-
Liczba zawartości
37104 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
231
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Norwescy archeolodzy poinformowali o unikatowym odkryciu. W ubiegłym roku w gminie Fredrikstad w południowo-wschodniej Norwegii, natrafiono na 41 okrągłych kamiennych formacji, a w centrum każdej z nich znaleziono skremowane ludzkie szczątki. Właśnie zakończono analizy resztek kości. Największe zdumienie budzi fakt, że większość skremowanych osób stanowiły dzieci. Niespodziewanego odkrycia dokonano podczas badania pobliskiej osady z epoki kamienia. Już samo znalezisko zaskoczyło archeologów, gdyż kamiennych kręgów nie było widać na powierzchni. Znajdowały się one 5-10 centymetrów pod darnią. Wszystkie są okrągłe lub owalne, a ich średnica waha się od 1 do 2 metrów. W części kręgów wyraźnie zaznaczono krawędzie oraz oznaczono środek za pomocą wyróżniającego się kamienia. Zakończone właśnie analizy pokazały, że część zmarłych stanowiły niemowlęta, a część dzieci w wieku od 3 do 6 lat. Datowanie wykazało, że dzieci chowano mniej więcej w latach 800–400 p.n.e. Cmentarz był więc wykorzystywany przez dłuższy czas, a zmarli nie byli ofiarami jednego wydarzenia, na przykład epidemii. Archeolodzy chcą się teraz skupić na badaniu przedmiotów znalezionych w grobach. Zauważyli na przykład, że nie wszystkie ceramiczne naczynia służyły jako urny. Niektóre umieszczono między grobami. Jesteśmy bardzo ciekawi, co jest w środku, mówi dyrektorka wykopalisk Guro Fossum. We wczesnej epoce brązu i przedrzymskiej epoce żelaza na tereni dzisiejszej Norwegii zmarłych kremowano na stosach pogrzebowych. Następnie resztki kości albo chowano w dołach, albo rozrzucano na ziemi, a nad miejscem takiego pochówku układano kamienie. Często w kształt spirali lub koła. Odkryty właśnie cmentarz wyróżnia się jednak wśród podobnych miejsc. Jest w tym miejscu coś szczególnego. Groby są bardzo blisko siebie. W przeszłości musiał być tu otwarty teren, przez który przemieszczali się ludzie, było więc to miejsce znane każdemu. Jamy paleniskowe i pozostałości po ogniskach wskazują, że odbywały się tutaj zgromadzenia i ceremonie związane z pochówkami. Ponadto każdy z grobów jest bardzo starannie wykonany. Każdy kamień precyzyjnie ułożono. Zastanawialiśmy się, kto włożył w to wszystko tyle wysiłku. A gdy nadeszły wyniki analizy, wszystko stało się jasne. Były to groby małych dzieci, opowiada Fossum. Naukowcy zadają sobie pytanie, dlaczego dzieci pochowano na osobnym cmentarzu, dlaczego właśnie tam i w jaki sposób utrzymano tę tradycję przez setki lat. Przyznają, że nie wiedzą nic o wierzeniach ludzi, którzy korzystali z cmentarza, dlaczego zmarłych spalono i pochowano. Może wierzono, że ciało musi zostać zniszczone przez ogień, by uwolnić duszę? Być może chodziło o upamiętnienie zmarłych, tak, jak i my robimy to obecnie poprzez rytuały i ceremonie. Uwagę zwraca też fakt, że wszystkie groby są do siebie podobne, te dziecięce i te dorosłych. Wskazuje to, że ówczesne społeczeństwo było egalitarne. Na cmentarzu znaleziono tylko jeden grób z naszej ery. Później praktyki pogrzebowe zaczęły ulegać zmianie, pojawiła się hierarchia i osoby znaczące zaczęto chować w dużych kurhanach. « powrót do artykułu
-
Trwające od 2021 r. erupcje na półwyspie Reykjanes na Islandii mogą trwać przez dziesiątki a nawet setki lat, zagrażając najgęściej zaludnionemu regionowi wyspy i jego infrastrukturze, ostrzegają naukowcy z Islandii, Czech, Szwecji i USA. Seria erupcji rozpoczęła się 19 marca 2021 roku. Z kolei przed czterema miesiącami okazało się, że wcześniejsze pęknięcie w skorupie ziemskiej wywołało rekordowy wpływ magmy. Naukowcy obawiają się, że na tym nie koniec. Przez 800 lat na Reykjanes nie notowano aktywności wulkanicznej. Jednak wcześniejsze epizody były bardzo długotrwałe, co nie skłania do optymizmu. W ciągu ostatnich 4000 lat na Reykjanes trzykrotnie doszło do epizodów ryftowych, które wiązały się z aktywacją czterech z pięciu systemów wulkanicznych: Reykjanes, Svartsengi, Krýsuvík i Brennisteinsfjöll. Ostatni z epizodów miał miejsce w latach 800–1240. W tym czasie jedynym systemem, który pozostał nieaktywny był Fagradalsfjall. I to właśnie on się obecnie obudził. Naukowcy z Uniwersytetu Islandzkiego, Czeskiej Akademii Nauk, University of Oregon, Uniwersytetu w Uppsali i Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego opublikowali na łamach pisma Terra Nova artykuł, w którym podsumowali wyniki badań prowadzonych przez ostatnie trzy lata. Ilya Bindeman z Uniwersytetu w Oregonie mówi, że przyczyną obecnych erupcji jest ruch płyt kontynentalnych, jednak nie wiemy, co jest źródłem magmy ani którędy dokładnie wydobywa się ona na powierzchnię. A to bardzo ważne kwestie. Na półwyspie znajduje się osiem aktywnych wulkanicznie miejsc, więc zrozumienie, czy są one zasilane z jednego wspólnego zbiornika magmy, czy z wielu niezależnych oraz na jakiej głębokości jest ten zbiornik lub zbiorniki, pozwoliłoby określić, jak długo będą trwały erupcje i jaki będą miały wpływ na powierzchnię. W swoich poszukiwaniach autorzy badań wykorzystali dane geochemiczne i sejsmiczne. Przeprowadzili analizy izotopowe skał z dwóch różnych wulkanów i stwierdzili, że podobieństwa są tak duże, iż wskazuje to na wspólne źródło magmy. Z kolei analiza danych sejsmicznych sugeruje, że zbiornik ten znajduje się na głębokości 9–12 kilometrów pod powierzchnią. Jednak zbiornik jest z pewnością zasilany przez topiące się skały położone jeszcze głębiej, a to może oznaczać, że erupcje potrwają przez co najmniej dekady. Nie wiadomo jednak, jak długo, ani jak długie będą przerwy pomiędzy poszczególnymi erupcjami. « powrót do artykułu
-
Fuzja jądrowa może w przyszłości stać się niewyczerpanym źródłem czystej energii. Badania nad fuzją prowadzi się między innymi w tokamakach, gdzie uwięziona plazma kontrolowana jest za pomocą magnesów. Jedną z ważnych metod poprawy kontroli uwięzienia plazmy jest grzanie wiązkami neutralnymi (NBI – Neutral Beam Injection), które podgrzewają ją do 150 milionów stopni Celsjusza. NBI nie tylko podgrzewa plazmę, ale wprowadza ją w rotacje wokół komory tokamaka, co ma poprawiać jakość uwięzienia. Naukowcy z General Atomics i University of California San Diego przeprowadzili badania za pomocą najpotężniejszego na świecie superkomputera Frontier. Precyzyjne symulacje turbulencji na brzegach plazmy dały zaskakujące wyniki. Brzegi plazmy to bardzo ważny region, gdyż decyduje on o uwięzieniu energii i ciepła w całej plazmie. Jednak prowadzenie obliczeń dla tego regionu jest bardzo trudne. Trzeba bowiem uwzględnić, często ignorowane, subtelne interakcje pomiędzy bardzo ciężkimi jonami, a bardzo lekkimi elektronami, mówi główna autorka badań, Emily Belli. A gdy naukowcy nie mają precyzyjnych danych z tego obszaru, muszą polegać wyłącznie na wiedzy z fizyki jonów lub z fizyki elektronów. Nie są w stanie opisać interakcji pomiędzy nimi. Stało się to możliwe dzięki Frontier, dodaje uczona. Zespół Belli modelował wpływ rotacji plazmy na jony i elektrony. Wcześniejsze badania wskazywały, że rotacja zmniejsza turbulencje powodowane przez jony. Przypuszczano też, że nie wpływa na elektrony, gdyż są lekkie i szybkie. Jednak przeprowadzone właśnie symulacje pokazały coś wręcz przeciwnego. Okazało się, że jeśli uwzględni się interakcje pomiędzy jonami i elektronami, rotacja zwiększa turbulencje, co z kolei zmniejsza jakość uwięzienia plazmy. [...] To nie jest korzystne dla reaktora, wyjaśnia Belli. Odkrycie może prowadzić do udoskonalenia metod pracy z tokamakami, w tym z najsłynniejszym i największym z nich, ITER, który po raz pierwszy ma zostać uruchomiony w przyszłym roku. « powrót do artykułu
-
Założyciel WikiLeaks, Julian Assange, opuścił brytyjskie więzienie i pod koniec tygodnia powinien znaleźć się w Australii. Najpierw jednak stanie przed amerykańskim sądem. Tym samym zakończyła się wieloletnia saga mężczyzny, o którego sprawie po raz pierwszy pisaliśmy w 2010 roku. Informowaliśmy wówczas, że władze USA chcą przesłuchać Assange'a, gdyż otrzymały informację, że w jego ręce trafiła olbrzymia ilość tajnych dokumentów, przekazanych mu przez analityka wywiadu, Bradleya Manninga. Przez długi czas władze USA nie były w stanie wysunąć przeciwko Assange'owi żadnych oskarżeń, gdyż chroniła go Pierwsza Poprawka do Konstytucji, zapewniająca wolność słowa. Na gruncie amerykańskiego prawa ujawnienie tajemnic państwowych przez osobę, która nie była zobowiązana do ich przestrzegania, nie jest przestępstwem. Założyciel Wikileaks przebywał w Wielkiej Brytanii, gdy w Szwecji pojawiły się przeciwko niemu oskarżenia o gwałt. Zresztą oparte na dość wątpliwych dowodach. Szwecja zwróciła się do Wielkiej Brytanii o aresztowanie i ekstradycję mężczyzny. Po aresztowaniu Assange został szybko warunkowo zwolniony i miał na wolności oczekiwać na decyzję ws. ekstradycji. Mężczyzna obawiał się, że jeśli trafi do Szwecji, ta wyda go Stanom Zjednoczonym. Obawy takie formułował, mimo że w USA nie postawiono mu zarzutów, a specjaliści uważali, iż takich zarzutów postawić się nie uda. Jednak administracja prezydenta Obamy wciąż szukała rozwiązań prawnych, które pozwalałyby oskarżyć Assange'a. Gdy więc brytyjski sąd zgodził się na ekstradycję Australijczyka do Szwecji, ten uciekł na teren ambasady Ekwadoru i uzyskał azyl. Kilka lat później, w 2019 roku Ekwador cofnął zgodę o azyl i poprosił brytyjską policję o wejście na teren ambasady i aresztowanie Assange'a. Ten natychmiast trafił do więzienia. Z czasem został skazany za naruszenie zasad zwolnienia warunkowego. Niedługo potem Szwecja wycofała zarzuty o gwałt, ale amerykańska prokuratura postawiła mu zarzut konspirowania w celu uzyskania nielegalnego dostępu do systemu komputerowego i tajnych informacji. Zarzuty spotkały się z oburzeniem i sprzeciwem prawników. Prokuratura twierdziła bowiem, że