-
Liczba zawartości
37648 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
248
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Seria modyfikacji genetycznych pozwoliła na uzyskanie nowej formy czynnika VIII - białka, którego niedostateczne wytwarzanie jest odpowiedzialne za rozwój hemofilii typu I. "Poprawione" białko wykazuje szereg cech, dzięki którym może ono stać się lekiem znacznie skuteczniejszym od stosowanego dotychczas odpowiednika identycznego z naturalnym. Obecnie najczęściej stosowanym lekiem przeciwko hemofilii typu I jest tzw. rekombinowany (wytwarzany in vitro dzięki metodom inżynierii genetycznej) czynnik VIII, lecz nawet on, pomimo idealnej zgodności z naturalnym odpowiednikiem, ma swoje wady. U jednej czwartej leczonych nim pacjentów dochodzi do poważnych reakcji immunologicznych, zaś nawet w przypadku powodzenia terapii jest ona niezmiernie droga. Czynnik VIII jest jedną z protein uczestniczących w tzw. kaskadzie krzepnięcia. Jest to grupa białek, które reagują na uszkodzenie tkanki i uruchamiają biochemiczną "reakcję łańcuchową", której efektem jest powstanie skrzepu zapobiegającego ucieczce krwi z naczyń. U osób z hemofilią typu I czynnik VIII jest wytwarzany w zbyt małej ilości lub nie powstaje on w ogóle, przez co dochodzi u nich do masywnych, często także samoistnych krwawień. Badana proteina zawiera aż 2300 ułożonych w łańcuch podjednostek, zwanych aminokwasami. Są one podzielone na tzw. domeny, czyli ugrupowania pełniące poszczególne funkcje charakterystyczne dla danej proteiny. Jak się okazało, dla ulepszenia terapeutycznych właściwości transgenicznego czynnika VIII kluczowe są aminokwasy leżące nie w samych domenach, lecz w miejscach połączenia pomiędzy nimi. Naszym celem jest poprawienie natury dzięki uzyskaniu wzbogaconego czynnika VIII, który byłby lepszy od proteiny obecnej w organizmach zdrowych osobników - ujawnia ambitne cele eksperymentów dr Philip Fay z Centrum Medycznego Uniwersytetu Rochester, jeden z autorów nowej technologii. Badacz wyjaśnia przy tym specyfikę eksperymentu: bardziej aktywne formy [czynnika VIII] nie zdarzają się w naturze, gdyż powinny - teoretycznie - powodować nadmierne krzepnięcie krwi, blokowanie naczyń i ataku serca u osób, które byłyby bez tego zdrowe. U pacjentów z hemofilią jednak, zwiększona krzepliwość jest pożądana. Mimo to, staraliśmy się ingerować w strukturę białka tak delikatnie, jak to możliwe, ponieważ reakcja systemu odpornościowego jest tym bardziej prawdopodobna, im większe są zmiany. Przeprowadzony eksperyment wykazał, że wystarczy zamienić zaledwie trzy aminokwasy w całej strukturze czynnika VIII, by uzyskać niebagatelną poprawę jego właściwości. Opisywane modyfikacje pozwoliły na zwiększenie stabilności termicznej białka o 200 procent oraz oporności na czynniki chemiczne o 30 procent. Co więcej, obniżono - i to aż o ośmiokrotnie - prawdopodobieństwo niekontrolowanego rozpadu cząsteczki podczas modyfikacji związanych z aktywacją kaskady krzepnięcia. Łącznie opisywane "poprawki" pozwoliły na zwiększenie aż o 220% poziomu wytwarzania trombiny - jednego z ostatnich elementów kaskady krzepnięcia. Zdaniem dr. Faya podobne badania pozwolą na znaczne obniżenie kosztów leczenia hemofilii typu I oraz poprawę komfortu życia cierpiących na nią pacjentów. Bez wątpienia zespół z Rochester będzie więc szukał partnera biznesowego, który pomoże wprowadzić nową formę terapeutycznego białka na rynek.
-
- hemofilia
- czynnik VIII
-
(i 10 więcej)
Oznaczone tagami:
-
O Emmie Darwin mówi się dużo rzadziej niż o jej mężu Karolu. Wygląda jednak na to, że gdyby nie ona, nie mógłby zrobić takiej kariery naukowej. Cierpiał na wiele chorób, a żona układała jadłospis, który miał mu ulżyć w cierpieniu i utrzymać w jak najlepszym zdrowiu. Autorki książek kulinarnych Dusha Bateson oraz Weslie Janeway wydobyły z annałów Uniwersytetu w Cambridge 55 przepisów. Stworzyły z nich ciekawą pozycję na Boże Narodzenie i nie tylko. Przy okazji zbliżającej się 200. rocznicy urodzin słynnego ewolucjonisty panie chciały się upewnić, że żadna z ważnych w jego życiu osób nie zostanie pominięta. W zbiorze opisano przyrządzanie pieczonych grzybów i "karnego" puddingu. Nie mogło też zabraknąć wiktoriańskich świątecznych specjałów: sosu żurawinowego czy kompotu z jabłek. Książka powstała w oparciu o oryginalny notatnik Emmy. Karolowi zawdzięczamy wskazówki dotyczące gotowania ryżu. Bateson i Janeway wypróbowały wszystkie przepisy i nieco je uwspółcześniły. Wg nich, pani Darwin nie lubiła za bardzo gotować, ale była odpowiedzialną gospodynią – musiała wykarmić męża, 7 dzieci i 12 służących. Jej doskonale posegregowanych receptur nie można uznać za wyrafinowane, priorytetem stała się praktyczność.
-
- Weslie Janeway
- Dusha Bateson
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Exodus ludzi z Czarnego Lądu rozpoczął się ok. 60 tysięcy lat temu. To dzięki tej odważnej decyzji członkowie naszego gatunku zasiedlają obecnie wszystkie kontynenty. Naukowcy z Harvard Medical School udowodnili jednak, że grupę śmiałków zdominowali mężczyźni, a kobiety były tam wyraźnie niedoreprezentowane. Amerykanie doszli do tego wniosku, śledząc zmienność chromosomu płciowego X i innych chromosomów. Naukowcy nie są pewni, co stanowi przyczynę opisywanego zjawiska i w jaki sposób dobór naturalny miałby doprowadzić do powstania takich wzorców genetycznych. Alon Keinan podkreśla jednak, że spostrzeżenia jego zespołu pokrywają się z twierdzeniami antropologów nt. społeczności łowiecko-zbieraczych. Wg nich, migracje na krótsze dystanse to domena kobiet, a bardziej odległe pociągały raczej mężczyzn. Chromosom płciowy X występuje i u kobiet, i u mężczyzn. Ponieważ panie są wyposażone w dwie jego kopie, a panowie tylko w jedną, oznacza to, że w porównaniu do pozostałych chromosomów jest przekazywany potomstwu o jedną czwartą rzadziej. Jeżeli więc uwzględni się tempo zmian w chromosomie X w porównaniu do pozostałych chromosomów, można mieć pewne wyobrażenie na temat struktury populacji pod względem płci. Badacze z Uniwersytetu Harvarda dowodzą, że dzięki ich nowatorskiej metodzie w przyszłości historycy będą w stanie lepiej opisać skład społeczeństw.
