Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36700
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    204

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. W zbiorach skamieniałości Muzeum Historii Naturalnej w Londynie odkryto najstarszego grzyba wywołującego choroby. Patogen nazwany został Potteromyces astroxylicola, na cześć pisarki Beatrix Potter, autorki m.in. Piotrusia Królika. Potter interesowała się grzybami. Jej niezwykle szczegółowe rysunki grzybów i studia nad ich rozwojem w niektórych przypadkach o całe dekady wyprzedzały wiedzę akademicką. Obecnie coraz więcej mykologów postrzega Potter jako ważną osobę na polu rozwoju tej specjalności. Grzyby odgrywają w środowisku niezwykle ważną rolę. Pozwalają na przykład pozyskiwać roślinom minerały z gleby, rozkładają martwą materię, umożliwiając powrót składników odżywczych do obiegu. Wiele z nich powoduje choroby roślin i zwierząt. A nowe badania wskazują, że początków takiego szkodliwego działania grzybów należy szukać u P. astroxylicola. Gatunek został odkryty przez doktor Christine Strullu-Derrien i jej współpracowników w muzealnych eksponatach ze stanowiska Rhynie Chert w Szkocji, które już w przeszłości przysłużyła się naszej wiedzy odnośnie ewolucji roślin i powiązanych z nimi grzybów. Żeby znaleźć grzyby, które tworzą bardzo delikatne struktury, musisz mieć środowisko, w którym wszystko się bardzo dobrze przechowuje. W Rhynie Chert mamy jedne z najlepiej na świecie zachowanych skamieniałości wczesnych grzybów, roślin i stawonogów. To szczególnie ważne miejsce do uchwycenia momentu, w którym wiele gatunków zaczęło kolonizować lądy, dodaje uczona. Naukowcy za pomocą mikroskopii konfokalnej zbadali próbkę ze stanowiska Rhynie Chert, które zawiera osady ze wczesnego dewonu sprzed 407 milionów lat. Na jednym ze slajdów zobaczyli coś, co wyglądał jak nieznany gatunek grzyba. Jego konidiofory – szczytowe strzępki grzybni, na której wytwarzane są zarodniki – wyglądał inaczej, niż u wszystkich znanych im grzybów. Jednak wiadomo, że poszczególne grzyby tego samego gatunku mogą się od siebie różnić w znaczący sposób. Naukowcy musieli więc znaleźć innego osobnika, by potwierdzić odkrycie. Praca ze skamieniałymi grzybami to coś innego, niż praca ze skamieniałościami dinozaurów. W przypadku dinozaurów pojedynczy osobnik może zostać opisany jako nowy gatunek. Jednak w przypadku grzybów trzeba mieć więcej niż jeden przykład, stwierdza Strullu-Derrien. Christine pierwszego P. astroxylicola zauważyła w 2015 roku. Poszukiwania kolejnego osobnika trwały latami. Znalazła go niedawno w próbkach z Rhynie Chert znajdujących się w National Museums Scotland. Dopiero to odkrycie dało jej podstawy do bliższego przyjrzenia się nowemu gatunkowi. Jednak najbardziej ekscytujące było nie odkrycie nowego gatunku, ale miejsce, w którym grzyb się znajdował. Uczona zidentyfikowała go w wymarłej roślinie o nazwie Asteroxylon mackiei. Grzyb przebił się przez wewnętrzne jej warstwy, by zniszczyć komórki rośliny i pobrać z nich składniki odżywcze. W odpowiedzi roślina wytworzyła kopulaste narośla. To wskazuje, że żyła, gdy została zaatakowana przez grzyba. Jednak jej reakcja jest unikatowa dla Rhynie Chert. W Rhynie Chert opisano już inne grzyby pasożytujące, tutaj mamy pierwszy przykład grzyba, który wywołał chorobę u rośliny. Nie można wykluczyć, że są tam starsze grzyby powodujące choroby, ale nie rozumiemy dobrze grzybów z tamtego okresu, by to udowodnić, mówi odkrywczyni. Tym samym Potteromyces astroxylicola jest najstarszym znanym nam grzybem wywołującym choroby. « powrót do artykułu
  2. Badania przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Stanforda na 5678 osobach wykazały, że organy w naszym ciele starzeją się w różnym tempie. A gdy wiek któregoś z nich jest szczególnie zaawansowany w porównaniu z innymi, osoba posiadająca taki narząd jest narażona zarówno na zwiększone ryzyko chorób spowodowanych przez ten organ, jak i zgonu. Okazuje się, że niemal 20% przeciętnie zdrowych w wieku 50 lat i więcej posiada co najmniej 1 organ starzejący się w znacznie przyspieszonym tempie. Co jednak najważniejsze – niewykluczone, że prosty test z krwi pozwoli określić, który z organów starzeje się szybciej, co pozwoli na podjęcie wcześniejszej interwencji. Możemy ocenić biologiczny wiek organu zdrowej osoby i w ten sposób przewidzieć ryzyko wystąpienia choroby tego organu, mówi profesor neurologii Tony Wyss-Coray. Uczony przypomina, że wiele dotychczasowych badań skupiało się na wieku biologicznym człowieka – wyznaczanym za pomocą złożonego zestawu biomarkerów – który niekoniecznie odpowiada liczbie lat, jakie przeżył dany człowiek. Wyss-Coray i jego zespół poszli o krok dalej. Postanowili spróbować określić wiek biologiczny poszczególnych organów. Skupili się na sercu, tkance tłuszczowej, płucach, układzie odpornościowym, nerkach, wątrobie, mięśniach, trzustce, mózgu, układzie żylnym oraz jelitach. Gdy porównaliśmy wiek biologiczny tych organów u osób bez oczywistych poważnych chorób, okazało się, że 18,4% osób w wieku 50 lat i więcej posiada co najmniej jeden organ, który starzeje się znacznie szybciej od pozostałych. I odkryliśmy, że osoby takie są narażone na rozwinięcie się w ciągu kolejnych 15 lat choroby tego organu, wyjaśnia uczony. U 1 na 60 osób biorących udział w badaniu zauważono, że w zdecydowanie szybszym tempie od pozostałych starzeją się dwa organu. U osób takich ryzyko zgonu było 6,5-krotnie większe niż u ludzi, których żaden organ nie starzeje się w nadmiernym tempie, dodaje Wyss-Coray. Badacze wykorzystali komercyjnie dostępne technologie oraz opracowany przez siebie algorytm do oszacowania poziomu tysięcy protein występujących we krwi. Dzięki temu zidentyfikowali 858 protein pochodzących z konkretnych organów i połączyli zmiany poziomu tych protein z przyspieszonym starzeniem się organów oraz podatnością na choroby i zgon. Badania rozpoczęli od sprawdzenia poziomu niemal 5000 protein we krwi niemal 1400 zdrowych ludzi w wieku 20-90 lat. Większość z badanych stanowiły osoby w średnim i starszym wieku. Za pomocą stworzonego przez siebie algorytmu oznaczyli proteiny, u których poziom aktywacji genów był co najmniej 4-krotnie większy w danym organie w porównaniu z innymi, zidentyfikowali 858 protein powiązanych z konkretnymi organami i próbowali oszacować wiek biologiczny organów i osób. Działanie algorytmu zweryfikowano następnie polecając mu ocenić wiek około 4000 innych osób. Dla każdego z badanych 11 organów oszacowano „rozbieżność wieku”, czyli różnice pomiędzy wiekiem chronologicznym organu, a wiekiem biologicznym, który wyliczono dla każdego z organów na podstawie wspomnianych protein. Okazało się, że dla 10 z 11 organów (wyjątkiem są jelita) rozbieżność pomiędzy wiekiem biologicznym a chronologicznym jest powiązana ze zwiększonym ryzykiem zgonu w ciągu 15 lat. Naukowcy stwierdzili, że posiadanie szybciej starzejącego się organu jest powiązane z ryzykiem zgonu większym od 15 do 50 procent w ciągu 15 lat, w zależności od tego, który organ szybciej się starzeje. U osóby, u których dochodzi do przyspieszonego starzenia się serca, a które początkowo nie wykazują żadnych oznak choroby ani nieprawidłowych biomarkerów, ryzyko ataku serca jest 2,5-krotnie wyższe niż u osób, których serca starzeją się w standardowym tempie. I tak, osoby ze „starszymi” mózgami miały o 80% większe ryzyko spadku zdolności poznawczych w ciągu najbliższych 5 lat niż osoby o „młodszych” mózgach. Przyspieszone starzenie się mózgu lub naczyń krwionośnych było też dobrym wskaźnikiem ryzyka rozwoju choroby Alzheimera. Równie dobrym, jak najlepsze obecnie używane biomarkery. Uczeni zauważyli też bardzo silny związek pomiędzy ekstremalnie szybkim (powyżej 2 odchyleń standardowych od normy) starzeniem się nerek a występowaniem nadciśnienia i cukrzycy. Z kolei ekstremalnie szybkie starzenie się serca powiązane jest z migotaniem przedsionków i atakiem serca. « powrót do artykułu
  3. U nastolatków, którzy używają smartfona ponad 4 godziny dziennie, występuje większy odsetek problemów psychicznych oraz używania substancji odurzających. Takie wyniki dały badania przeprowadzone na ponad 50 000 koreańskich nastolatków przez naukowców z Centrum Medycznego Uniwersytetu Hanyang. Już wcześniejsze badania pokazywały, że coraz bardziej intensywne używanie smartfonów w wieku nastoletnim może być powiązane z licznymi problemami - od zaburzeń psychicznych poprzez zaburzenia snu po problemy z oczami, układem kostnym i mięśniowym. Pojawiały się też badania, z których wynikało, że przynajmniej do pewnego stopnia smartfony mogą poprawiać zdrowie psychiczne i fizyczne młodzieży. Jin-Hwa Moon, Jong Ho Cha i ich koledzy postanowili bliżej przyjrzeć się temu problemowi. Naukowcy przeanalizowali dane ponad 50 000 młodych ludzi zebrane w latach 2017–2020. Zawierały one zarówno informacje o częstotliwości i długości używania smartfonów, jak i szczegółowe dane o zdrowiu respondentów. Uczeni przeprowadzili analizy statystyczne, podczas których wzięli pod uwagę różne czynniki wpływające na stan zdrowia, jak wiek, płeć czy status społeczny i ekonomiczny. Zauważyli przede wszystkim, że w badanym okresie odsetek nastolatków, którzy używali smartfona przez ponad 2 godziny dziennie zwiększył się z 64,3% w roku 2017 do 85,7% w roku 2020. Okazało się również, że osoby, które używały smartfona ponad 4 godziny dziennie wykazywały większy poziom stresu, częściej miały myśli samobójcze oraz częściej zażywały środki odurzające, niż ich rówieśnicy korzystający ze smartfonów krócej niż 4 godziny na dobę. Jednocześnie jednak okazało się, że nastolatkowie używający smartfonów 1-2 godzin na dobę mieli mniej problemów, niż ci, którzy w ogóle ze smartfonów nie korzystali. Autorzy badań podkreślają, że nie wykazali związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy używaniem smartfonów, a wpływem na zdrowie, jednak ich badania pokazują, że istnieje niekorzystna korelacja pomiędzy długotrwałym używaniem przez młodzież smartfonów, a stanem zdrowia psychicznego. Szczególnie szkodliwe skutki dla zdrowia ujawniają się przy używaniu smartfonów ponad 4 godziny na dobę. Szczegóły badań zostały opublikowane na łamach PLOS One. « powrót do artykułu
