Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37648
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    248

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Bortezomib, lek stosowany dotąd w leczeniu niektórych rodzajów nowotworów, skutecznie blokuje odrzucanie przeszczepów - twierdzą naukowcy z Uniwersytetu Cincinnati. Opisywany preparat był dotąd stosowany m.in. w leczeniu szpiczaka mnogiego, jednego z nowotworów układu krwiotwórczego. W przebiegu choroby dochodzi do nadmiernego wytwarzania komórek plazmatycznych, wyspecjalizowanych w masowej produkcji przeciwciał. Jak się jednak okazuje, dzięki podawaniu bortezomibu udaje się także blokować komórki plazmatyczne organizmu, do którego podano np. przeszczepioną z innego organizmu nerkę. Odnaleźliśmy znaczną ilość literatury wykazującej, że bortezomib działa skutecznie jako środek ograniczający odrzucanie przeszczepów w warunkach laboratoryjnych - opisuje właściwości leku dr Steve Woodle, szef oddziału chirurgii transplantologicznej na Uniwersytecie Cincinnati i jednocześnie główny autor nowego eksperymentu. Jego zdaniem, potwierdzono także skuteczność środka w leczeniu niektórych innych zaburzeń układu immunologicznego. Komórki plazmatyczne były dotychczas niedocenianym ogniwem reakcji odpornościowej przeciw przeszczepom. Okazuje się jednak, że blokowanie ich funkcji skutecznie blokuje niechcianą odpowiedź, co powinno - według autorów eksperymentu - zwiększyć odsetek udanych transplantacji. W eksperymencie wzięło udział sześciu pacjentów poddanych wcześniej przeszczepowi nerki. Trwające pięć miesięcy doświadczenie wykazało, że u każdego z nich udało się znacznie ograniczyć zakres reakcji przeciw obcemu organowi oraz obniżyć poziom wytwarzanych przeciwciał. Zdołano także poprawić funkcjonowanie "nowej" nerki, czyli osiągnąć ostateczny cel całej procedury. Toksyczność leku oceniono jako niewielką, przewidywalną i możliwą do opanowania, zaś jej intensywność jest znacznie niższa od tej związanej z podawaniem większości typowych leków onkologicznych. Z przyjemnością dostrzegamy, że toksyczne efekty [podawania bortezomibu] są podobne także u pacjentów cierpiących z powodu odrzucania organów opornego na leczenie - dodaje dr Woodle. Wyniki badań zespołu z Uniwersytetu Cincinnati opisano w najnowszym numerze czasopisma Transplantation.
  2. Japońska Agencja Badań Przestrzeni Kosmicznej (Japan Aerospace Exploration Agency, JAXA) i inżynierowie spoza niej wspólnie pracują nad toaletą kosmiczną najnowszej generacji. Mocuje się ją w pasie podobnie jak pieluchę, a astronauci noszą ją stale na sobie. Gdy czujniki wykryją moment wypróżnienia, automatycznie uruchamia się zamocowany z tyłu układ ssący. Za pomocą rurek nieczystości są transportowane do specjalnego pojemnika. Toaleta myje i osusza swojego właściciela, poza tym eliminuje niepożądane odgłosy i zapachy. Nie wiadomo, jakie firmy wchodzą w skład grupy badawczej JAXA. Wspomina się o przedstawicielach branży armatury sanitarnej, zakładów chemicznych, a także o architektoniczno-iżynierynej Korporacji Shimizu. Prototypy toalety zostaną najprawdopodobniej przetestowane w japońskim laboratorium Kibo na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Urządzenia nowej generacji przydadzą się nie tylko poza Ziemią, ale również obłożnie chorym pacjentom, którzy już nie musieliby korzystać z pieluchomajtek czy nieporęcznych basenów.
  3. Ann Edie to niewidoma kobieta, która mieszka na przedmieściach Albany. W wyprawach towarzyszy jej Panda: ma cztery nogi i ogon, ale nie jest psem, lecz koniem przewodnikiem. Miniaturka sięga kobiecie zaledwie do biodra i bardzo ułatwia jej codzienne życie. W sąsiedztwie nie ma chodników, dlatego zwierzę prowadzi ją po poboczu, zgrabnie omijając wystające lusterka samochodów, skrzynki na listy, kosze oraz bawiące się dzieci. Na komendę "Pokaż guzik", Panda wyciąga pyszczek ku górze. Ann przesuwa dłoń po jej głowie, sięgając do przycisku zmiany światła na zielone. Fundacja Koni Przewodników działa w USA od mniej więcej 10 lat, więc pani Edie nie jest jedyną osobą korzystającą z ich pomocy. Rodzi się jednak pytanie: czemu koń, a nie pies? Konie są dobrze ułożone, z natury uważne, łatwo się uczą i wzbudzają mniejszy strach wśród przechodniów niż duży pies. Poza tym warto wykorzystać ich szerokie pole widzenia, sięgające niemal 360 stopni. Jako zwierzęta stadne instynktownie dostosowują krok do innych, a co najważniejsze – żyją nawet ponad 30 lat. W tym samym czasie niewidoma osoba musiałaby pracować z 5-7 psami przewodnikami, a każde rozstanie z przyjacielem byłoby kosztowne tak emocjonalnie, jak i finansowo. Koń przewodnik nie będzie się wdawał w bójki z innymi psami lub w pogonie za kotami, ale je dużo więcej od szczekającego towarzysza. Poza tym co 2-3 godziny musi skorzystać z toalety, a wyszkolony używa tej samej, co jego właściciel. Ze względu na gabaryty nie zmieści się też w kinie ani nie zostanie przyjęty z otwartymi ramionami w samolocie czy autobusie. Większość koni przewodników stoi w pierwszej klasie lub w specjalnym boksie, gdyż pomieszczenia klasy ekonomicznej są dla nich za małe. Ludzie spotykający na ulicy Ann i Pandę bardzo przyzwyczaili się do ich widoku. Niewykluczone jednak, że już wkrótce zostaną one rozdzielone, gdyż rząd USA rozważa wprowadzenie zakazu publicznego wykorzystywania zwierząt do tego typu celów. Zaczęło się bowiem od psów przewodników, potem jednak zaroiło się od małp, np.kapucynek, wspomagających chorych z paraliżem czterokończynowym i agorafobią, kucyków przewodników, kóz dla pacjentów z zanikiem mięśni czy wreszcie papug, kotów, fretek oraz iguan towarzyszących osobom z zaburzeniami lękowymi. Choć prawo (Americans With Disabilities Act z 1990 r.) gwarantuje wszystkim możliwość zabierania zwierząt przewodników w dowolne miejsce, niektórzy zaczęli go nadużywać, chcąc zyskać szczególne przywileje dla swoich pupili. Stąd debata społeczna i sprzeciw niektórych biznesmenów oraz przedstawicieli lokalnych władz wobec wykorzystywania przewodników niebędących psami. Gdzie jednak ustanowić granicę?
