Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Biały Dom ogłosił, że budżet federalny wraz z prywatnymi partnerami przeznaczy w ciągu najbliższych 5 lat ponad miliard dolarów na stworzenie i sfinansowanie 12 centrów badawczych zajmujących się sztuczną inteligencją i naukami informatycznymi. Celem inicjatywy jest utrzymanie pozycji USA jako światowego lidera w dziedzinie SI i technologii kwantowych. W najbliższym czasie powstanie siedem Artificial Intelligence Research Institutes oraz pięć Quantum Information Science Research Centers. W ogłoszonym przez Biały Dom programie udział wezmą zarówno giganci IT jak IBM czy Microsoft, czołowe uczelnie jak University of California czy Massachusetts Institute of Technology, jak i laboratoria narodowe, w tym Fermilab, Argonne oraz Lawrence Berkeley. Jednym z zadań nowo utworzonych jednostek badawczo-rozwojowych będzie inwestowanie we wczesne badania, w które prywatny biznes niechętnie inwestuje, a które są istotne z punktu widzenia utrzymania przez USA pozycji lidera na tym polu. Na przykład jeden z instytutów będzie pracował na narzędziami SI, które mogą przyspieszyć odkrywanie i produkcję nowych związków bioaktywnych. Instytuty będą służyły też do szkoleń przyszłych pokoleń ekspertów ds. SI. Ogłoszona przez Biały Dom inicjatywa zbiegła się z nową propozycją budżetową administracji prezydenckiej, która chce, by o 30% zwiększyć wydatki na niezwiązany z obronnością sektor badań nad SI oraz informatyką kwantową. Zgodnie z planem budżet federalny na sztuczną inteligencję ma do roku 2022 wzrosnąć do 2 miliardów USD, a na informatykę kwantową do 860 milionów dolarów. Tymczasem wpływowy waszyngtoński think-tank Center for a New American Security uważa, że z budżetu federalnego USA powinny do roku 2025 wydawać na badania nad SI – w tym na SI związane z obronnością – 25 miliardów USD rocznie. Warto przypomnieć, że obecnie amerykański sektor prywatny przeznacza na badania nad sztuczną inteligencją około 40 miliardów USD na rok. « powrót do artykułu
  2. We Włoszech odkryto oryginalne płyty z muzyką do polskiego filmu „Janko Muzykant” z 1930 roku. To jeden z pierwszych polskich pełnometrażowych filmów dźwiękowych. Obraz powstał na przełomie kina niemego i dźwiękowego, więc dialogi i elementy fabuły wyświetlane były na planszach. Dzięki temu, po zaginięciu ścieżki dźwiękowej mógł być pokazywany jako niemy. W ostatnich latach „Janko Muzykant” zyskał rozgłos, zdobywając uznanie publiczności na festiwalach. Dzięki temu udało się odnaleźć jego ścieżkę dźwiękową. Reżyserem „Janko Muzykanta” był znany wówczas na świecie Ryszard Ordyński. Obraz nakręcono w Polsce, a udźwiękowiono w Berlinie. Muzykę do filmu – której autorami byli Leon Schiller i Grzegorz Fitelberg – zapisano na płytach gramofonowych. Po wojnie ścieżka dźwiękowa zaginęła. Teraz dzięki rozgłosowi, jaki ostatnio zyskał oraz wysiłkom Filmoteki Narodowej – Instytutu Audiowizualnego (FINA), udało się odnaleźć ścieżkę dźwiękową w prywatnej kolekcji we Włoszech. Obecnie FINA pracuje nad cyfrową restauracją filmu i dodanie doń ścieżki dźwiękowej. W kwietniu przyszłego roku po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat będzie można obejrzeć „Janko Muzykanta” w takiej postaci, w jakiej go stworzono. Przed nami jeden z najciekawszych projektów restauratorskich, z jakimi przyszło nam się zmierzyć. Posiadamy dwie niekompletne kopie filmu na taśmie filmowej, polską i czechosłowacką, a jedynym kompletnym materiałem jest właśnie sensacyjnie odnaleziona ścieżka dźwiękowa. Jej odczytanie, z tych niezwykle kruchych płyt, to duże wyzwanie dla specjalistów FINA, stwierdziła Anna Sienkiewicz-Rogowska, wicedyrektor FINA. Dźwięk do filmu nagrany jest na pięciu dwustronnych płytach szelakowych. Każda z nich ma 40 cm średnicy i 4 mm grubości. „Janko Muzykant” był pierwszym polskim filmem, którego bohaterowie śpiewali piosenki. Nie wiadomo, dlaczego film udźwiękowiono w Berlinie. W tym czasie w Warszawie istniało już bowiem studio, w którym nagrano dźwięk do pierwszego polskiego filmu dźwiękowego „Moralności pani Dulskiej”. « powrót do artykułu
  3. Archeolodzy poszukujący w Stambule śladów wikingów poinformowali o znalezieniu miejsca, w którym wikingowie się osiedlili. Okazuje się, że mieszkali oni w miejscowości Bathonea na brzegach jeziora Küçükçekmece. Wikingowie przebywali w Stambule w różnych okresach pomiędzy VIII a XI wiekiem. Teraz wiemy, że między IX a XI wiekiem mieszkali w Bathonei, stwierdził kierujący wykopaliskami Şengül Aydıngün. Wikingowie i waregowie – czyli wikingowie, którzy podporządkowali sobie ziemie ruskie i utworzyli tam z czasem Ruś Kijowską – byli postrzegani w Bizancjum jako zagrożenie. Obawiano się, że mogą pokusić się o opanowanie Konstantynopola. Dlatego też nie wolno było im się tam osiedlać. Pozwalano im wchodzić na teren miasta w grupach liczących nie więcej niż 35 osób i musieli opuścić je przed zmierzchem. Zatem ci, którzy np. zajmowali się handlem, musieli mieszkać poza Konstantynopolem. Wygląda na to, że osiedlili się w Bathonei. Dotychczas nie mieliśmy żadnych dowodów to potwierdzających. Teraz je zdobyliśmy, mówi Błażej Stanisławski, polski naukowiec, który przed sześciu laty dołączył do tureckiego zespołu archeologicznego. Bathonea to długo zaginione greckie miasto. W latach 30. ubiegłego roku badał je szwajcarski archeolog Ernes Mamboury, który na podstawie starożytnych tekstów zidentyfikował je jako Rhegion. Jednak w 2009 roku zaproponowano nową identyfikację miasta. Uznano, że mamy do czynienia z międzynarodowym grecko-rzymskim portem Bathoneą. Przed sześciu laty w starych tekstach znaleziono informację, że wikingowie z Konstantynopola mieszkali w pobliskim porcie. Do tureckiego zespołu dołączył wówczas Stanisławski, który pomógł szukać śladów wikingów. Naukowcy znaleźli dwa dowody na obecność wikingów w Bathonei. Jeden z nich to krzyż wykonany z ambry, czyli substancji pochodzącej z wnętrzności wieloryba. Takie krzyże w tym okresie znajdowane są tylko na północy Europy. Dowód drugi to naszyjnik z wężem Jörmangandem, synem boga Lokiego i gigantki Angerbody. Wikingowie przybywali do Konstantynopola nie tylko jako kupcy. Od początku X wieku służyli w armii jako najemnicy. W 988 roku cesarz Bazyli II Bułgarobójca, chcąc uniezależnić się od przekupnych i zamieszanych w lokalną polityką wojskowych, utworzył z nich swoją gwardię przyboczną. Wikingowie służyli w niej wiernie wielu kolejnym cesarzom. « powrót do artykułu
