Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36718
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    205

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Na pustyni na zachodzie Egiptu archeolodzy odnaleźli coś, co może być najstarszym śladem ludzkiej stopy. Jak poinformował sekretarz generalny Egipskiej Służby Starożytności (SCA) Zahi Hawass, ma on ok. 2 milionów lat. Wg niego, niewykluczone, że to najważniejsze odkrycie, jakiego dokonano na terenie kraju.Ktoś przemierzający te obszary wiele, wiele lat temu odcisnął kontur swojej stopy w błocie. Ślad ten uległ następnie petryfikacji. Naukowcy ujrzeli go, pracując w oazie Siwa. Aby określić dokładny wiek znaleziska, naukowcy zbadają metodą datowania węglowego rośliny zachowane w tej samej skale.Khaled Saad, szef wydziału prehistorii w SCA, uważa, że bazując na wieku skały, w której znaleziono ślad stopy, można zaryzykować stwierdzenie, że jest starszy od szkieletu człokokształtnej Lucy, odbywającej obecnie podróż po Stanach Zjednoczonych. Fragmenty jej kośćca znaleziono w 1974 roku w Etiopii. Uważa się, że "dziewczyna" żyła 3 mln lat temu.Wykopaliska w Egipcie koncentrują się głównie na czasach faraonów, tymczasem, jak widać, kraj ten może się poszczycić jeszcze starszymi artefaktami. Poprzednie najstarsze prehistoryczne znalezisko liczyło sobie 200 tys. lat.
  2. Firma Tilera Corporation rozpoczęła sprzedaż swojego nowego procesora TILE64, pierwszego układu z rodziny Tile Processor. Kość powstała w oparciu o technologię, która pozwala na umieszczenie w jednym procesorze tysięcy rdzeni. TILE64 składa się z 64 rdzeni, z których każdy jest w stanie samodzielnie uruchomić system Linux. Procesor jest 10-krotnie szybszy i oferuje 30-krotnie lepszą wydajność na wat w porównaniu z dwurdzeniowymi Xeonami Intela. TILE64 ma najpierw trafić na rynek urządzeń obsługujących sieci oraz rynek cyfrowych multimediów. Nowy procesor korzysta ze starego pomysłu stworzenia dwuwymiarowej matrycy rdzeni obliczeniowych komunikujących się ze sobą za pomocą łączy o wysokiej przepustowości. Każdy z rdzeni TILE64 może pracować samodzielnie i jest w stanie obsłużyć Linuksa. Każdy ma też do dyspozycji 8 kilobajtów pamięci podręcznej L1 na dane, 8 kB L1 na instrukcje oraz 64 kilobajty pamięci poziomu drugiego. Cała pamięć, zarówno poziomu 1. jak i 2. może zostać programowo wykorzystana jako 5-megabajtowy cache L3. Rdzenie mogą pracować z częstotliwościami 600, 750 i 900 megaherców. Gdy są nieużywane, potrafią przełączyć się w tryb oszczędzania energii. Każdy z rdzeni połączony jest z czterema sąsiadami (nie dotyczy to, oczywiście, rdzeni znajdujących się na zewnętrznych krawędziach matrycy – te łączą się z 2 lub 3 sąsiadami) łączami o przepustowości 500 gigabitów na sekundę. Na tej podstawie Tilera wylicza wydajność swojego procesora w porównaniu z Xeonami. Tilera zintegrowała w procesorze cztery kontrolery DDR2 oraz komplet interfejsów I/O, wśród których zajdziemy dwa 10-gigabitowe XAUI, dwa 10-gigabitowe PCIe, dwa 1-gigabitowe Ethernet RGMII oraz programowalny interfejs wejścia-wyjścia, który może zostać przeznaczony do łączności z napędami dysków czy klipsami USB. Procesor Tilery wydaje się bardzo dobrym rozwiązaniem na rynki telekomunikacyjny i multimediów. W tej chwili Tilera sprzedaje trzy procesory, różniące się częstotliwością pracy zegara i zestawem interfejsów I/O. Ich cena rozpoczyna się od 435 USD przy zakupie 10 000 sztuk. Z witryny Tilery możemy dowiedzieć się, że firma zamierza wyprodukować w najbliższym czasie 32- i 120-rdzeniowe procesory.
  3. Otyłość może być zaraźliwa. Tym razem nie chodzi tu o wpływy społeczne wewnątrz grup przyjaciół z nadmierną wagą ciała, ale o wirusa. Pewien powszechnie występujący wirus, uznany podczas wcześniejszych badań za prawdopodobną przyczynę otyłości, powodował przekształcenie dorosłych komórek macierzystych tkanki tłuszczowej w komórki tłuszczowe. Najwyraźniej dzieje się tak w wyniku działalności jednego z genów wirusa. Nie twierdzimy, że wirus jest jedyną przyczyną otyłości, ale nasze studium dostarcza dowodów na to, że niektóre przypadki otyłości mają coś wspólnego z infekcjami wirusowymi – wyjaśnia Magdalena Pasarica z Uniwersytetu Stanowego Luizjany. Nie wszyscy zarażeni ludzie staną się otyli. Ostatecznie będziemy w stanie zidentyfikować czynniki, które predysponują niektórych ludzi do rozwinięcia infekcji i znaleźć sposób leczenia tej przypadłości. Wirusem, o którym tak dużo napisaliśmy, jest ludzki adenowirus-36 (Ad-36), który wywołuje infekcje dróg oddechowych i oczu. Wcześniejsze badania wykazały, że odpowiada on za akumulowanie się tłuszczu u zwierząt i że występuje u 30% otyłych osób, w porównaniu do jedynie 11% zainfekowanych wśród ludzi szczupłych. Do tej pory nikomu nie udało się ustalić bezpośredniego związku między obecnością wirusa u ludzi a wzrostem ilości zmagazynowanego tłuszczu. Pasarica wykorzystała do badań komórki macierzyste pozyskane od pacjentów, którzy przeszli liposukcję. Połowę komórek wystawiono na oddziaływanie wirusa. Większość zakażonych komórek przekształciła się w komórki tłuszczowe, nie zaobserwowano tego zjawiska w hodowli zdrowych komórek. Badania sfinansowały Narodowe Instytuty Zdrowia (NIH).