  4. Składka ubezpieczeniowa jest jednym z kluczowych czynników, które wpływają na wybór konkretnej polisy. Jej wysokość determinuje koszt ochrony ubezpieczeniowej i może mieć znaczący wpływ na nasze decyzje. Ale od czego dokładnie zależy wysokość składki i jakie czynniki są brane pod uwagę przez ubezpieczycieli? W tym artykule przyjrzymy się czynnikom, które mogą mieć na nią wpływ. Czym jest składka ubezpieczeniowa? Najprościej mówiąc, jest to kwota pieniędzy, którą płacimy ubezpieczycielowi w zamian za udzielenie nam ochrony. Stanowi zatem rodzaj opłaty, która umożliwia nam skorzystanie z korzyści wynikających z polisy. Wysokość składki zależy od wielu czynników i może się różnić w zależności od rodzaju ubezpieczenia, naszego wieku, stanu zdrowia, historii ubezpieczeniowej i innych czynników. Przy dużej liczbie ofert wybór samego ubezpieczenia może być problematyczny i zawsze powinien zostać poprzedzony dogłębną analizą – szczególnie w przypadku polisy na życie. Część firm wprowadziła własne kalkulatory, które pozwalają już wcześniej oszacować wysokość składki (https://www.nn.pl/dla-ciebie/zycie-i-zdrowie/kalkulator). Jakie czynniki wpływają na wysokość składki? Przy ustalaniu kosztu polisy ubezpieczyciele biorą pod uwagę różne czynniki. Oto kilka kluczowych danych, które mogą wpływać na wysokość składki: Rodzaj ubezpieczenia – każdy rodzaj ubezpieczenia ma swoje unikalne ryzyka i koszty, dlatego wysokość składki będzie się różnić w zależności od samego rodzaju polisy. Wartość ubezpieczenia – wysokość sumy ubezpieczenia, czyli kwoty, na którą jesteśmy ubezpieczeni, również pozostaje nie bez znaczenia. Im wyższa suma ubezpieczenia, tym z reguły wyższa składka. Wiek – młodsi ludzie mogą płacić mniej, ponieważ z reguły są uważani za mniej ryzykownych ubezpieczonych. Starsze osoby zazwyczaj będą ponosić wyższe wydatki – jako bardziej podatne na różnego rodzaju ryzyka. Stan zdrowia – osoby z historią chorób lub istniejącymi schorzeniami muszą liczyć się z ponoszeniem wyższych kosztów, gdyż w ich przypadku częściej może wystąpić konieczność leczenia. Historia ubezpieczeniowa – jeśli posiadaliśmy jakieś polisy już wcześniej i byliśmy odpowiedzialnymi ubezpieczonymi, ten fakt również może zostać wzięty pod uwagę. Jak obniżyć składkę ubezpieczeniową? Chociaż wysokość składki jest ustalana przez ubezpieczyciela, istnieje kilka sposobów, aby obniżyć jej koszt bez utraty jakości ochrony. Oto kilka praktycznych wskazówek, które mogą Ci pomóc: podziel składkę na raty – jeśli nie jesteś w stanie opłacić składki za ubezpieczenie jednorazowo, zapytaj ubezpieczyciela o możliwość jej podziału na raty, porównaj oferty – zrób dokładne porównanie różnych ofert ubezpieczeniowych, sprawdź, jakie ochrony oferują, jakie są ich ceny i warunki umowy. zwiększ sumę ubezpieczenia – jeśli jesteś w stanie sobie na to pozwolić, zwiększenie całej sumy ubezpieczenia może pozwolić Ci obniżyć składkę, zadbaj o swoje zdrowie – może to przynieść korzyści nie tylko dla Twojego samopoczucia, ale znacząco zmniejszyć ryzyko wystąpienia poważnych chorób i wpłynąć na obniżenie kosztów polisy. « powrót do artykułu
  5. Dźwięki są przekazywane są za pomocą pomocą powietrza. Zatem właściwości powietrza wpływają na to, jak wydajemy i słyszymy dźwięk. Z jednej strony niska wilgotność zimnego powietrza stanowi wyzwanie dla artykulacji mowy, która wymaga drgań strun głosowych. Z drugiej zaś strony gorące powietrze tłumi głoski bezdźwięczne, przy artykulacji których struny głosowe nie drżą. Doktor Søren Wichmann i jego koledzy z Chin postanowili sprawdzić, czy fizyczne właściwości powietrza wpłynęły na ewolucję języków. Naukowcy wykorzystali bazę danych Automated Similarity Judgment Program (ASJP). Zawiera ona obecnie podstawowe słownictwo 5293 języków i jest ciągle rozbudowywana. Analizujący ją uczeni stwierdzili, że języki używane w strefie równikowej mają wyższą średnią dźwięczność, niż języki z wyższych szerokości geograficznych. Najwyższa zaś dźwięcznością charakteryzują się języki Oceanii i Afryki. Bardzo wysoką dźwięczność ma język joruba, używany w Nigerii, Beninie i Togo. Natomiast rekordowo bezdźwięczne są języki salisz, używane przez Indian z zachodniego wybrzeża przy granicy amerykańsko-kanadyjskiej. Od tych zasad istnieją jednak wyjątki. Badacze zauważyli, że niektóre języki Ameryki Środkowej oraz kontynentalnej Azji Południowo-Wschodniej charakteryzuje dość niska średnia dźwięczność, mimo że występują w gorących regionach. Wyjątki te wskazują, że wpływ temperatury na dźwięczność jest powolny, a temperatura zmienia języki w ciągu setek lub tysięcy lat. Mimo istnienia wyjątków wykazaliśmy, że istnieje bezsprzeczny związek pomiędzy średnią dźwięcznością rodzin językowych, a średnią roczną temperaturą powietrza, podkreśla Wichmann. W ostatnim czasie pojawia się coraz więcej badań wskazujących, że środowisko ma wpływ na kształtowanie się języka. Przez długi czas uważano, że podstawowe struktury lingwistyczne są niezależne i nie ma na nie wpływu ani otoczenie społeczne, ani naturalne. Jednak ostatnie badania, w tym i nasze, podważają to przekonanie, dodaje Wichmann. Z badań niemiecko-chińskiego zespołu płynie jeszcze jeden bardzo ważny wniosek. Jeśli bowiem średnie temperatury powietrza wpływają na dźwięczność języków na przestrzeni setek czy tysięcy lat, to badanie zjawiska dźwięczności może zdradzić informacje o tym, w jakim środowisku język się rozwijał, a zatem gdzie żyli jego poprzedni użytkownicy. To pozwoli na lepsze śledzenie migracji różnych społeczności na przestrzeni dziejów. Z pracą Wichmanna, Wanga, Xia i Rana można zapoznać się na łamach PNAS Nexus. « powrót do artykułu
  6. Po raz pierwszy od ponad 150 lat w pobliżu stolicy Nowej Zelandii, Wellington, wykluły się pisklęta kiwi. Olbrzymi sukces to efekt wielu lat przygotowań, które poskutkowały rozpoczęciem w ubiegłym roku projektu reintrodukcji kiwi na wzgórzach w pobliżu stolicy. Paul Ward, pomysłodawca projektu reintrodukcji stwierdził, że pojawienie się piskląt to niezwykle ważny krok w kierunku odbudowaniu populacji kiwi w okolicach Wellington. Kiwi to nielotne ptaki wielkości kurczaka, występujące tylko w Nowej Zelandii. Są najmniejszymi z bezgrzebieniowców, do których zaliczają się też m.in. strusie, nandu czy kazuarowe. Na Nowej Zelandii żyje obecnie 5 gatunków kiwi. W przeszłości populacja tych ptaków wynosiła około 12 milionów osobników. Obecnie jest ich zaledwie 68 000, a liczba ta kurczy się w tempie 3% rocznie. Winnym tak gwałtownego spadku liczebności jest, oczywiście, człowiek. Kiwi giną z powodu wprowadzenia na wyspę inwazyjnych drapieżników oraz utraty habitatu. Bez interwencji gatunek może zniknąć w ciągu życia dwóch ludzkich pokoleń. W ubiegłym roku w regionie Makara, położonym około 10 kilometrów na zachód od Wellington, wypuszczono 11 ptaków, a w pierwszej połowie bieżącego roku – 52 kolejne. W ciągu kolejnych pięciu lat wypuszczonych zostanie kolejnych 200 zwierząt. W Makara żyją więc obecnie 63 dorosłe kiwi, z czego monitorowanych jest 25%. Naukowcy mają więc nadzieję, że na świat przyszło więcej piskląt niż te dwa, o których wiedzą. Jednocześnie w Nowej Zelandii prowadzony jest szeroko zakrojony program eliminacji inwazyjnych drapieżników. To one są bowiem najpoważniejszym zagrożeniem dla rodzinnej fauny. Kiwi zagraża przede wszystkim gronostaj europejski. Zwierzę to sprowadzono w XIX wieku, by wyeliminowało sprowadzone wcześniej króliki, demolujące przyrodę wyspy. Populacja gronostajów rozrosła się i obecnie drapieżniki te zagrażają wielu rodzimym gatunkom, w tym kiwi. Tam, gdzie populacja gronostajów nie jest w żaden sposób kontrolowana, przeżywa jedynie 5% piskląt kiwi. Tam, gdzie gronostaje są regularnie tępione, dorosłości dożywa 50–60 procent młodych kiwi. Dlatego też osoby zaangażowane w projekt reintrodukcji kiwi w Makara zainstalowały, w porozumieniu z miejscowymi rolnikami, 4600 pułapek na gronostaje. Teraz nowo narodzone kiwi czeka trudny i niebezpieczny czas. Naukowcy będą je monitorować, ale młode ptaki zostaną na wolności. Specjaliści mają nadzieję, że uda im się dożyć wieku dorosłego. « powrót do artykułu
