-
Liczba zawartości
37640 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Podczas ostatniego lockdownu rozpoczęto poprzedzające Pesach prace konserwacyjne nad Ścianą Płaczu. Wypełniając szczeliny, specjaliści posługują się strzykawkami. Zachowują ostrożność, by nie zaszkodzić ekosystemowi roślin i ptaków, który się tu utworzył. Jak napisano na profilu Izraelskiej Służby Starożytności (Israel Antiquites Authority) na Facebooku, każdego roku przed świętem Pesach i dniami Jamim Noraim inżynierowie z Western Wall Heritage Foundation i konserwatorzy z IAA przeprowadzają przegląd części muru przyległej do placu Ściany Zachodniej (Ściany Płaczu). Choć w tym roku, w cieniu pandemii COVID-19, ludzie coraz częściej "odwiedzają" Ścianę Płaczu zdalnie, z wyprzedzeniem przygotowujemy się do powrotu odwiedzających. Western Wall Heritage Foundation robi wszystko, co w jej mocy, by zachować starożytne kamienie w dobrym stanie, tak by zapewnić bezpieczeństwo wiernym i turystom. Jak podkreśla Yossi Vaknin, główny konserwator IAA w rejonie Ściany Płaczu, licząca 2000 lat ściana podlega naturalnemu wietrzeniu, dlatego jest wzmacniana. Przeprowadzane 2 razy do roku rutynowe inspekcje pozwalają nam monitorować stan poszczególnych kamieni. Dysponujemy identyfikatorem dla wszystkich [...] kamieni przy placu [...]. Nasza ostatnia kontrola pokazała, że trzeba się zająć zewnętrzną warstwą paru głazów. Vaknin dodaje, że prowadzone prace nie mają inwazyjnego charakteru. Nie wiercimy, ale delikatnie nastrzykujemy [...] pęknięcia i szczeliny. Wykorzystujemy bazujący na wapieniu zaczyn cementowy. Specjaliści podkreślają, że za sporą część wietrzenia odpowiada unikatowy ekosystem Ściany Płaczu. W kamieniach zakorzeniło się wiele roślin - głównie kapary cierniste [...] czy lulki złote (Hyoscyamus aureus). Poza tym gniazdują tu różne ptaki, w tym jerzyki zwyczajne, które przybywają co roku i [...] gołębie. Prace konserwacyjne są prowadzone w taki sposób, by zagwarantować zarówno zachowanie ekosystemu, jak i stabilność kamieni. Gazeta Times of Israel przypomina, że w 2004 r. duży fragment kamienia ze Ściany Płaczu spadł na plac, lekko raniąc uczestnika obchodów Jom Kipur. Miało to być wynikiem procesów zachodzących w związku działalnością ptaków, które wtykają w szpary metalowe obiekty. « powrót do artykułu
-
- Ściana Płaczu
- konserwacja
- (i 6 więcej)
-
CARTER® - bezpieczne i luksusowe podróże w dobie pandemii
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Nie rezygnujcie z Waszych wymarzonych i zasłużonych wakacji i podróżniczych marzeń! W ciągu ostatnich 12 miesięcy świat odetchnął nieco od tłumów turystów; jest teraz jeszcze bardziej piękny i atrakcyjny. Wiele hoteli oferuje ciekawe pakiety pobytowe oraz elastyczniejsze stawki i możliwości anulacji. Obiektom wypoczynkowym szczególnie w tym wyjątkowym okresie zależy na przyciągnięciu stałych, jak i pozyskaniu nowych Klientów. To wbrew pozorom znakomity czas, aby wsiąść w samolot i wyruszyć w ciepłe i dalekie kraje, z dala od codziennych trosk i szarugi za oknem. Kwestie sprawdzania restrykcji, wypełniania formularzy, umawiania na testy PCR? O nic nie musicie się martwić - w CARTER® to wszystko załatwiamy za Was. Zapewne wielu z Was zadaje sobie pytanie czy latanie jest bezpieczne? Wyśrubowane normy czystości na pokładach samolotów i nieskazitelna filtracja powietrza jak na sali operacyjnej sprawiają, że jest to obecnie najbezpieczniejszy środek lokomocji. Samoloty rejsowe mają ponadto mniejsze obłożenie, dzięki czemu pasażerowie nie są narażeni na tłumy na lotniskach lub na pokładach maszyn. Zainteresowanie podróżami nadal jest bardzo duże, a szerokie grono naszych Klientów nieustannie chce odwiedzać piękne miejsca jak greckie i chorwackie wyspy, Teneryfę czy egzotyczne wyspy na Oceanie Indyjskim. Malediwy i Seszele to tropikalne i nieziemsko piękne wyspy. Poznajcie z nami prawdziwe „perły hotelarstwa” Oceanu Indyjskiego. Niezwykłe hotele Soneva na rajskich Malediwach oferują nawodne rezydencje z własnymi zjeżdżalniami oraz rozsuwanym dachem w sypialni do obserwacji gwiazd. Posmakujcie niebywałego luksusu posród granitowych głazów wybierając się na wakacje w willi w hotelu Six Senses Zil Pasyon i Four Seasons Desroches na urokliwych Seszelach. Dla poszukujących orientalnych klimatów i tych, którzy nie lubią przebywać zbyt długo w jednym miejscu, polecamy wycieczki objazdowe z prywatnym kierowcą i przewodnikiem po Meksyku. Szczególnie polecamy nasze wyjątkowe programy zwiedzania, które łączą w sobie 2 regiony np.: pełen archeologicznych skarbów Jukatan z plażowaniem w modnym Tulum lub z surfingiem na Półwyspie Kalifornijskim. Meksyk to jeden z najbardziej popularnych i najbezpieczniejszych kierunków w dobie pandemii. Gorąco polecamy lekturę o podróżach i wycieczkach objazdowych w Meksyku na naszym firmowym blogu. Na szczególne okazje zorganizujemy dla Państwa unikalne atrakcje w Kenii i Tanzanii; na przykład piknik w Kraterze Ngorongoro lub lot balonem i obserwacja Wielkiej Migracji w Masai Mara czy też wycieczkę awionetką nad Jeziorem Turkana. Dla najbardziej wymagających podróżnych oraz Klientów ceniących dystans społeczny przygotowaliśmy specjalną ofertę wynajmu pięknych domów i willi na wybrzeżu Kenii, Tanzanii i na Zanzibarze oraz prywatnych wyspach jak Thanda lub Mnemba Island. Zespół CARTER® oferuje swym Klientom także usługi concierge. Pozostajemy do Waszej pełnej dyspozycji, by zrealizować marzenia o najwspanialszych wakacjach w najdalszych zakątkach globu. Serdecznie zapraszamy do kontaktu: travel@carter.eu, 22 392 60 16/17 « powrót do artykułu-
- Meksyk
- Malediwy wycieczki
- (i 5 więcej)
-
Rosyjskie władze oficjalnie poinformowały WHO o prawdopodobnym przypadku zarażenia człowieka wirusem ptasiej grypy A(H5N8). Jeśli się to potwierdzi, będzie to pierwszy w historii przypadek zarażenia człowieka tym wirusem, powiedział rzecznik prasowy WHO Europe. Ze wstępnych informacji wynika, że zakażeniu ulegli pracownicy fermy drobiu. Naukowcy z centrum „Wektor” wyizolowali materiał genetyczny ptasiej grypy u siedmiu pracowników fermy drobiu z południa Federacji Rosyjskiej, gdzie w grudniu 2020 doszło do epidemii ptasiej grypy u zwierząt, mówi Anna Popowa, szefowa Rospotrebnadzoru, agencji odpowiedzialnej m.in. za kontrolę sanitarną. Wszystkie siedem osób, o których mowa, jest w dobrym stanie zdrowia, objawy kliniczne choroby były bardzo łagodne. Nasi naukowcy zaobserwowali reakcję ich układu odpornościowego na obecność wirusa. Choroba szybko się zakończyła, zapewnia Popowa. Specjaliści z Centrum „Wektor” dodali do międzynarodowej bazy danych GISAID informacje o zsekwencjonowanym genomie wirusa A(H5N8), wraz z informacją o mutacji, która pozwoliła mu na pokonanie bariery międzygatunkowej. Na razie zaobserwowaliśmy, że wirus A(H5N8) jest zdolny do przenoszenia się z ptaków na ludzi. Pokonał barierę międzygatunkową. Jednak, do dzisiaj, nie zaobserwowaliśmy transmisji wirusa pomiędzy ludźmi, informuje Popowa. Jednak, jak dodaje, czas pokaże, na ile szybko kolejne mutacje spowodują, że wirus pokona i tę barierę. Jeszcze pod koniec 2016 roku, podczas azjatyckiej i europejskiej epidemii grypy A(H5N8) wśród ptaków, WHO oceniało, że nie można wykluczyć ryzyka zarażenia się człowieka szczepem A(H5N8), chociaż – bazując na obecnie dostępnych informacjach – ryzyko jest niewielkie. Należy jednak zauważyć, że doszło już do infekcji człowieka A(H5N6). Wówczas wirusa A(H5N8) wykryto m.in. u ptaków w Polsce. « powrót do artykułu
-
- A(H5N8)
- ptasia grypa
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Z Marsa nadszedł pierwszy raport od śmigłowca Ingenuity
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Kontrola misji Mars 2020, w ramach której na powierzchni Czerwonej Planety wylądował łazik Perseverance, odebrała pierwszy raport od śmigłowca Ingenuity. Z przesłanych danych dowiadujemy się, że zarówno śmigłowiec, jak i jego stacja bazowa, która ładuje drona i pośredniczy w komunikacji pomiędzy nim a Ziemią, są w świetnej kondycji. W przesłanym raporcie najbardziej interesowały nas dwa rodzaje danych: stan naładowania akumulatorów Ingenuity oraz to, czy stacja bazowa reaguje tak, jak powinna, odpowiednio włączając i wyłączając ogrzewanie, by utrzymać temperaturę elektroniki śmigłowca w odpowiednim zakresie. Wszystko świetnie działa, cieszy się Tim Canham, odpowiedzialny za misję śmigłowca. Celem Ingenuity jest sprawdzenie możliwości latania w atmosferze Marsa. Śmigłowiec nie stanowi części misji łazika, więc jego ewentualne niepowodzenie nie wpłynie na zadania stawiane przed Perseverance. Śmigłowiec ma latać i wykonać fotografie. Ingenuity pozostanie podczepiony pod łazikiem przez 30–60 dni od lądowania. Po tym czasie Perseverance opuści go na powierzchnię i odsunie się od niego na około 100 metrów. Pierwszy lot ma odbyć się na wysokości kilku metrów i trwać 20–30 sekund. Jeśli się powiedzie, kolejne loty będą coraz dłuższe i na coraz większej wysokości. Inżynierowie z NASA mają nadzieję, że w ciągu 30 dni uda im się wykonać 5 lotów. Ich maksymalna długość to 90 sekund. Dron wzniesie się nie wyżej niż na 10 metrów i przeleci nie więcej niż 300 metrów za jednym razem. Intenuity waży 1,8 kilograma i korzysta z dwóch umieszczonych jeden nad drugim rotorów z włókna węglowego. Obracają się one w przeciwnych kierunkach z prędkością 2400 obrotów na minutę. To 5-krotnie szybciej niż obracają się wirniki współczesnych śmigłowców. Nadanie tak dużej prędkości było konieczne ze względu na rzadką atmosferę Marsa. Gdyby wirniki obracały się wolniej, drom mógłby nie oderwać się od powierzchni planety. Gdyby jednak obracały się znacznie szybciej, prędkość ich zewnętrznych krawędzi zbliżyłaby się do prędkości dźwięku, co wywołałoby falę uderzeniową i zdestabilizowało śmigłowiec. Naukowcy uznali też, że najlepszą porą na pierwszy lot będzie późny marsjański poranek. Słońce świeci wówczas na tyle mocno, że powinno zapewnić Ingenuity wystarczającą ilość energii do lotu. Jednak nie można lotu odkładać na późniejszą porę dnia, gdyż wówczas powierzchnia Marsa mocniej się nagrzewa przez co atmosfera unosi się, rozrzedza i lot byłby wówczas jeszcze trudniejszy. Jeśli misja Ingenuity się powiedzie, NASA będzie wyposażała w śmigłowce kolejne misje marsjańskie. Drony będą służyły łazikom, i w przyszłości ludziom, jako zwiadowcy, pokazujący, co znajduje się w trudnych do osiągnięcia miejscach, jak klify czy wulkany. Obecnie możemy obserwować Marsa albo z powierzchni, albo z orbity. A 90-sekundowy lot drona pozwoli nam na obejrzenie setek metrów terenu znajdującego się przed nami, mówi Josh Ravich, który kierował zespołem inżynierów projektujących Ingenuity. « powrót do artykułu- 24 odpowiedzi
-
- Perseverance
- łazik
