Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36717
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    204

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Egoistyczne roboty, które kłamią i wykorzystują innych to nie tylko wymysł autorów serialu Futurama (u nas: Przygody Fry'a w kosmosie). Samolubne automaty powstały także w wyniku eksperymentu szwajcarskich naukowców z Laboratory of Intelligent Systems, należącego do Federal Institute of Technology. Badacze stworzyli niewielkie samobieżne roboty, wyposażone w czujniki światła, proste mechanizmy komunikacji, odżywiania się oraz ewolucji. Sterująca nimi sieć neuronalna zawierała bowiem 30 mutujących "genów" – fragmentów oprogramowania decydujących o czułości na światło oraz zachowaniu robotów po wykryciu jego źródeł. Grupy takich urządzeń umieszczono w środowisku zawierającym świecące źródła pożywienia, a także miejsca "zatrute". W pobliżu pierwszych roboty uzupełniały zapas energii, a zbliżenie się do drugich przyspieszało wyczerpywanie się akumulatorów. W pierwszym pokoleniu oprogramowanie powodowało, że roboty po wykryciu światła losowo włączały wbudowane lampki oraz poruszały się w przypadkowym kierunku. Następna generacja otrzymała połączone "geny" jednostek, które zdobyły najwięcej "pożywienia", dodatkowo poddane niewielkim losowym modyfikacjom (mutacji). W ten sposób pozwolono "żyć" i "rozmnażać się" czterem typom kolonii robotów. W 50 pokoleniu automaty z trzech kolonii nauczyły się "porozumiewać": za pomocą światła sygnalizowały one odkrycie pożywienia lub trucizny. Jeszcze ciekawsze rzeczy działy się jednak w czwartej kolonii. Niektórzy z jej mieszkańców okazali się oszustami, którzy po natrafieniu na trujące obszary ogłaszały odkrycie pożywienia, po czym same oddalały się w kierunku prawdziwego źródła energii. Tam niepostrzeżenie doładowywały akumulatory. Inni ich pobratymcy wykształcili natomiast cechy altruistyczne: ostrzegały innych przed niebezpieczeństwem i ginęły z wyczerpania. Prowadzący badania Dario Floreano wskazuje, że podobne zachowania są obserwowane wśród zwierząt, np. po zauważeniu drapieżnika jednostka ostrzegająca innych często pada jego ofiarą. Naukowiec nigdy jednak nie przypuszczał, że zobaczy analogiczne zjawisko w stworzonych przez siebie koloniach automatów.
  2. Naukowcy z Walter Reed Army Institute of Research i Centrum Dziecięcego Johnsa Hopkinsa wyznaczyli sobie bardzo ambitne zadanie. Przeprowadzili największe badania porównawcze próbek krwi, które uzyskano od personelu wojskowego. Były to osoby zdrowe i chore na schizofrenię. Wszystko wskazuje na to, że zakażenie pierwotniakiem wywołującym toksoplazmozę (Toxoplasma gondii) zwiększa ryzyko wystąpienia psychozy. Wśród 180 osób ze schizofrenią u siedmiu procent przed postawieniem diagnozy przez psychiatrę stwierdzono zakażenie pierwotniakiem. W grupie 532 zdrowych ludzi odsetek ten był mniejszy i wynosił 5%. Oznacza to, że bycie zainfekowanym o 24% zwiększało szanse zachorowania na schizofrenię. Amerykanie chcą w przyszłości sprawdzić, czy agresywne leczenie schizofreników zakażonych Toxoplasma gondii lekami przeciwpasożytniczymi może zatrzymać postępy psychozy. Zarażenie następuje zazwyczaj na wczesnych etapach życia, np. przez kontakt z kocimi odchodami czy z surowym mięsem. Rzadko pojawiają się objawy chorobowe, ale po okresie latencji pasożyt może się uaktywnić. Wcześniejsze badania wykazały istnienie związku między schizofrenią a obecnością przeciwciał antytoksoplazmowych, które są świadectwem przebytej infekcji. Nigdy dotąd nie udało się jednak wykazać, że zakażenie poprzedza początek psychozy. Ponieważ armia amerykańska rutynowo bada swoich członków pod kątem toksoplazmozy, a próbki krwi są następnie przechowywane w magazynie, uniknięto dylematu jajka i kury. Wiadomo było, co wystąpiło wcześniej: zakażenie pierwotniakiem czy schizofrenia (American Journal of Psychiatry). U większości zainfekowanych osób nigdy nie pojawia się schizofrenia, ale u ludzi z predyspozycją genetyczną może w ten sposób zostać uaktywniony jakiś mechanizm – wyjaśnia neurowirolog dr Robert Yolken. Przed rokiem informowaliśmy, że kobiety, które są nosicielkami Toxoplasma gondii częściej rodzą synów, niż kobiety wolne od pierwotniaka.
  3. W czasach gdy prasa straszy nas w sezonie ogórkowym ptasią grypą, ludziom może zagrażać prawdziwe niebezpieczeństwo. Naukowcy informują o rosnącej liczbie zachorowań na dżumę. Czarna Śmierć, która pustoszyła Europę w średniowieczu, nie przeszła do historii. W ciągu ostatnich 20 lat każdego roku zabijała 100-200 osób na świecie. To niewiele, jednak ostatnio zauważono wzrost liczby zachorowań. Uczeni przestrzegają, że dżuma wyjątkowo łatwo się rozprzestrzenia, jest bardzo zaraźliwa i śmiertelna. Jeśli wymknie się spod kontroli możemy być świadkami epidemii. Dżumę przenoszą głównie gryzonie, może też rozprzestrzeniać się drogą kropelkową. A populacji gryzoni ani ich przemieszczania się nie jesteśmy w stanie kontrolować w skali globalnej. Światowa Organizacja Zdrowia informuje, że od wielu lat liczba chorych utrzymuje się na poziomie 1-3 tysięcy. Większość przypadków zachorowań ma miejsce na Madagaskarze, w Tanzanii, Mozambiku, Malawi, Ugandzie i Demokratycznej Republice Konga. Ale i w Stanach Zjednoczonych zdarzają się przypadki dżumy. Choruje tam 10-20 osób rocznie. Specjalistów martwi jednak fakt, że po dziesięcioleciach spokoju znowu zanotowano wzrost liczby chorych. Ponadto uczeni przestrzegają, że brak badań nad dżumą może okazać się zgubnym, gdy zostanie ona użyta jako broń biologiczna. W takiej roli stosowano ją w średniowieczu, gdy za pomocą katapult to obleganych miast wstrzeliwano ciała zmarłych na dżumę. W czasie II wojny światowej Japończycy eksperymentowali z bombami w których znajdowały się zakażone pchły. Po wojnie wykorzystanie dżumy jako broni biologicznej rozważały USA i ZSRR. Przy obecnym stanie techniki możliwe jest wyprodukowanie aerozolu zawierającego bakterie dżumy. Stąd też niepokój niektórych lekarzy.
