Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Biblioteka Narodowa (BN) podpisała umowę z Agnieszką Kołakowską, córką i spadkobierczynią Leszka Kołakowskiego, o przekazaniu w darze księgozbioru (osobistej biblioteki) profesora. Księgozbiór składa się z kilku tysięcy woluminów. Kolekcja została już sprowadzona z Oksfordu. Książki trafiły do Laboratorium Konserwatorskiego Zbiorów Bibliotecznych Biblioteki Narodowej i są tam poddawane rutynowym zabiegom. Później mają zostać skatalogowane i włączone do zasobów BN. W 2010 r. wdowa po profesorze, dr Tamara Kołakowska, przekazała BN jego spuściznę rękopiśmienną (umowa o darowiźnie została podpisana w Warszawie). Publikacja "Archiwum Leszka Kołakowskiego" jest dostępna on-line w bibliotece cyfrowej POLONA. Jak napisano we wstępie, archiwum zawiera dokumenty, rękopisy prac filozoficznych i literackich, korespondencję, notatki i teksty wykładów na uniwersytetach polskich (Łódź, Warszawa) i zagranicznych (McGill, Berkeley, Oksford, Yale i Chicago). Są tu także bruliony i maszynopisy wielu referatów, odczytów, wypowiedzi dla prasy światowej, wywiady, materiały związane z działalnością polityczną, zwłaszcza z lat 1977-1980, kiedy Profesor Kołakowski był przedstawicielem Komitetu Obrony Robotników za granicą. Niniejszy katalog jest próbą uporządkowania tej spuścizny. Leszek Kołakowski urodził się w 1927 r. w Radomiu, a zmarł w 2009 w Oksfordzie. Był filozofem, historykiem filozofii i myśli religijnej, eseistą, publicystą i prozaikiem. « powrót do artykułu
  2. Sukces firmy zależy od tego, czy pozyska nowych klientów, utrzyma przy marce obecnych i zdobędzie stabilną pozycję rynkową, ciągle szukając sposobów na efektywną promocję i poszerzanie zakresu swojej działalności. Jest to szczególnie ważne w dobie internetu, kiedy z punktu widzenia prowadzenia firmy zacierają się granice terytorialne, a konkurencja jest tak duża jak nigdy przedtem. Ponieważ coraz więcej osób korzysta z internetu nie tylko w celach towarzyskich czy rozrywkowych, ale także zakupowym, staje się on cennym kanałem dotarcia do potencjalnych klientów. Jednym z najskuteczniejszych sposobów na promowanie własnej działalności i zwiększanie wyników sprzedażowych jest pozycjonowanie strony. Warto jednak na samym początku zaznaczyć, że musi być prowadzone regularnie i starannie przez profesjonalistów, aby przyniosło oczekiwane efekty. Zatem na czym polega pozycjonowanie stron internetowych? Czy warto zdecydować się na działania z zakresu SEO? Rozmawiamy z ekspertami z agencji marketingu internetowego BrandBay.pl, którzy na co dzień tłumaczą swoim Klientom, co to jest pozycjonowanie stron. Wyjaśniamy na czym polega pozycjonowanie stron internetowych Internetowa wyszukiwarka Google cieszy się ogromną popularnością. W ułamku sekundy pozwala użytkownikom na znalezienie interesujących ich treści, informacji czy produktów i usług. Te ostatnie są szczególnie ważne, ponieważ zdecydowanie ponad połowa wyszukań ma charakter konsumpcyjny. Zatem użytkownicy poszukują nowych butów, stołu kuchennego czy kursu tańca właśnie za pomocą wyszukiwarki Google, która „skanuje” cały internet i pokazuje wyniki najbardziej dopasowane do wpisanych przez nich wcześniej haseł. Jest to kluczowa wiedza, jeśli chcemy zrozumieć na czym polega pozycjonowanie stron internetowych, ponieważ najważniejsze jest dopasowanie konkretnych fraz kluczowych do treści na stronie naszej firmy. Jeśli algorytm Google uzna, że występują na stronie, a dodatkowo jest ona poprawnie zbudowana, zoptymalizowana i podlinkowana w zewnętrznych witrynach, istnieje duże prawdopodobieństwo, że pokaże się ona wysoko w wynikach wyszukiwania. Jest to główny cel, do którego dąży pozycjonowanie strony, czyli działania SEO. Dlaczego pozycjonowanie strony jest tak ważne dla rozwoju firmy? Jeśli wiemy już mniej więcej co to jest pozycjonowanie stron, można jeszcze odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego jest ono tak ważne i co sprawia, że warto się na nie zdecydować jako na regularne działania SEO. Im wyżej wyświetli się strona danej firmy, tym istnieje większa szansa na to, że jakiś użytkownik w nią kliknie, dowie się o jej istnieniu i znajdzie interesujące go informacje, produkty czy usługi. Wtedy z kolei firma utrwala się w jego przekonaniu jako profesjonalna, ciekawa i godna zaufania. Możliwe więc, że od razu lub w przyszłości zdecyduje się na skorzystanie z jej oferty, co spowoduje zwiększenie się zysków i dochód firmy. To właśnie dlatego warto inwestować w profesjonalnie prowadzone działania SEO. Na czym polega pozycjonowanie stron internetowych – wybór agencji Jak zostało to już kilkukrotnie wspomniane, bardzo ważne jest to, aby zdecydować się na profesjonalną agencję marketingu internetowego. Pozycjonowanie strony wymaga bowiem specjalistycznej wiedzy, znajomości zaawansowanych programów, a także dużego doświadczenia, które daje wyczucie i pozwala na osiągnięcie najlepszych rezultatów. Nie ma bowiem jednego, sprawdzonego i zawsze skutecznego sposobu na osiągnięcie wysokich pozycji, dużo więc zależy od konkretnego eksperta i metody jego pracy. Natomiast samodzielne próby działania w zakresie SEO najprawdopodobniej nie tylko nie przyniosą nam dobrych rezultatów, mogą natomiast jeszcze bardziej pogorszyć sytuację. Szkoda czasu, siły i pieniędzy na działanie na zasadzie prób i błędów – lepiej zaufać profesjonalistom, którzy wiedzą, co robią - takich znajdziesz m.in. w Agencji Reklamowej Brandbay.pl. « powrót do artykułu
  3. Oczyszczacz powietrza to urządzenie, które pozwala wyeliminować z domu wszelkiego rodzaju zanieczyszczenia unoszące się w powietrzu. Aby był on naprawdę skuteczny, musi być jednak wyposażony w odpowiednią kombinację filtrów. Dlaczego jeden filtr nie wystarczy? Filtry to jeden z najważniejszych elementów budowy oczyszczacza powietrza. Oczywiście liczy się jego wydajność czy ilość przepuszczanego w ciągu godziny powietrza, jednak to od rodzaju zamontowanych w nim filtrów zależy w dużej mierze skuteczność pracy urządzenia. O budowie oczyszczacza powietrza możesz przeczytać więcej na portalu Dom w porządku. Wiele osób zastanawia się, dlaczego w tego typu urządzeniach stosowana jest kombinacja filtrów, a nie po prostu jeden ich rodzaj. Wynika to przede wszystkim z różnorodności zanieczyszczeń, które unoszą się w domowym powietrzu. Oczyszczacz wbrew pozorom walczy nie tylko z kurzem, fragmentami sierści czy innymi większymi zanieczyszczeniami. Usuwa także z powietrza te niewidoczne, ale szczególnie dla zdrowia człowieka niebezpieczne, pyły zawieszone 2,5 PM, lotne związki organiczne, dym, różnego rodzaju opary, a także unoszący się w powietrzu formaldehyd, alergeny i bakterie. Do tej pory nie udało się zaprojektować filtra, który radziłby sobie ze wszystkimi tymi substancjami, dlatego dla skutecznego funkcjonowania oczyszczacza konieczna jest kombinacja rozwiązań. 3 filtry dla skutecznej pracy urządzenia Aby oczyszczacz był w stanie skutecznie usunąć z powietrza różnego rodzaju pyły, szkodliwe substancje chemiczne, bakterie czy roztocza, powinny się w nim znaleźć co najmniej trzy rodzaje filtrów: •    filtr wstępny – wyłapujący większe zanieczyszczenia, większe cząsteczki kurzu, brudu oraz innych związków, •    filtr węglowy - wykorzystywany do pochłaniania lotnych związków organicznych (w tym tak ni szkodliwych dla zdrowia benzopirenów); jego dodatkowym atutem jest to, że pochłania większość przykrych zapachów, unoszących się w mieszkaniu oparów, •    filtr HEPA lub inny filtr antyalergiczny – filtry HEPA obecnie występują w 4 różnych klasach E10, E11, E12, H13 i H14, przy czym najwyższą skuteczność ma H14; filtr tego typu skutecznie usuwa najmniejsze zanieczyszczenia, pyły zawieszone, a także różnego rodzaju bakterie, drobnoustroje, mikroorganizmy oraz alergeny. Dzięki takiej kombinacji filtrów oczyszczacz jest w stanie poradzić sobie właściwie z każdym rodzajem zanieczyszczeń. Najnowsze urządzenia gwarantują już nie 99%, a 100% skuteczność ich usuwania z domowego powietrza. « powrót do artykułu
  4. David Tate z Laceys Creek w Queensland znalazł po powrocie do domu 2 węże, które wpadły do środka przez dziurę w dachu; jeden pełzał tuż przy frontowych drzwiach, drugi po sypialni. Wydaje się, że dwa samce Morelia spilota mcdowelli walczyły o samicę (tej jednak nie znaleziono) i sufit nie wytrzymał ich ciężaru. Jak podkreśla Steven Brown, łapacz węży (Brisbane North Snake Catchers and Relocation), węże miały wyjątkowe rozmiary: mierzyły 2,8 i 2,5 m. Tate podkreślił, że widział wcześniej pytony wygrzewające się w słońcu na dachu. Gdy wróciłem do domu, na kuchennym stole leżał pokaźny fragment sufitu - powiedział Australijczyk w wywiadzie udzielonym The Courier-Mail. Zorientowawszy się w sytuacji, mężczyzna zadzwonił po łapacza węży. Nie chciałem ich, oczywiście, dotykać. Brown, który niezamierzenie zyskał międzynarodową sławę, zamieścił fotorelację z interwencji na swoim profilu na Facebooku. « powrót do artykułu
