Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36699
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    204

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Naukowcy z Uniwersytetu w Białymstoku, profesor Mirosław Ratkiewicz i doktor Maciej Matosiuk, rozpoczynają badania genetyczne rysi żyjących w Polsce. Prace, prowadzone na zlecenie Zachodniopomorskiego Towarzystwa Przyrodniczego, zaowocują też powstaniem biblioteki genotypów rysi. Obecnie w Polsce żyje mniej niż 120 rysi, które występują na terenie o powierzchni 13 200 km2. Celem projektu ma być zwiększenie liczby zwierząt do 149 i powiększenie areału ich występowania o minimum 4000 km2. Jest bardzo ważne, by nauka reagowała na aktualne, istotne dla społeczeństwa i dla gospodarki wyzwania. Ten projekt jest odpowiedzią na wyzwania związane z czynną ochroną przyrody, ale – pośrednio – będzie miał też wpływ właśnie na społeczeństwo i gospodarkę. Wprowadzenie, czy ściślej przywrócenie tzw. szczytowych drapieżników, do których należą rysie, na obszary zdominowane przez człowieka, przyczyni się do większej równowagi w ekosystemie i jego stabilności. Dlaczego? Ponieważ więcej drapieżników w praktyce oznacza lepszą regulację liczby chociażby ssaków kopytnych. To z kolei wpłynie na lepszą kondycję lasów, bo zwierzęta kopytne żywią się m.in. młodymi pędami drzew. Gdy lepiej będą funkcjonowały ekosystemy leśne – będą one lepiej chronić nas przed zmianami klimatycznymi. Taka samoregulacja ekosystemu jest też ważna z punktu widzenia gospodarki rolnej, bo można się spodziewać mniejszej liczby szkód od zwierzyny w uprawach w sąsiedztwie lasów i wypłacanych z tego tytułu rolnikom odszkodowań – mówi prof. Mirosław Ratkiewicz z Katedry Zoologii i Genetyki UwB. W Polsce występują dwie izolowane populacje rysi: karpacka i bałtycka. Są one odrębne genetycznie i izolowane od siebie. Przyszłość populacji bałtyckiej stoi pod znakiem zapytania. Szansą na jej przetrwanie jest zwiększenie różnorodności genetycznej, a tę może zapewnić stworzenie warunków do przemieszczania się zwierząt i wymiany genów. Proces ten można sztucznie wspomóc, przeznaczając konkretne osobniki do rozmnażania i wysiedlania. Jednak, by wybrać najlepsze z nich, potrzebne są badania genetyczne. Będziemy określać pokrewieństwo genetyczne poszczególnych osobników, ich przynależność populacyjną oraz poziom zmienności genetycznej. Wykorzystamy w tym celu próbki krwi, włosów, innych tkanek, albo odchody rysi. Na tej podstawie będziemy rekomendować zwierzęta przeznaczone do kojarzenia w hodowlach oraz wypuszczania na wolność na konkretnym obszarze – wyjaśnia prof. Ratkiewicz. « powrót do artykułu
  2. Misja Psyche jeszcze nie dotarła do celu, a już zapisała się w historii podboju kosmosu. Głównym jej celem jest zbadanie największej w Układzie Słonecznym asteroidy Psyche. Przy okazji NASA postanowiła przetestować technologię, z którą eksperci nie potrafili poradzić sobie od dziesięcioleci – przesyłanie w przestrzeni kosmicznej danych za pomocą lasera. Agencja poinformowała właśnie, że z Psyche na Ziemię trafił 15-sekudowy materiał wideo przesłany z odległości 31 milionów kilometrów z maksymalną prędkością 267 Mbps. To niemal 2-krotnie szybciej niż średnia prędkość szerokopasmowego internetu w Polsce. To, czego właśnie dokonała NASA jest nie zwykle ważnym osiągnięciem. Pozwoli bowiem na znacznie sprawniejsze zbieranie danych z instrumentów pracujących w przestrzeni kosmicznej i zapewni dobrą komunikację z misjami załogowymi odbywającymi się poza orbitą Ziemi. Sygnał z Psyche potrzebował około 101 sekund, by dotrzeć do Ziemi. Dane, przesyłane przez laser pracujący w bliskiej podczerwieni trafiły najpierw do Hale Teelscope w Palomar Observatory w Kalifornii. Następnie przesłano je do Jet Propulsion Laboratory w Południowej Kalifornii, gdzie były odtwarzane w czasie rzeczywistym podczas przesyłania. Jak zauważył Ryan Rogalin, odpowiedzialny za elektronikę odbiornika w JPL, wideo odebrane w Palomar zostało przesłane przez internet do JPL, a transfer danych odbywał się wolniej, niż przesyłanie danych z kosmosu. Podziwiając tempo transferu danych nie możemy zapomnieć też o niezwykłej precyzji, osiągniętej przez NASA. Znajdujący się na Psyche laser trafił z odległości 31 milionów kilometrów w 5-metrowe zwierciadło teleskopu. Sam teleskop to również cud techniki. Jego budowę ukończono w 1948 roku i przez 45 lat był najdoskonalszym teleskopem optycznym, a jego zwierciadło główne jest drugim największym zwierciadłem odlanym w całości. Po co jednak prowadzić próby z komunikacją laserową, skoro od dziesięcioleci w przestrzeni kosmicznej z powodzeniem przesyła się dane za pomocą fal radiowych? Otóż fale radiowe mają częstotliwość od 3 Hz do 3 Thz. Tymczasem częstotliwość pracy lasera podczerwonego sięga 300 THz. Zatem transmisja z jego użyciem może być nawet 100-krotnie szybsza. Ma to olbrzymie znaczenie. Chcemy bowiem wysyłać w przestrzeń kosmiczną coraz więcej coraz doskonalszych narzędzi. Dość wspomnieć, że Teleskop Webba, który zbiera do 57 GB danych na dobę, wysyła je na Ziemię z prędkością dochodzącą do 28 Mb/s. Zatem jego systemy łączności działają 10-krotnie wolniej, niż testowa komunikacja laserowa. Zainstalowany na Psyche Deep Space Optical Communication (DSOC) uruchomiono po raz pierwszy 14 listopada. Przez kolejne dni system sprawdzano i dostrajano, osiągając coraz szybszy transfer danych i coraz większą precyzję ustanawiania łącza z teleskopem. W tym testowym okresie przesłano na Ziemię łącznie 1,3 terabita danych. Dla porównania, misja Magellan, która w latach 1990–1994 badała Wenus, przesłała w tym czasie 1,2 Tb. Misja Psyche korzysta ze standardowego systemu komunikacji radiowej. DSOC jest systemem testowym, a jego funkcjonowanie nie będzie wpływało na powodzenie całej misji. « powrót do artykułu
  3. Z danych WHO wynika, że każdego roku z powodu chorób układu krążenia umiera około 18 milionów osób. Zmienić to może szczepionka stworzona na Wydziale Medycyny University of New Mexico. To obiecujący tani sposób na obniżenie poziomu cholesterolu LDL, tzw. złego cholesterolu. To jego wysoki poziom powiązany jest z występowaniem choroby niedokrwiennej serca. Profesor Bryce Chackerian i jego zespół poinformowali na łamach npj Vaccines, że nowa szczepionka obniża poziom cholesterolu LDL niemal tak dobrze, jak drogie inhibitory PCSK9. Chackerian jest jednym ze współtwórców używanych obecnie inhibitorów PCSK9. Naszym celem jest opracowanie kolejnej szczepionki, która będzie tańsza, a więc i częściej stosowana, nie tylko w USA, ale i w miejscach, gdzie ludzie nie mają środków, by pozwolić sobie na te niezwykle kosztowne terapie, stwierdza uczony. Jedną z osób, które przyjmują inhibitory PCSK9 jest kolega Chackeriana, profesor Abinash Achrekar. Jestem kardiologiem i mamy wysoki cholesterol. Zostałem diagnozowany, gdy miałem około 16 lat, przyznaje. Od tamtej pory przyjmował różne leki, w tym statyny. Od pewnego czasu bierze też inhibitory PCSK9. Te nowe leki biorą na cel wytwarzaną w wątrobie proteinę PCSK9. Krąży ona we krwi i ma wpływ na metabolizm LDL. Im więcej nasz organizm wytwarza PCKS9, tym więcej LDL we krwi. Profesor Achrekar przyjmuje zastrzyki dwa razy w miesiącu, co obniżyło u niego poziom cholesterolu LDL o 60%. Jednak to bardzo kosztowna terapia. Chackerian i jego zespół chcieliby obniżyć koszty podobnych leków, więc wykorzystując opracowaną przez siebie platformę rozwoju szczepionek, połączyli siły z innym uczonymi z USA, by opracować nową szczepionkę biorącą na cel PCSK9. Szczepionka bazuje na cząstce wirusa, która nie może wywołać infekcji. To po prostu jego kapsyd, a wykorzystując kapsyd można opracowywać różne szczepionki, wyjaśnia uczony. W przypadku nowej szczepionki do powłoki wirusa przymocowano niewielkie fragmenty proteiny PCSK9. To powoduje, że układ odpornościowy organizuje silną obronę przeciwko białku, które kontroluje poziom cholesterolu. U zwierząt, które zaszczepiliśmy, doszło do 30-procentowego spadku poziomu cholesterolu we krwi, a tak duży spadek powinien być powiązany ze zmniejszonym ryzykiem rozwoju chorób serca, mówi Chackerian. Nowa szczepionka była testowana przez ostatnich 10 lat, a wyniki są bardzo obiecujące. Teraz naukowcy poszukują możliwości sfinansowania testów na ludziach i rozpoczęcia produkcji szczepionki. Uczony szacuje, że nowa szczepionka nie będzie kosztowała więcej niż 100 dolarów za dawkę. Naszym zdaniem będzie to kilkadziesiąt dolarów, stwierdza i dodaje, że pojedyncza dawka powinna być skuteczna przez około rok. Byłby to znaczny postęp w porównaniu z obecnie stosowaną szczepionką, która jest i znacznie droższa, i trzeba podawać ją znacznie częściej. Biorąc pod uwagę fakt, że dopiero trwają poszukiwania pieniędzy na zorganizowanie testów na ludziach oraz wszystkie procedury związane z testowaniem i rejestracją szczepionki, Chackerian ma nadzieję, że trafi ona na rynek w ciągu najbliższych 10 lat. « powrót do artykułu