  4. Amerykański rząd rozpoczął pierwsze badania syndromu Morgellona. Został on zidentyfikowany w 2002 roku, a cierpiące na nią osoby czują, jakby po skórze i pod nią coś chodziło, gryzło. Podobne objawy znane są od dawna i część specjalistów uważa, że mają one źródło w psychice chorego. Tysiące ludzi twierdzą jednak, że są to jak najbardziej fizyczne odczucia. Dlatego też amerykańskie Centers for Disease Control and Prevention (CDC) zdecydowało się zlecić firmie Kaiser Pemanente przeprowadzenie rocznych badań nad domniemaną chorobą. Będą one kosztowały 338 000 dolarów. Badania będą prowadzone na północy stanu Kalifornia, gdzie wyjątkowo dużo osób uskarża się na opisane powyżej objawy. Kaiser chce przebadać od 150 do 500 osób. Doktor Michele Pearson, która z ramienia CDC będzie nadzorowała badania, informuje, że uczeni sprawdzą krew i skórę chorych oraz ich psychikę. W ten sposób chcą się dowiedzieć, czy choroba Morgellona jest znanym schorzeniem, podczas którego pacjentowi wydaje się, że jest zarażony robakami, czy też jest to nieznana dotychczas jednostka chorobowa. O tym, że objawy nie są nowe, świadczy już sama nazwa choroby. Gdy biolog Mary Leitao zidentyfikowała ją w 2002 roku wygrała nazwę Morgellon od dokumentów z 1674 roku, w których po raz pierwszy opisano takie właśnie objawy.
  5. Dr Bogusław Pawłowski, antropolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, prowadził badania nad wpływem długości nóg na postrzeganie atrakcyjności kobiet i mężczyzn. Okazuje się, że nie zawsze dłuższe znaczy lepsze, ponieważ za długie kończyny nie dodawały uroku swoim posiadaczom. W eksperymencie wzięło udział 218 wolontariuszy i wolontariuszek Pokazywano im siedem schematycznych rysunków postaci ludzkich obu płci. Wszystkie miały tę samą wysokość, różniły się tylko długością nóg. Należało je uszeregować pod względem atrakcyjności. Za najpiękniejsze uznano te "osoby", których nogi były o 5% dłuższe od przeciętnych. Zgodnie z normami ustalonymi w badanej grupie, kobieta o przeciętnym wzroście (ok. 163 cm) powinna dysponować nogami o długości 77,5 cm. Gdy wydłużano je jeszcze o 10%, oceniano ją jednak jako mniej atrakcyjną. Pawłowski wyjaśnia, że długie nogi są oznaką zdrowia, a krótkie wiążą się ze zwiększonym ryzykiem chorób sercowo-naczyniowych oraz cukrzycy. Nie tak dawno pisaliśmy również, że u kobiet krótkie nogi oznaczają realniejsze zagrożenie chorobami wątroby. Dziennikarze serwisu New Scientist triumfalnie rozgłaszają, że znaleziono odpowiedź na pytanie, czemu Kylie Minogue zdobywa od tylu lat tytuł gwiazdy z najpiękniejszymi nogami. Chodzi o idealne proporcje w odniesieniu do gabarytów reszty ciała. Wyjaśnienie to z pewnością spodobałoby się Leonardowi da Vinci...
  6. Uśmiech wpływa na sposób, w jaki mówimy. To oczywiste. Zespół Amy Drahoty z University of Portsmouth stwierdził jednak coś interesującego. Na podstawie samego głosu ludzie umieją zidentyfikować rodzaj goszczącego na twarzy mówiącego uśmiechu (czy jest bardziej promienny, czy do sprawy podchodzimy z pewną taką nieśmiałością). Uśmiech to kopalnia wiedzy o danej osobie. Kiedy słuchamy mowy jakiegoś człowieka, wychwytujemy, nawet nieświadomie, sporo danych na jego temat, które pomagają nam go "zinterpretować". Zadanie uczestników eksperymentu polegało na udzielaniu na zadawane pytania ciągle tej samej odpowiedzi: Robię to latem. Naukowcy nagrywali na wideo przypominające naszą grę w pomidora wywiady. Pytania były bardzo różne (np. Czy kiedykolwiek się opalałeś?, Czy pływasz nago?), a rozmowę prowadzono według ustalonego scenariusza. Początek był poważny, potem wszystko stawało się coraz bardziej absurdalne (i potencjalnie żenujące). Przyznawanie się do czegoś, czego się nie robi, mogło skłaniać do uśmiechania się. Po zakończeniu eksperymentu badacze przeglądali taśmy i kategoryzowali uśmiechy wolontariuszy. Uważa się, że istnieje około 50 rodzajów uśmiechów, ale w opisywanym badaniu Amerykanie wzięli pod uwagę tylko 4 alternatywy: 1) uśmiech otwarty (usta są otwarte, policzki uniesione, a wokół oczu uwidaczniają się kurze łapki), fachowo nazywany uśmiechem Duchenne'a; 2) uśmiech taki jak wyżej, a zubożony o uśmiechnięte oczy; 3) uśmiech stłumiony (człowiek stara się go ukryć, ściągając w dół usta w czasie mówienia); 4) brak uśmiechu. Nagrania głosowe eksperymentu (pozbawione wizji) odtwarzano następnie członkom grupy kontrolnej. Okazało się, że tylko na tej podstawie umieli oni poprawnie określić typ uśmiechu wypowiadającej się osoby. Drahota twierdzi, że pozwalają na to pewne cechy akustyczne mowy.
