura oceanu, zwierzętom tym zagraża wyginięcie. Wzrost temperatury wody o 2 stopnie będzie prawdopodobnie miał niszczycielski wpływ na tę grupę antarktycznych ryb, które są tak dobrze przystosowane do wody w temperaturze krzepnięcia - uważa Thomas Near z Uniwersytetu Yale. Okres szybkiego ochładzania doprowadził do masowego wyginięcia ryb przystosowanych do cieplejszego Oceanu Południowego. Wykształcenie kriprotektantów pozwoliło nototeniowatym przeżyć w lodowatych wodach. Uważa się, że AFPs wiążą się na powierzchni tworzącego się kryształka lodu. Powoduje to zahamowanie jego wzrostu w płaszczyznach bocznych. Wykształcenie AFPs 22-42 mln lat temu nie było jedyną przyczyną udanej adaptacji nototeniowatych. Najsilniejsza radiacja ewolucyjna (proces polegający na wzroście taksonomicznej różnorodności i zróżnicowania morfologicznego) wystąpiła bowiem co najmniej 10 mln lat po pierwszym pojawieniu białek przeciwdziałających zamarzaniu. Dywersyfikacja ryb nototeniowatych w nowych habitatach nie jest więc związana z pojedynczą cechą, ale z kombinacją czynników. Naukowcy obawiają się o los Nototheniidae, bo rejon Oceanu Południowego wokół Antarktyki jest jednym z najszybciej ocieplających się rejonów świata. Problem jest palący, gdyż nototeniowate stanowią ważny element diety pingwinów, zębowców i fok.
  4. Naukowcy zauważyli, że część gatunków ptaków, które lokalnie wyginęły wskutek pofragmentowania lasów Amazonii, powróciła do swoich dawnych siedlisk. Główny autor badań, Philip Stouffer z Louisiana State University, oraz współpracujący z nim naukowcy z National Audubon Society, University of North Carolina i The Heinz Center, przez ponad 25 lat obserwowali ptaki zamieszkujące 11 fragmentów lasu tropikalnego o powierzchni od 1 do 100 hektarów. Obserwacje rozpoczęto jeszcze przed wycinkami lasu. Podczas pierwszej dekady zauważono zniknięcie zwierząt, później część z nich wróciła, a inne lokalnie wyginęły. Dzięki długotrwałej obserwacji badania potwierdzają, że fragmentacja lasu tropikalnego powoduje, że lokalnemu wyginięciu gatunku towarzyszy powtórna kolonizacja terenu, która jest zależna od wielkości ocalałego habitatu - zauważa Saran Twombly z National Science Foundation, która finansowała badania. Obserwowane obszary brazylijskiego lasu uległy pofragmentowaniu zgodnie z polityką rządu, który zachęca do wycinania lasu i pozyskiwania nowych pastwisk, wymaga jednak, by pozostawiać nietknięte niewielkie fragmenty. Populację ptaków policzono przed wycinką, a następnie powtarzano badania w latach 1985, 1992, 2000 i 2007. Naukowcy zaobserwowali, że straty w populacji ptaków wahały się od 10% w miejscach, gdzie pozostały duże fragmenty lasu do 70% tam, gdzie oszczędzony las był najmniejszy. Ptaki albo ginęły, albo opuszczały dany teren. Ostatnio, w związku ze zmniejszeniem intensywności działalności rolnej, zauważono szybsze odradzanie się populacji. Przed wycinką uczonym udało się złapać w sieci 101 gatunków ptaków. W roku 2007 złapali 97 gatunków w co najmniej jednym z ocalonych fragmentów. Uczeni zauważają, że ptaki zaczęły traktować fragmenty lasu tak, jakby stanowiły one całość. Niestety, istnieją też gatunki, które są bardzo wrażliwe na fragmentację i te lokalnie wyginęły. Warto tutaj zauważyć, że badaniami objęto tylko ptaki osiadłe, a nie gatunki migrujące. Philip Stouffer mówi, że być może podobne zjawisko powrotu zwierząt można będzie zaobserwować w innych pofragmentowanych ekosystemach, szczególnie tam, gdzie zauważono niespodziewanie małą liczbę gatunków, które lokalnie wyginęły.
