Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36672
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    203

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Urządzenia elektroniczne stają się coraz mniejsze i, niestety, delikatniejsze. Naukowcy pracują nad metodami zabezpieczania ich przed uszkodzeniem. Dzięki pomysłowi fizyków z Clemson University i Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego (UCSD) już wkrótce telefon komórkowy, który upadnie na ziemię, nie roztrzaska się, ale odbije od podłoża jak piłeczka kauczukowa. A wszystko za sprawą osłonki z ukształtowanych jak sprężyny nanorurek węglowych. Jak wyjaśnia Apparao Rao, "materac" z nanorurek działa na zasadzie amortyzatora wstrząsów i pochłania energię upadku. Każda ze sprężynek jest tysiące razy mniejsza od ludzkiego włosa. Podobne skręcone nanorurki uzyskiwano już wcześniej, ale członkowie ekipy z Clemson zrobili to dużo szybciej niż zwykle, bo w jednoetapowym procesie. Wykorzystali opatentowaną mieszaninę węglowodorów z katalizatorem. W przyszłości pomysł Amerykanów znajdzie zastosowanie w zbrojach chroniących ciało żołnierzy, samochodowych zderzakach czy jako wypełnienie podeszw butów. Rao zaznacza, że nowa metoda pozwala na uzyskiwanie dużych ilości sprężynek nanowęglowych w krótkim czasie, łatwo więc będzie wytwarzać je na skalę przemysłową. Wcześniej połączone siły naukowców z Clemens i UCSD porównywały efekty wykorzystania osłon z prostych i skręconych nanorurek węglowych. Kiedy na warstwę nanorurek upuszczano kulkę ze stali nierdzewnej, tylko sprężyny powracały do stanu sprzed uderzenia. Proste nanorurki udało się też wygiąć w literę "Y". W takiej formie po przyłożeniu napięcia zachowywały się jak miniaturowe tranzystory.
  2. Serwisy takie jak Google Maps czy Microsoft Live zawierają olbrzymią ilość przydatnych informacji, jednak, jak zauważa Floraine Grabler z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, nie pozwolą dobrze zorientować się w zupełnie obcym mieście. Jeśli mapa pokazuje każdy budynek i każdą ulicę, trudno jest odnaleźć na niej konkretne miejsca - mówi Grabler. Dlatego też jej zespół we współpracy ze Szwajcarskim Federalnym Instututem Technologicznym z Zurychu stworzył specjalne oprogramowanie, które umożliwia każdemu stworzenie indywidualnych map z wyróżnionymi miejscami orientacyjnymi. Podczas prac nad programem wykorzystano badania nad percepcją, przeprowadzone w San Francisco w latach 60. ubiegłego wieku. Okazało się wówczas, że aby zorientować się w obcym mieście ludzie wykorzystują trzy rodzaje informacji o punktach orientacyjnych. Po pierwsze, punkty te muszą mieć znaczenie semantyczne (np. budynek teatru to punk orientacyjny dotyczący kultury), pod drugie korzystamy z informacji wizualnych dotyczących koloru czy kształtu budynku, które wyróżniają go spośród innych. W końcu, po trzecie, używamy wyznaczników dotyczących położenia punktów orientacyjnych (na rogu placu, na skrzyżowaniu ulic). Nowe oprogramowanie korzysta z już istniejących map, jednak nadaje każdemu z budynków odpowiednią punktację, korzystając z trzech opisanych powyżej kategorii. Następnie na mapie pojawiają się tylko te budynki, które zdobyły więcej punktów niż wynosi ustalona przez użytkownika średnia. Oprogramowanie daje też do wyboru dwa rodzaje prezentacji mapy. Jeden z nich to przedstawienie kształtów budynków bez szczegółów ich fasad. Drugi pokazuje budynki pochylone tak, by było widać wszystkie jego ściany widoczne z danej ulicy. Taka prezentacja może powodować zasłonięcie niektórych ulic, dlatego też zostały one powiększone, a budynki pomniejszono. Tworząc własną mapę użytkownik wybiera ten rodzaj informacji semantycznej, która go interesuje. Jeśli zatem wybiera się na zakupy, może zażyczyć sobie pokazania sklepów. Gdy chce spróbować egotycznych potraw, wybierze opcję stworzenia mapy restauracji. Zespół Floraine Grabler ma teraz zamiar przetestować swoje oprogramowanie na turystach odwiedzających San Francisco. Pani Grabler poinformowała też, że Microsoft jest już zainteresowany wykorzystaniem jej technologii w swoim serwisie Microsoft Live.
  3. Specjaliści z amerykańskiego Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych (NIAID) twierdzą, że wirus grypy hiszpanki, która zdziesiątkowała na początku ubiegłego stulecia populację niemal całego świata, nie był bezpośrednią przyczyną śmierci ludności. Ich zdaniem znacznie groźniejsza była towarzysząca grypie infekcja bakteryjna. Hipotezę zaprezentowano na łamach czasopisma The Journal of Infectious Diseases. W swojej pracy badacze prezentują wyniki analizy próbek pobranych z dróg oddechowych amerykańskich żołnierzy, którzy zmarli w latach 1918-1919. W ich opinii, materiał wykazuje liczne oznaki uszkodzeń od zmian charakterystycznych dla pierwotnego wirusowego zapalenia płuc oraz regeneracji tkanki po dowody wskazujące na wtórne ostre zapalenie płuc powodowane przez bakterie. Należący do zespołu patomorfolog dr Jeffery Taubenberger uważa, że w momencie śmierci dominującą chorobą była właśnie infekcja bakteryjna. Obserwacje mikroskopowe wykazały także, że w drogach oddechowych widoczne są liczne oznaki uszkodzenia nabłonka w wyniku działania wirusa. W wyniku tego procesu doszło do zniszczenia wyściełających drogi oddechowe rzęsek, odpowiedzialnych za usuwanie bakterii. Kolejnym źródłem informacji była dla naukowców literatura naukowa. Dr Taugenberger przejrzał wspólnie z dr. Davidem Morensem liczne czasopisma naukowe z lat 1919-1929, w których opisano łącznie wyniki 8398 autopsji wykonanych w piętnastu krajach. W większości przypadków autorzy publikacji twierdzili, że bezpośrednią przyczyną zgonu były bakterie zamieszkujące naturalnie drogi oddechowe. Warto jednak zaznaczyć, że wirus grypy nie był wówczas znany, w związku z czym wnioski z przeprowadzonych sekcji zwłok mogły nie być do końca wiarygodne. Opinię naukowców z NIAID potwierdzają także dane z późniejszych lat XX wieku, dotyczące głównie pandemii grypy z lat 1957 oraz 1968. Zajmujący się tym zagadnieniem badacze twierdzą, że najbardziej prawdopodobną przyczyną niższej śmiertelności była przede wszystkim dostępność antybiotyków zdolnych do zwalczania bakterii powodujących tzw. infekcje oportunistyczne, zachodzące wyłącznie w organizmie osłabionym przez inne niekorzystne czynniki. Obecnie nie istnieją metody pozwalające na przewidzenie kolejnych pandemii grypy ani tego, jak będzie wyglądał wirus, który ją spowoduje. Warto jednak mieć na uwadze ryzyko związane nie z samym wirusem, lecz także z bakteriami mogącymi spowodować zapalenie płuc. Na szczęście, ku radości autorów pracy, coraz więcej osób odpowiedzialnych za planowanie strategii na wypadek masowej zachorowalności dostrzega to zagrożenie i potrzebę stosowania antybiotyków. Miejmy nadzieję, że to wystarczy.
