Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36789
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    210

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Wśród wielu pomysłów na wspomaganie zalesiania lasów tropikalnych (czyli reforestacji) są, co oczywiste, koncepcje lepsze i gorsze. Jedna z najnowszych, opracowana przez niemieckich zoologów, zasługuje z kolei na miano jednej z najprostszych do wprowadzenia. Badacze wpadli bowiem na pomysł, by wykorzystać w tym celu... nietoperze. Zdaniem badaczy, do zachęcenia tych latających ssaków do pracy na rzecz całego lasu wystarczy rozstawić w lesie budki służące jako "gniazda", w których zwierzęta mogłyby odpoczywać. Obserwacja obyczajów tych zwierząt pokazuje, że zastosowanie odpowiednio przygotowanych miejsc pobytu może znacząco zwiększyć zasięg roznoszenia przez nietoperze nasion wielu tropikalnych roślin. Lasy tropikalne mają niebagatelne znaczenie dla całego świata ożywionego. Są niezwykle ważne dla wychwytywania z atmosfery nadmiaru dwutlenku węgla i przetwarzania go w tlen w procesie fotosyntezy. Kolejną istotną cechą tych miejsc jest ich ogromna bioróżnorodność - co prawda zajmują zaledwie kilka procent powierzchni Ziemi, lecz są domem dla co drugiego zamieszkującego ją gatunku. Obecnie jednak ten niezwykły skarb przyrody zanika w zastraszającym tempie. W latach 2000-2005 puszcze tropikalne pomniejszały się (proces ten nazywamy deforestacją) o 0,18%, a miejscami nawet o 1,5% rocznie. W miejscu wyciętego lasu sieje się głównie rośliny uprawne, a część terenów - po całkowitym wykorzystaniu ich zasobów - bywa często zostawiona odłogiem. Z tego powodu naukowcy szukają sposobu na powtórne zalesienie tych opuszczonych terenów, czyli reforestację. Naturalna regeneracja tak złożonego środowiska zachodzi bardzo wolno, a powszechnie dzisiaj stosowane obecnie metody są co prawda skuteczne, lecz jednocześnie drogie - stąd próby opracowania nowych sposobów przyśpieszenia reforestacji. Nietoperze w czasie swoich nocnych eskapad chętnie udają się na żer, a następnie przenoszą się na tereny pozbawione drzew. Wiele z tych zwierząt żywi się owocami i nektarem, przez co roznoszą po okolicy nasiona oraz zapylają kwiaty, na których siadają. Stąd właśnie wziął się pomysł, by na obszarach dotkniętych deforestacją ustawić dodatkowe, sztuczne siedliska, w których nietoperze zatrzymywałyby się w czasie swojego dziennego snu. Dzięki temu przynajmniej część z nich zatrzymałaby się na dłużej na terenie zdegradowanym, a w czasie swoich podróży od miejsca żerowania do miejsca spoczynku rozsiewałyby nasiona tam, gdzie drzewostan jest znacznie zubożony. Jeden z autorów pomysłu, zoolog Detlev Kelm, pokłada w swoim pomyśle wiele nadziei: Za kilka dni lub tygodni pierwsze nietoperze zaczną się tu wprowadzać. Do tej pory znaleźliśmy dziesięć gatunków nietoperzy, które korzystają z podobnych miejsc spoczynku, do tego przedstawiciele kilku z nich wydajnie rozsiewają nasiona. Wykonaliśmy odpowiednie badania i stwierdziliśmy, że nasiona ponad sześćdziesięciu gatunków roślin mogą być roznoszone przez nietoperze. Warto dodać, że sporo z tych gatunków to tzw. rośliny pionierskie, czyli takie, które zasiedlają stosunkowo ubogie tereny i "torują drogę" wyżej zorganizowanym roślinom, np. drzewom. Metoda zapowiada się obiecująco. Jest tania i nie wymaga wielkiego nakładu pracy, natomiast raz rozstawione "gniazda" mogą służyć nietoperzom przez wiele lat. Czy z pomocą tej techniki uda się rzeczywiście przyśpieszyć reforestację? Dowiemy się tego prawdopodobnie za kilka lat.
  2. Co to znaczy być żywym? Zrozumienie tego stanu pojawia się w toku rozwoju dość późno. Szwajcar Jean Piaget wykazał, że dzieci uznają za ożywione obiekty, które samodzielnie się poruszają, np. chmury. O stopniu trudności pojęcia świadczy fakt, że nawet 10-latkowie miewają problemy z ustaleniem odpowiedniego zakresu zjawiska. Naukowcy z Northwestern University zauważyli, że właściwości języka ojczystego dziecka w ciekawy sposób wpływają na nabywanie i rozumienie nie tylko pojęcia bycia ożywionym, ale i innych idei biologicznych (Psychological Science). Psycholodzy Florencia Anggoro, Sandra Waxman i Doug Medin porównali 4-9-latków mówiących po angielsku i indonezyjsku. W angielskim słówko zwierzę jest wieloznaczne. Może obejmować wszystkie obiekty ożywione, czyli członków królestwa zwierząt lub zwierzęta z wyłączeniem ludzi. W indonezyjskim pojęcie zwierzę nie obejmuje ludzi. Podobnie jest w języku polskim. Badacze uważają, że języki, w których mamy do czynienia z zarysowaną wyżej wieloznacznością, utrudniają dzieciom doprecyzowanie zakresu kategorii "ożywiony". By przetestować swoją teorię, psycholodzy poprosili dzieci mówiące po angielsku lub indonezyjsku o rozsegregowanie bytów na ożywione i nieożywione. Maluchy badane w Jakarcie nie miały większych problemów z ukończeniem zadania. Do "ożywionych" zaliczyły i zwierzęta, i rośliny. Brzdącom biorącym udział w eksperymencie przeprowadzonym w Chicago nie poszło już tak dobrze. Nawet 9-latkowie mieli tendencję do eliminowania roślin z kategorii obiektów ożywionych. Uzyskane wyniki potwierdzają więc przypuszczenia naukowców. Anggoro podkreśla, że w ten sposób po raz kolejny udało się wykazać, jak język kształtuje wiedzę.
  3. Pracujący dla Google'a badacze twierdzą, że opracowali precyzyjną technologię wyszukiwania grafik. Pod koniec ubiegłego tygodnia na International World Wide Web Conference w Pekinie przedstawiciele Google'a zaprezentowali dokument opisujący VisualRank - technologię rozpoznawania obrazów oraz nadawania im wagi. VisualRank ma być dla obrazów tym, czym PageRank jest dla tekstu. Obecnie wykorzystywane wyszukiwarki obrazków korzystają tak naprawdę z tekstu umieszczonego obok danej grafiki. Samo rozpoznawanie i klasyfikowanie obrazów jest dla komputerów wciąż zbyt trudnym zadaniem. To, co dla człowieka jest bardzo łatwe, dla maszyny stanowi przeszkodę nie do pokonania. Istnieją techniki wyodrębniania twarzy z grafik, ale już wyszukanie na obrazku np. gór, filiżanek czy drzew przychodzi komputerom z olbrzymią trudnością. Badacze Google'a przyznają, że ich technika nie radzi sobie z każdą grafiką bez wyjątku. Znajduje ona zastosowanie tylko do pewnej części obrazów skatalogowanych przez wyszukiwarkę Google. Mimo, iż jest to niewielka część grafiki dostępna w Sieci, to jednak, jak zapewnia Google, to i tak największa w Sieci wyszukiwarka grafiki. Potrafi ona odnaleźć na zdjęciach 2000 różnych przedmiotów. To najpopularniejsze przedmioty, które pojawiają się w zapytaniach zadawanych Google'owi. Nad stworzeniem tej technologii pracowało 160 osób, które zajmowało się katalogowaniem i nadawaniem wagi poszczególnym grafikom. Google twierdzi, że dzięki ich pracy wyszukiwarka zwraca o 83% mniej błędnych wyników. Część ekspertów pozostaje jednak sceptycznie nastawiona. Twierdzą oni, że system Google'a nie nadaje się do zastosowania na masową skalę. Ponadto nie wiadomo czy i w ogóle wyszukiwarka obrazków wyjdzie poza fazę badań.
