-
Liczba zawartości
37104 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
231
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
W Nowym Jorku sprzedano najdroższą skamieniałość w historii
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Przed dwoma dniami w Nowym Jorku sprzedano najdroższą skamieniałość w historii. „Apex”, najbardziej kompletny szkielet stegozaura, jaki kiedykolwiek pojawił się na aukcji, otwierał Sotheby's Natural History Auction. O zakup wyjątkowego zabytku starało się 7 kupujących. Sprzedaż zakończyła się po 15 minutach, a nabywca zapłacił za szkielet 11-krotnie więcej, niż dolne szacunki sprzed aukcji. Anonimowy właściciel szkieletu oświadczył, że wypożyczy go amerykańskiej instytucji naukowej. Apex urodził się w Ameryce i w Ameryce pozostanie, stwierdził. Szkielet wysokości 3,3 m i długości 8,2 m należał do zwierzęcia, które – jak świadczą ślady zwyrodnień – dożyło sędziwego wieku. Nie widać na nim ani śladów urazów, ani pośmiertnego działania padlinożerców, ma za to liczne interesujące patologie. Został odkryty w 2022 roku przez paleontologa Jasona Coopera, który komercyjnie zajmuje się poszukiwaniem skamieniałości. Cooper znalazł dinozaura na własnej posiadłości. O odkryciu natychmiast poinformował dom aukcyjny Sotheby's, którego specjalistka, Cassandra Hatton, dokumentowała cały proces wydobywania, czyszczenia, konserwacji i montowania szkieletu. W ten sposób dom aukcyjny zyskał pewność, że zostały dochowane najwyższe standardy przejrzystości i zachowano wszelkie informacje oraz dodatkowe elementy – jak skamieniałe odciski skóry – które sprzedano wraz ze szkieletem. Przed aukcją szacowano, że „Apex” zostanie sprzedany za 4 do 6 milionów dolarów. Tymczasem kupujący wywindowali cenę aż do 44,6 miliona dolarów. Tym samym mamy do czynienia z najwyższą ceną osiągniętą za skamieniałość. „Apex” okazał się droższy od „Sue”, pierwszego dinozaura sprzedanego na aukcji, za którego nabywca zapłacił w 1997 roku 8,4 miliona dolarów, oraz od dotychczasowego rekordzisty – „Stana” – który w 2020 roku osiągnął cenę 31,8 miliona USD. „Apex” pochodzi z hrabstwa Moffat w stanie Kolorado z okolic miasta Dinosaur, nazwanego tak z powodu bliskości Dinosaur National Monument. To najbogatszy w szczątki dinozaurów region w USA. „Apex” stanowi bardzo ważne odkrycie, gdyż zachował się niemal w całości. Cooper wydobył 254 kości. Specjaliści sądzą, że gatunek ten posiadał około 319 kości. To, co dotrwało do naszych czasów, zachowało się w świetnym stanie. Widoczne są niewielkie szczegóły, kości w dużej mierze zachowały swój kształt i szczegóły powierzchni. « powrót do artykułu -
Słońce znajduje się maksimum swojego obecnego cyklu, a astronomowie odkryli już pierwsze sygnały świadczące o rozpoczynaniu się kolejnego cyklu. Obecnie nasza gwiazda jest maksymalnie aktywna i stan taki potrwa do połowy przyszłego roku. Cykle trwają średnio 11 lat, gdy Słońce zmienia aktywność z minimalnej po maksymalną. W maksimum do powierzchni Ziemi dociera o ok. 1 W/m2 energii więcej, niż w minimum. Obecnie znajdujemy się w 25. cyklu. Liczymy je bowiem od roku 1755, kiedy to rozpoczęto regularnie zapisywać liczbę plam na Słońcu. Naukowcy z University of Birmingham poinformowali podczas Narodowego Spotkania Astronomicznego organizowanego przez Królewskie Towarzystwo Astronomiczne, że zarejestrowali pierwsze fale dźwiękowe pochodzące z wnętrza Słońca, które świadczą o rozpoczynaniu się kolejnego cyklu. Oficjalnie cykl ten powinien rozpocząć się około 2030 roku. Astronomowie wykorzystują fale dźwiękowe z wnętrza Słońca do badań jego ruchu obrotowego. Przyglądają się w ten sposób zmianom prędkości w ruchu obrotowym niektórych fragmentów gwiazdy. Zwykle przed rozpoczęciem kolejnego cyklu pojawiają się obszary, gdzie ruch taki przyspiesza. Prawdopodobnie widzimy tutaj pierwsze oznaki cyklu 26., który rozpocznie się około 2030 roku, mówi główna autorka badań, doktor Rachel Howe. Zmiany, o których mowa, są od 1995 roku badane przez Global Oscillation Network Group, w skład której wchodzą teleskopy w Australii, Indiach, Chile, W Kalifornii, na Hawajach i Wyspach Kanaryjskich. Całość wspomaga satelita Solar Dynamics Observatory. Dotychczas zebrano dane z cykli 23., 24. i 25., co pozwala na porównywanie zjawisk towarzyszących tym cyklom. Doktor Howe od 25 lat specjalizuje się w badaniu zmian ruchu obrotowego Słońca. Teraz jej zespół zaobserwował szybciej przemieszczającą się materię, która podąża w kierunku słonecznego równika. Takie samo zajwisko obserwowano gdy rozpoczynały się cykle 24. i 25. « powrót do artykułu
-
Kurczenie się powierzchni lodu morskiego powoduje, że powierzchnia Ziemi odbija coraz mniej światła słonecznego. Coraz więcej jest więc pochłaniane i wypromieniowywane, co przyspiesza globalna ocieplenie. Naukowcy z University of Michigan stwierdzili właśnie, że tempo, w jakim obszary pokryte lodem morskim tracą zdolność do odbijania promieniowania jest większe niż tempo spadku zasięgu lodu. A to powoduje, że wpływ zmian w lodzie morskim na ogrzewanie się planety jest bliżej maksimum przewidywanego przez modele klimatyczne. Uczeni z Michigan wykorzystali – pochodzące z lat 1980–2023 – pomiary satelitarne pokryw chmur oraz promieniowania słonecznego odbijanego przez lód morski. Gdy chcemy się dowiedzieć, w jaki sposób topnienie się lodu morskiego może wpływać na klimat, musimy symulować pełny wiek, by uzyskać wiarygodne odpowiedzi, mówi profesor Mark Flanner z UMich. Obecnie dotarliśmy do punktu, w którym mamy wystarczająco dużo danych z pomiarów satelitarnych, by nie opierać się wyłącznie na symulacjach, ale korzystać z danych pomiarowych, dodaje uczony. Od 1980 roku w Arktyce obserwujemy olbrzymie stałe spadki średniej powierzchni lodu morskiego i jego chłodzącego wpływu na klimat. Inaczej ma się sprawa z Biegunem Południowym. Tam roczne wahania są tak duże, że trudno obserwować jest trend. Jednak jeszcze do niedawna wydawało się, że powierzchnia tamtejszego lodu pływającego jest stabilna, z niewielkim trendem wzrostowym, co przekładało się na zwiększenie ilości światła słonecznego, jakie lód ten odbija. Jednak w 2016 roku doszło do gwałtownej utraty lodu. Wydaje się obecnie, że mamy do czynienia z trendem spadkowym i przez ostatnich 8 lat chłodzący wpływ Antarktyki był najsłabszy od początku lat 80. XX wieku. Jednak głównym problemem, który zauważyli autorzy najnowszych badań jest fakt, że lód morski ma coraz mniejszą zdolność do odbijania promieni słonecznych. Coraz częstsze opady deszczu powodują, że jest on cieńszy, bardziej mokry, na jego powierzchni stoi woda, a to zmniejsza jego zdolność do odbijania światła. Zjawisko takie jest widoczne przede wszystkim w Arktyce w najbardziej słonecznych częściach roku, gdzie od roku 1980 lód stracił 21–27% zdolności odbijania światła. Naukowcy obawiają się, że może ono odgrywać też dużą rolę w Antarktyce, gdzie od 2016 roku obserwuje się spadek ilości odbijanego światła. W sumie w skali globu ilość światła odbijanego przez lód pływający zmniejszyła się o 13–15% w porównaniu z pierwszą połową lat 80. W wyniku tego procesu w latach 2016–2023 globalny wpływ chłodzący lodu pływającego był średnio o 14% (0,25 W/m2) słabszy niż w latach 1980–1988. Przez to, że sam lód odbija obecnie mniej promieni, pojawia się sprzężenie zwrotne, które dodatkowo wzmacnia niekorzystne zmiany powodowane już przez samo zmniejszenie zasięgu lodu pływającego. W przypadku samej Antarktyki łączny wpływ utraty lodu i utraty jego zdolności do odbijania promieni słonecznych jest o 40% wyższy, niż sam wpływ utraty lodu. « powrót do artykułu
-