  4. Część mieszkańców USA doświadcza od wczoraj problemów z Internetem. Firmy dostarczające łącza poinformowały o prawdopodobnym uszkodzeniu kabla w okolicy Cleveland. Gdy technicy przedsiębiorstwa TeliaSonera, które wskutek awarii utraciło sygnał w swojej sieci na północy USA, postanowili wymienić kabel, ze zdumieniem odkryli, że... został on przestrzelony. Ktoś strzelał z pistoletu lub strzelby do kabla – powiedział Anders Olausson, rzecznik prasowy TeliaSonera. Sprawca uszkodził kabel na długości ponad 1 kilometra. Sprawca wandalizmu nie został dotychczas ustalony, a technicy wciąż pracują nad wymianą kabla. Wiele firm i mniejszych providerów ma z tego powodu kłopoty, gdyż cała Sieć na amerykańskim Środkowym Zachodzie działa wyraźnie wolniej. Nie wiadomo, kiedy zostanie przywrócone normalne funkcjonowanie Internetu.
  5. Naukowcy twierdzą, że większe upodobanie kobiet niż mężczyzn do różowego jest uwarunkowane biologicznie. Według autorów pewnych badań, ich wyniki potwierdzają, że widzenie barw wyewoluowało u ludzi m.in. po to, by pomóc kobietom w odszukiwaniu dojrzałych owoców, np. jagód. Anya Hurlbert i zespół z Uniwersytetu w Newcastle nad Tyne studiowali preferencje barw u 171 dorosłych Brytyjczyków i 37 dopiero co przybyłych na wyspę imigrantów, głównie z kontynentalnych Chin. Mężczyźni i kobiety stanowili niemal równoliczne grupy. Pomysł badania dwóch odmiennych etnicznie grup wziął się stąd, że postanowiono oddzielić ewentualne wpływy kulturowe od biologicznych w płciowych preferencjach barw. Każdy wolontariusz widział 750 par kolorów, które pokrywały całe widmo barw tęczy. Za każdym razem należało powiedzieć, który odcień bardziej się podoba. Jak można się było spodziewać na podstawie wyników wcześniejszych eksperymentów, obie płcie najwyżej oceniały błękity. Głębsza analiza kolorystyczna ujawniła jednak, że kobiety wykazywały wyraźną tendencję do preferowania niebieskich z czerwonawą domieszką (np. liliowych), podczas gdy panowie konsekwentnie decydowali się na czyste błękity. Hurlbert twierdzi, że w kulturach, gdzie różowy jest uznawany za symbol dziewczęcości i kobiecości, panie mogą się uczyć dokonywania takich wyborów. Co jednak zaskoczyło naukowców, Chinki, które dorastały bez odzianej w same róże superkobiecej Barbie, preferowały kolory z domieszką czerwieni w jeszcze większym stopniu od pozostałych badanych kobiet. Oznacza to, że upodobania te są wrodzone, a nie wyuczone. Hurlbert dopuszcza możliwość, że kultura wpływa na preferencje kolorystyczne dziewcząt w inny sposób niż za pośrednictwem lalki Barbie. Podkreśla też, iż fakt, że kobiety wybierają bardziej różowe odcienie, nie oznacza, że dostrzegają je szybciej od przedstawicieli płci brzydkiej. Dlaczego obie płcie najbardziej gustują w błękitach? W zbieraczej przeszłości naszego gatunku umożliwiało to odnalezienie czystej wody, poza tym niebieskie niebo było oznaką dobrej pogody...
  6. Saudyjskie wielbłądy dziesiątkuje tajemnicza choroba. Jak poinformowały odpowiednie władze, w dolinie Dawasir (400 km na południe od Rijadu) w ciągu 4 dni zmarły 232 zwierzęta. Król Abdullah obiecał wypłatę odszkodowań rolnikom, którzy twierdzą, że rzeczywiste straty w pogłowiu są o wiele większe. Urzędnicy Ministerstwa Rolnictwa wykluczyli chorobę zakaźną i obwinili za zgony wielbłądów żywność, która była, wg nich, źle przechowywana. Choroba musi być ograniczona do jednego miejsca, aby zapobiec jej szerzeniu. Wtedy będą mogli znaleźć serum – wyjaśnia jeden z hodowców, Hamad al-Harthy. Aby rozwiązać problem, muszą poprosić o pomoc zagranicę – przekonuje handlarz Turki Abdelaziz. W pustynnym królestwie wielbłądy stanowią część wielkiego biznesu. Ich sprzedażą zajmują się Beduini, którzy za pojedynczą sztukę uzyskują nawet wiele tysięcy dolarów. Zwierzęta biorą też udział w słynnych wyścigach, a ich mięso jest również wysoko cenione.
  7. Amerykańska Armia przez kilka ostatnich lat twierdziła, że prowadzone przez żołnierzy blogi czy też zamieszczane przez nich w Sieci zdjęcia i filmy, narażają wojsko na niebezpieczeństwo. W blogach znajduje się ponoć wiele informacji, które mogą zostać wykorzystane przez przeciwników. Przeprowadzony ostatnio audyt wykazał jednak, że najwięcej potencjalnie niebezpiecznych informacji można znaleźć nie na blogach czy serwisach ze zdjęciami i filmami, ale na... oficjalnych stronach sił zbrojnych. Audyt prowadzony był przez Army Web Risk Assesment Cell (AWRAC – Wojskowa Komórka Oceny Ryzyka w Sieci). W jego ramach pomiędzy styczniem 2006 a styczniem 2007 monitorowano 594 blogi. Znaleziono w nich 30 przypadków naruszenia polityki bezpieczeństwa (OPSEC). W tym samym okresie na oficjalnych stronach sił zbrojnych znaleziono 3900 przypadków naruszenia OPSEC. Podobnych przykładów jest więcej. We wrześniu 2006 specjaliści przejrzeli 209 000 stron blogów i nie znaleźli na nich żadnych nieprawidłowości. Badanie, które prowadzono przez poprzednie trzy miesiące (czerwiec-sierpień) odkryło 3 przypadki naruszeń. Tymczasem pomiędzy czerwcem a wrześniem tylko na witrynach Armii znaleziono 571 przykładów zlekceważenia OPSEC. A trzeba pamiętać, że Armia to tylko jeden z rodzajów sił zbrojnych USA (obok Marynarki Wojennej, Lotnictwa, Korpusu Marines i Straży Wybrzeża). Pomimo wyników badań Armia nadal chce wprowadzić ścisły nadzór nad blogami żołnierzy i wymaga, by do prowadzenia bloga konieczna była zgoda przełożonego. Z taką postawą usiłują walczyć prawnicy Electronic Frontier Foundation. Uważają oni, że żołnierze, którzy prowadzą blogi i unikają ujawniania tajemnic, robią dużo dobrego dla wojska oraz są znacznie bardziej odpowiedzialni niż osoby, których zadaniem jest prowadzenie oficjalnych witryn sił zbrojnych. To jasne, że prawdziwym zagrożeniem dla bezpieczeństwa są oficjalne witryny Armii, a nie blogi żołnierzy – stwierdziła Marcia Hofmann z EFF.