  4. Cray, legendarny producent superkomputerów, podpisał z Intelem umowę, na podstawie której będzie wykorzystywał produkty i technologie półprzewodnikowego giganta w produkowanych przez siebie maszynach. Dotychczas Cray używał procesorów AMD i technologii HyperTransport. Od 2011 roku w ofercie producenta superkomputerów pojawią się procesory Intela i technologia QuickPath Interconnect (QPI). Peter Ungaro, szef Craya, stwierdził, że jego firma nie porzuca AMD. "Będziemy używali produktów obu firm i damy konsumentom wybór". Na podstawie podpisanej właśnie umowy Cray i Intel będą pracowały nad połączeniem intelowskiego QPI z własnymi technologiami Craya. Ponadto współpraca będzie dotyczyła też technologii budowy procesorów. Cray stosuje bowiem własne wielowątkowe rozwiązania zoptymalizowane pod kątem wykorzystania ich w superkomputerach.
  5. Dobra wiadomość dla osób, które lubią pomidory. Naukowcy z uniwersytetów w Manchesterze i Newcastle zauważyli, że dodawanie do różnych dań 5 łyżek pasty pomidorowej dziennie zwiększało zdolność skóry do obrony przed szkodliwym oddziaływaniem promieni ultrafioletowych. Związkiem, któremu najprawdopodobniej zawdzięczamy ten efekt, jest likopen. Likopen z pomidorów przetwarzanych przyswaja się lepiej niż z surowych. Dobrze jest je więc ugotować w wodzie z dodatkiem jakiegoś tłuszczu, np. oleju, ponieważ barwnik się w nim rozpuszcza (podobnie jak witaminy A, E, D czy beta-karoten). Zawartość karotenoidu w pomidorze zależy od wybranej odmiany oraz stopnia dojrzałości owocu. Pasty są skoncentrowane, dlatego stężenie likopenu jest w nich wyższe. W ramach wcześniejszych badań wykazano, że główny barwnik pomidorów zmniejsza ryzyko zachorowania na nowotwór prostaty. Akademicy z Manchesteru i Newcastle zebrali 20 ochotników. Dziesięciu podawali 55 g pasty pomidorowej i 10 g oliwy dziennie, pozostałym dziesięciu tylko oliwę. Po 3 miesiącach od wszystkich pobrano próbki skóry. Okazało się, że w grupie pomidorowej skuteczność obrony przed oparzeniami słonecznymi wzrosła aż o 33% (odpowiada to sytuacji użycia kremu z niskim filtrem), ponadto zwiększyła się zawartość prokolagenu. Jest to prekursor kolagenu, czyli białka tkanki łącznej, które zapewnia skórze elastyczność. Podwyższone stężenie prokolagenu sugeruje możliwość odwrócenia procesów starzenia się skóry – twierdzi Lesley Rhodes, profesor dermatologii z Uniwersytetu w Manchesterze. To ważne spostrzeżenie, ponieważ wolontariuszy nie karmiono olbrzymimi ilościami pomidorów. Eksperci podkreślają, że jedzeniem pomidorów nie można zastąpić kremów z filtrami. Poza tym badania objęły zbyt małą liczbę osób i trwały zbyt krótko, by wyciągać z nich jakieś ostateczne wnioski. Teraz należy je powtórzyć na dużo większej próbie.
  6. Czy jedzenie czekolady może zmniejszyć ryzyko chorób serca u kobiet z cukrzycą typu 2.? Naukowcy z Uniwersytetu Wschodniej Anglii w Norwich postanowili to sprawdzić i poprosili, by ochotniczki, które przeszły już menopauzę, codziennie przez rok jadły tabliczkę specjalnej czekolady. Posłużono się wersją wynalazku Azteków z 3-krotnie zwiększoną zawartością antyutleniających flawonoidów (w porównaniu z tabliczkami o wysokiej zawartości kakao). Recepturę opracował producent czekolady z Belgii. Ziarna Theobroma cacao nie były jedynym źródłem flawonoidów. Wykorzystano także soję. W ten sposób testowano hipotezę, że dieta obfitująca w te związki wspomaga działanie leków chroniących przed chorobami serca. Zwiększona zawartość flawonoidów to efekt zastosowania specjalnej metody ekstrakcji, która pozwala zachować najistotniejsze, wg naukowców, związki chemiczne. Lecznicza czekolada ma smak karmelowy. Liczba zgonów spowodowanych chorobami serca gwałtownie wzrasta w okresie po menopauzie, a cukrzyca typu drugiego zwiększa ryzyko śmierci o kolejne 3,5 raza. Choć ryzyko wystąpienia chorób sercowo-naczyniowych u kobiet w wieku postmenopauzalnym przypomina to wyliczone dla mężczyzn, są one niedoreprezentowane w grupach biorących udział w testach klinicznych – przekonuje profesor Aedin Cassidy. Mamy nadzieję pokazać, że dodanie do diety flawonoidów może zapewnić dodatkową ochronę przed chorobą serca i dać kobietom szansę na uzyskanie większej kontroli nad tym, co spotka ich serce w przyszłości. W eksperymencie ma wziąć udział 150 kobiet poniżej 70. roku życia. Postawiono 3 warunki: 1) muszą mieć zdiagnozowaną cukrzycę typu 2., 2) od przynajmniej roku zażywać obniżające poziom cholesterolu statyny oraz 3) nie miesiączkować od co najmniej roku. Konieczne było też uzyskanie pozwolenia od lekarza pierwszego kontaktu. Gdyby badania zakończyły się sukcesem, oznaczałoby to, że będziemy w stanie zaoferować ludziom z grupy ryzyka lepszą ochronę od dostarczanej przez tradycyjnie stosowane leki – cieszy się dr Iain Frame z Diabetes UK, organizacji charytatywnej finansującej badania. Eksperci podkreślają jednocześnie, że ich czekolada ma być produktem paraleczniczym i nie zalecają bynajmniej konsumowania dużych ilości słodkiej i tłustej czekolady. Zamiast tego rekomendują uwzględnianie w menu sporych porcji warzyw i owoców oraz ograniczenie stosowania soli i cukru.