Na plaży w pobliżu Taiari Mouth w nowozelandzkim regionie Otago ocean wymył na brzeg ciało najrzadszego znanego ludziom wieloryba. Mesoplodon traversii jest tak rzadko widywany przez ludzi, że praktycznie nic o nim nie wiemy. Najnowsze znalezisko daje niepowtarzalną okazję do lepszego poznania tych zwierząt, gdyż zwłoki 5-metrowego samca są w dobrym stanie. Tak dobrym, że po raz pierwszy można będzie przeprowadzić sekcję zwłok zwierzęcia. W 1872 r. szkocki geolog James Hector opisał niezwykłą żuchwę, znalezioną rok wcześniej na wyspie Pitt. W 1950 r. na wyspie White natrafiono na pierwszą częściowo zachowaną czaszkę. Na drugą trzeba było poczekać aż do 1986 r. Tym razem nie pochodziła ona z terytorium Nowej Zelandii, lecz Chile, a konkretnie z wyspy Robinson Crusoe. W 2002 r. sekwencjonowanie potwierdziło, że wszystkie szczątki uznawane za fragmenty kośćca M. traversii rzeczywiście należą do jednego gatunku. W 2010 roku spacerowicz zauważył na nowozelandzkiej plaży Opape dwa wale, 5-metrową samice i 3,5-metrowego samca. Nim udało się cokolwiek zrobić, zwierzęta zmarły. Pobrano próbki, a ciała zakopano w piasku. Mesoplodon traversii to jedne z najsłabiej poznanych ssaków. Od XIX wieku na całym świecie udokumentowano tylko 6 osobników. Wszystkie, z wyjątkiem jednego, pochodziły z Nowej Zelandii, przypomina Gabe Davies z Ministerstwa Ochrony Przyrody. To właśnie eksperci z tego urzędu zajmują się niedawno znalezionym ciałem. Tym razem postanowiono przeprowadzić dokładniejsze badania. Próbki ciała zwierzęcia zostały już wysłane do Uniwersytetu w Auckland, gdzie zajmą się nimi eksperci z New Zealand Cetacean Tissue Archive. Sekwencjonowanie DNA i jego badania mogą potrwać kilka miesięcy. Zwłoki są obecnie przechowywane w chłodnym miejscu, gdzie czekają na podjęcie decyzji, co do dalszych kroków. W 2012 roku informowaliśmy, że autorzy artykułu w Current Biology, którzy opisywali ówczesny stan wiedzy na temat M. traversii, stwierdzili, że zwierzę jest tak rzadko widywane, gdyż albo gatunek składa się z małej populacji, albo żyje na dużych głębokościach z dala od wybrzeży. « powrót do artykułu
-
Podczas spaceru nastolatek znalazł pierścień sprzed 1800 lat
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Yair Whiteson, 13-latek z Hajfy, wybrał się z ojcem na przechadzkę po okolicy. Gdy przechodzili w pobliżu Mishmar HaCarmel na górze Karmel, uwagę chłopca zwrócił niezwykły obiekt leżący na ziemi. Interesuję się skałami i skamieniałościami. Uwielbiam je zbierać. Zauważyłem niewielki zielony przedmiot i go podniosłem. Początkowo myślałem, że to zardzewiała śruba i stwierdziłem, że rozgrzeję ją nad ogniem. Na szczęście po chwili zauważyłem, że to pierścień. W domu zobaczyłem, że jest na nim jakaś postać. Pomyślałem, że to wojownik, wspomina nastolatek. Rodzina skontaktowała się z doktorem Nirem Distelfeldem, inspektorem w Wydziale Zapobiegania Kradzieżom Izraelskiej Służby Starożytności. Ten przekazał pierścień specjalistom z Wydziału Skarbów Narodowych. Ci zaś poprosili o pomoc profesor Shua Amorai-Stark, specjalistkę od starożytnych pierścieni i amuletów. Uczeni stwierdzili, że Yair znalazł piękny pierścień, który zachował się w całości. Widać na nim nagą postać, która w jednej ręce trzyma tarczę, w drugiej włócznię. To najprawdopodobniej Minerwa (Atena). To bogini wojny, strategii wojskowej i mądrości. Była bardzo popularna na ziemiach Izraela w okresie rzymskim, mówią eksperci z Izraelskiej Służby Starożytności. Niewielki pierścień należał prawdopodobnie do dziewczyny lub kobiety, która żyła w II lub III wieku naszej ery. Znaleziony został w pobliżu miejsca, w którym znajdują się pozostałości rzymskiej farmy oraz starożytny kamieniołom. Na krańcach kamieniołomu znajdują się dwa pochówki. Pierścień mógł należeć do kobiety mieszkającej na farmie, pracującej w kamieniołomie lub być częścią wyposażenia któregoś z grobów. « powrót do artykułu -
We Włoskim Instytucie Technologii (Istituto Italiano di Tecnologia – IIT) w Genui powstał wyjątkowy prototyp protezy ludzkiej stopy. SoftFoot Pro powstała z myślą o poruszaniu się po nierównym terenie, który jest wymagający zarówno dla osób z protezami, jak i dla robotów. Stopa może bowiem służyć ludziom, którzy stracili kończyny, jak i humanoidalnym robotom. Niektóre z wykorzystanych tutaj technologii są już chronione dwoma międzynarodowymi patentami, a trzeci patent jest właśnie rozpatrywany przez EPO (European Patent Office). Prototyp pokazano publicznie przed tygodniem podczas specjalnej prezentacji zorganizowanej przez włoskie IIT oraz Ministerstwo Zdrowia. Wcześniej z osiągnięciem włoskich inżynierów mogli zapoznać się uczestnicy IEEE International Conference on Robotics and Automation, która odbyła się w Jokohamie w Japonii. Tym, co obecnie łączy protetykę i roboty humanoidalne są płaskie stopy, które opracowano z myślą o maksymalnej stabilności, ale które są niezdolne do adaptowania się do zmian kształtu terenu, jego nachylenia oraz takich czynności jak klękanie, mówił wówczas Manuel G. Catalano, który wygłosił wykład. Naukowcy z IIT we współpracy z Centro E. Piaggio na Uniwersytecie w Pizie, chcieli skonstruować sztuczną stopę, która będzie podobna do ludzkiej zarówno pod względem anatomii, jak i możliwości. SoftFoot Pro waży około 450 gramów i jest w stanie wesprzeć masę do 100 kilogramów. Zbudowana została z tytanu i plastiku, a całość połączono w ten sposób, by oddać funkcje spełniane przez rozcięgno podeszwowe, stęp, śródstopie i kości palców. SoftFoot Pro zmienia kształt dostosowując się do kształtu terenu, ułatwiając chodzenie, w tym wchodzenie po schodach. Sztuczna stopa jest wodoodporna, zatem można ją używać na terenach podmokłych czy plażach. Obecnie we współpracy z Uniwersytetami Medycznymi w Hannowerze i Wiedniu prowadzone są testy różnych prototypów SoftFoot Pro. « powrót do artykułu
-
W 2016 roku Biblioteka Narodowa kupiła prawdziwy unikat, egzemplarz 1. wydania „O krasnoludkach i o sierotce Marysi” Marii Konopnickiej z 1896 roku. Wciąż jednak nie było wiadomo, skąd pochodzi 12 kolorowych litografii znajdujących się w książce. Wielu ekspertów uważało, że powstały one w Niemczech. Źródło ilustracji zostało odkryte przez Zespół ds. Badań nad Literaturą i Kulturą Dziecięcą, który pracuje na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej UAM pod kierunkiem profesor Bogumiły Kaniewskiej. Pierwsze hipotezy o pochodzeniu ilustracji pojawiły się w czerwcu 2022 roku. Kilka tygodni później dr Anna Czernow i dr Aleksandra Wieczorkiewicz pojechały do Staatsbibliothek w Berlinie i przeanalizowały litografie z pisma Kinder-Gartenlaube. Farbig illustrierte Zeitschrift zur Unterhaltung und Belehrung der Jugend, które w latach 1886–1891 było wydawane w Norymberdze. Analiza potwierdziła przypuszczenia. Michał Arct, wydawca Konopnickiej, zaczerpnął ilustracje właśnie z tego pisma. W tej chwili nie wiemy, czy Arct miał zgodę niemieckich wydawców na skorzystanie z wydrukowanych przez nich dzieł. W tym czasie powszechną praktyką było korzystanie – szczególnie w masowej produkcji książek i czasopism – z materiałów graficznych bez pytania o zdanie ich autora. Nie obowiązywało wówczas prawo autorskie w znanym nam obecnie kształcie. Badaczki przypuszczają, że Arct postarał się o zgodę niemieckiego wydawcy. Uczone spróbują to sprawdzić. Archiwum Arcta zostało w większości zniszczone w czasie wojny, a do archiwum w Norymberdze nie udało im się jeszcze dotrzeć. Niezależne od uczonych z UAM badania przeprowadził Michał Kazimierz Gajzler. Już w 2023 roku – na podstawie kwerendy w internecie – doszedł do wniosku, ze źródłem ilustracji do polskiej książki są grafiki z „Kinder-Gartenlaube”. Ostateczną pewność uzyskał, gdy w styczniu w styczniu 2024 roku do sieci trafiła zdigitalizowana wersja niemieckiego czasopisma. Można się było wówczas przekonać, że ilustracja z okładki „Sierotki Marysi” z 1896 roku jest identyczna z ilustracją okładki nr. 8 „Kinder-Gartenlaube” z tomu nr 3 z 1887 roku. Przejrzałem "Kinder-Gartenlaube" w Google Books i znalazłem wszystkie 12 ilustracji, jakie są w książce o Sierotce Marysi. Mogą różnić się szczegółami, czytamy na blogu Gajzlera. Nie byłby to pierwszy w dziejach nauki przypadek (niemal) równoczesnego dokonania ważnego odkrycia przez różnych, niezależnych od siebie badaczy!, czytamy w komunikacie UAM. Pierwsze wydanie powieści Konopnickiej można obecnie obejrzeć w Bibliotece Narodowej POLONA. « powrót do artykułu
-
Przesyłka z epoki brązu. Muzeum apeluje do znalazcy o kontakt
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Pod koniec czerwca do Narodowego Muzeum Irlandii (NMI) przyszła niezwykła przesyłka. Listonosz przyniósł kartonowe pudełko, wewnątrz którego, w precyzyjnie wyciętej piance, znajdowały się... dwie siekierki z epoki brązu. Do przesyłki dołączony był list, w którym anonimowy nadawca informował, że zabytki zostały znalezione w hrabstwie Westmeath za pomocą wykrywacza metali i wyraził nadzieję, że zostaną one odpowiednio zakonserwowane. Specjaliści z NMI stwierdzili, że siekierki pochodzą z wczesnej epoki brązu z lat 2000–2150 p.n.e. Stanowią ważne odkrycie archeologiczne. I właśnie z tego względu kontekst znaleziska, możliwość dokładnego zbadania miejsca, w którym zostały odkryte, jest niezwykle ważny. Dlatego też Muzeum apeluje do znalazcy o kontakt i podanie dokładnego miejsca odkrycia. Zapewnia przy tym, że wszelkie informacje będą poufne, więc znalazca nie ma się czego obawiać. Dla archeologów możliwość chociażby zbadania rozmieszczenia poszczególnych przedmiotów jest niezwykle ważne dla zrozumienia dawnych kultur. W epoce brązu ludzie celowo umieszczali różne przedmioty w swoim otoczeniu, a kontekst umieszczenia przedmiotu miał konkretne znaczenie. Można było w ten sposób np. ubiegać się o interwencję bogów. Dlatego dokładne dane pozwoliłyby lepiej zrozumieć prehistorię Westermeath. Jesteśmy niezwykle podekscytowani tym znaleziskiem, ale jego pełną wartość będziemy mogli zrozumieć tylko wtedy, gdy poznamy dokładną lokalizację miejsca odkrycia, mówi Matt Seaver, kurator z NMI. « powrót do artykułu -