  4. Zespół badaczy z Chin i Australii opracował metodę, która może pozwolić na skuteczne opanowanie epidemii dengi - ciężkiej choroby tropikalnej przenoszonej przez komary. Opisywane schorzenie powodowane jest przez wirusy z rodziny Flaviviridae i należy do gorączek krwotocznych - poważnych, często śmiertelnych chorób charakteryzujących się m.in. bardzo wysoką temperaturą ciała. Ponieważ denga przenoszona jest na ludzi przez komary z gatunku Aedes aegypti, badacze wciąż szukają nowych metod eliminacji tych insektów w nadziei na opanowanie epidemii. O nowym pomyśle na zmniejszenie szkodliwości owadów donoszą na łamach czasopisma Science badacze z australijskiego Uniwersytetu Queensland oraz Uniwersytetu Normalnego Chin Środkowych. Do swojego eksperymentu naukowcy zastosowali specjalnie zmodyfikowane bakterie z rodzaju Wolbachia (widoczne na zdjęciu jako okrągławe wtręty we wnętrzu komórek owada), którym nadano zdolność do infekowania komarów. Mikroorganizmy te posiadają wiele cech czyniących je idealnym czynnikiem ograniczającym liczebność i długość życia badanych owadów. Należą do nich: stała obecność w organizmie po jednorazowej infekcji, przenoszenie przez matkę na potomstwo obu płci, zaburzanie proporcji płci potomstwa oraz obumieranie zarodków w sytuacji, w której tylko jedno z rodziców jest zakażone bakterią lub dwa szczepy pasożyta występujące u obojga partnerów są ze sobą "niezgodne". Australijsko-chiński zespół udowodnił w warunkach laboratoryjnych, że wprowadzenie Wolbachii do organizmów moskitów prowadzi do skrócenia ich życia o połowę, co znacznie zmniejsza prawdopodobieństwo przeniesienia wirusa dengi pomiędzy ludźmi. Co więcej, infekcja bakteriami była stabilna (tzn. jednorazowe jej wprowadzenie do organizmu insekta owocowało dożywotnim nosicielstwem), a większość potomstwa otrzymywała od swojej matki szkodliwy "posag". Oczywiście, droga do opanowania epidemii gorączek krwotocznych jest wciąż daleka. Konieczne jest nie tylko udoskonalenie samych technik, lecz także dokładne określenie konsekwencji ich stosowania. Mimo to, wielu może cieszyć fakt, że uczyniono istotny krok ku zmniejszeniu zagrożenia tymi niezwykle groźnymi chorobami.
  5. Biolodzy wiedzą już od dawna, że samce niektórych zwierząt morskich, takich jak koniki morskie czy iglicznie, przechowują zapłodnione jaja zawierające ich potomstwo w specjalnych kieszonkach na własnych brzuchach. Dopiero teraz dowiadujemy się jednak, że ta wyspecjalizowana torebka posiada wiele cech... łożyska występującego u samic. W tym badaniu jasno demonstrujemy przyjmowanie przez embrion uzyskanych od ojca substancji odżywczych u dwóch gatunków igliczni, tłumaczy zaangażowana w badania Jennifer Ripley, biolog z West Virginia University. To pierwszy raz, kiedy naprawdę posiadamy dowód na istnienie takiej łożyskopodobnej [funkcji] w organizmie tych ryb. Hipotetyzowano na ten temat od lat, ale dotychczas nie zostało to potwierdzone. Aby potwierdzić, czy samce gatunków Syngnathus fuscus oraz S. floridae rzeczywiście przekazują potomstwu substancje odżywcze pochodzące z własnego organizmu, badacze wstrzyknęli rybim ojcom wyznakowane radioaktywnym izotopem składniki odżywcze - wchodzący w skład postawowych tłuszczów kwas palmitynowy oraz aminokwas lizynę. Następnie, na podstawie wyników badań z wykorzystaniem spektroskopii, oceniano ilość obu substancji przekazywanych zarodkom. Choć oba związki są potrzebne dojrzewającym igliczniom, tylko lizyna przedostawała się w znacznych ilościach do organizmów potomstwa. Co więcej, zgodnie z oczekiwaniami, ilość przekazywanego aminokwasu z biegiem czasu rosła, co oznacza, że potrzeby żywieniowe dojrzewającego zwierzęcia rosły, zaś ojciec kontrolował dawkę przekazywanego pożywienia. Zdaniem autorów odkrycia, kolejną fazą badań powinna być szczegółowa analiza ojcowskiej "kieszonki" w poszukiwaniu cech wspólnych z łożyskiem wytwarzanym przez większość ssaków (wyjątkiem w tej grupie są torbacze). Zrozumienie mechanizmów przekazywania pokarmu od rodzica do dojrzewającego potomstwa może pomóc w zrozumieniu procesów rozwoju nie tylko u niepozornych koników morskich i igliczni, lecz być może także u ludzi.
