Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36710
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    204

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Białko Bt, wytwarzane w naturze przez bakterie Bacillus thuringiensis, jest jednym z najskuteczniejszych środków owadobójczych znanych człowiekowi. Jego aktywność jest na tyle wysoka, że kodujący je gen wykorzystywany jest do modyfikacji genetycznej niektórych roślin, lecz, jak pokazują najnowsze badania, jego skuteczność jest ściśle zależna od składu flory bakteryjnej zamieszkującej ciała szkodników atakujących uprawy. Odkrycia dokonali badacze z Uniwersytetu Wisconsin. Badali oni efekty działania Bt na motyle, których larwy żywią się roślinami uprawianymi przez ludzi. Aby ocenić wpływ flory bakteryjnej na działanie toksycznej proteiny, owadom podawano antybiotyki. Po zakończeniu terapii ponownie oceniano skuteczność naturalnego pestycydu. Przeprowadzony eksperyment wykazał, że u pięciu spośród sześciu gatunków badanych motyli zabicie bakterii zamieszkujących jelita powodowało utratę wrażliwości na toksynę. Co więcej, ponowne zasiedlenie ciał owadów tymi samymi drobnoustrojami przywróciło u czterech gatunków wrażliwość na działanie białka Bt. Wygląda więc na to, że do zadziałania tego środka na organizm szkodnika konieczne jest występowanie w nim naturalnej "kolekcji" bakterii. Wyniki doświadczenia mogą być istotne dla rolników, którzy chcieliby zwiększyć skuteczność ochrony własnych upraw przed niechcianymi gośćmi. Można także spekulować, że kontrola składu flory bakteryjnej zamieszkującej organizmy nieszkodliwych gatunków motyli mogłaby pozwolić na uchronienie ich przed szkodliwym działaniem białka Bt.
  2. Stephen Wolfram, autor popularnego w środowisku naukowym programu Mathematica oraz kontrowersyjnej książki "A New Kind of Science", w której analizuje systemy komputerowe, pracuje nad wyszukiwarką mającą rozumieć język naturalny. Wolfram Alpha może zadebiutować już za trzy miesiące. Naukowiec zdaje sobie sprawę, że język naturalny jest niezwykle trudny do przełożenia na język zrozumiały dla maszyny. Nie byłem pewien, czy to zadziała. Ale teraz mogę powiedzieć, że dzięki użyciu wielu mądrych algorytmów i technik heurystycznych, szczegółowym badaniom oraz wielu odkryciom dokonanym na polu lingwistyki, a także dzięki pewnym przełomowym pracom teoretycznym, sprawiliśmy, że to działa - mówi Wolfram. Zapytanie, zadane wyszukiwarce w języku naturalnym, będzie analizowane przez algorytmy, które mają udzielić najlepszej odpowiedzi. Aby przekonać się, na ile sprawnie działa Wolfram|Alpha, musimy poczekać do maja. Dotychczas żadna z zapowiadanych wyszukiwarek tego typu nie zdała egzaminu. Jedyną, o której można powiedzieć, że wniosła coś pożytecznego w rozwój semantycznych wyszukiwarek, jest Powerset, zakupiona w ubiegłym roku przez Microsoft. Oprogramowanie wciąż jednak jest bardzo niedoskonałe i podawane wyniki często nie są takimi, jakich oczekuje użytkownik.
  3. Profesor Neil Barrett, który do niedawna nadzorował Microsoft z ramienia Komisji Europejskiej, pochwalił możliwość odłączenia Internet Explorera od Windows. Jego zdaniem uczynienie z Windows 7 systemu bardziej modułowego, z którego można wyrzucić Media Centre, Media Playera czy IE, to krok w dobrym kierunku. Z jednej strony będzie to dobre dla samego Microsoftu, z drugiej - dla konkurencyjności. Zdaniem Barretta postępowanie firmy z Redmond będzie też dla Komisji Europejskiej pewnym wzorcem do postępowania w przyszłości. Ustanawia ono bowiem jasne zasady, którym powinny podporządkować się firmy oskarżane o działania monopolistyczne. Niedawno KE zrezygnowała z ciągłego nadzoru nad Microsoftem, który prowadziła od kilku lat. Koncern miał więcej problemów z urzędami europejskimi niż z amerykańskimi, gdyż, jak wyjaśnia profesor Barrett, "firmy z USA działają według harvardzkiej zasady: znajdź rynek, zdominuj go, a później użyj swojej pozycji, do osłabienia konkurencji". Urzędnicy UE nie uznają takich zasad za sprawiedliwe. Obecnie w Europie przeciwko Microsoftowi toczy się postępowanie antymonopolowe wytoczone przez Operę, a popierane przez Mozillę i Google'a.
  4. Mózg przetwarza fryzury w inny sposób niż cechy twarzy. Dlatego więc naukowcy zaczęli przypuszczać, że skoro część osób cierpi na ślepotę twarzy (prozopagnozję), pewna niewielka grupa może doświadczać analogicznego zjawiska ślepoty włosów. Brad Duchaine z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego mówi, że bardzo chętnie spotkałby kogoś takiego, ale na razie o nikim nie słyszał. Neurolog, który specjalizuje się w prozopagnozji, zaznacza, że jego pacjenci potrafią się doskonale maskować i kompensować swoje niedobory. Moi prozopagnostycy mówią mi, że rozpoznając ludzi, stale posługują się włosami. Ja sam w dużej mierze na nich polegam. Czterdzieści lat temu stwierdzono, że odwrócenie do góry nogami bardzo zaburza rozpoznawanie twarzy, podczas gdy w przypadku innych obiektów, np. samochodów, nic takiego się nie dzieje. Była to wskazówka, że mózg traktuje twarz wyjątkowo. Wiedząc to, Duchaine postanowił sprawdzić, czy efekt inwersji pojawi się również w odniesieniu włosów. Kilkudziesięciu ochotników poproszono o zapamiętanie fryzur, które wycięto z zestawu twarzy. Następnie zaprezentowano im zbiór pomieszanych znanych i nieznanych układów włosów. Należało z niego wybrać wyłącznie widziane wcześniej fryzury. Okazało się, że gdy fryzury obrócono, rozpoznawalność spadała średnio o 15-18%, a po uwzględnieniu twarzy aż o 25%. Jak widać, mózg przywiązuje dużą wagę do włosów i niekoniecznie traktuje je jak cechę twarzy. Gdyby uznawał je za składowe fizjonomii, osoby z prozopagnozją miałyby problemy z odróżnianiem fryzur, a nie zaobserwowano takiego deficytu. Na razie chorych nie poddawano badaniu z odwróconymi fryzurami, ale Brytyjczyk wierzy, że wypadliby tak samo, jak ludzie wolni od prozopagnozji. Pawan Sinha z MIT-u podkreśla, że dotąd zewnętrzne cechy twarzy (tj. włosy i linię żuchwy) uznawano za wskazówki przydatne podczas oceny kogoś obcego z dużej odległości, tymczasem eksperyment naukowców z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego wskazuje, że przydają się one również podczas bliższych kontaktów. Ekspert przestrzega jednak przed rozbieraniem twarzy na czynniki pierwsze. Powinniśmy myśleć o twarzy jako o całości. [...] Dodatkowo w większości naturalnych sytuacji spoglądamy na nią z dystansu utrudniającego wydzielenie poszczególnych elementów.
