Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37640
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Po kilku miesiącach zabiegów Archiwum Państwowe w Poznaniu kupiło od prywatnego kolekcjonera z Czech tłok pieczętny klasztoru cystersów w Wągrowcu z 1746 r. Jak podkreślono na witrynie Archiwum, tego typu pieczęcie, zachowane w tak dobrym stanie, należą do nielicznych wyjątków na rynku antykwarycznym i kolekcjonerskim. Na skuwce widnieje data 1746. To wskazuje, że tłok pieczętny został wykonany dla konwentu wągrowieckiego w związku z wprowadzeniem w klasztorze w 1744 r. zmian prawno-administracyjnych (zostały one zatwierdzone przez opata generalnego w 1745 r.). Specjaliści od sfragistyki - dr hab. Piotr Pokora, prof. Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, i dr hab. Marcin Hlebionek, prof. Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu - zaznaczają, że tłok jest niezwykle ciekawym obiektem związanym z historią Wielkopolski. Dzięki zakupowi uzupełniono zbiór typariuszy Archiwum Państwowego w Poznaniu. Wizerunek napieczętny przedstawia Marię Pannę z Dzieciątkiem. Stoi ona w portalu, po którego bokach widnieją ornamenty okuciowe. Pod spodem znajduje się tarcza herbowa z podłożoną tabliczką. Inskrypcja umieszczona pomiędzy dwoma potrójnymi otokami (prostym – roślinnym – prostym) głosi: SIGILLUM CONVENTVS – VAGROVENCENSIS. Ponieważ gmina Wągrowiec i władze miasta Wągrowiec udzieliły instytucji wyjątkowo wysokiej pomocy finansowej przy zakupie pieczęci, Archiwum sporządziło jej faksymile. [...] wierne odwzorowanie zostanie przekazane „Hojnym Darczyńcom” oraz do zbiorów Muzeum Regionalnego w Wągrowcu. W przyszłości planowane są okolicznościowa wystawa i minisesja popularnonaukowa z prezentacją oryginału i dokumentów z odciskami pieczęci. « powrót do artykułu
  2. W The Lancet Planetary Health ukazały się wyniki badań nad liczbą zgonów spowodowanych przez zanieczyszczone powietrze w 858 europejskich miastach. Badaniami objęto 31 krajów, w tym Polskę. Aż trzy polskie miasta znalazły się w pierwszej 10 najbardziej śmiercionośnych ośrodków miejskich w Europie. Z badań dowiadujemy się, że aż 84% mieszkańców europejskich miast narażonych jest na wyższe niż maksymalne zalecane przez WHO zanieczyszczenie pyłami zawieszonymi PM2.5. Autorzy obliczają, że gdyby tylko przestrzegać zaleceń WHO, to w europejskich miastach z powodu zanieczyszczeń PM2.5 umierałoby o 51 000 ludzi mniej, byłoby też o 900 zgonów mniej z powodu zanieczyszczeń dwutlenkiem azotu. Gdyby zaś wszystkie europejskie miasta obniżyły zanieczyszczenia do poziomu najlepszych miast na liście (dla PM2.5 jest to Reykjavik, a dla NO2 – Tromso), to z powodu PM2.5 umierałoby o 125 000, a z powodu NO2 o 80 000 ludzi mniej. Najbardziej „śmiercionośnymi” miastami w Europie pod względem zanieczyszczeń PM2.5 są (w stosunku do liczby mieszkańców): Brescia (Włochy), Bergamo (Włochy), Karvina (Czechy), Vincenza (Włochy), metropolia śląska (Zabrze, Tychy, Sosnowiec, Ruda Śląska, Katowice, Gliwice, Chorzów, Bytom), Ostrawa (Czechy), Jastrzębie-Zdrój, Saronno (Włochy), Rybnik, Havirov (Czechy). Zmniejszając zanieczyszczenie powietrza w metropolii śląskiej można by każdego roku ocalić życie od 1739 do 3507 osób, w Jastrzębiu-Zdroju od 71 do 126 osób, a w Rybniku od 113 do 209 osób. Tysiące ludzi można uratować w dużych miastach. W Warszawie można uratować od 1510 do 3103 ludzi rocznie, we Wrocławiu od 388 do 897, w Krakowie zaś od 568 do 1137 mieszkańców. Wyraźnie też widać, że decydującym elementem nie jest pogoda i panujące temperatury, a zachowanie mieszkańców i polityka lokalnych władz. Najbardziej śmiercionośne miasta znajdują się bowiem we Włoszech, Polsce czy Czechach, natomiast miasta najbezpieczniejsze, z najmniejszą śmiertelnością spowodowaną zanieczyszczeniami powietrza znajdziemy na Islandii oraz w Szwecji, Norwegii i Finlandii. Zaobserwowaliśmy dużą zmienność wyników w różnych miastach. Największy odsetek ofiar śmiertelnych przypisywanych NO2, toksycznemu gazowi wydobywającemu się z rur wydechowych, przypadał na wielkie miasta Hiszpanii, Belgii, Włoch i Francji. Z kolei pod względem zanieczyszczenia PM2.5 największą śmiertelnością odznaczały się miasta we włoskiej dolinie Po, południowej Polsce i wschodnich Czechach. PM2.5 jest emitowana nie tylko przez pojazdy, ale również przez gospodarstwa domowe, przemysł, głównie przez spalanie węgla i drewna, mówi główna autorka badań, Sasha Khomenko. To pierwsze badania, w ramach których na poziomie tylu europejskich miast oszacowano liczbę zgonów z powodu zanieczyszczenia powietrza. Nasze badania wspierają wcześniejsze dowody mówiące, że nie istnienie bezpieczny poziom zanieczyszczeń. Pokazuje to też, że europejskie przepisy nie chronią zdrowia ludzi. Maksymalne dopuszczalne poziomy zanieczyszczeń powinny zostać zmienione. Mamy nadzieję, że lokalne władze wezmą te dane pod uwagę, mówi Mark Niuwenhuijsen, dyrektor ds. planowania miast, środowiska i inicjatyw zdrowotnych w ISGlobal, gdzie prowadzono badania. Dane dla każdego z badanych miast można sprawdzić na stronie https://isglobalranking.org. « powrót do artykułu
  3. Zachodnia populacja monarchów – pięknych motyli znanych ze spektakularnej migracji – znalazła się na skraju zagłady. Już przed trzema laty informowaliśmy, że populacja ta zanika w błyskawicznym tempie. Wówczas liczba motyli wynosiła 300 000. Ostatnie liczenie wykazało, że doszło do gwałtownego załamania populacji. Monarchy dzielą się na dwie populacje, które migrują na wielkie odległości. Wschodnia zimuje w Meksyku. Zachodnia zaś spędza zimę w lasach Kalifornii, później zaś motyle lecą przez Arizonę, Kalifornię, Nevadę, Oregon, Waszyngton, Idaho i Utah. Po drodze składają jaja, dając początek kolejnym pokoleniom. Mieszkańcy Kalifornii już w latach 90. zauważyli, że liczba motyli się zmniejszyła. Wykonane przez naukowców analizy wykazały,że spadek jest bardziej dramatyczny,niż przypuszczano. Wśród przyczyn spadku wymienia się utratę i modyfikację ich habitatów, używanie pestycydów oraz globalne ocieplenie, które powoduje, że ich główne źródło pożywienia staje się dla nich toksyczne. Podczas tegorocznego liczenia monarchów zachodnich członkowie Xerces Society doliczyli się mniej niż 2000 osobników. To gigantyczny spadek. W ubiegłym roku ta sama organizacja naliczyła 29 000 motyli. Jeszcze rok wcześniej było ich 27 000. Jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku można było zobaczyć miliony migrujących monarchów. Gdy okazało się, że ich liczba dramatycznie spada, skupiono się na populacji wschodniej, migrującej do Meksyku. Naukowcy szacują, że od połowy lat 90. liczebność tej populacji zmniejszyła się o około 80%. Teraz wiemy, że spadek liczebności populacji zachodniej jest jeszcze większy. Wyniki tegorocznego liczenia zaszokowały członków Xerces Society. W znanym z obecności zimujących monarchów Pacific Grove nie zauważono ani jednego motyla. W innych znanych lokalizacjach, jak Pismo State Beach Monarch Butterfly Grove czy Natural Bridges State Park znajdowało się jedynie kilkaset zwierząt. Zwykle w tych miejscach zimują tysiące motyli, mówi Sarina Jepsen, dyrektor ds. zagrożonych gatunków w Xerces Society. Motyle giną, gdyż ludzie niszczą habitaty z których zwierzęta korzystają podczas migracji, przeznaczając ich tereny pod budownictwo oraz używając pestycydów. Nie bez znaczenia jest globalne ocieplenie, które zaburza synchronizację migracji na liczącej niemal 5000 kilometrów trasie wędrówki motyli. Naukowcy przypuszczają, że do spadku liczebności monarchów mogły przyczynić się też wielkie ubiegłoroczne pożary lasów na zachodzie. Monarchy nie są chronione ani na poziomie stanowym, ani federalnym. Co prawda w grudniu urzędnicy federalni stwierdzili, że gatunek jest „kandydatem” do nadania mu statusu zagrożonego, ale minie wiele lat, zanim status taki zostanie nadany, gdyż w kolejce jest też wiele innych gatunków. « powrót do artykułu
  4. Na rynku dostępne są przeróżne rodzaje soczewek kontaktowych, które produkuje się w szerokim zakresie parametrów. Zdecydowana większość okularników z powodzeniem może nosić soczewki kontaktowe, dotyczy to nawet osób o nietypowych wadach wzroku. Jak dobrać odpowiednie soczewki spośród wielu typów i rodzajów? Czym różnią się od siebie soczewki kontaktowe sferyczne i toryczne?   Typy i rodzaje soczewek kontaktowych !RCOL Popyt na soczewki kontaktowe nieustannie rośnie, dzięki czemu producenci rozszerzają swoją ofertę i chętnie inwestują w nowe technologie i rozwiązania. Współczesne soczewki są produktami bezpiecznymi do użytkowania, i jeśli spełnia się jeden podstawowy warunek – dba o higienę, m.in. przez przestrzeganie terminu ich przydatności, ryzyko wystąpienia infekcji oka jest minimalne. Na polskim rynku można spotkać soczewki kontaktowe sferyczne (https://www.bezokularow.pl/soczewki-sferyczne), toryczne, progresywne i kolorowe. Dzielą się one także ze względu na czas ich użytkowania, na soczewki jednodniowe, dwutygodniowe, miesięczne, kwartalne i całodobowe, przy czym najpopularniejsze to soczewki kontaktowe jednodniowe i miesięczne. Jak dobrać odpowiednie dla siebie soczewki wśród tak bogatego wyboru? Najlepszą opcją jest umówienie się na konsultację z optometrystą, który wykona badanie parametrów oka, pomoże w nauce zdejmowania i zakładania soczewek, rozwieje wszelkie wątpliwości i podzieli się wskazówkami co do ich użytkowania. Konsultacje z optometrystą są możliwe także za pośrednictwem Wirtualnego Gabinetu – warto rozważyć tę opcję, zwłaszcza w czasie pandemii COVID-19.   