-
- chromosom X
- Alon Keinan
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Gdy kobiety zmoże jesienno-zimowa szaruga i zachorują na grypę lub przeziębienie, utyskują więcej niż mężczyźni. Zamiast więc mówić o przewrażliwieniu panów i tzw. męskiej grypie, przy której lekki ból gardła urasta do rangi zagrożenia życia, powinno się raczej operować terminem "żeńskie chorowanie". Do tej pory uznawano, że płeć brzydsza przesadza, by wycisnąć maksimum sympatii z kilku prychnięć i kaszlnięć. Wg najnowszego brytyjskiego sondażu, to kobiety przyznają się do częstszego i silniejszego "podkręcania" objawów. Chodzi im o zwrócenie na siebie uwagi i możliwość niepójścia do pracy w ramach zwolnienia lekarskiego. Mężczyźni podchodzą do złego samopoczucia jak prawdziwi stoicy i starają się niczego nie rozdmuchiwać. Gladeana McMahon, członkini Brytyjskiego Stowarzyszenia Poradnictwa i Psychoterapii, uważa, że kobiety mogą przekształcać chorobę w czas zapłaty za uwagę poświęcaną innym na co dzień. "Kobiety generalnie mówią więcej o swoich uczuciach, a mężczyźni wydają się perorować więcej, kiedy są chorzy. Oto źródło mitu dotyczącego męskiej grypy. [...] W świetle uzyskanych wyników wydaje się jednak, że panie zabiegają o dostrzeżenie tego, co normalnie robią. Jeśli nie udaje im się to w codziennym trybie, realizację tej potrzeby zapewnia im domaganie się odrobiny sympatii w czasie choroby. Brytyjski sondaż objął 2300 dorosłych osób. Okazało się, że 91% kobiet czuje się podczas choroby źle lub bardzo źle; podobnie swój stan opisują 2/3 mężczyzn. Panie przyznają się też do towarzyszącej przeziębieniu nadwrażliwości emocjonalnej. Płcie różnią się nie tylko stylem chorowania, ale i zdrowienia. Aż 40% mężczyzn wyznaje, że powrót do normy to kwestia zaledwie dnia lub dwóch, podczas gdy dla ¼ respondentek odzyskanie pełni zdrowia oznacza 8-10-dniową rekonwalescencję. Na korzyść pań przemawia zaledwie jedno zjawisko. Bardziej zajmują się kwestiami zapobiegania oraz aktywniej zwalczają chorobę. Za to panowie częściej nie leczą się sami i zasięgają porady lekarza.
-
Nowojorskie Wildlife Conservation Society poinformowało, że do miasta powrócił José, słynny bóbr, który po raz pierwszy został zaobserwowany w 2007 roku. To pierwszy od co najmniej 200 lat przedstawiciel tego gatunku, który pojawił się w okolicach Nowego Jorku. Naukowcy szacują, że zanim do Ameryki Północnej dotarli biali, na kontynencie żyło ponad 60 milionów bobrów. Do roku 1800 na wschód od Mississippi nie pozostał ani jeden przedstawiciel tego gatunku. W roku 1930 okazało się, że bobry zostały wytępione niemal w całych Stanach Zjednoczonych. Rozpoczęto program ochrony i obecnie bobry powracają tam, gdzie niegdyś żyły. Zwierzęta te były zabijane dla futra. Już w XVII wieku przez sam tylko Nowy Jork wysyłano corocznie 80 000 futer. Były one tak cenne, że używano ich jako pieniędzy. Jedno futro było warte około 16 guldenów. Wspomniany na wstępie José pojawił się na początku ubiegłego roku na terenie nowojorskiego ogrodu zoologicznego. Imię otrzymał na cześć kongresmena José E. Serrano, który bardzo energicznie walczy o czystość rzeki Bronx. Bóbr latem przeniósł się z terenu ogrodu zoologicznego w górę rzeki i zamieszkał na terenie ogrodu botanicznego. Po kilku miesiącach zniknął. Zauważono go ponownie na terenie zoo przed kilkunastoma dniami, gdy ze ściętego przez siebie drzewa rozpoczął budowę żeremi. Powrót zwierzęcia to dowód, iż prowadzona od 2001 roku kampania na rzecz czystości rzeki Bronx daje pozytywne efekty.
-
- Jose
- rzeka Bronx
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Dr Carl Winter z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis bywa nazywany Elvisem E. coli, Prince'em pestycydów lub Sinatrą salmonelli. Jego specjalnością są bowiem przeróbki znanych utworów różnych zespołów i wokalistów, np. Queen czy Bitelsów. Bazując na podobieństwie brzmienia słów, śpiewający naukowiec wplata w tekst komunikaty dotyczące zdrowia i przestrzegania higieny. W ten właśnie sposób powstały "We Are The Microbes"/"Jesteśmy mikrobami" (od "We Are The Champions" Queen) oraz "You Better Wash Your Hands"/"Lepiej umyj ręce" (na podstawie "I Want to Hold Your Hand" zespołu Johna Lennona). Winter występował dla rozmaitych grup odbiorców: dzieci, urzędów regulacyjnych, lekarzy, nauczycieli i pracowników branży spożywczej. Nie stronił od żadnego gatunku muzycznego: popu, country, rocka, rapu czy muzyki latynoamerykańskiej. W sumie przekonwertował 27 utworów. Można je ściągnąć z jego witryny internetowej Food Safety, także w postaci w postaci prezentacji Power Pointa, animacji, klipów muzycznych czy relacji z koncertów. Amerykanin wydał własny krążek. Do kupienia online! By udostępnić jego dokonania szerszej publiczności, pliki zamieszczono na YouTube'ie, gdzie cieszą się sporą popularnością. Nie można zaprzeczyć, że Winter wybrał ujmujący sposób edukowania ludzi. Na pewno lepiej zapada w pamięć niż winiety ze ścian publicznych toalet ("Myj ręce!") czy powtarzane do znudzenia zalecenia rodziców...