  8. Dzięki specjalnym neuronom, które znajdują się w ich nosach, myszy mogą wyczuwać dwutlenek węgla. Potrafią to zrobić nawet przy stężeniach lekko przewyższających normalne stężenie gazu w powietrzu. Minmin Luo z Narodowego Instytutu Nauk Biologicznych w Pekinie i zespół zajęli się badaniem tych komórek nerwowych. Zgodnie z doniesieniami Chińczyków, myszy wyczuwały CO2 przy stężeniu 0,066%. Aby lepiej naświetlić umiejętności gryzoni, przytoczymy trochę danych. Stężenie dwutlenku węgla w atmosferze to 0,038%. Stanowi on także 4,5% wydychanych przez człowieka gazów, a stężenie jeszcze bezpieczne dla naszego gatunku to 0,5%. Już od jakiegoś czasu wiedziano, że neurony z nosa myszy wydzielają enzym przetwarzający CO2: anhydrazę węglową typu II (ang. carbonic anhydrase type II, CAII). Komórki te, zwane komórkami D cyklazy guanylowej, uaktywniają się w obecności gazu, pokazując, kiedy zwierzęta czują jego woń. Człowiek nie czuje zapachu dwutlenku węgla, potrafią to natomiast różne zwierzęta, np. owady. Te ostatnie posługują się receptorami błonowymi, a nie jakimś rodzajem nosa. Myszy są pierwszymi ssakami, w przypadku których zademonstrowano istnienie takiego zjawiska. W ogóle się tego nie spodziewaliśmy. Większość ludzi nie sądzi, że CO2 ma jakąś woń. Jest on używany jako czynnik drażniący, a nie wskazówka zapachowa – wyjaśnia Luo. Gdy podczas eksperymentów myszy mogły wybierać między obszarami o mniejszym i większym stężeniu gazu, unikały otoczenia ze stężeniem CO2, które przekraczało 0,2%. Ponieważ do 2100 roku poziom dwutlenku węgla w atmosferze ma wzrosnąć do 0,05-0,1%, należy się spodziewać zmian w zachowaniu gryzoni. Jakich? Dokładnie nie wiadomo. Peter Mombaerts z Uniwersytetu Rockefellera, członek zespołu Lou, uważa, że gdyby stężenie gazu cieplarnianego wzrastało stopniowo, myszy miałyby czas, żeby się do tego przyzwyczaić (podobnie jak ludzie). Alternatywa jest taka, że w miarę wzrostu stężenia CO2 zwierzęta te stawałyby się bardziej strachliwe lub agresywne. Bruce Kimball z amerykańskiego Departamentu Rolnictwa, który bada wpływ sztucznie podwojonego stężenia dwutlenku węgla na rośliny, twierdzi, że nie zaobserwował u przypadkowo zaplątanych myszy żadnych nietypowych czy dziwnych zachowań. Myszy ze swoimi zdolnościami nie staną się współczesną wersją kanarków zabieranych kiedyś przez górników do kopalni. Aby móc to robić, musiałyby być genetycznie zmodyfikowane w taki sposób, by nie czuć żadnych innych zapachów – twierdzi Mombaerts. Teraz zespół Lou pracuje nad rozszyfrowaniem mechanizmu komórkowego. U ludzi, którzy nie wyczuwają dwutlenku, geny odpowiedzialne za wytwarzanie kluczowego białka istnieją, ale są wadliwe.
  9. Sarah Pickin, 23-letnia studentka archeologii z Uniwersytetu w Derby, wykopała liczącą sobie 5 tysięcy lat gumę do żucia. Stało się to podczas prac w zachodniej Finlandii. Wtedy to dziewczyna natrafiła na grudkę brzozowej żywicy. Ze względu na właściwości antyseptyczne w czasie neolitu ludzie stosowali ten materiał do leczenia chorób przyzębia (zapalenia dziąseł). Sklejali nim też rozbite naczynia. [...] Na gumie znaleźliśmy wyraźnie widoczne ślady zębów – komentuje nauczyciel Pickin, profesor Trevor Brown. Żywica brzozy zawiera fenole, które są substancjami antyseptycznymi. Pickin należy do grupy pięciorga brytyjskich studentów, którzy jako wolontariusze wzięli udział w wykopaliskach w Kierikki Centre u zachodnich wybrzeży Finlandii. Oprócz gumy znalazła też fragment bursztynowego pierścienia oraz grot strzały z łupków. Po zakończeniu analiz laboratoryjnych wszystkie okazy trafią na wystawę. Gumę można zobaczyć na zdjęciu z serwisu BBC.
  10. IBM i TDK wspólnie pracują nad nowym rodzajem pamięci nieulotnej o nazwie spin torque transfer RAM (STT-RAM). Jednocześnie IBM przyznał, że nie widzi przyszłości przed technologią MRAM, nad którą dotychczas pracował. W układach STT-RAM prąd elektryczny przykładany jest do magnesu i zmienia kierunek pola magnetycznego. To z kolei decyduje o zmianie oporności, a różne poziomy oporności są interpretowane jako 1 lub 0. IBM i TDK obiecują, że w ciągu najbliższych 4 lat stworzą prototypowy układ STT-RAM wykonany w technologii 65 nanometrów. Nad pamięciami STT-RAM pracuje też firma Grandis, która chce zacząć ich sprzedaż już pod koniec przyszłego roku. IBM pracował dotychczas nad pamięciami magnetorezystywnymi (MRAM) jednak okazało się, że wyprodukowanie tego typu układów w technologiach posługujących się wielkościami bramki mniejszymi niż 65 nanometrów jest bardzo trudne. Błękitny Gigant nie zaoferował się na rynku układów MRAM, a firma Freescale Semiconductor, która ma w swojej ofercie kości MRAM nie sądzi, by technologia ta przetrwała długo. Obecnie prace nad pamięciami RAM przyszłej generacji idą więc w dwóch kierunkach. Jeden to STT-RAM, a drugi to układy zmiennofazowe. Ta druga technologia polega na podgrzewaniu do kilkuset stopni Celsjusza poszczególnych komórek pamięci. Materiał, z których są one zbudowane, zmienia wówczas swoją strukturę z krystalicznej na amorficzną. Struktura krystaliczna jest interpretowana jako 1, a amorficzna jako 0. Obie technologie, STT-RAM i pamięci zmiennofazowe, mają swoje plusy. STT-RAM pracują szybciej, a zmiennofazowe są bardziej gęste, pozwalają więc zapisać więcej informacji. Zaawansowane prace nad pamięciami zmiennofazowymi prowadzą Intel i STMicroelectronics, które powołały do życia firmę Numonyx. Z nieoficjalnych informacji wynika, że pierwsze układy zmiennofazowe mają wkrótce trafić na rynek.