  5. Saola (Pseudoryx nghetinhensis) to jeden z najbardziej zagrożonych gatunków ssaków. Odkryto go w 1992 r. w rejonie Vu Quang w Wietnamie, stąd druga z funkcjonujących nazw wół Vu Quang. Zwierzę wygląda jak antylopa z rogami oryksa. Uważa się, że stanowiło ono pierwowzór jednorożca. W Górach Annamskich, a konkretnie w prowincji Quảng Nam, specjaliści przygotowują specjalnie dla niego rezerwat przyrody o powierzchni 160 km kwadratowych. Decyzja [o utworzeniu rezerwatu] budzi nową nadzieję na przetrwanie saola, zwierzęcia balansującego na krawędzi wyginięcia – podkreśla Vu Ngoc Tram z WWF. O tym, z jaką rzadkością mamy do czynienia, może świadczyć fakt, że ani jeden egzemplarz saola nie jest hodowany w niewoli i że ani jeden naukowiec nie widział go w naturze. Istniejące fotografie zrobili miejscowi, część zawdzięczamy aparatom z automatycznym wyzwalaczem migawki. W sierpniu ubiegłego roku ludzie z wioski zlokalizowanej na obrzeżach prowincji Bolikhamxai złapali dorosłego saola, jednak zwierzę szybko padło. Pham Thanh Lam, dyrektor biura ds. lasów w Quang Nam, uważa, że rezerwat będzie domem dla ok. 50-60 saola. Powstaną nowe miejsca pracy, rozpocznie się też kampania edukacyjna. Dla mniejszości etnicznej polowanie jest sposobem na zarabianie na życie. Ludzie nie oszczędzą saola, dlatego tak potrzebne jest stworzenie odpowiednich warunków, by ograniczyć polowanie jako takie.
  6. Język ayapaneco lub inaczej nuumte oote (dosłownie "prawdziwy głos") należy do rodziny mixe-zoque i jest jednym z 68 rdzennych języków Meksyku. Choć narzecze przetrwało wiele zawieruch historii, teraz grozi mu wyginięcie, a dwie ostatnie osoby, które się nim biegle posługują, nie rozmawiają ze sobą. Manuel Segovia ma 75 lat, a Isidro Velazquez 69. Panowie mieszkają w odległości 500 m od siebie w wiosce Ayapa w stanie Tabasco. Ludzie nie wiedzą, czy nie kontaktują się z powodu zadawnionego sporu, czy chodzi o niemożliwą do pogodzenia różnicę charakterów. Nie mają ze sobą za dużo wspólnego - potwierdza Daniel Suslak z Indiana University, który bierze udział w projekcie tworzenia słownika ayapaneco. Segovia jest nieco drażliwy, a Velazquez bardziej stoicki i z rzadka opuszcza swój dom. W wywiadzie udzielonym Gurdianowi Segovia przyznał, że gdy był dzieckiem, wszyscy mówili w ayapaneco. Teraz staruszek obawia się, że język umrze wraz z nim. Kiedyś mógł rozmawiać z bratem, ten jednak odszedł ok. 10 lat temu. Teraz pozostaje mu mówienie do syna i żony, którzy go co prawda rozumieją, ale w odpowiedzi są w stanie wydobyć z siebie zaledwie kilka słów pochodzących z nuumte oote. Segovia wypiera się jakiegokolwiek czynnego konfliktu z Velazquezem. Ten podobno z nikim nie rozmawia regularnie w swym ojczystym języku. Suslak wyjaśnia, że ayapaneco zawsze stanowił wyspę na językowym morzu, w dodatku otaczały go o wiele silniejsze języki. Gwoździem do trumny okazało się wdrożenie w połowie XX wieku nauki po hiszpańsku. Dzieciom nie wolno się było posługiwać rdzennymi narzeczami. Antropolog podkreśla, że urbanizacja i migracja doprowadziły do rozbicia grupy mieszkańców wsi posługujących się nuumte oote. Kilku innym rdzennym meksykańskim językom (68 podstawowych dzieli się na 364 warianty) również grozi wyginięcie, ale ayapaneco to najbardziej skrajny przypadek. Ponieważ Segovia i Velazquez różnią się nie tylko charakterem, w słowniku, który będzie gotowy jeszcze w tym roku, znajdą się obie wersje zagrożonego języka. National Indigenous Language Institute planuje ostatnią próbę zorganizowania kursów języka ayapaneco. Wcześniej nic z tego nie wyszło z powodu braku funduszy oraz ograniczonego zainteresowania.