-
IBM poinformował o stworzeniu najbardziej wydajnego grafenowego tranzystora polowego. Urządzenie, które może pracować z najwyższymi notowanymi dotąd częstotliwościami, powstało w ramach finansowanego przez DARPA programu Carbon Electronics for RF Applications (CERA). Jego celem jest opracowanie urządzeń komunikacyjnych przyszłej generacji. Prędkość pracy tranzystora zależy od jego wielkości oraz prędkości przemieszczania się elektronów. Specjaliści IBM-a po raz pierwszy udowodnili, że w grafenie, wraz ze zmniejszaniem urządzenia, można osiągać wyższe częstotliwości pracy. Ostatecznie udało im się stworzyć tranzystor, który pracuje z częstotliwością 26 GHz, a długość jego bramki wynosi 150 nanometrów. Eksperci uważają, że udoskonalając materiał dielektryczny oraz zmniejszając będą w stanie znacznie poprawić wydajność swojego tranzystora. Ich zdaniem, po odpowiednich ulepszeniach i stworzeniu bramki długości 50 nanometrów, uzyskają grafenowy tranzystor pracujący z częstotliwościami liczonymi w terahercach.
- 4 odpowiedzi
-
- tranzystor
- grafen
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Dr Xin An Zeng z Politechniki Południowochińskiej w Kantonie znalazł sposób na postarzenie młodego wina w mgnieniu oka. Kwaśną ciecz wystarczy potraktować za pomocą krótkiego wyładowania elektrycznego. Efekt: szlachetny i cieszący podniebienie trunek (Innovative Food Science and Emerging Technologies). Technologią zainteresowali się już winiarze, którzy dzięki niej mają zamiar sprzedawać wino po znacznie skróconym lub wręcz całkowicie wyeliminowanym okresie leżakowania. Ponieważ spadną koszty przechowywania, powinno to skutkować obniżeniem cen. Chociaż badacze przedstawili już wiele metod na natychmiastowe ulepszanie wina, ta jest ponoć wyjątkowa. Stoją za nią lata badań, a także pozytywna opinia specjalistów ds. wina, którzy przetestowali alkohol w ramach ślepej próby. Sekretem jest pole elektryczne. Przepuść niezdatne do picia surowe czerwone wino między elektrodami wysokiego napięcia, a otrzymasz coś naprawdę smacznego. Metoda działa, ale nie wiadomo dzięki czemu. Zazwyczaj wino musi dojrzewać przez co najmniej pół roku, a niektóre osiągają pełnię smaku i aromatu dopiero po 20 latach. W tym czasie zachodzi szereg reakcji chemicznych. Napój staje się mniej kwasowy (w wyniku kondensacji kwasów karboksylowych i etanolu tworzą się estry), klarowny i stabilny. Wymaga to stałych dostaw niewielkich ilości tlenu. Chińczyk przepuszczał wino przez kolumnę umieszczoną między tytanowymi elektrodami. Próbki 3-miesięcznego cabernet sauvignon poddawano oddziaływaniu pola elektrycznego o różnym natężeniu. Czas ekspozycji wynosił 1, 3 lub 8 min. Potem chemicy przeprowadzali analizę chemiczną, a 12 kiperów wykorzystywało do tego samego celu swoje usta i nosy. Najlepsze wino powstawało po 3 minutach i zastosowaniu prądu o napięciu 600 woltów na centymetr odległości pomiędzy elektrodami. Zbyt długie "naprądowanie" dawało efekt odwrotny od zamierzonego, a uzyskany alkohol bywał nawet gorszy od wyjściowego, gdyż szybowała zawartość aldehydów. Stoosiemdziesięciosekundowy zabieg generował zrównoważone i harmonijne wino. Co ważne, nadal przypominało ono cabernet sauvignon. Naukowcy wykazali, że wyeliminowano w nim długołańcuchowe alkohole, które odpowiadają za nieprzyjemny zapach i pieczenie w ustach. Wzrost stężenia estrów wzmagał aromat i smak opisywany jako owocowy. Rozpad białek na wolne aminokwasy także poprawiał wrażenia organoleptyczne. Technikę można z powodzeniem stosować nie tylko na cabernet sauvignon, ale również na merlotach i shirazach.
- 6 odpowiedzi
-
- pole
- prąd elektryczny
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W Sieci można znaleźć dyskusje, których uczestnicy spierają się o... płeć Rudolfa, renifera Świętego Mikołaja. Spory postanowiła przeciąć Alice Blue-McLendon, profesor weterynarii z Texas A&M University. Renifery wożące Mikołaja, to najprawdopodobniej samice - mówi pani profesor. Wśród reniferów obie płci wykształcają poroże, ale samce zrzucają je przed Świętami. Tymczasem samice, które nie rodzą młodych, pozbywają się poroża w lutym i marcu, a samice ciężarne zachowują rogi do porodu, który odbywa się wiosną. Dzięki rogom są w stanie zapewnić sobie odpowiednią ilość pożywienia, potrzebną płodowi do wzrostu. Z kolei Greg Finstad, który na University of Alaska, odpowiada za Program Badań nad Reniferami, zwraca uwagę, że Rudolf i jego pobratymcy mogą być wykastrowanymi samcami. Zrzucają one poroże w tym samym terminie, co nieciężarne samice, czyli w lutym i marcu. Ponadto, jak mówi Finstad, ludy wykorzystujące renifery w roli zwierząt pociągowych, bardzo często używają właśnie kastratów, gdyż przez całą zimę zachowują dobrą kondycję. W zimie nie można bowiem polegać na samcach, które po odbyciu stosunków z kilkunastoma samicami, zrzucają w grudniu poroże i są zbyt osłabione by ciągnąć ciężkie sanie. Profesor Blue-McLendon upiera się jednak, że Rudolf to samica i podaje dodatkowy argument - czerwony, świecący nos. To przecież błyskotka, której Rudolf używa, a, jak powszechnie wiadomo, to płeć piękna uwielbia przyozdabiać ciało. A że ma na imię Rudolf? I co z tego? - mówi pani Blue-McLendon - Znam kobietę o imieniu Charlie.
- 10 odpowiedzi
-
- święty Mikołaj
- renifer
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W USA do leczenia choroby Parkinsona wykorzystywany jest wszczepiany układ scalony, który pomaga pacjentowi za pomocą elektrycznego stymulowania odpowiednich regionów mózgu. Specjaliści chcą teraz wykorzystać ten sam układ do wywoływania... przyjemności seksualnej. Morten Kringelbach z wydziału psychiatrii Oxford University stwierdził, że kolejnym "celem" układu może być kora okołooczodołowa. Ma on pomóc osobom, które nie są zdolne do odczuwania przyjemności z seksu. Neurochirurg, profesor Tipu Aziz mówi, że pomysł Kringelbacha powinien zadziałać. Przytacza historię pewnej kobiety, której przed kilku laty w ramach eksperymentu wszczepiono podobny układ. Z osoby oziębłej zmieniła się w wulkan seksu. Jednak tak radykalna zmiana nie spodobała jej się i chip został usunięty. Aziz dodaje jednak, że przy współczesnym stanie technologii umieszczanie układu scalonego w mózgu jest zbyt ryzykowne. Jest przy tym optymistą. Jego zdaniem w ciągu około 10 lat nauka i technologia ulegną takim zmianom, że możliwe będzie sztuczne stymulowanie bardzo głębokich obszarów mózgu, co pozwoli na opracowanie całego szeregu nowych metod leczenia.