  11. Współczesna fizyka uznaje prędkość światła w próżni za wielkość stałą i twierdzi, że wyznacza ona granicę, poza którą nic nie może szybciej się poruszać. Obecnie dwóch niemieckich fizyków z Uniwersystetu w Koblencji twierdzi, że przyspieszyli strumień fotonów do prędkości wyższej niż prędkość światła. Gunter Nimtz i Alfons Stahlhofen pracują nad tunelowaniem kwantowym. Podczas badań wykorzystywali oni dwa pryzmaty, które łączyli razem i badali, w jaki sposób przechodzi przez nie światło. Zauważyli przy tym, że jeśli pryzmaty są od siebie oddzielony, fotony czasem „tunelują się” pomiędzy nimi i docierają do wykrywającego je czujnika wcześniej, niż to teoretycznie możliwe. Badając to zjawisko Niemcy nauczyli się tunelować fotony na odległość do 1 metra. Doszli do wniosku, że w pewnych warunkach możliwe jest przekroczenie granicy, jaką jest prędkość światła. Zdaniem doktora Nimtza tunelowanie kwantowe to najważniejsze z mało zrozumiałych zjawisk fizyki kwantowej. Przełamanie prędkości światła stawia pod znakiem zapytania naszą obecną wiedzę dotyczącą czasu i przestrzeni. Ma też bardziej dalekosiężne skutki – w przyszłości może przyczynić się do opracowania sposobu na podróże w czasie.
  12. Japońska firma Kuchou-fuku produkuje samochłodzące się koszule i kurtki. Dobrze na tym zarabia, ale i podobno chroni środowisko naturalne. Ubrania zapewniają swojemu właścicielowi komfort termiczny nawet przy lejącym się z nieba żarze, zużywają też 1/50 energii wykorzystywanej przez nieduże klimatyzatory – chwali się prezes Hiroshi Ichigaya. Do tej pory klimatyzacja chłodziła całe pomieszczenie, teraz możemy ochładzać tylko ciało. Po wewnętrznej stronie elementów garderoby zamontowano dwa wentylatory. Każdy jest zasilany przez zestaw baterii, który zmieściłby się w kieszeni. Wiatraczki owiewają powierzchnię skóry, zwiększają parowanie i obniżają temperaturę. Chętni mogą wybierać spośród ubrań w przeróżnych kolorach i stylach. Jedna sztuka kosztuje ok. 11 tys. jenów. Sprzedaż rozpoczęła się 3 lata temu i od tej pory rozeszło się 5500 ekociuszków. Głównymi klientami stali się pracownicy fabryk. Ubrania niemal na pewno nie zdobędą większej popularności, ponieważ wiatraczki nadmuchują je i człowiek wygląda w nich grubo. To nie jedyne klimatyzowane ubrania sprzedawane w Japonii. Kilka dni temu świat obiegły newsy z opisem krawatów z wiatraczkami podłączanymi do USB. Dwa miesiące temu zaanonsowano opracowanie specjalnej wełny na przewiewne i chłodne garnitury dla biznesmenów.
  13. Większość komputerowych gier wideo działa na ludzi pobudzająco. Powstała jednak wersja jednej z najstarszych gier, Tetrisa, która zamiast zwiększać poziom adrenaliny, ma koić zszarpane nerwy. Julian Spillane ze studia Frozen North Productions w Toronto i programista pracujący pod pseudonimem Ne0nRa1n stworzyli wersję Tetrisa zwaną BioBlox. Gracz kładzie jedną z rąk na urządzeniu, które mierzy jego puls. Gdy tętno wzrasta, bloczki zaczynają spadać z większą prędkością. Tym samym rozgrywka staje się dużo trudniejsza. Aby uzyskać lepszy wynik, nie pozostaje nic innego, jak tylko starać się uspokoić. W 1999 roku Nintendo wypuściło na rynek Tetrisa 64, który także wykorzystywał tętno do kontroli szybkości gry, ale działał on tylko na firmowej konsoli. W BioBloczki można zagrać również na pecetach z systemem operacyjnym Windows. Wkrótce będzie to można uczynić także za pośrednictwem Sieci.
  14. Być może już wkrótce będziemy świadkami powstania pierwszego w dziejach świata eliksiru młodości. Niedawno odkryto dwa białka związane za starzeniem się. Za pomocą odpowiednich zastrzyków można by zniwelować szkody poczynione w mitochondrialnym DNA przez mutacje. Mitochondria są centrami energetycznymi komórek. Występują we wszystkich ich rodzajach, z wyjątkiem erytrocytów. Naprawianie mutacji poprzez wprowadzenie do mitochondriów prawidłowych genów pozwoliłoby (przynajmniej częściowo) oddalić widmo chorób związanych ze starzeniem się, np. nowotworów, cukrzycy czy alzheimeryzmu, i spowolnić deteriorację organizmu. DNA mitochondriów jest niezależne od materiału genetycznego zgromadzonego w jądrze. Jeśli pojawią się w nim mutacje, mitochondrium zaczyna funkcjonować nieprawidłowo. Podczas prób naprawy pojawia się jednak pewien problem: jak przetransportować gen przez błony białkowo-lipidowe. Zespół prowadzony przez Marisol Corral-Debrinski z Uniwersytetu Piotra i Marii Curie w Paryżu wybrał dwie mutacje mitochondrialnych genów. Jedna z nich wiąże się z osłabieniem siły mięśniowej, druga ze ślepotą. Naukowcy oznaczyli prawidłowo zbudowane geny unikatowymi „metkami” i wprowadzili je do hodowanych w laboratorium komórek. Udało im się odwrócić mutacje, które zaszły w obrębie centrów energetycznych. Teraz planowane są testy na szczurach, potem na ludziach. Jeśli zakończą się one sukcesem, ludzkość będzie się mogła cieszyć pierwszym eliksirem młodości. Spowolni on proces starzenia się, ale go całkowicie nie wyeliminuje, ponieważ zmiany w mitochondrialnym DNA nie są jedynymi czynnikami powiązanymi ze starzeniem się.
