Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36708
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    204

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Osoby z grupą krwi 0 są w mniejszym stopniu zagrożone nowotworami trzustki (Journal of the National Cancer Institute). W porównaniu do szczęśliwców z grupą 0, ludzie z grupą krwi A chorują na nowotwory trzustki o 32% częściej, właściciele grupy AB o 51% częściej, a w przypadku grupy B ryzyko wzrasta aż o 72%. Zespół doktora Briana Wolpina od lat 70.-80. śledził stan zdrowia 107.503 kobiet i mężczyzn. Uzyskane wyniki przydadzą się z pewnością podczas opracowywania nowych metod przesiewowych. Znamy bardzo niewiele genetycznych czynników ryzyka dla nowotworu trzustki. A tu okazuje się, że grupa krwi, definiowana przez gen z 9. chromosomu, wydaje się oddziaływać na szanse wystąpienia tego raka. Wolpin uważa, że dziedzicznym czynnikiem ryzyka może być albo sam gen grupy krwi, albo inny gen, który jest zlokalizowany tuż obok. Na raka trzustki częściej zapadają mężczyźni niż kobiety. W 60-70% złośliwy guz lokuje się w głowie gruczołu. Szczyt zachorowań przypada na 60.-80. rok życia. Początkowo choroba przebiega, niestety, bezobjawowo. Tylko w przypadku zaatakowania głowy trzustki można szybciej wytropić winnego, gdyż guz blokuje odpływ żółci, czego skutkiem jest bezbólowa żółtaczka.
  2. Ważne fragmenty Puszczy Amazońskiej są wyeksploatowane do tego stopnia, że zbliżają się do "punktu krytycznego", po przekroczeniu którego regeneracja lasu nie będzie możliwa. Jeżeli nikt nie podejmie szybkiej i skutecznej interwencji, rejonom tym grozi trwała przemiana w... sawannę. Niepokojące dane są efektem badań przeprowadzonych przez Mônikę Carneiro Alves Sennę, doktora meteorologii z Uniwersytetu Federalnego zlokalizowanego w brazylijskim mieście Viçosa. Głównym elementem studium przeprowadzonego przez badaczkę była komputerowa symulacja zniszczeń, jakich może dokonać człowiek w wyniku deforestacji (usuwania drzew) na terenie Mato Grosso, najbardziej zniszczonego fragmentu Puszczy Amazońskiej. Efekty deforestacji nie kończą się, niestety, na ogołoceniu fragmentu ziemi. Oprócz oczywistych strat w faunie i florze, niszczenie roślinności wywołuje zmniejszenie opadów, ponieważ parowanie wody znad wilgotnych lasów zwiększa prawdopodobieństwo powstania chmur. Co więcej, niszczenie drzew (a także usunięcie ich resztek z lasu, prowadzące do zmniejszenia zasobów składników odżywczych zawartych w biomasie) powoduje gwałtowne pogorszenie jakości gleb, co prowadzi do powolnej transformacji w sawannę. Rezultaty symulacji przeprowadzonych przez zespół dr Senny są bardzo niepokojące. Wynika z nich, że jeżeli z terenu Mato Grosso zniknie łącznie 20% drzew (obecny stopień eksploatacji tego terenu to 17%), ilość opadów na tym terenie spadnie o 0,5 mm dziennie w stosunku do stanu pierwotnego. Podwojenie symulowanego poziomu deforestacji powodowało zmniejszenie ilości opadów o kolejne pół milimetra. Wydaje się, że to niewiele, lecz zmiana taka swobodnie wystarcza, by zaburzyć lokalny mikroklimat na co najmniej 50 lat. Co więcej, nic nie wskazuje na to, by ilość deszczu spadającego na ten obszar wróciła kiedykolwiek do poziomu sprzed rozpoczęcia eksploatacji amazońskich lasów. Warto wspomnieć o tym, że badania przeprowadzone przez dr Sennę nie uwzględniają wielu czynników mogących dodatkowo pogorszyć sytuację drzewostanu Puszczy Amazońskiej. Nie wzięto pod uwagę m.in. stopniowego pogarszania się stanu gleby ani dynamicznego rozwoju inwestycji na tym terenie - naukowcy założyli jedynie pewien początkowy poziom zniszczeń i symulowali rozwój zmian powodowanych wyłącznie przez naturę, bez uwzględnienia działalności człowieka. Nie wzięto pod uwagę także globalnych zmian klimatycznych, które, jak wskazują inne badania, mogłyby doprowadzić do powstawania gigantycznych pożarów, występujących obecnie m.in. w Kalifornii i Australii. O swoim odkryciu badacze poinformowali na łamach czasopisma Journal of Geophysical Research.
  3. Z pozoru brzmi to dziwnie, lecz powstrzymanie odpowiedzi immunologicznej może... zapobiec zakażeniu wirusem HIV. Co więcej, osiągnięcie tego efektu jest możliwe dzięki zastosowaniu prostego składnika dodawanego powszechnie do kosmetyków. Autorami odkrycia są badacze z Uniwersytetu Minnessota. Badali oni protekcyjne działanie monolaurynianu glicerolu - estru jednego z nasyconych kwasów organicznych, używanego przy produkcji kosmetyków jako składnik ułatwiający powstawanie emulsji. Jak dowiedziono na podstawie eksperymentów na makakach, stosowanie tego związku, znanego ze swoich właściwości przeciwzapalnych, pozwala na znaczne zmniejszenie ryzyka zakażenia wirusem SIV, małpim odpowiednikiem atakującego ludzi HIV. Dlaczego substancja powstrzymująca rozwój zapalenia zmniejsza ryzyko infekcji? Odpowiedź jest prosta. SIV, podobnie jak HIV, atakuje limfocyty - komórki uczestniczące w reakcji immunologicznej. Rozwój stanu zapalnego sprawia, że ogromna ich liczba jest wabiona do miejsca zakażenia, gdzie potrzebna jest ich interwencja. Jeżeli więc zmniejszy się intensywność odpowiedzi organizmu, spadnie liczba limfocytów spływających do miejsca inwazji. Oznacza to, mówiąc kolokwialnie, że SIV nie będzie miał czego zaatakować. Podczas eksperymentu monolaurynian glicerolu był mieszany z olejkiem nawilżającym, a następnie umieszczany w pochwach samic makaka. Co prawda badana grupa liczyła sobie zaledwie pięć osobniczek, lecz skuteczność zastosowanej metody wyniosła 100%. Do zakażenia nie dochodziło nawet przy wielokrotnym kontakcie z SIV. Dotychczas nie ustalono, czy w podobny sposób można ograniczyć rozprzestrzenianie HIV i ochronić ludzi przed zakażeniami tym śmiercionośnym wirusem. Nie wiadomo także, czy regularne ograniczanie lokalnej odpowiedzi immunologicznej nie narażałoby kobiet na zwiększone ryzyko bardziej pospolitych infekcji. Jeżeli jednak te obiecujące dane znajdą potwierdzenie podczas doświadczeń na ludziach, otrzymamy do dyspozycji niezwykle tani, a do tego skuteczny preparat chroniący ludzi przed "dżumą XXI wieku".