  4. Delfiny balansujące na płetwie ogonowej stanowią w oceanarium nie lada atrakcję. Cóż więc powiedzieć o podobnym zachowaniu obserwowanym u ich dzikich pobratymców? To dopiero gratka... W zwykłych okolicznościach inteligentne ssaki opanowują sztuczki pod czujnym okiem ludzkich trenerów. Tymczasem u południowych wybrzeży Australii w pobliżu Adelajdy napotkano stado delfinów, którego członkowie uczą się nawzajem podobnych cyrkowych numerów. Dwadzieścia lat temu jedna z samic, Billie, spędziła kilka tygodni w delfinarium. Została wtedy uwięziona w porcie i przechodziła rekonwalescencję po okresie poważnego niedożywienia. Nikt jej nie uczył przemieszczania się na ogonie, najprawdopodobniej załapała więc bakcyla, obserwując zachowanie innych delfinów. Sztuczka spodobała jej się do tego stopnia, że po uwolnieniu zaczęła trenować samice ze swojego stada. Według naukowców badających niespotykany dotąd zwyczaj, jest to rodzaj kultury rozwiniętej przez tę konkretną grupę. Dr Mike Bossley z Whale and Dolphin Conservation Society (WDCS) wyjaśnia, że nietypowe dla dzikich delfinów zachowanie stało się czymś definiującym tę grupę, tak jak język czy taniec w przypadku ludzi.
  5. Cevat Yerli, szef firmy Crytek, autora gry Crysis, powiedział, że konsole PlayStation 4 i Xbox 720 trafią na rynek najpóźniej w roku 2012. Opinię taką wygłosił podczas GC Developer Conference w Lipsku. Podkreślił przy tym, że ani Sony, ani Microsoft, nie przekazały mu żadnych informacji, na których opiera swoje spekulacje. Jednak Crytek rozpoczął już przygotowania do pojawienia się kolejnej generacji konsoli. Nie wiadomo, na ile trafne są zapowiedzi Yerli. Dotychczas Microsoft nie wspominał o następcy Xboksa 360. Z kolei Sony mówiło o tym, że w przyszłości pojawią się PS4 i kolejne konsole, nie podawano jednak żadnych konkretnych dat. Trzeba przy tym pamiętać, że Sony już wcześniej szacowało "czas życia" konsoli PS3 na 10 lat. Co oznacza, że jej następca powinien trafić na rynek nie później niż w roku 2016.
  6. Cheryl McCormick i Justin Carre z Brock University zauważyli, że mężczyźni z okrąglejszymi twarzami są bardziej agresywni. Kanadyjczycy przyglądali się stosunkowi szerokości do długości twarzy u 90 hokeistów, a za wskaźnik agresywności posłużyła im liczba minut karnych konkretnego zawodnika (Proceedings of the Royal Society: Biological Sciences). W przypadku męskich twarzy stosunek szerokośćługość jest większy niż u kobiet (głównie za sprawą mocniej zarysowanej linii żuchwy i brody). Naukowcy sądzą, że ma to związek z poziomem testosteronu, który z kolei wpływa na przejawianą agresję. Proporcje twarzy nie są pochodnymi rozmiarów ciała, stanowią więc użyteczną wskazówkę odnośnie do napastliwości danego mężczyzny. Taka a nie inna aparycja stała się w toku ewolucji ważnym sygnałem: nie podchodź do niego, jeśli nie chcesz walczyć. On jest agresywny. U kobiet nie dopatrzono się związku między kształtem twarzy a agresją. Na początku zespół profesor McCormick prowadził eksperymenty ze studentami grającymi w komputerowe gry wideo. Szybko się jednak okazało, że spostrzeżenia psychologów sprawdzają się nie tylko w wirtualnym, ale i w rzeczywistym świecie. Kanadyjka sądzi, że oceniamy parametry twarzy podczas codziennych spotkań: tak wybieramy sobie przyjaciół i unikamy niebezpiecznych spotkań. Z ludzkiej twarzy umiemy wyczytać naprawdę wiele. W ramach studium sprzed dwóch lat Amerykanie wykazali np., że tylko na podstawie zdjęcia twarzy kobiety potrafią stwierdzić, czy dany mężczyzna lubi i chce mieć dzieci.
  7. EGS (Enhaced Geothermal Systems), jedna z alternatywnych metod produkcji energii, jest tak obiecująca, że w badania nad nią postanowił zainwestować Google. Zwykle mówiąc o alternatywnych źródła energii zapomina się o energii geotermalnej. Zapewne dlatego, że przyzwyczailiśmy się, iż można ją pozyskiwać w niewielu miejscach na planecie. Jednak system EGS daje nadzieję, że odpowiednie instalacje będą mogły powstawać w praktycznie dowolnym miejscu globu. Enhaced Geothermal Systems korzysta z faktu, że na głębokości kilku kilometrów pod powierzchnią Ziemi znajdują się gorące skały. Pomysł polega na wykonaniu odwiertów i pompowaniu zimnej wody pod dużym ciśnieniem. Jej temperatura oraz samo ciśnienie doprowadzi do spękania skał i pozwoli wodzie w nie wniknąć. Tam zostaje ona ogrzana i jest wypompowywana. W miarę zbliżania się do powierzchni zmniejsza się ciśnienie, uwalniana jest para wodna, która napędza turbinę produkującą prąd elektryczny. Woda krąży w obiegu zamkniętym, można ją wielokrotnie wykorzystać. Potencjał nowej technologii jest olbrzymi. Naukowcy z MIT obliczają, że 2-3% energii znajdującej się w skałach USA położonych na głębokości 3-10 kilometrów zapewniałoby rocznie o 2500 razy więcej energii niż potrzebują USA. Innymi słowy EGS może zapewnić całemu światu energię na najbliższe tysiąclecia. Bardzo istotny jest fakt, że energia ta dostępna jest przez 24 godziny na dobę w każdym punkcie globu. Nic więc dziwnego, że w Australii, USA, Niemczech czy Francji działają już prototypowe instalacje EGS. Technologia musiała spodobać się menedżerom Google'a, którzy postanowili dofinansować badania nad EGS. Firma AltaRock Energy otrzymała 6,25 miliona dolarów na budowę instalacji EGS, a do przedsiębiorstwa Potter Drilling Inc. trafiły 4 miliony, które będą przeznaczone na rozwój nowych technologii wierceń w głęboko położonych twardych skałach. Ponadto Google przyznało Southern Methodist University Geothermal Lab grant w wysokości niemal pół miliona dolarów na stworzenie geotermalnych map Ameryki. Poniżej można obejrzeć animację przedstawiającą działanie australijskiej instalacji EGS.