- 4 odpowiedzi
-
- mózg
- układ scalony
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Firma Funai zaprezentowała nowy, dający płynny i czysty obraz panel refleksyjny (określany jako DynamicECD). Wyświetlacz charakteryzuje się dużą szybkością skanowania, wysokim kontrastem oraz niskimi kosztami produkcji i eksploatacji. Dodatkową zaletą jest fakt, iż długotrwałe korzystanie z nowego typu wyświetlacza nie powoduje bólu oczu, na który często uskarżają się użytkownicy tradycyjnych LCD. Nowy panel może wyświetlić obraz w formacie A6 w czasie mniejszym niż 0,1 ms. Jego refleksyjność tła białego jest około 80% większa niż w przypadku tradycyjnych wyświetlaczy, a kontrast jest podobny jak w przypadku druku na papierze. Do opracowania panela DynamicECD zastosowano leukobarwniki, czyli bezbarwne materiały z wolnymi elektronami. Wykorzystano tu zjawisko polegające na tym, iż w wyniku kontaktu z materiałem zdolnym do zaabsorbowania elektronu pojawia się kolor. Nowy panel nie potrzebuje podświetlenia, dzięki czemu korzysta z zaledwie 1% mocy pobieranej przez tradycyjne LCD. Projektanci Funai wybrali powszechnie dostępne materiały aby uprościć procesy produkcyjne oraz stworzyć technologię tańszą i bardziej energooszczędną. Będzie ona wdrażana wielofunkcyjnych modelach wyświetlaczy urządzeń przenośnych, takich jak telefony komórkowe, kamery cyfrowe, bezprzewodowe kontrolery, translatory itp. Pierwsze modele powinny ujrzeć światło dzienne pod koniec przyszłego roku.
- 2 odpowiedzi
-
- wyświetlacz
- DynamicECD
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Kobiety, które wypijają umiarkowane ilości alkoholu (do 40 drinków miesięcznie) nawet na trzeźwo mają problem z oceną atrakcyjności męskich twarzy, a więc ich symetrii, która stanowi wskaźnik wartościowych genów. U mężczyzn efekty spożycia alkoholu zanikają po jego rozłożeniu przez organizm. Badacze z Lakehead University w Kanadzie zebrali grupę 45 młodych pań. Pokazali im 60 par męskich fizjonomii, z których jedna była bardziej symetryczna. Zadanie polegało, oczywiście, na jej wskazaniu. Kobiety przeszły też szereg innych testów. Okazało się, że im więcej alkoholu ochotniczka spożyła w ciągu ostatnich 6 miesięcy, tym gorzej radziła sobie z zadaniem wymagającym oceny symetrii. Choć wydawałoby się, że 5 drinków, koktajli czy strzemiennych w miesiącu to niewiele, kobieta, która je wypiła, wypadała gorzej od abstynentek. Każda dodatkowa porcja alkoholu pogarszała uzyskany wynik. Na trzeźwo takie kobiety są gorsze w ocenie symetrii twarzy, przez co uznają mniej atrakcyjnych mężczyzn za bardziej pociągających – opowiada dr Kirsten Oinonen. Nie da się zatem ukryć, że alkohol wywiera na mózg kobiet wyjątkowo długofalowy wpływ. Czy jest on stały, tego na razie nie wiadomo. Badacze przypuszczają, że procenty oddziałują w jakiś sposób na strukturę tego narządu, upośledzając jego zdolności percepcyjne.
- 3 odpowiedzi
-
- twarz
- atrakcyjność
-
(i 8 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Co zrobić, gdy na podorędziu nie ma żywego wilka? Posłużyć się jego plakatem... Tak właśnie postąpił chiński pasterz, który z braku psa i innych pomocników postanowił pokierować swoim stadem w bardziej wyrafinowany sposób. Zdjęcie kroczącego dumnie na tyłach trzódki mężczyzny obiegło chiński Internet i zrobiło prawdziwą furorę. Jego autorem jest Du Hebing, który ujrzał tę chwytającą za serce scenkę rodzajową, wracając z Parku Dzikich Zwierząt Qinling. Co ciekawe, pasterzowi udawało się przestraszyć owce i skierować je na właściwą drogę. Czy działo się tak za sprawą fotografii wilczej fizjonomii, czy talentu samego pomysłodawcy, tego nie wiadomo.
-
Niezwykłe włókniste twory, uformowane w wyniku wielu lat rozwoju mikroorganizmów, odnaleźli badacze z Penn State University w czeluściach jednej z włoskich jaskiń. Wchodzące w skład kolonii komórki mogą być jednymi z najwolniej wzrastających form życia na Ziemi. Odkrycia dokonano około pół kilometra pod ziemią, w jaskiniach należących do systemu Frasassi. Miejsce to jest bogate w związki siarki, co stwarza dogodne warunki dla niektórych typów organizmów, lecz lodowata woda wypełniająca jaskinie oraz znacznie obniżona zawartość tlenu znacznie spowalniają rozwój wszelkich komórek. Kolonie, będące formą tzw. biofilmów, zauważyli speleolodzy badający okoliczne formy geologiczne. Po konsultacji z przełożonymi zostali poproszeni o pobranie próbek zaobserwowanych nici. Przeprowadzone badania przyniosły bardzo interesujące rezultaty. Nie odnaleźliśmy żadnych sekwencji [DNA] znanych z organizmów zdolnych do wytwarzania metanu lub jego utleniania - ujawnia dr Jennifer L. Macalady, jedna z badaczek zaangażowanych w projekt. Jest to dość nietypowe, gdyż w jaskiniach bogatych w siarkę mikroorganizmy z tej grupy są zwykle dość liczne. Badacze oceniają, że brak mikroorganizmów metanowych wynika z charakteru chemicznego skał znajdujących się poniżej jaskiń systemu Frasassi. Zwykle w podobnych jaskiniach źródłem siarki są pokłady ropy naftowej i gazu ziemnego, zawierające także metan. We Włoszech, dla odmiany, siarka pochodzi najprawdopodobniej z silnie rozbudowanej warstwy gipsu. Szczegółowe analizy wykazały, że odnalezione biofilmy są złożone z bakterii oraz archeanów, najprymitywniejszych organizmów na Ziemi. Aż połowa tych ostatnich wykazywała wiele cech charakterystycznych dla swoich krewniaków żyjących w głębinach mórz. Jest to bardzo istotne, gdyż wiele informacji na temat archeanów, takich jak np. sposób ich odżywiania, jest dla badaczy niejasnych. Być może badanie próbek przywiezionych z Włoch umożliwi zebranie dodatkowych informacji na temat tych prostych form życia. Szczególne zainteresowanie specjalistów z Penn State University wzbudził nietypowy, nitkowaty kształt kolonii. Nie wiemy, dlaczego przyjmują one właśnie taki kształt, przyznaje dr Macalady. Mikroorganizmy wchodzące w ich skład wydzielają jakiś rodzaj lepiku lub pozakomórkowego polimeru - śluzu, którzy utrzymuje je razem. Ponad wszelką wątpliwość ustalono natomiast, że mikroorganizmy odkryte w jaskiniach Frasassi rozwijają się wyjątkowo wolno, lecz są za to w stanie utrzymać się przy życiu w wyjątkowo ubogim w energię miejscu. Szczegółowe testy wykazały, że pojedynczy sznur o długości 1-2 metrów wzrasta nawet do dwóch tysięcy lat. Nie licząc tego miejsca, organizmy wzrastające tak wolno żyją na Ziemi najprawdopodobniej wyłącznie na dnie najgłębszych mórz i oceanów. Na najbliższe miesiące zaplanowana jest kolejna ekspedycja, której celem będzie pobranie próbek biofilmu z największej możliwej głębokości.