  7. Amerykańska agencja NASA opublikowała właśnie książkę dla osób niewidomych, w której można znaleźć nie tylko teksty zapisane alfabetem Braille'a, ale też obrazy. Zdjęcia gwiazd, mgławic i galaktyk, a nawet teleskopów, zostały wzbogacone o linie, guzki oraz inne urozmaicenia powierzchni, łatwe do wyczucia palcami. Za pomocą zmiennej faktury oddano nie tylko kształty, ale też kolory i inne cechy kosmicznych obiektów. Książka nosi tytuł Touch the Invisible Sky (Dotknij niewidzialnego nieba), liczy 60 stron i zawiera – oprócz pewnej dawki wiedzy – 28 wzbogaconych we wspomniany sposób kolorowych zdjęć. Każdej ilustracji towarzyszą opisy w wersji dla osób niewidomych oraz dla słabowidzących (są to napisy wykonane dużą czcionką). Dzięki temu z książki może korzystać każdy, niezależnie od sprawności wzroku. Zdaniem Marca Maurera, prezesa amerykańskiej federacji niewidomych, książki tego rodzaju są bezcennym źródłem informacji dla uczniów zainteresowanych kierunkami nauki, w których spora część wiedzy jest zwykle podawana w formie wizualnej. Z podobnymi pomocami naukowymi, niewidomi mieliby na uczelniach takie same szanse, co ich widzący koledzy.
  8. Choć wśród obiektów, jakie spadły na Ziemię z przestrzeni kosmicznej można znaleźć wiele niezwykłych okazów, jeszcze nie ma wśród nich papierowego samolotu. Brak ten postanowili uzupełnić naukowcy z University of Tokyo oraz współpracujący z nimi członkowie Japan Origami Airplane Association. Mają oni zamiar skonstruować z papieru samolot, który dotrze z pokładu Międzynarodowej Stacji Kosmicznej na powierzchnię Ziemi. Pierwszym testom wytrzymałościowym i termicznym jest już poddawany ośmiocentymetrowy prototyp pojazdu, umieszczony w uniwersyteckim tunelu aerodynamicznym. Urządzenie to jest zdolne do uzyskania bardzo wysokich prędkości przepływu gazów. Badany model, kształtem przypominający prom kosmiczny, zostanie wystawiony na strumień powietrza o prędkości 8600 kilometrów na godzinę (Mach 7). Mimo, iż prawdziwy prom osiąga podczas wejścia w atmosferę znacznie większe prędkości (nawet Mach 20), zdaniem naukowców jego papierowa replika będzie poruszała się znacznie wolniej, dzięki czemu powinna przetrwać lądowanie. Japończycy jeszcze nie poinformowali, kiedy spodziewają się umieścić papierowy "prom" na pokładzie stacji orbitalnej. Liczą za to, że załoga napisze na nim pokojowe przesłanie dla tego, kto znajdzie pojazd po pomyślnym lądowaniu.
  9. Największym współcześnie żyjącym gryzoniem jest kapibara. W porównaniu do Josephoartigasia monesi jest jednak prawdziwą kruszyną, ponieważ waga tego ostatniego to 1000 kg. Skamieniałości sprzed 2 mln lat odkryto w Ameryce Południowej. Andrés Rinderknecht z Narodowego Muzeum Historii Naturalnej i Antropologii oraz Ernesto Blanco z Instytutu Fizyki w Montewideo natrafili na 53-centymetrową czaszkę na wybrzeżu Urugwaju. Porównując rozmiary czaszki do proporcji ciała współczesnych gryzoni, stwierdzili, że Josephoartigasia monesi musiał ważyć tonę. Oznacza to, że korona największego gryzonia, jaki kiedykolwiek chodził po naszej planecie, powinna przypaść właśnie jemu. Miał jednak stosunkowo małe zęby, co sugeruje, że ze względu na niezbyt imponujący nacisk odżywiał się raczej miękkimi owocami i warzywami. Wcześniej za rekordowo dużego gryzonia uznawano 700-kg kuzyna świnki morskiej (Phoberomys pattersoni). Osiem milionów lat temu zwierzę to zamieszkiwało deltę Orinoko. Jego doskonale zachowany szkielet opisano 5 lat temu, a gabaryty uznano za porównywalne do krowy. Wg odkrywcy Phoberomys pattersoni, Marcela Sáncheza z Uniwersytetu w Zurychu, to tylko kwestia czasu, zanim paleontolodzy znajdą gryzonia jeszcze większego od jednotonowego olbrzyma. Po oddzieleniu Ameryki Południowej od kontynentu północnoamerykańskiego pojawiło się bowiem bardzo wiele gatunków gryzoni. Wyginęły dinozaury, a inne gatunki wypełniały powstałą w ten sposób lukę. Ssaki "zaludniały" raczej Amerykę Północną, dlatego nowo powstała wyspa stała się domem dla przeróżnych rozmiarów gryzoni. W czasie, kiedy po Ziemi przechadzał się J. monesi, Ameryki były ponownie połączone. Naziemny most to, w opinii Sáncheza, przyczyna zguby kolosalnych gryzoni. Mogły się po nim swobodnie przemieszczać drapieżniki, w tym tygrysy szablozębne, które nie tylko polowały, walczyły o terytorium, ale także przenosiły zbierające krwawe żniwo choroby. Niewykluczone, że wyginięcie dużych gryzoni to skutek zmian klimatycznych. J. monesi i P. patersoni są blisko spokrewnione z pakaraną (Dinomys branickii). To niezwykle rzadki gryzoń z Ameryki Południowej.