Czym różnią się soczewki kontaktowe sferyczne od torycznych? Soczewki kontaktowe sferyczne to najczęściej spotykane soczewki. Odpowiadają one standardowym okularom do korekcji wzorku, a konkretniej dla krótkowidzów i dalekowidzów. Soczewki sferyczne kształtem przypominają półmisek lub kulę, a ich moc rozkłada się równomiernie po całej powierzchni. Są dostępne w mocach od +25 dioptrii do -25 dioptrii, więc jeśli optometrysta po badaniu zaleci Wam ich stosowanie, należy zwrócić uwagę głównie na liczbę dioptrii – dla krótkowidzów są to „minusy”, a dla dalekowidzów „plusy”. Natomiast soczewki kontaktowe toryczne (https://www.bezokularow.pl/soczewki-toryczne) odpowiadają szkłom kontaktowym projektowanym dla osób z astygmatyzmem. Te soczewki nie wykluczają jednak współwystępowania dalekowzroczności lub krótkowzroczności – można je kupić w każdej z możliwych konfiguracji, także z mocą 0 dioptrii. Soczewka toryczna różni się rozmieszczeniem mocy po powierzchni, jest ona nierównomierna. Bardzo ważne dla zdrowia oczu oraz komfortu korzystania z soczewek jest zdiagnozowanie występującej wady wzroku. Zdarza się, że osoby z astygmatyzmem przez długi czas nie wiedzą, że potrzebują innego typu okularów lub szkieł kontaktowych, by korygować swój wzrok! Dlatego zaleca się wizyty kontrolne u lekarza okulisty lub optometrysty co najmniej raz na rok-półtora, by dokonywać korekcji wzroku na bieżąco.   Jak dbać o soczewki kontaktowe? Obowiązkowym punktem przez zdejmowaniem lub zakładaniem soczewek kontaktowych jest umycie rąk. Jeśli używacie soczewek jednorazowych, nie są potrzebne dodatkowe akcesoria – każdego dnia otwiera się po prostu nową parę. Przy użytkowaniu soczewek wielorazowych należy zaopatrzyć się w płyn do soczewek oraz pojemniczki i każdego wieczora wkładać soczewkę do świeżego płynu. Dbanie o soczewki to nie tylko aspekt zdrowotny i higieniczny, ale także finansowy. Najkorzystniejsze dla domowego budżetu jest używanie soczewek kontaktowych kwartalnych, ale ten produkt sprawdzi się wyłącznie restrykcyjnie dbającym o higienę użytkownikom. Najdrożej wychodzi kupowanie soczewek jednorazowych. Soczewki toryczne są nieco droższe od sferycznych ze względu na dodatkowe wymagania, stąd warto poświęcić więcej czasu na ich odpowiednią pielęgnację. « powrót do artykułu
  5. U neandertalczyków można znaleźć przykład opieki nad niepełnosprawnym, w starożytnym Egipcie szacunkiem darzono osoby niskiego wzrostu. W średniowieczu zaś polskie pochówki osób niepełnosprawnych nie różniły się od innych pochówków. Jak wyglądało w dziejach podejście do niepełnosprawności mówi archeolog dr Magdalena Matczak. Teraz aż jedna ósma populacji ludzkiej to osoby uznawane za niepełnosprawne. W samej Unii Europejskiej stanowią one ok. 14 proc. społeczeństwa w wieku 15–64 lat. To spory odsetek. Również i w czasach prehistorycznych i historycznych w skład społeczeństwa wchodziły osoby niepełnosprawne i – choćby ze względu na słabszy rozwój medycyny – mogły też stanowić znaczącą grupę – mówi w rozmowie z PAP dr Magdalena Matczak z University of Liverpool i Arizona State University. Archeolog kieruje interdyscyplinarnym projektem DIS–ABLED (wspólnie z dr Jessiką Pearson z Uniwersytetu w Liverpoolu, prof. Jane Buikstrą z Arizona State University i prof. Andrzejem Markiem Wyrwą z UAM w Poznaniu). Celem tych badań jest rekonstrukcja życia osób z niepełnosprawnościami w XIV–XVIII wieku w Europie Środkowej. Temat niepełnosprawności jest rzadko poruszany w archeologii. Jeśli zaś myślimy o historii jako o naszym dziedzictwie, nie możemy zrozumieć tego dziedzictwa w pełni, jeśli pomijać w niej będziemy historię tak dużej grupy osób – w tym przypadku osób niepełnosprawnych – tłumaczy dr Matczak. Badaczka pytana o to, jak zmieniało się podejście do osób niepełnosprawnych mówi: W różnych miejscach i okresie dziejów podejście do osób niepełnosprawnych oscylowało od pełnej akceptacji, poprzez troskę i opiekę, aż do marginalizacji – podsumowuje. Podaje przykład amerykańskich badań dot. neandertalczyków ze starszej epoki kamienia zamieszkujących jaskinię Shanidar w dzisiejszym Iraku. Znaleziono tam szczątki neandertalczyka z urazem czaszki. Był prawdopodobnie głuchy na prawe ucho, miał problemy ze wzrokiem, upośledzenie jednej z kończyn górnych i urazy powodujące nieprawidłowy chód. Jego schorzenia mogły bardzo utrudniać mu zdobywanie pokarmu – choćby udział w polowaniach. Mimo to żył ze swoimi schorzeniami długo – zmarł w wieku ok. 40–50 lat, skąd wniosek, że musiał przez dłuższy czas doświadczać pomocy i opieki osób ze swojej społeczności – opowiada rozmówczyni PAP. Jeśli z kolei chodzi o starożytny Egipt, to ok. 2 500 lat p.n.e. powstała rzeźba Seneba, który był dostojnikiem na dworze faraona i został pochowany wraz z żoną w Gizie. Dostojnik ten miał achondroplazję – był osobą niskiego wzrostu. Część badaczy przychyla się do opinii, że w starożytnym Egipcie istniała wtedy tolerancja zarówno do osób z achondroplazją, jak i wobec osób niewidomych. Są jednak badacze, którzy uważają, że akurat osoby z upośledzeniem widzenia w starożytnym Egipcie mogły podlegać ostracyzmowi – podsumowuje dr Matczak. Przywołuje też badania z Bahrajnu dotyczące szczątków kobiety z przełomu III i II tysiąclecia p.n.e., która cierpiała na deformację prawej kości ramiennej, a także miała upośledzenie kończyn dolnych, przez co potrzebowała opieki i wsparcia. Niewielkie starcie zębów wskazuje, że kobieta jadła stosunkowo miękkie pokarmy. Została ona pochowana z cennymi przedmiotami. To pokazuje, że przynajmniej wąska grupa społeczna, można przypuszczać, że jej rodzina, dobrze ją traktowała za życia, jak i zadbała o jej odpowiedni pochówek – komentuje dr Matczak. Dodaje jednak, że są i w historii przykłady na to, jak trudny bywał los osób niepełnosprawnych. Opowiada, że w XIX w. w USA w hrabstwie Oneida w stanie Nowy Jork osoby z ułomnościami fizycznymi lub psychicznymi trafiały do przytułku. „Terapia” polegała na wykonywaniu przez nie tak ciężkiej pracy fizycznej, że w niektórych wypadkach prowadziła do śmierci z wycieńczenia. A przytułek czerpał dochody z tej pracy. Niechlubnymi zgłoskami zapisały się też w XIX wieku kompletnie nieakceptowalne dziś objazdowe cyrki, w których osoby z niektórymi ułomnościami były prezentowane publiczności. Z kolei jeśli chodzi o Polskę, to ciekawy jest przykład kobiety chorej na trąd z XIII w. pochowanej na cmentarzu w Kałdusie na Ziemi Chełmińskiej. Trąd nie tylko był chorobą zakaźną, ale mógł prowadzić do zaniku czucia, problemów ze wzrokiem i urazów, co mogło prowadzić do niepełnosprawności. A kobieta ta żyła stosunkowo długo ze zmianami chorobowymi. Bez pomocy ze strony społeczności nie dałaby sama rady. Została też pochowana zgodnie z zasadami pochówku chrześcijańskiego, oraz z przedmiotami takimi jak pierścionek czy nóż. A stąd można pośrednio wnioskować, że cieszyła się stosunkowo dobrym statusem społecznym i mimo choroby nie była zepchnięta na margines społeczeństwa – opisuje badaczka. Dr Matczak w poprzednich badaniach, we współpracy z prof. Tomaszem Kozłowskim i prof. Wojciechem Chudziakiem na UMK, badała pochówki w X–XIII wieku z Kałdusa na polskim Pomorzu. Na 661 szkieletów, które badali naukowcy, 33 miały zmiany związane z niepełnosprawnościami. I były to częściej szkielety niepełnosprawnych dojrzałych mężczyzn niż kobiet. To się wiąże z tym, że kobiety statystycznie częściej umierały we wczesnej dorosłości, w związku z między innymi infekcjami okołoporodowymi. A mężczyźni żyli dłużej i ciężko pracowali fizycznie, na ich szkieletach częściej więc udawało się ustalić niepełnosprawności związane ze zmianami zwyrodnieniowymi – komentuje dr Matczak. Polscy naukowcy badali też, czy szkielety świadczące o niepełnosprawności można znaleźć w przypadku pochówków atypowych (to groby zorientowane np. na osi północ–południe, zamiast typowej osi wschód–zachód, przypadki osób pochowanych na boku, w pozycji skurczonej) czy antywampirycznych (w przypadku osób pochowanych na brzuchu lub przygwożdżonych kamieniami). Archelożka przywołuje przykład z USA, gzie odnaleziono antywamipryczny pochówek z XIX wieku osoby ze śladami gruźlicy. A związane z gruźlicą plucie krwią mogło dawniej być kojarzone właśnie z wampirami – zwraca uwagę. Dlatego chciałam sprawdzić, czy i w Polsce na Pomorzu niektóre choroby lub niepełnosprawność mogły sprawić, że za życia osób tych się bano, a przez to ich pochówek mógł wyglądać nietypowo – mówi. I dodaje, że hipoteza ta się jednak nie potwierdziła. To dobrze świadczy o wczesnośredniowiecznej społeczności. Jeśli oceniać po pochówkach – osoby chore nie były inaczej traktowane w społeczeństwie – komentuje. Badaczka zwraca jednak uwagę, że badania szkieletów nie pozwalają ostateczne rozstrzygnąć, czy dana osoba borykała się z niepełnosprawnością czy nie. Można dzięki nim wprawdzie poznać, że ktoś cierpiał na zmiany zwyrodnieniowe, trąd, zaawansowane stadia niektórych nowotworów, polio, przechodził amputację, miał źle złożone złamanie czy np. gruźlicę kręgosłupa. Wiele jednak niepełnosprawności i chorób nie pozostawia po sobie w szkielecie żadnego śladu. To choćby choroby psychiczne, przypadłości związane z utratą wzroku czy słuchu, czy choroby o ostrym przebiegu. Dlatego w swoich najnowszych badaniach dotyczących postrzegania niepełnosprawności w XIV–XVIII wieku badaczka stawia na połączenie kilku dziedzin nauki: archeologii, historii, antropologii fizycznej oraz etnografii. Badamy kroniki, żywoty świętych, pisma medyczne, teksty etnograficzne z czasów późniejszych, a także szkielety odnalezione na terenach Polski, aby zobaczyć, na co chorowano w XIV–XVIII w. – wymienia. Badaczka jednak zaznacza, że badanie niepełnosprawności w historii jest o tyle trudne, że słowo „niepełnosprawny” weszło do obiegu dopiero w XX wieku. A niepełnosprawność według najnowszych definicji jest stanem, w którym osoba z jakąś ułomnością napotyka na bariery społeczne wynikające z tego, że kultura, przestrzeń, w której funkcjonujemy, jest dostosowana do osób w pełni sprawnych. Niepełnosprawność pojmowana jest więc jako stosunek pełnosprawnej części ludności do osób z okaleczeniami. Pytanie więc, w jaki sposób dawne społeczeństwa określały osoby z upośledzeniami i na ile dostosowywały się do ich potrzeb – podsumowuje. « powrót do artykułu