  7. Seria „Geniusze i marzyciele” wyciągnęła z zapomnienia nieznanych polskich wynalazców, jak pionier kinematografii Prószyński, awiacji Tański, elektroniki Czochralski, czy serologii Hirszfeld. W czasie realizacji projektu jej twórcy dotarli do wielu niezwykłych obiektów związanych z zapomnianymi geniuszami. I postanowili udostępnić je zainteresowanym. Tak narodził się projekt Timeless – Wirutalnego Muzeum Zapomnianych Wynalazców. A jego twórcy, Stowarzyszenie Rzecznicy Nauki i autorka pomysłu doktor Monika A. Koperska, proszą nas byśmy zdecydowali, jak powinno wyglądać muzeum. Większość pamiętek po wynalazcach znajduje się w kolekcjach rodzinnych, nie może więc powstać z nich muzeum fizyczne. Timeless będzie więc muzeum wirtualnym. Autorzy projektu zaczęli od analizy ryzyka, digitalizacji i odkwaszenia około 500 obiektów po wynalazcach. Drugi etap, „Vertigo Odkrycia – razem z ekspertami” to szczegółowe analizy fizykochemiczne 20–50 wybranych przedmiotów. Grupa ekspertów z Uniwersytetu Jagiellońskiego, pod przewodnictwem profesora Paczkowskiej i Krakowskiego Uniwersytetu Ekonomii, pod czujnym okiem prof. Tomasza Sawoszczuka, przeniesie nas w głąb obiektów, odkrywając tajemnice przeszłości przy użyciu najnowszych technik laboratoryjnych – mówią twórcy Timeless Teraz natomiast proszą nas oni o pomoc w podjęciu decyzji o tym, jak powinno wyglądać wirtualne muzeum. Dlatego proszą o wypełnienie ankiety. Zebrane w niej informacje pozwolą zdecydować o kształcie muzeum. Dlaczego warto wziąć udział w ankiecie? Twoja opinia jest kluczowa w kształtowaniu prezentacji odkryć naukowych. Wypełnij ankietę do 15 grudnia i dołącz do grona architektów tej niepowtarzalnej wirtualnej przestrzeni. Projekt trwa dwa lata do września 2024 roku, a sukces zależy także od współuczestnictwa społeczeństwa, stwierdzają autorzy projektu. A osoby, które chciałyby dowiedzieć się o nim więcej, powinny zajrzeć na stronę https://koperska.info/timeless/. « powrót do artykułu
  8. Dwie lekarki z Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego (USDK) w Białymstoku opracowały pandusię Danusię - zabawkę edukacyjną, która pomaga oswoić chore onkologicznie dzieci z wkłuciem centralnym wykorzystywanym m.in. w chemioterapii. Dzięki zmniejszeniu lęku, który towarzyszy chorobie i zabiegom medycznym, można znacząco poprawić jakość życia małych pacjentów. Jak podkreślono we wpisie Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku na Facebooku, projekt dr n. med. Małgorzaty Sawickiej-Żukowskiej i lek. Anny Krętowskiej-Grunwald pt. „Pandusia Danusia pomaga oswoić wkłucie centralne – zabawka edukacyjna przeznaczona dla dzieci leczonych z powodu choroby nowotworowej z wykorzystaniem cewników oraz portów naczyniowych” otrzymał finansowanie w VI edycji konkursu ONKOGRANTY Polskiej Ligi Walki z Rakiem. Panda ma 33 cm wysokości, jest więc dość duża. Na głowie nosi kolorową chustkę. Na jej lewej łapce umieszczono bransoletkę z wkłuciem obwodowym (wenflonem), a na prawej - złotą wstążeczkę będącą symbolem chorób nowotworowych u dzieci. Jak tłumaczy Anna Krętowska-Grunwald, pandusia ma także kieszonkę dla dzieci, które mają porty zamiast cewnika. W tej kieszonce znajduje się sam port. Cewnik można zapiąć w dwóch miejscach: albo na klatce piersiowej, albo na brzuszku pluszaka, w zależności od tego gdzie cewnik ma założony mały pacjent. W przypadku konieczności wymiany cewnika, na przykład z powodu jego uszkodzenia, dziecko może także zmienić miejsce cewnika na pandzie. W zabawce wykorzystywane są przeterminowane urządzenia. Całości dopełnia książeczka instruktażowa. Teksty przygotowano z myślą o dzieciach w różnym wieku. Jak ujawniła we wpisie na Facebooku dr Sawicka-Żukowska, za oprawę graficzną odpowiada Maria Jackowska. Dotąd wyprodukowano 165 zabawek. Ze względu na obecność drobnych elementów przytulanka jest przeznaczona dla dzieci powyżej 3. roku życia. Produkt będzie chroniony znakiem towarowym. Jego pierwszymi testerami zostali widoczni na zdjęciach Anielka i Kacper. Lekarki chciałyby, aby pandusię dostał każdy nowo rozpoznany pacjent w Polsce. Produkcję kolejnych egzemplarzy można wesprzeć za pośrednictwem zbiórki internetowej. Małgorzata Sawicka-Żukowska zdobyła stopień doktora nauk medycznych w 2007 r. Cztery lata później uzyskała specjalizację z pediatrii, w 2016 r. z onkologii i hematologii dziecięcej, a w 2021 r. z transfuzjologii klinicznej.. Jest adiunktem w Klinice Onkologii i Hematologii Dziecięcej UDSK. Anna Krętowska-Grunwald to rezydentka III roku pediatrii w tej samej klinice, a także doktorantka w Zakładzie Medycyny Regeneracyjnej i Immunoregulacji UMB. « powrót do artykułu
  9. Polonez to radosny polski taniec grupowy, który może być tańczony przez od kilku do nawet setek par, tworzących korowód i podążających śladami pierwszej pary. Podstawowy krok polega na ugięciu jednej nogi, podczas gdy drugą wykonuje się krok naprzód. W czasie tańca pary wykonują różne figury, takie jak podnoszenie złączonych rąk i tworzenie mostu, pod którym przechodzą inne pary. Tempo poloneza jest umiarkowane, więc w tańcu mogą brać udział osoby bez wcześniejszego doświadczenia, które obserwują zachowanie innych. Obecnie tradycja poloneza jest nierozerwalnie związana ze studniówką – balem licealistów. W niektórych miejscach polonez jest również tańczony podczas wesel, zabaw noworocznych i karnawałowych oraz przy innych okazjach, czytamy na stronie UNESCO. Podczas odbywającej się właśnie w Kasane w Botswanie 18. sesji Komitetu Międzyrządowego ds. Ochrony Niematerialnego Dziedzictwa oficjalnie ogłoszono wpisanie poloneza na listę UNESCO. Jeszcze zanim Polska ratyfikowała Konwencję UNESCO w sprawie ochrony niematerialnego dziedzictwa kulturowego prowadzono rozmowy na temat wpisania poloneza na listę. Jednak warunkiem uzyskania takiego wpisu jest umieszczenie takiego elementu na krajowej liście. Polonez wraz z innymi tańcami trafił na taką listę w roku 2015, a od roku 2019 jest na niej wymieniony jako osoby element. Przed kolejne dwa lata trwały prace nad złożeniem odpowiedniego wniosku do UNESCO. Trafił on tam w 2022 roku. Jan Łosakiewicz, dyrektor Teatru Tańca UW „Warszawianka” i przewodniczący Polskiej Sekcji Międzynarodowej Rady Stowarzyszeń Folklorystycznych, Festiwali i Sztuki Ludowej przypomniał w rozmowie z PAP, że polonez to jeden z najstarszych polskich tańców. Specjaliści dopatrują się jego początków w dwóch źródłach. Z jednej strony wywodzi się on z regionalnych tańców chodzonych, z drugiej zaś strony nawiązuje do tradycji tańców dworskich. Salonową formułę oraz europejski sznyt otrzymał dzięki baletmistrzom i choreografom, zwłaszcza francuskim, wyjaśnia Łosakiewicz. Choreograf dodaje, że tylko pozornie polonez jest tańcem prostym. W rzeczywistości to jeden z trudniejszych tańców ze względu na oddanie jego charakteru. Krok polonezowy wydaje się być łatwy, ale to tylko pozorne odczucie. Nasz taniec narodowy jest szóstym elementem polskiego dziedzictwa umieszczonym na liście UNESCO. Pierwszym było krakowskie szopkarstwo (2018), następnie trafiły na nią bartnictwo (2020), w 2021 roku wpisano sokolnictwo oraz tradycję dywanów kwietnych na procesjach Bożego Ciała, a w ubiegłym roku pojawiło się na niej flisactwo. « powrót do artykułu
  10. Pierwsze na świecie testy kliniczne wykazały, że baricytynib, lek stosowany w przypadkach reumatoidalnego zapalenia stawów, może pomagać nowo zdiagnozowanym chorym na cukrzycę typu 1. Profesorowie Tom Kay i Helen Thomas z australijskiego St Vincent's Institute wykazali, że środek ten pomaga w uratowaniu pozostałych komórek komórek β wysp trzustkowych i zachowaniu tym samym zdolności organizmu do produkcji insuliny. Cukrzyca typu 1. była do czasu odkrycia insuliny chorobą śmiertelną. Obecnie chorzy muszą kilkukrotnie w ciągu doby wstrzykiwać sobie insulinę i regularnie kontrolować poziom glukozy. Najczęściej choroba rozpoczyna się w wieku nastoletnim. Pacjent musi wielokrotnie w ciągu doby przyjmować lek i monitorować stężenie glukozy, a mimo to jest narażony na długoterminowe komplikacje, jak zwiększone ryzyko udaru, ataku serca, chorób oczu, nerek czy uszkodzenia nerwów. Przeprowadzone w Australii badania przynoszą dobre wiadomości dla osób, u których od zdiagnozowania choroby minęło nie więcej niż 100 dni. Gdy diagnozuje się tę chorobę, w trzustce jest jeszcze sporo komórek wytwarzających insulinę. Chcieliśmy sprawdzić, czy możemy uchronić te komórki przed zniszczeniem ich przez układ odpornościowy pacjenta. Wykazaliśmy, że baricytynib jest bezpieczną i efektywną metodą spowolnienia postępów choroby u niedawno zdiagnozowanych pacjentów, mówi profesor Kay. Terapia jest o tyle obiecująca, że baricytynib przyjmuje się w formie tabletki. Nasze badania pokazały, że jeśli lek ten podaje się szybko po diagnozie, pozwala on utrzymać produkcję insuliny w organizmie. Osoby z cukrzycą typu 1., które przyjmowały baricytynib, potrzebowały znacznie mniej zastrzyków z insuliny, dodaje profesor Kay. Profesor Thomas dodała, że oboje bardzo optymistycznie zapatrują się na przyszłość tej metody. Mają nadzieję, że baricytynib zostanie szybko dopuszczony do leczenia cukrzycy typu 1. To byłaby olbrzymia zmiana w sposobie zarządzania cukrzycą typu 1. Sądzimy, że będzie się to wiązało ze znacznie lepszą kontrolą choroby, stwierdziła uczona. Szczegółowy opis badań opublikowano w The New England Journal of Medicine. « powrót do artykułu