  10. W poniedziałek smerfy skończyły 50 lat. Ich "ojcem" jest belgijski rysownik Pierre Culliford, lepiej znany jako Peyo. Pierwszy komiks z niebieskimi stworkami powstał w październiku 1958 roku. Początkowo stanowiły one dodatkową obsadę serii Johan and Pirlouit, która ukazywała się w piśmie Le Journal de Spirou. W latach 60. szybko jednak zdobyły popularność i dorobiły się własnej historii. Dzięki zaangażowaniu Hanna-Barbera na srebrnym ekranie zadebiutowały w 1981 roku. Od telewizji amerykańskiej rozpoczęły swój szturm medialny. Dzieci w Hiszpanii znają je jako Pitufos, a w Niemczech jako Schlumpfen. Maluchy w Chinach zabawiały Nam Ching Ling, w Japonii swojskie Sumafa, a w Izraelu Dardassim. Peyo używał nazwy Schtroumpfs. Thierry Culliford, syn rysownika, podkreśla, że gdyby ojciec mógł zobaczyć, co się przydarzyło smerfom po jego śmierci (Peyo nie żyje od 15 lat), jak wielki sukces osiągnęły i jak ogromne zainteresowanie nadal wzbudzają, byłby dumny. Z okazji 50. urodzin niebieskich stworków ma powstać animowany film w wersji 3D, nowa kolekcja komiksów, a także odświeżona wersja bajek z lat 80. Jubileuszowe tournée smerfów rozpocznie się w rodzinnej Brukseli, potem obchody przeniosą się do Paryża i Berlina. Mieszkańcy grzybodomków będą też pomagać UNICEF-owi w walce o prawa dzieci i dostęp do edukacji. Już dwa lata temu ludzie i smerfy zajęli się wspólnie losem dzieci żołnierzy z Afryki.
  11. Dzięki pracom naukowców z Uniwersytetu Stanforda na rynek mogą trafić baterie, które na pojedynczym ładowaniu zapewnią całodobową lub dłuższą pracę laptopa. Amerykańscy uczeni dokonali wielkiego przełomu, opracowując metodę wykorzystania krzemowych nanokabli w roli baterii litowo-jonowej. Standardowy laptop korzystający z takich baterii mógłby pracować nawet 40 godzin. Od co najmniej 30 lat uczeni wiedzą, że krzem ma olbrzymią teoretyczną pojemność elektryczną. Problem jednak w tym, że anoda stworzona z krzemu bardzo szybko ulega degeneracji podczas ładowania i rozładowywania. Przez kilkadziesiąt lat nikomu nie udało się rozwiązać tego problemu. Dokonał tego dopiero zespół profesora Yi Cui z Wydziału Wiedzy Materiałowej i Inżynierii Uniwersytetu Stanforda. Nową anodę baterii litowo-jonowej zbudowano z krzemowych nanokabli. Lit jest przechowywany wśród gęstego „lasu” takich kabli, z których każdy ma średnicę tysiące razy mniejszą od grubości kartki papieru. Kable te, gdy są zanurzone w licie, czterokrotnie zwiększają swoją objętość. Jednak, w przeciwieństwie do tradycyjnie wykorzystywanego grafitu, krzem nie zaczyna pękać. Profesor Cui mówi, że istnieją tylko dwie przeszkody na drodze do upowszechnienia się nowych baterii: należy je pomniejszyć i oszacować koszty produkcji. Uczony uważa, że w ciągu najbliższych lat krzemowe baterie trafią na rynek.
  12. Podczas konferencji Macworld szef Apple’a, Steve Jobs, pokazał najcieńszy ponoć laptop na świecie. MacBook Air ma mniej niż 2 centymetry grubości i uruchamia się automatycznie po otwarciu. Notebooka wyposażono w 80-gigabajtowy dysk twardy, który można wymienić na 64-gigabajtowy SSD. W komputerze nie ma natomiast napędu optycznego, jednak Jobs twierdzi, że nie stanowi to problemu, gdyż filmy i muzykę można pobierać z Sieci, a po podłączeniu do innej maszyny możemy wykorzystać jej napęd DVD czy CD. Ponadto w sprzedaży znajdują się zewnętrzne napędy, z które zapłacimy jedynie 99 dolarów. Nowy laptop, który korzysta z 13,3-calowego wyświetlacza oraz pełnowymiarowej klawiatury, został wyceniony na 1,799 USD.
  13. Czemu on tak szczeka? Ta myśl zagościła w głowie niejednego właściciela, który nie mógł rozgryźć, o co chodzi jego czworonożnemu przyjacielowi. Teraz człowieka wspomoże program komputerowy, który ucząc się, nie tylko tworzy kategorie szczeków (na zabawkę, z nudów, zaczepnych itp.), ale także rozpoznaje tożsamość psa na podstawie głosu. Csaba Molnár i zespół z węgierskiego Eötvös Loránd University twierdzą, że to najprecyzyjniejsze obecnie narzędzie analizy sposobów komunikowania się zwierząt (Animal Cognition). Program przeanalizował ponad 6000 szczeknięć 14 owczarków węgierskich (komondorów), które pojawiały się w sześciu sytuacjach: przy spotkaniu z kimś obcym, podczas walki, spaceru, na piłkę, jako zachęta do zabawy oraz u zwierzęcia przeżywającego samotność. Wszystko po to, by wychwycić niuanse języka psów. Dr Molnár podkreśla, że komondory nie różnią się specjalnie od przedstawicieli innych ras, dlatego metoda kategoryzowania psich odgłosów powinna się sprawdzić także w odniesieniu do nich. Jeśli chodzi o poszczególne osobniki, oprogramowanie potrafiło poprawnie rozpoznać 52% szczeknięć. Oznacza to, że istnieją niedostępne dla ludzkiego ucha różnice indywidualne i wbrew powszechnemu przekonaniu właścicieli, wcale nie umielibyśmy rozpoznać na tej podstawie naszych ulubieńców. Gdybyśmy potrafili znaleźć akustyczne charakterystyki szczeknięć odzwierciedlających określony stan emocjonalny, moglibyśmy zdobyć informacje na temat dobrostanu psa. Wiedza ta przydałaby się właścicielom, weterynarzom czy trenerom. Poza tym pies mógłby obsługiwać komputer, na którym zainstalowano by opisywane oprogramowanie. Dzięki temu skuteczniej porozumiewałby się z właścicielem, informując go np. w mgnieniu oka, że właśnie ktoś się włamuje do domu.
