Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36712
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    204

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. W pobliżu czarnej dziury znajdującej się w centrum Drogi Mlecznej znaleźliśmy pierwszą gwiazdę pochodzącą spoza naszej galaktyki, donoszą naukowcy z Narodowego Obserwatorium Astronomicznego Japonii. W sąsiedztwie Sagittarius A* (Sgr A*) znajduje się wiele gwiazd. Jednak warunki tam panujące uniemożliwiają ich formowanie się. Wiadomo zatem, że gwiazdy musiały powstać gdzie indziej i migrować w kierunku centrum galaktyki. Teraz naukowcy informują, że niektóre z nich migrowały z większych odległości niż sądzono, a konkretnie spoza galaktyki. A stwierdzenie takie wysunęli na podstawie badań gwiazdy S0-6. S0-6 znajduje się w odległości zaledwie 0,3 sekundy łuku – to nieco ponad 1 roku świetlnego – od Sgr A* i  liczy sobie ponad 10 miliardów lat. Tym, co wskazuje na pozagalaktyczne pochodzenie jest jej skład chemiczny. Jest on podobny do składu gwiazd z niewielkich galaktyk satelitarnych Drogi Mlecznej, jak Mały Obłok Magellana czy SagDEG. A najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem tego fenomenu jest uznanie, że S0-6 narodziła się w niewielkiej, nieistniejącej już galaktyce, która została wchłonięta przez Drogę Mleczną. Wszystko wskazuje na to, że w ciągu ponad 10 miliardów lat swojego istnienia gwiazda ta musiała przebyć odległość ponad 50 000 lat świetlnych, najprawdopodobniej spiralnie opadając w okolice czarnej dziury. Shogo Nishiyama, który kierował pracami międzynarodowego zespołu, mówi, zastrzega, że jest jeszcze wiele wątpliwości, na które należy odpowiedzieć. Przede wszystkim trzeba zdobyć silniejsze dowody na pochodzenie S0-6 spoza naszej galaktyki. Ponadto uczeni chcieliby się dowiedzieć, czy gwiazda przybyła tu sama, czy też miała jakichś towarzyszy. Mamy nadzieję, że podczas kolejnych badań odkryjemy kolejne tajemnica gwiazd znajdujących się w pobliżu supermasywnej czarnej dziury, stwierdził uczony. « powrót do artykułu
  2. Dzięki Wielkiemu Zderzaczowi Hadronów fizykom po raz pierwszy udało się zarejestrować jednoczesne pojawienie się fotonu i kwarka t (kwarka wysokiego, kwarka prawdziwego). Naukowcy mają nadzieję, że dzięki temu lepiej zrozumieją oddziaływania elektrosłabe oraz ich związek z polem Higgsa. Zgodnie z Modelem Standardowym cząstki elementarne nabywają masy w wyniku oddziaływania z polem Higgsa, a całym tym procesem steruje mechanizm zwany złamaniem symetrii oddziaływań elektrosłabych. Zaproponowana w latach 60. ubiegłego wieku hipoteza została potwierdzona w 2012 roku, gdy odkryto bozon Higgsa. Jednak minęły lata, a naukowcy wciąż nie rozumieją mechanizmu łamania symetrii i nabywania masy przez cząstki. Naukowcy pracujący przy eksperymencie ATLAS postanowili przyjrzeć się mechanizmowi łamania symetrii i oddziaływaniom elektrosłabym, analizując dane dotyczące kwarka górnego pojawiającego się w wyniku zderzeń protonów. Wzięli na cel kwarki t, gdyż oddziałuje tak silnie z polem Higgsa, że jest najbardziej masywną z cząstek elementarnych. Uczeni chcieliby obserwować rozpad pojedynczych kwarków t oraz, biorąc pod uwagę odchylenia od przewidywań Modelu Standardowego, badać łamanie symetrii w oddziaływaniach elektrosłabych. Problem w tym, że pojedyncze kwarki t bardzo trudno jest zaobserwować. Znacznie łatwiej można obserwować pary kwarków t, ale te są kontrolowane przez oddziaływania silne. Dlatego też postanowili poszukać innych par – pojedynczego kwarka t z fotonem wchodzącym z nim w interakcje. Kwark t rozpada się bardzo szybko. Produktami jego rozpadu są kwark b oraz bozon W. Kwark b łączy się z innymi kwarkami, tworząc nowe hadrony, a te następnie rozpadają się w strumień cząstek zwany dżetem b („b jet”). Jednocześnie bozon W rozpada się do elektronu lub mionu oraz neutrina. Naukowcy stworzyli wirtualne symulacje par kwark t - foton i na ich podstawie nauczyli swój algorytm, by w danych uzyskanych z eksperymentu ATLAS wyszukiwał informacji o jednoczesnym pojawieniu się fotonu promieniowania gamma, dżetu b, elektronu lub mionu oraz brakującej energii łączonej z obecnością neutrina, którego ATLAS nie potrafi wykryć. Gdy już wyszkolili swój algorytm, dali mu do analizy prawdziwe dane. Wyniki przeszły ich najśmielsze oczekiwania. Algorytm wykrył poszukiwane dane z poziomem ufności wynoszącym 9,3 sigma. Tymczasem od 5 sigma mówi się o odkryciu. Te wspomniane 9,3 sigma oznacza, że jest niezwykle mało prawdopodobne, by odnalezione dane pojawiły się przypadkowo. Teraz naukowcy będą chcieli dokładniej przyjrzeć się parom kwark t - foton i mają nadzieję, że rozszyfrują dzięki temu łamanie symetrii w oddziaływaniach elektrosłabych. Byłby to ważny krok na drodze ku zrozumieniu natury bozonu Higgsa i mechanizmu uzyskiwania masy przez cząstki. « powrót do artykułu
  3. Nieznany wcześniej szlak molekularny może pomóc w powstrzymaniu rozwoju nowotworów płuc. To jedne z najbardziej rozpowszechnionych chorób nowotworowych i jedna z najczęstszych przyczyn zgonu z powodu nowotworów. Odkrycie naukowców z Tulane University, które zostało opisane na łamach PNAS, może doprowadzić do pojawienia się nowych leków oraz bardziej spersonalizowanych terapii, mówi jeden z autorów badań, doktor Hua Lu. Uczeni zauważyli, że białko supresorowe RBM10 może powstrzymywać rozwój nowotworu płuc poprzez wpływ na proteinę c-Myc, która – gdy dojdzie do jej nadmiernej ekspresji – napędza wzrost komórek nowotworowych i ich proliferację. RBM10 we współpracy z dwoma białkami rybosomalnymi, RPL5 i RPL11, destabilizuje c-Myc i zaburza rozwój nowotworu płuc. To pierwsze badania, w których zauważono taką przeciwnowotworową „współpracę” pomiędzy proteinami. Odkryliśmy, że RBM10 bezpośrednio wpływa na degradację c-Myc i zmniejsza jej wpływ na rozwój nowotworu, łącząc się z RPL5 i RPL11. Wiele wiemy o nowotworach, ale molekuły w nie zaangażowane to wciąż dla nas zagadka. Krok po kroku zdobywamy coraz większą wiedzę, mówi Lu. c-Myc odgrywa ważną rolę w produkcji protein, człowiek nie może bez niej żyć. Jednak czasem dochodzi do błędów, na których mogą korzystać nowotwory. RBM10, przy pomocy RPL5 i RPL11, może zdestabilizować c-Myc i powstrzymać rozwój guza. Równie ważnym odkryciem jest stwierdzenie, że zmutowana forma RBM10, którą często znajduje się w guzach nowotworu płuc, traci możliwość wpływania na c-Myc i łączenia się z RPL5 oraz RPL11. W takiej zmutowanej formie może wspomagać rozwój nowotworu. RBM10 to ważna proteina, która może powstrzymać rozwój nowotworu, jednak nowotwór stara się ją zmutować i zablokować jej działanie, mówi Lu. Teraz uczony wraz z zespołem chcą skupić się na badaniach zmutowanej RBM10. Mają nadzieję, że dzięki temu opracują leki przeciwnowotworowe, biorące ją na cel. Mamy nadzieję, że opracujemy molekułę, która będzie brała na cel zmutowaną RBM10, gdyż jest to struktura, która nie istnieje w zdrowej tkance. Jeśli uda się nam ją zmienić, mamy nadzieję, że będzie w stanie powstrzymywać c-Myc, stwierdza. « powrót do artykułu
  4. Zwierzęta spędzają znaczną część doby śpiąc. Sen jest niezwykle ważny dla zdrowa, w tym dla prawidłowego funkcjonowania poznawczego. Nieodpowiedni sen staje się też coraz większym problemem w zanieczyszczonym światłem i hałasem środowisku. Niedostateczny niezdrowy sen powoduje na przykład, że przysypiamy. Zamykamy na kilka sekund oczy, a aktywność naszego mózgu przypomina aktywność w czasie snu. Czy mikrosen może zapewnić jakiekolwiek korzyści snu czy też trwa zbyt krótko, by spełniał jakąkolwiek pożyteczną rolę? Naukowcy opisali właśnie pierwszy przypadek zwierzęcia, które skutecznie rozmnaża się na wolności, pomimo ekstremalnie pofragmentowanego snu. Zwierzęciem tym jest pingwin maskowy (Pygoscelis antarcticus), który podczas wysiadywania jaj zasypia tylko na kilka sekund. W ciągu godziny przysypia tak około 600 razy, a w ciągu doby – ponad 10 000 razy. Tak ekstremalny sen to prawdopodobnie adaptacja do bardzo niekorzystnych warunków zewnętrznych, w jakich pingwiny wysiadują jaja. Muszą je chronić przed wydrzykami brunatnymi, pilnować gniazda przed agresją innych pingwinów, a jakby tego było mało, przebywają ciągle w hałasie czynionym przez całą kolonię pingwinów. Naukowcy z Centrum Badań Neurologicznych w Lyonie, Koreańskiego Instytutu Badań Polarnych oraz Instytutu Inteligencji Biologicznej im Maxa Plancka jako pierwsi zarejestrowali aktywność mózgu dziko żyjących pingwinów maskowych żyjących na Wyspie Króla Jerzego. Wykorzystali przy tym opracowane przez siebie urządzenia, które przyczepili pingwinom. Aktywność ptaków i ich mózgów rejestrowano przez 11 dni, zarówno na lądzie, jak i w wodzie, gdzie zwierzęta zanurzały się na głębokość do 200 metrów. Uczeni szczególnie zwracali uwagę na to, jak śpią ptaki posiadające gniazda na obrzeżu kolonii, gdzie pingwinim jajkom zagrażają wydrzyki, w porównaniu z ptakami z wnętrza kolonii. Zauważyli, że wolne fale mózgowe, które u ptaków są dominującym sygnałem w czasie snu, mogą pojawiać się albo w obu półkulach jednocześnie, albo tylko w jednej z nich. Wszystkie jednak takie sygnały świadczące o śnie były niezwykle krótkie, trwały zaledwie kilka sekund. Nawet po uwzględnieniu różnych rodzajów snu okazało się, że zdecydowana większość epizodów snu u pingwinów trwa nie dłużej niż 5 sekund. Od strony behawioralnej te epizody snu objawiają się częstym zamykaniem i otwieraniem jednego lub obu oczu. Gdy jedna z półkul śpi, zamyka się oko po przeciwnej stronie głowy. I pomimo tego, że sen jest tak ekstremalnie pofragmentowany, każda z półkul mózgu pingwina śpi przez 11,5–12 godzin na dobę. Autorzy badań, opierając się na wcześniejszych doświadczeniach ze snem kaczek, spodziewali się, że pingwiny z krańców kolonii, bardziej wystawione na ataki drapieżników, będą spały mniej, a częściej będzie u nich spała tylko jedna półkula. Okazało się, że pingwiny na krańcach kolonii śpią w sumie o 10% dłużej, ich epizody snu są średnio o 40% (1 sekundę) dłuższe, a częstotliwość snu, w który zaangażowana jest tylko jedna półkula, wcale nie jest większa niż u zwierząt z centrum kolonii. To wskazuje, że hałas generowany przez inne pingwiny oraz agresja z ich strony, mają większy wpływ na sen niż inne zagrożenia. Badacze wykazali też, że pingwiny śpią, unosząc się na morskich falach. Śpią tam co prawda krócej niż na lądzie, jednak podczas drzemki na wodzie wolne fale mózgowe są bardziej skonsolidowane, a w drzemkę niemal zawsze zaangażowane są obie półkule mózgu. Fakt, że niezależnie od otoczenia sen pingwinów jest tak bardzo pofragmentowany wskazuje prawdopodobnie, że chroniąc się przed drapieżnikami i innymi pingwinami polegają one na wzroku. « powrót do artykułu