  7. Mamuty włochate żyjące w plejstocenie na północ od koła podbiegunowego zaczynały odstawiać młode od piersi nawet 3 lata później od współczesnych słoni afrykańskich. Robiły tak z powodu dłuższych okresów ciemności. Naukowcy sądzą, że ten wzorzec karmienia mógł się przyczynić do wyginięcia prehistorycznych ssaków (Palaeogeography, Palaeoclimatology, Palaeoecology). Badając zęby dorosłych mamutów i ich niemowląt, Jessica Metcalfe, doktorantka z Uniwersytetu Zachodniego Ontario, która współpracowała z profesorem Fredem Longstaffe'em, ustaliła, że zwierzęta zamieszkujące niegdyś Old Crow na terenie Jukonu nie zaczynały jeść roślin i innych pokarmów stałych przed wiekiem 2, a nawet 3 lat. Wg Kanadyjki, drapieżne ssaki, takie jak szablozębne koty, i brak wystarczających ilości "zieleniny" stanowiły wtórne przyczyny odroczonego odstawiania od piersi. Pierwotną była długość dnia i nocy. We współczesnej Afryce lwy mogą upolować małego słonia, ale nie dorosłych. [...] Osiągają sukces, gdy polują nocą, ponieważ doskonale widzą w ciemności. W Old Crow, gdzie bardzo długo panowały ciemności, niemowlęta były bardziej podatne na upolowanie, dlatego matki karmiły je dłużej, by zatrzymać je przy sobie – tłumaczy Metcalfe. W analizie skamielin pomagał jej Grant Zazula z Yukon Paleontology Program. Zespół uważa, że zjawisko odroczonego odstawiania od piersi mamutów z Old Crow pozwoli lepiej zrozumieć zarówno ich życie, jak i przyczyny wyginięcia. Dziś głównym powodem zgonów niemowląt słoni w Birmie jest niedobór pokarmu u matki. Mamuty włochate mogły być wrażliwsze na zmianę klimatu i działalność myśliwską człowieka nie tylko ze względu na trudniejsze warunki środowiskowe, ale i z powodu metabolicznych wymogów laktacji i przedłużonego karmienia wydzieliną gruczołów mlecznych, zwłaszcza podczas długich zimowych miesięcy. Metcalfe przypomina, że mamuty występowały na całej Ziemi przez tysiące, a nawet miliony lat. Wyginęły ok. 10 tys. lat temu, gdy klimat zaczął się ocieplać. Zrozumienie ich ekologii, przystosowań i zachowania [...] poszerzy, teoretycznie, naszą wiedzę o współczesnych zwierzętach i o tym, jak mogą zareagować na obecne ogrzewanie planety. http://www.youtube.com/watch?v=qhwZNwX0-w8
  8. Amerykańscy naukowcy znaleźli dowody na to, że wyginięcie mamutów przyczyniło się do ocieplenia klimatu. Jeśli ludzie przyłożyli rękę do ich wymarcia, nie ryzykując wiele, można powiedzieć, że spowodowana działalnością naszego gatunku zmiana klimatu rozpoczęła się o wiele wcześniej niż sądzono (Geophysical Research Letters). Mamuty żywiły się liśćmi i młodymi gałązkami. Dlatego m.in. Ameryka Północna, Europa i Azja pozostawały terenami niezalesionymi. Olbrzymy szczególnie upodobały sobie trawiaste łąki Beringii (mostu lądowego Beringa), czyli pasa lądu, który w okresie zlodowacenia łączył dzisiejszą Syberię z Alaską. Ok. 15 tys. lat temu liczebność tutejszej populacji mamutów zaczęła spadać, a w tym samym czasie doszło do gwałtownej "eksplozji demograficznej" brzóz (Betula). Chris Doughty z Carnegie