  14. W Chinach powstał pierwszy, w dodatku grający, lodowy fortepian świata. Projektowaniem i budową zajęła się miejscowa firma architektury krajobrazu. Premiera nietypowego instrumentu miała miejsce na 20. Międzynarodowej Wystawie Rzeźb Śniegowych w Harbinie. Jak donosi People's Daily, fortepian ustawiono na scenie przed największą z konstrukcji. Automatycznie odtwarza jeden z 30 wbudowanych klasycznych utworów. Atrakcja przyciąga licznych zwiedzających, którzy mogą też zagrać własną melodię. Fortepian jest przezroczysty, ale klawisze wykonano z lodu zabarwionego na niebiesko, a półeczkę na nuty z lodu zielonkawego. Niestety, gdy zrobi się cieplej, po instrumencie nie zostanie nawet ślad. Na razie jednak wygląda pięknie, jak wzięty żywcem z krainy Królowej Śniegu. Zapraszamy do oglądania...
  15. Co można uzyskać, łącząc liczące sobie siedemdziesiąt lat konstrukcjeze współczesną technologią? Jeśli wierzyć obietnicom firmy EcoMotors,efektem takiego mariażu będą samochody spalające 2,4 litra paliwa na sto kilometrów. Firma ma zamiar wprowadzić na rynek opracowany przez APT Technology silnik wysokoprężny, przypominający napęd samolotów Junkersa z lat trzydziestych ubiegłego wieku. Mowa o silnikach, w których jeden cylinder o podwójnej długości mieści dwa przeciwsobne tłoki. Dzięki wykorzystaniu współczesnej wiedzy, mechanizmy takie mają być łatwe w produkcji masowej i zawierać niewielką liczbę części. Silnik, nazywany obecnie OPOC (ang. Opposed Piston/Opposed Cylinder), ma budowę modułową. Każdy moduł składa się z dwóch cylindrów ułożonych poziomo i połączonych wspólnym wałem. Przedstawiciele EcoMotors zapewniają, że konstrukcja zapewnia 40% do 50% skromniejszy apetyt na paliwo (w porównaniu z typowym dieslem) oraz 30% mniejszą masę silnika. Dzięki niewielkiej wysokości, napęd umożliwia tworzenie samochodów o bardziej opływowej sylwetce, co przyniesie dalsze oszczędności oleju napędowego. Ponadto motor jest doskonale wyważony (wibracje wzajemnie się znoszą), dzięki czemu znacznie poprawiła się jego kultura pracy. Kolejna zaleta to standardowa procedura serwisowa – do obsługi pojazdów wyposażonych w OPOC nie potrzeba będzie specjalnych narzędzi, olejów ani części znacznie różniących się od obecnie spotykanych. Opisywany silnik ma być dostępny już w 2011 roku. Oprócz samochodów, może on zasilać każde urządzenie wymagające mocnego silnika – od generatorów po śmigłowce.
  16. Naukowcy z amerykańskiego Rice University mogą poszczycić się nowym kandydatem do Księgi Rekordów Guinnessa. Zespół pracujący pod wodzą profesora Pulickela Ajayana stworzył bowiem najciemniejszy materiał znany ludzkości. Badacze wykorzystali bardzo popularne w świecie nauki węglowe nanorurki i wykonali z nich "dywan" odbijający zaledwie 0,045% padającego nań światła. Dla porównania, czarna farba jest około sto razy jaśniejsza, a powłoka wykonana ze stopu niklu i fosforu – niedawny rekordzista w konkurencji głębi ciemności – niemal cztery razy. Niezwykle skuteczne pochłanianie światła uzyskano dzięki powierzchni, na której gęsto poustawiano nanorurki (stąd porównanie do dywanu). Węglowe "włosy" mierzą 0,25 mm, czyli 300 tysięcy razy więcej niż wynosi ich średnica. W takim środowisku światło ulega silnemu rozproszeniu, a ponieważ węgiel należy do bardzo ciemnych substancji, promienie mają niewielkie szanse na wydostanie się z pułapki zanim całkowicie zanikną. Co ciekawe, naukowcy wykonali opisany "pochłaniacz" już ponad rok temu. Do tej pory jednak badali jego właściwości i dopiero niedawno byli w stanie potwierdzić rekordowo mały współczynnik odbicia światła. Wśród potencjalnych zastosowań węglowego dywanu wymienia się systemy zbierające i przechowujące energię słoneczną, a także instrumenty optyczne, w których eliminacja światła odbitego ma szczególnie duże znaczenie dla jakości obrazu.
