Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37640
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. W ostatnich latach mogliśmy wielokrotnie spotkać się z doniesieniami o pozytywnym wpływie umiarkowanego spożycia alkoholu na zdrowie. Naukowcy potwierdzili jego dobroczynny wpływ m.in. w zapobieganiu choroby wieńcowej i drżenia samoistnego. Tym razem dzięki badaniom dowiadujemy się, że picie napojów wyskokowych w rozsądnych ilościach może zapobiegać osteoporozie, chorobie związanej z osłabieniem kości i niekorzystnymi zmianami jej struktury. Na podstawie analizy statystycznej badacze wykazali, że osoby pijące jednego drinka dziennie cierpią na złamanie w obrębie stawu biodrowego (jest to najczęstszy uraz w przebiegu osteoporozy) aż o jedną piątą rzadziej niż abstynenci. Należy być jednak ostrożnym, gdyż wypijanie powyżej dwóch porcji alkoholu dziennie znacznie zwiększa zagrożenie uszkodzenia. Szacuje się, że w Polsce na osteoporozę cierpi około 2,5-3,5 miliona osób. Jej główną przyczyną jest utrata minerałów, głównie jonów wapnia, z tkanki kostnej. Ze względu na masową zachorowalność, zaliczana jest do grupy chorób cywilizacyjnych. Do głównych czynników ryzyka tego schorzenia zalicza się wiek, płeć żeńską (panie zapadają na tę chorobę aż dwukrotnie częściej) oraz brak aktywności fizycznej. Spożywany w nadmiarze alkohol, jak wspomniano wcześniej, również sprzyja rozwojowi tego stanu. Badanie, wykonane pod przewodnictwem dr. Kariny Berg przez zespół ze szpitala Montefiore Medical Center, miało charakter przeglądu trzynastu innych analiz związanych z tą chorobą. Na podstawie badań wykazano, że średnia dzienna dawka alkoholu w wysokości jednego drinka dziennie zmniejsza ryzyko złamania w obrębie stawu biodrowego o 20% w porównaniu do całkowitych abstynentów, zaś przyjmowanie dawki dwukrotnie niższej zmniejsza to prawdopodobieństwo o 16%. Większe dawki są wyraźnie szkodliwe - regularne spożywanie powyżej dwóch porcji alkoholu dziennie powoduje wzrost zagrożenia uszkodzeniem kości aż o czterdzieści procent. Dr Berg ocenia, że pozytywny wpływ napojów wyskokowych bierze się z faktu, iż wpływają one na poziom krążących we krwi estrogenów, korzystnych dla utrzymania tkanki kostnej w dobrym stanie. Pani doktor zastrzega jednak, że wykonane przez nią badanie miało na celu wyłącznie poszukiwanie zależności pomiędzy spożyciem alkoholu oraz częstotliwością złamań, nie zaś analizę przyczyn tego zjawiska. Warto jednak wspomnieć, że liczne inne badania wykazały, że umiarkowane spożycie alkoholu może mieć korzystny wpływ na zdrowie wielu organów. Jako najbardziej wartościowy napój podaje się przeważnie czerwone wino. Wnioski z badań dr Berg pokrywają się z generalnymi zaleceniami większości autorytetów w dziedzinie ochrony zdrowia. Najczęściej jako dzienną dawkę alkoholu zaleca się właśnie pojedynczą porcję dziennie dla kobiet oraz maksymalnie dwukrotność tej dawki dla panów.
  2. Przerywane epizody niedotlenienia organizmu (hipoksji) minimalizują produkcję tlenku azotu, mającego znaczny udział w powstawaniu uszkodzeń serca w przebiegu zawału serca - wykazał eksperyment przeprowadzony na psach, przeprowadzony przez naukowców z University of North Texas Health Science Center. Wyniki badania mogą w przyszłości zaowocować stworzeniem nowej metody profilaktyki choroby wieńcowej i zawału serca. Nadmierne niedotlenienie dowolnej tkanki prowadzi do martwicy, w związku z czym jest powszechnie uważane za stan szkodliwy. Okazuje się jednak, że dwudziestodniowy "trening" polegający na krótkotrwałym, przerywanym zmniejszaniu dostaw tlenu do organizmu zwiększa odporność serca na groźne konsekwencje zatkania naczyń wieńcowych oraz intensywnego przepływu krwi po ustaniu zawału. Za pomocą wykonanego na zwierzętach eksperymentu wykazano, że tego typu profilaktyka pozwala zmniejszyć rozległość zmiany oraz częstotliwość wystepowania groźnych dla życia arytmii w jej następstwie. Zespół, prowadzony przez dr. Roberta T. Malleta, dr. H. Freda Downeya oraz doktoranta Myounga-Gwi Ryou, zajął się ustaleniem mechanizmów odpowiedzialnych za "uodpornienie" serca na efekty choroby. Badacze skupili się przede wszystkim na hipotezie, zgodnie z którą powtarzające się okresy hipoksji wpływają na zmniejszenie syntezy tlenku azotu(II) (wzór chemiczny: NO). Ten nietrwały związek odgrywa korzystną rolę w czasie rozwoju stanu zapalnego, lecz w czasie intensywnego przepływu krwi (reperfuzji) po odblokowaniu naczyń wieńcowych staje się prekursorem związków toksycznych dla otaczających tkanek. Gdy jest produkowany w nadmiernej ilości, może wchodzić w reakcję z innymi substancjami, tworząc agresywne chemicznie związki zdolne do uszkadzania tkanek. Ograniczenie aktywności enzymu odpowiedzialnego za jego produkcję pozwala na zmniejszenie zagrożenia związanego z powstawaniem tych substancji. Po dwudziestu dniach "treningu" psy były usypiane, a następnie, z wykorzystaniem technik chirurgicznych, na 60 minut zamykano u nich tętnicę wieńcową. Dzięki eksperymentowi ustalono, że w pierwszych minutach po ponownym otwarciu naczynia, kiedy w typowym zawale serca dochodzi do burzliwej syntezy szkodliwego NO, u psów poddawanych hipoksji wytwarzanie tego związku było znacznie obniżone. Na dodatek, co ważne, proces ten nie miał wpływu na całkowitą ilość przepływającej przez serce krwi, której wydajne dostarczanie jest niezbędne dla utrzymania przy życiu chociaż części uszkodzonych komórek. Wykazano, że nowa metoda pozwala na znaczne ograniczenie aktywności obydwu istniejących w organizmie "odmian", zwanych izoformami, enzymu odpowiedzialnego za syntezę tlenku azotu. Przerywane niedotlenienie może stanowić potężną terapię wspomagającą dla pacjentów obarczonych wysokim ryzykiem zawału serca, tłumaczy dr Downey.Krótkie okresy rozważnego ograniczenia dopływu tlenu są łatwo tolerowane przez organizmy większości osób. Nie wymagają także ani zabiegów chirurgicznych, ani drogich lekarstw. [Tego typu terapię] można także stosować u pacjentów w ich domach lub w miejscach pracy przy użyciu łatwo osiągalnych urządzeń. Autorzy badań są jednak zgodni, że dla pełnego wyjaśnienia tego zjawiska potrzebne są dalsze badania. Wyniki swojej pracy badacze opublikowali w czerwcowym numerze czasopisma Experimental Biology and Medicine.