  11. Czworo członków Izby Reprezentantów USA chce, by amerykańska Komisja Giełd i Papierów Wartościowych (SEC) sprawdziła, czy Elon Musk nie okłamał inwestorów odnośnie wyników testów na zwierzętach chipu opracowywanego przez firmę Neuralink. To należące do Muska przedsiębiorstwo pracuje nad wszczepianym układem scalonym, który ma pozwalać na łączenie mózgu z komputerem. Amerykańscy prawodawcy domagają się, by SEC sprawdził, czy Musk nie kłamał zapewniając o bezpieczeństwie chipa oraz zbadał, jaką rolę odegrał implant w śmierci co najmniej 12 małp. Neuralink przygotowuje się obecnie do testów na ludziach. Zgodę na ich rozpoczęcie firma otrzymała maju bieżącego roku. Tymczasem zaczęło się pojawiać coraz więcej głosów o nieprawidłowościach. Kilkunastu pracowników Neuralinku już na początku roku informowało media, że firma – chcąc jak najszybciej rozpocząć testy na ludziach – dopuszcza się nieprawidłowości podczas testów na zwierzętach. W ubiegłym roku członkowie Kongresu domagali się od agencji federalnych, by przyjrzały się, w jaki sposób Neuralink traktuje zwierzęta, a organizacja Physicians Committee for Responsible Medicine apeluje o to od 2 lat. Elon Musk, odnosząc się do tych zarzutów, informował na Twitterze, że żadna małpa nie zmarła w wyniku wszczepienia jej chipu Neuralink, a do testów wybierane są zwierzęta w stanie terminalnym, bliskie śmierci. Kilka dni później Physicians Committee for Responsible Medicine napisała do SEC z informacją, że Musk okłamuje inwestorów, gdyż organizacja dysponuje dokumentacją weterynaryjną, z której wynika, że co najmniej 12 młodych zdrowych małp uśpiono z powodu problemów z chipem. Teraz zarzuty te powtórzyli członkowie Izby Reprezentantów. Z ich listu dowiadujemy się, że małpy doświadczyły m.in. paraliżu, drgawek i opuchlizny mózgu. Specjaliści, zajmujący się podobnymi badaniami, mówią, że byliby bardzo zaskoczeni, gdyby oskarżenia okazały się prawdziwe. Śmierć 12 małp to coś niezwykłego. Testy na naczelnych prowadzi się bowiem, gdy bezpieczeństwo implantu zostanie sprawdzone na innych zwierzętach, na przykład na owcach. Jeśli jednak zarzuty okazałyby się prawdziwe, oznaczałoby to, że Neuralink bardzo idzie na skróty. Tymczasem do testów na ludziach zapisało się podobno tysiące ochotników. Początkowo chip Neuralinku ma pomagać osobom z poważnymi problemami neurologicznymi. Z czasem, jak mówił niegdyś Musk, ma pozwolić zdrowym ludziom na zsynchronizowanie własnego mózgu ze sztuczną inteligencją. « powrót do artykułu
  12. Stanowisko archeologiczne Tainiaro przez kilka dziesięcioleci umykało uwadze większości specjalistów i opinii publicznej. Tymczasem może kryć fascynujące tajemnice na temat naszej przeszłości. Któż by bowiem przypuszczał, że na dalekiej europejskiej północy, w odległości zaledwie 80 kilometrów na południe od kręgu polarnego, może znajdować się duże cmentarzysko łowców-zbieraczy z V tysiąclecia przed naszą erą? Stanowisko jest bowiem interpretowane jako cmentarz, mimo że w grobach nie znaleziono szkieletów. W 1959 roku lokalni robotnicy z miejscowości Simo w Finlandii, wydobywali w lesie piasek, gdy natknęli się na kamienne narzędzia i poinformowali o nich władze. Trzy dekady później Tuija Laurén rozpoczęła tam wykopaliska, których wyniki wprowadziły zamieszanie do fińskiej archeologii. Wynikało z nich bowiem, że robotnicy znaleźli duży cmentarz z V tysiąclecia przed Chrystusem. Nie tylko byłby to największy cmentarz epoki kamienia na terenie Finlandii, ale również byłby położony bardzo daleko na północy, gdzie trudno wyobrazić sobie długotrwałą obecność w jednej okolicy dużych grup łowców-zbieraczy. Tymczasem w ramach wykopalisk prowadzonych w latach 1984–1991 znaleziono tam ponad 32 000 artefaktów. Od V tysiąclecia na dalekiej północy Europy sezonowo wędrują grupy łowców-zbieraczy-rybaków. Już w IV tysiącleciu pojawiają się osadnictwo oraz ceramika, ale aż do II tysiąclecia naszej ery brak dowodów na szeroko zakrojoną działalność rolniczą czy pasterską. Znamy co prawda kilka dużych mezo- i neolitycznych cmentarzysk z północy Europy, szczególnie wielkie są te z Południowej Wyspy Jeleniej na Jeziorze Onega, Skateholm w Szwecji czy Zvejnieki na Łotwie, jednak to setki kilometrów na południe od Tainiaro. Na temat fińskiego stanowiska ukazywały się monografie, pisano o nim w artykułach czy pracach doktorskich, jednak umykało ono dotychczas uwadze, nie opublikowano żadnego ogólnego podsumowania znalezisk, a interpretacja stanowiska jako cmentarza była niepewna. Zadania przeglądu dowodów i interpretacji podjął się zespół archeologów z Uniwersytetu w Oulu, pracujący pod kierunkiem Aki Hakonena. Naukowcy przypominają, że z powodu naturalnej kwasowości ziem w północnej Fennoskandii, materiał organiczny zagrzebany w ziemi rzadko może tam przetrwać więcej niż kilka tysiącleci. Z terenu tego dysponujemy nielicznymi przykładami zachowanych śladów ułożenia ciał, a nawet fragmentami kości czy zębów, jednak zachowywały się one tam, gdzie podczas pochówku użyto ochry. W Tainiaro używano jej sporadycznie, więc opisując znalezisko nie można polegać na śladach po ciałach czy ich fragmentach. Dlatego zespół Hakonena skupił się na morfologii odkrytych dołów. Naukowcy porównali je z dołami z innych cmentarzysk epoki kamienia z terenu Finlandii, w których zachowały się ślady ciał. Z wcześniejszych badań wiadomo, że średnia długość grobu z fińskiej epoki kamienia wynosi 2,07 m, jego szerokość to 0,97, a głębokość – 0,69 m. I rozmiary te odpowiadają rozmiarom dołów z Tainiaro. Uczeni porównali też analizowane przez siebie miejsce z mezo- i neolitycznymi europejskimi cmentarzami z innych krajów, gdzie ciała zachowały się znacznie lepiej. Większość grobów jest tam węższych, a ich krawędzie mają inny kształt, niż w Tainiaro. Jeśli jednak pod uwagę weźmiemy tylko te groby, w których pochowano więcej niż jedną osobę, zobaczymy, że są one niezwykle podobne do grobów z Tainiaro. Co prawda rzadko spotyka się tego typu pochówki, ale na przykład na wspomnianym stanowisku Zvejnieki stanowią one aż 10% (26 z 277) wszystkich grobów. Opierając się na dowodach morfologicznych, fińscy naukowcy stwierdzili, że Tainiaro to cmentarz. Niezwykły, gdyż znajdujący się bardzo daleko na północy, stary, bo pochodzący z lat 4700–4350 p.n.e. i duży. Hakonen i jego zespół uważają, że 44 doły znalezione w Tainiaro to groby. Biorąc zaś pod uwagę fakt, że dotychczas zbadano około 1/5 stanowiska, można przypuszczać, że pochówków może być tam ponad 200. Co więcej, stanowisko jest dodatkowo wyjątkowe, gdyż prawdopodobnie w Tainiaro służyło nie tylko jako cmentarz, ale również miejsce wytwarzania kamiennych narzędzi oraz zamieszkania. Ze szczegółami fascynującej analizy można zapoznać się na łamach pisma Antiquity. Ponadto Fińska Agencja Dziedzictwa Narodowego zdigitalizowała i udostępniła zdjęcia z wykopalisk z lat 1984–1991. « powrót do artykułu
  13. Sita fotonowe, nad którymi pracują naukowcy z należącego do NASA Goddard Space Flight Center, umożliwią obserwacje niezwykle małych struktur na Słońcu, które – jak uważają eksperci – podgrzewają i przyspieszają wiatr słoneczny. Nowe sita fotonowe działające w ekstremalnie dalekim ultrafiolecie (EUV) powinny pozwolić na zobrazowanie struktur od 10 do 50 razy mniejszych, niż te, które obecnie możemy oglądać za pomocą urządzenia EUV znajdującego się na pokładzie Solar Dynamics Observatory. Inżynier Kevin Denis z Laboratorium Rozwoju Czujników (Detector Development Laboratory) w Goddard, opracował nowe metody tworzenia szerszych i cieńszych niż dotychczas membran z krzemu i niobu. Sita, by były jak najbardziej efektywne, muszą być jak najszersze, jak najcieńsze i muszą posiadać niezwykle precyzyjnie uzyskane otwory rozpraszające światło. Sito zawiera rozchodzące się od środka i zmniejszające się ku brzegom wytrawione otwory ułożone na kształt pierścienia. Wszystko musi być niezwykle precyzyjne. Najmniejsze elementy sita mają 2 mikrometry szerokości, a otwory znajdują się w odległości 2 mikrometrów od siebie. To rozmiary bakterii. Sita załamują światło – w tym przypadku w zakresie ekstremalnie dalekiego ultrafioletu – podobnie do soczewki Fresnela stosowanej w latarniach morskich czy reflektorach samochodowych, kierując je do odległej kamery. Bardzo ważne jest, by membrana była jak najcieńsza, gdyż wówczas sito przepuszcza więcej światła. Denis i współpracujący z nim Kelly Johnson stworzyli niedawno krzemowe sito o średnicy 8 cm, którego membrana ma zaledwie 100 nanometrów grubości. Jednak na tym nie poprzestali. Właśnie pracują nad membraną z niobu, gdyż efektywność zbierania światła takiego sita jest 7-krotnie większa niż sita krzemowego. Dotychczas udało im się się zbudować z niobu sito o średnicy 13 cm, którego membrana ma grubość 200 nanometrów. Ich prace mają duże znaczenie dla dalszych badań Słońca. Obecnie najdoskonalsze sito posiada 250-nanometrową membranę, a jego efektywność zostanie przetestowana w przyszłym roku w ramach misji demonstracyjnej VISORS (Virtual Super Optics Reconfigurable Swarm). VISORS składa się z satelity wielkości walizki, na którym znajdują się sita, kierujące światło do drugiego satelity, znajdującego się w odległości 40 metrów. Obecnie naukowcy z Goddarda pracują, w ramach projektu IRAD, nad rozwiązaniem problemów związanych z utrzymaniem niezwykle precyzyjnej orbity obu satelitów oraz zbudowaniem dla nich odpowiednich osłon przeciwsłonecznych. Jeśli misja VISORS się powiedzie, utoruje ona drogę kolejnym misjom, z satelitami oddalonymi od siebie o wiele kilometrów, na których znajdą się sita opracowywane właśnie przez Denisa i Johnsona. « powrót do artykułu