  17. Firma Netcraft informuje o odkryciu wyjątkowo niebezpiecznej metody phishingu. Przypomnijmy, że terminem phishing określamy ataki, których celem jest wyłudzenie danych. Bardzo często phisherzy próbują w ten sposób zdobyć informacje konieczne do skorzystania z kont bankowości elektronicznej swoich ofiar. Nowa technika jest trudna do wykrycia i przez to bardzo niebezpieczna. Podczas wspomnianego ataku cyberprzestępcy skierowali się przeciwko klientom Banca Fideuram. Początek wyglądał dość typowo: do klientów wysłano autentycznie wyglądające maile, których autorzy podszywali się pod wspomnianą firmę. Dzięki nim zachęcali użytkowników do zalogowania się na swoje konto. W e-mailu umieszczano odnośnik do strony, na której należy się zalogować. I tutaj kończą się podobieństwa. Zwykle bowiem w takich przypadkach odnośnik prowadzi na fałszywy serwer, który wyświetla witrynę do złudzenia przypominającą stronę, na której zwykle użytkownik się loguje i dochodzi do kradzieży haseł. Tym razem było inaczej. Cyberprzestępcy użyli... prawdziwego certyfikatu SSL atakowanego banku. Pomimo niego atakującym udało się załadować na witrynę banku własny formularz, w którym następuje logowanie. Cała wyświetlana witryna jest więc autentyczna, z wyjątkiem hostowanego na tajwańskim serwerze formularza. Dowodzi to, jak poważne konsekwencje mogą mieć błędy typu XSS (cross-site scripting) występujące na stronach banków. Przykład ten pokazuje, że bezpieczeństwo nie może być zagwarantowane tylko przez fakt wyświetlenia się symbolu kłódki i nagłówka HTTPS: w pasku adresu czy też przez upewnienie się, że znajduje się tam właściwy adres – mówi Paul Mutton z Netcrafta. Informuje on, że podczas ataku wykorzystano nie tylko popularną lukę IFRAME, ale również błędy w parametrze GET. Ponadto cyberprzestępcy wykorzystali kilka dodatkowych technik, które uczyniły atak bardzo trudnym do wykrycia nawet przez filtry zabezpieczające.
  18. Średni poziom inteligencji kobiet i mężczyzn jest taki sam. Spuścizną wielu lat, kiedy panie były uznawane za mniej inteligentne od panów, jest jednak charakterystyczne zjawisko. Oceniając własne funkcjonowanie, kobiety zaniżają swój iloraz inteligencji (średnio o 5 punktów), a mężczyźni systematycznie go zawyżają. Do takich wniosków doszedł profesor Adrian Furnham z University College London (UCL) po przeanalizowaniu 25 studiów dotyczących tego zagadnienia. Mężczyźni są pewniejsi siebie, nie mądrzejsi, co daje pewne korzyści podczas rozmowy kwalifikacyjnej czy w pokoju egzaminacyjnym. Nawet panowie lokujący się poniżej przeciętnej uważają się za mądrzejszych, niż są w rzeczywistości, a najinteligentniejsze przedstawicielki płci pięknej zaniżają swoje możliwości. Zaskoczony Furnham stwierdził, że wszyscy badani uważali swoich dziadków za mądrzejszych od babek, ojców od matek, a synów od córek. Mózgi kobiecy i męski wyspecjalizowały się w innych umiejętnościach. U mężczyzn lepiej rozwinęły się zdolności przestrzenne, co pozwala im lepiej nawigować (słynne czytanie mapy) i osiągać sukcesy w naukach ścisłych. Kobiety przewyższają swoich partnerów pod względem inteligencji emocjonalnej i możliwości językowych. Wcześniej posługują się bardziej rozbudowanym słownictwem, używają bardziej złożonych konstrukcji językowych i lepiej czytają. Badania Daniela Tranela i Hanny Damasio wykazały jednak, że kobiety wykonują pewne zadania, wykorzystując do tego celu inne mechanizmy mózgowe niż mężczyźni. Sposoby inne, ale efekty podobne. W opisywanym eksperymencie chodziło o rotowanie obiektów. Panie posługiwały się głównie identyfikacją wzrokową i dłużej wizualizowały przedmiot "w głowie", dlatego spędzały nad zadaniem więcej czasu, uzyskując ostatecznie równie dobre rezultaty. Profesor podkreśla, że jest jeszcze jedno źródło przekonania o różnicach międzypłciowych w zakresie inteligencji. Chodzi o rozkład ilorazu inteligencji wśród mężczyzn. Odnotowuje się wiele przypadków osób z niskim ilorazem, ale ich liczba jest równoważona przez spory tłumek ludzi wybitnie inteligentnych.
  19. Profesor Tara Brabazon z University of Brighton, prowadząca zajęcia nt. mediów, zaleciła swoim studentom, by nie korzystali z Google’a i Wikipedii. Pani Brabazon jest autorką kilku książek i licznych publikacji na temat nowoczesnych mediów, systemów edukacyjnych i kultury popularnej. Zdobywała też państwowe nagrody za jakość edukacji, w przeszłości została uznana za najlepszą australijską dziennikarkę roku. Profesor Brabazon zauważyła, że studenci coraz mniej czytają, nie dyskutują, nie wymieniają się pomysłami. Zamiast tego, gdy mają do napisania pracę, siadają przed komputerem i korzystają z Wikipedii oraz pierwszych kilku trafień w Google’u. Z tak zdobytych materiałów tworzą kompilację, nie wnosząc żadnych nowych pomysłów. Młodzi ludzie nie potrafią samodzielnie interpretować faktów, opierają się na bardzo płytkiej wiedzy zdobytej w Sieci, bo właśnie taką wiedzę jest najłatwiej wyszukać, a na dotarcie do bardziej wartościowych materiałów nie wystarcza im chęci i cierpliwości. Pani Brabazon uważa, że przed umiejętnościami technologicznymi, pozwalającymi nam korzystać z przeglądarki, powinniśmy zyskać umiejętność samodzielnego myślenia. Jutro pani profesor poprowadzi otwarty wykład pod prowokacyjnym tytułem: „Google to biały chleb dla mózgu”. Argumentuje ona, że wraz ze zmniejszającą się liczbą bibliotek, mniejszymi nakładami książek, platformy cyfrowe oferują łatwe odpowiedzi na trudne pytania. Jej zdaniem konieczne jest wypracowanie równowagi pomiędzy światem cyfrowym i tradycyjnym. Chcę, by studenci usiedli i czytali książki. To nie jest to samo, co usiąść przed ekranem komputera i czytać. Chcę, by doświadczali stron tak, jak doświadczają pikseli. Obie technologie są wartościowe i chcę, by korzystali z obu, a nie z jednej lub drugiej – nie chcę prostych rozwiązań – mówi pani profesor. Tara Brabazon ma trzy dyplomy bakałarza (historia, literatura, edukacja) i trzy magistra (historia, kulturoznawstwo, edukacja). Ma też doktoraty ze studiów nad Internetem i filozofii kultury.