Teleskop Webba zdobył bezpośrednie dowody na istnienie różnic w strefie przejściowej między dwiema półkulami planet, które okrążają swoją gwiazdę w obrocie synchronicznym. Dotychczas o występowaniu tych różnic wiedzieliśmy z modeli obliczeniowych. Teraz zostały one potwierdzone za pomocą urządzenia NIRSpec (Near-Infrared Spectograph) znajdującego się na pokładzie Webba. Teleskop badał olbrzymią planetę WASP-39b. Jej średnica jest o 30% większa od średnicy Jowisza, a jej masa podobna jest to masy Saturna. Planeta znajduje się w odległości około 700 lat świetlnych od Ziemi i obiega gwiazdę w obrocie synchronicznym, co oznacza, że jedna jej strona jest zawsze zwrócona w stronę gwiazdy. Na tej półkuli panuje wieczny dzień, na przeciwnej zaś – wieczna noc. W przeszłości sądzono, że strefa przejściowa pomiędzy półkulami jest homogeniczna, jednak przekonanie to było podważane przez modele obliczeniowe, które wskazywały, że ta część, która znajduje się po stronie przejścia z półkuli dziennej do nocnej różni się od części, gdzie przechodzimy ze strony nocnej na dzienną. Dzięki NIRSpec naukowcy zdobyli dowody, że różnica temperatur pomiędzy obiema częściami strefy wynosi niemal 200 stopni Celsjusza. Okazało się również, że mają one inną pokrywę chmur. Od strony dziennej do nocnej jest ich więcej niż od nocnej do dziennej. Naukowcy dowiedzieli się tego analizując spektrum transmisji w zakresie 2–5 mikrometrów. W technice tej porównuje się światło gwiazdy przefiltrowane przez atmosferę planety znajdującej się pomiędzy gwiazdą a obserwatorem, z niefiltrowanym światłem gwiazdy, gdy planeta jest za nią. Dzięki temu możliwe jest zdobycie informacji o temperaturze, składzie i innych właściwościach atmosfery planety. WASP-39b stała się czymś w rodzaju wzorca do badania atmosfer egzoplanet za pomocą Webba. Ma ona bardzo rozległą, nabrzmiałą atmosferę, więc dociera do nas silny sygnał, mówi główny autor badań, Néstor Espinoza ze Space Telescope Science Institute. Z wcześniejszych badań wiemy, że w atmosferze planety znajdują się dwutlenek węgla, dwutlenek siarki, para wodna i sód. Teraz udało się określić pokrywę chmur i temperatury. W tej części strefy przejściowej, która rozciąga się od strony dziennej ku nocnej, temperatura atmosfery wynosi 800 stopni Celsjusza. W części od strony nocnej ku dziennej jest to 600 stopni Celsjusza. Espinoza mówi, że zauważenie tak niewielkiej różnicy temperatury było możliwe wyłącznie dzięki niezwykłej czułości Webba w zakresie podczerwieni oraz ekstremalnie stabilnym czujnikom teleskopu. Każdy niewielki ruch instrumentu czy teleskopu podczas zbierania danych poważne zaburzyłby nasze możliwości wykrycia różnic. Całość musi być niesamowicie precyzyjna. I Webb właśnie taki jest, cieszy się uczony. Modele obliczeniowe pozwalają też zbadać, skąd bierze się ta różnica temperatur w strefie przejściowej. Na takich planetach jak WASP-39 b, gdzie światło gwiazdy pada tylko na jedną stronę, istnieją duże różnice temperatur, a więc i ciśnienia. Gazy przemieszczają się z olbrzymią prędkością pomiędzy półkulami. Modele klimatyczne, podobne do tych używanych do prognozowania pogody na Ziemi, wskazują, że na WASP-39 b potężne wiatry przemieszczają się z prędkością tysięcy kilometrów na godzinę ze strony nocnej, przez strefę przejściową noc-dzień, na stronę dzienną i stamtąd przez strefę przejściową dzień-noc na stronę nocną. I właśnie stąd mamy tę 200-stopniową różnicę w obu częściach strefy przejściowej. Do jednej z tych części wpadają bowiem chłodne wiatry z półkuli nocnej, do drugiej zaś – ciepłe wiatry z półkuli dziennej. « powrót do artykułu
-
Na jakość naszego snu wpływa wiele czynników tj. temperatura otoczenia, materiał pościeli czy dobrze dopasowany materac. Co wziąć pod uwagę przy jego zakupie i o czym pamiętać? Sprawdź! Zastanawiasz się, jaki materac do spania wybrać? Na rynku dostępne są modele różniące się nie tylko ceną, ale także parametrami technicznymi. Pojedynczy materac 80x200 cm czy podwójny? Piankowy, sprężynowy, a może lateksowy? Miękki czy twardy? W tym artykule znajdziesz przydatne informacje i porady, które ułatwią Ci to zadanie! Pojedynczy materac czy podwójny? To pytanie warto sobie zadać w pierwszej kolejności. Pojedynczy materac 80x200 cm będzie dobrym wyborem do sypialni singla lub pokoju dziecięcego – ze względu na kompaktowe wymiary doskonale sprawdzi się w pomieszczeniach o niewielkim metrażu. Model ten przeznaczony jest do łóżek jednoosobowych i piętrowych. Podwójny materac 160x200 cm oferuje więcej przestrzeni, dlatego polecany jest przede wszystkim do sypialni małżeńskiej. Rodzaje materacy do spania Materace do spania można podzielić na trzy główne rodzaje: piankowe, sprężynowe oraz lateksowe. Każdy z nich ma swoje unikalne cechy, które w znaczący sposób wpływają na jakość snu i komfort użytkowania. Materace piankowe Materace piankowe zapewniają stabilne podparcie kręgosłupa, higieniczne środowisko snu i wytrzymałość. Najczęściej wykonane są z profilowanej pianki wysokoelastycznej lub termoelastycznej – materiał dobrze reaguje na nacisk oraz temperaturę, dzięki czemu idealnie dopasowuje się do naturalnych krzywizn ciała, w rezultacie minimalizując ryzyko wystąpienia przykrych dolegliwości bólowych. Materace sprężynowe Zalicza się do nich między innymi materace bonellowe oraz kieszeniowe/pocketowe. Jak sama nazwa wskazuje, ich konstrukcja oparta jest na specjalnych sprężynach, co gwarantuje optymalne wsparcie i amortyzację ciała podczas snu. Nowoczesne materace sprężynowe wyróżniają się punktową reakcją na nacisk, a więc nie przenoszą drgań przy zmianie pozycji. Właśnie z tego powodu stanowią idealną propozycję dla par. Materace lateksowe Materace z pianki lateksowej charakteryzuje wysoka elastyczność, sprężystość i odporność na odkształcenia. Ich główną zaletą jest hipoalergiczność – materace lateksowe nie chłoną wilgoci oraz kurzu, co zapobiega rozwojowi bakterii, grzybów i pleśni. Polecane są szczególnie dzieciom, alergikom oraz osobom z chorobami układu oddechowego. Jak dobrać twardość materaca? Twardość materacy klasyfikuje się według czterostopniowej skali: H1 – materac miękki dla osób o wadze do 60 kg; H2 – materac średnio twardy dla osób o wadze od 60 do 80 kg; H3 – materac twardy dla osób o wadze od 80 do 100 kg; H4 – materac bardzo twardy dla osób ważących powyżej 100 kg. Wybierając materac do spania, zawsze należy kierować się indywidualnymi potrzebami i preferencjami. Warto zdecydować się na model wykonany z najwyższej jakości tworzyw, które zapewniają zdrowy i komfortowy sen, jak również trwałość na lata. « powrót do artykułu
-