-
- mikroorganizmy
- archeany
- (i 4 więcej)
-
Jeden z najsłynniejszych leków świata, Prozac, podawany jest wielu pacjentom onkologicznym w celu złagodzenia depresji wywołanej przez ich chorobę. Okazuje się jednak, że wywiera on także bezpośredni wpływ na tkankę nowotworową i zwiększa skuteczność niektórych rodzajów chemioterapii. Prozac jest bardzo interesującym, nieswoistym środkiem blokującym oporność nowotworu [na chemioterapię] - tłumaczy istotę odkrycia dr Dan Peer z Wydziału Badań nad Komórkami i Immunologii należącego do Uniwersytetu w Tel Awiwie. Jego zdaniem, pod względem formalnym lek może być dołączany także do stosowanych obecnie schematów leczenia nowotworów. Badania laboratoryjne wykazały, że aktywny składnik Prozaku, fluoksetyna, zwiększa skuteczność jednego z leków stosowanych w chemioterapii, doksorubicyny, aż dziesięciokrotnie. Dzieje się tak dlatego, że substancja ta blokuje białka odpowiedzialne za usuwanie doksorubicyny z komórek. W przypadku nowotworu, proteiny te jest często wytwarzane w znacznym nadmiarze, co prowadzi do nabycia przez patologiczną tkankę oporności na chemioterapię. Wnioski zebrane na podstawie testów in vitro potwierdziły się na badaniach z udziałem zwierząt. Na podstawie testów badacze z Izraela uważają, że wspomaganie terapii doksorubicyną głównym składnikiem Prozaku znacznie spowalnia rozwój raka jelita grubego. Niestety, eksperyment przeprowadzono przy zastosowaniu stosunkowo niskich dawek obu leków, przez co dane na temat toksyczności takiego połączenia są mało wiarygodne. Naukowcy z Tel Awiwu planują obecnie przeprowadzenie, wspólnie ze specjalistami z innych ośrodków, przeglądu archiwalnych danych klinicznych w celu ustalenia wpływu fluoksetyny na skuteczność różnych rodzajów chemioterapii. Równolegle z poszukiwaniem odpowiedzi w kartotekach z przeszłości planowane jest uruchomienie nowego badania klinicznego, które oceni zasadność stosowania podwójnej farmakoterapii.
-
Choć teoria ewolucji została powszechnie zaakceptowana przez naukowców, od wielu lat nie ustalono, w jaki sposób powstały pierwsze formy życia na naszej planecie. Teraz, dzięki eksperymentowi przeprowadzonemu przez badaczy z Uniwersytetu Rzymskiego, poznaliśmy istotne fakty na temat powstawania ważnych związków organicznych. Doświadczenie pokazało, w jaki sposób może dojść do samoistnej syntezy długich fragmentów RNA - jednego z nośników informacji genetycznej, posiadającego także właściwości katalizatora (substancji ułatwiającej zachodzenie niektórych reakcji chemicznych). Uważa się, że właśnie takie cząsteczki mogły być najważniejszym składnikiem pierwszych, niezwykle prymitywnych komórek. W normalnych warunkach cząsteczki RNA mogą co prawda powstawać samoistnie, lecz wiązania pomiędzy tworzącymi je podjednostkami (nukleotydami) są bardzo niestabilne. Z tego powodu samoczynna synteza długich nici RNA wydaje się mało prawdopodobna. Jak się jednak okazuje, w odpowiednich warunkach kilka wytworzonych osobno łańcuchów może się ze sobą łączyć, tworząc znacznie dłuższą cząsteczkę. Głównym autorem eksperymentu jest Ernesto Di Mauro. Badacz testował zdolność RNA do ligacji, czyli łączenia się ze sobą całych nici, w zależności od pH oraz temperatury środowiska. Okazuje się, że przy lekko zakwaszonym środowisku oraz temperaturze nieco poniżej 70 stopni Celsjusza wystarczy zaledwie kilkanaście godzin, by w roztworze powstały stosunkowo długie cząsteczki. Na podstawie doświadczenia Di Mauro wykazał, że powstające molekuły mogą osiągać długość około stu nukleotydów. Jest to niezwykle istotne, gdyż właśnie taka długość łańcucha jest uznawana za swoistą granicę: cząsteczki dłuższe od stu podjednostek są w stanie tworzyć struktury trójwymiarowe. Powstawanie tych złożonych form jest konieczne, by cząsteczka RNA zyskała zdolności katalityczne i była w stanie przeprowadzać niektóre reakcje chemiczne. Wykonany eksperyment jest pierwszym, który potwierdza doświadczalnie możliwy mechanizm powstania pierwszych katalizatorów biologicznych. Ich obecność jest uznawana za czynnik niezbędny do funkcjonowania organizmów żywych, co może oznaczać, że włoscy naukowcy odkryli właśnie prawdopodobny mechanizm powstania zalążków życia na Ziemi.