  5. Hiszpański historyk Alfonso Enseñat de Villalonga twierdzi, że Krzysztof Kolumb wcale nie był Genueńczykiem i nie nazywał się Krzysztof Kolumb. W swojej książce "Cristóbal Colón. Origenes, formación y primeros viajes" ("Krzysztof Kolumb. Pochodzenie, wykształcenie i pierwsze podróże") de Villalonga dowodzi, że odkrywca był Szkotem, a jego prawdziwe nazwisko brzmiało Pedro Scotto. Po szczegółowym zbadaniu archiwów historyk stwierdził, że Kolumb był dzieckiem szkockich kupców, którzy osiedli w Genui, i na chrzcie otrzymał imię Pedro (Piotr). Jego rodzice nosili nazwisko Scotto, gdyż pochodzili ze Szkocji. Kolumb miał jasne oczy i był blondynem, szybko jednak posiwiał. Tak właśnie, zdaniem de Villalongi, opisywali go jego współcześni. Hiszpański uczony zwraca uwagę, że historycy od wieków popełniali dwa podstawowe błędy dotyczące Kolumba. Pierwszy, to spory o jego pochodzenie, które były prowadzone z pozycji nacjonalistycznych, a więc prawda historyczna była odsuwana na bok. Stąd też uważano go za Portugalczyka, Galisyjczka, Katalończyka czy mieszkańca Wysp Kanaryjskich. W wyniku tych sporów najbardziej rozpowszechniła się wersja o tym, że był rodowitym Genueńczykiem, a jego rodzice to handlarz wełną Domenico Colombo de Quinto i Susana Fontanarossa. Grzech drugi, to odchodzenie od oryginalnych źródeł, tworzonych przez ludzi współczesnych Kolumbowi. Hiszpan odrzuca więc biografię Kolumba napisaną przez jego syna Hernanda, "Historię Indii" de las Casasa czy "Kronikę" Gonzalo Fernandeza de Oviedo. Enseñat de Villalonga opiera się na dokumentach dotyczących genueńskiej linii rodziny Colonne, w których znajdujemy informację, że syn Domenico Scotto, którego rodzina była na służbie domu Colonne, otrzymał imię Pedro. Ponadto kronikarz Królów Katolickich, Lucio Marineo Sículo, pisze o Kolumbie używając nazwiska "Pedro Colón". Warto też wspomnieć, że XVI-wieczy portugalski historyk, Gaspar Frutuoso, uważany za wiarygodnego, wspomina, iż na Maderze słynny podróżnik był znany jako "Pedro Colón". Enseñat de Villalonga przeczesał archiwa państwowe Genui, Archivo Historico National, zbiory Real Academia de la Historia oraz Biblioteca Nacional i stwierdził, że Genueńczycy, chcąc przypisać sobie zasługi Kolumba, stwierdzili, że był on synem Domenico Colombo de Quinto, któremu rzeczywiście urodził się pierworodny o imieniu Cristoforo. Jednak dane, które znalazł na temat losów dzieci handlarza wełną nie zgadzają się z informacjami o życiu braci odkrywcy Ameryki. Historyk obala też drugą tezę o genueńskich rodzicach Kolumba. Nie był on, jego zdaniem, synem tkacza Hernando Colona. Świadczą o tym słowa samego Kolumba, który mówił, że nie jest pierwszym dowódcą okrętu w swojej rodzinie. Otóż, jak pisze Hiszpan, późniejszy odkrywca Ameryki zaciągnął się na służbę u pirata Vincenzo Colombo i przyjął jego nazwisko, nie chcąc kalać swojego prawdziwego związkami z watażką. W książce na temat odkrywcy Ameryki znajdziemy fascynujące, świetnie udokumentowane podróże po Morzu Śródziemnym, północnym Atlantyku, wzdłuż wybrzeży Afryki aż po Przylądek Zielony, do Wysp Kanaryjskich i Madery, które Pedro Scotto odbył na statku pirackim.
  6. Naukowcy z Królewskich Ogrodów Botanicznych w Kew jako pierwsi na świecie wyhodowali hybrydę roślin kwitnących w dzień i w nocy. Skrzyżowali otwierające się w ciemności grzybienie egipskie z należącymi również do rodziny grzybieniowatych australijskimi Nympaea Barre Hellquist, które z kolei cieszą oko obserwatora za dnia. Botanicy mogą być z siebie niezwykle dumni, gdyż to pierwsza zakończona sukcesem próba, a są one podejmowane od ponad wieku, bo od 1852 r. Carlos Magdalena, ogrodnik z działu roślin tropikalnych, pobrał pyłek z pręcików grzybienia egipskiego i umieścił go na owocolistku drugiego gatunku. Trzy tygodnie później doliczono się 40 nasion. Okazało się, że występują problemy ze wzrostem. Z trzech pierwszych roślin udało się uzyskać niewielkie rachityczne okazy, które szybko obumarły. Czwarte z nasion poradziło sobie jednak dużo lepiej i po 10 tygodniach pojawił się pierwszy kwiat jaskrawoniebieskiej lilii wodnej. Podobnie jak "matka", kwitnie ona w dzień – otwiera się ok. 9 rano. Na razie nie wiadomo, czy może się ona rozmnażać. Chętni zobaczą ją w Kew, a inne egzemplarze zostaną rozesłane do ogrodów botanicznych w Wielkiej Brytanii. Pan Magdalena zamierza zarejestrować nową odmianę w Water Gardeners International Registry of Water Lily Cultivators.
  7. Dzieci starszych ojców mają niższy iloraz inteligencji. Wcześniej powiązano zaawansowany wiek mężczyzn (powyżej 35. roku życia) z różnymi zaburzeniami rozwojowymi ich potomstwa, w tym z autyzmem, dysleksją oraz schizofrenią. Badania zostały przeprowadzone przez międzynarodowy zespół. Potomstwo starszych ojców wykazuje delikatne upośledzenie funkcjonowania neuropoznawczego w okresie niemowlęctwa i dzieciństwa. Ze względu na obecny trend odraczania ojcostwa kliniczne konsekwencje i mechanizmy leżące u podłoża tego zjawiska zostaną skrupulatnie zbadane – podkreśla szef ekipy naukowców John McGrath z University of Queensland. Na razie akademicy spekulują, że jego przyczyną może być zwiększająca się wraz z wiekiem liczba mutacji dotyczących komórek macierzystych plemników (spermatogoniów). Niewykluczone, że wady są następnie przekazywane potomstwu. W ramach tego samego studium odkryto, że dzieci starszych kobiet mają wyższy iloraz inteligencji. To pozorny paradoks, gdyż jajeczka kobiet powstają jeszcze podczas życia płodowego, dlatego ich DNA jest zabezpieczane przed mutacją do momentu wykorzystania. Zespół McGratha przeanalizował dane 33.437 mieszkańców USA, którzy przyszli na świat między 1959 a 1965 rokiem. Inteligencję wszystkich przetestowano w wieku 8 miesięcy, a także 4 i 7 lat. Zaawansowane metody statystyczne pozwoliły oddzielić wpływy środowiskowe.