Każdy, kto zakłada jakąkolwiek stronę internetową, powinien zdawać sobie sprawę z tego, jak ważny jest odpowiedni dobór hostingu. Liczba możliwości i rozwiązań w tym zakresie jest bardzo szeroka, dlatego też decyzję w tej kwestii należy podejmować po uwzględnieniu znaczącej liczby czynników. Jak wybrać najlepszy, tani hosting? Wyjaśniamy to w niniejszym poradniku. Zapraszamy do lektury. Co to jest hosting? Mianem hostingu internetowego określa się usługę polegającą na udostępnianiu serwerów oraz niezbędnej infrastruktury towarzyszącej przez renomowane firmy hostingowe. Hosting sprawia, iż strony są przechowywane na serwerach, a w konsekwencji stają się dostępne dla wszystkich, którzy mają połączenie z internetem. Dzięki hostingowi każda strona może być opublikowana i odwiedzona przez każdego internautę na świecie. Dodatkowo, hosting daje też właścicielowi witryny możliwość przechowywania baz danych, plików oraz rozmaitych innych zasobów potrzebnych do tego, by strona mogła funkcjonować w optymalny sposób. Podejmując decyzję o tym, by kupić tani hosting, trzeba w sposób szczególny weryfikować, jaka jest renoma danej firmy, jakiego rodzaju usługi i w jakim zakresie świadczy a także czy zapewnia wsparcie techniczne. Weryfikacja tych informacji jest niezwykle ważna, ponieważ mając tą wiedzę zyskamy pewność, że zakładana przez nas strona będzie właściwie funkcjonować o każdej porze dnia i nocy, a wszelkiego rodzaju problemy techniczne będą usuwane w błyskawicznym tempie. Wybór hostingu - ważne wskazówki Przy podejmowaniu decyzji odnośnie wyboru hostingu dla strony internetowej warto zwracać uwagę na jak najwięcej kwestii. Wśród najistotniejszych czynników, o których trzeba koniecznie wspomnieć, jest oczywiście to, jakiego typu stronę chcemy prowadzić, oraz ile będzie wynosiła orientacyjna liczba jej użytkowników. W przypadku, gdy będzie to początkowo mniejszy portal, wato postawić na serwer współdzielony. Z kolei jeśli będzie to duże przedsięwzięcie, wówczas dobrym rozwiązaniem jest serwer w chmurze bądź dedykowany. Przed podjęciem decyzji warto dokładnie zweryfikować, ile wynosić będzie powierzchnia na dane. Dobrze jest też bardzo dokładnie zweryfikować, jakiego rodzaju wsparcie zaoferuje dana firma hostingowa. Zalecamy również, by sprawdzać, czy w danym hostingu możliwe jest tworzenie kopii bezpieczeństwa, a także, czy korzystanie z panelu administracyjnego jest wygodne. Warto też zweryfikować, czy dana firma oferuje bezpłatny okres próbny. Takie rozwiązanie pozwala na to, by zweryfikować w praktyce, jak wygląda administrowanie stroną w przypadku konkretnego hostingu. Dobrym pomysłem jest także zapoznanie się z opiniami na temat danego hostingu wśród dotychczasowych klientów. Tego typu informacje mogą stanowić prawdziwe bogactwo informacji na temat tego, czy warto zdecydować się na skorzystanie z usług danego przedsiębiorstwa, czy wprost przeciwnie. Kolejna ze wskazówek: wiele firm publikuje na swoich stronach wykaz swoich dotychczasowych klientów. Jeśli z jej usług korzystają znane, renomowane marki, jest to znak, iż świadczą one usługi na wysokim poziomie. « powrót do artykułu
-
Para bobrów, reintrodukowana w Poole Farm w pobliżu Plymouth w Wielkiej Brytanii, zmniejszyła ryzyko powodzi i podtopień w mieście, informują naukowcy z University of Exeter. Uczeni postanowili przyjrzeć się, jaki wpływ na środowisko miała zaledwie jedna para zwierząt i odkryli, że tamy zbudowane przez bobry – wraz z podobnymi tamami wybudowanymi przez ochotników i pracowników Poole Farm – zmniejszają w szczycie przepływ wody przez Bircham Valley aż o 23%. To prawdopodobnie pierwsze badania dotyczące wpływu bobrów na środowisko miejskie. Bobry zostały reintrodukowane na Poole Farm w ramach projektu Green Minds zapoczątkowanego przez radę miasta Plymouth. W całym mieście zrobiono więcej miejsca dla przyrody, by jego mieszkańcy mogli cieszyć się kontaktem z nią i odnosić korzyści zdrowotne płynące z obcowania z naturą. Bobry zaczęły budować żeremia, utworzyły rozlewiska i tereny podmokłe. Autorzy najnowszych badań zauważyli, że dzięki bobrom na terenach miejskich pojawiły się kolejne zwierzęta, jak wydry, żaby, zimorodki i borsuki. Bobrom pomagali ochotnicy, którzy w ramach rozregulowywania biegu rzeki zbudowali 40 tam podobnych do bobrzych. I to właśnie rozlewiska, powstałe dzięki pracy ludzi i bobrów, zmniejszyły tempo przepływu wody i ryzyko powodzi oraz podtopień. Raport z 5-letniego monitoringu wpływu bobrów na środowisko został udostępniony w sieci. « powrót do artykułu
-
Po raz pierwszy doszło do nieudanego wystrzelenia satelitów z konstelacji Starlink. W wyniku awarii satelity znalazły się na bardzo niskiej orbicie i wkrótce spłoną w atmosferze. Firma SpaceX zapewnia, że nie stanowią one zagrożenia. Pierwsze Starlinki trafiły na orbitę w 2019 roku. Obecnie konstelacja składa się z ponad 6000 niewielkich satelitów znajdujących się na niskiej orbicie okołoziemskiej (LEO). Dwadzieścia satelitów Starlink zostało wystrzelonych przed 4 dniami na pokładzie rakiety Falcon 9 z Vandenberg Space Force Base. Pierwszy stopień rakiety spisał się bez zarzutu, wynosząc na orbitę drugi stopień i satelity. Następnie oddzielił się od nich i z powodzeniem wylądował. Było to już 329. udane lądowanie rakiety nośnej przeprowadzone przez SpaceX. Pierwsze uruchomienie silników 2. stopnia przebiegło zgodnie z planem, jednak pojawił się wyciek ciekłego tlenu. W związku z tym silnik Merlin, który miał wynieść satelity na prawidłową orbitę, nie spełnił swojego zadania. Co prawda satelity zostały prawidłowo zwolnione, ale znajdują się na orbicie o dużym mimośrodzie, która w najniższym punkcie znajduje się zaledwie 135 kilometrów nad Ziemią. To ponaddwukrotnie niżej, niż powinny się znaleźć. Na tej wysokości pojazdy doświadczają znacznego tarcia o atmosferę, przez co z każdym obiegiem tracą 5 kilometrów wysokości w apogeum (najwyższym punkcie orbity). Oddziaływanie atmosfery na satelity jest tak silne, że ich silniki nie poradzą sobie z wyniesieniem pojazdów na prawidłową orbitę. Dlatego wkrótce satelity wejdą w atmosferę i w niej spłoną. SpaceX oświadczyła, że nie zagrażają one ani innym satelitom, ani ludziom na Ziemi. To przypomina nam, jak wymagające technicznie są loty w kosmos. Dotychczas przeprowadziliśmy 364 udane starty rakiet Falcon – które bezpiecznie dostarczały astronautów, ładunki i tysiące satelitów Starlink na orbitę – co czyni z rodziny Falcon jedną z najlepszych serii rakiet nośnych w historii, czytamy w firmowym oświadczeniu. « powrót do artykułu
-
Tachiony to hipotetyczne cząstki, poruszające się szybciej niż światło. Jeszcze do niedawna uważano, że ich istnienie nie mieści się w ramach szczególnej teorii względności. Jednak praca, opublikowana przez fizyków z Uniwersytetu Warszawskiego i University of Oxford dowodzi, że nie jest to opinia prawdziwa. Tachiony nie tylko nie są wykluczone przez szczególną teorię względności, ale pozwalają ją lepiej zrozumieć, dowodzą profesorowie Artur Ekert, Andrzej Dragan, doktorzy Szymon Charzyński i Krzysztof Turzyński oraz Jerzy Paczos, Kacper Dębski i Szymon Cedrowski. Istniały trzy powody, dla których tachiony nie pasowały do teorii kwantowej. Po pierwsze, stan podstawowy pola tachionowego miał być niestabilny, a to oznaczało, że te poruszające się szybciej niż światło cząstki tworzyłyby się same z siebie. Po drugie, zmiana obserwatora miałaby prowadzić do zmiany liczby cząstek. Po trzecie, ich energia miałaby przyjmować wartości ujemne. Z pracy opublikowanej na łamach Physical Review D dowiadujemy się, że problemy z tachionami miały wspólną przyczyną. Okazało się bowiem, że aby obliczyć prawdopodobieństwo procesu kwantowego, w którym udział biorą tachiony, trzeba znać zarówno jego przeszły stan początkowy, jak i końcowy. Gdy naukowcy uwzględnili to w teorii, znikają problemy związane z tachionami, a sama teoria okazała się matematycznie spójna. Idea, że przyszłość może mieć wpływ na teraźniejszość zamiast teraźniejszości determinującej przyszłość nie jest w fizyce nowa. Jednak dotąd tego typu spojrzenie było co najwyżej nieortodoksyjną interpretacją niektórych zjawisk kwantowych, a tym razem do takiego wniosku zmusiła nas sama teoria. Żeby „zrobić miejsce” dla tachionów musieliśmy rozszerzyć przestrzeń stanów, mówi profesor Dragan. Autorzy badań zauważają, że w wyniku rozszerzenia przez nich warunków brzegowych, pojawia się nowy rodzaj splątania kwantowego, w którym przeszłość miesza się z przeszłością. Ich zdaniem, tachiony to nie tylko możliwy, ale koniczny składnik procesu spontanicznego łamania symetrii odpowiedzialnego za powstanie materii. To zaś może oznaczać, że zanim symetria zostanie złamana, wzbudzenie pola Higgsa może przemieszczać się z prędkościami większymi od prędkości światła. « powrót do artykułu
- 60 odpowiedzi
-
- 1
-
- fizyka
- Artur Ekert