  3. Dostosowanie czasu przyjmowania posiłków może pomóc zwalczyć tzw. zespół nagłej zmiany strefy czasowej (ang. jet lag), towarzyszący odległym podróżom pomiędzy różnymi strefami czasowymi.Wniosek taki wysunęli badacze z Uniwersytetu Harvarda dzięki serii eksperymentów na myszach. Zdaniem naukowców, oprócz "standardowego" zegara biologicznego, wyznaczającego rytm dnia i nocy, mózg posiada także drugi system, którego zadaniem jest regulowanie czasu przyjmowania poszczególnych posiłków. Kiedy podaż pożywienia jest niska, zegar odpowiedzialny za odżywianie "przejmuje kontrolę" nad organizmem i nie pozwala mu zasnąć do momentu zaspokojenia głodu. Doprowadziło to Amerykanów do wniosku, że osoby podróżujące na dalekie dystanse wzdłuż równika (a więc w poprzek kolejnych stref czasowych) oraz pracujące w systemie zmianowym mogą odsunąć od siebie uczucie senności poprzez powstrzymywanie się od jedzenia. Nasz dzienny rytm snu i czuwania, wpływający jednocześnie na nasze zachowania i metabolizm, jest silnie zależny od światła. Sterowany jest przez obszar mózgu zwany jądrem nadskrzyżowaniowym (SCN, od ang. Suprachiasmatic Nucleus. Zaburzenie działania tego mechanizmu objawia się m.in. pod postacią bezsenności, depresji oraz zaburzeń koncentracji. Istnieją także hipotezy łączące wadliwe funkcjonowanie SCN z chorobami takimi jak zawał serca, choroby neurodegeneracyjne czy nawet nowotwory. Powyższa hipoteza została powszechnie przyjęta przez środowisko naukowe, lecz z czasem okazało się, że w mózgu pracuje równolegle drugi zegar. Odkryto bowiem, że poprzez odpowiednie zmiany w nawykach żywieniowych można manipulować percepcją dnia i nocy przez mózg. Alternatywny system jest zależny od pojedynczego genu, zwanego Bmal1, który stał się głównym obiektem badań specjalistów z Uniwersytetu Harvarda. Za pomocą technik inżynierii genetycznej manipulowali oni aktywnością genu, pozwalając na jego ekspresję tylko w określonych miejscach mózgu. W ten sposób udowodniono, że mechanizm odpowiedzialny za regulowanie rytmu odżywiania się jest ulokowany we fragmencie podwzgórza mózgu zwanym jądrem grzbietowo-przyśrodkowym. Dzięki serii eksperymentów naukowcom udało się udowodnić, że nowy rodzaj zegara biologicznego może w pewnych sytuacjach wywierać na organizm silniejszy wpływ, niż jego "tradycyjny" odpowiednik. Zdaniem Clifforda Sapera, głównego autora badań, nowe odkrycie może być stosowane przez osoby podróżujące samolotami na duże dystanse w celu osłabienia objawów jet lag. Jak tłumaczy, Jeżeli podróżujesz z USA do Japonii, musisz dostosować organizm do 11-godzinnej różnicy czasu. Ponieważ zegar biologiczny może się przestawić zaledwie o niewielkie wartości w ciągu doby, potrzebny jest czas około tygodnia na dostosowanie się do nowej strefy czasowej. Tyle tylko, że najczęściej nadchodzi wtedy czas, by wracać do domu. Jak tłumaczy badacz, szesnastogodzinna głodówka wystarcza, by aktywować alternatywny zegar. Oznacza to, że zrezygnowanie z posiłku na pokładzie samolotu powinno pomóc w redukcji przykrych objawów zespołu nagłej zmiany strefy czasowej. Prawdopodobnie wiedza ta może przydać się także pracownikom wykonującym pracę o różnych porach dnia i nocy, u których można niekiedy stwierdzić objawy podobne do tych stwierdzanych w przypadku jet lag. Szkoda tylko, że opracowana przez Amerykanów powoduje rozwój "syndromu burczącego brzucha"
  4. Andy Wilson, zatrudniony w Microsofcie specjalista ds. komputerowych systemów graficznych, opracował nową tanią metodę manipulowania za pomocą obu rąk obiektami na ekranie. Wilson pracował m.in. nad projektem Surface. Teraz zaproponował technologię dzięki której każdy wyświetlacz - czy to monitor czy pokazywany na ścianie obraz z rzutnika - można unowocześnić tak, by można było sterować obiektami za pomocą dotyku. Pomysł Wilsona polega na wykorzystaniu taniej kamery pracującej w podczerwieni oraz laserów, które śledzą ruchy palców użytkownika i przekładają je na komendy zrozumiałe dla oprogramowania. Sam pomysł jest dość prosty, jak przyznaje wynalazca, a cała tajemnica tkwi w odpowiednim oprogramowaniu. Badacz mówi, że LaserTouch jest tani, jednak nie zdradza, ile kosztuje. Ponadto dodaje, że obecnie Microsoft nie planuje rynkowego debiutu wspomnianej technologii. Częściowo dlatego, że to dopiero niedoskonały prototyp. Na przykład nie pozwala on na manipulowanie obrazem więcej niż jednej osobie. Jeśli bowiem ekran byłby dotykany przez jeszcze kogoś, to dłonie jednej osoby mogłyby blokować laserom dostęp do dłoni drugiej.
  5. Początków sieci komputerowych można doszukiwać się w wojskowym Arpanecie. To właśnie on był pierwszą siecią rozproszoną, czyli taką, w której zniszczenie kilku węzłów nie powodowało przerwania pracy całej sieci. W latach 1967-1972 sieć działała jako tajny projekt wojskowy, a po ujawnieniu wykorzystywanego przez nią protokołu TCP/IP zaczęła szybko się rozrastać i obejmowała coraz liczniejsze podsieci cywilne. Arpanet dał początek sieciom, jednak twórcą WWW, czyli tego, co stanowi podstawę Internetu, jest Timothy Berners-Lee, pracownik Europejskiego Ośrodka Badań Jądrowych (CERN) w Genewie. To właśnie on w 1989 roku zaproponował ogólnoświatowy projekt oparty na hipertekście, stworzył pierwszy serwer HTTP oraz pierwszą przeglądarkę i edytor hipertekstu. Tim Berners-Lee jest też twórcą pierwszej strony WWW. Nadał można ją oglądać pod adresem info.cern.ch. Współpracownikiem Bernersa-Lee i pierwszym internautą był Robert Cailliau. Od pewnego czasu coraz częściej pojawiają się głosy specjalistów, którzy ostrzegają, że Internet w obecnym kształcie przestaje radzić sobie z coraz większą ilością danych przesyłanych pomiędzy użytkownikami. Jeśli nic się nie zmieni, to za kilka lat możemy być świadkami poważnych problemów z uzyskaniem dostępu do informacji, które są nam właśnie potrzebne. Coraz bardziej popularne usługi audio i wideo powoli zatykają Sieć. Rozwiązaniem tego problemu może być projekt Grid, który działa w CERNIE. To dzięki niemu ma powstać Internet przyszłości. Gridy Musimy tutaj zauważyć, że samo pojęcie grid oznacza pewien rodzaj technologii i architektury sieciowej. Grid traktuje całą sieć jako jeden wielki, wirtualny komputer. Pierwszym gridem był projekt SETI@home, który korzysta z połączonych komputerów tysięcy ochotników. Te komputery są wykorzystywane do przetwarzania danych z radioteleskopu w Aracibo i analizowania ich w nadziej znalezienia sygnału wysłanego przez obcą cywilizację. Z gridów korzysta wiele instytucji, jednak ten używany przez CERN jest wyjątkowy. Ze względu na swoją wielkość, wydajność oraz znaczenie CERN-u dla nauki i powstania Internetu, to właśnie o nim mówi się, że jest zaczątkiem przyszłego Internetu. Wielki Zderzacz Hadronów W czerwcu 2008 roku w CERN-ie zacznie działać wyjątkowe urządzenie badawcze -Wielki Zderzacz Hadronów (Large Hadron Collider - LHC). To największy akcelerator na świecie, a jednym z jego głównych zadań jest znalezienie bozonu Higgsa, zwanego też boską cząstką. LHC będzie produkował około 15 petabajtów danych w ciągu roku. To około 1500 razy więcej, niż informacje zawarte we wszystkich książkach, jakie są przez rok drukowane na naszej planecie. Te 15 petabajtów to mniej więcej 1,5% całej informacji, jaką rocznie produkuje ludzkość. To tak wielka ilość danych, że CERN nie jest w stanie jej przechować i przetworzyć. Profesor Tomy Doyle, dyrektor techniczny Grida stwierdził, że gdyby nawet CERN zakupił i zainstalował odpowiednią liczbę serwerów, to nie byłby w stanie zapewnić im wystarczającej ilości energii. Jedynym wyjściem jest więc wykorzystanie mocy obliczeniowych i dysków twardych innych centrów naukowych. Grid CERN-owski Grid będzie korzystał z już istniejących superwydajnych sieci akademickich. Jedną z nich jest sieć GEANT, której szkielet charakteryzuje się wydajnością rzędu 10 gigabitów na sekundę. Poszczególne węzły łączą się z siecią szkieletową z prędkością 1 gigabita na sekundę, a z kolei poszczególne pecety mają do dyspozycji łącze o przepustowości od 10 do 100 megabitów. Na potrzeby Grida powstał też ciągle rozwijany zestaw narzędzi o nazwie Globus Toolkit. To pakiet oprogramowania, które odpowiada za działanie sieci, zarządzanie jej zasobami, przydzielaniem praw dostępu i za bezpieczeństwo. W jego skład wchodzą m.in. GRAM (Globus Resource Allocation Manager) - przeprowadza konwersję komend pomiędzy serwerami przechowującymi zasoby, a pecetami starającymi się o dostęp do nich; GSI (Grid Security Infrastructure) - uwierzytelnia użytkowników i sprawdza ich prawa dostępu; MDS (Monitoring and Discovery Service) - zbiera informacje o dostępnych zasobach, takich jak wydajność maszyn, wydajność łącza, typ pamięci masowej itp; GRIS (Grid Resource Information Service) - odpytuje zasoby i ich aktualną konfigurację; GridFTP (Grid File Transfer Protocol) - odpowiada za wydajne i bezpieczne przesyłanie danych. Twórcy Globusa pomyśleli też o tworzeniu kopii zapasowych wygranych danych czy specjalnych narzędziach do zarządzania nimi.
  6. Sherry Turkle, psycholog z MIT-u, bacznie przyjrzała się związkom współczesnego człowieka z elektronicznymi gadżetami. Twierdzi, że powinno się mówić o pojawieniu nowego typu osoby – Homo mobilis. Nieodwracalnie zmienił się sposób myślenia. W epoce przedgadżetowej stwierdzaliśmy: Czuję coś, więc chcę do kogoś zadzwonić [żeby się tym z nim podzielić]. Teraz ludzie działają według odwrotnego schematu: Chcę coś poczuć, dlatego muszę zadzwonić. Bez narzędzia jak bez ręki Amerykanka sądzi, że w mobilnej komunikacji jest coś nieorganicznego, co okrada nas z części ludzkiej natury. Brzmi to dość zatrważająco, zwłaszcza że przed nowoczesną technologią nie ma właściwie ucieczki. Stanowi ona coraz większą część naszego życia. Starsze pokolenia korzystają z telefonów komórkowych, by lepiej skoordynować swoje poczynania z partnerami, współpracownikami itp. i w efekcie spędzić z nimi produktywnie więcej czasu. Młodsze osoby posługują się komórkami po to, by uniknąć spotkań w określonym czasie i miejscu. Ci pierwsi obawiają się, że młodzież pisze, nie myśląc o tym zbyt wiele, nie planuje dnia przed wyjściem z domu i przenosi związki w sferę wirtualną. Coraz częściej kłótnie i rozstania są przeprowadzane za pośrednictwem maila, komunikatora czy SMS-a. Bywa też tak, że porzucony dowiaduje się o zerwaniu, oglądając profil swojego partnera na serwisie społecznościowym (zwłaszcza gdy można tam wprowadzić dane na temat "stanu cywilnego": jestem singlem lub pozostaję w związku). Eksperci nie tylko alarmują, ale zwracają też uwagę na plusy opisywanych zjawisk, m.in. kreatywność, wspieranie kultury czy przyspieszanie postępu. Lepiej chyba korzystać z dostępnych informacji (w tym także z dzieł klasycznych) niż skupiać się na tym, skąd je uzyskujemy: z książki tradycyjnej czy z e-booka...