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W całej Hiszpanii i Portugalii nie istnieje nic porównywalnego. Ani pod względem jakości, ani powierzchni, mówi zachwycony archeolog Álvaro Jiménez. Brał on udział w pracach, dzięki którym odkryto niezwykłe łaźnie arabskie (hammam). Łaźnie, o istnieniu których pisano od setek lat, jednak dotychczas brakowało fizycznego dowodu ich istnienia. Świetnie zachowane wspaniałe ozdoby ścian odkryto pod tynkiem i współczesnymi płytkami w popularnej piwiarni Giralda Bar na ulicy Mateos Gago w Sewilli. Sewilla, zdobyta przez muzułmanów w 712 roku, przez ponad 500 lat była stolicą lub jedną ze stolic kalifatów Umajjadów, Almorawidów i Almohadów. Musiały w niej istnieć dziesiątki łaźni. W 1248 roku została odbita przez Kastylię. Od XVII wieku rośnie zainteresowanie przeszłością i coraz więcej autorów wspomina o łaźniach na obecnej ulicy Mateos Gago. Pierwszym badaczem, który porównuje źródła historyczne z tym, co można zobaczyć w mieście, jest ksiądz, archeolog, historyk, poeta i prawnik Rodrigo Caro, zmarły w Sewilli w 1647 roku. Pisząc o rzymskich termach Caro wspomina o konstrukcjach łukowych w pobliżu domów na ulicy Don Remondo. W XIX wieku archeolog José Gestoso opisuje salę w stylu mauretańskim, która w XVI lub XVII wieku została zmodyfikowana w tradycji muzułmańskiej przez budowniczych mudejarskich lub chrześcijańskich. Gestoso – na podstawie widocznych kolumn i łuków – wątpi, by łaźnie pochodziły z czasów muzułmańskich. Również w XX wieku mamy doniesienia o łaźniach. W 1956 roku Sewillę odwiedził profesor Al Sayyid Salem z Uniwersytetu w Aleksandrii. Uczony stwierdził, że możliwe, iż mamy do czynienia z łaźniami z epoki almohawidów z pierwszej połowy XII wieku, jednak podkreślał, że konieczne są szczegółowe badania. Z kolei w latach 80. profesor Magdalena Valor wymienia w pracy o łaźniach Sewilli łaźnie z ulicy Mateos Gago i, opierając się na dokumentacji chrześcijańskiej z 1281 roku oraz swojej analizie, uznaje je za łaźnie arabskie. Obecne prace, które odsłoniły niezwykłe dzieło wskazują, że Vincente Traver, architekt, który w 1928 roku kierował wielką przebudową budynku przy Mateos Gago musiał zdawać sobie sprawę ze znaczenia wnętrz, w których pracował, dlatego zrobił wszystko, by zabytek zachował się w jak najlepszym stanie. Prace w Bar Giralda rozpoczęły się w lipcu ubiegłego roku. Podczas skuwania płytek bardzo szybko natrawiono na ukryty pod nimi jeden ze świetlików. Od tego momentu, dzięki uporowi i odważnej decyzji właścicieli piwiarni, którzy poświęcili wiele pieniędzy i wysiłku, by łaźnie odzyskały dawny wygląd, archeolodzy z coraz większym zdumieniem odkrywali niezwykły zabytek. To wszystko było ukryte przez 800 lat i tym, co najbardziej zwraca uwagę jest świetny stan, jakość oraz rozmiary malowideł, wyjaśnia jeden z właścicieli baru, Antonio Castro. Odkrywane właśnie łaźnie miały wejście od strony ulicy Don Remondo. Stamtąd wchodzono do tzw. strefy suchej, gdzie użytkownicy przygotowywali się do kąpieli. Następnie przechodzili do strefy zimnej. To sala o wymiarach 4x13 metrów, stanowiąca obecnie salę jadalną. Od ulicy Mateos Gago dzielą ją zaledwie 2 metry. Następna była sala ciepła, miejsce najbardziej luksusowe. Teraz to sam środek Bar Giralda. Nad salą ciepło oryginalnie wznosiła się ośmiokątna kopuła. Później przebudowano ją na okrągłą i mniejszą niż oryginał. Zmieniono też kształt łuków. W przeszłości miały one kształt podkowy. Wszystkie te zmiany zostały dokonane w XVII wieku, wyjaśnia Jiménez. Z sali ciepłej przechodziło się do sali gorącej. Z jej oryginalnego wystroju pozostał tylko fragment jednego łuku, który obecnie znajduje się w kuchni Bar Giralda. Najważniejszym elementem odkrycia są zdobienia ścian. Zachowały się one aż na 90% ich powierzchni. Kolorystyka jest charakterystyczna dla sztuki z okresu almohadów, widać nawet pozostałości po pracach przygotowawczych, które artyści sprzed 800 lat wykonali przed nadaniem wnętrzu ostatecznego wystroju. Dekoracje nie zachowały się w mocno zmienionej kopule. Specjaliści mówią, że musiały być tam malunki związane z Koranem. W oczy rzuca się też 88 świetlików, które wpuszczały do wnętrza światło słoneczne. Biorąc pod uwagę ich dużą liczbę eksperci uważają, że oryginalnie musiało być ich ponad 200. Prace w Bar Giralda zakończą się za około 2 tygodnie i bar ponownie zostanie otwarty. Jednak ani właściciele, ani archeolodzy nie powiedzieli ostatniego słowa. Wykonaliśmy bardzo ważną pracę. Teraz musimy trochę odpocząć. Sytuacja jest jaka jest, ale nie kończymy prac definitywnie. W przyszłości podejmiemy drugi ich etap, w czasie którego odsłonimy resztę zdobień na ścianach, mówi Antonio Castro. Pod kopułą w centralnym punkcie Bar Giralda właściciele umieścili tabliczkę, na której widnieje napis w języku kastylijskim, angielskim i arabskim: „Pozostałości hammam. Czasy kalifa Abu Jusufa I, 1163–1184”. « powrót do artykułu
-
- Giralda Bar
- hammam
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu zaprasza od 19 lutego na wystawę "Historie w torebkach zaklęte". Prezentowane torebki, a jest ich ponad 300, datują się na okres od początku XIX do II połowy XX w. Znajdziemy wśród nich m.in. pompadurki, reticule czy torebki z dalekowschodnimi motywami z lat 20. Oprócz historycznych torebek europejskich na wystawie zgromadzono eksponaty (torebki etnograficzne) z Afryki, Azji, Australii i Oceanii, Ameryki Północnej i Południowej. Kuratorkami wystawy, która będzie czynna do końca czerwca, są Ilona Pulnar-Fredjani i Katarzyna Jendrzejczyk. Prezentowane eksponaty pochodzą z Muzeum im. J. Malczewskiego, zostały też wypożyczone od prywatnych kolekcjonerów i muzeów: Muzeum Narodowego w Kielcach, Muzeum Okręgowego w Rzeszowie, Muzeum Narodowego w Krakowie, Muzeum Krakowa, Muzeum Etnograficznego w Krakowie, Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie, Muzeum Miasta Łodzi, Muzeum Miasta Zgierza, a także Teatru Wielkiego - Opery Narodowej. Jak można przeczytać w komunikacie prasowym, dopełnieniem ekspozycji są stroje damskie z różnych epok (adekwatne do czasu wykonania torebek) oraz malarstwo z wizerunkami kobiecymi. Najstarsza torebka pochodzi z 1835 r. Wchodzi w skład zbiorów Muzeum im. Jacka Malczewskiego. Jest to płaski woreczek na łańcuszku w metalowej oprawie. Całą powierzchnię korpusu pokrywa haft z drobnych koralików. Na awersie znajdują się motywy roślinno-kwiatowe, na rewersie widnieje zaś romb w otoczeniu drobnych kwiatów, a w nim napis "NA PAMIĄTKĘ W.T.S. OD D.S. 1835". Jak podkreśla Jendrzejczyk, na odwrocie umieszczono inicjały. Wiąże się to z sentymentalizmem ludzi z tej epoki; torebeczki wręczano bowiem na pamiątkę ukochanej lub ukochanemu, a wykonywali je zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Wyroby dla mężczyzn były utrzymane w ciemniejszych barwach, a dla kobiet w jaśniejszych. Często do ich zrobienia wykorzystywano wzorniki dostępne w magazynach modowych. Wśród eksponatów na uwagę zasługują 2 torebki z Amsterdamu. Jedna jest wykonana z niebieskiego materiału. W części centralnej jej metalowej oprawy umieszczono scenkę rodzajową zaczerpniętą z XVII-w. obrazu Adriaena van Ostade "Rozmowy przy kominku". Można tu dostrzec dwóch mężczyzn i kobietę, którzy siedzą przy kominku. Po ich prawej stronie widoczna jest sylwetka psa (wskazująca na przyjaźń i cnotliwość żony) oraz patynka (obuwie ochronne) symbolizująca obecność Boga w domostwie; o kulturowym znaczeniu "jego wysokości Buta" można poczytać tutaj. Oprawa drugiej amsterdamskiej torebki stanowi nawiązanie do "Nocnej straży" Rembrandta. Warto przypomnieć, że pod koniec XIX stulecia eleganckim uzupełnieniem toalety bogatych pań stała się torebka ze srebra. Sporządzano ją z robionej ręcznie metalowej siatki. Panie mniej majętne musiały się zadowolić torebkami srebrzonymi. Najbardziej znane fabryki produkujące metalowe torebki powstały w USA (Whiting & Davis Company i Mandalian Company). Świetnej klasy torebki wytwarzano również w Berlinie. W 1907 roku została wynaleziona maszyna do automatycznej produkcji siatki metalowej. Ceny takich torebek spadły, dlatego stały się one dostępne dla szerszej rzeszy elegantek. Popularną wersją torebek wykonywanych z siatki metalowej były tzw. "torebki pancerzowe"; w tym przypadku ogniwa siatki łączyły płytki o różnych kształtach. Ze srebrnej blachy wyrabiano torebki kopertowe; zdobiono je grawerowanym ornamentem, a także inkrustowano kamieniami szlachetnymi. Torebki z Afryki Środkowej i Wschodniej są wykonane ze skóry. Niekiedy zdobiono je elementami metalowymi, włosiem, koralikami, muszlami czy malowaniem. Czasem głównym materiałem torebki jest trawa lub tykwa. Torebki z krajów Maghrebu (Afryka Północna) także są skórzane, szyte ręcznie w małych pracowniach, często tłoczone. Na wystawie prezentowane są też torebki wykonane przez uchodźców z Afryki Subsaharyjskiej w ramach projektu REFUGEE ScART- L'ARTE DEI RIFUGIATI. Powstały one na drodze upcyklingu. Uzupełnieniem całości są stroje z kultur pozaeuropejskich, m.in. tradycyjne kimono ślubne panny młodej, zwane uchikake. Prezentowane na wystawie jedwabne kimono ślubne z II poł. XX w. pochodzi z prefektury Chiba i jest przykładem japońskiego artyzmu w zdobnictwie tkanin. Elementem tradycyjnego stroju są torebeczki na planie kwadratu ściągane u góry sznureczkiem. Szesnastego marca wystawie będzie towarzyszyć 2. Międzynarodowe Akademickie Biennale Akcesoriów Ubioru pt. "Torby, torebki, kuferki podróżne, sakiewki... wokół historii, materii, formy, idei", organizowane przez Uniwersytet Technologiczno-Humanistyczny w Radomiu i Muzeum im. Jacka Malczewskiego. Zaprezentowane zostaną projekty semestralne i dyplomowe: unikatowe kreacje torebek wykonane na zajęciach w Uczelniach oraz także takie, które powstały w ramach współpracy z zakładami przemysłowymi. « powrót do artykułu
-
- Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu
- wystawa
- (i 3 więcej)
-
Stephen Hawking przewidywał, że czarne dziury emitują promieniowanie jak ciało doskonale czarne. Emisja ta, zwana emisją Hawkinga, jest stała w czasie, a jej temperatura jest determinowana przez grawitację. Mimo, że przewidywania Hawkinga liczą sobie 50 lat, dotychczas nie udało się obserwacyjnie potwierdzić temperatury promieniowania. Prawdopodobnie jest ona niezwykle niska, w skali nanokelwinów lub mniej. Naukowcy z Wydziału Fizyki Izraelskiego Instytut Technologii Technion stworzyli dźwiękową czarną dziurę, będącą analogiem rzeczywistych czarnych dziur. To system, z którego fale dźwiękowe nie mogą się wydostać. W artykule opublikowanym na łamach Nature Physics naukowcy wykazali istnienie stacjonarnego promieniowania Hawkinga z takiej dziury. Dziura o średnicy 0,1 mm powstała z 8000 atomów rubidu. Każdy pomiar ją niszczył, zatem naukowcy – chcąc obserwować ewolucję swojej czarnej dziury – musieli ją na nowo utworzyć, zmierzyć i znowu utworzyć. Eksperyment powtórzyli 97 000 razy, co odpowiadało 124 dniom obserwacji i pomiarów. W tym czasie udało im się zarejestrować 6 momentów spontanicznego promieniowania i potwierdzić, że jego temperatura oraz siła były stałe. Profesor Jeff Steinhauer, który stał na czele zespołu badawczego, mówi, że emisja z dźwiękowej czarnej dziury składa się z fal dźwiękowych, a nie świetlnych. Atomy rubidu poruszają się szybciej niż prędkość dźwięku, więc dźwięk nie jest w stanie dotrzeć do horyzontu zdarzeń i uciec z dziury. Jednak poza horyzontem zdarzeń atomy poruszają się powoli, więc i dźwięk może się swobodnie przemieszczać. Wyobraź sobie, że płyniesz pod prąd. Jeśli prąd porusza się szybciej od ciebie, nie możesz się przesuwać naprzód, jesteś spychany w tył. To właśnie dzieje się w czarnej dziurze, wyjaśnia uczony. Hawking uważał, że promieniowanie czarnych dziur jest spontaniczne. Steinhauer i jego zespół potwierdzili to już podczas poprzednich badań. Obecnie chcieli sprawdzić, czy promieniowanie to jest też stałe, czyli czy nie zmienia się w czasie. Promieniowania Hawkinga składa się z pary fotonów. Jeden z nich wpada w czarną dziurę, drugi z niej ucieka. Dlatego też Steinhauer i jego koledzy szukali podobnych par fal dźwiękowych. Gdy już je znaleźli, musieli jeszcze określić, czy między nimi istnieje korelacja. W jej poszukiwaniu przeprowadzili wspomniane 97 000 powtórzeń eksperymentu. Uzyskane przez Izraelczyków wyniki są zgodne z przewidywaniami Hawkinga. Wszystko wskazuje