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Strona firmowa musi być wydajna i bezpieczna. Te zalety łączy w sobie pakiet hostingu Pro od OVHcloud. Poznajcie to rozwiązanie dla witryn o średnim i dużym ruchu. Firmowa strona to centrum wszystkich działań promocyjnych online. By przyniosły one oczekiwane skutki, powinniście zadbać o to, by witryna była w pełni funkcjonalna. Ta cecha z kolei zależy nie tylko od projektu strony, ale też sprawności serwera. A to na pewno wystarczający powód, żeby do wyboru dostawcy hostingu podejść z dużą starannością. Jeśli szukacie skalowalnych i niezawodnych usług, koniecznie sprawdźcie ofertę przygotowaną przez OVHcloud. Strona firmowa z OVHcloud – od domeny po hosting Pierwszy krok do zbudowania rozpoznawalności online to rejestracja odpowiedniej domeny. W OVHcloud możecie wybierać wśród wielu rozszerzeń – np. .COM, .PL, .CLOUD, .TECH, .DEV, .EARTH, .BIZ i .XYZ. Bez problemu stworzycie więc adres idealnie dopasowany do specyfiki działalności waszej firmy. Rejestrując domenę w OVHcloud, możecie też skorzystać z darmowych usług dodatkowych, takich jak adres e-mail ze skrzynką o pojemności 5 GB. OVHcloud dba o wasze bezpieczeństwo, oferując ochronę przed atakami na serwer DNS dzięki domyślnej opcji DNSSEC oraz przed nieautoryzowanym transferem domeny. Łatwe przekierowywanie oraz zarządzanie subdomenami i kontami e-mail w panelu klienta umożliwia zaś usługa DNS Management. OVHcloud. Hosting dopasowany do waszych potrzeb Przy wyborze oferty powinniście zwrócić uwagę nie tylko na to, by serwer zapewniał niezawodne działanie serwisu, ale też na cenę. Zbyt rozbudowany pakiet niepotrzebnie obciąży wasz budżet, a z większości oferowanych w jego ramach funkcji nigdy nie skorzystacie. OVHcloud daje wam możliwość możliwość jednego z czterech pakietów: Personal: adresowany do użytkowników rozpoczynających swoją pracę w sieci. Doskonale sprawdzi się podczas tworzenia pierwszej witryny lub bloga; Pro: dostosowany do specyfiki profesjonalnych witryn; Performance: dla projektów multisite i sklepów internetowych; Cloud Web: do projektów obejmujących tworzenie stron www. OVHcloud Pro. Pakiet idealny dla przedsiębiorców. W przypadku strony firmowej najlepszym wyborem zwykle okazuje się pakiet Pro. To wynajem serwera dostosowany do potrzeb rozwijających się stron firmowych o średnim i dużym ruchu. Serwery są szybkie i niezawodne, zapewniając płynne ładowanie stron oraz działanie aplikacji. Brak opóźnień lub usterek przekłada się z kolei na lepsze doświadczenia użytkowników i wyższą konwersję. Pakiet Pro oferuje większą przestrzeń dyskową i więcej zasobów systemowych w porównaniu do podstawowych pakietów hostingowych. W jego ramach otrzymacie wystarczającą ilość miejsca na wszystkie pliki, bazy danych i aplikacje. Większa ilość zasobów systemowych umożliwia też obsługę większego ruchu na stronie bez utraty wydajności. Bezpieczeństwo danych jest jednym z waszych priorytetów. Dlatego pakiet Pro od OVHcloud wzbogacony został o zaawansowane funkcje bezpieczeństwa takie jak darmowy certyfikat SSL, ochrona przed atakami na serwer DNS czy automatyczne tworzenie kopii zapasowych. Swoim użytkownikom OVHcloud gwarantuje łatwe zarządzanie hostingiem za pomocą intuicyjnego panelu administracyjnego. Pakiet Pro jest też w pełni skalowalny, dzięki czemu możecie bez problemu zwiększyć zasoby w miarę wzrostu swojej strony internetowej i zapotrzebowania na większą moc obliczeniową. W przypadku problemów technicznych lub wątpliwości, możecie liczyć na pomoc ze strony zespołu ekspertów OVHcloud. Pakiet Pro od OVHcloud to hosting, które łączy w sobie wysoką wydajność, niezawodność i zaawansowane funkcje bezpieczeństwa. Dzięki intuicyjnemu zarządzaniu, wsparciu technicznemu i możliwości rozszerzenia, możecie skoncentrować się na rozwijaniu swojego biznesu, bez konieczności tracenia czasu na obsługę strony firmowej. « powrót do artykułu
-
Od 20 czerwca do 20 września w niektórych sklepach firmy LEGO można oglądać klocki stworzone z pyłu z meteorytów. Autorem klocków nie jest jednak słynna duńska firma, a Europejska Agencja Kosmiczna. Jej inżynierowie chcieli sprawdzić możliwość tworzenia materiałów budowlanych bezpośrednio na powierzchni Księżyca. Z materiałów takich powstałaby stała księżycowa baza. Księżyc pokryty jest warstwą luźnej zwietrzałej skały, regolitem. Można by go wykorzystać do zbudowania bazy. Problem w tym, że nie mamy zbyt dużo księżycowego regolitu, z którym można eksperymentować. Eksperci z ESA stworzyli więc własny regolit, mieląc meteoryt sprzed 4,5 miliarda lat. Uzyskany w ten sposób proszek wykorzystali jako podstawę do stworzenia materiału z którego, za pomocą drukarki 3D, stworzyli kosmiczne cegłówki w kształcie klocków LEGO. Pozwoliło im to na budowanie i testowanie różnych struktur. Dotychczas nikt niczego na Księżycu nie zbudował. Mogliśmy wypróbować różne projekty i techniki. Było to i zabawne, i bardzo pożyteczne doświadczenie, dzięki któremu poznaliśmy ograniczenia tej technologii, mówi Aidan Cowley z ESA. Niedawno niektóre z kosmicznych cegieł ESA trafiły do wybranych sklepów LEGO. To sposób na zainteresowanie dzieci kosmosem i zachęcenie do zbudowania własnych baz kosmicznych z kloców. Nie jest tajemnicą, że naukowcy i inżynierowie czasami w swojej pracy posiłkują się klockami LEGO. Kosmiczne cegły stworzone przez ESA to wspaniały sposób, by zainspirować młodych ludzi i pokazać im, że zabawa i siła wyobraźni mogą odgrywać ważną rolę w eksploracji kosmosu, dodaje Emmet Flether, kierująca w ESA Branding and Partnerships Office. « powrót do artykułu
-
Odkryty przed kilkunastu laty bozon Higgsa wciąż stanowi zagadkę. Dotychczas nie udało się poznać jego właściwości z zadowalającą dokładnością. Teraz, dzięki pracy międzynarodowego zespołu, w skład którego wchodzili uczeni z Instytutu Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk, dowiedzieliśmy się więcej o pochodzeniu tej niezwykle ważnej cząstki, która nadaje masę innym cząstkom elementarnym. Dla fizyka jednym z najważniejszych parametrów związanych z każdą cząstkę elementarną czy jądrową jest przekrój czynny na określone zderzenie. Niesie on bowiem informację o tym, jak często możemy spodziewać się pojawienia danej cząstki w zderzeniach wybranego typu. My skoncentrowaliśmy się na teoretycznym wyznaczeniu wartości przekroju czynnego bozonów Higgsa w zderzeniach gluon-gluon. Są one odpowiedzialne za produkcję około 90% higgsów, których ślady obecności zarejestrowano w detektorach akceleratora LHC, mówi doktor Rene Poncelet z IFJ PAN w Krakowie. A profesor Michał Czakon z RWTH Aachen University dodaje istotą naszych prac była chęć uwzględnienia przy wyznaczaniu przekroju czynnego na produkcję bozonów Higgsa pewnych poprawek, które z uwagi na pozornie niewielki wkład zazwyczaj są pomijane, ponieważ ich zignorowanie znacząco upraszcza obliczenia. Nam po raz pierwszy udało się pokonać trudności matematyczne i wyznaczyć te poprawki. Wśród naukowców panuje przekonanie, że musi istnieć jakaś fizyka poza Modelem Standardowym. Wynika ona z faktu, że Model Standardowy, chociaż wielokrotnie udowodnił swoją prawdziwość, nie daje odpowiedzi na szereg podstawowych pytań. Nie wiemy na przykład, dlaczego cząstki elementarne mają takie, a nie inne masy, Model Standardowy nie uwzględnia oddziaływania grawitacyjnego. Zdecydowanie wymaga więc rozszerzenia. Być może taką fizykę spoza MS uda się znaleźć badając bozon Higgsa. Autorzy najnowszych badań zajęli się wyliczaniem poprawek drugorzędowych. Pozornie są one niewielkie, ale wnoszą niemal 1/5 do poszukiwanego przekroju czynnego. Nowością, jaką zastosowali, było uwzględnienie wpływu mas kwarków pięknych. W Wielkim Zderzaczu Hadronów dochodzi do kolizji protonów, zbudowanych z dwóch kwarków górnych i kwarka dolnego. Chwilowe pojawianie się kwarków o większych masach, jak kwark piękny, to skutek oddziaływań kwantowych, które wiążą kwarki w protonie. Wartości przekroju czynnego na produkcję bozonu Higgsa znalezione przez naszą grupę oraz zmierzone w dotychczasowych zderzeniach wiązek w akceleratorze LHC są praktycznie takie same, naturalnie przy uwzględnieniu obecnych niedokładności obliczeniowych i pomiarowych. Wygląda więc na to, że w obrębie badanych przez nas mechanizmów odpowiedzialnych za powstawanie bozonów Higgsa nie widać zwiastunów nowej fizyki – przynajmniej na razie, informuje doktor Poncelet. To jednak nie oznacza, że tej nowej fizyki nie ma. Nie można wykluczyć na przykład, że zauważy się ją w zjawiskach towarzyszących narodzinom bozonu Higgsa. Coraz większa liczba danych napływających z LHC oraz coraz doskonalsze narzędzia i techniki pomiarowe pozwalają bowiem zawężać niepewności pomiarowe. Być może z czasem okaże się, że wyniki pomiarów przestają zgadzać się z teorią. Na razie jednak Model Standardowy trzyma się dobrze, kolejne badania go potwierdzają i – ku zdumieniu coraz większej liczby naukowców – wciąż nie możemy trafić na dowód istnienia fizyki poza MS. « powrót do artykułu
-