  4. W Parku Narodowym Yellowstone odkryto glony, które potrafią rozkładać arszenik. Cyanidioschyzon żyją w pobliżu gorących źródeł, gdzie występuje wiele toksycznych substancji. Najnowsze badania wykazały, że świetnie radzą sobie one z arszenikiem, przetwarzając go na mniej toksyczną formę. W przyszłości algi te mogą znaleźć zastosowanie zarówno przy neutralizacji niebezpiecznych odpadów kopalnianych, jak i w produkcji bezpieczniejszej żywności i środków ochrony roślin. Tim McDermott i Barry Rosen z Montana State University we współpracy z Corinne Lehr z California Polytechnic State University opisali w PNAS sposób działania alg. Cyanidioschyzon występują w całym Parku Yellowstone, ale naukowcy skupili się na tych, żyjących w Norris Geyser Basin. Przebywają one w bardzo kwaśnych (pH 0,5-3,5) wodach o temperaturze do 57 stopni Celsjusza. Obszary ich występowania są bardzo bogate w toksyczny arszenik. Wody w których żyją nie nadają się do spożycia nawet po zmianie pH. Naukowcy zbadali białka występujące w algach i okazało się, że najpierw utleniają one truciznę, a następnie ją redukują i zmieniają w mniej toksyczne formy. Jedną z tych form jest gaz, który łatwo ulatnia się w gorącym środowisku. Barry Rosen stwierdził, że badania alg pokazują, w jaki sposób organizmy są w stanie poradzić sobie w bardzo niesprzyjających warunkach. Jeśli życie może pojawić się w środowisku o wysokiej temperaturze i wysokiej koncentracji metali ciężkich, takich jak arsen, oznacza to, że mogło wyewoluować na innych planetach czy księżycach, takich jak Tytan czy Encladus - mówi. Naukowcy zauważają też, że niektóre rośliny uprawne, takie jak np. ryż, wykazują skłonność do koncentracji wysokich dawek arszeniku. Oczywiście nikogo nie zabije on natychmiast, ale jego obecność znacząco zwiększa ryzyko zachorowania na nowotwory.
  5. Dużo osób z autyzmem boryka się również z zaburzoną pracą jelit, np. chronicznymi biegunkami, zatwardzeniami lub nietolerancją różnych pokarmów. Naukowcy z Vanderbilt University wpadli ostatnio na trop wariantu genu, który stanowi pomost łączący obie jednostki chorobowe (Pediatrics). Zespół Daniela Campbella zaczął podejrzewać, że istotną rolę może odgrywać gen MET, który w przeszłości powiązano z autyzmem. Skądinąd wiadomo, że odpowiada on także za naprawę uszkodzonej tkanki jelit. Amerykanie przyjrzeli się genomowi członków ponad 200 rodzin. Okazało się, że w 118 rodzinach, w których przynajmniej jedno dziecko miało zarówno autyzm, jak i problemy z układem pokarmowym, pewien szczególny wariant genu MET znacznie częściej występował u chorych maluchów niż u ich rodziców. Badacze stwierdzili, że to właśnie on (przynajmniej częściowo) odpowiada za zdiagnozowane zaburzenie rozwojowe. W 96 rodzinach, gdzie dzieci z autyzmem nie miały biegunek ani zaparć, nie zaobserwowano podobnego rozwarstwienia w częstości występowania allelu. Należy zatem zakładać, że ich autyzm ma inną przyczynę.
  6. Kobiety zdobywają coraz silniejszą pozycję w informatyce. Przed dwoma laty informowaliśmy o pierwszej pani, która zdobyła "informatycznego Nobla" czyli Nagrodę Turinga. W bieżącym roku otrzymała ją kolejna kobieta. Barbara Liskov to pierwsza przedstawicielka płci pięknej, która doktoryzowała się w USA z informatyki. Obecnie jest ona szefową Programming Methodology Group w MIT. W ciągu kilkudziesięciu lat pracy pani Liskov opracowała metodologie, dzięki którym współczesne programy są bardziej stabilne i łatwiejsze w pisaniu. Stworzyła ona dwa języki programowania - CLU i Argus. Jej prace położyły podwaliny pod powstanie nowoczesnych języków, takich jak C#, C++ czy Java. Szczególnie duży wpływ na informatykę mają jej prace nad metodami organizowania danych w dużych programach. Barbara Liskov ukończyła matematykę na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley oraz informatykę na Uniwersytecie Stanforda. Praca pt. "Program do grania w szachy" przyniosła jej doktorat z... filozofii. W czasie swojej kariery zawodowej pracowała w Mitre Corporation, na Uniwersytetach Stanforda i Harvarda, doradzała takim firmom jak Bolt, Newman, DEC czy HP. Obecnie współpracuje z Cisco Systems i od 37 lat jest zatrudniona w Massachusetts Institute of Technology. Profesor Liskov odbierze nagrodę w czerwcu.
  7. Badania przeprowadzone przez naukowców z North Carolina State University dowiodły, że farba, którą maluje się znaki poziome na drogach, znacznie lepiej odbija światło w kierunku, z którego przebiegało malowanie. Innymi słowy, kierowca jadący w tym samym kierunku, w którym poruszało się urządzenie malujące znaki, będzie widział je wyraźniej. Dzieje się tak dlatego, że zawarte w farbie cząsteczki szkła toczą się podczas nakładania farby w kierunku, w którym porusza się maszyna i układają pod odpowiednim kątem. Ma to olbrzymie znaczenie zarówno dla bezpieczeństwa jak i dla budżetu. Profesor Joe Hummer mówi, że malowanie dróg jest wyjątkowo kosztowne. Oznakowanie jednej mili kosztuje 2-3 tysięcy dolarów. Jeśli uwzględnimy powyższe badania i zoptymalizujemy sposób nakładania farby, to możliwe będzie, zdaniem Hummera, poprawianie oznakowania co trzy, a nie, jak jest to obecnie, co dwa lata. Wynika to z faktu, że różnica siły odbicia światła z farby nałożonej w odpowiednim kierunku a farby nałożonej w złym kierunku, jest taka, jak różnica w sile odbicia światła z farby nałożonej rok później w porównaniu z farbą nałożoną rok wcześniej. A więc znaki malowane w odpowiedni sposób będą wyglądały na o rok młodsze.