  8. Podczas wykopalisk zbiorowej mogiły prowadzonych na wyspie w Lagunie Weneckiej odnaleziono czaszkę pochowaną z otwartymi ustami, w które wbito kamienny kołek. Grób jest datowany na średniowiecze, a wg doktora Matteo Borriniego z Uniwersytetu we Florencji, takim zabiegom poddawano wampirzyce – przebicie fragmentem skały uniemożliwiało żerowanie na zmarłych na dżumę oraz atakowanie żywych. Włoch opowiedział o swoich odkryciach na konferencji Amerykańskiej Akademii Medycyny Sądowej w Denver. Antropolog udowadniał, że w średniowiecznej Europie wierzono, że dżuma rozprzestrzeniała się właśnie przez kobiety-wampiry. Kiedy pogrzebano je obok ofiar czarnej śmierci, żywiły się nimi, aż zyskiwały na tyle siły, by udać się na polowanie na żywych. Gryząc, zarażały kolejnych ludzi. Skąd pomysł, że ludzie zmarli na dżumę to wampiry? Powodem może być krew wydobywająca się z ust denata. Powoduje ona, że całun zapada się do środka i rozrywa. Kobietę z kamiennym kołkiem w ustach znaleziono na wyspie Lazzaretto Nuovo. Zbiorowy grób powstał po wybuchu epidemii dżumy w 1576 roku. Wcześniej (w 1468 r.) władze Wenecji utworzyły tam lazaret, gdzie na czas kwarantanny umieszczano osoby z podejrzeniem choroby. Kamień został wepchnięty w usta kobiety z taką siłą, że złamano jej kilka zębów. Grabarze byli zobowiązani do poszukiwania na całunach wokół ust śladów ugryzienia. Czaszka domniemanej wampirzycy jest pierwszą, która może zostać zbadana przez lekarza sądowego. Komentując znalezisko, Peer Moore-Jansen z Wichita State University podkreśla, że podobne szkielety znajdowano wcześniej w Polsce.
  9. Naukowcy z Instytutu Whiteheada, instytucji naukowej należącej do MIT, wytworzyli komórki o właściwościach zbliżonych do zarodkowych komórek macierzystych, lecz niewykazujące podwyższonego ryzyka transformacji nowotworowej. Obiektem studium prowadzonego przez badaczy były tzw. indukowane komórki pluripotentne (ang. induced pluripotent stem cells - iPS). Posiadają one większość cech charakterystycznych dla embrionalnych komórek macierzystych, na czele z ich zdolnością do transformacji w dowolny typ komórek organizmu. Wielu naukowców uważa, że mogą one stać się niezwykle przydatnym narzędziem stosowanym w medycynie XXI wieku, szczególnie jako środek pozwalający na odbudowę uszkodzonych tkanek i narządów. Pomimo szeregu zalet, iPS nie są tworami idealnymi. Największy problem wynika z faktu, że do ich wytworzenia konieczne jest wstawienie do komórek zestawu czterech genów, które mogą po pewnym czasie wywołać transformację nowotworową. Badacze z MIT wymyślili jednak metodę, która pozwala na wstawienie kompletu genów koniecznych do wytworzenia iPS, lecz umożliwia ich późniejsze usunięcie z genomu. W doświadczeniu wykorzystano metodę zwaną Cre/LoxP. Wykorzystuje ona enzym zwany Cre, zdolny do wycinania z genomu fragmentów DNA "otoczonych" dwoma sekwencjami o nazwie LoxP, w normalnych warunkach nieobecnymi w genomie komórek ludzkich. Badacze z Instytutu Whiteheada wykorzystali to zjawisko i wstawili po jednym odcinku LoxP na początku i na końcu nici DNA zawierającej geny potrzebne do wytworzenia iPS. Wytworzenie komórek pluripotentnych przeprowadzono tak samo, jak w innych eksperymentach. Po pewnym czasie aktywowano jednak gen kodujący LoxP, dzięki czemu doszło do usunięcia obcego DNA z komórek. Znacznie ograniczono w ten sposób ryzyko, że uzyskane iPS przejdą przemianę w komórki nowotworowe. "Przy okazji" udowodniono też, że utrata genów niezbędnych do wytworzenia komórek pluripotentnych nie grozi ich "powrotem" do statusu komórek dojrzałych. Dokonane odkrycie ma niezwykle istotne znaczenie dla dalszych badań nad komórkami macierzystymi. Ryzyko transformacji nowotworowej było bowiem jedną z największych obaw związanych z ich stosowaniem w medycynie. Teraz, gdy udało się znacząco ograniczyć prawdopodobieństwo szkodliwej przemiany, możemy śmiało powiedzieć, że jesteśmy o krok bliżej od wprowadzenia komórek macierzystych do lecznictwa.
  10. Nowa metoda mikroskopowania, korzystająca z osiągnięć nanotechnologii, została zaprezentowana przez naukowców z Uniwersytetu Utah. Jak twierdzą jej autorzy, pozwoli ona na badanie struktur krystalicznych z niezwykłą precyzją. Sercem wynalazku jest umieszczana pod badanym preparatem płytka pokryta warstwą nanocząstek srebra. Każda z tych mikroskopijnych struktur działa niczym zwierciadło, odbijając padające na nią światło. Część z niego trafia za pośrednictwem układu optycznego do oka obserwatora. Efektem jest, tak jak w każdym mikroskopie, silnie powiększony obraz badanego obiektu. Zastosowanie nanocząstek srebra umożliwiło znaczące zwiększenie rozdzielczości uzyskiwanego obrazu. Dzięki możliwości oświetlania ściśle określonych grup "zwierciadeł" oraz manipulowaniu właściwościami padającego na nie światła możliwe jest także oświetlanie próbki "na raty", tzn. kawałek po kawałku. Ogranicza się w ten sposób powstawanie przypadkowych refleksów, mogących obniżyć jakość uzyskiwanych obrazów. Kolejną zaletą opracowanej metody jest możliwość całkowitej rezygnacji ze stosowania barwników fluorescencyjnych. W wielu stosowanych obecnie technikach są one przyłączane do składników badanego preparatu. Zwiększa się w ten sposób kontrast uzyskiwanego obrazu (a więc jest korzystne dla jego jakości), lecz może to powodować wiele niekorzystnych efektów, na czele z toksycznością dla struktur ożywionych. Idealnym przykładem zastosowania mikroskopii z wykorzystaniem lustra złożonego ze srebrnych nanocząstek wydaje się badanie kryształów. Preparaty o takiej strukturze posiadają niezwykłą zdolność "porządkowania" przechodzącej przez nie wiązki światła. Jeżeli wykorzysta się tę właściwość i oświetli się próbkę falami o odpowiednich właściwościach, można uzyskać niezwykle precyzyjne obrazy pozwalające na określenie jej wewnętrznej struktury. Metoda opracowana przez badaczy z Uniwersytetu Utah może znaleźć wiele zastosowań. Pozwala ona np. na badanie wielu typów konstrukcji pod kątem ukrytych wad strukturalnych, ocenę budowy struktur biologicznych oraz poszukiwanie nowych materiałów potencjalnie użytecznych w inżynierii. Z biegiem czasu z pewnością pojawi się także wiele nowych pomysłów na wykorzystanie tego precyzyjnego narzędzia.
