-
Liczba zawartości
37670 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
250
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Choć marihuana była od pewnego czasu podejrzewana o powodowanie uszkodzeń w DNA człowieka, dotychczas brakowało kompleksowych badań sprawdzających prawdziwość tego przypuszczenia. Teraz, dzięki naukowcom z Uniwersytetu w Leicester, uzyskano wreszcie przekonujące dowody na ten temat. W swoim eksperymencie badacze zastosowali ultranowoczesny zestaw złożony z dwóch przyrządów diagnostycznych. Pierwszy z nich to chromatograf cieczowy, czyli urządzenie badające skład próbki na podstawie łatwości, z jaką jej składniki rozpuszczają się w różnych cieczach. Drugim z zatosowanych aparatów był spektroskop masowy - maszyna mierząca masę cząsteczek na podstawie szybkości, z jaką poruszają się w polu elektrycznym po nadaniu im ładunku elektrycznego. Jak wykazała analiza próbek dymu z "trawki", składa się on z ponad 400 związków, z których aż 60 to kanabinoidy - substancje pokrewne z najważniejszym składnikiem aktywnym konopii indyjskiej, znanym jako THC. Niestety, znaczna część spośród pozostałych związków to substancje o udowodnionym działaniu rakotwórczym. Ze względu na niższą temperaturę spalania, podczas palenia marihuany rozpadowi ulega znacznie mniejsza ilość tzw. wielocyklicznych węglowodorów aromatycznych, należących do najsilniejszych kancerogenów znanych człowiekowi. Ich zawartość w dymie jest przez to aż o 50% wyższa, niż w dymie papierosowym. Zdaniem autorów studium, dym powstający podczas palenia marihuany jest podwójnie szkodliwy ze względu na fakt, iż palacze wdychają go wyjątkowo głęboko i utrzymują długo w swoich płucach. Ekspozycja na substancje rakotwórcze jest w związku z tym tak wielka, że wypalenie 3-4 skrętów powoduje uszkodzenia DNA na poziomie podobnym do wypalenia co najmniej paczki papierosów. O odkryciu poinformowało czasopismo Chemical Research in Toxicology.
- 42 odpowiedzi
-
- kancerogen
- mutagen
- (i 4 więcej)
-
Badacze z kanadyjskiego Queen's University zaproponowali nową metodę śledzenia tras wędrówek niedźwiedzi polarnych oraz stanu ich populacji. Zamiast wyszukiwać zwierzęta z helikopterów, usypiać je i wszczepiać im chipy, naukowcy planują stworzyć sieć "pułapek", na których zwierzęta będą pozostawiały materiał wykorzystywany następnie do badań genetycznych. System, opracowany pod kontrolą Petera V.C. de Groota oraz Petera Boaga, składa się z trzech zasadniczych elementów. Jak twierdzą sami autorzy, jest on znacznie prostszy i tańszy w utrzymaniu od dotychczasowego. Pierwszym z elementów nowej metody są widoczne na zdjęciu poniżej druciane "zagrody" wyłożone mięsem służącym jako przynęta. Są one rozstawione co ok. 15 km, dzięki czemu szansa, że niedźwiedź odnajdzie smakołyk, jest bardzo duża. Aby go jednak zdobyć, drapieżnik musi przejść przez płot zaprojektowany w taki sposób, by wyrywał ze skóry niewielki pęczek sierści. Pozostawione włosy są regularnie zbierane i poddawane analizie genetycznej, dzięki której można ocenić m.in. płeć i liczbę osobników, które zostawiły po sobie ślady, oraz stopień pokrewieństwa pomiędzy nimi. Podobnym testom poddaje się odnalezione w śniegu odchody, pozwalające na zbadanie cech samego zwierzęcia oraz wykrycie ewentualnych pasożytów zamieszkujących w jego przewodzie pokarmowym. Kolejne dwa elementy systemu obejmują analizę pozostawionych w śniegu odcisków kończyn. Ich zdjęcia poddaje się analizie komputerowej, a oprócz same ślady są badane przez łowców z plemienia Innuitów, zamieszkującego teren objęty obserwacją. Wiedza łowców jest dla badaczy bezcenna, ponieważ potrafią oni dostarczyć wielu informacji na temat zwierzęcia, które pozostawiło trop. Dodatkową korzyścią z wdrażanego planu będzie możliwość zorganizowania zatrudnienia dla ludności innuickiej. Jej przedstawiciele będą mogli zarabiać nie tylko na samej pracy na rzecz naukowców, lecz także, w niedalekiej przyszłości, mogą otrzymać pozwolenie na prowadzenie działalności ekoturystycznej.
-
- poszukiwanie
- Kanada
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Patrząc na twarz zaledwie przez 100 milisekund, ludzie prędzej identyfikują malujący się na niej wyraz szczęścia bądź zaskoczenia niż smutku lub strachu (Laterality). Czy pierwsze wrażenie pojawiające się po tak krótkim czasie jest poprawne, to zupełnie inna kwestia. Badacze z Hiszpanii i Brazylii pracowali z 80 studentami psychologii: 65 kobietami i 15 mężczyznami. Skupili się na wzorcach przetwarzania przez mózg oznak pozytywnych i negatywnych emocji. Różnice między półkulami badano za pomocą techniki podzielonego pola widzenia. Ochotników przypisano do 5 grup, by oddzielnie badać postrzeganie ekspresji zadowolenia, zaskoczenia, strachu, smutku i neutralnych fizjonomii. W każdej próbie na ekranie komputera przez 100 milisekund prezentowano jednocześnie dwie twarze: testową i rozpraszającą. Studenci musieli stwierdzić, po której stronie wyświetlono tę testową. Okazało się, że wyrazy mimiczne szczęścia i strachu były identyfikowane szybciej, gdy umieszczano je w lewej części pola widzenia, co wskazuje na przewagę prawej półkuli w ich postrzeganiu. Mniej błędów w ocenie i krótszy czas reakcji odnotowywano także, kiedy emocjonalne twarze umieszczano w lewym, a neutralne w prawym polu widzenia. J. Antonio Aznar-Casanova z Uniwersytetu w Barcelonie podkreśla, że posłużenie się metodą podzielonego pola widzenia gwarantuje, że informacje docierają do jednej albo do drugiej półkuli. Ludzie wyciągają wnioski na podstawie mimiki twarzy innych, a to może silnie oddziaływać na wyniki wyborów czy wyroki w procesach sądowych. Opisywane zjawisko badano już wcześniej choćby w ramach kryminologii albo pseudonauki zwanej fizjonomiką. Obecnie współistnieją dwie teorie wyjaśniające mózgową asymetrię dotyczącą przetwarzania emocji. Zwolennicy starszej postulują, że prawa półkula jest półkulą dominującą w analizowaniu uczuć. Pozostali uważają, że prawa specjalizuje się w regulowaniu i przeżywaniu emocji wycofania (negatywnych), a lewa – przybliżania (pozytywnych). Wyniki brazylijsko-hiszpańskiego zespołu wspierają tę starszą.