  6. Grupa naukowców z nowojorskiej Icahn School of Medicine at Mount Sinai odkryła dowody sugerujące, że urządzenia smart watch mogą wykrywać objawy COVID-19 jeszcze zanim u chorego pojawią się objawy. Dane takie uzyskano na podstawie badań, w których wzięło udział 297 pracowników służby zdrowia. Jednym z wczesnych objawów COVID-19 jest pojawienie się stanu zapalnego w organizmie. Gdy tak się stanie, dochodzi do niewielkiej zmiany w przepływie krwi. Te zaś prowadzą do zmian rytmu serca, które smart watch może wykryć. Badanych proszono, by przez dłuższy czas nosili Apple Watch. Zegarek notował przez dłuższy czas rytm serca, dzięki czemu określił normę dla badanej osoby. Wczesnym sygnałem infekcji była zaś nagła długotrwała zmiana rytmu. Badani, oprócz tego, że nosili zegarki, zainstalowali w nich również specjalną aplikację, która poszukiwała takich długotrwałych zmian w rytmie serca. Analiza danych z urządzeń wykazała, że zegarki wykryły 2/3 zainfekowanych osób średnio na 7 dni przed pojawieniem się u nich objawów. To już kolejne badania wskazujące, że urządzenia smart watch mogą bardzo wcześnie wykrywać niepokojące zmiany w organizmie. Pozostaje więc stworzenie odpowiednich aplikacji, które będą w stanie śledzić i analizować takie dane oraz poinformują użytkownika o problemie. « powrót do artykułu
  7. Jednym z największych zagrożeń zdrowotnych dla ludzkości jest coraz powszechniejsza antybiotykooporność. Nadmiar antybiotyków, zarówno tych przepisywanych przez lekarzy, jak i stosowanych w hodowli zwierząt czy środkach higienicznych, prowadzi do pojawiania się coraz groźniejszych opornych na leczenie szczepów bakterii. Specjaliści obawiają się, że ludzie znowu zaczną umierać na choroby, które obecnie są uleczalne. Istnieje pilna potrzeba znalezienia nowych antybiotyków działających przede wszystkim na wielolekooporne bakterie gram-ujemne. Dlatego też naukowcy coraz częściej szukają pomocy w niekonwencjonalnych źródłach, w tym w medycynie ludowej. Na łamach MDPI Applied Microbiology ukazał się artykuł, którego autorzy informują, że dzięki irlandzkiej medycynie ludowej odkryli w glebie organizmy wytwarzające skuteczne antybiotyki. Doniesienie takie przeczy jednocześnie rozpowszechnionemu przekonaniu o wyczerpaniu się naturalnych źródeł skutecznych antybiotyków. Naukowcy z Ulster University pracujący pod kierunkiem doktora Gerry'ego A. Quinna wykazali, że używana w dawnej medycynie ludowej ziemia z West Fermanagh zawiera wiele gatunków mikroorganizmów wytwarzających antybiotyki. Obszar ten, na którym znajdują się liczne jaskinie, mokradła i alkaliczne gleby trawiaste nosi liczne ślady neolitycznego osadnictwa. Już wcześniej ten sam zespół naukowy zidentyfikował w West Fermanagh nieznany szczep bakterii, który skutecznie zwalcza cztery z sześciu najgroźniejszych antybiotykoopornych patogenów szpitalnych, w tym MRSA (metycylinooporny gronkowiec złocisty). Uczeni z Ulsteru skupili się tym razem z na innym obszarze West Fermanagh, który również ma alkaliczną glebę, powiązaną z medycyną ludową. Fakt, że tradycyjna medycyna jest obecna w wielu opowieściach ludowych, zachęcił nas do sprawdzenia innych obszarów pod kątem występowania mikroorganizmów wytwarzających antybiotyki, mówi doktor Paul Facey ze Swansea University. Okazało się, że gleba w nowo zbadanych miejscach wykazuje jeszcze szersze działanie przeciwko mikroorganizmom, niż gleba wcześniej badana. Dzięki sekwencjonowaniu DNA udało się wyodrębnić zamieszkujące ją organizmy. Odkryto w ten sposób nieznane dotychczas gatunki bakterii, o których informacje umieszczono w amerykańskiej bazie narodowej tego typu mikroorganizmów. Badania przeprowadzone przez Quinna i jego kolegów wykazały, że nowo odkryta bakteria Streptomyces sp. CJ13 powstrzymuje wzrost licznych wieloopornych organizmów. Wpływa ona hamująco na wzrost takich patogenów jak m.in. Pseudomonas aeruginosa, rozpowszechnionej oportunistycznej bakterii gram-ujemnej wywołującej chroniczne infekcje płuc u osób cierpiących na mukowiscydozę, MRSA - odpowiedzialnej za liczne infekcje ran czy na drożdże z rodzaju Candida. Sprawdziliśmy też wpływ temperatury i przechowywania na stabilność inhibitora Streptomyces sp. CJ13 obecnego w podłożu, informują autorzy badań. Okazało się, że w agarze, na którym hodowano bakterie, aktywność antybiotyku utrzymywała się przez 11 miesięcy w temperaturach od 4 do 10 stopni Celsjusza. Spadła ona w tym czasie o 40%. Jeden z członków zespołu badawczego, doktor Hamid Bakshi przypomniał, że bakterie Streptomyces są z powodzeniem wykorzystywane w onkologii i terapiach antywirusowych. Biorąc to pod uwagę naukowcy wiążą ze Streptomyces sp. CJ13 olbrzymie nadzieje. Takie odkrycia jak to opisywane powyżej są niezwykle istotne, gdyż od kilkudziesięciu lat mamy do czynienia z zastojem w dziedzinie opracowywania nowych antybiotyków. « powrót do artykułu
  8. Ludzkość może nie być w stanie kontrolować superinteligentnej sztucznej inteligencji (SI), sądzą autorzy najnowszych teoretycznych badań. Co więcej, możemy nawet nie wiedzieć, że stworzyliśmy tego typu AI (artificial intelligence). Na naszych oczach dokonuje się szybki postęp algorytmów sztucznej inteligencji. Maszyny wygrywają z ludźmi w go i pokera, pokonują doświadczonych pilotów myśliwców podczas walki powietrznej, uczą się od podstaw metodą prób i błędów, zapowiadają wielką rewolucję w medycynie i naukach biologicznych, stawiają diagnozy równie dobrze co lekarze i potrafią lepiej od ludzi odróżniać indywidualne ptaki. To pokazuje, na jak wielu polach dokonuje się szybki postęp. Wraz z tym postępem rodzą się obawy o to, czy będziemy w stanie kontrolować sztuczną inteligencję. Obawy, które są wyrażane od co najmniej kilkudziesięciu lat. Od 1942 roku znamy słynne trzy prawa robotów, które pisarz Isaac Asimov przedstawił w opowiadaniu „Zabawa w berka”: 1. Robot nie może skrzywdzić człowieka, ani przez zaniechanie działania dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy, 2. Robot musi być posłuszny rozkazom człowieka, chyba że stoją one w sprzeczności z Pierwszym Prawem, 3. Robot musi chronić samego siebie, o ile tylko nie stoi to w sprzeczności z Pierwszym lub Drugim Prawem. Później Asimov dodał nadrzędne prawo 0: Robot nie może skrzywdzić ludzkości, lub poprzez zaniechanie działania doprowadzić do uszczerbku dla ludzkości. W 2014 roku filozof Nick Bostrom, dyrektor Instytutu Przyszłości Ludzkości na Uniwersytecie Oksfordzkim badał, w jaki sposób superinteligentna SI może nas zniszczyć, w jaki sposób możemy ją kontrolować i dlaczego różne metody kontroli mogą nie działać. Bostrom zauważył dwa problemy związane z kontrolą AI. Pierwszy to kontrolowanie tego, co SI może zrobić. Na przykład możemy kontrolować, czy podłączy się do internetu. Drugi to kontrolowanie tego, co będzie chciała zrobić. Aby to kontrolować, będziemy np. musieli nauczyć ją zasad pokojowego współistnienia z ludźmi. Jak stwierdził Bostrom, superinteligentna SI będzie prawdopodobnie w stanie pokonać wszelkie ograniczenia, jakie będziemy chcieli nałożyć na to, co może zrobić. Jeśli zaś chodzi o drugi problem, to Bostrom wątpił, czy będziemy w stanie czegokolwiek nauczyć superinteligentną sztuczną inteligencję. Teraz z problemem kontrolowania sztucznej inteligencji postanowił zmierzyć się Manuel Alfonseca i jego zespół z Universidad Autonoma de Madrid. Wyniki swojej pracy opisał na łamach Journal of Artificial Intelligence Research. Hiszpanie zauważają, że jakikolwiek algorytm, którego celem będzie zapewnienie, że AI nie zrobi ludziom krzywdy, musi najpierw symulować zachowanie mogące zakończyć się krzywdą człowieka po to, by maszyna potrafiła je rozpoznać i zatrzymać. Jednak zdaniem naukowców, żaden algorytm nie będzie w stanie symulować zachowania sztucznej inteligencji i z całkowitą pewnością stwierdzić, czy konkretne działanie może zakończyć się krzywdą dla człowieka. Już wcześniej udowodniono, że pierwsze prawo Asimova jest problemem, którego nie da się wyliczyć. Jego przestrzeganie jest więc nierealne. Co więcej, możemy nawet nie wiedzieć, że stworzyliśmy superinteligentną maszynę, stwierdzają badacze. Wynika to z twierdzenia Rice'a, zgodnie z którym nie można odgadnąć, jaki będzie wynik działania programu komputerowego patrząc wyłącznie na jego kod. Alfonseca i jego koledzy mają jednak też i dobre wiadomości. Otóż nie musimy się już teraz martwić tym, co zrobi superinteligentna SI. Istnieją bowiem trzy poważne ograniczenia dla badań takich, jakie prowadzą Hiszpanie. Po pierwsze, taka niezwykle inteligentna AI powstanie nie wcześniej niż za 200 lat. Po drugie nie wiadomo, czy w ogóle możliwe jest stworzenie takiego rodzaju sztucznej inteligencji, czyli maszyny inteligentnej na tylu polach co ludzie. Po trzecie zaś, o ile możemy nie być w stanie kontrolować superinteligentnej SI, to powinno być możliwe kontrolowanie sztucznej inteligencji, która jest superinteligentna w wąskim zakresie. Już mamy superinteligencję takiego typu. Na przykład mamy maszyny, które liczą znacznie szybciej niż ludzie. To superinteligencja wąskiego typu, prawda?, stwierdza Alfonseca. « powrót do artykułu