  4. Kochamy się śmiać. Musimy się śmiać. Rzeczywistość za oknem nigdy nas nie oszczędzała, więc możliwość odreagowania to podstawa. Na szczęście polscy twórcy co jakiś czas zaskakują błyskotliwą komedią. Ktoś kiedyś powiedział, że najlepsze komedie napisano z powodu tragedii, i coś w tym jest. Bez humoru byśmy nie przetrwali, to naturalna reakcja na to, jak strasznie bywa czasem w życiu. Śmiech to reakcja obronna. To odreagowanie. Gdy umiemy się z czegoś śmiać, to oznacza, że umiemy to przetrwać. A może po prostu akurat szukamy dobrej zabawy, przy której będziemy rżeć jak koń. Każdy powód jest dobry, by sięgnąć po komedię. Dzień świra, reż. Marek Koterski, © WFDiF Krzysztof Wellman Polska ma bogate tradycje w tym gatunku. Zwłaszcza że przez kilkadziesiąt lat w absurdalnej odmianie tej konwencji twórcy przemycali komentarz o paskudnych realiach PRL-u. Humor musiał więc być sprytny, ostry jak żyleta, ale i subtelny na tyle, by omijać pułapki cenzury. Niezależnie od epoki ceniliśmy mariaż komedii i klimatów kryminalnych, sensacyjnych lub gangsterskich. Czasami mamy nawet odwagę pośmiać się z wojny. Były lata, że w kinach rządziły rom-komy i do dziś przedstawiciele tego nurtu potrafią wskoczyć na szczyt (choćby kolejne odsłony „Listów do M.”). Trzeba przyznać, że lwia część naszego top 10 to klasyki, które mają już ładnych parę lat na karku. Coraz częściej pojawiają się całkiem nieźli pretendenci do tronu („Disco Polo”, „Namro”, „Niebezpieczni dżentelmeni”). Polacy przeżywali też chwile intensywnej fascynacji komediami „hormonalnymi” („Testosteron”, „Lejdis”, „Jak się pozbyć cellulitu”), więc widzowie szukający humoru mogą liczyć na sporą różnorodność. Klasyka z czołówki pozostaje jednak silna i o niej dziś opowiemy, czekając na młode wilki, które wygryzą starą wiarę. 10. Chłopaki nie płaczą Reżyser: Olaf Lubaszenko Rok produkcji: 2000 Obsada: Maciej Stuhr, Cezary Pazura, Mirosław Zbrojewicz, Michał Milowicz, Anna Mucha, Andrzej Zieliński, Mirosław Baka „Sztos”, debiut reżyserski Lubaszenki, zapoczątkował tryumfalny pochód aktora-reżysera przez polski box office, ale to „Chłopaki nie płaczą” wygrały serca kilku pokoleń widzów i do dziś cieszą się statusem komedii „kultowej”. W wyniku serii niefortunnych zdarzeń młody skrzypek Kuba (Maciej Stuhr) krzyżuje drogi z kilkoma gangsterami i wpada w sam środek pogoni za walizką pełną pieniędzy. Kryminalna intryga stanowi pretekst do zabawy absurdem, obśmiania przaśnych, polskich gangsterów i kultu „twardziela” w skórzanej kurtce. Może i film pod pewnymi względami już się nieco zestarzał, ale tekstami z „Chłopaki nie płaczą” do dziś mówi pół Polski, a historii różowego swetra Gruchy i tak nie zrozumiemy. 9. Hydrozagadka Reżyser: Andrzej Kondratiuk Rok produkcji: 1970 Obsada: Zdzisław Maklakiewicz, Józef Nowak, Ewa Szykulska, Roman Kłosowski, Wiesław Michnikowski, Franciszek Pieczka, Iga Cembrzyńska Mieliśmy swojego superbohatera, zanim to było modne – tylko takiego trochę innego. As z „Hydrozagadki” to żywe, obosieczne ostrze satyry: uderza zarówno w schematy kina zachodniego, jak i w betonową rzeczywistość polskiej komuny. Heros bada sprawę znikania wody z Polski. Kto za tym stoi? Gdzie trafia skradzione dobro naturalne? Obraz ciągną niezapomniani bohaterowie (oraz złoczyńcy), tacy jak profesor Milczarek, doktor Plama czy maharadża Kaburu. Groteskowe sceny przypominają popisy Monty Pythona. „Hydrozagadka” to nie tylko film, to hipnotyzująca podróż przez absurd PRL-owskiej rzeczywistości, biurokracji, kultury i układów społecznych. Może i brakuje tu wody, ale nie humoru i świadomości, w jakim dziwie przyszło wszystkim żyć. To dzieło, które za sprawą komicznego szaleństwa pozostawia widza z kilkoma refleksjami o rzeczywistości. Ustrój mógł się zmienić, ale „Hydrozagadka” frapuje do dziś. 8. Sami swoi Reżyser: Sylwester Chęciński Rok produkcji: 1967 Obsada: Wacław Kowalski, Władysław Hańcza, Zdzisław Karczewski, Maria Zbyszewska, Halina Buyno-Łoza, Ilona Kuśmierska, Jerzy Janeczek, Natalia Szymańska, Witold Pyrkosz „Podejdź no do płota, jako i ja podchodzę!” Do niedawna cała Polska znała ten cytat, jak i połowę dialogów z filmu. „Sami swoi” przenoszą widzów do malowniczej wsi, gdzie toczy się – pełna kąśliwego humoru, jak i ciepła – historia waśni Kargulów i Pawlaków o kawałek ziemi. Perypetie sąsiadów przeplatają się z absurdalnymi sytuacjami i komicznymi dialogami, tworząc niezapomnianą mozaikę wiejskich obyczajów. Chęciński z wdziękiem ukazuje skomplikowane relacje między postaciami, odmalowując filmowy portret Polski ludowej z charakterystycznym urokiem. „Sami swoi” to kolorowa eskapada na wieś spokojną, wieś wesołą, ale niepozbawiona mądrości. Nic dziwnego, że zdobyła serca widzów i stała się klasykiem polskiej kinematografii, tak jak jej kontynuacje. 7. Rejs Reżyser: Marek Piwowski Rok produkcji: 1970 Obsada: Stanisław Tym, Zdzisław Maklakiewicz, Jan Himilsbach, Jerzy Dobrowolski, Jolanta Lothe, Wojciech Pokora Pora na produkcję wyjątkową nawet jak na grono, w którym jest tu wymieniana. „Rejs” to bowiem film mocno eksperymentalny, biorąc pod uwagę czasy, w których został nakręcony. Większość scen powstało drogą improwizacji uchwyconej paradokumentalnymi technikami. Cały humor, cała finezja scen i żartów wynika ze sprawnie ustawionych ram oraz z talentu aktorów występujących w filmie. Na pewno na całość miały wpływ wyczucie i obserwacje, którymi chcieli się podzielić. Fabularny punkt wyjścia jest bardzo prosty. Pasażer na gapę (Stanisław Tym) zostaje wzięty przez resztę podróżujących za instruktora kulturalno-oświatowego. Bohater wykorzystuje sytuację, by z pomocą rozmaitych manipulacji podporządkować sobie wszystkich wokół. W tym celu organizuje m.in. wybory rady rejsu czy rozmaite gry towarzyskie w ramach urozmaicenia urodzin kapitana. Wszystko to jest tak naprawdę narzędziem do obśmiania systemu, w jakim wtedy żyli Polacy oraz ich przywar. 6. Wesele Reżyser: Wojciech Smarzowski Rok produkcji: 2004 Obsada: Tamara Arciuch, Marian Dziędziel, Maciej Stuhr, Bartłomiej Topa, Iwona Bielska Tytułowe wesele odbywa się w małym miasteczku za pieniądze bogatego ojca. Kiedy do głosu dochodzą echa przeszłości, sytuacja eskaluje i nikt nie będzie w stanie powstrzymać chaosu. Film Smarzowskiego w humorystyczny sposób odsłania hipokryzję i zakłamanie polskiego społeczeństwa, jego przywary i słabostki. Smarzowski tka tu metaforę współczesnych politycznych realiów AD 2004. Pełny groteskowych postaci i absurdalnych sytuacji, film emanuje czarnym humorem i prowokuje do refleksji nad kondycją społeczeństwa. Przy tym wszystkim dramaty bohaterów wybrzmiewają jako bardzo ludzkie. Chociaż akcja dzieje się głównie w jednym miejscu, to dla widza jest to wędrówka w coraz mniej przyjemne rewiry. „Wesele” miesza ironię, satyrę społeczną i absurd niczym szwagier piwo z czystą. Po seansie pozostanie gorzki posmak. 5. Kiler Reżyser: Juliusz Machulski Rok produkcji: 1997 Obsada: Cezary Pazura, Jan Englert, Małgorzata Kożuchowska, Jerzy Stuhr, Katarzyna Figura, Janusz Rewiński, Krzysztof Kiersznowski Ten film scementował karierę Cezarego Pazury i sprawił, że już nikt nie pozbędzie się z głowy szlagierów Elektrycznych Gitar, a turyści mogą pomylić je z hymnem narodowym. „Kiler” to jednak przede wszystkim wciąż świeża i żywa komedia gangsterska, która obśmiewa chciwość, cwaniactwo i naszą ślepą miłość do Ameryki. Zupełnie przy okazji opowiada całkiem zgrabną historyjkę kryminalną, w której warszawski taksówkarz zostaje wzięty za płatnego mordercę, przed którym drży cały kraj. Dramatyczna sytuacja okazuje się przepustką do nowego świata i wielkich pieniędzy oraz okazją do sprzedania widzom skeczy, z których sporo bawi dziś tak jak w dniu premiery. Film doczekał się też udanej kontynuacji, czyli „Kiler-ów 2-óch”. 4. Miś Reżyser: Stanisław Bareja Rok produkcji: 1980 Obsada: Stanisław Tym, Krzysztof Kowalewski, Christine Paul-Podlasky, Barbara Burska, Andrzej Stockinger, Jerzy Turek Gdyby ktoś młody chciał poznać w miarę zwartą odpowiedź na pytanie, jak było za PRL-u, to można po prostu pokazać mu „Misia”, dać kilka objaśnień i – jeśli wierzyć naszym rodzicom oraz dziadkom – utrzymywać, że to w zasadzie odbicie jeden do jednego. Bareja w swoim najsłynniejszym filmie bezwzględnie ośmiesza komunistyczną rzeczywistość, jak i przywary ludzi, którzy w niej żyją. Motorem napędowym fabuły jest historia Ryszarda Ochódzkiego, prezesa klubu „Tęcza”, i wyścig z żoną po pieniądze schowane na londyńskim koncie bankowym – a wtedy wyprawa na zgniły Zachód stanowiła wyzwanie logistyczne i prawne. „Mięso” filmu stanowią jednak pokazujące absurdy i rozpad PRL-u epizody. Epizody, które rozgrywały się jakby na uboczu – w urzędach, na pocztach, dworcach, w barach mlecznych – a więc blisko ludzi, których znaliśmy. 3. Dzień świra Reżyser: Marek Koterski Rok produkcji: 2002 Obsada: Marek Kondrat, Michał Koterski, Janina Traczykówna, Andrzej Grabowski Jak Marek Koterski zrobi film o Adasiu Miauczyńskim, to nie ma silnych. Wielu będzie się śmiać, a wszyscy poczują się odrobinę nieswojo. Po to te filmy są – by pokazywać nasze wady, przywary i przerażającą rzeczywistość w krzywym zwierciadle. Rzeczywistość tym trudniejszą w odbiorze, że doświadczaną i komentowaną przez neurotycznego nauczyciela (Marek Kondrat). Wrażliwy, ulegający natręctwom 49-latek zmaga się z rutyną i goryczą, a swoją codzienność pokazuje nam jako zabawny, ale jednak koszmar. Choć „Dzień świra” zachowuje największą równowagę między komedią a dramatem (pozostałe wcielenia Miauczyńskiego oglądamy we „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” i w „Nic śmiesznego” – tu dla odmiany gra go Cezary Pazura) – ostatecznie i tak wdeptuje widza w ziemię. 2. Vabank Reżyser: Juliusz Machulski Rok produkcji: 1981 Obsada: Jan Machulski, Leonard Pietraszak, Witold Pyrkosz, Ewa Szykulska, Jacek Chmielnik, Krzysztof Kiersznowski, Elżbieta Zającówna Ten film zrobił w Polsce rewolucję. Juliusz Machulski z powodzeniem i klasą przeszczepił na polski grunt komedię gangsterską i coś, co dziś znamy jako „heist movie”, a w dodatku podał to w stylu retro. „Vabank” opowiada o zemście, której kasiarz, przepraszam, muzyk, Henryk Kwinto chce dokonać na byłym wspólniku. Traf chce, że przeciwnik złodzieja jest obecnie wpływowym bankierem. Widzów ujęła zgrabna intryga, sympatyczni bohaterowie-łajdacy, subtelny humor, kilka zwrotów akcji i przywiązanie do szczegółów. Oraz oczywiście niepowtarzalny klimat międzywojnia. Nawet jeśli to będzie trzydziesta siódma powtórka, trudno przełączyć kanał w telewizji, gdy usłyszymy charakterystyczny ragtime z czołówki. 1. Jak rozpętałem drugą wojnę światową Reżyser: Tadeusz Chmielewski Rok produkcji: 1970 Obsada: Marian Kociniak, Emil Karewicz, Kazimierz Rudzki, Wirgiliusz Gryń, Jan Świderski, Joanna Jędryka Film do dziś otoczony kultem i obowiązkową pozycją dla każdego miłośnika komedii. O ile „C.K. Dezerterzy” miewali gorzko-brutalny posmak, o tyle „Jak rozpętałem drugą wojnę światową” śmiało żeni wojnę z humorystyczno-przygodowym zacięciem. Franek Dolas zaciąga się do wojska i przypadkowym kontaktem z niemieckim oficerem doprowadza do wybuchu wojny. To tylko początek wędrówki pechowego cwaniaka po świecie. By wrócić do domu, będzie musiał wykorzystać cały swój spryt i urok, to zaś zaowocuje mnóstwem sytuacyjnych gagów, komedią pomyłek i niesamowitymi przygodami. Oraz jedną z bardziej chwytliwych piosenek w historii polskiego kina. Interesujesz się kinem, szczególnie polskimi produkcjami? Zobacz więcej na www.magiakina.com Zadanie „ODKRYJ MAGIĘ KINA” jest współfinansowane ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. « powrót do artykułu