- 13 odpowiedzi
-
Dyski twarde od początku swej historii składają się z okrągłych wirujących talerzy, na których zapisane są dane. Niewielka firma DataSlide pracuje nad dyskami o prostokątnych, nieruchomych talerzach, które w przyszłości mogą zastąpić zarówno HDD jak i SSD. Nowe urządzenia o nazwie HRD (Hard Rectangular Drive) może osiągnąć wydajność rzędu 160 000 operacji odczytu/zapisu na sekundę i transfer rzędu 500 MB/s, a jednocześnie pobiera mniej niż 4 waty mocy. Urządzenie składa się z piezoelektrycznego pozycjonera, który odpowiada za precyzyjne dostosowanie położenia talerzy, diamentowego lubrykantu chroniącego powierzchnie przed zarysowaniem oraz dwuwymiarowej matrycy głowic odczytująco-zapisujących. Pomysł więc, jak widzimy, jest nieco podobny do projektu Millipede IBM-a, który dostosowano do współcześnie dostępnych technologii. Talerz, na którym przechowywane są dane znajduje się pomiędzy dwiema szklanymi płytami. Na nich techniką litografii naniesiono wspomniane matryce głowic. Tak więc do zapisu dostępne są obie strony talerza. Szklane płyty i talerz są w bezpośrednim kontakcie, stąd konieczność zastosowania ochronnego lubrykantu. Matryce głowic pozostają nieruchome, podczas gdy sam talerz jest poruszany i precyzyjnie pozycjonowany. Taka technika umożliwia dokonywanie jednoczesnego odczytu z 64 głowic. Całość zamknięta jest w standardowej obudowie dysku twardego. Projekt znajduje się we wczesnej fazie rozwoju, więc nawet DataSlide nie jest w stanie podać daty rynkowego debiutu HRD. Firma chce swoim pomysłem zainteresować gigantów IT.
-
Mały wodny wąż z dwiema wypustkami na czubku nosa potrafi tak wystraszyć ryby, na które poluje, że uciekają w stronę jego głowy zamiast w odwrotnym kierunku. Jest tak pewny swego, że ostateczny cios wymierza w miejsce, gdzie ofiara powinna się, wg niego, znajdować, nie śledząc jej rzeczywistych posunięć. Nie byłem w stanie znaleźć doniesień o innych drapieżnikach, które w podobny sposób wpływają na ofiarę i przewidują jej zachowanie – opowiada profesor Kenneth Catania z Vanderbilt University. Biolog posłużył się nagraniem wideo i odtworzył technikę polowania gada. Amerykanin zainteresował się wężem, ponieważ to jedyny gatunek z tego rodzaju wypustkami, dlatego ciekawiła go ich funkcja. Zanim zacznę badać nowy gatunek, spędzam zazwyczaj czas na zwykłej obserwacji zachowania. Kiedy wąż poluje na ryby, układa ciało w kształt litery J, a jego głowa znajduje się w dolnym "ogonku". Potem zwierzę pozostaje kompletnie nieruchome, aż zdobycz wpłynie w obszar znajdujący się w pobliżu haczyka J. Wtedy uderza. Wąż przemieszcza się błyskawicznie, w ciągu setnych sekundy, a jego przyszły obiad jeszcze szybciej, bo w ciągu tysięcznych sekundy. W przeszłości ustalono, że w mózgu ryb znajduje się specjalny obwód inicjujący ucieczkę - C-start. Ich uszy wyczuwają zmiany ciśnienia akustycznego. Kiedy ucho po jednej stronie ciała wychwyci jakieś zaburzenia, wysyła sygnał do mięśni, które kurczą się i powodują, że zwierzę wygina się jak litera C w kierunku przeciwnym do działającego bodźca. Dzięki temu ryby błyskawicznie uciekają od zagrożenia. Gdy Catania zaczął śledzić zachowanie drapieżnika i ofiary na filmie odtwarzanym w zwolnionym tempie, zauważył, że wiele ryb płynie wprost na paszczę węża. W 120 próbach, które objęły 4 węże, 78% ryb obierało kurs na głowę napastnika. Potem okazało się, że częścią ciała, którą wąż przemieszcza w pierwszej kolejności, wcale nie jest pysk. Umieszczony w akwarium hydrofon ujawnił, że wzdłuż ciała napastnika przesuwa się skurcz na tyle silny, by wytworzyć falę dźwiękową i wyzwolić u ryb reakcję C-start. Ponieważ fale pochodzą z obszaru znajdującego się naprzeciw głowy węża, odruch kieruje rybę prosto do paszczy. Gdy zadziała C-start, ryba nie może już zawrócić. Wąż znalazł sposób, by wykorzystać odruch ofiary do swoich celów. Jako że wąż nie śledzi, gdzie popłynie ryba, tylko uderza w dany punkt z założenia, nigdy nie trafia, gdy potencjalna zdobycz nie zadziała zgodnie ze schematem. W przyszłości Catania zamierza sprawdzić, czy technika węża jest wrodzona, czy wyuczona. Chce przeprowadzić eksperymenty z niedawno wyklutymi wężykami, które podejmą pierwsze próby upolowania czegoś.
-
Z artykułu opublikowanego w piśmie American Journal of Preventive Medicine dowiadujemy się o gwałtownym wzroście problemów zdrowotnych związanych z używaniem komputerów. Badacze z Center for Injury Research and Policy, The Research Institute of Nationwide Children's Hospital oraz The Ohio State University College of Medicine donoszą o siedmiokrotnym wzroście liczby wypadków. W latach 1994-2006 na oddziały ratunkowe w USA zostało przyjętych ponad 78 000 osób. Zdiagnozowano u nich poważne problemy zdrowotne wywołane korzystaniem z komputera. Około 93% wypadków wydarzyło się w domu. W ciągu tych 13 lat ich liczba zwiększyła się o 732%, a w tym samym czasie liczba komputerów w gospodarstwach domowych wzrosła o 309%. Naukowcy skupili się na zranieniach powstałych wskutek upadku lub nadepnięcia na sprzęt komputerowy, naciągnięcia mięśni i ścięgien, upadku sprzętu komputerowego na człowieka itp. Nadepnięcie na sprzęt komputerowy lub upadek nań najczęściej spotykają dzieci w wieku poniżej 5. roku życia (43,4% przypadków) oraz osoby, które przekroczyły 60. rok życia (37,7%). Z kolei zranienia spowodowane uderzeniem (36,9%) dotyczą wszystkich grup wiekowych. Dzieci w wieku do 10. roku życia najczęściej odnoszą rany głowy. Uczeni zwracają uwagę, że tak szybki wzrost poważnych ran wskazuje, iż konieczne są badania, która pozwolą na skonstruowanie bardziej bezpiecznych urządzeń. Konieczne jest zebranie większej liczby danych na temat ich konstrukcji, rozmieszczenia w domu, rodzaju wypadków czy też rodzaju ran. Szczególnie należy zwrócić uwagę na to, by konstrukcja komputerów zapewniała większe bezpieczeństwo dzieciom.