  5. Mimo że na rynku istnieją już od ponad 40 lat, wcale nie tracą na swojej użyteczności. Systemy do elektronicznej wymiany dokumentów (EDI - Electronic Data Interchange) uważane są za najlepsze platformy do sprawnego udostępniania informacji swoim partnerom biznesowym oraz organom administracji publicznej. Systemy te na przestrzeni lat były wielokrotnie udoskonalane, czego rezultatem jest zwiększenie efektywności przetwarzania złożonych danych, przy minimalnym wysiłku. To tylko jeden z powodów, dla których tak wiele firm stało się uzależnionych od swoich systemów EDI. Dziwi zatem fakt, że wielu nadal nie przekonało się do całkowitego wyeliminowania papieru ze swojej działalności. Czym tak naprawdę zaskakują platformy EDI? Przede wszystkim potrafią one agregować kupców, dostawców, producentów i partnerów logistycznych w jedno, wirtualne środowisko, w którym każda zaangażowana w proces strona posiada natychmiastowy dostęp do niezbędnych informacji. Dlatego mówi się, że takie platformy są kluczem w przypadku prowadzenia międzynarodowej działalności, ponieważ wysyłanie zamówień, faktur lub innych dokumentów transakcyjnych będzie proste i szybkie. Wartym wspomnienia jest również fakt, że systemy takie obsługują niemalże każdy rodzaj pliku np.: UN/EDIFACT, XML, VDA, ANSI ASC X12 itp. zatem nie zmarnuje się ani jedna kartka papieru, a każdy dostanie dokument w odpowiednim formacie. Wdrożyć czy nie wdrożyć? Mimo korzyści wynikających z wdrożenia systemu, nadal istnieją firmy, które niechętnie włączają oprogramowanie EDI do swojej infrastruktury IT. Obawiają się one, że system będzie zbyt skomplikowany, a koszty wdrożenia zbyt wysokie. Rzeczywistość jednak jest odmienna – rozwiązania EDI można wdrożyć niemal natychmiast, uwzględniają oczywiście stopień dopasowania środowiska do wymagań klienta. I tu rodzi się pytanie: skąd masz wiedzieć jaki konfiguracja będzie optymalna dla Twojej działalności? Na progu wirtualnej krainy możliwości Decydując się na rozwiązanie EDI, teoretycznie można je opracować samodzielnie, choć może się to okazać procesem czasochłonnym i obarczonym wieloma kosztami. Zakładając, że twój zespół IT jest w stanie stworzyć taki system od podstaw, budżet niezbędny do jego stworzenia, może zdecydowanie przekroczyć możliwości finansowe firmy. Ponadto trzeba liczyć się z kosztami dodatkowymi, wynikającymi z debugowania oraz uruchomienia stabilnie działającego środowiska wirtualnego. Nie jest zatem trudnym zadaniem wyobrazić sobie, że postawienie takiej infrastruktury może okazać się zbyt trudne dla małych i średnich firm. Na szczęście, na rynku można znaleźć wielu dostawców technologii EDI, takich jak np.: Comarch, którzy mogą opracować taki system na miarę twoich potrzeb. Korzystanie z usług tej firmy nie tylko obniży koszty działalności, ale także zagwarantuje, że wdrożone rozwiązanie będzie działać bez zarzutu, z prawdopodobieństwem do przestojów równym zero. Dodatkowo możesz mieć pewność, że otrzymasz system, który jest zaprojektowany do wdrażania technologicznych ulepszeń. Rozsądnym również wydaje się pozostawienie wdrożenia profesjonalistom, którzy w końcu są tutaj prawdziwymi ekspertami. Stale ulepszając swoje własne rozwiązanie poprzez wprowadzanie nowych, przełomowych funkcji, dzisiejsi dostawcy technologii, mogą zarówno stworzyć sam system EDI, ale także przeszkolić personel IT, aby świetnie odnajdowali się w obsłudze rozwiązania, jak np. Rozwiązania Comarch do Wymiany Danych. EDI w ulepszaniu codziennych interakcji Kiedy Forrester, jedna z najbardziej znanych organizacji badawczych na świecie, przeprowadziła badania na temat EDI, okazało się, że 82% respondentów wyraziło zainteresowanie wdrożeniem systemu wymiany danych, ponieważ pozwoliłoby im to obniżyć koszty operacyjne działalności. Co ciekawe, przeglądając podobne badania, można stwierdzić że „poprawa relacji biznesowych” znajduje się zwykle gdzieś pośrodku listy oczekiwanych korzyści. Okazuje się jednak, że jakość relacji biznesowych poprawia się również wtedy, gdy wszystkie strony maja natychmiastowy dostęp do ważnych informacji. Nie wspominając już o innych korzyściach, takich jak ułatwienie wykonywania działań pracownika czy też bycia przyjaznym dla środowiska. Nadchodzi rewolucja cyfrowa. Nic wiec dziwnego, ze technologia EDI stała się niezbędnym narzędziem w całej gamie potrzebnych rozwiązań biznesowych. Ci, którzy jeszcze z niej nie korzystają, powinni być mile zaskoczeni. Im szybciej bowiem wprowadzisz platformę EDI w życie, tym większą przewagę konkurencyjną uzyskasz. Dlatego właśnie nadszedł właściwy moment, aby przynajmniej rozważyć jego zakup, ponieważ od tego może zależeć przyszłość Twoich relacji biznesowych. Rozwiązania Comarch do Wymiany Danych. « powrót do artykułu
  6. W Izraelu znaleziono pozostałości kanaanejskiego fortu sprzed 3200 lat. Zabytek, odkryty w lesie Guvrin w pobliżu kibucu Gal On położonego niedaleko miasta Kirjat Gat, pochodzi z opisanego w Księdze Sędziów niespokojnego okresu walk między Kanaanejczykami, Izraelczykami a Filistynami. Dwupiętrowa cytadela o wymiarach 18x18 metrów miała w każdym z rogów wieżę obronną. Wewnątrz znajdowało się dziedziniec wyłożony kamiennymi płytami i otoczony kolumnami. Po obu stronach dziedzińca wybudowano pokoje. Naukowcy znaleźli w nich setki glinianych naczyń. Niektóre z nich służyły celom religijnym. U wejścia do fortu odkryto nietknięty masywny próg wykonany z pojedynczego kamienia i ważący około 3 ton. Archeolodzy sądzą, że fort wybudowali Kananejczycy, niewykluczone, ze przy pomocy panujących Egipcjan. Miał on służyć obronie przed inwazją Filistynów. Przypuszczenia te są o tyle uzasadnione, że cytadela wyraźnie nawiązuje do architektury egipskich domów gubernatorów, a część ceramiki imituje styl egipski. Egipcjanie opuścili Kanaan w połowie XII wieku przed Chrystusem. Pozbawieni ich ochrony Kananejczycy musieli toczyć walki z Izraelczykami i Filistynami. Wiele ich fortów i miast upadło. Izraelczycy osiedlili się w nieumocnionych osadach w centralnym paśmie górskim, a Filistyni umocnili się na południowych równinach, gdzie założyli wielkie miasta jak Aszdod, Ekron, Aszkelon i Gat, mówią naukowcy. Fort znajduje się w strategicznym miejscu pozwalającym na nadzór głównej drogi pomiędzy wybrzeżem a równinami wewnątrz kraju. « powrót do artykułu
  7. Międzynarodowy zespół naukowców zaprojektował hydrożel, który pozwala hodować wykorzystywane w immunoterapii nowotworów limfocyty T. Hydrożele te imitują węzły chłonne, gdzie limfocyty T się namnażają. Zespół ma nadzieję, że technologia szybko znajdzie zastosowanie w klinikach. Uczeni, których artykuł ukazał się w piśmie Biomaterials, rozpoczęli projekt, którego celem jest drukowanie nowego hydrożelu w 3D. Ma to przyspieszyć transfer technologii na rynek. Hydrożele 3D są wykonywane z 1) poli(tlenku etylenu), biokompatybilnego polimeru szeroko wykorzystywanego w biomedycynie, oraz 2) drobnocząsteczkowej heparyny. Polimer zapewnia właściwości strukturalne i mechaniczne konieczne do wzrostu limfocytów T, a heparyna "kotwiczy" różne biocząsteczki, np. cytokinę CCL21; CCL21 występuje w węzłach chłonnych i odgrywa ważną rolę w migracji i proliferacji komórek. Naukowcy wyjaśniają, że w leczeniu nowotworów można stosować adoptywną terapię komórkową (ang. adoptive cell therapy). Polega ona na wykorzystaniu zmodyfikowanych in vitro własnych komórek odpornościowych pacjenta i zwrotnym ich podaniu do krwiobiegu. Jej zastosowanie jest ograniczane przez obecne podłoża hodowlane, ponieważ nie są one na tyle skuteczne, by umożliwić namnażanie i wzrost odpowiedniej liczby terapeutycznych limfocytów T w krótkim czasie i w opłacalny ekonomicznie sposób - podkreśla Judith Guasch z Institut de Ciència de Materials de Barcelona (ICMAB-CSIC). Zespół będzie próbował drukować kompatybilne z bioreaktorami duże hydrożele 3D. Celem ma być namnażanie limfocytów T w bardziej wydajny sposób. Obecnie trwa poszukiwanie partnerów przemysłowych. « powrót do artykułu