  5. To odkrycie pokazuje, jak mało wiemy o wszechświecie, skomentował profesor Suvrath Mahadevan z Penn State University. Nie spodziewaliśmy się tak masywnej planety, krążącej wokół gwiazdy o tak małej masie, dodaje uczony. Jest on jednym z autorów badań, które postawiły pod znakiem zapytania teorie dotyczące formowania się planet wokół niewielkich gwiazd. Mahadevan i jego koledzy odkryli bowiem najbardziej masywną planetę, krążącą wokół gwiazdy o małej masie. Wspomniana planeta jest ponad 13-krotnie bardziej masywna od Ziemi, a jej gwiazda – zimny karzeł LHS 3154 – ma masę 9-krotnie mniejszą od masy Słońca. Zatem stosunek masy planety do gwiazdy jest w tym przypadku niemal 120-krotnie wyższy niż stosunek masy Ziemi do masy Słońca. Gwiazdy tworzą się z olbrzymich chmur pyłu i gaz. Po uformowaniu się gwiazdy, pozostała materia tworzy krążący wokół niej dysk, z którego mogą powstać planety. Z tego, co obecnie wiemy, dysk protoplanetarny wokół LHS 3154 nie powinien zawierać wystarczająco dużo materiału, by powstała taka planeta. Ale ona tam jest. Musimy więc jeszcze raz zweryfikować naszą wiedzę na temat powstawania planet i gwiazd, stwierdza Mahadevan. LHS 3154b została odkryta za pomocą Habitable Zone Planet Finder (HPF). To zbudowany na Penn State spektrograf, wyspecjalizowany w poszukiwaniu planet wokół najchłodniejszych znanych gwiazd. Za jego pomocą naukowcy szukają planet, które mogą posiadać wodę w stanie ciekłym. Planety takie trudno jest zauważyć wokół gwiazd podobnych do Słońca. Jednak w przypadku bardzo zimnych gwiazd planety mogą znajdować się bliżej swojej gwiazdy macierzystej i nadal posiadać wodę w stanie ciekłym. A bliska odległość planety od gwiazdy łatwiej pozwala ją wykryć. HPF, znajdujący się w Hobby-Eberly Telescope w McDonald Observatory w Teksasie to jedno z najlepszych urządzeń do obserwacji takich układów. Teraz odkrył on układ, którego istnienie trudno jest wyjaśnić na gruncie obowiązujących teorii. Odkrycie stawia pod znakiem zapytania nie tylko kwestię formowania się planet – dysk protoplanetarny musiał zawierać znacznie więcej materii stałej niż przewidują obecne modele – ale i powstawania gwiazd. W materiale pozostałym po powstaniu gwiazdy stosunek pyłu do masy i pyłu do gazu miałby być 10-krotnie większy, niż się obecnie przewiduje. To, co odkryliśmy, jest testem dla wszystkich teorii dotyczących powstawania planet, wyjaśnia Mahadevan. « powrót do artykułu
  6. Gdy w pobliżu Brzecławia czescy archeolodzy znaleźli zapinkę pasa z motywem węża pożerającego żabę, sądzili, że to unikatowe znalezisko. Szybko jednak okazało się, że istnieją jeszcze 4 bardzo podobne zapinki, które odkryto na terenie dzisiejszych Niemiec, Czech i Węgier. Zdaniem odkrywców, wskazują one na istnienie w VIII wieku na dużych obszarach Europy Środkowej nieznanego pogańskiego kultu, popularnego zarówno wśród Awarów, jak i Słowian. Łany zdobyły niedawno rozgłos, gdy znaleziono tam krowie żebro z napisem wykonanym runami. Zdobione zapinki do pasów odgrywały ważną rolę identyfikacyjną wśród elity Awarów, ludu o azjatyckim pochodzeniu, który w VI wieku założył w środkowej Europie swoje państwo – kaganat Awarów z centrum w Kotlinie Panońskiej. W VIII wieku, a to z tego okresu pochodzą wszystkie znalezione zapinki, prestiż i wartość zapinek nie opierała się już na srebrze i złocie – jak to miało miejsce we wczesnej epoce Awarów – a na bogatych dekoracjach. Zapinki były zaś wykonywane z brązu. Zapinka z okolic Brzecławia została znaleziona na stanowisku archeologicznym, w którym znajduje się duża 12-hektarowa osada z VI-IX wieku wraz z jedynym znanym warsztatem, gdzie wytwarzano zapinki w stylu Awarów. Stanowisko to znajduje się bezpośrednio poza centrum Kaganatu, na jego północnych rubieżach. Inne wspomniane zapinki pochodziły z terenów oddalonych jeszcze bardziej na północ i północny zachód od kaganatu. Tylko jedną z nich znaleziono na terenach, na których w VIII wieku istniało państwo Awarów. Odkrycie niemal identycznych zapinek w miejscach oddalonych od siebie o setki kilometrów i poza terenem, który kaganat obejmował pod koniec swojej historii, wskazuje, że motyw węża pożerającego żabę musiał odgrywać istotną rolę w życiu ówczesnych ludzi. Problem w tym, że niewiele wiemy o przedchrześcijańskiej religii Słowian i Germanów. Brak jest źródeł pisanych. Tym ważniejsze jest odkrycie, które może rzucić nieco światła na religijność tych ludów przed przyjęciem przez nie chrześcijaństwa, mówi dokor Jiří Macháček z Uniwersytetu Masaryka. Zdaniem badaczy, unikatowy motyw i podobieństwo zapinek wskazuje na istnienie długodystansowych kontaktów pomiędzy elitą Awarów i Słowian z VIII wieku. Walka węża z żabą była zaś ideogramem reprezentującym nieznany, ale bez wątpienia ważny mit kosmogoniczny odnoszący się do płodności, który był dobrze znany wśród różnych populacji wczesnośredniowiecznej Europy' Analizy morfometryczne bazujące na modelach 3D o wysokiej rozdzielczości sugerują, że zapinki te przynajmniej na jednym z etapów produkcji lub dystrybucji znajdowały się w tym samym miejscu, czytamy w pracy opublikowanej na łamach Journal of Archeological Science. Być może powstawały w tym samym warsztacie lub zostały wykonane przez tego samego wędrownego rzemieślnika. Tak czy inaczej znaleziono je w miejscach oddalonych o setki kilometrów, były używane przez elity o rożnym pochodzeniu i reprezentują unikatową ikonografię, której elementy są jednak znane. Motyw węża spotykany jest na nielicznych awarskich zabytkach. Za to sceny walki węża z postacią podobną do żaby czy człowieka znane są w kontekście germańskim. Zapinki znaleziono jednak na terenach, które zajmowali Awarowie oraz Słowianie. W mitologii słowiańskiej wąż odgrywa ważną rolę. Weles był podziemnym bogiem magii, bydła, bogactwa i wojny, a wąż był jednym z jego atrybutów. Z kolei Mokosz to bogini wilgotnej ziemi, powiązana z wodą. Walka z wężem czy smokiem to ważny motyw w wielu mitologiach, symbolizuje powtarzalność stworzenia, cykl życia, walką pomiędzy dwiema przeciwstawnymi siłami reprezentującymi kluczowy akt stworzenia i płodności. Dlatego też autorzy najnowszych badań sugerują, że na zapinkach przedstawiono walkę pomiędzy Welesem a Mokosz. Jeśli mają rację, wskazuje to, że Mokosz była ważniejszą boginią, niż się powszechnie sądzi, a w Europie Środkowej mógł istnieć nieznany dotychczas pogański kult, który obejmował co najmniej tereny dzisiejszych Węgier, Czech, Austrii czy południowych Niemiec. « powrót do artykułu
  7. Pewien gatunek komara z Australii ma niezwykłą strategię zdobywania pożywienia. Dwóch biologów ze zdumieniem zauważyło, że Mimomyia elegans pożywia się w nozdrzach niektórych gatunków płazów bezogonowych. Byli tak zaskoczeni odkryciem, że przez trzy lata prowadzili obserwacje i odkryli, że komar najpierw ląduje na grzbiecie żaby, następnie wędruje na jej głowę, staje między oczami, wkłuwa się do środka nozdrza i stamtąd czerpie krew. Naukowcy obserwowali interakcje żab i komarów w 60 podmokłych miejscach na Wyspie Kooragang w Nowej Południowej Walii. Udało im się zarejestrować kilkanaście przypadków, gdy komar pożywiał się w nozdrzach Litoria aurea, L. fallax i L. peronii. Nigdy za to nie zauważyli, by komar pobierał krew z innej części ciała płaza. Naukowcy sądzą, że być może w nozdrzach jest najcieńsza skóra. To jednak nie jedyny przykład komara, który pożywia się na zwierzęciu będącego jego naturalnym wrogiem. Badacze przytaczają przykład Uranotaenia lowii, który wkłuwa się między głowę a kark płaza, czy Corethrella ranapungens pobierający krew z różnych miejsc na pysku. Jednak czerpanie krwi z wnętrza nozdrzy jest czymś wyjątkowym. Badacze, John Gould i Jose W. Valdez, zauważają, że komary są bardzo ważnym elementem wielu ekosystemów, zarówno wodnych, jak i lądowych. Zapylają rośliny, stanowią źródło pożywienia dla wielu zwierząt. Odgrywają też istotną rolę w przenoszeniu chorób i pasożytów. Korzystanie przez nie z płazów jako źródła pożywienia nie jest ani niczym niespotykanym, ani zaskakującym. Wręcz przeciwnie, to rozsądna strategia, gdyż wiele płazów przebywa nad wodą, czyli tam, gdzie przebywają tez komary. Obserwowane przez Goulda i Valdeza gatunki komarów zachowują się nietypowo. Aby być bezpieczne, muszą wylądować na grzbiecie i przemierzyć całe ciało żaby. Naukowcy zwracają też uwagę, że zarówno te gatunki, jak i inne żerujące na płazach, mogą być ważnym wektorem przenoszącym wiele chorób. To kwestia, która wymaga pilnego zbadania, tym bardziej w obliczu szybkiego wymierania płazów w niektórych miejscach na Ziemi. « powrót do artykułu
  8. Na całym świecie szybko zwiększa się liczba osób cierpiących na chorobę Parkinsona. Powszechnie uważa się, że chorobie tej nie można zapobiec. Jednak badania przeprowadzone właśnie na University of Alabama at Birmingham przeczą temu przekonaniu. Wynika z nich bowiem, że znaczna część przypadków choroby jest powiązana z czynnikami, którym można zapobiegać – przede wszystkim z lekkimi urazami głowy oraz wystawieniem na działanie środków owado- i chwastobójczych. Naukowcy z Alabamy przyjrzeli się 1223 osobom, z których 808 miało zdiagnozowaną chorobę Parkinsona, a 415 było zdrowych i stanowiło grupę kontrolną. Badacze zauważyli, że powtarzalne uderzenia w głowę – związane z aktywnością sportową lub związaną z wojskiem – które wydają się nieszkodliwe i nie powodują wstrząśnienia mózgu, dwukrotnie zwiększają ryzyko rozwoju parkinsonizmu. Z kolei 23% przypadków choroby powiązano z oddziaływaniem pestycydów, herbicydów i chemikaliów używanych w wojsku. W sumie urazy głowy i wystawienie na toksyny powiązano z 30% przypadków choroby Parkinsona u mężczyzn i 25% u kobiet. Nasze badania wykazały, że znaczącą część przypadków parkinsona na Głębokim Południu USA można połączyć z czynnikami ryzyka, których można uniknąć. W naszym artykule wyliczamy, ile przypadków choroby udało by się uniknąć, gdybyśmy wyeliminowali ze środowiska toksyczne chemikalia i gdyby sporty kontaktowe były bardziej bezpieczne, mówi profesor Haydeh Payami, główna autorka badań. Uczona podkreśla, że wszyscy badani pochodzili z Głębokiego Południa USA, można się więc spodziewać, że udział czynników ryzyka może się wahać w zależności od regionu. Na przykład w Europie, gdzie zakazano wielu środków chemicznych wciąż wykorzystywanych w USA, prawdopodobnie czynnik chemiczny odpowiada za mniejszy odsetek zachorowań. Wiele może też zależeć od popularności sportów kontaktowych, intensywności ćwiczeń wojskowych czy zaangażowania wojska w operacje militarne. « powrót do artykułu