  11. Dzięki wykorzystaniu podstaw wiedzy z genetyki oraz reakcji chemicznej odkrytej aż 90 lat temu udało się stworzyć mikrotkanki zbudowane z niewielkich grup komórek o ściśle zaprogramowanym funkcjonowaniu i rozkładzie przestrzennym. To nowy poziom złożoności i hierarchicznego układu w biologii syntetycznej - ocenia prof. Carolyn Bertozzi, pracownica Uniwersytetu Kalifornijskiego zaangażowana w eksperyment. Ludzie mają w zwyczaju myśleć o komórkach jak o podstawowych jednostkach. Prawda jest jednak taka, że istnieją takie zgrupowania komórek, które potrafią dokonać rzeczy, z wykonaniem których nie poradziłyby sobie pojedyncze zaprogramowane komórki. Pomysł zrealizowany przez prof. Bertozzi oraz jej kolegów opierał się na wykorzystaniu tzw. zasady komplementarności, jednego z podstawowych praw genetyki. Głosi ona, że jeżeli w jednym roztworze umieści się dwa fragmenty DNA o odpowiednich, "dopasowanych" do siebie (komplementarnych) sekwencjach, dojdzie do ich połączenia w nić podwójną. W swoim eksperymencie badacze wykorzystali dwa rodzaje takich nici, z których każdy został przytwierdzony do innego rodzaju komórek. Następnie zmodyfikowane komórki wymieszano ze sobą w ściśle określonym stosunku, pozwalającej na stworzenie trójwymiarowej "mikrotkanki", jak określili powstający twór autorzy. Do przyłączenia krótkich fragmentów DNA do powierzchni komórek wykorzystano tzw. ligację Staudingera - modyfikację reakcji chemicznej znanej już od 1919 roku. W przeszłości była ona wielokrotnie stosowana do sprzęgania nici DNA z różnego rodzaju substancjami (np. barwnikami fluorescencyjnymi), lecz stosowanie jej w celu kotwiczenia DNA do komórek było czymś zupełnie nowym. Aby potwierdzić skuteczność metody oraz wytworzenie wzajemnych relacji między komórkami, naukowcy z Kalifornii połączyli ze sobą tzw. hematopoetyczne komórki progenitorowe, czyli prekursory komórek krwi, oraz tzw. komórki CHO, uzyskane z jajnika samicy chomika. Genom tych ostatnich został zmodyfikowany tak, by wytwarzały one białko niezbędne dla przekształcania się komórek progenitorowych w dojrzałe komórki krwi. Ponieważ doświadczenie to zakończyło się sukcesem, można przypuszczać, że "mikrotkanki" mogłyby symulować także zachowania innych typów komórek. Wytwarzanie wielokomórkowych struktur o ściśle ustalonej strukturze i hierarchii pozwala na stworzenie wielu bardzo atrakcyjnych modeli badawczych. Potencjalnie mogą one umożliwiać prowadzenie w warunkach laboratoryjnych wielu badań, których wykonanie było dotychczas możliwe wyłącznie przy wykorzystaniu żywych organizmów. Pozwoli to na uproszczenie wielu procedur, a także na obniżenie kosztów wielu z nich.
  12. Niektóre plastry lecznicze, stosowane powszechnie m.in. w leczeniu uzależnienia od nikotyny, mogą wywołać poważne oparzenia skóry podczas badania z wykorzystaniem rezonansu magnetycznego - uprzedzają w specjalnym oświadczeniu eksperci z amerykańskiego urzędu ds. żywności i leków (FDA). Zagrożenie wynika z obecności glinu oraz innych metali w powłoce plastrów. Ich zadaniem jest przede wszystkim ochrona zawartości tzw. systemu terapeutycznego (czyli leku wraz z jego opakowaniem przyklejanym do skóry) przed uszkodzeniem mechanicznym. Jak ostrzegają eksperci z FDA, wielu producentów leków aplikowanych w formie plastrów nie informuje swoich klientów o potencjalnym ryzyku wywołanym przez silne promieniowanie wytwarzane podczas badania metodą rezonansu magnetycznego. Oficjalne oświadczenie nie zawiera nazw konkretnych leków ani producentów, którzy nie zadbali o stosowne oznakowanie leków. Śledztwo przeprowadzone przez amerykańskich dziennikarzy wykazało jednak, że do grupy tej zalicza się około 20 preparatów, z których część sprzedawana jest bez recepty. Zwiększa to ryzyko poparzenia, ponieważ lekarze nie mają możliwości poinformowania pacjenta o możliwym ryzyku. Zagrożenie wywołane obecnością glinu w plastrach jest często ignorowane, ponieważ metal ten nie jest przyciągany przez magnesy. Na nieszczęście dla pacjentów nie oznacza to jednak jego zupełnej bierności - pod wpływem silnego pola magnetycznego nagrzewa się on, mogąc powodować poparzenia. Zgodnie z ostrzeżeniem wydanym przez FDA, pacjenci leczeni z wykorzystaniem systemów terapeutycznych naklejanych na skórę powinni informować o ich stosowaniu zarówno swoich lekarzy rodzinnych, jak i pracowników wykonujących badanie. W przeciwnym wypadku ryzykują uszkodzeniem skóry porównywalnym do poważnego poparzenia słonecznego. Rozwiązanie problemu jest, według amerykańskich urzędników, bardzo proste. Proponują oni wymuszenie na wytwórcach, by umieszczali na opakowaniach plastrów ostrzeżenie o możliwych komplikacjach podczas badania z wykorzystaniem rezonansu magnetycznego. Pacjentom zaleca się z kolei upewnienie się przed badaniem, czy stosowany u nich system terapeutyczny nie spowoduje oparzeń.
  13. Wyzwalaczem cukrzycy typu 1. mogą być enterowirusy. Ich ślady odnaleziono w tkance trzustki 60% chorych dzieci. Nie występowały one u zdrowych maluchów (Diabetologia). Co więcej, u 40% dorosłych z cukrzycą typu 2. w produkujących insulinę komórkach beta również odkryto oznaki zakażenia. Dr Alan Foulis, patolog z Glasgow Royal Infirmary, przez 25 lat pobierał próbki tkanek od dzieci, które zmarły w czasie krótszym niż 12 miesięcy od zdiagnozowania cukrzycy typu 1. Wyjaśnia, że dopiero od niedawna dysponuje metodą wystarczająco czułą, by wykryć obecność enterowirusów, ale zawsze wierzył w ich rolę sprawczą. Foulis i zespół z Peninsula Medical School oraz Uniwersytetu w Brighton porównał próbki pobrane rutynowo podczas autopsji 72 dzieci i porównał je z próbkami pochodzącymi od dzieci niechorujących na cukrzycę. Jeśli u kogoś wykrywano enterowirusy, występowały one głównie w komórkach beta trzustki. Naukowcy podejrzewają, że u osób z genetycznymi predyspozycjami atak układu immunologicznego na uwalniające insulinę komórki zostaje uruchomiony właśnie przez zakażenie wirusowe. W przypadku cukrzycy typu 2., która jest związana z nadmierną wagą ciała, infekcja ogranicza zdolność komórek beta do wytwarzania hormonu, a zapotrzebowanie na niego jest u ludzi otyłych większe. Pracujący niezależnie specjaliści z Uniwersytetu w Cambridge odkryli cztery rzadkie mutacje genetyczne, które zmniejszają ryzyko wystąpienia cukrzycy typu 1. Ich wyniki uprawomocniają teorię wirusową, ponieważ mutacje dotyczą genu odpowiadającego za reakcję odpornościową na infekcję enterowirusami. Jako że istnieje 100 różnych szczepów enterowirusów, w przyszłości trzeba będzie stwierdzić, które z nich mają coś wspólnego z cukrzycą. Profesor Noel Morgan, autor studium, dodaje, że nie wolno też pomijać kwestii rodzaju zmian, jakim podlegają komórki beta. Dopiero wtedy będzie można myśleć o szczepionce z prawdziwego zdarzenia. Wg lekarzy, pojawi się ona na rynku w ciągu 20 lat.