  6. Jednym z najszerzej znanych obyczajów kojarzonych z mieszkańcami Ameryki Południowej jest miniaturyzowanie odciętych ludzkich głów. Naukowcy od dawna zastanawiają się, czemu miało to służyć. Jedni sądzą, że głowy to trofea wrogów zabitych w walce, inni uważają, iż mają one coś wspólnego z rytuałami obfitości, a jeszcze inne teorie wspominają o kulcie przodków. Badania naczynia znajdującego się w chicagowskim Field Muzeum wykazały, że wyrzeźbiono na nim wojowników obwieszonych zminiaturyzowanymi głowami oraz bezgłowe ciała wrogów. To może sugerować, że głowy były trofeami wojennymi. Tym bardziej, iż w grobach na płaskowyżu Nazca znajdowano osoby pochowane wraz z należącą do nich kolekcją głów. Rozwiązanie pozornie tylko jest proste, gdyż istnieją naczynia, na których przedstawiono rolnicze obrzędy obfitości i występują w nich również odcięte zminiaturyzowane głowy. Religijny charakter obyczaju podkreślają też przedstawienia mitycznych stworzeń obwieszonych głowami. Sprawę jeszcze bardziej skomplikowały najnowsze badania zminiaturyzowanych głów, które znajdują się w kolekcji Field Museum. Uczeni stwierdzili, że jeśli zminiaturyzowane głowy są zdobyczami wojennymi, to powinny pochodzić z innego regionu, niż ci, którzy je kolekcjonowali. Zbadano więc izotopy tlenu, strontu i węgla w emalii zębów głów i porównano wyniki z emalią miejscowej ludności pochowanej na płaskowyżu Nazca. Okazało się, że głowy pochodzą z tego samego regionu. Może to więc wskazywać, iż mamy tu do czynienia z kultem przodków. Ale nie można też wykluczyć walk prowadzonych pomiędzy bardzo podobnymi społecznościami, żyjącymi obok siebie. Archeolodzy mają nadzieję, że badania nad głowami pozwolą stwierdzić, w jaki sposób rozwijały się struktury społeczne i polityczne w prekolumbijskiej Ameryce.
  7. Steve Jobs, prezes Apple'a przyznał, że ma kłopoty ze zdrowiem. Podkreślił jednak, że nie chodzi tutaj o nawrót raka trzustki. Jobs poinformował o "nierównowadze hormonalnej", która powoduje u niego spadek wagi. Zdrowie Steve'a Jobsa jest bardzo istotne dla giełdowych notowań Apple'a. Trzeba przecież pamiętać, że to właśnie on uratował chylącą się ku upadkowi firmę i zrobił z niej taką potęgę, jaką jest obecnie. Nie wiadomo, czy bez Jobsa Apple byłoby w stanie utrzymać swoją pozycję. Steve Jobs cierpiał w przeszłości na nowotwór trzustki, z którego został wyleczony. Jednak każda niekorzystna zmiana w jego wyglądzie jest bardzo źle odbierana przez inwestorów. W bieżącym roku już kilkukrotnie pojawiały się spekulacje o pogarszającym się stanie zdrowia Jobsa, co wywoływało spadki cen akcji Apple'a. Ostatnio ogłoszono, że tegoroczna konferencja Mac World będzie ostatnią w historii i nie zostanie ona otwarta przez Jobsa. Wywołało to kolejną falę pytań o zdrowie prezesa Apple'a.
  8. Lekarze z Queen's University w Belfaście rozpoczęli jakiś czas temu testy skuteczności kąpieli w olejku z drzewa herbacianego przy zapobieganiu zakażeniu metycylinoopornymi szczepami gronkowca złocistego (ang. methicillin-resistant Staphylococcus aureus, MRSA). Próby zaczęliśmy w listopadzie 2007 roku i mamy nadzieję, że zakończą się one w listopadzie 2010 roku – wyjaśnia doktor Bronagh Blackwood. Jej zespół porównuje efekty codziennego obmywania wodą z dodatkiem 5% olejku z drzewa herbacianego oraz standardowej kąpieli z zastosowaniem preparatu Johnson's Baby Softwash. Lekarze zliczają przypadki nowych zakażeń MRSA na oddziale intensywnej terapii. Ciężko chorzy pacjenci są szczególnie podatni na zakażenia gronkowcem, ponieważ przechodzą wiele inwazyjnych procedur medycznych. Siedliskiem MRSA są zarówno szpitale, jak i domy opieki. Gdyby kąpiele w olejku okazały się skuteczne, znacznie obniżyłyby się koszty leczenia, a co najważniejsze – udałoby się uniknąć groźnych powikłań, np. zapaleń płuc czy zakażeń krwi.
  9. Rok 2008 nie był najlepszy dla przemysłu muzycznego. Gwałtownie spadająca sprzedaż CD skłoniła analityków Gartnera do stwierdzenia, że od 2009 roku podstawowym źródłem przychodów przemysłu muzycznego powinna stać się sprzedaż muzyki w formie plików MP3. Takie informacje nie ucieszą zapewne audiofilów, gdyż MP3 charakteryzuje się gorszą jakością dźwięku niż CD. Jest jednak i dobra, bardzo zaskakująca wiadomość - gwałtownie rośnie sprzedaż.. płyt winylowych. W roku 2008 Amerykanie kupili 1,88 miliona czarnych krążków. To najwięcej od roku 1991, kiedy to Nielsen SoundScan zaczął badać ich sprzedaż. Poprzedni rekord zanotowano w roku 2000, gdy sprzedano 1,5 miliona winyli. W latach 2006-2008 sprzedaż płyt winylowych wzrosła z 858 000 do 1 880 000. W tym samym czasie liczba sprzedanych płyt CD zmniejszyła się z 553,4 miliona do 360,6 miliona, a sprzedaż albumów MP3 wzrosła z 32,6 miliona do 65,8 miliona. Aż dwie trzecie kupowanych winyli zostało wyprodukowanych przez małe niezależne wytwórnie. Specjaliści uważają, że sprzedaż czarnych krążków rośnie, gdyż na rynek weszło pokolenie, które docenia posiadanie nośnika, dobrego wydawnictwa, dołączonych informacji oraz chce cieszyć się wysokiej jakości dźwiękiem. Jedną z firm, które przeżywają renesans jest Rainbo Records. Obecnie tłoczy ona 25 000 płyt winylowych dziennie. Jeszcze pod koniec lat 80. i na początku lat 90., gdy płyty CD szturmem zdobywały rynek, Rainbo Records tworzyło jedynie 6 do 8 tysięcy płyt dziennie. Zdaniem prezesa firmy, największą grupę jej klientów stanowią osoby w wieku 13-24 lat. To młodzi ludzie, którzy znają przede wszystkim cyfrowy świat, korzystają z cyfrowych gier i cyfrowej telewizji, a muzykę przechowują w cyfrowym formacie. Zaczęli jednak doceniać jakość analogowego dźwięku, a posiadanie fizycznej kolekcji płyt staje się wśród nich coraz bardziej modne.