  15. Amerykańscy naukowcy z University of Utah odkryli, dlaczego neurony nie rozrywają się, kiedy poruszamy kończynami lub rozciągamy mięśnie. Po przeprowadzeniu eksperymentów na nicieniach okazało się, że jeśli brakuje białka nazywanego beta-spektryną, komórki nerwowe stają się kruche i łamliwe, co ostatecznie doprowadza do paraliżu. Odkrycie to może pomóc w udzieleniu odpowiedzi na pytanie, czemu ludzie z ataksją rdzeniowo-móżdżkową stopniowo zatracają koordynację i mobilność (Journal of Cell Biology). U ludzi istnieją cztery geny odpowiedzialne za produkcję beta-spektryny. Ostatnie badania wykazały, że u pacjentów z ataksją rdzeniowo-móżdżkową typu 5., którzy zaczynają chorować między 10. a 68. rokiem życia, występuje mutacja w obrębie jednego z tych genów. Wcześniej sądzono, że mutacja tego białka powoduje, że neurony nie komunikują się ze sobą prawidłowo, gdyż beta-spektryna nie przyłącza się we właściwym miejscu. Zespół profesora Michaela Bastianiego z University of Utah uważa jednak, że jeśli brakuje tego białka lub ma ono nieprawidłową budowę, aksony komórek nerwowych tracą swoją elastyczność i stają się podatne na rozerwanie. Kiedy wyhodowano nicienie pozbawione beta-spektryny, z biegiem czasu ich aksony obumierały. Proces ten doprowadzał do paraliżu. U embrionów tylko 3% aksonów nosiło znamiona uszkodzenia lub wad. Gdy zwierzęta starzały się, odsetek ten wzrastał do 60%. Oznacza to, że beta-spektryna nie odpowiada za początkowy wzrost neuronów, lecz za zapobieganie ich późniejszemu rozerwaniu. Bastiani podkreśla, że wcześniej w literaturze przedmiotu można było znaleźć twierdzenia, iż wytrzymałość i giętkość aksonów zależą od neurofilamentów. My proponujemy zupełnie inny model. Wyróżnia się ok. 20 typów dziedzicznej ataksji rdzeniowo-móżdżkowej.
  16. Firma Port80 Software, która okresowo bada witryny firm z listy Fortune 1000 potwierdza ostatnie doniesienia Netcrafta – opensource’owy serwer Apache traci rynek na rzecz microsoftowego IIS. Na Fortune 1000 znajdziemy 1000 największych amerykańskich firm. Badania wykazały, że serwer IIS 6 zyskał w ciągu roku 9,5 punktów procentowych i po raz pierwszy ma więcej rynku niż IIS 5. Serwery IIS już od czterech lat mają większy udział w rynku największych firm. Obecnie wynosi on już 55%. Tymczasem serwery Apache są używane przez 24,9 procenta firm. Niedawno firma Netcraft doniosła, że badania 128 milionów witryn wykazały, iż serwer Apache traci rynek i obecnie należy do niego 48,42%. Natomiast IIS zyskuje, a jego udziały zwiększyły się do 36,21%. Równie dobrze wiedzie się takim serwerowym aplikacjom Microsoftu jak ASP.NET i ASP. Obecnie posiadają one 51,5 procenta rynku firm z listy Fortune 1000, co oznacz wzrost o 7,9% od 2005 roku. Inne aplikacje, takie jak platformy Javy (J2EE, JSP, WebLogic, WebSphere, Tomcat), PHP czy ColdFusion posiadają w sumie 24% tego rynku. Robin Bloor, szef Bloor Research, nie sądzi jednak, by oznaczało to, iż oprogramowanie opensource’owe popadnie w jakieś szczególne kłopoty. Jego zdaniem rozwija się ono po prostu w innym tempie, niż programy o zamkniętym kodzie. Bloor przypomina marcowe doniesienia firmy badawczej IDC, z których wynikało, że biorąc pod uwagę udziały rynku badane pod kątem wartości serwerów, do serwerów linuksowych należy 12,7% rynku, a do windowsowych – 38,8%. Resztę stanowią udziały Uniksa. Dane te pochodzą jednak tylko od największych producentów serwerów i nie uwzględniają maszyn samodzielnie zbudowanych przez ich użytkowników. A zdaniem Bloora 4. producentem serwerów na świecie jest Google, które buduje je na swoje potrzeby. Bloor uważa, że w przyszłości Linux zdominuje rynek serwerów dzięki krajom takim jak Chiny, Indie i Brazylia, w których jego udziały rosną szybciej, niż udziały oprogramowania o zamkniętym kodzie. Główną zaleta Linuksa jest bowiem fakt, że wykorzystując go można budować własny lokalny przemysł oprogramowania.
  17. Dzięki odkrytemu niedawno szkieletowi ptaka dodo uda się być może wyekstrahować jego DNA. Dodo (Raphus cucullatus) należał do rodziny drontów. Był nielotem spokrewnionym z gołębiami. Jeszcze w XVII wieku żył na Mauritiusie. Miał ok. 90 cm wzrostu i składał jaja na ziemi. Drapieżnikom, takim jak szczury czy wprowadzone przez europejskich odkrywców świnie, łatwo się było do nich dobrać. Habitat nielota został zniszczony także przez samego człowieka. Ptak wyginął pod koniec XVII wieku, mniej więcej w 80 lat po pojawieniu się na wyspie obcych. W zeszłym roku naukowcy, którzy w górach Mauritiusa poszukiwali karaluchów, natrafili przez przypadek na szkielet dodo. Od imienia jednego z odkrywców ochrzczono go Fredem. Pofragmentowany kościec znajdował się w stanie rozkładu. Istnieją jednak szanse na wyekstrahowanie DNA, ponieważ przeleżał on długi czas w stałej temperaturze i suchym/lekko wilgotnym powietrzu jaskini (to czynniki kluczowe dla zachowania się kwasu dezoksyrybonukleinowego). Biolodzy sądzą, że Fred zginął na dnie groty, ponieważ szukał schronienia przed gwałtownym cyklonem. Niestety, wpadł w głęboką rozpadlinę i nie potrafił się z niej wydostać. DNA wymarłego nielota miałoby ogromną wartość naukową, ponieważ niewiele wiadomo na temat genetyki dodo. Uzyskanie go pomogłoby też akademikom ocenić, jak długo szkielet ptaka przeleżał w ukryciu. Fred nie jest jedynym odnalezionym egzemplarzem, pierwszym jednak, który nie zachował się w okolicach przybrzeżnych. W 1865 roku nauczyciel George Clark znalazł np. na bagnach Mare aux Songes liczne kości dodo i innych wymarłych zwierząt. W 2005 i 2006 współcześni naukowcy przeszukiwali te same moczary. Znaleźli kości wielu osobników, w tym rzadkie egzemplarze, np. dziób i pisklęta. Masowy grób ma przynajmniej 2 tysiące lat. To bardzo istotne odkrycie. Dzięki niemu można zrozumieć, jak żyły dodo, ile mniej więcej osobników zamieszkiwało wyspę, co jadły, jak się rozmnażały i jak wychowywały potomstwo, zanim na Mauritiusie pojawił się człowiek – uważa Julian Hume z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. W odróżnieniu od Freda, szkielety z masowego grobu dobrze się zachowały, ale nie udało się z nich uzyskać DNA.