  14. Profesor Jonathan Berger z Uniwersytetu Stanforda od 6 lat prowadzi badania dotyczące preferencji muzycznych studentów. Stwierdził, że popularność formatu MP3 powoduje, że ludzie stają się "głusi" na jakość dźwięków. Profesor, który sam jest też kompozytorem i muzykiem, zauważył, że w miarę upływu czasu słuchacze nie tylko nie zauważają, iż format MP3 dostarcza dźwięki niższej jakości, ale również rośnie preferencja dla właśnie tego formatu zapisu. Słuchacze coraz bardziej przyzwyczajają się do płaskiego brzmienia MP3, a efekt ten jest jeszcze wzmacniany przez słuchanie muzyki na słabej jakości słuchawkach dostarczanych wraz z odtwarzaczami czy na głośnikach komputerowych. Przyzwyczajenie zaś powoduje, że taka jakość uznawana jest za standard i coraz więcej osób woli słuchać stratnego formatu MP3, gdyż bardziej bogate dźwięki brzmią im dziwnie i obco. Popularność MP3 powoduje też, że niektórzy producenci celowo tworzą utwory dla tego formatu. Przyznają przy tym, że efekt końcowy im się nie podoba. Znany producent muzyki dance Rennie Pilgrem mówi: Moim zdaniem muzyka z iPoda nie dorównuje jakością nawet taśmie magnetofonowej. Ale gdy ktoś się przyzwyczai do takich dźwięków, to odbiera je pozytywnie. Z kolei Stephen Street, producent, który współpracował m.in. z The Smiths, Morrissey, Blur czy Kaiser Chief stwierdza: Dźwięk jest zubażany, traci głębię i czystość. Wzdragam się na myśl, że wszystko nad czym pracuję w studio będzie słuchane na cholernym iPodzie.
  15. Analizy przeprowadzone przez Iana Lao z firmy In-Stat pokazują, że użytkownicy komputerów Mac wciąż płacą więcej za sprzęt porównywalny z ich kolegami, kupującymi pecety. Różnica ta ulega jednak zmniejszeniu. Jeszcze 10 lat temu przeciętny użytkownik komputera Apple'a musiał zapłacić za swój sprzęt około 60% więcej, niż przeciętny użytkownik peceta. Wówczas tak duża różnica była w pewnym stopniu niwelowana faktem, iż Apple korzystał z bardziej wydajnych procesorów PowerPC. Jednak od trzech lat firma Jobsa sprzedaje maszyny z układami Intela, a mimo to różnica w cenie pozostaje znaczna. Za komputer spod znaku jabłka trzeba zapłacić od 25 do 40% więcej. Apple nie obniża cen, pomimo tego, że inni producenci to robią w obliczu spowalniającego rynku. Analityków z jednej strony dziwi taka polityka, ale z drugiej tłumaczą ją faktem, że dzięki wyższym cenom Apple może utrzymywać swój wizerunek elitarności. Analizy wykazały też jeszcze jedną, zaskakującą rzecz. Otóż komputery Apple mają często... słabsze możliwości graficzne niż porównywalne pecety. Kłóci się to z ich wizerunkiem jako maszyn dla profesjonalnych grafików. Serwis Computerworld przygotował własną krótką analizę produktów Apple'a i konkurencji. Porównano np. Maka Mini z maszyną Asus Nova P22. Komputer Apple'a ma nieco szybszy procesor, kartę graficzną i pamięć RAM, ale Nova korzysta z bardziej pojemnego dysku twardego i szybszej nagrywarki DVD. Różnica w cenie wynosi 40% na niekorzyść Maka. Zestawiono też Maka Pro z FX6800-05 Gatewaya. Oba wykorzystują czterordzeniowe CPU Intela z rdzeniem Nehalem. Konfiguracja pamięci jest identyczna. Oba komputery wyposażono w takie same HDD, z tym, że w maszynie Gatewaya znajdziemy też 80-gigabajtowy SSD. Mac wykorzystuje kartę graficzna ATI Radeon HD 4870 z 512 megabajtami pamięci, podczas gdy maszyna Gatewaya korzysta z ATI Radeon HD 4870 X2 z 2 gigabajtami w układach DDR5. Komputer Apple'a jest o 15% droższy. Tańszy okazał się tylko 24-calowy iMac porównany z maszyną Dell XPS One 24. Komputer Apple'a korzysta z 2-rdzeniowego Core 2 Duo, podczas gdy Della - z czterordzeniowego Core 2 Quad. Różnica jest też w zintegrowanych kartach graficznych (GeForce 9400M w Apple'u i GMA X4500HD w Dellu), pamięciach (Apple korzysta z 1066-megahercowych DDR3, a Dell z 800-megahercowych DDR2). Ponadto Apple oferuje dwukrotnie bardziej pojemny dysk twardy oraz kamerę internetową. W komputerze Della znajdziemy natomiast głośniki JBL i tuner telewizyjny HD. Różnica w cenie wynosi 6% na korzyść Apple'a.
  16. Jak daleko wstecz sięga wspólna historia człowieka i koni? Okazuje się, że żyjemy i pracujemy razem już od 5500 lat, a pierwszymi ludźmi, którzy okiełznali te stworzenia, byli przedstawiciele kultury Botai. Ludzie ci nie tylko na nich jeździli, ale także pili ich mleko. Kultura Botai rozwijała się w chalkolicie, zwanym też eneolitem lub epoką miedzi. Nazwa Botai pochodzi od osady w kazachskiej prowincji Akmola. Odkrycia zespołu archeologów z Uniwersytetów w Exeter i Bristolu pozwalają nie tylko prześledzić proces udomowienia koni, lecz także określić pochodzenie zwierząt hodowanych współcześnie. Skoro konie towarzyszyły ludziom już 5,5 tys. lat temu, współpraca między naszymi gatunkami rozpoczyna się o tysiąc lat wcześniej niż dotąd sądzono. Oznacza to również, że Azjaci hodowali konie o 2 tys. lat wcześniej od Europejczyków. Badanie kości wykazało, że konie kultury Botai przypominały z wyglądu udomowione zwierzęta z epoki brązu i różniły się od swoich dzikich pobratymców z tego samego rejonu. Najprawdopodobniej więc ludzie wybierali dzikie konie o określonych cechach, a następnie potęgowali je poprzez odpowiedni chów i krzyżowanie. Brytyjczycy udowodnili, że konie były ujeżdżane. Dokonali tego, tropiąc drobne uszkodzenia powodowane przez dosiadanie. Analiza resztek tłuszczu z naczyń potwierdziła, iż wykorzystywano także mleko tych zwierząt. W Kazachstanie do tej pory pije się kumys (napój ze sfermentowanego końskiego mleka) i wygląda na to, że jest to wyjątkowo stara tradycja. Szef ekipy naukowców, dr Alan Outram, podkreśla, że udomowienie koni to wydarzenie niezwykle istotne pod względem społecznym i ekonomicznym. Ułatwiło bowiem komunikowanie się, transport towarów oraz produkcję żywności. Tereny stepowe w północnym Kazachstanie były domem dużych stad dzikich koni. Tamtejsze plemiona dysponowały ogromnym rezerwuarem zdrowych osobników. Co ważne, konie były przystosowane do ciężkich zim i mogły się paść nawet na śniegu. Bydłu, owcom i kozom trzeba zaś w chłodnych porach roku zapewnić zapas pokarmu.