- 30 odpowiedzi
-
- enzym
- katalizator
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Nie każdy zdaje sobie z tego sprawę, lecz u osób po ataku serca wiele uszkodzeń powstaje dopiero podczas gojenia się mięśnia sercowego. Badacze z Nowego Jorku twierdzą, iż zidentyfikowali jedno z najważniejszych białek regulujących ten proces, przez co są w stanie znacznie ograniczyć negatywne zmiany zachodzące w tym niezwykle ważnym organie. Ciało stara się odbudować po uszkodzeniu mięśnia sercowego dzięki odkładaniu włókien, lecz powoduje to jeszcze większy problem - tłumaczy istotę zjawiska dr Thomas Sato, pracownik College'u Medycznego przy Uniwersytecie Cornell. Proces ten, zwany włóknieniem, sprawia że serce staje się twarde jak stal i traci zdolność skurczu i pompowania krwi do reszty organizmu. Efekty mogą być tragiczne - dodaje badacz. Sytuacji chorego nie poprawia fakt, iż medycyna nie dysponuje obecnie skutecznymi lekami blokującymi opisywany proces. Tam, gdzie nie radzi sobie farmakologia, z pomocą może przyjść genetyka. Badacze z Uniwersytetu Cornell zidentyfikowali u myszy gen, nazwany Sfrp2, kodujący białko regulujące tempo narastania blizn i zwłóknień. Proteina ta wchodzi w interakcję z procesem wytwarzania kolagenu - jednego z najważniejszych białek w organizmach ssaków, odpowiedzialnego m.in. właśnie za powstawanie blizn. Badanie na gryzoniach potwierdziło, że usunięcie Sfrp2 z genomu zwierzęcia pozwala na znaczne ograniczenie wielkości blizn powstających po zawale serca. Choć nie potwierdzono tego doświadczalnie, istnieje także szansa na zredukowanie intensywności włóknienia także w innych organach, takich jak płuca czy wątroba. Proteina kodowana przez gen Sfrp2 hamuje aktywację prokolagenu - białka, które, po odpowiedniej obróbce, jest przekształcane do kolagenu. Gdy produkt genu Sfrp2 nie jest produkowany, narastanie blizn jest znacznie spowolnione, co znacznie ułatwia odbudowę zdrowej, w pełni funkcjonalnej tkanki. Ponieważ atak serca jest przyczyną aż 13% zgonów na świecie, dokładne zrozumienie procesu bliznowacenia mięśnia sercowego jest niezwykle istotne dla współczesnej medycyny. Jeżeli naukowcom uda się opracować terapię regulującą aktywność Sfrp2 lub związanego z tym genem białka, powinno to znacznie poprawić kondycję najważniejszego z mięśni po zawale, a przez to znacznie zwiększyć przeżywalność tej choroby.
-
- bliznowacenie
- włóknienie
-
(i 7 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Prawie 50 lat temu (w 1961 i 1962 roku) amerykański psycholog społeczny Stanley Milgram zaczął badać posłuszeństwo wobec autorytetów. Początkowo sądził, że Niemcy są narodem wykazującym szczególną skłonność do podporządkowywania przełożonym. Szybko zmienił zdanie, odkrywając podobną tendencję wśród swoich rodaków. Na wyraźne polecenie "razili prądem" Bogu ducha winnego człowieka, mimo że mogli zrezygnować, nie ponosząc żadnych konsekwencji. Gdy eksperyment powtórzono współcześnie, okazało się, że zachowujemy się bardzo podobnie do pokolenia powojennego (American Psychologist). Jerry M. Burger, profesor z Santa Clara University, odnotował nieznacznie tylko wyższą liczbę odmawiających wykonania polecenia. W latach 60. ochotnicy Milgrama myśleli, że biorą udział w badaniu wpływu kar na pamięć. Otrzymywali pewną sumę, którą zachowywali bez względu na okoliczności. Wchodząc do pokoju, spotykali drugiego wolontariusza (w rzeczywistości pomocnika eksperymentatora). Po sfingowanym losowaniu ról zostawał on uczniem, właściwemu badanemu przypadała zaś rola nauczyciela. Miał on odczytywać listę par słów. Na etapie sprawdzającym podawał słowo-hasło oraz cztery wyrazy, z których należało wybrać właściwy. Karą za błąd było porażenie prądem, za każdym razem coraz silniejsze. Nauczyciel wiedział, że to boli. Przed przystąpieniem do testu otrzymał próbny wstrząs o napięciu 45 woltów. Uczeń doskonale odgrywał swoją rolę. Cierpiał, błagał o zakończenie "nauki", wreszcie milkł. Ubrany w fartuch, który miał podkreślać jego fachowość, eksperymentator nie zezwalał jednak na przerwanie badania. Kazał kontynuować, a w końcu oświadczał: Nie masz innego wyboru, musisz to robić dalej. Pierwszy krzyk ucznia pojawiał się przy 150 woltach – 82,5% nauczycieli nadal robiło swoje. Na tym jednak nie koniec, 79% nie przerywało przed wykorzystaniem pełni możliwości generatora – 450 V. W eksperymencie powtórzonym przez Burgera chęć wykroczenia poza granicę 150 woltów wyrażało 70% badanych; różnica nie jest więc istotna statystycznie. Ponieważ czterech na 5 ochotników Milgrama, którzy przeszli poza wartość 150 woltów, kontynuowało do kresu wskazań generatora, znając czyjąś reakcję przy tej granicznej liczbie, można z dużym prawdopodobieństwem wnioskować o jego zachowaniu podczas dokończenia procedury. Eksperyment Milgrama wprowadził wiele zastrzeżeń natury etycznej. Zaowocowało to sformułowaniem kodeksu postępowania psychologicznego. Od 30 lat nie przeprowadzono ani jednego badania, bazującego na podobnym schemacie. Burger musiał spełnić szereg warunków, by w ogóle zezwolono mu na powtórzenie pomysłu znamienitego poprzednika. Wiedząc, że większość ochotników zaczyna się opierać przy 150 woltach (napięcie jest zwiększane w 15-V odstępach), testy kończono po osiągnięciu tej wartości. Wyeliminowano osoby po ukończonych kursach psychologicznych lub znające eksperyment Milgrama. Odrzucono też wszystkich, którzy mogliby źle zareagować na zainscenizowaną sytuację. Na trzy minuty przed rozpoczęciem wolontariuszom powiedziano, że mogą się wycofać, zachowując 50 dolarów. Zaaplikowano im też lżejszy wstrząs niż ten z 1961 roku – 15 zamiast 45 woltów. Opisane zmiany spowodowały, że niektórzy specjaliści zastanawiają się, czy eksperymenty Milgrama i Burgera można w ogóle porównywać. Nie da się jednak zaprzeczyć, że dotyczyły tego samego...