  8. Psycholodzy z University of Iowa uważają, że znają powód, dla którego tak wiele osób nadużywa soli. Wg nich, jest ona naturalnym antydepresantem. Kim Johnson i zespół odkryli, że szczury z niedoborem chlorku sodu nie angażowały się w czynności, które w normalnych okolicznościach sprawiały im przyjemność, np. nie piły słodkich "drinków" ani nie naciskały dźwigni powodującej drażnienie centrów nagrody w mózgu. Dzięki tej obserwacji Amerykanie zaczęli przypuszczać, że deficyt soli i związane z nim pragnienie wyzwalają kluczowe objawy depresji. Trudno powiedzieć, czy jest to "pełnowymiarowe" zaburzenie nastroju, nie da się jednak ukryć, że anhedonia (niemożność cieszenia się czymkolwiek) jest charakterystyczna dla tej choroby. Gdyby sól rzeczywiście stanowiła naturalny poprawiacz humoru, stałoby się jasne, czemu ludziom tak trudno z niej zrezygnować, choć nadmierne spożycie prowadzi do wielu problemów zdrowotnych, w tym nadciśnienia czy chorób serca. W ramach wcześniejszych badań ustalono, że przeciętnie na świecie spożywa się 10 gramów NaCl dziennie. Oznacza to przekroczenie zapotrzebowania organizmu o jakieś 8 g. Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków zaleca dodawanie do posiłków nie więcej niż 4 g soli. Spożycie i ceny soli wzrosły niebotycznie, gdy ok. 2000 r. p.n.e. odkryto, że doskonale nadaje się do konserwowania żywności. Nawet gdy zmieniły się technologie przechowywania pokarmu i pojawiły się lodówki, ludzie nie przestali jeść soli. Powód? Przyjemny smak i niska cena. Współcześnie 77% dostarczanej organizmowi soli pochodzi z przetworzonego jedzenia, także restauracyjnego. Naukowcy twierdzą, że zamiłowanie do soli wiąże się też z przebiegiem ewolucji. Powstaliśmy z istot, które kiedyś zamieszkiwały słone wody oceanu. Żyjąc na lądzie, nadal potrzebujemy jonów sodu i chloru, które regulują komórkowe procesy osmotyczne. Dodatkowo biopierwiastki te umożliwiają przekazywanie informacji między neuronami. Ponieważ jako gatunek wywodzimy się z Afryki, przez gorący klimat i parowanie nasi przodkowie tracili wodę, a więc i sód. Nie było jednak dostępu do soli, bo pierwsze hominidy żyły z dala od oceanu. Natura wyposażyła nas w kubki smakowe do wykrywania soli, a mózg z łatwością zapamiętuje, gdzie ją można znaleźć. Z biegiem czasu naukowcy zaczęli uznawać sól za substancję uzależniającą. Zdobyli na to dowody. Po pierwsze, używamy NaCl nawet wtedy, gdy wiemy, że sobie szkodzimy. Po drugie, gdy zabraknie uzależniającej substancji, pojawia się silne pragnienie zażycia jej. To właśnie zespół Johnson zaobserwował u szczurów pozbawionych soli.
  9. Uczeni przybyli na Międzynarodowy Kongres Naukowy na temat Zmian Klimatycznych, stwierdzili, że poziom oceanów podnosi się znacznie szybciej, niż przewidywano. Ich zdaniem podczas ONZ-owskiego Międzyrządowego Panelu Klimatycznego z 2007 roku znacznie niedoszacowano tempa podnoszenia się wód. Do roku 2100 poziom oceanów podniesie się znacznie ponad 1 metr, jeśli nadal będziemy zwiększali emisję gazów cieplarnianych - mówił profesor Stefan Rahmstorf z Poczdamskiego Instytutu Badań Wpływów Klimatu. Nawet jeśli emisja będzie niska, poziom wzrośnie o około metr - dodał. Tymczasem w 2007 roku stwierdzono, że trzeba liczyć się ze wzrostem rzędu 18-59 centymetrów. Już wówczas część naukowców krytykowała te dane wskazując, że niedoszacowano tempa ubywania lodu z Arktyki i Antarktyki. W ciągu ostatniej dekady obserwujemy przyspieszenie tempa topnienia lodów Grenlandii - mówi Konrad Stefen, dyrektor Instytutu Badawczego Nauk Przyrodniczych na University of Colorado. Zdaniem Johna Churcha w niedługiej przyszłości należy liczyć się z wielkimi powodziami na terenach przybrzeżnych. Naukowcy ostrzegają, że odpowiednie działania należy podjąć już teraz. Zwracają bowiem uwagę, że jeśli dopiero za kilkadziesiąt lat znacząco zredukujemy emisję gazów cieplarnianych, to, co prawda, szybko uda się powstrzymać wzrost temperatury, ale powstrzymanie topnienia lodów nie będzie już możliwe.
  10. Niewielka firma Caustic Graphics z San Francisco, ogłosiła przełom w sprzętowej akceleracji ray-tracingu. Przedsiębiorstwo zapewnia, że jej technologia już teraz jest w stanie 20-krotnie przyspieszyć związane z nim obliczenia, a na początku 2010 roku osiągnie 200-krotne przyspieszenie. Tak olbrzymi postęp możliwy jest dzięki specjalnym algorytmom, które są implementowane w układach scalonych. Opracowana przez Caustic Graphics platforma CausticRT umożliwi przyspieszenie ray-tracingu za pomocą GPU i CPU. Składa się ona z koprocesora CausticOne oraz API CausticGL bazującego na OpenGL. Dzięki nim powinny pojawić się niezwykle realistyczne efekty w grach i filmach. Jon Peddie, z firmy Jon Peddie Research mówi: Caustic Graphics dokonało przełomu dzięki niewielkiemu akceleratorowi sprzętowemu i bardzo innowacyjnemu oprogramowaniu. Caustic jest zarządzana przez osoby, które wcześniej pracowały w takich firmach jak Autodesk, Apple, ATI, Intel czy Nvidia. Szczegółową ofertę Caustic Graphics poznamy już w kwietniu.
  11. Sufity w górnym kościele Bazyliki św. Franciszka w Asyżu zostały w czasie malowania fresków pokryte krowim mlekiem. Malowidła powstawały w XIII wieku. Do niespodziewanego odkrycia doszło podczas analizy chemicznej fragmentów, które odkruszyły się po trzęsieniu ziemi w 1997 roku. Gdy roztrzaskane pod wpływem wstrząsów freski spadły na podłogę, wszyscy myśleli, że to ich koniec. Na szczęście tak się nie stało, a samą Bazylikę wpisano w 2000 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Bazylika składa się z dwóch kościołów: dolnego i górnego. Malowidła w pierwszym stworzyli Giotto i Simone Martini, a w drugim Giotto oraz Cimabue. W nawie głównej kościoła górnego można podziwiać przedstawienia figuralne z Matką Boską i czterema doktorami Kościoła: świętymi Ambrożym, Augustynem, Grzegorzem i Hieronimem. Podczas trzęsienia sprzed 12 lat fresk z Hieronimem autorstwa Giotta rozpadł się na 40 tysięcy kawałków. Ich składanie zakończono dopiero w 2002 roku. Stworzony przez Cimabue wizerunek świętego Mateusza pokruszył się w jeszcze większym stopniu, bo na 120 tys. elementów. To dlatego prace rekonstrukcyjne potrwały do 2005 r. Skoro freski dostarczono nam w postaci wielu maluteńkich kawałków, pomyśleliśmy, że warto je zbadać – opowiada Piero Pucci, profesor biochemii z Uniwersytetu w Neapolu. Bez wątpienia znajdowały się w nich białka mleka. Mimo że fragmenty podniesiono z ziemi, byliśmy w stanie wyeliminować wpływ ewentualnego zanieczyszczenia. Jesteśmy absolutnie pewni uzyskanych wyników – możemy powiedzieć, że Giotto używał krowiego mleka jako materiału spajającego freski.