Institution for Science i jego zespół postanowili sprawdzić, czy te dwa zjawiska były ze sobą jakoś połączone. Naukowcy posłużyli się rdzeniami glebowymi. Porównali zapis kopalny pyłków Betula w próbkach z Beringii i Syberii. Następnie przyjrzeli się zapisom dotyczącym mamutów, by stwierdzić, kiedy zniknęły z analizowanego rejonu. Amerykanie poświęcili też sporo uwagi zwyczajom żywieniowym współczesnych słoni, by oszacować, jaki wpływ na łąki miałoby wyeliminowanie mamutów. Na końcu przyszedł czas na wykorzystanie modeli klimatycznych do wyliczenia wpływu wymarcia Mammuthus primigenius na wegetację i temperatury globalne. Okazało się, że gdy zabrakło mamutów, brzozy rozprzestrzeniły się po moście lądowym Beringa, zastępując ok. ¼ łąk. Ciemniejsze od trawy liście pochłaniały więcej promieniowania słonecznego, a pnie oraz gałęzie drzew działały na podobnej zasadzie również zimą. Doughty i inni wyliczyli, że wyginięcie mamutów dodało do średniego wzrostu globalnej temperatury co najmniej 0,1˚C, a na Beringii ociepliło się nawet o 0,2˚C. Doughty sądzi, że wyginięcie mamutów pod koniec epoki lodowcowej było jednym z wielu wydarzeń, które wpłynęły na szybką zmianę klimatu w tym okresie. Nie wszyscy akceptują całość opisanej teorii. Felisa Smith, paleoekolog z Uniwersytetu Nowego Meksyku, podkreśla np., że wzrost ilości pyłków brzozowatych miał miejsce kilka tysięcy lat przed wymarciem mamutów.
  9. Naukowcy uważają, że jeden z gatunków zięb Darwina, najbardziej znanego przykładu na potwierdzenie ewolucji poprzez selekcję naturalną, doszedł do końca swej ewolucyjnej drogi. Gatunkowi grozi z tego powodu wyginięcie. Mowa tutaj o kłowaczu namorzynowym, gatunku składającym się z zaledwie około 100 osobników. Wszystkie ptaki żyją na wyspie Izabela na archipelagu Galapagos. Ich populacja składa się z 2 grup, liczących 80 i 20 osobników. Są one oddzielone 60-kilometrowym obszarem zastygłej lawy. Uczeni przypuszczają, że grupy żyją w izolacji od ponad 100 lat. Naukowcy postanowili zbadać jak oddzielenie wpłynęło na możliwość krzyżowania się obu grup. W tym celu nagrali odgłosy 20 samców z większej grupy i 2 z mniejszej. Odkryli znaczące różnice w śpiewie. Gdy nagrania odtwarzano ptakom okazało się, że znacznie mocniej reagują one na dźwięki wydawane przez osobniki z ich populacji. Samce słabo reagowały na odgłosy obcych samców, a samice w ogóle na nie nie reagowały. Wyniki te sugerują, chociaż próbka badanych samic była niezwykle mała i wyniosła 5 osobników, że ptaki rozpoznają swoich i nie reagują na obcych. Jako że śpiew odgrywa olbrzymią rolę w zwyczajach godowych kłowacza namorzynowego, można uznać, że doszło do separacji i mamy obecnie do czynienia z dwoma gatunkami. Przypuszczenie to jest tym bardziej uzasadnione, że zauważono różnice genetyczne i morfologiczne pomiędzy wspomnianymi populacjami. Biorąc pod uwagę fakt, że obie populacje są bardzo małe i nie dochodzi pomiędzy nimi do krzyżowania się, możemy przypuszczać, że wkrótce kłowacz namorzynowy zniknie z powierzchni naszej planety.