  14. W pobliżu czarnej dziury znajdującej się w centrum Drogi Mlecznej znaleźliśmy pierwszą gwiazdę pochodzącą spoza naszej galaktyki, donoszą naukowcy z Narodowego Obserwatorium Astronomicznego Japonii. W sąsiedztwie Sagittarius A* (Sgr A*) znajduje się wiele gwiazd. Jednak warunki tam panujące uniemożliwiają ich formowanie się. Wiadomo zatem, że gwiazdy musiały powstać gdzie indziej i migrować w kierunku centrum galaktyki. Teraz naukowcy informują, że niektóre z nich migrowały z większych odległości niż sądzono, a konkretnie spoza galaktyki. A stwierdzenie takie wysunęli na podstawie badań gwiazdy S0-6. S0-6 znajduje się w odległości zaledwie 0,3 sekundy łuku – to nieco ponad 1 roku świetlnego – od Sgr A* i  liczy sobie ponad 10 miliardów lat. Tym, co wskazuje na pozagalaktyczne pochodzenie jest jej skład chemiczny. Jest on podobny do składu gwiazd z niewielkich galaktyk satelitarnych Drogi Mlecznej, jak Mały Obłok Magellana czy SagDEG. A najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem tego fenomenu jest uznanie, że S0-6 narodziła się w niewielkiej, nieistniejącej już galaktyce, która została wchłonięta przez Drogę Mleczną. Wszystko wskazuje na to, że w ciągu ponad 10 miliardów lat swojego istnienia gwiazda ta musiała przebyć odległość ponad 50 000 lat świetlnych, najprawdopodobniej spiralnie opadając w okolice czarnej dziury. Shogo Nishiyama, który kierował pracami międzynarodowego zespołu, mówi, zastrzega, że jest jeszcze wiele wątpliwości, na które należy odpowiedzieć. Przede wszystkim trzeba zdobyć silniejsze dowody na pochodzenie S0-6 spoza naszej galaktyki. Ponadto uczeni chcieliby się dowiedzieć, czy gwiazda przybyła tu sama, czy też miała jakichś towarzyszy. Mamy nadzieję, że podczas kolejnych badań odkryjemy kolejne tajemnica gwiazd znajdujących się w pobliżu supermasywnej czarnej dziury, stwierdził uczony. « powrót do artykułu
  15. Dzięki Wielkiemu Zderzaczowi Hadronów fizykom po raz pierwszy udało się zarejestrować jednoczesne pojawienie się fotonu i kwarka t (kwarka wysokiego, kwarka prawdziwego). Naukowcy mają nadzieję, że dzięki temu lepiej zrozumieją oddziaływania elektrosłabe oraz ich związek z polem Higgsa. Zgodnie z Modelem Standardowym cząstki elementarne nabywają masy w wyniku oddziaływania z polem Higgsa, a całym tym procesem steruje mechanizm zwany złamaniem symetrii oddziaływań elektrosłabych. Zaproponowana w latach 60. ubiegłego wieku hipoteza została potwierdzona w 2012 roku, gdy odkryto bozon Higgsa. Jednak minęły lata, a naukowcy wciąż nie rozumieją mechanizmu łamania symetrii i nabywania masy przez cząstki. Naukowcy pracujący przy eksperymencie ATLAS postanowili przyjrzeć się mechanizmowi łamania symetrii i oddziaływaniom elektrosłabym, analizując dane dotyczące kwarka górnego pojawiającego się w wyniku zderzeń protonów. Wzięli na cel kwarki t, gdyż oddziałuje tak silnie z polem Higgsa, że jest najbardziej masywną z cząstek elementarnych. Uczeni chcieliby obserwować rozpad pojedynczych kwarków t oraz, biorąc pod uwagę odchylenia od przewidywań Modelu Standardowego, badać łamanie symetrii w oddziaływaniach elektrosłabych. Problem w tym, że pojedyncze kwarki t bardzo trudno jest zaobserwować. Znacznie łatwiej można obserwować pary kwarków t, ale te są kontrolowane przez oddziaływania silne. Dlatego też postanowili poszukać innych par – pojedynczego kwarka t z fotonem wchodzącym z nim w interakcje. Kwark t rozpada się bardzo szybko. Produktami jego rozpadu są kwark b oraz bozon W. Kwark b łączy się z innymi kwarkami, tworząc nowe hadrony, a te następnie rozpadają się w strumień cząstek zwany dżetem b („b jet”). Jednocześnie bozon W rozpada się do elektronu lub mionu oraz neutrina. Naukowcy stworzyli wirtualne symulacje par kwark t - foton i na ich podstawie nauczyli swój algorytm, by w danych uzyskanych z eksperymentu ATLAS wyszukiwał informacji o jednoczesnym pojawieniu się fotonu promieniowania gamma, dżetu b, elektronu lub mionu oraz brakującej energii łączonej z obecnością neutrina, którego ATLAS nie potrafi wykryć. Gdy już wyszkolili swój algorytm, dali mu do analizy prawdziwe dane. Wyniki przeszły ich najśmielsze oczekiwania. Algorytm wykrył poszukiwane dane z poziomem ufności wynoszącym 9,3 sigma. Tymczasem od 5 sigma mówi się o odkryciu. Te wspomniane 9,3 sigma oznacza, że jest niezwykle mało prawdopodobne, by odnalezione dane pojawiły się przypadkowo. Teraz naukowcy będą chcieli dokładniej przyjrzeć się parom kwark t - foton i mają nadzieję, że rozszyfrują dzięki temu łamanie symetrii w oddziaływaniach elektrosłabych. Byłby to ważny krok na drodze ku zrozumieniu natury bozonu Higgsa i mechanizmu uzyskiwania masy przez cząstki. « powrót do artykułu
  16. Nieznany wcześniej szlak molekularny może pomóc w powstrzymaniu rozwoju nowotworów płuc. To jedne z najbardziej rozpowszechnionych chorób nowotworowych i jedna z najczęstszych przyczyn zgonu z powodu nowotworów. Odkrycie naukowców z Tulane University, które zostało opisane na łamach PNAS, może doprowadzić do pojawienia się nowych leków oraz bardziej spersonalizowanych terapii, mówi jeden z autorów badań, doktor Hua Lu. Uczeni zauważyli, że białko supresorowe RBM10 może powstrzymywać rozwój nowotworu płuc poprzez wpływ na proteinę c-Myc, która – gdy dojdzie do jej nadmiernej ekspresji – napędza wzrost komórek nowotworowych i ich proliferację. RBM10 we współpracy z dwoma białkami rybosomalnymi, RPL5 i RPL11, destabilizuje c-Myc i zaburza rozwój nowotworu płuc. To pierwsze badania, w których zauważono taką przeciwnowotworową „współpracę” pomiędzy proteinami. Odkryliśmy, że RBM10 bezpośrednio wpływa na degradację c-Myc i zmniejsza jej wpływ na rozwój nowotworu, łącząc się z RPL5 i RPL11. Wiele wiemy o nowotworach, ale molekuły w nie zaangażowane to wciąż dla nas zagadka. Krok po kroku zdobywamy coraz większą wiedzę, mówi Lu. c-Myc odgrywa ważną rolę w produkcji protein, człowiek nie może bez niej żyć. Jednak czasem dochodzi do błędów, na których mogą korzystać nowotwory. RBM10, przy pomocy RPL5 i RPL11, może zdestabilizować c-Myc i powstrzymać rozwój guza. Równie ważnym odkryciem jest stwierdzenie, że zmutowana forma RBM10, którą często znajduje się w guzach nowotworu płuc, traci możliwość wpływania na c-Myc i łączenia się z RPL5 oraz RPL11. W takiej zmutowanej formie może wspomagać rozwój nowotworu. RBM10 to ważna proteina, która może powstrzymać rozwój nowotworu, jednak nowotwór stara się ją zmutować i zablokować jej działanie, mówi Lu. Teraz uczony wraz z zespołem chcą skupić się na badaniach zmutowanej RBM10. Mają nadzieję, że dzięki temu opracują leki przeciwnowotworowe, biorące ją na cel. Mamy nadzieję, że opracujemy molekułę, która będzie brała na cel zmutowaną RBM10, gdyż jest to struktura, która nie istnieje w zdrowej tkance. Jeśli uda się nam ją zmienić, mamy nadzieję, że będzie w stanie powstrzymywać c-Myc, stwierdza. « powrót do artykułu
  17. Zwierzęta spędzają znaczną część doby śpiąc. Sen jest niezwykle ważny dla zdrowa, w tym dla prawidłowego funkcjonowania poznawczego. Nieodpowiedni sen staje się też coraz większym problemem w zanieczyszczonym światłem i hałasem środowisku. Niedostateczny niezdrowy sen powoduje na przykład, że przysypiamy. Zamykamy na kilka sekund oczy, a aktywność naszego mózgu przypomina aktywność w czasie snu. Czy mikrosen może zapewnić jakiekolwiek korzyści snu czy też trwa zbyt krótko, by spełniał jakąkolwiek pożyteczną rolę? Naukowcy opisali właśnie pierwszy przypadek zwierzęcia, które skutecznie rozmnaża się na wolności, pomimo ekstremalnie pofragmentowanego snu. Zwierzęciem tym jest pingwin maskowy (Pygoscelis antarcticus), który podczas wysiadywania jaj zasypia tylko na kilka sekund. W ciągu godziny przysypia tak około 600 razy, a w ciągu doby – ponad 10 000 razy. Tak ekstremalny sen to prawdopodobnie adaptacja do bardzo niekorzystnych warunków zewnętrznych, w jakich pingwiny wysiadują jaja. Muszą je chronić przed wydrzykami brunatnymi, pilnować gniazda przed agresją innych pingwinów, a jakby tego było mało, przebywają ciągle w hałasie czynionym przez całą kolonię pingwinów. Naukowcy z Centrum Badań Neurologicznych w Lyonie, Koreańskiego Instytutu Badań Polarnych oraz Instytutu Inteligencji Biologicznej im Maxa Plancka jako pierwsi zarejestrowali aktywność mózgu dziko żyjących pingwinów maskowych żyjących na Wyspie Króla Jerzego. Wykorzystali przy tym opracowane przez siebie urządzenia, które przyczepili pingwinom. Aktywność ptaków i ich mózgów rejestrowano przez 11 dni, zarówno na lądzie, jak i w wodzie, gdzie zwierzęta zanurzały się na głębokość do 200 metrów. Uczeni szczególnie zwracali uwagę na to, jak śpią ptaki posiadające gniazda na obrzeżu kolonii, gdzie pingwinim jajkom zagrażają wydrzyki, w porównaniu z ptakami z wnętrza kolonii. Zauważyli, że wolne fale mózgowe, które u ptaków są dominującym sygnałem w czasie snu, mogą pojawiać się albo w obu półkulach jednocześnie, albo tylko w jednej z nich. Wszystkie jednak takie sygnały świadczące o śnie były niezwykle krótkie, trwały zaledwie kilka sekund. Nawet po uwzględnieniu różnych rodzajów snu okazało się, że zdecydowana większość epizodów snu u pingwinów trwa nie dłużej niż 5 sekund. Od strony behawioralnej te epizody snu objawiają się częstym zamykaniem i otwieraniem jednego lub obu oczu. Gdy jedna z półkul śpi, zamyka się oko po przeciwnej stronie głowy. I pomimo tego, że sen jest tak ekstremalnie pofragmentowany, każda z półkul mózgu pingwina śpi przez 11,5–12 godzin na dobę. Autorzy badań, opierając się na wcześniejszych doświadczeniach ze snem kaczek, spodziewali się, że pingwiny z krańców kolonii, bardziej wystawione na ataki drapieżników, będą spały mniej, a częściej będzie u nich spała tylko jedna półkula. Okazało się, że pingwiny na krańcach kolonii śpią w sumie o 10% dłużej, ich epizody snu są średnio o 40% (1 sekundę) dłuższe, a częstotliwość snu, w który zaangażowana jest tylko jedna półkula, wcale nie jest większa niż u zwierząt z centrum kolonii. To wskazuje, że hałas generowany przez inne pingwiny oraz agresja z ich strony, mają większy wpływ na sen niż inne zagrożenia. Badacze wykazali też, że pingwiny śpią, unosząc się na morskich falach. Śpią tam co prawda krócej niż na lądzie, jednak podczas drzemki na wodzie wolne fale mózgowe są bardziej skonsolidowane, a w drzemkę niemal zawsze zaangażowane są obie półkule mózgu. Fakt, że niezależnie od otoczenia sen pingwinów jest tak bardzo pofragmentowany wskazuje prawdopodobnie, że chroniąc się przed drapieżnikami i innymi pingwinami polegają one na wzroku. « powrót do artykułu