  8. Na trzy sekundy przed startem odwołano wystrzelenie satelity szpiegowskiego NROL-44. Satelita miał zostać wystrzelony za pomocą rakiety Delta IV Heavy. Dosłownie w ostatniej chwili przed startem pojawiły się problemy. Na załączonym filmie widać duży płomień. Na szczęście nie doszło do katastrofy. Silniki wyłączono, a start został odwołany. Start United Launch Alliance Delta IV Heavy z misją NROL-44 realizowaną na zlecenie Narodowego Biura Rekonesansu, został odwołany w związku z niespodziewanym wydarzeniem, do którego doszło na trzy sekundy przed startem, oświadczyli przedstawiciele ULA. Zespół specjalistów analizuje dane i określi dalsze kroki. Minimalny czas oczekiwania przed kolejnym startem wynosi 7 dni. Prezes ULA Tory Bruno oświadczył, że zarówno rakieta jak i ładunek są w dobrym stanie. Doszło do automatycznego wyłączenia silników podczas sekwencji startowej. Wydaje się że problem pojawił się w systemie naziemnym. Wszystko zadziałało jak należy i udało się uchronić pojazd oraz ładunek. Delta IV Heavy to najpotężniejsza rakieta ULA, czyli konsorcjum założonego przez Boeinga i Lockheeda Martina. Może ona wynieść na niską orbitę okołoziemską ładunek o masie do 28 370 kg, a na orbitę stacjonarną – do 13 810 kg. To już drugie opóźnienie tajnej misji NROL-44. Pierwotnie start planowano na 27 sierpnia, jednak przełożono go w związku z problemami ze sprzętem na stanowisku startowym.   « powrót do artykułu
  9. Astrofizycy z Uniwersytetu Harvarda opublikowali na łamach The Astrophysical Journal Letters teorię, zgodnie z którą Słońce było kiedyś częścią układu podwójnego. Nasza gwiazda miała krążącego wokół niej towarzysza o podobnej masie. Jeśli teoria ta zostanie potwierdzona, zwiększy to prawdopodobieństwo istnienia Obłoku Oorta w takim kształcie, jak obecnie przyjęty i będzie można uznać teorię mówiącą, że tajemnicza Dziewiąta Planeta (Planeta X) została przez Układ Słoneczny przechwycona, a nie uformowała się w nim. Autorzy nowej teorii – profesor Avi Loeb i jego student Amir Siraj – postulują, że obecność towarzysza Słońca w klastrze, w którym gwiazdy się uformowały, pozwala wyjaśnić istnienie Obłoku Oorta. Naukowcy mówią, że dotychczasowe teorie pozostawiały wiele niewyjaśnionych zagadnień związanych z Obłokiem Oorta. Przyjęcie, że Słońce było częścią układu podwójnego, pozwala wyjaśnić liczne wątpliwości. Tym bardziej, że nie jest to wcale nieprawdopodobne. Większość gwiazd podobnych do Słońca zaczyna życie w układach podwójnych, mówią uczeni. Jeśli Obłok Oorta rzeczywiście został utworzony z obiektów przechwyconych dzięki pomocy towarzysza Słońca, to będzie to niosło istotne implikacje dla naszego rozumienia uformowania się Układu Słonecznego. Układy podwójne znacznie efektywniej przechwytują różne obiekty niż pojedyncze gwiazdy. Jeśli Obłok Oorta rzeczywiście tak się utworzył, będzie to znaczyło, że Słońce miało towarzysza o podobnej masie, stwierdza Loeb. Przyjęcie teorii o układzie podwójnym ma też znaczenie dla wyjaśnienia pojawienia się życia na Ziemi. Obiekty z zewnętrznych części Obłoku Oorta mogły odgrywać istotną rolę historii Ziemi. Mogły dostarczyć tutaj wodę i spowodować zagładę dinozaurów. Zrozumienie ich pochodzenia jest bardzo ważne, przypomina Siraj. Obaj naukowcy podkreślają, że ich teoria ma też znacznie dla wyjaśnienia zagadki Planety X. Dotyczy to nie tylko Obłoku Oorta ale również ekstremalnie dalekich obiektów transneptunowych, takich jak Dziewiąta Planeta. Nie wiadomo, skąd one pochodzą, jednak nasz model przewiduje, że jest więcej obiektów o orbitach takich jak Dziewiąta, stwierdza Loeb. Obecnie nie posiadamy instrumentów, które pozwoliłyby zaobserwować Obłok Oorta czy Dziewiątą Planetę. Jednak już w przyszłym roku ma zacząć działać Vera C. Rubin Observatory (VRO). Będzie ono w stanie zweryfikować istnienie Dziewiątej Planety. Jeśli VRO potwierdzi, że Dziewiąta Planeta istnieje i została przechwycona oraz zaobserwuje podobnie przechwycone planety karłowate, wtedy model binarny zyska przewagę nad obecnymi teoriami o początkach Słońca, mówi Siraj. « powrót do artykułu
  10. Kawa wypita tuż przed krótka drzemką może pomóc w zachowaniu czujności podczas nocnej zmiany. Wyniki badań australijskiego zespołu ukazały się w piśmie Chronobiology International. Osoby pracujące na zmiany są chronicznie pozbawione snu, ponieważ mają zaburzone i nieregularne wzorce snu. Wskutek tego powszechnie stosują różne strategie podwyższania czujności na nocnej zmianie. Należą do nich bardzo krótkie regeneracyjne drzemki [tzw. power nap] i picie kawy. Ważne jest jednak, by zdawać sobie sprawę z ich minusów. Przez ogromne zmęczenie wiele osób śpi na swojej zmianie. Problem w tym, że mogą u nich wystąpić trudności z wybudzaniem [inercja senna], a to prowadzi do upośledzenia osiągów i nastroju nawet przez godzinę od drzemki - opowiada dr Stephanie Centofanti z Uniwersytetu Australii Południowej. Centofanti dodaje, że sporo osób sięga po kofeinę. Jeśli jednak wypijemy za dużo kawy, może to negatywnie wpływać zarówno na sen, jak i zdrowie. Poza tym, gdy pijemy kawę, by ożywić się po drzemce, na efekt trzeba poczekać dobre 20-30 min. Użyteczną alternatywą może być "kofeinowa drzemka". Pijąc kawę przed drzemką, osoby pracujące na zmiany skorzystają z 20-30-min drzemki i po przebudzeniu poczują pobudzające działanie kofeiny. To sytuacja typu win-win. Do udziału w pilotażowym badaniu zwerbowano 6 osób w wieku 21-36 lat (większość stanowiły kobiety). Tuż przed półgodzinną drzemką o 3.30 ochotnicy spożywali 200 mg kofeiny lub kawę bezkofeinową (placebo). Autorzy zdecydowali się na symulujące pracę zmianową badanie laboratoryjne w układzie naprzemiennym, bo choć wcześniej ustalono, że caffeine nap poprawia czujność w ciągu dnia, nie sprawdzano, czy kofeinowa drzemka jest skuteczna także w zakresie zmniejszania inercji sennej w nocy. W porównaniu do placebo, kofeinowa drzemka skutkowała lepszą uwagą ciągłą i mniejszym subiektywnym zmęczeniem. Dr Centofanti podkreśla, że kolejnym krokiem będzie przetestowanie ustaleń na większej próbie. « powrót do artykułu
  11. W pobliżu stanowiska archeologicznego w Mykenach wybuchł w niedzielę pożar. Wg lokalnych mediów, ogień pojawił się przy Skarbcu Atreusza (bywa on także nazywany grobem Agamemnona). Przeprowadzono ewakuację turystów. Strażaków, którzy działali w terenie, wspierały m.in. samoloty. Na szczęście wiatr rozprzestrzeniał pożar w kierunku od stanowiska. Ogień przeszedł przez część stanowiska [na opublikowanych w mediach zdjęciach widać dym spowijający np. Lwią Bramę] i strawił suche trawy, nie zagrażając muzeum - poinformował Thanassis Koliviras ze straży.   « powrót do artykułu
  12.  Wszystko zaczęło się 10 grudnia 2019 roku na targu w chińskim mieście Wuhan… Niespełna sześćdziesięcioletnia kobieta udała się do lekarza z objawami przeziębienia. Po ośmiu dniach w stanie ciężkim została przewieziona do szpitala. Tak wyglądał początek epidemii koronawirusa SARS-CoV-2, która w ciągu czterech miesięcy rozprzestrzeniła się na wszystkie kontynenty, prawie wszystkie kraje i zmieniła życie niemal wszystkich mieszkańców. W Polsce początkowo słuchaliśmy uspokajających głosów rządzących o niewielkim zagrożeniu, o gotowości naszej służby zdrowia – aż do 4 marca, gdy pojawił się pierwszy zarażony i wirus powiedział „sprawdzam!”. Jaka okazała się rzeczywista gotowość od lat niedocenianego i niedofinansowanego systemu opieki zdrowotnej? Dramatyczne wydarzenia pierwszych tygodni pandemii przypomina w swoich „Raportach z frontu” wielokrotnie nagradzany reporter Paweł Kapusta, autor bestsellerów „Agonia” i „Gad”, finalista Grand Press, Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego i laureat Nagrody im. Torańskiej. Spójrz na epidemię oczami pielęgniarek, ratowników medycznych, diagnostów, pracowników hospicjów, służby więziennej, zakładów pogrzebowych… Poznaj bohaterów codzienności: pracowników marketów, listonoszy, nauczycieli. Poznaj ludzkie dramaty, a wreszcie osobistą perspektywę – bo sam autor również zaraził się koronawirusem i udokumentował zmagania z systemem oraz rzekomo dobrze działającymi procedurami. Książkę uzupełniają pogłębione wywiady: z ministrem zdrowia prof. Łukaszem Szumowskim, zakaźnikiem prof. Krzysztofem Simonem, ekonomistą prof. Witoldem Orłowskim oraz historykiem idei prof. Marcinem Królem. Dziś, kiedy pomimo ogłoszonego w lipcu zwycięstwa nad pandemią notowane są rekordowe liczby dziennych zarażeń; gdy wciąż brak szczepionki i leku, a epidemiolodzy ostrzegają przed jesienną kumulacją zachorowań na COVID-19, grypę i przeziębienia, warto sięgnąć po tę trzeźwiącą lekturę. Ta książka nikogo nie pozostawi obojętnym. „Pandemia. Raport z frontu” ukaże się 2 września nakładem wydawnictwa Insignis.