  17. Secunia opublikowała raport dotyczący liczby znalezionych luk w roku 2008. Jedną zaskakujących informacji, które możemy w nim przeczytać jest fakt, iż najbardziej dziurawą przeglądarką był... Firefox. W opensource'owym browserze znaleziono 115 błędów. Na drugim miejscu uplasowało się Safari z 32 dziurami, następnie Internet Explorer (31 luk) oraz Opera (30 błędów). W dokumencie Secunii znajdziemy też informację na temat 9 dziur (6 z IE oraz 3 z Firefoksa), które zostały ogłoszone publicznie przez ich odkrywcę jeszcze zanim powiadomił on o nich producenta przeglądarki. Zestawienie liczby dni, w których stwarzały zagrożenie, nie wypada korzystnie dla przeglądarki Microsoftu. Mozilla załatała wszystkie takie luki, a średni czas ich poprawienia to 44 dni. Microsoft poprawił trzy z 6 dziur, ale na poprawki trzeba było czekać średnio 99 dni. Niezbyt korzystnie wypada też zestawienie bezpieczeństwa wtyczek i dodatków do przeglądarek. Najbardziej niebezpiecznym dodatkiem są najpopularniejsze pluginy, czyli kontrolki ActiveX znajdowane w ponad 40 różnych produktach. W ciągu 2008 roku znaleziono w nich 366 dziur. Secunia przypuszcza, że szybki wzrost liczby luk w ActiveX wiąże się z jednej strony z ich popularnością, co przyciąga cyberprzestępców, a z drugiej - z coraz częstszym używaniem automatycznych narzędzi skanujących, wyszukujących luki. Kolejne 54 dziury zostały znalezione w Javie, 30 w QuickTime'ie, a 19 we Flashu. Tylko 1 lukę zauważono w dodatkach specyficznych dla Firefoksa, a widgety Opery nie ujawniły żadnej dziury. Bardzo interesujące jest również zestawienie liczby porad, które opublikowała Secunia w latach 2003-2008. W roku 2003 Secunia wydała 55 porad dotyczących "ekstremalnie krytycznych" luk, a w roku 2008 było ich 11. Sytuacja tylko pozornie się poprawiła, gdyż w roku 2007 były zaledwie 2 porady. Szybko rośnie liczba dziur określonych jako "wysoce krytyczne". W 2003 było ich 438, a w 2008 już 1019. Podobnie rzecz się ma z dziurami "umiarkowanie krytycznymi", których liczba zwiększyła się z 893 do 2275. Wśród wszystkich dziur najwięcej, bo 1814 (w roku 2003 było ich 1020) pozwalało na uzyskanie dostępu do systemu operacyjnego. Drugie pod względem liczby były luki umożliwiające przeprowadzenie ataku DoS (1538 w 2008 i 817 w 2003), zwiększenie uprawnień (1040 obecnie i 471 w 2003) czy manipulowanie danymi (1162 wobec 111 w 2003). Znacząco spadła za to liczba dziur, w wyniku których atakujący może uzyskać dostęp do ważnych informacji. Jeszcze w 2003 Secunia informowała o 482 takich dziurach, a w 2008 o 13.
  18. Koichi Wakata, japoński astronauta, wykona w przestrzeni kosmicznej 16 zadań, które niekiedy przypominają wykupowanie fantów przez przegrywającego grę. Będzie próbował latać na dywanie, składać ubrania oraz używać kropelek do oczu w warunkach zerowej grawitacji, a także zmierzy się na rękę z innym astronautą. Polecenia wybrano spośród 1597 propozycji, zgłoszonych przez ludzi w bardzo różnym wieku. Mężczyzna uda się na Międzynarodową Stację Kosmiczną jeszcze w marcu i będzie pracował w japońskim laboratorium Kibō przez ponad 3 miesiące. W tym czasie nieco się pogimnastykuje, gdyż zlecono mu wykonywanie salt w tył oraz pompek. Nie mogło też zabraknąć zadań w rodzaju "ciekawe, co się stanie gdy", stąd próby wyduszania cieczy z zaopatrzonych w rurkę woreczków z napojami. Czterdziestopięcioletni Wakata jest byłym inżynierem Japońskich Linii Lotniczych (Japan Airlines, JAL). Latał już z misjami NASA z 1996 i 2000 roku. Japońska agencja kosmiczna JAXA wymyśliła sobie ciekawy sposób zbierania funduszy, ponieważ zaprosiła firmy do wynajmowania astronautów na godziny. Stawka za 60 min wynosi 5,5 mln jenów (55 tys. dol.). Jeśli do przeprowadzenia doświadczenia naukowego lub reklamy potrzebny jest jakiś sprzęt, za jego dostarczenie trzeba uiścić dodatkową opłatę w wysokości 3,3 mln jenów za kilogram.