Badania szybko poruszających się gwiazd w gromadzie Omega Centauri dostarczyły dowodów, że w centrum gromady znajduje się czarna dziura. Jej masę oszacowano na 8200 mas Słońca, co nie tylko wskazuje, że należy ona do czarnych dziur o średniej masie, ale również, że jest najbliższą nam masywną czarną dziurą. Omega Centauri znajduje się bowiem w odległości około 18 000 lat świetlnych od Ziemi. Omega Centauri to nagromadzenie około 10 milionów gwiazd, które widać na półkuli południowej jako smugę. Wygląda jak typowa gromada kulista, ale teraz Maximilian Häberle z Instytutu Astronomii im. Maxa Plancka potwierdził to, co od pewnego czasu podejrzewano – Omega Centauri posiada czarną dziurę o średniej masie. Stanowiłaby więc ona element pośredni pomiędzy gwiazdowymi czarnymi dziurami (o masie kilkudziesięciu mas Słońca), a supermasywnymi czarnymi dziurami, których masa jest może być miliardy razy większa od masy Słońca. Pierwsza wzmiankę o Omega Centauri u Klaudiusza Ptolemeusza, który 1900 lat temu uznał ją za gwiazdę. W 1677 roku Edmond Halley stwierdził, że to mgławica, a w latach 30. XIX wieku John Herschel jako pierwszy prawidłowo rozpoznał w niej gromadę gwiazd. Badacze uważają, że Omega Centauri to rdzeń niewielkiej galaktyki, której ewolucja została gwałtownie przerwana, gdy wchłonęła ją Droga Mleczna. A czarna dziura w jej centrum może być interesującym obiektem badań, który poszerzy naszą wiedzę o kosmosie. Czarne dziury o pośredniej masie są bardzo trudne do znalezienia. Duże galaktyki, jak Droga Mleczna, zawierają supermasywne czarne dziury. Z kolei galaktyki karłowate trudno jest obserwować. Dla współczesnych instrumentów obserwacja ich centralnych części to prawdziwe wyzwanie. Obecna praca dostarcza najsilniejszych dowodów na ich istnienie. Gdy Omega Centauri została wchłonięta przez Drogę Mleczną, z niewielkiej galaktyki pozostał tylko jej rdzeń. Reszttę gwiazd zabrała jej nasza galaktyka. Omega Centauri została więc „zamrożona w czasie”. Nie połączy się już z żadną inną galaktyką, żadnej nie wchłonie, jej czarna dziura nie ma jak rosnąć. Przed pięcioma laty Nadine Neumayer z Instytutu Astronomii im. Maxa Plancka i Anil Seth z University of Utah, stworzyli projekt badawczy, którego celem było lepsze zrozumienie ewolucji Omega Centauri. Stwierdzili, że jeśli uda się odnaleźć w centrum gromady szybko poruszającą się gwiazdę, krążącą wokół czarnej dziury, będzie to dowód na istnienie dziury. Zadania podjął się doktorant Maximilian Häberle. Wraz z zespołem zaczął tworzyć katalog ruchu gwiazd w gromadzie. Uczeni mierzyli prędkości 1,4 miliona gwiazd widocznych na ponad 500 zdjęciach wykonanych przez Teleskop Hubble'a. Co prawda większość z tych fotografii zrobiono na potrzeby kalibracji instrumentów mikroskopu, ale okazały się wyjątkowo użyteczne. Efektem pracy zespołu Häberle jest nie tylko największy katalog ruchu gwiazd w Omega Centauri. Uczeni znaleźli nie jedną, a aż 7 gwiazd, które w szybkim tempie okrążają niewielki obszar w centrum klastra. Te gwiazdy są tak szybkie, gdyż poruszają się w pobliżu dużej skoncentrowanej masy. Gdyby odkryli tylko 1 gwiazdę, nie byłoby wiadomo, czy porusza się ona szybko dlatego, że masa, wokół której krąży, jest tak duża, czy dlatego, że gwiazda jest tak blisko centrum masy. Jednak 7 gwiazd o różnych prędkościach i orbitach pozwoliło na obliczenie, że poruszają się one wokół obiektu o masie co najmniej 8200 mas Słońca. Na obrazach nie widać żadnego takiego obiektu, mamy więc do czynienia z czarną dziurą. Co więcej, gdyby odkryto 1 taką gwiazdę, nie można by być nawet pewnym, że należy ona do Omega Centauri. Mogła to być gwiazda, która przypadkiem – z naszego punktu widzenia – przechodzi właśnie dokładnie za lub dokładnie przed centrum gromady. Obecność 7 gwiazd wskazuje, że nie mamy tu do czynienia z przypadkiem, a zdarzenie takie wyjaśnia tylko obecność czarnej dziury. Autorzy obecnych badań zlokalizowali centralny region Omega Centauri z dokładnością do trzech sekund łuku. Jednak nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Chcą bowiem bardziej dokładnie zbadać centrum gromady. Udało im się zarezerwować czas obserwacyjny na Teleskopie Webba oraz dwóch przyszłych instrumentów badawczych – GRAVITY+ na Very Large Telescope i MICADO na Extremely Large Telescope. Chcą dzięki temu jeszcze bardziej precyzyjnie określić pozycję badanych gwiazd, ich przyspieszenie i orbitę. Przyszłe pokolenia astronomów będą zaś mogły śledzić wspomniane gwiazdy na całej ich orbicie. Okrążają one bowiem czarną dziurę w czasie ponad 100 lat. Gwiazdy krążące wokół supermasywnej Sagittarius A* w centrum Drogi Mlecznej obiegają ją nawet w ciągu kilkunastu lat. Czarna dziura w Omega Centauri ma znacznie mniejszą masę, więc i prędkość krążących gwiazd jest mniejsza, przez co okres orbitalny jest dłuższy. « powrót do artykułu
-
W roku 2019 i 2020 w Cloggs Cave u podnóża Alp Australijskich dokonano niezwykłego odkrycia. Naukowcy z Monash University znaleźli dwa kije, z których każdy znajdował się w ognisku ukrytym pod kolejnymi warstwami osadów. Nie były to jednak przypadkowe kije, a świadectwa ciągłości kulturowej i rytuałów kultywowanych przez 500 pokoleń. Odkrycie dało wgląd z tradycje zachowane w tym izolowanym skrawku kontynentu przez kilkanaście tysięcy lat. Dla ludu GunaiKurnai jaskinie nie były dawniej wyłącznie miejscem zamieszkania. Pierwsze zapiski etnograficzne dotyczące GunaiKurnai pochodzą z lat 40. XIX wieku. Wiemy z nich, że w tym czasie jaskinie nie były już miejscem codziennego życia, ale miejscami, w których szamani – mulla-mullung – którymi mogli być i mężczyźni, i kobiety, odbywali rytuały. Wspomniane na wstępnie kije liczą sobie 11 000 i 12 000 lat. Wbito je w miejscach miniaturowych ognisk. Drewniane artefakty lub kije z drzew z rodzaju rzewni, były smarowane tłuszczem zwierzęcym lub ludzkim, wbijane w ogniska, gdzie przez krótki czas paliły się w niskiej temperaturze. Badania wykazały, że wokół ognisk nie było żadnych resztek pożywienia. Zatem zostały one rozpalone wyłącznie w celu odbycia rytuału. Rytuału, którego opis znajdziemy w XIX-wiecznej literaturze etnograficznej. A to oznacza, że GunauKurnai przechowali swoją tradycję przez kilkanaście tysięcy lat. Kije były wykorzystywane w rytuale uzdrawiania. Polegał on na przywiązaniu czegoś, co należało do chorej osoby, do kija wysmarowanego tłuszczem kangura lub człowieka. Kij był wbijany w ziemię, a wokół szaman rozpalał niewielkie ognisko i rozpoczynał inkantacje, w czasie których powtarzał imię chorego. Gdy kij się przewrócił, rytuał był dopełniony. Oba miniaturowe ogniska i kije zachowały się w bardzo dobrym stanie. Kije to najstarsze w Australii drewniane artefakty oraz dowód na zachowanie ciągłości kulturowej przez 500 pokoleń. Rytuał, którego ślady odkryto w jaskini, został szczegółowo opisany przez XIX-wiecznych etnografów, przede wszystkim zaś przez Alfreda Howitta, angielskiego geologa i etnografa, który przybył do stanu Victoria w 1852 roku. Pozostawił on olbrzymie bogactwo informacji o kulturze GunaiKurnai i szczegółowe opisy wykorzystywania jaskiń oraz odbywanych tam rytuałów. Opisywał ogniska i smarowanie tłuszczem magicznych kijów – murrawan – które miały wielką moc duchową. Od niego wiemy, że wytwórcy i użytkownicy tych kijów nazywani byli bungil murawun. Każda z grup GunaiKurnai miała własną jaskinię oraz własnego mulla-mullung, który potrafił leczyć, ale również rzucać klątwy. Szamani budzili szacunek i strach. « powrót do artykułu
-
New Balance 530 – masz już swoją parę ikonicznych sneakersów?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