czyn konspirowania polegał na umieszczeniu na witrynie WikiLeaks zachęty do ujawniania tajemnic rządowych. To bardzo naciągana interpretacja. O ile bowiem przestępstem byłoby namawianie Manninga przez Assange'a do ujawnienie tajemnic, to w tym przypadku mamy do czynienia ze zbyt szeroką interpretacją. Lata 2019–2024 spędził Assange w brytyjskim więzieniu o zaostrzonym rygorze – Belmarsh – odsiadując wyrok za złamanie zasad zwolnienia warunkowego oraz w oczekiwaniu na rozpatrzenie amerykańskiego wniosku ekstradycyjnego. Pojawiło się wiele głosów sprzeciwu wobec ekstradycji, w obawie, że w USA zostanie źle i niesprawiedliwie potraktowany. W końcu – w wyniku negocjacji pomiędzy Wielką Brytanią, USA i Australią – sprawa została rozwiązana. W tej chwili wiemy, że Julian Assange odleciał z Wielkiej Brytanii w towarzystwie wysokiego komisarza Australii w Wielkiej Brytanii. Udał się na położone na Pacyfiku Mariany Północne, wyspy stanowiące terytorium zależne USA. Tam, zgodnie w umową, w najbliższą środę stanie przed sądem federalnym i przyzna się do zarzutu konspirowania w celu nielegalnego uzyskania dostępu do tajnych informacji. Prokuratura będzie domagała się 62 miesięcy więzienia i zaliczenia w poczet kary czasu spędzonego przez Assange'a w Belmarsh. Następnie założyciel Wikileaks wróci do Australii. Nawet gdyby USA w przyszłości próbowały go o cokolwiek oskarżyć, w ojczyźnie będzie bezpieczny, gdyż umowa między Australią a Stanami Zjednoczonymi przewiduje, że żaden z krajów nie wyda drugiemu własnego obywatela. « powrót do artykułu
-
W 2019 roku podczas remontu domu w Carmonie na południu Hiszpanii pod współczesnym budynkiem odkryto rzymski grób z I wieku. Był to prawdopodobnie grób rodzinny, złożony z ośmiu nisz. Dwie były puste, w sześciu znajdowały urny z ludzkimi szczątkami oraz dobra grobowe. Jedna z urn, szklana olla ossuaria z uchwytami w kształcie litery M, została zamknięta w ołowianym pojemniku. W urnie, oprócz ludzkich szczątków, znajdował się czerwonawy płyn. Archeolodzy mieli nadzieję, że to wino – bardzo ważny element rzymskich tradycji pogrzebowych. Dotychczas najstarszym zachowanym winem w stanie ciekłym jest prawdopodobnie butelka tzw. wina ze Speyer przechowywana w Historiche Museum der Pfaltz. Została ona znaleziona w 1867 roku w grobie odkrytym w Speyer. Specjaliści podejrzewają, że zawiera ona wino z 325 roku. Jednak założenie to nigdy nie zostało sprawdzone, gdyż nie pobrano próbek do analizy. Dlatego też specjaliści nie mogli się doczekać, aż przetestują płyn z Cremony. Dotychczas wszystkie analizy rzymskiego wina bazowały na badaniu resztek zaabsorbowanych przez ściany naczynia. Nigdy, z wyjątkiem wina ze Speyer, nie znaleziono rzymskiego wina w stanie ciekłym. Na początku archeolodzy wykluczyli, by płyn w urnie pochodził z jakiegoś przecieku do grobu czy kondensacji. W całym grobie nie znaleziono żadnych śladów przedostania się wody, urna w sąsiedniej niszy, w której panowały takie same warunki, była sucha. Szczegółowe badania płynu przeprowadzono w Uniwersytecie w Kordobie. Wykazały one, że płyn pH płynu wynosi 7,5, jest więc znacznie wyższe niż pH win (3,0–3,5) produkowanych obecnie w regionie obejmującym dawną rzymską prowincję Baetica, w którym urnę znaleziono. Uzyskana wartość wskazywała na wysoki stopień rozkładu potencjalnego wina. Również proporcje węgla, azotu i siarki pokazywało, że w płynie zachowało się niewiele materii organicznej. Takiego wyniku można się było spodziewać w odniesieniu do wina, w którym doszło do mineralizacji składników organicznych. Dzięki Columelli, który w XII księdze swojej De Re rustica opisał produkcję wina w Baetice, wiemy, jaki mógł być skład minerałów w tym winie. Okazał się on zgodny z tym, co znajdowało się w płynie. Co więcej, stwierdzono w nim obecność siedem polifenoli, które występują w obecnie produkowanych winach w tym regionie Andaluzji. Obrazu dopełniły zaś badania przeprowadzone metodą spektrometrii mas sprzężonej z plazmą wzbudzaną indukcyjnie. Nie wykazały one obecności kwasu syryngowego, który powstaje podczas rozkładu czerwonego wina. Oznaczało to, że w urnie znajdowało się wino białe, co dodatkowo zostało potwierdzone badaniem profilu soli obecnych w płynie. Wszystko więc wskazuje na to, że mamy tutaj do czynienia z najstarszym na świecie winem zachowanym w stanie ciekłym. « powrót do artykułu
-
Menopauza to niełatwy czas w życiu każdej kobiety. Ustanie aktywności hormonalnej jajników prowadzi nie tylko do zahamowania cyklu miesiączkowego, ale również do wystąpienia szeregu innych, często nieprzyjemnych symptomów. Jednym z nich są bóle mięśniowe i kostno-stawowe. Dlaczego tak się dzieje? Jak zapobiegać dolegliwościom bólowym, a – gdy już wystąpią – łagodzić je? Zapraszamy do lektury. Co to jest menopauza i jak się objawia? Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) definiuje menopauzę (przekwitanie, klimakterium) jako ostatnią miesiączkę, związaną z fizjologicznym wygaszaniem czynności hormonalnej jajników, po której przez co najmniej 12 miesięcy nie wystąpi krwawienie menstruacyjne. Średni wiek, w którym kobiety przekwitają, to 50–53 lata, niemniej menopauza to proces, którego pierwsze objawy mogą być widoczne już kilka lat wcześniej. Wczesne symptomy klimakterium obejmują: uderzenia gorąca,problemy ze snem (trudności w zasypianiu, częste pobudki, bezsenność), wzmożoną potliwość, szczególnie nocą, zmęczenie, osłabienie, zaburzenia nastroju (przygnębienie, stany depresyjne, rozdrażnienie, stany lękowe), kołatania serca, uczucie niepokoju, problemy z koncentracją, bóle i zawroty głowy, bóle kości, mięśni i stawów (bolące mogą być zarówno drobne kości rąk i nóg, a także większe partie ciała). W późniejszym okresie pojawiają się oznaki menopauzy, które mogą zaburzać funkcjonowanie całego organizmu. Kobiety zmagają się z dolegliwościami ze strony układu moczowo-płciowego (nawracające infekcje intymne, suchość pochwy) i przyspieszonym starzeniem się skóry, związanym z ubytkiem kolagenu. Do wachlarza nieprzyjemnych objawów menopauzy dochodzą problemy z utrzymaniem prawidłowej masy ciała, a także zwiększone ryzyko osteoporozy i chorób układu krążenia. Dlaczego pojawiają się bóle mięśni i kości przy menopauzie? Bóle kości i mięśni przy menopauzie związane są z zachodzącymi w organizmie zmianami hormonalnymi, a dokładniej mówiąc – ze spadkiem poziomu estrogenów. Receptory dla tego żeńskiego hormonu płciowego znajdują się w stawach. Estrogen chroni je przed stanem zapalnym. W okresie przekwitania, gdy jego stężenie maleje, działanie ochronne ustaje, a stawy często puchną, stają się tkliwe i bolesne. Fizjologiczny spadek poziomu hormonów płciowych to bezpośrednia przyczyna bolących kości i stawów podczas menopauzy. Ale to nie wszystko. Kobiety w okresie przekwitania są bardziej podatne na rozwój innych chorób, które mogą objawiać się podobnymi dolegliwościami. Jedną z nich jest reumatoidalne zapalenie stawów (RZS), którego objawy zaostrzają się u kobiet w okresie menopauzy. Co więcej, wczesne przekwitanie jest czynnikiem ryzyka wystąpienia pierwszego rzutu choroby. U kobiet w okresie klimakterium, które chorują dodatkowo na RZS, obserwuje się dwukrotnie wyższy wskaźnik umieralności niż u tych bez chorób współistniejących. Po czym poznać RZS? Po tkliwych i obrzękniętych stawach. Początkowo bolące są drobne kości w dłoniach i stopach. Wraz z postępem choroby stan zapalny obejmuje większe stawy. Drugą chorobą, której jednym z objawów są bolące kości, a której ryzyko rośnie u kobiet po menopauzie, jest osteoporoza. Warto jednak zaznaczyć, że w tym przypadku dolegliwości bólowe mają zwykle charakter wtórny. Choroba często przez wiele lat rozwija się bezobjawowo, a pierwszym jej symptomem są złamania kości. Przebyte złamania często pozostawiają po sobie ślad w postaci utrzymującego się stanu bolących kości, przede wszystkim piszczelowych, udowych i biodrowych. Dlaczego na rozwój osteoporozy szczególnie narażone są kobiety po menopauzie? Po raz kolejny winne są hormony, których obniżony poziom skutkuje utratą gęstości tkanki kostnej. Bolesność i tkliwość stawów u kobiet w okresie klimakterium może więc wynikać z samego procesu przekwitania, jak również z pojawienia się – lub zaostrzenia – innych chorób objawiających się dolegliwościami ze strony układu mięśniowo-szkieletowego. Jak radzić sobie z bolącymi kośćmi i stawami podczas menopauzy? Choć klimakterium jest procesem fizjologicznym, nie oznacza to, że nie ma sposobów na łagodzenie jego objawów. W przypadku bólu mięśni i kości przy pomocne okazują się: regularna aktywność fizyczna, odpowiednia suplementacja i dieta na menopauzę. Aktywność fizyczna a bolące kości i stawy Aktywność fizyczna ma ogromne znaczenie dla utrzymania stawów w dobrej kondycji. Ruch zapewnia lepsze krążenie krwi, a wraz z nim sprawniejszy transport tlenu i składników odżywczych do wszystkich komórek organizmu, w tym także do stawów. Odżywione i dotlenione stają się silniejsze i mniej podatne na rozwój stanu zapalnego. Nie każda jednak aktywność fizyczna będzie korzystna dla kobiet, które zmagają się z dolegliwościami bólowymi. Najlepiej sprawdzą się sporty nieobciążające zanadto stawów, takie jak pływanie, pilates czy nordic walking. Sporty kontuzjogenne: bieganie, podnoszenie ciężarów czy jazda na nartach nie będą najlepszym wyborem. Gdy stawy bolą, czasem trudno zmusić się do podjęcia aktywności fizycznej. Brak ruchu jednak może nasilać dolegliwości. W ten sposób wpada się w mechanizm błędnego koła. Dlatego warto, szczególnie w przypadku osób nieuprawiających wcześniej sportów, postawić na metodę małych kroków: krótkie, łatwe do wykonania ćwiczenia nie będą zbyt obciążające, ale niezwykle korzystne dla stawów i całego organizmu. Wpływ kolagenu na bóle kości przy menopauzie Aktywność fizyczna może złagodzić ból stawów, ale pomocna może być również odpowiednia