  9. Bardzo precyzyjne ultradźwiękowe wiertło w połączeniu ze specjalnymi nanokropelkami może być wkrótce wykorzystywane do rozbijania zakrzepów, informują Leela Goel, Xiaoning Jang i ich koledzy z North Carolina State University. Uczeni zaprezentowali in vito technikę, która – jeśli zostanie dopuszczona do użytku – może posłużyć do walki z najpoważniejszymi zakrzepami. Stosunkowo niedawno do walki z zakrzepicą żył głębokich zaangażowano technikę o nazwie sonotromboliza. Polega ona na wykorzystaniu ultradźwięków do wprowadzenia w drgania mikrobąbelków otaczających zakrzep. w ten sposób prowadzi się zarówno do mechanicznego rozbijania zakrzepu, jak i ułatwia rozprzestrzenianie w nim leków. Jednak technika taka wymaga zastosowania wielkiego zewnętrznego źródła ultradźwięków i nie może być wykorzystana tam, gdzie znajdują się organy blokujące ultradźwięki, jak płuca czy żebra. Naukowcy z North Carolina State University w specjalnie zbudowanym symulatorze dostarczyli do zakrzepu nanokropelki. Urządzenie, za pomocą którego dostarczono nanokropelki jest też wyposażone w „wiertło”, którego głównym elementem jest cewnik. Nanokropelki są przygotowane tak, by miały niski punkt wrzenia. Niewielka ilość energii dostarczona przez „wiertło” wystarczy, by odparować nanokropelki i utworzyć wypełnione gazem mikrokropelki, które gwałtownie się rozszerzają i kurczą. W ten sposób pojawia się zjawisko kawitacji, które osłabia strukturę zakrzepu. Pojawiają się w nim dziury, w które łatwo wnikają leki. To zaś jeszcze bardziej osłabia zakrzep, pozwalając jednocześnie wykorzystywać minimalne dawki leków. Eksperymenty pokazały, że po 30 minutach masa zakrzepu zmniejsza się o około 40%. To znacznie więcej niż 17% uzyskiwane za pomocą metod łączących ultradźwięki, mikrobąbelki i leki. Przed naukowcami jeszcze długa droga zanim ich technika wejdzie do codziennego użytku, jednak potencjalnie może ona być przełomem w leczeniu zakrzepicy żył głębokich. Prace Amerykanów zostały szczegółowo opisane na łamach Microsystems & Nanoengineering. « powrót do artykułu
  10. Niedawno w Anyag w chińskiej prowincji Henan odkryto grobowiec z czasów dynastii Sui (581–618) z białym marmurowym sarkofagiem. To znaczące znalezisko pozwoli lepiej badać skład etniczny i wierzenia ówczesnych mieszkańców tych terenów, mówią eksperci. W grobowcu znaleziono inskrypcję opisującą życie właścicieli grobowca, małżeństwa nazwiskiem Qu Qing, o którym nigdy wcześniej nie słyszano. Jak mówią przedstawiciele miejscowego Instytutu Zabytków i Archeologii, inskrypcja dostarcza nowych informacji na temat ewolucji znaków i sztuki kaligrafii w czasach dynastii Sui. Jest też ważnym świadectwem historycznym. Na trumnie przedstawiono codzienne życie państwa Qu Qing wraz z aluzjami do ich wyznania, a styl przedstawień jest typowy dla zaratusztrianizmu. Kong Deming, dyrektor Instytutu poinformował, że rodzina Qu mieszkała w okolicach Longxi, które przed długi czas stanowiły główną część Jedwabnego Szlaku, więc mieszkańcy znajdowali się pod przemożnymi wpływami kulturowymi z Europy, Azji Zachodniej i Azji Centralnej. Uczony stwierdził, że zdobienia zarówno w stylu buddyjskim jak i zaratusztriańskim potwierdzają istnienie wpływów ze wschodu i zachodu. W grobowcu znaleziono też wiele przedmiotów z białej porcelany wypalanej w piecach Xiangzhou. Z jednej strony pokazuje to, że ta technika produkcji była rozpowszechniona w Anyang w czasach dynastii Sui, z drugiej zaś odkrycie uzupełnia już posiadane informacje na temat tego rodzaju porcelany oraz ewolucji produkcji porcelany w ogóle. « powrót do artykułu
  11. Chińczycy wykonali kolejny ważny krok w kierunku stworzenia kwantowego internetu – przesłali splątane fotony pomiędzy dwoma dronami znajdującymi się kilometr od siebie. Jak już wcześniej informowaliśmy, naukowcy z Państwa Środka potrafią przesłać kwantowy klucz szyfrujący na odległość liczoną w tysiącach kilometrów i wysyłają splątane fotony pomiędzy stacją naziemną a satelitą. W ich osiągnięciach swój udział ma Polak, profesor Artur Ekert. Tym razem pokazali, że można je przesłać na nieduże odległości pomiędzy niedrogimi urządzeniami i – po raz pierwszy – pomiędzy poruszającymi się urządzeniami. Autorami najnowszego osiągnięcia są Zhenda Xie i jego koledzy w Uniwersytetu w Nankinie. Na pokładzie jednego z dronów znajdował się laser, który stworzył parę splątanych fotonów rozdzielając pojedynczy foton za pomocą kryształu. Jeden z tych fotonów został wysłany do stacji naziemnej, a drugi do innego drona. Dzięki splątaniu można zmierzyć stan jednego fotonu badając foton z nim splątany. Pomiar odbywa się natychmiast i jest niezależny od odległości. To właśnie natychmiastowy pomiar spowodował, że Albert Einstein nazwał splątanie kwantowe „upiornym działaniem na odległość”. Na pokładzie obu dronów znajdowały się urządzenia, których zadaniem było dbanie, by nadajnik i odbiornik były przez cały czas ustawione w jednej linii. Stan każdego z fotonów mierzyła stacja naziemna, a uzyskane wyniki dowodzą, że fotony były splątane. Chińczycy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Xie uważa, że za pomocą bardziej zaawansowanych dronów umieszczonych wyżej, z dala od zanieczyszczeń powietrza i przy dobrej pogodzie, można będzie przesyłać splątane fotony na odległość ponad 300 kilometrów. Z kolei tańsze mniejsze drony posłużą do nawiązywania łączności na krótszych dystansach. A nawet zapewnienia łączności pomiędzy pojazdami. Osiągnięcie Chińczyków to bardzo ważny krok w kierunku powstania kwantowego internetu, uważa Siddarth Joshi z Uniwersytetu w Bristolu. Dony mogą stać się ostatnim elementem takiego internetu, przekazując sygnał ze stacji nadawczej do naszych domów czy samochodów. Wyobraźmy sobie, że jedziemy samochodem i potrzebujemy bezpiecznego łącza komunikacyjnego. Mogą je zapewnić drony latające wokół pojazdu, mówi Joshi. Zdaniem Myunghika Kima z Imperial College London, umieszczenie tak złożonych elementów optycznych na poruszających się dronach i utrzymanie pomiędzy nimi łączności to dowód na wysoki stopień zaawansowania technicznego chińskich naukowców. « powrót do artykułu
  12. "Kosmograf" to pierwsza w historii Wawelu gra komputerowa. Gra wideo to kolejna nieoczywista propozycja Zamku Królewskiego na Wawelu, którą prezentujemy po komiksie "Tajemnica miecza", serialu "Wawel. Królestwo odkryte" czy wirtualnych spacerach. "Kosmograf" to nie tylko forma rozrywki, ale też i doskonałe narzędzie edukacyjne, służące do zgłębiania historycznej wiedzy w nowoczesnej i atrakcyjnej formule. Zapraszamy w ten sposób każdego, by mógł odkryć Wawel na nowo - podkreśla dyrektor dr hab. Andrzej Betlej. Gra przygodowa typu point & click jest przeznaczona dla dzieci w wieku 9-15 lat. Jej główną bohaterką jest wrażliwa i zbuntowana Zuzia. Pewnego dnia dziewczynka jedzie z klasą na wycieczkę na Wawel. Przez swoją nieuwagę zostaje sama w komnacie królewskiej. Na dodatek w jej obecności rozpada się obiekt, machina fantastyczna. Usiłuje ją zreperować, tak by nie widać było szkody. Próba naprawy maszyny powoduje uruchomienie jej ukrytej funkcji – podróży w czasie... Zuzia przenosi się na renesansowy Wawel i spotyka tytułowego Kosmografa – Laurentego Corvinusa Novoforensisa Wawrzyńca Nowotarskiego. Pierwowzorem postaci jest Wawrzyniec Korwin Nowotarski, urodzony w Środzie Śląskiej humanista, poeta, pedagog i geograf, który przez lata był pisarzem miejskim we Wrocławiu i rektorem szkoły św. Elżbiety. Okazuje się, że w jego pracowni znajduje się maszyna czasu - chronograf. Maszyna jest jednak nieskończona, brakuje kilku ważnych elementów. Zuzia podejmuje wyzwanie – chce zdobyć narzędzia niezbędne do uruchomienia maszyny. Dzięki temu będzie mogła powrócić do swoich czasów. Na Zuzię czekają różne zadania. Spotyka, na przykład, królewskiego Alchemika Sędziwoja, który prowadząc eksperymenty w wieży zwanej Kurzą Stopką, igra z ogniem. I to dosłownie. Dziewczynka pomaga ugasić pożar i zdobywa paliwo do maszyny Kosmografa. W Sali Poselskiej ożywają zaś arrasy i renesansowe legendy. Zuzia rozwiązuje zagadki gadających głów i zdobywa królewski kompas. To ważne, bo jest on niezbędny do nastawiana dat w chronografie. Gdy wszystkie zadania są już rozwiązane, Zuzia i Kosmograf mogą przystąpić do złożenia i uruchomienia maszyny. Dumna ze swoich osiągnięć i chwalona przez renesansowego badacza [dziewczynka] wyrusza w podróż do swoich czasów. Ta przygoda była dla niej ważnym doświadczeniem. Pozwoliła jej wykorzystać swoje umiejętności, poznać wawelskie historie i postacie, które sprawiły, że zwiedzanie zamku stało się niesamowitą przygodą. Premiera gry miała miejsce w piątek (15 stycznia) o godz. 16. Udostępniono wtedy link do pliku instalacyjnego. A oto minimalne wymagania systemowe. System operacyjny Windows 7, 10 (wersja 64-bitowa), 2-GHz procesor (Dual Core), pamięć: 6 GB RAM, karta graficzna: GeForce 610 1GB RAM, AMD HD5750, 5 GB dostępnej przestrzeni i karta dźwiękowa. Autorem grafiki i koncepcji postaci jest Marek Głowacki, zaś animacji Sebastian Duran. Koncepcję poziomów i struktury gry opracował Jacek Złoczowski. Za stronę programistyczną odpowiada Wojciech Jończyk. Dramaturg i poeta Mateusz Moczulski jest, obok Jacka Złoczowskiego, autorem scenariusza i dialogów. Projekt ma być rozwijany. Dzięki temu w przyszłości gracz będzie się mógł wcielić w jednego z kilku wirtualnych bohaterów (wzorowanych na postaciach historycznych związanych z Zamkiem). Zadanie będzie polegało na odnalezieniu cennych wawelskich zabytków: Szczerbca, pantofelków koronacyjnych Zygmunta Augusta czy szachów Zygmunta III. Poszczególne poziomy zaawansowania przybliżą różne epoki historyczne. « powrót do artykułu