  9. Władze norweskiej gminy Vestre Slidre pochwaliły się wyjątkowym znaleziskiem – jeden z detektorystów odkrył bizantyjską złotą monetę – histamenon. To jedyny histamenon znaleziony w Norwegii, a do tego świetnie zachowany. Moneta nosi minimalne ślady zużycia, a jej waga odpowiada standardowi. Na początku IV wieku standardową rzymską złotą monetą stał się solid, który nazywano po prostu „monetą”. W latach 60. X wieku cesarz Nicefor II Fokas wprowadził lżejszą złotą monetę o nazwie tetarteron. By odróżnić jedną od drugiej, tę pierwszą nazwano histamenonem. Monety tego typu bito do 1092 roku. Na awersie monety, którą wybito najprawdopodobniej w Konstantynopolu, widnieje Pantokrator z nimbem, z prawą dłonią uniesioną w geście błogosławieństwa. Nad nim łaciński napis głosi „Jezus Chrystus, Król tych, którzy rządzą”. Na rewersie znajdują się popiersia cesarzy Bazylego II Bułgarobójcy (po lewej) i Konstantyna VIII (po prawej). Starszy z braci - Bazyli - ma na sobie loros, czyli szeroki pas tkaniny zdobiony haftem i drogimi kamieniami (był to element ceremonialnego stroju cesarzy bizantyjskich). Konstantyn ubrany jest w chlamidę. Bracia wspólnie trzymają krzyż. Nad nimi widzimy grecką inskrypcję „Bazyli Konstantyn Cesarze Rzymian”. Potrójny otok perłowy obramowujący monetę wskazuje, że została wybita pod koniec rządów braci. Norwescy archeolodzy nie wykluczają, że tak niezwykła w ich kraju moneta została przywieziona przez Haralda Hadradę, jednego z najbardziej znanych Waregów. Tak byli nazywani wikingowie, którzy służyli w armii Bizancjum. Z czasem Waregowie utworzyli gwardię przyboczną cesarzy. Harald, przyrodni brat pierwszego króla Norwegii, św. Olafa, musiał uciekać po przegranej z Duńczykami bitwie, w której zginął Olaf. Miał wówczas zaledwie 15 lat. Udał się do Kijowa, gdzie służył u Jarosława Mądrego i pojął za żonę jego córkę. W 1034 roku, w wieku 19 lat, wraz ze swoimi ludźmi zaciągnął się do armii cesarza Michała IV Paflagończyka. Znany był pod imieniem Araltes. Odnosił liczne sukcesy w walkach na Sycylii, w Azji Mniejszej i przeciwko Bułgarom. Został dowódcą cesarskiej gwardii przybocznej. Służył trzem cesarzom, angażując się również w spory dynastyczne w Konstantynopolu. Zgromadził wielki majątek. I to właśnie z niego mógł pochodzić histamenon. Hadrada wrócił do Norwegii w 1045 roku, a 2 lata później był samodzielnym władcą. Kolejnych kilkanaście lat spędził na wojnach z Danią, podbił Orkady, Szetlandy i Hebrydy. W 1066 roku wybrał się na podbój Anglii. Zginął we wrześniu w słynnej bitwie pod Stamford Bridge. Jego śmierć uznawana jest za symboliczny koniec epoki wikingów, a Haralda okrzyknięto „ostatnim wikingiem”. « powrót do artykułu
  10. Na University of Wisconsin-Madison powstała nowa powłoka, która lepiej chroni ściany reaktora fuzyjnego. Może ona pozwolić na budowę bardziej wydajnych mniejszych reaktorów, które są łatwiejsze w naprawie i utrzymaniu. Potrzebujemy nowych technik produkcyjnych, które pozwolą nam w sposób ekonomiczny wytwarzać komponenty reaktorów fuzyjnych. Nasza technologia oznacza duży postęp w porównaniu z dotychczas stosowanymi rozwiązaniami, mówi Mykola Ialovega, główny autor badań. Naukowcy wykorzystali technikę natryskowego nanoszenia na zimno powłoki z tantalu na stal nierdzewną. Testy nowej powłoki, którą poddano oddziaływaniu warunków takich, jakie panują w reaktorach fuzyjnych, wypadły bardzo dobrze. Okazało się, że nowy materiał świetnie radzi sobie z więzieniem cząstek wodoru, co ma duże znaczenie w kompaktowych reaktorach fuzyjnych. Odkryliśmy, że natryskowo nanoszony tantal absorbuje znacznie więcej wodoru niż tantal nakładany standardowymi technikami. Ma bowiem unikatową mikrostrukturę, wyjaśnia profesor Kumar Sridharan. W ciągu ostatniej dekady grupa badawcza Sridharana opracowała technikę nanoszenia na zimno na potrzeby przemysłu atomowego i obecnie znajduje ona wiele zastosowań. Dodatkową zaletą tej techniki jest jej prostota. W reaktorach fuzyjnych plazma, powstała ze zjonizowanego wodoru, podgrzewana jest do ekstremalnie wysokich temperatur, w których atomy wodoru zderzają się ze sobą i łączą, wytwarzając energię. Jednak część jonów wodoru traci swój ładunek, stają się elektrycznie obojętnym atomem i uciekają z plazmy. Te obojętne atomy wodoru powodują utratę mocy z plazmie, przez co utrzymanie gorącej plazmy staje się trudne, co stanowi szczególnie poważne wyzwanie w przypadku niewielkich reaktorów, wyjaśnia Ialovega. Tantalu dobrze absorbuje wodór, a naukowcy zaczęli podejrzewać, że natryskiwanie na zimno może jeszcze poprawić jego właściwości. Podczas natryskiwania cząstki tantalu przyspieszane są do naddźwiękowych prędkości. Gdy trafiają na powierzchnię, spłaszczają się i pokrywają ją całą, ale pomiędzy takimi spłaszczonymi cząstkami pozostają nanometrowe przerwy i – jak odkryli naukowcy – to w nich zostaje uwięziony wodór. Ialovega prowadził eksperymenty z nową powłoką na Uniwersytecie Aix Marseille we Francji oraz Forschungszentrum Jülich GmbH w Niemczech. Wykazały one, że po podgrzaniu do wyższej temperatury, atomy wodoru uwięzione w tantalowej powłoce zostają z niej uwolnione, ale sama powłoka nie ulega modyfikacji. Jeszcze inną zaletą nowej powłoki jest fakt, że możemy naprawiać reaktor na miejscu, nanosząc nową powłokę ochronną. Obecnie, jeśli dojdzie do jej uszkodzenia, konieczne jest wymontowanie uszkodzonych części i zainstalowanie nowych, co jest kosztowne i zabiera dużo czasu, wyjaśnia Ialovega. Odporna na wysokie temperatury powłoka, która pozwala na dobrze kontrolowane przechwytywanie wodoru i wysoce wytrzymała oraz odporna na erozję, to przełom w systemach fuzyjnych. Szczególnie interesująca jest zaś perspektywa zmiany je składu i wprowadzenia innych odpornych metali, podsumowuje profesor Oliver Schmitz, w którego laboratorium pracuje Ialovega. Nowa powłoka zostanie wykorzystana w budowanym właśnie Wisconsin HTS Axisymmetric Mirror (WHAM). To eksperymentalne urządzenie będzie prototypem dla przyszłych reaktorów następnej generacji. Powstaje ono dzięki współpracy University of Wisconsin-Madison, Massachusetts Institute of Technology (MIT) oraz Commonwealth Fusion Systems. « powrót do artykułu
  11. Hipochondria to dość często występujące (od 1 do 5 procent populacji) schorzenie, którego ofiara ciągle martwi się, że posiada co najmniej 1 postępującą chorobę fizyczną. Towarzyszy jej ciągłe przejmowanie się własnym stanem zdrowia, nadmierna czujność odnośnie wszelkich nieprawidłowości i katastroficzna wręcz interpretacja sygnałów płynących z organizmu. Chory wielokrotnie sprawdza swój stan zdrowia, upewnia się, że wszystko jest w porządku i stara się unikać sytuacji, które – w jego przekonaniu – narażają go na ryzyko. To zaś powoduje znaczący stres i utrudnia funkcjonowanie. Jakby tego było mało, przeprowadzone w Szwecji badania wykazały właśnie, że hipochondrycy umierają wcześniej, niż osoby, które nie przejmują się tak bardzo własnym zdrowiem. Zespół z Uniwersytetu w Lund, Karolinska Institutet, Uniwersytetów w Aarhus, Bergen i Örebro, przyjrzał się 4129 osobom ze zdiagnozowaną hipochondrią (56,7% stanowiły kobiety, a mediana wieku postawienia diagnozy u chorych wynosiła 34,5 lat) oraz 41 290 osobom zdrowym (56,7% kobiet, mediana wieku 34,5 lat). W badanym okresie zmarło 268 osób z grupy cierpiących na hipochondrię i 1761 osób z grupy osób zdrowych. To oznacza, że odsetek zgonów wynosił 8,5% na 1000 osobolat wśród hipochondryków oraz 5,5% na 1000 osobolat wśród osób zdrowych. Gdy uwzględniono czynniki społeczne i demograficzne wpływające na ryzyko zgonu okazało się, że osoby z hipochondrią narażone są na większe ryzyko śmierci zarówno z przyczyn naturalnych, jak i nienaturalnych, szczególnie z powodu samobójstwa. Osoby cierpiące na hipochondrię były narażone na zwiększone ryzyko zgonu z powodu wszystkich chorób z wyjątkiem nowotworów, a ryzyko zgonu z powodu samobójstwa było aż 4-krotnie większe niż u osób zdrowych. Poważna hipochondria jest bardzo często powiązana też z innymi schorzeniami psychicznymi. U 85,7% osób cierpiących na hipochondrię zdiagnozowano w ciągu życia co najmniej 1 dodatkową chorobę psychiczną, przeważnie związaną ze stresem i depresją. Diagnozę taką postawiono zaś u 19,9% osób, które na hipochondrię nie cierpiały. Nawet gdy uwzględniono okres życia sprzed postawienia diagnozy o hipochondrii odsetek chorób psychicznych wśród – późniejszych w tym przypadku – hipochondryków pozostawał znacząco wyższy i wynosił 53,8% w porównaniu z 12,2% u osób zdrowych. Hipochondria zabiera ludziom sporo lat życia. Średnia długość życia cierpiących na tę chorobę wynosiła 70 lat, wobec 75 lat u osób, które na nią nie zapadły. « powrót do artykułu
  12. Badania przeprowadzone na milionach rodzin wykazały, że częściej niż można by się spodziewać, matki i dzieci obchodzą urodziny w tym samym miesiącu. Podobnie zresztą jest z rodzeństwem. Ich urodziny przypadają na ten sam miesiąc częściej, niż wynikałoby to ze średniej statystycznej. Już wcześniejsze badania sugerowały, że miesiąc, w którym urodziła się matka, wpływa w jakiś sposób na miesiąc, w którym urodziło się dziecko. Teraz ukazały się pierwsze badania pokazujące, że kobiety z większym prawdopodobieństwem rodzą dzieci w tym samym miesiącu, w którym się urodziły, niż w innym miesiącu. Naukowcy z USA i Hiszpanii przeanalizowali dane dotyczące dnia urodzenia się ponad 10 milionów osób. Przyjrzeli się wszystkim osobom urodzonym w latach 1980–1983 i 2016–2019 w Hiszpanii oraz wszystkim osobom, które w latach 2000–2003 i 2010–2013 urodziły się we Francji. Sprawdzali miesiąc, w którym urodziło się dziecko, miesiąc urodzin jego rodziców oraz miesiąc urodzin rodzeństwa najbliższego wiekiem badanemu dziecku. Nie od dzisiaj wiadomo o istnieniu w każdym kraju wzorca, zgodnie z którym więcej dzieci rodzi się w pewnych okresach roku. Jednak gdy teraz badacze przyjrzeli się urodzeniom dzieci, dzieląc dane pod kątem miesiąca urodzin ich matek, wzorzec sezonowości zanikł. Pojawił się za to inny wzorzec: kobiety, które urodziły się w styczniu, rodziły najwięcej dzieci w styczniu, kobiety, które urodziły się w lutym, częściej rodzą w lutym itd. Ogólnie rzecz biorąc, na miesiące, w których urodziły się matki, przypadało o 4,6% więcej urodzin ich dzieci niż można się było spodziewać. Wzorzec taki widoczny był w obu badanych krajach i we wszystkich czterech badanych okresach. Podobny wzorzec zauważono też w przypadku rodzeństwa, to znaczy, że w miesiącu, w którym urodziło się badane dziecko było o 12,1% więcej urodzeń rodzeństwa najbliższego wiekiem. Tam, gdzie oboje rodzice urodzili się w tym samym miesiącu, dzieci rodziło się w tym miesiącu o 4,4% więcej niż wynikałoby z rozkładu statystycznego. Z kolei na miesiąc urodzin ojca przypadało o 2% więcej urodzin dzieci. Naukowcy przypuszczają, że zjawisko to wynika z charakterystyki społeczno-ekonomicznej rodziny. Wiadomo, że zwykle łączą się ze sobą ludzie z podobnych grup społecznych, a grupy te z wyższym prawdopodobieństwem rozmnażają się w podobnych okresach roku. Na przykład w Hiszpanii kobiety posiadające wyższe wykształcenie z większym prawdopodobieństwem rodzą dzieci wiosną. Jeśli taka kobieta ma córkę, to z większym prawdopodobieństwem również i ona będzie miała wyższe wykształcenie i z większym prawdopodobieństwem również urodzi wiosną. Zatem będziemy mieli kolejne pokolenie kobiet z wyższym wykształceniem, rodzących wiosną. Córka, podtrzymując tradycję społeczną i demograficzną matki, będzie więc miała wyższe wykształcenie, urodzi wiosną, być może w tym samym miesiącu, w którym urodziła się i ona i jej matka. W ten sposób tendencja taka będzie przekazywana przez pokolenia. Co więcej czynniki biologiczne, o których wiemy, że wpływają na sezonowość urodzeń – wystawienie na naturalne światło słoneczne, temperatura, wilgotność i dostępność pożywienia – również są zależne od czynników społecznych i demograficznych, gdyż różne grupy społeczne są w różnym stopniu wystawione na działanie tych czynników, stwierdza profesor Luisa Borrrell z The City University of New York. « powrót do artykułu