  5. Pochodząca z Ameryki Południowej mnicha (Myiopsitta monachus) została introdukowana w Europie przed 50 laty. I te 5 dekad wystarczyło, by zwierzęta rozwinęły na Starym Kontynencie unikatowe dialekty, wyraźnie różne w różnych krajach i miastach. Naukowcy z Instytutu Zachowania Zwierząt im. Maxa Plancka w Konstancji oraz Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka w Lipsku, nagrali mnichy w 8 miastach 4 krajów Europy i stwierdzili, że w każdym z miast ptaki wydają różne dźwięki. Podobnie jak ludzie, mnichy w Europie komunikują się różnie w zależności od tego, gdzie mieszkają, mówi doktorant Stephen Tyndel z Konstancji. W Europie nie występują rodzime gatunki ptaków. Jednak żyje tutaj sporo gatunków, których przedstawiciele uciekli z hodowli. Mnichy, podobnie jak inne papugi, charakteryzuje zdolność do imitowania i uczenia się nowych dźwięków. Naukowcy postanowili skorzystać z faktu, że inwazyjne papugi pojawiły się w Europie stosunkowo niedawno. Mnichy to idealny model dla badań nad ewolucję złożonych możliwości komunikacyjnych u innego gatunku, niż nasz własny, mówi Tyndel. Naukowcy chcieli sprawdzić, czy zwierzęta żyjące w różnych miejscach rozwinęły różne dialekty. Nagrali więc papugi z 8 miast Hiszpanii, Belgii, Włoch i Gracji. Nowoczesne narzędzia statystyczne pozwoliły zaś na badanie, czy istnieją różnice pomiędzy dialektami papug żyjących w różnych miastach oraz w tym samym mieście, ale w różnych parkach. Chcieliśmy nie tylko sprawdzić, czy wykształciły się dialekty, ale również, na jak duża skalę geograficzną się pojawiły, mówi Tyndel. Z badań wynika, że populacja mnich z każdego miasta posługuje się własnym dialektem. Na przykład dźwięki wydawane na powitanie przez mnichy z Brukseli znacząco różnią się od tych z innych miast. Większość z różnic dialektalnych związana jest ze zmianami modulacji częstotliwości, które są niezwykle trudne dla człowieka do wychwycenia. Naukowcy zauważyli, że o ile istnieją różnice dialektalne pomiędzy miastami, to nie ma ich w obrębie tego samego miasta. To sugeruje, że dialekty u papug pojawiły się wcześnie, gdy ptaki zamieszkały w poszczególnych miastach, ale od czasu ich zadomowienia się w konkretnym miejscu, nie doszło już do większych zmian, dodaje Tyndel. W tej chwili naukowcy nie wiedzą, czy różnice dialektalne wynikają z procesu pasywnego, czyli kopiowania innych ptaków, przypadkowego wprowadzania drobnych błędów i ich utrzymywania w czasie czy też powstały w procesie aktywnym, gdy zwierzęta celowo się naśladują, by lepiej się ze sobą porozumiewać. Mnichy żyją w dużych zbiorowych gniazdach i nie można wykluczyć, że w ramach takich gniazd dałoby się odnotować różnice, które odpowiadałyby ludzkiemu slangowi. Takie zróżnicowanie pomagałoby zwierzętom zorientować się, kto należy do danego „osiedla” gniazd, a kto jest obcy. Autorzy badań mówią, że spróbują dowiedzieć się, jak ptaki uczą się od siebie komunikacji i sprawdzą, czy pomiędzy poszczególnymi zgrupowaniami gniazd można zauważyć różnice w komunikacji. To pozwoli nam zrozumieć sposób komunikowania się papug, ale da nam również wgląd w systemy złożonej komunikacji u ludzi i innych zwierząt społecznych, dodaje Tyndel. « powrót do artykułu
  6. W Rendlesham w Suffolk, w pobliżu słynnego Sutton Hoo, gdzie w ubiegłym wieku znaleziono nietknięty królewski pochówek na łodzi, odkryto ślady przedchrześcijańskiej świątyni sprzed 1400 lat. Wcześniej informowaliśmy o znalezieniu w tym miejscu wielkiej sali używanej przez pierwszych królów Anglii Wschodniej oraz warsztatów, w których mogły powstać przedmioty znalezione w Sutton Hoo. Wykopaliska prowadzone są w ramach projektu Rendlesham Revealed, w którym czynny udział biorą mieszkańcy Suffolk. Znajdująca się w tym miejscu królewska rezydencja była częścią większego kompleksu osadniczego o powierzchni około 50 hektarów. Ze względu na skalę i złożoność jest to stanowisko wyjątkowe dla angielskiej archeologii V–VIII wieku. Podczas tegorocznych wykopalisk znaleziono dowody na prowadzenie w tym miejscu prac metalurgicznych o jakości właściwej dla królewskich warsztatów. Znaleziono m.in. formy odlewnicze, w których powstawały elementy końskiej uprzęży podobne do tych, znalezionych w Sutton Hoo. Okazało się również, że kompleks królewskiej rezydencji był dwukrotnie większy, niż sądzono. Zajmował on 15 hektarów i był otoczony 1,5-kilometrowym rowem. Najważniejszym znaleziskiem jest jednak odkrycie śladów budowli, która najprawdopodobniej była miejscem kultu. Dotychczasowe wykopaliska w Rendlesham mówią nam o potędze i bogactwie królów Anglii Wschodniej oraz o złożonym społeczeństwie, którym rządzili. Możliwa świątynia czy inne miejsce kultury to rzadki i znaczący dowód na odbywające się w królewskiej siedzibie praktyki religijne w epoce przedchrześcijańskiej. Wierzenia te formowały wczesne społeczeństwo angielskie. W tym wyróżniającym się miejscu widzimy, że jeden z budynków, długi na 10 i szeroki na 5 metrów, był niezwykle wysoki i solidny jak na swoje rozmiary. Prawdopodobnie więc był specjalnym budynkiem. Najbardziej podobne doń budowle, jakie znamy z innych miejsc w Anglii, to świątynie lub domy modlitwy, mówi doradca naukowy projektu, profesor Christopher Scull z University College London. Wykopaliska w Rendlesham potwierdzają relację jednego z największych nauczycieli i pisarzy wczesnego średniowiecza, Bedy Czcigodnego, który w swojej Historia ecclesiastica gentis Anglorum (Kościelna historia ludu angielskiego), ukończonej około 731 roku, pisał o Rendlesham jako o siedzibie królów Anglii Wschodniej. Beda wspominał, że król Raedwald – który prawdopodobnie został pochowany w Sutton Hoo – miał świątynię, w której znajdowały się ołtarze bogów przedchrześcijańskich oraz ołtarz Chrystusa. Beda nie wspominał, że świątynia ta znajdowała się w Rendlesham. Ponadto w bieżącym roku znaleziono też dwa groby o nieustalonym datowaniu oraz dowody na istnienie osadnictwa już w IV tysiącleciu p.n.e. Najmłodszym zaś znaleziskiem są pozostałości po stanowisku reflektora przeciwlotniczego z czasów II wojny światowej, które zostało uwiecznione na zdjęciach lotniczych wykonanych przez US Air Force w grudniu 1943 roku. « powrót do artykułu
  7. Truizmem jest stwierdzenie, że ChatGPT może być wykorzystywany zarówno do działań pożytecznych, jak i szkodliwych lub takich, które potępiamy. Studenci używają go, by pisał za nich prace, co może skończyć się obniżeniem oceny. Dla firmy prawniczej, która wykorzystała ChatGPT do sporządzenia opinii przedłożonej przed sądem, skończyło się to grzywną, gdyż opinia pełna była fałszywych cytatów z rzekomych wyroków sądowych. To jednak tylko drobne nieprzyjemności. Włoscy naukowcy dowiedli, że ChatGPT może być naprawdę niebezpieczny. Andrea Taloni, Vincenzo Scorcia i Giuseppe Giannaccare wykazali, że narzędzie to można wykorzystać do błyskawicznego stworzenie zastawu przekonujących danych dotyczących wyników badań klinicznych. Danych, które mogą wpłynąć na nauczanie w akademiach medycznych czy na procedury medyczne. Jedną rzeczą jest wykorzystanie sztucznej inteligencji do stworzenia tekstu, który nie wzbudzi zastrzeżeń oprogramowania do wykrywania plagiatów. Jednak możliwość tworzenia zestawów fałszywych realistycznych danych to zupełnie inny problem. Dowolny naukowiec czy grupa naukowa może błyskawicznie utworzyć dane medyczne nieistniejących pacjentów, wypełniać kwestionariusze czy zbudować wielką bazę danych z rzekomych eksperymentów na zwierzętach. Włoscy naukowcy przetestowali ChatGPT-4 właśnie pod kątem możliwości sfabrykowania takich informacji. Najpierw algorytmowi dostarczono dane na temat chorób oczu, informacje statystyczne oraz zasady dochodzenia do konkluzji w badaniach. A następnie poproszono go, by na tej podstawie dostarczył danych, które będą faworyzowały jedną z procedur medycznych, wykazując jej przewagę nad drugą. ChatGPT świetnie wywiązał się z zadania. Opierając się na fałszywych informacjach dostarczył przekonującego opisu dowodzącego, że jedna z procedur daje wyraźnie lepsze wyniki. W rzeczywistości pomiędzy nimi nie ma żadnych znaczących różnic. Okazało się, że ChatGPT potrafi szybko stworzyć zestawy danych, które na pierwszy rzut oka wyglądają przekonująco. Celem badań było rzucenie światła na możliwość wykorzystania podobnych narzędzi do fabrykowania danych. Włoscy naukowcy mówią, że takie dane, stworzone przez sztuczną inteligencję, mogą z czasem stać się problemem. Na razie bliższa analiza informacji wytworzonych przez ChatGPT pokazuje, że mogło dojść do fałszowania. Jednym z sygnałów takich niedociągnięć jest np. zaskakująca liczba „badanych osób”, których wiek kończy się cyfrą 7 lub 8. Jednak do wyłapania tego typu błędów potrzebne są wiedza i doświadczenie. Lub sztuczna inteligencja, która - zdaniem badaczy - może w przyszłości stać się narzędziem wykrywającym tego typu fałszerstwa. « powrót do artykułu