  7. Kultura masowa tworzy i hołubi celebrities, a także celetoidów, czyli gwiazdy tabloidów. Coraz częściej słyszy się jednak o tzw. microcelebrities. Kto to taki i kto może nim zostać? Mikrocelebryta jest znany jak prawdziwa gwiazda, ale dużo mniejszemu gronu: tysiącowi, kilkuset, a czasem nawet tylko kilkudziesięciu osobom. To odpowiednik Angeliny Joli czy George'a Clooneya, ale w skali mikro, stąd nazwa zjawiska i człowieka. Inni, czyli fani, interesują się jego życiem. Zrób to sam. Bez Słodowego Coraz łatwiej stać się taką osobistością, ponieważ blogi czy dziennikarstwo społeczne (Amerykanie mówią nawet o mediach DIY, czyli zrób to sam; od ang. do it yourself) cieszą się niesłabnącą popularnością. Nie brak też chętnych do stworzenia profilu w serwisie społecznościowym czy na witrynie umożliwiającej zaprezentowanie wykonanych własnoręcznie fotografii. Kiedy założymy już takie konto, zawsze istnieją szanse, że zupełnie obcy ludzie nas zauważą, a może nawet zaczną dyskutować na nasz temat. Dla jednych taka popularność to uśmiech losu, dla drugich nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Eksperci podkreślają, że ludzie szybko przystosowują się do sławy w wersji mini. Można to zaobserwować u nastolatków przygotowujących się do wielkiego wyjścia. Przywiązują dużą wagę do wyglądu, bo spodziewają się, że ktoś będzie robił zdjęcia, które z dużym prawdopodobieństwem trafią do Internetu. Świadomie zarządzają swoim sieciowym wizerunkiem. Kontrolują zawartość swoich profili, odpowiednio dobierając nie tylko fotografie, ale i czcionkę podpisów. Strzegą swojej prywatności, posługując się pseudonimami i zastrzegając część lub nawet większość danych osobowych. Theresa Senft, profesor badań nad mediami, która jako jedna z pierwszych osób odnotowała istnienie fenomenu microcelebrities, twierdzi, że ludzie zarządzają osobistym wizerunkiem w taki sam sposób, jak duże firmy. Mikrocelebryta jest produktem i działem PR w jednym. Korporacje się humanizują, a ludzie stają się bardziej korporacyjni. David Weinberger z Berkman Center for Internet and Society na Wydziale Prawa Uniwersytetu Harvarda słusznie zauważa, że Internet odbiera tradycyjnym mediom część kontroli w zakresie uczynienia kogoś sławnym. Dzieje się tak, gdyż popularność przekłada się na zwielokrotnioną moc zwykłego kliknięcia myszką. Ważniejsze staje się ustne lub e-mailowe polecenie niż kolejna fotografia wykonana przez paparazzi. LOLewenement W kwietniu br. na MIT odbyła się konferencja ROFLCon, poświęcona w całości kulturze sieciowej. Weinberg był tam jednym z prelegentów. Jak łatwo się domyślić, opowiadał o celebrities z Internetu rodem. Wydarzenie to zgromadziło prawdziwe tłumy mikrocelebrytów. Dzięki jednoczesnej obecności gwiazd Sieci i naukowców udało się zachować równowagę między uwielbieniem mikrosławy a krytycznym i badawczym podejściem akademików. W przypadku prawdziwych celebrities i osób znanych z Internetu różna jest nie tylko skala sławy, ale i rządzące nią mechanizmy. Być czy nie być tych pierwszych zależy od obecności w mediach. Rozkwitają, gdy zaprasza się ich do telewizji czy przeprowadza z nimi wywiady. Tych drugich łączy z mniej licznymi fanami bardziej intymna relacja. Czasami dzieje się tak, że same witryny internetowe są znane w dużo większym stopniu niż ich twórcy. Podczas kwietniowego spotkania próbowano znaleźć odpowiedź na pytanie, czemu niektóre filmy wideo, hasła lub zdjęcia stają się memami, a inne przemijają bez echa? Memy, opisane przez Richarda Dawkinsa w książce Samolubny gen, są jednostkami ewolucji kulturowej, tak jak gen jest jednostką ewolucji biologicznej. Powielają się na drodze naśladownictwa, mogą mutować, podlegają też doborowi naturalnemu. Gdyby ktoś umiał stwierdzić, co zapewnia sukces określonemu memowi, stałby się multimiliarderem, uważa Geoffrey Golden z Meteor Games. To jest coś, co próbują odkryć marketingowcy, a właściwie wszyscy ludzie. Memami, które święcą obecnie największe triumfy na gruncie ewolucji kulturowej, są tzw. LOLcats (LOLkoty), a więc zdjęcia kotów opatrzone śmiesznymi komentarzami. Okazały się takim hitem, że próbowano stworzyć coś podobnego, ale związanego z inną tematyką, np. LOLprezydenci czy LOLboty. Zgromadzeni na ROFLCon twórcy memów zgodnie twierdzą, że człowiek ma niewielki wpływ na to, jaki los spotka jego pomysł. Budując markę w oparciu o swoją tożsamość lub hobby, należy go udostępnić w Sieci. Potem pozostaje już tylko czekać. Niektórzy eksperci są skłonni przyznawać, że rolę współczesnych krytyków spełniają wpływowe blogi czy agregatory treści. Pojedynczy "tradycyjny" krytyk kierował swoje wypowiedzi do masowego odbiorcy. Teraz zaś zbiorowy recenzent (społeczność mediów DIY) komunikuje się także z grupą: internautami.
  8. W ostatnich latach w mediach wielokrotnie pojawiały się doniesienia o przypadkach sepsy, zwanej także posocznicą. Czym jest sepsa? Czy należy się jej obawiać? Postaram się odpowiedzieć na te pytania w niniejszym artykule. Czym jest sepsa? Na wstępie należy zaznaczyć, że wbrew powszechnemu mniemaniu, sepsa nie jest chorobą. Jest jedynie zespołem objawów zakażenia (przeważnie bakteryjnego, lecz nie jest to regułą), w którego przebiegu dochodzi do ostrego i rozległego stanu zapalnego. Logicznym jest więc, że posocznicą nie można się zarazić, gdyż zakażenie może powodować różne objawy u poszczególnych chorych. Co powoduje sepsę? Często określa się o sepsę jako „zakażenie krwi” (pierwsze wzmianki o procesie zwanym „gniciem krwi” pochodzą już z XI wieku). I choć rzeczywiście obecność bakterii we krwi grozi sepsą, nie jest ona koniecznym warunkiem rozwoju tego stanu - do powstania posocznicy wystarczy dowolna infekcja. Drugim czynnikiem potrzebnym do rozwinięcia się sepsy jest podatny na nią człowiek. Mówiąc dokładniej: człowiek, którego organizm dopuści do rozwoju poważnej infekcji lub taki, którego układ odpornościowy zareaguje zbyt intensywnie na zakażenie. Posocznica dotyka głównie osób osłabionych. Stosunkowo często pojawia się w przebiegu infekcji u ludzi starszych, dzieci oraz osób niedożywionych i wyniszczonych. Warto jednak pamiętać, że podobny stan może się rozwinąć także w wyniku zakażeń związanych z procedurami medycznymi (np. odbieranie porodu, operacje, cewnikowanie). W ostatnim przypadku sytuacja może być wyjątkowo trudna do opanowania, gdyż tzw. bakterie szpitalne są często wyjątkowo oporne na leczenie. Dla uspokojenia informujemy jednak, że zakażenia szpitalne, dzięki wprowadzaniu odpowiednich procedur, zdarzają się coraz rzadziej. Jak przebiega sepsa? Niestety, pierwsza i najprostsza odpowiedź brzmi: bardzo szybko. Z tego powodu nie należy odkładać wizyty u lekarza, gdyż tylko on może przeprowadzić skuteczne leczenie. Mechanizm przebiegu sepsy jest bardzo złożony. Proces zaczyna się najczęściej od wykrycia przez organizm cząsteczek prostych cząsteczek charakterystycznych dla szerokich grup mikroorganizmów. Najważniejszą z nich jest lipopolisacharyd (LPS), składnik ściany komórkowej niemal wszystkich bakterii. Dzięki wspomnianemu mechanizmowi organizm może sprawnie wykrywać wiele gatunków mikroorganizmów. Pozwala to na pokonanie niedużej infekcji lub jej spowolnienie w oczekiwaniu na rozwój swoistej (tzn. „wycelowanej” w konkretny gatunek i skuteczniejszej, choć aktywującej się dłużej) odpowiedzi przeciw konkretnemu gatunkowi bakterii. Czasami system ten reaguje zbyt silnie – prowadzi to do nadmiernej produkcji i wydzielania tzw. cytokin, czyli cząsteczek sygnałowych związanych z odpowiedzią immunologiczną. W efekcie rozwijającą się odpowiedź organizmu ciężko jest kontrolować lub zatrzymać (można to porównać do znanego „efektu kuli śniegowej”). Właśnie wtedy dochodzi do sepsy. Ogromna ilość wydzielonych cytokin powoduje rozmaite efekty. Do najważniejszych i najgroźniejszych należą: gorączka (choć zdarza się też znaczny spadek temperatury ciała) oraz nagły spadek ciśnienia krwi. Jednocześnie dochodzi do procesów naprzemiennego krzepnięcia krwi i rozpuszczania powstałych skrzepów, który określamy jako „zespół rozsianego wykrzepiania wewnątrznaczyniowego” . W wyniku tego procesu może dojść do powstawania zatorów wewnątrz naczyń, a gdy białka odpowiedzialne za krzepnięcie zostaną zużyte, może dojść do krwotoków wewnętrznych. Warto wspomnieć także o spadku ciśnienia krwi, utrudniającym przepływ substancji odżywczych i tlenu. Może to prowadzić do niewydolności organów, a efekcie – nawet do śmierci. Spadek ciśnienia krwi spowodowany jest ucieczką wody z naczyń krwionośnych do tkanek. Zjawisko to ma dwie główne przyczyny. Pierwsza to zwiększona przepuszczalność naczyń. W prawidłowo przebiegającym zapaleniu jest to zjawisko naturalne i pożądane, gdyż ułatwia napływ komórek układu odpornościowego wprost do miejsca uszkodzenia tkanki. W miejscu tym widzimy zaczerwienienie, wzrost temperatury, opuchnięcie i ból (przekonał się o tym każdy, kto choć raz nabił sobie guza. Drugą przyczyną wypływu krwi z naczyń jest ich uszkodzenie przez powstające skrzepy. Czy sepsy należy się bać? Na powyższe pytanie trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Posocznica jest zjawiskiem rzadkim, lecz groźnym. Nie warto jednak wierzyć mediom sugerującym, jakoby przypadków sepsy było coraz więcej. Jest dokładnie odwrotnie ze względu na poprawę warunków życia i jakości leczenia! A co ze słynnymi „szczepionkami przeciwko sepsie”? Już sama ich nazwa jest nadużyciem, gdyż chronią one jedynie przed niektórymi bakteriami. Warto też zwrócić uwagę na pewien paradoks: posocznica rozwija się głównie u osób osłabionych (a więc np. niedożywionych), a szczepionkę – lek nierefundowany – kupują najczęściej ludzie zdolni do poniesienia odpowiednich kosztów. Warto też pamiętać, że z wieloma bakteriami zdolnymi do wywołania sepsy mamy regularny kontakt bez jakichkolwiek konsekwencji. Z drugiej jednak strony szczepionka daje niemal stuprocentową gwarancję, że określony gatunek bakterii nie spowoduje u nas przykrych dolegliwości. Decyzja należy do Was...