  10. Na całym świecie rokrocznie zbiera się prawdopodobnie do miliarda żab, które zostają potem zjedzone. Takie wnioski można wyciągnąć na podstawie analizy danych handlowych ONZ. Największymi importerami są Francuzi i Amerykanie, choć sporo tych płazów jada się również w kilku krajach Azji Wschodniej (Conservation Biology). Ok. 1/3 płazów to gatunki zagrożone wyginięciem (specjaliści coraz częściej uznają, że to szczególnie znękana gromada kręgowców). Najbardziej doskwiera im utrata habitatów, ale także rabunkowe polowanie, zmiana klimatu, zanieczyszczenie środowiska oraz choroby, w tym powodowana przez grzyby z gatunku Batrachochytrium dendrobatidis chytridiomikoza, która przetrzebiła zastępy żab w Amerykach Północnej, Środkowej i Południowej oraz w Australii. Profesor Corey Bradshaw z Uniwersytetu w Adelajdzie podkreśla, że żabie udka coraz częściej goszczą na stołach całego świata. Jada się je nie tylko we Francji, choć to z nią przede wszystkim kojarzy się tę potrawę. Istnieją farmy płazów, ale zwierząt tych nie uwzględniono w omawianej analizie. Okazało się, że największym importerem i konsumentem żab (5 tys. ton rocznie) jest Indonezja. W związku z tym w najbliższej przyszłości może tu wystąpić nagły spadek ich liczebności, tak jak to bywało wcześniej w przypadku Francji czy USA. Biolodzy porównują sytuację płazów do skutków nadmiernego odławiania ryb. Po Europie i Ameryce Północnej przyszedł czas na spadek liczebności populacji Indii, Bangladeszu, a teraz być może Indonezji. Bradshaw narzeka na brak ważnych danych, które pozwoliłyby monitorować poczynania firm zbierających i eksportujących żaby. Pewnym wyjściem z sytuacji mogłoby być przydzielanie certyfikatów, tylko jak rozwiązać kwestię nielegalnego handlu...
  11. Matematyczny model używany do szacowania ryzyka wyginięcia danego gatunku powoduje, że ryzyko zagłady może być nawet 100-krotnie niedoszacowane, twierdzi profesor Brett Melbourne z University of Colorado w Boulder. Naukowiec uważa, że model nie uwzględnia indywidualnych różnic pomiędzy poszczególnymi osobnikami i w obliczeniach nie bierze się pod uwagę np. zmian w liczbie osobników obu płci czy też zachowań poszczególnych zwierząt i ich skłonności oraz możliwości reprodukcyjnych. Pominięcie tych informacji ma, zdaniem Melbourne'a, olbrzymi wpływ na wyniki oszacowań. Jeśli wykorzystamy nowy model matematyczny [uwzględniający postulowane przez uczonego zmienne - red.], to okaże się, że sprawy wyglądają gorzej, niż sądzimy. Wzięcie pod uwagę różnic pomiędzy poszczególnymi osobnikami w zagrożonych gatunkach pokazuje, że ryzyko ich zagłady może być nawet o rząd wielkości poważniejsze, niż sądzą biolodzy - mówi Melbourne. Obecnie, jak stwierdza, ryzyko dla gatunku oblicza się biorąc pod uwagę przede wszystkim dwa czynniki. Jeden to ryzyko poniesienia przypadkowej śmierci przez poszczególnego osobnika, który może np. utonąć w rzece. Jest ono istotne z punktu widzenia małej populacji, jednak nie wpływa na duże grupy zwierząt. Drugi czynnik to wpływ zewnętrznych czynników na całą populację. Chodzi tutaj np. o temperaturę czy opady, które decydują o liczbie urodzin i zgonów w populacji. Zdaniem Melbourne'a do modelu trzeba dodać jeszcze dwa czynniki: zmiany w liczbie osobników obu płci oraz indywidualne różnice występujące u poszczególnych osobników. Naukowiec uważa, że trzeba zmienić obowiązujące modele i na nowo oszacować ryzyko wyginięcia gatunków. Jego zdaniem ryzyko zagłady takich gatunków jak np. goryle górskie jest najprawdopodobniej dobrze wyliczone, gdyż uczeni od lat mogą obserwować zachowanie poszczególnych osobników i brać to pod uwagę. Jednak np. ryzyko wiszące nad wieloma gatunkami ryb żyjących w dużych ławicach jest prawdopodobniej źle oszacowane. Obecnie za zagrożone wyginięciem uważa się 16 000 gatunków. Z powierzchni Ziemi może zniknąć 25% gatunków ssaków, 12% gatunków ptaków i 33% płazów.