  12. Siedmioletnia Heather McNamara przeszła ponad miesiąc temu (6 lutego) 23-godzinną operację usunięcia 6 narządów wewnętrznych i ponownej implantacji części z nich. Dziewczynka chorowała na nowotwór, który bez ryzykownej akcji chirurgów byłby nieusuwalny, owinął się bowiem wokół ważnych organów i naczyń krwionośnych. To pierwsza tego typu operacja na dziecku i druga na świecie. W zeszłym roku doktor Tomoaki Kato z nowojorskiego Morgan Stanley Children's Hospital przebywał na Uniwersytecie w Miami i uratował tam 62-letnią kobietę. Podobno czuje się ona dobrze. W zabiegu wzięło udział 15 osób, w tym 8 chirurgów. Z jamy brzusznej wyjęto niemal każdy narząd: jelita cienkie i grube, wątrobę, trzustkę, śledzionę i żołądek. Po wycięciu guza wielkości piłki tenisowej, włożono je z powrotem, lecz 3 ostatnich nie udało się ocalić. Z części jelita utworzono jednak kieszeń, która ma przynajmniej w części zastąpić żołądek i przytrzymywać treść pokarmową, zanim przesunie się dalej. Brak trzustki oznacza, że Heather stała się cukrzykiem. Przez resztę życia McNamara będzie też musiała otrzymywać zastrzyki z enzymami trawiennymi (w normalnych okolicznościach sok trzustkowy powoduje rozkład białek). Nieobecność śledziony zwiększa ryzyko infekcji. Dzieje się tak, gdyż u zdrowego człowieka narząd ten stanowi miejsce rozpadu słabszych krwinek, tutaj powstają też monocyty oraz limfocyty. Dziewczynka może jeść zwykłe produkty, ale są one dostarczane przez pompę noszoną w czymś w rodzaju plecaka. Ponieważ dziecku usunięto i wszczepiono te same organy, było jednocześnie dawcą i biorcą. Po wycięciu zostały one schłodzone, by można je było wykorzystać po rozprawieniu z nowotworem. To była bardzo ryzykowna procedura, a zatem i ogromna odpowiedzialność. Byłem bardzo zdenerwowany – wyjawia Kato. Gdyby coś nie poszło po myśli lekarzy, dawcą wątroby dla małej pacjentki miał być 46-letni ojciec.
  13. kPrzedstawiciele firmy Sicel Technologies zaprezentowali miniaturowe detektory typu RFID, które mogą zostać wszczepione do wnętrza guza nowotworowego, a następnie przekazywać drogą bezprzewodową informacje o pochłoniętej przez siebie dawce promieniowania. Urządzenia takie mogą znacząco zwiększyć skuteczność i bezpieczeństwo radioterapii. Wynalazek, nazwany DVS-HFT, został właśnie zarejestrowany w USA do użytku u osób leczonych na raka piersi oraz prostaty. Jego głównym zastosowaniem ma być wspomaganie leczenia wysokimi dawkami promieniowania podawanymi w krótkim czasie, lecz wystarczą niewielkie modyfikacje, by dostosować go do stosowania w leczeniu opartym o inne schematy naświetlań. Zaplanowanie i przeprowadzenie radioterapii to niezwykle skomplikowany proces. Wymaga on dostarczenia do organizmu takiej ilości energii, która będzie skutecznie niszczyła patologiczną tkankę, lecz nie wywoła nadmiernych szkód w organizmie. Co więcej, dawka promieniowania docierającego do poszczególnych fragmentów guza musi być możliwie zbliżona, by zapewnić wyleczenie całej zmiany. Pomimo rozwoju coraz nowocześniejszych metod komputerowej symulacji naświetlań, ich poprawne zaplanowanie wciąż jest niemałym wyzwaniem dla fizyków. Istnieje nadzieja, że urządzenia podobne do DVS-HFT znacznie poprawią wyniki osiągane dzięki tej metodzie leczenia. Zasada działania wynalazku jest dość prosta. Ma on kształt miniaturowego (18 mm długości i 2 mm średnicy) pręcika i jest wszczepiany do wnętrza guza. Podczas napromieniania urządzenie rejestruje dawkę pochłoniętego promieniowania i przechowuje ją we wbudowanej pamięci. Minimalne modyfikacje pozwalają także na zapisywane informacji na temat temperatury, pH, nasycenia tlenem czy ilości leku docierającego do guza. Aby odczytać zawartość pamięci, wystarczy zbliżyć do ciała pacjenta specjalny czytnik, który odczyta dane drogą bezprzewodową. Zastosowanie DVS-HFT pozwala na potwierdzenie wykonania założeń ustalonych na etapie planowania terapii, a także na zmniejszenie zagrożenia związanego z odstępstwami od danych uzyskanych na podstawie symulacji naświetlania. O przydatności wynalazków firmy Sicel może świadczyć fakt, że w 2008 została ona mianowana przedsiębiorstwem roku wg Stowarzyszenia Technologicznego Północnej Karoliny.
  14. Badacze z Uniwersytetu Waszyngtońskiego donoszą o odkryciu genu, który funkcjonuje u ludzi oraz u naszych dawnych przodków, lecz na pewnym etapie rozwoju naczelnych stracił swą aktywność. Jeszcze nigdy nie zidentyfikowano u Homo sapiens podobnego, "zmartwychwstałego" genu. Niezwykła sekwencja należy do grupy genów kodujących GTPazy związane z odpornością (ang. immunity-related GTPases - IRGs). Białka te są istotnymi składnikami odpowiedzi immunologicznej, lecz, co ciekawe, liczba kopii kodujących je genów jest bardzo zmienna. U ludzi na przykład sekwencja taka powtarza się tylko raz (na dodatek w skróconej wersji), zaś u myszy pojawia się w... 21 różnych kopiach. Aby dokładnie zrozumieć ewolucję IRGs, naukowcy przeprowadzili analizę ich występowania u naczelnych. Wynika z niej, że szympansy i goryle posiadają, podobnie do nas, tylko jedną kopię genu z tej rodziny, zwaną IRGM. U makaków rzecz ma się jednak zupełnie inaczej - jedyna sekwencja DNA z tej grupy przeszła mutację, która całkowicie zablokowała jej działanie. W dalszych analizach badacze z Uniwersytetu Waszyngtońskiego skupili się na lemurkach myszatych (Microcebus murinus) - drobnych małpach spokrewnionych z ludźmi dalej, niż makaki, szympansy czy goryle. Co ciekawe, ich genom zawiera aż trzy kopie genów z rodziny IRG, lecz tylko jedna z nich jest aktywna. Dokonane odkrycie przedstawia interesujące dane na temat ewolucji. Okazuje się bowiem, że geny z rodziny IRG musiały przejść mutację jeszcze przed wyodrębnieniem się linii rozwojowej makaków, lecz niewiele później jeden z nich musiał przejść mutację "powrotną", przywracającą mu aktywność. To pierwszy taki gen odkryty u naczelnych. Dalsza analiza wykazała, że czynnikiem odpowiedzialnym za "zniszczenie" badanego genu był tzw. element genetyczny Alu, zwany, ze względu na swoją zdolność do replikowania się i zmiany pozycji w nici DNA, "skaczącym genem". Przywrócenie funkcji IRGM odbyło się z kolei dzięki tzw. endogennym retrowirusom - cząstkom zakaźnym zdolnym do namnażania i trwałej integracji kolejnych kopii własnego genomu z DNA człowieka. Wiele wskazuje na to, że wbudowanie kopii genomu jednego z takich wirusów w pobliże genu kodującego IRGM spowodowało przywrócenie aktywności tego ostatniego. Szacuje się, że sekwencje Alu i genomy endogennych wirusów zajmują aż 20% genomu człowieka. I choć należą one do sekwencji zwanych potocznie "śmieciowym DNA", okazuje się, że ich wpływ na funkcjonowanie naszych genów jest niezwykle istotny. Potwierdza się w ten sposób przekonanie, że prawdziwa ewolucyjna "śmierć" genu następuje nie wtedy, kiedy organizm przestaje korzystać z zapisanych w nim informacji, lecz dopiero wtedy, gdy jego sekwencja zostaje trwale zniszczona.