  9. Odpowiednio skomponowana mieszanka bakterii może wspomagać powrót do zdrowia pacjentów po zabiegu tworzenia bypassu żołądka - donoszą naukowcy z Stanford School of Medicine. Badacze przeanalizowali losy czterdziestu dwóch pacjentów, u których wykonano wspomniany zabieg, a następnie podawano im zestaw bakterii probiotycznych, sprzyjających prawidłowemu funkcjonowaniu przewodu pokarmowego. Sześć miesięcy po operacji wykonano u pacjentów pomiar masy ciała. Wynika z nich, że osoby przyjmujące codziennie koktajl probiotyków zrzuciły 70% nadmiernych kilogramów, zaś w kontrolnej grupie pacjentów, u których nie zastosowano bakteryjnego "wspomagania", stwierdzono spadek masy o 66%. U osób leczonych probiotykami stwierdzono także mniejszą częstotliwość niepożądanych objawów pojawiających się po zabiegu, jak nudności czy wzdęcia. Podczas wywiadu lekarskiego informowały one także o wyższym poziomie ogólnego samopoczucia. Probiotyki to grupa mikroorganizmów dodawanych najczęściej do produktów mleczarskich, takich jak jogurty i kefiry. Pomagają leczyć wiele dolegliwości ze strony układu pokarmowego, jak np. biegunki, wzdęcia i zaparcia. Wielką zaletą tego typu leczenia jest jego bezpieczeństwo, bardzo niska cena oraz łatwość zastosowania. Większość z nich można także przyjmować we własnym zakresie, bez nadzoru lekarza. Dodatkowo, chronią nas przed infekcjami poprzez wypieranie z organizmu innych, szkodliwych mikroorganizmów. Niektóre z nich stymulują także układ odpornościowy do skuteczniejszego działania. Pomysł podawania probiotyków po zabiegu tworzenia bypassów wziął się z poprzedniego odkrycia tego samego zespołu. Badacze zauważyli wówczas, że u wielu pacjentów w wyniku operacji dochodzi do niekorzystnych zmian w składzie flory bakteryjnej przewodu pokarmowego. W celu usunięcia tego problemu zaproponowano podawanie dawki specjalnie wyselekcjonowanych bakterii należących do rodziny Lactobacillus, których zadaniem było zasiedlenie jelit i jednoczesne wyparcie z niego szkodliwych mikroorganizmów. Po sześciu miesiącach od rozpoczęcia eksperymentalnej terapii wykonano analizę chemiczną gazów wypełniających jelita, dzięki czemu możliwe było ustalenie proporcji korzystnych i szkodliwych mikroorganizmów. Badaczom udało się potwierdzić, że przyjmowanie probiotyku znacznie poprawia skład flory bakteryjnej, co przekłada się na poprawę ogólnego stanu zdrowia. Dr John M. Morton, lekarz należący do prowadzącego badania zespołu, tłumaczy, że zmniejszenie intensywności objawów ubocznych w wyniku operacji przekłada się na szybszy spadek masy ciała. Jeżeli jesteś w stanie trawić pokarm w spokoju, spada prawdopodobieństwo, że będziesz poszukiwał dodatkowych niezdrowych przekąsek (ang. junk food - red.) po zabiegu. Dr Morton przypuszcza także, że odpowiednia flora bakteryjna przewodu pokarmowego może wywierać bezporedni wpływ na masę ciała. Lekarze zajmujący się zagadnieniem wykazują dużo entuzjazmu dla pomysłu naukowców z Uniwersytetu Stanforda. Nawet pomimo faktu, że jest to nieduże badanie, osobiście rekomendowałbym przyjmowanie suplementów pacjentom, którzy cierpią z powodu niekorzystnych objawów ze strony układu pokarmowego po operacji, mówi Mark DeLegge, specjalizujący się w leczeniu chorób układu pokarmowego lekarz ze szkoły medycznej przy University of South California. Zastrzega jednak, że jego zdaniem przyjmowanie probiotyków należy w takiej sytuacji zawsze konsultować z lekarzem. Tworzenie bypassu żołądka polega na zmniejszeniu objętości tego organu (u osób obarczonych poważną otyłością jest on poważnie rozciągnięty) oraz przyłączenia jelita cienkiego do powstałej w ten sposób niedużej kieszonki. Dzięki operacji, zołądek mieści znacznie mniej pożywienia i szybciej dostarcza do mózgu sygnał sytości. Jest to zabieg niezwykle skuteczny terapeutycznie, gdyż pozwala stracić średnio aż 80% nadmiernych kilogramów w czasie zaledwie jednego roku. Dzięki tworzeniu bypassu udaje się także wyleczyć średnio 82% przypadków cukrzycy typu II, która rozwija się najczęściej właśnie u osób otyłych. Wyniki swoich badań naukowcy zaprezentowali w czasie Tygodnia Chorób Układu Pokarmowego zorganizowanego w amerykańskim San Diego.
  10. Pary, które poznały się w Internecie, często nie wytrzymują próby czasu. Dzieje się tak, ponieważ ludzie wybierają niewłaściwych partnerów i angażują się emocjonalnie przed pierwszym spotkaniem twarzą w twarz. Matthew Bambling z Politechniki w Queensland twierdzi, że w pułapkę zakazanej miłości sieciowej wpadają zwłaszcza kobiety, które przyciągają dowcipne komentarze i mądre e-maile. Nie wolno zakładać, że w rzeczywistości rzeczy mają się tak, jak się to wydaje w Internecie. To, że ktoś napisze coś śmiesznego lub przenikliwego, nie oznacza jeszcze, że jest tym jednym jedynym. Tym bardziej że, jak zauważa psycholog, niektórzy mężczyźni uciekają się do tzw. nettingu, a więc wysyłają identyczną wiadomość do wielu kobiet, mając nadzieję, że chociaż kilka jakoś na nią zareaguje. Można szukać miłości w Sieci, ale trzeba się wystrzegać kilku pułapek. Po pierwsze, prezentując się komuś znanemu wyłącznie z Internetu, ludzie kładą większy nacisk na swoje zalety, maskując przy tym w jak największym stopniu wady. Nie można zbyt szybko angażować się emocjonalnie, gdy nie ma dostępu do pełnego obrazu wybranka czy wybranki. Zwłaszcza że dawkowanych informacji nie da się w żaden sposób zweryfikować. Po drugie, niektóre osoby uzależniają się od przyjemnego podekscytowania, które towarzyszy napływowi odpowiedzi na post zamieszczony w serwisie randkowym. W takiej sytuacji nietrudno o rozczarowanie. Wg Bamblinga, łatwo uniknąć zawodu miłosnego. Trzeba tylko dążyć do jak najwcześniejszego spotkania, najlepiej po kilku wymienionych mailach. Wtedy ludzie nie zdążą jeszcze stworzyć wyimaginowanego obrazu drugiej ze stron. Po randce w realu można stwierdzić, czy naprawdę da się stworzyć relację z kimś, kto w Sieci wydawał się interesujący.