  18. Pochodząca z Ameryki Południowej mnicha (Myiopsitta monachus) została introdukowana w Europie przed 50 laty. I te 5 dekad wystarczyło, by zwierzęta rozwinęły na Starym Kontynencie unikatowe dialekty, wyraźnie różne w różnych krajach i miastach. Naukowcy z Instytutu Zachowania Zwierząt im. Maxa Plancka w Konstancji oraz Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka w Lipsku, nagrali mnichy w 8 miastach 4 krajów Europy i stwierdzili, że w każdym z miast ptaki wydają różne dźwięki. Podobnie jak ludzie, mnichy w Europie komunikują się różnie w zależności od tego, gdzie mieszkają, mówi doktorant Stephen Tyndel z Konstancji. W Europie nie występują rodzime gatunki ptaków. Jednak żyje tutaj sporo gatunków, których przedstawiciele uciekli z hodowli. Mnichy, podobnie jak inne papugi, charakteryzuje zdolność do imitowania i uczenia się nowych dźwięków. Naukowcy postanowili skorzystać z faktu, że inwazyjne papugi pojawiły się w Europie stosunkowo niedawno. Mnichy to idealny model dla badań nad ewolucję złożonych możliwości komunikacyjnych u innego gatunku, niż nasz własny, mówi Tyndel. Naukowcy chcieli sprawdzić, czy zwierzęta żyjące w różnych miejscach rozwinęły różne dialekty. Nagrali więc papugi z 8 miast Hiszpanii, Belgii, Włoch i Gracji. Nowoczesne narzędzia statystyczne pozwoliły zaś na badanie, czy istnieją różnice pomiędzy dialektami papug żyjących w różnych miastach oraz w tym samym mieście, ale w różnych parkach. Chcieliśmy nie tylko sprawdzić, czy wykształciły się dialekty, ale również, na jak duża skalę geograficzną się pojawiły, mówi Tyndel. Z badań wynika, że populacja mnich z każdego miasta posługuje się własnym dialektem. Na przykład dźwięki wydawane na powitanie przez mnichy z Brukseli znacząco różnią się od tych z innych miast. Większość z różnic dialektalnych związana jest ze zmianami modulacji częstotliwości, które są niezwykle trudne dla człowieka do wychwycenia. Naukowcy zauważyli, że o ile istnieją różnice dialektalne pomiędzy miastami, to nie ma ich w obrębie tego samego miasta. To sugeruje, że dialekty u papug pojawiły się wcześnie, gdy ptaki zamieszkały w poszczególnych miastach, ale od czasu ich zadomowienia się w konkretnym miejscu, nie doszło już do większych zmian, dodaje Tyndel. W tej chwili naukowcy nie wiedzą, czy różnice dialektalne wynikają z procesu pasywnego, czyli kopiowania innych ptaków, przypadkowego wprowadzania drobnych błędów i ich utrzymywania w czasie czy też powstały w procesie aktywnym, gdy zwierzęta celowo się naśladują, by lepiej się ze sobą porozumiewać. Mnichy żyją w dużych zbiorowych gniazdach i nie można wykluczyć, że w ramach takich gniazd dałoby się odnotować różnice, które odpowiadałyby ludzkiemu slangowi. Takie zróżnicowanie pomagałoby zwierzętom zorientować się, kto należy do danego „osiedla” gniazd, a kto jest obcy. Autorzy badań mówią, że spróbują dowiedzieć się, jak ptaki uczą się od siebie komunikacji i sprawdzą, czy pomiędzy poszczególnymi zgrupowaniami gniazd można zauważyć różnice w komunikacji. To pozwoli nam zrozumieć sposób komunikowania się papug, ale da nam również wgląd w systemy złożonej komunikacji u ludzi i innych zwierząt społecznych, dodaje Tyndel. « powrót do artykułu
  19. W Rendlesham w Suffolk, w pobliżu słynnego Sutton Hoo, gdzie w ubiegłym wieku znaleziono nietknięty królewski pochówek na łodzi, odkryto ślady przedchrześcijańskiej świątyni sprzed 1400 lat. Wcześniej informowaliśmy o znalezieniu w tym miejscu wielkiej sali używanej przez pierwszych królów Anglii Wschodniej oraz warsztatów, w których mogły powstać przedmioty znalezione w Sutton Hoo. Wykopaliska prowadzone są w ramach projektu Rendlesham Revealed, w którym czynny udział biorą mieszkańcy Suffolk. Znajdująca się w tym miejscu królewska rezydencja była częścią większego kompleksu osadniczego o powierzchni około 50 hektarów. Ze względu na skalę i złożoność jest to stanowisko wyjątkowe dla angielskiej archeologii V–VIII wieku. Podczas tegorocznych wykopalisk znaleziono dowody na prowadzenie w tym miejscu prac metalurgicznych o jakości właściwej dla królewskich warsztatów. Znaleziono m.in. formy odlewnicze, w których powstawały elementy końskiej uprzęży podobne do tych, znalezionych w Sutton Hoo. Okazało się również, że kompleks królewskiej rezydencji był dwukrotnie większy, niż sądzono. Zajmował on 15 hektarów i był otoczony 1,5-kilometrowym rowem. Najważniejszym znaleziskiem jest jednak odkrycie śladów budowli, która najprawdopodobniej była miejscem kultu. Dotychczasowe wykopaliska w Rendlesham mówią nam o potędze i bogactwie królów Anglii Wschodniej oraz o złożonym społeczeństwie, którym rządzili. Możliwa świątynia czy inne miejsce kultury to rzadki i znaczący dowód na odbywające się w królewskiej siedzibie praktyki religijne w epoce przedchrześcijańskiej. Wierzenia te formowały wczesne społeczeństwo angielskie. W tym wyróżniającym się miejscu widzimy, że jeden z budynków, długi na 10 i szeroki na 5 metrów, był niezwykle wysoki i solidny jak na swoje rozmiary. Prawdopodobnie więc był specjalnym budynkiem. Najbardziej podobne doń budowle, jakie znamy z innych miejsc w Anglii, to świątynie lub domy modlitwy, mówi doradca naukowy projektu, profesor Christopher Scull z University College London. Wykopaliska w Rendlesham potwierdzają relację jednego z największych nauczycieli i pisarzy wczesnego średniowiecza, Bedy Czcigodnego, który w swojej Historia ecclesiastica gentis Anglorum (Kościelna historia ludu angielskiego), ukończonej około 731 roku, pisał o Rendlesham jako o siedzibie królów Anglii Wschodniej. Beda wspominał, że król Raedwald – który prawdopodobnie został pochowany w Sutton Hoo – miał świątynię, w której znajdowały się ołtarze bogów przedchrześcijańskich oraz ołtarz Chrystusa. Beda nie wspominał, że świątynia ta znajdowała się w Rendlesham. Ponadto w bieżącym roku znaleziono też dwa groby o nieustalonym datowaniu oraz dowody na istnienie osadnictwa już w IV tysiącleciu p.n.e. Najmłodszym zaś znaleziskiem są pozostałości po stanowisku reflektora przeciwlotniczego z czasów II wojny światowej, które zostało uwiecznione na zdjęciach lotniczych wykonanych przez US Air Force w grudniu 1943 roku. « powrót do artykułu
  20. Truizmem jest stwierdzenie, że ChatGPT może być wykorzystywany zarówno do działań pożytecznych, jak i szkodliwych lub takich, które potępiamy. Studenci używają go, by pisał za nich prace, co może skończyć się obniżeniem oceny. Dla firmy prawniczej, która wykorzystała ChatGPT do sporządzenia opinii przedłożonej przed sądem, skończyło się to grzywną, gdyż opinia pełna była fałszywych cytatów z rzekomych wyroków sądowych. To jednak tylko drobne nieprzyjemności. Włoscy naukowcy dowiedli, że ChatGPT może być naprawdę niebezpieczny. Andrea Taloni, Vincenzo Scorcia i Giuseppe Giannaccare wykazali, że narzędzie to można wykorzystać do błyskawicznego stworzenie zastawu przekonujących danych dotyczących wyników badań klinicznych. Danych, które mogą wpłynąć na nauczanie w akademiach medycznych czy na procedury medyczne. Jedną rzeczą jest wykorzystanie sztucznej inteligencji do stworzenia tekstu, który nie wzbudzi zastrzeżeń oprogramowania do wykrywania plagiatów. Jednak możliwość tworzenia zestawów fałszywych realistycznych danych to zupełnie inny problem. Dowolny naukowiec czy grupa naukowa może błyskawicznie utworzyć dane medyczne nieistniejących pacjentów, wypełniać kwestionariusze czy zbudować wielką bazę danych z rzekomych eksperymentów na zwierzętach. Włoscy naukowcy przetestowali ChatGPT-4 właśnie pod kątem możliwości sfabrykowania takich informacji. Najpierw algorytmowi dostarczono dane na temat chorób oczu, informacje statystyczne oraz zasady dochodzenia do konkluzji w badaniach. A następnie poproszono go, by na tej podstawie dostarczył danych, które będą faworyzowały jedną z procedur medycznych, wykazując jej przewagę nad drugą. ChatGPT świetnie wywiązał się z zadania. Opierając się na fałszywych informacjach dostarczył przekonującego opisu dowodzącego, że jedna z procedur daje wyraźnie lepsze wyniki. W rzeczywistości pomiędzy nimi nie ma żadnych znaczących różnic. Okazało się, że ChatGPT potrafi szybko stworzyć zestawy danych, które na pierwszy rzut oka wyglądają przekonująco. Celem badań było rzucenie światła na możliwość wykorzystania podobnych narzędzi do fabrykowania danych. Włoscy naukowcy mówią, że takie dane, stworzone przez sztuczną inteligencję, mogą z czasem stać się problemem. Na razie bliższa analiza informacji wytworzonych przez ChatGPT pokazuje, że mogło dojść do fałszowania. Jednym z sygnałów takich niedociągnięć jest np. zaskakująca liczba „badanych osób”, których wiek kończy się cyfrą 7 lub 8. Jednak do wyłapania tego typu błędów potrzebne są wiedza i doświadczenie. Lub sztuczna inteligencja, która - zdaniem badaczy - może w przyszłości stać się narzędziem wykrywającym tego typu fałszerstwa. « powrót do artykułu