  13. Niemal 400 lat temu August Młodszy próbował kupić Das Große Stammbuch, wyjątkowy pamiętnik podpisany przez jedne z najpotężniejszych osobistości XVII-wiecznej Europy. Chciał wzbogacić nim zbiory budowanej przez siebie biblioteki w Wolfenbüttel. Wówczas mu odmówiono. Dopiero teraz, po setkach lat i wydaniu 2,8 miliona euro księga trafiła do Herzog August Bibliothek. Mecenas sztuki książę brunszwicko-lüneburski August Młodszy jest znany przede wszystkim jako założyciel Bibliotheca Augusta (Herzog August Bibliothek) w Wolfenbüttel. Powołał ją do życia w 1604 roku. Obecnie to jedna z najważniejszych europejskich bibliotek. Zawiera bogatą kolekcję dzieł średniowiecznych i renesansowych. W XVII wieku była największą europejską biblioteką na północ od Alp. Zwano ją ósmym cudem świata. W latach 1690–1714 bibliotekarzem był tutaj sam Leibniz. W 1648 roku książę August próbował kupić do biblioteki księgę, która należała do zmarłego niedawno Philippa Hainhofera, niemieckiego kupca i dyplomaty z Augsburga. Hainhofer, podczas swoich podróży od dworu do dworu zabierał ze sobą pamiętnik i prosił spotkanych dygnitarzy o wpisy. Das Große Stammbuch jest chyba najbardziej imponującym spośród około 25 000 znanych historycznych pamiętników. Dzieło ma wymiary 21x18 cm, składa się z 227 kart z pergaminu i papieru, z wpisami z lat 1596–1633. Całość oprawiona jest w purpurowy aksamit. W wyjątkowym zabytku, obok zapisków z czasów studenckich Hainhofera, znajdują się podpisy takich postaci jak wielki książę Toskanii i patron Galileusza Kosma II Medyceusz, cesarz rzymski Rudolf II Habsburg, Chrystian IV Oldenburg, król Danii i Norwegii, czy też palatyn reński Fryderyk V Wittelsbach, który zapisał się w historii Czech jako „Zimowy król” gdyż rządził przez jedną zimę, i jego żony Elizabeth Stuart. Każdy z możnych nie tylko zostawił w pamiętniku swój podpis, ale wynajął też artystę, by odpowiednio ozdobił stronę z podpisem. Hainhofer nie zawsze osobiście spotykał osoby, które wpisywały się do jego pamiętnika. Często inni możni dostarczali pamiętnik jakiejś znakomitości. Sam Hainhofer nie byłby w stanie dotrzeć do wielu kręgów ówczesnej Europy. Kupiec i dyplomata posiadał jeszcze dwa inne podobne pamiętniki. Do zwiększenia ich liczby przyczynił się prawdopodobnie książę bawarski Wilhelm V, który dokonując własnego wpisu w pamiętniku zasugerował, że Hainhofer mógłby zdobyć więcej „przyjaciół”, gdyby miał różne pamiętniki podzielone według statusu społecznego wpisującej się osoby. Dzięki temu, że pamiętniki były oprawione tak, by można było wymieniać w nich karty, ich właściciel mógł dokładać specjalne karty na specjalne okazje i prosić o wpisy właśnie na nich. Wiemy też, że z Das Große Stammbuch usunięto część kart, szczególnie tych podpisanych przez katolickich wielmożów. Wieki XVI i XVII to okres wojen religijnych, więc wielu możnych nie chciałoby się wpisać do księgi, w której widniał podpis wroga politycznego i religijnego. Usunięto z niego również kartę z wpisem Wilhelma V. Zachował się jednak wpis Augusta Młodszego, który zresztą przez wiele lat korespondował z właścicielem pamiętnika. Hainhofer zmarł w 1647 roku. Książę August próbował wówczas odkupić pamiętnik od jego syna. Nie udało się. Dzieło trafiło w prywatne ręce i zniknęło. Zostało uznane za zaginione, co tylko dodało mu sławy. Specjaliści próbowali odtworzyć jego wygląd na podstawie informacji pozostawionych przez Hainhofera. Całkowicie umknęło ich uwadze, że Cornelius Hauck amerykański bibliofil zainteresowany dziełami z zakresu botaniki, kupił je w 1946 roku. Naukowcy dowiedzieli się, że pamiętnik istnieje dopiero w 2006 roku, gdy pojawił się na nowojorskiej aukcji. Wówczas kupił go prywatny kolekcjoner z Anglii.W ubiegłym roku ponownie trafił na prywatną aukcję. Tym razem w Sotheby. Badacze z domu aukcyjnego odkryli powiązania pamiętnika z Herzog August Bibliothek i zaaranżowali prywatną sprzedaż. Dzieło kupiono za 2,8 miliona euro. Peter Burschel, dyrektor biblioteki powiedział, że Das Große Stammbuch to najważniejsze dzieło, jakie zakupiono od 1983 roku, kiedy to Herzog August Bibliothek wzbogaciła się o Ewangeliarz Henryka Lwa. « powrót do artykułu
  14. Nowy gatunek węża z wyspy Bioko został nazwany na cześć Jamesa Hetfielda z Metalliki. Biolodzy, fani zespołu, stwierdzili, że smoczy wygląd Atheris hetfieldi kojarzy im się z wizerunkiem muzyka. Wąż może mieć do 52 cm długości. Po raz pierwszy zaobserwowano go na początku XX w., ale kwestia taksonomii pozostawała dotąd nierozwiązana. Autorami raportu z pisma Zootaxa są Luis Ceríaco, główny kurator z Muzeum Historii Naturalnej i Nauki Uniwersytetu w Porto, oraz Mariana P. Marques i Aaron M. Bauer. A. hetfieldi żyje u podnóża wulkanu na Bioko (Bioko jest wyspą wulkaniczną należącą do Gwinei Równikowej). Nowy gatunek ma szereg unikatowych cech morfologicznych. Wyniki najnowszych badań zespołu potwierdziły też, że na Bioko występuje gałęźnica szorstkołuska (Atheris squamigera). Jak podkreślają naukowcy, A. hetfieldi jest pierwszym nowym gatunkiem węża, odkrytym na Bioko od ponad 100 lat. Oprócz tego to jedyny wąż-endemit z tej wyspy. Ceríaco i Marques od dzieciństwa są fanami Metalliki. Chcieliśmy uhonorować Hetfielda, dziękując za wszystkie dobre wibracje, jakie jego muzyka wniosła do naszego życia i kariery naukowej. Sądzimy także, że tajemniczy jadowity i genialnie wyglądający wąż, który żyje u podnóża wulkanu [...], świetnie się kojarzy z heavy metalem! Ceríaco ma nadzieję, że dzięki szczegółowej taksonomii ludzie będą wiedzieli, jak ważne jest prowadzenie badań terenowych i dotyczących bioróżnorodności. Ścigamy się z procesem wymierania [...]. Wiele gatunków może wyginąć jeszcze przed odkryciem. Warto przypomnieć, że w marcu pisaliśmy o innym badaczu-fanie Metalliki, który nazwał na cześć ulubionego zespołu skorupiaka; równonóg Macrostylis metallicola został odkryty w głębinach otaczających pole konkrecjonośne Clarion-Clipperton (ang. Clarion–Clipperton Fracture Zone, CCZF) na Pacyfiku. « powrót do artykułu
  15. Podczas badań archeologicznych na dawnym polu bitwy pod Grunwaldem znaleziono 2 świetnie zachowane średniowieczne topory bojowe, a także kilkadziesiąt innych artefaktów. W zakończonych w sobotę poszukiwaniach wzięło udział 70 detektorystów. Ze względu na pandemię po raz pierwszy nie miały one charakteru międzynarodowego. Dyrektor Muzeum Bitwy pod Grunwaldem, dr Szymon Drej, zaznacza, że topory są sensacją archeologiczną na skalę co najmniej ogólnopolską. W ciągu siedmiu lat naszych badań archeologicznych nigdy nie mieliśmy tak ekscytującego, ważnego i tak świetnie zachowanego znaleziska. Specjaliści podkreślają, że topory zachowały się tak dobrze, że mają nity, za pomocą których przytwierdzono je do drzewców. Kontekst tych znalezisk, wstępne datowanie na XV wiek i typologia toporów wskazują jednoznacznie, że są one bezpośrednio powiązane z bitwą grunwaldzką z 15 lipca 1410 roku - wyjaśnił dyrektor. Nie ujawniono bliższej lokalizacji odkrycia, gdyż niewykluczone, że udało się trafić na miejsce większego starcia i w ziemi znajdują się jeszcze inne artefakty. Planowane są tu wykopaliska archeologiczne. Muzealnicy dodają, że w czasie tegorocznych poszukiwań na polach wokół Grunwaldu odnaleziono także kawałek rękojeści średniowiecznego kordu oraz kilkadziesiąt innych artefaktów (były to przede wszystkim groty). Zakrojone na szeroką skalę badania z udziałem archeologów i detektorystów odbywają się pod Grunwaldem od 2014 r. W ramach poprzednich sezonów odkryto ponad 1500 artefaktów; przynajmniej 150 można bezpośrednio powiązać z bitwą. Za najcenniejsze znaleziska uznawano dotąd 2 krzyżackie zapony z gotycką inskrypcją Ave Maria (zapona to ozdobna klamra/agrafa do spinania np. płaszcza) oraz tłok pieczętny z pelikanem karmiącym swoje młode. Naniesienie znalezisk na mapę pozwoliło m.in. potwierdzić, że obóz krzyżacki znajdował się w miejscu, gdzie potem na polecenie wielkiego mistrza Henryka von Plauena wzniesiono kaplicę pobitewną.     « powrót do artykułu