  13. Międzynarodowy zespół naukowy poinformował o uzyskaniu dwóch nowych embrionów nosorożca białego północnego. Trwa dramatyczna walka o ocalenie tego podgatunku. Na Ziemi pozostały przy życiu tylko dwie samice Fatu i jej matka Najin. W 2018 roku zmarł ostatni samiec, Sudan. Uzyskane embriony mogą pozwolić na odtworzenie gatunku, do którego zagłady doprowadził człowiek. Przed kilkoma tygodniami, 13 grudnia, zespół specjalistów z niemieckiego Leibniz-Institut für Zoo- und Wildtierforschung, czeskiego ZOO Dvur Kralove i kenijskiego Ol Pejeta Conservancy pobrał od Fatu 14 oocytów. Z Kenii przewieziono je do laboratorium Avantea w Cremonie, gdzie oocyty poddano dojrzewaniu, a następnie 8 z nich zapłodniono spermą nieżyjącego samca Suni. W wigilię Bożego Narodzenia 2 jaja osiągnęły stadium blastocysty, kiedy to można było je poddać krioprezerwacji. Są obecnie przechowywane w ciekłym azocie, gdzie dołączyły do trzech wcześniej zamrożonych embrionów. Pandemia COVID-19 znacznie zakłóciła ubiegłoroczny projekt stworzenia nowych embrionów, które miały dołączyć do embrionów uzyskanych w roku 2019. Niestety, od Najin nie pobrano żadnych oocytów. Wcześniej oocyty pobierano, jednak nie udało się uzyskać z nich jaj. Specjaliści sądzą, że przyczyną może być wiek Najin i jej problemy zdrowotne. W brzuchu 31-letniej Najin odkryto duży guz. W tej chwili nie powoduje on problemów, jednak może negatywnie wpływać na funkcjonowanie jej narządów płciowych. Jako, że w grę wchodzą tutaj też kwestie bioetyczne specjaliści jeszcze raz ocenią stan zdrowia Najin i dopiero wówczas zdecydują, czy będą od niej pobierane oocyty. Ubiegły rok skończył się więc sukcesem, który nadszedł po paśmie porażek. Z powodu pandemii odwołano procedury pobrania oocytów zaplanowane na marzec i czerwiec ubiegłego roku. W sierpniu oocyty pobrano, ale nie udało się uzyskać embrionów. Biolodzy reprodukcyjni uznali, że przyczyną porażki była długa, 9-miesięczna, przerwa pomiędzy procedurami pobierania. Sukces z grudnia dowodzi, że kluczem do sukcesu jest regularne pozyskiwanie oocytów w odstępach co 3-4 miesiące. W grudniu rozpoczęto również przygotowania do następnego kroku – procedury zaimplementowania zarodków. Najpierw w listopadzie 2020 roku do Ol Pejeta Conservancy przywieziono samca nosorożca białego południowego. Byk z Lewa Wildlifa Conservancy spłodził już liczne potomstwo, więc uznano go za odpowiedniego kandydata. Zwierzę zostało wysterylizowane. Będzie on przebywał z Fatu i Najin, a jego zachowanie będzie ściśle monitorowane. To właśnie po zachowaniu samca naukowcy rozpoznają, w jakim momencie cyklu reprodukcyjnego są samice. Zaimplementowanie embrionów musi bowiem odbyć się w odpowiednim momencie. « powrót do artykułu
  14. Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków (OTOP) zaproponowało, by ze względu na pandemię zmienić w 2021 r. formułę Zimowego Ptakoliczenia. Niech to będzie rok pilotażowy – ogłaszamy akcję Zimowe Ptakoliczenie z Dystansu. Ma ono polegać na obserwacji ptaków przy karmniku i w jego najbliższej okolicy. Ptakiem Zimowego Ptakoliczenia jest kuropatwa. Zasady akcji są bardzo proste. Na obserwację poświęćmy co najmniej godzinę w dniach 29, 30 lub 31 stycznia 2021. Możemy obserwować w każdym z tych dni lub tylko jednego dnia. Każdy dzień jest traktowany jako osobna obserwacja. Ważne, aby obserwacje prowadzić w ciągu dnia. Należy rozpoznawać zarówno gatunki ptaków, jak i ich liczebność. Co istotne, podaje się największą zaobserwowaną naraz liczbę przedstawicieli danego gatunku w trakcie całego liczenia. Przykład: w chwili rozpoczęcia obserwacji w karmniku posila się 17 bogatek. Przylatują jeszcze 4, po czym 10 odlatuje, po chwili 3 wracają. Naszą wartością maksymalną jest 21 ptaków widzianych jednocześnie. Jeśli w czasie obserwacji będzie moment, gdy naraz w karmniku będzie więcej niż [...] 21 bogatek – to wpisujemy tę wartość. Oprócz tego powinno się określić warunki pogodowe panujące danego dnia (czy padał śnieg, deszcz, wiał mocny wiatr itp.), a także wskazać, jaki rodzaj pokarmu znalazł się w karmniku (mieszanka dla ptaków, słonecznik, owoce, słonina czy kule tłuszczowe). Należy też zwrócić uwagę na na niepokojące zachowania ptaków (ptak osowiały, nie płoszy się, nie je), oznaki chorób (ubytki upierzenia, objawy ospy ptasiej, inne symptomy skórne) i niepełnosprawności (w tym miejscu organizatorzy liczenia wspominają o braku palców lub stopy, asymetrii skrzydeł czy przeroście dzioba). Opisuje się też lokalizację/otoczenie karmnika (parapet w bloku, balkon w domu jednorodzinnym, ogród bez drzew itd.). Po obserwacji przychodzi czas na wypełnienie e-Karty Obserwacji z Dystansu. W formularzu znajduje się ograniczona liczba 55 gatunków ptaków, najczęściej spotykanych przy karmnikach w Polsce, ułożona w oparciu o dane z Akcji Karmnik. Na wypełnione karty czekamy do 7 lutego 2021. Organizatorzy podkreślają, że zebrane dane pomogą w ustaleniu, które z ptaków zimujących w Polsce są najczęstszymi gośćmi karmników. Mamy nadzieję, że taka formuła przypadnie Wam do gustu. W przyszłym roku zamierzamy ją rozwinąć, a akcję zimowego liczenia ptaków przy karmnikach – wydłużyć. « powrót do artykułu
  15. Prezydent-elekt Joe Biden wybrał wybitnego genetyka Erica Landera na swojego doradcę naukowego i dyrektora Biura ds. Polityki Naukowej i Technologicznej (OSTP – Office of Science and Technology Policy). Jeśli Senat zatwierdzi nominację Landera to uczony będzie też pierwszym dyrektorem OSTP, który stanie się członkiem gabinetu prezydenta USA. Wielu naukowców od dawna postulowało, by dyrektor OSTP wchodził w skład Gabinetu Stanów Zjednoczonych. To pozakonstytucyjny, ukształtowany jako zwyczaj, organ władzy w USA. Gabinet zbiera się pod przewodnictwem prezydenta, a w jego skład wchodzą sekretarze Departamentow (czyli ministrowie) oraz wiceprezydent, kierownik Agencji Ochrony Środowiska, dyrektor Biura Planowania i Budżetu, dyrektor Wywiadu Narodowego, szef CIA czy szef sztabu Białego Domu. Teraz w skład tego gremium znajdzie się też dyrektor OSTP. Gabinet jest głównym ciałem doradczym prezydenta. To bardzo ważny moment w historii nauki w polityce rządowej, mówi profesor Harold Varmus, były szef Narodowych Instytutów Zdrowia. Bardzo ważne jest, kto wchodzi w skład gremium, w którym zapadają decyzje, dodaje politolog Roger Pielke Jr. z University of Boulder. Eric Landner ma 64 lata. Jest profesorem biologii na MIT i profesorem systemów biologicznych w Harvard Medical School. Jest też założycielem i dyrektorem Broad Institute, wspólnej inicjatywy MIT i Uniwersytetu Harvarda, który został powołany do prowadzenia badań genetycznych i biomedycznych. W wieku 17 lat napisał pracę matematyczną, którą wygrał ogólnokrajowy Westinghouse Science Talent Search. To zawody, które prezydent G.H.W. Bush nazwał Super Bowl nauki. Lander z wyróżnieniem ukończył Princeton University, gdzie napisał pracę magisterską pod kierunkiem wybitnego matematyka Johna Colemana Moore'a. Później studiował na Uniwersytecie Oksofrdzkim uzyskując tytuł doktora filozofii pracą z dziedziny algebry. We wczesnej pracy naukowej zajmował się matematyką, wykładał na Harvard Business School. Głównie zajmowały go problemy związane z przetwarzaniem informacji. Zaczął studiować neurobiologię, następnie mikrobiologię i w końcu genetykę. Na MIT zajmował się badaniem, jak złożone systemy genetyczne mogą prowadzić do różnych chorób, w tym nowotworów czy schizofrenii. W 1990 roku założył Whitehead Institute/MIT Center for Genome Research (WICGR), które szybko stało się jednym z wiodących światowych centrów badań nad genomem. Z czasem WICGR kierowany przez Landera zmienił się w Broad Institute. Lander brał udział w pracach nad zsekwencjonowaniem ludzkiego genomu i gdy w 2001 roku w Nature ukazał się pierwszy zarys genomu WICGR był wymieniony tam jako pierwsza instytucja, a Lander jako pierwszy autor. Eric Lander był tym ekspertem, który w 1989 roku przed sądem wykazał, że używane wówczas metody interpretowania DNA były wadliwe. Podważenie tych metod i wykazanie, że na ich podstawie skazywano niewinnych ludzi stało się przyczynkiem do założenia Innocence Project. Lander jest jednym z jego dyrektorów. Uczony został uhonorowany wieloma prestiżowymi nagrodami, w tym Breakthrough Prize in Life Sciences (2013) czy William Allan Award przyznawaną przez American Society of Human Genomics. W 2016 roku Lander został uznany przez algorytm sztucznej inteligencji Semantic Scholar za najbardziej wpływowego uczonego w dziedzinie nauk biomedycznych. W 2004 roku magazyn Time wymienił go wśród 100 najbardziej wpływowych ludzi na świecie, a w 2011 roku trafił na 2. pozycję listy MIT150, na której wymieniono najważniejszych innowatorów w całej 150-letniej historii MIT. Lander to jeden z najczęściej cytowanych naukowców. Opublikował ponad 550 prac, które były cytowane ponad 500 000 razy, a jego h-index w Google Scholar wynosi 289. W 2017 roku uczony otrzymał doktorat honoris causa Uniwersytetu Katolickiego w Louvain, a w roku 2020 papież Franciszek powołał go do Papieskiej Akademii Nauk. Co ciekawe, każdy z nas może zostać studentem profesora Landera. Jest on bowiem autorem popularnego bezpłatnego kursu Introduction to Biology: The Secret of Life dostępnego na platformie edX. « powrót do artykułu