  10. Do czego służyła kamienna konstrukcja Stonehenge? Od lat głowią się nad tym zarówno naukowcy, jak i amatorzy. Często wspomina się o względach religijnych, dr Rupert Till z Huddersfield University twierdzi jednak, że mogło chodzić również o rozrywkę, ponieważ bloki skalne idealnie wzmacniają wprowadzający w trans powtarzalny rytm. Wg specjalisty, kiedyś było to bardzo przyjemne miejsce, a jego właściwości przypominały akustykę muszli koncertowej. Kolejne pokolenia pracowały nad ulepszeniem systemu "zarządzania" dźwiękiem. Jak wiadomo, Stonehenge częściowo się zawaliło, podczas eksperymentów akustycznych Till musiał się więc posłużyć modelem komputerowym. Do najważniejszych odkryć doszło, gdy doktor i jego współpracownik Bruno Fazenda zwiedzili betonową replikę nietkniętego Stonehenge. Powstała w Maryhill w USA, a stworzył ją Sam Hill. Brytyjczycy skorzystali z okazji i zastosowali oprogramowanie do analizy akustycznej, mikrofon przestrzenny oraz zestaw głośników (olbrzymi głośnik basowy i inny o 12 ściankach). Porównując rezultaty wyliczeń na papierze, symulacji komputerowych z wykorzystaniem modeli cyfrowych i eksperymentów w betonowym kręgu, mogliśmy zaproponować kilka teorii dotyczących funkcji Stonehenge. Byliśmy też w stanie odtworzyć dźwięki generowane przez kogoś przemawiającego lub klaszczącego w kręgu 5 tys. lat temu. Co jednak najbardziej interesujące, uzyskaliśmy efekt rezonansu całej przestrzeni, tak jak wtedy, gdy umoczonym w winie palcem wodzi się po brzegu kieliszka czy szklanki. W takich warunkach nawet uderzenie w bęben brzmi bardzo dramatycznie. Wcześniejsze badania archeologiczne także wskazywały na świetną akustykę neolitycznego zabytku. Nie tylko same bloki, ale i poprzeczne belki były odpowiednio wyprofilowane i idealnie odbijały dźwięk. Till wyjaśnia, że dwie najważniejsze teorie związane z rolą Stonehenge odnoszą się do rytuałów: uzdrawiania bądź kultu zmarłych. Jedno i drugie wymaga zaś śpiewów oraz tańca. Zespół z Huddersfield udowodnił, że w kręgu da się wyznaczyć parę punktów o wyjątkowych właściwościach akustycznych. Prawdopodobnie tam właśnie stawał szaman czy kapłan.
  11. Naukowcy z Instytutu Ucha Bionicznego w Melbourne badali aktywność mózgu u głuchych od urodzenia kotów, które już we wczesnym dzieciństwie wyposażono w implanty ślimaka. Niewykluczone, że dzięki ich odkryciom dzieci z podobną niepełnosprawnością będą w przyszłości mówić tak samo dobrze jak maluchy słyszące (The Journal of Comparative Neurology). Zwykle drgania fal dźwiękowych pobudzają w uchu wewnętrznym tzw. komórki rzęsate, zwane też komórkami słuchowymi bądź włoskowatymi. Drgania mechaniczne są zatem przekształcane w impulsy nerwowe. U głuchych zwierząt dość często komórki zmysłowe są nieprawidłowo zbudowane, dlatego implanty muszą stymulować neurony bezpośrednio. Australijczykom zależało na sprawdzeniu, jak mózg reaguje na pobudzanie w ten właśnie sposób. Utrwalali aktywność elektryczną kory siedemnastu 8-miesięcznych kotów. Zwierzęta nie słyszały od urodzenia. Dziesięć otrzymało implant ślimaka stosunkowo niedawno, a 7 wszczepiono go w wieku 8 tygodni. Okazało się, że w pierwszej grupie włączenie urządzenia skutkowało chaotyczną aktywnością kory. Dźwięk nie był postrzegany spójnie, co w przypadku ludzi uniemożliwiałoby opanowanie mowy. W drugiej grupie aktywność kory przypominała zaś wzorce występujące u słyszących zwierząt.
  12. Net Applications donosi, że w ciągu miesiąca Microsoft stracił niemal 1% udziałów w rynku systemów operacyjnych. Przed miesiącem informowaliśmy, że po raz pierwszy w historii udziały Microsoftu spadły poniżej 90%. W grudniu gigant zanotował kolejny spadek. Udziały koncernu zmniejszyły się w ostatnim miesiącu ubiegłego roku o 0,91 punktu procentowego i wynoszą obecnie 88,7 procenta. Zyskuje Mac OS X, do którego należy już niemal 10% rynku. W ciągu miesiąca firma Jobsa zyskała 0,76 punkta procentowego udziałów i obecnie ma ona 9,6% światowego rynku OS-ów. W ciągu całego roku Mac OS X zyskał 2,3 punktu procentowego, co oznacza, że jego udziały zwiększyły się o 31,7%. Specjaliści z Net Applications twierdzą, że spadek udziałów Windows ma związek z faktem, iż więcej osób korzysta z komputerów w domach. Kryzys spowodował zwolnienia, a ponadto nałożył się na to okres świąteczny. Jednak musimy wziąć pod uwagę również fakt, że w analogicznym okresie roku 2007 Microsoft tracił udziały w rynku dwukrotnie wolniej. Styczeń 2009 roku powinien dać nam odpowiedź na pytanie, jak duży wpływ na zmianę rynkowych udziałów mają święta. Net Applications opublikowała również dane dotyczące systemów Linux. W lutym 2008 roku należało do nich 0,65% rynku, a w grudniu 2008 - 0,85%. W stosunku rocznym Linux zyskuje, jednak w drugim półroczu stracił. W sierpniu do systemów spod znaku pingwina należało bowiem 0,93% rynku.