  13. Palenie papierosów prowadzi do kurczenia się mózgu, donoszą badacze z Wydziału Medycyny Washington University w St. Louis. Dobra wiadomość jest taka, że rzucenie palenia zapobiega dalszej utracie tkanki mózgowej. Zła zaś, że po zaprzestaniu palenia mózg nie odzyskuje utraconej objętości. Jako że ludzki mózg w sposób naturalny zmniejsza z wiekiem swoją objętość oznacza to, że mózgi palaczy szybciej się starzeją. Odkrycie pozwala wyjaśnić, dlaczego palacze są narażeni na większe ryzyko choroby Alzheimera i spadku zdolności poznawczych z wiekiem. Dotychczas nauka przegapiała skutki palenia dla mózgu, częściowo dlatego, że skupiała się na strasznych konsekwencjach używania tytoniu dla płuc i serca. Gdy jednak bliżej przyjrzeliśmy się wpływowi palenia na mózg, stało się jasne, że tytoń również i dla niego jest bardzo szkodliwy, mówi jedna z autorek badań, profesor psychiatrii Laura J. Bierut. Naukowcy od dawna wiedzieli, że palenia i mniejsza objętość mózgu są ze sobą powiązane. Jednak nie było jasne, co jest początkiem czego. Tym bardziej, że zarówno na rozmiar mózgu, jak i skłonność do palenia wpływa też genetyka. Bierut i główny autor badań, magistrant Yoonhoo Chang, postanowili rozstrzygnąć tę zagadkę. Skorzystali z UK Biobank, w którym znajdują się dane medyczne, genetyczne oraz informacje o zwyczajach i trybie życia pół miliona osób. Ponad 40 000 z nich wykonano badania obrazowe mózgu, które pozwalały obliczyć jego objętość. Naukowcy znaleźli w bazie 32 094 osób, w przypadku których mieli informacje o objętości mózgu, historii palenia papierosów oraz genetycznej podatności na palenie. Badacze stwierdzili, że w danych każda para z wymienionych czynników jest ze sobą powiązana: genetyczne predyspozycje do palenia i historia palenia, historia palenia i objętość mózgu oraz genetyczna skłonność do palenia i objętość mózgu. Stwierdzili tez, że związek pomiędzy paleniem, a rozmiarem mózgu zależy od dawki. Im więcej papierosów dziennie, tym mniejszy mózg. Gdy następnie przeanalizowano wszystkie czynniki jednocześnie, okazało się, że związek pomiędzy genetycznym ryzykiem palenia, a rozmiarami mózgu znikał. Zatem nie istniał tutaj bezpośredni związek. Wykorzystując analizy statystyczne, naukowcy stwierdzili, że sekwencja wydarzeń i zależności wygląda następująco: genetyczna podatność na palanie prowadzi do palenia papierosów, a palenie prowadzi do zmniejszonej objętości mózgu. Nie można naprawić szkód już poczynionych, ale można uniknąć dalszych szkód. Palenie to czynnik ryzyka, który możemy modyfikować. A jedyną rzeczą, jaką palacz może zrobić, by spowolnić starzenie się mózgu i zmniejszyć ryzyko demencji jest rzucenie palenia, dodaje Chang. « powrót do artykułu
  14. Stylizacje z traperami męskimi należą do najmodniejszych w obecnym sezonie jesienno-zimowym. Jeszcze do niedawna nosiliśmy je głównie podczas górskich wędrówek, dziś jednak na stałe do kanonu mody męskiej, dosłownie, weszły te właśnie buty. Trapery męskie – czym się charakteryzują i czy warto je kupić? Czym charakteryzują się trapery? Dlaczego warto wybrać opisywane przez nas Buty? Męskie trapery wyglądem przypominają obuwie trekkingowe, przeznaczone głównie do wędrówek górskich. Charakteryzują się one wysoką cholewką – zakrywają kostkę, gwarantując tym samym uczucie ciepła. Jednocześnie wysoka cholewka zapewnia ochronę przed urazami, jakie mogą nastąpić na przykład wskutek poruszania się po zlodowaciałej powierzchni. Trapery najczęściej wyposażone są w antypoślizgową podeszwę, dzięki której trudno o upadek. Kolejną cechą charakterystyczną tych butów jest wodoodporność oraz dodatkowe ocieplenie w postaci wyściółki. Trapery najczęściej wyposażone są w sznurówki, które wystarczy zawiązać na klasyczną kokardkę. Na sklepowych półkach znajdziemy też modele zapinane na zamek, wiązanie stanowi tu jedynie element ozdobny. Buty te najczęściej wykonane są ze skóry bądź jej imitacji. Materiał ten pozwala stopie oddychać, a dodatkowo jest bardzo wytrzymały, dlatego trapery mogą posłużyć nam nawet przez kilka sezonów. Wysokiej jakości modele znaleźć można w sklepach CCC. Kupimy je w punktach stacjonarnych oraz oczywiście w popularnym sklepie online CCC. Szeroki asortyment pozwala dopasować buty do swoich własnych potrzeb i preferencji. Pamiętajmy, aby w buty typu trapery wyposażyć się jeszcze, zanim spadnie pierwszy śnieg. Idealnie sprawdzą się one już późną jesienią, kiedy pojawiają się pierwsze przymrozki. Dlaczego warto nosić trapery męskie? Trapery męskie to jedne z najpopularniejszych butów zimowych obecnego sezonu. Doskonale wpisują się w ideę mody miejskiej, a jednocześnie zapewniają komfort chodzenia. Dlaczego warto mieć w swojej szafy trapery? Są to buty uniwersalne, które dobrze sprawdzają się niemal w każdych warunkach pogodowych. Bez względu na to, czy na zewnątrz świeci słońce i panuje lekki mróz, czy też pada ulewny deszcz, trapery poradzą sobie w każdych warunkach atmosferycznych doskonale. Można je nosić już od jesieni aż do wiosny, a wysokiej jakości modele posłużą nam dłużej, niż przez jeden sezon. Trapery to ciepłe buty, które z powodzeniem założymy nawet w większy mróz. Ponadto pasują one do większości miejskich stylizacji, które chętnie wybieramy dla siebie na co dzień. Stylizacje z męskimi traperami najczęściej opierają się na kurtce puchowej, natomiast w cieplejsze dni możemy dobrać do nich bardzo modną parkę męską. Trapery nosimy do spodni z jeansu, typu chino, joggerów czy nawet do spodni dresowych. Wystarczy połączyć je z bluzą czy luźniejszym swetrem, a prosta, lecz bardzo efektowna stylizacja będzie gotowa! Trapery męskie najczęściej mają też stonowany kolor – na sklepowych półkach znajdziemy przede wszystkim modele czarne, beżowe czy granatowe. Zaletą takich butów jest fakt, że pasują do każdego rodzaju odzieży wierzchniej. Bez względu na to, czy nasza kurtka ma kolor czarny, czy też neonowej zieleni, zawsze będziemy prezentować się dobrze. Trapery to buty pasujące do casualowych stylizacji, które możemy wybrać do pracy, na zimowy spacer, a nawet na wycieczkę za miasto. Pamiętajmy jednak, że choć wywodzą się z mody górskiej, wybierając się na szlak, powinniśmy dobrać specjalnie do tego przeznaczone buty o odpowiednich właściwościach. « powrót do artykułu
  15. Im więcej dowiadujemy się o grzybach, tym bardziej dociera do nas, że nie ma bez nich życia. Nie są ani roślinami, ani zwierzętami, ale występują dosłownie wszędzie, także w powietrzu i w naszych ciałach. Mogą być mikroskopijne, ale należą również do największych poznanych organizmów. Dzięki nim na lądzie powstało życie. Mogą przetrwać bez dodatkowej ochrony w kosmosie i rozwijać się w obecności promieniowania jądrowego. Tak naprawdę praktycznie całe życie w ten czy inny sposób zależy od grzybów. Te wciąż zadziwiające nas organizmy nie mają mózgu, ale potrafią rozwiązywać problemy i manipulować zachowaniem zwierząt z niesamowitą precyzją. Zawdzięczamy im chleb, alkohol i leki ratujące życie – dlatego można powiedzieć, że grzyby ukształtowały historię ludzkości. I nadal będą ją kształtować. Dzięki swoim właściwościom psychodelicznym niektóre grzyby mogą łagodzić objawy wielu zaburzeń psychicznych. Ich zdolność rozkładania plastiku, materiałów wybuchowych, pestycydów i ropy naftowej jest już wykorzystywana w przełomowych technologiach, a odkrycie, że łączą rośliny w podziemne sieci, diametralnie zmienia sposób, w jaki postrzegamy ekosystemy. Mimo to ponad dziewięćdziesiąt procent gatunków grzybów pozostaje wciąż nieodkrytych. „Strzępki życia” to otwierająca umysł podróż do spektakularnego i tajemniczego świata, która dowodzi, że grzyby stanowią klucz do zrozumienia zarówno funkcjonowania naszej planety, jak i samego życia. Recenzje Jedna z tych rzadkich książek, które mogą naprawdę zmienić sposób, w jaki postrzegasz otaczający cię świat – Helen MacDonald, brytyjska pisarka i przyrodniczka Tę książkę czyta się jak powieść przygodową – Sunday Times Cudowna. Otwiera oczy. To podróż do niezbadanego świata – New Scientist Zachwycająca. Tracicie nadzieję w związku z przyszłością życia na Ziemi? Nie przejmujcie się, z nami będą grzyby. Tak czy inaczej – Margaret Atwood, autorka „Opowieści podręcznej” Błyskotliwa i urzekająca – The Guardian Oszałamiająca. Dogłębnie zmienia nasze rozumienie świata przyrody – Ed Yong, autor książki „Mikrobiom” Merlin Sheldrake jest biologiem, pisarzem i mówcą. Uzyskał tytuł doktora ekologii tropikalnej na Uniwersytecie Cambridge za badania podziemnych sieci grzybów w lasach tropikalnych w Panamie, gdzie był stypendystą Smithsonian Tropical Research Institute. Jest pracownikiem naukowym Vrije University w Amsterdamie, współpracuje z Society for the Protection of Underground Networks (SPUN) i zasiada w radzie doradczej Fungi Foundation. Badania Sheldrake'a obejmują biologię grzybów, historię amazońskiej etnobotaniki, a także związek między dźwiękiem a kształtem w systemach rezonansowych. Jest zapalonym piwowarem i fermentatorem.