- 8 odpowiedzi
-
- oddział ratunkowy
- dziecko
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Żyjące 100 mln lat temu małżoraczki (Ostracoda) wytwarzały plemniki o rozmiarach większych od długości ich ciała. Specjaliści tłumaczą, że przerośnięte gamety zwiększają szanse zapłodnienia samicy w obliczu dużej konkurencji ze strony innych samców. Naukowcy z międzynarodowego zespołu dr Renate Matzke-Karasz z Uniwersytetu Ludwiga Maximiliana w Monachium podkreślają, że olbrzymie plemniki występują współcześnie m.in. u muszek owocowych. Podczas gdy one same dorastają zaledwie kilku milimetrów, plemniki Drosophila bifurca mierzą aż 6 centymetrów. Aby dokonać tego samego, co te owady, mężczyźni musieliby wytwarzać 40-metrowe komórki rozrodcze. Wielkimi plemnikami mogą się również pochwalić inne owady, niektóre naczelne, ptaki oraz małżoraczki. W przypadku tych ostatnich gamety są 10-krotnie dłuższe od nich samych. Małżoraczki to drobne skorupiaki. Są okryte przesyconym solami wapnia dwuklapkowym pancerzem, który łatwo kamienieje. Stąd wiele okazów, w tym najstarsze sprzed 450 mln. Niestety, tylko w rzadkich przypadkach zachowywały się tkanki miękkie. Z tego powodu specjaliści badali skamieliny Harbinia micropapillosa z okresu kredy, w których znaleziono je nietknięte. Co ważne, należą one do tej samej grupy małżoraczków, co te współcześnie produkujące gigantyczne plemniki. Skoro przedstawiciele gromady Ostracoda nadal wytwarzają wielkie plemniki, a do ich transportowania używają tych samych narządów, co 100 mln lat temu, nie ryzykując zbyt wiele, można powiedzieć, że ta jedyna w swoim rodzaju cecha wyewoluowała w tej grupie tylko raz [u owocówek zdarzało się to wielokrotnie]. Wydaje się, że to zapewniająca sukces strategia reprodukcyjna, nawet jeśli jest kosztowna dla obydwu płci. Matzke-Karasz tłumaczy, że u większości zwierząt samce wytwarzają wiele małych plemników, a samice inwestują w mniejszą liczbę dużych jaj. W niektórych przypadkach, gdy plemniki muszą współzawodniczyć w ciele samicy, szanse na sukces wzrastają, gdy rosną rozmiary męskich gamet. Zamiast stawiać na ilość, lepiej skoncentrować się na jakości. Ekipa badała zachowany układ rozrodczy skamielin znalezionych na terenie Cretaceous Santana Formation w Brazylii. Akademicy posłużyli się synchrotronową holotomografią rentgenowską. Dzięki temu w mikroskamielinach stworzeń o długości 1 mm udało im się wykryć organy, które służyły do transportu superplemników. Były one parzyste (zlokalizowane po obu stronach ciała) i do złudzenia przypominały organy Zenkera współczesnych małżoraczków. Jak wyjaśnia Radka Symonova z Uniwersytetu Karola w Pradze, w ciele samic znaleziono komory służące do przechowywania plemników. W następnym etapie badań eksperci zamierzają ustalić, dlaczego i w jaki sposób zjawisko wytwarzania olbrzymich plemników utrzymywało się tak długo.
-
- Harbinia micropapillosa
- skamieliny
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Komisja Europejska domaga się większego wpływu na zarządzanie Internetem. Obecnie najważniejsze zasoby Sieci znajdują się pod kontrolą ICANN, który ma nad nimi pieczę na podstawie umowy z rządem USA. Umowa ta wygasa jednak we wrześniu i należy zastanowić się, kto powinien kontynuować zadania ICANN. Na świecie jest 1,5 miliarda internautów, z czego 300 milionów mieszka w 27 krajach Unii Europejskiej. Przyszłe umowy dotyczące zarządzania Internetem powinny odzwierciedlać jego globalną naturę - oświadczyła Komisja. Viviane Reding, Komisarz EU ds. społeczeństwa informacyjnego i mediów dodała, że ICANN zbliża się do przełomowego momentu swojego rozwoju. Czy stanie się on w pełni niezależną organizacją, odpowiedzialną przed społecznością międzynarodową? Europejczycy tego oczekują i będą się o to starali. Wzywam Stany Zjednoczone do wspólnej pracy nad takim właśnie rozwiązaniem - stwierdziła Reding.
- 2 odpowiedzi
-
- Stany Zjednoczone
- USA
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Osoby, które mają nadwagę w wieku 40 lat, żyją dłużej niż jednostki reprezentujące inne kategorie wagowe. Studium przeprowadzone przez japońskie Ministerstwo Zdrowia, Pracy i Dobrobytu wykazało, że najkrócej żyją szczupli, którzy umierają o 6-7 lat wcześniej od ludzi z nadwagą. Specjaliści sądzą, że to ostrzeżenie dla tych, którzy chcą za wszelką cenę schudnąć, unikając uwłaczającej etykiety "metabo" (to japońskie określenie na chorego z zespołem metabolicznym). Zakrojonymi na szeroką skalę badaniami kierował profesor Ichiro Tsuji z Tohoku University. Przez 12 lat jego zespół obserwował stan zdrowia 50 tysięcy mieszkańców prefektury Miyagi, którzy przekroczyli 40. rok życia. Naukowcy sprawdzali, jak kształtowała się waga ochotników w przeszłości, zliczali też, ile lat przeżywali oni po przekroczeniu czterdziestki. Wszystkich dzielono na kategorie według wskaźników masy ciała (BMI). Okazało się, że mężczyźni z prawidłową masą ciała (BMI wynoszące od 18,5 do 25) do 40 mogli sobie doliczyć średnio jeszcze 39,94 roku, a panowie z nadwagą (BMI 25-30) 41,64. Kobiety z prawidłową wagą żyły jeszcze średnio 47,97 roku, a ich koleżanki z nadwagą 48,05. Otyli mężczyźni i kobiety (BMI>30) mogli sobie dodać, odpowiednio, 39,41 i 46,02 roku, a panowie i panie z niedowagą (BMI<18,5) 34,54 i 41,79 roku. Badacze z Kraju Kwitnącej Wiśni wysnuli kilka teorii, czemu chude osoby umierają wcześniej. Wg nich, często są one palaczami, poza tym są bardziej podatne na choroby zakaźne. Związek między masą ciała a długością życia nie jest jednak dogłębnie wyjaśniony. Eksperci nie zachęcają do przybierania na wadze. Wspominają też, że ich studium ujawniło, że im ktoś jest grubszy, tym więcej wydaje na opiekę medyczną. Oznacza to, że może i ciężsi żyją dłużej, ale wcale nie są zdrowsi...
- 10 odpowiedzi
-
W londyńskim zoo mieszka para piskląt flaminga, która wg opiekunów, boi się koloru różowego. Trzydziestodwudniowe obecnie młode karmiono z pomocą różowej pacynki zrobionej ze skarpetki. Wszyscy mają nadzieję, że kiedy same zmienią barwę upierzenia, ich awersja przeminie. Ptakom nadano imiona odpowiadające ich rozmiarom: Mały (Little) waży 584 g, a Duży (Large) aż 800. Chcąc zachęcić Małego do samodzielnego jedzenia, posługiwaliśmy się maskotką przypominającą dorosłe flamingi. Na nieszczęście skarpetki wprawiały go w prawdziwe przerażenie – opowiada Alison Brown, pracownica ptaszarni. Młode flamingi zmieniają kolor, gdy mają mniej więcej rok. Zrzucają wtedy szarawe dziecięce upierzenie. Mały i Duży nie boją się samych siebie ani siebie nawzajem, a do czasu "przepoczwarzenia" w dorosłe ptaki powinny się już wyzbyć lęków. Gdy para z fobiami wykluła się z jaj, opiekunowie przyrządzali koktajl z krewetek i makreli z dodatkiem witamin oraz minerałów. Potem Duży nauczył się jeść ten sam pokarm w postaci tabletek, ale próby Małego spełzły na niczym. Gdy opanuje nową sztukę (do 45. dnia życia), powinien szybko dogonić Dużego. Może uda mu się go nawet przerosnąć... Ponieważ młode przebywają razem, Mały uczy się też od potężniejszego kolegi.