  16. NASA dała zielone światło dla ostatniego etapu przygotowań pierwszej w historii misji do asteroid trojańskich. Mija Lucy ma zostać wystrzelona w październiku 2021. Właśnie pomyślnie przeszła ona niezależne przeglądy pojazdu, instrumentów, budżetu oraz ram czasowych. Ten proces o nazwie Key Decision Point-D (KDP-D) oznacza, że misja może przejść z fazy C (Phase C), w której dokonuje się ostatecznych projektów oraz produkcji urządzeń, do fazy D, czyli dostarczanie, testowanie i składanie całości. Każdy etap misji jest bardziej ekscytujący niż poprzedni. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że zanim Lucy wykona swoje zadanie minie kilkanaście lat, a pojazd przebędzie miliardy kilometrów i zbada nigdy nie badane asteroidy trojańskie. Jednak oglądanie, jak całość jest składana razem to niezwykłe doświadczenie, mówi główny naukowiec misji, doktor Hal Levison z Southwest Research Institute. Kolejnym ważnym etapem będzie Mission Operation Review, przewidziany na październik bieżącego roku. To ocena gotowości operacyjnej projektu oraz postępu prac nad jego wystrzeleniem. W tym czasie twórcy misji muszą wykazać, że systemy nawigacji, dowodzenia, operacji naukowych oraz cały etap planowania działają jak należy. Okienko startowe misji otworzy się 16 października 2021 roku. Następnie Lucy czeka długi lot do Jowisza i spotkanie z asteroidami. Asteroidy trojańskie, zwane trojanami Jowisza lub po prostu Trojanami, tworzą dwie grupy. Jedna z nich znajduje się w punkcie libracyjnym L4 orbity Jowisza, a druga w punkcie L5. Przyjęło się, że asteroidy z punktu L4 nazywa się imionami greckich bohaterów, dlatego też cała grupa zyskała nieoficjalną nazwę „Greków”. Z kolei asteroidy z punktu L5 zwane są „Trojańczykami”. Obie grupy poruszają się po orbicie Jowisza, a kierunek ruchu powoduje, że Trojańczycy gonią Greków. Co interesujące, zanim taki podział na grupy został ustalony dwie wcześniej odkryte asteroidy – Patroklus i Hektor – zostały już nazwane. W efekcie, w grupie Trojańczyków znajduje się grecki szpieg, a w grupie Greków jest szpieg trojański. Po wystrzeleniu Lucy dwukrotnie przeleci w pobliżu Ziemi. Następnie poleci do L4, czyli Greków. Tam w latach 2027–2028 spotka się z Eurybatesem i jego satelitą Polimele, a następnie z Leukusem i Orusem. Później podąży w kierunku L5 (Trojańczyków). Po drodze odwiedzi Donaldjohansona, asteroidę z głównego pasa, nazwaną tak na cześć odkrywcy szczątków Lucy. Ponownie przeleci też w pobliżu Ziemi. Po dotarciu do Trojańczyków w roku 2033 Lucy przeleci obok podwójnego układu Patroclus-Menoetius. Po wykonaniu zadania Lucy będzie krążyła pomiędzy obiema grupami asteroid trojańskich, odwiedzając każdą z nich co sześć lat.   « powrót do artykułu
  17. Elon Musk ogłosił przełom w dziedzinie synchronizacji ludzkiego mózgu ze sztuczną inteligencją. Podczas pokazu na żywo Musk zaprezentował układ scalony zbudowany przez jego firmę Neuralink. To w pełni samodzielny implant mózgowy, który bezprzewodowo przesyła informacje o aktywności mózgu, nie wymagając przy tym żadnego zewnętrznego sprzętu. Działanie chipa zaprezentowano na przykładzie żywej świni. Uczestnicy pokazu mogli zobaczyć grupę świń, z których jedna miała wszczepiony implant. Ekran nad nią na bieżąco pokazywał i rejestrował aktywność jej mózgu. Dotychczas by zarejestrować działanie mózgu konieczne było podłączenie badanej osoby lub zwierzęcia do zewnętrznego urządzenia, np. elektroencefalografu (EEG). Celem Muska jest stworzenie implantu mózgowego, który bezprzewodowo połączy ludzki mózg ze sztuczną inteligencją i pozwoli na kontrolowanie komputerów, protez i innych maszyn jedynie za pomocą myśli. Implant może służyć też rozrywce. Za jego pomocą będzie bowiem można kontrolować gry. Musk chce stworzyć implant, który będzie rejestrował i zapisywał aktywność milionów neuronów, przekładając ludzkie myśli na polecenia dla komputera i odwrotnie. Wszystko to miało by się odbywać za pomocą niewielkiego wszczepialnego implantu. Prace nad implantem pozwalającym na stworzenie interfejsu mózg-komputer trwają od ponad 15 lat. Ich celem jest umożliwienie normalnego funkcjonowania ludziom z chorobami neurologicznymi czy paraliżem. Badania bardzo powoli posuwają się naprzód. Od 2003 w USA implanty mózgowe wszczepiono mniej niż 20 osobom. Wszystkie dla celów badawczych. Większość z takich systemów posiada jednak części, które wystają poza organizm, umożliwiając w ten sposób zasilanie i transmisję danych. Takie zewnętrzne części to ryzyko infekcji. Są ponadto niepraktyczne. Neuralink twierdzi, że jej układ jest najbardziej zaawansowany z dotychczasowych. Zawiera procesor, nadajnik bluetooth, akumulator oraz tysiące elektrod. Każda z tych elektrod rejestruje aktywność do 4 neuronów. Bolu Ajiboye, profesor inżynierii biomedycznej z Case Western Reserve Univeristy, który jest głównym naukowcem konsorcjum BrainGate pracującym nad implantami dla pacjentów neurologicznych, mówi, że jeśli chip Muska będzie przez dłuższy czas umożliwiał bezprzewodową transmisję danych, to mamy do czynienia dużym postępem na tym polu. W Neuralinku pracują mądrzy ludzie prezentujący innowacyjne podejście. Wiem, co oni tam robią i z niecierpliwością czekam na wyniki, stwierdza uczony. Na razie jednak osiągnięcia Neuralink znamy z prezentacji, a nie z recenzowanych artykułów. Nie wiemy na przykład, a jaki sposób urządzenie transmituje tak dużą ilość danych bez generowania uszkadzającego mózg ciepła. Ponadto, jak zauważa Ajiboye, urządzenie jest dość duże jak na implant mózgowy. Jest to bowiem cylinder o średnicy 23 i długości 8 mm. Tymczasem urządzenie, które obecnie testuje BrainGate ma wymiary 4x4 mm. Zawiera też element wystający przez czaszkę oraz 100 elektrod. Tymczasem urządzenie Neuralinka korzysta z 1000 elektrod. Podczas pokazu z udziałem Muska wykorzystano trzy świnie, z których jedna – imieniem Gertruda – miała wszczepiony implant. Widać było, że za każdym razem gdy Gertruda węszy, zwiększała się aktywność elektryczna jej mózgu. Jednak rejestracja danych to nie wszystko. Najważniejsze jest ich dekodowanie. Wiele laboratoriów na całym świecie poświęciło wiele czasu na opracowywanie algorytmów mających na celu interpretację sygnałów z mózgu. Neuralink nam tego nie zaprezentował, mówi Ajiboye. Pierwsze implanty Neuralinka mają mieć zastosowanie medyczne. Mogą np. trafić do ludzi z uszkodzonym rdzeniem kręgowym. Jednak Elon Musk stwierdził, że w przyszłości chce wyjść poza zastosowania medyczne. Słowa te wywołały duże poruszenie w mediach. Jako naukowcy specjalizujący się w dość szczególnej dziedzinie musimy być odpowiedzialni za słowa, ważyć obietnice jakie składamy i uważać na to, co opowiadamy o naszej technologii. Gdy pojawił się Elon Musk nasze prace przyciągnęły uwagę mediów. To dobrze, jednak rodzi to też wyzwania. A jednym z takich wyzwań jest odróżnienie propagandy od rzeczywistości.   « powrót do artykułu