  20. Nie tylko Kolumb i jego żeglarze narazili tubylców na kontakt z nieznanymi i groźnymi dla nich chorobami. Przepływ patogenów był dwustronny. Odkrywcy być może zarazili się wtedy syfilisem i przywieźli go do Europy. Do tej pory wszyscy naukowcy zgadzali się co do daty wybuchu pierwszej epidemii na Starym Kontynencie (1495 r.), nie wiadomo było tylko, co stanowiło jej źródło. Teoria, że syfilis przywleczono z Ameryki, pojawiała się już wcześniej. Zarzucono ją jednak, ponieważ powoływano się na dowody, że choroba pojawiała się w Europie prekolumbijskiej. Ślady charakterystycznych uszkodzeń kości znaleziono bowiem w szkielecie mężczyzny, najprawdopodobniej mnicha, z klasztoru augustiańskiego w Kingston upon Hull. W 2000 roku metodą datowania węglowego stwierdzono, że pozostałości pochodzą mniej więcej z połowy lat 40. XIV wieku. Teraz jednak zespół Kristin Harper, biologa ewolucyjnego z Emory University w Atlancie, przeprowadził najbardziej szczegółowe ze wszystkich badań nad syfilisem. Wynika z nich, że najbliższym genetycznym krewniakiem współczesnego syfilisu są bakterie z Ameryki Południowej. Ma to dowodzić, że choroba wywodzi się z Nowego Świata. Inni naukowcy przyznają, że badania Harper są interesujące, jednak trzeba sprawdzić znacznie więcej próbek DNA. Zauważyli, że w badanych fragmentach występowało więcej różnic, niż można się było spodziewać, więc nie dają one jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, skąd pochodzi ta niebezpieczna choroba. Pozostaje też problem szkieletu z Hull. Profesor Harper zauważa jednak, że uczeni mają duże problemy z precyzyjnym datowaniem tego stanowiska archeologicznego i żadne znajdujące się w nim znalezisko (również i wspomniany szkielet), nie może precyzyjnie datowane poza rok 1495. Badania nad syfilisem są istotne nie tylko z punktu widzenia biologii czy medycyny. Choroba ta była w swoim czasie jednym z największych zabójców, prowadziła więc do zmian społecznych i politycznych. Zrozumienie drogi jej rozprzestrzeniania się pomoże też i historykom. Obecnie syfilis nie zagraża ludzkości. W latach 1952-1964 Światowa Organizacja Zdrowia prowadziła kampanię walki z tą chorobą. W jej ramach przebadano 300 milionów osób w Afryce, Ameryce Południowej, w Azji i na Pacyfiku. Pięćdziesiąt milionów z nich poddano leczeniu, które dało dobre rezultaty w przypadku 95% osób. Obecnie syfilis jest problemem lokalnym w niektórych krajach, ale te, jak Indie czy Indonezja, prowadzą aktywną walkę z tą chorobą.
  21. Wczoraj informowaliśmy, że Sony chce zacząć zarabiać na konsoli PlayStation 3. Tym razem japońska firma ma szanse, by zrealizować swoje plany. Zdaniem analityków koszt produkcji PlayStation 3 udało się znacząco obniżyć. Obecnie wyprodukowanie pojedynczej konsoli kosztuje około 400 dolarów. Gdy Sony rozpoczynało sprzedaż PS3 to na każdej konsoli traciło 241 USD (w przypadku urządzenia sprzedawanego za 599 dolarów) lub 306 USD (urządzenie sprzedawane za 499 USD). Przed rokiem analitycy szacowali, że wyprodukowanie konsoli kosztuje Sony ponad 800 dolarów. Teraz, jak widzimy, japońska firma obniżyła koszty aż o 50%. Jednak to, czy firma zacznie zarabiać, nie jest wcale takie pewne. Największym rynkiem są Stany Zjednoczone, a tu na przeszkodzie w drodze do osiągnięcia zysków może stać słaby dolar. Znacznie lepsza sytuacja panuje w Europie, gdzie silne euro z pewnością pozwoli za wypracowanie zysków. Analitycy firmy Nikko przypominają, że w obecnym roku podatkowym oddział Sony zajmujący się produkcją konsoli przyniesie stratę w wysokości 1,4 miliarda dolarów. To i tak lepiej, niż przed rokiem, gdy strata wyniosła 2,1 miliarda USD. Analitycy Nikko nie wierzą jednak, by już w przyszłym roku podatkowym (zaczyna się on w kwietniu) Sony odnotowało zyski z tytułu sprzedaży konsoli. Ich zdaniem japońska firma będzie musiała poczekać do drugiej połowy 2009 roku.
  22. Skąd bierze się metaliczny połysk skóry ryb? Wg najnowszych izraelskich badań, powstaje dzięki złożonemu systemowi kryształów, który wspomaga proces odbijania światła. W naturze ułatwia to ukrywanie się przed drapieżnikami, gdy zwierzę płynie blisko powierzchni wody (Crystal Growth & Design). Lia Addadi i zespół z Instytutu Nauki Weizmanna w Rehovot podkreślają, że od lat ichtiolodzy wiedzą, że kryształy guaniny odpowiadają za stopień, w jakim ryby potrafią wytworzyć lustrzany poblask. Zagadką pozostawał natomiast ich kształt i mechanizm działania. Aby to zbadać, Izraelczycy wyekstrahowali kryształy ze skóry japońskiego karpia koi i porównali je z kryształami wyhodowanymi w laboratorium. Obejrzano je dokładnie pod mikroskopem elektronowym, zbadano też odbicie promieni rentgenowskich. Okazało się, że kryształy znacznie się od siebie różnią. Te pochodzące od ryb rozwinęły się w nieoczekiwanym dla naukowców kierunku, co sprawiło, że odbijają więcej światła. Strategią ewolucyjną zwierząt było więc uzyskanie jak najwydajniejszych kryształów fotonicznych.