New Balance jest niekwestionowanym liderem w świecie sportswearu. Bostoński brand od lat dostarcza najlepsze obuwie inspirowane formą butów treningowych. Jedną z serii, którą obecnie dość łatwo można namierzyć na ulicach jest NB 530. Masz już swoją parę, czy może dopiero rozważasz zakup? Pozwól, że przedstawimy kilka argumentów, które mogą Cię przekonać. Poznaj New Balance 530 Patrząc na sneakersy serii New Balance 530, niełatwo pozbyć się skojarzeń z obuwiem biegowym. Ich profil wpisuje się w estetykę ugly shoe – która nie wydaje się prędko zniknąć z trendów. Sneakersy w formie zbliżonej do modeli z przełomu lat 90. i 00. wciąż są obecne w aktualnych inspiracjach. Dynamiczna forma sneakersów serii NB 530 idealnie zdaje egzamin na co dzień. Dużo chodzisz, chętnie spacerujesz, a może pracujesz w pozycji stojącej? Lekkie sneakersy z przewiewną cholewką z siateczki to opcja dla osób takich, jak Ty. Buty New Balance 530 możesz z powodzeniem nosić do szkoły lub na uczelnię – a także w czasie wolnym, np. kiedy ruszasz ze znajomymi w miasto. Pochłaniająca wstrząsy piankowa podeszwa z systemem ABZORB zapewni Ci wygodę noszenia przez cały dzień. Na uwagę zasługuje tutaj też Ikoniczny design New Balance 530, kojarzony z klimatami retro i athleisure idealnie sprawdza się w najróżniejszych ‘fitach. New Balance 530: damskie i męskie outfity Sneakersy New Balance 530 damskie oraz te w rozmiarówce dla mężczyzn, to nowy must have dla osób poszukujących lekkich butów na co dzień. Nie wierzysz? Dresy, jeansy, szorty – you name it. Możesz mieć pewność, że każda para spodni będzie idealnie zgrywać się z przeskalowaną sylwetką butów NB 530. Podobnie z topem. Możesz postawić na zwykły T-shirt lub bluzę. Sneakersy New Balance 530 męskie możesz z powodzeniem dorzucić do outfitu na bazie dresowego kompletu lub jortsów z szeroką nogawką. Jeśli decydujesz się na szorty, nie zapomnij uzupełnić tego modelu o skarpetki z wysokim ściągaczem. Podobnie można wystylizować sneakersy NB 530 damskie. Będą pasowały zarówno do joggerów, jak i do jeansów, czy nawet sukienki. W kilka chwil podbijesz cały outfit, dorzucając do niego koszulę lub casualową marynarkę w oversizowym ficie. Wypróbuj różne opcje i znajdź swój własny sposób na stylizację NB 530 – do szkoły, pracy lub na co dzień. Sneakersy NB 530 w Twoim secie Poszukując idealnych butów na co dzień, nie można zapominać o kolorze. Odgrywa on dużą rolę, niezależnie od outfitu, jaki postanowisz skompletować. Z tego powodu tak popularne stały się sneakersy New Balance 530 białe oraz modele w odcieniach beżu. Cholewka z łączonych materiałów jest ozdobiona mnóstwem detali, dzięki czemu nawet w monochromatycznym wariancie prezentuje się lekko i nowocześnie – podbijając jednocześnie inspiracje stylem retro. Nie mniej popularnie okazały się w ostatnich sezonach New Balance 530 szare, utrzymane w stalowym odcieniu szarości lub dopełnione srebrnymi, metalicznymi elementami w klimacie Y2K. Kolor sneakersów jest istotny, aby dobrze zagrać proporcjami całego outfitu. Jeśli zwykle preferujesz przygaszoną lub bardziej mroczną stylistykę, dobierz dla siebie sneakersy New Balance 530 czarne – rozjaśnione kilkoma kontrastującymi detalami w bieli. Po nową parę sneakersów New Balance 530 zajrzyj do oferty JD Sports. Sprawdź dostępne modele w najbliższym salonie lub w sklepie online. Nie zapomnij zapisać się do newslettera, aby być na bieżąco z trwającymi akcjami promocyjnymi oraz nowościami. Sprawdź już teraz. « powrót do artykułu -
Po raz pierwszy naukowcom udało się przez dłuższy czas mierzyć tętno dziko żyjących nietoperzy. Dokonali tego uczeni z Instytutu Zachowania Zwierząt im. Maxa Plancka, Uniwersytetu w Konstancji, Szwajcarskiego Instytutu Badań nad Śniegiem i Lawinami oraz Uniwersytetu we Freiburgu. Przez kilka dni odnotowywali tempo uderzeń serca samców z gatunku borowiec wielki. To pozwoli lepiej zrozumieć, jak nietoperze zużywają energię w ciągu doby i jak zmienia się to w ciągu roku. Nietoperze stanowią dla nas tajemnicę. Wciąż nie znamy odpowiedzi na najprostsze pytania, na przykład jak wiele pożywienia potrzebują i w jaki sposób znajdują je w różnych porach roku, mówi główna autorka badań, Lara Keicher. Uczona dodaje, że poznanie potrzeb energetycznych tych zwierząt to kluczowa kwestia, która pozwoli przewidzieć, jak będą sobie radziły ze zmianami klimatycznymi. By się tego dowiedzieć naukowcy wyposażyli nietoperze z niewielkie urządzenia o wadze zaledwie 0,8 grama, które mierzyły tempo pracy ich serca. Wskaźnik ten, podobnie jak u ludzi. pozwala na obliczenie zapotrzebowania na energię. Urządzenie wysyłało zgromadzone dane drogą radiową do odbiornika. Jednak odbiornik musiał znajdować się w odległości nie większej niż kilkaset metrów od nietoperza wyposażonego w monitor. W ciągu dnia nie stanowiło to problemu, gdyż nietoperze odpoczywały w dziuplach drzew lub ustawionych dla nich skrzynkach, wyjaśnia Keicher. Jednak w nocy zwierzęta wylatują z ukrycia i zaczynają polować. Mogą w krótkim czasie przelecieć wiele kilometrów. Dlatego też naukowcy wykorzystali niewielki samolot, który nocą krążył nad miejscami żerowania nietoperzy. Okazało się, że w czasie lotu tętno nietoperzy wzrasta do 900 uderzeń na minutę. Analiza zebranych danych wykazała też, że latem nietoperze zużywają o 42% energii więcej niż wiosną. Ta wiosenna oszczędność energii wynika w dużej mierze z faktu, że wiosną nietoperze za dnia na krótko wchodzą w torpor, a tempo uderzeń ich serca spada wówczas do 6 na minutę. Zaobserwowaliśmy, że wiosną po wyjściu z torporu nietoperze w ciągu zaledwie kilku minut mogą zwiększyć puls do 900 uderzeń, mówi Keicher. Naukowców zdziwiło też, że latem badane samce w ogóle nie wchodziły w torpor. Badacze stwierdzili, że w cieplejszych miesiącach, gdy jest obfitość pożywienia, samce nie spowalniają funkcji fizjologicznych, by inwestować energię w produkcję spermy, która przyda się podczas jesiennego sezonu rozrodczego. W związku z tym latem żerują nawet dwukrotnie dłużej niż wiosną, zjadając wówczas każdej nocy do 33 chrząszczy lub ponad 2500 komarów. W Polsce występuje 27 gatunków nietoperzy. Wszystkie znajdują się pod ochroną. Niektóre z nich są zagrożone wyginięciem. Borowiec wielki jest największym naszym nietoperzem. Jego długość ciała wynosi do 8 cm, a rozpiętość skrzydeł do 46 cm. « powrót do artykułu
-
Naukowcy z Ecole Normale Supérieure przeprowadzili eksperyment, w którym zaprezentowali silny efekt termoelektryczny na styku dwóch ciekłych metali. Wykorzystaliśmy warstwy rtęci i galu w cylindrycznym naczyniu w temperaturze pokojowej i dokonaliśmy bezpośrednich pomiarów prądu elektrycznego wygenerowanego wskutek istnienia gradientu temperatur, czytamy na łamach PNAS. W materiałach termoelektrycznych przepływ ciepła na styku materiałów o różnych temperaturach prowadzi do bezpośredniej zmiany energii cieplnej na elektryczną. Dzieje się tak dzięki zjawisku termoelektrycznemu, które polega na wytworzeniu różnicy potencjałów. Zjawisko to zwykle obserwuje się, i wykorzystuje, na styku ciał stałych lub ciał stałych i cieczy. Jednak Christophe Gissinger zaobserwował je na styku rtęci i galu, metali, które w temperaturze 30 stopni Celsjusza są cieczami. Co więcej, gęstość prądu była kilkadziesiąt razy wyższa niż w standardowych systemach z ciałami stałymi. Gdy zaś całość poddano działaniu pola magnetycznego, obie ciecze zaczęły obracać się w przeciwnych kierunkach z prędkością kilku centymetrów na sekundę. Zaobserwowane zjawisko można będzie wykorzystać do pompowania cieczy. Do czego zaś można wykorzystać samo zjawisko termoelektryczne na styku ciekłych metali? Na przykład do poszerzenia naszej wiedzy o Jowiszu. Wewnątrz tej planety znajduje się bowiem molekularny wodór i wodór metaliczny. Istnieje więc tam podobna powierzchnia zetknięcia się dwóch cieczy. A skoro temperatura na biegunach i równiku zwykle nie jest taka sama, mamy tam podobną konfigurację z gradientem temperatury. Na styku tych dwóch cieczy pojawia się więc zjawisko termoelektryczne, a generowane prądy mogą wchodzić w interakcje z polem magnetycznym planety, mówi uczony. Jego zdaniem odkrycie może też przyczynić się do udoskonalenia baterii z ciekłym metalem. Spodziewam się, że przy utrzymaniu różnicy temperatur w takich bateriach pojawi się silny prąd, stwierdza. « powrót do artykułu
-
Co mają wspólnego fale grawitacyjne i starożytny komputer, mechanizm z Antykithiry? Więcej, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Mechanizm wciąż stanowi dla nas tajemnicę, a do jej rozwiązanie przybliżyły nas właśnie techniki opracowane na potrzeby badań fal grawitacyjnych. Astronomowie z University of Glasgow użyli modelowania statystycznego stworzonego dla fal grawitacyjnych, by określić liczbę otworów w jednym ze złamanych pierścieni mechanizmu. To zaś przybliża nas do wyjaśnienia sposobu działania oraz przeznaczenia pierwszego analogowego komputera. Mechanizm z Antykithiry został zbudowany w II wieku przed naszą erą. W 1901 roku mechanizm wydobyto ze statku, który zatonął u wybrzeży Antykithiry na Morzu Egejskim. Mimo, że zabytek jest silnie skorodowany i rozbity, szybko stało się jasne, że zawiera złożony mechanizm z kół zębatych. Po dekadach badań ustalono, że powstał w II wieku p.n.e. i był ręcznie napędzanym komputerem analogowym. Pozwalał przewidywać zaćmienia i obliczać pozycję planet. W 2020 roku nowe badania za pomocą promieni X ujawniły, że jedno z kół zawiera, znajdujące się pod nim, otwory umieszczone w regularnych odstępach. Jednak koło było złamane, więc nie wiadomo, ile było tych otworów. Badacze szacowali ich liczbę na 347–367. Teraz w artykule opublikowanym na łamach Horological Journal badacze z Glasgow opisali, w jaki sposób