  8. Dzieci łatwiej uczą się języków niż dorośli. Pierwsze lata rozwoju dziecka są kluczowe dla umiejętności sprawnego posługiwania się językiem. Wiemy też, że dzieci już w łonie matki słyszą to, co ona mówi. Zatem mają kontakt z językiem jeszcze przed urodzeniem się. Co prawda jest to kontakt niedoskonały, gdyż docierające do dziecka dźwięki są zniekształcone, ale wpływają one na dziecko. Naukowcy z Uniwersytetu w Padwie postanowili sprawdzić, jak mózgi noworodków są ukształtowane przez doświadczenia językowe z okresu przed urodzeniem. Uczeni zastanawiali się, jak zmienia się aktywność mózgu noworodka gdy słyszy własny język, w porównaniu z językiem obcym. Wysunęli hipotezę, że zmiany takie mają związek z tym, co dziecko słyszało w łonie matki. By ją sprawdzić, naukowcy rejestrowali za pomocą EEG aktywność neuronów noworodków w czasie, gdy słyszały swój rodzimy język – francuski – i porównywali ją z aktywnością podczas słuchania języków obcych – hiszpańskiego i angielskiego. Okazało się, że podczas słuchania języka ojczystego aktywność neuronów była znacznie bardziej złożona, niż w czasie słuchania języków obcych. Co więcej, w aktywności neuronów rejestrowanej podczas słuchania języka ojczystego widoczne były reakcje związane z informacjami przechowywanymi w pamięci. Mózg dzieci odwoływał się zatem do doświadczeń z czasu sprzed narodzin. Na potrzeby pomiarów uczeni zastosowali algorytm detrended fluctuation analysis (DFA). Należy on do domeny analizy szeregów czasowych i umożliwia obliczenie wykładnika Hursta, który jest wskaźnikiem obecności efektu pamięci oraz zjawiska persystencji, czyli trwałości danych, o której możemy mówić gdy trwa ona dłużej niż proces, który ją stworzył. DFA pozwala ni mniej ni więcej stwierdzić, jak dobrze badany system – w tym przypadku mózg noworodka – zapamiętał wcześniej dostarczone do niego dane. Głównym parametrem DFA jest α, czyli wartość wykładnika Hursta. W przypadku naszych badań, im wartość ta wyższa, tym większy wpływ na reakcję neuronu miały doświadczenia z przeszłości. Badania pokazały, że gdy noworodek słyszy język, którym posługuje się matka, widoczne są wyraźne wzrosty wartości α, których nie ma, gdy słyszy obcy język. To dowodzi, jak mówi Judit Gervain, że język ojczysty wywołuje w mózgu dziecka złożone dynamiczne procesy, które prawdopodobnie związane są z uczeniem się języka. Procesy te są znacznie słabsze, gdy dziecko słyszy obcy sobie język, możemy więc stwierdzić, że rozpoczęły się one i ewoluowały jeszcze przed urodzeniem. Wydaje się zatem, że mózg noworodka jest ukształtowany do zapamiętywania i reagowania na język jego matki, a kształtowanie to zachodzi w jej łonie. Silniejsza reakcja na jej język wskazuje, że ma on pewne „przywileje” w porównaniu z innymi językami, co kształtuje wczesne etapy nauki języka. To zaś pokazuje, jak niezwykłe możliwości adaptacyjne posiada ludzki mózg, szczególnie w obliczu faktu istnienia dużej różnorodności i złożoności ludzkich języków. « powrót do artykułu
  9. Gdy znajdziemy się w niebezpieczeństwie, pojawia się reakcja walki lub ucieczki. Gwałtownie rośnie puls, pojawia się strach, możemy zacząć się pocić lub trząść. Kilka godzin później, wiele osób odczuwa potrzebę zjedzenia czegoś smacznego. Najczęściej chodzi o wysoko przetworzoną, pełną tłuszczu żywność, o której wiemy, że nie jest zdrowa. Mimo to chcemy to zjeść. Takie emocjonalne jedzenie w reakcji na stres jest znane wielu osobom oraz naukowcom. Dotychczas jednak nie wiadomo, w jaki stres powoduje, że nasz mózg dostaje sygnał o potrzebie pocieszenia się za pomocą jedzenia. Profesor Sora Shin z Fralin Biomedical Research Institute na Virginia Tech, jej była współpracownica In-Jee You oraz studentka Yeeun Bae poinformowały na łamach Nature Communications, że zidentyfikowały w podwzgórzu molekułę, którą łączą ze zmianami w mózgu prowadzącymi do jedzenia pod wpływem emocji. Nie zawsze jemy dlatego, że jesteśmy głodni i mamy związane z tym potrzeby fizyczne. Gdy jesteśmy zestresowani lub odczuwamy zagrożenie, może również dojść do pojawienia się potrzeby zjedzenia czegoś. Sądzimy, że winna jest ta molekuła, mówi profesor Shin. Mowa tutaj o proenkefalinie, występującym w wielu miejscach mózgu prohormonie opioidowym. Jej rola w podwzgórzu jest bardzo słabo zbadana, a Shin i jej współpracownice zaczęły podejrzewać, że może ona odpowiadać za emocjonalne jedzenie, gdyż podwzgórze reguluje apetyt. Uczone przeprowadziły więc eksperyment, podczas którego wystawiały myszy na zapach kocich odchodów. Wywołało to u myszy stres, a 24 godziny później u zwierząt stwierdzono negatywny stan emocjonalny, przejadanie się, a neurony w ich mózgach wykazywały wrażliwość na pożywienie o wysokiej zawartości tłuszczu. Chcąc potwierdzić swoje spostrzeżenia, uczone stymulowały światłem neurony, w których dochodziło do ekspresji proenkefaliny, również pojawiało się zjawisko emocjonalnego jedzenia, jednak tym razem bez potrzeby wystawiania zwierząt na zapach drapieżnika. A jakby tego było mało, gdy myszy wystawiono na zapach kota, a następnie wyciszono reakcję wspomnianych neuronów, u zwierząt nie pojawiły się ani negatywne emocje, ani potrzeba zajadania stresu. Coś związanego z tą molekułą jest kluczowym elementem uwalniającym proces zajadania stresu, mówi Shin. Odkrycie to może prowadzić do stworzenia terapii dla ludzi, którzy często przejadają się pod wpływem stresu. Musimy wiele jeszcze dowiedzieć się o tej molekule, ale wiemy od czego zacząć, dodaje Shin. « powrót do artykułu
  10. Naukowcy z Center of Excellence in Space Sciences India w Kalkucie odkryli nowy mechanizm łączący pole magnetyczne Słońca z plamami słonecznymi. Może on pozwolić na określanie szczytu kolejnych cykli słonecznych. Z badań wynika, że znajdujemy się bezpośrednio przed szczytem obecnego 25. cyklu słonecznego i maksimum aktywności Słońca będzie miało miejsce prawdopodobnie w przyszłym roku. Prowadzone regularnie od początku XVII wieku obserwacje wskazały na istnienie cykli słonecznych. Obecnie wiemy, że trwają one średnio 10,7 roku. W tym czasie nasza gwiazda przechodzi z minimum do maksimum aktywności i powraca do minimum. Jednak naukowcy wciąż nie potrafią przewidzieć, kiedy nastąpi maksimum aktywności. Znamy różne zjawiska i mechanizmy związane z cyklem słonecznym. Na przykład w 1935 roku szwajcarski astronom Max Waldmeier zauważył, że im szybciej pojawiają się kolejne plamy na słońcu, tym silniejszy cykl, zatem szybciej osiąga on swoją wartość szczytową. Spostrzeżenie to jest do dzisiaj wykorzystywane i astronomowie, badając tempo pojawiania się plam na początku cyklu, próbują przewidywać, kiedy nastąpi jego maksimum. Naukowcy z Indii opublikowali na łamach Monthly Notices of the Royal Astronomical Society: Letters artykuł, w którym donoszą o istnieniu związku pomiędzy tempem słabnięcia dipolowego pola magnetycznie Słońca a tempem cyklu słonecznego. Spostrzeżenie to uzupełnia więc odkrycie Waldemeiera i wzmacnia hipotezę mówiącą, że ewolucja plam na Słońcu jest integralną częścią funkcjonowania słonecznego dynamo, a nie jedynie widoczną oznaką jego działania. Naukowcy z Kalkuty przewidują, że maksimum obecnego cyklu słonecznego powinno nastąpić w pierwszych miesiącach przyszłego roku, nie później jednak niż do września 2024. « powrót do artykułu
  11. Naukowcy z Harvard Medical School zauważyli nowy nieznany dotychczas mechanizm powodujący swędzenie. Ich odkrycie, opisane na łamach magazynu Cell, pozwala wyjaśnić, dlaczego niektóre choroby, jak egzema, atopowe zapalenie skóry i inne wiążą się z uporczywym swędzeniem. Dotychczas sądzono, że swędzi z powodu stanu zapalnego. Okazało się jednak, że przyczyna jest zupełnie inna. Z przeprowadzonych na Harvardzie badań wynika bowiem, że za swędzenie odpowiada powszechnie obecna na skórze bakteria, gronkowiec złocisty (Staphylococcus aureus), która działa bezpośrednio na zakończenia nerwowe. W przypadku wymienionych chorób często dochodzi do zaburzenia równowagi mikroorganizmów zamieszkujących skórę, a to pozwala na szybkie zwiększenie się populacji gronkowca. I to jego obecność wystarcza do uruchomienia całego łańcucha reakcji molekularnych, które kończą się przemożną chęcią podrapania. Podczas eksperymentów naukowcy wykazali, że S. aureus uwalnia związki chemiczne, które aktywują obecną we włóknach nerwowych proteinę przekazującą sygnały do mózgu. Żeby potwierdzić to spostrzeżenie, uczeni podali zwierzętom zatwierdzony lek przeciwzakrzepowy, który blokuje aktywację wspomnianej proteiny. Okazało się, że zmniejszył on uczucie swędzenia i doprowadził do zminimalizowania uszkodzeń skóry związanych z drapaniem się. To pokazuje, w jakim kierunku mogą iść badania nad lekarstwami czy kremami zmniejszającymi swędzenie