  8. Władze Biharu, ubogiego stanu w północno-wschodnich Indiach, zachęcają swoich obywateli do jedzenia szczurów. Ma to zapobiec wzrostowi cen żywności i zniszczeniu upraw zbóż. Najprawdopodobniej dania z tych gryzoni trafią też do restauracyjnego menu. Zgodnie z oficjalnymi statystykami, niemal połowa zboża jest zjadana przez gryzonie. Pochłaniają one ziarno jeszcze na polach albo podczas przechowywania w magazynach. Jitan Ram Manjhi, jeden z lokalnych ministrów, podkreśla, że szczurze mięso jest zdrowe i każdy (bez wyjątku) powinien je jeść. W zaistniałej sytuacji zboża są drogie, ważne więc, by ryż nie był już podstawą diety. Jedzenie szczurów nie jest w Biharze czymś niezwykłym. Do tej pory jednak stanowiły one pokarm niższej kasty.
  9. Ludzkie embrionalne komórki macierzyste mogą wywołać odpowiedź immunologiczną u myszy - donoszą naukowcy z Uniwersytetu Stanforda. Odkrycie obala mit o immunologicznym "uprzywilejowaniu" tego typu komórek i może utrudnić ich zastosowanie w terapii u ludzi. Embrionalne komórki macierzyste (ESC, od ang. Embryonic Stem Cells) to populacja pobranych z zarodka komórek zdolnych do podziału, w wyniku którego jedna z komórek potomnych jest zdolna do różnicowania w komórki należące do dowolnej tkanki, a druga zachowuje właściwości ESC. Od kilku lat są one wyjątkowo intensywnie badane ze względu na możliwość ich wykorzystania np. w celu odtworzenia uszkodzonych organów lub wyhodowania całego narządu od nowa w warunkach laboratoryjnych, np. z myślą o ich użyciu jako materiał do przeszczepu. Choć potencjał komórek macierzystych jest bez wątpienia ogromny, ich badania nigdy nie były proste. Najnowsze odkrycie amerykańskich badaczy dodatkowo utrudnia ich ewentualne użycie w przyszłości. Eksperyment, poprowadzony przez dr. Josepha Wu, polegał na wszczepieniu ludzkich embrionalnych komórek macierzystych do ciała myszy. Część zwierząt poddano wcześniej tzw. immunosupresji, czyli osłabieniu funkcji odpornościowych. Po implantacji komórek były one obserwowane dzięki tzw. bio-imagingowi, technice umożliwiającej śledzenie losów pojedynczych oznakowanych komórek wewnątrz organizmu żywego zwierzęcia. Pozwoliło to na ocenę procesów zachodzących w organizmie w czasie rzeczywistym. Pozwala to na osiągnięcie przewagi w stosunku do stosowanych wcześniej metod, które wymagały pozbawienia zwierzęcia życia w celu pobrania preparatów do badania. Eksperyment pokazał, że ESC wszczepione myszom z prawidłowo funkcjonującym systemem immunologicznym były niszczone po 7-10 dniach. Zwierzęta, które poddano immunosupresji, nie odrzucały przeszczepu, a podane komórki nie tylko przeżywały, ale także dzieliły się. Kolejne dawki komórek były przyjmowane przez organizmy zwierząt z upośledzeniem odporności, zaś te, których nie poddano immunosupresji, odrzucały każdą kolejną porcję ESC coraz silniej. Oznacza to, że organizm tych ostatnich wykazywał tzw. pamięć immunologiczną, pozwalającą na błyskawiczną i efektywną reakcję na kolejny kontakt z ciałem obcym, z którym zetknął się już wcześniej. Dr Wu ocenia wyniki jako przekonujące: opierając się na tych wynikach uważamy, że przeszczep tych komórek do ciała człowieka także wywołałby odpowiedź immunologiczną. Na razie nie wiadomo, jaki dokładnie czynnik powoduje reakcję odpornościową, lecz eksperyment dostarczył także bardziej optymistycznych informacji: wystarczy standardowa terapia immunosupresyjna, taka sama jak te stosowane przed przyjęciem przeszczepu, by zapobiec nadmiernej reakcji ciała biorcy na transplantację. Mimo to wiadomość o tym, że przeszczep ESC może zostać odrzucony jak każdy inny, jest zaprzeczeniem obowiązujących dotychczas teorii. Może to oznaczać powstanie nowych problemów na drodze do powszechnego zastosowania komórek macierzystych w terapii.
  10. Firmy Senyo Kogyo i Senyo Kiko ogłosiły, że we współpracy z laboratorium profesora Yoshihiro Sudy z Uniwersytetu Tokijskiego, rozpoczną w październiku budowę linii testowej Eco Ride - energooszczędnego systemu transportu miejskiego. Nowy system ma działać podobnie jak kolejka górska, gdyż porusza się dzięki różnicy poziomów torowiska. W różnych odstępach będą na nim umieszczone systemy wciągające wagoniki, które następnie będą przemieszczały się swobodnie w dół. Dzięki takiemu rozwiązaniu możliwe będzie zmniejszenie rozmiarów i wagi samych wagoników. To z kolei pozwoli na zbudowanie mniej masywnego torowiska, stacji dla pasażerów i całej infrastruktury. Z wyliczeń Japończyków wynika, że ten rodzaj transportu może być wyjątkowo tani. Koszt jednego kilometra może bowiem zamknąć się w kwocie 18,2-22,7 milionów dolarów. To 10-krotnie mniej niż koszt wybudowania kilometrowej linii metra i 5 razy mniej niż cena tradycyjnej kolejki jednotorowej. Niższy jest też koszt eksploatacji, gdyż miejska "kolejka górska" wymaga mniej energii. Jeśli bowiem założymy, że w nowej kolejce zajętych będzie połowa dostępnych miejsc, to przewiezienie 1 pasażera na odległość 1 kilometra będzie wymagało zużycia 226,8 kJ energii. To trzykrotnie mniej niż zużywa jej autobus i dwa razy mniej niż tradycyjny pociąg. Eco Ride ma i tę zaletę, że nie wymaga dużych połaci terenu. Na potrzeby kolejki można wykorzystać pasy zieleni pomiędzy drogami czy części chodników. W gęsto zabudowanym terenie rolę stacji mogą pełnić budynki, gdyż system jest lekki i cichy. Sany Kogyo i Sanyo Kiko chcą oczywiście zarabiać na Eco Ride. Kolejka będzie prawdopodobnie spełniała rolę kolejnego segmentu transportu miejskiego, obsługującego osoby, które przemieszczają się na większe odległości niż podróże taksówką czy autobusem, a na mniejsze, niż metrem. Najprawdopodobniej maksymalna długość linii Eco Ride będzie nie większa niż 10 kilometrów. Zdolność przewozowa takiej linii wyniesie 2000-2500 osób na godzinę, średnia prędkość kolejki to 20-30 kilometrów na godzinę (z uwzględnieniem postojów), minimalny promień jej skrętu wynosi 15 metrów, a maksymalne wzniesienie to 13%, czyli 7,4 stopnia.