  12. Naukowcy z Centrum Astrobiologii w Cardiff stworzyli komputerowy model ruchów Układu Słonecznego względem Drogi Mlecznej. Twierdzą, że odkryte cykle pokrywają się z pojawiającym się okresowo na Ziemi katastrofami, doprowadzającymi do wyginięcia wielu gatunków (Monthly Notices of the Royal Astronomical Society). Gdy Układ Słoneczny kołysał się w tę i z powrotem w stosunku do płaszczyzny Galaktyki, w pewnym momencie dochodziło do wzrostu oddziaływań grawitacyjnych chmur gazu i pyłu, co z kolei doprowadzało do zmiany toru komet. Niektóre z nich zderzały się z Błękitną Planetą. Badacze z Cardiff twierdzą, że kiedy co 35-40 mln lat "przechodzimy" przez płaszczyznę Galaktyki (równik), szanse na zderzenie z kometą wzrastają aż 10-krotnie. Kratery znajdowane na powierzchni Ziemi także sugerują, że liczba kolizji z kometami wzrasta mniej więcej co 36 mln lat. To idealna zgodność między tym, co widzimy na powierzchni, a tym, czego się spodziewamy po przeanalizowaniu danych galaktycznych – cieszy się profesor William Napier. W dalszej części swoich wywodów Napier utrzymuje, że okresy bombardowania przez komety pokrywają się z incydentami masowego wyginięcia, takimi jak wymarcie dinozaurów 65 mln lat temu. Naukowcy sądzą, że o ile sprężynujący ruch doprowadził do zniknięcia konkretnych organizmów z powierzchni naszej planety, o tyle dopomógł w rozprzestrzenieniu się życia jako takiego. Kiedy kometa uderzała w Ziemię, w przestrzeń kosmiczną wylatywały fragmenty materii z ważnym ładunkiem: mikroorganizmami. Dyrektor Centrum Astrobiologii profesor Chandra Wickramasinghe przedstawia też prognozy na przyszłość. Bazując na wskazaniach modelu, twierdzi, że kolejny okres zderzeń Ziemi z kometami zbliża się już wielkimi krokami.
  13. Podczas gdy ekolodzy martwią się o szkody wyrządzane przez człowieka innym gatunkom, biolodzy z Yale University próbują schwytać wirusy w pułapkę środowiska wymuszającego ich wyginięcie (Ecology Letters). By nie zniknąć z powierzchni Ziemi, dana populacja musi nie tylko przetrwać, ale i się rozmnożyć. Paul Turner, profesor nadzwyczajny ekologii i biologii ewolucyjnej, badał praktyczność rozwiązania polegającego na wabieniu wirusów do niewłaściwych komórek ludzkiego ciała. Ponieważ nie mogą się tam namnażać, objawy choroby ustępują. Ekologiczne pułapki na wirusy mogą powstawać w naturalny sposób lub być tworzone przez bioinżynierów poprzez dodawanie miejsc receptorowych na komórkach niepozwalających na rozmnażanie. Przetestowaliśmy tę koncepcję na wirusach innych niż ludzkie, które zakażały komórki bakteryjne. Zespół naukowców sprawdzał, jak miewają się wirusy wprowadzane do kolonii bakteryjnych składających się z różnych proporcji bakterii zwykłych (sprzyjających namnażaniu) i zmutowanych (pułapki). Kiedy liczba tych ostatnich wzrastała, populacja wirusów kurczyła się. Podobny pomysł wykorzystano już w rolnictwie. Szkodniki wabi się do upraw, których smak bardziej im odpowiada (z założenia nie zbierze się z nich żniwa). Spryskuje się tylko te rośliny, dzięki czemu spadają koszty i ilość zużywanych pestycydów. Turner spekuluje, że taki trik można by wykorzystać do zwalczania wirusa HIV. Wirus ten rozpoznaje limfocyty T, poszukując znajdującego się na ich powierzchni białka CD4. Do rozmnażania się wykorzystuje jądro komórkowe. Gdyby jednak umieścić białko CD4 na dojrzałych czerwonych krwinkach, które nie mają jądra, HIV miałby poważne kłopoty. Warto dodać, że liczba erytrocytów w organizmie znacznie przewyższa liczbę limfocytów T.