u osób z chorobami skóry. Jest ono poważnym problemem, gdyż pacjenci drapią się, przez co uszkadzają skórę, zwiększając stan zapalny. Swędzenie może działać destrukcyjnie na pacjentów z chorobami skóry. Wykazaliśmy, że u wielu z nich swędzenie jest powodowane przez skład mikroorganizmów bytujących na skórze, wyjaśnia główny autor badań, Liwen Deng. W ramach eksperymentów badacze wystawili skórę myszy na działanie gronkowca złocistego. U zwierząt pojawiło się intensywne swędzenie, które trwało przez wiele dni. Myszy drapały się, uszkadzając sobie skórę również poza obszarem, na który nałożono bakterie. Co więcej, myszy którym nałożono na skórę bakterie, stały się nadwrażliwe na bodźce, które nie powodują zwykle swędzenie. Na przykład w reakcji na lekki dotyk znacznie częściej odczuwały swędzenie niż myszy z grupy kontrolnej. Zjawisko takie bardzo często występuje u osób cierpiących na choroby związane ze swędzeniem. Zresztą nie tylko u nich. Wystarczy, że pomyślimy o nałożeniu na siebie ubrania powodującego swędzenie, a często zaczynamy je odczuwać. Badacze postanowili dowiedzieć się, w jaki sposób S. aureus wywołuje swędzenie. Przygotowali więc wiele wersji genetycznie zmodyfikowanych bakterii, a każdej z nich brakowało jakiejś konkretnej molekuły. Skupili się przy tym na 10 enzymach, o których wiadomo, że są uwalniane przez gronkowca złocistego podczas kontaktu ze skórą. W końcu znaleźli winowajcę. Okazał się nim enzym o nazwie proteaza V8, który wywoływał u myszy swędzenie. Gdy uczeni następnie zbadali próbki skóry pobrane od osób cierpiących na atopowe zapalenie skóry, okazało się, że zawierają one więcej S. aureus i proteazy V8 niż próbki skóry zdrowych osób. Dalsze badania pokazały, że V8 wywołuje uczucie swędzenie poprzez aktywowanie proteiny PAR1, obecnej w neuronach skóry, które przekazują do mózgu różne sygnały – dotyku, bólu, ciepła czy swędzenia. Zwykle PAR1 jest nieaktywna, ale uaktywnia się w kontakcie z pewnymi enzymami, w tym z V8. Eksperymenty na myszach wykazały, że pod wpływem V8 działającego na jeden z końców proteiny, dochodzi do jej aktywacji i wysłania sygnału, który mózg interpretuje jako swędzenie. Naukowcy powtórzyli te eksperymenty w laboratorium z użyciem ludzkich neuronów i stwierdzili, że one również reagują na obecność V8. Co interesujące, komórki układu odpornościowego – komórki tuczne i bazofile – które aktywują się przy alergiach skóry i powodują uczucie swędzenia, nie wywoływały swędzenia przy wystawieniu bakterie. Na obecność S. aureus nie reagowały tez interleukiny, również aktywowane przy reakcjach alergicznych czy chorobach skóry. Gdy rozpoczęliśmy nasze badania, nie było jasne, czy swędzenie to wynik stanu zapalnego czy nie. Wykazaliśmy, że te dwie rzeczy można od siebie oddzielić. Stan zapalny nie jest konieczny, by mikroorganizm wywołał swędzenie, ale swędzenie zwiększa stan zapalny skóry, dodaje Deng. Jako że proteina PAR1 jest zaangażowana w krzepnięcie krwi, naukowcy postanowili sprawdzić, czy leki przeciwzakrzepowe, blokujące PAR1, powstrzymają swędzenie. Okazało się, że tak. Gdy zaczęto podawać je myszom, których skóra została wystawiona na gronkowca złocistego, zadziałały natychmiast. Zwierzęta znacznie mniej się drapały, zmniejszyły się więc uszkodzenia skóry tym spowodowane. Ponadto zniknęła u nich nadwrażliwość na bodźce niewywołujące normalnie swędzenia. Dlatego też autorzy badań uważają, że z jednej strony można by stosować leki przeciwzakrzepowe do lecznia poważnych przypadków swędzenia skóry, z drugiej zaś – aktywny składnik takich leków mógłby posłużyć do produkcji kremów zapobiegających swędzeniu. Powstaje też pytanie, po co, w toku ewolucji, bakterie wykształciły mechanizmy powodujące swędzenie. Być może przynosi im ono jakieś korzyści. Wiemy na przykład, że prątki gruźlicy bezpośrednio aktywują neurony nerwu błędnego, wywołując kichanie, co może ułatwiać bakteriom kolejne infekcje. Być może cykl swędzenie-drapanie się pozwala S. aureus rozprzestrzeniać się na niezainfekowane części ciała czy do niezainfekowanych gospodarzy? Dlaczego nas swędzi i dlaczego się drapiemy? Czy to pomaga nam czy bakteriom? Być może w przyszłości zajmiemy się odpowiedzią na to pytanie, dodaje Deng. « powrót do artykułu
  12. FCE, First Certificate in English czy też B2 First – to trzy nazwy tego samego egzaminu językowego stworzonego przez Cambridge ESOL. Certyfikat ten należy do najpopularniejszych sposobów na potwierdzenie swojej znajomości języka angielskiego na poziomie średniozaawansowanym. Zdany test potwierdza umiejętności, jednocześnie otwierając liczne drzwi do nowych możliwości zawodowych i edukacyjnych. Aby dobrze zdać B2 First, warto sprawdzić, jak przygotować się do egzaminu FCE. Zrozumienie struktury egzaminu FCE Pierwszym krokiem, aby odpowiednio rozpocząć przygotowanie do FCE, jest zrozumienie jego struktury. Egzamin FCE składa się z czterech głównych sekcji, którymi są: Reading – rozumienie tekstu pisanego. Writing – pisanie tekstu zgodnie z wytycznymi. Listening – rozumienie tekstu mówionego Speaking – prowadzenie rozmowy z egzaminatorami i drugim kandydatem. Przed startem nauki do egzaminu, kluczowe jest sprawdzenie, jakie konkretnie umiejętności są testowane w każdej sekcji. Warto w tym celu zapoznać się z testami certyfikującymi z poprzednich sesji egzaminacyjnych. Wówczas zobaczysz, na jakiej zasadzie budowane są poszczególne części B2 First, a także konkretne zadania egzaminu. Planowanie czasu nauki W zakresie przygotowań do egzaminu należy sprawdzić najbliższe sesje oraz lokalizacje, gdzie można zdawać certyfikat Cambridge. Zapisz się na test w dogodnym dla siebie terminie, żeby mieć wystarczająco dużo czasu na naukę. Planowanie może okazać się kluczem do sukcesu. Dlatego też warto stworzyć sobie odpowiedni harmonogram, w którym skupisz się na podziale miesięcy i tygodni przed egzaminem zgodnie z najważniejszymi powtórkami. Pamiętaj, że skuteczna nauka angielskiego przed FCE wymaga codziennej praktyki. Nie wystarczy godzina korepetycji w tygodniu czy rozwiązanie jednego testu od czasu do czasu. Systematyczne podejście do edukacji pozwoli Ci zaoszczędzić sporo nerwów i stresu! Zasoby do nauki języka angielskiego Przygotowanie do FCE jest o tyle komfortowe, że istnieje wiele różnych materiałów dostępnych online, a także offline. W zakresie rozwiązań internetowych masz do wyboru kursy online, aplikacje mobilne czy fora edukacyjne. Stacjonarnie możesz sięgnąć po podręczniki, zestawy testów i ćwiczeń czy samouczki. do nauki na egzamin FCE, takich jak podręczniki, kursy online, czy aplikacje mobilne. Doświadczenie posiadaczy certyfikatu B2 First pokazuje jednak, że najlepszy poziom edukacji i wsparcia naukowego zapewniają korepetycje. Warto zapisać się na indywidualne lekcje angielskiego, podczas których nauczyciel korzysta ze spersonalizowanych metod nauczania. Taka opcja gwarantuje możliwie jak najlepsze wyniki w najkrótszym czasie, gdyż dociera do sedna potrzeb ucznia, czyli Ciebie. Praktyka egzaminacyjna B2 First Niezależnie od tego, czy uczysz się sam, czy też z korepetytorem, bardzo ważna jest praktyka egzaminacyjna. Jak najlepiej przygotować się do FCE, jeśli nie dzięki rozwiązywaniu zestawów egzaminacyjnych z lat poprzednich? Pobierz materiały online lub kup książkę z archiwalnymi testami B2 First. Zacznij rozwiązywać zadania samodzielnie, a potem porównuj odpowiedzi z kluczem. W ten sposób lepiej poznasz formułę egzaminu, co pozwoli Ci się lepiej przygotować do zdania certyfikatu. Skupienie na słownictwie i gramatyce Trzeba pamiętać, że egzamin FCE to nie tylko część pisemna, ale również część ustna. Aby móc poprawnie się wysławiać i przekazać swoje myśli, należy zadbać o rozwój słownictwa oraz gramatyki angielskiej. Staranne przygotowanie w tym zakresie obejmuje poznawanie teorii, ale również praktyki języka. Warto rozwiązywać ćwiczenia ESL (English as a Second Language), które dostępne są online, jak również w specjalistycznych podręcznikach. Zadania te pozwolą Ci lepiej zrozumieć angielski na poziomie średniozaawansowanym, czyli B2. Przykładowe ćwiczenia i strategie pod B2 First Przygotowujesz się do egzaminu FCE? Sprawdź najlepsze strategie nauki pod kątem poszczególnych części testu: Reading – czytaj artykuły na anglojęzycznych portalach informacyjnych, a następnie spróbuj napisać ich krótkie streszczenia. Writing – korzystaj z aplikacji do wysyłania wiadomości, pisząc ze znajomymi po angielsku. Listening – sięgnij po anglojęzyczne podcasty, które dostępne są wraz z ćwiczeniami online do wysłuchanego tekstu. Speaking – rozmawiaj z innymi uczniami po angielsku, aby ćwiczyć omawianie złożonych tematów. Relaksacja przed egzaminem Na koniec jeszcze jedna równie istotna rada dla wszystkich osób: podejdź do egzaminu zrelaksowany i wyspany. Pamiętaj, żeby przed testem zjeść pożywny posiłek i nie stresować się wynikami. Jeśli odpowiednio się przygotowałeś, to zdasz FCE bez problemu. Certyfikat ten nie należy do najbardziej skomplikowanych, więc na pewno sobie poradzisz, tylko uwierz w siebie i swoje możliwości. Podsumowanie Zdajesz FCE w 2024 roku? To świetnie! Skorzystaj z wymienionych powyżej wskazówek, a z pewnością osiągniesz sukces. Nie zapominaj tylko o systematycznej nauce i zbudowaniu pewności siebie, a wszystko będzie dobrze. Powodzenia na egzaminie B2 First! « powrót do artykułu