  16. Pochówek rocznego dziecka sprzed 2000 lat, któremu towarzyszył pogrzebany z nim szczeniak, zwierzęce ofiary oraz zabawki to wyjątkowe znalezisko, donoszą francuscy archeolodzy. Dziecko zmarło w rządzonej przez Rzymian Galii i zostało pochowane w drewnianej 80-centymetrowej trumnie umieszczonej w grobie o wymiarach 2x1 metr. Trumna otoczona była licznymi przedmiotami. Archeolodzy znaleźli m.in. miniaturowe terakotowe wazy i szklane misy, które prawdopodobnie zawierały olejki i leki, pół świni, trzy szynki, inne fragmenty ciała świni oraz dwa kurczaki bez głów. Wśród innych zabytków była też ozdobna miedziana szpila używana do przymocowania całunu oraz 30-centymetrowy metalowy pierścień połączony z zagiętym metalowym prętem. To prawdopodobnie zabawka. Koniec pręta znajdował się między nogami szczeniaka umieszczonego poza trumną u stóp zmarłego. Szczeniak miał na szyi obrożę z dekoracjami z brązu, do której przymocowany był dzwoneczek. Naukowców biorących udział w wykopaliskach szczególnie poruszył mleczny ząb starszego dziecka – być może kogoś z rodzeństwa zmarłego – umieszczony na muszli. W rzymskiej Galii dorośli byli zwykle kremowani. Dzieci jednak chowano na terenie należącym do rodziców. Znaleziony pochówek sugeruje, że w pobliżu mogą znajdować się pozostałości dużego budynku mieszkalnego. "Przedmioty, które towarzysz zmarłemu są wyjątkowe, zarówno jeśli chodzi o ich liczbę, jak i jakość. Tak dużo naczyń i ofiar zwierzęcych oraz przedmioty osobiste wskazują, że rodzina dziecka należała do wyższej klasy społecznej. Wcześniej wielokrotnie znajdowano psy pochowane z małymi dziećmi, jednak tutaj mamy wyjątkową obrożę i dzwonek", mówią przedstawiciele francuskiego Narodowego Instytutu Archeologii Ratunkowej (Inrap). Pochówek znaleziony na lotnisku w Clermont-Ferrand jest najstarszym i najważniejszym pochówkiem dziecka na terenie Francji. Znaleziono już grób wcześniejszy o kilkadziesiąt lat, pochodzący z okresu podboju Galii przez Rzymian, jednak złożona w nim liczna broń sugeruje, że spoczął tam żołnierz. Laurence Lautier, która kieruje wykopaliskami w Clermont-Ferrand podkreśla, że ze względu na liczbę naczyń i innych ofiar mamy tu do czynienia z czymś wyjątkowym. W tego typu grobach zwykle znajdujemy 1-2 naczynia u stóp zmarłego. Tutaj jest ich około 20 oraz dużo żywności. Jej zdaniem rodzice dziecka byli bardzo bogaci, a umieszczone w grobie misy i dzbany mogły być dziecięcą zastawą ze stypy". Obecnie trwają badania naczyń, które mają dać odpowiedź na pytanie, co się w nich znajdowało. « powrót do artykułu
  17. NASA uruchomiła najpotężniejszą rakietę, jaka kiedykolwiek działała na Ziemi. Wczoraj o godzinie 21:30 czasu polskiego w Stennis Space Center uruchomiono wszystkie 4 silniki RS-25 głównego stopnia Space Launch System, który ma zawieźć ludzi na Marsa. Silniki miały działać przez 8 minut, jednak po minucie zamilkły. Obecnie specjaliści z NASA analizują dane i szukają przyczyny wcześniejszego wyłączenia się silników. Ten tzw. gorący test miał być ostatnią z serii prób Green Run. Na potrzeby testu główny stopień rakiety wygenerował 1,6 miliona funtów ciągu. Zbiorniki rakiety napełniono 33 tonami ciekłego tlenu i ciekłego wodoru. Chociaż silniki nie pracowały tak długo, jak zakładano, przeprowadzono udane odliczanie, udane uruchomienie silników i zebrano ważne dane, stwierdził szef NASA Jim Bridenstine, który przyglądał się testowi. NASA zapewnia, że przyczyną wcześniejszego zakończenia testu nie była awaria samych silników. W czasie testu zmieniano siłę ciągu i przygotowywano się do przeprowadzenia manewru umożliwiającego sterowanie rakietą w czasie lodu. Widzieliśmy niewielki błysk, który pojawił się między osłonami silników gdy rozpoczęliśmy manewr, powiedział menedżer projektu SLS John Honeycutt. W takiej sytuacji kontroler silników wysyła do kontrolera stopnia informację o pojawieniu się nieprawidłowości. Ten zaś podjął decyzję o wyłączeniu. W silnikach każdy parametr, który wykracza poza wyznaczone granice powoduje, że do kontrolera stopnia trafia sygnał o nieprawidłowości, mówi Honeycutt. Szef NASA odmówił nazwania tego, co się stało, awarią. Właśnie dlatego prowadzimy testy. Zanim wsadzimy amerykańskich astronautów do amerykańskiej rakiety wszystko musi dziać perfekcyjnie, stwierdził. W tej chwili nie wiadomo, czy gorący test zostanie powtórzony, czy też – jak planowano wcześniej – główny stopień rakiety trafi do Centrum Lotów Kosmicznych im. Kennedy'ego, gdzie zostanie przygotowane do pierwszego lotu próbnego. Misja Artemis-1 jest planowana na listopad bieżącego roku. Dziennikarze zapytali Bridenstine'a czy w związku z wynikiem testu termin ten wciąż jest aktualny. Myślę, że jest zbyt wcześnie, by odpowiedzieć na to pytanie. Gdy dowiemy się, co poszło nie tak, będziemy wiedzieli, co przyniesie przyszłość, odpowiedział urzędnik. Misja Artemis-1 ma być lotem bezzałogowym, w ramach którego zostanie przetestowany SLS i kapsuła Orion. W 2023 roku ma się odbyć test załogowy, w ramach którego astronauci polecą poza orbitę Księżyca. « powrót do artykułu
  18. Grupa 10 nepalskich wspinaczy dokonała pierwszego w historii zimowego wejścia na K2, drugi najwyższy szczyt Ziemi. Tym samym zakończyła się trwająca od 40 lat epopeja, której celem było zdobycie zimą wszystkich 14 ośmiotysięczników. Epopeja zapoczątkowana przez Krzysztofa Wielickiego i Leszka Cichego. K2 to najtrudniejszy i najbardziej wymagający zimą ośmiotysięcznik. Dlatego też tak długo pozostawał niezdobyty. Udało się to dopiero teraz, gdy swoje siły połączyli wspinacze z dwóch zespołów. Na czele jednego z nich stał Nirmal Purja, drugim dowodził Mingma G. Na kilka dni przed atakiem na szczyt obie grupy zdecydowały o połączeniu sił. Dołączył do nich Sona Sherpa z komercyjnej wyprawy. Czekaliśmy 10 metrów przed szczytem, by zebrała się cała grupa. Wszyscy razem weszliśmy na szczyt, śpiewając nepalski hymn narodowy. Jesteśmy dumni, że staliśmy się częścią historii ludzkości i pokazaliśmy, że współpraca i pozytywne nastawienie pozwalają przekraczać granice, napisał Nirmal Purja. Autorzy pierwszego zimowego wejścia na K2 to Nimsdai Purja, Mingma David Sherpa, Mingma Tenzi Sherpa, Geljen Sherpa, Pem Chiri Sherpa, Dawa Temba Sherpa, Mingma G, Dawa Tenjin Sherpa, Kilu Pemba Sherpa oraz Sona Sherpa. K2 stanowi wielkie wyzwanie. Jej bardzo strome zbocza wymagają bardzo dobrych umiejętności technicznych, a wspinacze narażeni są na często spadające skały i schodzące lawiny. O tym, jak trudny to szczyt niech świadczy chociażby fakt, że dotychczas Mount Everest zdobyło ponad 5300 osób, a na górze zginęło mniej niż 300 wspinaczy. Na K2 wspięło się mniej niż 400 himalaistów, a zginęło ponad 80 osób. Zimą warunki znacznie się pogarszają. Na K2 panują temperatury dochodzące do -50 stopni Celsjusza i wieją bardzo silne wiatry. Zaledwie w ubiegłym tygodniu Purja informował, że gdy wrócili do przygotowanego wcześniej obozu 2, który miał być kolejnym etapem wspinaczki, okazało się, że wszystko jest zniszczone, a część namiotów została zwiana z góry. Nepalczycy musieli więc ponownie rozbić obóz i go zaopatrzyć. Zimowe wejścia na ośmiotysięczniki zapoczątkowali Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy, którzy zdobyli Mount Everest (8848 m.n.p.m.) 17 lutego 1980 roku. Kolejny poddał się Manaslu (8163 m.n.p.m.) zdobyty 12 stycznia 1984 przez Macieja Berbekę i Ryszarda Gajewskiego. Kolejny na liście jest Dhaulagiri I (8167 m.n.p.m.), na który 21 stycznia 1985 weszli Andrzej Czok i Jerzy Kukuczka. Czok zginął 12 miesięcy później podczaa próby zimowego zdobycia Kanczendzongi. Wkrótce po nich, bo 12 lutego 1985 roku, Maciej Berbeka i Maciej Pawlikowski zdobyli Cho Oyu (8188 m.n.p.m.). Rok później, 11 stycznia 1986 roku Krzysztof Wielicki i Jerzy Kukuczka stanęli na szczycie Kanczendzongi (8586 m.n.p.m.). Annapurna I uległa 3 lutego 1987 roku, a jej zdobywcami byli Jerzy Kukuczka i Artur Hajzer, a Krzysztof Wielicki dokonał samotnego zimowego wejścia na Lhotse 31 grudnia 1988 roku. Na kolejne zimowe zdobycie ośmiotysięcznika trzeba było czekać aż 17 lat. Dnia 14 stycznia 2005 roku Piotr Morawski i Simone Moro (Włochy) zdobyli Sziszapangmę (8027 m.n.p.m.). Cztery lata później, 9 lutego 2009 roku, Simone Moro i Denis Urubko (Kazachstan) zdobyli Makalu (8485 m.n.p.m.). Moro i Urubko, w towarzystwie Amerykanina Cory'ego Richardsa byli też pierwszymi, którzy zimą weszli na Gaszerbrum II (8034 m.n.p.m.). Dokonali tego 2 lutego 2011 roku. Kolejne dwa lata do znowu osiągnięcia Polaków. I tak 9 marca 2012 roku na szczycie Gasherbrum I (8080 m.n.p.m.) stanęli Adam Bielecki i Janusz Gołąb, a 5 marca 2013 roku Maciej Berbeka, Adam Bielecki, Tomasz Kowalski i Artur Małek zdobyli Broad Peak (8051 m.n.p.m.). Wyprawa ta odbiła się niezwykle głośnym echem z powodu śmierci Berbeki i Kowalskiego. Po zdobyciu Broad Peak pozostały jeszcze dwa niezdobyte zimą ośmiotysięczniki. Muhammad Ali Sadpara (Pakistan), Simone Moro i Alex Txikon (Hiszpania) weszli na Nanga Parbat (8125 m.n.p.m.) 26 lutego 2016 roku. Dzisiaj Nepalczykom uległa K2. « powrót do artykułu