  14. Ocieplenie klimatu zdecydowanie nie sprzyja samcom krokodyli i ostatecznie w niektórych rejonach może doprowadzić do wyginięcia populacji. Dzieje się tak, ponieważ płeć przychodzącego na świat krokodylego potomstwa zależy od temperatury, w jakiej rozwijają się jaja. Gdy temperatura waha się w przedziale 32-33°C, światło dzienne ujrzą tylko osobniki płci męskiej, a jeśli utrzyma się w przedziale 33-35°C bądź spadnie poniżej 28°C, wyklują się samice. Ponieważ na różnych poziomach gniazda panują inne temperatury, w jednym lęgu przychodzą zazwyczaj na świat i samice, i samce. Wynosząca 0,5-1°C różnica temperatury inkubacji w dużym stopniu zmienia proporcję płci — tłumaczy Alison Leslie z University of Stellenbosch (RPA). Większa liczba wykluwających się samic, będąca skutkiem wzrostu lub spadku temperatury inkubacji, może prowadzić do wyginięcia gatunku na określonych obszarach. Naukowcy zgadzają się co do tego, że klimat ociepla się i w najbliższych dziesięcioleciach raczej nic się w tym zakresie nie zmieni. Jeśli ocieplenie klimatu będzie nadal postępować, wzrosną temperatury inkubacji jaj. Myślę, że globalne ocieplenie będzie miało olbrzymi wpływ [na liczebność i przyszłość krokodyli — przyp. red.]. Leslie jest głównym ekspertem projektu Krokodyle Delty Okawango Earthwatch Institute. Liczebność populacji tych gadów w Botswanie drastycznie się zmniejszyła z powodu nasilonej działalności kłusowników i konfliktów z lokalnymi społecznościami. Leslie uważa, że chociaż krokodyle żyją na Ziemi od milionów lat i stanowią ważną część swoich ekosystemów, nadal są stosunkowo słabo zbadanym gatunkiem.
  15. Australijscy naukowcy pokazali światu 3 młode koale, które urodziły się w wyniku zapłodnienia in vitro. Odnieśli tym samym sukces w programie sztucznego zapładniania podatnych na wyginięcie ssaków. W przyszłości można by stworzyć światowy bank spermy tych torbaczy i badać ich podatność na choroby. Jak donoszą naukowcy z University of Queensland, z zapłodnienia in vitro powstało łącznie 12 zarodków, a urodziło się 8 młodych. Poczęto je dzięki nowej metodzie, polegającej na wymieszaniu nasienia z rozpuszczalnikiem przedłużającym okres jej przechowywania — tłumaczy Steve Johnston, lider projektu, a zarazem biolog reprodukcyjny. Zapłodnienie było wynikiem zastosowania "świeżej" spermy. Kolejnym krokiem ma być inseminacja schłodzonym nasieniem, a następnie rozmrożonym, pochodzącym z banku spermy. Sympatyczne "misie" klasyfikuje się jako gatunek podatny na wyginięcie (ale nie zagrożony) w dwóch stanach: Nowej Południowej Walii i Queensland. Według Johnstona, bank spermy tych torbaczy pozwoli przeprowadzić badania genetyczne każdego osobnika, a także zarządzać zróżnicowaniem genetycznym populacji. Dzięki niemu będzie też można wyśledzić zwierzęta zarażone chlamydiami i bakteriami pasożytniczymi. Johnston podkreśla, że sztuczne zapłodnienie koali nie ma być jedyną metodą zachowania gatunku, ale czymś na kształt dodatkowej polisy ubezpieczeniowej. Program sztucznego zapładniania koali jest wspólnym projektem kilku instytucji, m.in.: University of Queenaland, Queensland Parks and Wildlife Service i Zoological Society of London.
  16. W niektórych częściach Australii koali grozi wyginięcie — alarmują członkowie grupy zajmującej się konserwacją przyrody. Jak informują przedstawiciele Australian Koala Foundation (AKF), na wolności żyje ok. 100 tys. osobników i liczba ta szybko spada. Przedstawiciele fundacji chcą wykorzystać fakt, że w najbliższy piątek (29 września) przypada Dzień Ochrony Koali, by po raz kolejny zwrócić się do rządu z prośbą o wpisanie torbacza na listę zagrożonych gatunków. Zależy nam na wywieraniu presji na forum międzynarodowym — powiedziała dyrektor wykonawczy AKF Deborah Tabart. Koala jest ważny zarówno w skali narodowej, jak i ogólnoświatowej. Największym zagrożeniem dla koali była i nadal jest szybko postępująca urbanizacja, która doprowadziła do zniszczenia naturalnych siedlisk. Tabart porównuje sytuację tych sympatycznych torbaczy do przetrzymywania kanarka w klatce i przewiduje, że jeśli nic się nie zmieni, za 10 lat nie będzie już koali. Możemy naukowo wykazać, że w północno-wschodniej Nowej Południowej Walii oraz południowo-wschodnim Queensland koala wyginą w ciągu 10-15 lat.