  13. Naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej od lat pracują nad materiałami zastępującymi kości i wspomagającymi ich regenerację. Medycyna stosuje z powodzeniem niektóre ich wynalazki, jak na przykład FlexiOss, biomateriał kościozastępczy opracowany wspólnie z Uniwersytetem Medycznym w Lublinie, który opiera się na mikroporowatych granulach hydroksyapatytowych stworzonych przez Zespół Bioceramiczny AGH. Teraz członkini tego zespołu, doktor Joanna Czechowska, rozpoczyna prace nad materiałem hybrydowym w formie granul, który będzie miał właściwości bakteriobójcze. Projekt doktor Czechowskiej, Nowe samoorganizujące się biomateriały na bazie metylocelulozy i hydroksyapatytu, modyfikowane miedzią, zdobył już dofinansowanie, a inspiracją do jego rozpoczęcia były prace, podczas których zauważono, że trudne i czasochłonne otrzymywanie granul można „zautomatyzować”. Okazało się bowiem, że dodanie metylocelulozy powoduje, że materiał samoczynnie tworzy granule. Po umieszczeniu w ubytku kostnym stanowią rusztowanie dla odbudowującej się tkanki, a w przyszłości można będzie je wykorzystać w roli nośników leków i innych substancji w medycynie precyzyjnej. Takie leki można by zamykać w granulach i umieszczać w miejscu, w którym mają działać. Uwalniałyby się stopniowo, a dzięki działaniu miejscowemu można by uniknąć skutków ubocznych związanych z inną formą podawania i ich działaniem ogólnoustrojowym. Doktor Czechowska zaś chce opracować metodę otrzymywania bakteriobójczych granul. Byłyby one zbudowane na bazie hydroksyapatytu i metylocelulozy oraz antybakteryjnego polimeru i miedzi, która również ma właściwości antybakteryjne. Będę otrzymywać granule na bazie metylocelulozy i hydroksyapatytu, modyfikowane polimerem o właściwościach antybakteryjnych i miedzią. Teoretycznie przewiduję, że metyloceluloza i hydroksyapatyt będą tworzyć układy hybrydowe, natomiast konieczne będzie sprawdzenie w jaki sposób dodatek polimeru o działaniu antybakteryjnym wpłynie na proces samoorganizacji materiału, ze względu na możliwość tworzenia się kompleksu polielektrolitowego.W ramach projektu będę poszukiwać również odpowiedzi na następujące pytania: Jaki skład pozwoli osiągnąć optymalne właściwości fizykochemiczne kompozytu przy zachowaniu właściwości samoorganizujących? W jaki sposób dodatek miedzi wpłynie na parametry fizykochemiczne i biologiczne hybrydowych granul? Czy uzyskane materiały kompozytowe będą wykazywać właściwości antybakteryjne/bakteriobójcze? Zrozumienie mechanizmu formowania się granul oraz oddziaływań pomiędzy komponentami pozwoli nie tylko na optymalizację procesu ich otrzymywania, ale w przyszłości także na zaprojektowanie sposobu wprowadzania do nich leku, mówi uczona. « powrót do artykułu
  14. Nadwiślańska Grupa Poszukiwawcza Stowarzyszenia „Szansa” znalazła we wsi Daromin w powiecie sandomierskim kilka przedmiotów z IV–V wieku, w tym srebrne monety i fibule. Jednak najciekawszym zabytkiem jest niewielka złota zawieszka, która stanowiła część naszyjnika lub kolii. Zawieszki takie – główne srebrne – znane są z terenów Ukrainy, Mołdawii i Rumunii, gdzie w przeszłości mieszkała ludność kultury czerniachowskiej i Sântana de Mureș, identyfikowanej z Gotami. Znaleziona w Darominie gocka zawieszka to złota blaszka w kształcie rombu, z otworkiem i zaczepem wykonanym ze skręconego cienkiego drutu. To kolejne interesujące odkrycie w Darominie. Wcześniej znaleziono tam zabytki z XI i XII wieku, wskazujące, że mógł tam istnieć dwór rycerski. Dotychczas w Polsce odkryto 7 identycznych, wykonanych ze srebra zawieszek. Wszystkie pochodzą z tzw. Jaskini Wisielców w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Specjaliści uważają, że to ślady po obecności tam grupy Gotów, którzy schronili się na północ od Karpat po tym, jak w 375 roku Hunowie zniszczyli znajdujące się nad Morzem Czarnym państwo Ostrogotów. Wydarzenie to zapoczątkowało okres Wędrówek Ludów. Zawieszka z Daromina to nie pierwszy zabytek z okolic Sandomierza, który ma związek z Gotami. Przed niemal 2 dekadami w Zawichoście, w pobliżu dawnej przeprawy przez Wisłę zanelziono srebrną zawieszkę w kształcie stylizowanego topora. Podobne zawieszki znane są z innych obszarów Europy, głównie z terenów położonych nad Dunajem, gdzie pod koniec IV wieku schronili się Wizygoci uciekający przed Hunami. Zabytek z Daromina potwierdza, że na te tereny dotarli Goci, szukający schronienia przed Hunami. « powrót do artykułu
  15. W 1984 roku do Royal Scottish Museum przyszło kilkoro nastolatków, byłych uczniów szkoły w Melville House niedaleko Cupar w szkockim Fife, którzy przynieśli obiekt znaleziony przez jednego z nich za pomocą wykrywacza metali. Kurator, Elizabeth Goring, ze zdumieniem stwierdziła, że chłopcy mają wykonaną z brązu egipską figurkę przedstawiającą mężczyznę. Później eksperci z British Museum uznali, że to niezwykła rzeźba przedstawiająca kapłana z darami. Prawdopodobnie powstała w latach 747–656 p.n.e. Nie było to pierwsze starożytne znalezisko pochodzące z terenu szkoły, które trafiło do nowego miejsca pracy Goring. W 1952 roku w Melville House mieściła się prywatna Dalhousie Castle School. Jeden z uczniów został za karę wysłany, by wykopał ziemniaki do szkolnej kuchni i trafił na  wykonaną z czerwonego piaskowca rzeźbę. Jak się okazało, pochodziła z czasów 12. Dynastii z lat 1922 p.n.e.–1855 p.n.e., a jakość wykonania wskazuje, że mogła powstać w królewskim warsztacie. Kilkanaście lat później, w 1966 roku, podczas zajęć z WF-u chłopcy ćwiczyli woltyżerkę. Jeden z uczniów spadł z konia i upadł prosto na wystający z ziemi kawałek rzeźby. Jego nauczyciel, ten sam, który 14 lat wcześniej kopał ziemniaki, zaniósł rzeźbę do muzeum i dowiedział się, że to wykonana z brązu wotywna statuetka przedstawiająca byka Apisa. Eksperci stwierdzili, że zabytek pochodzi z lat 664–332 p.n.e. Zaoferowali, że muzeum go oczyści. Nauczyciel odmówił, zabrał figurkę ze sobą. Nie wiadomo, co się z nią obecnie dzieje. Doktor Goring, gdy poznała historię znalezisk, postanowiła - dosłownie - pokopać głębiej. Chciała dowiedzieć się, gdzie dokładnie znaleziono figurkę kapłana. Okazało się jednak, że została ona znaleziona trzy lata wcześniej zanim trafiła do muzeum, a w tym czasie jej znalazca... trafił do więzienia. Udało się jednak zorganizować jego wizytę w Melville School i pokazał on, w którym miejscu wykopał figurkę. Goring zorganizowała więc prace wykopaliskowe na terenie szkoły. W sumie znaleziono tam 18 obiektów. I są to jedyne przedmioty pochodzące ze starożytnego Egiptu posiadające w Szkocji status „skarbów”. Spełniają bowiem ustawowe wymagania, w tym i to, że zostały znalezione na terenie Szkocji. To był najbardziej niezwykły projekt w mojej karierze archeologicznej. Odkrycie na terenie Fife zabytków starożytnego Egiptu to coś naprawdę niespodziewanego, wspomina doktor Goring. Dopiero teraz, po dziesięcioleciach, opowiedziano historię skarbu. Chociaż nie wszystkie tajemnice udało się wyjaśnić. Odkryć dokonano w Melville House w pobliżu Monimail. Dom, leżący w pobliżu Pałacu w Monimail, został wybudowany w 1697 roku dla George'a Melville'a, 1. earla Melville. W latach 40. XX wieku stacjonowali tu polscy żołnierze, którzy byli szkoleni do walki partyzanckiej na wypadek zajęcia Wielkiej Brytanii przez Niemców. Skąd jednak w tamtejszej ziemi egipskie zabytki? Być może zostały one przewiezione przez dziedzica posiadłości, Aleksandra Leslie-Melville'a, lorda Balgonie, który w 1856 roku w towarzystwie swoich dwóch sióstr, pojechał do Egiptu dla podratowania zdrowia nadwyrężonego w Wojnie Krymskiej. Zabytki w Egipcie mógł nabyć sam Balgonie (chociaż był przykuty do łóżka) lub jego siostry. Niewykluczone, że przez jakiś czas przechowywano je w samym domu, później postanowiono ozdobić nimi jakąś przybudówkę. Zaś po śmierci Aleksandra, który zmarł w 1857 roku w wieku 28 lat na gruźlicę, przybudówkę opuszczono i pozwolono jej zniszczeć lub ją rozebrano, gdyż budziła zbyt bolesne wspomnienia. Wtedy to zapomniane egipskie rzeźby trafiły do ziemi. Być może figurki celowo pozostawiono, by zniszczały. Kuratorzy z muzeum nie wykluczają, że po śmierci Aleksandra uznano, że to ich przywiezienie z Egiptu mogło przyczynić się do jego zgonu. Historię niezwykłych znalezisk z Melville School świat poznał dopiero teraz. Została ona opisana w najnowszym numerze Proceedings of the Society of Antiquaries of Scotland, który ukaże się 30 listopada. « powrót do artykułu
  16. Wokół Drogi Mlecznej krążą dziesiątki mniejszych galaktyk i innych satelitów. Astronomowie sądzą, że jeszcze nie wszystkie są nam znane. Międzynarodowa grupa naukowa, która skorzystała ze zdjęć Ultraviolet Near Infrared Optical Northern Survey (UNIONS) odkryła właśnie najsłabiej świecącego satelitę Drogi Mlecznej. Został on nazwany Ursa Major III/UNIONS 1. Zespół, na czele którego stał Simon E.T. Smith z kanadyjskiego University of Victoria, poszukiwał w danych z UNIONS nowych nieznanych galaktyk w Grupie Lokalnej. Początkowo naukowcy uznali Ursa Major III/UNIONS 1 za widoczne na zdjęciu zagęszczenie gwiazd. Jednak gdy sprawdzili, pochodzące Teleskopu Kecka, dane dotyczące ich prędkości radialnej, a z teleskopu Gaia napłynęły opisujące ich ruch własny, okazało się, że mamy do czynienia z bardzo słabo widocznym obiektem obiegającym Drogi Mlecznej. Jego absolutna wielkość gwiazdowa wynosi +2.2 mag. Dotychczas miano najsłabiej świecącego satelity naszej galaktyki należało do gromady gwiazd Kim 3 o absolutnej wielkości gwiazdowej +0.7 mag. Z badań wynika, że nowo odkryty satelita jest bardzo mały. Jego promień półświatła wynosi około 10 lat świetlnych. Ursa Major III/UNIONS 1 zawiera 50–60 gwiazd, a całkowita masa obiektu to około 16 mas Słońca. Obserwacje wskazują, że jego perycentrum znajduje się w odległości 41 700 lat świetlnych, a obiekt przecina dysk Drogi Mlecznej w odległości 52 100 lat świetlnych od centrum naszej galaktyki. Ursa Major III/UNIONS 1 liczy sobie co najmniej 11 miliardów lat, a obecne tam gwiazdy są ubogie w metale. W tej chwili naukowcy nie wiedzą, czy jest to galaktyka karłowata czy gromada gwiazd. « powrót do artykułu