- 6 odpowiedzi
-
Naukowcom z pekińskiego Tsinghua University udało się zbudować głośniki z węglowych nanorurek. Jak zapewnia szef zespołu badawczego, Kai Li Jiang, ich konstrukcja jest prostsza niż tradycyjnych głośników, a emitowany dźwięk nie odbiega od nich jakością. Obecnie najczęściej w głośnikach stosuje się cewkę magnetyczną, która pod wpływem prądu wywołuje drgania membrany, prowadząc do powstania dźwięku. Chińska konstrukcja umożliwia zrezygnowanie z magnesu. Składa się ona z dwóch elektrod przymocowanych do membrany z nanorurek. Całość działa zatem nie dzięki elektromagnetycznie wzbudzanym wibracjom, a dzięki efektowi termoakustycznemu. Prąd zmienny co jakiś czas ogrzewa membranę, powodując ciągłe wahania temperatury. Te z kolei prowadzą do powstawania różnicy ciśnień w powietrzu otaczającym głośnik i generowania dźwięku - wyjaśnia Jiang. Chińskie głośniki można produkować w wielu różnych kształtach. Ponadto są one przezroczyste, a więc można je umieszczać na różnych powierzchniach, np. na oknach czy ekranach monitorów. Ponadto ich produkcja nie jest skomplikowana. Najpierw trzeba stworzyć taką matrycę z nanorurek, w której wszystkie będą skierowane w jedną stronę. Następnie wystarczy przenieść je na podłoże i podłączyć elektrody. Jiang poinformował, że jego zespół produkował duże ilości odpowiednich matryc na 4-calowych plastrach krzemowych metodami podobnymi do wykorzystywanych w przemyśle półprzewodnikowym. Z jednego 4-calowego plastra można otrzymać nanorurkową matrycę o powierzchni 6 metrów kwadratowych. Nowych głośników nie można jednak podłączyć bezpośrednio do współczesnych urządzeń. Są one bowiem przystosowane do współpracy z głośnikami magnetoelektrycznymi i po podłączeniu doń głośników nanorurkowych otrzymalibyśmy zbyt wysokie dźwięki. Problem można jednak łatwo rozwiązać poprzez zastosowanie dodatkowego, prostego obwodu elektrycznego. Twórcy głośnika z nanorurek mówią, że obecnie wystarczy tylko opracować proces, pozwalający na przemysłową produkcję ich urządzenia. Są optymistycznie nastawieni co do rynkowych perspektyw swojego wynalazku.
-
NASA chce rozdać swoje wahadłowce, które do końca 2010 roku zostaną wycofane ze służby. Jeden z nich zostanie przekazany Smithsonian Institution. O dwa pojazdy będą mogły ubiegać się muzea, centra naukowe, instytucje i inne organizacje edukacyjne. Agencja chce rozdać też sześć silników, które napędzają wahadłowce. Podania o przekazanie pojazdów i silników można składać do 17 marca 2009 roku. Instytucje, które zyskają akceptację, będą musiały opłacić koszty przygotowania i transportu. Za dostarczenie promu NASA wystawi rachunek w wysokości 42 milionów dolarów, a za silniki - od 400 do 800 tysięcy USD. Oczywiście o pojazdy i silniki mogą ubiegać się tylko te instytucje, którym odpowiednie ustawy nie zakazują otrzymania wysoko zaawansowanych technologii.
- 15 odpowiedzi
-
- prom kosmiczny
- silnik
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Procedura usunięcia guza z mózgu noworodka zakończyła się niezwykłym odkryciem. Zamiast nieregularnej, jak to zwykle bywa, tkanki, interweniujący neurochirurg odnalazł wewnątrz czaszki dziecka... doskonale wykształconą stopę oraz inne, mniej rozwinięte części ciała. Niezwykły zabieg odbył się na początku października w amerykańskim Colorado Springs. Prowadzący go lekarz, dr Paul Grabb, do ostatniej chwili nie spodziewał się, że mikroskopijny guz, widoczny na zdjęciu uzyskanemu za pomocą rezonansu magnetycznego, okaże się idealnie uformowanym fragmentem ludzkiej kończyny. Oprócz niego, badacz wydobył z czaszki dziecka także niekompletnie rozwiniętą dłoń oraz odcinek uda. Wyglądało to jak narodziny płodu odwróconego wychodzącego z mózgu, wspomina dr Grabb. Odnalezienie tak doskonale uformowane struktury jest unikalne i wyjątkowo rzadkie, praktycznie nie słyszy się o czymś takim. Zdaniem lekarza, nieprawidłowa tkanka mogła być fragmentem wrodzonego guza mózgu. Inną możliwością jest tzw. fetus in fetu, czyli sytuacja, w której w macicy dojrzewa początkowo dwoje bliźniaków, lecz ciało jednego z nich pochłania drugie. Rozwiązanie tej zagadki będzie możliwe dopiero po wykonaniu specalistycznych analiz. Operowane maleństwo trafiło już do domu, lecz w najbliższym czasie konieczne będzie wykonywanie u niego comiesięcznych badań krwi. Ich zadaniem będzie monitorowanie stanu dziecka i stwierdzenie, czy patologiczna tkanka nie zacznie ponowanie narastać. Na całe szczęście, maluch jest obecnie w świetnej formie i rozwija się prawidłowo.
-
Czy dla kogoś dotykanie dżinsu może być źródłem depresji, obrzydzenia czy bezwartościowości, a styczność ze sztruksem powodem do zakłopotania? Tak, jeśli jest się jedną z dwóch na świecie osób, które doświadczają nieznanej dotąd nauce formy synestezji dotykowo-emocjonalnej. Dla 22-letniej A.W. przyjemną rzeczą jest gładzenie jedwabiu, wprowadza ją to w błogostan, który w przeszłości nazwano by zapewne ukontentowaniem. H.S., druga ze szczególnie wyposażonych przez naturę synestetyczek, nie reaguje na dżins, została natomiast uwrażliwiona na polar i suchość. Te wywołują w niej obrzydzenie, które może wymazać, dotykając piłek tenisowych, świeżych liści lub piasku. Jej raj byłby wypełniony właśnie nimi... V.S. Ramachandran, neurolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego, wyjaśnia, że to, czego doświadczają A.W. i H.S., jest skrajną postacią czegoś znanego nam wszystkim: kojącego dotyku miękkiej pościeli czy kocyka oraz niechęci wobec ostrych krawędzi, np. noża czy poszarpanej skały. Mamy pociąg do futra, bo gdy ewoluowaliśmy podczas epoki lodowcowej, potrzebowaliśmy okrywy. To na tej właśnie podbudowie opiera się synestezja dotykowo-emocjonalna. Wspólne doświadczenia filogenetyczne i osobiste uzasadniają powstanie oraz użycie wielu metafor, np. "ostra krytyka" czy "miękka noc" lub "otulająca ciemność". Ramachandran i David Brang drobiazgowo przetestowali obie ochotniczki. Mierzyli przewodnictwo ich skóry podczas dotykania różnych tekstur, nagrywali je także na wideo. Okazało się, że reakcje były powtarzalne (określone materiały zawsze wywoływały to samo skojarzenie), w dodatku kontakt generował naprawdę silne emocje. Gdy Amerykanie udowodnili, że synestezja dotykowo-uczuciowa jest faktem, postanowili sprawdzić, co dzieje się w mózgu obdarzonej nią osoby – jak jest zbudowany i jak działa. To jednak kwestia przyszłych eksperymentów. Na razie panowie teoretyzują, że podłożem zaobserwowanego zjawiska są nadprogramowe połączenia między wyspą (siedliskiem emocji) a korą czuciowo-somatyczną.