  17. Naukowcy podejrzewają, że globalne ocieplenie ostatniego stulecia może stanowić początek powrotu do warunków klimatycznych ery dinozaurów. Niestety, wiązałoby się to z wyginięciem nawet połowy współcześnie żyjących gatunków. Chris Thomas z University of York podkreśla, że zmieni się wtedy nie tylko stężenie dwutlenku węgla, które wzrośnie do najwyższego poziomu od 24 milionów lat, ale także temperatura (rekord ostatnich 10 mln lat). Znane nam gatunki roślin i zwierząt, a także my sami, będą się musiały zmierzyć z warunkami atmosferycznymi panującymi na Ziemi, zanim wyewoluowały. Walka o przetrwanie stanie się udziałem od 10 do 99% gatunków, zginie od 10 do 50%. Thomas wyjawił swoje rewelacje na dorocznym spotkaniu British Association for the Advancement of Science. Naukowcy przewidują, że w najbliższej przyszłości (do 2100 roku) średnie temperatury na Ziemi wzrosną o 2 do 6 stopni Celsjusza. Za głównego winowajcę uważany jest dwutlenek węgla. Zaczynamy ujmować zjawiska z perspektywy historycznej. Mamy do czynienia z warunkami niewidzianymi od milionów lat, które nigdy wcześniej nie wpływały na żaden [współczesny nam — przyp. red.] gatunek — tłumaczy Thomas. Już teraz naukowcy dysponują dowodami na to, że aż 80% gatunków zaczęło opuszczać swoje tradycyjne terytoria, reagując na zmiany klimatyczne. Badaczom udało się to przewidzieć, przynajmniej częściowo, dzięki komputerowemu modelowaniu. Ten ścisły związek dotyczy nie tylko zwierząt "naziemnych", ptaków czy owadów, ale także roślin. Wywołane zmianami klimatycznymi namnażanie patogennych grzybów doprowadziło np. do wyginięcia ponad 1% gatunków płazów. Będziemy mogli obserwować wędrówki gatunków, starcia starych właścicieli danego terenu z nowymi, a także powstawanie nowych krzyżówek między gatunkami (hybryd). Przerażające jest to, że zmiany mogą zacząć zachodzić dużo szybciej.
  18. Urodzonej w Giant Panda Breeding and Research Center jednotygodniowej pandzie założono blog. Stało się tak, ponieważ Chiny szukają sposobów na podkreślenie konieczności ochrony tego zagrożonego wyginięciem gatunku. Blog, zatytułowany Baby Panda Home (Dom Małej Pandy), zadebiutował na stronie firmy Sina. Można tam znaleźć zdjęcia, regularnie aktualizowane pomiary wzrostu malucha oraz wziąć udział w dyskusji fanów. Dziennik internetowy jest zaprojektowany i prowadzony w dziecięcym stylu, a opisuje codzienne życie w Giant Panda Breeding and Research Center. Centrum znajduje się blisko miasta Chengdu, w południowo-zachodnich Chinach. Mama mówi, że dziś na zewnątrz będzie bardzo gorąco. Dlatego zostaniemy razem w środku, bo tutaj działa klimatyzacja — napisano w pierwszej wiadomości. Na razie bezimienna mała panda (płci żeńskiej) urodziła się 13 sierpnia. Ważyła wtedy 130 gramów. W tym samym czasie urodziło się kilka innych pand, co trzeba uznać za niewątpliwy sukces narodowego programu sztucznego rozmnażania tych zwierząt. Zhang Zhihe, szef Centrum, powiedział w oświadczeniu dla chińskiej agencji informacyjnej Xinhua, że blog miał zwiększyć społeczną świadomość (zwłaszcza wśród młodych osób) konieczności ochrony pand. Znane z niskiej aktywności seksualnej pandy wielkie są jednym z najbardziej zagrożonych wyginięciem gatunków. Pierwotnie zamieszkiwały góry centralnych i południowych Chin oraz Myanmar i Wietnam. Na wolności ich liczba spadła do 1590 osobników. Zamieszkują głównie prowincję Syczuan. Stało się tak, ponieważ ludzie zniszczyli środowisko życia tych biało-czarnych "misiów". Nieco ponad 180 pand mieszka w centrach badawczych na terenie Chin, kilka w ogrodach zoologicznych w innych krajach.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...