  11. Frank Evans, jedyny brytyjski matador, który jakiś czas temu wkroczył w siódmą dekadę życia, po 3-letniej przerwie znowu bierze udział w zmaganiach z bykami. El Ingles, jak mówią o nim Hiszpanie, przeszedł w zeszłym roku operację wszczepienia 4 bypassów i tytanowej endoprotezy kolana. Do odpoczynku zmusiła go zadawniona kontuzja kolana. W zeszłą niedzielę (17 sierpnia) pojawił się jednak na imprezie charytatywnej w Villanueva de la Concepcion, małej miejscowości w okolicach Malagi. W ten sposób zrobił prezent nie tylko organizatorom, ale również sobie. Następnego dnia kończył bowiem 66 lat. Był nieco wolniejszy i bardziej usztywniony niż młodsi konkurenci, ale pokonał w walce 420-kg byka, zabijając go pojedynczym pchnięciem szpady. Za występ licznie zgromadzona publiczność przyznała mu najwyższą nagrodę: dwoje uszu zwyciężonego zwierzęcia. Evans jest synem rzeźnika z Manchesteru. Postanowił zostać matadorem, gdy jako nastolatek przeczytał o pierwszym brytyjskim matadorze Vincencie Hitchcocku. Uczył się w specjalnej szkole w Walencji. Po raz pierwszy wygrał korridę w 1966 roku, gdy agent zajmujący się bukowaniem pomylił go z innym zawodnikiem.
  12. Z Wielkiej Brytanii nadchodzą niepomyślne wieści dla piratów. Właśnie zakończył się tam pierwszy proces przeciwko osobie udostępniającej w Sieci grę, w wyniku którego pozwana musi zapłacić za swój czyn. Sąd w Londynie skazał mieszkankę tego miasta na zapłacenie 6085 funtów odszkodowania i zwrot kosztów w wysokości 10 000 funtów firmie Topware Interactive. Jest ona producentem gry Dream Pinball 3D, którą kobieta udostępniła w Sieci. Na wyrok czekają jeszcze trzy inne osoby, które udostępniały tę samą grę. David Gore z firmy prawniczej Davenport Lyons, która reprezentowała Topware mówi, że wyrok będzie miał olbrzymie znacznie, gdyż pokazuje twórcom gier, iż warto walczyć o swoje prawa. Gore uważa, że z jednej strony powstrzyma on część osób przed piractwem, a z drugiej, zachęci producentów gier do bardziej zdecydowanych działań. Prawnik dodał, że Drem Pinball 3D był wymieniany pomiędzy tysiącami osób, które mogą teraz stanąć przed sądem. Topware Interactive już na początku 2007 roku rozpoczęło swoją walkę z piratami. Wówczas wygrało proces, w którym sąd nakazał 18 dostawcom Internetu przekazanie poszkodowanej firmie danych osób wymieniających grę za pomocą sieci P2P. Od tamtej pory firma wysłała do 500 z nich listy z propozycją ugody. Podejrzani mieli zapłacić 300 funtów w zamian za niewystępowanie przez Topware Interactive do sądu. Niektóre osoby stwierdziły, że wolą proces. Pierwszy z nich właśnie się zakończył. Bardzo istotny jest fakt, że proces był prowadzony przez sąd wyspecjalizowany w prawie dotyczącym własności intelektualnej. Oznacza to, że wszelkie aspekty sprawy zostały dokładnie przeanalizowane i wyrok będzie bardzo trudno podważyć.
  13. Woda funkcjonuje w komórce nie tylko jako rozpuszczalnik. Jest także związkiem, który aktywnie uczestniczy w wielu procesach biochemicznych, lecz jej zachowanie było dotychczas wyjątkowo trudne do zbadania. Badacze ze Stanów Zjednoczonych i Niemiec opracowali jednak metodę, która pozwoli na ominięcie tej niedogodności. Zespół prowadzony przez Martina Gruebelego oraz Martinę Havenith zajmował się badaniem tzw. składania białek (ang. protein folding), czyli procesu, w którym nabierają one poprawnej formy przestrzennej, niezbędnej do ich funkcjonowania. Proces ten jest zależny od wzajemnych interakcji pomiędzy atomami wchodzącymi w skład tworzących cząsteczkę białka aminokwasów oraz otaczającej je wody. O ile analiza zachowania tych pierwszych jest obecnie możliwa (choć wcale nie jest łatwa), o tyle badanie pojedynczych cząsteczek rozpuszczalnika było dotychczas praktycznie niemożliwe. Z pomocą przyszła badaczom technika zwana KITA (ang. kinetic terahertz absorption - kinetyczna absorpcja w paśmie teraherców). Polega ona na wysyłaniu w kierunku badanej próbki fal elektromagnetycznych o częstotliwości ok. 1012 herców (tzn. 1012 drgań na sekundę), a następnie pomiarze stopnia jej pochłaniania przez cząsteczki oraz zmiany częstotliwości fali po przejściu przez roztwór. Zastosowanie promieniowania o tak wysokiej częstotliwości pozwala na wykonanie biliona pojedynczych pomiarów w ciągu sekundy (mierzone jest pochłanianie każdego kolejnego "drgnięcia" fali). Umożliwia to wykonywanie w czasie rzeczywistym pomiaru ruchliwości zarówno atomów wchodzących w skład białka, jak i tych należących do cząsteczek znajdującej się w roztworze wody. Dzięki użyciu tej niezwykle zaawansowanej technologii badacze udowodnili, że molekuły H2O znajdujące się najbliżej cząsteczek aminokwasów tworzą ciasno upakowaną sieć, która wykazuje odmienne właściwości w stosunku do wody innych częściach naczynia. Pozwala to na ocenę zjawiska składania białek i dostarcza cennych informacji na temat ich struktury. Analiza strukturalna białek ma niezwykle istotne zastosowanie w biologii molekularnej. Pozwala na określenie funkcji protein oraz zbadanie wpływu mutacji na ich funkcjonowanie. Umożliwia to m.in. zrozumienie mechanizmów decydujących o rozwoju wielu chorób oraz optymalizację wielu procesów biotechnologicznych, coraz bardziej istotnych z punktu widzenia gospodarki.