  7. Gakutensoku jest najstarszym współczesnym robotem azjatyckim. Android ma dokładnie 80 lat. W 1928 roku skonstruował go biolog Makoto Nishimura. Wkrótce po premierze pojechał na wystawy w Niemczech, gdzie zresztą zaginął. Jakiś czas temu został odnaleziony i odnowiony. Jego renowacja pochłonęła 200 tysięcy dolarów. Maszyna ma 3,2 m wysokości. wydymać policzki, poruszać głową, wodzić wzrokiem, zamykać i przymykać powieki, a nawet puszczać do widzów oko. Przekonująco się uśmiecha i daje pokazy swoich umiejętności kaligraficznych. Robot jest napędzany sprężonym powietrzem. Dawny układ nadmuchiwanych gumowych przewodów zastąpiono kontrolowanym komputerowo systemem regulacji automatycznej.Złotolicego Gakutensoku zaprezentowano po raz pierwszy w Kioto podczas uroczystości objęcia tronu przez cesarza Hirohito. Od 18 lipca będzie stanowić główną atrakcję świeżo odnowionego Muzeum Nauki w Osace. Gakutensoku dosłownie oznacza "uczący się na podstawie praw naturalnych". Na początku każdego pokazu maszyna powinna dotknąć berłem głowy i dopiero potem zacząć pisać. Pisarz obecny na jednym z pokazów umiejętności androida utrwalił reakcje ludzi obserwujących jego poczynania. Wg niego, robot pisał, płynnie przesuwając rękę. Kiwał głową z lewa na prawą, jakby próbował wyrazić agonię tworzenia. Ruch był tak naturalny, że [Gakutensoku] nie wyglądał na maszynę. Widzowie zaczynali go nieświadomie naśladować, przechylając głowy na boki. To zabawne, ponieważ ludzie wyglądali jak marionetki kontrolowane przez robota.
  8. Czterysta osób zostanie lada dzień włączonych do testów nowej szczepionki, której zadaniem jest zwalczenie nałogu palenia. Nad nowatorską terapią pracują badacze ze szwedzkiego Karolinska Institutet. Wybrani do badań ochotnicy pochodzą z trzech krajów skandynawskich. Lena Wikingson, prezes pracującej nad lekiem firmy Independent Pharmaceutica, zapewniła, że wszyscy badani pacjenci będą mieli zapewniony kontakt z psychologiem, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. To ważne, gdyż do testów klinicznych zgłosili się pacjenci, którzy osiągnęli wysoki stopień uzależnienia od nikotyny i wyrazili chęć zerwania ze swoim nałogiem. Pełen kurs terapii ma objąć cztery szczepienia w jednomiesięcznych odstępach. Zgodnie z powszechnie przyjętymi regułami prowadzenia badań, połowa osób z grupy badanej otrzyma (oczywiście nie wiedząc o tym) niefunkcjonalny odpowiednik szczepionki, czyli placebo. Zapewni to minimalizację wpływu psychiki pacjenta na wynik testu. Ostatecznym wykładnikiem skuteczności terapii będzie liczba osób wyleczonych z nałogu w grupie przyjmującej prawdziwy preparat, w porównaniu do grupy kontrolnej, przyjmującej placebo. Stosowne podsumowanie zostanie wykonane w rok po zakończeniu serii szczepień. Preparat, który nazwano Niccine (od anielskich słów nicotine, nikotyna, i vaccine, oznaczającego szczepionkę), ma za zadanie wytworzyć we krwi przyjmującego ją człowieka przeciwciała skierowane przeciw nikotynie. Oznacza to, że zaraz po zapaleniu papierosa dochodzi do "przechwycenia" nikotyny przez przeciwciała, zanim dotrze ona do mózgu. Dzięki temu palacz pozbawiony jest przyjemności z palenia, przez co - przynajmniej teoretycznie - powinien rzucić swój nałóg. To, co w teorii brzmi banalnie, w praktyce okazało się nie lada wyzwaniem. Głównym problemem, z którym musieli sobie poradzić naukowcy, jest fakt, że cząsteczki nikotyny są stosunkowo nieduże i w związku z tym w normalnych warunkach organizm człowieka nie wytwarza przeciwko nim przeciwciał. Aby rozwiązać ten problem, połączono nikotynę z tzw. cząsteczką nośnikową, której zadaniem jest "zwabienie" komórek systemu immunologicznego. Są one zdolne do wykrycia kompleksu nośnika z nikotyną i wytworzenia przeciwko niemu przeciwciał, z których część będzie reagowała na nośnik, a część - na samą nikotynę. Dzięki temu we wstępnych testach udało się wytworzyć odpowiednio dużą liczbę przeciwciał oraz komórek, które zostaną szybko pobudzone w razie ponownego kontaktu z nikotyną. Prace nad Niccine trwały dotąd 10 lat. Prawdopodobnie potrzeba będzie kolejnych kilku, zanim ukończone zostaną testy kliniczne preparatu. Na razie nie jest znana jego planowana cena rynkowa ani data jego pojawienia się w obrocie.
  9. Róże pokryte kroplami rosy lub deszczu wyglądają przepięknie. Do tej pory naukowcy nie mogli jednak zrozumieć, dlaczego woda z nich nie spływa. Co więcej, czemu krople nie opadają nawet wtedy, gdy kwiat zwisa "do góry nogami". Teraz udało się wreszcie rozwiązać tę zagadkę i badacze uzyskali materiał, który ma dokładnie te same właściwości, co płatki królowej kwiatów. Zaleganie kropli wody na materiałach organicznych nie jest zjawiskiem rzadkim, ale ześlizgują się one przy najlżejszym poruszeniu kwiatów czy liści. Woda zmywa wtedy z powierzchni rośliny owady i kurz. Biolodzy nazywają to zjawisko samooczyszczaniem. Zajmowało się nim wielu badaczy, którym zależało na uzyskaniu wodoodpornych materiałów. Woda ześlizguje się, ponieważ, co doskonale widać pod pewnym powiększeniem, powierzchnia rośliny jest bardzo nierówna. W dodatku czubki wybrzuszeń są pokryte woskiem. Gdy woda spadnie np. na liść, styka się tylko z niewielką jego powierzchnią, na której zalega wodoodporny wosk. Gdy Lin Feng i zespół z Tsinghua University w Pekinie przyjrzeli się budowie płatków róży, zauważyli, że choć znajdują się na nich podobne pokryte wyrostkami pagórki, są one poprzecinane łagodnie opadającymi, szerokimi rowkami. Nie ma też na nich wosku. Krople zachowują swój kulisty kształt, a niewielkie z nich zostają schwytane w pułapkę (Langmuir). Chińczycy postanowili spróbować, czy uda im się uzyskać materiał o podobnych właściwościach. Pokryli powierzchnię płatka cienką warstwą alkoholu poliwinylowego i zostawili do zastygnięcia. W ten sposób uzyskali negatyw wzoru stworzonego przez naturę. Okazało się, że materiał zatrzymuje, nawet po odwróceniu do góry nogami, krople o pojemności 3-5 mikrolitrów. Ronald Fearing, inżynier biomimetyki z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, podkreśla, że po raz kolejny okazuje się, że w przypadku lepkości ukształtowanie powierzchni materiału jest ważniejsze od jego składu chemicznego. Dzieje się tak zarówno w przypadku stóp gekona, jak i płatków róży. W naturalnym środowisku pozwala to kwiatom błyszczeć, by zwabić zapylające je owady, a w warunkach laboratoryjnych umożliwia stworzenie układów utrzymujących w miejscu niewielkie ilości cieczy i ułatwiających jej transport bez ryzyka zanieczyszczenia.