  13. Owalny Gabinet, a właściwie rodzaj rozwiązywanych w nim problemów postarza kolejnych prezydentów USA o dwa lata w ciągu każdego roku kadencji. Dr Michael Roizen podkreśla, że stres przekłada się na siwiejące włosy, zmarszczki i wahania wagi. Naukowiec prześledził zapiski medyczne Białego Domu, cofając się aż do prezydentury Teodora Roosevelta. Nie ma znaczenia, czy prezydenci są demokratami, czy republikanami, nieważne też, czy przed objęciem prezydentury odznaczają się atletyczną budową ciała, czy wręcz przeciwne i czy palą, czy może stronią od tytoniu. Przez 8 lat pracy w swoim biurze postarzeją się o 16 – dowodzi gerontolog. Robert E. Gilbert, politolog z Northeastern University, autor książki Śmiertelna prezydentura, uzupełnia dane zaprezentowane przez swojego kolegę. Wg niego, przywódcy USA żyją krócej od kongresmenów i przedstawicieli Sądu Najwyższego. Biorąc pod uwagę prezydentury od George'a Washingtona po Richarda Nixona, na 36 osób aż 25 zmarło wcześniej, niż średnia wieku ustalana na podstawie tabel aktuarialnych towarzystw ubezpieczeniowych. Roizen analizował dokumenty medyczne sprzed objęcia urzędu i wyniki corocznych badań kontrolnych głów państwa. Uwzględniały one różne czynniki, m.in.: ciśnienie krwi oraz palenie i aktywność fizyczną. Za pomocą stworzonego przez siebie wzoru gerontolog wyliczał ryzyko śmierci i niezdolności do pracy każdego prezydenta w dwóch momentach: przed elekcją i po zakończeniu kadencji. Podczas rozmów z kilkoma byłymi prezydentami ustalił, że najbardziej doskwierała im izolacja i brak prawdziwych przyjaciół. Taka sytuacja uniemożliwiała odreagowanie stresu związanego z pracą.
  14. Szkodliwość palenia i związany z nim wzrost ryzyka zawału serca są dla lekarzy rzeczami oczywistymi. Nic dziwnego, że coraz częściej pojawiają się urzędowe zakazy palenia w miejscach publicznych. Podobny przepis zastosowany w jednym z amerykańskich miast przyniósł spadek liczby zawałów serca o... 41%! Przeprowadzona analiza jest jednym z najbardziej szczegółowych badań nad wpływem tego typu zakazów na ludzkie zdrowie. Co więcej, żadne wykonane wcześniej studium nie objęło aż trzyletniego okresu od wprowadzenia obostrzeń do momentu rozpoczęcia zbierania danych. Jak twierdzą autorzy obserwacji, brak obniżenia liczby przypadków zawału serca w okolicznych miejscowościach wskazuje, że za poprawę kondycji mieszkańców odpowiada wprowadzenie radykalnych zmian w prawie. Obserwacji dokonano w mieście Pueblo w amerykańskim stanie Colorado. Tamtejsze władze wprowadziły w połowie 2003 roku zakaz palenia w większości budynków publicznych. Jak donoszą badacze, po trzech latach od wejścia w życie restrykcyjnych przepisów liczba przypadków zawału serca spadła aż o 41%. To studium jest bardzo dramatyczne. To już dziewiąte badanie [przeprowadzone na mieszkańcach Pueblo], więc jest jasne, że regulacje zakazujące palenia są najbardziej efektywną i opłacalną metodą ograniczania liczby przypadków ataku serca - uważa dr Michael Thun, niezwiązany z analizą naukowiec z American Cancer Society, czołowej amerykańskiej organizacji zajmującej się badaniem nowotworów. Autorzy badania podkreślają, że celem przepisów ograniczających powszechność palenia tytoniu jest nie tylko poprawa stanu zdrowia samych palaczy, lecz także osób przebywających w ich najbliższym otoczeniu. Podkreślają przy tym, że niekorzystny wpływ dymu papierosowego obejmuje nie tylko znacznie zwiększone ryzyko zachorowania na raka płuc i inne choroby onkologiczne, lecz może on powodować także szereg innych zaburzeń pojawiających się znacznie wcześniej od nowotworów. Wymienia się wśród nich m.in. uszkodzenia naczyń krwionośnych, a także wzrost krzepliwości krwi prowadzący do powstawania zatorów i zawałów. Analizę przeprowadzono na zlecenie CDC, czyli amerykańskiego Centrum Kontroli i Prewencji Chorób.
  15. Zaledwie jeden gen decyduje o tym, czy pozornie wyleczony rak jajnika powróci po latach i zaatakuje pacjentkę ponownie. Zdaniem badaczy, umiejętna regulacja jego aktywności mogłaby pomóc w ostatecznym wyleczeniu choroby i zapobieganiu jej nawrotom. Badany gen, nazywany ARHI, odpowiada za uruchomienie procesu autofagii - niszczenia wewnętrznych struktur komórki w celu ich strawienia i uniknięcia śmierci z braku energii. W zdrowym organizmie ARHI jest aktywowany przy znacznym niedożywieniu komórek, np. w wyniku niedokrwienia, i pozwala im na przetrwanie przez pewien czas w skrajnie niekorzystnych warunkach. W przypadku komórek nowotworowych sytuacja wygląda jednak nieco inaczej. Jeśli badany gen zostanie w nich aktywowany, uruchomiony w ten sposób proces autofagii doprowadza do ich śmierci w ciągu zaledwie kilku dni. Jeszcze inne zjawisko zaobserwowano podczas badań na żywych zwierzętach. Gdy do organizmów myszy wszczepiono komórki ludzkiego raka jajnika, a następnie aktywowano ARHI, zachowanie wadliwej tkanki było zupełnie inne. Okazuje się, że badany gen wywołuje w niej autofagię, lecz nie powoduje śmierci komórek nowotworowych. Co więcej, powtórne wyłączenie analizowanej sekwencji powoduje gwałtowne przyśpieszenie wzrostu guza. Komórki nowotworowe pozostawały żywotne podczas zahamowania wzrostu i uruchomienia autofagii wywołanej przez ARHI, co odpowiada stanowi ich uśpienia, uważa dr Robert Bast, jeden z autorów eksperymentu. Dodaje: kiedy blokowaliśmy autofagię za pomocą chlorochiny, leku stosowanego także w terapii malarii, ponowny wzrost guzów był zahamowany, co sugeruje, że autofagia pomagała komórkom raka na przetrwanie w warunkach niedostatecznego dopływu krwi. Oprócz odkrycia roli ARHI, badacze zidentyfikowali szereg innych czynników odpowiedzialnych za regulację procesów autofagii oraz "uśpienia" komórek nowotworowych. Zdaniem uczonych, umiejętna modyfikacja ich aktywności mogłaby stać się interesującą terapią uzupełniającą tradycyjne leczenie. Możliwe, że w ten sposób można by "znokautować" nowotwór i zniszczyć ostatnie wadliwe komórki.