suplementacja. Substancją o szczególnym znaczeniu dla zdrowych kości jest kolagen – białko tkanki łącznej. W okresie menopauzy dochodzi do jego szybkiej utraty. Dlatego suplementacja kolagenu ma szansę złagodzić występujące podczas menopauzy bóle kości, a także ograniczyć sztywność i tkliwość stawów oraz poprawić ich elastyczność. Co więcej, kolagen poprawia również kondycję skóry: zwiększa jędrność, redukuje zmarszczki, zmniejsza widoczność porów. Dieta przy menopauzie i na zdrowe kości Suplementacja kolagenu i innych substancji powinna stanowić wyłącznie dodatek do zdrowej, zbilansowanej diety. Pamiętajmy, że ze względu na spowolniony metabolizm, okres menopauzy to czas, kiedy łatwo przybrać na wadze. Naddatkowe kilogramy obciążają bolące stawy i mięśnie. Posiłki powinny więc być tak skomponowane, aby nie przekraczać dziennego zapotrzebowania kalorycznego, które w tym wieku wynosi ok. 2000 kcal na dobę. Pomoże w tym spożywanie dużej ilości warzyw i produktów pełnoziarnistych bogatych w błonnik oraz wypijanie odpowiedniej ilości płynów (wody, herbat ziołowych). Warto zaś ograniczyć – lub całkowicie wyeliminować – żywność wysoko przetworzoną, alkohol, słodkie i słone przekąski. Wartościowym składnikiem diety są tłuste ryby morskie (łosoś, makrela, sardynka). Dlaczego? Dostarczają wielonienasyconych kwasów tłuszczowych omega-3, które działają przeciwzapalnie, a tym samym mogą łagodzić bóle stawów i kości podczas menopauzy. Dieta ukierunkowana na zdrowe kości powinna również obfitować w produkty zawierające wapń (nabiał, ryby, orzechy). Jak zapobiegać bólom kości, mięśni i stawów w trakcie menopauzy? Natury nie da się oszukać – nie można uniknąć menopauzy. Ale jeszcze przed jej wystąpieniem warto – a wręcz powinno się – wdrożyć działania, które sprawią, że okres przekwitania minie łagodniej. Po pierwsze, warto zadbać o prawidłową masę ciała. Pomogą w tym aktywność fizyczna i zdrowa, zbilansowana dieta. Zrzucając zbędne kilogramy, odciążymy stawy. Ich lepsza kondycja przekłada się na mniejsze ryzyko dolegliwości bólowych w okresie menopauzy. Po drugie, warto przedyskutować z lekarzem wsparcie farmakologiczne, które może złagodzić nieprzyjemne objawy menopauzy. Coraz częściej zaleca się preparaty naturalne na bazie fitoestrogenów, czyli substancji roślinnych, które wykazują działanie zbliżone do żeńskich estrogenów. Druga możliwość to hormonalna terapia zastępcza, w ramach której przyjmuje się syntetyczne estrogeny. Jest ona jednak, w porównaniu do fitohormonów, obarczona większym ryzykiem działań niepożądanych. Po trzecie, warto regularnie wykonywać badania kontrolne i przestrzegać zaleceń lekarskich, szczególnie w sytuacji, gdy jeszcze przed menopauzą mierzymy się z chorobami mogącymi powodować bóle mięśni czy stawów. Skuteczna kontrola chorób podstawowych zmniejszy ryzyko powikłań czy zaostrzeń dolegliwości bólowych w okresie menopauzy. Piśmiennictwo: D. Alpizar-Rodriguez, F. Förger, D.S. Courvoisier, C. Gabay, A. Finckh A. Role of reproductive and menopausal factors in functional and structural progression of rheumatoid arthritis: results from the SCQM cohort. Rheumatology (Oxford), 58(3), 2019. L.H. Kuller, R.H. Mackey, B.T. Walitt i in., Determinants of mortality among postmenopausal women in the women's health initiative who report rheumatoid arthritis. Arthritis Rheumatol 66(3), 2014. F.E. Watt FE. Musculoskeletal pain and menopause. Post Reprod Health 24(1), 2018. T.J. de Villiers. Bone health and menopause: Osteoporosis prevention and treatment. Best Pract Res Clin Endocrinol Metab 38(1), 2024. S. Yelland, S. Steenson, A. Creedon, S. Stanner. The role of diet in managing menopausal symptoms: A narrative review. Nutr Bull 48(1), 2023. « powrót do artykułu
-
Fizycy z CERN-u szukają par bozonów Higgsa
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Odnalezienie bozonu Higgsa było tak skomplikowanym zadaniem, że specjalnie w tym celu zbudowano Wielki Zderzacz Hadronów. A skoro było to takie trudne, wyobraźmy sobie, jak wielkim wyzwaniem musi być zarejestrowanie dwóch bozonów Higgsa w tym samym miejscu. Jeśli udałoby się znaleźć pary bozonów Higgsa, możliwe byłoby zbadanie interakcji interakcji obu cząstek. Przypuszczają bowiem, że to podstawowy element Modelu Standardowego, łączącego mechanizm Higgsa ze stabilnością wszechświata. Pary bozonów Higgsa powstają prawdopodobnie 1000-krotnie rzadziej niż pojedyncze bozony. Jak jest to rzadkie wydarzenie, niech świadczy chociażby fakt, że podczas 1 sekundy w LHC dochodzi do 40 milionów zderzeń cząstek. Tymczasem podczas całej trzyletniej (2015–2018) 2. kampanii badawczej (Run 2) LHC prawdopodobnie zarejestrował zaledwie kilku tysięcy par bozonów Higgsa. Naukowcy stoją przed wyzwaniem polegającym na wyodrębnieniu z gigantycznej ilości danych powstających w ciągu 40 milionów zderzeń na sekundę, tych kilku tysięcy sygnałów, które mogły pojawić się w ciągu trzech lat pracy akceleratora. Badacze pracujący przy eksperymencie ATLAS opublikowali właśnie wyniki najbardziej szczegółowych poszukiwań par bozonów Higgsa i dowodów na wzajemne splątanie tych cząstek. Opierali się przy tym na pięciu badaniach prowadzonych nad parami Higgsa podczas Run 2. Ich analiza obejmuje ponad połowę wszystkich potencjalnych sygnałów świadczących po pojawieniu się poszukiwanych par. Każde z pięciu wspomnianych badań brało pod uwagę inny typ rozpadu pary bozonów. Najbardziej prawdopodobnym typem jest rozpad pary na cztery kwarki b (kwarki niskie, kwarki piękne). Jednak cztery kwarki b mogą pojawiać się też w procesach związanych oddziaływaniami silnymi (chromodynamiką kwantową), trudno więc odróżnić od siebie źródła takich grup kwarków. Rozpad pary Higgsa na dwa kwarki b oraz dwa leptony tau jest mniej „zanieczyszczony” innymi procesami, ale ma miejsce 5-krotnie rzadziej niż wcześniej opisany typ rozpadu. Ponadto pojawiają się w nim neutrina, których nie można zarejestrować, a to znakomicie utrudnia rekonstrukcję tego rozpadu. Pary mogą się rozpadać też na wiele leptonów, ale sygnatura takiego rozpadu jest bardzo skomplikowana. Inne zaś typy rozpadu mają co prawda wyraźne sygnatury, ale są niezwykle rzadkie. Autorzy analizy stwierdzili na przykład, że maksymalne tempo powstawania par bozonów Higgsa nie przekracza 2,9-krotności przewidywań Modelu Standardowego. Uściślili też parametry związane ze splątaniem bozonów i stwierdzili, że są one zgodne z przewidywaniami Modelu Standardowego. Obecnie naukowcy zajmują się analizą danych z rozpoczętej w 2022 roku 3. kampanii badawczej LHC. Mają nadzieję, że udoskonalony akcelerator pozwoli na zdobycie dowodów na istnienie par bozonów Higgsa. « powrót do artykułu -
Lot na Marsa może zniszczyć nerki astronautów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Już od lat 70. ubiegłego wieku wiadomo, że z lotami kosmicznymi wiążą się zagrożenia zdrowotne. Dotychczas zauważono na przykład, że dochodzi do utraty masy kości, osłabienia wzroku i serca czy rozwoju kamieni nerkowych. Teraz naukowcy donoszą, że lot na Marsa może wiązać się z trwałym uszkodzeniem nerek, co stawia pod znakiem zapytania organizowanie tego typu misji. Nie mamy zbyt wielu danych dotyczących wpływu pobytu w przestrzeni kosmicznej na ludzkie zdrowie. Specjaliści uważają, że największe zagrożenie stwarzają wiatr słoneczne i promieniowanie kosmiczne. Tymczasem większość lotów załogowych odbywało się na niską orbitę okołoziemską, gdzie astronauci byli częściowo chronieni przez pole magnetyczne naszej planety. Jedynie 24 osoby, które wybrały się w misje na Księżyc, były narażone na oddziaływanie niezakłóconego promieniowania kosmicznego. Były to jednak misje krótkotrwałe, najwyżej kilkunastodniowe. Naukowcy z University College London i 40 instytucji z różnych krajów przeprowadzili serię eksperymentów i analiz, które miały dać odpowiedź na pytanie o wpływ długotrwałego lotu kosmicznego na nerki. Podczas badań wykorzystano próbki tkanek ludzi i myszy z ponad 40 misji na niską orbitę okołoziemską oraz 11 symulacji warunków w kosmosie, którym poddano myszy i szczury. Podczas siedmiu z tych eksperymentów symulowano trwające 18–30 miesięcy misje na Marsa. Okazało się, że nerki – zarówno ludzi, jak i zwierząt – ulegają szybkiej przebudowie pod wpływem warunków panujących w kosmosie. Już po mniej niż miesiącu dochodzi do skurczenia się nefronów, podstawowych struktur nerki. Zdaniem badaczy, to raczej wpływ mikrograwitacji, niż promieniowania kosmicznego. Konieczne jest jednak wyjaśnienie, czy połączenie mikrograwitacji i promieniowania może pogorszyć stan nerek. Dotychczas sądzono, że przyczyną, dla której w nerkach astronautów tworzą się kamienie, jest utrata masy kostnej, która prowadzi do akumulacji wapnia w moczu. Jednak obecnie badacze stwierdzili, że w przestrzeni kosmicznej dochodzi do zmiany sposobu przetwarzania soli przez nerki i prawdopodobnie to jest przyczyną formowania się kamieni. Jednak tym, co najbardziej martwi naukowców jest fakt, że u myszy, które poddano symulowanemu oddziaływaniu promieniowania kosmicznego podczas 30-miesięcznej misji, doszło do trwałego uszkodzenia i utraty funkcji nerek. Wiemy, co dzieje się z nerkami astronautów podczas dość krótkich misji kosmicznych, jakie dotychczas organizowano. Wiemy o problemach zdrowotnych, w tym o kamieniach nerkowych. Nie wiemy jednak, dlaczego te problemy się pojawiają i co stanie się z astronautą podczas dłuższych misji, jak lot na Marsa, stwierdza doktor Keith Siew. Jeśli nie opracujemy nowych sposobów ochrony nerek, to obawiam się, że astronauci po powrocie z Marsa będą potrzebowali dializ. Wiemy, że nerki dość późno pokazują, że zostały uszkodzone przez promieniowanie. A gdy sygnały takie się pojawiają, jest już za późno, by cokolwiek zrobić. A to może być katastrofalne dla misji, dodaje uczony. Profesor Stephen B. Walsh zauważa z kolei, że nie jesteśmy w stanie ochronić astronautów przed promieniowaniem kosmicznym za pomocą lepszych osłon samego pojazdu kosmicznego. Być może jednak, jeśli dowiemy się więcej o biologii nerek, będziemy mogli opracować rozwiązania technologiczne lub farmaceutyczne, które ułatwią długotrwałe podróże kosmiczne. A każdy lek, który pomoże astronautom, będzie też przydatny tutaj, na Ziemi. Na przykład mogą być to leki, które pozwolą na przyjmowanie większych dawek promieniowania podczas radioterapii. « powrót do artykułu -