  19. Za wynalazcę sposobu leczenia szkorbutu uchodzi szkocki lekarz James Lind, któremu w końcu udało się przekonać admiralicję do podawania marynarzom obfitujących w witaminę C cytrusów. Okazuje się jednak, że ktoś go wyprzedził i o 46 lat wcześniej, bo już w 1707 roku zaproponował miksturę na tę potencjalnie śmiertelną chorobę. Tym kimś była Ebot Mitchell. W jej napisanym ręcznie 100-stronicowym poradniku nt. prowadzenia gospodarstwa domowego znaleziono przepis na mieszankę wyciągów z 5 roślin, którą należało podawać z dużą ilością soku pomarańczowego, białym winem i piwem. Książkę pt. Ebot Michell Her Book 1707" znaleziono właśnie w domu w Hasfield w hrabstwie Gloucestershire. Oprócz opisu remedium na szkorbut, znajduje się w niej wiele innych medycznych receptur, a także przepis na coś w rodzaju prekursora absyntu. Notatnik zostanie zlicytowany 24 marca przez dom aukcyjny Bonhams. Eksperci szacują, że cena może sięgnąć 600 funtów. Pani Michell wpadła na właściwy trop, wątpliwości budzi jedynie zastosowanie alkoholu. Traktat o szkorbucie Linda jest pokłosiem wyprawy admirała George'a Ansona, który w latach 1740-1744 opłynął świat. Z 1300-osobowej załogi czterech galeonów, korwety i trzech pinas ocalało tylko 145 marynarzy, reszta zmarła (przeważnie na szkorbut). Lekarz opisał metodę zapobiegania i leczenia gnilca w 1753 r., lecz admiralicja zastosowała się do jego sugestii dopiero w 1795 r. Lind zalecał cytrusy, a czym posługiwała się Michell? Oto jej przepis. Weź 3 garście rukwi wodnej, tyle samo warzuchy [zawiera dużo witaminy C], identyczną ilość przetacznika bobowniczka, garść bukwicy leśnej i pół garści liści piołunu. Rośliny wrzuć do kwarty białego wina, przykryj, odstaw na 12 godzin, po czym zlej płyn do butelki. Na tym jednak nie koniec, zawartość trzeba było bowiem uzupełnić sokiem z 8 pomarańczy i podawać pacjentowi codziennie rano 8 łyżek wraz z porządnym łykiem beczkowego piwa ale. Szkorbut to choroba wielonarządowa, wywołana przez niedobór witaminy C. Oznacza nie tylko chwianie oraz wypadanie zębów, ale również samoistne krwawienia, osłabienie, bóle mięśni, stawów i kości. Główne objawy dotyczą tkanki łącznej. Kilka wieków temu zbierała krwawe żniwo wśród marynarzy, którzy podczas rejsów przez wiele miesięcy żywili się przede wszystkim suszonym mięsem.
  20. Wszyscy znają egipskie piramidy, hieroglify czy Wielkiego Sfinksa, mało kto jednak wie, że starożytni Egipcjanie byli nie tylko dobrymi budowniczymi, lecz także doskonałymi żeglarzami. Cheryl Ward, antropolog z Uniwersytetu Stanowego Florydy, szefowała zespołowi naukowców, który odtworzył łódź sprzed 3800 lat, przetransportował ją ciężarówką nad Morze Czerwone i odbył rejs do Puntu, zwanego kiedyś Ziemią Boga. Wyprawa została sfilmowana. Projekt zademonstrował niezwykłe umiejętności Egipcjan na morzu. Wielu ludzi, łącznie z moimi kolegami archeologami, uważa, że Egipcjanie byli tak związani z Nilem, że nie poradziliby sobie na otwartych wodach. Poświęciłam 25 lat badań, by ukazać, na co ich było stać i że niezależnie wynaleźli konstrukcję łodzi, która doskonale sprawowała się na morzu. Pomysł narodził się w 2006 roku, gdy w jaskiniach w Wadi Gawasis odkryto pozostałości najstarszych łodzi morskich na świecie. Były to fragmenty kadłuba i takielunku. Opisywane miejsce wykorzystywano do przechowywania łodzi z cedrowych desek, samych desek, kamiennych kotwic i zwojów liny przed następną podróżą. Był to więc rodzaj starożytnego doku. Ward uważa, że do kolejnych wypraw ostatecznie nie doszło, gdyż po zakończeniu okresu Średniego Państwa rozpoczęły się zamieszki oraz regres gospodarczy. Nic dziwnego, że o jaskiniach zapomniano... Wg Ward, deski znalezione w Wadi Gawasis mają ok. 4 tys. lat. Na podstawie tuneli wydrążonych przez świdraka okrętowca (Teredo navalis), gatunek małża żywiącego się drewnem, Amerykanka stwierdziła, że łodzie musiały odbyć długą (nawet półroczną) podróż. Być może ich celem był Punt. O istnieniu Puntu wiedziano od dawna, ale nikt nie miał pojęcia, gdzie dokładnie znajdowała się starożytna kraina (prawdopodobnie w dzisiejszym Jemenie bądź Etiopii) i czy Egipcjanie dostawali się tam drogą lądową, czy morską. Dopiero znaleziska z Wadi Gawasis potwierdziły, że podróżowano tam wodą. Przywożone stamtąd towary trafiały głównie do świątyń i ich kapłanów. Jakiś czas po odkryciu z Wadi Gawasis Valerie Abita z francuskiej firmy producenckiej Sombrero poprosiła Ward o udział w rekonstrukcji wyprawy Hatszepsut do Puntu. Antropolog zaprojektowała łódź i czuwała nad jej budową. Trzeba było przeprowadzić kolejne badania. I tak okazało się, że daglezja (jedlica) w największym stopniu przypomina starożytny cedr i to ona została wykorzystana przez egipskich szkutników. Do października zeszłego roku replika była już gotowa. Zbudowano ją zgodnie z dawnymi wytycznymi – bez użycia gwoździ. Min Pustyni został zwodowany na Nilu, by deski spuchły i lepiej do siebie przylegały. Rejs z 24-osobową załogą na pokładzie rozpoczął się pod koniec grudnia. Z powodów politycznych i ryzyka ataku piratów trwał on tylko tydzień. Ze względów bezpieczeństwa poruszano się tylko po egipskich wodach terytorialnych. Łódź poruszała się z prędkością ok. 6 węzłów. Sprawdzano, jak poradzi sobie z wiatrem wiejącym z prędkością od 5 do 25 węzłów i 3-metrowymi falami.
  21. Międzynarodowy zespół badaczy zidentyfikował receptory odpowiedzialne za autofagię - jeden z procesów pozwalających komórkom na oczyszczanie się z niepotrzebnych cząsteczek oraz wykorzystanie energii uzyskanej z ich rozpadu. Odkrycie może być istotne dla zrozumienia istoty wielu chorób człowieka. Choć trudno w to uwierzyć, zjawisko to znane jest od co najmniej trzydziestu lat, lecz nigdy dotąd nie zidentyfikowano białek odpowiedzialnych za odróżnienie elementów przeznaczonych do zniszczenia od tych, które powinny przetrwać. Aby zidentyfikować receptory odpowiedzialne za autofagię, badacze przestudiowali dane dotyczące innego procesu eliminacji zbędnych cząsteczek. Mowa tu o degradacji z udziałem tzw. proteasomów - wyspecjalizowanych struktur przeznaczonych do usuwania pojedynczych cząsteczek białek. W procesie tym proteiny przeznaczone do usunięcia są "znakowane" poprzez przyłączenie cząsteczek innego białka, zwanego ubikwityną. Powstały w ten sposób kompleks jest transportowany do proteasomu, w którym dochodzi do ostatecznej degradacji białka. Proces autofagii przypomina pod wieloma względami degradację zależną od ubikwityny, lecz charakteryzuje się także cechami zupełnie unikalnymi. Najważniejszą z nich jest rozmiar niszczczonych struktur, które są wielokrotnie większe (rozkładowi mogą ulegać nawet całe podjednostki funkcjonalne komórek, zwane organellami). Co więcej, wewnątrzkomórkowe ciałka przeprowadzające autofagię, zwane autofagosomami, są pozbawione jakichkolwiek enzymów trawiennych. Oznacza to, że muszą się one łączyć z lizosomami - organellami wyspecjalizowanymi w rozkładzie wielu rodzajów związków organicznych. Mechanizm łączenia się tych dwóch struktur nie był jednak dotychczas znany. Przełom nastąpił dopiero dzięki badaniom prowadzonym pod przewodnictwem dr. Vladimira Kirkina z Uniwersytetu im. Goethego we Frankfurcie. Naukowcy zaobserwowali, że do związania autofagosomu i lizosomu potrzebne są dwie molekuły. Pierwszą z nich, zgodnie z oczekiwaniami badaczy, było białko podobne pod wieloma względami do ubikwityny, które nazwano ATG8. Drugą okazała się proteina NRB1, kojarzona do niedawna z istotną rolą w rozwoju niektórych nowotworów. Niestety, dotychczas nie wyjaśniono jednoznacznie zależności pomiędzy pożyteczną rolą NRB1, polegającą na kierowaniu procesem autofagii, oraz udziałem tej proteiny w procesie nowotworzenia. Dokonane odkrycie może być istotnym krokiem nie tylko w badaniach nad nowotworami. Okazuje się bowiem, że zaburzenie procesu autofagii może także prowadzić do innych chorób, takich jak parkinsonizm czy choroba Alzheimera. Dokładne zrozumienie zjawiska autofagii może ułatwić prace nad nowymi formami terapii, które zapobiegałyby rozwojowi tych schorzeń bądź skutecznie je leczyły.