-
O laserze słyszeli chyba wszyscy, jednak niewiele osób zetknęło się z pojęciem "saser", a jeszcze mniej wie, że właśnie powstał pierwszy saser (Sound Amplification by Stimulated Emission of Radiation). Jest to urządzenie podobne do lasera, jednak zamiast światła emituje ono fale dźwiękowe. Uczeni z University of Nottingham właśnie poinformowali, że we współpracy z naukowcami z ukraińskiego Instytutu Fizyki Półprzewodników Wadima Laszkariewa, wyprodukowali pierwszy saser, czyli urządzenie emitujące intensywny strumień fal dźwiękowych. W przyszłości może się ono okazać niezwykle przydatne w informatyce, obrazowaniu czy systemach bezpieczeństwa. Tam gdzie laser emituje fotony, saser wysyła fonony. W laserze strumień fotonów powstaje dzięki stymulowaniu elektronów za pomocą zewnętrznego źródła energii. Stymulowane elektrony emitują własną energię w postaci fotonów. W efekcie otrzymujemy spójną i łatwą w kontroli wiązkę światła. Podobnie działa saser, w którym jednak używa się dźwięku do uzyskania strumienia fononów. Przechodzą one nie, jak w laserze, przez rezonator optyczny, a przez "superkratownicę" składającą się z około 50 niezwykle cienkich warstw dwóch półprzewodników - arsenku galu i arsenku glinu. Każda z warstw ma kilka atomów grubości. Fonony pobudzone przez źródło energii (strumień światła), zaczynają odbijać się pomiędzy warstwami półprzewodników, pojawia się ich coraz więcej, aż w końcu wydostają się z kratownicy tworząc strumień o bardzo wysokiej częstotliwości. W zależności od budowy kratownicy możemy uzyskać strumienie o różnych właściwościach, a więc przystosować saser do różnych zadań. Jednym z jego zastosowań może być użycie sasera w roli sonogramu, czyli urządzenia do wykrywania defektów w miniaturowych układach elektronicznych. Inny pomysł na wykorzystanie sasera to użycie go w obrazowaniu medycznym oraz skanerach bezpieczeństwa na lotniskach. Wiadomo też bardzo intensywne fale dźwiękowe mogą zmieniać elektroniczne właściwości nanostruktur, a więc saser może zostać użyty jako terahercowy zegar w niezwykle szybkich układach scalonych. Profesor Anthony Kent mówi: Pomimo, że nasze prace nad saserem są motywowane czystą ciekawością, czujemy, że urządzenie to może zmienić akustykę tak, jak przez ostatnie 50 lat laser zmienił optykę.
-
Plastry wysycone radioaktywnym izotopem fosforu są skutecznym środkiem leczniczym w raku podstawnokomórkowym skóry - twierdzą naukowcy z All India Institute of Medical Sciences. Zastosowanie nowej metody znacząco ułatwia terapię tej wyjątkowo częstej formy nowotworu. Choć rak podstawnokomórkowy rzadko jest śmiertelny, może być bolesną i szpecącą chorobą - tłumaczy Priyanka Gupta, główny autor eksperymentu. Jak tłumaczy, zastosowanie nowego środka znacząco ułatwia terapię i ogranicza możliwe komplikacje wynikające ze stosowania tradycyjnych form leczenia, takich jak radioterapia czy zabieg chirurgiczny. Przeprowadzone studium miało charakter eksperymentalny, toteż wzięło w nim udział zaledwie ośmiu pacjentów. Zamiast typowych form leczenia, stosowano u nich plastry wysycone radioaktywnym fosforem 32, dostarczającym promieniowanie beta do fragmentu skóry objętego chorobą. Każdy opatrunek był tworzony indywidualnie z uwzględnieniem kształtu i rozmiaru zmiany chorobowej, po czym nakładano go na skórę na trzy godziny dziennie przez trzy kolejne dni. Po trzech miesiącach od chorych pobrano próbki skóry objętej wcześniej zmianami chorobowymi. Jak wykazała ich analiza, u żadnego z pacjentów nie stwierdzono tzw. choroby resztkowej, czyli pojedynczych komórek, z których ponownie może rozwinąć się nowotwór. To ważna wiadomość, gdyż rak podstawnokomórkowy, pomimo niskiej śmiertelności i niewielkiego stopnia złośliwości, bardzo często jest oporny na stosowane leczenie. Powodzenie eksperymentu pozwala przypuszczać, iż w najbliższych miesiącach testom poddani zostaną kolejni pacjenci. Jeżeli ich leczenie także zakończy się sukcesem, plastry zastępujące radioterapię mogą zostać wprowadzone do standardowego lecznictwa już za kilka lat.
- 2 odpowiedzi
-
Która z małp człekokształtnych jest najbliżej spokrewniona z człowiekiem? Z badań genetycznych wynika dość jednoznacznie, że szympans. Mimo to, jak sugeruje dwóch amerykańskich badaczy, dane anatomiczne sugerują raczej, że gatunkiem bliższym człowiekowi jest orangutan. Autorami kontrowersyjnej hipotezy są: Jeffrey H. Schwartz, profesor antropologii pracujący na Uniwersytecie w Pittsburghu, oraz John Grehan, dyrektor ds. naukowych w Muzeum Nauki w Buffalo. Ich zdaniem, o wysokim stopniu pokrewieństwa ludzi i orangutanów świadczy liczba wspólnych cech, które w toku ewolucji wykształciły się u poszczególnych gatunków naczelnych żyjących współcześnie oraz w przeszłości. Na podstawie literatury badacze zidentyfikowali 63 cechy uznawane za unikalne dla przynajmniej jednego gatunku z czwórki o składzie: szympans, orangutan, goryl, człowiek. Jak obliczono, ludzie dzielą z orangutanami (i z żadnym gatunkiem) aż 28 z nich. Dla porównania, cech wspólnych z gorylami mamy siedem, a z szympansami... tylko dwie. Podobne wyniki przyniosła analiza podobieństwa małp człekokształtnych do szczątków ludzi pierwotnych. Jak się okazuje, istnieje aż 8 unikalnych cech wspólnych wyłącznie dla orangutanów i różnych gatunków człowieka pierwotnego, z czego aż 7 pasuje do australopiteka. Dla porównania, cechy wspólne z szympansami ograniczały się wyłącznie do tych dzielonych także z innymi naczelnymi. Jedynym elementem, który wyraźnie nie pasuje do opracowanej teorii, jest mapa rozmieszczenia poszczególnych gatunków naczelnych. Najstarsze szczątki istot człekokształtnych odnaleziono w Afryce, podczas gdy współczesne orangutany występują na południowo-wschodnim krańcu Azji. Zdaniem autorów hipotezy, można to wytłumaczyć migracją pradawnych naczelnych w czasach, gdy góry znane dziś jako Himalaje nie były jeszcze tak wysokie. Peter Andrews, jeden z czołowych brytyjskich specjalistów w dziedzinie historii człowieka, jest pod wrażeniem nowej hipotezy: paleoantropologia jest oparta wyłącznie na morfologii [tzn. na ocenie znalezisk na podstawie ich wyglądu - przyp. red.], więc nie ma naukowego uzasadnienia dla faworyzowania danych genetycznych względem morfologicznych. Mimo to, dane na temat relacji człowiek-szympans wygenerowane na podstawie danych molekularnych przyjęto bez jakiegokolwiek śledztwa. Grehan i Schwartz nie tylko sugerują istnienie relacji związku orangutan-człowiek; oni przywracają naukową praktykę kwestionowania danych.