  16. Sto dwadzieścia lat temu Maria Skłodowska-Curie i Piotr Curie zostali laureatami Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki. Nagrodę współdzielili z Henrim Becquerelem. Dodatkowo na 2023 r. przypadła 125. rocznica odkrycia polonu i radu. Chcąc uczcić obie okazje, Polska Akademia Nauk zaprezentowała krótkometrażowy film dokumentalny. Reżyserem 25-minutowego obrazu pt. „Maria Skłodowska-Curie we Włoszech w poszukiwaniu radu” jest Paweł Cichoński. Na kanale PAN-u na YouTube'ie można go obejrzeć w 3 wersjach językowych - po polsku, włosku lub angielsku. Skłodowska-Curie przyjechała do Pizy nad ranem 30 lipca 1918 r. Z włoskimi naukowcami badała promieniowanie naturalne wód termalnych, fumaroli i skał. Jak podkreślono w komunikacie Polskiej Akademii Nauk, choć trwała aż trzy tygodnie, ta wyprawa jest prawdopodobnie najmniej znaną podróżą naszej noblistki. Materiał jest efektem współpracy Stacji Naukowej PAN w Rzymie, Instytutu Chemii Organicznej PAN w Warszawie, Wydziału Chemii i Chemii Przemysłowej Uniwersytetu w Pizie oraz Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie. Można się z niego m.in. dowiedzieć, jak przebiegała podróż, w którą uczona wybrała się pod koniec I wojny światowej. Autorzy obrazu zadbali także o zarysowanie społecznego aspektu wyprawy: zainteresowano się stosunkiem lokalnej społeczności do Skłodowskiej-Curie i wpływem noblistki na politykę naukową Włoch. Warto dodać, że dokument stwarza niepowtarzalną okazję do odbycia krótkiego spaceru po Warszawie śladami Skłodowskiej-Curie [...] i opowiedzenia o zjawisku promieniotwórczości naturalnej, które dzięki jej pionierskim badaniom zrewolucjonizowało postrzeganie materii. « powrót do artykułu
  17. Profesor zoologii Hamish Spencer z University of Otago był na wakacjach w Kolumbii, gdy ornitolog-amator John Murillo pokazał mu zdjęcia niezwykle ubarwionego ptaka. Seledynek (Chlorophanes spiza) miał zielone pióra na jednej połowie ciała, a niebieskie na drugiej. Rzecz w tym, że u seledynków kolor niebieski mają samce, a zielony – samice. Wielu miłośników ptaków nigdy nie zobaczy dwustronnie gynandromorficznego osobnika. To niezwykle rzadki przypadek u ptaków. Ja sam nie znam żadnego podobnego przykładu z Nowej Zelandii, mówi uczony. Wagi odkryciu dodają zdjęcia i film. Zdaniem profesora Spencera to prawdopodobnie najlepiej udokumentowany przykład ptaka, który upierzenie po jednej stronie ma męskie, a po drugiej – żeńskie. To jednocześnie dopiero drugi udokumentowany przypadek gynandromorfizmu u seledynka w ciągu ponad 100 lat. I pierwszy u żywego przedstawiciela tego gatunku. Gynandromorf to organizm, który wykazuje cechy płciowe obu płci. Najłatwiej zauważyć to zjawisko u gatunków, u których różnice między płciami są wyraźnie zaznaczone. Najczęściej takie osobniki znajdowane są wśród motyli, znane są też przykłady gynandromorfów u skorupiaków, ptaków, pająków i wielu innych organizmów. Profesor Spencer mówi, że badania gynandromorfów są ważne dla zrozumienia kształtowania się płci i zachowań płciowych u ptaków. Ten szczególny przypadek dwustronnej gynandromorfii – samca po jednej stronie, samicy po drugiej – pokazuje, że obie połowy ciała ptaka mogą być różnej płci. Zjawisko to jest wynikiem błędów podczas podziału komórki jajowej po jej zapłodnieniu przez dwa plemniki, wyjaśnia uczony. Murillo, Spencer i inni naukowcy obserwowali niezwykłego ptaka przez niemal 2 lata. Stwierdzili, że zachowuje się on podobnie, jak inne seledynki, jednak zwykle czekał aż inne ptaki odlecą, zanim zaczynał się pożywiać na owocach. Ptak miał typowe męskie ubarwienie po prawej stronie ciała i typowe żeńskie po lewej, chociaż wzorzec ten był zaburzony przez nieliczne pióra znajdujące się po niewłaściwej stronie, szczególne na głowie. Dziób wydawał się odpowiadać kolorystyce dzioba samców, chociaż jego dolna lewa część miała prawdopodobnie nieco mniej jaskrawożółty kolor. Źrenice były jasne, czerwonobrązowe, czytamy na łamach Journal of Field Ornithology. W zachowaniu i wokalizacji ptaka nie zauważono niczego niezwykłego. Zwierzę nie było też częściej atakowane przez seledynki bądź inne gatunki. Naukowcy zauważyli jednak, że przez jakiś czas obserwowany przez nich ptak stał się terytorialny i nie pozwalał innym seledynkom podlatywać do pożywienia. Być może jednak było to związane z sezonem rozrodczym. Jednak ogólnie rzecz biorąc, ptak unikał innych przedstawicieli swojego gatunku i inni unikali jego. Jest zatem mało prawdopodobne, by osobnik ten miał okazję się rozmnażać, stwierdzają badacze. Naukowcy podkreślają, że chociaż wzór przemieszanych piór na głowie mógł nieco przypominać młodego samca, to kolor oczu wyraźnie wskazywał, że jest to ptak dorosły. Z dotychczasowych badań nad gynandromorficznymi ptakami wynika, że zwykle umiejscowienie ich organów rozrodczych odpowiada rozkładowi upierzenia. Organy męskie są po tej samej stronie, co upierzenie męskie, a żeńskie - po stronie upierzenia żeńskiego. Znane są jednak dwa przykłady ptaków, u których położenie organów rozrodczych nie odpowiadało umiejscowieniu upierzenia typowego dla danej płci. Obserwowany seledynek nigdy nie został złapany, nie wykonano więc pomiarów jego ciała, jednak u ptaków, u których udało się takie pomiary wykonać, skrzydła po stronie męskiej były o 2-3 procent większe, niż po stronie żeńskiej. « powrót do artykułu
  18. Wielki Mur Chiński, jeden z najbardziej znanych zabytków, niszczeje w wyniku erozji. Jednak nowe badania pokazują, że pewne jego fragmenty są bardziej odporne, niż inne. A to dzięki naturalnej warstwie ochronnej, zapewnianej przez mchy, porosty i cyjanobakterie, które mogły rozwijać się na odcinkach zbudowanych z ubijanej ziemi. Jak dowiadujemy się z artykułu opublikowanego na łamach Science Advances, to naturalne zabezpieczenie chroni mur przed zgubnym działaniem wiatru, wody oraz zmian temperatury. Dotychczas nie było wiadomo, jak ta naturalna pokrywa, którą można znaleźć na znaczniej części muru, wpływa na zachowanie całej struktury. Zbadania tego zagadnienia podjęli się naukowcy z Chin, USA i Hiszpanii. Profesor Bo Xiao z Chińskiej Akademii Nauk i jego koledzy stwierdzili, że warstwa stworzona przez mchy, porosty i cyjanobakterie osłania 67% zbadanego 480-kilometrowego odcinka muru. Ta warstwa biologiczna zwiększa stabilność mechaniczną i zmniejsza erozję Wielkiego Muru. W porównaniu z pozbawionymi tej warstwy fragmentami muru z ubijanej ziemi, części pokryte biowarstwą charakteryzuje mniejsza porowatość, mniejsza wilgotność, podatność na erozję i mniejsza zawartość soli. Jednocześnie fragmenty chronione przez biowarstwę odznaczają się większą wytrzymałością, odpornością na penetrację, rozdzieranie oraz większą stabilnością, czytamy w artykule. Wyniki badań są zgodne z tym, co wiemy o cyjanobakteriach i innych organizmach. Wydzielają one bowiem naturalne substancje spajające, działające jak cement. Lepiej zabezpieczają one całą kolonię, wiążąc przy okazji glebę, w której się znajduje. Dotychczas niektórzy eksperci uważali, że znajdujące się na murze mchy, porosty i bakterie mogą przyspieszać jego degradację. Teraz okazuje się, że jest wręcz przeciwnie. Natura zapewnia zabytkowi skuteczną, tanią, ekologiczną i długotrwałą ochronę. « powrót do artykułu
  19. Wybór adwokata nie powinien być przypadkowy. Co jednak w sytuacji, gdy chcesz zmienić prawnika w trakcie trwania sprawy, bo masz z nim utrudniony kontakt lub nie dostrzegasz postępu w procesie? Jak zmienić prawnika i jak wybrać nowego specjalistę? Wyjaśniamy! Jak zmienić prawnika w trakcie sprawy? Nie każdy z prawników świadczy skuteczne porady prawne. Jeśli masz wątpliwości co do specjalisty, który prowadzi Twoją sprawę, zawsze możesz wymówić z nim umowę. Jak to zrobić? Procedura zmiany prawnika i proces przeniesienia akt wcale nie jest skomplikowany. Na samym początku musisz zdecydować, kto będzie Cię reprezentować przed sądem po zmianie prawnika. Pomoc prawna - Legavi.pl – tam znajdziesz kancelarie prawne w Twoim regionie. Po dokonaniu wyboru nowego prawnika Twoja rola się kończy. Nowy prawnik wystosuje wniosek o akta swojemu poprzednikowi, a ten ma obowiązek je jak najszybciej przekazać. Przekazanie akt następuje zawsze po załatwieniu wszelkich opłat. Więc jeśli między Tobą a poprzednim prawnikiem są nieuregulowane koszty, to jak najprędzej musisz je opłacić. Czy można zmienić adwokata przydzielonego z urzędu? Otrzymałeś adwokata z urzędu, lecz obawiasz się, że nie jest on wystarczająco przygotowany do przeprowadzenia Twojej sprawy i chciałbyś go zmienić? Nie jest to proste. Zgodnie z art. 118 Kodeksu postępowania cywilnego ustanowienie radcy prawnego bądź adwokata przez sąd jest równoznaczne z udzieleniem pełnomocnictwa procesowego. Tylko z ważnych przyczyn adwokat lub radca prawny może wnosić o zwolnienie od obowiązku zastępowania strony w procesie. W przypadku zgody sądu Okręgowa Rada Adwokacka lub Rada Okręgowej Izby Radców Prawnych wyznaczy innego adwokata, lub radcę prawnego. Niestety, przepis ten nie przewiduje możliwości zmiany pełnomocnika na wniosek strony. Jeśli otrzymałeś adwokata z urzędu, nie możesz go zmienić. Możesz jedynie wypowiedzieć mu pełnomocnictwo procesowe i oświadczyć, że będziesz działał samodzielnie. Jak wybrać nowego prawnika? Zastanawiasz się, po czym poznać dobrego prawnika? Osoba ta powinna wykazywać się cierpliwością, dyplomacją i umiejętnością uważnego słuchania. Pewność dobrej reprezentacji przed sądem uzyskasz dopiero po wnikliwej rozmowie ze specjalistą. Ważne jest, aby prawnik przemawiał prostym i zrozumiałym językiem. W ten sposób wytłumaczy Ci wszelkie niejasności kodeksu prawnego, abyś był dobrze przygotowany do rozprawy. Kolejnym sposobem na znalezienie dobrego prawnika są rekomendację rodziny i znajomych. Być może Twoi najbliżsi w ostatnim czasie korzystali z usług kancelarii prawnej, którą z ręką na sercu mogą Ci polecić. Coraz więcej kancelarii prawnych ma utworzone strony internetowe. Możesz więc przeczytać opinie krążące o danym prawniku w sieci. To nie wszystko – na stronie kancelarii prawnej możesz przeczytać opis jej działalności, w czym się dokładnie specjalizuje i co ją wyróżnia na tle innych firm. Nie bez znaczenia jest również liczba wygranych spraw oraz staż pracy. « powrót do artykułu