  21. Dzieci łatwiej uczą się języków niż dorośli. Pierwsze lata rozwoju dziecka są kluczowe dla umiejętności sprawnego posługiwania się językiem. Wiemy też, że dzieci już w łonie matki słyszą to, co ona mówi. Zatem mają kontakt z językiem jeszcze przed urodzeniem się. Co prawda jest to kontakt niedoskonały, gdyż docierające do dziecka dźwięki są zniekształcone, ale wpływają one na dziecko. Naukowcy z Uniwersytetu w Padwie postanowili sprawdzić, jak mózgi noworodków są ukształtowane przez doświadczenia językowe z okresu przed urodzeniem. Uczeni zastanawiali się, jak zmienia się aktywność mózgu noworodka gdy słyszy własny język, w porównaniu z językiem obcym. Wysunęli hipotezę, że zmiany takie mają związek z tym, co dziecko słyszało w łonie matki. By ją sprawdzić, naukowcy rejestrowali za pomocą EEG aktywność neuronów noworodków w czasie, gdy słyszały swój rodzimy język – francuski – i porównywali ją z aktywnością podczas słuchania języków obcych – hiszpańskiego i angielskiego. Okazało się, że podczas słuchania języka ojczystego aktywność neuronów była znacznie bardziej złożona, niż w czasie słuchania języków obcych. Co więcej, w aktywności neuronów rejestrowanej podczas słuchania języka ojczystego widoczne były reakcje związane z informacjami przechowywanymi w pamięci. Mózg dzieci odwoływał się zatem do doświadczeń z czasu sprzed narodzin. Na potrzeby pomiarów uczeni zastosowali algorytm detrended fluctuation analysis (DFA). Należy on do domeny analizy szeregów czasowych i umożliwia obliczenie wykładnika Hursta, który jest wskaźnikiem obecności efektu pamięci oraz zjawiska persystencji, czyli trwałości danych, o której możemy mówić gdy trwa ona dłużej niż proces, który ją stworzył. DFA pozwala ni mniej ni więcej stwierdzić, jak dobrze badany system – w tym przypadku mózg noworodka – zapamiętał wcześniej dostarczone do niego dane. Głównym parametrem DFA jest α, czyli wartość wykładnika Hursta. W przypadku naszych badań, im wartość ta wyższa, tym większy wpływ na reakcję neuronu miały doświadczenia z przeszłości. Badania pokazały, że gdy noworodek słyszy język, którym posługuje się matka, widoczne są wyraźne wzrosty wartości α, których nie ma, gdy słyszy obcy język. To dowodzi, jak mówi Judit Gervain, że język ojczysty wywołuje w mózgu dziecka złożone dynamiczne procesy, które prawdopodobnie związane są z uczeniem się języka. Procesy te są znacznie słabsze, gdy dziecko słyszy obcy sobie język, możemy więc stwierdzić, że rozpoczęły się one i ewoluowały jeszcze przed urodzeniem. Wydaje się zatem, że mózg noworodka jest ukształtowany do zapamiętywania i reagowania na język jego matki, a kształtowanie to zachodzi w jej łonie. Silniejsza reakcja na jej język wskazuje, że ma on pewne „przywileje” w porównaniu z innymi językami, co kształtuje wczesne etapy nauki języka. To zaś pokazuje, jak niezwykłe możliwości adaptacyjne posiada ludzki mózg, szczególnie w obliczu faktu istnienia dużej różnorodności i złożoności ludzkich języków. « powrót do artykułu
  22. Gdy znajdziemy się w niebezpieczeństwie, pojawia się reakcja walki lub ucieczki. Gwałtownie rośnie puls, pojawia się strach, możemy zacząć się pocić lub trząść. Kilka godzin później, wiele osób odczuwa potrzebę zjedzenia czegoś smacznego. Najczęściej chodzi o wysoko przetworzoną, pełną tłuszczu żywność, o której wiemy, że nie jest zdrowa. Mimo to chcemy to zjeść. Takie emocjonalne jedzenie w reakcji na stres jest znane wielu osobom oraz naukowcom. Dotychczas jednak nie wiadomo, w jaki stres powoduje, że nasz mózg dostaje sygnał o potrzebie pocieszenia się za pomocą jedzenia. Profesor Sora Shin z Fralin Biomedical Research Institute na Virginia Tech, jej była współpracownica In-Jee You oraz studentka Yeeun Bae poinformowały na łamach Nature Communications, że zidentyfikowały w podwzgórzu molekułę, którą łączą ze zmianami w mózgu prowadzącymi do jedzenia pod wpływem emocji. Nie zawsze jemy dlatego, że jesteśmy głodni i mamy związane z tym potrzeby fizyczne. Gdy jesteśmy zestresowani lub odczuwamy zagrożenie, może również dojść do pojawienia się potrzeby zjedzenia czegoś. Sądzimy, że winna jest ta molekuła, mówi profesor Shin. Mowa tutaj o proenkefalinie, występującym w wielu miejscach mózgu prohormonie opioidowym. Jej rola w podwzgórzu jest bardzo słabo zbadana, a Shin i jej współpracownice zaczęły podejrzewać, że może ona odpowiadać za emocjonalne jedzenie, gdyż podwzgórze reguluje apetyt. Uczone przeprowadziły więc eksperyment, podczas którego wystawiały myszy na zapach kocich odchodów. Wywołało to u myszy stres, a 24 godziny później u zwierząt stwierdzono negatywny stan emocjonalny, przejadanie się, a neurony w ich mózgach wykazywały wrażliwość na pożywienie o wysokiej zawartości tłuszczu. Chcąc potwierdzić swoje spostrzeżenia, uczone stymulowały światłem neurony, w których dochodziło do ekspresji proenkefaliny, również pojawiało się zjawisko emocjonalnego jedzenia, jednak tym razem bez potrzeby wystawiania zwierząt na zapach drapieżnika. A jakby tego było mało, gdy myszy wystawiono na zapach kota, a następnie wyciszono reakcję wspomnianych neuronów, u zwierząt nie pojawiły się ani negatywne emocje, ani potrzeba zajadania stresu. Coś związanego z tą molekułą jest kluczowym elementem uwalniającym proces zajadania stresu, mówi Shin. Odkrycie to może prowadzić do stworzenia terapii dla ludzi, którzy często przejadają się pod wpływem stresu. Musimy wiele jeszcze dowiedzieć się o tej molekule, ale wiemy od czego zacząć, dodaje Shin. « powrót do artykułu
  23. Naukowcy z Center of Excellence in Space Sciences India w Kalkucie odkryli nowy mechanizm łączący pole magnetyczne Słońca z plamami słonecznymi. Może on pozwolić na określanie szczytu kolejnych cykli słonecznych. Z badań wynika, że znajdujemy się bezpośrednio przed szczytem obecnego 25. cyklu słonecznego i maksimum aktywności Słońca będzie miało miejsce prawdopodobnie w przyszłym roku. Prowadzone regularnie od początku XVII wieku obserwacje wskazały na istnienie cykli słonecznych. Obecnie wiemy, że trwają one średnio 10,7 roku. W tym czasie nasza gwiazda przechodzi z minimum do maksimum aktywności i powraca do minimum. Jednak naukowcy wciąż nie potrafią przewidzieć, kiedy nastąpi maksimum aktywności. Znamy różne zjawiska i mechanizmy związane z cyklem słonecznym. Na przykład w 1935 roku szwajcarski astronom Max Waldmeier zauważył, że im szybciej pojawiają się kolejne plamy na słońcu, tym silniejszy cykl, zatem szybciej osiąga on swoją wartość szczytową. Spostrzeżenie to jest do dzisiaj wykorzystywane i astronomowie, badając tempo pojawiania się plam na początku cyklu, próbują przewidywać, kiedy nastąpi jego maksimum. Naukowcy z Indii opublikowali na łamach Monthly Notices of the Royal Astronomical Society: Letters artykuł, w którym donoszą o istnieniu związku pomiędzy tempem słabnięcia dipolowego pola magnetycznie Słońca a tempem cyklu słonecznego. Spostrzeżenie to uzupełnia więc odkrycie Waldemeiera i wzmacnia hipotezę mówiącą, że ewolucja plam na Słońcu jest integralną częścią funkcjonowania słonecznego dynamo, a nie jedynie widoczną oznaką jego działania. Naukowcy z Kalkuty przewidują, że maksimum obecnego cyklu słonecznego powinno nastąpić w pierwszych miesiącach przyszłego roku, nie później jednak niż do września 2024. « powrót do artykułu
  24. Naukowcy z Harvard Medical School zauważyli nowy nieznany dotychczas mechanizm powodujący swędzenie. Ich odkrycie, opisane na łamach magazynu Cell, pozwala wyjaśnić, dlaczego niektóre choroby, jak egzema, atopowe zapalenie skóry i inne wiążą się z uporczywym swędzeniem. Dotychczas sądzono, że swędzi z powodu stanu zapalnego. Okazało się jednak, że przyczyna jest zupełnie inna. Z przeprowadzonych na Harvardzie badań wynika bowiem, że za swędzenie odpowiada powszechnie obecna na skórze bakteria, gronkowiec złocisty (Staphylococcus aureus), która działa bezpośrednio na zakończenia nerwowe. W przypadku wymienionych chorób często dochodzi do zaburzenia równowagi mikroorganizmów zamieszkujących skórę, a to pozwala na szybkie zwiększenie się populacji gronkowca. I to jego obecność wystarcza do uruchomienia całego łańcucha reakcji molekularnych, które kończą się przemożną chęcią podrapania. Podczas eksperymentów naukowcy wykazali, że S. aureus uwalnia związki chemiczne, które aktywują obecną we włóknach nerwowych proteinę przekazującą sygnały do mózgu. Żeby potwierdzić to spostrzeżenie, uczeni podali zwierzętom zatwierdzony lek przeciwzakrzepowy, który blokuje aktywację wspomnianej proteiny. Okazało się, że zmniejszył on uczucie swędzenia i doprowadził do zminimalizowania uszkodzeń skóry związanych z drapaniem się. To pokazuje, w jakim kierunku mogą iść badania nad lekarstwami czy kremami zmniejszającymi swędzenie u osób z