na to, że promieniowanie jest stacjonarne. Oczywiście odnosi się do dźwiękowej czarnej dziury stworzonej w laboratorium, jednak naukowcy uważają, że dalsze prace teoretyczne pozwolą stwierdzić, iż wyniki te można też odnieść do czarnych dziur. Z naszych badań wynikają ważne pytania, gdyż obserwowaliśmy cały cykl życiowy odpowiednika czarnej dziury, zatem widzieliśmy, jak rozpoczynało się promieniowanie Hawkinga. W przyszłości ktoś może porównać uzyskane przez nas wyniki z tym, co mówią teorie na temat procesów zachodzących w czarnych dziurach. Czy rzeczywiście promieniowanie Hawkinga bierze się z niczego. W pewnym momencie podczas eksperymentów promieniowania otaczające laboratoryjną czarną dziurę stało się bardzo silne. Doszło do tego, czy czarna dziura utworzyła horyzont wewnętrzny. Jego istnienie jest zgodnie z teorią Einsteina. Horyzont wewnętrzny znajduje się wewnątrz czarnej dziury i oddziela obszar bliższy centrum temu dalszemu. Wewnątrz tego horyzontu grawitacja jest znacznie mniejsza, więc znajdujące się tam obiekty mogą się swobodnie przemieszczać. Nie opadają na centrum czarnej dziury. Nie są jednak w stanie wydostać się z czarnej dziury, gdyż nie mogą przekroczyć wewnętrznego horyzontu w stronę horyzontu zdarzeń. Horyzont zdarzeń to zewnętrzna sfera czarnej dziury. Wewnątrz znajduje się jeszcze jedna mała sfera, horyzont wewnętrzny. Jeśli tam trafisz to nadal jesteś uwięziony w czarnej dziurze, jednak nie odczuwasz dziwacznych praw fizyki w niej obowiązujących. Panuje tam bardziej „normalne środowisko”, oddziaływanie grawitacyjne jest tam znacznie słabsze, wyjaśnia Steinhauer. Niektórzy fizycy przewidywali, że gdy analog czarnej dziury tworzy wewnętrzny horyzont, rośnie emisja z czarnej dziury. Takie właśnie zjawisko zaobserwował zespół Seinhauera. « powrót do artykułu
- 2 odpowiedzi
-
- 1
-
-
- czarna dziura
- dźwiękowa czarna dziura
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Napój z dodatkiem przypraw i miodu według receptury Mikołaja Kopernika odtworzono na 548. urodziny astronoma. Kopernik był nie tylko genialnym astronomem, ale i lekarzem, którego sława sięgała daleko poza granice Warmii - przekonują władze powiatu olsztyńskiego. W ostatni piątek w starostwie powiatowym w Olsztynie odbyła się konferencja z okazji 548. urodzin najbardziej znanego mieszkańca Warmii. Dla nas Mikołaj Kopernik jest przede wszystkim genialnym astronomem, który za sprawą swojego dzieła „O obrotach sfer niebieskich” opisującego heliocentryczny model świata+, stworzył podwaliny pod rozwój nowożytnej cywilizacji – powiedział rzecznik starostwa Wojciech Szalkiewicz. Dla współczesnych sobie Kopernik był przede wszystkim lekarzem, którego sława sięgała daleko poza granice Warmii, gdzie przez czterdzieści lat mieszkał, pracował, obserwował niebo i leczył. Zawsze i chętnie niósł pomoc chorym i cierpiącym, tak najznamienitszym jak i najbiedniejszym. Doktor Nicolai nie dokonał wprawdzie żadnego przełomu w medycynie, ale pozostało po nim kilka podręczników lekarskich z jego biblioteczki, sporo notatek medycznych oraz kilka oryginalnych recept – wyjaśnił Wojciech Szalkiewicz. W jednej z nich zalecał, by wziąć wina sublimowanego dwie kwarty, ususzonych jagód figi 4 drachmy, cynamonu, goździków i szafranu po 5 drachm. Zmieszajcie i przecedźcie do czystego naczynia – pisał Kopernik. Dalej zalecał, by używać napoju wygodnie i niewstrzemięźliwie oraz wskazywał, że jeżeli Bóg zechce, to napój pomoże!. Na 548. urodziny Mikołaja Kopernika odtworzono napój z receptur sprzed stuleci. Znając uznanie, jakim cieszył się doktor Mikołaj, z pełnym zaufaniem można sięgnąć po ten napój i skosztować warmińskiego panaceum sprzed stuleci – powiedział Szalkiewicz. Powiat olsztyński promuje Mikołaja Kopernika jako najwybitniejszego mieszkańca Warmii. Urodzony w Toruniu astronom, 40 lat swego życia spędził na Warmii: w Olsztynie, gdzie był administratorem dóbr kapitulnych i gdzie musiał zmierzyć się z przygotowaniem do obrony Olsztyna przed Krzyżakami oraz we Fromborku, gdzie pełnił funkcję kanonika Warmińskiej Kapituły Katedralnej i gdzie znajduje się jego grób. Zarówno szlak świętej Warmii jak i szlak Kopernikowski to miejsca związane z pobytem tego wybitnego astronoma w tej części Polski oraz z innymi znakomitymi postaciami regionu takimi jak: Jan Dantyszek, Stanisław Hozjusz, Marcin Kromer i Ignacy Krasicki. « powrót do artykułu
- 38 odpowiedzi
-
- Mikołaj Kopernik
- urodziny
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Krótkotrwałe przebiegunowanie magnetyczne Ziemi, do jakiego doszło przed 42 000 lat doprowadziło do globalnych zmian klimatycznych i wymierania gatunków, twierdzi międzynarodowy zespół badawczy, który pracował pod kierunkiem naukowców z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii (UNSW) i South Australian Museum. Przebiegunowanie, czyli zamiana biegunów magnetycznych Ziemi, miała miejsce wielokrotnie w historii naszej planety. Nie jest to jednak proces o stałym okresie, trudno więc przewidzieć, kiedy nastąpi po raz kolejny. Wiadomo jednak, że w czasie jego trwania dochodzi do długotrwałego znacznego osłabienia pola magnetycznego planety, przez co jej powierzchnia jest gorzej chroniona przed szkodliwym promieniowaniem kosmicznym. Alan Cooper z South Australian Museum i jego koledzy zbadali pierścienie skamieniałego agatisa nowozelandzkiego i na tej podstawie dostarczyli najbardziej precyzyjnej daty ostatniego przebiegunowania, znanego jako zdarzenie Laschampa. Naukowcy informują, że rozpoczęło się ono pomiędzy 41 560 a 41 050 lat temu i trwało krócej niż 1000 lat. Dotychczas rozrzut datowania tego wydarzenia wynosił aż 4000 lat. Badacze nazwali badanie przez siebie zjawisko zdarzeniem Adamsa, na cześć Douglasa Adamsa, który w książce „Autostopem po Galaktyce” zamieścił słynne stwierdzenie, że odpowiedzią na pytanie o życie, wszechwiat i wszystko inne jest liczba 42. Podczas przebiegunowania dochodzi do osłabienia ziemskiej magnetosfery. Dotychczas specjaliści badający zdarzenie Lachampa skupiali się na tym, co działo się już po zamianie biegunów magnetycznych, kiedy to natężenie pola magnetycznego Ziemi wynosiło zaledwie 28% obecnej wartości. Teraz, dzięki precyzyjnemu datowaniu zdarzenia Adamsa, Cooper i jego zespół stwierdzili, że do najbardziej dramatycznych zmian doszło, gdy bieguny magnetyczne przemieszczały się przez Ziemię. Wówczas natężenie pola magnetycznego spadło do 0–6 procent dzisiejszej wartości. Gdy zaś pole magnetyczne słabnie, więcej promieniowania kosmicznego trafia do atmosfery. W wyniku jego oddziaływania niektóre atomy zmieniają się w radioaktywny węgiel-14. Rośnie więc stężenie tego pierwiastka w atmosferze, a to z kolei znalazło swoje odbicie w drzewie, które w tym czasie rosło. Naukowcy wykorzystali następnie metody modelowania klimatu i stwierdzili, że z osłabieniem pola magnetycznego zbiegły się ważne zmiany klimatyczne. Doszło do silnej jonizacji powietrza i poważnych zniszczeń warstwy ozonowej, bardzo zwiększył się poziom szkodliwego promieniowania ultrafioletowego. To dodatkowo mogło wywołać pojawienie się ekstremalnych zjawisk powodowych, takich jak wysokie temperatury, gwałtowne wyładowania atmosferyczne, do ziemi docierało więcej promieniowania ze Słońca. Przez to wiele organizmów miało problemy z adaptacją, łatwiej pojawiały się mutacje genetyczne prowadzące do rozwoju nowotworów. Ludzie na całym świecie mogli widzieć to, co obecnie jest ograniczone zasięgiem do biegunów – imponujące zorze polarne. Zjonizowane powietrze jest też świetnym przewodnikiem elektryczności. Doszło zapewne do wielkich wyładowań atmosferycznych. To mogło wyglądać jak koniec świata, mówi Cooper. Naukowcy spekulują, że w związku z tymi wydarzeniami ludzie częściej szukali schronienia w jaskiniach, co z kolei przyczyniło się do obserwowanego w tym czasie gwałtownego rozwoju sztuki jaskiniowej. Gwałtowny wzrost promieniowania ultrafioletowego, szczególnie podczas rozbłysków słonecznych, spowodował, że jaskinie stały się bardzo pożądanymi schronieniami. Znany motyw sztuki jaskiniowej, dłonie odciśnięte za pomocą czerwonej ochry, mógł wziąć się stąd, że ludzie używali ochry jako ochrony przed Słońcem. Do dzisiaj niektóre ludy tak robią, dodaje uczony. Te ekstremalne zmiany środowiskowe mogły spowodować, albo co najmniej przyczynić się, do wymierania gatunków, w tym megafauny w Australii czy neandertalczyka w Europie, mówi Paula Reiner z Queen's University Belfast. Zarówno megafauna jak i neandertalczycy wymarli właśnie mniej więcej w czasie tego przebiegunowania. Powstaje więc pytanie, czy i obecnie nie grozi nam przebiegunowanie. Obecne skutki takiego wydarzenia trudno sobie wyobrazić. Z pewnością moglibyśmy się spodziewać poważnych problemów z działaniem wszelkiej elektroniki, prawdopodobnie ucierpiałyby też sieci energetyczne. Zupełnie inną kwestią są potencjalne zmiany klimatyczne. W atmosferze znajduje się obecnie więcej węgla niż w czasie Wydarzenia Adamsa, trudno więc wyrokować, jaki wpływ zwiększenie promieniowania kosmicznego wywarłoby na atmosferę. Wiadomo natomiast, że pole magnetyczne naszej planety osłabia się od około 200 lat, a północny biegun magnetyczny coraz szybciej się przemieszcza. Przed 6 laty informowaliśmy, że naukowcy z Uniwersytetu Harvarda przeprowadzili badania oceny ryzyka zamiany biegunów. « powrót do artykułu
- 4 odpowiedzi
-
- sztuka jaskiniowa
- neandertalczyk
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków (OTOP) podsumowało wyniki tegorocznego Zimowego Ptakoliczenia, tym razem z dystansu. Fakt, że krzyżówki, które od 10 lat zdobywały tytuł królowych zimowego ptakoliczenia, zostały zdetronizowane, ma związek z odmienną formułą tegorocznego wydarzenia. Ze względu na sytuację pandemiczną zrezygnowano bowiem z organizacji wycieczek i zamiast tego postawiono na indywidualne liczenie ptaków przy i w okolicach karmników. I tak w tym roku numerem jeden finałowej dwudziestki została bogatka (7005 osobników). W akcji wzięło udział prawie 900 osób. W sumie policzono 48.303 ptaki. Obserwatorzy zauważyli, że karmniki są również odwiedzane przez wiewiórki i myszarki polne. W pierwszej dziesiątce, poza wspomnianą już bogatką, znalazły się: wróbel (5932), mazurek (5151), dzwoniec (3185), kawka (2547), gawron (2285), gołąb miejski (2095), modraszka (1907), czyż (1762) i kos (1652). Z dalszą częścią zestawienia OTOP-u można się zapoznać tutaj. Uczestnicy nadesłali 861 kart obserwacji. Najwięcej osób pochodziło z województwa wielkopolskiego (143 karty). Na dalszych miejscach uplasowały się województwa mazowieckie (127) oraz śląskie (120). Najmniej ochotników liczyło ptaki w województwie świętokrzyskim (8 kart). Najczęściej ptaki obserwowano w przydomowych ogrodach na wsi (293). Sporo osób liczyło też z okna (200) i w przydomowych ogrodach w mieście (178). Na co ptaki mogą liczyć, przylatując do karmników? Głównie na słonecznik, kule tłuszczowe oraz na mieszanki ziaren. W karmnikach pojawia się także słonina, owoce (w tym także mrożone), orzechy, płatki owsiane i ryżowe, kasze, nasiona dzikich roślin, larwy mącznika, a czasem absolutnie wykwintne ptasie dania ("kule smalcowe zmieszane z mielonymi orzechami włoskimi, mieloną kukurydzą, mielonym słonecznikiem i siemieniem lnianym", "tłuszcz z nasionami w dużych łupinach orzechów"). Okazało się, że niektórzy wygospodarowali osobne karmniki dla ziarnojadów i mięsożerców. Co ważne, sporo osób wystawia ptakom wodę. Wg obserwatorów, ptaki chętnie korzystają z naturalnego pokarmu - szukają owoców i nasion na drzewach/krzewach, wyskubują nasiona z pozostawionych traw czy chwastów. Opisywano też jednak eskapady do śmietników. Wśród ptaków z problemami zdrowotnymi opisano, m.in.: bogatkę z naroślą na skrzydle, ptaki z przerośniętym dziobem (sikora uboga), mazurka, kosa i bogatki bez sterówek i sierpówki z ubytkami w ogonie, zięby ze spuchniętymi lub niesprawnymi nogami, gołębia ze zdeformowaną stopą, osowiałego mazurka, dzwońca i czyża, nastroszoną czeczotkę, która chwilę później umarła, szpaka z niesprawną nogą, kawkę bez stopy i kawkę kulejącą, kawkę z asymetrią skrzydeł, bogatkę z niedowładem nogi, mazurki ze śladami po infekcjach, srokę ze zmętniałą soczewką, bogatkę i gołębia z ptasią ospą, sójkę bez jednego palca, bogatkę z garbem, wronę z uszkodzoną nogą, srokę bez nogi i jej koleżankę bez ogona, wróbla bez nogi i kolejnego ze skrzywieniem dzioba. W grupie ptaków z uszkodzeniami stóp lub nóg najwięcej jest zięb, dlatego w relacji prasowej OTOP-u pada pytanie o to, czy może to być skutek zaniechania migracji (pozostania na zimę). Poza tym w zgłoszeniach odnotowano parę ptaków z aberracjami barwnymi. « powrót do artykułu