  4. Witamina C może być kluczem do większej masy mięśniowej w starszym wieku. Analizy naukowców z Uniwersytetu Wschodniej Anglii pokazały bowiem, że starsi ludzie, którzy spożywają dużo witaminy C, występującej np. w cytrusach czy jagodach, mają największą masę mięśni szkieletowych. To ważne, gdyż w miarę starzenia dochodzi do spadku masy mięśniowej. Może to prowadzić do sarkopenii czy pogorszenia jakości życia. Osoby po pięćdziesiątce tracą rocznie do 1% masy mięśni szkieletowych - wyjaśnia prof. Ailsa Welch. To ważna kwestia, gdyż może prowadzić do problemów zdrowotnych, takich jak sarkopenia czy niepełnosprawność fizyczna [...], spadku jakości życia i zgonu. Wiemy, że spożycie witaminy C ma związek z masą mięśni szkieletowych. Pomaga w ochronie komórek i tkanek organizmu przed potencjalnie szkodliwymi rodnikami. Bez odpowiednich działań rodniki te mogą się przyczyniać do degeneracji mięśni, przyspieszając procesy związane ze starzeniem. Dotąd niewiele badań poświęcono istotności spożycia witaminy C przez starszych ludzi. Chcieliśmy więc sprawdzić, czy osoby jedzące więcej witaminy C mają większą masę mięśniową [...]. W tym celu autorzy artykułu z Journal of Nutrition przeanalizowali dane ponad 13 tys. osób w wieku 42-82 lat - uczestników EPIC (European Prospective Investigation into Cancer and Nutrition) Norfolk Study. Uczeni wyliczyli masę mięśni szkieletowych. Spożycie witaminy C określono na podstawie tygodniowych dzienników żywieniowych. Poza tym oceniano poziom witaminy w osoczu. Analizowaliśmy dużą próbę starszych mieszkańców Norfolk i odkryliśmy, że ludzie z największą zawartością witaminy C w diecie lub krwi mieli najwyższą szacowaną masę mięśni szkieletowych (w porównaniu do ochotników z najniższymi ilościami witaminy) - opowiada dr Richard Hayhoe. Jesteśmy bardzo podekscytowani uzyskanymi wynikami, ponieważ sugerują one, że witamina C z diety jest ważna dla zdrowia mięśni starszych kobiet i mężczyzn i może być użyteczna w zapobieganiu utracie mięśni w przebiegu starzenia. To szczególnie ważne, gdyż witamina C jest dostępna w owocach i warzywach lub suplementach, dlatego stosunkowo łatwo poprawić jej spożycie. Odkryliśmy [zaś], że blisko 60% badanych mężczyzn i 50% kobiet nie spożywa zalecanych [...] ilości witaminy C. Naukowcy dodają, że nie mówią o wielkich dawkach witaminy C. W większości przypadków wystarczy codziennie zjadać np. pomarańczę i pamiętać o dodatku warzyw do posiłku. « powrót do artykułu
  5. Za cztery dni w pobliżu Ziemi pojawi się asteroida 2011 ES4. Może przelecieć bardzo blisko naszej planety. Znacznie bliżej niż odległość pomiędzy Księżycem a Ziemią. Obecnie jej przelot przewidywany jest na 1 września. Wtedy to może się ona znaleźć w odległości od 0,32 do 0,19 odległości Księżyca. Może zatem minąć Ziemię w odległości zaledwie ok. 120–72 tysięcy kilometrów. Wielkość obiektu to 22–49 metrów. 2011 ES już wielokrotnie zbliżała się do Ziemi. Po raz pierwszy wykryto ją w 2011 roku, gdy znajdowała się w odległości około 5 milionów kilometrów od planety. Przez cztery dni prowadzono jej obserwacje i na tej podstawie określono ówczesną oraz przeszłe i przyszłe jej orbity. Z przeprowadzonych obliczeń wynika, że od 1987 roku asteroida nigdy nie była tak blisko Ziemi, jak ma się znaleźć obecnie. Wiemy, że 2011 ES okrąża Słońce w ciągu około 415 dni. Jej peryhelium to 0,83 j.a., a aphelium wynosi 1,35 j.a. Przez większość zbliżania się do Ziemi asteroida będzie znajdowała się blisko Słońca, więc będzie niewidoczna. Sytuacja poprawi się w ostatnich dniach, więc niewykluczone że już można ją obserwować na nocnym niebie. Niepewność co do czasu przelotu i orbity asteroidy jest na tyle duża, że nie można wykluczyć, że już niezauważenie minęła ona Ziemię i to w znacznie większej odległości, niż przewidywano. « powrót do artykułu
  6. Dyrektor Muzeum Bitwy pod Grunwaldem poinformował, że szczątki rycerzy, którzy brali w niej udział, wciąż znajdują się w kartonach w magazynie muzeum w Morągu. Chcielibyśmy je przebadać, ale nie mamy na to środków, stwierdził doktor Szymon Drej. Prace archeologiczne na miejscu bitwy prowadzone były wielokrotnie. Pierssze szczątki odkryto w latach 60. ubiegłego wieku. W przedsionku ruin kaplicy pobitewnej znaleziono wówczas zbiorowy grób, w którym spoczęło sześć osób. Kolejny masowy grób, tym razem z 30 poległymi, znaleziono przy południowej ścianie kaplicy. Wiadomo, że szczątki należały wyłącznie do mężczyzn. Wszyscy byli w wieku 25–50 lat, a na wielu kościach widać ślady urazów zadanych ostrymi narzędziami. Można więc niemal z całą pewnością stwierdzić, że to szczątki uczestników bitwy. W ciągu następnych dziesięcioleci znajdowano kolejne szczątki. Trafiły ond do muzeum w Morągu, gdzie od wielu lat leżą spakowane w kartony. Doktor Drej mówi, że muzeum przechowuje w magazynie szczątki około 300 osób. "Naszym marzeniem są badania tych szczątków, ponieważ dzisiejsza technika pozwala określić, z jakich części Europy pochodzili ci ludzie, a nawet jak się odżywiali, czy na coś chorowali. Chcielibyśmy też zrobić rekonstrukcje wyglądu ich twarzy, co jest możliwe, ponieważ zachowane są czaszki", stwierdza uczony. Muzeum nie ma jednak na to własnych środków, ani nie udało się pozyskać pieniędzy z grantów. Teraz, gdy budowany jest nowy gmach muzeum bitwy, doktor Drej ma nadzieję, że część szczątów zostanie zaprezentowanych zwiedzającym. « powrót do artykułu
  7. Lodowce szelfowe mogą zniknąć błyskawicznie, czasami wystarczą minuty lub godziny, by się rozpadły. Proces ten jest napędzany przez wodę, która wdziera się w pęknięcia lodowca. Wiele z lodowców szelfowych znajduje się bezpośrednio przy wybrzeżach Antarktyki i stanowią fizyczną barierę zapobiegającą spływaniu ludowców z lądu do oceanu. Autorzy najnowszych badań, opublikowanych właśnie w Nature, twierdzą, że od 50 do 70 procent antarktycznych lodowców szelfowych jest zagrożonych rozpadem z powodu globalnego ocieplenia. Odkryliśmy, że tempo topnienia jest ważne, ale równie ważne jest to, gdzie to topnienie zachodzi mówi główna autorka najnowszych badań, Ching-Yao Lai z Columbia University. Największą zagadką jest to, kiedy lodowiec może się rozpaść, dodaje Christine Dow z kanadyjskiego University of Waterloo, która nie była zaangażowana w najnowsze badania. Niektóre z lodowców szelfowych pływają na otwartych wodach i nie mają wpływu na to, co dzieje się z lodowcami na lądzie. Jednak lodowce szelfowe znajdujące się np. w zatokach stanowią fizyczną barierę, która spowalnia spływanie do oceanu lodowców z lądu. W takim przypadku na lodowce szelfowe działają potężne siły. Z jednej strony są one poddawane naciskowi ze strony lodu spływającego z lądu, z drugiej strony napierają na ląd, z trzeciej zaś są rozciągane, gdy przemieszczają się na wodzie. W wyniku tych procesów na lodowcach szelfowych pojawiają się liczne pęknięcia. Jeśli nad taki lodowiec napłynie ciepłe powietrze i lodowiec zacznie się topić, pojawi się woda, która będzie wdzierała się w pęknięcia. Może ona błyskawicznie doprowadzić do rozpadu lodowca szelfowego. A w takim wypadku znika bariera między oceanem a lodowcem na lądzie, więc lodowiec może przyspieszyć spływanie do oceanu. Naukowcy spekulują, że ofiarą takiego procesu pękania i wdzierania się wody padł lodowiec szelfowy Larsen B, który w 2002 roku w ciągu zaledwie kilku tygodni stracił 3250 km2 powierzchni. Lai i jej zespół chcieli wiedzieć, które z lodowców szelfowych są najbardziej narażone na rozpad. Opracowali więc model maszynowego uczenia się, który był trenowany na zdjęciach lodowców z przeszłości. Celem treningu było nauczenie algorytmu rozpoznawania cech charakterystycznych prowadzących do rozpadu lodowców. Algorytm uczono na podstawie zdjęć satelitarnych lodowców szelfowych Larsen C i Jerzego VI. Następnie algorytm zaimplementowano do zdjęć całej Antarktyki. Na tej podstawie zidentyfikowali te pęknięcia, które – po uwzględnieniu nacisku wywieranego przez masy lodu oraz ruchy lodowca na wodzie – z największym prawdopodobieństwem będą się powiększały. Teraz uczonych czeka odpowiedź na pytanie, kiedy może dojść do rozpadu poszczególnych lodowców szelfowych. W tym celu naukowcy będą musieli połączyć swój model z modelami klimatycznymi oraz modelami opisującym spływanie lodowców z lądu. Na razie grupa Lai nie jest w stanie zakreślić ram czasowych, w których może dojść do masowego rozpadania się lodowców szelfowych. Jednak inna grupa naukowa już w 2015 roku stwierdziła, że stanie się to w perspektywie najbliższych dekad. « powrót do artykułu