  14. Już wkrótce, bo w latach 2011-2012 na rynek zaczną trafiać procesory wykonane w technologii 22 nanometrów. Z planów Intela wynika, że w roku 2011 zadebiutuje układ o nazwie kodowej "Ivy Bridge". Będzie to 22-nanometrowe wcielenie mikroarchitektury "Sandy Bridge" (32 nm), która pojawi się w roku 2010. Z kolei w roku 2012, prawdopodobnie w jego drugiej połowie, będziemy mogli kupić 22-nanometrowe kości "Haswell" - pierwsze w historii układy wykonane w mikroarchitekturze zaprojektowanej specjalnie dla procesu technologicznego 22 nm. Najprawdopodobniej "Haswell" zadebiutuje jako ośmiordzeniowy procesor. Zestaw wykonywanych przezeń instrukcji zostanie powiększony przez co najmniej jedną. Już teraz wiadomo, że obsłuży on FMA (Fused Multiply Add), która pozwoli na dodawanie i mnożenie trzech wartości w jednej operacji.
  15. Firma GraphOn, zajmująca się tworzeniem witryn WWW, oskarżyła Google'a o naruszenie należących do siebie patentów. Powód twierdzi, że jego własność intelektualną naruszają witryny Google Base, YouTube, Blogger, Sites i AdWords. Przedsiębiorstwo pozwało też inne firmy - Yahoo, CareerBuildera, eHarmony i Match.com. GraphOn informuje, że prawa do patentów o numerach 6,324,538 i 6,850,940 nabył w roku 2005 wraz z kupnem firmy Network Engineering Software. Szczególnie szeroki zakres ma patent o numerach końcowych 538. Warto tutaj zaznaczyć, że GraphOn wygrał w styczniu bieżącego roku proces przeciwko firmie AutoTrader.com, która naruszyła oba wspomniane patenty.
  16. U wybrzeży Australii pływa 1-2-miesięczne niemowlę humbaka (Megaptera novaeangliae), które najwyraźniej uznaje jacht za swoją matkę. Po raz pierwszy widziano je w niedzielę na północ od Sydney. W poniedziałek waleń próbował ssać łódź, której nie odstępował ani na jedno uderzenie płetw. Ratownicy wyprowadzili jacht na otwarte wody. Wyczerpany maluch wreszcie odłączył się od niego, nadal jednak pozostaje w pobliżu. Ludzie mają nadzieję, że wkrótce odpłynie dalej i zacznie szukać matki albo innych długopłetwców. Prognozy nie są dobre, ale to jedyny słuszny wybór. Osesek nie może być karmiony, w dodatku nie wiemy, co moglibyśmy mu podać, ponieważ nie został odstawiony od piersi – tłumaczy Chris McIntosh z National Parks and Wildlife. Sezon migracji humbaków jest w pełni, dlatego kilka innych osobników również widziano w okolicach plaż. Trzymamy kciuki za powodzenie akcji...
  17. Sroki (Pica pica) to pocieszne ptaki, znane ze swojego zamiłowania do błyskotek. Często widuje się je w miastach; w Polsce są objęte częściową ochroną. Potrafią nie tylko wytrwale wpatrywać się w gnat, jako pierwszy gatunek spoza gromady ssaków rozpoznają też swoje odbicie w lustrze. Dołączyły zatem do zacnego grona, reprezentowanego przez ludzi, orangutany, szympansy, a także słonie oraz delfiny (PLoS Biology). Wszystkie wymienione zwierzęta żyją w grupach, a sroki nie są tu wyjątkiem. Poza okresem lęgowym ptaki te spędzają noc w wyjątkowo licznych skupiskach, składających z kilkudziesięciu, a nawet kilkuset osobników. Wg ekspertów, oznacza to, że niektóre ptaki są wysoce uspołecznionymi zwierzętami. Stwierdzenie to odnosi się najprawdopodobniej do całej rodziny krukowatych, nie tylko do dzielnie reprezentujących ją srok. Wcześniej zaobserwowano, że papugi żywo reagują na lustra. Nie rozumieją jednak, że obserwowany ptak to one same. Dr Helmut Prior z Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie badał 5 srok: Gerti, Goldie, Harveya, Lilly i Schatzi. Najważniejszy eksperyment polegał na umieszczaniu żółtych i czerwonych naklejek w takim miejscu na ciele ptaka, że można je było zobaczyć wyłącznie w lustrze. Próbując oderwać nalepki pazurami i dziobem, sroki pilnie obserwowały przebieg "akcji" w zwierciadle. W wielu przypadkach udawało im się pozbyć naklejek. Wtedy przestawały się interesować odbiciem. Czarne naklejki, niewidoczne na ciemnych piórach ptaków, nie wywoływały podobnej reakcji. Kiedy nie było lustra, sroki również nie zwracały uwagi na barwne znaczniki. Naukowcy podkreślają, że Pica pica przejmowały się naklejkami w większym stopniu niż szympansy. Działo się tak być może dlatego, że pióra są im potrzebne do przeżycia bardziej niż naszym bliskim krewnym futro. Nie wiadomo, do jakiego stopnia rozwinęła się samoświadomość srok. Na pewno jednak dysponują jej pierwocinami.