-
- Zimowe Ptakoliczenie z Dystansu
- wyniki
- (i 3 więcej)
-
Osiemsetletni Pontyfikał Płocki doczekał się pierwszego naukowego opracowania. Projekt zrealizowali naukowcy z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego (UKSW), Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, Uniwersytetu Warszawskiego i Muzeum Azji i Pacyfiku. W efekcie ich pracy powstała niezwykła [3-tomowa] monografia Pontyfikału, obejmująca krytyczną edycję tekstu łacińskiego, jego przekład na język polski oraz facsimile. Od XII/XIII w. Pontyfikał był dumą biskupstwa płockiego. W 1940 r. został wywieziony przez Niemców z Biblioteki Seminarium Duchownego w Płocku; wraz z innymi manuskryptami zdeponowano go w Państwowej i Uniwersyteckiej Bibliotece w Królewcu. Podczas ewakuacji Królewca kodeks został skradziony. Następnie trafił do sowieckiej strefy okupacyjnej, a potem do NRD - w Centralnym Antykwariacie w Lipsku Pontyfikał był strzeżony przez STASI. W 1973 r. trafił na aukcję do zachodnich Niemiec (dom aukcyjny Hartung & Karl). Za 6200 DM jako "rytuał z pontyfikałem pochodzenia niemieckiego z XIV wieku" kupiła go Bawarska Biblioteka Państwowa. Tam odkrył go prof. Julian Lewański i zaalarmował płockich biskupów. Sprawa toczyła się 30 lat, aż wreszcie w 2015 roku Pontyfikał Płocki wrócił na swoje miejsce. Jak podkreślono w wykładzie "Pontyfikał płocki z XII wieku - apologia świętego średniowiecza" UKSW, od czasu rozpoznania Pontyfikału przez prof. Lewańskiego Kuria Biskupia w Płocku wiele razy [...] zwracała się bezskutecznie o jego oddanie. Zwrotu dzieła dokonano dopiero w kwietniu 2015 r., po tym jak na początku 2015 roku biskup Piotr Libera skierował się wprost do dyrektora Biblioteki Państwowej w Monachium. Dr Monika Kuhnke, historyk sztuki, która od lat 90. angażuje się w rewindykację do Polski zabytków wywiezionych w czasie II wojny światowej, tłumaczyła przed laty (Cenne, bezcenne, utracone), że przez stulecia pontyfikały były ważnymi księgami liturgicznymi. Często były one bogato zdobione i zawierały uwagi, a także uzupełnienia kolejnych właścicieli/użytkowników, które ułatwiały ustalenie pochodzenia księgi. Specjalistka podkreślała, że choć szczęśliwie zasadniczy tekst Pontyfikału zachował się w całości, brakowało znaków własnościowych wskazujących na płockie pochodzenie księgi (na kartach 86 i 196 widoczne są ślady po usuniętych pieczęciach) oraz trzech kart początkowych, zwanych ochronnymi. Karta 1. prawdopodobnie była czysta, na karcie 2. wypisano tytuł "Agenda", a na karcie 3v. znajdowała się notatka przypominająca zarządzenie biskupa poznańskiego Andrzeja z 1302 r. Przypuszczalnie znaki usunięto przed planowaną sprzedażą księgi w monachijskim domu aukcyjnym Hartung & Karl w roku 1973. Jak można się domyślić, odzyskany zabytek szybko wzbudził zainteresowanie naukowców. Ks. prof. dr hab. Henryk Seweryniak, kierownik Katedry Teologii Fundamentalnej i Prakseologii Apologijnej na Wydziale Teologicznym UKSW, który pochodzi z diecezji płockiej, dostał na przekład, edycję krytyczną i analizę treści Pontyfikału grant z Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki. W naukowym opracowaniu zabytku wzięło udział 3 naukowców z UKSW (kierownik projektu, a także ks. prof. dr hab. Leszek Misiarczyk i prof. dr hab. Czesław Grajewski). Współpracowali z nimi dr hab. Weronika Liszewska z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, prof. dr hab. Jerzy Wojtczak-Szyszkowski z Uniwersytetu Warszawskiego oraz dr Jacek Tomaszewski z Muzeum Azji i Pacyfiku. Jak już wspominaliśmy, monografia Pontyfikału (Studia nad Pontificale Plocense I, XII-XIII w.) obejmuje krytyczną edycję tekstu łacińskiego, przekład na język polski i faksymile. W komunikacie prasowym UKSW podkreślono, że w trzytomowym dziele mieści się, oczywiście, obszerne studium teoretyczne z interpretacją treści: teologicznych, kanonicznoprawnych, polityczno-społecznych oraz zapisów muzykologicznych. Przeprowadzono również dogłębną analizę kodykologiczną, paleograficzną i technologiczną z użyciem nowoczesnych metod analizy atramentów i pigmentów, a także samego podłoża pergaminowego, na którym napisano kodeks. W badaniach porównawczych składu atramentów zastosowano tzw. metodę "odcisku palca", udowadniając różnice i podobieństwa pomiędzy poszczególnymi fragmentami tekstu. Badania wykazały, że Pontyfikał powstał najprawdopodobniej w latach 1180-1215. Autorów było wielu. Na podstawie stylu pisarskiego stwierdzono, że pierwszy pisarz wywodził się z opactwa św. Wawrzyńca w Liѐge. Jednak brak szerszego materiału porównawczego uniemożliwia jednoznaczne przypisanie Pontyfikału konkretnemu skryptorium w Polsce. Pontyfikał składa się z 211 kart pergaminowych o wymiarach 270x185 mm. Zawiera opisy i normy 85 obrzędów. W 233 miejscach tekstowi liturgicznemu towarzyszy zapis melodii. Prof. Lewański, znawca teatru średniowiecznego, zapisaną w Pontyfikale Płockim wymianę trzech kwestii aktorskich w obrzędzie Visitatio - Quem queritis in sepulchro? - Hiesum Nazarenum Crucifixum – Non est hic, surrexit sicut predicaret... - uznaje za moment narodzin nowożytnego teatru europejskiego. Krytyczna edycja Pontyfikału Płockiego jest ważnym wkładem w europejskie i polskie badania mediewistyczne. Poza tym zapewnia cenne wnioski dla zrozumienia powiązań średniowiecznego Mazowsza z kulturą łacińskiego Zachodu. Edycji trzytomowego dzieła podjęło się pelplińskie Wydawnictwo Bernardinum, specjalizujące się w publikacji znakomitej jakości facsimile. Z okazji odzyskania po 75 latach Pontyfikału Płockiego Mennica Polska upamiętniła go na srebrnej monecie. W 2015 r. ukazała się ona w serii "Utracone dzieła sztuki". Trzynastego października 2015 r. w Płocku zorganizowano konferencję prasową poświęconą zabytkowi. Jej owocem jest publikacja pt. "Pontyfikał - odzyskana perła średniowiecza"; zawiera ona artykuły prezentujące różne aspekty związane z kodeksem, w tym aspekty prawne odzyskania zabytku. « powrót do artykułu
-
- Pontyfikał Płocki
- monografia
- (i 4 więcej)
-
Łazik Perseverance, który wylądował wczoraj na Marsie w ramach misji Mars 2020, to dziewiąta udana marsjańska misja NASA w czasie której przeprowadzono miękkie lądowanie na powierzchni planety. Łazik będzie badał marsjańską geologię i klimat, zbierał dane potrzebne do przeprowadzenia załogowej misji na Marsa i – co jest jego głównym celem – będzie poszukiwał śladów dawnego życia. Dlatego też na miejsce lądowania łazika wybrano tak trudny teren jak Krater Jezero. Naukowcy sądzą, że 3,5 miliarda lat temu krater ten był dnem jeziora, do którego szeroką deltą wpływała rzeka. Co prawda wody dawno tam nie ma, ale specjaliści wierzą, na na dnie krateru o średnicy 45 kilometrów lub na jego zboczach, wznoszących się w górę na 610 metrów, zachowały się ślady dawnego życia. Myślimy, że najlepszym miejscem do poszukiwania biosygnatur są osady z dna Jezero lub jego linii brzegowej. Mogą się tam znajdować minerały zawierające węgiel, o których wiemy, że bardzo dobrze przechowują się w nich pozostałości dawnego życia na Ziemi. Perseverance to piąty łazik, jaki NASA umieściła na Czerwonej Planecie. Obok Curiosity, który pracuje na Marsie od 2012 roku, i Opportunity, którego misja niedawno się zakończyła po przepracowaniu 5351 marsjańskich dni (sol), były to Spirit z 2004 roku, który pracował przez 2208 soli oraz Sojourner, pierwszy łazik w historii, pracujący na innej planecie. W poszukiwaniu biosygnatur Perseverance wykorzysta Mastcam-Z. To umieszczona na maszcie kamera, która może wykonywać przybliżenia odległych obiektów, by naukowcy mogli się im przyjrzeć. Gdy specjaliści stwierdzą, że obiekt wart jest bliższego zbadania, do dzieła przystąpi SuperCam. To kamera wyposażona w laser i mikrofon. W stronę interesującego celu zostanie wystrzelona wiązka laserowa. Odparowany laserem materiał utworzy niewielką chmurę plazmy, którą zarejestruje SuperCam, a analiza obrazu pozwoli określić skład chemiczny celu. Mikrofon przechwyci zaś dźwięk z całego wydarzenia, co dostarczy dodatkowych informacji do analizy. Jeśli na tej podstawie uczeni uznają, że danej skale czy fragmentowi gruntu warto się przyjrzeć, mogą wydać łazikowi polecenie podjechania i zbadania próbek. Próbki będą badane przez robotyczne ramię, na którego końcach znajdują się dwa instrumenty. PIXL (Planetary Instrument for X-ray Lithochemistry) przeprowadzi badania za pomocą silnego promieniowania rentgenowskiego w poszukiwaniu w nim chemicznych oznak dawnego życia. Z kolei SHERLOC (Scanning Habitable Environments with Raman & Luminescence for Organics & Chemicals) posiada własny laser i może wykrywać niewielkie ilości molekuł organicznych oraz minerałów tworzących się w środowisku wodnym. Razem PIXL i SHERLOC stworzą mapę minerałów, pierwiastków i molekuł w skałach i mariańskiej glebie. Naukowcy mają nadzieję, że trafią na coś, co jednoznacznie będzie można zinterpretować jako ślady dawnego życia. Czymś takim mogą być np. stromatolity. To formacje skalne będące ubocznym skutkiem życia sinic. Na Ziemi są to jedne z najstarszych śladów życia. Jeśli PIXL i SHERLOC pokażą, że mamy do czynienia z czymś naprawdę interesującym, ramię łazika pobierze próbki. Zostaną one umieszczone w specjalnych tubach, które w ramach przyszłych misji marsjańskich zostaną zabrane na Ziemię. Instrumenty konieczne, by definitywnie potwierdzić, że na Marsie w przeszłości istniało życie są zbyt duże i złożone, by dostarczyć je na Marsa. Dlatego też NASA we współpracy z Europejską Agencją Kosmiczną planuje składający się z wielu misji program Mars Sample Return, którego celem jest przywiezienie na Ziemię próbek zebranych przez Perseverance, mówi Bobby Braun, menedżer programu Mars Sample Return. Dysponujemy mocnymi dowodami wskazującymi, że w Kraterze Jezero istniały niegdyś warunki do istnienia życia. Nawet jeśli po analizie próbek na Ziemi stwierdzimy, że w jeziorze nie było życia, nauczymy się czegoś ważnego o możliwości istnienia życia w kosmosie. To, czy na Marsie życie istniało czy nie, jest podstawowym pytaniem dotyczącym ewolucji planet skalistych. Dlaczego nasza planeta jest bogata w życie, podczas gdy Mars stał się martwym pustkowiem?, wyjaśnia Ken Williford, zastępca głównego naukowca misji Mars 2020 Perseverance. Wspomniana tutaj Mars Sample Return ma rozpocząć się w drugiej połowie bieżącej dekady. Będzie się ona składała z pojazdu Sample Retrieval lander, który dostarczy na powierzchnię marsa łazik Sample Fetch Rover oraz pojazd Mars Ascent Vehicle. Łazik zabierze przygotowane przez Perseverance pojemniki z próbkami i przetransportuje je do pojemnika znajdującego się na dziobie pojazdu Mars Ascent Vehicle. Ewentualnie będzie to mógł też zrobić Perseverance. Mars Ascent Vehicle będzie pierwszym pojazdem, który wystartuje z powierzchni innej planety. Dotrze on na orbitę Marsa, gdzie uwolni pojemnik z próbkami. Tam przejmie je Earth Return Orbiter. Próbki trafią do kolejnego pojemnika i wraz z nim mają wylądować na Ziemi na początku przyszłej dekady. Misja Mars Sample Return będzie bardzo istotna z punktu widzenia załogowej eksploracji Marsa. W jej ramach na powierzchni wyląduje bowiem rekordowo masywny ładunek, będzie też można przeprowadzić testy startu z powierzchni Czerwonej Planety. « powrót do artykułu