Ledwie przed miesiącem informowaliśmy o znalezieniu mikroplastiku w jądrach ludzi i psów, a właśnie ukazał się artykuł, którego autorzy informują o odkryciu mikroplastiku w ludzkich penisach. Jego obecność każe zadać sobie pytanie o rolę mikroplastiku w obserwowanym wzroście odsetka młodych mężczyzn, którzy zmagają się z problemami z erekcją. Pytania o wpływ plastiku na zdrowie reprodukcyjne są tym bardziej zasadne, że odkryto go nie tylko w jądrach i penisach, ale również w spermie. Ludzie zanieczyścili środowisko naturalne plastikiem do tego stopnia, że jest on obecny dosłownie wszędzie. Od najbardziej dziewiczych, odległych od ludzkich siedzib regionów planety, po organizmy zwierząt, które zabija i wywołuje nowe, nieznane dotychczas choroby. Trafia on też i do naszych organizmów, chociażby wraz z wodą butelkowaną, herbatą parzoną w torebkach, wdychanym powietrzem, mięsem zwierząt. Mikroplastik dotarł też na dno najgłębszych rowów oceanicznych. A naukowcy znaleźli go w każdej ludzkiej tkance i organie, w których sprawdzali. Główny autor najnowszych badań, doktor Ranjith Ramasamy z University of Miami, mówi, że penis to dobrze ukrwiony, gąbczasty organ, więc jest narażony na wpływ mikroplastiku. Wiemy, że zaburzenia erekcji mają wiele przyczyn, gdyż do prawidłowej erekcji potrzebne są odpowiednie hormony, dobrze działające nerwy, sprawny przepływ krwi oraz prawidłowa tkanka mięśni gładkich. Znaleźliśmy mikroplastik właśnie w mięśniach gładkich penisa. Wiemy, że nie powinno go tam być i podejrzewamy, że może to prowadzić do nieprawidłowego działania mięśni gładkich. To kolejne odkrycie, które pokazuje, jak bardzo pilną jest potrzeba dokładnego zbadania wpływu mikroplastiku na ludzkie zdrowie, w tym na zdrowie reprodukcyjne. Od dziesięcioleci obserwuje się na przykład pogarszanie się jakości spermy i zjawisko to w znaczym stopniu pozostaje niewyjaśnione. Liczne badania naukowe wskazują, że przyczyną jest zanieczyszczenie środowiska środkami chemicznymi, jednak nie jest to pełne wyjaśnienie. Z badań na myszach wiadomo zaś, że u zwierząt tych mikroplastik pogarsza jakość spermy, powoduje zaburzenia rozwojowe i hormonalne. Ramasamy i jego zespół przyjrzeli się tkankom penisa 5 mężczyzn, u których wykonywano zabiegi chirurgiczne w związku z zaburzeniami erekcji. Mikroplastik znaleziono u czterech z nich. Były to głównie PET (Poli(tereftalan etylenu) i polietylen powszechnie używane do produkcji plastikowych opakowań oraz ubrań. « powrót do artykułu
-
Huawei to producent elektroniki, który już na stałe zagościł na polskim rynku. Świetny stosunek ceny do jakości przyciągnął wielu użytkowników do marki, którzy bardzo chętnie wybierają sprzęt tego właśnie producenta. Huawei w swojej ofercie posiada szeroki wybór smartfonów w różnych przedziałach cenowych. Począwszy od tanich telefonów dla mniej wymagających klientów, aż po topowe sprzęty o doskonałej specyfikacji. Prezentujemy najciekawsze smartfony Huawei dostosowane na każdą kieszeń. Telefony Huawei Nova - ciekawa propozycja ze średniej półki cenowej Smartfony ze średniej półki cenowej cieszą się zdecydowanie największą popularnością. Oferują wszystkie najnowsze funkcje, które wpływają na komfort użytkowania, a przy tym nie są bardzo obciążające dla domowego budżetu. Jednym z przedstawicieli tego segmentu urządzeń od Huawei jest model Nova 9. Marka Huawei przygotowała wyjątkowo stylowy smartfon o bardzo dobrej specyfikacji i licznych udogodnieniach. Przekątna ekranu wynosi aż 6,57", co gwarantuje wysoki komfort obsługi. Dodatkowo na pokładzie znajduje się 8 GB pamięci RAM i aż 128 GB pamięci na dane. Na duży plus zasługują również 4 obiektywy aparatu z tyłu o rozdzielczości 50 Mpix, 8 Mpix, 2 Mpix i 2 Mpix. Dodatkowo producent postawił na aparat przedni 32 Mpix. Dzięki temu zdjęcia są bardzo wysokiej jakości zarówno w dzień, jak i w nocy. Huawei Nova oferuje dla użytkowników również wbudowany w ekran czytnik linii papilarnych i pojemną baterię o długim czasie pracy. Telefony komórkowe od Huawei dla najbardziej wymagających Klienci oczekujący ponadprzeciętnych parametrów powinni sięgnąć po flagowe modele. Pozwalają na płynne działanie wszystkich aplikacji, robienie wyraźnych zdjęć i nagrywanie filmów w wysokiej rozdzielczości. Dla takich osób przygotowany został model P50 Pro w wersji klasycznej i składanej. Sprzęt oferuje topowe podzespoły, które zapewniają wygodę korzystania. Model P50 Pro wyposażony w klasyczny i składany ekran dotykowy wypada szczególnie dobrze w testach fotograficznych. Główny aparat oferuje świetne odwzorowanie kolorów oraz odpowiednią ostrość. Gdzie znaleźć smartfony Huawei w atrakcyjnych cenach? Klienci zainteresowani zakupem telefonu od Huawei powinni poszukać produktów w sklepie internetowym Empik pod adresem: https://www.empik.com/elektronika/telefony-i-smartwatche/smartfony,362301,s?brandFacet=huawei. W ofercie dostępna jest szeroka oferta powystawowych smartfonów Huawei, które są w idealnym stanie technicznym. Dzięki temu mogą posłużyć przez wiele lat i zagwarantować komfort użytkowania. Każdy z modeli posiada zainstalowany system Android, a dodatkowo do każdego modelu udzielana jest gwarancja. Na kupujących czeka również wygodna w użyciu wyszukiwarka, w której można wybrać rodzaj wyświetlacza, pamięć RAM, pamięć wewnętrzną i inne parametry. Dzięki temu łatwo można wyszukać idealny smartfon pod własne potrzeby. « powrót do artykułu
-
Nowe badania przeprowadzone przez Izraelską Służbę Starożytności, Uniwersytet w Tel Awiwie oraz Instytut Weizmanna pozwoliły na powiązanie wielu wydarzeń opisanych w Biblii z wynikami wykopalisk archeologicznych w Mieście Dawida w Jerozolimie. Dowiedzieliśmy się na przykład, że już w IX wieku p.n.e., za rządów króla Joasza – lub nawet wcześniej – Jerozolima rozrosła się w kierunku wzgórza Syjon, a mury miejskie odsłonięte przez archeologów w Mieście Dawida nie powstały, jak dotychczas sądzono, w czasach króla Ezechiasza. Wyniki prowadzonych przez niemal dekadę badań opublikowano na łamach PNAS. Naukowcy dokładnie datowali struktury wzniesione w Jerozolimie w czasach Pierwszej Świątyni oraz określili te obszary miasta, w których prowadzono szczególnie ożywioną działalność za rządów poszczególnych królów Judy. Dzięki temu możliwe stało się powiązanie biblijnych opisów aktywności budowlanej władców z aktywnością budowlaną widoczną w zapisie archeologicznym. Specjaliści wykonali datowanie radiowęglowe w czterech różnych obszarach wykopalisk, wykorzystując w tym celu znalezioną na miejscu materię organiczną, jak nasiona winogron, pestki daktyli czy szkielet nietoperza. Ich prace pozwoliły na rozstrzygnięcie wielu sporów dotyczących historii Jerozolimy od czasów rządów Dawida i Salomona. Zrekonstruowano wiele faktów od mniej więcej roku 1200 p.n.e., zatem jeszcze sprzed czasów obu władców, po zburzenie Pierwszej Świątyni przez Babilończyków w 586 roku przed Chrystusem. Nowe badania pozwoliły nam na lepsze poznanie historii rozwoju miasta. Dotychczas większość badaczy wiązało rozrastanie się Jerozolimy na zachód z okresem rządów króla Ezechiasza. Rozbudowa miasta miała być spowodowana napływem uchodźców – wypędzonych przez Asyryjczyków – z położonego na północy Królestwa Izraela. Nowe odkrycia potwierdzają jednak pogląd, że Jerozolima rozrastała się w kierunku wzgórza Syjon już w IX wieku, w czasach Joasza, na około sto lat przez wypędzeniami. To zaś wskazuje, że ekspansja Jerozolimy powiązana jest ze wzrostem demograficznym w królestwie Judy i umacnianiem się jego systemu politycznego oraz gospodarczego, mówi profesor Yuval Gadot z Uniwersytetu w Tel Awiwie. Również mury miejskie odkryte na wschodnich stokach Miasta Dawida są starsze niż sądzono. Przez dekady uważano, że wybudował je Ezechiasz. Teraz jednak jasne jest, że powstały za czasów Azariasza (Ozjasza). Jest to zgodne z relacją biblijną: Wybudował też Ozjasz baszty w Jerozolimie nad Bramą Węgła, nad Bramą Doliny, nad Narożnikiem i umocnił je (2 Krn 26,9). Dotychczas wielu naukowców sądziło, że mury wzniesiono za rządów Ezechiasza podczas powstania przeciwko królowi Asyrii, Sennacherybowi, w oczekiwaniu na spodziewane oblężenie miasta. Teraz jest oczywiste, że mur w części wschodniej, na terenie Miasta Dawida, powstał wcześniej, wkrótce po wielkim trzęsieniu ziemi za rządów Azariasza. Po wybudowaniu muru miasto rozrastało się i kwitło do czasu jego zniszczenia przez Babilończyków, stwierdził doktor Joe Uziel. Z nowych badań dowiadujemy się, że monumentalne budynki i wspaniałe rezydencje, które wzniesiono w IX i VIII wieku przed naszą erą były używane aż do roku 586 p.n.e., gdy Babilończycy zniszczyli Jerozolimę, kładąc kres Królestwu Judy. « powrót do artykułu
-