  18. Astrobiolog z Cardiff University, Chandra Wickramasinghe i jego zespół poinformowali, że z ich wyliczeń wynika, iż życie pochodzi z wnętrza komet, a nie powstało na Ziemi. Naukowcy przeprowadzili kalkulacje i stwierdzili, iż prawdopodobieństwo powstania życia w kometach jest kwadrylion (1024) razy większe, niż powstanie go na naszej planecie. Komety i ich gorące, wypełnione wodą wnętrze jest miejscem, gdzie organiczne molekuły dały początek życiu. Zaistnienie takiego procesu jest bardziej prawdopodobne we wnętrzu komety, niż w jakimś zbiorniku wodnym na Ziemi – mówi Wickramasinghe. Większość naukowców zgadza się z tezą, że komety mogły przynieść na Ziemię wodę i materiał organiczny. Jednak niektórzy krytykują Wickramasinghe mówiąc, że jego stwierdzenia są czystymi spekulacjami. Moim zdaniem wysnuł on wnioski z szeregu spekulacji, które nie zostały poparte dowodami – mówi David Morrison, naukowiec z należącego do NASA Ames Research Center. Brytyjski astrobiolog oparł się na założeniu, że komety są porowate i mogą od milionów lat przechowywać wodę w stanie ciekłym. Morrison zwraca jednak uwagę, iż nie wiadomo, czy komety zawierają wodę. Nie wiadomo również, czy komety istnieją poza naszym systemem słonecznym. Dotychczas żadnej takiej komety nie odkryto. W rewelacje Wickramasinghe nie wierzy też Paul Falkowski, biochemik z Rutgers University. Jego zdaniem miejsca powstania życia nie można po prostu wyliczyć. To wymaga uczynienia podstawowych założeń. A my nie znamy szans na powstanie życia. Wiemy tylko o jednej planecie, na której ono istnieje. O innych nie wiemy nic – mówi. Sam Falkowski ze swoim zespołem jest autorem badań, które sugerują, iż życie nie byłoby w stanie przetrwać daleko w kosmosie, w warunkach, w jakich podróżują komety. Badał on liczące sobie 8 milionów lat DNA wydobyte z lodów Antarktyki. Było ono mocno zdegradowane. Na jego podstawie wyliczono, że okres rozpadu DNA wynosi na Ziemi około 1,1 miliona lat. Do jego degradacji przyczynia się promieniowanie z kosmosu. W przestrzeni kosmicznej jest ono znacznie większe, niż na Ziemi, a to oznacza, że wszelkie życie organiczne, które powstałoby na kometach, bardzo szybko zostałoby zniszczone. Falkowski wyliczył, że przetrwałoby ono najwyżej kilkaset tysięcy lat.
  19. W Senacie USA złożono ostatnio dokumenty, z których wynika, iż Microsoft wynajął znanych lobbistów by przekonali Federalną Komisję Handlu (FTC), że zakup firmy DoubleClick przez Google?a grozi monopolizacją rynku. Pracę dla Microsoftu zaczęli Thomas Boggs, Kathleen Ireland oraz Jonathan Yarowski, były adwokat prezydenta Clintona oraz obecny wiceprzewodniczący Antitrust Modernization Commission.Federalna Komisja Handlu wciąż zastanawia się, czy wyrazić zgodę na przejęcie DoubleClicka przez Google?a. Microsoft uważa, iż grozi to monopolizacją rynku reklamy internetowej. Google twierdzi, że zakup DoubleClicka nie grozi konkurencyjności i będzie korzystny dla użytkowników.Z przedstawionych Senatowi USA dokumentów wynika, że Microsoft wynajął wspomnianych lobbistów, którzy pracują dla kancelarii Patton Boggs, już 15 maja. To mniej więcej w tym samym czasie, gdy Google ujawnił, iż zatrudnił czterech lobbistów, wśród nich byłego prawnika Departamentu Sprawiedliwości, by przekonali FTC do wyrażenia zgody na zakup DoubleClick.
  20. Na rynku zadebiutowało pierwsze w historii krzemowe urządzenie wykorzystujące fotonikę. Dotychczas jedynie w naukowych laboratoriach udało się wykorzystać krzem do przesyłania sygnałów za pomocą światła. Firma Luxtera, która wyłoniła się z California Institute of Technology (Caltech), oferuje pierwszy kabel optyczny bazujący na takiej samej technologii, jak mikroprocesory. Dzięki zastosowaniu taniego krzemu kabel Blazar o przepustowości 40 gigabitów kosztuje tyle, co obecnie stosowane kable o dwukrotnie mniejszej przepustowości. Współczesna fotonika korzysta bowiem z drogich materiałów, takich jak niobek litu czy fosforek indu. Blazar powstał dzięki standardowej technice complementary-metal-oxide-semiconductor (CMOS). To pierwszy przypadek zastosowania procesu CMOS do produkcji urządzenia wykorzystywanego w fotonice – mówi Cary Gunn, prezes Luxtery. Badania, które doprowadziły do wyprodukowania Blazara, trwały osiem lat. Nowy kabel trafi najpierw do wysoko wydajnych centrów obliczeniowych i posłuży do budowy klastrów. Obecnie do łączenia poszczególnych komputerów używa się kabli miedzianych i światłowodów. Te pierwsze zapewniają niższą przepustowość i grzeją się, ale są tanie, natomiast światłowody charakteryzują się dużą przepustowością, ale i wysoką ceną. Wpływają na nią przymocowane do kabla drogie urządzenia nadawczo-odbiorcze. W kablach Luxtery zastosowano odbiornik, który korzysta ze standardowego lasera z fosforku indu. Światło lasera jest rozdzielane na cztery promienie, z których każdy przechodzi przez krzemowy modulator. Do modulatora wysyłany jest też sygnał elektryczny, kodowany następnie w świetle z prędkością 10 gigabitów na sekundę. Światło z modulatorów trafia do kolejnego krzemowego urządzenia, zwanego holograficznymi soczewkami, i stamtąd wpuszczane jest w sam kabel. Holograficzne soczewki są nadrukowane techniką litograficzną na powierzchni układu scalonego i zastępują drogi zestaw soczewek stosowany w obecnie używanych kablach. Na drugim końcu kabla światło z zakodowanymi danymi trafia do kolejnych holograficznych soczewek, które rzutują je na fotodetektory. Te z powrotem zamieniają światło w sygnał elektryczny i przesyłają dane do odbiornika. Na każdym z końców Blazara znajduje się układ scalony, zawierający zarówno nadajnik, jak i odbiornik.