- 3 odpowiedzi
-
- Perseverance
- Mars 2020
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Inżynier Steve Jurczyk, pełniący obowiązki szefa NASA, poinformował, że lądowanie człowieka na Księżycu w 2024 roku wydaje się mało prawdopodobne. Przyczyną jest budżet z ostatnich 2 lat, w którym nie przyznano wystarczających środków, by rok 2024 był możliwy. W takiej sytuacji dokonujemy przeglądu planów, by wyznaczyć kolejną datę, stwierdził Jurczyk. Zapewnił jednocześnie, że NASA ma zamiar kontynuować program Artemis w takiej formie, jak dotychczas. Tym bardziej, że ze strony administracji prezydenta Bidena nadchodzą sygnały poparcia dla lądowania na Księżycu i wykorzystania tego projektu, jako etapu dla misji załogowej na Marsa. Wsparcie ze strony Białego Domu jest niezwykle ważne, a bardzo znaczącym faktem są okoliczności i czas jego udzielenia. Po pierwsze, administracja Bidena wydaje się bez zastrzeżeń wspierać program rozpoczęty za prezydenta Trumpa, po drugie, wsparcie przyszło bardzo szybko. Zwykle tak ważne polityczne decyzje są podejmowane po znacznie dłuższym czasie od wprowadzenia się nowej administracji do Białego Domu. Tym bardziej, że NASA nie ma jeszcze nawet nowego szefa. Jurczyk pełni jego obowiązki po rezygnacji Jima Brindestine'a. Słowa poparcia, jakie padły ze strony sekretarz prasowej Białego Domu, Jen Psaki, zostały powitane z uznaniem przez społeczność zajmującą się badaniami kosmosu. Specjaliści podkreślają, że NASA potrzebuje stabilizacji, a nie radykalnych zmian planów wraz z każdą zmianą prezydenta. Od pewnego czasu szeroko spekulowano, że powrót NASA na Księżyc w roku 2024 to cel nierealistyczny, szczególnie w sytuacji, gdy w budżecie na rok 2021 Kongres nie przyznał pełnego finansowania na Human Landing System. Jurczyk jest pierwszym wysokim rangą urzędnikiem NASA, który otwarcie stwierdził, że osiągnięcie tego celu jest mało prawdopodobne. Lądowanie na Księżycu ma się odbyć w ramach programu Artemis, który został zapoczątkowany w marcu 2019 roku na polecenie prezydenta Trumpa. W ramach programu na orbicie Srebrnego Globu ma powstać stacja kosmiczna, która umożliwi stałą obecność i pracę ludzi na Księżycu. Podpisano też międzynarodową umowę Artemis Accords, regulującą zasady współpracy pomiędzy krajami biorącymi udział w pracach NASA. Od początku pojawiały się jednak głosy, że niektóre celem Artemis są zbyt ambitne i prawdopodobnie nie uda ich się wykonać na czas. Obecnie głównym zadaniem, przed którym stoi program Artemis, jest wybór rozwiązania dla Human Landing System. Na stole są trzy oferty: jedna grupy pod przewodnictwem firmy Blue Origin, druga firmy Dynetics i trzecia SpaceX. Początkowo zakładano, że dwie z nich, a może już jedna, zostaną wybrane jeszcze w lutym. Teraz Jurczyk informuje, że NASA potrzebuje więcej czasu. Decyzję powinniśmy poznać w drugiej połowie kwietnia. Gdy zaś będziemy wiedzieli, jaka technologia została wybrana i jak wyglądają plany jej realizacji, można będzie określić nową datę powrotu astronautów na Księżyc. Słowa Jurczyka o kontynuacji projektu Artemis oraz wsparcie ze strony Białego Domu są też ważnymi sygnałami dla partnerów NASA, zarówno komercyjnych jak i międzynarodowych. Agencje kosmiczne z Kanady, Japonii czy Wielkiej Brytanii mają pewność, że inicjatywa, w którą zaangażowały środki, jest bezpieczna. « powrót do artykułu
-
Żyjemy w nowoczesnym świecie pełnym urządzeń zasilanych energią elektryczną. Rozwój nowych technologii sprawia, że telefony komórkowe, laptopy, tablety i wiele innych sprzętów mobilnych towarzyszy nam na każdym kroku. Najczęściej stosowane do zasilania urządzeń mobilnych są baterie litowo-jonowe tzw. Li-ion, jednak ze względu na ich powolne ładowanie, krótki czas pracy oraz szkodliwość dla środowiska naturalnego (ze względu na wysoką zawartość metali ciężkich m.in. kobalt) coraz większą uwagę poświęca się superkondensatorem. To urządzenia łączące cechy baterii oraz kondensatorów. Co się z tym wiąże? Dłuższa żywotność, prostszy recykling, a przede wszystkim szybsze ładowanie, czyli oszczędność czasu. Wszak, czas to pieniądz. Zalety superkondensatorów tkwią w ich konstrukcji, na którą składają się dwa podstawowe elementy. Pierwszy z nich to układ dwóch wysokoporowatych elektrod, które odseparowane są od siebie także porowatym materiałem chroniącym przed zwarciem. Najczęściej ta część superkondensatora jest wykonana na bazie węgla aktywnego, który jest stosowany w tych urządzeniach nie bez powodu. W jego porach umieszczany jest drugi, kluczowy składnik superkondensatora – elektrolit zawierający jony, czyli atomy obdarzone ładunkiem elektrycznym (dodatnio naładowane – kationy oraz ujemnie naładowane – aniony). Jony mogą przemieszczać się we wnętrzu porowatego materiału w zależności od przyłożonego między elektrodami napięcia. Co ciekawe, im więcej porów we wnętrzu elektrod, tym więcej energii może być zgromadzone w urządzeniu. Pomijając elementy takie jak obudowa itp., można powiedzieć, że to wszystko. Co jednak czyni superkondensatory tak obiecującymi urządzeniami do magazynowania energii? Są to wcześniej wspomniane pory, a także sposób w jaki poruszają się jony. Średnica i długość kanałów we wnętrzu porowatych elektrod ma kluczowe znaczenie. Gdy pory są szerokie, urządzenie ładuje się szybko, ale dostarcza niewiele energii, podczas gdy zmniejszenie ich średnicy pozwala na dostarczenie większej ilości energii, jednak urządzenie ładuje się o wiele wolniej. Czy istnieje zatem sposób na przyspieszenie jonów w wąskich porach? O tym w listopadowym numerze czasopisma naukowego Nature Communications pisze Svyatoslav Kondrat - naukowiec z Instytutu Chemii Fizycznej, Polskiej Akademii Nauk (IChF PAN). Autorzy badań wykorzystali materiał porowaty na bazie węgla o średnicy porów poniżej jednego nanometra, przy czym należy pamiętać, że 1 nm to jedna miliardowa część metra. Pory te są zatem tak małe, że nie są widoczne dla ludzkiego oka. Materiał ten został nasączony cieczą jonową, która jest niczym innym jak solą w stanie ciekłym, przy czym nie zawiera żadnego rozpuszczalnika np. wody. Zatem ciecz jonowa to upłynniona sól. Jony z cieczy jonowej wypełniają pory, a po przyłożeniu napięcia pomiędzy elektrodami zaczynają się poruszać. Co się jednak stanie, gdy polaryzacja trwa dłuższą chwilę? Czy wszystkie jony poruszają się w równym tempie? Niestety, jony we wnętrzu elektrod zachowają się niczym samochody we wnętrzu tunelu poruszające się w przeciwnych kierunkach. Na dodatek, każdy z nich porusza się na jednym pasie, a nie jak na autostradzie - na kilku. Jeśli choćby jeden samochód utknie, pozostałe zaczynają lawinowo hamować. Zatem, przepustowość tunelu spada i powstaje korek. Tak samo dzieje się z porami, które zostają miejscami zatkane w superkondensatorze. To przekłada się na spadek sprawności pracy urządzenia, w szczególności obniża czas jego ładowania. Jak tego uniknąć? Svyatoslav Kondrat we współpracy z międzynarodowym zespołem przetestowali przykładanie napięcia w superkondensatorze pulsami, aby stopniowo wprawiać jony w ruch i nie zatykać porów. Jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę. Metoda zaproponowana przez naukowców przyspiesza proces ładowania urządzenia i daje obiecujące wyniki. Dodatkowo przeprowadzając badania dla procesu rozładowania naukowcy Ci wykazali, że proces ten również można przyspieszyć. Przeprowadzone eksperymenty pokrywają się z wykonanymi przed naukowców licznymi symulacjami komputerowymi. Wyniki naszych badań są obiecujące. To ciekawe, że można przyspieszać nie tylko proces ładowania superkondensatora, ale także jego rozładowanie. Dzięki temu możemy usprawnić różne procesy technologiczne, np. przyspieszyć i zwiększyć wydajność odsalania wody – twierdzi Svyatoslav Kondrat. Rozwiązanie zaproponowane przez badaczy otwiera nowe możliwości oraz przybliża nas do ulepszenia istniejących już rozwiązań stosowanych do zasilania urządzeń mobilnych. Choć kondensatory znane są od dekad, to dopiero superkondensatory wychodzą naprzeciw oczekiwaniom konsumentów na miarę czasów, w których żyjemy. Dzięki takim odkryciom jesteśmy bliżej opracowania szybszych i wydajniejszych urządzeń do magazynowania energii, a to dopiero początek rewolucji w tej dziedzinie. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- superkondensator
- jony
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wylądowali! Perseverance i Ingenuity na Marsie
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Przed kilkoma minutami nadeszło potwierdzenie, że łazik Perseverance i śmigłowiec Ingenuity bezpiecznie wylądowały na powierzchni Marsa. Po ponad 200 dniach podróży i przebyciu 470 milionów kilometrów NASA udało się posadowić na Czerwonej Planecie najcięższy obiekt, jaki kiedykolwiek ludzkość tam umieściła. Po emocjach lądowania rozpoczyna się zasadnicza część misji Mars 2020 – badania w poszukiwaniu dawnego życia na Marsie. Wyprawy na Marsa są niezwykle trudne. Do wczoraj ludzkość miała na swoim koncie 47 misji, z czego całkowicie lub częściowo udanych było 24, w tym 16 zorganizowanych przez USA, 3 przez ZSRR, 1 wspólna UE/Rosja oraz po 1 przez UE, Indie, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Chiny. Misja Mars 2020, w ramach której lądował Perseverance, jest zatem 48. misją w ogóle, 25. udaną, w tym 17. udaną misją USA. Jak dotychczas jedyną agencją, która potrafi przeprowadzić pełną misję wraz z miękkim lądowaniem na Marsie jest NASA. Co prawda w 1971 roku na Czerwonej Planecie miękko lądował radziecki Mars 3, jednak kontakt z nim utracono już 104,5 sekundy później. Najprawdopodobniej udało się też wylądować Beagle'owi 2 wysłanemu przez Europejską Agencję Kosmiczną w 2003 roku, jednak nigdy nie nawiązano z nim kontaktu. Razem z dzisiejszym lądowaniem Amerykanie próbowali lądować na Marsie 10-krotnie, z czego 9 razy im się udało. Perseverance Łazik Perseverance – który bardziej szczegółowo opisaliśmy tutaj – z wyglądu przypomina swojego poprzednika, Curiosity, który bada Marsa od 2012 roku. Jednak został wyposażony w wiele nowatorskich technologii, w tym w nowy system napędowy, dzięki któremu będzie najszybszym łazikiem kiedykolwiek wysłanym na Marsa. Powodem, dla którego przykładaliśmy taką wagę do prędkości jest fakt, że jeśli jedziemy, to nie wykonujemy badań naukowych. Jeśli wybierasz się do Disneylandu, to chcesz dojechać do Disneylandu. Nie chodzi o to, by jechać, a by znaleźć się na miejscu, mówi Rich Rieber, którego zespół przez pięć lat pracował nad napędem łazika. Perseverance otrzymał nowy układ napędowy, zawieszenie, koła, system rozpoznawania otoczenia czy algorytmy planowania trasy. Wszystko po to, by łazik mógł nawigować po trudnym terenie Krateru Jezero. Perseverance ma przemieszczać się trzykrotnie szybciej, niż jakikolwiek inny