  15. Amerykańscy naukowcy doszli do wniosku, że standardowy lek używany w chemioterapii może spowodować, że niewielka populacja agresywnych komórek nowotworowych w mózgu stanie się jeszcze bardziej złośliwa. Zrozumienie mechanizmu uzłośliwiania się komórek pod wpływem leków pomoże lepiej leczyć nowotwory. Glejak wielopostaciowy to najczęściej spotykany rodzaj nowotworu mózgu u ludzi. Jest on bardzo oporny na leczenie. Naukowcy uważają, że ta oporność jest wywoływana przez niewielką grupę komórek zwanych populacją boczną (side populations). U badanych myszy komórki z tej grupy stanowią jedynie 4-8 procent wszystkich komórek nowotworowych. Ale to właśnie one potrafią tworzyć wiele różnych typów komórek nowotworowych i odbudować guza od podstaw, używając do tego celu np. komórek macierzystych. Najczęściej stosowanym środkiem do leczenia glejaka mózgu jest temozolomid. Badania wykazały, że zabija on wiele komórek, ale prowadzi do powiększenia się populacji bocznej. Podczas badań na myszach stwierdzono, że po podaniu temozolomidu populacja boczna zwiększyła się tak bardzo, że stanowiła 30% wszystkich komórek nowotworowych. Jeszcze gorzej wyglądała sytuacja, gdy temozolomidem potraktowano komórki, którym brakowało genu PTEN, odpowiedzialnego za ochronę przed nowotworami. Wówczas populacja boczna stanowiła 75% komórek. Zbadano też prędkość rozwoju nowotworu z populacji bocznej pod wpływem temozolomidu. Okazało się, że u zdrowych myszy, którym wszczepiono komórki populacji bocznej traktowane wcześniej temozolomidem, guz utworzył się średnio po 25 dniach. U myszy, której wszczepiano komórki populacji bocznej nie mające wcześniej kontaktu z lekarstwem, guzy powstawały po ponad 40 dniach. To wskazuje, że pod wpływem lekarstwa złośliwe komórki jeszcze bardziej się uzłośliwiają. Te, których nie zabije temozolomid, stają się znacznie bardziej agresywne. Naukowcy nie zalecają jednak porzucenia telezomidu. Wiadomo bowiem, że pacjenci, którym się go podaje, żyją dłużej.
  16. Profesor Roberta Lapucci, specjalistka z zakresu historii sztuki, utrzymuje, że Caravaggio posługiwał się rozmaitymi technikami optycznymi i camera obscura na 200 lat przed wynalezieniem fotografii. Jego modelki i modele pozowali w ciemnym pokoju, oświetlanym jedynie przez dziurę w suficie. Obraz był rzutowany na płótno za pomocą układu soczewek i luster. Szesnastowieczny artysta utrwalał go za pomocą światłoczułych substancji na ok. 30 minut. Lapucci wyjaśnia, że ten zapas czasu wykorzystywał na malowanie bielą tytanową, zmieszaną z widocznymi w ciemności minerałami. Włoszka podejrzewa, że fluorescencyjne materiały pochodziły ze sproszkowanych robaczków świętojańskich. Doszła do tego wniosku, gdyż w tym samym czasie posługiwano się nimi w teatrach, by uzyskać widowiskowe efekty specjalne. Jednym z najważniejszych składników opisanych mikstur była rtęć. Caravaggio słynął ze swojego temperamentu, a jak zaznacza Lapucci, stały kontakt z pierwiastkiem oddziałuje na układ nerwowy, prowadząc m.in. do drażliwości i wybuchowości. Pani profesor wyjaśnia, że malarz, słynący ze stosowania chiaroscuro, inaczej światłocienia, utrzymywał bliskie kontakty z naukowcami zainteresowanymi optyką. Przyjaciel artysty, fizyk Giovanni Battista Della Porta, zasugerował mu najprawdopodobniej, jak zaaranżować poszczególne elementy pracowni. Camera obscura była znana już Arystotelesowi, a na początku XV wieku zdano sobie sprawę, że może ona pomóc w malarstwie. W praktyce wykorzystał ją jednak dopiero Caravaggio. Przed udostępnieniem swoich rewelacji opinii publicznej, Lapucci współpracowała z Davidem Hockneyem, autorem książki Sekretna wiedza. Brytyjczyk udowadniał w niej, że nie tylko Caravaggio, ale i żyjący później Anthony Van Dyck oraz Jean Auguste Dominique Ingres wspomagali się instrumentami optycznymi, by dobrze zaplanować kompozycję swoich obrazów. Włoszka uważa, że potwierdzeniem jej teorii jest fakt, że Caravaggio nigdy nie wykonywał wstępnych szkiców, zamiast tego zamalowywał obraz z rzutnika. Co więcej, większość osób z jego obrazów to ludzie leworęczni. Byłby to efekt odwrócenia obrazu. Zanika on w późniejszych pracach, co oznacza, że stosowana technika została ulepszona. Na pewno bowiem nie doszło do nagłej zmiany w zakresie ręczności ówczesnego społeczeństwa.
  17. Koreańscy uczeni w Yonsei University w Seulu przeprowadzili badania... kropli atramentu z drukarek. Postanowili oni sprawdzić, jakie właściwości powinien mieć atrament, by drukować jak najlepiej. Naukowcy wykorzystali w badaniach parametr Z, który opisuje napięcie powierzchniowe i lepkość atramentu. Im niższa wartość Z tym większa lepkość, a im wyższa - tym większe napięcie powierzchniowe. Wcześniejsze prace teoretyczne wskazywały, że najlepsze są atramenty o Z mieszczącym się w przedziale od 1 do 10. Eksperymenty Koreańczyków wykazały jednak, że optymalne to te z Z od 4 do 14. Oznacza to, że mniej lepkie atramenty dają lepszy wydruk. Naukowcy badali atramenty filmując proces drukowania przeprowadzany na zbudowanych przez siebie drukarkach. Obserwowali kształt kropli wystrzeliwanych z dysz, to co się z nimi dzieje po drodze i jakie ślady pozostawiają na papierze. Badano atramenty o Z od 1 do 17. Okazało się, że te, których wartość przekraczała 14 bardzo łatwo rozbijały się na mniejsze krople i rozmazywały na papierze. Z kolei krople o Z poniżej 4 przyklejały się do dysz, a drukarki miały problemy z ich wystrzeliwaniem. Obecnie dostępne drukarki i atramenty mieszczą się w opracowanym przez Koreańczyków przedziale. Ich prace przydadzą się jednak w przyszłości, gdyż uściślają naszą wiedzę o mechanizmach druku, pozwolą więc zbudować nieco doskonalsze drukarki.