  19. Fizycy teoretyczni z Lawrence Berkeley National Laboratory (LBNL) sądzą, że znaleźli dowód na istnienie aksjonów, teoretycznych cząstek tworzących ciemną materię. Ich zdaniem aksjony mogą być źródłem wysokoenergetycznego promieniowania X otaczającego pewną grupę gwiazd neutronowych. Istnienie aksjonów postulowane jest od lat 70. ubiegłego wieku. Zgodnie z hipotezami mają powstawać one we wnętrzach gwiazd i pod wpływem pola magnetycznego zmieniać się w fotony. Mają też tworzyć ciemną materię, która stanowi 85% masy wszechświata i której istnienia wciąż bezpośrednio nie udowodniono. Widzimy jedynie jej oddziaływanie grawitacyjne na zwykłą materię. Grupa gwiazd neutronowych, o której mówią naukowcy z LBNL to Magnificient 7. Są one świetnym miejscem do testowania obecności akcjonów, gdyż wiadomo, że gwiazdy te posiadają silne pola magnetyczne, są dość blisko siebie – w odległości kilkuset lat świetlnych – i powinny emitować niskoenergetyczne promieniowanie X oraz światło ultrafioletowe. Wiemy, że gwiazdy te są nudne i w tym przypadku jest to dobra cecha, mówi Benjamin Safdi, który stał na czele grupy badawczej. Gdyby Magnificient 7 były pulsarami, to tłumaczyłoby to odkrytą emisję w paśmie X. Jednak pulsarami nie są i żadne znane wyjaśnienie nie pozwala wytłumaczyć rejestrowanej emisji. Jeśli zaś otaczające Magnificient 7 promieniowanie pochodziło ze źródła lub źródeł ukrytych za pulsarami, to byłyby one widoczne w danych uzyskanych z teleskopów kosmicznych XMM-Newton i Chandra. A żadnego takiego źródła nie widać. Dlatego też Safdi i jego współpracownicy uważają, że źródłem są aksjony. Naukowcy nie wykluczają całkowicie, że nadmiar promieniowania można wyjaśnić w innych sposób niż istnieniem aksjonów. Mają jednak nadzieję, że jeśli takie alternatywne wyjaśnienie się pojawi, to również i ono będzie związane ze zjawiskiem wykraczającym poza Model Standardowy. Jesteśmy dość mocno przekonani, że to nadmiarowe promieniowanie istnieje i bardzo mocno przekonani, że mamy tutaj do czynienia z czymś nowym. Gdybyśmy zyskali 100% pewności, że to, co obserwujemy, spowodowane jest obecnością nieznanej cząstki, byłoby to wielkie odkrycie. Zrewolucjonizowałoby to fizykę, mówi Safdi. W tej chwili nie twierdzimy, że odkryliśmy aksjony. Twierdzimy, że dodatkowe promieniowanie X może być wyjaśnione przez aksjony, dodaje doktor Raymond Co z University of Minnesota. Safdi mówi, że kolejnym celem jego badań bądą białe karły. Gwiazdy te również mają bardzo silne pole magnetyczne i powinny być wolne od promieniowania X. Jeśli i tam zauważymy nadmiarowe promieniowanie X, będziemy coraz bardziej przekonani, że znaleźliśmy coś, co wykracza poza Model Standardowy, dodaje uczony. W ostatnim czasie aksjony cieszą się większym zainteresowaniem niż zwykle, gdyż kolejne eksperymenty nie dostarczyły dowodów na istnienie WIMP-ów (słabo oddziałujących masywnych cząstek), które również są kandydatem na cząstki tworzące ciemną materię. Aksjony to cała rodzina cząstek. Mogą istnieć setki cząstek podobnych do aksjonów (ALP) tworzących ciemną materię, a teoria strun pozwala na istnienie wielu typów ALP. « powrót do artykułu
  20. Karen Mabon, ilustratorka i projektantka z Londynu, nawiązała współpracę z Agatha Christie Limited, firmą, która od 1955 r. zarządza prawami do dzieł królowej kryminału. W ten sposób powstała minikolekcja inspirowana żywą wyobraźnią pisarki. Składa się ona z piżamy i apaszek. Mabon opracowała 2 wzory. Queen of Crime przedstawia obwoluty wybranych najsławniejszych książek Christie. Inspiracją dla Murder Mystery była zaś ikonografia kryminałów (obiekty obecne w książkach). Print Queen of Crime pojawił się na luksusowej jedwabnej piżamie i apaszce, zaś Murder Mystery wyłącznie na apaszce. Produkty nie należą do tanich. Za wytwarzane we Włoszech szale trzeba zapłacić 110 funtów, a za piżamę aż 295 GBP. Piżamy z limitowanej edycji są sprzedawane zarówno w Sieci, jak i stacjonarnie (miały być dostępne w butiku The Pantry w domu towarowym Liberty London, a także w sklepach Neiman Marcus w USA). Kolekcjonerskie jedwabne apaszki można kupić tylko w sklepie internetowym projektantki. Choć kolekcja zadebiutowała całkiem niedawno, jeden ze wzorów apaszki (Murder Mystery) już się tu wyprzedał. Opowiadając o początkach współpracy, Mabon podkreśliła, że oczywiście się zgodziła, bo to Agatha Christie, prawdziwa ikona. Uwielbiam [...] jej historie i specyficzną wyobraźnię. Mabon została zaproszona na plan filmu "Śmierć na Nilu". Zachwycona unikatowością doświadczenia i przywiązaniem scenografów do szczegółów projektantka przyznała, że wzór Murder Mystery był w dużej mierze inspirowany tą wizytą.   « powrót do artykułu
  21. Łowcy-zbieracze Homo sapiens poszukują żywności, rozmnażają się, dzielą się opieką nad potomstwem i organizują swoje społeczności podobnie, jak czynią to ssaki i ptaki zamieszkujące tę samą okolicę. Z badań opublikowanych na łamach Science dowiadujemy się, że to czynniki środowiskowe są głównym elementem decydującym o zachowaniu zarówno ludzi jak i innych gatunków zwierząt. Międzynarodowy zespół naukowy przeanalizował dane z ponad 300 różnych miejsc na świecie. Obserwowano strategie zbierania pożywienia przez ludzi, inne ssaki oraz ptaki zamieszkujące te same okolice. Okazało się, że w odniesieniu do niemal wszystkich badanych elementów zachowania – 14 z 15 elementów obserwowanych – ludzie zachowują się podobnie jak większość innych gatunków zwierząt żyjących w tej samej okolicy. Wcześniejsze badania skupiały się na badaniu wpływu czynników środowiskowych na zachowanie blisko spokrewnionych gatunków. To pierwsze badania, w czasie których porównano tak różne gatunki jak ludzie, ssaki nieczłowiekowate i ptaki. Zebrane przez nas dowody pokazują, jak wszechobecny i spójny pomiędzy gatunkami jest wpływ środowiska na zachowanie. Podobieństwa nie ograniczają się tylko do zachowań bezpośrednio powiązanych ze środowiskiem jak znajdowanie żywności. W tym przypadku mogliśmy spodziewać się podobieństw. Jednak okazało się, że środowisko wpływa też na reprodukcję i zachowania społeczne, które mogłyby wydawać się mniej zależne od lokalnego otoczenia, mówi doktor Toman Barsbai z Uniwersytetu w Bristolu. Naukowcy zauważyli na przykład, że w środowiskach, gdzie ludzie większość pożywienia zdobywają polując, istnieje też większy niż gdzie indziej odsetek mięsożernych ssaków i ptaków. Podobne zależności stwierdzono w przypadku łowienia ryb, odległości, jaką należy pokonywać, by zapewnić sobie pożywienie, odnośnie przechowywania żywności oraz migracji. W różnych lokalizacjach badane gatunki zachowywały się podobnie. Jeśli chodzi o zachowania reprodukcyjne, to pomiędzy różnymi populacjami zaobserwowano duże różnice odnośnie czasu pierwszego rozmnażania się przez poszczególne osobniki. W niektórych ludzkich populacjach przeciętny mężczyzna ma pierwsze dziecko w wieku 30 lat lub starszym. W innych zaś ojcowie mogą mieć mniej niż 20 lat. Dokładnie takie same zachowania zauważono wśród innych gatunków. Tam, gdzie mężczyźni byli starsi w momencie spłodzenia pierwszego potomka, starsze były też ptaki i ssaki rozmnażające się po raz pierwszy. Tam, gdzie ludzie wcześniej zostawali rodzicami, wcześniej rozmnażały się też inne gatunki. Badacze zauważyli też liczne inne podobieństwa związane z reprodukcją, takie jak odsetek osobników posiadających wielu partnerów seksualnych, jak daleko osobnik przenosi się, by żyć z nowym partnerem i z jakim prawdopodobieństwem para się rozstanie. Podobieństwa są widoczne też w interakcjach społecznych. Są miejsca, gdzie opieka nad potomstwem jest równo dzielona pomiędzy rodzicami, miejsca, gdzie opieką zajmuje się większa grupa i miejsca, gdzie większość opieki spada na jednego z rodziców. I znowu zauważono tutaj podobieństwa pomiędzy ludźmi a lokalnie występującymi gatunkami zwierząt. Byliśmy zaskoczeni tymi podobieństwami. Można by się spodziewać, że różne gatunki będą w bardzo różny sposób wchodziły w interakcje ze swoim środowiskiem. Nawet jeśli kończy się to takim samym zachowaniem, prawdopodobnie droga dochodzenia do niego jest różna. Na przykład nasza ludzka elastyczność zachowań, pozwalająca nam dostosowywać zachowanie do warunków panujących na całym świecie, jest prawdopodobnie możliwa dlatego, że uczymy się od innych ludzi i potrafimy gromadzić wiedzę przez pokolenia, mówi doktor Dieter Lukas z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka. Powyższe badania skupiały się na tych populacjach ludzkich, które pozyskują większość pożywienia z otaczającego ich środowiska za pomocą technik zbierackich i łowieckich. Bardzo interesujące byłoby zbadania, jak bardzo lokalne środowisko wpływa na społeczności, które polegają na rolnictwie i handlu. Często postrzega się rolnictwo jako bufor odgradzający człowieka od otoczenia. Jednak członkowie takich społeczności mogą nie być tak odseparowani od swojego środowiska jak nam się wydaje, a ich zachowanie wciąż może wykazywać adaptacje środowiskowe, do jakich doszło przed pojawieniem się rolnictwa, dodaje doktor Andreas Pondorfer z Uniwersytetu w Bonn i Uniwersytetu Technicznego w Monachium. « powrót do artykułu