  8. Podczas prac nad powiększeniem kopalni miedzi Quebrada Blanca na północy Chile robotnicy odkryli mumie ubrane w stroje o jaskrawych kolorach. Mumie pochodzą z wczesnej epoki preklasycznej, która w tym regionie trwała w latach 1100–400 przed Chrystusem. Odkrycia dokonano 60 kilometrów na południe od miasta Iquique. Mumie świetnie zachowały się w suchym klimacie. Na stopach mają sandały wykonane ze skóry uchatki patagońskiej, a na głowach rodzaj skomplikowanych turbanów. Duża zawartość soli w glebie, brak opadów i dość niska wilgotność spowodowały, że na mumiach zachowały się kompletne stroje oraz wiele przedmiotów, wskazujących na ich sposób życia, oświadczyli eksperci. Obecnie trwają prace nad określeniem dokładnego wieku mumii. W miejscu znalezienia ciał zidentyfikowano pomieszczenia kuchenne, mieszkalne, ozdoby, kosze, maty oraz sprzęt do polowań. Archeolog Mauricio Uribe powiedział, że jest to jedno z najważniejszych odkryć ostatnich lat w regionie Norte Grande. Firma wydobywcza zapowiedziała, że zachowa odkryte stanowisko archeologiczne i zwiększy nadzór podczas prowadzenia dalszych prac nad powiększeniem kopalni. Ocenia się, że w regionie tym miedź będzie wydobywana jeszcze przez około 30 lat. « powrót do artykułu
  9. W Parku Narodowym Bozdağ w prowincji Konya w Turcji odkryto świetnie zachowaną zaporę z czasów rzymskich. Ma ona 110 m długości i 10 m wysokości. Jak wyjaśnił İlker Işık, szef Wydziału Konserwacji i Restauracji Dziedzictwa Narodowego na Selçuk Üniversitesi, badania powierzchniowe w okolicy trwają od 2017 r. Specjaliści szukają śladów osadnictwa na terenie Parku. Jak powiedział Işık, na zaporę natrafiono podczas prac prowadzonych przez 10-osobowy zespół na obszarze ok. 60 tys. m2. Wcześniej odkryto fragment Via Sebaste; niegdyś łączyła ona Pamfilię z Antiochią Pizydyjską. Stwierdziliśmy, że zaporę zbudowano, by zaspokoić zapotrzebowanie wodne armii podążającej tą drogą. Prowadzimy badania lidarem. Po wykonaniu zdjęć lotniczych i szczegółowych pomiarów próbujemy określić sieć osadniczą w regionie [...]. Przypuszczamy, że tak duża zapora była wykorzystywana nie tylko do zaspokojenia potrzeb wojska w czasie przemarszu, ale i ludzi żyjących w tej okolicy. Kiedy dziś patrzymy na zbiornik [zapory], nadal jest nieco bagnisty. Widzimy, że wiosną wciąż gromadzi wodę. Zapora zachowała się w [...] regionie, który od czasów starożytnych pełnił ważną rolę w hodowli zwierząt. Wraz z Konya Büyükşehir Belediyesi udostępniamy wyniki badań i zastanawiamy się nad oceną znaleziska pod kątem turystyki. « powrót do artykułu
  10. Właściciele kotów – szczególnie ci, którzy po raz pierwszy mają do czynienia z tymi zwierzętami – szybko przekonują się, jak uciążliwe może być drapanie. Ponadto nie ma sposobu, który pozwoliłby ten nawyk wyeliminować. Byłoby to zresztą bez sensu, gdyż drapanie jest czynnością zupełnie naturalną i bazującą na zwierzęcym instynkcie. Co należy zatem zrobić, by wyeliminować potencjalne szkody, spowodowane uciążliwym drapaniem? Proponujemy drapak dla kota. W poniższym artykule znajdziesz 3 powody, dla których twój kot powinien go mieć. Drapak – niezbędny element kociej wyprawki Warto podkreślić, że drapak bez wątpienia jest niezbędnym elementem kociej wyprawki. Jeżeli zatem planujesz powiększenie rodziny o czworonoga, to zadbaj o to, by drapak znalazł się na liście potrzebnych rzeczy. Możesz go zakupić na przykład w sklepie internetowym, podobnie zresztą, jak pozostałą część wyprawki. Jeśli chcesz poznać 3 konkretne powody, dla których warto nabyć drapak dla kota, to zerknij do kolejnej części artykułu. 1. Drapak dla kota zaspokaja jego naturalne instynkty Choćbyśmy chcieli i nie wiadomo, jak bardzo się starali – nie oduczymy kota drapania. Brak odpowiednich akcesoriów sprawi natomiast, że „ofiarami” słodkiego futrzaka padną meble, tapety, podłogi i w zasadzie wszystko, co znajdzie się w zasięgu pazurków. Jak zatem widać – drapak to niezbędne akcesorium, które przydaje się kotu do zaspokajania naturalnej potrzeby. W tym miejscu warto wspomnieć, dlaczego właściwie koty drapią. Wśród przyczyn takiego zachowania można wymienić: •    konieczność ostrzenia pazurków, •    oznaczanie terytorium, •    radzenie sobie z emocjami, •    niwelowanie stresu. J Jak zatem widać – nie jest możliwe wyzbycie się naturalnych zachowań kota, który jest przecież zwierzęciem. Można jednak pomóc mu zaspokajać wszelkie potrzeby w domowych warunkach. 2. Drapak zapewni kotu komfortowe miejsce w mieszkaniu W celu zapewnienia kotu komfortowego miejsca warto rozważyć zakup wielofunkcyjnego drapaka, który będzie stanowił także legowisko, punkt obserwacyjny, miejsce do wdrapywania się oraz kryjówkę. Jeżeli taki sprzęt znajdzie się w kociej wyprawce, to naprawdę nie potrzeba już wiele więcej, by uszczęśliwić czworonoga. Trzeba pamiętać, że kot w swej naturze lubi się wspinać, ale także obserwować otoczenie z punktu, w którym ma dobry widok. Wysoki stabilny drapak dla kota będzie zatem doskonałym rozwiązaniem, które zaspokoi niemal wszystkie potrzeby zwierzęcia. Ważne też, by taki drapak był wyposażony w wygodne legowisko, gdzie zwierzę może swobodnie wypoczywać (może ono być zadaszone i stanowić jednocześnie uwielbianą przez koty kryjówkę). 3. Drapak zapobiega niszczeniu mebli Jest to równie istotna zaleta – zwłaszcza dla właścicieli. Nikt nie chce mieć bowiem mieszkania, zdewastowanego przez sfrustrowanego kota. Drapak powinien mieć szorstką powierzchnię (na przykład z liny sizalowej) tuż nad ziemią, tak by zwierzak mógł swobodnie sięgnąć pazurkami, nawet podczas przeciągania się. Warto także zwrócić uwagę na to, by drapak miał schodki lub szczebelki – sprawdzi się to szczególnie w przypadku kocich seniorów. Dla małego kociaka można kupić drapak standardowej wielkości lub nieco mniejszy (dostosowany do wielkości zwierzaka). Jeśli nie jesteś pewien, czy twój kot polubi duży sprzęt, to zacznij od podstawowej wersji drapaka bez żadnych dodatkowych elementów i poobserwuj upodobania pupila. Jeżeli młody kociak będzie miał atrakcyjny dla niego drapak, bardzo szybko nauczy się wówczas, że warto z niego korzystać, zamiast używać nieprzeznaczonych do tego celu mebli. « powrót do artykułu
  11. Pomalowanie jednej z łopat wirnika turbiny wiatrowej na czarno może znacząco zmniejszyć śmiertelność ptaków wynikającą z kolizji. Wyniki badań norweskiego zespołu ukazały się w piśmie Ecology and Evolution. Kolizje ptaków, zwłaszcza drapieżnych, są jednym z głównych problemów środowiskowych związanych z rozwojem energetyki wiatrowej - podkreśla dr Roel May z Norweskiego Instytutu Badania Przyrody. W Norwegii w obrębie farmy wiatrowej Smøla ginie rocznie 6-9 bielików. To wywołało sprzeciw i konflikt. Farma o powierzchni 18 km2 znajduje się w zachodniej części wyspy Smøla. Działa tu 68 turbin. Dr May podkreśla, że jego zespół chciał przetestować, czy środki zaradcze zmniejszą liczbę kolizji ptaków. "Testowano, między innymi, pomalowanie jednej z trzech łopat na czarno. Można by się spodziewać, że ten zabieg ograniczy zjawisko zamazywania ruchu [ang. motion smear] i łopaty staną się bardziej widoczne dla ptaków". Zmazywanie ruchu polega na niezdolności rejestrowania przez siatkówkę szybko poruszających się obiektów. Nasila się ono 1) ze wzrostem prędkości i 2) zmniejszaniem odległości od obiektu. Zamazywanie ruchu dotyczy głównie końcowych