wykorzystali dwie metody statystyczne, by odsłonić tajemnicę uszkodzonego koła. Z ich obliczeń wynika, że najprawdopodobniej koło zawierało 354 otwory, co odpowiadałoby obliczeniom na potrzeby kalendarza księżycowego. Dotychczas popularna hipoteza mówiła o 365 otworach, co wskazywałoby, że do obliczeń wykorzystywano kalendarz egipski. Jednak analizy statystyczne wykazały, że liczba 354 otworów jest setki razy bardziej prawdopodobna. Wynik obliczeń jest tym bardziej wiarygodny, że do tego samego wniosku doszło dwóch naukowców. Profesor Graham Woan z Wydziału Fizyki i Astronomii usłyszał o problemie związanym z obliczeniem liczby otworów we wspomnianym kole. Użył dostępnych danych dotyczących pozycji istniejących otworów oraz pozycji wszystkich 6 zachowanych fragmentów koła i wykorzystując wnioskowanie bayesowskie stwierdził, że otworów było 354 lub 355. W tym samym czasie nad problemem tym pracował doktor Joseph Bayley z Instytutu Badań nad Grawitacją. On z kolei wykorzystał techniki, które jego zespół stworzył na potrzeby analizy danych z wykrywacza fal grawitacyjnych LIGO. I również uzyskał wynik 354 lub 355 otworów. Znajdowały się one w kole o promieniu 77,1 mm. Analizy wykazały też, że otwory były umieszczone w niezwykle precyzyjnych odstępach. Odchylenie od średniej odległości pomiędzy otworami wynosiło zaledwie 0,028 mm. Teraz jeszcze bardziej doceniam mechanizm z Antykithiry oraz zręczność greckich rzemieślników. Takie pozycjonowanie otworów wskazuje na posługiwanie się wysoce precyzyjnymi technikami pomiarowymi oraz posiadanie niezwykle pewnej ręki, by otwory te wykonać, mówi profesor doktor Bayley. A profesor Woan dodaje, że ma nadzieję, iż ich badania przyczynią się do lepszego zrozumienia, jak mechanizm został wykonany i jak był używany przez Greków. « powrót do artykułu
-
Wiele genów, poprzez spowodowanie przybierania na wadze, może przyspieszać termin pierwszej miesiączki u dziewcząt. To zaś może prowadzić do wielu poważnych problemów zdrowotnych w późniejszym życiu, mówi profesor John Perry z University of Cambridge. Jest on członkiem międzynarodowego zespołu naukowego, który przeprowadził największe z dotychczasowych badań nad wpływem różnych wariantów genów na dojrzewanie dziewcząt. Naukowcy przeanalizowali DNA 800 000 kobiet z Europy, Ameryki Północnej, Japonii, Chin i Korei. Zauważyli, że na termin pierwszej miesiączki wpływa ponad 1000 alleli (wersji genu). Aż 600 z nich to allele wcześniej nieznane. Pierwsza miesiączka ma zwykle miejsce pomiędzy 10. a 15. rokiem życia. W ostatnich dekadach obserwuje się, że dziewczęta zaczynają miesiączkować coraz wcześniej. Przyczyny tego zjawiska nie są dobrze poznane. Naukowcy chcieliby je poznać, gdyż wcześniejsze dojrzewanie nie jest korzystne dla przyszłego życia. Powiązano je bowiem z rozwojem licznych chorób, szczególnie z cukrzycą typu 2., chorobami układu krążenia i niektórymi nowotworami. Im dziewczęta później dojrzewają, tym jako osoby dorosłe cieszą się lepszym zdrowiem i dłużej żyją. Obecne badania wykazały, że 45% z alleli wpływających na termin pierwszej miesiączki ma wpływ pośredni, poprzez przyspieszenie tempa przybierania na wadze we wczesnym dzieciństwie. Z wcześniejszych badan tego zespołu wiemy, że znajdujący się w mózgu receptor MC3R wykrywa stan odżywienia organizmu i dostosowuje termin dojrzewania i tempo wzrostu u dzieci. Inne geny prawdopodobnie kontrolują uwalnianie hormonów płciowych. Naukowcy analizowali też rzadkie warianty genetyczne, które mogą mieć duży wpływ na termin dojrzewania. Stwierdzili na przykład, że 1 na 3800 kobiet posiada taki wariant genu ZNF483, który powoduje, że zaczynają miesiączkować średnio o 1,3 roku później. Po raz pierwszy mieliśmy okazję tak szeroko analizować rzadkie warianty genetyczne. Zidentyfikowaliśmy sześć genów, które bardzo silnie wpływają na termin dojrzewania. Odkryliśmy je u dziewcząt, ale często w podobny sposób wpływają na chłopców. Nasze badania mogą stanowić podstawę do opracowania metod pomocy osobom zagrożonych wczesnym dojrzewaniem i otyłością, dodaje główna autorka badań, doktor Katherine Kentistou. Badacze opracowali też skalę punktacji, która na podstawie badan genetycznych pozwala obliczyć, czy dziewczynka będzie miała pierwszą miesiączkę późno czy wcześnie. Dziewczęta, które mieszczą się w górnym 1% punktacji z 11-krotnie większym prawdopodobieństwem będą miał ekstremalnie opóźnioną pierwszą miesiączkę. Może ona u nich mieć miejsce dopiero po 15. roku życia. Z drugiej strony dziewczęta mieszczące się z dolnym 1% punktacji są narażone na 14-krotnie większe prawdopodobieństwo ekstremalnie wczesnej miesiączki, czyli takiej przed 10. rokiem życia. W przyszłości będziemy w stanie wykorzystywać te dane do identyfikowania dziewcząt narażonych na bardzo wczesną i bardzo późnią miesiączkę. National Health Service już rozpoczyna program sekwencjonowania genomu u noworodków, więc będziemy mieli potrzebne informacje. Dzieci, u których dojrzewanie zachodzi bardzo wcześnie, w wieku 7 czy 8 lat, otrzymują blokery dojrzewania. Jednak okres dojrzewania do kontinuum, gdy ominiemy odpowiedni czas, nic nie będziemy mogli zrobić. Dlatego potrzebujemy innych metod, czy to farmakologicznych czy psychologicznych. To może być bardzo ważne dla zdrowia dojrzewających dzieci, dodaje profesor Ken Ong. « powrót do artykułu
-
Dzięki waranom farmerzy oszczędzają miliony dolarów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Dzięki waranom z gatunku Varanus rosenbergi australijscy farmerzy oszczędzają miliony dolarów rocznie. Zwierzęta te zmniejszają bowiem populację muchówek Lucilia cuprina, które atakują owce. Przez muchówki farmerzy tracą co roku około 280 milionów dolarów. Straty byłyby znacznie większe, gdyby nie warany. To kolejny przykład pokazujący, że utrzymanie bioróżnorodności przynosi ludziom również olbrzymie korzyści gospodarcze. Samice Lucilia cuprina poszukują owiec z ranami na ciele lub z futrami zanieczyszczonymi odchodami. Składają tam jaja a wykluwające się larwy zaczynają żywcem pożerać zwierzę. Naukowcy z University of Cambridge przeprowadzili badania w 18 miejscach australijskiego Yorke Peninsula. Na tym położonym w pobliżu Adelajdy półwyspie wyginęło już ponad 90% rodzimych ssaków. Autorzy badań stwierdzili, że miejscowe zwierzęta są kluczowe, by odtworzyć ekosystem, zapewniający ludziom wiele niezwykle korzystnych usług. Jednym z elementów tego ekosystemu są wspomniane warany. To padlinożercy, którzy pożerając martwe zwierzęta, usuwają przy okazji olbrzymią liczbę jaj i larw Lucilia cuprina. A zmniejszając populację muchówek zmniejszają straty ponoszone przez farmerów. Rodzimi padlinożercy Australii, jak Varanus rosengergi, znacznie bardziej efektywnie usuwają muchówki niż padlinożercy inwazyjni, jak europejskie lisy czy koty, mówi główny autor badań, doktor Tom Jameson. Muchówki to olbrzymi problem australijskiego przemysłu hodowli owiec. Wywołują one straszliwe choroby, które trudno jest leczyć i powodują duże cierpienia u owiec, dodaje uczony. W ramach badań Jameson i jego zespół umieścili w terenie setki martwych szczurów, a przy zwierzętach postawili kamery. Wrócili po pięciu dniach, by sprawdzić, które ze szczurów zostały zjedzone i policzyć czerwie na tych szczurach, których padlinożercy nie znaleźli. Tych pięć dni wystarczyło, by na każdym niezjedzonym martwym szczurze znajdowało się ponad 1000 czerwi. Z każdego z nich powstanie muchówka, zdolna do pokonania 20 kilometrów tygodniowo i zagrożenia stadom owiec. Badania wyraźnie pokazały, że warany znacznie lepiej usuwają czerwie ze środowiska. To dowodzi, że w ramach działań mających na celu usuwanie inwazyjnych gatunków z południowej Australii należy skupić się też na zwiększeniu populacji waranów i innych rodzimych gatunków, gdyż są one niezwykle ważne. Takie działania nie tylko będą korzystne dla środowiska naturalnego, ale przyniosą też korzyści rolnictwu i przyciągną więcej turystów zainteresowanych przyrodą, stwierdził Jameson. W XVIII wieku europejscy kolonizatorzy coraz powszechniej zaczęli sprowadzać do Australii lisy – by na nie polować – oraz koty, jako domowych pupili. Od tego czasu rodzima przyroda Australii jest dziesiątkowana przez sprowadzone z Europy zwierzęta. Jednym z zagrożonych przez nie gatunków jest Varanus rosenbergi, który może dorastać do 1,5 metra długości. Żywi się on zarówno padliną, jak i upolowanymi zwierzętami. To jeden z największych pozostałych przy życiu australijskich padlinożerców. « powrót do artykułu