  22. Na Uniwersytecie w Umea udało się uzyskać niezwykle szczegółowy obraz adenowirusa jelitowego. Okazało się, że jest on jedną z najbardziej złożonych struktur biologicznych, jakie dotychczas obrazowano na poziomie atomowym. Dokładne określenie jego struktury pomoże w opracowaniu szczepionki przeciwko wirusowi, który każdego roku zabija ponad 50 000 dzieci w wieku poniżej 5. roku życia. Adenowirusy to przede wszystkim wirusy układu oddechowego. Te atakujące układ pokarmowy są mniej znane. Muszą być one wyposażone w mechanizmy umożliwiające im przetrwanie kwaśnego środowiska żołądka, by mogły przez niego przejść i zarazić jelita. Szwedzcy naukowcy, posługując się mikroskopem krioelektronowym byli w stanie stworzyć trójwymiarowy obraz ludzkiego adenowirusa jelitowego HAdV-F41 i zobrazować patogen do poziomu atomowego. Dowiedzieli się dzięki temu, że powłoka chroniąca wirusa przed kwasem żołądkowym składa się z dwóch tysięcy molekuł białek, zbudowanych w sumie z sześciu milionów atomów. Nasze prace pozwalają nam lepiej zrozumieć, w jaki sposób wirus przedostaje się przez żołądek i jelita. Dalsze prace dadzą odpowiedź na pytanie, czy wiedza te przyda się do opracowania szczepionki, która sobie z wirusem poradzi i będzie podawana doustnie, a nie za pomocą zastrzyku, mówi Lars-Anders Carlson. Badania wykazały, że adenowirus jelitowy nie zmieniaj struktury gdy trafia na kwaśne środowisko. Zauważono też inne różnice pomiędzy adenowirusem jelitowym, a oddechowymi. Na te drugie istnieje szczepionka. Wszystkie te informacje ułatwią zrozumienie, jak przebiega infekcja i jak prowadzi do śmierci. Badania nad adenowirusem jelitowym mogą pomóc też w walce z... COVID-19. Wiele opracowywanych szczepionek przeciwko tej chorobie bazuje na zmodyfikowanych adenowirusach. Jeśli udałoby się wykorzystać w tym celu adenowirusa jelitowego, to istnieje szansa na stworzenie szczepionki doustnej. To zaś znakomicie ułatwiłoby szczepienia. « powrót do artykułu
  23. Europejska Agencja Leków (EMA) poinformowała, że podczas grudniowego cyberataku przestępcy uzyskali dostęp do informacji nt. leków i szczepionek przeciwko COVID-19. Teraz dane dotyczące szczepionki Pfizera zostały przez nich udostępnione w internecie W trakcie prowadzonego śledztwa ws. ataku na EMA stwierdzono, że napastnicy nielegalnie zyskali dostęp do należących do stron trzecich dokumentów związanych z lekami i szczepionkami przeciwko COVID-19. Informacje te wyciekły do internetu. Organy ścigania podjęły odpowiednie działania, oświadczyli przedstawiciele EMA. To nie pierwszy raz, gdy cyberprzestępcy biorą na cel firmy i organizacje związane z rozwojem i dystrybucją szczepionek przeciwko COVID-19. Już w maju ubiegłego roku brytyjskie Narodowe Centrum Cyberbezpieczeństwa poinformowało, że brytyjskie uniwersytety i instytucje naukowe znalazły się na celowniku cyberprzestępców, a celem ataków jest zdobycie informacji dotyczących badań nad koronawirusem. Wspomniane grupy przestępce były prawdopodobnie powiązane z rządami Rosji, Iranu i Chin. Z kolei w listopadzie Microsoft poinformował, że powiązana z Moskwą grupa Fancy Bear oraz północnokoreańskie grupy Lazarus i Cerium zaatakowały siedem firm farmaceutycznych pracujących nad szczepionkami. Atak na EMA nie zakłócił działania samej Agencji, nie wpłynął też na dystrybucję szczepionek. « powrót do artykułu
  24. Grupa naukowców pracujących pod kierunkiem specjalistów z Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej oraz Bat Conservation International odkryła nowy gatunek nietoperza. Pomarańczowo-czarne zwierzę zamieszkuje jedno z pasm górskich w Zachodniej Afryce. Odkrycie pokazuje, jak ważne dla różnorodności nietoperzy są subsaharyjskie pasma górskie. W epoce wymierania takie odkrycie daje iskierkę nadziei, zauważa profesor Winifred Frick, główna naukowiec Bat Conservation International. To spektakularne stworzenie. Ma jasnopomarańczowe futro i właśnie ta cecha sprawiła, że od razu wiedzieliśmy, iż gatunek nigdy wcześniej nie został opisany. Bardzo rzadko udaje się odkryć nowy gatunek ssaka. Marzyłam o tym od dzieciństwa. W 2018 roku Frick wraz z kolegami z Bat Conservation International i kameruńskiego Uniwersytetu w Maroua pracowała w masywie Nimba w Gwinei. Prowadzili tam badania w naturalnych jaskiniach oraz sztolniach wydrążonych w latach 70. i 80., które obecnie zostały skolonizowane przez nietoperze. We współpracy z lokalną firmą Société des Mines de Fer de Guinée (SMFG) naukowcy próbowali zbadać, jakie gatunki nietoperzy i w jakich porach roku zamieszkują sztolnie. Szczególnie interesował ich krytycznie zagrożony gatunek Hipposideros lamottei, który żyje wyłącznie w badanym masywie. Większość znanej populacji zamieszkuje sztolnie, które są w różnym stanie i z czasem ulegają zawaleniu. Podczas poszukiwania Hipposideros lamottei naukowcy zauważyli coś niezwykłego – nietoperza, który nie wyglądał jak poszukiwany gatunek, ani nie przypominał żadnego innego znanego im gatunku. Jeszcze tego samego dnia uczeni skontaktowali się ze specjalistką od nietoperzy kurator Nancy Simmons z Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej i szefową muzealnego Wydziału Ssaków. Gdy tylko zobaczyłam tego nietoperza od razu zgodziłam się z nimi, że to nowy gatunek. Wspólnie rozpoczęliśmy długi proces dokumentowania i zbierania dowodów wskazujących, ze to naprawdę nieznanych dotychczas gatunek, mówi Simmons, współautorka najnowszych badań. Przez kolejne dwa lata gromadzono dane morfologiczne, morfometryczne, echolokacyjne i genetyczne, a nowy gatunek porównywano z okazami przechowywanymi w American Museum of Natural History, Smithsonian National Museum of Natural History oraz British Museum. Nowy gatunek nazwano Myotis nimbaensis. Nazwa, jak łatwo zauważyć, pochodzi od masywu Nimba. Niewykluczone, że Myotis nimbaensis jest – obok Hipposideros lamottei – drugim gatunkiem nietoperzy występującym tylko w tym masywie, mówi Jon Flanders dyrektor ds. zagrożonych gatunków w Bat Conservation International. Prowadzone badania są częścią projektu, którego celem jest uchronienie nietoperzy z Nimba. W jego ramach Bat Conservation International i SMFG budują nowe sztolnie, zabezpieczone tak, by przetrwały przez stulecia. To działania nakierowane głównie na ochronę Hipposideros lamottei, ale z pewnością pomogą też Myotis nimbaensis. Nie można wykluczyć, że ten gatunek również jest zagrożony. Nowy gatunek szczegółowo opisano na łamach American Museum Novitates. « powrót do artykułu
  25. Stosowanie zdrowej diety, jak np. dieta śródziemnomorska, niesie ze sobą liczne korzyści zdrowotne. Niewiele jednak wiadomo, jaki wpływ niesie ze sobą dodawanie niezdrowych pokarmów do takiej diety. Co się dzieje, gdy na stosując zdrową dietę, pozwalamy sobie na odstępstwa od niej? Kwestię tę postanowili sprawdzić naukowcy z Centrum Medycznego Rush University z Chicago. Wyniki swoich badań opublikowali na łamach Alzheimer's & Dementia: The Journal of the Alzheimer's Association. Spożywanie diety bogatej w warzywa, owoce, ryby i pełne ziarna może mieć pozytywny wpływ na zdrowie. Z naszych obserwacji wynika, że jeśli dodajemy do tego smażoną żywność, słodycze, ziarna rafinowane, czerwone mięso czy mięso przetworzone, to zmniejsza się korzystny wpływ zdrowej diety, mówi doktor Puja Agarwal. Studium obserwacyjne przeprowadzono na 5001 starszych dorosłych, którzy brali udział w Chicago Health and Aging Project. W ramach tego projektu, prowadzonego w latach 1993–2012 oceniano zdolności poznawcze osób powyżej 65. roku życia. Co trzy lata badani byli poddawani testom, sprawdzających ich zdolności do przetwarzania informacji i zapamiętywania. Wypełniali też kwestionariusz, w którym zaznaczali, jak często spożywają 144 różnych pokarmów. Naukowcy z Rush przeanalizowali, na ile dieta poszczególnych osób była bliska diecie śródziemnomorskiej oraz jak bardzo od niej odstawała. Tak uzyskane dane porównywano z danymi z badań zdolności poznawczych, pamięci epizodycznej i prędkości przetwarzania informacji. Okazało się, że osoby, u których wystąpił najmniejszy spadek zdolności poznawczych były jednocześnie tymi, które stosowały dietę najbliższą diecie śródziemnomorskiej. Naukowcy zauważyli też, że im bardziej dieta odbiegała od diety śródziemnomorskiej, tym mniejsze korzyści ze spożywania pokarmów kojarzonych z dietą śródziemnomorską. Naukowcy, by wykluczyć wpływ innych czynników, sprawdzili, czy uzyskane wyniki są zależne od wieku, płci, rasy, poziomu wykształcenia, BMI, palenia papierosów i innych zmiennych, jak np. choroby układu krążenia. Nie zauważono, by czynniki te miały wpływ. Zachodnia dieta może negatywnie wpływać na zdolności poznawcze. Osoby, które stosowały dietę najbliższą diecie śródziemnomorskiej funkcjonowały poznawczo tak, jakby były średnio o 5,8 roku młodsze, niż ich rówieśnicy, których dieta najbardziej odbiegała od diety śródziemnomorskiej, podsumowuje Agarwal. Im więcej jemy warzyw, owoców jagodowych, ryb i oliwy z oliwek, tym lepiej dla naszych starzejących się mózgów i ciał. Autorzy innych badań już wcześniej wykazali, że czerwone i przetworzone mięso, smażone pokarmy oraz oczyszczone ziarna są powiązane z występowaniem większej liczby stanów zapalnych i szybszym spadkiem zdolności poznawczych w starszym wieku. Jeśli chcemy odnieść korzyści z diety, musimy ograniczyć spożycie mięsa, pokarmów przetworzonych czy słodyczy, dodaje uczona. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...