fragmentów łopat, w przypadku których prędkość liniowa jest największa. Jak wyjaśniają naukowcy, eksperymenty laboratoryjne Williama Hodosa z Uniwersytetu Maryland z 2003 r. wykazały, że pomalowanie jednej z łopat wirnika na czarno minimalizuje zamazywanie ruchu. Badania przeprowadzone przez Norwegów wykazały, że w przypadku pomalowanych turbin roczny wskaźnik umieralności ptaków był obniżony nawet o ponad 70%, w porównaniu do znajdujących się w pobliżu turbin kontrolnych. Zabieg miał największy wpływ na ograniczenie śmiertelności ptaków drapieżnych. Zespół podkreśla, że konieczne są dalsze badania na innych farmach (na razie porównano 4 wiatraki zmodyfikowane i 4 kontrolne). Choć odnotowaliśmy znaczący spadek wskaźnika kolizji, wydajność [zabiegu] może być specyficzna dla stanowiska i gatunku.Obecnie istnieje zainteresowanie testami w Holandii i RPA. Autorzy raportu zaznaczają, że pomalowanie łopat wirnika wiatraków z już uruchomionej farmy było drogim zadaniem (wymagało działania podczas wyłączenia urządzeń). Gdyby jednak zabieg przeprowadzić przed budową farmy, koszty można by zminimalizować. May dodaje, że dotąd nie sprawdzano, czy inne wzorce na łopatach, np. czerwone końcówki, byłyby równie skuteczne. « powrót do artykułu
  12. WHO oficjalnie uznało, że Afryka jest wolna od dzikich szczepów polio. Sukces ogłoszono 4 lata po tym, jak w Nigerii doszło do ostatnich przypadków infekcji dzikim szczepem poliowirusa. Choroba, która w przeszłości powodowała paraliż nawet u 75 000 dzieci rocznie, nie występuje na Czarnym Kontynencie w stanie dzikim. Wciąż jednak dochodzi do zachorowań powodowanych przez wirusy ze szczepionek. Kick Polio Out of Africa Campaign rozpoczęto w 1996 roku. W tym czasie w wyniku polio każdego roku paraliż dotykał 75 000 dzieci. WHO szacuje, że kampania uratowała przed paraliżem około 1 800 000 dzieci i ocaliła życie 180 000. Sukces był możliwy dzięki olbrzymim, zakrojonym na szeroką skalę wysiłkom oraz poświęceniu lekarzy i pielęgniarek. Niektórzy z nich zginęli, pracując na terenach objętych wojnami, działaniami partyzantów i różnego rodzaju grup zbrojnych. Pod koniec ubiegłego roku informowaliśmy, że udało się eradykować poliwirusa typu 3 (PV3). Kilka lat wcześniej eradykowano PV2, zatem na Ziemi pozostał jeszcze szczep PV1. Teraz udało się go usunąć z Afryki. Jego ogniska pozostały jeszcze w Pakistanie i Afganistanie. Walka z polio jest trudniejsza, niż się wydawało. W 2011 roku dołączył do niej Bill Gates, który zaoferował wtedy 100 milionów dolarów. Wówczas WHO przewidywała, że chorobę uda się wyeliminować do 2012 roku. Jak widzimy, nie udało się to do dzisiaj. Przypadki zarażenia dzikim szczepem polio mają obecnie miejsce wyłącznie w Azji. W Afryce występuje inny problem – zarażenia wirusem pochodzącym z doustnej szczepionki. Dochodzi do nich w najuboższych regionach, gdzie wiele osób nie zostało zaszczepionych. Doustna szczepionka zawiera atenuowanego (osłabionego) poliowirusa. Może się on czasem przenosić między ludźmi. Ostatnimi czasy liczba takich przypadków rośnie. W 2018 roku w całej Afryce polio pochodzącym ze szczepionki zaraziło się 68 osób. W roku 2019 było to już 320 osób. Specjaliści obawiają się, że jeszcze więcej przypadków może mieć miejsce w bieżącym roku, gdyż z powodu epidemii koronawirusa ograniczono lub zatrzymano wiele lokalnych programów szczepień. Przypadki zachorowań na polio spowodowane szczepionką dotyczą dzieci, które nie były szczepione. Problem w tym, że do wielu miejsc w Afryce trudno jest dotrzeć. Tak jest np. w Nigerii, gdzie część kraju jest opanowana przez islamistów z Boko Haram. Przed kilku laty było jeszcze trudniej, gdyż wojsko nie dopuszczało organizacji humanitarnych do tych regionów. Sytuacja uległa zmianie, gdy prezydent wydał wojskowym polecenie współpracy z zespołami prowadzącymi szczepienia. Do pomocy wykorzystano systemy satelitarne i analizy danych, by zidentyfikować miejsca, w które należy dotrzeć ze szczepionkami. Przyjęto strategię „uderz i uciekaj”. Gdy wojsko poinformuje, że jakiś obszar jest bezpieczny, zjawiają się zespoły lekarzy i pielęgniarek, które w ciągu 48 godzin starają się na tym terenie zaszczepić jak najwięcej dzieci. W ten sposób w 2016 roku udało się zaszczepić 800 000 małych Nigeryjczyków. Inne zespoły działają na obrzeżach terenów zajętych przez Boko Haram. Dzieci są szczepione, gdy zjawiają się ze swoimi rodzicami na targu. Później wracają do swojego miejsca zamieszkania na terenach zajętych przez islamistów. Mogą też w ten sposób pomóc dzieciom, które nie zostały zaszczepione. Gdy bowiem wirus obecny w szczepionce wydostanie się z ich układu pokarmowego i trafi na inne dziecko, również ono może zyskać odporność na polio. Zdarza się jednak, że taki wirus ze szczepionki zdąży w międzyczasie zmutować. Wówczas niezaszczepione dziecko, które się z nim zetknęło, może zachorować na polio. Stąd właśnie biorą się pochodzące od szczepionek zachorowania. Wysiłki na rzecz całkowitej eliminacji polio prowadzone są przez Global Polio Eradication Initiative (GPEI). Jej główni członkowie to WHO (odpowiedzialne za planowanie, doradztwo techniczne, monitoring i certyfikowanie eradykacji), Rotary International (zbieranie funduszy, działania edukacyjne, rekrutowanie ochotników), CDC (zapewnianie WHO i UNICEF-owi pomocy naukowców i ekspertów), UNICEF (dystrybucja szczepionek, pomoc krajom w edukacji), The Gates Foundation (dostarcza znacznej części funduszy). Jeszcze kilka miesięcy temu organizacja zakłada, że polio zostanie całkowicie eradykowane do roku 2023. Jeśli ten cel ma zostać osiągnięty, to do ostatnich zachorowań na polio powinno dojść w bieżącym roku. Później muszą minąć trzy lata bez zachorowań, by można było uznać, że choroba została eradykowana. Obecnie, jak wspomnieliśmy, dzikie szczepy polio występują w 2 krajach, Pakistanie i Afganistanie. Liczba przypadków zachorowań znacznie się zmienia. Na przykład w 2015 roku w Pakistanie zachorowały 54 osoby, w Afganistanie zaś 20. W roku 2017 zanotowano 8 zachorowań w Pakistanie i 14 w Afganistanie. A w roku 2019 w Pakistanie zachorowało 147 osób, w Afganistanie zaś 29. W bieżącym roku widać, że sytuacja ulega pogorszeniu. Pomiędzy 1 stycznia a 18 sierpnia w Pakistanie zanotowano 65 zachorowań (w roku ubiegłym w analogicznym okresie były 53 zachorowania), w Afganistanie liczba chorych sięgnęła do 18 sierpnia 37 osób (13 w roku ubiegłym). Pewnym pocieszeniem może być fakt, że od miesiąca nie zanotowano żadnego nowego przypadku zachorowań. Wiele wskazuje więc na to, że w ciągu najbliższych lat poinformujemy o eradykacji polio. Dotychczas jedynymi chorobami, które udało się eradykować są ospa prawdziwa oraz atakujący przeżuwacze księgosusz. « powrót do artykułu