W piśmie Neuropsychologia opisano pierwsze badania, których celem było sprawdzenie zdolności poznawczych kobiet uprawiających sport podczas menstruacji. Wnioski zaskoczyły same uczestniczki. Panie sądziły, że podczas miesiączki ich wyniki będą gorsze. Tymczasem okazało się, że reagują szybciej i popełniają mniej błędów. To kolejne z badań dowodzące, że u kobiet w czasie cyklu dochodzi do zmian zdolności poznawczych. Naukowców interesują te zmiany, gdyż mogą wpływać chociażby na podatność na kontuzje. Wcześniejsze badania sugerowały, że kobiety są narażone na większe ryzyko kontuzji w fazie lutealnej. Prawdopodobnie ma to związek ze znaczącymi zmianami hormonalnymi zachodzącymi w ciele kobiety. Jednak dotychczas nie było wiadomo, jak zmiany te wpływają na ryzyko kontuzji. Badacze z University College London zebrali dane od 241 kobiet, które dwukrotnie, w 2-tygodniowych odstępach, wypełniały serię testów badających funkcje poznawcze. Panie skompletowały też 2-krotnie kwestionariusze dotyczące nastroju i objawów. Badacze wykorzystali aplikacje, które pozwoliły im na ocenienie, w jakiej fazie cyklu jest każda z uczestniczek. Testy, które wypełniały uczestniczki, badały procesy mentalne, które są typowe podczas uprawiania sportu zespołowego. Na przykład w jednym z nich paniom pokazywano rysunek uśmiechniętej lub zmarszczonej twarzy i miały nacisnąć spację tylko wówczas, gdy widziały twarz uśmiechniętą. Test badał procesy hamowania, uwagi, czas reakcji i dokładność. W innym teście trzeba było rozpoznać obracające się trójwymiarowe przedmioty, które przedstawiono w lustrzanym odbiciu. Taki test bada orientację przestrzenną. Z kolei test, podczas którego trzeba było przycisnąć spację w momencie zderzenia dwóch poruszających się kul sprawdzał wyczucie czasu w przestrzeni. Pomimo tego, że w czasie menstruacji kobiety informowały o gorszym samopoczuciu i uważały, że będzie miało to negatywny wpływ na uzyskane wyniki, w rzeczywistości ich czas reakcji był lepszy i popełniały mniej błędów. Na przykład czas reakcji w teście ze zderzającymi się kulami był średnio o 10 milisekund (12%) bardziej dokładny, bliższy momentu zderzenia. W teście badającym procesy hamowania uczestniczki robiły o 25% mniej błędów. Z badań wynika też, że najwolniejszy czas reakcji kobiety mają w fazie lutealnej. Reagują średnio 10-20 milisekund wolniej, niż w jakiejkolwiek innej fazie. Nie popełniają jednak więcej błędów. Jak wspomnieliśmy, wcześniejsze badania sugerowały, że w fazie lutealnej uprawiające sport kobiety odnoszą więcej kontuzji. Przyjęto założenie, jest jest to spowodowane zmianami biomechanicznymi w organizmie, które zachodzą pod wpływem hormonów. Jednak doktor Flaminia Ronca, główna autorka omawianych przez nas badań, nie była przekonana, czy za wszystko można obwiniać zmiany fizyczne. Biorąc pod uwagę fakt, że progesteron ma wpływ hamujący na korę mózgową, a estrogen ją stymuluje – co powoduje, że reagujemy wolniej lub szybciej – zaczęliśmy się zastanawiać, czy kontuzje nie mogą być spowodowane też zmianami w wyczuciu czasu podczas ruchu. Uczona dodaje, że najbardziej zaskakujący był fakt, iż w czasie miesiączkowania kobiety osiągnęły lepsze wyniki. Mamy nadzieję, że badania te staną się podstawą do szukania pozytywnych rozwiązań podczas rozmów między trenerami a zawodniczkami. To, jak się czujemy, nie zawsze odzwierciedla to, jakie wyniki możemy osiągnąć. Zaobserwowane różnice chociażby w poczuciu czasu mogą mieć duże znaczenie. Skądinąd wiadomo, że w sporcie różnica reakcji rzędu 10 milisekund może zdecydować o tym, czy zawodnik doświadczy lekkiej kontuzji czy wstrząśnienia mózgu. Tymczasem w teście zderzających się kul kobiety w fazie lutealnej miały średnio wyniki o 12 milisekund gorsze. « powrót do artykułu
-
W Morzu Śródziemnym, na głębokości 1,8 kilometra znaleziono wrak sprzed 3300 lat, zawierający setki nietkniętych naczyń. To najstarszy statek, jaki znaleziono poza szelfem kontynentalnym. Jednostkę handlową, która zatonęła 90 kilometrów na północ od wybrzeża Izraela, znalazła firma Energean poszukująca złóż gazu ziemnego. Badaniem zabytku zajęli się specjaliści z Izraelskiej Służby Starożytności. Zdaniem Jacoba Sharvita, dyrektora Jednostki Morskiej Izraelskiej Służby Starożytności, statek zatonął albo podczas sztormu, albo w wyniku ataku piratów. Odkrycie zmienia nasze pojmowanie historii. Jak nigdy wcześniej dowodzi, że starożytni marynarze byli w stanie przemierzać Morze Śródziemne w poprzek, nie musieli mieć brzegu w zasięgu wzroku. W miejscu jego zatonięcia widać tylko linię horyzontu. Możemy przypuszczać, że nawigowali orientując się na ciała niebieskie, mierząc pozycje Słońca i gwiazd. Doktor Karnit Bahartan, odpowiedzialny w Energean za kwestie środowiskowe poinformował, że mniej więcej rok temu zdalnie sterowany pojazd podwodny firmy trafił na dnie morza na stertę naczyń. Jesteśmy w stałym kontakcie z Izraelską Służbą Starożytności, więc wysłaliśmy im zdjęcia i okazało się, że dokonaliśmy sensacyjnego odkrycia, wykraczającą daleko poza naszą wyobraźnię, stwierdził. Przedstawiciele firmy, gdy dowiedzieli się o wadze odkrycia, stanęli na wysokości zadania. Wyznaczyli zespół do pomocy archeologom, wyekspediowali na miejsce statek wyposażony w narzędzia do pracy na dużych głębokościach, a firmowi technicy zaprojektowali i wykonali urządzenie, które pozwoliły w jak najmniej ryzykowny sposób wydobywać artefakty z tak dużej głębokości. Obrazy przesłane przez robota pokazały, że mamy do czynienia z jednostką o długości 12–14 metrów, która transportowała setki naczyń, z czego tylko część była widoczna na powierzchni. Muliste dno zakryło drugą warstwę naczyń, wydawało się też, że pod mułem znajdują się belki wchodzące w skład jednostki, stwierdza Sharvit. W ciągu pierwszych dwóch dni pracy wydobyto dwa naczynia, każde z innego końca statku. Dzięki temu naukowcy mogli dokładnie przyjrzeć się naczyniom i je zidentyfikować. Okazało się, że to kananejskie amfory przeznaczone do najbardziej efektywnego transportu tanich, masowo wytwarzanych produktów, takich jak oliwa, wino, owoce czy inne płody rolne. Znalezienie tak dużej liczby naczyń na pokładzie jednego statku oznacza, że pomiędzy krajem pochodzenia, a krajem przeznaczenia istniały silnie rozwinięte kontakty handlowe. To naprawdę sensacyjne odkrycie. Na Morzu Śródziemnym znaleziono dotychczas jedynie dwa statki z ładunkiem pochodzące z późnej epoki brązu: statki z przylądka Gelidonia i półwyspu Uluburun. Oba odkryto w pobliżu wybrzeża Turcji, dość blisko brzegu. Były dostępne za pomocą standardowego sprzętu do nurkowania. Naukowcy, opierając się na tych dwóch znaleziskach, stwierdzili, że w tamtym czasie żeglowano od portu do portu, cały czas mając brzeg w zasięgu wzroku. Obecne odkrycie zupełnie zmienia nasze pojmowanie żeglugi w starożytności. To pierwsza starożytna jednostka, którą znaleźliśmy w miejscu, z którego nie widać lądu. Otwiera nam ona wielkie pole badawcze. Statek spoczął na tak dużej głębokości, że zachował się takim, jaki był w chwili zatonięcia. Cały kontekst znaleziska nie został zakłócony ani przez nurków, ani przez rybaków, ani przez fale czy prądy, które wpływają na wraki znajdujące się na płytszych wodach, cieszy się Sharvit. « powrót do artykułu
-
Wyspy Zielonego Przylądka – pomysł na wakacje marzeń!
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Jeżeli marzysz o egzotycznych wakacjach, pełnych słońca, pięknych plaż i niezapomnianych widoków, Wyspy Zielonego Przylądka są miejscem, które spełni wszystkie Twoje oczekiwania. Położone na Oceanie Atlantyckim, nieopodal wybrzeży Afryki, zapewniają nie tylko zapierające dech w piersiach krajobrazy, ale także bogatą kulturę i serdeczność mieszkańców. Sprawdź, jak zaplanować wakacje w tym magicznym miejscu! Wyspy Zielonego Przylądka składają się z dziesięciu głównych wysp, z których każda ma coś wyjątkowego do zaoferowania. Znajdziesz tu zarówno górzyste tereny, jak i rajskie, piaszczyste plaże. Miłośnicy sportów wodnych będą zachwyceni warunkami do nurkowania, kitesurfingu czy windsurfingu. Jeśli wolisz piesze wycieczki, Twoje serce podbiją malownicze szlaki, które prowadzą przez dziewicze krajobrazy. Wyspy Zielonego Przylądka – wakacje, których nie zapomnisz! Jeśli chodzi o Wyspy Zielonego Przylądka, wakacje w tym miejscu pozostają w pamięci na długo po powrocie do domu. Każda z wysp oferuje coś unikalnego – od zielonych, górzystych krajobrazów Santo Antão, przez tętniące życiem miasto Mindelo na São Vicente, po rajskie plaże Sal i Boa Vista. Każda z wysp ma swoje unikalne piękno i kulturę, co sprawia, że każdy dzień wakacji jest nowym odkryciem. Nie tylko przyroda, ale i kultura Wysp Zielonego Przylądka jest fascynująca. Mieszkańcy słyną z gościnności, a lokalna kuchnia kusi smakami egzotycznych przypraw i świeżych owoców morza. Warto spróbować lokalnych przysmaków, takich jak cachupa, tradycyjna potrawa z kukurydzy i fasoli. Wieczory można spędzać przy dźwiękach tradycyjnej muzyki morna, która przenosi w świat afrykańskich rytmów i melancholijnych melodii. DreamTours – wczasy najwyższych lotów Planując wakacje na Wyspach Zielonego Przylądka, warto skorzystać z oferty biura podróży DreamTours. Kompleksowe pakiety wakacyjne obejmują przelot, zakwaterowanie w najlepszych hotelach oraz liczne atrakcje na miejscu. Doświadczenie i pasja do podróży gwarantują, że każda wycieczka jest dostosowana do indywidualnych potrzeb klientów. DreamTours zapewnia również pełne wsparcie na miejscu. Lokalni przewodnicy pokażą Ci najpiękniejsze zakątki wysp, a także opowiedzą o ich historii i kulturze. Z biurem podróży odkryjesz Wyspy Zielonego Przylądka w sposób, który przekroczy Twoje najśmielsze oczekiwania. Inne, nieoczywiste popularne kierunki turystyczne Chociaż Wyspy Zielonego Przylądka są prawdziwą perłą, warto także rozważyć inne, mniej oczywiste kierunki turystyczne. To między innymi: Madera – znana jako wyspa wiecznej wiosny, która zachwyca bujną roślinnością i spektakularnymi klifami. To idealne miejsce dla miłośników przyrody i pieszych wędrówek; Azory – archipelag wulkanicznych wysp na Oceanie Atlantyckim. Azory przyciągają turystów swoim dzikim pięknem, krystalicznie czystymi jeziorami i gorącymi źródłami. To miejsce polecane osobom szukającym spokoju i bliskości z naturą. Wyspy Zielonego Przylądka to doskonały wybór na egzotyczne wakacje pełne przygód i relaksu. Jeśli szukasz innych pomysłów na wakacyjne wojaże, sprawdź wszystkie oferty biura DreamTours! « powrót do artykułu -
Czym jest rynek Forex? Wiedza w pigułce dla początkujących!