  16. Pytanie za sto punktów: gdzie i kiedy powstał rap? Większość ludzi stwierdzi zapewne, że w latach 70. ubiegłego wieku w Nowym Jorku, profesor Ferenc Szasz z Uniwersytetu Nowego Meksyku na pewno się z tym jednak nie zgodzi, gdyż z jego badań wynika, iż ten gatunek muzyczny zawdzięczamy... średniowiecznym Szkotom. Wg niego, walki na rymy w wykonaniu raperów wywodzą się od kaledońskiego flytingu (flitingu). Był to pojedynek na wyzwiska, często rymowane, a samo określenie zostało zapożyczone przez historyków społecznych z XV-XVI-wiecznych źródeł, wspominających o pojedynków makarów. Termin ukuli językoznawcy amerykańscy, którzy wskazują na rozpowszechnienie tego zjawiska w społecznościach oralnych całego świata. Jest to swego rodzaju zastępnik walki wręcz, tzw. chłostanie słowem. Szkoccy właściciele niewolników przenieśli tradycję swoich przodków do USA. Tam została ona przyswojona i rozwinięta przez Afroamerykanów. Po wielu latach ukrytej ewolucji wypłynęła ona jako rap. Zarówno średniowieczni Szkoci, jak i młodzi czarni Amerykanie wyspecjalizowali się w doprowadzaniu satyry do granic akceptowalności. Jeszcze chwila, jedno słowo za dużo, a werbalne współzawodnictwo przeobrazi się w przyziemne mordobicie. Profesor Szasz zajmuje się kulturami Szkocji i USA. Na trop powiązań i korzeni rapu wpadł przez przypadek, badając kontekst historyczny działalności najsłynniejszego szkockiego barda Roberta Burna. Naukowiec zacytował też pierwszy amerykański przykład walki na słowa, który wydrukowano w magazynie Vanity Fair 9 listopada 1861 r. Niektórzy eksperci uznają, że korzeni muzycznej części kultury hip-hopu należy rzeczywiście poszukiwać poza Stanami - w zachodniej Afryce. Kilkaset lat temu tamtejsi czarownicy "uskuteczniali" rytmiczne recytacje, wybijające się ponad warkot bębnów i odzywające się z rzadka inne instrumenty.
  17. O tym, że spędzenie ciąży w otoczeniu zwierząt cierpiących na choroby zakaźne zwiększa odporność potomstwa na to samo schorzenie, wiadomo już od dawna. Teraz, dzięki badaczom z Anglii, dowiadujemy się, że podobne zjawisko można zaobserwować u zwierząt-nosicieli pasożytów niezdolnych do bezpośredniego przenoszenia się pomiędzy osobnikami. Eksperyment przeprowadzili wspólnie badacze z uniwersytetów w Nottingham i Londynie. Hodowali oni ciężarne myszy, których klatki lokowano, w zależności od grupy, w sąsiedztwie klatek zamieszkiwanych przez myszy zdrowe lub zainfekowane przez pierwotniaki z gatunku Babesia microti. Mikroorganizmy te odpowiedzialne są za babeszjozę - pasożytniczą chorobę krwi, przypominającą objawami malarię. Niezwykle istotny dla przebiegu eksperymentu jest fakt, iż B. microti nie są zdolne do przenoszenia pomiędzy gryzoniami, jeśli nie zostaną przekazane za pośrednictwem kleszczy. Mimo to stwierdzono, że potomstwo matek przebywających w czasie ciąży w sąsiedztwie zwierząt zakażonych wykazywało szereg cech wskazujących na pośrednią ekspozycję na pasożyty. Po osiągnięciu przez potomstwo dojrzałości, stwierdzono u niego m.in. zwiększenie odporności przeciwko B. microti oraz obniżony poziom agresji. U matek, które spędziły ciążę w sąsiedztwie klatek zamieszkiwanych przez zakażone myszy, zaobserwowano z kolei powiększenie nerek oraz podwyższony poziom kortykosteronu, jednego z hormonów odpowiedzialnych za reakcję na stres. Zdaniem angielskich badaczy, odkrycie świadczy o wrodzonym przystosowaniu potomstwa do zwalczania babeszjozy. Miałoby to, według nich, zapewniać zwiększenie szans na osiągnięcie dojrzałości i przeżycie w niesprzyjającym środowisku. Autorzy wyciągają ze swoich badań jeszcze jeden istotny wniosek. [Wyniki] prowadzą nas do pytania o prawidłowość warunków hodowli w niektórych laboratoriach podczas przeprowadzania procedur badawczych, które mogą negatywnie wpływać zarówno na dobrobyt zwierząt, jak i na wiarygodność badań na zwierzętach - podkreślają w swojej publikacji, która ukazała się na łamach czasopisma Proceedings of the Royal Society B.
  18. Nowa forma leku zawierającego niezwykle skuteczne białko terapeutyczne została opracowana przez japońskich naukowców. Dzięki modyfikacji uzyskano preparat równie skuteczny, co jego poprzednia generacja, lecz znacznie poprawiono jego trwałość. Co więcej, technologia jego wytwarzania może zostać wykorzystana przy produkcji wielu innych środków, pozwalając na obniżenie kosztów ich produkcji. Do swoich badań Japończycy użyli laktoferryny - białka o ogromnym potencjale antybakteryjnym, przeciwgrzybiczym i przeciwwirusowym. Proteina ta, obecna m.in. w mleku i na śluzówkach, jest uważana za środek mogący w przyszłości zwalczać takie choroby, jak niektóre nowotwory, zakażenia i stany zapalne. Lecznicze właściwości tej molekuły wynikają z jej zdolności do wiązania trójwartościowych jonów żelaza (Fe3+), potrzebnych dla rozwoju wielu czynników zakaźnych oraz komórek nowotworowych. Dotychczas jedyną znaną drogą podawania laktoferryny były wstrzyknięcia, lecz zespołowi badaczy prowadzonemu przez Atsushiego Sato z Tokijskiego Uniwersytetu Technologicznego udało się stworzyć wygodniejszą alternatywę. Aby to osiągnąć, białko zostało zamknięte w otoczce zbudowanej z glikolu polietylenowego (PEG), jednego z wielkocząsteczkowych alkoholi. Tak przygotowany preparat nadaje się do przyjmowania drogą doustną, co było dotychczas nieosiągalne ze względu na destruktywny wpływ soków trawiennych na cząsteczki białek. Szczegółowe testy na szczurach wykazały, że nowa postać preparatu wchłania się z przewodu pokarmowego aż dziesięciokrotnie lepiej, niż czysta proteina. Wzrasta także czas półtrwania leku we krwi zwierzęcia, czyli, mówiąc najprościej, jego trwałość. Autorzy eksperymentu podkreślają, że technologia opłaszczania białek PEG wcale nie musi ograniczać się do laktoferryny. Ich zdaniem, jest to metoda uniwersalna, mogąca znaleźć zastosowanie przy produkcji wielu leków, nie tylko protein. I choć nie jest to pierwszy przypadek zastosowania PEG do stabilizacji protein, nigdy wcześniej nie potwierdzono doświadczalnie, że użycie tego typu otoczki poprawia wchłanianie leku przy podaniu doustnym. O sukcesie Japończyków poinformowało Amerykańskie Stowarzyszenie Chemiczne (American Chemical Society).