  10. Alergie kojarzone są przede wszystkim z pyłkami roślin, sierścią zwierząt czy odchodami roztoczy. Lekarze coraz częściej mówią jednak o tym, że niebezpieczna może być też współczesna elektronika. Przynajmniej dla osób podatnych na "tradycyjne" alergie. Używamy coraz więcej przenośnych elektronicznych urządzeń. Nosimy ze sobą telefony komórkowe, odtwarzacze MP3, laptopy... Jesteśmy więc ciągle wystawieni na działanie emitowanych przez nie fal radiowych czy mikrofal. U osób z nadmierną reakcją układu odpornościowego długotrwałe codzienne korzystanie z tych urządzeń może powodować zmiany skórne, bóle głowy, uczucie zmęczenia, aż po typowe objawy alergii - łzawiące oczy i cieknący nos. Reakcje uczuleniowe mogą być powodowane nie tylko przez fale emitowane przez urządzenia. Istotne jest również to, z czego używane przez nas gadżety są zrobione. Najpopularniejszym alergenem skórnym wśród metali jest aluminium. Często wchodzi ono w skład obudów telefonów komórkowych czy baterii. Znajdziemy je też w odtwarzaczach MP3. Jeśli więc poza "sezonem alergii" występują u nas jej objawy, warto przyjrzeć się urządzeniom, które ze sobą nosimy.
  11. Kobiety, które rodzą jesienią i w zimie, powinny w ostatnim trymestrze ciąży używać lamp kwarcowych, by zabezpieczyć swoje potomstwo przed osteoporozą. Naukowcy doszli do takich wniosków, gdy zaobserwowali, że dzieci kobiet, u których 3 końcowe miesiące ciąży zawierały chociaż jeden letni, o 40% rzadziej cierpiały w dorosłości na osteoporozę. Przebywając odpowiednio długo na słońcu, matka zapewnia dziecku dawkę witaminy D konieczną do uformowania mocnych kości. Stąd lekarze sugerują, że jeśli ostatni trymestr ciąży nie przypada między majem a wrześniem, warto się wybrać na urlop w basenie Morza Śródziemnego. Loty w tak zaawansowanej ciąży nie są zalecane, więc część przyszłych mam będzie się musiała zadowolić naświetlaniami lampą kwarcową lub zażywaniem preparatów witaminy D. Dr Marwan Bukhari, reumatolog z Royal Lancaster Infirmary, podkreśla, że trzeba wybrać określony rodzaj lamp, by skutecznie przekształcić występującą w skórze prowitaminę (7-dehydrocholesterol) w cholekacyferol (witaminę D3). Specjaliści nie polecają łóżek do opalania, ponieważ emitują one o wiele wyższe dawki promieniowania ultrafioletowego od lamp. W badaniu wzięto pod uwagę 17 tys. pacjentów, z których większość stanowiły białe kobiety. W latach 1992-2004 wszystkie przeszły badania obrazowe w Royal Lancaster Infirmary. Okazało się, że u osób poniżej 50. roku życia prawdopodobieństwo wystąpienia osteoporozy było o 40% mniejsze, gdy w ostatnim trymestrze ciąży, z której się urodziły, znalazł się przynajmniej jeden miesiąc wiosenno-letni. W przypadku starszych pacjentów po spełnieniu podobnych warunków ryzyko spadało o 20-40%.
  12. HotelCalculator.com to pierwsza polska porównywarka cen ofert noclegowych w Europie. Znajdziemy w niej dane z ponad 20 europejskich systemów rezerwacyjnych.Twórcy HotelCalculator twierdzą, że wyszukianie atrakcyjnej oferty zajmie nam nie więcej niż 30 sekund. Uzyskane wyniki można później posortować według wielu różnych kryteriów. Możliwe jest też obejrzenie dostępnych hoteli na mapie.W bazie danych HotelCalculatora znajdują się informacje o hotelach z 6000 europejskich miast. W ciągu najbliższych tygodni baza znacznie się powiększy. Trafią do niej oferty noclegowe z całego świata.Twórcą HotelCalculator jest firma StayPoland.
  13. Najnowsze badania wykazały, że w wielu egipskich zabytkach, m.in. Wielkim Sfinksie czy piramidzie Cheopsa, znajdują się tysiące skamieniałych muszli. Gros z nich doskonale się zachowało, co pozwala specjalistom wnioskować, jak zbudowano monumentalne ściany. Naukowcy sądzą, że zabytki konstruowano z elementów wycinanych z naturalnego kamienia. Szczegółowe analizy wykazały, że głównymi materiałami budowlanymi były różowe, białe i czarne granity, piaskowce oraz wapienie. To właśnie w tych ostatnich znajduje się olbrzymia liczba skamielin. Zdaniem naukowców, rozkład morskich skamielin w kamieniach użytych do wznoszenia monumentalnych budowli, jest taki sam, jak przed ponad 4000 lat w oryginalnej skale. To ma dowodzić, że bloki były wycinane ze skał, a nie formowane przez ludzi. Z takimi wnioskami nie zgadza się część specjalistów. Wcześniej profesor Joseph Davidovits wysnuł teorię, że bloki były odlewane na miejscu budowy. Zgadza się z nim Robert Temple, który przypomina, że nie mamy dowodów na to, by starożytni Egipcjanie używali dźwigów. Nie mieliby więc jak podnieść wyciętych z kamienia bloków.
  14. Fińska firma WaveRoller opracowała nowy sposób na produkcję energii elektrycznej z fal morskich, bez konieczności umieszczania na powierzchni wody żadnych urządzeń. Pomysł Finów polega na umocowaniu na dnie płyt wykonanych z włókna szklanego i stali. Woda przesuwa płyty w przód i w tył. One napędzają tłoki, a te z kolei wytwarzają ciśnienie poruszające turbinę elektryczną. Znajdujące się pod wodą płyty nie psują wyglądu okolicy oraz nie przeszkadzają w żegludze. Płyty mają wysokość 4 metrów i optymalnie powinny być zanurzone na głębokości 10-12 metrów. WaveRoller zainstalowało już dwa prototypowe urządzenia swojego pomysłu, a latem rozpoczną się testy, mające sprawdzić opłacalność technologii. Jeśli wypadną one pomyślnie, to w ciągu 5-7 lat mogą powstać liczne przybrzeżne elektrownie produkujące megawaty mocy. Najnowszy z zainstalowanych prototypów ma wielkość 4x4 metry i będzie produkował od 10 do 13 kilowatów mocy. Podobne urządzenia stosowane na skalę komercyjną będą prawdopodobnie składały się z trzech połączonych płyt i wyprodukują około 45 kilowatów. Do produkcji megawata będą więc potrzebne 22 trzypłytowe zestawy. Największym wyzwaniem będzie konserwacja i naprawa urządzeń.