  18. Dzieci nie muszą znać słów oznaczających cyfry, by umieć liczyć. Zdolność ta jest bowiem zakodowana w naszych genach (Proceedings of the National Academy of Science). Jak zauważa profesor Robert Reeve z Uniwersytetu w Melbourne, przeczy to wynikom wcześniejszych badań, zgodnie z którymi maluch powinien znać nazwy liczebników, żeby mogły się rozwinąć pojęcia cyfr powyżej trzech. Australijczycy i Brytyjczycy badali dwie grupy aborygeńskich dzieci w wieku od 4 do 7 lat. Wszystkie pochodziły z Terytorium Północnego, ale część posługiwała się językiem warlpiri (brzdące zamieszkujące krańce pustyni Tanami), a pozostałe porozumiewały się w języku enindhilyagwa (mieszkańcy Groote Eylandt, wyspy położonej u północnych wybrzeży Australii w zatoce Karpentaria). Co ważne, i w jednym, i drugim języku istnieje bardzo mało określeń na cyfry. Ich użytkownicy znają tylko słowa "jeden", "dwa", "mało" oraz "wiele". W Melbourne zespół przetestował również 13 aborygeńskich dzieci, które mówiły po angielsku. Zadanie polegało m.in. na sumowaniu przypadków zetknięcia się dwóch pałeczek. W sytuacjach wymagających liczenia do 9 maluchy posługujące się warlpiri i enindhilyagwa wypadały równie dobrze, a nawet lepiej od osób anglojęzycznych. A nie znały przecież słów określających cyfry. Z naszego punktu widzenia, bardzo podstawowe umiejętności liczbowe są w jakiś sposób zakodowane w naszym genomie – uważa Reeve. Wg niego, wrodzone wyczucie matematyczne obejmuje zdolność rozpoznania i reprezentacji liczby elementów zbioru, pozwala też na zrozumienie prostego dodawania oraz odejmowania. Oznacza to, że umiejętności te nie opierają się na kulturze czy języku. Odkrycia australijsko-brytyjskiego zespołu pozwolą udoskonalić metody nauczania matematyki, wyjaśniają też, czemu niektórzy ludzie mają problemy z opanowaniem zasad królowej nauk.
  19. Czy kuszenie losu może przyciągać negatywne wydarzenia? Osoby racjonalne odpowiedzą, że nie, ale z drugiej strony często zdarza się, że pada właśnie wtedy, kiedy nie wzięliśmy parasola, a główną wygraną w lotto zgarnia los, którego nie wyjęliśmy z kieszeni przed ostatnim praniem. Dwoje psychologów, Jane Risen i Thomas Gilovich, postanowiło sprawdzić, jak ludzie radzą sobie z przesądami (Journal of Personality and Social Psychology). Na początku Risen i Gilovich badali reakcję z założenia inteligentnych osób (studentów Cornell University) na wieść o kuszeniu przez kogoś losu. Podchodzili do losowo wybranych kobiet i mężczyzn (w sumie 62) i opowiadali następującą historię. Fikcyjny John chciał studiować na Uniwersytecie Stanforda. Jego matka była przekonana, że na 100% zostanie tam przyjęty, dlatego przysłała mu w prezencie koszulkę z logo uczelni. Ochotnikom prezentowano jedno z dwóch zakończeń. W jednym chłopak nosił T-shirt w oczekiwaniu na ogłoszenie wyników, w drugim schował go w szufladzie komody. Psycholodzy prosili, by badani ocenili na skali od 1 do 10 szanse, że John zasili szeregi studentów wymarzonego uniwersytetu. Osoby, którym przedstawiono wersję z kuszeniem losu, oceniały jego szanse na ok. 5, podczas gdy pozostali (od koszulki leżącej w szufladzie) na 6. Wydaje się więc, że ankietowani studenci Cornell University wierzyli, że prowokowanie losu może w jakiś sposób pogorszyć uzyskiwane wyniki. Drugi eksperyment, w którym wzięło udział 120 osób, potwierdził wyciągnięte pierwotnie wnioski. Przetestowano też alternatywne wyjaśnienie, że studenci nie mówili o tym, co wg nich, miało się wydarzyć, lecz o tym, co chcieliby, żeby się wydarzyło. Nie udało się jednak potwierdzić tej tezy. Skąd taka przesądność? Psycholodzy zastanawiali się, czy negatywne zakończenia nie przychodzą po prostu łatwiej do głowy. Aby to sprawdzić, pokazali 211 osobom początek 12 opowiadań. W części bohaterowie kusili los, w części nie. Zadanie ochotników polegało na jak najszybszym stwierdzeniu, czy czytane przez nich zakończenia są logiczne, czy nie. Połowa zakończeń nie miała sensu, ponieważ zmienił się główny bohater lub temat opowieści. Połowa pasowała doskonale. Naukowców nie interesowało jednak to, czy badani wyłapią nieścisłości, ale to, jak szybko uznają opowiadanie za logiczne lub nie. Założyli bowiem, że jeśli teza o tym, iż ludzie sądzą, że za kuszenie losu należy się kara, jest prawdziwa, to opowiadania, w których ta kara się pojawia, będą chętniej uznawane za logiczne. I rzeczywiście. Okazało się, że gdy opowiadanie kończyło się dobrze dla bohatera, to jego ocena zajmowała uczestnikom średnio o pół sekundy dłużej niż w przypadku opowiadań kończących się karą. Oznacza to, że scenariusz, w którym jesteśmy karani za kuszenie losu, jest bardziej dostępny poznawczo niż przypadek, w którym kuszenie kończy się pomyślnie dla bohatera. Naukowcy przypuszczali, że proces kojarzenia kuszenia losu z karą przebiega podświadomie. W ostatnim już eksperymencie niektórzy wolontariusze byli zatem dodatkowo obciążani poznawczo. Wykonywali wymagające zadanie, procesy racjonalne były więc zaangażowane w coś innego i nie mogły powstrzymywać podpowiedzi przesądnej intuicji. Zgodnie z przypuszczeniami Risen i Gilovicha, ci badani z większym prawdopodobieństwem uznawali kuszenie losu za prawdę. Przesądy tworzą się niezwykle łatwo. Jesteśmy wyczuleni na informacje, które je potwierdzają, nie dostrzegamy zaś tego, co przeczy ich istnieniu. Potem automatycznie przewidujemy karę, która nas czeka za dane niedopatrzenie w niedalekiej przyszłości i koło się zamyka. Może też zadziałać mechanizm tzw. samospełniającego się proroctwa. Część przesądów jest uwspólniona w danej kulturze, istnieje też jednak sporo przekonań osobistych.