  11. Badacze z Uniwersytetu Narodowego w Singapurze wykazali, że osoby niewyspane, które pozornie czują się pełne sił, mogą sprowadzić na siebie niebezpieczeństwo. Źródłem problemu jest fakt, że nawet przemęczony mózg jest zdolny do podjęcia wydajnej pracy, lecz okres wzmożonej aktywności szybko się kończy, po czym umysł przechodzi w fazę nagłego osłabienia zdolności poznawczych, refleksu oraz koncentracji. Zdaniem naukowców, informacje zdobyte dzięki badaniom mogą przysłużyć się osobom pracującym w ciągu nocy, jak np. lekarze dyżurni lub kierowcy prowadzący samochody na długich dystansach. Główny autor badań, prof. Michael Chee, tłumaczy: Okresy niemal normalnego funkcjonowania [mózgu] mogą dawać fałszywe uczucie zdolności do wykonania zadań i bezpieczeństwa, lecz niestabilność pracy mózgu może przynieść opłakane konsekwencje. Dzięki serii eksperymentów badacze stwierdzili, że nawet mózg pozbawiony odpowiedniej ilości snu jest w stanie przetwarzać prawidłowo proste informacje wizualne. Niestety, obszary kory wzrokowej odpowiedzialne za interpretację bardziej złożonych obrazów nie funkcjonują zbyt dobrze. Badania wykonano z użyciem rezonansu magnetycznego - bezinwazyjnego badania, pozwalającego na analizę przepływu krwi przez mózg, który jest podstawowym objawem aktywności mózgu. Badani ochotnicy, którzy byli podzieleni na grupy osób wyspanych i pozbawionych snu przez całą noc, zostali poproszeni o identyfikację wyświetlanych przed ich oczami liter. Na ekranie wyświetlana była litera H lub S, która była "ułożona" z mniejszych liter, również H lub S. Na niektórych obrazach litera mała i duża były ze sobą zgodne (czyli np. duża litera H ułożona z mniejszch liter H), a czasami były różne. Celem badania była identyfikacja dużych lub małych liter. Dzięki eksperymentowi potwierdzono, że pozbawienie snu powoduje ogromny spadek zdolności do rozpoznawania liter "budujących" duży znak. Oznacza to znaczne osłabienie aktywności fragmentu kory wzrokowej odpowiedzialnego za widzenie w wysokiej rozdzielczości. Jednocześnie zaobserwowano znacznie słabszą pracę obszarów odpowiedzialnych za regulację jego pracy, przez co pogarszała się umiejętność korygowania pozyskiwanych informacji wzrokowych. Podobne objawy nie pojawiały się u osób, które wyspały się solidnie poprzedniej nocy. Dr Clifford Saper, pracownik Uniwersytetu Harvarda, opisuje efekty eksperymentu: Najważniejsze jest odkrycie, że mózg osoby pozbawionej snu funkcjonuje momentami prawidłowo, lecz co jakiś czas doświadcza stanu podobnego do awarii zasilania. Zdaniem niektórych naukowców, pojawiająca się nieregularność pracy mózgu może być niebezpieczna. Dotyczy to głównie osób pracujących w nocy, które mogą próbować wmawiać sobie, że są zdolne do ciężkiej pracy, lecz jednocześnie ich mózg jest bardzo podatny na nagłe pogorszenie jakości pracy. Ryzyko wzrasta szczególnie w sytuacjach, gdy pozbawiona snu osoba wykonuje stosunkowo złożone, lecz jednocześnie nudne zadania, jak np. prowadzenie samochodu. Dr Andrew Cummin, pracownik zajmującego się badaniem snu Imperial College Healthcare Sleep Centre, wyjaśnia rangę dokonanego odkrycia: Uważa się, że pozbawienie snu mogło przyczynić się do poważnych katastrof, jak np. wyciek ropy ze statku Exxon Valdez [był to największy w historii wyciek ropy z tankowca - red.] lub awarie związane z energetyką jądrową, jak te, który miały miejsce w Czernobylu oraz na Three Mile Island. Wniosek z badań jest, niestety, mało pocieszający. Nie odnaleziono bowiem skutecznego sposobu trwałej regulacji aktywności mózgu, co oznacza, że nic nie zastąpi kilku godzin solidnego snu... Szczegółowe wyniki badań opublikowano w czasopiśmie Journal of Neuroscience.
  12. Jak głęboko sięga życie? Trudno tu o właściwą odpowiedź, ponieważ organizmy biją naprawdę imponujące rekordy. Ostatnio zespół Johna Parkesa z Uniwersytetu w Cardiff odkrył mikroby w skale sprzed 111 mln lat, która tkwi 1,6 km pod dnem oceanu (Science). Skałą tą jest uboga w magmę Krawędź Nowofunlandzka Oceanu Atlantyckiego. Wiercenia prowadzono z pokładu statku-platformy JOIDES Resolution. Poprzedni rekord to "zaledwie" 842 metry pod dnem Oceanu Spokojnego. Obowiązywał przez 6 lat, od 2002 roku, i został odnotowany również przez ekipę Parkesa. Eksperci sądzą, że nowy rekord nie utrzyma się zbyt długo, ponieważ, wg nich, maleńkie żyjątka zasiedlają tereny sięgające 5 km pod dnem. Niektórzy postulują nawet, że ¾ biomasy mikroorganizmów można znaleźć właśnie pod dnem. Im głębsza warstwa osadów, tym trudniej się w niej żyje. W starszych skałach znajduje się mniej pożywki dla mikrobów, w dodatku stale rosną ciśnienie i temperatura (w niektórych rejonach każdy dodatkowy kilometr pod dnem oznacza skok temperatury aż o 20 stopni Celsjusza). Obecnie za najwyższą temperaturę, z jaką życie może sobie jeszcze poradzić, uznaje się pułap 120°C. Jeśli temperatura jest ostatecznym czynnikiem ograniczającym, z przyczyn racjonalnych można się spodziewać, że biosfera sięga głębokości 5 km pod dnem – tłumaczy Steven D’Hondt, oceanograf z University of Rhode Island. JOIDES Resolution (Joint Oceanographic Institutions Deep Earth Sampler) służyła pierwotnie do wydobycia ropy. Ponad dwadzieścia lat temu przerobiono ją na pływające laboratorium naukowe. Zespół Parkesa wyekstrahował mikroby z rdzenia wydrążonej próbki, który z zasady jest rzadziej skażony przez słoną wodę. Mikroorganizmy wykryto dzięki fluorescencyjnemu zielonemu barwnikowi, który zaczyna się jarzyć po dostaniu do wnętrza żywych komórek. Naukowcom udało się też zdobyć i zsekwencjonować DNA. Na głębokości 1000 metrów natrafiono na przedstawicieli archeowców (łac. Archaea), głównie na gorącolubne Pyrococcus. Wraz z głębokością zwiększało się stężenie metanu, dlatego też niżej wyodrębniono kolejne sekwencje DNA, które wskazywały na obecność mikroorganizmów uzyskujących energię z utleniania gazu błotnego. Parkes nie może się nadziwić, jak można przetrwać w tak trudnych warunkach. Skała jest tak stara, że jakiekolwiek biodegradowalne substancje dawno stamtąd zniknęły. Naukowiec domyśla się, że nowo odkryci rekordziści zadowalają się bardzo niedużą ilością pożywienia. W sytuacji braku drapieżników, przed którymi należałoby uciekać, mikroby mogą utrzymywać się przy życiu, uzupełniając raz na jakiś czas niedobory ATP. W przyszłości Parkes zamierza wiercić jeszcze głębiej, być może w okolicach 6. km poniżej dna. W ten sposób stwierdzono by, czy biosfera rzeczywiście kończy się na piątym kilometrze.
  13. David Richardson i Daisy Cooper z hrabstwa Derbyshire w Wielkiej Brytanii twierdzą, że są szczęśliwymi posiadaczami najstarszego psa na świecie. Suczka Bella ma, wg nich, 29 lat. Oznacza to, że gdyby dokonać przeliczeń na wiek psi, sędziwa matrona skończyłaby już 200 lat. Bella jest czarnym kundelkiem ze sporą domieszką labradora. Richardson wziął ją w 1982 roku z schroniska RSPCA (Royal Society for the Prevention of Cruelty to Animals). Miała wtedy co najmniej 3 lata. Niestety, organizacja nie dysponuje żadnymi danymi na temat Belli, a przedstawiciele Księgi Rekordów Guinnessa utrzymują, że bez nich nie można zweryfikować rekordu suki. Początkowo Richardson myślał, że Bella jest najstarszym psem Zjednoczonego Królestwa. Potem zorientował się, że być może nie ma sobie równych na całym świecie. Czas odcisnął na niej swoje piętno, ale staruszka nadal wychodzi na spacery do parku. Je niewiele, bo pozostały jej już tylko dwa zęby, ale nadal przepada za słodyczami. Kiedy 26 lat temu Richardson przyszedł do schroniska, nie pozwolono mu wziąć owczarka niemieckiego, ponieważ ukończył już 50 lat. Wybierałem między Bellą a innym psem. Ona wyglądała na bardziej przyjazną, dlatego zdecydowałem się właśnie na nią. Gareth Deaves, menedżer z Księgi rekordów Guinnessa, opowiada o udokumentowanych przypadkach psich matuzalemów. Ostatni rekord należał do 28-letniego Butcha z USA, który zmarł w 2003 roku. Jak do tej pory nikomu nie udało się jednak przebić australijskiego psa pasterskiego o imieniu Bluey, który przeżył 29 lat. Chętnych zapraszamy do obejrzenia krótkiego filmu z Bellą w roli głównej.