  15. LIPS (ang. usta) - to akronim nazwy nowoczesnej techniki badawczej, która ma szansę otworzyć nowy rozdział w dziedzinie diagnostyki medycznej. Ze względu na swoją fenomenalną wręcz czułość oraz znikomy odsetek błedów istnieje szansa, że ta nowatorska metoda stanie się w niedalekiej przyszłości standardem stosowanym do wykonania testów, w których wiarygodność wyniku oraz zdolność do wykrycia minimalnych ilości przeciwciał jest kluczowym zadaniem. O szczegółach swojego pomysłu opowiedzieli na łamach czasopisma Biochemical and Biophysical Research Communications jego twórcy, Peter Burbelo i Michael Iadarola. Pełna nazwa techniki to Luciferase Immunoprecipitation Technology czyli "technologia immunoprecypitacji z użyciem lucyferazy". Lucyferaza to enzym wystepujący u niektórych zwierząt (w tym wypadku użyto jego odmiany pochodzącej od meduzy Renilla reniformis, lecz występuje on także np. u świetlika), który po dodaniu związku zwanego lucyferyną oraz źródła energii chemicznej wytwarza błękitne światło. Z kolei immunoprecypitacja jest to proces, w którym przeciwciała łączą się w wybiórczy sposób z określoną substancją chemiczną obecną w roztworze, a następnie tworzą wraz z nią nierozpuszczalny kompleks. O ile sama immunoprecypitacja nie jest techniką nową (stosowana jest rutynowo np. do testowania grup krwi), o tyle połączenie jej specyficzności z czułością osiągalną dzięki zastosowaniu lucyferazy daje ogromną poprawę jakości wyników. Jak dokładnie działa LIPS? W celu wykonania badania pobiera się od pacjenta próbkę krwi lub śliny, w której chcemy wykryć przeciwciała oraz zmierzyć ich stężenie. Następnie dodajemy do roztworu tzw. antygen (czyli substancję, na którą określony typ przeciwciał reaguje wiążąc ją ze sobą), który dzięki technikom inżynierii genetycznej połączony jest z cząsteczką lucyferazy. W tym momencie przeciwciała, o ile są obecne w próbce, zaczynają wiązać antygen i powodować wspomnianą wcześniej immunoprecypitację. Razem z antygenem z roztworu wytrąca się, oczywiście, związana z nim lucyferaza. Następnie całą objętość próbki przepłukuje się tak, aby usunąć wszystkie cząsteczki niezwiązane z przeciwciałami, tzn. wciąż unoszące się w roztworze (wytrącony osad wciąż pozostaje na dnie naczynia). Na samym końcu do pozostałego kompleksu dodaje się lucyferynę oraz źródło energii (pod postacią związku zwanego ATP) i odczytuje się jasność powstającego światła. Oprócz niezwykłej czułości LIPS posiada jeszcze jedną zaletę, zwaną liniowością. Oznacza to, że można precyzyjnie określić wynik w bardzo szerokiej skali, od bardzo niskich do bardzo wysokich stężeń. Przykładowo: stosowane dziś rutynowo techniki potrafią dać wiarygodny wynik w zakresie od 5000 do 15000 jednostek, tymczasem testy oparte o zastosowanie lucyferazy dają wynik w zakresie od zera aż do około miliona, a niejednokrotnie nawet więcej, jednostek. Największą wadą metody jest stosunkowo skomplikowany proces produkcji antygenów powiązanych z lucyferazą - można jednak liczyć, że w przypadku upowszechnienia się nowej techniki powstanie szeroki zakres odczynników niezbędnych do przeprowadzania testów w poszukiwaniu wielu różnych przeciwciał. Potencjalne zastosowania dla techniki, opracowanej na Uniwersytecie Georgetown przez dr. Petera Burbelo we współpracy z amerykańskim Narodowym Instytutem Zdrowia (NIH), są ogromne. Dzięki niezwykłej czułości testu możliwe będzie np. wykrywanie śladów infekcji wirusowej (w odpowiedzi na zakażenie pojawiają się w osoczu krwi przeciwciała), monitorowanie przebiegu chorób związanych z nieprawidłowym funkcjonowaniem układu odpornościowego (np. stwardnienia rozsianego lub reumatoidalnego zapalenia stawów), a dzięki ewentualnej modyfikacji metody - także różnorodne inne testy w poszukiwaniu ściśle określonych substancji w dowolnego rodzaju próbce. Dotychczas badacze skupili się na udoskonaleniu LIPS na potrzeby diagnostyki w tzw. zespole Stiffa-Persona, ciężkim schorzeniu neurologicznym wynikającym z tzw. autoagresji, czyli niepożądanej reakcji układu immunologicznego na własne tkanki. Sami przyznają jednak, że w ramach eksperymentu wytworzyli odczynniki do wykrywania śladów dwudziestu trzech innych chorób. Jak mówi dr Burbelo, Teraz musimy tylko zebrać odpowiednią ilość danych i, miejmy nadzieję, przekształcić je w konkretne wyniki.
  16. Firma Coskata poinformowała o rozpoczęciu budowy eksperymentalnej fabryki etanolu. Ma ona ruszyć na początku przyszłego roku. Coskata opracowała technologię, która umożliwia produkcję etanolu z bardzo wielu materiałów - od odpadów z przemysłu drzewnego po stare opony. Twierdzi przy tym, że proces produkcji jest bezpieczny dla środowiska, a podczas spalania etanolu w silnikach samochodowych do atmosfery przedostaje się o 84% mniej gazów cieplarnianych, niż podczas spalania benzyny. Co więcej, produkcja galona (3,79 litra) etanolu ma kosztować nie więcej niż 1 dolara. Etanol produkuje się obecnie też z roślin, jednak cały proces produkcyjny powoduje emisję takiej samej lub większej ilości zanieczyszczeń co w przypadku paliw kopalnych, a ponadto uprawa roślin na potrzeby przemysłu motoryzacyjnego przyczynia się do wzrostu cen żywności. Początkowo fabryka Coskaty będzie produkowała rocznie 40 000 galonów paliwa. To ilość wystarczająca, by sprawdzić opłacalność przedsięwzięcia. Firma planuje też uruchomienie większego zakładu, który będzie produkował 50-100 milionów galonów etanolu rocznie. Ma on ruszyć przez 2011 roku. W fabrykę Coskaty, która powstaje w Pennsylvanii, zainwestowały General Motors, Khosla Ventures i Advanced Technology Partners. Coraz więcej stanów jest zainteresowanych podobnymi przedsięwzięciami i oferuje inwestorom obniżki podatków.
  17. Jak widać na przykładzie 25-letniego podopiecznego biologów z Kalifornijskiej Akademii Nauk, kombinezon do nurkowania przydaje się nie tylko ludziom, ale również... pingwinom. Sędziwy nielot zaczął łysieć i zupełnie stracił ochotę na baraszkowanie w basenie razem ze swoimi pobratymcami. Kiedy inni zażywali kąpieli, on stał, drżąc, gdzieś na uboczu. Jego opiekunowie postanowili jakoś temu zaradzić i zaprojektowali dla niego specjalny strój. W odróżnieniu od ssaków morskich, pingwiny nie mają, niestety, podskórnej warstwy tłuszczu, dlatego gdy stracą pióra, nic już nie chroni ich przed chłodem. W dodatku Pierre reprezentuje gatunek zamieszkujący Afrykę, jest bowiem pingwinem przylądkowym (Spheniscus demersus). Pam Schaller, biolog z morski z Akademii, próbowała najpierw ogrzać pingwina lampami. Potem wpadła na zupełnie inny pomysł. Skoro kombinezony pozwalają ludziom pływać w zimnych wodach Pacyfiku, może warto by wyprodukować jeden nieco mniejszy dla nielota? Projekt bardzo się spodobał załodze Oceanic Worldwide, firmy produkującej sprzęt do nurkowania. Byliśmy bardzo podekscytowani zadaniem. Słyszeliśmy, że większość pingwinów dożywa zaledwie dwudziestki, a nasz mały podopieczny skończył już 25 lat. Jeśli można cokolwiek zrobić, by mu pomóc, bardzo chętnie się w to włączymy – podkreśla Teo Tertel, specjalista ds. marketingu. Schaller przeprowadziła szereg pomiarów i obserwacji, by dobrze dopasować kombinezon Pierre'a. Strój zapina się z tyłu na rzepy, pokrywa klatkę piersiową ptaka, a po bokach ma niewielkie wycięcia na skrzydła. Pracownicy akwarium obawiali się, że członkowie minikolonii mogą nie zaakceptować Pierre'a w jego nowym wydaniu, tak się jednak nie stało. Staruszek dostał ogrzewający strój ok. 1,5 miesiąca temu. Od tego czasu przybrał na wadze, pod kombinezonem zaczęły mu też odrastać pióra. Odzyskał dawną pewność siebie i spędza więcej czasu u boku partnerki.