  13. Ostatnim rozdziałem końca wszechświata, który nastąpi długo po tym, jak zgaśnie ostatnia gwiazda, może być seria niezwykłych eksplozji. Niezwykłych, bo ich głównymi bohaterami będą supernowe z czarnych karłów, twierdzi Matt E. Caplan z Illinois State University, którego artykuł Black dwarf supernova in the far future został zaakceptowany do publikacji w Monthly Notices of the Royal Astronomical Society. Czarne karły jeszcze nie powstały, gdyż sam wszechświat istnieje zbyt krótko by mogły się pojawić. Ewolucja gwiazd jest determinowana przez ich masę. Niektóre eksplodują, stają się supernowymi i mogą zostać czarnymi dziurami. Jeszcze inne stają się niewielkimi gęstymi gwiazdami – białymi karłami. Po bilionach lat tracą blask i zamieniają się w czarne nie emitujące światła obiekty zwane czarnymi karłami. Caplan twierdzi, że pod koniec istnienia wszechświata mogą one rozświetlić go, eksplodując i zamieniając się w supernowe. Supernowe czarnych karłów powstaną w wyniku fuzji pyknonuklearnej (pycnonuclear fusion). Zwykle gwiazdy są zasilane dzięki reakcjom termojądrowym, gdzie wysokie temperatury i ciśnienie wymuszają łączenie się atomów w cięższe pierwiastki. Tymczasem fuzja pyknonuklearna zachodzi w wyniku pojawienia się tunelowania kwantowego, które pozwala atomom na zbliżenie się bardziej niż normalnie. To proces, który z czasem zmienia białego karła w żelazo – ostatni z pierwiastków, jaki może powstać w wyniku fuzji. Jak mówi Matt Caplan, takie reakcje zachodzą niezwykle powoli. Przez milion lat może nie dojść do ani jednej tego typu reakcji w czarnym karle, stwierdza uczony. Dla porównania – w każdej sekundzie w Słońcu dochodzi do fuzji ponad 1038 protonów. Zamiana czarnego karła w żelazo w wyniku fuzji pyknonuklearnej może potrwać od 101100 do 1032000 lat. To kolosalne skale czasowe, mówi astrofizyk Fred Adams z Univesrity of Michigan. Uważamy, że największe możliwe czarne dziury parują w ciągu 10100 lat. To mgnienie oka w porównaniu ze skalą omawianą w artykule. Gdy już większość czarnego karła zamieni się w żelazo, obiekt zostanie zmiażdżony przez własną masę. Dojdzie do implozji, która odrzuci zewnętrzne warstwy. Podobne procesy zachodzą we współczesnym wszechświecie, gdzie gromadzenie się żelaza prowadzi do pojawienia się supernowych Typu II. Jak wylicza Caplan, supernowa czarnego karła może powstać z czarnego karła o masie od 1,16 do 1,35 masy Słońca. Z kolei takie czarne karły powstaną z typowych gwiazd o masie od 6 do 10 mas Słońca. Gwiazdy o takiej masie nie są zbyt rozpowszechnione, chociaż nie można też powiedzieć, że występują rzadko. Szacuje się, że stanowią one około 1% wszystkich gwiazd. Na tej podstawie Caplan szacuje, że przed końcem wszechświata pojawi się około 1021 supernowych czarnych karłów. Jako, że czarne karły będą miały niewielką masę, ich supernowe nie będą tak olbrzymie jak znane nam supernowe, jednak nadal będzie to spektakularne widowisko, szczególnie w pozbawionym gwiazd ciemnym wszechświecie. « powrót do artykułu
  14. Nielegalni poszukiwacze złota zniszczyli w Sudanie stanowisko archeologiczne sprzed 2000 lat. Stanowisko Jabal Maragha było małą osadą lub posterunkiem. Wybudowali je przedstawiciele kultury meroickiej, która rozwijała się w latach 300 p.n.e do 350 n.e. kiedy to Meroe było stolicą królestwa Kusz i nekropolią królów kuszyckich. Gdy niedawno do Jabal Maragha położonego o 270 kilometrów na północ od Chartumu, przybyli przedstawiciele sudańskiego ministerstwa ds. starożytności i muzeów ze zdumieniem zauważyli pięciu mężczyzn i dwie koparki. Do czasu przybycia urzędników złodzieje dążyli wykopać rów o głębokości 17 i długości 20 metrów. Ich jedynym celem było znalezienie złota. Wykorzystali w tym celu koparki, mówi archeolog Habab Idriss Ahmed, który w Jabal Maragha pracuje od 1999 roku. Niestety, to nie jedyny przypadek dewastacji starożytnych zabytków z Sudanie. W kraju tym znajdują się setki piramid i wiele innych niezwykłych zabytków. Są one mniej znane i mniej zbadane niż te egipskie. Są też znacznie słabiej chronione. Na przykład na położonej na Nilu wyspie Sai złodzieje splądrowali i zniszczyli setki grobów, w tym i takie pochodzące z czasów faraonów. Hatem al-Nour, dyrektor sudańskiego departamentu ds. starożytności i muzeów mówi, że złodzieje zniszczyli do tej pory co najmniej 100 z około 1000 znanych stanowisk archeologicznych w Sudanie. Sudan to po RPA i Ghanie największy w Afryce producent złota. Wiadomo, że do nielegalnego wydobywania kruszcu zachęcają lokalnie władze oraz biznesmeni, którzy wyposażają złodziei w maszyny. Problemem jest też samo egzekwowanie prawa. Mężczyźni, którzy zniszczyli Jabal Maragha zostali puszczeni wolno. Prawo przewiduje, że powinni trafić do więzienia, a maszyny powinny zostać skonfiskowane, mówi Mahmoud al-Tayeb, były ekspert ministerstwa. « powrót do artykułu
  15. Władze Tokorozawy, miasta na wyspie Honsiu, zaprezentowały niedawno 27 pokryw studzienek kanalizacyjnych z wyświetlaczami LED, na których można zobaczyć postaci z popularnych anime. Ich wykorzystanie ma m.in. zmniejszyć przestępczość na głównej ulicy miasta. Pierwszego sierpnia br. miejski Wydział Wodociągowo-Kanalizacyjny zainstalował 27 pokryw z wyświetlaczami LED zasilanymi panelami słonecznymi. To pierwsze takie pokrywy w Japonii. Artystyczne pokrywy studzienek są już Kraju Kwitnącej Wiśni tradycją. W latach 50. XX w. odlewane pokrywy włazów przedstawiały proste wzory geometryczne (istniał wzór z Tokio, Nagoi itp.). W 1985 r. urzędnik Yasutake Kameda wpadł jednak na pomysł, by za pomocą artystycznych wersji przekonać sceptycznie nastawione społeczności wiejskie do kosztownej, ale koniecznej modernizacji systemu kanalizacji. Ponieważ kwestie estetyczne są dla Japończyków bardzo ważne, idea się przyjęła i zaczęły powstawać pokrywy z wzorami inspirowanymi mitologią, historią i kulturą regionu. Lokalne pokrywy przedstawiają elementy unikatowe dla danego miejsca, np. zabytki. W Takasaki z wyspy Honsiu można np. zobaczyć egzemplarze związane z popularnym letnim festiwalem sztucznych ogni. Nie brakuje też pokryw z miejscowymi maskotkami (yuru-chara). Z biegiem lat sztuka z pokryw ewoluowała; zaczęto uwzględniać współczesne elementy kulturowe, np. postaci anime. Jak widać, Tokorozawa poszła o krok dalej. Obok LED-owej pokrywy znajduje się panel słoneczny. Wyświetlacz włącza się automatycznie ok. 17 i działa do 2 nad ranem. Na pokrywach można zobaczyć postaci z takich anime, jak Gundam czy Neon Genesis Evangelion. Warto dodać, że w Japonii działają stowarzyszenia prowadzone przez fanów (Japanese Society of Manhole Covers) i przemysł (Japan Ground Manhole Association) i że organizowane są nawet festiwale poświęcone temu zagadnieniu. Fani podróżują niekiedy na duże odległości, by zrobić zdjęcia czy odrysować sobie na arkuszu wzór (takuhon) pokrywy. Karty z pokrywami są popularne wśród kolekcjonerów. Bywa, że na aukcjach osiągają niebotyczne ceny.     « powrót do artykułu
  16. Jeden z najlepszych amerykańskich pilotów myśliwców przegrał 5:0 w serii symulowanych walk powietrznych ze sztuczną inteligencją. O pilocie, który zmierzył się z SI wiemy tylko, że jego znak wywoławczy to „Banger” i ukończył on kurs instruktorski obsługi broni pokładowej, do którego dopuszczani są wyłącznie najlepsi piloci. Jego pogromca, SI autorstwa niewielkiej firmy Heron Systems, pokonał wcześniej kilka innych systemów sztucznej inteligencji. Symulowane walki odbywały sie w ramach prowadzonego przez DARPA (Agencja Badawcza Zaawansowanych Systemów Obronnych) programu AlphaDogfight Trials. Program składał się z czterech etapów. W pierwszym z nich osiem algorytmów SI kontrolujących myśliwiec F-16 zmierzyło się z pięcioma algorytmami stworzonymi przez naukowców z Applied Physics Laboratory na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa. W drugim etapie osiem wspomnianych algorytmów – autorstwa Aurora Flight Sciences, EpiSys Science, Georgia Tech Research Institute, Heron Systems, Lockheed Martin, Perspecta Labs, PhysicsAI i SoarTech – starło się każdy z każdym. Na tej podstawie wyłoniono cztery najlepsze algorytmy, które zmierzyły się o prawo do walki z ludzkim