  14. W związku z narastającym problemem głodu na świecie, specjaliści z University of Washington oraz IBM uruchomili wspólny projekt, którego celem jest przygotowanie idealnej odmiany ryżu - ma ona być odporniejsza na szkodniki, dawać większe plony oraz oferować lepszą wartość odżywczą. Opracowany przez IBM superkomputer World Community Grid, dysponujący gigantyczną mocą obliczeniową 167 teraflopsów, wykorzysta część swoich możliwości do badań z biologii molekularnej. Ten spektakularny system, porównywalny pod względem osiągów do pierwszej trójki najsilniejszych maszyn świata, ma posłużyć do badania cząsteczek białek ryżu w celu wyselekcjonowania najlepszych odmian. Na kolejnym etapie eksperymentu do prac mają się włączyć botanicy, których zadaniem będzie uzyskanie drogą krzyżowania optymalnych odmian tej rośliny. Szacuje się, że zastosowanie technologii dostarczonej przez Błękitnego Giganta pozwoli na zakończenie całego projektu w ciągu dwóch lat. Zrealizowanie podobnego planu z użyciem standardowych komputerów zajęłoby około dwóch stuleci. Świat przechodzi obecnie przez trzy rewolucje naraz: rewolucję w dziedzinach biologii molekularnej i genetyki, mocy obliczeniowej i pojemności dyskowej, a także pod względem komunikacji. Ta obliczeniowa rewolucja pozwoli naukowcom z całego świata walczyć z niewyobrażalnie wręcz skomplikowanymi problemami jako społeczeństwo, na dodatek w czasie rzeczywistym, tłumaczy Robert Zieglier, dyrektor Międzynarodowego Instytutu Badań nad Ryżem stworzonego na Filipinach. World Community Grid (WCG) to koordynowany przez IBM projekt, którego celem jest skupianie indywidualnych użytkowników w celu wykorzystania nieużywanej mocy obliczeniowej ich komputerów do rozwiązywania problemów współczesnego świata. W tym celu przedstawiciele amerykańskiej firmy współpracują z naukowcami z całego świata w celu stworzenia odpowiednich algorytmów, których zadaniem jest wykonywanie skomplikowanych obliczeń na potrzeby nauki. Od czasu swojego powstania WCG zajmowała się już m.in. obliczeniami związanymi z walką z nowotworami oraz AIDS, a najnowszym jej celem właśnie badanie białek ryżu. Szczególnie poszukiwane są proteiny, które pomogą poprawić wydajność upraw, zwalczyć szkodniki i choroby czy też wytwarzać większą ilość składników cennych z punktu widzenia diety człowieka. Istotna jest także selekcja odmian odpornych na zmiany klimatu i kaprysy pogody. Problem tkwi w tym, że mamy do przebadania od 30 do 60 tysięcy różnych struktur białkowych, mówi prof. Ram Samudrala, szef naukowców zajmujących się projektem, na codzień pracownik wydziału mikrobiologii na University of Washington. Badacze otrzymali już pierwszy grant badawczy w wysokości 2 milionów dolarów, przyznany przez amerykańską Narodową Fundację Nauki. Nie bez powodu - również Amerykanie mogą osiągnąć bezpośrednie korzyści z przeprowadzonych obliczeń. Wykorzystanie wiedzy na temat budowy roślin na poziomie pojedynczych molekuł może przynieść ogromne korzyści dla rolnictwa, nie tylko w zakresie uprawy ryżu. Przyłączenie się do WCG jest dziecinnie proste. Osoby chętne do użyczenia mocy obliczeniowej swojego komputera powinny wejść na stronę http://www.worldcommunitygrid.org . Można z niej pobrać niewielki, darmowy program, który po uruchomieniu aktywuje się wyłącznie wtedy, gdy użytkownik nie korzysta intensywnie z komputera - dzięki temu jest dla użytkownika wręcz niedostrzegalny. Działanie aplikacji polega na łączeniu się z serwerem i pobieraniu z niego zadań obliczeniowych, które po rozwiązaniu są wysyłane z powrotem do komputerów koordynujących działanie sieci. Obecnie do World Community Grid należy ponad 380 tysięcy użytkowników i około miliona komputerów.
  15. Badania przeprowadzone przez naukowców z University of South Carolina sugerują, że pierwsze dziecko urodzone przez określoną kobietę wykazuje podwyższone ryzyko rozwoju astmy lub alergii w porównaniu do swojego młodszego rodzeństwa. Swoje wnioski zdefiniowali po przebadaniu przypadków 1200 dzieci urodzonych na brytyjskiej wyspie Wight. Badacze zauważyli, że, z nieznanych dotąd, przyczyn dzieci pierworodne częściej wykazują podwyższoną aktywność genu, którego rolą jest powoduje zwiększenie poziomu immunoglobulin E (IgE), czyli klasy przeciwciał związanych z prawdopodobieństwem rozwoju alergii. Badacze wykryli w krwi pępowinowej młodych pacjentów podwyższony poziom tych cząsteczek. Dzieci zostały ponownie przebadne w wieku czterech oraz dziesięciu lat. Na podstawie standardowego testu skórnego potwierdzono, że wykazują one silniejszą reakcję miejscową na podanie alergenów. Za zwiększone ryzyko nadwrażliwości odpowiedzialny jest pojedynczy gen, zwany IL13. Różny poziom jego aktywności owocuje zmianami poziomu białka zwanego interleukiną 13 - proteiny regulującej poziom powstających przeciwciał klasy E. Na podstawie analizy genetycznej potwierdzono, że u dzieci pierworodnych IL13 wykazuje podwyższoną aktywność, co daje w efekcie podniesienie poziomu IgE w surowicy krwi. Główny autor badań, dr Wilfried Karmaus, skomentował wyniki: Nie było dla nas zaskoczeniem, że kolejność narodzin ma wpływ na rozwój układu odpornościowego, lecz nie sądziliśmy, że efekt ten będzie się utrzymywał co najmniej do wieku dziesięciu lat. Nasze odkrycia są kolejnym dowodem, że reakcje alergiczne zostają zaprogramowane w czasie ciąży i objawiają się w późniejszym życiu. Zdaniem badacza, może to wyjaśniać zjawisko wzrostu ilości przypadków alergii w krajach rozwiniętych, gdzie obserwuje się stopniowy spadek ilości narodzin. Bezpośrednią przyczyną zmiany aktywności IL13 u poszczególnych potomków są, zdaniem badaczy, odmienne warunki życia płodowego w obrębie macicy. Hipoteza ta stoi w sprzeczności z głoszonymi do niedawna poglądami, zgodnie z którymi różnice w funkcjonowaniu układu odpornościowego mogą wynikać z różnego poziomu związków zwanych organochlorynami w łożysku lub z infekcji przenoszonych na noworodki przez starsze rodzeństwo. Zdaniem dr. Karmausa, umiejętne manipulowanie warunkami wewnątrz macicy mogłoby pozwolić na zapobieżenie około 20-30 procent przypadków alergii u dzieci.
  16. Biolodzy z Uniwersytetów Johnsa Hopkinsa i Hebrajskiego w Jerozolimie odkryli, że palenie kadzidła aktywuje słabo poznane kanały jonowe w mózgu. Skutkiem tego jest zanik lęku i depresji (The FASEB Journal). Naukowcy wyjaśniają, że dobroczynną substancją jest nowo odkryty octan incenzolu (ang. incensole acetate, IA). Naukowcy uważają, że wpływa on na obszary mózgu związane z emocjami i na szlaki nerwowe, na które oddziałują aktualnie stosowane leki antydepresyjne i przeciwlękowe. Mimo informacji zawartych w starożytnych tekstach, nie badano składników kadzidłowca (Boswellia carterii) pod kątem ich właściwości psychoaktywnych. Podczas badań na myszach odkryliśmy, że octan incenzolu [...] zmniejsza lęk i sprawia, że zachowanie staje się mniej depresyjne – opowiada jeden z badaczy, Raphael Mechoulam. Podczas eksperymentów na gryzoniach międzynarodowy zespół wykazał, że IA aktywował białko oznaczane symbolem TRPV3, które występuje w mózgach ssaków i odpowiada m.in. za postrzeganie ciepłoty skóry. Gdy wyhodowano myszy pozbawione tej proteiny, okazało się, że octan w żaden sposób nie wpływa na ich mózg. Gerald Weissmann, wydawca The FASEB Journal, posuwa się nawet do tego, by twierdzić, że być może Marks nie mylił się, nazywając religię opium dla ludu. Wg niego, odkrycie IA może pomóc w zrozumieniu chorób neurologicznych. Dodatkowo studium zapewnia biologiczne wyjaśnienie dla odprawianych od tysięcy lat rytuałów, które utrzymują się mimo upływu lat, odległości, [odmienności] kultury, języka i religii – palenie kadzidła rozgrzewa i poprawia nastrój. Odgrywa ważną rolę w różnych wyznaniach, m.in.: buddyzmie, islamie, judaizmie czy chrześcijaństwie. Wyizolowany z żywicy kadzidłowca octan wykazuje też inną ciekawą właściwość. Hamuje aktywację transkrypcyjnego czynnika jądrowego kappa B (ang. nuclear factor kappa B), który odgrywa ważną rolę w reakcji zapalnej. Kiedy aplikowano go myszom z urazami głowy, obserwowano m.in. zmniejszoną aktywność gleju i obniżoną ekspresję interleukiny-1β. To by wyjaśniało, czemu od stuleci żywica Boswellia carterii była stosowana jako lek przeciwzapalny i przyspieszający gojenie ran.