  18. Na terenie niezwykłej Vindolandy, rzymskiego fortu powstałego na północnych rubieżach Imperium Romanum, znaleziono niezwykły zabytek. W ruinach kościoła z VI wieku odkryto 14 fragmentów niezwykle rzadkiego chrześcijańskiego ołowianego kubka lub kielicha. Tym, co czyni znalezisko jeszcze bardziej wyjątkowym jest fakt, że na fragmentach wyryto różne symbole chrześcijańskie. Symbole te reprezentują różne formy chrześcijańskiej ikonografii tego okresu. Połączenie tak wielu symboli oraz kontekst, w jakim zostały znalezione, czyni z fragmentów jedne z najważniejszych zabytków tego typu w dziejach wczesnego chrześcijaństwa Europy Zachodniej. Symbole znajdują się na zewnętrznej i wewnętrznej stronie naczynia. Wydaje się, że wszystkie zostały wykonane tą mą ręką. Co prawda fragmenty zachowały się w złym stanie, jednak dzięki specjalistycznym narzędziom udało się uwidocznić i zarejestrować symbole. Obecnie trwają prace nad ich odczytaniem. Część z symboli znamy z dziejów wczesnego chrześcijaństwa. Są wśród nich statki, krzyże, chrystogram chi-rho, ryba, waleń, zadowolony biskup, anioły, litery łacińskie, greckie. Niewykluczone, że widoczne są litery pisma ogamicznego. To niezwykle ekscytujące znalezisko pochodzące ze słabo poznanego okresu historii. Widoczne tutaj oczywiste związki z chrześcijaństwem są niezwykle ważne, a naczynie jest unikatowe na Wyspach Brytyjskich. Dalsze prace powiedzą nam więcej o rozwoju wczesnego chrześcijaństwa na początku średniowiecza, mówi doktor David Petts z Durham University. Vindolanda zdradza więc swoje kolejne tajemnice. Niedawno znaleziono tam skórzaną mysz, służącą do zabawy, a nieco wcześniej najstarsze pisane zabytki Vindolandy, czyli listy pierwszego komendanta fortu Juliusa Verecundusa. Z kolei kilka lat wcześniej w Vindolandzie odkryto jedyną rzymską deskę klozetową. « powrót do artykułu
  19. Dzięki badaniom wraku okrętu z XV wieku wiemy, co duński król Hans chciał zaoferować w zamian za uznanie jego praw do tronu Szwecji. Na wraku, odkrytym przed 50 laty na dnie Bałtyku, znaleziono w ubiegłym roku beczkę, wewnątrz której były szczątki dwumetrowego jesiotra atlantyckiego. Identyfikacja ryby była możliwa dzięki badaniom DNA. Latem 1495 roku król Hans (Jan Oldenburg) płynął do Szwecji na królewskim okręcie flagowym Gribshunden. Ten 40-latek był od 1481 roku królem Danii, a od 1483 królem Norwegii. Jan chciał przywrócić Unię Kalmarską, Ten najpotężniejszy w swoim czasie sojusz północnej Europy przeżywał poważny kryzys. Został de facto zerwany pod koniec lat 40. XV wieku. Chrystian I Oldenburg, wybrany wówczas na króla Danii zdobył Norwegię w 1450 roku, jednak walki o tron szwedzki toczyły się przez kilkadziesiąt lat. Dlatego też duński i norweski król Jan Oldenburg płynął z Kopenhagi do Kalmaru, w nadziei, że spotka się ze szwedzkim regentem Stenem Sture Starszym i przekona go do uznania praw Duńczyka do tronu Szwecji. Chciał pokazać swą potęgę i wspaniałomyślność. Pewnej nocy, gdy Gribshunden znajdował się na wysokości Ronneby, które wówczas należało do Danii, na pokładzie wybuchł pożar. Króla nie było wówczas na okręcie, jednak jednostka wraz z załogą i całym ładunkiem zatonęła. Dzięki wyjątkowym warunkom panującym na dnie Morza Bałtyckiego, a trzeba wiedzieć jest jest tam mało tlenu, panuje niskie zasolenie i nie występują tam małże z rodziny świdrakowatych, które błyskawicznie niszczą drewno znajdujące się w wodzie, duński flagowiec świetnie się zachował. To zaś pozwala na jego szczegółowe badanie i poznanie życia na średniowiecznej jednostce królewskiej. W ubiegłym roku na pokładzie odkryto szczątki beczki, a w niej resztki dwumetrowego jesiotra atlantyckiego, który miał być częścią podarunku dla Stena Sture. To niezwykłe odkrycie, gdyż zwykle nie znajdujemy ryb w beczkach, mówi Stella Macheridis z Uniwersytetu w Lund. Specjaliści bardzo szybko zorientowali się, że mają do czynienia z jesiotrem. Zauważyli bowiem cechy charakterystyczne szkieletu. Nie wiedzieli jednak, jaki konkretnie gatunek był w beczce. Dopiero badania ujawniły, że był to jesiotr atlantycki. I to dwumetrowej długości. Wiemy też, jak ryba została podzielona. Odkrycie rzuca światło na ekosystem Bałtyku przed jego zaburzeniem przez człowieka. Wszystko wskazuje na to, że jesiotr atlantycki zamieszkiwał wówczas Bałtyk. Obecnie ryba ta została na Bałtyku całkowicie wytępiona. Podejmuje się próby jej reintrodukcji. Odkrycie potwierdza też, że gatunek ten był wysoko ceniony, skoro stanowił część królewskiego podarunku. Jesiotr był tutaj narzędziem propagandy, podobnie jak cały okręt. Wszystko na tej jednostce służyło funkcjom politycznym, co czyni ją dodatkowo interesującą. Okręt pochodzi z okresu, gdy w Europie tworzyły się narody i zmieniało się wszystko, dosłownie wszystko, polityka, religia i gospodarka, dodaje Brendan P. Foley, archeolog morski i koordynator prac na okręcie. Jan Oldenburg w końcu dopiął swego. W 1497 roku przeprowadził błyskawiczną kampanię wojskową i pokonał Stena Sture pod Rotebro. Został koronowany na króla Szwecji, ale utracił tron po 4 latach. Zmarł w 1513 roku jako władca Danii i Norwegii. « powrót do artykułu
  20. Elon Musk potwierdził, że rosyjski cyberprzestępca próbował przekupić jednego z pracowników firmy, by ten zainstalował ransomware w sieci firmowej Gigafactory w Newadzie. Próbę ataku podjął 27-letni Jegor Igorewicz Kriuczkow, który zaoferował anonimowemu pracownikowi Tesli milion dolarów za zainfekowanie systemu. Jeśli do infekcji by doszło, Kriuczkow i jego wspólnicy mogliby przeprowadzić atak DDoS na system Tesli. Szczegóły całej operacji poznaliśmy dzięki dokumentom ujawnionym przez FBI po aresztowaniu Kriuczkowa. Z dokumentów wynika, że Kriuczkow przyjechał do USA jako turysta w lipcu bieżącego roku. Wybrał się do miejscowości Sparks w Newadzie, gdzie znajduje się Gigafactory, i wynajął pokój hotelowy. Tam wielokrotnie spotkał się z mówiącym po rosyjsku pracownikiem fabryki. W czasie jednego ze spotkań zaoferował mu pieniądze za wprowadzenie malware'u do sieci. Pracownik zgodził się, a po rozmowie natychmiast poinformował o tym przedstawicieli firmy. Ci z kolei skontaktowali się z FBI. W sierpniu Biuro rozpoczęło tajną operację. W jej ramach pracownik nadal spotykał się z Kriuczkowem, tym razem jednak miał przy sobie podsłuch. Podczas kilku kolejnych spotkań omawiali sposób ataku oraz wynagrodzenie dla pracownika. Zainstalowane malware miało rozpocząć atak DDoS, który zaalarmowałby systemy bezpieczeństwa i odwrócił uwagę informatyków Tesli. W tym czasie Kriuczkow i jego kompani chcieli ukraść poufne informacje, za zwrot których zażądaliby sowitego okupu. Przestępcy najwyraźniej spodziewali się sporych zysków, skoro oferowali aż milion USD za zainfekowanie systemu firmy Muska. Kriuczkow został aresztowany 22 sierpnia w Los Angeles, gdy próbował opuścić USA. Postawiono mu zarzuty konspirowania z zamiarem celowego spowodowania szkód w chronionym systemie komputerowym. Za przestępstwo to grozi do 5 lat więzienia oraz wysoka grzywna. FBI stwierdziło, że Kriuczkow jest jednym z członków rosyjskiej grupy cyberprzestępczej, która już w przeszłości atakowała amerykańskie firmy. « powrót do artykułu