  18. Santino to 31-letni samiec alfa. Jest szympansem i mieszka w Furuvik Zoo w Szwecji. Ostatnio stał się bohaterem wielu doniesień prasowych oraz zasłynął jako organizator i realizator napadów z bronią w ręku na odwiedzających. Oznacza to, że zwierzę jest w stanie zaplanować swoje działania i bierze pod uwagę przyszłe, a nie wyłącznie aktualne stany umysłu. Dr Mathias Osvath z Lund University, który obserwował zachowanie szympansa, podkreśla, że wskazuje ono na zaawansowaną samoświadomość, o którą dotąd podejrzewano wyłącznie ludzi. Pracownicy ogrodu zoologicznego po raz pierwszy zaczęli coś podejrzewać w 1997 r., kiedy zauważyli na małpiej wysepce liczne usypiska z kamieni. Opiekunka Santino postanowiła sprawdzić, do czego małpa ich potrzebuje, schowała się więc i obserwowała. Okazało się, że przez 5 kolejnych dni przed przybyciem gości Santino wyławiał kamienie ze zbiornika wodnego i układał je w kupkach. Potem widziano, jak rzucał odłamkami skały w ludzi. Ciskanie kamieniami w tłum wywoływało natychmiastowy i dramatyczny skutek. Rok później małpa zmieniła metodę. Jej zbiór pocisków wzbogacił się o kawałki betonu ze sztucznej skały ulokowanej na środku wysepki. Santino opukiwał konstrukcję, czasem uderzał mocniej, a odłamki zanosił sobie na brzeg fosy. Z biegiem czasu szympans nauczył się rozpoznawać nadwyrężone przez wodę miejsca. Wsiąkała ona w szczeliny, a potem zamarzała, tworząc w środku puste przestrzenie, które dało się wytropić właśnie za pomocą umiejętnego opukiwania. Samiec był wielokrotnie widywany przy produkcji broni zarówno przez personel zoo, jak i Osvatha. Co najmniej 50-krotnie wyławiał kamienie i ok. 18-krotnie wykuwał betonowe pociski. Santino jest jedynym samcem na wyspie, a samice właściwie w ogóle nie interesują się jego zbrojeniami. Zwierzę zaczęło tak postępować w rok po śmierci poprzedniego samca alfa. Jego zachowanie bardzo przypomina demonstrowanie dominacji u dzikich szympansów. Badacze uważają, że pierwotnym wyzwalaczem wykroczeń Santino może być chłodny szwedzki klimat. Z powodu niskich temperatur zwierzęta przebywają na wybiegach zaledwie przez 25% roku, dlatego nie są do końca przyzwyczajone do widoku gości. Poza sezonem 31-latek ani nie gromadzi pocisków, ani nimi nie ciska. Ataki są więc wymierzone wyłącznie w odwiedzających. Rozbudowuje kolekcję z wyraźną premedytacją, na chłodno, pobudzony staje się dopiero podczas publicznych popisów. W ciągu 12 lat pracownicy zoo zlikwidowali wiele kopców z kamieni. Ponieważ analogiczne zachowania odnotowano ostatnio u kapucynek i makaków, prymatolodzy sugerują, że można by w ten sposób zbadać ewolucję wykorzystania kamiennych narzędzi przez hominidy.
  19. Chińscy naukowcy twierdzą, że potwierdzili teorię, która ma umożliwiać zbudowanie "niemożliwego" relatywistycznego silnika elektromagnetycznego dla pojazdów kosmicznych. Jeśli im się to uda, mogą zdobyć olbrzymią przewagę w badaniach i militaryzacji kosmosu. Brytyjski naukowiec, Roger Shawyer, zaproponował teorię napędu elektromagnetycznego, który wykorzystuje mikrofale do przetworzenia energii elektrycznej w ciąg. Uczony opublikował w New Scientist artykuł na temat Emdrive'a (od electromagnetic drive - napęd elektromagnetyczny). Jego teoria została szeroko skrytykowana przez naukowców. John Costella, australijski fizyk, napisał: Powszechnie wiadomo, że relatywistyczny napęd elektromagnetyczny Rogera Shawyera narusza prawo zachowania pędu, jest więc kolejnym z całej rzeszy 'perpetum mobile', które pojawiały się przez setki lat i które nie działały. Jego analizy są nic niewarte, a jego silnik nie może istnieć. Trzeba tutaj zauważyć, że Shawyer nie jest przypadkową osobą. Pracował on nad rozwojem radarów i systemów komunikacyjnych, był jednym z menedżerów w europejskiej firmie kosmicznej EADS Astrium. Mimo to, wielu z góry odrzuciło jego teorię, a brytyjski rząd wstrzymał finansowanie jego prac. Bo też i niełatwo uwierzyć, że może istnieć silnik działający bez paliwa. Jednak, jak czytamy w udostępnionych przez Shawyera dokumentach, jego pomysł polega na wykorzystaniu dwóch praw fizyki. Pierwsze z nich do dobrze znany fenomen ciśnienia promieniowania. Jest to ciśnienie wywierane na powierzchnię przez promieniowanie elektromagnetyczne. Jeśli teraz przypomnimy sobie II zasadę dynamiki Newtona (zmiana ruchu jest proporcjonalna do przyłożonej siły poruszającej i odbywa się w kierunku prostej, wzdłuż której siła jest przyłożona) to możemy stwierdzić, że fala elektromagnetyczna poruszająca się z prędkością światła ma pewien pęd, który może przekazać urządzeniu. Jeśli ta sama fala wędruje z prędkością, która jest jedynie ułamkiem prędkości światła, to jej pęd będzie odpowiednio mniejszy. Shawyer zauważa, że już w latach 50. ubiegłego wieku dowiedziono, że prędkość i siła wywierana przez falę elektromagnetyczną mogą być różne, w zależności od geometrii falowodu. Doszedł on w ten sposób do wniosku, że jeśli fala elektromagnetyczna będzie wędrowała po stożkowym falowodzie umieszczonym pomiędzy dwoma odbijającymi ją lustrami i będzie charakteryzowała się dużą różnicą prędkości na obu końcach falowodu, to różnica sił wywieranych przez nią na oba lustra spowoduje pojawienie się siły ciągu. Siłę tę można z kolei zwielokrotnić umieszczając lustra w odpowiedniej odległości, która musi stanowić wielokrotność połowy długości fali elektromagnetycznej. Shawyer wyjaśnia dalej, że - jak widać na diagramie - jego system jest zamknięty, więc można dojść do wniosku, że ciąg się nie pojawi. Jednak, zauważa, powinniśmy wziąć pod uwagę szczególną teorię względności, zgodnie z którą przy prędkościach dochodzących do prędkości światła musimy używać osobnych układów odniesienia. Tym samym jego system należy rozważać jako otwarty, z falą elektromagnetyczną i falowodem posiadającymi różne układy odniesienia. Obecnie chińska Politechnika Północnozachodnia w Xi'an pracuje nad prototypową wersją silnika Shawyera. Pracami kieruje profesor Yang Juan, który wcześniej pracował nad mikrofalowymi przyspieszaczami plazmowymi. Shawyer porównuje swój C-Band Emdrive do już istniejącego silnika jonowego NSTAR, używanego przez NASA. Siła ciągu Emdrive'a ma wynosić 85 mN, podczas gdy maksymalna siła ciągu NSTAR to 92 mN. Jednak Emdrive ma ważyć mniej niż 7 kilogramów, czyli znacznie mniej niż 30-kilogramowy NSTAR. Ponadto NSTAR zużywa 10 gramów paliwa na godzinę, a Emdrive w ogóle nie potrzebuje paliwa. Wystarczy mu dostawa energii elektrycznej. Jeśli Emdrive naprawdę będzie działał, to czeka nas przełom w badaniach kosmosu. Dzięki takiemu silnikowi satelity i pojazdy kosmiczne będą poruszały się szybciej i dłużej. Nie będzie niebezpieczeństwa skażenia toksycznym paliwem. Sondy kosmiczne polecą dalej i dotrą do celu szybciej. Co więcej, będą mogły się zatrzymać, by go zbadać. Jak twierdzi Shawyer, załogowy pojazd kosmiczny wyposażony w Emdrive dotarłby na Marsa w ciągu 41 dni.