  17. Nad zarządem Yahoo! gromadzą się czarne chmury. Inwestorzy popierający Carla Icahna, który chce doprowadzić do wymiany zarządu portalu, zaczynają skupować akcje. Inwestujący w przemysł wydobywczy T. Boone Pickens poinformował, że kupił 10 milionów akcji Yahoo!. Ponad 5 milionów akcji kupił fundusz hedgingowy Third Point. Inny fundusz tego typu, Paulson, już w ubiegłym tygodniu oświadczył, że skupił wokół siebie holding posiadający w sumie 50 milionów akcji Yahoo! i popiera Icahna. Ocenia się, że w tej chwili zwolennicy Icahna są właścicielami 80 milionów akcji, co stanowi 5% wszystkich papierów firmy. Sam Icahn posiada 59 milionów akcji i może dokupić kolejne 49 milionów.
  18. Dzięki pracom Michaela Bartla i jego zespołu z University of Utah oraz dzięki pewnemu... chrząszczowi, możliwa stanie się produkcja idealnych kryształów fotonicznych, która pozwolą na manipulowanie światłem i zbudowanie bardzo wydajnego fotonicznego komputera. Naukowcy odkryli, że pancerz jednego z gatunków brazylijskich chrząszczy składa się z idealnych fotonicznych kryształów. Jak zauważył Bartl, natura opracowała proste metody produkcji struktur, których nie jesteśmy w stanie uzyskać za pomocą wartych miliony dolarów urządzeń. Wspomniany owad to Lamprocyphus augustus, a jego pancerz po raz pierwszy w historii pozwolił naukowcom na pracę ze strukturą, która jest idealnym fotonicznym kryształem. Dzięki swojej specyficznej budowie pancerz chrząszcza mieni się w słońcu wieloma odcieniami zieleni. Niestety, natura nie była dla naukowców na tyle łaskawa, by dać im do ręki gotowe rozwiązanie. Chityna, z której zbudowany jest pancerz, nie nadaje się do produkcji kryształów. Jest niestabilna, nie jest półprzewodnikiem i nie zagina odpowiednio światła. Dlatego też Bartl i jego zespół próbują naśladować pancerz i stworzyć kryształy w warunkach laboratoryjnych. Fotoniczne kryształy posłużą nie tylko do budowy optycznych komputerów. Przydadzą się również do stworzenia bardziej wydajnych ogniw słonecznych, posłużą jako katalizatory reakcji chemicznych, wejdą w skład miniaturowych laserów. Jak wyjaśnia Bartl, fotoniczne kryształy to nowy typ materiału optycznego, który pozwoli na manipulowanie światłem w sposób odmienny od klasycznego. Dzięki takim kryształom będzie można np. zdecydować, które długości fali i z jaką prędkością przejdą przez kryształ, a które się od niego odbiją. Problem w tym, że nikomu nie udało się dotychczas stworzyć idealnych kryształów fotonicznych. Oczywiście każdy słyszał o tym, że diamenty są idealnymi kryształami. Nie można ich jednak użyć do manipulowania światłem, gdyż poszczególne atomy w diamencie są upakowane zbyt gęsto. Jako pierwsza żukiem Lamprocyphus augustus zainteresowała się Lauren Richey, była studentka Springville High School, obecnie studiująca na Brigham Young University. Badała ona zjawisko opalizowania w naturze. Szukała opalizującego chrząszcza, więc jej uczelnia zamówiła dostarczenie Lamprocyphus augustus. Opalizująca zieleń zwierzęcia jest wywołana strukturą pancerza, a nie żadnym barwnikiem. Bliższe badania wykazały, że każdy z kryształów tworzących pancerz owada ma wymiary 200x100 mikrometrów. Światło zielone, o długości fali 500-550 nanometrów, nie jest w stanie przez nie przeniknąć i się odbija. Naukowcy zauważyli, że chrząszcz opalizuje pod każdym kątem, pod jakim się nań spogląda. Tymczasem w większości podobnych materiałów zjawisko opalizacji widać tylko pod niektórymi kątami. Badania mikroskopem elektronowym wykazały ponadto, że kryształy jego pancerza nie są podobne do typowych sztucznych kryształów fotonicznych. Dalsze badania prowadzono za pomocą mikroskopu skaningowego. Po stworzeniu 150 przekrojów przez strukturę chitynowych kryształów i ich złożeniu w komputerze okazało się, że pancerz tworzą idealne, czyli podobne do diamentów, struktury krystaliczne. Zbudowane są jednak nie z węgla, a z powietrza i chityny. Mając te dane, naukowcy postanowili sprawdzić na nich posiadaną wiedzę teoretyczną, by przekonać się, jaki kolor, według teorii, powinien mieć kryształ o takiej budowie. Odpowiedź brzmiała: zielony opalizujący. Uczeni nie wiedzą też, po co owadowi taki kolor. Widoczna zieleń jest nienaturalna, więc nie chodzi o kamuflaż. Prawdopodobnie chrząszcz swoim pancerzem chce zwrócić uwagę płci przeciwnej.
  19. Lekarze skłaniają się ku temu, by zalecać pacjentom po przebytych operacjach przewodu pokarmowego żucie gumy. Wykazano, że dzięki czemuś tak prostemu okres hospitalizacji skraca się blisko o dwa dni. Żucie gumy przez pół godziny trzy razy dziennie (rano, po południu i wieczorem) sprawia, że w przewodzie pokarmowym zaczynają się wydzielać soki trawienne. Taki rodzaj stymulacji dość szybko pozwala na powrót do normalnego jedzenia. Harriet Wright, pielęgniarka konsultantka w Dorset County Hospital w Dorchester, przez pół roku przyglądała się losom pacjentów po operacjach przewodu pokarmowego. Chorzy, którym zapewniano standardową opiekę, byli wypisywani do domu po 4-5 dniach od zabiegu. Ci, którzy żuli gumę, byli wypisywani średnio o półtorej doby wcześniej. Teraz zalecamy żucie gumy po operacji, ponieważ pomaga to w przywróceniu funkcji jelit [...].
  20. W ostatnich latach wielokrotnie pojawiały się doniesienia o nowych odkryciach w dziedzinie nanotechnologii. Jedną z najważniejszych gałęzi tej dziedziny jest rozwój wiedzy o węglowych nanorurkach - strukturach o kształcie walca, których ścianki są tworzone przez pojedyncze warstwy atomów węgla. Początkowo jednak w ślad za burzliwym narastaniem optymizmu związanego z ich potencjalnym zastosowaniem nie poszły badania związane z bezpieczeństwem ich stosowania. Tymczasem okazuje się, że niektóre formy nanorurek mogą zachowywać się jak azbest i uszkadzać nasz układ oddechowy, a nawet powodować nowotwór zwany międzybłoniakiem opłucnej. To studium należy do badań strategicznych, ściśle ukierunkowanych na zapewnienie bezpiecznego i odpowiedzialnego rozwoju nanotechnologii - tłumaczy Andrew Maynard, jeden z autorów badań. Należy zaznaczyć, że dotychczas, pomimo wielokrotnego nagłaśniania sprawy bezpieczeństwa użycia nanorurek przez różnorodne środowiska naukowe, nikt nie przeprowadził dokładnej analizy bezpieczeństwa stosowania nanomateriałów otrzymywanych z węgla. Jednym z powodów, dla których badacze postanowili przyjrzeć się bliżej bezpieczeństwu stosowania nanorurek, jest ich strukturalne podobieństwo do azbestu - materiału, który stał się przyczyną ogromnej ilości zachorowań na pylice oraz nowotwory płuc. Jak tłumaczy dr Anthony Seaton, pracujący na Uniwersytecie w szkockim Aberdeen, ogromna ilość nowotworów związanych z używaniem azbestu, które zaczęliśmy wykrywać począwszy od lat 50. i 60. [XX wieku - red.], prawdopodobnie będzie się utrzymywała pomimo faktu, że użycie tego materiału spadło nagle około 25 lat temu. Choć są powody, by uznawać nanorurki za bezpieczne, będzie to zależało od podjęcia poprawnych środków zapobiegania ich wdychaniu w miejscu produkcji, używania oraz składowania. Kroki te powinny zostać podjęte w oparciu o badania nad ekspozycją oraz prewencją ryzyka [zachorowań - red.], które powinny doprowadzić do stworzenia regulacji dotyczących ich stosowania. Zdaniem naukowca, wyniki otrzymane dzięki najnowszym badaniom powinny skłonić władze do zwiększenia inwestycji w analizy niebezpieczeństwa związanego z produkcją i użyciem nanorurek. Badacze pod przewodnictwem prof. Kennetha Donaldsona z Uniwersytetu w Edynburgu badali zdolność kilku rodzajów materiałów do wywoływania specyficznej odpowiedzi organizmu sygnalizującej powolny rozwój międzybłoniaka opłucnej (łac. mesothelioma). Grupa badanych substancji obejmowała włókna azbestowe o róznej długości, krótkie i długie nanorurki, a także węgiel aktywny. Próbki poszczególnych materiałów wszczepiano do jamy brzusznej myszy, a następnie analizowano rozwój odpowiedzi organizmu. Pozwalało to określić prawdopodobieństwo powstania na późniejszym etapie nowotworu. Wyniki badań nie pozostawiają złudzeń: długie i cienkie nanorurki, podobnie jak podłużne formy azbestu, mają kształt wybitnie sprzyjający powstawaniu groźnych dla zdrowia przewlekłych stanów zapalnych. Ich podłużny kształt sprawia, że dostają się do płuca niczym pociski i powodują mikrouszkodzenia. Jednocześnie są na tyle duże, że naturalne mechanizmy usuwania ciał obcych z płuc zawodzą. Wiele pytań dotyczących nanorurek wciąż pozostaje jednak bez odpowiedzi. Nie zbadano na przykład, czy materiał ten ma w ogóle zdolność unoszenia się w powietrzu, nie została też określona jego zdolność do penetracji płuc. Wstrzykiwanie do jamy brzusznej miało bowiem na celu jedynie zbadanie, czy chemiczne właściwości węglowego tworzywa są w stanie spowodować patologiczne zmiany w tkance. Na szczęście, naukowcy dostarczają też informacji pozytywnych. Jak tłumaczy prof. Donaldson, krótkie oraz skręcone nanorurki węglowe nie zachowują się jak azbest, z kolei mając świadomość możliwych zagrożen spowodowanych przez długie, wąskie nanorurki, możemy pracować nad sposobami ich kontrolowania. To dobra, a nie zła wiadomość. Dowiadujemy się, że nanorurki oraz wykonane z nich produkty mogą zostać wykonane w sposób bezpieczny. Jednocześnie badacz zastrzega jednak, że analiza nie objęła wszelkich możliwych szkód, które mogłyby zostać spowodowane przez nieostrożne obchodzenie się z tym materiałem. Oznacza to, że potrzebnych jest jeszcze wiele badań nad bezpieczeństwem węglowych nanomateriałów.