przeciwnikiem. W półfinale algorytm Heron Systems pokonał sztuczną inteligencję twórcy F-16, firmy Lockheed Martin. Tym samym SI Heron System zakwalifikował się do walki z jednym z czołowych pilotów US Air Force. Rozegrano 5 symulowanych pojedynków. Łącznie trwały one nie dłużej niż 2 minuty. Człowiek przegrał wszystkie. W czasie pojedynków pilot miał hełm, który dawał mu taki sam widok, jak podczas prawdziwej walki. Symulowano samoloty poruszające się z prędkością ponad 800 km/h i przeciążenia dochodzące do 9G. Każdy z wirtualnych samolotów był uzbrojony w laser, który symulował broń pokładową. Chociaż SI odniosła miażdżące zwycięstwo, eksperci mówią, że niekoniecznie stałoby się tak w rzeczywistej walce. Warunki eksperymentu były bowiem ściśle kontrolowane. Pułkownik Daniel Javorsek, który nadzoruje w DARPA projekt rozwojów SI pilotujących samoloty stwierdził: My piloci, nigdy nie wierzymy do końca samym symulacjom i modelom komputerowym. Jednym z celów prowadzenia tego typu badań jest rozwój systemów sztucznej inteligencji, które będą wspomagały pilotów w walce. Program komputerowy potrafi bowiem znacznie szybciej niż człowiek zareagować na manewry przeciwnika. Systemy SI mogą też zwiększyć możliwości wojskowych dronów, które wciąż wymagają zdalnego pilotażu. Jak zauważyli specjaliści, jednym z elementów, który zapewnił SI Heron Systems zwycięstwo, była umiejętność lepszego celowania podczas szybko odbywającego się pojedynku. Jednak nie tylko. Jak przyznał „Banger” system był trudnym przeciwnikiem. Standardowe manewry, jakie wykorzystują piloci myśliwców, nie działały. Pilot zauważył, że SI potrafiła znacznie łatwiej usiąść mu na ogonie, niż jest to w stanie wykonać ludzki przeciwnik. Przed czterema laty sensacją było doniesienie, że algorytm sztucznej inteligencji pokonał doświadczonego pilota i wykładowcę taktyki walki myśliwców, pułkownika Lee. « powrót do artykułu
  17. Przed 240 milionami lat w płytkim morzu, które obecnie stanowi lądową część południowo-zachodnich Chin, podobny do delfina gad połknął niemal równej sobie wielkości ofiarę podobną do jaszczurki. Napastnikiem był 4,5-metrowy ichtiozaur, a jego ofiarą – liczący 3,9 metra thalattosaur. Wkrótce potem ichtiozaur padł i uległ fosylizacji wraz ze znajdującym się w jego wnętrzu posiłkiem. Dzięki temu paleontolodzy przekonali się, jak bardzo mylili się odnośnie diety ichtiozaurów. Zęby ichtiozaurów nie są zbyt ostre, przez co paleontolodzy sądzili, że zwierzęta te były przystosowane do miękkiego pokarmu, jak np. głowonogi. Tutaj mamy dowód, że te zęby mogły być użyte do polowania na coś naprawdę wielkiego. A to oznacza, że inne gatunki o podobnych zębach również mogły być megadrapieżnikami, mówi główny autor najnowszych badań, Ryosuke Motani z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis. Nie można więc wykluczyć, że ichtiozaur nie przegryzał ofiary jak np. współczesny żarłacz biały, ale rozrywał ją jak krokodyl. Naukowcy przypominają, że współczesne krokodyle również mają tępe zęby i atakują bardzo duże ofiary. Niezwykła skamieniałość została odkryta w 2010 roku. Dopiero teraz ukazały się szczegółowe badania na jej temat. Naukowcy nie są w stanie stwierdzić, czy ichtiozaur zaatakował i zabił thalattosaura, czy też znalazł i połknął martwe zwierzę. Jednak wskazówką może być fakt, że w brzuchu ichtiozaura znalazła się niemal cała ofiara. Jeśli thalattosaura zabiło inne zwierzę, to byłoby dziwne, gdyby porzuciło go nietkniętego, stwierdzają autorzy badań. W pobliżu zwłok ichtiozaura znaleziono skamieniałość, którą prawdopodobnie jest ogon jego ofiary. Naukowcy przypuszczają, że ofiara bardzo aktywnie się broniła. W czasie walki mogło dojść do uszkodzenia karku ichtiozaura. Ten, po zabiciu thalattosaura, szarpiąc i skręcając odgryzł jego głowę i ogon, a następnie, wspomagając się grawitacją, połknął tułów ofiary. Te manipulacje mogły pogłębić uszkodzenia karku do tego stopnia, że zabiły one ichtiozaura. Zwierzęta te miały wąską szyję i gdy nie była ona w stanie utrzymać ich głowy w odpowiedniej pozycji, ichtiozaur nie mógł oddychać. Padł więc w pobliżu miejsca, w którym znaleźliśmy ogon, mówi Motani. « powrót do artykułu
  18. Nie od dzisiaj wiadomo, że obecność zieleni w okolicy, w której mieszkają dzieci, pozytywnie wpływa na rozwój ich funkcji poznawczych oraz na zachowanie. Autorzy najnowszych badań dowiedli, że obecność zieleni zwiększa też inteligencję dzieci. Im więcej zieleni w sąsiedztwie, tym lepiej dla rozwoju dzieci. Związek ten zauważono w miastach, ale już nie na przedmieściach i wsiach. Pozytywny wpływ zieleni w miastach był widoczny zarówno w ubogich jak i bogatych okolicach. Na podstawie badań 620 belgijskich dzieci w wieku 10–15 lat stwierdzono, że zwiększenie o 3% powierzchni terenów zielonych w promieniu 3000 metrów od miejsca zamieszkania dziecka, jest związane z IQ wyższym średnio o 2,6 punktu. Mamy coraz więcej dowodów wskazujących, że życie wśród zieleni poprawia funkcje poznawcze, takie jak pamięć czy uwagę. Nasze badania pokazują, że dotyczy to również inteligencji, mówi profesor Tim Nawrot. Naukowcy wykorzystali dane satelitarne, dzięki którym określili powierzchnię zajmowaną przez zieleń w otoczeniu każdego z badanych dzieci. Średnie IQ dla całej badanej grupy wynosiło 105, ale naukowcy zauważyli, że tam, gdzie zieleni było najmniej, 4% dzieci miało IQ poniżej 80. Tam, gdzie zieleni było więcej, IQ żadnego z dzieci nie było niższe niż 80. Wpływu zieleni na różnice w inteligencji nie zauważono na obszarach podmiejskich i wiejskich. Nawrot uważa, że jest tam na tyle dużo zieleni, iż pozytywnie wpływa to na wszystkie dzieci, stąd brak różnic. Badacze wzięli pod uwagę zamożność oraz poziom wykształcenia rodziców i wykluczyli sugestię, jakoby ludzie o lepszym wykształceniu i większej zamożności mieszkali w bardziej zielonych miejscach. Wykluczono też, że widoczne różnice były wynikiem różnic w zanieczyszczeniu powietrza. Uczeni sugerują, że różnice wynikaja z faktu, iż tam, gdzie więcej zieleni, jest mniej hałasu, a obecność zieleni wpływa na zmniejszenie stresu oraz daje dzieciom większe możliwości jeśli chodzi o zabawę i aktywność fizyczną. Gdy połączymy to z faktem, że badania przeprowadzone w 2015 roku w Barcelonie wykazały, iż więcej zieleni wokół wiąże się z lepszą pamięcią i lepszą koncentracją uwagi, to wszystkie te czynniki mogą wyjaśniać wyższą inteligencję dzieci mieszkających w bardziej zielonych okolicach. « powrót do artykułu