  20. Dzieci, które piją przed testami czy egzaminami zwykłą wodę, wypadają aż o 1/3 lepiej od swoich rówieśników. Na razie nie wiadomo, czemu się tak dzieje, ale badacze z Uniwersytetu Wschodniego Londynu podejrzewają, że informacja przemieszcza się płynniej pomiędzy dobrze nawodnionymi neuronami (Appetite). Naukowcy oceniali wyniki osiągane przez 60 dzieci (zarówno chłopców, jak i dziewczynki) w wieku od 7 do 9 lat. Na 20 min przed rozpoczęciem badania baterią testów połowie maluchów podano szklankę wody. W ramach jednego z zadań oceniano uwagę wzrokową i pamięć – należało bowiem wytropić, czym różniły się dwa rysunki. Dzieci, które wypiły 250 ml wody, wypadały o 34% lepiej od pozostałych uczestników eksperymentu. W trudniejszej wersji tego zadania nadal przewyższały konkurentów (23%), podobnie było również w przypadku wykreślania wybranych liter z serii (11%). Nie odnotowano różnic w zakresie pamięci krótkotrwałej. Dr Caroline Edmonds uważa, że zaobserwowane zjawisko można wyjaśnić na wiele sposobów. Po pierwsze, wspomnianym na początku gładkim przepływem danych przez nawodnione komórki nerwowe. Po drugie, powodami czysto fizjologicznymi - pragnienie nie rozprasza uczniów, stąd lepsze rezultaty. Wcześniejsze studia wykazały, że picie wody poprawia zdolności poznawcze dorosłych.
  21. Portret trzymany przez lata w jednym z irlandzkich domów okazał się jedynym portretem Szekspira, który został namalowany za jego życia. Widniejący na nim mężczyzna w niczym nie przypomina zabiedzonego poety z okładki książki z 1623 r. – wyłysiałego, z zapadniętymi oczami i lichym wąsikiem. Ma gęste włosy, zaróżowione policzki i rudawy zarost. Szef Shakespeare Birthplace Trust, profesor Stanley Wells, zaznacza, że skoro portret namalowano ok. 1610 r., poeta ma tu jakieś 46 lat, w ogóle jednak nie wygląda na swój wiek. Po jego stroju widać, że żył w dobrobycie (przynajmniej jako starszy człowiek) i nie musiał się zmagać z przeciwnościami losu w życiowej roli biednego barda. Zamiast tego był raczej wpływową personą w kręgach arystokratycznych. Portret Cobbe'ów, nazwany tak od irlandzkich właścicieli malowidła, przez 3 lata poddawano rozmaitym testom. Wykonano m.in. reflektografię w podczerwieni oraz mikrospektrometrię rtg. Tożsamość mężczyzny z obrazu pozostawała nieznana do momentu, kiedy w 2006 r. Alec Cobbe zobaczył płótno wiszące w waszyngtońskiej Folger Shakespeare Library. Mniej więcej 70 lat temu zaczęto powątpiewać, że ma cokolwiek wspólnego z Szekspirem, a okazało się, że to jedna z czterech kopii portretu z Irlandii. Tezę, że modelem dla portretu Cobbe'ów był Szekspir, uprawomocnia fakt, że tylko na nim widnieje inskrypcja-cytat z ody Horacego do dramatopisarzy. Wells uważa, że przez lata zbyt silnie przywiązywano się do wizji Szekspira jako syna rękawicznika z małego miasta w środkowej Anglii (Stratford nad Avonem), przez co uważano, że pozostał skromnie sytuowany przez całe życie. Wg profesora, z twarzy mężczyzny z portretu bije inteligencja. Obraz będzie można oglądać w Stratford nad Avonem już od 23 kwietnia. Po kilku miesiącach wróci do prawowitych właścicieli, czyli rodziny Cobbe'ów. Weszli oni w jego posiadanie, gdy jeden z kuzynów poślubił praprawnuczkę jedynego mecenasa Szekspira earla Southampton Henry'ego Wriothesleya.
  22. Profesor Mark D. Rapport z Uniwersytetu Środkowej Florydy odkrył, czemu dzieci z ADHD są tak nadaktywne i wszędzie ich pełno – takie zachowanie pomaga im zachować czujność podczas wykonywania zadań stanowiących dla nich wyzwanie (Journal of Abnormal Child Psychology). Psycholog badał zachowanie 8-12-letnich chłopców z nadpobudliwością psychoruchową. Zaobserwował, że wszystkie dzieci (te z i bez ADHD) siedziały spokojnie podczas oglądania Gwiezdnych wojen i malowania na komputerze. Gdy jednak zadanie polegało na zapamiętywaniu i manipulowaniu generowanymi przez program literami, chłopcy z ADHD stawali się znacznie bardziej aktywni niż rówieśnicy – poruszali stopami i dłońmi oraz kręcili się na krześle. Wg Rapporta, dzieci z ADHD muszą się ruszać więcej, by podtrzymać poziom czujności konieczny do wykonywania zadań stanowiących wyzwanie dla pamięci roboczej, np. obliczeń matematycznych w myśli. Przeżywają ciężkie chwile, kiedy muszą siedzieć w bezruchu, chyba że znajdują się w wyjątkowo stymulującym otoczeniu, gdzie nie trzeba w zbyt dużym stopniu posługiwać się pamięcią roboczą. Amerykanin porównuje zachowanie dzieci z ADHD w klasie do tego, co robią dorośli w czasie długich i monotonnych spotkań: kręcą się na fotelach, by móc się skupić na przebiegu wydarzeń. Dwudziestu trzech chłopców, w tym 12 z zespołem nadpobudliwości psychoruchowej, przez 4 kolejne soboty wykonywało szereg testów. Do obu kostek i nadgarstka niedominującej ręki przymocowywano im aktigraf – urządzenie mierzące 16 razy na sekundę częstotliwość i natężenie ruchów. Dzieciom powiedziano, że noszą specjalne zegarki, które umożliwiają uczestnictwo w grach. Psycholodzy zauważyli, że w porównaniu do prawidłowo rozwijających się rówieśników, dzieci z ADHD mają gorszą wzrokową i słowną pamięć roboczą. Ujawniło się to podczas wykonywania dwóch zadań: wymagających przestawiania i odtwarzania położenia kropek na ekranie oraz porządkowania i przypominania cyfr/liter. Odkrycia Rapporta przekładają się bezpośrednio na metody pracy z dziećmi z ADHD. Zarówno rodzice, jak i nauczyciele mogą zmniejszyć obciążenie pamięci roboczej, wdrażając instrukcje pisemne, upraszczając wieloczłonowe polecenia czy sporządzając plakaty z listą zadań do wykonania. Kiedy [dzieci] wykonują zadanie domowe, pozwólcie się im kręcić, wstawać albo żuć gumę. Dopóki ich zachowanie nie jest destrukcyjne, poważne ograniczanie aktywności może przynosić skutki odwrotne do zamierzonych. Wyniki zespołu z Florydy pomagają też wyjaśnić, czemu leki stymulujące sprawdzają się u większości maluchów z ADHD. Dzieje się tak, bo zwiększają pobudzenie fizjologiczne, a zatem i czujność.