  21. O tym, że kameleon potrafi przybrać barwy, dzięki którym upodabnia się do otoczenia, mówi się od dawna. Okazuje się jednak, że kameleony karłowate Smitha (Bradypodion taeniabronchum), gatunek endemiczny dla RPA, dostosowują zmiany koloru do sposobu widzenia świata przez drapieżnika (Biology Letters). Zespół Devi Stuart-Fox z Uniwersytetu w Melbourne schwytał 8 samców i 8 samic zagrożonego gatunku. Zwierzęta umieszczono na gałęzi i pokazano im realistyczne modele dwóch drapieżników, które w największym stopniu przetrzebiają szeregi tych kameleonów: dzierzby białoczelnej (Lanius collaris) oraz boomslanga (Dispholidus typus), węża nadrzewnego znanego bardziej pod polską nazwą dysfolid. Za pomocą spektrometru określono barwy i ich jasność zarówno w odniesieniu do otoczenia, jak i samego kameleona. Procedurę powtarzano dwukrotnie: przed i po wystawieniu modelu drapieżnika. Okazało się, że stykając się z ptakiem, zwierzę w większym stopniu dopasowywało swoje barwy do tła. Kiedy jednak wzięto pod uwagę budowę oczu obu drapieżników, wyszło na jaw, że przez cały czas kameleon był lepiej ukryty dla węża, który nie widzi dobrze kolorów. Chowając się przed nim, Bradypodion taeniabronchum nie musiały zmieniać barw w aż tak widowiskowy sposób, jak dla dierzby. Kiedy zwierzętom prezentowano makietę węża, zawsze były bledsze od otoczenia. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że ptaki nadlatują od góry i widzą kameleona na tle ciemniejszej ziemi, a węże wpełzają od dołu, obserwując jaszczurkę na tle jasnego nieba – wyjaśnia Stuart-Fox.
  22. Biolodzy z Austrii i Singapuru opracowali wspólnie technikę, dzięki której możliwe jest znakowanie wirusów w sposób ułatwiający ich analizę, przy jednoczesnym zachowaniu ich zdolności do infekowania komórek. Studium może mieć ogromny wpływ na badania w takich dziedzinach, jak opracowywanie szczepionek, badanie biologii wirusów czy mechanizmów ich ewolucji. Możliwość znakowania cząstek wirusowych może mieć także niebagatelne znaczenie dla biologów zajmujących się badaniem rozprzestrzeniania się wirusów wewnątrz organizmów lub pojedynczych komórek. Nową techniką mogą być zainteresowani także naukowcy zajmujący się tematyką terapii genowej, gdyż wirusy należą do najczęściej stosowanych i najskuteczniejszych wektorów, czyli nośników, z użyciem których dochodzi do przenoszenia genów do miejsca przeznaczenia. Użyte w eksperymencie białko należy do grupy tzw. białek kotwiczących. Jest to specyficzna grupa protein, które przylegają do otaczającej komórki błony lipidowej wyłącznie od zewnątrz, tzn. żaden fragment ich cząsteczek nie przebija błony komórkowej. Badacze wykazali, że odpowiednio oczyszczone białko kotwiczące jest w stanie związać nie tylko lipidy na powierzchni ludzkich komórek, ale także analogiczną strukturę na powierzchni cząstki wirusowej. Przyłączenie takiego elementu sprawia, że możliwe jest tropienie dowolnego - teoretycznie nawet nieznanego - wirusa na podstawie analizy położenia cząsteczki znakującej. Jednocześnie, co jest dla badaczy niezmiernie ważne, technika ta nie ogranicza zdolności wirusa do infekcji. Opracowana metoda ma jeszcze przynajmniej dwie ważne zalety. Po pierwsze, możliwe jest tworzenie "hybrydowych" cząsteczek, np. połączonych molekuł białka i barwnika fluorescencyjnego. Dzięki temu potencjalnie możliwe jest wykrywanie poszukiwanego obiektu nawet we wnętrzu organizmu za pomocą kamery umieszczonej poza ciałem zwierzęcia, czyli w sposób niemal całkowicie bezinwazyjny (technikę taką określamy jako bio-imaging). Drugi atut techniki znakowania jest związany z jej uniwersalnością - możliwe jest związanie z białkiem kotwiczącym dowolnego wirusa zaopatrzonego w otoczkę lipidową, nawet jeśli jest to wirus dotychczas nieznany. O swoim odkryciu zespół doniósł w najnowszym numerze czasopisma The FASEB Journal.
  23. Picie przed śniadaniem, na które składają się płatki zbożowe z niską zawartością cukru, kawy kofeinowej zwiększa w przypadku niektórych osób ryzyko zapadnięcia na cukrzycę typu 2. Zespół Terry'ego Grahama z Uniwersytetu w Guelph twierdzi bowiem, że kofeina zmienia reakcję organizmu na cukier (American Journal of Clinical Nutrition). Graham i dwie studentki Lesley Moisey oraz Stia Kacker zaplanowali eksperyment z dwoma rodzajami płatków śniadaniowych: 1) z niską zawartością cukru (light) i 2) z umiarkowaną zawartością cukru. Badali różnice w wydzielaniu insuliny w odpowiedzi na pojawienie się glukozy. Na godzinę przed posiłkiem zdrowi mężczyźni wypijali kawę kofeinową lub bezkofeinową. Okazało się, że u panów, którzy jedli płatki light, poziom cukru był o 250% wyższy, gdy przed śniadaniem uraczyli się kofeinową, a nie pozbawioną alkaloidu małą czarną. Kofeina wpływa na reakcję organizmu na insulinę. Wytwarza stan insulinooporności, czego skutkiem jest wzrost stężenia glukozy we krwi [hiperglikemia]. Kilka skoków poziomu cukru we krwi dziennie może niekorzystnie wpływać na zdrowie. Dlatego też osoby z grupy ryzyka cukrzycy typu 2. powinny, wg Grahama, przekonać się do kawy bezkofeinowej. Należy pamiętać, że kofeina występuje nie tylko w kawie, ale także w nasionach kakaowca, liściach herbaty czy orzeszkach cola. W kawie jest jej najwięcej, ale warto mieć świadomość, gdzie jeszcze można ją znaleźć...
  24. Napster uruchomił największy w Sieci sklep z plikami MP3. Obecnie znajduje się w nim ponad 6 milionów tytułów. Katalog obejmuje produkty największych światowych studiów nagraniowych oraz tysięcy niewielkich niezależnych wytwórni. Kupione pliki będzie można odtwarzać na wielu urządzeniach w tym na apple'owskich iPhonie oraz iPodzie. Celem Napstera jest przełamanie hegemonii należącego do Apple'a sklepu iTunes. Dlatego też postanowiono oferować klientom pliki niechronione żadną technologią DRM. Wydostaliśmy się z cienia DRM. Klienci Napstera mogą korzystać z dowolnego urządzenia - mówi Chris Gorog, dyrektor zarządzający serwisu. Większość plików kosztuje 99 centów. Cena za cały album to 9,95 dolarów.
  25. Można sobie wyobrazić zdziwienie doktora Petera Beaumonta, który podczas wbijania kurzego jaja na patelnię znalazł w środku martwego gekona. W skorupce nie było otworu, musiał się więc tam dostać w inny sposób. Naukowiec nie zwróciłby może uwagi na jajko, gdyby jego zawartość nie była zmętniała. Okazało się, że mała jaszczurka znajdowała się między skorupką a zewnętrzną blaszką pergaminową. Wg Beaumonta, szefa Australijskiego Stowarzyszenia Medycznego Terytoriów Północnych, gekon mógł się dostać do dróg rodnych samicy po zapłodnieniu, ale przed ostatecznym uformowaniem jaja (kolejne jego osłonki nadbudowują się podczas przemieszczania przez jajowód). Chciał się pożywić zarodkiem, ale nie przeżył i został schwytany w pułapkę jaja. Lekarz powiedział telewizji ABC, że czasem podczas patroszenia kur można natrafić na częściowo wykształcone jaja. Gekon poszukiwał prawdopodobnie takiego smakołyku. Niewykluczone, że znalezisko Beaumonta jest jednym z pierwszych tego typu na świecie. Naukowiec przekazał skorupkę do dalszych badań. Zajmą się nią odpowiednie agendy Ministerstwa Zdrowia. Przedstawiciele Australian Egg Corporation przyznają, że nigdy wcześniej nie słyszeli o takim przypadku. David Witcombe, menedżer firmowego działu badań, zaznacza, że z oczywistych względów gekon nie mógł trafić do jaja z przewodu pokarmowego. Jedyna droga wiedzie więc przez kloakę, czyli końcowy odcinek jelita, do którego uchodzą moczowody i jajowody.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...