łazik marsjański, dodaje Matt Wallace, zastępca dyrektora misji. Daliśmy mu sporo autonomii, sztucznej inteligencji, by mógł wykonywać swoją misję. Prędkość łazika nie będzie imponująca. Wyniesie maksymalnie 4,4 cm/s (158,4 m/h). Będzie najszybszy nie dlatego, że będzie jechał szybciej ale dlatego, że mniej czasu będziemy spędzali na planowaniu trasy, wyjaśnia Rieber. Perseverance ma wgraną mapę, stworzą na podstawie zdjęć z satelity Mars Reconnaissance Orbiter. Pokazuje ona obiekty mniejsze niż 30 centymetrów. Mapa ta pozwoli łazikowi zorientować się, w którym miejscu się znajduje. Wyposażony jest też w dwie kamery nawigacyjne (Navcams) umieszczone na maszcie, które przekazują mu obraz stereo, oraz sześć pokładowych kamer służących wykrywaniu przeszkód. Navcams zapewniają 90-stopniowy kąt widzenia i z odległości 25 metrów potrafią wykryć obiekty rozmiarów piłeczki golfowej. Kamery, w połączeniu z algorytmami sztucznej inteligencji mają umożliwić łazikowi nawigację w czasie rzeczywistym. Będzie on w stanie zauważyć przeszkody i większość z nich ominąć bez pomocy z Ziemi. Każdego marsjańskiego ranka centrum sterowania wyśle łazikowi marszrutę na dany dzień i poczeka, aż Perseverance zamelduje, że dotarł do wyznaczonego punktu. To znakomicie usprawni poruszanie się. Wcześniejsze łaziki najpierw wykonywały zdjęcia otoczenia, wysyłały je na Ziemię i czekały do następnego dnia na instrukcje. Dlatego też np. Curiosity w dni, w których miał się przemieszczać, spędzał na podróży jedynie 13% czasu. Perseverance co najmniej potroić ten wynik. Oczywiście to wszystko brzmi prosto, ale proste nie jest. Inżynierowie na Ziemi są w stanie obliczyć, jak daleko Perseverance się przemieścił zbierając dane o obrotach każdego z jego sześciu kół. Co jednak w przypadku, gdy któreś koło będzie miało poślizg bo znajdzie się na piasku? Jak wówczas określić, jak daleko od wyznaczonej trasy znalazł się łazik? Może to obliczyć komputer pokładowy łazika, jednak jego moc obliczeniowa nie jest imponująca. Nasz komputer ma mniej więcej wydajność bardzo dobrego komputera z roku około 1994, mówi Rieber. Problemem jest tutaj promieniowanie kosmiczne. Im bardziej nowoczesny procesor tym mniejsze i gęściej upakowane tranzystory, przez co są one bardziej podatne na zakłócenia powodowane promieniowaniem. Głównym zadaniem Perseverance jest znalezienie śladów życia. Żeby jednak na nie trafić, łazik musi się przemieszczać, by badać kolejne miejsca. Im bardziej efektywnie będzie to robił, tym większa szansa, że dokona odkrycia. Na miejsce lądowania wybrano Krater Jezero. Naukowcy sądzą, że w przeszłości płynęła tam rzeka, która wpadała do jeziora. Jeśli gdzieś można znaleźć ślady życia, to właśnie tam. Dlatego też wybór padł na to miejsce, mimo iż jest to najtrudniejszy z dotychczas wybranych obszarów do lądowania na Czerwonej Planecie. Ingenuity Pod „brzuchem” łazika umieszczono śmigłowiec Ingenuity, którego budowę szczegółowo opisywaliśmy. Został on zabrany w misję niejako przy okazji. Nie stanowi zasadniczej jej części. Śmigłowiec nie będzie prowadził żadnych badań. Wysłano go po to, by sprawdzić, czy potrafimy zbudować drona poruszającego się w atmosferze Marsa. Takie drony mogą przydać się podczas przyszłych misji załogowych i bezzałogowych np. do dokonywania szybkich zwiadów w okolicy. Zadaniem Ingenuity będzie wykonanie serii 90-sekundowych lotów. Ze względu na odległość pomiędzy Ziemią a Marsem jakakolwiek komunikacja w czasie rzeczywistym czy sterowanie będą niemożliwe. Jeśli wszystko przebiegnie zgodnie z planem śmigłowiec odbędzie loty i wykona kilka zdjęć. I to wszystko. Jednak dostarczy bezcennych danych, dzięki którym możliwe będzie zbudowanie w przyszłości pojazdów latających wykonujących bardziej ambitne zadania w atmosferze Marsa i – być może – innych planet. Jako, że Ingenuity to misja demonstracyjna, NASA akceptuje w tym wypadku wyższe ryzyko niepowodzenia. Zgodnie z klasyfikacją NASA misja Perseverance należy do Klasy B czyli "wysoce priorytetowych zasobów narodowych, których utrata będzie miała duży wpływ na [...] osiągnięcie celów naukowych". W takich misjach wymaga się minimalizacji ryzyka z minimalnymi kompromisami. Dlatego przy ich przygotowaniu przez wiele lat pracują olbrzymie rzesze ludzi, którzy m.in. przygotowują odpowiedni sprzęt. Przed Ingenuity nie stawia się takich wymagań, dlatego też wiele elementów śmigłowca zostało wykonanych z powszechnie dostępnych materiałów. Na przykład zastosowano w nim standardowy procesor Snapdragon 801. Dlatego też, ironią losu, śmigłowiec, który ma po po prostu latać, dysponuje mocą obliczeniową o całe rzędy wielkości większą niż łazik, wykonujący złożone badania naukowe. Jako, że moc procesora znakomicie przewyższa moc potrzebną do samego sterowania, Ingenuity wyposażono też w kamerę rejestrującą obraz z prędkością 30 klatek na sekundę oraz oprogramowanie nawigacyjne, które na bieżąco obraz analizuje. Twórcy śmigłowca mówią, że część elementów – jak np. laserowy miernik wysokości – zakupili w firmie SparkFun Electronics, produkującą elektronikę do zabawek. Stwierdziliśmy, że co prawda to sprzęt komercyjny, ale go przetestujemy. Jeśli będzie działał, będziemy go używali, mówi Tim Canham z Jet Propulsion Laboratory. Ingenuity będzie działał w trybie półautonomicznym. Z Ziemi będzie otrzymywał szczegółowy plan lotu, a zadaniem śmigłowca będzie go wykonać, utrzymując się na ścieżce. Twórcy śmigłowca nie mieli czasu na opracowanie dla niego prawdziwej autonomii. Ale nie wykluczają, że w przyszłości tego typu dronom będzie można wydać polecenie, by np. podleciały do konkretnej skały i wykonały jej zdjęcia, a one to zrobią, bez otrzymanego wcześniej z Ziemi szczegółowego planu. Istnieją już plany koncepcyjne przyszłych misji, w ramach których pracujemy nad większymi śmigłowcami, zdolnymi do wykonania takich zadań. Ale jeśli przypomnimy sobie pierwszy marsjański łazik, Pathfindera, to miał on bardzo proste zadaniem. Miał jeździć w kółko wokół stacji bazowej, wykonywać zdjęcia i pobierać próbki skał. Skromnie planujemy misje demonstracyjne. I tak też postępujemy z pierwszym śmigłowcem na Marsie, dodaje Canham. Obecnie na Marsie i w jego okolicach pracuje zatem 11 misji. Oprócz Mars 2020 (Perseverance, są to orbitery Mars Odyssey (NASA), Mars Express (ESA), Mars Reconnaissance Orbiter (NASA), Mars Orbiter Mision (ISRO – Indie), MAVEN (NASA), HOPE (Zjednoczone Emiraty Arabskie), Tianwen-1 (Chiny) oraz łazik Curiosity (NASA) i lądownik InSight (NASA). « powrót do artykułu- 4 odpowiedzi
-
Trzeba będzie jeszcze poczekać, nim dowiemy się, kto zostanie hejnalistą Wieży Mariackiej w Krakowie. Okazało się bowiem, że kandydaci, którzy poradzili sobie z przesłuchaniem kwalifikacyjnym z zakresu gry na trąbce, nie zaliczyli niestety testów sprawnościowych. W związku z tym w najbliższych tygodniach ogłoszony zostanie kolejny nabór. Jak podkreślił oficer prasowy komendanta miejskiego Państwowej Straży Pożarnej (PSP) Bartłomiej Rosiek, do tego czasu kandydaci, którzy nie przeszli testów sprawnościowych, będą mogli poprawić swoją kondycję fizyczną. Zgłosiło się 35 osób, w tym 3 kobiety. Etap gry na trąbce przeszło 6 kandydatów (w gronie tym nie było ani jednej kobiety). Później, tak jak inne osoby ubiegające się o pracę w straży pożarnej, kandydaci na hejnalistę musieli wziąć udział w testach sprawnościowych. Podciągali się na drążku, biegali po kopercie i poddawali się próbie wydolnościowej "beep test". W konkursie na hejnalistę i tak obniżyliśmy kryteria, ale kandydaci i tak ich nie spełnili - powiedział Rosiek. W związku z tym anulowano kolejne etapy naboru do służby, m.in. sprawdzian braku lęku wysokości. W grudniu ogłoszono nabór na stanowisko stażysty w służbie przygotowawczej - strażaka-hejnalisty w Komendzie Miejskiej PSP w Krakowie. Przewidziano aż 2 etaty. Jest to skutek m.in. tego, że po latach służby w marcu 2020 r. na emeryturę odszedł Jan Sergiel. Sergiel powiedział w wywiadzie udzielonym rok temu portalowi Kraków.pl, że trafił na wieżę przypadkiem; wystartował w konkursie ogłoszonym przez Radio Kraków, bo chciał się sprawdzić, a że wygrałem, to musieli mnie przyjąć. Grać na trąbce nauczył się w orkiestrze OSP Budzów. Potem – w czasie służby wojskowej – grałem w orkiestrze reprezentacyjnej Pomorskiego Okręgu Wojskowego. Z tą ostatnią zaliczyłem też wiele występów estradowych czy na dancingach. Można powiedzieć, że byłem ograny w różnych gatunkach. Muszę przyznać, że gdy startowałem w konkursie na hejnalistę, nie wiedziałem, że hejnał wygrywają strażacy! Hejnalista pracuje przez 24 godziny, później ma 48 godzin przerwy. Wygrywa hejnał o każdej pełnej godzinie - od 8 do 7 następnego dnia. Na jednej zmianie pracuje 2 hejnalistów. Hejnał mariacki wygrywa się na 4 strony świata: dla króla (na Wawel), dla rajców miejskich (na Rynek), dla gości (na Bramę Floriańską) i dla komendanta (na Komendę Straży Pożarnej). Warto przypomnieć, że 16 kwietnia 1927 roku Polskie Radio po raz 1. transmitowało w południe hejnał mariacki z Krakowa. Na stronie Poczet Krakowski, na której można zobaczyć przysięgę trębacza z 1671 r., dawne zapisy nutowe hejnału, hejnalicę i hejnalistów na obrazach czy hejnałowe trąbki, podkreślono, że pierwsza wzmianka o hejnale pochodzi z 1392 r. Nie wiemy, jak brzmiała odgrywana wówczas melodia. Kto wie, czy Kraków nie jest miastem, które najdłużej na świecie podtrzymuje tradycję odgrywania hejnału... « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- test sprawnościowy
- Bartłomiej Rosiek
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Pandemia pokrzyżowała wielu z Was podróżnicze plany ale mamy świetne wieści – są kraje, gdzie można bezpiecznie latać w tym sezonie! W ofercie zimowych i wiosennych wyjazdów do wyboru są ciekawe egzotyczne kierunki, m.in. Zanzibar, Malediwy, Emiraty Arabskie, Meksyk, Dominikana i Kostaryka. Jak można przestać podróżować po całym świecie, skoro nasza planeta ma tyle wspaniałych i zapierających dech w piersiach krajobrazów? Warto sprawdzić polecane kierunki na wyjątkowe rodzinne wczasy bądź romantyczne wakacje na egzotyczne wyspy. Poniżej prezentujemy kilka pomysłów na wypoczynek, rekomendowanych przez specjalistów z biura podróży ekskluzywnych i nietuzinkowych CARTER®. Hotel Xcaret na Jukatanie – cały Meksyk w pigułce Meksykański Półwysep Jukatan słynie nie tylko z pięknych plaż Morza Karaibskiego i krystalicznej błękitnej wody, ale także z ciekawej oferty historycznych i przyrodniczych atrakcji jak chociażby kolonialne miasta i krasowe studnie cenotes. Podobnie jak w innych regionach Meksyku, także i na Jukatanie odnajdziemy ślady cywilizacji Majów. Nurkowanie w spektakularnych cenotach, rejs po Río Lagartos, różowe Jezioro Las Coloradas, kolorowe Jezioro Bacalar, spacer po kolonialnej Méridzie, bazar nocny na rynku w Valladolid czy imponujące ruiny Majów Chichén Itzá i Cobá to tylko niektóre z atrakcji, które na Was czekają. Na podróżujących z biurem CARTER® ostatnimi czasy bardzo pozytywne wrażenie wywarł kompleks wypoczynkowy Xcaret All-Fun Inclusive na słynnej Playa del Carmen. Warto odwiedzić kolorowy Meksyk chociażby po to aby skorzystać z licznych udogodnień dla rodzin z dziećmi i obsługi na światowym poziomie w Hotelu Xcaret Mexico. W cenę zakwaterowania wliczony jest bezpłatny pełny dostęp do cudownych parków przyrody, podziemnej rzeki i korzystanie z licznych wycieczek Experiencias Xcaret (Xcaret, Xplor, Xplor Fuego, Xenses, Xoximilco, Xel-ha i Xenotes). Spędzając Wasze wakacje w Xcaret warto wybrać się do pawilonu motyli, ogrodu botanicznego, poobserwować