  18. Użycie robotów do przeprowadzania operacji wstawiania bypassów przynosi znaczące korzyści z ekonomicznego i medycznego punktu widzenia - wynika z badań wykonanych na Uniwesytecie Maryland. Stwierdzono, że zastosowanie takiej procedury poprawia stan zdrowia chorego, zmniejsza liczbę komplikacji pooperacyjnych oraz skraca czas pobytu w szpitalu. Zabieg z użyciem robota o nazwie DaVinci jest metodą minimalnie inwazyjną dla organizmu. Dodatkowo wykonanie go przez maszynę oznacza niemal idealną dokładność wykonywanych czynności, przez co wzrasta szansa na poprawne zagojenie się i utrzymanie drożności przeszczepionego naczynia. Ze względu na konieczność użycia dodatkowych materiałów oraz sprzętu, zastosowanie nowej technologii podnosi koszt pojedynczej operacji o około 8000 dolarów. Z drugiej jednak strony, jak mówi prowadzący badania dr Robert Poston, koszt ten jest całkowicie zniwelowany przez krótszy pobyt w klinice, obniżenie zapotrzebowania na transfuzje oraz znacznie zmniejszone ryzyko powrotu do szpitala z powodu pojawiających się po zabiegu powikłań. Przekłada się to na średnie obniżenie kosztów hospitalizacji aż o 33%. Korzyść ta jest szczególnie widoczna w przypadku pacjentów, którzy obarczeni są - oprócz choroby wieńcowej, będącej bezpośrednim wskazaniem do wszczepienia bypassów - dodatkowo innymi schorzeniami. DaVinci to złożony zestaw urządzeń. Jego najważniejszym komponentem jest komplet dwóch lub trzech manipulatorów, które naśladują ruchy dłoni obsługującego je chirurga (tak więc robot nie jest w pełni niezależny, jest jedynie "przedłużeniem rąk" lekarza). Dostęp do organów wewnętrznych osiąga się dzięki wykonaniu niewielkich nacięć w powłokach ciała, przez które wprowadza się te urządzenia. Przez kolejny otwór wprowadza się specjalną kamerę, oczywiście wyposażoną w odpowiednie oświetlenie. Dzięki temu chirurg ma do dyspozycji pełny, trójwymiarowy obraz operowanego organu oraz pełną swobodę działania, przy jednoczesnym zachowaniu minimalnej inwazyjności zabiegu. Dotychczas system był używany głównie do przeprowadzania operacji na prostacie. Szpital przy Uniwersytecie Maryland jest jednym z zaledwie kilku na świecie, w których używa się go przy operacjach kardiologicznych. Jednak, jak podkreśla dr Stephen Bartlett, szef Oddziału Chirurgii tej kliniki, istnieją wyraźne korzyści dla pacjenta, wynikające z minimalizacji inwazyjności tego zabiegu. Dotyczy to zarówno szybszej rekonwalescencji, jak i sprawności przeszczepionego naczynia w kilka miesięcy po wykonaniu operacji. Wykonane przez Amerykanów badanie objęło stu kolejnych pacjentów operowanych z użyciem robota. Porównano ich z inną setką osób, które leczono z wykorzystaniem tradycyjnych metod. Do wykonania operacji dotychczasową techniką potrzebne było wykonanie długiego cięcia z rozcięciem mostka, zaś DaVinci do przeprowadzenia zabiegu potrzebuje zaledwie kilku drobnych otworów w klatce piersiowej. Zmniejszenie wielkości otworu nie oznacza, oczywiście, pogorszenia zasięgu maszyny, gdyż jej konstrukcja opracowana została właśnie z myślą o działaniu w takich warunkach. Średni łączny czas pobytu w szpitalu wynosił około 4 dni dla pacjentów operowanych z pomocą DaVinci oraz tydzień dla osób leczonych tradycyjnie. Jeszcze wyraźniej widać tę różnicę, gdy uwzględni się wyłącznie grupę osób szczególnie zagrożonych powikłaniami - wśród nich wartości te wynoszą, odpowiednio, 5 i 12 dni. Wynika to w dużym stopniu z odsetka komplikacji pooperacyjnych. Także wykonana po roku obserwacja z wykorzystaniem tomografii komputerowej potwierdziła, że zastosowanie tego urządzenia w chirurgii ma sens - przeszczepione z użyciem DaVinci tętnice były w znacznie lepszym stanie i wykazywały niższe ryzyko pojawienia się w nich niedrożności. Przedstawione wyniki wyraźnie pokazują, że zastosowanie osiągnięć robotyki w chirurgii poprawia skuteczność operacji oraz jakość życia pacjentów. Największym mankamentem nowej technologii jest, niestety, jej cena - kompletny zestaw kosztuje około miliona dolarów. Czy korzyści wynikające z jego stosowania przeważą i zadecydują wprowadzeniu metody na szeroką skalę? Tego dowiemy się najprawdopodobniej za kilka lat.
  19. Nadmierny poziom tlenku azotu (NO) w wydychanym powietrzu jest wyraźnym wskaźnikiem podwyższonego ryzyka astmy - donoszą naukowcy. Może to oznaczać szansę na stworzenie prostego i skutecznego testu przesiewowego wykrywającego osoby zagrożone zapadnięciem na tę chorobę. W czasie badań odkryto, że oddech u dzieci wykazujących częstsze napady świszczącego oddechu (jest to znaczący czynnik ryzyka rozwoju astmy i jednocześnie jeden z jej symptomów) zawiera znacznie większe ilości NO, niż u dzieci prezentujących ten objaw rzadziej. Jest to istotna informacja, gdyż liczne inne badania są niewystarczające z uwagi na wiele chorób, w przebiegu których może się pojawić świszczący oddech. Tlenek azotu jest naturalnym związkiem chemicznym produkowanym w obrębie miejsca objętego stanem zapalnym. Z tego powodu jest potencjalnie atrakcyjnym celem diagnostyki mającej na celu wykrycie rozwoju astmy, u podłoża której leży właśnie długotrwałe zapalenie w obrębie dróg oddechowych. Badania, wykonane w Szpitalu Dziecięcym w szwajcarskim Zurichu, objęły 391 dzieci. Spośród nich niemal połowa, czyli 190 osób, wykazywała nieliczne (tzn. od jednego do trzech) epizody świszczącego oddechu, a wyniki innych badań pozwalały podejrzewać podwyższone ryzyko rozwoju astmy. Kolejnych 121 młodych ludzi przeszło co najmniej trzy epizody świszczenia oddechu, natomiast u pozostałych pacjentów stwierdzono jedynie uporczywy, nawracający kaszel. W czasie testów wykazano wyraźnie, że dzieci o najintensywniejszej manifestacji objawów związanych z ryzykiem rozwoju astmy wydychają wyraźnie większe iloci NO w stosunku do pozostałych. Istnieje więc szansa na stworzenie w oparciu o tę wiedzę szybkiego i bardzo wydajnego systemu badań przesiewowych w kierunku określenia poziomu ryzyka rozwoju tej choroby. Metoda taka jest niezwykle potrzebna ze względu na fakt, że już dziś około 10% dzieci w krajach uprzemysłowionych cierpi z powodu astmy, na dodatek zachorowalność na nią rośnie z każdym rokiem. Szczegóły badań opublikowano w czasopiśmie Journal of Allergy and Clinical Immunology.