- 5 odpowiedzi
-
- pokrewieństwo
- ewolucja
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Dzisiaj z Przylądka Canaveral wystartuje rakieta Atlas V, która zabierze w przesteń kosmiczną dwa urządzenia - Lunar Reconnaissance Orbiter (LRO) oraz Lunar Crater Observation and Sensing Satellite (LCROSS). Pierwszy z nich będzie badał powierzchnię Księżyca, sporządzał mapy oraz szukał miejsc do lądowania dla przyszłych misji załogowych. LRO będzie obiegał Księżyc na wysokości 50 kilometrów, bliżej niż jakiekolwiek urządzenie przed nim. Bardziej interesującą misję ma jednak LCROSS. Ma on skierować 12-metrowy pusty, górny człon rakiety Centaur w stronę jednego z kraterów i doprowadzić do kolizji, która ma wybić dziurę w powierzchni. Centaur oddzieli się od LCROSS na wysokości 87 000 kilometrów nad powierzchnią Księżyca i po 9 godzinach i 40 minutach uderzy w satelitę Ziemi z prędkością 2,5 kilometra na sekundę. W wyniku zderzenia z powierzchni uniesie się ponad 350 ton pyłu, a w Księżycu zostanie wybita dziura o średnicy 20 i głębokości 4 metrów. Po kolizji LCROSS wleci w unoszący się pył i przeprowadzi jego badania, które mają dać odpowiedź na pytanie, czy w miejscu uderzenia (na jednym z biegunów Księżyca), znajduje się zamrożona woda. Kilka minut później sam LCROSS uderzy w powierzchnię Srebrnego Globu. Pyły unoszące się z Księżyca po kolizjach mają wznieść się na wysokość co najmniej 10 kilometrów i powinny być widoczne z Ziemi. Obecnie celem LCROSS-a jest niewidoczny z Ziemi krater. Jednak może się to zmienić, a o ostatecznym celu zostaniemy poinformowani 30 dni przed planowanym uderzeniem.
-
Eksploracja kosmosu wydaje się przedsięwzięciem, które musi być finansowane z budżetów państw. Jednak, jak dowiadujemy się ze Space Report 2009 przygotowanego przez Space Foundation, pogląd ten jest wyjątkowo błędny. Zdecydowaną większość wydatków związanych z przestrzenią kosmiczną ponosi kapitał prywatny. W ubiegłym roku na ten cel wydano na całym świecie 257 miliardów dolarów. Z tego jedynie 83 miliardy pochodziły z kasy 13 krajów. Reszta to pieniądze prywatnych przedsiębiorców. Ze wspomnianych 83 miliardów USD najwięcej, bo aż 80% wydały Stany Zjednoczone. Najbardziej znana z amerykańskich agencji, czyli NASA wydała więcej niż wszystkie kraje poza USA. Jej budżet na badania wyniósł 17,31 miliarda USD. Jednak, jak się okazuje, NASA nie jest rekordzistką. Najwięcej pieniędzy, 25,95 miliarda USD, przeznaczył Departament Obrony. Kolejne na liście największych sponsorów badań kosmicznych jest amerykańskie Narodowe Biuro Wywiadu (10 miliardów), a następnie również amerykańska Agencja Obrony Rakietowej (8,9 mld). Dopiero na piątej pozycji wśród przedsięwzięć budżetowych znalazła się Europejska Agencja Kosmiczna (4,27 mld), a następna jest Japonia (3,5 mld). Aż 3 miliardy dolarów wydała amerykańska Narodowa Agencja Wywiadu Geokosmicznego, której budżet był większy niż wydatki Chin (1,7 miliarda), Rosji (1,54 mld) oraz innych, nieamerykańskich, agend wojskowych (1,47 mld). Pozostałe kraje wydały w sumie 3,97 miliarda dolarów. Wśród amerykańskich agend inwestujących w kosmos znalazły się też Narodowa Administracja Oceaniczna i Atmosferyczna (0,95 mld), Narodowa Fundacja Nauki (0,48 mld) oraz Departament Energii (0,03 mld). Bardzo interesująco wygląda zestawienie wydatków firm prywatnych. Przedsiębiorstwa prywatne przeznaczyły ponad 80 miliardów dolarów na infrastrukturę. Najwięcej, bo 74,4 miliarda USD wydano na stacje naziemne i ich wyposażenie. Aż 5,6 mld kosztowało wyprodukowanie komercyjnych satelitów, a 1,97 miliarda wyniosły inwestycje sektora zajmującego się komercyjnym wystrzeliwaniem satelitów. Kolejne 1,14 mld przeznaczono na infrastrukturę pomocniczą, a 40 milionów USD na komercyjne usługi transportowe. Usługi dostarczenia telewizji satelitarnej kosztowały firmy 69,61 miliarda USD, a na usługi stacjonarne wydały 16,79 miliarda. Kolejne 2,4 miliarda przeznaczyły na rozwój satelitarnego radia, a 2,2 na usługi mobilne. Jeszcze niedawno kosmos był wyłączną domeną państw. Obecnie kapitał prywatny inwestuje w przestrzeni pozaziemskiej dwukrotnie więcej niż podatnicy.