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Kluczowym aspektem rynku Forex jest wymiana walut. Transakcje opierają się tutaj o pary walutowe. Traderzy kupują lub sprzedają konkretne pary zgodnie ze swoimi przewidywaniami odnośnie rynku. To, jak jedna waluta zachowuje się względem drugiej, przesądza o wyniku danej transakcji. Co to jest Forex? Forex to rynek walutowy. Jego nazwa pochodzi od angielskiego sformułowania foreign exchange, co oznacza dosłownie wymianę walut. Rynek Forex jest zdecentralizowany (OTC) i globalny, więc nie ma tu jednej giełdy czy wybranego podmiotu, który umożliwiałby transakcje. Całość prowadzona jest przez 24 godziny na dobę w wolnym obrocie za pośrednictwem sieci banków. Głównym zagadnieniem Forex są pary walutowe. Istotą handlu jest tu kupno jednej waluty i sprzedaż innej. Wszystkie ceny są w związku z tym kwotowane w oparciu o konkretne pary walutowe. Para składa się z waluty bazowej i waluty kwotowanej. Istnieje kilka rodzajów par walutowych. Rodzaje par walutowych Pary walutowe możemy podzielić na trzy najważniejsze rodzaje. Pierwszy z nich to główne pary walutowe (tzw. Majors). Walutą bazową lub kwotowaną jest tu USD, czyli dolar amerykański. Przykładem jest EUR/USD czy GBP/USD. Kolejnym rodzajem są pomniejsze pary walutowe (tzw. Minors). Są to kombinacje głównych walut, które nie zawierają jednak USD. Przykład to EUR/GBP czy EUR/JPY. Ostatnim rodzajem par walutowych są pary egzotyczne. Składają się one z jednej głównej waluty i waluty z kraju wschodzącego. Doskonałym przykładem są USD/PLN czy EUR/HUF. Pary egzotyczne są najrzadziej wybierane na rynku Forex, więc zdarza się, że mają niższą płynność i wysokie koszty transakcyjne (spread). Najważniejsze pojęcia z rynku Forex Forex to specyficzny rynek, który charakteryzuje się równie specyficzną terminologią. Poniżej przedstawiamy najważniejsze pojęcia, które musisz poznać przed rozpoczęciem swojej pierwszej transakcji: Para walutowa – cena jednej waluty wyrażona w stosunku do drugiej. Przykładem jest EUR/USD, gdzie euro jest walutą bazową, a dolar amerykański walutą kwotowaną. Jeżeli kurs pary EUR/USD wynosi 5, to oznacza, że za 1 euro rynek płaci 5 dolarów. Pips – najmniejsza zmiana w cenie danej pary walutowej. Zmiana ceny EUR/USD z 1,1000 na 1,1001 to zmiana o jeden pips. Ceny Bid i Ask – ceny kupna i sprzedaży. Bid określa kwotę, którą broker zapłaci sprzedającemu za walutę. Cena Ask to cena, po której broker sprzeda walutę bazową. Bid jest zawsze niższa od Ask. Spread – koszt transakcji na Forex. Różnica pomiędzy ceną Bid i Ask. Lot – jednostka miary na rynku Forex. Handel odbywa się bowiem w lotach. Dźwignia finansowa – mechanizm lewarowania, w którym trader decyduje się na korzystanie z wyższego kapitału niż posiadany. Depozyt zabezpieczający, tzw. margin – kwota, która wymagana jest do otwarcia pozycji z dźwignią finansową. Rynek Forex ma wiele niewątpliwych zalet. Jest w pełni zdecentralizowany, wysoce płynny i działa przez całą dobę. Niestety, na inwestora mogą czyhać tu też pewne zagrożenia związane np. z użyciem dźwigni finansowej. Z tego względu warto jest stale poszerzać swoją wiedzę odnośnie tradingu. Jeśli szukasz sprawdzonego źródła, z którego dowiesz się więcej o obecności na rynku – dołącz do społeczności Ava Trade. Skorzystaj z bezpłatnego konta demo i zaufaj doświadczeniu traderów, którzy są praktykami rynku Forex (CFD)! Powyższa informacja stanowi publikację handlową i jest upowszechniana w celu promocji usług świadczonych przez Ava Trade EU Ltd. « powrót do artykułu -
Dieta keto uznawana jest za jedną z najskuteczniejszy sposobów na szybkie zrzucenie zbędnych kilogramów. To rewolucyjny sposób żywienia, który u wielu osób wymaga radykalnej zmiany nawyków żywieniowych – stawia na tłuszcze, zamiast na węglowodany. Pytanie brzmi, czy i dla kogo dieta ketogeniczna jest bezpieczna. Sprawdźmy to! Dieta ketogeniczna – co to? Główną zasadą związaną z dietą keto jest ograniczenie niemal do minimum węglowodanów, a zamiast tego zwiększenie podaży tłuszczów. Takie działanie prowadzi do zwiększonej produkcji ciał ketonowych, które stają się głównym źródłem energii. Dieta keto sprawia, że w organizmie dochodzi do utrzymania stanu ketozy. Ważne jest to, aby dieta ketogeniczna składała się z 4 g tłuszczu na 1 g białka i węglowodanów, ewentualnie można też stosować inną zasadę, czyli 3 g tłuszczu na 1 g białka i węglowodanów. Zalety diety ketogenicznej Rośnie grono zwolenników diety keto. Na czym polega fenomen tego sposobu żywienia? Przede wszystkim wiąże się to z licznymi korzyściami, jakie oferuje, oto kilka tych najczęściej przytaczanych: redukcja stanów zapalnych występujących w organizmie; zmniejszenie stresu oksydacyjnego; możliwość skutecznego zrzucenia zbędnych kilogramów; poprawa funkcji poznawczych u osób z zaburzeniami neurodegeneracyjnymi; obniżenie poziomu hemoglobiny glikowanej oraz stężenia glukozy we krwi. Jak widzisz, dieta keto zapewnia wiele korzyści dla naszego zdrowia. Jeśli przekonują Cię one do zmiany swoich nawyków żywieniowych, to wypróbuj dietę pudełkową, np. dostępną na tej stronie zdrowycatering.pl/tani-catering-dietetyczny/warszawa/, aby zobaczyć, jak w praktyce powinna wyglądać prawidłowo przygotowana dieta keto. Dla kogo dieta keto? Od wielu lat niektóre źródła wskazują, że nawet od starożytności, dieta ketogeniczna była uważana za skuteczną metodę walki z padaczką lekooporną. Stan ketozy i zaprzestanie pobierania energii z glukozy miały pomagać w ograniczeniu występowania objawów charakterystycznych dla padaczki. Szczególnie dieta keto miała działać przeciwdrgawkowo oraz redukować liczbę napadów u chorych pacjentów. Warto podkreślić także, że dieta keto uznawana jest za skuteczną metodę walki również z innymi chorobami neurologicznymi, takimi jak Alzheimer czy choroba Parkinsona. Kolejne pozytywne efekty stosowania diety keto dostrzeżono również u osób borykających się z insulinoopornością. Będzie to także bardzo dobry kierunek żywieniowy dla osób z nadwagą i otyłością. Ma to związek, z tym że dieta keto przyspiesza proces spalania tkanki tłuszczowej, a dzięki temu przyspiesza proces odchudzania. Coraz częściej mówi się o tym, że stosowanie diety ketogenicznej jest badane pod kątem skuteczniejszego leczenia chorób nowotworowych. Dieta keto – przeciwwskazania Prawidłowo przygotowana dieta keto może być zdrowym sposobem odżywiania, które zapewnia liczne korzyści zdrowotne. Jednak nie oznacza to, że będzie dobrym wyborem dla każdego i z każdymi dolegliwościami oraz stanami chorobowymi. Z diety ketogenicznej powinny zrezygnować następujące osoby: z chorobami układu krążenia – w przypadku występowania tych chorób dieta keto może doprowadzić do wzrostu cholesterolu całkowitego i LDL, co negatywnie wpływa na serce; z wrodzonymi zaburzeniami metabolicznymi, np. deficyt translokazy karnityny, karnityna czy deficyt karboksylazy pirogronianowej; z chorobami nerek, wątroby czy trzustki – konieczność ograniczenia spożycia niektórych produktów może doprowadzić do nasilonego obciążenia tych narządów, szczególnie z tego powodu, że to właśnie wątroba, trzustka i nerki uczestniczą w metabolizmie ciał ketonowych, jeśli zatem, któryś z tych organów nie pracuje prawidłowo, to dieta keto stanie się zbyt dużym obciążeniem; z takimi dolegliwościami i chorobami jak – kamica dróg żółciowych, kamica nerek, porfiria, kwasica organiczna czy hipoglikemia, jeśli jej przyczyna nie została w pełni zidentyfikowana; cukrzycy – w tym przypadku warto skonsultować się z dietetykiem, który pomoże podjąć decyzję o tym, czy dieta ketogeniczna jest bezpieczna, czy też lepiej ją zamienić na dietę z niskim IG lub standardową; kobiety w ciąży i karmiące piersią; dzieci i nastolatki – w przypadku młodych organizmów w fazie rozwoju dieta keto również może nie być najlepszym wyborem; znacznie lepiej wtedy postawić na bardziej zbilansowany sposób żywienia, który nie ryzykuje występowaniem niedoborów witamin i minerałów potrzebnych do prawidłowego rozwoju dzieci i młodzieży. « powrót do artykułu
-
Istnienie miejskiej wyspy ciepła, zjawiska polegającego na termicznym uprzywilejowaniu – występowaniu wyższych temperatur – miast, nie jest tajemnicą. Jeszcze do niedawna sądzono, że miasta zajmują zbyt małą powierzchnię, by wpływać na klimat w większej skali. Jednak z badań przeprowadzonych przez naukowców z Pacific Northwest National Laboratory wynika coś przeciwnego, a wpływ miast będzie się zwiększał w miarę ich rozrastania się. Im bardziej zurbanizowane tereny, w tym większym stopniu wpływają one na podniesienie temperatury. Najbardziej widać to na przykład w basenie Jangcy, zamieszkanym przez blisko 500 milionów ludzi. Badania pokazały, że rozrastające się tam miasta odpowiadają za niemal 40% wzrostu temperatury, jaki miał tam miejsce pomiędzy rokiem 2003 a 2019. W Japonii, w której tereny zabudowane zajmują niemal 10% powierzchni, odpowiadały one za 25% wzrostu temperatury. Efekt miejskiej wyspy ciepła jest znacznie mniej widoczny w Europie czy Ameryce Północnej, gdzie zabudowa przyczynia się do 2-3 procent wzrostu temperatur. W skali całego globu miasta odpowiadają za nico ponad 1% wzrostu temperatur. Uczeni z PNNL oceniają, że jest to 1,3% w ciągu dnia i 1,1% w ciągu nocy. Autorzy badań zauważają, że w tej chwili istnienie miast jest albo pomijane przez modele klimatyczne, albo są one traktowane w bardzo uproszczony sposób. Gdy na przykład eksperci modelują ekstremalne zjawiska pogodowe, próbując zrozumieć, jak będą się one zmieniały wraz ze zmianą klimatu, rzadko uwzględniają w symulacjach miasta. To poważne niedociągnięcia modeli, mówi główny autor badań, TC Chakraborty, gdyż coraz więcej badań pokazuje, że miasta wpływają na klimat w swoim otoczeniu. Budynki absorbują i zatrzymują ciepło, przez co miasta dłużej się ogrzewają i dłużej stygną niż obszary miejskie. Miasta mogą wpływać na przepływ powietrza, prowadzić do pojawiania się bardziej intensywnych zjawisk pogodowych, a ich mieszkańcy są bardziej narażeni na długotrwałe przebywanie w niekomfortowo wysokich temperaturach, niż mieszkańcy wsi. Dotychczas nikt nie zaprzeczał, że miasta mają wpływ na temperatury na małą skalę. Kwestionowano ich wpływ na skalę regionu, kontynentu czy całego globu. Okazuje się jednak, że mają wpływ na większy obszar, niż sądzono. Ten wpływ istnieje, chociaż jest niewielki. Urbanizacja ma wykrywalny wpływ na ocieplanie się lądów w skali planety. To wpływ niewielki, ale statystycznie istotny, szczególnie w skali poszczególnych kontynentów. Jeśli zaś skupimy się na konkretnym obszarze świata, to wpływ ten może być całkiem spory, dodaje Chakraborty. Oczywiście, wszystko zależy od tego, jakiemu obszarowi się przyglądamy. Na Grenlandii, gdzie w badanym okresie nie doszło do znaczącego zwiększenia powierzchni zabudowanej, wpływu tego nie widać zbytnio w większej skali. Jednak w niektórych obszarach Azji, w których urbanizacja przebiega błyskawicznie, wpływ ten jest aż nadto widoczny. Badacze zauważyli też pewne interesujące zjawisko. Otóż w regionach gorących i suchych miasta mogą... obniżać temperaturę. W miastach powstają bowiem parki i inne tereny zielone, w które w sposób naturalny by się na tym obszarze nie pojawiły, miasta stymulują też powstawanie w ich okolicy pól uprawnych. Czynniki te mogą mieć wpływ chłodzący. Oczywiście pod warunkiem, że mówimy tutaj o obszarach naturalnie suchych i gorących. Takie zjawiska zaobserwowano w przypadku niektórych miast Afryki i Indii. Ponadto w Indiach do lokalnego ochłodzenia przyczyniały się zanieczyszczenia emitowane przez zakłady przemysłowe. « powrót do artykułu