  20. Zespół badaczy z Uniwersytetu Chicago zaprezentował sposób, w jaki dwa białka związane z procesem naprawy uszkodzonego DNA wykonują swoje zadanie. Badanie jednego z nich, występującego u człowieka, może mieć znaczenie w procesie tworzenia środków wspomagających leczenie nowotworów. Jedno z białek, nazwane AlkB, odpowiada za naprawę uszkodzonego DNA u bakterii. Prof. Chuan He, główny autor badań, komentuje jego nietypowe właściwości: To bardzo interesujące, bo zwykle białka służące do naprawy DNA wiążą się z jego dwuniciową formą. Odkryto bowiem, że AlkB preferuje łączenie się z fragmentem cząsteczki DNA na odcinkach, gdzie tworzy ono formę jednoniciową (DNA składa się z dwóch połączonych ze sobą nici, wzajemnie dopasowanych do siebie pod względem struktury). Wynika to z faktu, że pojedyncza nić DNA jest znacznie bardziej elastyczna i dzięki temu dopasowuje się do narzuconej przez białko "formy", czyli zagłębienia w strukturze proteiny, do której wsuwa się DNA. Być może odkrycie nie byłoby tak istotne, gdyby nie zastosowanie nowatorskiej metody analitycznej. Problem z badaniami białek podobnych do AlkB polega na tym, że wiążą one docelową cząsteczkę bardzo słabo, przez co trudno jest obserwować ich strukturę w stanie odpowiadającym wykonywaniu swojego zadania. Z tego powodu przeprowadzono specjalny proces, w którym zmuszono DNA i AlkB do połączenia się ze sobą silnymi wiązaniami chemicznymi, przez co ustabilizowano ich wzajemne położenie. Połączone ze sobą cząsteczki poddano analizie krystalograficznej, tzn. określono dokładnie rozkład przestrzenny atomów wewnątrz cząsteczek. Udało się dzięki temu zdefiniować tzw. miejsca aktywne w strukturze AlkB, których zablokowanie powinno znacząco obniżyć aktywność proteiny. Prof. Phoebe Rice, pracująca w zespole jako ekspert z dziedziny krystalografii, pochwaliła pomysł kolegów: Zastosowana przez nich technika jest bardzo sprytna. To ładny przykład zastosowania chemii w celu rozwiązania ważnych zagadek z dziedziny biologii. Zachęceni udanym eksperymentem, badacze zbadali (lub, jak wolą mówić sami krystalografowie, rozwiązali) w podobny sposób strukturę kolejnego białka, zwanego ABH2. Jest ono istotne z punktu widzenia medycyny, gdyż występuje u człowieka i odgrywa istotną rolę w procesie "samoobrony" złośliwych nowotworów człowieka przed chemioterapią (najczęściej zadaniem tego typu leczenia jest uszkadzanie DNA komórek nowotworowych, co prowadzi do ich obumierania). Odkrycie to otwiera drogę dla poszukiwania wyspecjalizowanych cząsteczek, które blokowałyby to białko i w ten sposób zwiększały podatność guza na leczenie. Zarówno AlkB, jak i ABH2, usuwają tzw. grupy alkilowe, powstające w wyniku reakcji z prostymi związkami organicznymi, od DNA. Proces dołączania grup alkilowych jest niezwykle groźny dla stabilności genetycznej komórki - z jednej strony zagraża to zdrowym komórkom, lecz jednocześnie u człowieka jest on jeszcze bardziej szkodliwy dla komórek nowotworu, które - w przeciwieństwie do funkcjonujących prawidłowo - nie potrafią odtworzyć powstających uszkodzeń. Problem pojawia się, gdy nowotowór jest wyposażony w skuteczny system naprawy DNA - może się wówczas skutecznie bronić przed chemioterapią. Z tego powodu trwają poszukiwania nad sposobami ograniczenia aktywności systemów naprawczych wewnątrz guza. Mogłoby to znacznie zwiększyć skuteczność leczenia tych chorób.
  21. NTT rozpoczęło sprzedaż urządzenia, które przesyła dane po powierzchni ludzkiego ciała. Pozwala ono człowiekowi na komunikowanie się z urządzeniami za pomocą dotyku. "Firmo" składa się z nadajnika wielkości karty kredytowej, który noszony jest w kieszeni. Nadajnik przekształca dane w słabe pole elektryczne. Jest ono wysyłane przez ciało właściciela. Gdy ten dotknie urządzenia wyposażonego w kompatybilny odbiornik, sygnał elektryczny jest ponownie konwertowany na dane. "Firmo" jest w stanie przesyłać informacje z prędkością 230 kilobitów na sekundę. NTT pracuje podobno nad udoskonaleniem urządzenia tak, by transfer danych odbywał się z prędkością 10 megabitów na sekundę. To wystarczy do wygodnego przesyłania danych audio i wideo. "Firmo" korzysta z opracowanej przez NTT technologi RedTacton, której zadaniem jest wymiana danych pomiędzy człowiekiem a maszyną za pomocą dotyku. Informacje mają przepływać przez ubrania, rękawiczki czy buty. Koncern ma nadzieję, że najpierw tego typu technologiami zainteresują się firmy, które będą chciały lepiej zabezpieczać swoje siedziby. RedTacton pozwoli np. wpuszczać do danych pomieszczeń tylko określonych pracowników, którzy nie będą musieli pamiętać o konieczności posiadania klucza. Może zastąpić też klucz i karty zegarowe. Godziny pojawienia się pracowników w firmie byłyby odnotowywane w momencie, gdy nacisnęliby oni klamkę. Obecnie zestaw "Firmo" składający się z 5 nadajników i 1 odbiornika kosztuje około 8000 dolarów. NTT ma jednak nadzieję, że cena szybko spadnie, gdy tylko ruszy masowa produkcja.
  22. Choć jeszcze niedawno nikt by się tego nie spodziewał, ścieżki Johna Cleese'a z Monty Pythona i polskiego Pcimia dość często się ze sobą krzyżują. Ciotka z Pcimia to zapewne tylko chwyt marketingowy, ale twarz Anglika na billboardzie reklamującym polską miejscowość stała się rzeczywistością. Komik wyraził na to zgodę, co więcej, może zdecyduje się przyjąć zaproszenie wójta gminy Pcim Daniela Obajtka i zostanie sędzią w lokalnym konkursie dziwnych kroków. Na razie pcimianie czekają na decyzję Cleese'a. Wcześniej Obajtek miał wiele zastrzeżeń do reklamy BZ WBK, ponieważ, w jego mniemaniu, miasto kojarzyło się z jednym wielkim żartem i nikt nie doceniał osiągnięć jego mieszkańców. Przekonały go jednak argumenty agencji reklamowej, że Pcim może skorzystać na takiej formie autopromocji.* Teraz konkurs dziwnych kroków jest postrzegany przez władze jako ważne wydarzenie. AKTUALIZACJA: *Burmistrz Obajtek poinformował nas, że nie był przeciwny reklamie z brytyjskim komikiem, ale sposobowi, w jaki jedna ze stacji telewizyjnych pokazała Pcim. Jednocześnie dowiedzieliśmy się, że John Cleese zgodził się na użyczenie swojego wizerunku do promocji Pcimia. Przy Zakopiance zostaną ustawione dwa duże billboardy reklamujące miasteczko. Bank BZ WBK zobowiązał się do wybudowania w Pcimiu placu zabaw.