- 22 odpowiedzi
-
Microsoft oskarżył Google'a, że przygotowana przez tę firmę wtyczka Google App Sync do Microsoft Outlooka uszkadza mechanizm wyszukiwania w Outlooku. Google App Sync ma zachęcać biznesowych użytkowników oprogramowania Microsoftu do rezygnacji z Exchange Servera i korzystania z usług Gmail i Google Calendar za pośrednictwem microsoftowego Outlooka. Gdy użytkownik instaluje Google App Sync, oprogramowanie to zmienia klucz w rejestrze Windows, co powoduje, że Windows Desktop Search przestaje indeksować i wyszukiwać wszystkie dane Outlooka, a nie tylko te, które zostały zsynchronizowane z Gmailem. Jako że wyszukiwanie w Outlooku jest zapewniane przez mechanizm Windows Desktop Search, staje się ono w ogóle niedostępne z poziomu Outlooka - czytamy na stronach Microsoftu. Co gorsza, odinstalowanie wtyczki Google'a nie poprawia sytuacji, gdyż oryginalna zawartość rejestru nie zostaje przywrócona. Ponadto Microsoft zauważa, że wtyczka Google'a blokuje też mechanizm synchronizacji Outlooka z microsoftową pocztą Hotmail. W odpowiedzi na stwierdzenia Microsoftu Google przyznał, że jego narzędzie spowodowało problemy. Windows Desktop Search nie indeksuje poprawnie plików Google Apps Sync, dlatego też instalator Google Apps Sync wyłącza mechanizm Windows Desktop Search. Zalecamy stosowanie domyślnego wyszukiwania w Outlooku - napisali przedstawiciele Google'a. Koncern Page'a i Brina przyznał też, że jego wtyczka powoduje problemy z obsługą kilku innych programów firm trzecich, wśród nich z PDF Maker Toolbar i wtyczką obsługującą szyfrowanie PGP. Wyszukiwarkowy gigant poprawił swoją wtyczkę tak, że podczas odinstalowania przywraca oryginalną zawartość zmodyfikowanych przez siebie kluczy rejestru. Wciąż jednak Google nie ostrzega użytkowników Google Apps Sync, że zainstalowanie wtyczki spowoduje problemy z obsługą Outlooka.
- 9 odpowiedzi
-
- Google Apps Sync
- Outlook
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W przyszłości urządzenia elektroniczne mogą być mniejsze, szybsze, bardziej wydajne, a przy tym pobierać mniej energii. Wszystko dzięki najnowszym pracom specjalistów z Oak Ridge National Laboratory. Udało się im opracować metodę pomiaru wewnętrznego przewodnictwa materiałów ferroelektrycznych. Od lat są one uważane za bardzo obiecujące materiały, jednak brak precyzyjnych metod pomiaru, a co za tym idzie, brak możliwości kontrolowania tych właściwości, nie pozwalał na pełne ich wykorzystanie. Od dawna poważnym wyzwaniem jest opracowanie materiału, który w nanoskali może pracować jak przełącznik i służyć do przechowywania informacji w systemie dwójkowym. Jesteśmy bardzo podekscytowani naszym odkryciem i jego konsekwencjami. Od dawna podejrzewano, że przewodnictwo elektryczne w ferroelektrykach może charakteryzować się bistabilnością - mówi Peter Maksymovych. Wykorzystanie tej właściwości pozwoli na skonstruowanie niezwykle gęstych układów pamięci - dodaje. Naukowcom udało się dowieść istnienia gigantycznego elektrooporu w konwencjonalnych materiałach ferroelektrycznych. Odwrócenie w nich spontanicznej polaryzacji zwiększa przewodnictwo aż o 50 000 procent. Bardzo ważną cechą ferroelektryków jest ich zdolność do zachowania polaryzacji. To jak otwieranie malutkich drzwi, przez które mogą przejść elektrony. Te drzwi mają wielkość mniejszą niż jedna milionowa cala i prawdopodobnie można je otworzyć w ciągu jednej miliardowej sekundy - cieszy się Maksymovych. Ferroelektrycznymi przełącznikami można manipulować za pośrednictwem właściwości termodynamicznych samych materiałów, co z kolei oznacza m.in. możliwość znacznej redukcji mocy i napięcia potrzebnych do zapisania i odczytania informacji. Warto też wspomnieć, że badania przeprowadzone przez ORNL można było wykonać tylko dzięki temu, iż na ich potrzeby skonstruowano jedyny w swoim rodzaju instrument, zdolny mierzyć jednocześnie przewodnictwo i polaryzację tlenków w nanoskali w kontrolowanej próżni.
-
Jason Edwards specjalizuje się w fotografii naukowo-przyrodniczej. Ostatnio dostał szansę jedyną w swoim rodzaju – mógł uwiecznić tkwiące w torbie matki miesięczne młode kangura rudego. Gdy w parku narodowym na północy Nowej Południowej Walii robił zdjęcia pustynnych ssaków na potrzeby międzynarodowego projektu, do współpracującej z nim pani biolog zbliżył się dziki, ale najwyraźniej zaznajomiony z ludźmi kangur. Kobieta rozpoznała w nim osieroconą samicę, którą uratowała i wykarmiła 6 lat temu. Zwierzę szybko przypominało sobie swoją wybawicielkę. W torbie samicy znajdowało się ledwo miesięczne kangurzątko. Po kilku dniach mówienia do kangurzycy i przebywania z nią kobieta mogła się zbliżyć do swej wychowanki na tyle blisko, by otworzyć jej kieszeń. Edwards nie zastanawiał się długo. Szybko zmienił obiektyw i zaczął pstrykać raz za razem. Patrzyłem przez obiektyw i szukałem po prostu czegoś jasnego na tle ciemności. Zrobiłem kilka klatek, zanim kangurzyca ściągnęła mięśnie i jej kieszeń zamknęła się jak żyłka w plastikowej torebce. Odskoczyła na parę metrów i zaczęła skubać trawę [...]. Takie fotografie należą do rzadkości. Nic więc dziwnego, że ta trafiła na wystawę Eureka Prize for Science Photography w Sydney. Edwards miał świadomość, że jego postępowanie może zaszkodzić matce czy młodemu. Wiadomo bowiem, że w chwili silnego stresu samica usuwa niekiedy dziecko z torby. Powołał się jednak na swoje 25-letnie doświadczenie z makrofotografią i zaznaczył, że dobrostan mamy i dziecka był dla niego najważniejszy. Artysta posłużył się specjalną lampą, montowaną na soczewkach do makrofotografii. Daje ona światło mniej jasne od dziennego. Rozwiązanie wypróbował najpierw na znajdującym się w pobliżu ciemnym drzewie. Oboje zachowywaliśmy się bardzo cicho, poza tym byłem z kimś, kto ma duże doświadczenie z tymi zwierzętami. Po wszystkim kangurzyca czuła się dobrze.
-
- samica
- Jason Edwards
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Intel ogłosił nową strategię, która będzie skupiała się na marce Core. W związku z tym na rynek, obok już obecnych Core i7, trafią procesory Core i5 oraz Core i3, a niektóre marki, jak na przykład Centrino, znikną ze sklepów. Trzeba tutaj podkreślić, że Core i5 oraz Core i3 nie są nowymi architekturami, ale odmianą rodziny Core. W przyszłości zastąpią one obecnie stosowane nazewnictwo - Core 2 Duo, Core 2 Quad itp. Na przykład przygotowywany na rynek desktopów procesor Lynnfield będzie sprzedawany pod marką Core, ale, w zależności od funkcji w jakie zostanie wyposażony będzie sprzedawany jako Core i5 lub Core i7. Z kolei Clarksfield dla komputerów przenośnych trafi do handlu jako Core i7. Kluczem do rozpoznania procesora będą zatem jego funkcje. Generalnie rzecz ujmując nazewnictwo będzie zgodne z intuicją. Core i3 będą procesorami najmniej wydajnymi, a Core i7 - najbardziej wydajnymi. Intel zachowa też markę vPro, która ma oznaczać wysoki stopień elastyczności i bezpieczeństwa. Zostanie ona skojarzona z układami i5 oraz i7. Tak więc od przyszłego roku na rynek zaczną trafiać procesory Core i5 vPro i Core i7 vPro. Nowa strategia ma służyć uproszczeniu nazewnictwa i uczynieniu go bardziej przejrzystym dla klientów. Jednak, czego Intel nie ukrywa, w przyszłym roku czeka nas spore zamieszanie, gdyż zaczną pojawiać się nowe marki, a w sprzedaży wciąż będą stare. Proces przejścia na nowe nazewnictwo potrwa zapewne kilkanaście miesięcy, podczas których klienci nie będą mieli łatwego życia.