-
Sztuczna inteligencja tworząca grafiki niejednokrotnie przedstawia tak dziwaczne obiekty, że od razu można rozpoznać jej „dzieło”. Dlatego gdy fotograf, posługujący się pseudonimem Miles Astray, zrobił bardzo nietypowe zdjęcie flaminga, postanowił wysłać je na konkurs dla sztucznej inteligencji, by udowodnić, że nie tylko AI może może skutecznie konkurować z ludźmi, ale i ludzie z AI. Na fotografii, wykonanej przez Milesa na Arubie, flaming wygląda jak pierzasta różowa kulka na nogach. Głowy ptaka nie widać, gdyż właśnie postanowił podrapać się dziobem, a kąt pod jakim Miles zrobił zdjęcie sprawił, że całość wygląda jak nieudana grafika autorstwa AI. Milesa do wystartowania w konkursie dla sztucznej inteligencji zainspirowały wydarzenia takie jak sprzed roku, gdy konkurs artystyczny organizowany przy okazji California Fair Trade wygrał artysta, który stworzył swoje dzieło za pomocą oprogramowania do generowania obrazów na podstawie tekstu. Miles zgłosił więc swoją fotografię do kategorii AI w 1893 Awards' Color Photography Contest. Jurorami konursu są przedstawiciele tak znanych firm jak Christie's, Getty Images czy New York Times. Moja praca, FLAMINGONE, była idealnym kandydatem. Jest surrealistyczna i trudno sobie wyobrazić takie ujęcie, a jednak jest ono prawdziwe, stwierdził artysta na swojej witrynie. I stało się coś, czego trudno było się spodziewać. Zdjęcie Milesa zajęło trzecie miejsce w kategorii AI oraz wygrało nagrodę publiczności. Dopiero po ogłoszeniu wyników jego autor ujawnił, że nie jest to grafika wykonana za pomocą algorytmów sztucznej inteligencji, ale prawdziwa fotografia. Miles oświadczył, że sukces jego zdjęcia dowodzi, iż treści tworzone przez człowieka nie straciły na znaczeniu, Matka Natura i jej interpretacja przez człowieka wciąż biją maszyny na głowę, a kreatywność i emocje to coś więcej niż ciąg bitów. Jury zdecydowało o odebraniu Milesowi nagrody i wręczeniu jej innemu uczestnikowi konkursów. Lily Fireman, dyrektor i współzałożycielka Creative Resource Collective, która organizuje konkurs, pochwaliła Milesa za jego słowa. To ważne oświadczenie złożone w odpowiednim czasie. Jednak nie chcemy, by przypadek ten zniechęcił artystów do zgłaszania prac wykonanych za pomocą AI. Dodała, że jej zespół będzie chciał nawiązać współpracę z Astrayem i przedyskutować kwestie związane z tworzeniem obrazów przez sztuczną inteligencję. « powrót do artykułu
-
Zima lat 1739/1740 jest znana jako jedna z najzimniejszych w Europie od czasu wykonywania pomiarów. Rozpoczęła się w październiku 1739 roku, a zakończyła w czerwcu 1740. Fale zimna i opady śniegu pojawiły się w listopadzie, następnie w styczniu, lutym i marcu. Najtrudniejsze warunki panowały w styczniu 1740 roku. Zamarzły przybrzeżne wody Bałtyku, a Wisła zamarznięta była do połowy kwietnia. Grubość pokrywy lodowej przekraczała 50 centymetrów. Gdy lody zaczęły się roztapiać, doszło do potężnych powodzi, zniszczenia upraw, śmierci zwierząt hodowlanych i wysokiej śmiertelności wśród ludzi. Głód, który zapanował w Irlandii w latach 1740–1741 – znany Irlandczykom jako Bliain an Áir, Rok rzezi – mógł zabić nawet 20% mieszkańców wyspy. W tym czasie w wielu miejscach dokonywano już regularnych pomiarów temperatury i ciśnienia. Profesor Stefan Brönnimann i jego koledzy z Uniwersytetu w Bernie oraz doktor Janusz Filipiak z Uniwersytetu Gdańskiego, chcieli dowiedzieć się, co wywołało tak wielkie anomalie temperaturowe, które wyraźnie kontrastowały z gorącymi latami 30. XVIII wieku. W tym celu wykorzystali pomiary wykonywane w Gdańsku, Berlinie, Wersalu, szwajcarskim Saint-Blaise i innych miejscach, by zrekonstruować temperatury, ciśnienia i wzorce pogodowe. Z ich badań wynika, że zimy z lat 1737–1740 mogły być na północnych szerokościach najzimniejszymi w ciągu ostatnich 300 lat, a rok 1740 była najzimniejszym rokiem w Europie Środkowej w ciągu ostatnich 600 lat, z najzimniejszym okresem 12-miesięcznym od listopada 1739 do października 1740. Przyczyną takiego stanu rzeczy była konkretna sekwencja zjawisk pogodowych. Rozpoczęło się od układu wysokiego ciśnienia nad Skandynawią (Scandinavian Blocking – SB), który skierował zimne kontynentalne powietrze do Europy Środkowej, niedługo później obszar wysokiego ciśnienia dominował nad Irlandią, przez co do środkowej Europy zawitało zimne powietrze znad Północnego Atlantyku. Całe lato w Europie Środkowej było zdominowane przez to zimne wilgotne powietrze. Autorzy badań zauważają też, że chłody rozpoczęły się już jesienią 1739 roku, a zimy lat 1740/1741 oraz 1741/1742 również były surowe, co wskazuje na wieloletnie zjawisko. Rok 1740 rozpoczął się od ujemnej fazy oscylacji północnoatlantyckiej, która nie była jednak ekstremalna. Szczególnie warte podkreślenia jest pojawienie się zimnego powietrza w styczniu 1740 roku, gdyż anomalie temperaturowe sięgnęły wówczas -6 odchyleń standardowych. Czy przyczyną tego zjawiska było nagłe ocieplenie stratosferyczne (SSW)? Oczywiście nie mamy na to żadnych dowodów, ani nawet jasnych poszlak. SSW jest powiązane z rozpadem wiru polarnego i może wpływać na pogodę na powierzchni przez 30–60 dni. Jego możliwymi konsekwencjami jest napływanie zimnego powietrza do Europy Północnej. Nierzadko zdarza się, że SSW jest poprzedzane takim układem ciśnienia, do którego w pewnym stopniu było podobne ciśnienie z grudnia 1739 roku. Po opisanym wydarzeniu przez większą część roku nad Europą panował ujemny wzorzec cyrkulacji EA (East Atlantic), stwierdzają autorzy badań. Być może do wyjątkowo zimnego roku przyczyniły się też bardziej odległe, zewnętrzne wydarzenia. Najbardziej prawdopodobnym jest erupcja japońskiego wulkanu Tarumae, do której doszło pomiędzy 19 a 31 sierpnia 1739 roku. Jednak, jak wynika z badań, jest mało prawdopodobne, by wpłynęła ona na anomalie cyrkulacji z 1740 roku. Z modeli pogodowych wynika też, że w latach 1739/1740 mogło pojawić się zjawisko El Niño. Jednak istnieje wysoki stopień niepewności co do jego rekonstrukcji przed 300 lat. Rok 1740 był prawdopodobnie najzimniejszym rokiem w Europie Środkowej od 1421 roku. Średnia roczna temperatura była wówczas niższa o 2 stopnie Celsjusza od średniej rocznej z okresu preindustrialnego, a długotrwała zima 1739/1740 była najzimniejsza średnich szerokościach geograficznych od roku 1700. Zima 1739/1740 i cały zimny rok 1740 miały poważne konsekwencje dla społeczeństw w Europie. Przyniosły wzrost cen i głód. Istotne jest, by określić jej przyczyny. Nawet jednak tak ekstremalne zjawiska bledną przy zmianach, jakie obserwujemy od 120 lat. Nasza analiza ujawniła, że zimno było spowodowane wyżem nad Skandynawią w styczniu, następnie pojawieniem się negatywnej fazy EA wiosną, zimnymi i wilgotnymi cyklonami w lecie oraz ponowną negatywną EA. Większość tych zjawisk została spowodowana lokalną zmiennością. « powrót do artykułu
-
Po raz pierwszy od listopada 2023 roku Voyager 1 podjął standardowe badania naukowe. Usunięcie usterki, która niespodziewanie pojawiła się pod koniec ubiegłego roku, zajęło inżynierom z NASA ponad pół roku. Problem został częściowo rozwiązany w kwietniu, gdy udało się spowodować, że leciwy pojazd kosmiczny zaczął przysyłać dane inżynieryjne. Trzy tygodnie później, 19 maja, wysłano polecenie przysyłania danych naukowych. Dwa z czterech instrumentów zaczęły normalnie pracować, dwa kolejne wymagały dalszych działań. W końcu się udało i wszystkie cztery dostarczają danych naukowych. To jednak nie koniec prac na Voyagerze 1. Inżynierowie chcą jeszcze ponownie zsynchronizować oprogramowanie odmierzające czas na sondzie, by jej trzy komputery pokładowe jednocześnie wykonywały polecenia. Ponadto przeprowadzą prace na cyfrowym magnetofonie. Niektóre z danych dotyczący badań plazmy są rejestrowane na taśmie i wysyłane na Ziemię 2 razy w ciągu roku. To jednak wyjątek, większość danych naukowych trafia do nas bez ich uprzedniego nagrywania. Voyager 1 i bliźniaczy Voyager 2 to jedyne pojazdy kosmiczne, które dostarczają danych z przestrzeni międzygwiezdnej. Znajdują się bowiem poza heliosferą, obszarem zdominowanym przez wiatr słoneczny i pole magnetyczne naszej gwiazdy. Voyager 1 znajduje się odległości 24,38 miliardów kilometrów od Ziemi, a Voyagera 2 dzieli od nas 20,36 miliardów kilometrów. W bieżącym roku będziemy obchodzili 47. rocznice ich wystrzelenia. To najdłużej działające pojazdy kosmiczne w historii ludzkości. Do awarii Voyagera 1 doszło 14 listopada, gdy przestały docierać do nas użyteczne dane naukowe i inżynieryjne. W marcu ustalono, że zepsuł się jeden z układów scalonych odpowiedzialnych za przechowywanie danych z komputera FDS (flight data system). Komputer ten zbiera i łączy dane naukowe oraz inżynieryjne, a następnie wysyła je za pośrednictwem komputera TMU (telemetry modulation unit). Przez awarię układu i utratę zawartego w nim kodu, przesyłane z Voyagera dane były nieczytelne. Specjaliści z NASA postanowili więc przenieść ten kod w inne miejsce FDS. Jednak żadna z dostępnych lokalizacji nie była na tyle pojemna, by pomieścić cały kod, więc trzeba było go podzielić, wgrać w różne miejsca i upewnić się, że działa on jako całość. Prace trzeba było prowadzić niezwykle ostrożnie. Ponadto Voyager znajduje się w odległości niemal 1 doby świetlnej od Ziemi, zatem od wysłania jakiejkolwiek komendy mijają 2 doby, zanim dotrze potwierdzenie, że została prawidłowo wykonana. Voyager 1 porusza się z prędkością niemal 61 000 km/h względem Słońca. Za 300 lat dotrze do wewnętrznych obszarów Obłoku Oorta. Naukowcy obliczyli też, kiedy wysłane przez człowieka pojazdy – Voyager 1, Voyager 2, Pioneer 10 i Pioneer 11 – zbliżą się do gwiazd innych niż Słońce. « powrót do artykułu
-