  17. Na Northwestern University odkryto nowy powtarzający się klaster genów, do ekspresji którego dochodzi wyłącznie u człowieka i naczelnych. To niezwykłe odkrycie pierwszego czynnika elongacyjnego, który powtarza się w ludzkim genomie i jest specyficzny dla naczelnych, mówi profesor Ali Shilatifard, w którego laboratorium dokonano odkrycia. Zespół Shilatifarda prowadził badania nad obecnym w ludzkich komórkach związkiem powstrzymującym rozwój nowotworu. To właśnie wtedy naukowcy zauważyli nieopisane dotychczas geny kodujące białko Elongin A3 (ELOA3) Jest ono blisko powiązane z badaną już wcześniej proteiną ELOA, która bierze udział w regulowaniu transkrypcji polimerazy II RNA (RNAPII). Ogólnie rzecz biorąc, pojedyncze ludzkie białko jest kodowane przez pojedynczy gen, a blisko powiązane białka mogą być kodowane przez różne geny znajdujące się w różnych miejscach chromosomów. Tymczasem w przypadku ELOA3 mamy do czynienia z sytuacją, gdy wiele genów, zajmujących ten sam locus, kodują identyczną proteinę, co czyni z nich intrygujący obiekt do przyszłych badań, wyjaśnia doktor Marc Morgan. Uczeni z Northwestern, we współpracy z naukowcami z University of Washington School of Medicine, zauważyli też, że klaster ELOA3 jest unikatowy dla człowieka i naczelnych, a liczba powtórzeń jest w nim różna dla różnych osobników i gatunków. Ty możesz mieć 52 kopie, ja mogę mieć 27 kopii, a ktoś inny 32 kopie. Nie wiemy, dlaczego tak się dzieje, ale u każdego osobnika występuje różna liczba powtórzeń, a taka powtarzalna jednostka została zakonserwowana ewolucyjnie u naczelnych, stwierdza Shilatifard. Odkrycie ELOA3 jako nowego specyficznego dla naczelnych czynnika elongacyjnego RNAPII nie tylko wzbogaca naszą wiedzę o ludzkiej biologii, ale daje też możliwość opracowania zindywidualizowanych leków przeciwnowotworowych. Dynamiczna natura klastra ELOA3 może być odzwierciedleniem jego unikatowej roli w regulacji ekspresji genów u poszczególnych osobników, wyjaśnia doktor Saeid Mohammad Parast. Naukowcy chcą się teraz dowiedzieć, w jaki sposób i w jakich warunkach dochodzi do ekspresji ELOA3 oraz jaki ma to wpływ na rozwój chorób, w tym nowotworów. Biorąc bowiem pod uwagę fakt, że jest to wysoce zakonserwowany region u naczelnych, może on rzucać światło na unikatowy dla linii ewolucyjnej człowieka mechanizm regulujący działanie genomu. « powrót do artykułu
  18. Przed kilkoma dniami z grobów rodziców i siostry Fryderyka Chopina pobrano materiał genetyczny. To część projektu badawczego, w ramach którego Narodowy Instytut Fryderyka Chopina we współpracy z Uniwersytetem Medycznym we Wrocławiu oraz Instytutem Genetyki Człowieka PAN chce zdobyć informacje chorobach, na które cierpiał kompozytor. Takie badania są zresztą zgodne z wolą samego Chopina, który uważał, że ówczesna medycyna nie potrafiła go dobrze zdiagnozować. Nie są to pierwsze prace, których celem jest przybliżenie kwestii stanu zdrowia artysty. Przed niemal 10 laty, 14 kwietnia 2014 roku naukowcy dokonali nieinwazyjnych oględzin serca kompozytora. Ich wyniki ukazały się w American Journal of Medicine. Pomysł przeprowadzenia badań genetycznych został poruszony pod koniec 2021 roku podczas panelu dyskusyjnego na Międzynarodowym Kongresie Muzykologicznym. Wtedy to padł pomysł by, wobec niemożności przeprowadzenia bardziej szczegółowych badań serca Chopina, pobrać próbki genetyczne z grobów jego siostry i rodziców, którzy spoczywają w Warszawie. Po opracowaniu planu badań i uzyskaniu niezbędnych zgód, próbki zostały pobrane przez pracowników Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Informacje genetyczne uzyskane od rodziny mogą być tym cenniejsze, że Chopin chorował przez całe życie, a jego siostra – Emilia – zmarła przed 15. rokiem życia. Być może zatem tajemnica zdrowia wielkiego muzyka tkwi w jego genach. Profesor Michał Witt, dyrektor Instytutu Genetyki Człowieka PAN, który przed laty dokonywał oględzin serca Chopina, uważa, że kompozytor prawdopodobnie chorował na przewlekła jamistą gruźlicę płuc z towarzyszącą gruźlicą krtani i jelit, a przyczyną jego śmierci było gruźlicze zapalenie osierdzia. Podkreśla, że dopiero analiza genetyczna może dać ostateczne dowody na postawioną diagnozę. Niedługo po śmierci Chopina jego przyjaciel, Wojciech Grzymała, pisał do innego z przyjaciół Chopina, hamburskiego bankiera Augusta Léo: Potem podyktował ostatnią swą wolę […]. Kazał dokonać sekcji zwłok, przekonany, że medycyna nie poznała się na jego chorobie; istotnie, przekonano się, że nie chorował na to, co przypuszczano, ale i tak nie mógłby żyć. « powrót do artykułu
  19. W Europie Środkowej, na południu Kotliny Panońskiej, odkryto sieć struktur z epoki brązu. Jej istnienie może pomóc w opisaniu, w jaki sposób pojawiły się wielkie forty epoki brązu, które przed epoką żelaza były największymi konstrukcjami w Europie. Odkrycie, autorstwa naukowców z University College Dublin oraz ich kolegów z Serbii i Słowenii, było możliwe dzięki połączeniu danych z fotografii satelitarnych i lotniczych. Naukowcy zauważyli na zdjęciach ponad 100 miejsc należących do społeczności o złożonej strukturze. Społeczność ta używała struktur obronnych podobnych do późniejszych wielkich grodzisk. Niektóre z największych struktur tego typu znane były od lat. To na przykład Gradište Iđoš, Csanádpalota, Sântana czy potężny Corneşti Iarcuri, który był broniony przez 33 kilometry rowów fortecznych i przyćmiewał swoimi rozmiarami współczesne mu struktury Hetytów, Mykeńczyków czy Egipcjan, mówi profesor Barry Molly. Teraz odkryliśmy, że te potężne forty nie były odosobnionymi miejscami, a stanowiły część gęstej sieci miejsc zamieszkanych przez blisko powiązane i wzajemnie od siebie zależne społeczności. U szczytu potęgi ta sieć struktur na południu Kotliny Panońskiej musiała być zamieszkana przez dziesiątki tysięcy ludzi, dodaje uczony. Badania, z których szczegółami możemy zapoznać się na łamach PLOS ONE, ujawniły istnienie ponad 100 struktur w regionie rzeki Cisa. Te nieznane wcześniej społeczności zostały nazwane Tisza Site Group (TSG). Poszczególne struktury są oddalone od sąsiadów o nie więcej niż 5 kilometrów i rozciągają się wzdłuż korytarza tworzone przez Cisę i Dunaj. To wskazuje na ścisłą współpracę pomiędzy nimi. Dotychczasowe badania wykazały, że TSG istniały mniej więcej w latach 1500–1200 p.n.e., w okresie, na który przypada też szczyt potęgi Myken, Hetytów oraz Egiptu okresu Nowego Państwa. Autorzy badań uważają, że TSB było ważnym europejskim centrum innowacji. Gdy upadło około 1200 roku rozprzestrzeniły się z niego technologie wojskowe i budowlane. Ten wpływ TSG pozwala wyjaśnić podobieństwa w kulturze materialnej i ikonografii widoczne w Europie pod koniec drugiego tysiąclecia przez Chrystusem. Odkrycie to rzuca wyzwanie naszemu zrozumieniu europejskiej prehistorii. Jest niezwykle mało prawdopodobne, by tych ponad 100 miejsc było indywidualnymi domenami poszczególnych wodzów, którzy ze sobą konkurowali, stwierdza profesor Molloy. Tym razem naukowcy mają okazję nie tylko zidentyfikować pojedyncze osady, ale widzą dobrze zdefiniowaną sieć osadniczą, na której można dostrzec takie szczegóły, jak pojedyncze domostwa. Daje to bezprecedensowy wgląd w dzieje prehistorycznej Europy. Widzimy tutaj, że społeczności europejskiej epoki brązu mogły mieć wielu sąsiadów. Nie był to jednak pokojowy okres obfitości. Wiemy, że w tym czasie dochodziło do wielu innowacji w technice wojskowej oraz do licznych przypadków zorganizowanej przemocy. Skala TSG oraz liczne struktury obronne tylko potwierdzają, że trwał wyścig zbrojeń i a ludzie musieli bronić swojego dobytku przed innymi. Naukowcy przeprowadzili też badania terenowe. Dowiadujemy się z nich, że większość struktur powstała w latach 1600–1450 p.n.e. i wszystkie załamały się około 1200 roku i zostały opuszczone. Profesor Molloy przypomina, że rok 1200 p.n.e. był punktem zwrotnym w prehistorycznej Europie, na północny Afryki i południowym-zachodzie Azji. W ciągu kilku dekad upadły królestwa, imperia, miasta i całe społeczeństwa, dodaje uczony. « powrót do artykułu