  21. Wokół udzielenia pierwszej pomocy narosło wiele mitów. Możemy być pewni, że wiele osób, które są świadkami wypadku, nie wiedzą, jakie działania należy podjąć. Jest to kluczowa kwestia, bo w grę wchodzi ludzkie życie. Prawo a pierwsza pomoc w Polsce Wykładnia jest dość jednoznaczna i nie pozostawia pola na daleko idącą interpretację. W myśl ustawy o państwowym ratownictwie medycznym zgodnie z artykułem czwartym, pomocy musi udzielić każdy z nas. Zarówno osoby posiadające przeszkolenie, jak i te, które nie mają fachowej wiedzy, jak pomóc poszkodowanemu w - na przykład - wypadku komunikacyjnym. Co ważne, udzielenie pierwszej pomocy nie zawsze jest tożsame z prowadzeniem samodzielnie całej akcji ratowniczej. Artykuł czwarty wymienionej ustawy daje tutaj pewną dowolność, wychodząc z założenia, że pomoc może zostać udzielona na wielu płaszczyznach: Kto zauważy osobę lub osoby znajdujące się w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego, lub jest świadkiem zdarzenia powodującego taki stan, w miarę posiadanych możliwości i umiejętności ma obowiązek niezwłocznego podjęcia działań zmierzających do skutecznego powiadomienia o tym zdarzeniu podmiotów ustawowo powołanych do niesienia pomocy osobom w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego. Oznacza to, że w razie wystąpienia wypadku, bez względu na jego okoliczności, musimy co najmniej wezwać służby ratunkowe. Ustawodawca dodatkowo zabezpieczył udzielających pomocy artykułem piątym. Jeśli osoba niebędąca ratownikiem czy funkcjonariuszem publicznym będzie przeszkadzać w ratowaniu życia, to w myśl prawa jest to tożsame z atakiem na funkcjonariusza publicznego i podpada pod Kodeks Karny. Ten sam kodeks bardzo klarownie określa status osób, które świadomie nie udzielą pierwszej pomocy. Artykuł 162 (paragraf 1) informuje o tym, że nieudzielenie pierwszej pomocy może się wiązać z wymierzeniem kary, nawet do pozbawienia wolności do trzech lat. Ustawodawca zabezpieczył też osoby, które będą udzielały pomocy w sposób nieprofesjonalny. Najwyraźniej prawodawca wyszedł z założenia, że lepiej jest udzielić niefachowej pomocy, niż żadnej. Paragraf drugi kodeksu karnego staje tutaj po stronie takich osób: Nie popełnia przestępstwa, kto nie udziela pomocy, do której jest konieczne poddanie się zabiegowi lekarskiemu albo w warunkach, w których możliwa jest niezwłoczna pomoc ze strony instytucji lub osoby do tego powołanej. Spodziewaj się niespodziewanego Wiele firm oraz jednostek samorządu terytorialnego dobrowolnie inwestuje w odpowiednie szkolenia z pierwszej pomocy, które zwiększają kompetencje kadry w zakresie bezpieczeństwa. Jest to ścieżka, jaką należy pochwalić, ponieważ pośrednio przyczynia się ona do zwiększenia bezpieczeństwa w miejscu pracy. Dzięki szerokiej dostępności kursów pierwszej pomocy, jakie zapewnia na przykład CentrumRatownictwa, każdy z nas może szybko zwiększyć swoją wiedzę w zakresie udzielania pomocy osobom poszkodowanym. Warto zwrócić uwagę na praktyczny wymiar takiego szkolenia. Powinno ono nie tylko skupiać się na kwestiach formalno-prawnych, ale i przygotować kursantów do podjęcia akcji ratowniczej w niemal każdych okolicznościach. Inaczej trzeba obchodzić się z poszkodowanym - na przykład - w wypadku samochodowym, a inaczej z osobą, którą poraził prąd. Już nabycie podstawowej wiedzy związanej z zasadami masażu serca, zasad stosowania defibrylatora czy opatrywania różnych rodzajów ran, znacząco zwiększają bezpieczeństwo. Zawsze warto też rozważyć poszerzenie swojej wiedzy poprzez udział w nieco bardziej wyspecjalizowanych kursach. Coraz większą popularnością cieszy się kurs z bezpieczeństwa w erze koronawirusa czy zasady medycyny dziczy, które warto połączyć z kursem przetrwania. Możliwości są duże, a kurs pierwszej pomocy to świetny pomysł na zwiększenie swoich kompetencji w zakresie ratowania życia, który może przydać się każdemu z nas. « powrót do artykułu
  22. Naukowcy z Narodowego Centrum Badań Jądrowych (NCBJ) wykonali niesłychanie precyzyjne obliczenia poziomów energetycznych i przejść kwantowych pomiędzy dziesiątkami tysięcy poziomów energetycznych jonów wolframu - jednego z najważniejszych materiałów konstrukcyjnych przyszłych reaktorów termojądrowych. Ich praca ukazała się w prestiżowym czasopiśmie Atomic Data and Nuclear Data Tables. Jednym z podstawowych wyzwań przy konstruowaniu reaktorów termojądrowych, takich jak ITER czy DEMO, jest usuwanie z plazmy zbędnych produktów reakcji syntezy jądrowej i odprowadzanie ciepła. Do tego celu służy diwertor - układ zlokalizowany na jednej z wewnętrznych ścian reaktora termojądrowego, w którym - dzięki specjalnej konfiguracji pola magnetycznego - są zakrzywiane tory jonów cięższych pierwiastków "zanieczyszczających" plazmę. Przekierowane jony grzęzną w specjalnych tarczach, oddając im swoją energię, która odprowadzana jest przez systemy chłodzenia. W przypadku reaktora ITER jako materiał płyty diwertora wybrano wolfram, który jest metalem o najwyższej temperaturze topnienia, ma dużą odporność termiczną i niski współczynnik erozji, a także niską tzw. retencję trytu - wyjaśnia profesor Jacek Rzadkiewicz, dyrektor Departamentu Aparatury i Technik Jądrowych NCBJ, jeden z dwóch współautorów właśnie opublikowanego artykułu naukowego. Pomimo niskiego współczynnika erozji jony wolframu mogą migrować do struktur plazmowych, w szczególności tych tworzących się w sąsiedztwie płyty diwertora. Spektroskopia atomowa jonów wolframu daje unikalną możliwość poznania właściwości takich struktur plazmowych oraz procesów atomowych prowadzących do ich powstawania. Co więcej, wiedza ta umożliwia kontrolę gęstości mocy w najbliższym sąsiedztwie płyty diwertora i tym samym pozwala na zapewnienie bezpiecznej pracy reaktora termojądrowego. Praca opublikowana w podstawowym referencyjnym czasopiśmie Atomic Data and Nuclear Data Tables, przygotowana wyłącznie przez autorów z NCBJ, przedstawia wyniki obszernych, benedyktyńskich obliczeń, przeprowadzonych dla ponad 27 tysięcy poziomów atomowych jonów ośmiokrotnie zjonizowanych atomów wolframu oraz dla ponad 300 milionów przejść między nimi. W naszych obliczeniach zastosowaliśmy relatywistyczną wielokonfiguracyjną metodę Diraca-Hartree-Focka - opowiada dr Karol Kozioł z Zakładu Detektorów i Diagnostyki Plazmy NCBJ. Bogata struktura spektroskopowa kilkukrotnie zjonizowanych atomów wolframu jest wynikiem możliwości występowania jonów w wielu stanach atomowych, leżących często blisko siebie, między którymi mogą zachodzić różne przejścia radiacyjne (w tym tzw. przejścia wzbronione). Analiza skomplikowanej struktury poziomów energetycznych jonów wolframu wymagała użycia precyzyjnych narzędzi teoretycznych i prowadzenia zaawansowanych analiz, np. analizy wpływu tzw. wirtualnych korelacji elektronowych na energię wzbudzonych stanów atomowych jonów. Przeprowadzone obliczenia w sposób istotny uzupełniają bazę danych spektroskopowych - dodaje profesor Rzadkiewicz. Powinny one przyczynić się do dalszego rozwoju diagnostyk rentgenowskich i diagnostyk w zakresie ultrafioletu próżniowego dla struktur plazmowych tworzących się w sąsiedztwie płyty diwertora. Synteza termojądrowa to niezwykle obiecujące źródło czystej, praktycznie niewyczerpalnej energii. Energia w reaktorach termojądrowych nie pochodzi z rozszczepienia ciężkich jąder atomów uranu czy plutonu lecz - podobnie jak w gwiazdach - z łączenia się lekkich jąder izotopów wodoru i helu, "podgrzanych" do ogromnych temperatur i utrzymywanych w stanie plazmy. Niestety, mimo kilkudziesięciu lat intensywnych wysiłków międzynarodowych, do tej pory nie udało się przenieść koncepcji reaktora termojądrowego na poziom komercyjnych urządzeń technicznych wytwarzających użytkową energię. Projekt ITER, w którym w czerwcu osiągnięto kolejny kamień milowy, przybliża nas do realizacji tej idei. Przyczyniają się do tego naukowcy polscy, także badacze z NCBJ. Warto przeczytać: opis układu diwertorów na stronie projektu ITER. « powrót do artykułu