  23. Telewizja wysokiej rozdzielczości nie zdążyła jeszcze zadomowić się na rynku, a już ruszają prace nad doskonalszym standardem transmisji obrazu. Japończycy, którzy mają ogromne zasługi w pracach nad telewizją HD, chcą oglądać przekazy w oszałamiającej rozdzielczości 33 milionów pikseli. Realizacją projektu Super Hi-Vision zajmuje się NHK - japoński nadawca publiczny. Pierwszy przekaz w opracowywanym standardzie można było obejrzeć już w 2005 roku - 18-minutowe nagranie miało rozdzielczość 7680×4320 punkty, a więc 16 razy więcej niż w promowanych obecnie urządzeniach wyświetlających 1080 linii. Obecnie zakłada się, że sygnał telewizyjny będzie przesyłany światłowodami na odległości dochodzące do 260 kilometrów. Podczas testów uzyskano wymaganą do transmisji prędkość 24 gigabitów na sekundę - to zasługa wykorzystania 16 długości fali światła jednocześnie. Oprócz połączeń, Japończycy stworzyli również kodek (standard cyfrowej kompresji i dekompresji obrazu), dzięki któremu wspomniane 24 gigabity można upakować w paśmie 160 do 600 megabitów na sekundę. Podobnemu zabiegowi poddano również 24-kanałowy dźwięk: zamiast 28 Mbit/s potrzeba od 7 do 28 megabitów. Dzięki kompresji, szybkie łącza światłowodowe umożliwią przesyłanie wielu kanałów Super Hi-Vision w tym samym czasie. Kompletny system telewizyjny NHK ma być gotowy od użycia już za siedem lat. Oczekuje się, że zostanie on zaakceptowany jako międzynarodowy standard. Prace poparło również japońskie ministerstwo komunikacji, przeznaczając na projekt 300 milionów jenów (2,7 miliona USD).
  24. Fakt istnienia licznej grupy ludzi zafascynowanych brutalnymi programami telewizyjnymi, a także nieuprzejmych, opryskliwych, czasem także należących nawet do grona opryszków, znalazł swoje naukowe uzasadnienie. Zdaniem naukowców z Vanderbilt University, mózg kręgowców odbiera akt agresji jako nagrodę. Okazało się bowiem, że dopamina – tzw. hormon szczęścia, uwalniany do organizmu po posiłku, seksie czy zażyciu narkotyków – wzmacnia również "przywiązanie" do agresywnych zachowań. Badacze popierają swe tezy eksperymentem przeprowadzonym na myszach. W jednej klatce trzymano parkę, a w drugiej – pięć samców. Po pewnym czasie samiczkę z pierwszej klatki zastąpiono jednym z mieszkańców drugiej. Zamiana wywołała żywą reakcję "pana domu": od przybierania agresywnych póz po boks i kąsanie. Następnie bojowo nastawioną mysz wyszkolono tak, aby przez potrącenie nosem przełącznika mogła ona wywoływać powrót jednego z nieproszonych gości. Po takim treningu badany samiec ćwiczył swoją agresję na pobratymcu za każdym razem, gdy przełącznik był dostępny. Później naszemu bohaterowi podano preparat blokujący receptory dopaminy. Częstotliwość przywoływania "konkurenta" zmniejszyła się. W kolejnej próbie obserwowano ogólne zachowania grupy myszy po podaniu wspomnianego środka. Ponieważ naukowcy nie odnotowali istotnych zmian, mogli wykluczyć związek zmniejszonego poziomu agresji z ospałością zwierząt, będącą możliwym skutkiem ubocznym preparatu. Zarazem wykazali oni zależność między zachowaniem myszy, a aktywnością receptorów dopaminy po agresywnej reakcji. Zachowaniem prowadzącym do coraz częstszych aktów przemocy.
  25. W nepalskim regionie Nawalparasi uruchomiono w zeszłym roku zdrową jadłodajnię dla sępów. Dzięki padlinie wolnej od szkodliwych związków chemicznych liczebność ptaków niemal się podwoiła. Populacja sępów w Azji Południowej zaczęła się gwałtownie zmniejszać od lat 90. Do pewnego momentu naukowcy nie mieli pojęcia, co jest przyczyną. Po jakimś czasie zorientowali się, że ptaki żywią się padłym bydłem, które leczono przeciwzapalnym diklofenakiem. Niewielkie dawki tej substancji uszkadzały nerki sępów, które następnie umierały. Wg Bird Conservation Nepal, to dikofenak doprowadził do spadku liczebności dwóch gatunków tych ptaków, sępa bengalskiego (Gyps bengalensis) i sępa długodziobego (Gyps tenuirostris), w Nepalu i okolicach. Chore i stare krowy z Nawalparasi nie są leczone diklofenakiem, dlatego gdy zwierzęta padną, nadają się na pokarm dla sępów. Zdrowe ptaki chętniej się rozmnażają. W 2005 roku doliczono się tylko 17 par lęgowych, w 2007 aż 32. Na innych obszarach, gdzie zagrożone gatunki nie mają dostępu do zdrowego dla nich mięsa, nie obserwuje się poprawy. Dev Ghimire z Bird Conservation Nepal podkreśla, że jego organizacja pracuje nad świadomością ekologiczną rolników. Jadłodajnie dla sępów mają powstać w pozostałych 3 regionach, gdzie można spotkać przedstawicieli wymienionych wyżej gatunków. W Nepalu obowiązuje zakaz stosowania diklofenaku, ale bardzo często jest on, niestety, ignorowany.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...