  20. Kalifornijski eksperymentalny twórca filmowy Gerry Fialka przez 28 lat prowadził klub dyskusyjny, który zajmował się tylko jedną książką - „Finneganów trenem” Jamesa Joyce'a. Wspólne analizowanie ostatniego dzieła irlandzkiego pisarza rozpoczęło się w 1995 r., a zakończyło w październiku 2023 r. Kiedyś spotkania odbywały się w miejscowej bibliotece, później bibliofile zaczęli korzystać z Zooma. Choć liczebność grupy zmieniała się na przestrzeni lat, jej skład osobowy udało się częściowo zachować. Początkowo co miesiąc czytano 2 strony, później ograniczono się do jednej. W takim tempie analiza dzieła zajęła ponad ćwierć wieku. Sam Slote, specjalista z Trinity College w Dublinie, który zajmuje się twórczością Joyce'a, przyznaje, że to może być rekord. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, jego własna, składająca się z kilkunastu naukowców, grupa dyskusyjna upora się z analizą tekstu w „zaledwie” 15 lat (warto nadmienić, że w tym przypadku spotkania odbywają się co tydzień). Co ciekawe, grupa z Kalifornii poświęciła na analizę dzieła więcej czasu niż Joyce na jego pisanie: 28 vs. 17 lat (z uwzględnieniem niemal całkowitej 4-letniej blokady twórczej). Gdy Amerykanie zaczynali wspólne czytanie i analizę „Finneganów trenu”, Fialka miał 42 lata. Jak łatwo policzyć, na finiszu czytelniczego wyzwania był już po siedemdziesiątce. Gerry podkreśla, że ukończenie analizy nie wiązało się dla niego z olśnieniem. Odnosząc się do wizjonerskiego charakteru książki, stwierdził, że jego grupa miała raczej charakter performerskiego dzieła sztuki niż klubu książki. W wypowiedzi dla dziennikarki Guardiana Lois Beckett, porównał ochotników do żywego organizmu czy chóru. Do grupy Fialki należały bardzo różne osoby. Bruce Woodside, animator Disneya, pojawiał się i znikał. Pracował nad książką w latach 90., później zrobił sobie 20-letnią przerwę. Wrócił po przejściu na emeryturę. W czasie, gdy go nie było, grupa przeszła od rozdziału 1. do 15.  „Finneganów tren” przypomina mu nieco zbiór typograficznych błędów. Książkę czyta raz po raz od późnego wieku nastoletniego. Próbował uczestnictwa w innych grupach, ale skończyło się to rozczarowaniem. Peter Quadrino dołączył do klubu ok. 2008-09 roku. By uczestniczyć w spotkaniach, dojeżdżał 3 godziny z San Diego do Venice. Ubolewa, że Joyce zmarł niedługo po wydaniu „Finneganów trenu” i nie zdążył go objaśnić. To my musimy rozwikłać zagadkę i stwierdzić, dlaczego tak bardzo się temu poświęcił. Po przeprowadzce do Austin Quadrino nie chciał przerywać misji i założył swoją grupę dyskusyjną. W ciągu dekady z niewielkim okładem klub dotarł do połowy książki... Swego czasu Fialka widział listę co najmniej 52 aktywnych klubów poświęconych „Finneganów trenowi”. Slote uważa, że może ich być więcej. W Zurychu działa, na przykład, grupa założona w 1984 r. Pierwsze czytanie dzieła zajęło Szwajcarom 11 lat; obecnie trwa 4. cykl analizy. Fialka podkreśla, że choć media zgodnie piszą i mówią o zakończeniu prac, stwierdzenie to mija się z prawdą. Ponieważ ostatnie zdanie książki urywa się w połowie, a jego dalsza część pojawia się na początku, mamy do czynienia z cyklem. Dlatego w listopadzie jego grupa ponownie zaczęła czytanie od strony trzeciej, na której zaczyna się dzieło Joyce'a. Nie ma następnej książki. Jest tylko jedna. Na zawsze. „Finneganów tren” (Finnegans Wake) to książka, na której zęby łamią najlepsi tłumacze. Ta eksperymentalna powieść Jamesa Joyce'a uznawana jest za najtrudniejsze dzieło XX-wiecznej literatury angielskiej. Jej fragmenty ukazywały się w latach 1928–1937 jako „Work in Progress”, w 1939 roku zostały zaś opublikowane w całości jako „Finneganów tren”. Zamiarem pisarza było zatarcie rzeczywistości poprzez wprowadzenie do niej świata snów. Motywem przewodnim, inspirowanym poglądami włoskiego XVIII-wiecznego filozofa Giambattisty Vico, jest stwierdzenie, że historia jest cykliczna. Dlatego książka kończy się pierwszą połową jej pierwszego zdania. W ten sposób ostatnia linijka jest częścią pierwszej, a pierwsza – ostatniej. Bardzo trudno jest podążać za akcją, bo jest ona urywana, składa się z wielu przemieszanych motywów, często zmieniają się bohaterowie i miejsca. Jednak sam przebieg akcji nie dorównuje złożonością językowi wykorzystanemu przez Joyce'a. To ten język pokonuje tłumaczy. Polskiego przekładu podjął się słynny Maciej Słomczyński (Joe Alex), który przełożył „Ulissesa” Joyce'a, ale z „Finneganów trenem” mu się to nie udało. Pierwsze pełne polskiego tłumaczenie, autorstwa Krzysztofa Bartnickiego, opublikowano w 2012 roku. Było ono gotowe już w 2009 roku, jednak nie mogło się ukazać, gdyż spadkobiorca Joyce'a się na to nie zgadzał. Jako że prawa autorskie wygasają 70 lat po śmierci twórcy, z publikacją polskiej wersji trzeba było czekać do roku 2012. Był to zaledwie 6. przekład dzieła Joyce'a na świecie. Obecnie przetłumaczono je na kilkanaście języków. W 2013 roku media informowały, że chińska tłumaczka - prof. Dai Congrong z Fudan University w Szanghaju - po 8 latach pracy przełożyła 1/3 dzieła. Książka została wydana i... stała się hitem czytelniczym w Państwie Środka. Prace nad resztą tłumaczenia ponoć trwają. A oto próbka polskiego przekładu dzieła Joyce'a: Ależ, wre to wre Blankdeblank, bóg każdej machiny, kamień natomny z Barnstaple, poprzez mortysekcję czy wiwiszycie, w rozbiciu czy po nowym złożeniu, jak izaak jacquemin mauromormo milezny, jak wtłumaczony być może, morbloże? Czy wyszedł na przykład zgodnie z deognozą tych co psieczuli go spoza muru morza gdzie Rurie, Thoath i Cleaver.trójca silnych swenoharców Orion Orgiastów, Meereschal MacMuhun tenże, Ipse dadden, ile razy ile czynionych ekstremów na poczet naszego co średniego, co każdemu mogłoby się przydarzyć, najbrutniejszy was leoman i princenniejszy wojownik naszej archidiakonii, czy może sklepiony z krawków Klio, którym kronikarz kwietności rycerstwa nie się wierzy chybaby mógł sulpić już na nich samoócz, anteżytnych lep z przytomnością, hol człowieczej egzystencji, którzy łączyli się, łączą i odnowy złączą jako Jan, jako Polikarp, oko ja, oko-w-oto świadkowie jaoczni i Paddy Palmer, w czas gdy mnisi sprzedają cis łucznikom albo woda istnienia lawą płynie rybią drogą życia, od dragrody Sary w most swar siebie pod przedbuttstatni śmiech Izaaka, z minnetrwogą jej seplętrza na jęko monolot wewstrętny? « powrót do artykułu
  21. Pomiędzy rokiem 1962 a 2020, zatem w ciągu zaledwie 58 lat, powierzchnia górskich lodowców w Peru skurczyła się o 56,22%, poinformowała Mayra Mejía z Instituto Nacional de Investigación en Glaciares y Ecosistemas de Montaña (Inaigem – Narodowy Instytut Badań nad Lodowcami i Ekosystemami Górskimi). Tymczasem w kraju tym znajduje się aż 68% wszystkich światowych lodowców położonych w strefie tropikalnej. Tylko w latach 2016–2020 w wyniku globalnego ocieplenia w Peru zniknęło 175 lodowców. Obecnie lodowce w Peru zajmują powierzchnię 1050 km2. To około 44% powierzchni, jakie zajmowały w roku 1962, kiedy to przeprowadzono pierwszy ich spis. Wówczas lodowce zajmowały 2399 km. Od tego czasu z niektórych pasm górskich lodowce niemal zupełnie zniknęły. Największe straty zanotowano w paśmie Chila, gdzie powierzchnia lodowców zmniejszyła się o 99%. To symboliczna strata, gdyż to właśnie z pasma Chila pochodzą pierwsze wody dające początek Amazonce. Topnienie lodowców stwarza zagrożenie dla ludzi żyjących na nizinach. Tworzą się bowiem jeziora, z których woda może się przelać, powodując katastrofalne powodzie. Jeziora takie mogą w przyszłości stać się źródłami wody pitnej. Jednak jako że są położone na dużych wysokościach, istnieje niebezpieczeństwo powodzi, mówi Jesús Gómez, dyrektor ds. badań nad lodowcami w Inaigem. Utrata lodowców oznacza też utratę regularnych dostaw wody pitnej, a wycofywanie się lodowców ma wpływ na ekosystem gór. « powrót do artykułu
  22. Kwas transwakcenowy (TVA) obecny w mięśniach takich zwierząt jak krowy czy owce oraz w produktach mlecznych poprawia zdolność komórek układu odpornościowego do zwalczania guzów nowotworowych. Naukowcy z University of Chicago zauważyli, że dzięki niemu limfocyty T CD8+ (limfocyty cytotoksyczne) łatwiej przedostają się do guza i zabijają komórki nowotworowe. Badania, których wyniki opublikowano na łamach Nature, pokazały też, że pacjenci z wyższym poziomem TVA we krwi lepiej reagują na immunoterapię. To sugeruje, że TVA może stać się suplementem diety wspierającym walkę z nowotworami. Prowadzonych jest wiele badań, mających na celu opisanie związku pomiędzy dietą a zdrowiem. Zrozumienie działających tutaj mechanizmów jest bardzo trudne, gdyż ludzie spożywają bardzo wiele różnych pokarmów. Gdy jednak skupimy się na konkretnych związkach odżywczych i metabolitach pochodzących z pożywienia, lepiej możemy dostrzec, jak wpływają na fizjologię i patologię, mówi profesor Jing Chen. Skupiliśmy się na substancjach odżywczych, które mogą aktywować odpowiedź limfocytów T i odkryliśmy, że ten właśnie związek poprawia zdolność organizmu do obrony przed nowotworami poprzez aktywowanie ważnego szlaku. Na potrzeby badań naukowcy najpierw stworzyli bibliotekę obecnych we krwi 255 bioaktywnych molekuł. Następnie badali je pod kątem możliwości wpływu na aktywność limfocytów T CD8+. Wyodrębnili 6 molekuł, które dawały największą nadzieję i dokładnie je przeanalizowali. Okazało się, że najlepiej z nich wszystkich działa TVA. Kwas transwakcenowy to najbardziej rozpowszechniony kwas tłuszczowy trans w ludzkim mleku. Jednak nasze organizmy same go nie wytwarzają. Jedynie 20% TVA jest przez organizm rozkładane, aż 80% krąży we krwi. To oznaczało, że kwast ten musi spełniać jeszcze jakąś rolę. Zaczęliśmy więc jej szukać, mówi Chen. Uczeni przeprowadzili serię eksperymentów z komórkami i mysimi modelami różnych guzów nowotworowych. Zauważyli, że myszy karmione dietą wzbogaconą o TVA wzrost guzów czerniaka i okrężnicy był znacznie wolniejszy niż u myszy z grupy kontrolnej. Ponadto TVA zwiększał zdolność limfocytów T do wnikania do guza. Dodatkowe analizy na poziomie molekularnym i genetycznym wykazały, że TVA działa na receptor GPR43 na powierzchni limfocytów T i je przeprogramowuje. Receptor ten jest zwykle aktywowany