  20. Nowe badania wykazują, że gwałtownie rośnie liczba martwych stref w światowych morzach i oceanach. Spływające do nich nawozy sztuczne oraz wykorzystywanie paliw kopalnych przyczyniają się do występowania anoksji, czyli niedoboru tlenu w niżej położonych wodach, które są kluczowe dla stanu środowiska morskiego. To z kolei powoduje olbrzymie straty w gospodarce. Gdy w roku 1976 doszło do anoksji na obszarze 1000 kilometrów kwadratowych u wybrzeży stanów Nowy Jork i New Jersey, straty w rybołówstwie i turystyce oszacowano na ponad 500 milionów dolarów. Obecnie w zatoce Chesapeake każdego roku traconych jest niemal 83 000 ton ryb i innych zwierząt morskich, które można by komercyjnie wykorzystać. W Zatoce Meksykańskiej straty to 235 000 ton rocznie. Jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku w morzach i oceanach istniało 49 miejsc martwych z powodu anoksji. Obecnie jest ich już 405. Co gorsza, te martwe strefy rzadko wracają to życia. Takim pozytywnym wyjątkiem było Morze Czarne, które odrodziło się po upadku Związku Radzieckiego i związaną z tym redukcją zanieczyszczeń trafiających do jego wód. Gdy do wód trafiają nawozy sztuczne, przyczyniają się one do olbrzymiego rozrostu alg, które w końcu giną i opadają na dno. Tam stają się pożywieniem dla mikroorganizmów zużywających tlen. Zaczyna go brakować rybom i innym morskim stworzeniom, które masowo giną. W pozbawionym tlenu środowisku rozmnażają się bakterie beztlenowe, produkujące silnie trujący siarkowodór. Głównym winowajcą rozrostu alg jest azot obecny w nawozach sztucznych. Trafia on do oceanów również z paliw kopalnych. Gdy je spalamy, do atmosfery emitowane są tlenki azotu, które później, wraz z deszczem, trafiają do mórz i oceanów. Nadzieją na powstrzymanie tworzenia się kolejnych martwych stref jest przejście transportu na paliwa alternatywne. Wciąż jednak nie wiadomo, jak poradzić sobie z azotem w nawozach sztucznych. Naukowcy szukają sposobu na to, by po użyciu nawozu azot pozostał w glebie, a nie spływał do wody. Jednym z rozwiązań jest propozycja firmy Arcadia Biosciences, która oferuje rośliny z bardziej aktywnym niż zwykle genem odpowiedzialnym z absorpcję azotu z gleby. Dzięki temu, jak zapewnia Arcadia, identyczne plony można uzyskać używając o połowę mniej nawozów. Nad podobnymi technikami pracują tacy giganci jak Monsanto Company i Pioneer Hi-Bred International. Ich rośliny nie trafią jednak na rynek wcześniej niż w roku 2012. Eric Rey, szef Arcadia Biosciences, ma nadzieję, że nowe rośliny szybko zdobędą sobie uznanie amerykańskich farmerów i około roku 2018 będziemy świadkami gwałtownego zmniejszenia ilości wykorzystywanych nawozów sztucznych. Nawet jednak to może nie rozwiązać problemów martwych stref, bowiem już w tych istniejących przez długi czas będą powstawały związki azotu. Drugim z czynników, dla których martwe strefy rzadką odżywają, jest fakt, iż warstwy chłodnej, niżej położnej i ubogiej w tlen wody nie mieszają się z wyżej położonymi warstwami rzek. Potrzebne są silne wiatry, takie jak np. huragan Katrina, by uległy one zmieszaniu i by w martwej strefie, przynajmniej czasowo, zakwitło życie. Tak więc aby liczba martwych stref w morzach i oceanach nie rosła i by nie rosły związane z tym straty ekonomiczne, konieczna jest rewolucja w transporcie, rolnictwie i "wsparcie" ze strony huraganów.
  21. Naukowcy z Uniwersytetu Bar-Ilan opracowali nowy sposób oceny zanieczyszczenia wody. Wsłuchują się w odgłosy wydawane przez unoszące się w niej rośliny. Izraelczycy oświetlali promieniem lasera glony, a emitowane przez nie fale dźwiękowe dostarczały informacji na temat stopnia i rodzaju zanieczyszczenia. Glony jako pierwsze wskazują na zmiany zachodzące w jakości wody – przekonuje biolog Zvy Dubinsky. Zasoby wody pitnej na Ziemi powoli się kurczą, dlatego też badanie alg może być tańszą, szybszą i dokładniejszą metodą oceny jej zdatności do spożycia niż te stosowane dotąd. Izraelczyk wyjaśnia, że stworzone przez niego prototypowe urządzenie mierzy nasilenie fotosyntezy. Próbki wody z glonami oświetla się laserem. W ten sposób prowokuje się rośliny do przeprowadzania fotosyntezy. Nie zużywają one jednak całego ciepła, część "mocy" powraca do wody w postaci fal dźwiękowych. Ich parametry zależą od kondycji alg i nasilenia fotosyntezy. Wystarczy więc skorzystać z zanurzonego w wodzie mikrofonu i wszystko staje się jasne... Glony cierpiące z powodu zanieczyszczenia ołowiem, który pochodzi np. ze zużytych baterii czy fabryk farb, emitują odmienne dźwięki niż rośliny narażone na niedobory żelaza czy wystawione na oddziaływanie innych toksyn – wyjaśnia Yulia Pinchasov. Jeśli Izraelczykom uda się zebrać odpowiednie fundusze, gotowe urządzenie trafi do sprzedaży w ciągu 2 lat.
  22. Szwajcarscy naukowcy przeprowadzili niezwykle interesujący eksperyment, z którego wynika, że błędne jest przekonanie, iż nic nie może poruszać się szybciej od prędkości światła. Nicolas Gisin i jego zespół z Uniwersytetu Genewskiego wysłał dwa splątane fotony oddzielnymi światłowodami do miejscowości, z których każda znajdowała się o 18 kilometrów od uniwersyteckiego kampusu. Badano przy tym, co działo się z fotonami w czasie ich podróży. Okazało się, że w momencie, gdy zmieniały się właściwości jednego z nich, identyczna zmiana zachodziła w drugim. Nie wykryto przy tym żadnego opóźnienia. Zmiany były identyczne i zachodziły w tym samym momencie. Cokolwiek je powodowało, informacja pomiędzy fotonami musiała być przekazywana z prędkością co najmniej 10 000 razy większą niż prędkość światła. Naukowcy wciąż nie wiedzą, ani w jaki sposób przekazywana jest informacja, ani z jaką prędkością się ona porusza. Przeprowadzony eksperyment jest jednak pierwszą próbą zmierzenia tej prędkości. Wiadomo, że jest ona olbrzymia. Wiadomo też, że stany splątane są faktem oraz że w jakiś sposób jedna z cząstek w parze natychmiast "wie", co dzieje się z drugą. Ciągle jednak brak wytłumaczenia tego fenomenu.