  19. Amerykańskie Biuro Patentowe (USPTO) odrzuciło wniosek Microsoftu, w którym gigant z Redmond starał się opatentować pomysł, by użytkownicy płacili nie za sam komputer, a za wykorzystywane moce i oprogramowanie. W uzasadnieniu odrzucenia wniosku poinformowano, że jest on miejscami niejasny i mało konkretny, a ponadto rozpatrujący go urzędnik odniósł wrażenie, że wiele z opisanych rozwiązań jest już chronionych patentami. Microsoft może obecnie odwołać się od decyzji lub też poprawić wniosek i ponownie go złożyć. O ile uściślenie pewnych kwestii nie powinno stanowić problemu, to trudno będzie koncernowi z Redmond przekonać urzędników, do tych rozwiązań, które uważają za już chronione patentami należącymi do innych podmiotów.
  20. Purple Songs Can Fly to projekt realizowany w Teksańskim Szpitalu Dziecięcym, a konkretnie na oddziale onkologii pediatrycznej. Dzięki w pełni wyposażonemu studiu nagraniowemu każdy młody pacjent może uciec od choroby i chociaż na kilka godzin przeobrazić się w kompozytora oraz wokalistę. Purpurowe Piosenki zaczęto nagrywać w marcu 2006 roku, od tej pory utrwalono ich aż 116. Niektórych można było posłuchać na pokładzie samolotów Continental Airlines, inne stały się częścią wyposażenia wahadłowców i poleciały w kosmos. Założycielką Purple Songs jest Anita Kruse, piosenkarka i autorka tekstów z Houston. To ona uczyniła ze swojego pomysłu element wdrażanego już w centrum programu Sztuka w medycynie. Artystka wierzy, że twórcze otoczenie stymuluje wszystkich, nawet tych z pozoru nieśmiałych czy małomównych. Na rozpoczęcie działalności Kruse zebrała 10 tys. dolarów. Nadal liczy na hojność ofiarodawców, ponieważ przedsięwzięcie jest całkowicie charytatywne. Najczęściej dzieci piszą piosenki o swoich zwierzętach, rodzinach lub wspomnieniach związanych z domem. Za ich pośrednictwem starają się wyrazić wdzięczność dla lekarzy, przyjaciół i rodziców. Kruse pomaga małym pacjentom, wcielając się w rolę realizatorki: dodaje linie melodyczne, rozmawia i zachęca. Efekty jej działania bardzo cieszą onkologów, którzy dostrzegają zmiany zachodzące w chorych.
  21. Od kilku dni w Sieci krążą pogłoski, jakoby Microsoft zaplanował na 15 stycznia zwolnienia pracowników. W obliczu kryzysu gospodarczego oraz faktu, że inni giganci - Sun, Yahoo, Google czy Sony - już rozpoczęli redukcje, nie byłoby w tym nic dziwnego. Jednak skala zwolnień, o których mówią pogłoski, każe wątpić w ich prawdziwość. Mówi się bowiem o zwolnieniu aż 15 000 osób, czyli 17% załogi. Zdaniem Henry'ego Blodgeta, znanego analityka z Wall Street, to nieprawdopodobne. Microsoft mógłby zdecydować się na tak duże zwolnienia jedynie w takim przypadku, gdyby w ciągu ostatnich dwóch miesięcy doszło do jakiegoś zdecydowanego załamania finansów firmy. Jednak nic nie wskazuje na to, by takie zdarzenie miało miejsce. Pod koniec października koncern poinformował, że pomiędzy początkiem lipca a końcem września bieżącego roku zanotował przychody rzędu 15 miliardów dolarów, czyli o 9% więcej niż w analogicznym okresie roku poprzedniego. Dochód netto firmy wyniósł 6 miliardów USD. Microsoft przewidywał wówczas, że w ostatnim kwartale roku 2008 przychód zamknie się kwotą 17,3-17,8 miliarda USD, a dochód netto wyniesie 6,1-6,4 miliarda. Od czasu opublikowania tych prognoz nie wydarzyło się nic, co mogłoby w katastrofalny sposób wpłynąć na dochody koncernu. Inną przyczyną tak dużych zwolnień mogłaby być decyzja o likwidacji któregoś z działów firmy. Obecnie jedynym działem przynoszącym straty jest Online Services Business. W ciągu trzech zakończonych we wrześniu miesięcy koncern stracił w tym przypadku 480 milionów dolarów. Należy jednak pamiętać, że Microsoft stara się intensywnie rozwijać swoją online'ową ofertę, tak więc dokonywane przez Online Services Business inwestycje jeszcze przez pewien czas mogą być znacznie wyższe niż przychody tego działu. Trzeba również pamiętać, że koncern Ballmera jeszcze nigdy w swojej historii nie przeprowadzał masowych zwolnień. Również i to każe wątpić w informacje o 17-procentowej redukcji zatrudnienia. Znacznie bardziej prawdopodobne wydają się doniesienia serwisu NewsOXY.com, który twierdzi, że zwolnionych zostanie jedynie 180 osób i mają to być pracownicy kontraktowi oraz osoby z działu sprzedaży.