- 2 odpowiedzi
-
- David Brang
- V.S. Ramachandran
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Czy pierwsze związki organiczne na Ziemi zostały przywleczone przez meteoryty? Być może. Istnieje jednak prawdopodobieństwo, że do ich syntezy doszło dopiero na powierzchni naszej planety, lecz udział "spadających gwiazd" w tym procesie był niebagatelny. W dzisiejszych czasach upadek dużego ciała niebieskiego mógłby spowodować prawdziwą katastrofę. Zdaniem naukowca z japońskiego Uniwersytetu Tohoku w przeszłości mogło być jednak zupełnie inaczej - to meteoryty mogły posłużyć jako źródło prekursorów znanych obecnie związków organicznych oraz energii niezbędnej do zajścia odpowiednich reakcji chemicznych. Aby potwierdzić tę odważną hipotezę, doktorant Yoshihiro Furukawa użył bardzo silnego działa, które miało symulować uderzenie meteorytu w powierzchnię Ziemi. Wystrzeliwane pociski uderzały w mieszaninę oczyszczonego węgla, żelaza, niklu, wody oraz azotu - najważniejszych składników tzw. chondrytów, czyli jednego z rodzajów meteorytów kamiennych. Po uderzeniu analizowano, z wykorzystaniem najnowocześniejszych technik analitycznych, skład chemiczny materii powstającej w miejscu kolizji. Eksperyment badacza z Uniwersytetu Tohoku pokazał, że w wyniku uderzenia powstawał cały szereg związków organicznych, takich jak kwasy tłuszczowe, aminy, a nawet jeden z aminokwasów. Przedstawiciele każdej z tych trzech grup są niezwykle istotnymi składnikami funkcjonujących na Ziemi organizmów. Biorąc pod uwagę fakt, że w warunkach laboratoryjnych odtworzono tylko pewien uproszczony model kolizji chondrytu z Ziemią, można przypuszczać, że w rzeczywistości spektrum powstających związków organicznych jest znacznie szersze. Warto też zwrócić uwagę na fakt, iż w czasach, gdy na Błękitnej Planecie powstawały pierwsze organizmy, uderzało w nią 1000 razy więcej meteorytów niż obecnie. Niezależnie od tych spekulacji, jedno jest zdaniem Furukawy pewne: to badanie jest pierwszym, które pokazało, że aminokwas może zostać zsyntetyzowany w drodze naturalnego mechanizmu, który mógł wystąpić na młodej Ziemi. Wcześniejsze eksperymenty wykazały, że podczas zderzenia "spadającej gwiazdy" z powierzchnią naszej planety powstają lepkie cząstki, z których może powstać następnie glina. Wygląda więc na to, że kilka miliardów lat temu mogły one wiązać ze sobą związki organiczne, a następnie opadać na dno oceanów, tworząc w ten sposób wspaniałe warunki do powstania pierwszych form życia. Do rozwiązania pozostaje teraz jedna zagadka: jeśli elementy potrzebne do powstania życia przybyły do nas z kosmosu, to czy z pomocą narzędzi ze zgubionego przez amerykańską astronautkę przybornika także uda się zmontować jakiś organizm? ;-)
-
Badacze z Uniwersytetu Rochester zaprojektowali "genetyczną bombę", która umożliwia masową produkcję toksyn w komórkach nowotworowych. Co ważne, zdrowa tkanka pozostaje praktycznie nietknięta. Nowatorskie rozwiązanie wykorzystuje właściwości genu Rad51, którego podwyższona aktywność (ekspresja) w dzielących się szybko komórkach nowotworowych jest znana już od kilku lat. Naukowcy, prowadzeni przez dr Verę Gorbunovą, zmodyfikowali tę sekwencję, usuwając z niej fragmenty odpowiedzialne za ograniczane jej aktywności. Uzyskany w ten sposób gen wciąż był uruchamiany w intensywnie dzielących się komórkach nowotworowych, lecz, pozbawiony "hamulca", podlegały w nich znacznie silniejszej ekspresji. Komórki zdrowe niemal w ogóle nie korzystają z Rad51, ponieważ intensywność podziałów komórkowych w zdrowej tkance jest wielokrotnie niższa. Aktywność Rad51 w typowym nowotworze jest około pięciokrotnie wyższa, niż w zdrowej tkance, lecz dzięki usunięciu sekwencji ograniczającej ekspresję tego genu udało się uzyskać różnice aktywności rzędu kilku, a nawet kilkunastu tysięcy razy. Jak wykorzystać unikalną cechę zmodyfikowanego genu? Badacze z Rochester uznali, że najlepiej będzie połączyć ze sobą odpowiedni fragment Rad51 oraz sekwencję kodującą bakteryjną toksynę błoniczą, produkowaną przez bakterie z gatunku Corynebacterium diphteriae. Uzyskano w ten sposób gen, którego produktem była silna trucizna, lecz aktywował się on wyłącznie w komórkach nowotworowych, prowadząc do ich zniszczenia. Wstępne testy wykazały, że pomysł doskonale sprawdza się w praktyce. W warunkach laboratoryjnych udało się skutecznie zlikwidować komórki kilku nowotworów, m.in. włókniakomięsaka oraz raka piersi i raka szyjki macicy. Testy przeprowadzone równolegle na zdrowych komórkach nie wywołały w nich większych szkód. Obecnie badacze z Rochester pracują nad stworzeniem wirusa, który pozwoli na dostarczenie terapeutycznego genu do możliwie wielu komórek w żywym organizmie. Jeżeli się to uda i wydajność procesu będzie dostatecznie wysoka, być może pewnego dnia leczenie nowotworu będzie się ograniczało do prostych wstrzyknięć "genetycznej bomby". Zanim jednak stanie się to możliwe, konieczne będą wieloletnie badania.
- 13 odpowiedzi
-
- nowotwór
- ekspresja genu
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Firma Terrafugia nie rezygnuje ze swych planów, o których informowaliśmy przed rokiem. Firma przyjmuje już zamówienia na latające samochody, które chce dostarczać klientom w roku 2009. Pojazd Transition wyceniono na 190 000 dolarów, a ze wszystkich jego możliwości będą mogły skorzystać osoby posiadający licencję pilota. Latający samochód ma w powietrzu zasięg 740 kilometrów i leci z maksymalną prędkością 185 kilometrów na godzinę. Pojazd napędzany jest silnikiem Rotax 912S o mocy 100 koni mechanicznych i korzysta ze standardowego paliwa dostępnego na stacjach benzynowych. Jego właściciel może po prostu dojechać do najbliższego lotniska, wystartować, a po wylądowaniu złożyć skrzydła i pojechać do miejsca przeznaczenia. Mechanizm rozkładania skrzydeł chroniony jest specjalnym kodem. Producent przyjął, że z funkcji samochodu będzie mógł korzystać każdy posiadacz prawa jazdy, jednak aby wznieść się w powietrze, konieczne będzie wprowadzenie kodu, który powinien być znany tylko osobie z licencją pilota.
- 18 odpowiedzi