  21. DARPA poinformowała o zakończonym sukcesem programie AARD (Autonomous Airborne Refueling Demonstration). Tym samym pokonano najpoważniejszą przeszkodę na drodze do stworzenia bezzałogowych samolotów, które mogłyby utrzymywać się w powietrzu całymi godzinami. AARD miał na celu stworzenie automatu, który będzie w stanie zatankować samolot w powietrzu. Ten sposób tankowania wymaga od pilotów dużych umiejętności i dotychczas dostępny był jedynie ludziom. Zdolność do uzupełniania paliwa w locie jest jedną z najważniejszych czynników decydujących o przewadze militarnej w powietrzu. Opanowanie go przez automaty oznacza, że USA będą mogły wysyłać bezzałogowe samoloty, które pozostaną w powietrzu przez kilkadziesiąt godzin, a wylądują jedynie po to, by można było dokonać ich przeglądu technicznego. W ciągu ostatniego system AARD samodzielnie tankował w powietrzu 11 razy. Do testów wykorzystano myśliwiec F-18 z pilotem na pokładzie. Okazało się jednak, że pomoc człowieka nie jest potrzebna. Co więcej, AARD radził sobie podczas tak mocnych turbulencji, z którymi nie radzą sobie ludzie. Potrafił też podłączyć się do samolotu-cysterny wówczas, gdy ten zawracał. Piloci potrafią podążać za cysterną podczas zawracania, gdy są już podłączeni. Nawet jednak nie próbują podłączać się, gdy cysterna zawraca – informuje DARPA. Dick Ewers, pilot-oblatywacz NASA, który przebywał na pokładzie myśliwca wyposażonego w AARD stwierdził, że w ciągu roku testów system znacznie udoskonalono. Początkowo AARD sterował samolotem jak przeciętny podporucznik. Pod koniec okresu testowego jego umiejętności były lepsze niż dobrego pilota. AARD może okazać się bardzo opłacalnym przedsięwzięciem. Gdy pilot wojskowy, wkrótce po osiągnięciu szczytu swoich możliwości, przechodzi na emeryturę i idzie pracować do cywilnych linii lotniczych, a wojsko musi kształcić kolejnego pilota. AARD się nie starzeje, nie traci umiejętności. Może być tylko coraz lepszy. System już obecnie sprawuje się doskonale. Zastosowane algorytmy powodują, że potrafi on uniknąć zderzenia z wężem paliwowym (to szczególna umiejętność, której uczą się piloci), podłącza się w ciągu dwóch sekund, a zanim nastąpi połączenie odchylenie myśliwca od środka węża nigdy nie wyło większe niż 10 centymetrów. I to wszystko przy prędkości 400 km/h na wysokości 5,5 kilometra.
  22. Ziewanie jest zaraźliwe. Prawda czy fałsz? Prawda, ale nie w odniesieniu do dzieci autystycznych. Atsushi Senju i zespół z Birkbeck College w Londynie oparli się na teorii, że przynajmniej częściowo podstawę ziewania stanowi empatia, a ta jest upośledzona u osób z autyzmem. Oznacza to, że proces zarażania się ziewaniem powinien być u nich zaburzony. Aby przetestować tę hipotezę, 49 dzieciom w wieku 7 lat i starszym wyświetlano filmy z ludźmi, którzy albo ziewali, albo po prostu otwierali i zamykali usta. Połowę badanych stanowiły maluchy ze zdiagnozowanym autyzmem. Ziewające twarze wywoływały u nieautystycznych dzieci dwa razy więcej ziewnięć niż u ich chorych rówieśników (Biology Letters). Widok nieziewających ludzi wywoływał u obu grup podobną niewielką liczbę ziewnięć, co oznacza, że zaobserwowane zjawisko nie jest efektem tego, że zdrowe maluchy po prostu generalnie więcej ziewają. Eksperyment przeprowadzono z udziałem dzieci, ponieważ są one mniej skłonne do świadomego hamowania ziewania. Naukowcy podejrzewają jednak, że autystyczni dorośli są również mniej podatni na zaraźliwe ziewanie. To kolejny fragment autystycznej układanki – deficyty w zakresie pewnego rodzaju komunikacji społecznej – opowiada Steven Platek, psycholog ewolucyjny z Uniwersytetu w Liverpoolu, który zajmował się w przeszłości zaraźliwym ziewaniem. Opisywane studium potwierdza jego wcześniejsze odkrycie, że bazuje ono na podobnych połączeniach mózgowych co empatia. Wysnuto wiele teorii, dlaczego ziewanie jest zaraźliwe. Bez względu na to, czemu się tak dzieje, trzeba znaleźć odpowiedź na pytanie, jak do tego dochodzi. Niektórzy badacze przypuszczają, że zaangażowane są w to neurony lustrzane, które aktywują się nie tylko wtedy, kiedy ich "właściciel" wykonuje dany ruch, ale również wtedy, kiedy ktoś inny zachowuje się w określony sposób. Uważa się, że neurony lustrzane umożliwiają ludziom naśladowanie pozostałych przedstawicieli naszego gatunku, a ich działanie ulega u autystyków zaburzeniu. Niewykluczone, że zaraźliwe ziewanie ma coś wspólnego z naśladownictwem – zgadza się Atsushi Senju. Sądzi jednak, że ziewanie jest raczej podchwycone, a nie świadomie naśladowane. Może więc nie być kontrolowane przez układ zarządzający aktami podlegającymi w większym stopniu woli. Inne wytłumaczenie zjawiska niezarażania się ziewaniem przez dzieci autystyczne jest takie, że nie zauważają one tego aktu, ponieważ skupiają się na niewłaściwej części twarzy. Normalnie ludzie poświęcają największą uwagę oczom, ale osoby z autyzmem koncentrują się na ustach. Tymczasem najważniejszy bodziec uruchamiający zaraźliwe ziewanie stanowią raczej półprzymknięte powieki, a nie z rozdziawione usta – argumentuje Platek. W populacji zdrowych osób także obserwuje się różne reakcje (silniejsze lub słabsze) na ziewającego człowieka. Zmienność ta wskazuje, że mamy do czynienia z pewnym kontinuum, na którego końcu plasują się autystycy i ludzie z podobnymi zaburzeniami. W przyszłości Senju chce zbadać rozwój zaraźliwego ziewania u dzieci.