  20. Zaburzenia widzenia barwnego (określane również mianem ślepoty barw czy też ślepoty barwnej) to dysfunkcja narządu wzroku, którą w większości przypadków powodują czynniki genetyczne. Zaburzenia te mogą mieć różną intensywność i powodować „ślepotę” na różne kolory. Daltonizm jest jedną z odmian schorzenia. Jakie są przyczyny zaburzeń widzenia barwnego i w jaki sposób przebiega ich diagnostyka? Czy daltonizm można wyleczyć? Zaburzenia widzenia barw u dzieci i dorosłych – przyczyny i rodzaje zaburzeń Tak, jak zostało to wspomniane we wstępie, w większości przypadków ślepota barw powodowana jest przez czynniki genetyczne. Znaczną część pacjentów z tą przypadłością stanowią mężczyźni, rzadziej chorują kobiety. U niewielu osób do wystąpienia nabytych zaburzeń widzenia barwnego przyczyniają się takie schorzenia i okoliczności, jak: choroby związane z narządem wzroku: niedokrwienie siatkówki, zapalenie nerwu wzrokowego, jaskra, zwyrodnienie barwnikowe siatkówki i inne; schorzenia przewlekłe (choroba Alzheimera, cukrzyca, choroba Parkinsona, alkoholizm) oraz wiek powyżej 70-75 roku życia; przyjmowanie niektórych leków, a w tym leków regulujących ciśnienie tętnicze krwi, leków stosowanych w chorobach autoimmunologicznych, w pobudzaniu erekcji, w chorobach układu nerwowego czy układu krążenia; ekspozycja na toksyczne substancje chemiczne (a zwłaszcza ich opary czy pyły) na przykład w środowisku pracowniczym. Co istotne, w przypadku chorobowych przyczyn, można niekiedy obserwować zaburzenia widzenia barw w jednym oku, natomiast jeśli wada ta determinowana jest genetycznie, jej natężenie jest raczej takie samo w obu oczach.   Wśród różnych rodzajów zaburzeń widzenia barwnego wyróżnia się jego poszczególne odmiany – każda z nich spowodowana jest nieprawidłowym funkcjonowaniem konkretnej grupy czopków (receptorów wzroku odpowiedzialnych za widzenie barw). I tak, osoby nie mogące rozróżnić odcieni czerwieni i zieleni cierpią na daltonizm, a pacjenci „niewidzący” barw w ogóle – na monochromatyzm. Wyróżnia się również trichromatyzm (gdy nasycenie barw nie jest dla osoby z zaburzeniem tak mocne, jak dla osoby zdrowej), a także dichromatyzmy (w których „pomyłki” dotyczące kolorów są bardziej subtelne i złożone). Zaburzenia widzenia kolorów – diagnostyka   W diagnostyce zaburzeń widzenia barwnego uwzględnia się różnego rodzaju testy, w których weryfikuje się rozpoznawanie przez pacjenta poszczególnych kolorów i ich odcieni. Najpopularniejszy z nich, wykorzystujący tak zwane tablice Ishihiary, sprawdza rozróżnianie barw zielonej i czerwonej (najczęściej to właśnie te kolory są bowiem „niewidoczne” dla pacjenta).   Badania na zaburzenia widzenia kolorów są całkowicie bezbolesne i powinny być wykonywane przez okulistę. Więcej przykładów testów, którym poddaje się pacjenta w procesie rozpoznania ślepoty barwnej znajduje się tutaj: https://www.adamed.expert/pacjent/choroby-i-objawy/oczy/zaburzenia-widzenia-barwnego.   Zaburzenia widzenia barw – leczenie   W większości przypadków – czyli w przypadkach determinowanych genetycznie – leczenie zaburzeń widzenia barw nie jest możliwe. Istnieją jednak metody pozwalające podnieść komfort życia pacjenta. Osoba z daltonizmem lub innym rodzajem ślepoty barwnej może zaopatrzyć się w specjalne, dostosowane do spektrum jej wady okulary lub soczewki, barwione w taki sposób, by kompensowały one kolory „niewidzialne” dla pacjenta.   U osób, u których zaburzenia widzenia kolorów spowodowane są innymi czynnikami – w tym chorobami lub przyjmowaniem konkretnych leków – terapia pierwotnego schorzenia lub modyfikacja farmakoterapii mogą przynieść pewną poprawę w widzeniu barw (efektu tego nie da się jednak przewidzieć, z uwagi na niemożność oceny stopnia zniszczenia czopków).   Źródła: M. Wiercińska, Daltonizm i inne zaburzenia widzenia barw (ślepota barw) [w:] Medycyna Praktyczna, 19.04.2023 A. Stodolska-Nowak, dr n. med. J. Siwiec-Prościńska, Daltonizm [w:] Okulistyka po Dyplomie 06/2018 Dr n. med. K. Stasiak, Dziedziczenie zaburzeń widzenia barwnego [w:] Okulistyka po Dyplomie 02/2021 Kazimierska, Powikłania oczne cukrzycy to nie tylko retinopatia [w:] termedia.pl, 21.07.2022 « powrót do artykułu
  21. Około 6 milionów lat temu zaczęły rozchodzić się linie rozwojowe szympansa i człowieka. Proces ten trwał przez kilka milionów lat, w czasie których nasi wcześni przodkowie coraz bardziej różnili się od szympansów, zeszli z drzewa i przyjęli postawę wyprostowaną, co pozwoliło im na uwolnienie górnych kończyn i wykorzystanie ich do manipulowania otoczeniem, a z czasem do używania narzędzi. W końcu mniej więcej 2,1 miliona lat temu prawdopodobny bezpośredni przodek naszego gatunku, Homo erectus, wyemigrował z Afryki. Trasa jego wędrówki prowadziła przez północno-wschodnią Afrykę i Bliski Wschód do Azji i Europy. H. erectus przeszedł przez regiony, które obecnie w znaczniej mierze są pustyniami. Jak tego dokonał? Wiemy, że klimat Sahary co jakiś czas się zmienia. Nazywamy to zjawisko „zieloną Saharą” lub „afrykańskim okresem wilgotnym”. Podczas tego zielonego okresu pustynia znacząco się kurczyła, a krajobraz zmieniał się na podobny do dzisiejszych sawann, które znamy ze wschodu Afryki, mówi Rachel Lupien z Uniwersytetu w Aarchus. Naukowcy z tej uczelni przeprowadzili badania, które wykazały, że dokładnie w czasie, gdy migrowały pierwsze grupy H. erectus, Sahara była bardziej zielona niż w jakimkolwiek okresie w ciągu badanych przez nas 4,5 miliona lat. H. erectus mógł więc wyjść z Afryki przez zielony korytarz, dodaje Lupien. Obecnie Sahara znajduje się w okresie suchym. Pełny cykl przejścia pomiędzy okresem suchym a wilgotnym trwa około 20 000 lat. Jednak trendy nie są stałe. Poziom wilgotności w okresach „zielonych” się zmienia, gdyż wpływają na to dwa dodatkowe cykle, jeden trwa 100 000 lat, drugi 400 000 lat. Duńscy uczeni przebadali osady z dna Morza Śródziemnego, by określić, jak wyglądał klimat w przeszłości. Warstwy osadów tworzą się z czasem z materiału wywiewanego przez wiatr z Afryki Północnej. W warstwach tych można znaleźć biomarkery, stanowiące dowód klimatu z przeszłości. Jednym z biomarkerów są molekuły wosku epikutykularnego, substancji, która służy roślinom do ochrony liści. Ten wosk nadaje liściom i trawom warstwę, dzięki której one lśnią. Gdy roślina umiera, jej większość dość szybko się rozkłada, ale molekuły wosku mogą przetrwać długi czas. Dlatego znajdujemy je w osadach sprzed milionów lat, wyjaśnia Lupien. I to właśnie skład molekuł wosku może zdradzić cenne informacje o klimacie w czasie, gdy warstwa wosku się tworzyła. Na przykład z molekuł wodoru naukowcy mogą wyciągnąć informacje o poziomie opadów. Woda zawiera wodór, możemy więc wykorzystać wodór do śledzenia cyklu wodnego. Woda na Ziemi zawiera zarówno zwykły wodór, jak i jego izotop – deuter. Gdy mamy do czynienia z dużymi opadami rośliny absorbują stosunkowo mniej deuteru, a gdy jest sucho, absorbują go więcej, stwierdza uczona. Izotopy wodoru zdradzają poziom opadów, ale nie mówią, które z roślin dobrze rozwijały się w takim klimacie. Takie informacje można poznać badając izotopy węgla. Ogólnie rzecz biorąc, istnieją dwa rodzaje roślin. Nazywamy je roślinami C3 i C4. Około 90% wszystkich roślin stanowią rośliny C3. Rozwijają się one na większości obszarów Ziemi, z wyjątkiem regionów bardzo suchych i bardzo gorących. Z drugiej zaś strony rośliny C4 wyspecjalizowały się w przetrwaniu na obszarach, gdzie rzadko pada i jest gorąco, stwierdza uczona. Wosk epikutykularny roślin C3 i C4 zawiera różne ilości węgla, dzięki czemu można rośliny te od siebie odróżnić. W ten sposób z osadów można się dowiedzieć, który z dwóch rodzajów roślin dominował w danym okresie. Okazało się, że w czasie migracji H. erectus w Afryce Północnej było więcej roślin C3 niż jakimkolwiek innym wilgotnym okresie w czasie ostatnich 4,5 miliona lat. Z badań wynika zatem, że 2,1 miliona lat temu Sahara była najbardziej zielona w czasie ostatnich 4,5 miliona lat. Właśnie wtedy Homo erectus, pierwszy bezpośredni przodek Homo sapiens, migrował z Czarnego Lądu. Prawdopodobnie to właśnie klimat umożliwił tę migrację. « powrót do artykułu
  22. W branży IT niektórzy specjaliści są odpowiedzialni za cały proces tworzenia oprogramowania. Do tego grona należy zaliczyć Fullstack Developera, który zajmuje się nie tylko mechaniką działania danego produktu, ale także aspektem wizualnym. Z tego względu musi mieć szereg kompetencji, dzięki którym świetnie poradzi sobie zarówno z kodowaniem, jak i graficzną odsłoną aplikacji lub strony internetowej. Programiści Fullstack nie mogą narzekać na brak ofert pracy - zapotrzebowanie na specjalistów z tego zakresu wciąż jest bardzo duże. Warto sprawdzić, na jakie wynagrodzenie można liczyć w tym zawodzie. Pensja na stanowisku Junior Fullstack Developer Zarobki w zawodzie Fullstack Developer, jak i w innych, zależą w dużej mierze stopnia doświadczenia. Najniższe stawki otrzymuje zatem osoba pracująca na poziomie juniorskim. Wysokość wynagrodzenia rozpoczyna się od kwoty 6000 zł brutto na umowie o pracę. Natomiast maksymalna pensja w tym przypadku może wynieść 9000 zł brutto. Kiedy jednak wybiera się współpracę w ramach kontraktu B2B, wynagrodzenie nieco się zmienia – mieści się wtedy granicach od 6500 do 9500 zł netto. Jakie wymagania należy spełnić, aby pracować w tym zawodzie? Na stanowisku juniorskim ważna jest znajomość co najmniej jednego języka programowania, takiego jak Python, Java, JavaScript czy PHP. Należy jednak podkreślić, że największe szanse na szybkie zdobycie posady mają kandydaci, którzy biegle posługują się co najmniej dwoma językami. Wymagana jest również znajomość dedykowanych frameworków jak na przykład Entity czy .NET Core. Potencjalni kandydaci powinni także wiedzieć, na czym polega obsługa wybranych baz danych typu MSSQL. W wymaganiach może też być uwzględniona znajomość systemów kontroli wersji (np. Git). Na jakie zarobki może liczyć Mid Fullstack Developer? Jesteś zainteresowany pracą na stanowisku Mid Fullstack Developer? W takim przypadku możesz liczyć na wynagrodzenie nie mniejsze niż 9000 zł brutto, natomiast najczęściej nie będzie ono większe niż 15 000 zł brutto. Dotyczy to sytuacji, kiedy praca wykonywana jest na podstawie umowy o pracę. Jednak wiele firm oferuje zawarcie kontraktu B2B. Wówczas średnie zarobki będą mieścić się w granicach od 13 500 do 20 000 zł netto. Obecnie najwięcej ofert pracy udostępniają firmy działające w dużych miastach, w tym w Warszawie i we Wrocławiu. Warto podkreślić, że pracodawcy z większych aglomeracji zazwyczaj proponują wynagrodzenie wyższe niż średnie zarobki w IT. Jakie wymagania należy spełnić, aby otrzymać zatrudnienie jako Mid Fullstack Developer? Poza umiejętnością obsługi konkretnych technologii pracodawcy oczekują od kandydatów również dobrej znajomości języka angielskiego. Warto zatem dokładnie zapoznać się z obecnymi ogłoszeniami. Wynagrodzenie w zawodzie Senior Fullstack Developer Jak prezentują się zarobki na poziomie senior? Otóż doświadczony Fullstack Developer najczęściej zarabia od 14 000 do 19 000 zł brutto miesięcznie, jeśli podpisze umowę o pracę. Inną opcją może być współpraca w ramach kontraktu B2B. W tym przypadku zarobki zazwyczaj mieszczą się w granicach od 19 000 do 27 500 zł netto. W wymaganiach pracodawców często można trafić na znajomość bardziej zaawansowanych technologii, w takich jak Spring Boot, Hibernate, React czy Docker. Należy podkreślić, że na wysokość pensji wpływa przede wszystkim doświadczenie i wiedza kandydata. Na wysokie stawki mogą liczyć Senior Fullstack Developerzy, którzy sprawdzają się w roli mentorów dla osób stawiających pierwsze kroki w branży. Ważne u potencjalnych kandydatów są także umiejętności kierowania zespołem IT ze ścisłą współpracą z teamem biznesowym. Istotna jest też umiejętność komunikacji. Warto podkreślić, że poszczególne oferty pracy uwzględniają szereg dodatkowych benefitów – w tym możliwość pracy opartą o elastyczny grafik. Podsumowanie Praca w zawodzie Fullstack Developer to doskonała perspektywa rozwoju dla osób, które mają doświadczenie w obszarze back-endu i front-endu. Oferty publikowane przez pracodawców są skierowane zarówno początkujących kandydatów, jak i specjalistów. Jeśli czujesz, że to coś dla Ciebie, to znajdź odpowiednie ogłoszenie i aplikuj. « powrót do artykułu