  19. Naukowcy z CeNT UW we współpracy z badaczami z Polski, Włoch i Chin jako pierwsi oszacowali temperaturę, w jakiej mogą pracować nadprzewodniki oparte o związki srebra i fluoru. Uzyskana wartość jest bliska 200 K (-73 °C), czyli znacząco więcej niż 135 K (-138 °C) dla dotychczasowych rekordzistów – związków miedzi i tlenu. O badaniach można przeczytać w czasopiśmie Physical Review Materials. Prof. Wojciech Grochala wraz ze swoją grupą badawczą z Centrum Nowych Technologii UW od lat zajmuje się nowymi kandydatami na związki przewodzące prąd elektryczny bez oporu, czyli tzw. nadprzewodniki. Najlepszym z kandydatów jest fluorek srebra(II) (AgF2). Jest on bardzo podobny do nadprzewodników opartych o tlenki miedzi, ale występują też pewne różnice, które uniemożliwiają otrzymanie stanu nadprzewodzącego – tłumaczy prof. Grochala. Jedną z tych różnic jest struktura atomowa – w nadprzewodnikach miedziowych występują płaskie warstwy tlenku miedzi, a powstające dzięki temu silne oddziaływania magnetyczne są uważane za kluczową cechę umożliwiającą nadprzewodnictwo. W strukturze fluorku srebra(II) warstwy srebra i fluoru są jednak pofałdowane, co znacznie zmniejsza siłę oddziaływań magnetycznych – wyjaśnia prof. Haibin Su z Hong Kongu, współpracujący z polskim zespołem. Badacze znaleźli jednak sposób by rozwiązać problem. W publikacji powstałej we współpracy naukowców z Polski, Włoch i Chin, wydanej na łamach czasopisma Amerykańskiego Towarzystwa Fizycznego „Physical Review Materials”, prezentują oni teoretyczny model, w którym otrzymanie płaskich warstw AgF2 jest możliwe poprzez osadzenie ich na stałym podłożu o określonym składzie i strukturze. Wybór odpowiedniego materiału jako podłoża „narzuca” osadzonemu na nim AgF2 płaską geometrię, co sprawia, że oddziaływania magnetyczne są dużo silniejsze, niż w krystalicznym AgF2 – wyjaśnia dr Adam Grzelak z CeNT UW, dodając: W nanotechnologii nazywamy to epitaksjalnym osadzaniem cienkich warstw. Szacujemy, że oddziaływania te będą niemal dwukrotnie silniejsze, niż w tlenkach miedzi, co z kolei ma szanse przełożyć się na półtorakrotnie wyższą temperaturę nadprzewodnictwa – mówi członek zespołu badawczego, prof. José Lorenzana z Włoch. Nakowiec zaznacza, że uzyskana wartość temperatury jest rekordowo wysoka, co umożliwiłoby stosowanie tanich chłodziw do zabezpieczenia działania nowych nadprzewodników. Następnym krokiem będzie weryfikacja tego modelu z użyciem istniejących technik eksperymentalnych. « powrót do artykułu
  20. Tajwańscy giganci tacy jak Foxconn i Pegatron to jedne z wielu firm, które rozważają budowę kolejnych fabryk w Meksyku. Plany takie mają związek z niepewnością związaną zarówno z wojną handlową pomiędzy USA a Chinami oraz z pandemią koronawirusa. Oba te wydarzenia wymuszają przebudowę łańcucha dostaw. Obie firmy to znani producenci podzespołów dla wielu marek smartfonów. Foxconn ściśle współpracuje z Apple'em. Jak doniosły dwa niezależne źródła, to właśnie iPhone'y miałyby być produkowane w nowej fabryce w Meksyku. Decyzja o jej ewentualnej budowie ma zapaść do końca bieżącego roku. Z kolei Pegatron, który posiada już pięć zakładów w Meksyku – produkujących przede wszystkim telewizory i serwery – prowadzi rozmowy na temat dzierżawy terenu pod kolejny zakład. Mają w nim powstawać głównie układy scalone. Działania administracji prezydenta Trumpa mogą więc być bardzo korzystne dla bliższych i dalszych sąsiadów USA. Tym bardziej, że Biały Dom rozważa wprowadzenie zachęt finansowych, których celem ma być skłonienie przedsiębiorstw do przenoszenia produkcji z Azji do USA, Ameryki Łacińskiej i na Karaiby. Wielkim beneficjentem może być tutaj Meksyk, który ma granicę lądową, niskie płace i umowę o wolnym handlu z najważniejszym rynkiem konsumenckim na świecie. Wiele wskazuje na to, że amerykańsko-chińska wojna handlowa coraz bardziej zmienia obraz światowej gospodarki. Przewodniczący Foxconna, Liu Young-way powiedział przed dwoma tygodniami na konferencji dla inwestorów, że świat został podzielony na dwie grupy obsługujące dwa rynki. Firmy muszą posiadać dwa łańcuchy dostaw, osoby dla każdego z rynku. Fabryka świata już nie istnieje, stwierdził, dodając, że 30% produkcji Foxconna odbywa się poza Chinami, a w przeszłości odsetek ten będzie się zwiększał. Już w lipcu pojawiły się doniesienia, że Foxconn planuje zainwestować miliard dolarów w rozbudowę fabryki w Indiach. Należący do Foxconna Sharp zwiększa produkcję w Meksyku i podobno ma plany budowy fabryki w Wietnamie, dokąd zostanie przeniesiona część produkcji z Chin. Na spór USA-Chiny nałożyła się też pandemia koronawirusa, która poważnie zakłóciła dostawy z Azji i kazała producentom zastanowić się nad wytwarzaniem dóbr bliżej USA. Tym bardziej, że nowa meksykańsko-kanadyjsko-amerykańska umowa o wolnym handlu przewiduje, że eksport do USA jest możliwy, jeśli w sprowadzanym produkcie jest większy niż dotychczas udział elementów wyprodukowanych lokalnie. Pojawiły się też informacje, że wybudowanie fabryki w Meksyku rozważa chińska Luxshare Precision Industry, produkująca na potrzeby Apple'a. Ponadto przedstawiciel jednej z firm zajmujących się nieruchomościami poinformował, że jego przedsiębiorstwo pomaga dwóm chińskim firmom – jednej z sektora motoryzacyjnego i jednej wytwórczego – przenieść się do Meksyku. Podobnego ruchu firma spodziewa się ze strony przedsiębiorstw z sektora elektronicznego i medycznego. « powrót do artykułu
  21. Dziewiętnastego września nastąpi przekładane oficjalne otwarcie motylarni przy Muzeum Fauny i Flory Morskiej i Śródlądowej w Jaworzu koło Bielska-Białej. Mamy już ok. 300 okazów motyli, zarówno egzotycznych, jak i tych znanych z naszych łąk. Reprodukują się i – ku uciesze przewodników – składają jaja. O to właśnie chodziło, abyśmy prezentowali cały cykl rozwoju [...] - powiedziała dyrektor Muzeum Barbara Szermańska. W Jaworzu będzie można zobaczyć nie tylko motyle tropikalne i rodzime, ale i straszyki, mrówki parasolowate (grzybiarki), chrząszcze czy modliszki. Niektóre z nich zostały kupione w Wielkiej Brytanii. One się piękne zadomowiły. Chcemy zamówić jeszcze kolejną partię, która powinna dotrzeć przed otwarciem. Szóstego sierpnia na swoim profilu na Facebooku Muzeum poinformowało o "przebudzeniu" pierwszego egzotycznego motyla - Prepona omphale. Pierwotnie zakładano, że otwarcie motylarni może nastąpić jeszcze w czasie wakacji, ale plany zostały pokrzyżowane przez obostrzenia związane z COVID-19. Później, na początku czerwca, Szermańska wspominała o 4 września. Z uwagi na pandemię przekładane otwarcie będzie skromne, dla mieszkańców Jaworza. W sali będzie przebywało 15 osób. Motylarnia jest sporym wyzwaniem. Chcemy prowadzić hodowlę motyli egzotycznych. Na razie świetnie się rozwijają. Mają rośliny egzotyczne, którymi się żywią, bananowce, cytryny. Uczymy się, jakich potrzebują roślin i ile ma ich być. Łączna powierzchnia częściowo przezroczystego namiotu o wysokości 4,75 m i średnicy 9,5 m to 75 m2. Umieszczona w nim została roślinność rodzima i egzotyczna, a także inkubatory dla larw motyli i formikarium. W centrum ma się znajdować przestrzeń do zwiedzania i przeprowadzania szkoleń czy prezentacji.     « powrót do artykułu
  22. Ku zdumieniu naukowców okazało się, że największe nietoperze Australii to miłośnicy podróżowania. Niektóre z nich przemierzają nawet 6000 kilometrów. To więcej niż jakikolwiek ssak lądowy. Wędrówki nietoperzy dorównują długością niektórym waleniom i ptakom migrującym. Rudawki to jedne z największych nietoperzy. Te australijskie mogą ważyć do 1 kilograma, a rozpiętość ich skrzydeł sięga metra. W przeciwieństwie do wielu innych gatunków nietoperzy rudawki nie polują. Nocami żerują na kwiatach, żywiąc się nektarem, pyłkiem i nasionami. Za dnia zaś całymi tysiącami odpoczywają na drzewach. Naukowcy sądzili, że rudawki są wierne swojej okolicy. Jednak gdy schwytali 201 zwierząt z trzech gatunków i przyczepili im odbiorniki satelitarne, przekonali się, jak bardzo się mylili. Okazało się, że w ciągu roku zwierzęta przebywały od 1487 do 6073 kilometrów. Najmniej skłonna do podróży była rudawka żałobna (Pteropus alecto), dalej zapuszczała się rudawka szarogłowa (Pteropus policephalus), a najbardziej wytrwałym podróżnikiem okazała się niewielka rudawka eukaliptusowa (Pteropus scapulatus). Ta ostatnia przebywała średnio około 5000 kilometrów rocznie. To więcej niż słynne migracje karibu czy gnu. Rudawki nie przemieszczają się jednak sezonowo. Wydaje się, że latają dość chaotycznie, najprawdopodobniej w poszukiwaniu pożywienia. Rudawka eukaliptusowa potrafi przebyć 1300 kilometrów pomiędzy północą a południem kontynentu. Nie jest to jednak ciągły lot. Przemieszcza się pomiędzy różnymi miejscami występowania, w których krótko przebywa. Podczas badań nietoperze odwiedziły 755 różnych lokalizacji, z których ponad połowa nie była wcześniej znana naukowcom. Zamiłowanie do dalekich podróży może mieć olbrzymie znaczenie dla środowiska. Wiadomo, że nietoperze są jednym z kluczowych gatunków rozprzestrzeniających nasiona i pyłek. Fakt, że latają tak daleko i że odwiedzają bardzo wiele lokalizacji, może mieć kluczowe znaczenie dla utrzymania bioróżnorodności. Szczególnie tam, gdzie ekosystem jest porozdzielany ludzkimi osiedlami, polami uprawnymi czy został pofragmentowany przez pożary. Teraz, gdy uczeni więcej wiedzą o przemieszczaniu się rudawek, mogą zacząć poszukiwać przyczyny takich zachowań. « powrót do artykułu