  23. Na placu Ladeuzeplein w Leuven w Belgii zjawiło się ok. 1500 studentów. Wszyscy byli ubrani w błękitne peleryny przeciwdeszczowe, choć nie zanosiło się, że zacznie padać. Na ustawionych pośrodku biesiadnych stołach nie było nic poza butelką dietetycznej coca-coli. Tak wyglądały przygotowania do pobicia rekordu największego eksperymentu naukowego pod chmurką. Zadanie ochotników polegało na jednoczesnym wrzuceniu do napoju drażetki miętowych mentosów. Po zajściu reakcji chemicznej z placu wystrzeliły w niebo setki brunatnych fontann. Widok niesamowity. Ciekawe, czy bezprobówkowy eksperyment zostanie wpisany do Księgi rekordów Guinnessa. Podobne zjawisko można zaobserwować po wrzuceniu mentosów do różnych napojów gazowanych. Mentosomania rozpoczęła się przez Frtiza Grobe'a i Stephena Voltza, którzy zorganizowali w Barcelonie happening. Do kilkuset butelek napoju wrzucili cukierki, zaskakując Hiszpanów i licznych turystów wybuchem słodkiego gejzeru. Pokaz nie należał do tanich, bo same mentosy kosztowały 500 dol. Potem w 2006 roku zorganizowano konkurs filmowy. Nagrania konsumentów trafiały na stronę Mentosgeysers.com. Grupa gejzerów mentosowych powstała też na YouTube'ie. Działa zresztą do dziś. Liczy 1827 członków, którzy zamieścili 122 nagrania. Z czasem internauci zaczęli kojarzyć napój, do którego wrzuca się cukierki, z coca-colą, chociaż organizatorzy konkursu wspominali jedynie o napoju gazowanym. Zapewne z tego samego powodu Belgowie zdecydowali się użyć podczas happeningu właśnie coca-coli. Co powoduje, że z butelki zaczyna tryskać piana? Drażetka mentosa jest porowata, co powiększa jej powierzchnię. Jest stosunkowo ciężka, więc opada na dno butelki. Rozpuszcza się zawarty w niej cukier i w płynie pojawia się coraz więcej dwutlenku węgla. Sam napój również jest mocno gazowany. Gromadzący się na dole gaz wypycha znajdujący się wyżej słup cieczy i tak powstaje gejzer...
  24. Badacze z Uniwersytetu Stanowego Ohio dowodzą, że część metod nauczania matematyki, które stworzono z myślą o ułatwieniu przyswajania wiedzy, w rzeczywistości utrudnia zrozumienie nowych pojęć. Uczniowie stykający się z matematyką abstrakcyjną, a nie operującą na przykładach wziętych z życia radzili sobie lepiej w przygotowanych przez naukowców eksperymentach (Science). Powód? Amerykanie przypuszczają, że dodatkowe szczegóły utrudniają wyekstrahowanie z natłoku informacji tych najważniejszych, czyli dotyczącej samego konceptu matematycznego, a następnie zastosowanie ich w odniesieniu do nowego problemu. Wg Jennifer Kaminski, niebezpieczeństwo związane z nauczaniem o względnej prędkości za pomocą przykładów z pociągami jest takie, że wielu uczniów opanuje rozwiązywanie tylko i wyłącznie problemu pociągów. Aby stwierdzić, jakie metody uczenia podstawowych pojęć matematycznych są skuteczniejsze, naukowcy przeprowadzili całą serię eksperymentów. W przypadku części uczniów college'u zastosowano metodę abstrakcyjnych wzorów i symboli, a w przypadku reszty korzystano z konkretnych przykładów, m.in. ilości płynu w szklance czy piłeczek tenisowych w pojemniku. W ten sposób zapoznawano ich np. z przemiennością (komutatywnością). Jest to własność operacji algebraicznych, która polega na tym, że wynik operacji na dwóch elementach nie zależy od ich kolejności. Przemienne są więc mnożenie i dodawanie, ale już nie odejmowanie. Wszyscy uczniowie szybko opanowali pojęcie, ale pierwsza grupa z większą łatwością potrafiła odnieść nabytą wiedzę do nowych problemów (transfer). Kaminsky podkreśla, że zadania tekstowe nie powinny, oczywiście, zniknąć ze szkół. Dzięki nim można sprawdzić, czy uczniowie przyswoili sobie dane pojęcie abstrakcyjne. Prawdopodobnie jednak nie są dobrą metodą wprowadzania konceptów czy rozwiązywania problemów. To powinno zostać zrobione za pośrednictwem symboli. Pozostaje tylko problem, jak dostosować to, czego się dowiedzieli Amerykanie, do wieku i możliwości intelektualnych ucznia. Jak wiadomo, stopniowo opanowujemy różne typy operacji myślowych, dzięki czemu przechodzimy od czynności konkretnych, przez wyobrażeniowe, do abstrakcyjnych. Wg szwajcarskiego psychologa i pedagoga Jeana Piageta, etap operacji konkretnych trwa od 7.-8. do 11.-12. roku życia. Warto też wspomnieć o tzw. czynnościowej metodzie nauczania matematyki, która bazuje na analizie teoretycznej danego materiału. Wskutek tego z każdego dowodu, twierdzenia lub definicji wydobywa się sedno, a więc podstawowe operacje. Uczeń świadomie operuje nabywanymi stopniowo konceptami i stara się samodzielnie organizować problem (najpierw rozłożyć go na "części pierwsze", a następnie stworzyć całościowy ogląd sytuacji).
  25. "Poważni" hakerzy już nie atakują stron internetowych i komputerów prywatnych wirusami. Pozyskują cenne poufne dane i handlują nimi w internecie. Internetowym sabotażem zajmują się młodzieżowe gangi - uważają eksperci. Według specjalistów od zabezpieczeń w internecie, dane takie jak numer czyjejś karty kredytowej to już powszechny towar, który można kupić na specjalnej stronie internetowej za kilka dolarów. Droższe są dane handlowe firm i karty medyczne pacjentów (kilkaset dolarów). Na konferencji InfoSecurity Europe, która odbyła się we wtorek w Londynie, firmy zajmujące się zabezpieczaniem danych wymieniały się doświadczeniami. To ważne, bo działalność przestępcza w sieci bardzo szybko się rozwija. Co miesiąc pojawia się nowa taktyka. Za rok przestępcy będą używali sposobów, których dziś nawet sobie nie wyobrażamy - mówi założyciel jednej z firm, Bruce Schneier. Specjaliści zauważyli również, że "tradycyjni" hakerzy nie zniknęli z internetu. Ale teraz wandalizmem i sabotażem w sieci zajmują się nastoletni adepci tej sztuki. Często zrzeszeni w gangach. Jak mówi przedstawiciel działającej w Azji firmy zajmującej się ochroną danych Paul Ducklin, jego przedsiębiorstwo poświęciło ostatnie pół roku na ściganie takiego gangu, najprawdopodobniej działającego w Chinach. Grupa atakowała instytucje rządowy i organizacje praw człowieka. Do e-maili z tytułami związanymi z Olimpiadą hakerzy dołączali wirusy komputerowe.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...