-
- procesor
- nazewnictwo
- (i 4 więcej)
-
Z artykułu w Geophisical Research Letters możemy dowiedzieć się, że najprawdopodobniej dotychczas naukowcy przeceniali intensywność opadów deszczu. Najnowsze badania przeprowadzone przez zespół Gillermo Montero-Martineza z Meksykańskiego Narodowego Uniwersytetu Autonomicznego, wykazały, że przeceniana jest wielkość kropli i, co za tym idzie, ilość wody, która spadła na ziemię. Meksykanie zbadali 64 000 kropli, które spadły na Mexico City. Dotychczas sądzono, że duże krople spadają szybciej niż małe. Ponadto prędkość kropli ograniczana jest tzw. szybkością graniczną, wyznaczaną przez moment, w którym przyciąganie ziemskie jest równoważone przez tarcie. Meteorolodzy, opierając się na takich założeniach, wykorzystują obecnie radary mierzące prędkość kropli. Na tej podstawie oceniana jest ich wielkość oraz całkowita ilość opadów. Montero-Martinez odkrył, że część małych kropli nie tylko opada szybciej niż duże krople, ale czyni to z prędkością większą niż prędkośc graniczna. Naukowcy użyli zestawu spektrometrów, który pozwolił zbadać im rozszczepianie się światła w opadających kroplach oraz systemów do analizy cząstek i modeli matematycznych umożliwiających ocenę kształtów i wielkości kropli. Uczeni zauważyli, że opadające duże krople wchłaniają mniejsze krople i czasem się rozpadają na takie o średniej wielkości. Te z kolei przez około pół sekundy po rozpadzie poruszają się z prędkością dużej kropli, z której pochodzą, a więc szybciej niż wynosi prędkość graniczna dla średnich kropli. A to oznacza, że dotychczas były one uznawane za duże krople. Meteorolodzy już wcześniej zauważyli, że istnieje jakiś błąd pomiarowy, ale przypisano go uderzeniom kropli w instrumenty pomiarowe. Eksperci zgadzają się, że badania Meksykanów pozwolą na skonstruowanie doskonalszych instrumentów pomiarowych, które umożliwią lepsze przewidywanie pogody.
-
- pogoda
- meteorologia
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Bakterie mogą przewidywać przyszłe wydarzenia i się na nie przygotowywać – twierdzą badacze z Instytutu Nauki Weizmanna. Przedstawiciele tamtejszego Wydziału Genetyki Molekularnej - prof. Yitzhak Pilpel, Amir Mitchell i dr Orna Dahan – współpracowali z akademikami z Uniwersytetu w Tel Awiwie: prof. Martinem Kupcem i Galem Romano. Razem obserwowali mikroorganizmy żyjące w zmieniających się przewidywalnie środowiskach: E. coli i drożdże winne. Okazało się, że są one genetycznie przystosowane do przewidywania, co w sekwencji zdarzeń nastąpi za moment. Co więcej, zaczynają one reagować na te zmiany, zanim jeszcze nastąpią. Przesuwając się wzdłuż przewodu pokarmowego, bakterie E. coli napotykają wiele różnych środowisk. Nauczyły się m.in., że tuż za jednym rodzajem cukru – laktozą – pojawia się inny cukier – maltoza. Izraelski zespół przyglądał się bakteryjnej reakcji na laktozę. Aktywacji ulegały nie tylko geny pozwalające trawić właśnie ją, lecz również sieć genów związanych z wykorzystaniem maltozy. Gdy mikrobiolodzy zmienili kolejność pojawiania się cukrów, podając na początku maltozę, nie nastąpiło jednoczesne uruchomienie genów laktozowych. Oznacza to, że E. coli jest nastawiona na konkretny scenariusz zdarzeń. Na ciągłe zmiany środowiska są narażone także drożdże winne. Podczas fermentacji stale zmienia się kilka parametrów: zawartość cukru, kwasowość, stężenie alkoholu, podnosi się też temperatura otoczenia. Sytuacja jest bardziej złożona niż w przypadku E. coli, ale Izraelczycy stwierdzili, że podgrzanie otoczenia uruchamia u drożdży geny, które pozwalają im sobie poradzić z zadaniami kolejnego etapu. Pilpel uważa, że w toku ewolucji kolejne pokolenia bakterii lub grzybów były poddawane klasycznemu warunkowaniu pawłowowskiemu. W tym przypadku dzwonek zastępują jednak bodźce z wcześniejszych etapów, np. pierwszy z cukrów czy zmiana temperatury. Zarówno w ewolucji, jak i przy uczeniu organizm dostosowuje swoją reakcję do wskazówek środowiskowych, zwiększając swoje szanse na przeżycie – przekonuje Amir Mitchell. Chcąc sprawdzić, czy E. coli rzeczywiście przejawiają uwarunkowane zachowania, panowie opracowali specjalny test. Oparli się przy tym na innym eksperymencie pioniera tej dziedziny – Iwana Pawłowa. Gdy po dzwonku rosyjski fizjolog przestał dawać swoim psom jedzenie, ślinienie po usłyszeniu go stopniowo zanikało (zanikała więc reakcja na bodziec warunkowy). Naukowcy z Instytutu Weizmanna zrobili coś podobnego - wykorzystali bakterie, wyhodowane w środowisku zawierającym laktozę, po której nie pojawiała się jednak maltoza. Po kilku miesiącach mikroorganizmy wyewoluowały, przez co po wyczuciu smaku laktozy nie następowała aktywacja genów maltozy. Uruchamiały się one tylko przy dostępie do realnie istniejącej maltozy. Izraelczycy opracowali model kosztów i strat, który pozwala przewidzieć, w jakich sytuacjach organizm zwiększy swoje szanse na przeżycie, wypracowując umiejętność "spoglądania" w przyszłość. Teraz zamierzają go przetestować. Pilpel i zespół wierzą, że genetyczna reakcja warunkowa występuje też w pojedynczych komórkach organizmów wyższych, np. człowieka.