kolorowe gatunki ptaków i zwiedzić uprawę orchidei. Wśród wielu innych atrakcji jak m.in.: wieczorne przedstawienia ciekawe jest także pływanie z delfinami. Kolejnym ciekawym i ekskluzywnym miejscem na wakacje All Inclusive z jest nowy pięciogwiazdkowy hotel NIZUC, który oferuje gościom ciekawy program rozrywkowy, aktywności fitness a także wymarzoną scenerię na ślub w raju. Zanzibar – pachnący przyprawami, ulubiona wyspa polskich gwiazd Na Zanzibarze panuje bardzo przyjemny klimat - wilgotny i gorący, ponieważ leży w strefie podrównikowej. Pora deszczowa to w przybliżeniu okres od marca do połowy maja. Możecie się wtedy spodziewać kilkudniowych opadów i bardzo parnej pogody. Pora sucha długa – trwa od czerwca do października. Jest to najlepszy czas, aby udać się na Zanzibar Jest to także najwyższy sezon na egzotyczne wakacje na tej pięknej wyspie. Największe atrakcje Zanzibaru to piękne rafy koralowe, które stwarzają idealne warunki do nurkowania z butlą, fascynujące stare miasto Stone Town znajdujące się na liście UNESCO oraz plantacje aromatycznych przypraw. Najładniejsze plaże Zanzibaru położone są na północy wyspy – w okolicy miejscowości Nungwi i Kendwa. Nie występują tam uciążliwe odpływy, co powoduje, że odwiedzający mają świetne warunki do kąpieli w ciepłych i turkusowych wodach Oceanu Indyjskiego. To również tam spotkamy najlepsze i najbardziej komfortowe hotele na Zanzibarze. Luksusowe ośrodki wypoczynkowe z reguły są niewielki i składają się z bungalowów oraz willi w ogrodzie, krytych strzechą i zbudowanych z lokalnych materiałów. Te obiekty mogą pochwalić się ładną plażą z białym piaskiem i świetnymi warunkami do nurkowania, snorkingu oraz surfingu. Zaciekawiły Was powyższe kierunki? Chcielibyście uzyskać więcej informacji na temat wakacji w Meksyku i na Zanzibarze? Biuro podróży CARTER® nieprzerwanie od 2003 roku oferuje egzotyczne i luksusowe podróże szyte na miarę i najlepsze hotele świata w konkurencyjnych cenach! Więcej inspiracji: www.carter.eu/blog oraz na https://www.instagram.com/carter_luksusowe_wakacje/ Serdecznie zapraszamy do kontaktu: travel@carter.eu, 22 392 60 16/17 Biuro: ul. Hoża 50/23 w Warszawie « powrót do artykułu
-
Naukowcy z University of Plymouth i University of Illinois at Urbana-Champaign postanowili przetestować nowe i używane plastikowe przedmioty, w tym dziecięce zabawki, opakowania na kosmetyki i wyposażenie biurowe, pod kątem występowania w nich metali ziem rzadkich. Wyniki badań mogą niepokoić. Okazało się, że metale ziem rzadkich trafiły do 24 z 31 testowanych produktów, w tym do jednorazowych opakowań na żywność. Metale te są wykorzystywane do produkcji sprzętu elektronicznego, a do plastiku trafiają przypadkiem w wyniku recyklingu. Jako, że metale ziem rzadkich znaleziono też w plastiku znalezionym na plażach, autorzy doszli do wniosku, że zanieczyszczenie tymi metalami trwa od dawna i nie jest związane z jednym źródłem czy niedopatrzeniem. Metale ziem rzadkich są stosowane w elektronice ze względu na ich właściwości magnetyczne, fosforoscencyjne czy elektrochemiczne. Jednak nie są celowo dodawane do plastiku, gdyż niczemu tam nie służą. Ich obecność jest najpewniej wynikiem przypadkowego zanieczyszczenia podczas mechanicznego oddzielania i przetwarzania elementów nadających się do recyklingu, mówi główny autor badań, doktor Andrew Turner. Nie znamy skutków zdrowotnych chronicznego narażenia na kontakt z niewielkimi ilościami metali ziem rzadkich. Jednak coraz częściej znajdujemy je w coraz większym stężeniu w żywności, wodzie, niektórych lekarstwach. To oznacza, że plastik prawdopodobnie nie jest znaczącym źródłem zagrożenia. Jednak znalezienie tych metali w plastiku wskazuje, że mogą się tam też trafiać inne składniki o znanym negatywnym wpływie na zdrowie, dodaje. Doktor Turner specjalizuje się w badaniu toksycznych substancji w produktach codziennego użytku. W 2018 roku wykazał, że niebezpieczne dla zdrowia związki bromu, antymonu i ołowiu trafiają do przedmiotów mających kontakt z żywnością oraz do innych przedmiotów codziennego użytku, gdyż producenci tych przedmiotów wykorzystują plastik z recyklingu elektroniki. « powrót do artykułu
-
- metale ziem rzadkich
- plastikowe zabawki
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Samsung umieścił sztuczną inteligencję wewnątrz układu pamięci
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Firma Samsung Electronics poinformowała o stworzeniu pierwszego modułu High Bandwidth Memory (HBM) zintegrowanego z modułem obliczeniowym wykorzystującym sztuczną inteligencję – HBM-PIM. Architektura processing-in-memory (PIM) umieszczona wewnątrz wysokowydajnych modułów pamięci ma służyć przede wszystkim przyspieszeniu przetwarzania danych w centrach bazodanowych, systemach HPC (High Performance Computing) oraz aplikacjach mobilnych. Nasz HBM-PIM to pierwsze programowalne rozwiązanie PIM przeznaczone dla różnych zastosowań z wykorzystaniem sztucznej inteligencji. Planujemy rozszerzenie współpracy z dostawcami rozwiązań z zakresu sztucznej inteligencji, dzięki czemu będziemy mogli zaproponować coraz bardziej zaawansowane rozwiązania korzystające z PIM, stwierdził wiceprezes Samsunga, Kwangil Park. Większość współczesnych systemów komputerowych bazuje na architekturze von Neumanna, zgodnie z którą dane są przechowywane i przetwarzane w osobnych układach. Taka architektura wymaga ciągłego przesyłania informacji pomiędzy układami, przez co – szczególnie w systemach operujących na olbrzymich zestawach danych – powstaje wąskie gardło spowalniające pracę całego systemu komputerowego. Architektura HBM-PIM zakłada wykorzystanie modułu przetwarzania danych w miejscu, w którym dane się znajdują. Uzyskano to poprzez umieszczenie wewnątrz każdego modułu pamięci silnika SI zoptymalizowanego pod kątem współpracy z układami DRAM. W ten sposób umożliwiono równoległe przetwarzanie danych i zminimalizowano potrzebę ich przesyłania. Samsung informuje, że po połączeniu HBM-PIM z obecnym już na rynku rozwiązaniem HBM2 Aquabolt pozwoliło na dwukrotne zwiększenie wydajności systemu przy jednoczesnym 70-procentowym spadku zapotrzebowania na energię. Koreańczycy podkreślają, że HBM-PIM nie wymaga żadnych zmian sprzętowych ani programowych, zatem łatwo można je zastosować w już istniejących systemach. HBM-PIM zapewnia imponujący wzrost wydajności przy jednoczesnym olbrzymim spadku zapotrzebowania na energię w kluczowych rozwiązaniach SI, zatem z zainteresowaniem oczekujemy na możliwość sprawdzenia jego wydajności w rozwiązywaniu problemów nad którymi pracujemy w Argonne, stwierdził Rick Stevens, dyrektor ds. obliczeniowych, środowiskowych i nauk biologicznych w Argonne National Laboratory. Szczegóły HBM-PIM zostaną zaprezentowane 22 lutego podczas International Solid-State Circuits Virtual Conference (ISSCC). « powrót do artykułu -
Czym jest „siła życiowa” która podtrzymuje procesy zachodzące w organizmach i kreuje różne formy życia? Od czasów Newtona używamy fizyki, aby dokonywać oceny rzeczywistości. Lecz sama fizyka nie jest w stanie powiedzieć nam, skąd pochodzimy, jak się tu znaleźliśmy i dlaczego nasz świat wyewoluował od organizmów jednokomórkowych do niezwykle złożonej biosfery. Najnowsza książka Stuarta Kauffmana zawiera wyjaśnienia – wykraczające poza wnioski płynące z praw fizyki – przejścia od złożonego środowiska chemicznego do reprodukcji molekularnej, metabolizmu i wczesnych protokomórek oraz dalszej ewolucji w kierunku tego, co uznajemy za życie. Stuart Kauffman jest jednym z czołowych intelektualistów naukowych na świecie. Ta książka jest kulminacją jego całego życia poświęconego rozważaniu wzajemnych oddziaływań między fizyką i biologią oraz poszukiwaniu głębszego poziomu rzeczywistości. Kauffman porusza szerokie spektrum tematów i przedstawia radykalną wizję transformacji od materii do życia i od życia do umysłu. To dzieło będzie inspiracją dla kolejnego pokolenia naukowców – Paul Davies, autor książki Demon w maszynie
-
- Świat poza fizyką
- książka
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Niemieccy naukowcy z Instytutu Optyki Kwantowej im. Maxa Plancka przeprowadzili operację na bramce logicznej, w której wzięły udział dwa kubity znajdujące się w dwóch różnych laboratoriach. Ich osiągnięcie to bardzo ważny krok w kierunku kwantowego przetwarzania rozproszonego. Może to pozwolić na zbudowanie modułowych systemów obliczeniowych, składających się z urządzeń stojących w różnych miejscach, ale działających jak jeden wielki komputer. Dodanie kolejnego kubitu do kwantowego komputera nie jest łatwym zadaniem. Kubity muszą być w stanie przeprowadzać operacje logiczne, a jednocześnie muszą być odizolowane od wpływów zewnętrznych (szumu), które mogą zniszczyć ich stan kwantowy. Bardzo istotnym źródłem szumu w systemach kwantowych jest interferencja pomiędzy samymi kubitami. Jeśli np. mamy system składający się z 4 kubitów, a chcemy przeprowadzić obliczenia z udziałem tylko 2 z nich, to wciąż istnienie ryzyko interakcji pomiędzy kubitami, które nie biorą udziału w obliczeniach. Im więcej zaś kubitów w systemie, tym większy problem szumu. Jednym ze sposobów poradzenia sobie z tym problemem jest rozproszenie kubitów pomiędzy różne urządzenia. To jednak wymaga zintegrowania operacji logicznych prowadzonych za pomocą tych urządzeń. Jeśli po prostu wykonamy obliczenia na jednym takim module i prześlemy wyniki do opracowania do innego modułu, to wciąż nie zwiększamy dostępnej mocy obliczeniowej, mówi Severin Daiss z Instytutu Optyki Kwantowej. Dlatego też dużym zainteresowaniem naukowców cieszy się koncepcja teleportacji za pomocą bramek kwantowych. To pomysł zgodnie z którym dane wyjściowe na kwantowej bramce logicznej są zależne od danych wejściowych na bramce, znajdującej się gdzieś indziej. Daiss i jego koledzy pracujący pod kierunkiem profesora Gerharda Rempe zaprezentowali znacząco uproszczoną technikę, która bazuje na interakcji fotonu z modułami w dwóch różnych laboratoriach. W każdym z tych laboratoriów naukowcy stworzyli wnękę optyczną zawierającą atom rubidu. Urządzenia zostały połączone światłowodem o długości 60 metrów. W celu ustanowienia bramki logicznej naukowcy wysłali foton, działający jak „latający kubit”, między obiema wnętami. Wędrował on pomiędzy nimi, dzięki czemu uzyskano splątanie jego polaryzacji ze stanem energetycznym atomów rubidu. Powstała w ten sposób bramka CNOT, której stan można odczytać mierząc stan fotonu. Ronald Hanson z Uniwersytetu Technologicznego w Delft uważa, że prace Niemców to ważny krok naprzód. Spowodowali, że foton odbił się od jednej strony, przemieścił w drugą i dokonał pomiaru. Od strony koncepcyjnej jest to niezwkle proste, a oni wykazali że to działa. Myślę, że to prawdziwa nowość na tym polu. Szczegóły eksperymentu opisano na łamach Science. « powrót do artykułu
-
- komputer kwantowy
- bramka logiczna