  22. Specjaliści Microsoftu postanowili skomentować doniesienia o udanym ataku na MD5 i możliwości podrobienia cyfrowych certyfikatów. Twierdzą, że nie stanowi to większego niebezpieczeństwa dla użytkowników Sieci, gdyż badacze nie opublikowali szczegółów na temat swojej techniki, a bez nich atak nie może zostać powtórzony. Firma podkreśla, że dotychczas nie zauważono, by przestępcy próbowali podrabiać certyfikaty dzięki złamaniu MD5. Ponadto, koncern podkreślił, że większość firm wydających certyfikaty zrezygnowało z używania MD5. Istnieją jednak niechlubne wyjątki. Na MD5 opiera się szeroko rozpowszechniony RapidSSL firmy VeriSign. To właśnie on został skutecznie zaatakowany przez badaczy. Microsoft podkreśla, że na szczęście coraz więcej cyfrowych certyfikatów należy do klasy EV (Extended Validation), które są podpisywane za pomocą SHA-1. Przed Microsoftem na temat ataku wypowiedzieli się też przedstawiciele Mozilli, którzy podkreślili, że nie był to atak na ich produkty, a na certyfikaty. Podobnie jak pracownicy Microsoftu, podkreślili, że nie zanotowano żadnych ataków.
  23. Kobiety wolą mężczyzn, którzy są przez otoczenie cenieni za umiejętności i osiągnięcia, nie przepadają zaś za osobami podporządkowującymi innych siłą. Strategie opierające się na dominacji są przez panie postrzegane pozytywnie jedynie w kontekście zmagań sportowych (Personal Relationships). Jeffrey K. Snyder, Lee A. Kirkpatrick i H. Clark Barrett przeprowadzili serię 3 badań ze studentkami dwóch amerykańskich uniwersytetów. Ich zadanie polegało na ocenie atrakcyjności opisanych skrótowo potencjalnych partnerów. Okazało się, że dziewczyny zwracały uwagę na kontekst przejawiania dominujących zachowań. Gdy pewne cechy pojawiały się przy okazji zawodów sportowych, były oceniane pozytywnie. Jeśli jednak wykorzystywano je w kontaktach towarzyskich czy służbowych, działały odstraszająco. Rozważając wybór partnera do długoterminowego związku, kobiety coraz słabiej preferowały dominację, a coraz wyżej ceniły prestiż. Psycholodzy uważają, że zdemaskowali słabości popularnych poradników, których autorzy zalecają panom, by walcząc o serce wybranki, obowiązkowo zachowywali się jak macho. Tymczasem kobiety obawiają się, że mężczyzna dominujący poza domem będzie się zachowywał dokładnie tak samo w otoczeniu rodziny.
  24. Gubernator stanu Oregon chce wprowadzić w życie nowy sposób opodatkowania kierowców za używanie dróg. Obecnie podatek drogowy wliczony jest w cenę paliwa. Rozwiązanie to jest o tyle niesprawiedliwe, że osoba jeżdżąca bardziej oszczędnym pojazdem zapłaci mniej za używanie dróg niż osoba poruszająca się paliwożernym potworem, mimo iż w rzeczywistości będzie jeździła więcej. Gubernator Ted Kulongoski proponuje zatem, by zrezygnować z podatku w paliwie, a naliczać go na podstawie rzeczywiście przejechanej odległości. O tym, jak intensywnie dany kierowca używa dróg informowałby system GPS. W latach 2006-2007 przeprowadzono badania, z których wynika, że taki system rzeczywiście mógłby się sprawdzić. Na przykład przez 10 miesięcy roku 2007 w programie testowym brało udział 300 kierowców i dwie stacje benzynowe. Kierowcy byli obciążani podatkiem w wysokości 12 centów za przejechaną milę, a jednocześnie zwracano im 24 centy podatku wliczonego w każdy galon benzyny. Gdy podjeżdżali na jedną z wyznaczonych stacji benzynowych, komputer stacji łączył się z bazą danych, informował kierowców o liczbie przejechanych mil i naliczał podatek. Szczegóły działania systemu są wciąż dopracowywane, a jego wprowadzenie musi zostać zatwierdzone przez oregońskie ciało ustawodawcze. Pomysł wywołał już jednak protesty obrońców prywatności. Ponadto zwolennicy nowego sposobu naliczania podatków będą musieli przekonać też obywateli, że stan powinien ponieść spore wydatki. Na sam program pilotażowy trzeba będzie wydać około 20 milionów dolarów. Pełne wdrożenie systemu będzie oznaczało konieczność odpowiedniego wyposażenia wszystkich stacji benzynowych i samochodów w stanie. Biuro gubernatora proponuje też, by karać tych, którzy nie będą chcieli korzystać z nowego sposobu naliczania podatków. Mieliby oni nadal płacić według starych zasad, ale podatek zwiększyłby się o 2 centy za galon.
  25. Afrykanie ze strefy subsaharyjskiej o wiele lepiej wyczuwają smak gorzki niż Europejczycy i Azjaci. Wiele badań prowadzonych na Kenijczykach i Kameruńczykach ujawniło ogromne zróżnicowanie genu odpowiedzialnego za wyczuwanie goryczki. Sarah Tishkoff, genetyk z University of Pennsylvania, uważa, że wzrost zróżnicowania genetycznego pociąga za sobą skok możliwości smakowych, podczas gdy mieszkańcy Eurazji zostali przez naturę wyposażeni w zaledwie jedną z dwóch wersji genu TAS2R38. To dzięki niemu ludzie wykrywają m.in. obecność substancji znanej jako PTC. Tishkoff i Michael Campbell sporządzili szereg roztworów PTC i dali je do popróbowania populacjom Kenijczyków i Kameruńczyków. Rozpatrywane jako jedna grupa, nacje te wyczuwały mniejsze stężenia gorzkiej substancji od Europejczyków. Co jednak ważniejsze, u ludzi tych występowało więcej wariantów genu TAS2R38. Amerykanie uważają, że wyczulony zmysł smaku mógł być kiedyś czymś bardzo przydatnym dla mieszkańców Czarnego Lądu. Niewykluczone, że powodem były zdrowe rośliny, które jednocześnie cechował gorzki smak. Paul Breslin, neurolog z Monell Chemical Senses Center, podkreśla jednak, że gorzkie substancje uszkadzają niekiedy tarczycę. Typowa dla osób mieszkających nad morzem dieta bogata w jod chroni przed jej zniszczeniem. Spożycie tego pierwiastka spada jednak w miarę oddalania się od słonowodnych zbiorników, dlatego uwrażliwienie na goryczkę pomaga uniknąć szkodliwych roślin. Trujące rośliny nie mogą być jedynym powodem zróżnicowania genetycznego receptorów gorzkiego smaku. Theodore Schurr, antropolog z University of Pennsylvania, badał rdzenne ludy Syberii. U nich także stwierdzono większą liczbę wariantów genów, a ze względu na klimat nie jedzą one przecież zbyt dużo roślin.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...