  23. Jeśli w swojej pracy chciałbyś się zajmować funkcjonalnością strony internetowej, aplikacji lub gry, to warto zastanowić się nad stanowiskiem Backend Developer. W tej pracy dba się o poprawne działanie danego produktu, pracując głównie w obszarze serwera. Obecnie pojawia się spory popyt na specjalistów z tego zakresu IT, na co wskazują aktualne oferty zatrudnienia. Oczywiście poszczególne ogłoszenia różnią się nie tylko zakresem wymagań, ale także średnim wynagrodzeniem. Warto nieco bliżej przyjrzeć się orientacyjnym zarobkom. Zarobki na stanowisku Junior Backend Developer Na stanowisku Junior Backend Developer zarobki oscylują w granicach od 5000 do 12000 zł brutto przy standardowej formie zatrudnienia, jaką jest umowa o pracę. Jeśli jednak wolisz współpracę na kontrakt B2B, to nie będzie z tym żadnego problemu. Wielu pracodawców chętnie stawia na ten typ umowy. Wtedy może liczyć na nieco wyższą pensję wynoszącą od 5000 do 14 000 zł netto. Różnica w zarobkach najczęściej uwarunkowana jest zakresem obowiązków pracownika. Warto przy tym podkreślić, że pracodawcy cenią sobie kandydatów, którzy biegle posługują się co najmniej dwoma językami programowania. W wymaganiach często jest uwzględniona znajomość takich technologii jak Java czy Python. Nierzadko pojawiają się oferty dedykowane osobom, które specjalizują się nie tylko w obszarze back-endu, ale także obsługują technologie charakterystyczne dla front-endu. Ile wynosi pensja Mid Backend Developera? Kiedy uda się przepracować kilka lat w branży, to można aspirować do stanowiska Mid Backend Developer. Oczywiście wraz z awansem zmienia się także pensja, która nie będzie mniejsza niż 7000 zł brutto, a może dojść do nawet 18 000 zł brutto w przypadku umowy o pracę. Warto jednak dodać, że wiele firm oferuje też współpracę w ramach kontraktu B2B. W takim przypadku pensja wynosi najmniej 8000 zł netto, a najwięcej 24 000 zł netto. Najwyższe stawki oferują duże korporacje. Wielu potencjalnych pracodawców uwzględnia w wymaganiach umiejętność obsługi takich technologii jak Spring, SQL, PHP czy Ruby. Ważna jest także dobra znajomość języka angielskiego. Kluczowe są również kompetencje miękkie, takie jak zdolności analitycznego myślenia, czy wysoko rozwiniętych umiejętnościach komunikacyjnych. Więcej na temat aktualnych zarobków na poszczególnych stanowiskach w branży IT znajdziesz na https://theprotocol.it/zarobki. Na jakie wynagrodzenie może liczyć Senior Backend Developer? Doświadczony Backend Developer może aspirować do pracy na stanowisku seniorskim. Wtedy zarobki też się zwiększają i są adekwatne do obowiązków i odpowiedzialności jaką ponosi. Wynagrodzenie w przypadku umowy o pracę zwykle mieści się w granicach od 14 000 do 24 000 zł brutto. Można też zdecydować się na kontrakt B2B. Wówczas minimalne zarobki wyniosą 15 000 zł netto, a maksymalne 30 000 zł netto. Należy podkreślić, że oferty pracy są bardzo zróżnicowane i obejmują również propozycje zatrudnienia poza granicami kraju. Dominują przede wszystkim ogłoszenia z Warszawy, Krakowa i innych dużych aglomeracji. Na rynku pracy szczególnie cenieni są specjaliści z doświadczeniem mentorskim oraz wysoko rozwiniętymi umiejętnościami zarządzania projektami. Wiele osób zwraca też uwagę na dodatkowe benefity. Często jest to możliwość skorzystania z ubezpieczenia na życie oraz z prywatnej opieki medycznej. Niekiedy trafia się także na dofinansowanie do zajęć sportowych. W wielu ofertach pracy kluczową korzyścią pozapłacową jest także elastyczny tryb wykonywania obowiązków zawodowych. Podsumowanie Praca w zawodzie Backend Developera wiąże się z koniecznością posiadania sporej wiedzy. Szczegółowe wymagania idą w parze z atrakcyjnymi zarobkami, co jest szczególnie widoczne na poziomie seniorskim. Warto podkreślić, że pojawiające się oferty pracy zwykle są udostępniane przez firmy prowadzące działalność w dużych miastach, a zdalny tryb pracy często umożliwia wykonywanie obowiązków zawodowych z dowolnego miejsca. Poznaj zatem już teraz aktualne ogłoszenia i znajdź ofertę dla siebie. « powrót do artykułu
  24. Java Developer to zawód, który w ostatnich latach cieszy się popularnością wśród osób, które pragną rozwijać się w IT. Taki specjalista w swojej pracy zajmuje się przede wszystkim tworzeniem aplikacji, gier i innych produktów IT z wykorzystaniem języka Java. Jest on odpowiedzialny również za prowadzenie dokumentacji technicznej i testowanie. Ostatnie lata to także spory popyt na developerów Java, co wiąże się z szerokim zastosowaniem tego języka programowania. Potencjalni kandydaci na to stanowisko mogą zatem szybko znaleźć pracę, nawet jeśli stawiają pierwsze kroki w zawodzie. Jak natomiast wygląda kwestia zarobków w przypadku poszczególnych etapów kariery? Sprawdźmy to. Junior Java Developer - na jakie zarobki może liczyć? W przypadku osób zainteresowanych, które są zainteresowane pracą na stanowisku juniorskim na umowie o pracę zarobki będą się mieścić w przedziale od 6300 zł brutto do 10 000 zł brutto. A jak wyglądają zarobki Java Developera, gdy zdecyduje się na formę współpracy w ramach B2B? Wtedy może liczyć na wyższe stawki - w tym przypadku miesięczne zarobki wynoszą nie mniej niż 8000 zł netto, ale też nie więcej niż 12 000 zł netto. Podstawowym wymogiem do zdobycia posady jest oczywiście biegła znajomość języka programowania Java. Wielu pracodawców dodatkowo oczekuje umiejętności posługiwania się innymi technologiami, takimi jak na przykład Git. Największe szanse na znalezienie pracy mają osoby, które mogą się już pochwalić doświadczeniem w obszarze back-endu. Jak prezentuje się wynagrodzenie na stanowisku Mid Java Developer? Kolejnym etapem rozwoju w karierze Java Developer jest stanowisko mid, wtedy zarobki ulegają zmianie i miesięcznie mogą one wynosić od 9000 zł brutto do 14 000 zł brutto, jeśli wybierze się klasyczną umowę o pracę. Wiele osób preferuje jednak kontrakt B2B - w typ przypadku wynagrodzenie zazwyczaj mieści się w granicach od 11 000 do 16 000 zł netto. Duże zapotrzebowanie na programistów Java dotyczy głównie większych aglomeracji. W ogłoszeniach dominują oferty z Warszawy, które zazwyczaj wiążą się z najwyższym wynagrodzeniem. Pracodawcy często szukają kandydatów z wykształceniem informatycznym. Istotne jest również kilkuletnie doświadczenie w kodowaniu w języku Java. Nierzadko w ogłoszeniach są także uwzględnione wymagania dotyczące znajomości konkretnych frameworków, takich jak chociażby Spring. Wysokość zarobków w zawodzie Senior Java Developer Na najwyższe zarobki w IT mogą liczyć programiści w języku Java, którzy osiągnęli poziom seniorski. Jeśli postawią na umowę o pracę, ich pensja może wynieść minimalnie 14 000 zł brutto i maksymalnie 21 500 zł brutto. Z kolei w przypadku kontraktu B2B miesięczne zarobki zazwyczaj oscylują w granicach od 16 000 do 24 000 zł netto. Oferty pracy najczęściej są udostępniane przez większe firmy, w tym podmioty prowadzące działalność w całej Polsce. A możliwość pracy zdalnej sprawia, że poszukiwanie pracy staje się jeszcze łatwiejsze. Warto też wiedzieć, że różnica w zarobkach wynika najczęściej z zakresu obowiązków oraz posiadanych przez kandydata umiejętności. Wielu pracodawców oczekuje znajomości nie tylko podstawowych technologii i frameworków, ale również takich narzędzi, jak PostgreSQL, Hibernate czy Spring Boot. Dodatkowo niektóre firmy finansują branżowe szkolenia, aby przygotować pracowników do nowych wyzwań. Warto też wspomnieć o najczęściej pojawiających się benefitach. Wśród popularnych korzyści pozapłacowych dominuje dostęp do prywatnej opieki medycznej, dofinansowanie zajęć sportowych, a także możliwość skorzystania z ubezpieczenia na życie. Podsumowanie Decydując się na pracę jako programista w języku Java, można liczyć na zróżnicowany wybór ofert zatrudnienia – zwłaszcza gdy masz już wieloletnie doświadczenie w tym zawodzie. Dominują ogłoszenia wstawiane przez większe korporacje, które mają swoje filie w dużych aglomeracjach. Właśnie tacy pracodawcy najczęściej proponują najwyższe stawki, nierzadko połączone z wieloma benefitami pozapłacowymi. « powrót do artykułu
  25. W zbiorach skamieniałości Muzeum Historii Naturalnej w Londynie odkryto najstarszego grzyba wywołującego choroby. Patogen nazwany został Potteromyces astroxylicola, na cześć pisarki Beatrix Potter, autorki m.in. Piotrusia Królika. Potter interesowała się grzybami. Jej niezwykle szczegółowe rysunki grzybów i studia nad ich rozwojem w niektórych przypadkach o całe dekady wyprzedzały wiedzę akademicką. Obecnie coraz więcej mykologów postrzega Potter jako ważną osobę na polu rozwoju tej specjalności. Grzyby odgrywają w środowisku niezwykle ważną rolę. Pozwalają na przykład pozyskiwać roślinom minerały z gleby, rozkładają martwą materię, umożliwiając powrót składników odżywczych do obiegu. Wiele z nich powoduje choroby roślin i zwierząt. A nowe badania wskazują, że początków takiego szkodliwego działania grzybów należy szukać u P. astroxylicola. Gatunek został odkryty przez doktor Christine Strullu-Derrien i jej współpracowników w muzealnych eksponatach ze stanowiska Rhynie Chert w Szkocji, które już w przeszłości przysłużyła się naszej wiedzy odnośnie ewolucji roślin i powiązanych z nimi grzybów. Żeby znaleźć grzyby, które tworzą bardzo delikatne struktury, musisz mieć środowisko, w którym wszystko się bardzo dobrze przechowuje. W Rhynie Chert mamy jedne z najlepiej na świecie zachowanych skamieniałości wczesnych grzybów, roślin i stawonogów. To szczególnie ważne miejsce do uchwycenia momentu, w którym wiele gatunków zaczęło kolonizować lądy, dodaje uczona. Naukowcy za pomocą mikroskopii konfokalnej zbadali próbkę ze stanowiska Rhynie Chert, które zawiera osady ze wczesnego dewonu sprzed 407 milionów lat. Na jednym ze slajdów zobaczyli coś, co wyglądał jak nieznany gatunek grzyba. Jego konidiofory – szczytowe strzępki grzybni, na której wytwarzane są zarodniki – wyglądał inaczej, niż u wszystkich znanych im grzybów. Jednak wiadomo, że poszczególne grzyby tego samego gatunku mogą się od siebie różnić w znaczący sposób. Naukowcy musieli więc znaleźć innego osobnika, by potwierdzić odkrycie. Praca ze skamieniałymi grzybami to coś innego, niż praca ze skamieniałościami dinozaurów. W przypadku dinozaurów pojedynczy osobnik może zostać opisany jako nowy gatunek. Jednak w przypadku grzybów trzeba mieć więcej niż jeden przykład, stwierdza Strullu-Derrien. Christine pierwszego P. astroxylicola zauważyła w 2015 roku. Poszukiwania kolejnego osobnika trwały latami. Znalazła go niedawno w próbkach z Rhynie Chert znajdujących się w National Museums Scotland. Dopiero to odkrycie dało jej podstawy do bliższego przyjrzenia się nowemu gatunkowi. Jednak najbardziej ekscytujące było nie odkrycie nowego gatunku, ale miejsce, w którym grzyb się znajdował. Uczona zidentyfikowała go w wymarłej roślinie o nazwie Asteroxylon mackiei. Grzyb przebił się przez wewnętrzne jej warstwy, by zniszczyć komórki rośliny i pobrać z nich składniki odżywcze. W odpowiedzi roślina wytworzyła kopulaste narośla. To wskazuje, że żyła, gdy została zaatakowana przez grzyba. Jednak jej reakcja jest unikatowa dla Rhynie Chert. W Rhynie Chert opisano już inne grzyby pasożytujące, tutaj mamy pierwszy przykład grzyba, który wywołał chorobę u rośliny. Nie można wykluczyć, że są tam starsze grzyby powodujące choroby, ale nie rozumiemy dobrze grzybów z tamtego okresu, by to udowodnić, mówi odkrywczyni. Tym samym Potteromyces astroxylicola jest najstarszym znanym nam grzybem wywołującym choroby. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...