przez krótkołańcuchowe kwasy tłuszczowe wytwarzane przez mikrobiom. TVA działa silniej niż te kwasy i uruchamia szlak sygnałowy CREB, który bierze udział m.in. we wzroście, przetrwaniu i podziale komórkowym. Badacze z Chicago zauważyli, że myszy, u których z komórek CD8+ usunięto receptor GPR43 gorzej radziły sobie z walką z guzami. W końcu naukowcy przyjrzeli się osobom, które z powodu chłoniaka poddawane są immunoterapii CAR-T. Osoby, u których we krwi było więce TVA lepiej reagowały na leczenie, a testy wykazały, że TVA poprawia zdolność leków do zabijania komórek chłoniaka. Badacze podkreślają, że należy odróżniać składnik odżywczy od jego źródła w diecie. Ważnym jest określenie optymalnej ilości składnika odżywczego, a nie jego źródła. Chen przypomina, że coraz więcej badań wskazuje na zgubne dla zdrowia skutki spożywania zbyt dużych ilości czerwonego mięsa i produktów mlecznych. Dlatego nie należy zwiększać ich spożycia. Przeprowadzone w Chicago badania pokazują, że TVA może być suplementem diety zwiększającym aktywność limfocytów T. Być może nie jest jedynym takim związkiem. Wczesne badania sugerują bowiem, że niektóre kwasy tłuszczowe obecne w roślinach działają na ten sam receptor. Być może również są zdolne do aktywowania szlaku CREB. Prace zespołu Chena przynoszą też niezwykle ważne spostrzeżenie. Zastosowane przez nich „metabolomiczne” podejście może pomóc w lepszym zrozumieniu związku pomiędzy dietą a zdrowiem. Po milionach lat ewolucji istnieje jedynie kilkaset metabolitów z pożywienia, które krążą we krwi. To oznacza, że odgrywają one ważną rolę w naszej biologii. Spostrzeżenie, że pojedynczy składnik odżywczy, tak TVA, posiada bardzo precyzyjny mechanizm nastawiony na konkretny typ komórek odpornościowych, co z kolei wiąże się z istotną reakcją fizjologiczną na poziomie całego organizmu jest czymś fascynującym, stwierdza Chen. « powrót do artykułu
  23. Szukasz prezentu, który będzie nietuzinkowy, a do tego będzie dobrze się prezentować? W takim razie skrzynka prezentowa może okazać się trafionym rozwiązaniem. Warto być jednak świadomym kilku istotnych kwestii. Oryginalny i szykowny prezent Skrzynka zawierająca upominek stanowi dodatkową wartość dodaną. Zazwyczaj jest ona wykonana z drewna, dzięki czemu okazale prezentuje się na półce bądź regale. Gdy wyjmie się z niej zawartość, to może zostać ona ponownie wykorzystana. Skrzynka prezentowa może pomieścić pamiątki z wakacji, fotografie bliskich czy kosmetyki. Co ciekawe, niektórzy wykorzystują je również jako eleganckie doniczki na kwiaty. Rozwiązań jest więc wiele. Dodatkowo tak wręczony prezent prezentuje się okazale już w momencie składania życzeń. Gdy będziesz trzymać taką skrzynkę w rękach, to od razu wzbudzisz większe zainteresowanie. Nie ma co ukrywać – wiele osób przywiązuje uwagę do detali, tak więc opakowanie także jest istotne. Zadbaj o to, aby trafić w gusta Ważne jest również to, aby zawartość skrzynki była trafiona. W końcu to ona ma odegrać główną rolę. Co takiego najlepiej włożyć do skrzynki prezentowej? To zależy od tego, komu wręczasz upominek. Skrzynka może zawierać zestaw herbat i przetworów. To uniwersalny prezent, który z pewnością trafi w gust wielu osób. Jeśli szukasz bezpiecznego rozwiązania, to warto przemyśleć właśnie to. A jeśli przy herbacie jesteśmy – zestaw do jej picia również będzie czymś eleganckim. Dzbanek, dwie filiżanki i talerzyki to całkiem popularne połączenie. A może coś mocniejszego? Do skrzynki możesz włożyć również alkohol – whisky, wino czy wódkę. Jeśli znasz dobrze osobę, którą chcesz obdarować, postaw na trunek, który ta preferuje. W tym wypadku również możesz pomyśleć o dodatkowych akcesoriach, na przykład szklankach lub kostkach do whisky. Szukasz prezentu dla kobiety? W takim razie możesz pomyśleć o kosmetykach. Jeśli zaś boisz się, że nie trafisz w gust danej osoby, to innym rozwiązaniem będą świece zapachowe lub olejki eteryczne. W drewnianej skrzynce będą się one luksusowo prezentować, przez co cały prezent nabierze dodatkowego uroku. Pomyśl o personalizacji Prezent to przede wszystkim gest, który kierujesz od siebie do drugiej osoby. W takim wypadku warto go dodatkowo spersonalizować. Tak się składa, że drewniana skrzynka daje Ci ku temu taką okazję. Jest nią oczywiście grawer. W zależności od okazji, z jakiej wręczasz upominek, pomyśl o stosownym haśle, które może zostać wyryte na skrzynce. Może być to również symbol, który bez problemu zrozumie obdarowany. Dodatkowo pomyśl nad własnoręcznym napisaniu kilku słów, które możesz włożyć do środka skrzynki. W ten sposób sprawisz, że to drewniane pudełko nabierze dodatkowej wartości, a sama jego obecność na półce będzie o Tobie przypominać drugiej osobie. Podsumowując, skrzynka prezentowa to wartościowy dodatek, który może sprawić, że upominek wyda się jeszcze okazalszy. Warto natomiast pomyśleć o dodatkowej personalizacji, aby nadać mu dodatkowej niematerialnej wartości. « powrót do artykułu
  24. Najnowsze zdjęcie centrum Drogi Mlecznej wykonane przez Teleskop Webba nie tylko pozwalają oglądać ten obszar w niespotykanej dotychczas rozdzielczości, ale pokazują też nieznane dotychczas struktury, których istnienie astronomowie będą dopiero musieli wyjaśnić. Na fotografii, wykonanej za pomocą instrumentu NIRCam, widzimy Sagittarius C (Sgr C), region tworzenia się gwiazd, odległy o około 300 lat od centralnej supermasywnej czarnej dziury Sagittarius A*. Nigdy wcześniej nie oglądaliśmy tego regionu w podczerwieni w takiej rozdzielczości, jaką daje zdjęcie Webba. Wiele struktur widzimy więc po raz pierwszy. Teleskop Webba dostarcza nam niewiarygodnej liczby szczegółów, umożliwiając badanie formowania się gwiazd w środowisku, jakiego wcześniej nie mogliśmy badać, mówi główny badacz zespołu naukowego, Samuel Crowe z University of Virginia. Centrum galaktyki to najbardziej ekstremalny obszar w Drodze Mlecznej. Tam obecnie obowiązujące teorie formowania się gwiazd możemy poddać najbardziej rygorystycznym testom, dodaje doradca naukowy Crowe'a, profesor Jonathan Tan. Na zdjęciu widać około 500 000 gwiazd, a wśród nich gromadę protogwiazd, które wciąż się formują i zyskują na masie. W środku gromady znajduje się – znana wcześniej – protogwiazda o masie 30-krotnie większej od masy Słońca. Chmura, z której wyłaniają się protogwiazdy jest tak gęsta, że Webb nie może dostrzec światła gwiazd znajdujących się poza nią i obszar ten wygląda na zdjęciu jakby zawierał mniej gwiazd, niż jest tam w rzeczywistości. NIRCam uchwycił też olbrzymią chmurę zjonizowanego wodoru. Zwykle wskazuje to na obecność wysokoenergetycznych fotonów emitowanych przez młode masywne gwiazdy, jednak obszar zajmowany przez chmurę jest tak rozległy, że naukowcy będą musieli to wyjaśnić. Kolejną zagadką jest zjonizowany wodór chaotycznie układający się na podobieństwo igieł biegnących w różnych kierunkach. Ziemia znajduje się w odległości około 25 000 lat świetlnych od centrum Drogi Mlecznej. To wystarczająco blisko, by Webb mógł badać pojedyncze gwiazdy. A to daje specjalistom niepowtarzalną okazję do śledzenia ewolucji gwiazd oraz sprawdzania, jak na proces ten wpływa środowisko, szczególnie centrum galaktyki, w porównaniu z innymi obszarami, w których powstają gwiazdy. « powrót do artykułu
  25. Od trzech lat należące do NASA Chandra X-ray Center prowadzi projekt „udźwiękowienia” kosmosu. Polega on na przypisywaniu dźwięków do danych uzyskiwanych za pomocą teleskopów. Teraz jednak spróbowano czegoś zupełnie innego. We współpracy z kompozytor Sophią Kastner „udźwiękowiono” centrum Drogi Mlecznej, przekładając dane na nuty i tworząc partię dla orkiestry. To jak pisanie fikcyjnej historii opierającej się w dużej mierze na faktech. Bierzemy dane z kosmosu, przekładamy je na dźwięki, dodajemy coś nowego i ludzkiego, mówi Kastner. Wykorzystane dane pochodzą z niewielkiego obszaru o średnicy zaledwie 400 lat świetlnych i zostały zebrane przez teleskopy kosmiczne Hubble'a, Chandra i Spitzera. Od lat pracujemy z danymi zebranymi w zakresie promieniowania rentgenowskiego, widzialnego i podczerwieni. Przełożenie ich na dźwięki było dużą zmianą, a teraz, dzięki Sophie, mamy coś zupełnie nowego, wyjaśnia Kimberly Arcand, która specjalizuje się w wizualizacji danych z teleskopu Chandra. We wspominanym projekcie „udźwiękowienia” kosmosu biorą udział algorytmy, które automatycznie przekładają matematyczne dane z teleskopów na dźwięki słyszane przez ludzi. Kompozytor ma jednak zupełnie inne możliwości niż komputer. Kastner skupiła się na niewielkim fragmencie obrazu, by stworzyć utwór bardziej przyjemny dla ludzkiego ucha. Ponadto wyodrębniła pewne fragmenty, które komputer przegapia. Chciałam przyciągnąć uwagę słuchacza do konkretnych części większego utworu, wyjaśnia kompozytorka. W ten sposób powstał utwór, który jest kolejnym sposobem interakcji ludzi z przestrzenią kosmiczną. Używamy innych narzędzi, ale koncepcja tworzenia sztuki inspirowanej przez niebiosa pozostaje ta sama, dodaje Arcand. Sophie Kastner chciałaby w przyszłości pracować również z innymi danymi zebranymi przez astronomów. Ma też nadzieję, że do współpracy dołączą kolejni muzycy. Stworzony przez nią utwór „Where Parallel Lines Converge„ został nagrany przez montrealską orkiestrę Ensemble Éclat pod dyrekcją Charlesa-Erica LaFontaine'a. Na stronach Chandra X-ray Observatory udostępniono pełny zapis nutowy utworu. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...