  23. Podawanie leków standardowo stosowanych w chemioterapii może być znacznie skuteczniejsze, gdy zostaną one dostarczone w formie połączonej z nanorurkami węglowymi - twierdzą badacze z Uniwersytetu Stanforda. Zdaniem głównego autora badań, magistranta Zhuanga Liu, zastosowanie nośnika zbudowanego z nanorurek pozwala na osiągnięcie niższego tempa uwalniania leku oraz na zwiększenie dawki docierającej do tkanki nowotworowej. Pozwala to na poprawę skuteczności oraz zwiększenie bezpieczeństwa terapii. Przeprowadzony przez Liu eksperyment dotyczył paklitakselu - substancji stosowanej powszechnie głównie w leczeniu wielu nowotworów, m.in. raka piersi, jajnika oraz płuc. Cząsteczki leku zostały połączone z nanorurkami o specjalnej strukturze - pokryto je warstwą rozgałęzionych cząsteczek glikolu polietylenowego (PEG), związku używanego powszechnie m.in. w przemyśle kosmetycznym. Modyfikacja ta jest niezwykle istotna, gdyż zwiększa średnicę rurki i pomaga "ukryć" ją przed układem immunologicznym. Do tak przygotowanego nośnika przyłączono następnie molekuły paklitakselu. Sekretem działania opracowanej na Uniwersytecie Stanforda technologii jest fakt, że naczynia krwionośne w obrębie guza są zbudowane nieprawidłowo. Ich ściany są porowate i nieszczelne, przez co dochodzi do wyciekania leku do otaczającej tkanki. Wielkość zsyntetyzowanych nanorurek została dobrana tak, by z łatwością opuszczały one naczynia wewnątrz nowotworu, lecz były zbyt duże, aby wyciekać ze zdrowych. W celu celu oceny efektywności przygotowanych cząsteczek przetestowano je w tzw. modelu zwierzęcym. Wyhodowano w tym celu myszy, którym wszczepiono komórki nowotworowe, a następnie, gdy guzy rozwinęły się do pożądanych rozmiarów, podzielono zwierzęta na dwie grupy. W jednej z nich podawano paklitaksel według standardowego protokołu leczenia, w drugiej zaś zastosowano nanorurki z przyłączonymi cząsteczkami leku. Eksperyment pokazał, że nowa technika pozwala na osiągnięcie aż dziesięciokrotnie wyższego stężenia chemoterapeutyku wewnątrz guza w porównaniu do tradycyjnej terapii. Miało to wyraźne przełożenie na rozwój choroby u myszy - po zakończeniu leczenia guzy u myszy leczonych z zastosowaniem nanorurek nasyconych PEG i paklitakselem były aż o połowę mniejsze w porównaniu do grupy kontrolnej. Wcześniejsze badania wykazały, że pokrywanie węglowych nanorurek glikolem polietylenowym pozwala na utrzymanie ich w krwiobiegu przez znacznie dłuższy czas, dzięki czemu nie są one tak intensywnie wychwytywane przez "przypadkowe" komórki. Wiedza zdobyta dzięki obu eksperymentom pokazuje, że paklitaksel związany z nośnikiem wchłaniany jest wolniej w porównaniu do postaci wolnej, lecz jego dystrybucja do guza jest bardziej precyzyjna. Mówiąc najprościej, oznacza to, że lek działa znacznie silniej wewnątrz guza (czyli tam, gdzie powinien), za to oddziałuje znacznie łagodniej na zdrowe tkanki, zmniejszając intensywność objawów ubocznych. Zdaniem biorącego udział w badaniach prof. Hongjie Daia, identyczna metoda może zostać zastosowana w celu dostarczania wielu innych leków, które powinny trafiać tylko do określonych grup komórek. Tłumaczy jednak, że technika ma ogromny, wciąż niewykorzystany potencjał: to, co robimy teraz, to "pasywne celowanie", wykorzystujące nieszczelne naczynia krwionośne guza. Bardziej aktywna forma celowania mogłaby polegać na przyłączeniu do nanorurki peptydu [fragmentu łańcucha białkowego - przyp. red.] lub przeciwciała, które wiązałoby specyficznie tylko komórki nowotworowe. Powinno to jeszcze bardziej zwiększyć efektywność leczenia. Prof. Dai nie poprzestał na słowach - jego zespół już teraz pracuje nad realizacją tego pomysłu. Naukowiec jest pełen optymizmu: mamy nadzieję, że będziemy w stanie wprowadzić tę technikę do praktycznego zastosowania w warunkach klinicznych. Uczyniliśmy krok naprzód, lecz potrzeba będzie jeszcze trochę czasu, by udowodnić jej skuteczność i bezpieczeństwo.
  24. Jeśli ktoś lubi zabawy z echem, chciałby wykrzyczeć, co mu leży na sercu albo trochę poeksperymentować z głosem, nadarza się wspaniała okazja. Od 2 sierpnia do 6 września na szczycie góry Bergskletten nad fiordem Dalsfjord w zachodniej Norwegii działa nietypowa instalacja: Telemegafon. Z wyglądu przypomina on staroświecki radiowęzeł. By z niego skorzystać, wystarczy z dowolnej części świata wykręcić (lub wystukać) numer 04790369389. Elementy konstrukcji nie dostały się na szczyt helikopterem. Wniosło je tam 8 ochotników, w tym kobiety. Pomysł zrodził się w głowach pracowników studia projektowego Unsworn Industries z Malmö, którzy zastanawiają się teraz, kto będzie dzwonił i w jakiej sprawie: nastolatki ze złamanym sercem, norweskie zespoły metalowe, wypróbowujące brzmienie swoich najnowszych kawałków czy może lokalni politycy, odczytujący protokoły z ostatniego posiedzenia rady miejskiej. Gdy ktoś rozpoczyna nadawanie komunikatu, zapala się specjalne światełko sygnalizacyjne. Zupełnie jak podczas audycji radiowej... Telemegafon ma działać do 6 września, ponieważ wtedy rozpoczyna się sezon polowań na jelenie. Wszyscy mają jednak nadzieję, że idea swobody wypowiedzi na tak wielką skalę spodoba się użytkownikom i po krótkiej przerwie konstrukcja znowu zacznie działać.
  25. W ubiegłym tygodniu w użyciu było 2,7 miliarda adresów z protokołu komunikacyjnego IPv4. Oznacza to, że liczba wolnych numerów IPv4 spadła poniżej miliarda. Wszystko wskazuje na to, że ostatni numer IP w ramach IPv4 zostanie przydzielony w roku 2012. Pozostały więc tylko cztery lata na przejście na system IPv6. Obecnie używany IPv4 to system 32-bitowy, co oznacza, że w jego ramach istnieją 4.294.967.296 adresów. Z tej puli ponad 588 milionów nie może być użytych. Są to m.in. adresy rozpoczynające się od 0 i 127, od 224 do 239 oraz od 240 do 255, a ponadto adresy 10.x.x.x, 172.16.x.x-172.31.x.x i 192.168.x.x. W Sieci można znaleźć stronę, która codziennie podaje informacje, kiedy prawdopodobnie wyczerpie się pula adresów IPv4. Z obecnie dostępnych danych wynika, że ostatnia pula zostanie przekazana do regionalnych organizacji rejestrujących 10 lutego 2011 roku, a regionalne organizacje przekażą dalej ostatnie adresy 17 grudnia 2011 roku. Tak więc w 2012 roku zostanie użyty ostatni z adresów dostępnych w ramach IPv4.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...