- 5 odpowiedzi
-
- środowisko
- drożdże winne
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Osoby z autyzmem radzą sobie z zadaniami polegającymi na rozwiązywaniu problemów logicznych o 40% szybciej od ludzi zdrowych. Do takich wniosków doszli psycholodzy, którzy dali obu grupom do rozwiązania test matryc Ravena (ang. Raven's Standard Progressive Matrices, RSPM). Pozwala on ocenić zdolności w zakresie testowania hipotez, uczenia się czy właśnie rozwiązywania problemów (Human Brain Mapping). Chociaż obie grupy cechowała podobna trafność [decyzji], grupa autystyczna reagowała szybciej i wydawała się używać percepcyjnych rejonów mózgu do przyspieszenia procesu rozwiązywania problemów. Sceptycy zżymali się, że autystycy nie będą w ogóle w stanie rozwiązać RSPM, ponieważ jest to złożone zadanie. Tymczasem nasze studium wykazało, że radzą sobie z nim równie skutecznie jak osoby zdrowe. Co więcej, przewyższają je pod względem stopnia rozwoju zdolności percepcyjnych – opowiada Isabelle Soulières, która przeprowadziła eksperyment na Uniwersytecie w Montrealu, ale odbywa stypendium badawcze na Uniwersytecie Harvarda. W studium wzięło udział 15 autystyków i 18 zdrowych ochotników. Mieli oni od 14 do 36 lat. Dopasowano ich pod względem wyników osiąganych podczas wstępnego badania testem inteligencji WAIS (Wechsler Adult Intelligence Scale). Podczas rozwiązywania testu matryc Ravena wszystkim wykonywano funkcjonalny rezonans magnetyczny. W przypadku autystyków umiejętność wnioskowania bazuje na wyjątkowo rozwiniętych zdolnościach percepcyjnych. Test Ravena to jedno z najbardziej złożonych narzędzi do badania, w jaki sposób dana osoba formułuje zasady, ustala hierarchię celów i myśli na wysokim poziomie abstrakcji. Założyliśmy, że autystycy mogą przejść taki test, a wyniki przewyższyły nasze oczekiwania – podsumowuje dr Soulières.
- 5 odpowiedzi
-
- Isabelle Soulières
- zdrowi
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
U dzieci infekcje zatok mogą odpowiadać za ponad 20% wszystkich przypadków zespołu wstrząsu toksycznego (ang. toxic shock syndrome, TSS). Kiedy nie udaje się ustalić oczywistej przyczyny TSS, należy niezwłocznie wykonać badanie obrazowe zatok – przestrzega dr Kenny Chan z Uniwersytetu Kolorado, który pracuje również w Szpitalu Dziecięcym w Denver. Otolaryngolog podkreśla, że większość osób kojarzy zespół szoku toksycznego ze stosowanymi przez kobiety tamponami. Tymczasem może on wystąpić także u mężczyzn i dzieci. Choroba ta jest powodowana przez toksyny wytwarzane przez gronkowca złocistego, np. TSST-1 czy enterotoksynę B. Pojawia się wysoka gorączka i erytrodermia, spada też ciśnienie krwi. Występują objawy narządowe. W rzadkich przypadkach dochodzi do zgonu pacjenta. Zespół Chana analizował zapisy medyczne dotyczące 76 dzieci, u których w latach 1983-2000 wystąpił zespół wstrząsu toksycznego. Okazało się, że 23 przeszło także ostre lub chroniczne zapalenie zatok. Zakażenie zatok było pierwotną przyczyną 21% przypadków TSS, niektórych bardzo poważnych. Dziesięcioro dzieci trafiło na oddział intensywnej terapii, 4 podano leki na podwyższenie ciśnienia, a 6 poddano operacji.
-
- gronkowiec złocisty
- zatoki
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Choć informacja genetyczna zawarta w plemniku jest niemal idealną kopią połowy informacji genetycznej organizmu mężczyzny, struktura DNA zawartego w tej niewielkiej komórce jest bardzo nietypowa. Dotychczas niewiele było wiadomo na temat tego, w jaki sposób upakowanie materiału genetycznego wpływa na losy zapłodnionej komórki jajowej, lecz badacze z Huntsman Cancer Institute (HCI) zrobili ważny krok na drodze do zrozumienia tego zjawiska. Nić DNA znajdująca się w typowej komórce jest uporządkowana dzięki nawinięciu na białka zwane histonami. Zdolność do "uwalniania" określonych fragmentów nici oraz powtórnego ich przyłączania pozwala na kontrolowanie aktywności genów. Jest to jeden z postawowych mechanizmów umożliwiających komórce dostosowanie się do warunków otoczenia. We wnętrzu plemnika sytuacja ma się nieco inaczej. Na zdecydowanej większości odcinków DNA histony są zastępowane przez proteiny z grupy protamin, którę wiążą nić na tyle silnie, że nie uwalniają jej aż do momentu zapłodnienia. Jak się jednak okazuje, histony, choć nieliczne, odgrywają w plemniku niezwykle istotną rolę. Wszystko dzięki ich "strategicznemu" rozmieszczeniu. Jak zauważyli naukowcy z HCI, histony są szczególnie zagęszczone na odcinkach DNA zawierających geny kluczowe dla rozwoju zarodka. Co więcej, występują one w zmodyfikowanej, rzadko spotykanej w innych komórkach formie. Obie te cechy pozwalają na szybką aktywację genów potrzebnych zaraz po zapłodnieniu komórki jajowej, dzięki czemu możliwe jest kontrolowanie rozwoju powstającego organizmu. Jak tłumaczy jeden z autorów odkrycia, prof. Bradley R. Cairns, zrozumienie mechanizmów rządzących aktywnością poszczególnych sekwencji DNA może ułatwić prace nad nowymi metodami diagnostyki i leczenia niepłodności. Obecnie zespół z HCI planuje rozpoczęcie badań nad wpływem stylu życia mężczyzn na prawidłowe formowanie się kompleksów DNA i białek.
- 1 odpowiedź
-
- zapłodnienie
- protaminy
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Kalifornijska firma Cameron Health chce, jako pierwsza na świecie, wprowadzić na rynek wszczepiany podskórnie defibrylator połączony z rozrusznikiem serca. Właśnie zakończyły się wstępne testy kliniczne urządzenia. W badaniu wzięło udział 55 pacjentów. Test polegał na dwukrotnym celowym wywołaniu migotania komór, czyli serii chaotycznych, bardzo szybko powtarzających się skurczów komory serca (stan taki najczęściej poprzedza bezpośrednio zatrzymanie akcji serca) oraz próbie ich wyciszenia (defibrylacji) i przywrócenia prawidłowego rytmu serca. Łącznie u chorych udało się wywołać 137 przypadków migotania komór. Wszystkie zostały skutecznie wykryte, a w 98% przypadków udało się także przywrócić rytm serca. Dodatkowym, choć nieplanowanym testem rozrusznika było spontaniczne pojawienie się migotania komór u jednego z chorych. Także w tym wypadku aparat wykonał swoje zadanie prawidłowo. W czasie testów zdarzyło się kilka drobnych niepowodzeń. Były one związane głównie z oprogramowaniem defibrylatora lub niepowodzeniami podczas zabiegu jego wszczepiania, lecz, jak zapewniają przedstawiciele Cameron Health, problemy te zostały już rozwiązane. Najważniejszą zaletą nowego typu rozrusznika jest łatwość jego założenia. Podczas operacji w ogóle nie występuje konieczność otwierania klatki piersiowej ani wprowadzania do jej wnętrza elektrod, co znacznie zwiększa bezpieczeństwo zabiegu. Oczywiście, zachowana została przy tym pełna skuteczność urządzenia. Osiągnięto to dzięki nieznacznemu zwiększeniu energii impulsu wysyłanego do serca. Świetne wyniki testów klinicznych pozwalają przypuszczać, że urządzenie trafi na rynek w ciągu najbliższych kilku lat. Czy, i jeśli tak, to kiedy, trafi ono do Europy, niestety nie sprecyzowano.
-
- migotanie komór
- krążenie
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami: