Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36710
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    204

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Małe dzieci bywają czasem bardzo wybredne i za żadne skarby świata nie zjedzą ogórka, fasolki i innych warzyw. Jeśli jednak nada im się intrygujące nowe nazwy, np. rentgenowskie marchewki, spałaszują o wiele większe porcje, a nawet poproszą o dokładkę. Psycholodzy z Uniwersytetu Cornella poczęstowali rentgenowską marchwią 186 czterolatków. Okazało się, że maluchy zjadły jej prawie dwukrotnie więcej niż w ramach zwykłego posiłku. Co więcej, wpływ nazwy utrzymywał się nawet wtedy, gdy potem w menu marchewka znów występowała jako marchewka i nikt nie sugerował, że zapewnia widzenie w jakikolwiek sposób związane z promieniami X. Przedszkolaki konsekwentnie zjadały o 50% więcej pomarańczowych krążków czy słupków. Świetne nazwy to świetne pokarmy. Bez względu na to, czy będą to groszki mocy, czy dinozaurowe drzewa brokułowe, nadawanie pokarmom śmiesznych nazw sprawia, że dzieci zaczynają sądzić, że zjedzenie ich będzie zabawniejsze. Wydaje się, że podstęp działa również następnego dnia – opowiada Brian Wansink. W taki sam sposób reagują także dorośli. Badanie przeprowadzone w restauracji wykazało, że gdy filet z ryby/owoców morza przemianowano na soczysty włoski filet z owoców morza, sprzedaż wzrosła o 28%, a ocena smaku o 12%. To samo danie, lecz różne oczekiwania i inne doświadczenie – podsumowuje Amerykanin.
  2. Jak to zrobić, by skłonić młodych ludzi do wykonywania testów na choroby przenoszone drogą płciową, ale ograniczyć towarzyszące mu uczucie wstydu? Rewelacyjnie prosty pomysł na rozwiązanie tego problemu zaprezentowali Brytyjczycy. Autorami pomysłu są lekarze z NHS Hounslow, urzędu odpowiedzialnego za koordynację opieki zdrowotnej w zachodnim Londynie. Ich oferta skierowana jest do osób w wieku 16-24 lat, które podejrzewają u siebie nosicielstwo bakterii z rodzaju Chlamydiae, lecz wstydzą się wykonania stosownych testów. Zasady współpracy są proste: na specjalnie przygotowanej stronie internetowej zamawia się darmowy test, który dociera do zainteresowanego pocztą. Po jego otrzymaniu wystarczy wykonać prosty wymaz z narządów płciowych, a następnie zapakować próbkę i wysłać ją do laboratorium należacego do NHS Hounslow. W trosce o prywatność oraz wygodę osoby badanej, możliwe jest otrzymanie rezultatów testu w SMS-ie. Zmniejsza się dzięki temu ryzyko, że ktoś z domowników otworzy list z wynikiem badania. Unika się także konieczności osobistego stawienia się w zakładzie, która mogłaby zniechęcić niezbyt sumiennych pacjentów. Wykonywanie badań przesiewowych na obecność bakterii z rodzaju Chlamydiae w organizmie jest niezwykle istotne, uważa się bowiem, że aż 50% londyńczyków w wieku 16-24 lat jest ich nosicielami. Możliwe konsekwencje infekcji chlamydiami obejmują m.in. zapalenie najądrzy, cewki moczowej i prostaty u mężczyzn, zaś u kobiet - przede wszystkim nadżerki szyjki macicy. I choć leczenie infekcji jest stosunkowo proste i kończy się zwykle sukcesem, wiele osób nie wykonuje nawet testów przesiewowych. Być może akcja przeprowadzona przez Brytyjczyków zmieni tę sytuację.
  3. Brytyjscy badacze otrzymali pozwolenie (oraz środki) na przeprowadzenie ekspedycji, której celem będzie zbadanie Lake Ellsworth - jednego z wielkich jezior podlodowych zlokalizowanych na Antarktydzie. Naukowcy liczą na dokonanie wielu fascynujących odkryć. Odnaleziony, choć wciąż kryjący wiele tajemnic akwen ma najprawdopodobniej kilkanaście kilometrów kwadratowych powierzchni i co najmniej kilkanaście metrów głębokości. Z punktu widzenia badaczy nie to jest jednak jego największą zaletą. Niezwykle interesujący wydaje się przede wszystkim fakt, iż jest ono odcięte od świata zewnętrznego przez ponadtrzykilometrową warstwę lodu, a stan taki trwa od kilkuset tysięcy lat. Może to oznaczać, że doszło w nim do wykształcenia unikalnych form życia. To nie pierwsza ekspedycja Brytyjczyków w ten rejon, lecz nigdy dotąd nie wybierała się tam tak duża grupa badaczy. Planowana wyprawa będzie się bowiem składała ze specjalistów z dziewięciu brytyjskich uniwersytetów, Brytyjskiej Misji Antarktycznej oraz Narodowego Centrum Oceanografii w Southampton. Choć przygotowania do przedsięwzięcia ruszyły już teraz, badacze trafią na Antarktydę dopiero za cztery lata. Do tego czasu będą pracowali nad udoskonaleniem technologii koniecznych do zrealizowania ambitnego planu zbadania ekosystemu jeziora. Głównym zadaniem Brytyjczyków ma być identyfikacja nowych, nieznanych dotąd form mikroorganizmów, a także pobranie próbek dna Lake Ellsworth. Jak oceniają specjaliści, pozwoli to na ocenę zmian klimatu Antarktydy wraz z upływem czasu. Jednym z największych problemów, jakich obawiają się brytyjscy eksperci, jest możliwość zanieczyszczenia (kontaminacji) akwenu mikroorganizmami zawleczonymi tam z powierzchni. Istnieje obawa, że mogłyby one błyskawicznie skolonizować nowy teren i zniszczyć raz na zawsze jego własny, unikalny ekosystem... o ile, oczywiście, w Lake Ellsworth istnieje jakakolwiek forma życia.
  4. Firma Eurocom zapowiedziała rynkowy debiut prawdopodobnie najpotężniejszego seryjnie produkowanego notebooka na świecie. Maszyna Phantom-i7 będzie korzystała z procesorów z rdzeniami Core i7. Najprawdopodobniej do sprzedaży trafią notebooki z układami Core i7-940 czy 965 Extreme lub z zapowiadanym przez Intela czterordzeniowym Xeonem X5580 (3,2 GHz) z rdzeniami Nehalem. Maszyna ma być wyposażona też w 17-calowy wyświetlacz o rozdzielczości 1600x1050 i będzie wykorzystywała do czterech HDD o łącznej pojemności 2 TB połączony w RAID 0, 1 i 5. Komputer skorzysta też z 12-, a za kilka miesięcy z 24-gigabajtowej pamięci RAM w kościach DDR3. Za wyświetlanie obrazu będzie odpowiedzialna albo karta Nvidia GeForce Go GTX 280M lub Quadro FX3700M z 1 gigabajtem pamięci. Maszyna, która będzie ważyła około 5,5 kg trafi do sprzedaży już w marcu. Jej cena będzie wahała się od 3000 do ponad 5000 doalrów. Jak informuje jej producent, maksymalny pobór mocy CPU i GPU wyniesie około 220 watów. Z powodu tak dużego zapotrzebowania na energię elektryczną, czas pracy na bateriach będzie wahał się w okolicy 60 minut.
  5. W Szprotawie, na południu województwa lubuskiego dokonano sensacyjnego odkrycia. Tamtejsza "Górka Miłości" to być może jeden z największych średniowiecznych grodów w Polsce - poszukiwana od dawna Ilavia. Gród zajmuje aż cztery hektary. To rewelacja, bo w Polsce wszystkie takie duże grodziska są już od dawna odkryte - powiedział znawca regionu Maciej Boryna. Gród położony jest w dolinie rzeki Bóbr. Jego powierzchnia wynosi ponad 4 ha, a wys. 5 m. Ma jednolitą płaską powierzchnię i stromo nachylone skarpy. Miejscowi nazywają ten teren "Górką Miłości" lub "Grodem Chrobrego". Do 1945 r. teren ten nosił nazwę "Nonnenbuschberg", co oznacza "górę w zakonnych zaroślach". Nazwa ta wiąże się z tym, że od początku XVI wieku właścicielkami terenu były szprotawskie Magdalenki. Niemiecki kronikarz Thietmar napisał, że to właśnie w miejscowości "Ilua" (Iława to dziś dzielnica Szprotawy), w 1000 roku Bolesław Chrobry powitał niemieckiego cesarza Ottona III. Jak wynika ze sprawozdania z badań sporządzonego przez archeologa Mariusza Łesiuka, w literaturze naukowej przyjęto, że wymieniona przez Thietmara "Ilua" (choć jej charakter nie został określony), to gród graniczny związany z linią obronną Wałów Śląskich. Ustalenia te można datować już na początek wieku XIX. Kolejna wzmianka o Iławie pojawia się w źródłach z 1295 roku i dotyczy Gizylera - plebana z "Ylavii". Od tej pory o Iławie wielokrotnie pisano w średniowiecznych dokumentach. Wytypowano dwie przypuszczalne lokalizacje grodu: na wyspie - na lewym brzegu Bobru lub na jego prawym brzegu, na wzgórzu, gdzie znajduje się kościół p.w. św. Andrzeja. Wykopaliska, które w 1996 roku tam przeprowadzono wykluczyły jednak te lokalizacje. W grudniu 2008 r. właściciel Pracowni Archeologiczno- Konserwatorskiej Pro Archaeologia - Mariusz Łesiuk, pod patronatem wrocławskiego oddziału Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk, przeprowadził sondażowo-ratownicze prace archeologiczne na tym terenie. Wynik prac, które zakończyły się w lutym, wskazuje, że "Górka Miłości" to średniowieczne grodzisko. Fakt ten potwierdzają znaleziska ułamków ceramiki naczyniowej - ze względu na stan zachowania - datowanej ogólnie na wczesne średniowiecze - poinformował Mariusz Łesiuk. Przygotowujemy się do dalszych prac, które uściślą, czy mamy do czynienia z obiektem z okresu plemiennego, czy też wczesnopiastowskiego - dodał. Fragmenty ceramiki znalezionej na grodzisku trafią do Muzeum Ziemi Szprotawskiej.
  6. Håkan Roswall, oskarżyciel w procesie przeciwko serwisowi The Pirate Bay, uważa, że każdy z podsądnych powinien spędzić rok w więzieniu. Jego zdaniem, fakt, iż TPB przynosi rocznie 10 milionów koron dochodu (1,1 miliona USD) świadczy o tym, że jest to coś więcej niż "serwis hobbystów". The Pirate Bay nie jest rodzajem organizacji charytatywnej. To biznes - powiedział. Roswall uważa, że Sunde, Neij, Warg i Lundström powinni odpowiadać za współudział w przestępstwie. Szwedzkie prawo karze bowiem wspólników. Osoba, która trzyma kurtkę kogoś, kto bije w tym czasie przechodnia, jest wspólnikiem w przestępstwie - mówi Roswall. Peter Danowsky z Międzynarodowej Federacji Przemysłu Fonograficznego (IFPI) poparł stanowisko Roswalla i podkreślił, że nie jest to proces nad pobieraniem plików jako takim. Sprawa dotyczy tego, czy działania The Pirate Bay były sprzeczne z prawem i jakie powinny być tego konsekwencje. Odrzucił też argument, że przecież do nielegalnego pobrania plików można wykorzystać inne serwisy czy Google'a. Stwierdzenie, że 'skoro tak wiele osób popełnia to przestępstwo, to nie należy za nie karać' nie przekonuje mnie i żaden sąd nie uzna takiego argumentu - powiedział.
  7. Naukowcy z Uniwersytetu w Adelajdzie wyjaśnili na poziomie poszczególnych neuronów, jak kształtuje się złudzenie, że po zjechaniu z autostrady samochód niemal przestaje się poruszać (Proceedings of The Royal Society B). Komórki nerwowe szybko adaptują się do widoku poruszających się obiektów, np. jezdni. Okazuje się jednak, że dotyczy to tylko stymulowanej części neuronu. Jeśli pokazujemy zmieniający się obraz tylko jednemu oku, zaadaptuje się jedynie aktywowana przez ruch reprezentacja pola widzenia – twierdzi dr Karin Nordström. O istnieniu tzw. adaptacji do ruchu specjaliści wiedzą już od dawna, nowością jest jednak podejście zespołu z Adelajdy. Interesuje go bowiem nie reakcja całego mózgu, a poszczególnych neuronów. Za model ludzkich reakcji posłużyły Australijczykom bzygi (Syrphidae), owady z rzędu muchówek. Przypominają one osy, bo mają odwłok w żółto-czarne prążki. Wybrano właśnie je, bo ludzie i owady przetwarzają ruch w podobny sposób [...]. Najpierw naukowcy podłączyli do poszczególnych neuronów elektrody. Potem wyświetlali bzygom poruszające się czarne i białe pasy. Kiedy mózg owadów przyzwyczaił się do tego widoku, aktywność komórek nerwowych spadła. Początkowo widok wywoływał silną reakcję neuronalną, ale wystawienie na oddziaływanie pasów po raz drugi dawało o wiele słabszy wynik. Adaptacja do ruchu nie przenosi się na inne części tego samego neuronu. Kiedy odkrywa się pozostałe części pola widzenia neuronu i po raz pierwszy pokazuje pasy, reakcja znowu jest duża – wyjaśnia dr Nordström. Zgodnie z takim scenariuszem, gdyby ktoś jechał najpierw autostradą z zasłoniętym jednym okiem, a potem poruszał się po innej drodze z szybkością 50 km/h, odczuwałby prędkość jako mniejszą. Jeśli jednak na drogę mogłoby zerknąć zasłonięte oko, jazda z pięćdziesiątką na liczniku wydawałaby się relatywnie szybsza. W przyszłości akademicy zamierzają pokazywać owadom bardziej naturalne obrazy. Wtedy też ponownie ocenią reakcję neuronów.
  8. Jednym z najbardziej gorących tematów w ubiegłym roku były starania Microsoftu o zakup Yahoo!. Portal ujawnił właśnie, że na działania związane z odrzuceniem propozycji Microsoftu i szukaniem alternatywnych rozwiązań wydano 79 milionów dolarów. Tyle kosztowali firmę doradcy inwestycyjni, czyli banki Lehman Brothers i Goldman Sachs. Z jednej strony odradzili oni przyjęcie propozycji Steve'a Ballmera, a z drugiej proponowali m.in. związanie się z Google'em, na co nie zgodziły się urzędy antymonopolowe. Rzeczywiste koszty tych porad były dla Yahoo! bardzo wysokie. W wyniku odrzucenia oferty i nieznalezienia żadnej alternatywy, cena akcji firmy spadła o ponad połowę, a jej prezes, Jerry Yang, pożegnał się ze stanowiskiem. Nowym prezesem firmy została Carol Bartz. Odrzuca ona możliwość sprzedaży Yahoo! Microsoftowi, ale nie wyklucza przyszłego partnerstwa na rynku wyszukiwarek.
  9. Amerykański strażak Brian Wilson miał w 1995 r. wypadek samochodowy. Lekarze twierdzili, że resztę życia spędzi w domu opieki. Zgodnie z ich prognozami, miał być właściwie niemy i przez większość czasu leżeć w łóżku. Okazało się jednak, że mężczyzna nauczył się znowu mówić dzięki... dwóm papugom. Obecnie były strażak dzieli swój dom na przedmieściach Waszyngtonu z ok. 80 egzotycznymi ptakami. Hoduje m.in. kakadu białe, różnobarwne ary oraz żako (papugi popielate). Odniesiony w wypadku uraz głowy był tak poważny, że strażak miał nigdy nie przekroczyć zdolności komunikacyjnych 2-latka. Okazało się jednak, że dwa z jego ptaków nieustannie do niego mówiły. Nagle mężczyzna zaczął stopniowo wypowiadać kolejne słowa. By wyrazić swoją wdzięczność, Wilson urządził w domu coś w rodzaju schroniska dla bezdomnych ptaków. Zbierał je od właścicieli, którzy z różnych powodów nie mogli już dalej mieszkać ze skrzydlatymi podopiecznymi. Wyrehabilitowany przez papugi strażak założył fundację Papugi Wilsona (Wilson Parrot Foundation), która działa dzięki wpłatom odpisywanym od dochodu przed opodatkowaniem. Poza tym cudownie uleczony organizuje przyjęcia urodzinowe i firmowe z udziałem pierzastych przyjaciół. Gdy 14 lat temu uległ wypadkowi, nie zapiął pasów. Teraz jego ptaki demonstrują, jak powinno się bezpiecznie jeździć autem, używać broni palnej oraz posługiwać ogniem. W ten niecodzienny sposób Wilson nadal wypełnia swoją strażacką misję.
  10. Brytyjskie Ministerstwo Obrony nagrodziło 100 000 funtów niewielką firmę, która opracowała nowatorski żel twardniejący pod wpływem uderzenia. Substancja o nazwie d3O błyskawicznie twardnieje, pochłaniając olbrzymią część energii kinetycznej uderzającego przedmiotu. Prawdopodobnie trafi do hełmów, w których może o 50% zmniejszyć energię uderzającego pocisku lub odłamka. Niewykluczone, że dzięki niej hełmy nie będą mogły zostać przebite. Richard Palmer, który wynalazł niezwykły żel, wyjaśnia, że podczas powolnego ruchu, jego molekuły swobodnie przesuwają się względem siebie. Jednak w przypadku mocnego uderzenia gwałtownie sczepiają się, pochłaniając energię. D3O już od pewnego czasu stosowana jest w sprzęcie sportowym, takim np. jak kaski dla narciarzy. Teraz może trafić do wojska.
  11. Steven Sinofsky, wiceprezes Microsoftu ds. Windows i Windows Live, poinformował, że od czasu opublikowania publicznej wersji beta Windows 7 jego firma wprowadziła w programie 2000 poprawek. Wszystko dzięki informacjom otrzymanym od testerów. W szczytowym okresie testów do Microsoftu wpływał 1 raport co 15 sekund. Koncern otrzymał 500 000 takich raportów. Sinofsky wyjaśnił, jaka była natura wprowadzonych poprawek. Otóż naprawiano "bugi", przez co firma rozumie takie zachowanie systemu, którego się użytkownik nie spodziewał. "Bugiem" może być więc w tym przypadku zarówno niewielki błąd kosmetyczny, jak też i taki błąd, który prowadzi do awarii systemu. Sinofsky poinformował też, że w czasie testów Windows 7 Beta 1 zanotowano 10 milionów przypadków instalowania urządzeń, 2,8 miliona uruchomienia unikatowych identyfikatorów dla urządzeń P&P. Działały praktycznie wszystkie urządzenia, które użytkownicy próbowali podłączyć do komputerów z Windows 7 Beta 1. Aż 75% z nich funkcjonowało dzięki sterownikom dostarczonym z systemem, pozostałe działały dzięki pobraniu nowych sterowników z Windows Live lub przekierowaniu użytkownika na stronę producenta sprzętu, z której mógł zainstalować sterowniki. Z microsoftowego bloga możemy poznać niektóre z poprawek, które znajdą się w wersji RC1 Windows 7. Ułatwiono nawigowanie za pomocą klawiatury po wszystkich elementach menu i paska zadań. Wystarczy użyć kombinacji Alt+Tab by nie tylko przełączać programy, ale również zyskać dostęp do podglądu uruchomionych programów na pasku zadań. Z kolei kombinacja Windows+# pozwala na uruchamianie i przełączanie się do programów na pasku szybkiego uruchamiania. Inne kombinacje klawiszy pozwalają na uruchamianie nowych okien programów, przełączanie się pomiędzy nimi itp. Wszystko to możliwe jest bez dotykania myszy. Mocniej podkreślono okna, które "chcą" zwrócić na siebie uwagę użytkownika. Testerzy skarżyli się, że np. migająca ikona komunikatora jest słabo widoczna na pasku. Teraz będzie łatwiej zauważyć tego typu komunikaty. Kolejną zmianą na lepsze jest skalowanie paska w zależności od rozdzielczości monitora. Dzięki temu przy wyższej rozdzielczości na pasku zmieści się więcej ikon. Przyspieszeniu uległo też otwieranie menu startowego. Ponadto w wersji Beta funkcja zablokowania komputera wymagała ustawienia wygaszacza ekranu. Teraz nie jest to konieczne. Interesującym rozwiązaniem jest też możliwość błyskawicznego wyboru, pomiędzy zrównoważonym a oszczędnym trybem pracy na bateriach. Standardowo Windows 7 zainstalowany na notebooku będzie korzystał z ustawień zrównoważonych, dzięki którym z jednej strony ma dostęp do wszystkich funkcji graficznych, a z drugiej - maszyna nie jest zbyt energożerna. Wystarczy jednak kliknąć na ikonie baterii, by ustawić tryb oszczędny. Jedną z naistotoniejszych innowacji może okazać się... obsługa formatu .mov przez Windows Media Playera. Dotychczas większość osób, które chciało odtwarzać filmy w tym formacie instalowało QuickTime'a. Możliwość uruchomienia plików .mov w WMP może być pierwszym krokiem na drodze do zakończenia dominacji Apple'owskiego programu. Osłabienie jego pozycji nie będzie jednak łatwe, gdyż Apple powiązał QuickTime'a z iTunes tak, że użytkownicy tego sklepu muszą zainstalować firmowy odtwarzacz. Zainteresowanych szczegółowymi informacjami o zmianach odsyłamy do microsoftowego bloga.
  12. Austriacki chemik Georg Steinhauser zidentyfikował typ owłosienia, który odpowiada za zaśmiecenie pępka. Włoski wychwytują niewielkie drobinki różnych substancji i kierują je do pobliskiego otworu. Doszedł do tego po obejrzeniu 503 obiektów znalezionych we własnej bliźnie (Medical Hypotheses). Analiza chemiczna wykazała, że nie są to wyłącznie kawałki bawełny czy innych materiałów z ubrań, ale również zwinięte fragmenty martwego naskórka, tłuszcz, pot oraz kurz. Pan doktor zaobserwował, że małe kłaczki formują się najpierw wokół włosa, by dopiero na koniec dnia trafić do pępka. Wg Austriaka, łuskowata struktura włosów sprzyja ścieraniu włókien z ubrania. Łuski włosa działają jak rodzaj fryzjerskich nożyczek, a te rosnące na brzuchu wydają się skupiać w otaczające pępek koncentryczne kręgi. Badacz z Politechniki Wiedeńskiej nie poprzestał na przeszukiwaniu własnego pępka, przeprowadził też wywiady z przyjaciółmi, rodziną i współpracownikami. Wydepilowanie okolic pępka eliminuje zaśmiecenie blizny. Do czasu odrośnięcia włosów jest tam pusto. Zakłaczenie da się też ograniczyć, nosząc stare ubrania. Nie ścierają się one w takim stopniu jak nowsze, które w ciągu roku tracą na rzecz pępka do jednej tysięcznej swojej wagi. Kolejnym zabezpieczeniem jest piercing. Najskuteczniejsze są kolczyki w kształcie kółek. Podobne badania przeprowadzili wcześniej Australijczycy. Zespół Karla Kruszelnickiego zbadał próbki pobrane z pępków 5 tys. osób. Okazało się, że typowym posiadaczem takowego magazynu śmieci jest mężczyzna w średnim wieku z lekką nadwagą, którego cechuje znaczne niekiedy owłosienie brzucha. Czemu zazwyczaj kłaczki są niebieskie? Ponieważ najczęściej nosimy niebieskie bądź szare dżinsy. Ocierają się one o ciało, a włókna trafiają potem do pępka.
  13. Międzynarodowy zespół naukowców prowadził badania bakterii zamieszkujących wody morskie. Wskutek tego udało się znaleźć 11 gatunków produkujących substancje zabijające komórki nowotworowe oraz trzy kolejne, które wytwarzają nieznane dotąd antybiotyki. W pracach ekipy uczestniczyli akademicy z Uniwersytetu w Bergen, niezależnej grupy badawczej SINTEF, Moskwy oraz Norweskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii (Norges Teknisk-Naturvitenskapelige Universitet, NTNU). Biolodzy liczą na to, że odkryte substancje mają nie tylko nową budowę chemiczną, ale także inny od znanych dotychczas mechanizm działania. Wtedy można by je wykorzystać do różnych celów, w tym walki z rakiem. To dlatego potrzebujemy więcej struktur kandydujących. Nie wszystkie da się przekształcić w nowe leki, ale jeśli uda się to z jedną lub dwiema, będziemy całkiem szczęśliwi – opowiada profesor Sergey Zotchev z NTNU. Na razie 11 związków przetestowano pod kątem białaczki, nowotworów żołądka, okrężnicy i prostaty. Ekstrakty oddziaływały wybiórczo tylko na chore komórki, oszczędzając te zdrowe. Poza tym poszczególne "mikstury" okazały się skuteczne w odniesieniu do różnych rodzajów komórek nowotworowych. Na razie jednak nie zidentyfikowaliśmy aktywnych substancji wytwarzanych przez bakterie – podsumowuje Håvard Sletta. Udało się zaś opisać budowę jednej z 3 substancji o właściwościach antybiotyku. Co ważne, działa ona na wielooporne szczepy bakteryjne. Do końca stycznia planowano rozpocząć testowanie jej na zwierzętach. Zotchev trzymał kciuki za powodzenie przedsięwzięcia, gdyż konieczność nawet nieznacznego zmodyfikowania budowy związku oznaczałaby kolejne wydatki, a na to mogłoby zabraknąć środków. Trzeba pamiętać, że bakterie morskie produkują antybiotyki, by poradzić sobie z naturalnymi wrogami, a nie by działać na zakażenia w ramach ludzkiego organizmu. Norwedzy są z siebie niezwykle dumni, ponieważ po raz pierwszy udało im się przeprowadzić od początku do końca cały proces: od schwytania bakterii w fiordzie Trondheim po zaprezentowanie fiolek z zupełnie nowymi związkami chemicznymi. Najpierw jednak mozolnie wybierali, hodowali, izolowali i testowali. NTNU i SINTEF współpracują ze sobą od ok. 5-6 lat. Największy postęp dokonał się jednak w ciągu kilku ostatnich miesięcy, kiedy dołączyli do nich profesor Stein Ove Døskeland i jego zespół z Uniwersytetu w Bergen. Niektóre bakterie były badane przez Rosjan.
  14. Zaskakujące obserwacje doprowadziły badaczy z Duke University do zidentyfikowania nowego, nieznanego wcześniej sposobu aktywacji odpowiedzi organizmu przeciwko chorobom zakaźnym. Odkrycie może istotnie wpłynąć na kierunek prac nad nowoczesnymi szczepionkami. Niespodziewane wnioski pochodzą z badania tzw. pomocniczych limfocytów T typu pierwszego (ang. Type 1 helper T cells - TH1). Ich główną rolą jest zwalczanie infekcji wirusowych i bakteryjnych, lecz aby było to możliwe, muszą one zostać uprzednio aktywowane i "upoważnione" do działania przez tzw. komórki dendrytyczne (ang. dendritic cells - DC). Dotychczasowe badania sugerowały, że podczas infekcji dochodzi do aktywacji DC, które opuszczają tkankę, w której doszło do ataku mikroorganizmów, i docierają do węzłów chłonnych. Tam spotykają się z komórkami TH1 i przekazują im sygnał niezbędny do ich aktywacji. Jak się okazuje, przekonanie to, silnie ugruntowane wśród immunologów, okazało się błędne. Wbrew oczekiwaniom badaczy okazało się, że najważniejszym źródłem komórek dendrytycznych jest zupełnie inny typ komórek - monocyty. Podczas infekcji komórki te, powszechne (w przeciwieństwie do DC) w ludzkiej krwi, zmieniają swoją formę i transformują się do postaci DC. W takiej formie docierają do węzłów chłonnych i wypełniają swoje zadanie. Te wyniki dotyczą najbardzej podstawowych założeń odpowiedzi immunologicznej przeciwko patogenom, ocenia dr Michael D. Gunn, główny autor odkrycia. Może to także wyjaśniać słabe wyniki obserwowane podczas prób opracowania efektywnych szczepionek opartych o komórki dendrytyczne. Odkrycia dokonano podczas badań nad jedną z tzw. chemokin, czyli cząsteczek sygnałowych działających w obrębie układu odpornościowego. Nieco wcześniej zauważono, że stymuluje ona migrację DC do węzłów chłonnych, co sugerowało, że myszy pozbawione zdolności do produkcji tej substancji będą pozbawione odporności na zakażenie wirusem grypy. Stało się jednak zupełnie odwrotnie. Naprawdę byliśmy przekonani, że myszy nie będą w stanie wygenerować jakiejkolwiek odpowiedzi immunologicznej - wspomina dr Gunn. Tymczasem myszy wykazywały wzmocnioną odpowiedź komórek TH1. Wiedzieliśmy, że musimy ustalić, co tak naprawdę wywoływało tę odpowiedź. Rozwiązaniem zagadki okazała się inna chemokina, zwana Ccr2. Odpowiada ona za pobudzenie migracji monocytów - pospolitych komórek odpornościowych, występujących w ludzkiej krwi w bardzo znacznej liczbie. Dalsze studium wykazało, że to z nich powstają następnie komórki dendrytyczne odpowiedzialne za aktywację odpowiedzi komórek TH1 na wirusa grypy. Dalsze plany dr. Gunna obejmują przeprowadzenie badań, które pozwolą na zidentyfikowanie czynników pozwalających na zwiększenie odpowiedzi immunologicznej opartej o DC uzyskane z monocytów. Ich wyniki mogą być kluczowe dla dalszych prac nad szczepionkami na wiele trapiących nas chorób.
  15. Prosty implant, wspomagający działanie jednego z mięśni przełyku, może już wkrótce stać się środkiem stosowanym rutynowo do leczenia refluksu żołądkowo-przełykowego. Właśnie ruszyły testy kliniczne tej obiecującej terapii. Refluks żołądkowo-przełykowy jest chorobą wynikającą z nieprawidłowego działania zwieracza dolnego przełyku - mięśnia zapobiegającego cofaniu się pokarmu i kwaśnego soku żołądkowego do przełyku. Choć jest chorobą powszechnie lekceważoną, może on prowadzić do licznych powikłań. Oprócz symptomów stosunkowo łagodnych, takich jak zgaga, refluks żołądkowo-przełykowy związany jest z podwyższonym ryzykiem rozwoju zapalenia, owrzodzenia, a nawet raka przełyku. W połączeniu z ogromną liczbą chorych, sięgającą nawet kilkudziesięciu procent osób dorosłych, oznacza to ogromne zapotrzebowanie na skuteczną terapię tego schorzenia. Nowym pomysłem na leczenie opisywanej choroby jest wynalazek o nazwie LINX, opracowany przez firmę Torax Medical. Jak określają jego autorzy, jest to elastyczna "obrączka" zakładana na dolny odcinek przełyku, której zadaniem jest wywieranie łagodnego ucisku zapobiegającego cofaniu się treści pokarmowej do przełyku. Urządzenie zawdzięcza swoją skuteczność magnesom, które rozmieszczono na obwodzie opaski w celu wspomagania pracy dolnego zwieracza przełyku. Całość implantu została powleczona warstwą tytanu - materiału zapewniającego brak wykrywalności przez układ immunologiczny. Najważniejszą zaletą LINX jest łatwość jego założenia. Dokonuje się tego podczas prostego zabiegu chirurgicznego, trwającego 20-30 minut. Do założenia "obrączki" wystarczają nieduże nacięcia skóry, przez które wprowadza się do wnętrza organizmu narzędzia chirurgiczne, kamerę, oraz, oczywiście, sam implant. Siła ucisku wywierana przez "obrączkę" jest dobrana tak, by zapobiegać refluksowi, lecz zachować przy tym możliwość naturalnego przepływu pokarmów i płynów z przełyku do żołądka oraz gazów w odwrotnym kierunku. Jak twierdzą przedstawiciele Torax Medical, opracowana przez nich terapia umożliwia odzyskanie przez pacjenta pełnej formy w czasie poniżej tygodnia oraz powrót do normalnego stylu życia bez szczególnych ograniczeń dietetycznych. System LINX został właśnie dopuszczony do pierwszych testów na pacjentach. Ponieważ procedura rejestracyjna dla implantów oraz procedur chirurgicznych jest zwykle krótsza niż dla leków, można się spodziewać, iż produkt trafi na rynek w ciągu najbliższych kilku lat.
  16. Badacze z Uniwersytetu Tokijskiego donoszą o stworzeniu mikroskopijnych kapsułek, które umożliwiają precyzyjny pomiar temperatury cieczy na podstawie obserwacji fluorescencji. Ponieważ materiał wykorzystany do ich produkcji jest nietoksyczny, najważniejszym zastosowaniem wynalazku będzie najprawdopodobniej ustalanie temperatury wewnątrz pojedynczych komórek. Miniaturowe sensory, opisane na łamach czasopisma Journal of American Chemical Society, składają się z dwóch głównych elementów połączonych ze sobą w formie nanożelu. Pierwszym z nich jest związek nazwany DBD-AA, należący do tzw. fluoroforów, czyli związków zdolnych do fluorescencji. Drugim jest polimer o nazwie polyNIPAM, którego cząsteczki są zdolne do gwałtownej zmiany struktury wewnętrznej pod wpływem zmian temperatury. Działanie "termometru" jest wypadkową cech obu związków. DBD-AA wytwarza światło po oświetleniu niebieskim laserem, lecz jego fluorescencja gwałtownie słabnie pod wpływem wody. Dostęp tej ostatniej jest z kolei kontrolowany przez polyNIPAM, który pęcznieje w niskich temperaturach, ułatwiając przenikanie wody do wnętrza kapsułek. Dochodzi wówczas do tłumienia światła wydzielanego przez fluorofor. Odwrotnie dzieje się po ogrzaniu sensora - trójwymiarowa sieć utworzona przez cząsteczki polyNIPAM ulega zaciśnięciu, co prowadzi do usunięcia wody i przywrócenia DBD-AA zdolności do emisji światła. Zjawisko to zachodzi w sposób bardzo przewidywalny, co pozwala na pomiar temperatury z dokładnością do 0,5, a nawet 0,3°C. Dodatkową zaletą opracowanych kapsułek jest ich rozpuszczalność w wodzie - cecha, której nie posiada prawdopodobnie żaden konkurencyjny prototyp. Jest to niezwykle istotne, gdyż umożliwia - w połączeniu z brakiem toksyczności składników nanożelu - wprowadzenie "termometru" do wnętrza żywych komórek. Co więcej, poziom fluorescencji jest niezależny od pH otoczenia, co dodatkowo zwiększa wiarygodność pomiarów. Japońscy naukowcy planują na najbliższą przyszłość opracowanie zmodyfikowanej wersji czujników, które mogłyby zostać wprowadzone do ściśle określonych rejonów komórki. Pozwoliłoby to na dalsze zwiększenie dokładności pomiarów, co znacząco ułatwiłoby prowadzenie badań z zakresu biologii.
  17. Międzynarodowy zespół specjalistów zebrał się w Paryżu w celu znalezienia sposobów na uratowanie prehistorycznych malowideł w jaskini w Lascaux. Są one niszczone przez grzyby, algi i bakterie. Jaskinię zamknięto dla turystów w 1963 roku, gdy odkryto, że obecność ludzi powoduje szybki rozwój alg oraz inne szkody. Sytuację pogarsza chemiczny skład skał, które ułatwiają wzrost mikroorganizmów. Los malowideł zależy w głównej mierze od mikroklimatu jaskini. Ostatnio zauważono katastrofalne zjawisko - wskutek globalnego ocieplenia doszło do zatrzymania cyrkulacji powietrza. To sprzyja rozwojowi stworzeń szkodzących malowidłom. Zatrzymanie cyrkulacji powietrza powoduje też, że ewentualna wizyta specjalistów, którzy mieliby zbadać jaskinię, stała się bardzo ryzykowna, gdyż ich obecność zwiększy wilgotność i temperaturę wnętrza. Na razie słynna jaskinia jest całkowicie niedostępna dla ludzi. Uczeni mają nadzieję, że sama się "uzdrowi". Rozważane są też dwa pomysły ratowania malunków. Jeden zakłada zainstalowanie systemu sztucznie podtrzymującego odpowiedni mikroklimat, a drugi to propozycja wykorzystania biocydów, mających zabić szkodliwe mikroorganizmy. Ze środków chemicznych korzystano już wcześniej, ale nie dały one w pełni zadowalających rezultatów.
  18. Młoda mieszkanka Pekinu Chen Xiao miała już dość podejmowania niewłaściwych decyzji i oddała swój los w cudze ręce, a w Chinach jest ich przecież niemało. Od grudnia zeszłego roku to internauci planują dziewczynie poszczególne dni tygodnia. Na jej witrynie widnieje napis: Waszym prawem jest aranżować życie Chen Xiao, a jej obowiązkiem jest wam służyć. Większość 2008 roku była, wg przedsiębiorczej Chinki, jednym wielkim pasmem klęsk. Rodzinne miasto nawiedziła zamieć śnieżna, kraj zdewastowało trzęsienie ziemi, przyjaciele się rozwodzili, a sklep z ubraniami, z którego się utrzymywała, zbankrutował. Za każdym razem, gdy planowałam, jak ma wyglądać moje życie, nic z tego nie wychodziło. To było bardzo rozczarowujące. Czemu więc inni nie mieliby wpadać na lepsze pomysły? W sumie nie ma już nic do stracenia... Dziewczyna otrzymuje ok. 3 dol. za godzinę. Jak dotąd dostarczała m.in. karmę dla psów, zajmowała się bezpańskimi kotami i częstowała lunchem bezdomnego człowieka, a także uczestniczyła w narodzinach dziecka (Chen Xiao nie znała rodziców, ale ojcu malucha bardzo zależało, by ktoś zrobił pamiątkowe zdjęcia). Wygląda więc na to, że klienci postanowili jej pomóc w spełnianiu dobrych uczynków. Co więcej, dzięki nim odkryła w sobie nowego człowieka. Wykonywanie prostych zadań uszczęśliwiło ją i wpłynęło na samoocenę. Tak przynajmniej twierdzi sama zainteresowana. Nie wszystkie chwyty są dozwolone. Chen Xiao odmawia wykonania zadań związanych z pogwałceniem prawa, niemoralnych lub brutalnych, ale część klientów i tak próbuje ją o to prosić. Chinka nie ma pojęcia, jak długo będzie realizować internetowe zamówienia. Gdy ludzie nie będą mnie już potrzebować, wrócę do swojego starego życia. Na razie jednak nowoczesne technologie pomagają jej przetrwać kryzys ekonomiczny.
  19. Choć codziennie mijamy się i "wymieniamy" bakteriami z mnóstwem ludzi, każdy z nas posiada w swojej jamie ustnej unikalną kompozycję mikroorganizmów. Co ciekawe jednak, kolekcja ta nie wykazuje, jak mogłoby się wydawać, żadnych istotnych zróżnicowań w zależności od miejsca zamieszkania. Zależy za to, i to bardzo wyraźnie, od indywidualnych cech biologicznych ich nosicieli. Odkrycia dokonał zespół prowadzony przez Marka Stonekinga, antropologa pracującego dla Instytutu Maxa Plancka. Wraz z kolegami przebadał on bakterie zawarte w ślinie 120 osób zamieszkujących 10 miast na pięciu kontynentach. Ku zaskoczeniu badaczy okazało się, że zdecydowana większość bakterii wyizolowanych z śliny uczestników studium nie podporządkowuje się jakimkolwiek uwarunkowaniom geograficznym. Pomysł na identyfikację pochodzenia lub tożsamości ludzi na podstawie indywidualnych cech flory bakteryjnej wziął się z odkryć dokonanych wcześniej na podstawie analizy genomu Helicobacter pylori, mikroorganizmu odpowiedzialnego za wrzody żołądka. Ponieważ DNA bakterii mutuje szybciej od ludzkiego, badacze uznali (a następnie potwierdzili doświadczalnie), że na podstawie analizy DNA zawartego w komórkach H. pylori wyizolowanych z żołądków ludzi w różnych rejonach świata będzie można odtworzyć... kierunki dawnych migracji ludzkości. Niestety, analiza flory jamy ustnej, choć jest znacznie prostsza technicznie, nie daje równie wiarygodnych wyników. Spośród czternastu tysięcy gatunków bakterii wyizolowanych z śliny uczestników, tylko nieliczne poddają się jakimkolwiek trendom geograficznym. Zaobserwowano za to, że istnieją wyraźne różnice pomiędzy gatunkami i szczepami bakterii zamieszkującymi usta poszczególnych osób, nawet jeśli zamieszkują one blisko siebie. Czy to koniec poszukiwań? Absolutnie nie - badacz postanowił nie składać broni. Jego zdaniem, uzyskanie dodatkowych informacji na temat flory bakteryjnej jamy ustnej człowieka jest możliwe, lecz będzie wymagało wykorzystania bardziej zaawansowanych technik sekwencjonowania DNA. Kluczem będzie odkrycie bakterii, które przenoszą się z pokolenia na pokolenie - z matki na dziecko, lecz nie z jednej osoby na drugą np. poprzez pocałunki i inne sposoby transferu, tłumaczy kierunek swoich dalszych poszukiwań Stoneking. Trzymamy kciuki.
  20. Naukowcy z Uniwersytetu Missouri zidentyfikowali fragment DNA odpowiedzialny za liczne objawy dystrofii mięśniowej Duchenne'a. Odkrycie może doprowadzić do opracowania nowych terapii, które mogą znacząco poprawić jakość życia pacjentów. Dystrofia mięśniowa Duchenne'a (ang. Duchenne muscular dystrophy - DMD) jest chorobą wynikającą z mutacji w genie kodującym dystrofinę - białko odpowiedzialne za utrzymanie sztywności włókien mięśniowych. Wytwarzanie nieprawidłowych cząsteczek tej proteiny lub ich niedostateczna synteza prowadzą do obumierania komórek mięśniowych. Pacjenci chorzy na DMD umierają najczęściej z powodu porażenia mięśni oddechowych. Przeważnie dochodzi do tego w drugiej lub trzeciej dekadzie życia. Choć nieprawidłowe funkcjonowanie dystrofiny powoduje drastyczne zmiany właściwości mechanicznych komórek mięśniowych, nie jest to jedyna przyczyna ich obumierania. Równie istotne jest upośledzenie działania neuronalnej syntazy tlenku azotu (ang. neuronal nitric oxide synthase - nNOS) - enzymu, który, by działać, musi związać się z cząsteczką dystrofiny. Dlaczego wytwarzanie tlenku azotu (NO) jest tak istotne? Wynika to z zachowania mięśni podczas skurczu. Działające na nie siły powodują ściskanie naczyń krwionośnych, lecz działanie tego związku pozwala na rozszerzenie naczyń i niweluje efekty nacisku na ściany żył i tętnic. Zwiększa to dopływ krwi, utrzymując mięśnie przy życiu. Niestety, u pacjentów z DMD wytwarzanie NO jest zbyt niskie, co jest jedną z przyczyn śmierci komórek mięśniowych. Badania nad terapią genową DMD były dotychczas utrudnione, ponieważ sekwencja genu dla dystrofiny jest zbyt długa, by dostarczyć go do komórek, zaś jego fragment odpowiedzialny za interakcję z nNOS nie był znany. Przełom nastąpił dopiero teraz. Zidentyfikowanymi odcinkami genu okazały się tzw. powtórzenia spektrynopodobne nr 16 oraz 17. Badania na myszach potwierdziły, że odpowiednio "przycięta" wersja genu dla dystrofiny, zawierająca obie opisane sekwencje, wystarcza do przywrócenia niemal zupełnie prawidłowego funkcjonowania mięśni. Dzięki dostarczeniu tzw. mikro- i minigenów zawierających badane fragmenty genu dla dystrofiny uzyskano nie tylko poprawę przepływu krwi przez mięśnie, lecz także zwiększenie ich siły. Zmniejszono przy tym zakres uszkodzeń związanych z wysiłkiem oraz zmęczenie, które szybko pojawiały się po równie intensywnym wysiłku u myszy nieleczonych. Dzięki temu odkryciu rozwiązaliśmy trapiącą nas od dawna zagadkę DMD, tłumaczy Dongsheng Duan, główny autor publikacji. Zmieni to sposób naszego przyszłego podejścia do terapii genowej leczącej pacjentów chorych na DMD. Dzięki naszemu studium nareszcie odnaleźliśmy materiał genetyczny mogący w pełni odtworzyć wszystkie funkcje potrzebne do poprawienia działania dystroficznych mięśni i zamienienia je w mięśnie normalne.
  21. Rysowanie (choć niektórzy woleliby określenie gryzmolenie) podczas słuchania nudnego wywodu lub rozmowy wcale nie świadczy o błądzeniu myślami czy snuciu marzeń o niebieskich migdałach. Wg psychologów, czynność ta pomaga w skupieniu się na istotnych szczegółach przekazu (Applied Cognitive Psychology). Dr Jackie Andrade, psycholog z Uniwersytetu w Plymouth, zebrała grupę 40 osób. Wszyscy byli członkami Komitetu Badań Medycznych z Cambridge. Poproszono ich o wysłuchanie nieciekawej wiadomości telefonicznej. Trwała ona 2,5 minuty, a głos wymieniał imiona ludzi i nazwy miejsc. Zadanie polegało na zapisywaniu wyłącznie danych osób udających się na imprezy. Dwudziestu ochotnikom polecono, by cieniowali kontury na dostarczonych im arkuszach. Mieli nie zwracać zbyt dużej uwagi na staranność. Ponieważ nie było to swobodne i dowolne bazgranie, czynność nie zwiększała samoświadomości badanych. Żadnego uczestnika eksperymentu nie poinformowano, że w rzeczywistości przeprowadzany jest test pamięciowy. Po wysłuchaniu komunikatu wolontariusze mieli przypomnieć sobie 8 nazwisk imprezowiczów, a także miejsca, gdzie się udawali. Rysujący wymieniali średnio 7,5 nazwiska, a niebazgrający zaledwie 5,8 (oznacza to 29-proc. przewagę tych pierwszych). Jeśli ktoś wykonuje nużące zadanie, np. wysłuchuje nudnej rozmowy telefonicznej, może zacząć fantazjować. Bujanie w obłokach rozprasza, co pogarsza uzyskiwane wyniki. Proste zadanie, takie jak rysowanie, może wystarczyć, by zapobiec błądzeniu myślami, nie oddziałując przy tym na poziom wykonania głównego zadania.
  22. Część opensource'owego środowiska została poruszona informacją o procesie wytoczonym firmie TomTom przez Microsoft. Ten producent systemów do nawigacji satelitarnej korzysta zarówno z opensource'owych rozwiązań jak i z programów o zamkniętym kodzie. Koncern z Redmond od kilku lat oferuje program licencjonowania swoich patentów. Od ponad roku prowadzi też z TomTomem negocjacje w sprawie licencji. W czerwcu ubiegłego roku firma Ballmera zwróciła holenderskiemu przedsiębiorstwu uwagę, że narusza osiem jej patentów. Pięć z nich ma związek z technologią samochodowej nawigacji, a trzy z systemem zarządzania plikami (to właśnie one są obiektem szczególnej troski linuksowego środowiska). Przez kilka miesięcy trwały negocjacje w sprawie ewentualnych opłat licencyjnych. Nie przyniosły one żadnego efektu, dlatego też Microsoft zdecydował się podać TomToma do sądu o odszkodowanie i wydanie zakazu rozpowszechniania w USA urządzeń naruszających patenty. Koncern jednocześnie zwrócił się do amerykańskiej Komisji Handlu Zagranicznego, której jednym z zadań jest zapobieganie nieuczciwej konkurencji poprzez niedopuszczenie na rynek towarów naruszających własność intelektualną amerykańskich firm. Pozew Microsoftu zbiegł się w czasie z wystąpieniem Steve'a Ballmera, w którym stwierdził on, że to Linux, a nie posiadający większe udziały rynkowe Mac OS X jest poważniejszym rywalem dla Windows. Stąd też obawy opensource'owego środowiska o to, że pozew może stać się początkiem większej akcji przeciwko systemowi spod znaku pingwina. Horacio Gutierrez, wiceprezes Microsoftu ds. własności intelektualnej, stwierdza jednak: Microsoft szanuje i docenia ważną rolę, jaką opensource'owe oprogramowanie odgrywa w przemyśle i szanujemy oraz doceniamy pasję i wielki wkład opensource'owych developerów. Ten szacunek nie jest jednak sprzeczny z szacunkiem dla praw własności intelektualnej. Pytany o to, czy inni producenci opensource'owych programów mogą również być pozwani, Gutierrez odpowiedział, że w tej chwili nie można tego rozstrzygać. Podkreślił jednak, że w całej swojej historii Microsoft jedynie trzykrotnie wystąpił do sądu w związku z naruszeniem jego praw i po raz pierwszy ma to związek z Linuksem. Dodał przy tym, że open source nie jest celem. Koncernowi bardziej zależy na ochronie patentów, których TomTom używa w oprogramowaniu o zamkniętym kodzie. Słowa Gutierreza nie uspokoiły jednak Linux Foundation. Jej przedstawiciele zapowiedzieli, że będą z uwagą przyglądali się tej sprawie i jeśli uznają, że Microsoft może wystąpić przeciwko samemu Linuksowi, podejmą odpowiednie kroki. Z drugiej jednak strony Fundacja nie wydaje się zbytnio zaniepokojona, na co mogą wskazywać słowa jej dyrektora, Jana Zemlina, który stwierdził, że jest to spór pomiędzy Microsoftem i TomTomem. Nie powinniśmy robić żadnych założeń dotyczących wpływu tej sprawy i wynikających z tego faktów, o ile jakiekolwiek istnieją, na technologie związane z Linuksem - dodał Zemlin. Jason Haislmaier z firmy Holme Roberts & Owen zwraca uwagę, że jeśli sąd uzna racje Microsoftu, to może mieć to poważny wpływ na komercyjne wykorzystywanie opensource'owego oprogramowania. Jeśli okazałoby się, że rzeczywiście Linux korzysta z chronionych prawem rozwiązań Microsoftu, to przynajmniej duże firmy musiałyby kupić od koncernu licencję. Ryzyko ewentualnych pozwów mogą one zmniejszyć rozpoznając chronione technologie i zawczasu kupując licencje. Haislmaier uważa, że opensource'owe oprogramowanie jest tak samo podatne na pozwy o naruszenie własności intelektualnej jak każde inne. Sporne patenty, o którym mowa to zastosowane w jądrze Linuksa technologie dla krótkich i długich nazw plików (patenty nr 5,579,517 i 5,5758,352) oraz technologia zarządzania systemem plików za pomocą Flash-EPROM (6,256,642). Pozostałe niezwiązane z Linuksem patenty obejmują m.in. technologie samochodowego systemu komputerowego z modułem bezprzewodowej łączności z Internetem, metody i system generowania instrukcji dla kierowcy czy sposób interakcji kontrolowanych obiektów w środowisku GUI.
  23. Piękno kryje się w wielu przedmiotach, także tych codziennego użytku. Mało kto znalazłby coś interesującego w rolkach po papierze toaletowym, pudełkach po pizzy czy w torbach po fast foodzie, okazuje się jednak, że potraktowane w nietypowy sposób, ujawniają swoje drugie oblicze – stają się miniaturowymi dziełami sztuki. Wszystkie wyprodukowano z papieru, a bez drzew byłoby to niemożliwe. Być może stąd Yuken Teruya bierze swoje roślinne skojarzenia. Z pozbawionych zawartości lub pokrycia tekturek wypełzają misternie wycięte drzewka. Ich konary rozgałęziają się, a na końcu powiewają miniaturowe listki. Ze zdjęcia na stronie tytułowej gazety kiełkują siewki, a wnętrze torby po hamburgerze stało się całym wszechświatem samotnego krzewu. Projekt Drzewo nie ominął także zużytych terminarzy. W przeszłości Teruya zorganizował akcję Świt, w ramach której do designerskich przedmiotów przymocowywał klejem poczwarki jedwabników. Połączenie natury ze sztucznie utworzonymi obiektami miało odwrócić hierarchię ważności – w tym przypadku cenne cacka stawały się zaledwie rusztowaniami dla przyszłego życia. Poza tym Japończyk projektował fikcyjną walutę dla Zjednoczonej Azji, a motywy natury i rolnictwa miały symbolizować siłę ekonomiczną oraz chaos tamtego rejonu świata.
  24. Psycholog Donna Dawson przyjrzała się pulpitom użytkowników komputerów i stwierdziła, że na ich podstawie można wyciągać wnioski o osobie, do której maszyna należy. Pulpit to nasza przestrzeń osobista i dostarcza całkiem dokładnego opisu osobowości - mówi Dawson. Dawson uważa, że np. pulpit z licznymi porozrzucanymi ikonami wskazuje na osobę nieuporządkowaną, która ma problemy ze skupieniem się na jednej czynności. Z kolei ikony równo ułożone po dwóch stronach monitora są charakterystyczne dla osób lubiących równowagę, opanowanych, zorganizowanych i nielubiących chaosu. Gdy widzimy wiele ikon równo poukładanych na pulpicie możemy przypuszczać, że mamy do czynienia z kimś, kto lubi kontrolować sytuację, mieć wszystko pod ręką, ale jednocześnie jest nieco niezorganizowany. Jeśli na tapecie mamy fotografie z życia osobistego, to wskazują one na to, co jest dla nas najważniejsze. Rodzice często mają fotografie dzieci, a miłośnicy podróży - zdjęcia z egzotycznych miejsc. Z kolei fotografie dokumentujące sukcesy właściciela to oznaka jego dużego ego. Wskazują też na kogoś, kto lubi rozkoszować się swoimi osiągnięciami. Standardowa tapeta z małą liczbą ikon może zdradzać osobę, która chce swoją prywatność zatrzymać tylko dla siebie.
  25. Zasada nieoznaczoności Heisenberga mówi, że pewnych par wielkości nie można dokładnie zmierzyć. Pomiar jednej zakłóca bowiem odczyt drugiej. Z zasady tej wynika, że w fizyce kwantowej nie jesteśmy w stanie dokładnie zmierzyć jednocześnie położenia i pędu cząstki. Możemy tylko wyciągnąć średnią z całej serii pomiarów. Jest to jedna z głównych przeszkód na drodze do zbudowania komputera kwantowego, w którym przecież musimy dokładnie mierzyć, czyli odczytywać, kwantowe dane. Tymczasem Maurice de Gosson z Uniwersytetu Wiedeńskiego twierdzi, że zasada nieoznaczoności ma więcej wspólnego z geometrią symplektyczną niż z fizyką kwantową. Zdał on sobie sprawę, że teorie z dziedziny geometrii symplektycznej są paralelne do zasady nieoznaczoności. Swoje odkrycie de Gosson nazwał symplektycznym wielbłądem, odnosząc się w ten sposób do biblijnej przypowieści o zwierzęciu, które prędzej przejdzie przez ucho igielne niż bogacz trafi do nieba. De Gosson proponuje, by wyobrazić sobie wszystkie możliwe położenia danej cząsteczki w formie kuli. Moglibyśmy określić jej dokładne położenie pod warunkiem, że bylibyśmy w stanie ścisnąć tę kulę do wielkości samej cząsteczki. Jednak fakt, iż nie możemy tego zrobić nie wynika z fizyki kwantowej a właśnie z zasad geometrii. Teoria de Gossona może mieć niezwykle ważne implikacje. Jeśli jest prawdziwa, to zasada nieoznaczoności ma naturę klasyczną, a nie kwantową. Być może uda się zatem przełożyć to, co dzieje się w świecie kwantowym na geometrię symplektyczną i w ten sposób rozwiązać pewne nierozwiązywalne dotychczas problemy. Przede wszystkim trzeba zbadać, czy spostrzeżenie de Gossona do jedynie przypadkowa zależność czy też głębokie powiązanie pomiędzy fizyką kwantową a geometrią. John Norton, filozof fizyki z University of Pittsburgh zwraca uwagę na poważną lukę w teorii de Gossona. Otóż nieoznaczoność w położeniu i pędzie cząsteczki jest zawsze większa niż wielkość reprezentowana przez stałą Plancka. Tymczasem u de Gossona brak jakiejkolwiek stałej.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...