chorobami skóry. Jest ono poważnym problemem, gdyż pacjenci drapią się, przez co uszkadzają skórę, zwiększając stan zapalny. Swędzenie może działać destrukcyjnie na pacjentów z chorobami skóry. Wykazaliśmy, że u wielu z nich swędzenie jest powodowane przez skład mikroorganizmów bytujących na skórze, wyjaśnia główny autor badań, Liwen Deng. W ramach eksperymentów badacze wystawili skórę myszy na działanie gronkowca złocistego. U zwierząt pojawiło się intensywne swędzenie, które trwało przez wiele dni. Myszy drapały się, uszkadzając sobie skórę również poza obszarem, na który nałożono bakterie. Co więcej, myszy którym nałożono na skórę bakterie, stały się nadwrażliwe na bodźce, które nie powodują zwykle swędzenie. Na przykład w reakcji na lekki dotyk znacznie częściej odczuwały swędzenie niż myszy z grupy kontrolnej. Zjawisko takie bardzo często występuje u osób cierpiących na choroby związane ze swędzeniem. Zresztą nie tylko u nich. Wystarczy, że pomyślimy o nałożeniu na siebie ubrania powodującego swędzenie, a często zaczynamy je odczuwać. Badacze postanowili dowiedzieć się, w jaki sposób S. aureus wywołuje swędzenie. Przygotowali więc wiele wersji genetycznie zmodyfikowanych bakterii, a każdej z nich brakowało jakiejś konkretnej molekuły. Skupili się przy tym na 10 enzymach, o których wiadomo, że są uwalniane przez gronkowca złocistego podczas kontaktu ze skórą. W końcu znaleźli winowajcę. Okazał się nim enzym o nazwie proteaza V8, który wywoływał u myszy swędzenie. Gdy uczeni następnie zbadali próbki skóry pobrane od osób cierpiących na atopowe zapalenie skóry, okazało się, że zawierają one więcej S. aureus i proteazy V8 niż próbki skóry zdrowych osób. Dalsze badania pokazały, że V8 wywołuje uczucie swędzenie poprzez aktywowanie proteiny PAR1, obecnej w neuronach skóry, które przekazują do mózgu różne sygnały – dotyku, bólu, ciepła czy swędzenia. Zwykle PAR1 jest nieaktywna, ale uaktywnia się w kontakcie z pewnymi enzymami, w tym z V8. Eksperymenty na myszach wykazały, że pod wpływem V8 działającego na jeden z końców proteiny, dochodzi do jej aktywacji i wysłania sygnału, który mózg interpretuje jako swędzenie. Naukowcy powtórzyli te eksperymenty w laboratorium z użyciem ludzkich neuronów i stwierdzili, że one również reagują na obecność V8. Co interesujące, komórki układu odpornościowego – komórki tuczne i bazofile – które aktywują się przy alergiach skóry i powodują uczucie swędzenia, nie wywoływały swędzenia przy wystawieniu bakterie. Na obecność S. aureus nie reagowały tez interleukiny, również aktywowane przy reakcjach alergicznych czy chorobach skóry. Gdy rozpoczęliśmy nasze badania, nie było jasne, czy swędzenie to wynik stanu zapalnego czy nie. Wykazaliśmy, że te dwie rzeczy można od siebie oddzielić. Stan zapalny nie jest konieczny, by mikroorganizm wywołał swędzenie, ale swędzenie zwiększa stan zapalny skóry, dodaje Deng. Jako że proteina PAR1 jest zaangażowana w krzepnięcie krwi, naukowcy postanowili sprawdzić, czy leki przeciwzakrzepowe, blokujące PAR1, powstrzymają swędzenie. Okazało się, że tak. Gdy zaczęto podawać je myszom, których skóra została wystawiona na gronkowca złocistego, zadziałały natychmiast. Zwierzęta znacznie mniej się drapały, zmniejszyły się więc uszkodzenia skóry tym spowodowane. Ponadto zniknęła u nich nadwrażliwość na bodźce niewywołujące normalnie swędzenia. Dlatego też autorzy badań uważają, że z jednej strony można by stosować leki przeciwzakrzepowe do lecznia poważnych przypadków swędzenia skóry, z drugiej zaś – aktywny składnik takich leków mógłby posłużyć do produkcji kremów zapobiegających swędzeniu. Powstaje też pytanie, po co, w toku ewolucji, bakterie wykształciły mechanizmy powodujące swędzenie. Być może przynosi im ono jakieś korzyści. Wiemy na przykład, że prątki gruźlicy bezpośrednio aktywują neurony nerwu błędnego, wywołując kichanie, co może ułatwiać bakteriom kolejne infekcje. Być może cykl swędzenie-drapanie się pozwala S. aureus rozprzestrzeniać się na niezainfekowane części ciała czy do niezainfekowanych gospodarzy? Dlaczego nas swędzi i dlaczego się drapiemy? Czy to pomaga nam czy bakteriom? Być może w przyszłości zajmiemy się odpowiedzią na to pytanie, dodaje Deng. « powrót do artykułu
  25. FCE, First Certificate in English czy też B2 First – to trzy nazwy tego samego egzaminu językowego stworzonego przez Cambridge ESOL. Certyfikat ten należy do najpopularniejszych sposobów na potwierdzenie swojej znajomości języka angielskiego na poziomie średniozaawansowanym. Zdany test potwierdza umiejętności, jednocześnie otwierając liczne drzwi do nowych możliwości zawodowych i edukacyjnych. Aby dobrze zdać B2 First, warto sprawdzić, jak przygotować się do egzaminu FCE. Zrozumienie struktury egzaminu FCE Pierwszym krokiem, aby odpowiednio rozpocząć przygotowanie do FCE, jest zrozumienie jego struktury. Egzamin FCE składa się z czterech głównych sekcji, którymi są: Reading – rozumienie tekstu pisanego. Writing – pisanie tekstu zgodnie z wytycznymi. Listening – rozumienie tekstu mówionego Speaking – prowadzenie rozmowy z egzaminatorami i drugim kandydatem. Przed startem nauki do egzaminu, kluczowe jest sprawdzenie, jakie konkretnie umiejętności są testowane w każdej sekcji. Warto w tym celu zapoznać się z testami certyfikującymi z poprzednich sesji egzaminacyjnych. Wówczas zobaczysz, na jakiej zasadzie budowane są poszczególne części B2 First, a także konkretne zadania egzaminu. Planowanie czasu nauki W zakresie przygotowań do egzaminu należy sprawdzić najbliższe sesje oraz lokalizacje, gdzie można zdawać certyfikat Cambridge. Zapisz się na test w dogodnym dla siebie terminie, żeby mieć wystarczająco dużo czasu na naukę. Planowanie może okazać się kluczem do sukcesu. Dlatego też warto stworzyć sobie odpowiedni harmonogram, w którym skupisz się na podziale miesięcy i tygodni przed egzaminem zgodnie z najważniejszymi powtórkami. Pamiętaj, że skuteczna nauka angielskiego przed FCE wymaga codziennej praktyki. Nie wystarczy godzina korepetycji w tygodniu czy rozwiązanie jednego testu od czasu do czasu. Systematyczne podejście do edukacji pozwoli Ci zaoszczędzić sporo nerwów i stresu! Zasoby do nauki języka angielskiego Przygotowanie do FCE jest o tyle komfortowe, że istnieje wiele różnych materiałów dostępnych online, a także offline. W zakresie rozwiązań internetowych masz do wyboru kursy online, aplikacje mobilne czy fora edukacyjne. Stacjonarnie możesz sięgnąć po podręczniki, zestawy testów i ćwiczeń czy samouczki. do nauki na egzamin FCE, takich jak podręczniki, kursy online, czy aplikacje mobilne. Doświadczenie posiadaczy certyfikatu B2 First pokazuje jednak, że najlepszy poziom edukacji i wsparcia naukowego zapewniają korepetycje. Warto zapisać się na indywidualne lekcje angielskiego, podczas których nauczyciel korzysta ze spersonalizowanych metod nauczania. Taka opcja gwarantuje możliwie jak najlepsze wyniki w najkrótszym czasie, gdyż dociera do sedna potrzeb ucznia, czyli Ciebie. Praktyka egzaminacyjna B2 First Niezależnie od tego, czy uczysz się sam, czy też z korepetytorem, bardzo ważna jest praktyka egzaminacyjna. Jak najlepiej przygotować się do FCE, jeśli nie dzięki rozwiązywaniu zestawów egzaminacyjnych z lat poprzednich? Pobierz materiały online lub kup książkę z archiwalnymi testami B2 First. Zacznij rozwiązywać zadania samodzielnie, a potem porównuj odpowiedzi z kluczem. W ten sposób lepiej poznasz formułę egzaminu, co pozwoli Ci się lepiej przygotować do zdania certyfikatu. Skupienie na słownictwie i gramatyce Trzeba pamiętać, że egzamin FCE to nie tylko część pisemna, ale również część ustna. Aby móc poprawnie się wysławiać i przekazać swoje myśli, należy zadbać o rozwój słownictwa oraz gramatyki angielskiej. Staranne przygotowanie w tym zakresie obejmuje poznawanie teorii, ale również praktyki języka. Warto rozwiązywać ćwiczenia ESL (English as a Second Language), które dostępne są online, jak również w specjalistycznych podręcznikach. Zadania te pozwolą Ci lepiej zrozumieć angielski na poziomie średniozaawansowanym, czyli B2. Przykładowe ćwiczenia i strategie pod B2 First Przygotowujesz się do egzaminu FCE? Sprawdź najlepsze strategie nauki pod kątem poszczególnych części testu: Reading – czytaj artykuły na anglojęzycznych portalach informacyjnych, a następnie spróbuj napisać ich krótkie streszczenia. Writing – korzystaj z aplikacji do wysyłania wiadomości, pisząc ze znajomymi po angielsku. Listening – sięgnij po anglojęzyczne podcasty, które dostępne są wraz z ćwiczeniami online do wysłuchanego tekstu. Speaking – rozmawiaj z innymi uczniami po angielsku, aby ćwiczyć omawianie złożonych tematów. Relaksacja przed egzaminem Na koniec jeszcze jedna równie istotna rada dla wszystkich osób: podejdź do egzaminu zrelaksowany i wyspany. Pamiętaj, żeby przed testem zjeść pożywny posiłek i nie stresować się wynikami. Jeśli odpowiednio się przygotowałeś, to zdasz FCE bez problemu. Certyfikat ten nie należy do najbardziej skomplikowanych, więc na pewno sobie poradzisz, tylko uwierz w siebie i swoje możliwości. Podsumowanie Zdajesz FCE w 2024 roku? To świetnie! Skorzystaj z wymienionych powyżej wskazówek, a z pewnością osiągniesz sukces. Nie zapominaj tylko o systematycznej nauce i zbudowaniu pewności siebie, a wszystko będzie dobrze. Powodzenia na egzaminie B2 First! « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...