  23. W połowie sierpnia na szwajcarskie Olten, gdzie znajduje się fabryka Lindt & Sprüngli, spadł deszcz kakao. Po jakimś czasie firma potwierdziła, że na linii produkcyjnej kruszonych, prażonych ziaren kakaowych doszło do niewielkiej awarii instalacji wentylacji z chłodzeniem. W połączeniu z silnym wiatrem doprowadziło to do nietypowego "opadu". Produkcję można było kontynuować, bo jak podkreśla Lindt & Sprüngli, nie było zagrożenia dla zdrowia ludzi i środowiska. Awaria została już zresztą naprawiona. Do kakaowo-czekoladowych zdarzeń dochodziło już wcześniej. W maju 1919 r. w fabryce Rockwood & Company na Brooklynie wybuchł pożar. Podczas jego gaszenia z budynku wymyte zostały surowe kakao i tłuszcz kakaowy. Ulicą płynęła czekoladowa rzeka. Masa zatkała kanalizację deszczową, przez co okolicę zalała wodnista czekoladowa mikstura. Jak pisano w Brooklyn Daily Eagle, widok i zapach przyciągnął tłumy dzieci. Dzieci padły [...] na kolana i żarłocznie zanurzały w masie umorusane palce. Po godzinie, gdy każda twarz była już solidnie ubrudzona, po telefonie do departamentu ds. wagarów [...] objedzeni czekoladą uczniowie, niektórzy z nieobecnym spojrzeniem, zostali przetransportowani do szkoły. Prawie 100 lat później, w grudniu 2018 r., doszło do problemów ze zbiornikiem w fabryce czekolady DreiMeister w Werl w Nadrenii Północnej-Westfalii. W zetknięciu z zimnym podłożem, mleczna czekolada szybko zastygła. Dwudziestu pięciu strażaków zgarniało ją szuflami. Resztki, które pozostały w szczelinach, trzeba było usunąć gorącą wodą. Szef firmy Markus Luckey powiedział w wywiadzie udzielonym Soester Anzeiger, że gdyby tak duży wypływ zdarzył się bliżej Bożego Narodzenia, byłaby to prawdziwa katastrofa. « powrót do artykułu
  24. Wczoraj w wieku 93 lat zmarła Maria Janion, jedna z najwybitniejszych polskich humanistek XX i XXI wieku. Ta badaczka historii literatury oraz idei, znawczyni polskiego i europejskiego romantyzmu jest autorką ponad 20 książek istotnych z punktu widzenia refleksji o polskiej tożsamości. Jej autorstwa są m.in. „Gorączka romantyczna”, „Niesamowita Słowiańszczyzna: fantazmaty literatury” czy „Purpurowy płaszcz Mickiewicza. Studium z historii poezji i mentalności”. Maria Janion urodziła się w 1926 roku we wsi Mońki pod Kownem. W czasie wojny uczęszczała na tajne komplety. Po wojnie jej rodzina zamieszkała w Łodzi. Janion studiowała polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Obracała się w kręgach marksistowskiego tygodnika „Kuźnica” (wydawany w latach 1945–1950), który kontynuował tradycje XIX-wiecznego realizmu, antyfeudalny racjonalizm i dydaktyzm. Z tym inteligenckim pismem współpracowali wówczas tak znakomici pisarze jak Jastrun, Nałkowska, Brandys czy Ważyk. Zawodowo związała się m.in. z Instytutem Badań Literackich PAN i Uniwersytetem Warszawskim. W latach 70. zaangażowała się w działalność opozycyjną, była współzałożycielką Towarzystwa Kursów Naukowych, w sierpniu 1980 roku znalazła się wśród sygnatariuszy listu intelektualistów popierających sierpniowe strajki. Janion stworzyła własną interpretację romantyzmu. Jej „Gorączka romantyczna” stała się dla wielu specjalistów przełomowym dziełem dla zrozumienia tej epoki. Wyprowadziła romantyzm ze szkolnego skansenu i pokazała, że epoka ta jest istotna dla zrozumienia współczesności. Owszem, prawda jest taka, że i ja, za romantykami, kreśliłam apologie polskiego, romantycznego szaleństwa. I ja idealizowałam Polaków jako naród wybitnie bohaterski. I ja widziałem w naszym mesjanizmie przede wszystkim słuszną gloryfikację polskiego cierpienia, przyznawała później. Obecną w naszej kulturze gloryfikację cierpienia postrzegała jako balast. W książce „Niedobre dziecię” pisała: Mesjanizm był projektowaną przez romantyzm ideologią narodu w stanie niewoli, był szerzeniem chwały narodu męczeńskiego, cierpiącego jak Chrystus za ludzkość, która zostanie zbawiona przez „Święte Rany Polskiego Narodu” – jak pisał Wincenty Pol. Żeby dziś szerzyć mesjanizm, trzeba albo traktować Polskę jako wybrankę Boga spośród narodów świata, obdarzoną szczególną misją, albo utrzymywać, że Polska nadal jest w niewoli. Albo jedno i drugie, pisała. Dla Janion romantyzm był przede wszystkim afirmacją wolności. Wielka uczona żyła w otoczeniu książek. Studenci, którzy byli zapraszani do jej domu, opowiadali legendy o liczbie zgromadzonych tam woluminów. Sama Janion mówiła, że łatwiej jej wypożyczyć książkę z biblioteki, niż odnaleźć ją we własnym domu. Interesowała się i krytyką literacką, i socjologią, i beletrystyką, i historią malarstwa. Wśród jej dzieł znajdziemy takie tytuły jak „Wampir: biografia symboliczna”, „Płacz generała. Eseje o wojnie” czy „Kobiety i duch inności”. Maria Janion zmarła we własnym domu w otoczeniu książek. « powrót do artykułu
  25. Ekolodzy protestują przeciwko decyzji rządu na Mauritiusie, który chce zatopić japoński masowiec. Obrońcy środowiska obawiają się, że zwiększy to zanieczyszczenie okolicznych wód oceanicznych. Przypomnijmy, że MV Wakashio uderzył w rafę w odległości około 3 kilometrów od północnych wybrzeży wyspy. Doszło do największej katastrofy ekologicznej w historii Mauritiusu. MV Wakashio płynął z Chin do Brazylii. Wiózł 4290 ton oleju opałowego, 228 ton oleju napędowego i 99 ton smarów. Załogę ewakuowano, jednak w kadłubie statku pojawiły się pęknięcia, którymi zaczęła wypływać ropa. Dnia 15 września statek przełamał się na pół. Wyciekło z niego od 1202 do 2204 ton paliwa, zagrażając okolicznym dziewiczym wodom, rafom koralowym orazaz gospodarce kraju, która w dużej mierze uzależniona jest od rybołówstwa i turystyki. Przed kilkoma dniami dwa holowniki odciągnęły większą, dziobową, część jednostki na odległość 15 kilometrów od wyspy. Planowane jest jej zatopienie. W miejscu, w którym spocznie masowiec, ocean ma głębokość 3180 metrów. Ekolodzy protestują przeciwko takiemu postępowaniu. Zatopienie tej jednostki zagrozi bioróżnorodności i zanieczyści ocean dużymi ilościami metali ciężkich. Zagrozi też innym obszarom, jak francuska wyspa Reunion. Więcej zanieczyszczeń oznacza kolejne ryzyko dla turystyki i rybołówstwa, mówi Happy Khambule z Greenpeace Africa. Nie wiadomo, w jaki sposób doszło do wypadku. Jedna z hipotez mówi, że załoga świętowała czyjeś urodziny, według innej, do brzegu podpłynięto, by złapać sygnał WiFi. Kapitan statku, Sunil Kuman Nandeshwar został aresztowany. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...