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Lekarze z Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (UCK WUM) przeprowadzili pierwszy w Polsce zabieg udrożnienia żył kończyny górnej z użyciem systemu AngioJet u osoby nieletniej. Wykonano go u nastoletniej pacjentki. System AngioJet służy do trombektomii, czyli usuwania skrzeplin blokujących przepływ krwi w naczyniach. Urządzenie wstrzykuje do niedrożnego naczynia sól fizjologiczną z heparyną i Actylise (lekiem przeciwzakrzepowym, ludzkim aktywatorem plazminogenu), które mają rozpuścić zakrzep. Później pozostałości skrzepliny są odsysane. Jak podkreślono w komunikacie WUM, miejscowe podawanie leku fibrynolitycznego jest skuteczniejsze od leczenia ogólnego oraz wymaga podania mniejszej dawki preparatu. Kilkunastoletnią pacjentkę Kliniki Onkologii, Hematologii Dziecięcej, Transplantologii Klinicznej i Pediatrii Dziecięcego Szpitala Klinicznego UCK WUM skierowano na wewnątrznaczyniowy zabieg udrożnienia żył z zastosowaniem systemu AngioJet ze względu na umiarkowany skutek leczenia farmakologicznego zakrzepicy. W skład zespołu przeprowadzającego zabieg wchodzili: dr Jarosław Żyłkowski, dr Remigiusz Krysiak i lek. Vadym Matsibora z II Zakładu Radiologii Klinicznej Centralnego Szpitala Klinicznego UCK WUM i z Zakładu Radiologii Pediatrycznej Dziecięcego Szpitala Klinicznego UCK WUM. Zespół anestezjologiczny tworzyły lek. Beata Cała i Urszula Dobrzyńska, a pielęgniarski Zygmunt Malinowski, Renata Kalisiewicz, Magdalena Kędzierska i Adam Majewski. Grupę techników elektroradiologii stanowili Marta Burczaniuk i Adam Bremer. Po zabiegu pacjentka została wypisana do domu w stanie dobrym (bez objawów ostrej zakrzepicy żylnej). Dzięki współpracy Zakładu Radiologii Pediatrycznej Dziecięcego Szpitala Klinicznego UCK WUM i II Zakładu Radiologii Klinicznej Centralnego Szpitala Klinicznego UCK WUM pacjenci pediatryczni mogą być leczeni małoinwazyjnymi i najnowocześniejszymi metodami z zakresu radiologii interwencyjnej. Do niedawna takie możliwości leczenia były dostępne tylko dla pacjentów dorosłych. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- trombektomia
- system AngioJet
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Skany tomografii komputerowej (TK) wskazały na okoliczności śmierci Sekenenre Tao - faraona XVII dynastii tebańskiej, panującego w XVI w. p.n.e. Jest on uważany za władcę, który rozpoczął walki z Hyksosami i zapoczątkował proces wyzwalania Dolnego Egiptu spod ich władzy. Władca zginął w pobliżu pola bitwy, został ceremonialnie stracony przez kilka osób za pomocą hyksoskiej broni. Balsamiści umiejętnie ukryli niektóre z ran głowy, co sugeruje, że ciało faraona zostało poddane profesjonalnej mumifikacji (mimo słabego zachowania mumii). Wyniki badań ukazały się w piśmie Frontiers in Medicine. Autorami artykułu są dr Zahi Hawass i dr Sahar Saleem, prof. radiologii z Wydziału Medycyny Uniwersytetu Kairskiego. Akademicy debatowali o okolicznościach śmierci faraona od czasów, gdy jego mumia została znaleziona i wstępnie zbadana w latach 80. XIX w. (mumię Sekenenre Tao odkryto w 1881 r. w skrytce DB-320 w Deir el-Bahari). Te i następne badania - włączając w to prześwietlenia z lat 60. XX w. - pokazały, że Sekenenre Tao odniósł parę ciężkich ran głowy; co istotne, na reszcie ciała ich nie było. Zgodnie z jedną wersją wydarzeń, Sekenenre Tao został schwytany w czasie bitwy, a później stracony, być może przez samego władcę Hyksosów. Inni sugerowali, że faraon został zamordowany we śnie przez pałacowych konspiratorów. Biorąc pod uwagę zły stan mumii, niektórzy naukowcy uważali, że mumifikacja odbyła się w pośpiechu, z dala od królewskiej pracowni. Skany z tomografii komputerowej mumii Sekenenre Tao ujawniły szczegóły urazów głowy, w tym rany skrzętnie ukryte przez balsamistów. W oparciu o uzyskane wyniki Hawass i Saleem przedstawili więc nieco inny scenariusz. Jak dowodzą, zniekształcone dłonie świadczą o tym, że ręce farona skrępowano za plecami, dlatego nie mógł się bronić w czasie ataku. To sugeruje, że Sekenenre Tao rzeczywiście znajdował się wraz ze swoimi żołnierzami na pierwszej linii frontu, ryzykując życie, by wyzwolić Egipt - podkreśla dr Saleem, która specjalizuje się w paleoradiologii. Skany TK (w połączeniu z innymi dowodami) sugerują egzekucję przeprowadzoną przez kilka osób. Zdjęcia TK pokazały detale wcześniej wymienianych ran faraona (czoła, prawej okolicy nadoczodołowej i oczodołu, lewego policzka oraz podstawy czaszki), a także ujawniły dodatkowe pęknięcia w obrębie twarzoczaszki po prawej stronie z boku; balsamiści skrzętnie je ukryli. W ramach badań przyglądano się także hyksoskiej broni z kolekcji Muzeum Egipskiego w Kairze, w tym sztyletom. Potwierdzono ich kompatybilność z ranami odniesionymi przez faraona (można mówić o dobrej korelacji kształtu i wielkości złamań z badanymi rodzajami hyksoskiej broni). Wiele wskazuje na to, że Sekenenre Tao został zabity podczas ceremonialnej egzekucji. Śmiertelny atak w wykonaniu kilku osób był wymierzony w jego twarz, prawdopodobnie po to, by go zhańbić. W zwykłej egzekucji związanego więźnia należałoby się spodziewać ataku jednego napastnika; być może z różnych kątów, ale nie za pomocą różnych rodzajów broni. Badanie TK wykazało, że Sekenenre Tao miał w chwili zgonu ok. 40 lat. Walkę z Hyksosami kontynuowali, z sukcesami, jego synowie. Jeden z nich, Kamose, ostatecznie uwolnił Egipt. Wyniki uzyskane przez Hawassa i Saleem wiele wnoszą odnośnie do rozumienia punktu zwrotnego w historii Egiptu. Saleem i Hawass są pionierami w zakresie wykorzystania skanów TK do badania władców i wojowników Nowego Państwa, w tym Hatszepsut, Tutanchamona, Ramzesa III, Totmesa III i Ramzesa II. W 2015 r. ukazał się ich artykuł pt. Scanning the Pharaohs: CT Imaging of the New Kingdom Royal Mummies. W zeszłym roku opublikowaliśmy artykuł o wkładzie Hawassa i Saleem w wyjaśnienie zagadki mumii krzyczącej kobiety. « powrót do artykułu
-
- Sekenenre Tao
- mumia
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jedna dobrze dobrana para okularów może służyć przez wiele lat, o ile zostanie zachowana odpowiednia pielęgnacja i konserwacja. W trakcie używania okularów zdarzają się uszkodzenia, z którymi można próbować walczyć bez wizyty u optyka. Lekko porysowane szkła czy pęknięte oprawki da się uratować – wypadki zawsze się zdarzają i nie oznacza to, że okulary nadają się już tylko do wyrzucenia. Najpierw powinno się spróbować własnych sił w naprawie, później zgłosić się do optyka i wymienić konkretne części, a dopiero jeśli okulary nie nadają się do naprawy lub cena naprawy przekracza ich wartość – pomyśleć o nowej parze. Jakie są sposoby na naprawienie uszkodzonych okularów? Co zrobić z porysowanymi szkłami? Mniejsze lub większe rysy na szkłach zdarzają się zawsze. Często jest to wina materiału i sposobu, w jaki wycieramy zabrudzenia, zwłaszcza przebywając na zewnątrz – wiele osób używa do tego wewnętrznej części bluzki, szalika czy swetra, a to niestety powoduje rysy. Niezawodnym sposobem na unikanie takich sytuacji jest noszenie ze sobą ściereczki z mikrofibry przeznaczonej do czyszczenia szkieł. Warto pamiętać, że pozostawienie rys na szkłach może niekorzystnie wpływać na narząd wzroku i na kondycję okularów, więc jeśli takie się pojawią – trzeba działać. Jak usunąć rysy z okularów (https://www.wokularach.pl/jak-usunac-rysy-z-okularow-5-sprawdzonych-sposobow)? Najprostszym sposobem jest umycie okularów letnią wodą z mydłem – część rys powstaje na skutek zabrudzeń, z którymi bez problemu poradzi sobie mydło. Jeśli zarysowania są większe, można spróbować nanieść pastę do zębów z drobinkami na miękką szczoteczkę do zębów i delikatnie potrzeć szkła, a następnie wysuszyć bawełnianą ściereczką. Inną opcją jest użycie sody oczyszczonej lub proszku do pieczenia w ten sam sposób, co pasty do zębów. Takie sposoby zadziałają na niewielkie lub średnie rysy, natomiast na poważniejsze uszkodzenia poradzi wyłącznie optyk i wymiana szkieł. Kiedy trzeba wymienić szkła w okularach? Powodów do wymiany szkieł jest kilka, m.in. wtedy, gdy wada wzroku się pogorszy – nie zaleca się noszenia zbyt mocnych lub zbyt słabych okularów, bo oprócz szkodliwego oddziaływania na narząd wzroku, może to wpłynąć na błędnik i koncentrację. Osoby, które mają wady wzroku, powinny kontrolować stan swoich oczu mniej więcej raz na dwa lata. Nie oznacza to, że w tym czasie należy wymieniać całe okulary! W salonach optycznych zazwyczaj jest dostępna opcja wymiany samych szkieł, z zachowaniem oprawek. Ceny, w zależności od rodzaju szkła, zaczynają się od 80 złotych za jedną sztukę. Jak wymienić szkła w okularach (https://www.wokularach.pl/wymiana-szkiel-w-okularach-kiedy-warto-to-robic-i-ile-trwa)? Nigdy na własną rękę! Taką naprawą powinien zająć się optyk, zwykle trwa to kilka dni i nowe okulary są gotowe. Wymieniając szkła warto pomyśleć o zainwestowaniu np. w powłokę polaryzacyjną i powłokę antyrefleksową, a jeśli dużo czasu spędzacie przed komputerem – w specjalne szkła, które hamują działanie tzw. niebieskiego światła (emitowanego przez urządzenia elektroniczne). Jak poradzić sobie z uszkodzonymi oprawkami? O uszkodzenie okularów nietrudno, zwłaszcza, jeśli po zdjęciu ich z twarzy kładzie się je w przypadkowe miejsca, a nie do etui. Zdarza się, że okulary spadają z biurka albo że się na nie usiądzie – co zrobić, jeśli uszkodzi się oprawki (https://www.wokularach.pl/jak-naprawic-okulary)? Drobne naprawy można wykonać za pomocą kleju do plastiku (zgodnie z instrukcją) lub żywicy epoksydowej, co jednak wymaga więcej wprawy i dokładności. Metalowe oprawki bez problemu można zlutować. Jeśli nie posiadacie ani kleju, ani lutownicy, starym i dobrym sposobem jest sklejenie oprawek plastrem na rany, dzięki czemu okulary będą się trzymać i przetrwają do wizyty u optyka. « powrót do artykułu
-
Na Zamku Królewskim na Wawelu właśnie zakończyła się uroczystość przekazania Polsce bezcennej zbroi młodego Zygmunta Augusta. Zbroi, którą 13-letni królewicz otrzymał w prezencie od króla Czech i Węgier z okazji zaręczyn z jego córką Elżbietą. Zbroja Zygmunta Augusta trafiła na Węgry w 1933 roku decyzją sądu arbitrażowego. Została ona przekazana ze skarbca cesarskich zbiorów wiedeńskich do Muzeum Narodowego w Budapeszcie jako rzekoma własność króla Węgier Ludwika II Jagiellończyka, który w wieku 20 lat zginął w bitwie z Turkami pod Mohaczem. Już w 1939 roku wybitny bronioznawca Bruno Thomas wykazał, że zbroja została zamówiona w 1533 roku przez króla Czech i Węgier Ferdynanda I z okazji zaręczyn jego córki Elżbiety z królewiczem Zygmuntem Augustem. Na napierśniku zbroi znajdziemy zresztą na to dowód w postaci inicjałów E (Elisabetha) oraz S (Sigismundus). Wiemy, że zbroję wykonał mistrz Jörg Seusenhofer, którego dzieła są uważane za najświetniejsze osiągnięcia renesansowego płatnerstwa. Z zachowanej korespondencji z płatnerzem wiadomo, że do zbroi należały też dwa siodła. Niestety, do dzisiaj zachowały się jedynie okucia łęków jednego z nich. Jednym z najbardziej znanych dzieł jest komplet uzbrojenia arcyksięcia Ferdynanda, który Seusenhofer wykonał w 1547 roku. W późnym średniowieczu i renesansie zbroje pełniły nie tylko funkcje użytkowe, ale też reprezentacyjne. Świetnym tego przykładem jest omawiana właśnie zbroja. Stalowe płyty zostały wykute na wzór ubioru z miękkiej tkaniny przeszywanego w deseń ukośnej kratownicy wypełnionej czworoliśćmi. Dekorację wykonano za pomocą trawienia i złoceń, które kontrastują z polerowanym tłem. Zygmunt August posiadał bogatą zbrojownię, z której – oprócz wspomnianej tutaj zbroi młodzieńczej – zachowała się pełna zbroja jeździecka wykonana w Norymberdze przez Kunza Lochnera, a podarowana królowi Szwecji Janowi III z okazji jego ślubu z Katarzyną Jagiellonką. Znajduje się ona obecnie w Zbrojowni Królewskiej w Sztokholmie. Przekazaną przez Węgry zbroję można będzie od jutra do końca lutego oglądać bezpłatnie w Sali Senatorskiej Zamku Królewskiego na Wawelu. Zbroja została zwrócona na podstawie umowy podpisanej w 1992 roku pomiędzy rządami RP i Republiki Węgierskiej o współpracy kulturowej i naukowej. Pod koniec ubiegłego roku Viktor Orban podpisał dekret o przekazaniu zbroi Polsce. « powrót do artykułu