Z artykułu, opublikowanego na łamach Conservation Biology, dowiadujemy się, że gdyby z wysp odległych archipelagów usunąć inwazyjne szczury zawleczone tam przez ludzi i doprowadzić do odnowienia zniszczonej rodzimej roślinności, to wyspy takie stałyby się domem dla setek tysięcy par ptaków morskich. Autorzy artykułu, naukowcy z Lancaster University, Université de Montpellier oraz Zoological Society of London przeprowadzili pierwsze badania tego typu, podczas których sprawdzili również, czy wody otaczające takie wyspy zawierają wystarczającą liczbę ryb, by podtrzymać obecność dużych populacji ptaków. Od dawna wiadomo, że inwazyjne gatunki, takie jak szczury, dziesiątkują rodzime populacje ptaków morskich na wyspach. Zjadają jaja, pisklęta, czasem atakują nawet dorosłe osobniki. Udowodniono też, że programy eradykacji inwazyjnych zwierząt mogą zakończyć się sukcesem. To jednak nie wystarczy. Gdy dysponujemy ograniczonymi zasobami na projekt odnowienia rodzimej populacji na wyspach, musimy też wiedzieć, czy w otaczających je wodach jest wystarczająco dużo ryb, by ptaki miały źródło pożywienia. To szczególnie ważne w obliczu przełowienia oceanów i zmiany klimatu, mówi główna autorka badań doktor Ruth Dunn z Lancaster University. Uczeni skupili się na Archipelagu Chagos na Oceanie Indyjskim. Przeprowadzili symulacje trzech scenariuszy, zgodnie z którymi inwazyjne szczury zostają usunięte ze wszystkich 25 wysp, a naturalna roślinność zostaje odnowiona w różnym stopniu. Okazało się, że im bardziej przywrócony zostanie naturalny krajobraz, tym więcej ptaków będzie mogło zasiedlić wyspy. W scenariuszu samego tylko usunięcia szczurów populacja wychowujących młode rybitw cienkodziobych, głuptaków czerwononogich oraz rybitw czarnogrzbietych powinna zwiększyć się 18-krotnie, do 24 000 par. Jeśli do tego na połowie powierzchni wysp zostanie przywrócona rodzima roślinność, populacja wspomnianych gatunków wyniesie 83 000 par, a przy odnowieniu roślinności na 3/4 obszaru wysp można spodziewać się, że zamieszka tam ponad 280 000 par ptaków. To zapewniłoby korzyści nie tylko wymienionym trzem gatunkom ptaków, ale całej okolicznej przyrodzie. Ptaki morskie odgrywają ważną rolę w obiegu substancji odżywczych pomiędzy wyspami, oceanami i rafami koralowymi. Ich odchody są ważnym źródłem azotu i fosforu. Można by się na przykład spodziewać odrodzenia okolicznych raf koralowych, nawożonych przez odchody ptaków. A wraz z odrodzeniem raf zwiększyłaby się populacja ryb. W tym i tak ważnych rodzin jak skarusowate (papugoryby), które żywią się glonami i obumarłymi koralowcami, pielęgnując w ten sposób rafy koralowe. Badania pokazują więc, że usunięcie z wysp inwazyjnych gatunków i odrodzenie roślinności może być zbawienne nie tylko dla rodzimych ptaków, ale również dla całego otoczenia wysp. Działania takie mają więc bardzo głęboki sens, a ich pozytywne skutki sięgają znacznie dalej niż to, co widać na pierwszy rzut oka. « powrót do artykułu
-
- Bez szczurów
- z rodzimą roślinnością
- (i 1 więcej)
-
Podróżowanie samolotem z psem nie jest łatwe. Linie lotnicze akceptują na pokładzie tylko małe psy, które muszą być trzymane w klatkach umieszczonych pod siedzeniami. Większe psy – z wyjątkiem przewodników – przewożone są w przestrzeni bagażowej pod pokładem. Dla zwierzęcia jest to sytuacja niezwykle stresująca. Firma Bark, producent zabawek, przysmaków i żywności dla psów zainaugurowała linie lotnicze, w których psy są szczególnie mile widziane na pokładzie. Linie Bark Air powstały we współpracy z niewielką prywatną firmą Talon Air, która posiada flotę samolotów Gulfstream G500. Dzięki temu psy i ich właściciele mogą wspólnie podróżować w kabinie. Przed startem psy otrzymują przekąski oraz słuchawki zmniejszające poziom hałasu docierający do uszu. W czasie lotu zaś są obsługiwane przez załogę na równi z ludźmi. Nie muszą też siedzieć w klatkach. Mogą zostać ze swoim właścicielem lub bawić się z innymi psami na pokładzie. Uważamy, że pies powinien być przy właścicielu i być obsługiwany równie dobrze, a nawet lepiej, co ludzie, stwierdził wiceprezes Bark, Dave Stangle. Pierwszy lot, z Nowego Jorku do Los Angeles, odbył się pod koniec maja. Samolot był pełen i ludzi, i psów. Trzeba przyznać, że bilety nie są tanie. Za lot człowieka i psa z Nowego Jorku do Los Angeles trzeba zapłacić 6000 USD, a trasa Nowy Jork–Londyn została wyceniona na 8000 dolarów. Firma przyznaje, że ceny są zaporowe dla większości ludzi, jednak w miarę wzrostu popytu, powinny spadać. Jej przedstawiciele zwracają uwagę, że wszystkie nowości, telefony, samochody, telewizory, podróże koleją czy samolotami, były początkowo drogie, a do spadku cen doprowadzało masowe korzystanie z towarów i usług. Linie lotnicze, które wożą psy w luku bagażowym, starają się zapewnić im maksymalny komfort i bezpieczeństwo. Jednak nie jest to przyjemne doświadczenie. Przekonał się o tym prezes Bark, Matt Meeker, który w luku spędził czterogodzinny lot z Florydy do Nowego Jorku. Nie wiem, dlaczego ktokolwiek miałby robić to własnemu psu. To horror. Musi być lepszy sposób, stwierdził. Bark Air to nie pierwsze linie lotnicze oferujące loty przyjazne psom. Firma K9Jets od dwóch lat lata prywatnymi odrzutowcami między Dubajem, Los Angeles, Paryżem Frankfurtem, Hawajami, Lizboną czy New Jersey. Oferty, oszczędzające psom stresu związanego z podróżowaniem w roli bagażu, mają też NetJets czy VistaJet. To wszystko jednak niewielkie firmy, które dysponują flotą małych prywatnych odrzutowców. Podróż nie jest więc tania. Pozostaje więc mieć nadzieję, że i wielkie linie lotnicze dopuszczą z czasem możliwość podróżowania w kabinie ze swoim psem, tak jak zezwalają na obecność psa-przewodnika. « powrót do artykułu
-
Młode obiekty gwiazdowe (YSO), odkryte niedawno w pobliżu supermasywnej czarnej dziury Sagittarius A* znajdującej się w centrum Drogi Mlecznej, zachowują się inaczej, niż oczekiwano. Obecność czarnej dziury powoduje, że obiekty te tworzą formacje. Ich zachowanie opisał na łamach Astronomy & Astrophysics zespół naukowców z Niemiec i Czech. Przed około 30 laty w bezpośrednim sąsiedztwie Sgr A* odkryto gwiazdy typu S, które w ciągu kilku lat obiegały czarną dziurę, poruszając się z prędkością kilkunastu tysięcy kilometrów na godzinę. Były one zaskakująco młode, jak na miejsce, w którym je zaobserwowano. Teorie przewidywały bowiem, że w bezpośrednim pobliżu czarnej dziury powinny znajdować się wyłącznie stare słabo świecące gwiazdy. Postęp technologiczny sprawił, że zaczęliśmy dostrzegać coraz więcej szczegółów w pobliżu Sgr A*. W 2012 roku odkryto tam tajemniczy obiekt, który uznano za chmurę gazu wchłanianą przez czarną dziurę. Dość szybko okazało się, że hipoteza nie jest prawdziwa, jednak przez lata nikt nie potrafił wyjaśnić, czym jest ten obiekt. Z czasem zaczęło pojawać się coraz więcej dowodów wskazujących, że to młody obiekt gwiazdowy otoczony chmurą pyłu. W międzyczasie zaczęto odkrywać kolejne takie obiekty o podobnych właściwościach. Okazało się, że są one znacząco młodsze, niż wcześniej odkryte szybkie gwiazdy. Co ciekawe, te YSO wykazują podobne zachowanie jak gwiazdy S. Również i one obiegają supermasywną czarną dziurę z dużą prędkością. Już gwiazdy S były zadziwiająco młode. A obecność gwiezdnego przedszkola, jakie tworzą YSO, to coś zupełnie niezrozumiałe na gruncie współczesnych teorii, mówi doktor Florian Peißker z Instytutu Astrofizyki na Uniwersytecie w Kolonii. Na pierwszy rzut oka grupa tworzona przez YSO i gwiazdy S przypomina chaotycznie rojące się pszczoły. Jednocześnie jednak zauważono, że w ułożeniu tych obiektów występują pewne wzorce. Naukowcy wykazali, że YSO i gwiazdy S są zorganizowane w pewien charakterystyczny sposób w trójwymiarowej przestrzeni. To oznacza, że istnieją pewne preferowane układy gwiezdne. Rozkład obu rodzajów gwiazd jakby sugerował, że obecność czarnej dziury wymusza na nich przyjęcie zorganizowanej formy, dodaje uczony. « powrót do artykułu
-
Grupa fizyków pracujących w CERN pod kierunkiem profesor Reginy Deminy z University of Rochester wykazała istnienie splątania kwantowego pomiędzy najbardziej masywnymi z cząstek elementarnych, kwarkami t (kwarkami wysokimi, kwarkami prawdziwymi). Splątanie polega na takim powiązaniu ze sobą obiektów, że zmiana stanu jednego z nich skutkuje natychmiastową zmianą stanu obiektów splątanych. To tajemnicze zjawisko tak bardzo niepokoiło Alberta Einsteina, że nazwła je „upiornym działaniem na odległość”. Dotychczas obserwowaliśmy splątanie kwantowe pomiędzy stabilnymi cząstkami, jak fotony czy elektrony. Jednak profesor Demina i jej grupa splątali niestabilne kwarki t z ich odpowiednikami z antymaterii, antykwarkam t. Tym samym potwierdzili wyniki badań przeprowadzonych w CERN-ie w ostatnich miesiącach. Potwierdzenie splątania pomiędzy najcięższymi z cząstek elementarnych, kwarkami t, otwiera drogę do badań kwantowego świata przy energiach, które były dotychczas niedostępne, stwierdzają autorzy osiągnięcia. Kwarki t, których masa dorównuje masie atomu złota, powstają w akceleratorach cząstek. Nie jesteśmy w stanie wykorzystać ich w praktyce, ale badania nad ich splątaniem i tym, co – ewentualnie – ostatecznie prowadzi do końca stanu splątanego, może pomóc w lepszym zrozumieniu zjawisk kwantowych. Podczas nowych pomiarów w CMS po raz pierwszy zbadano splątanie spinu kwarka t i antykwarka t. Obie cząstki znajdowały się w dużej odległości od siebie. Odległość ta była na tyle duża, że zaobserwowany stopień splątania nie może zostać wyjaśniony klasyczną wymianą informacji pomiędzy obiema cząstkami, czytamy w opublikowanym komunikacie. Regina Demina, jako świeżo upieczona absolwentka uniwersytetu, brała udział w pracach zespołu, który w 1995 roku odkrył kwarki t. Wiele lat później współkierowała zespołem, który zbudował urządzenie, które odegrało kluczową rolę w zarejestrowaniu bozonu Higgsa. « powrót do artykułu
-
Pod murami Kenilworth Castle w Warwickshire w Wielkiej Brytanii znaleziono 8 świetnie zachowanych pocisków z katapult. Zdaniem ekspertów, zostały one użyte podczas oblężenia w 1266 roku, kiedy to Anglią targała wojna domowa. Kamienne pociski znacznie różnią się wagą. Masa największego z nich to 105 kilogramów, najmniejszy waży zaś około 1 kg. Odkryto je podczas prac, których celem jest poprawa bezpieczeństwa i dostępu do ruiny. Oblężenie Kenilworth Castle miało miejsce pomiędzy 25 czerwca a 13 grudnia 1266 roku. Było jednym z największych działań wojennych sił króla Henryka III. Miały one miejsce w czasie drugiej wojny baronów (1264–1267). Na czele baronów stanął szwagier króla Szymon z Montfort. Jednym z epizodów wojny było długotrwałe oblężenie zamku Kanilworth, w którym po śmierci de Montforta, schronili się jego zwolennicy. Siły królewskie nie mogły zdobyć potężnej twierdzy. Dopiero głód zmusił obrońców pod poddania się. Zanim jednak to nastąpiło, siły królewskie podjęły olbrzymi wysiłek wojenny. Wiadomo, że użyto między innymi 60 000 bełtów do kuszy oraz 9 maszyn oblężniczych, w tym katapulty, które miały kruszyć mury o grubości ponad 4 metrów. Obrońcy też dysponowali machinami oblężniczymi. To pociski wystrzelone przez obie strony znaleziono poza zachodnimi murami zamku. Mogliśmy natychmiast połączyć te pociski z konkretnym wydarzeniem, gdyż podobnych znalezisk dokonano podczas wykopalisk w latach 60. Cieszymy się, gdyż nie codziennie znajduje się takie pozostałości. Wyobraźcie sobie zdumienie ludzi, którzy pracowali nad poprawieniem ścieżek wokół zamku, gdy znaleźli pociski sprzed niemal 800 lat, mówi historyk Will Wyeth. Uczony przypomina, że machiny oblężnicze siały prawdziwe zniszczenie. W czasie oblężenia Kenilworth jeden dobrze wymierzony strzał obrońców zniszczył wieżę oblężniczą Henryka, w której znajdowało się niemal 200 kuszników. « powrót do artykułu