  23. Kiedy planujemy górską wyprawę bardziej skupiamy się na odpowiednim ekwipunku, a nie na ubraniu. Jednak podczas wycieczek w góry najważniejsze jest odpowiednie obuwie oraz spodnie! Buty w górach to podstawa Pokonywanie długich, górskich szlaków wymaga odpowiedniego obuwia. Takiego, które będzie odpowiednio chroniło stopy bez względu na warunki atmosferyczne, czy nawierzchnię po jakiej się poruszamy. Pierwszą i najważniejszą zarazem zasadą jest to, że nie istnieją uniwersalne buty trekkingowe. Istnieje wiele ich rodzajów, które sprawdzą się w różnych warunkach. Na szczęście na rynku jest wiele ich typów, dlatego bez problemu można zakupić obuwie najbardziej odpowiednie to rodzaju trasy, jaką chcemy pokonać. Istnieją trzy rodzaje butów trekkingowych: • Trekking, które przeznaczone są dla najbardziej zaawansowanych turystów. Posiadają wodoodporne membrany, wysokie cholewki, a także w wielu przypadkach możliwość przypięcia raków. • Hiking to typ obuwia, który przeznaczony jest głównie do przemieszczania się po górach. Mają cholewkę powyżej kostki, co zapewnia stabilizację stopy nawet w najtrudniejszych warunkach. • All terrain są najbardziej uniwersalnym typem butów trekkingowych. Zapewniają odpowiednią amortyzację i świetnie nadadzą się do na rekreacyjne wycieczki. Cechują się lekkością oraz niską cholewką. Buty trekkingowe można bez większego problemu dostać w sklepach turystycznych - na półkach warto szukać butów sprawdzonej marki, jak The North Face. Kupując obuwie trekkingowe warto jest je przymierzyć i wykonać kilka testów, jak na przykład wchodzenie po schodach na palcach czy balansowanie na krawędzi stopnia. Opłaca się również zwrócić uwagę na materiał, z jakiego obuwie jest wykonane - te zrobione ze specjalnego materiału, połączone z membraną i skórą zamszową, zapewniają wysoki poziom wodoodporności, cechując się jednocześnie lekkością i przewiewnością. Jednak w trudniejszych warunkach, na przykład podczas zimy, najlepiej sprawdzą się te wykonane ze skóry licowej, lub nubukowej. Odpowiednie spodnie na górskie wędrówki Spodnie na lato powinny być przewiewne i elastyczne. Wobec tego dobrze sprawdzą się te wykonane ze stretchu. Spodnie wykonane z tego materiału cechują się elastycznością, co daje niezwykle duży komfort podczas wędrówki. Powinny również mieć wyprofilowane kolana, co także wpływa pozytywnie na komfort noszenia. Są oddychające i przede wszystkim szybkoschnące. Z reguły wystarcza zaledwie 30 minut, aby stały się całkowicie suche. Bardzo ciekawym wyborem mogą okazać się spodnie 2 w 1, czyli te z odpinanymi nogawkami. Wówczas należy zwrócić uwagę na jakość wykonania zamków, ponieważ te niskiej jakości mogą ulegać awariom. Kiedy zaskoczy nas deszcz, zwłaszcza podczas zimnej pogody, warto mieć w plecaku lekkie spodnie przeciwdeszczowe. Warto wybrać te o rozmiar większe, aby można było założyć je na spodnie, w które obecnie jesteśmy ubrani. Dostępność górskich spodni i butów Spodnie górskie można bez problemu nabyć w każdym sklepie turystycznym, ale także i w internecie. Buty trekkingowe również są ogólnodostępne w sklepach turystycznych, gdzie warto je przymierzyć i sprawdzić, czy na pewno są wygodne i dobrze wykonane. « powrót do artykułu
  24. Od 1988 r. obraz "Dwóch śmiejących się chłopców z kuflem piwa" (Two laughing boys with mug of beer) Fransa Halsa z ok. 1626 r. został skradziony już po raz trzeci. Wg Arthura Branda, detektywa ds. dzieł sztuki, ukradziono go na zamówienie. Szacowana wartość obrazu to 15 mln EUR. Do kradzieży doszło w środę nad ranem. Nim stróżowie prawa dotarli na miejsce, nikogo już nie było (złodzieje wyważyli tylne drzwi muzeum Hofje van Mevrouw van Aerden w Leerdamie w Holandii, uruchamiając alarm). Obecnie analizowane są nagrania z monitoringu. Policja współpracuje także z ekspertami ds. dzieł sztuki. Poproszono o pomoc wszystkich, którzy mogą mieć jakiekolwiek informacje na temat kradzieży. Wcześniej obraz Halsa padł łupem złodziei aż 2-krotnie. W 1988 r. skradziono go razem z "Pejzażem leśnym z kwitnącym czarnym bzem" (Forest View with Flowering Elderberry) Jacoba van Ruisdaela. Oba obrazy odzyskano po 3 latach. W 2011 r. te same dzieła zniknęły i zostały odnalezione po pół roku. Holenderskie media doniosły, że po drugiej kradzieży muzeum zaostrzyło środki bezpieczeństwa. Najbardziej wartościowe dzieła są trzymane w miejscu niedostępnym publicznie i można je oglądać wyłącznie w towarzystwie obsługi. Nikt z muzeum nie chciał komentować ostatniej kradzieży. Wspomniany na początku Albert Brand podkreśla, że bardzo trudno zabezpieczyć małe muzea, bo to bardzo drogie przedsięwzięcie. Jeśli [przestępcy] mają chrapkę na jakiś twój przedmiot, dostaną się do środka. Jak wyjaśnia Brand, kryminaliści kupują kradzione dzieła sztuki, by wymienić je za krótsze wyroki. Jako przykład można podać handlarza narkotykami Keesa Houtmana, który w 2005 r. próbował takiej sztuczki z dwoma obrazami van Gogha. « powrót do artykułu
  25. Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) dopuściła do użycia prosty, tani i bardzo dokładny test na koronawirusa SARS-CoV-2. Produkt firmy Abbott Laboratories wykrywa unikatowe antygeny i w ciągu 15 minut podaje wyniki. Co bardzo ważne, jego użycie nie wymaga specjalistycznego laboratorium, a sam test ma kosztować 5 dolarów. Abbott Laboratories zapowiada, że jeszcze we wrześniu wyprodukuje dziesiątki milionów testów. W październiku produkcja ma sięgnąć 50 milionów. Dzięki niskiej cenie, prostocie użycia i szybkiemu podaniu wyników, osoby, które podejrzewają, że mogły się zarazić, będą mogły szybko to sprawdzić i podjąć decyzję, czy powinny się odizolować od znajomych i rodziny. To wspaniała informacja, mówi epidemiolog Michael Mina z Uniwersytetu Harvarda, który od dawna wzywał, by w opracowywaniu nowych testów skupić się na wykrywaniu antygenów. Test ten będzie wykonywany przez lekarzy, jednak to wielki krok naprzód w kierunku opracowania podobnych testów, które można będzie kupić w sklepie i samodzielnie wykonać, stwierdza uczony. Test BinaxNOW wykorzystuje znaną od kilkudziesięciu lat technologię testów immunologicznych. Lekarz pobiera wymaz z nosa, następnie wsuwa go do urządzenia, do którego wprowadza też kilka kropli specjalnego roztworu. Roztwór ten powoduje, że materiał z wymazu przepływa przez pasek zawierający przeciwciała, które wiążą się z wirusem i powodują zmianę zabarwienia paska. Produkt Abbott Laboratories nie jest pierwszym testem antygenowym przeciwko SARS-CoV-2. Jest jednak pierwszym, który nie wymaga użycia specjalistycznego sprzętu, a to zmniejsza koszty i zwiększa szybkość wykonania testu. Testy antygenowe są szybsze, ale często mniej dokładne niż znacznie powolniejsze i droższe testy prowadzone w specjalistycznych laboratoriach. Wydaje się jednak, że w przypadku BinaxNOW problem ten nie występuje. Zgodnie z danymi FDA test poprawnie identyfikuje 97,1% osób zarażonych SARS-CoV-2 i 98,5% osób, które nie są zarażone. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...