  23. Szybkie odcinanie pępowiny nie pomaga ani matce, ani dziecku. Co więcej, może być nawet szkodliwe – ostrzegają brytyjscy lekarze. Pozostawienie jej na przynajmniej 3 minuty pomaga noworodkowi np. w uzupełnieniu zapasów żelaza, eliminując ryzyko anemii. Z odroczonego zaciskania i odcinania pępowiny skorzystają zwłaszcza wcześniaki (jeśli, oczywiście, nie stwarza to żadnego zagrożenia). Wczesne odcinanie pępowiny jest szeroko stosowane jako środek zapobiegający nadmiernemu krwawieniu przez matkę bezpośrednio po porodzie. Dr Andrew Weeks, starszy wykładowca ginekologii na Uniwersytecie w Liverpoolu, utrzymuje, że chociaż wykonanie kilku czynności jest ważne, nie ma dowodów na to, że szybkie zaciskanie pępowiny przynosi matce jakiekolwiek korzyści. W przypadku dziecka opóźnienie tej procedury pozwala na uzupełnienie zapasów żelaza. W krajach rozwijających się, gdzie anemia stała się poważnym problemem, zaczyna się odchodzić od natychmiastowego odcinania pępowiny. Światowa Organizacja Zdrowia wykreśliła zaś odpowiednie zapisy ze swoich zaleceń. Dr Weeks podkreśla, że ludziom trudno zarzucić tę praktykę, ponieważ stała się częścią współczesnej kultury. W przypadku zdrowych dzieci zaleca się odczekanie 3 minut, jednak w przypadku wcześniaków lub noworodków, które przyszły na świat w wyniku cesarskiego cięcia (czyli dzieci, które mogłyby najwięcej skorzystać na tej procedurze), sprawa staje się bardziej skomplikowana. W przeszłości zastanawiano się, czy zwlekanie z odcięciem pępowiny u zdrowego dziecka nie zwiększa ryzyka żółtaczki. Badania amerykańskie wykazały, że tak nie jest. Pępowina spełnia ważną rolę podczas porodu. Dostarcza dziecku bogatą w tlen krew, zanim nie ustabilizuje się jego własne oddychanie. Wkrótce po porodzie krew przepływająca przez pępowinę stanowi ok. 21% całkowitej objętości krwi malucha, a większość tej transfuzji odbywa się w ciągu kilku pierwszych minut. Weeks przeanalizował wyniki wielu dotyczących tematu studiów. Konkluzje zamieścił w artykule, który ukazał się w British Medical Journal (BMJ).
  24. Google wyraźnie rzuciło wyzwanie Microsoftowi. Wyszukiwarkowy gigant zaczął udostępniać za darmo program StarOffice, pakiet biurowy produkcji Sun Microsystems.Dotychczas Google unikało bezpośredniej konfrontacji w tych dziedzinach, które stanowią główny obszar działalności giganta z Redmond. Dlatego też przedstawiciele Google?a niejednokrotnie podkreślali, że nie konkurują z Microsoftem na rynku pakietów biurowych.Sytuacja jednak powoli się zmieniała i Google?owi było coraz trudniej podtrzymywać takie twierdzenia. Dopóki oprogramowanie Google Apps zapewniało jedynie podstawowe funkcje spotykane w Wordzie i Excelu, Microsoft mógł czuć się niezagrożony. Jednak teraz na podstawie porozumienia pomiędzy Sunem a Google?m użytkownicy mogą pobrać w pełni funkcjonalny pakiet biurowy.Postępowanie Google?a nie jest zaskoczeniem dla analityków. Zdumieni są jedynie, iż firma tak późno zdecydowała się na ten ruch. Umowę z Sunem podpisała już bowiem w 2005 roku.Sun Microsystems sprzedaje swój pakiet biurowy w cenie 70 dolarów. The New York Times doniósł, że Google płaci Sunowi za możliwość udostępniania programu za darmo.Analitycy dodają, że w tej chwili Microsoftowi nie grozi utrata rynku pakietów biurowych. Konkurencja jest wciąż zbyt słaba. Jednak Google wyraźnie wszedł na kurs kolizyjny z Microsoftem i próbuje zaistnieć na jednym z najważniejszych dla koncernu Gatesa rynków.Firma Page?a i Brina dąży do integracji swoich usług i programów, będzie oferowała coraz więcej rozszerzeń, które umożliwią korzystanie z różnych aplikacji z poziomu przeglądarki.Podobne zamiary ma Microsoft. Steve Ballmer, prezes koncernu, mówił w lipcu, że jego firma zaproponuje klientom nowy model współpracy: oprogramowanie połączone z usługami. Zapewnił przy tym, że przez najbliższe lata Micrososft wciąż będzie liderem rynku.
  25. Dan Krunkle i Gene Cooperman, informatycy z Northeastern University w Bostonie, udowodnili, że kostkę Rubika można ułożyć w 26 ruchach. Niezależnie od tego jak bardzo przemieszane będą kolory. Kunkle i Cooperman użyli superkomputera do rozwiązania zagadki kostki. Wcześniej musieli jednak dokonać pewnych uproszczeń, gdyż istnieją 43 tryliony (43 000 000 000 000 000 000) możliwych kombinacji, a to zbyt dużo nawet dla superkomputera. Uczeni najpierw zmniejszyli liczbę kombinacji sprawdzając, które z nich są sobie równoważne. Następnie zidentyfikowali 15 000 możliwych ustawień, które można rozwiązać w mniej niż 14 „półobrotów” kostki. Potem opracowali metodę na pogrupowanie każdej z możliwych konfiguracji i przypisanie ich do odpowiednich klas o podobnych właściwościach. W ten sposób dowiedzieli się, że kostkę można ułożyć w 29 ruchach. To jednak nie wystarczyło, gdyż uczeni chcieli pobić rekord wynoszący 27 ruchów. Aby zmniejszyć liczbę kombinacji odrzucili takie, o których już było wiadomo, że można je rozwiązać w 26 lub mniej ruchach. W ten sposób zostało im 80 milionów kombinacji kostki. Ich analizą zajął się superkomputer. Okazało się, że i one mogą zostać rozwiązane w co najwyżej 26 ruchach. Okazuje się jednak, że to jednak nie koniec prób pobicia rekordu. Większość matematyków uważa bowiem, że kostkę można ułożyć w 20 ruchach. Pozostaje jedynie przeprowadzić odpowiedni dowód.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...