  23. Dobroczynne działanie kurkuminy - substancji zawartej w kurkumie, popularnej przyprawie używanej samodzielnie lub jako składnik mieszanki curry - jest znane od setek lat. Dopiero teraz udało się jednak zrozumieć mechanizm tego procesu. Lista zastosowań kurkumy w tradycyjnym lecznictwie indyjskim zdaje się nie mieć końca. Działa ona przeciwnowotworowo, przeciwbakteryjnie i przeciwwirusowo, a do tego jest bardzo skutecznym przeciwutleniaczem i środkiem zapobiegającym rozwojowi choroby Alzheimera. Nic dziwnego, że naukowcy z wielu ośrodków starali się poznać sekret jej skuteczności. Przełomowego odkrycia dokonali naukowcy z Uniwersytetu Michigan. Szefem zespołu badającego właściwości leczniczej substancji był prof. Ayyalusamy Ramamoorthy, specjalista z zakresu biofizyki. Wraz z kolegami odkrył on, że skuteczność kurkuminy wynika z jej zdolności do wbudowywania się w błony komórkowe i stabilizowania ich struktury. Wzmocnione w ten sposób komórki stają się mniej podatne na infekcje oraz transformację nowotworową. Błona komórkowa zmienia się z formy "szalonej" i niestabilnej do postaci bardziej uporządkowanej, dzięki czemu przepływ informacji przez jej wnętrze może być kontrolowany - tłumaczy prof. Ramamoorthy, sam... urodzony w Indiach i wielokrotnie leczony różnego rodzaju preparatami sporządzanymi z wykorzystaniem kurkumy. Do swoich badań naukowcy z Uniwersytetu Michigan wykorzystal metodę zwaną rezonansem magnetycznym ciała stałego (ang. solid-state nuclear magnetic resonance). Jest to jedna z najdokładniejszych metod analizy struktury materii, pozwalająca na ustalenie pozycji pojedynczych atomów w przestrzeni. Dzięki doświadczeniom zespołu prof. Ramamoorthy'ego udało się podważyć dominujące obecnie poglądy na mechanizm działania kurkuminy. Dotychczas uważano bowiem, że jej lecznicze działanie polega na bezpośrednim oddziaływaniu na bliżej niezidentyfikowane białka znajdujące się w błonie komórkowej. Okazuje się jednak, że korzystny wpływ tego związku wynika z jego oddziaływania na samą błonę komórkową - jej stabilna struktura ułatwia zakotwiczonym w niej białkom na skuteczniejszą pracę. Kolejne badania zespołu prof. Ramamoorthy'ego mają dotyczyć kapsaicyny - związku odpowiedzialnego za pikantny smak papryki, także uznawanego za lek. Przypuszcza się, że mechanizm jej działania jest bardzo zbliżony do sposobu oddziaływania kurkuminy na komórki. Czy jest tak w rzeczywistości, dowiemy się najprawdopodobniej już niedługo. O swoim odkryciu naukowcy z Uniwersytetu Michigan poinformowali na łamach czasopisma Journal of the American Chemical Society.
  24. Białko Bt, wytwarzane w naturze przez bakterie Bacillus thuringiensis, jest jednym z najskuteczniejszych środków owadobójczych znanych człowiekowi. Jego aktywność jest na tyle wysoka, że kodujący je gen wykorzystywany jest do modyfikacji genetycznej niektórych roślin, lecz, jak pokazują najnowsze badania, jego skuteczność jest ściśle zależna od składu flory bakteryjnej zamieszkującej ciała szkodników atakujących uprawy. Odkrycia dokonali badacze z Uniwersytetu Wisconsin. Badali oni efekty działania Bt na motyle, których larwy żywią się roślinami uprawianymi przez ludzi. Aby ocenić wpływ flory bakteryjnej na działanie toksycznej proteiny, owadom podawano antybiotyki. Po zakończeniu terapii ponownie oceniano skuteczność naturalnego pestycydu. Przeprowadzony eksperyment wykazał, że u pięciu spośród sześciu gatunków badanych motyli zabicie bakterii zamieszkujących jelita powodowało utratę wrażliwości na toksynę. Co więcej, ponowne zasiedlenie ciał owadów tymi samymi drobnoustrojami przywróciło u czterech gatunków wrażliwość na działanie białka Bt. Wygląda więc na to, że do zadziałania tego środka na organizm szkodnika konieczne jest występowanie w nim naturalnej "kolekcji" bakterii. Wyniki doświadczenia mogą być istotne dla rolników, którzy chcieliby zwiększyć skuteczność ochrony własnych upraw przed niechcianymi gośćmi. Można także spekulować, że kontrola składu flory bakteryjnej zamieszkującej organizmy nieszkodliwych gatunków motyli mogłaby pozwolić na uchronienie ich przed szkodliwym działaniem białka Bt.
  25. Stephen Wolfram, autor popularnego w środowisku naukowym programu Mathematica oraz kontrowersyjnej książki "A New Kind of Science", w której analizuje systemy komputerowe, pracuje nad wyszukiwarką mającą rozumieć język naturalny. Wolfram Alpha może zadebiutować już za trzy miesiące. Naukowiec zdaje sobie sprawę, że język naturalny jest niezwykle trudny do przełożenia na język zrozumiały dla maszyny. Nie byłem pewien, czy to zadziała. Ale teraz mogę powiedzieć, że dzięki użyciu wielu mądrych algorytmów i technik heurystycznych, szczegółowym badaniom oraz wielu odkryciom dokonanym na polu lingwistyki, a także dzięki pewnym przełomowym pracom teoretycznym, sprawiliśmy, że to działa - mówi Wolfram. Zapytanie, zadane wyszukiwarce w języku naturalnym, będzie analizowane przez algorytmy, które mają udzielić najlepszej odpowiedzi. Aby przekonać się, na ile sprawnie działa Wolfram|Alpha, musimy poczekać do maja. Dotychczas żadna z zapowiadanych wyszukiwarek tego typu nie zdała egzaminu. Jedyną, o której można powiedzieć, że wniosła coś pożytecznego w rozwój semantycznych wyszukiwarek, jest Powerset, zakupiona w ubiegłym roku przez Microsoft. Oprogramowanie wciąż jednak jest bardzo niedoskonałe i podawane wyniki często nie są takimi, jakich oczekuje użytkownik.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...