  22. Amerykański Sąd Najwyższy orzekł, iż wymienienie w ulotce dołączonej do leku możliwych efektów ubocznych jego stosowania nie jest podstawą do odrzucenia pozwów sądowych w przypadku ich wystąpienia. Sprawa może mieć ogromny wpływ na kształt rynku farmaceutycznego. Może się wydawać, że decyzja sądu jest jedynie prawniczą ciekawostką, lecz jej konsekwencje mogą być niezwykle poważne. Pacjenci będą bowiem mogli, opierając się na najnowszym orzeczeniu, pozywać nawet najsilniejsze firmy rynku farmaceutycznego i bronić swoich praw. Producenci będą z kolei musieli być znacznie ostrożniejsi przy podejmowaniu decyzji o kierowaniu leków na rynek. Kontrowersyjne orzeczenie zamyka sądową batalię o 6,7 milionów dolarów, jaką stoczyła pani Diana Levine z firmą farmaceutyczną Wyeth. Osiem lat temu kobieta straciła niemal połowę ramienia (odcinek od łokcia w dół) po podaniu leku Phenergan, stosowanego w celu leczenia nudności. Sprawa pani Levine jest stosunkowo zawiła i nie kończy się na samych obrażeniach spowodowanych podaniem preparatu. Okazuje się bowiem, że ulotka leku zawierała informację o możliwym rozwoju gangreny w razie podania leku za pomocą kaniuli dożylnej (czyli popularnego "wenflonu" - rurki umieszczanej w naczyniu krwionośnym, wyposażonej w część zewnętrzną umożliwiającą podawanie leków np. za pomocą strzykawki), lecz nie zabraniała wyraźnie takiej formy podawania. Na tym jednak sprawa się nie kończy. Ława przysięgłych biorąca udział w pierwszym procesie przeciw firmie Wyeth uznała, że nawet jeśli ulotka zawierała ostrzeżenie o możliwych komplikacjach, producent zaniedbał obowiązek wyraźnego zabronienia podawania leku za pomocą kaniuli dożylnej, jeśli możliwe było wstrzyknięcie leku w bezpieczniejszy sposób. Pierwotna wersja ulotki była co prawda zatwierdzona przez amerykański urząd ds. żywności i leków (FDA), lecz przysięgli uznali, że przedstawiciele farmaceutycznego giganta winni byli zadbać o dokonanie stosownej aktualizacji informacji dołączonych do preparatu. Ponieważ zmiany w dokumentacji nie pojawiły się, producenta Phenerganu uznano winnym wystąpienia groźnych objawów ubocznych. Orzeczenie sądu wywołało wśród producentów leków niemały popłoch. Wielu specjalistów sądzi, że możemy się spodziewać wyraźnej zmiany w polityce wielu firm farmaceutycznych. Bardzo możliwe jest ich zdaniem wprowadzenie wielu dodatkowych ostrzeżeń i znacznie większa ostrożność przy wprowadzaniu nowych produktów na rynek. Będą ważyli, jak często pojawiają się efekty uboczne oraz to, jak poważne one są, z liczbą ludzi mogących skorzystać na przyjmowaniu leku oraz ilością pieniędzy, które będzie można na nim zarobić - ocenia prof. Erik Gordon, specjalista z Uniwersytetu Michigan. To [orzeczenie] będzie niczym krew w wodzie dla agresywnych jak rekiny prawników specjalizujących się w pozwach cywilnych. Czy sprawa pani Levine rzeczywiście zmieni postępowanie producentów i zwiększy poziom bezpieczeństwa stosowanych przez nas leków? Mamy nadzieję, że tak właśnie się stanie.
  23. Naukowcy ze Szwajcarii poinformowali, że, dodając na wierzch kwantowych kropek cukry, można spowodować by kropki gromadziły się tylko i wyłącznie w wątrobie. To z kolei może pomóc w leczeniu nowotworów i innych chorób. Takie selektywne gromadzenie się kwantowych kropek w wybranych organach umożliwi dostarczenia do nich i tylko do nich odpowiednich leków. O potencjalnych korzyściach z kwantowych kropek w medycynie mówi się od dłuższego czasu. Dotychczas jednak nie rozwiązano problemu dostarczania ich do wybranych organów czy tkanek. Precyzyjne skupianie ich w danym miejscu jest potrzebne, by zwiększyć efektywność leków i zmniejszyć uboczne skutki ich stosowania. Szwajcarom udało się wyprodukować kwantowe kropki pokryte określonymi molekułami węglowodanów, które są przyciągane przez receptory w wybranych organach i tkankach. Podczas badań na myszach dowiedziono, że koncentracja kwantowych kropek pokrytych mannozą lub galaktozaminą, jest w wątrobie trzykrotnie większa, niż kropek niepokrytych żadnym cukrem.
  24. Analitycy z firmy Jon Peddie Research uważają, że do roku 2012 rynek tradycyjnych zintegrowanych rdzeni graficznych przestanie istnieć. Zostanie on zastąpiony innymi rozwiązaniami. Najpierw w latach 2010-2012 będziemy świadkami integrowania procesorów graficznych jako osobnych kości na płycie głównej. Później GPU zostaną połączone z CPU. Tym samym rdzenie graficzne w chipsecie stracą rację bytu. Już w pod koniec bieżącego roku na rynek ma trafić 32-nanometrowy procesor Intela o kodowej nazwie Arrendale. Producent zintegruje w nim CPU z GPU. W 2011 roku będzie można kupić podobny produkt AMD.
  25. U kobiet żyjących w małżeństwach pełnych napięć i konfliktów zwiększa się podatność na choroby serca, udary oraz cukrzycę typu 2. Podobnej zależności nie zaobserwowano w przypadku mężczyzn. Psycholodzy z University of Utah przyglądali się 276 parom, których staż małżeński wynosił średnio 20 lat. Każda para wypełniała kwestionariusz skonstruowany do oceny plusów i minusów związku. Na podstawie zgłaszanych przez zainteresowanych objawów określano także depresyjność poszczególnych osób. Poza tym specjaliści z zespołu Nancy Henry poszukiwali u ochotników przejawów zespołu metabolicznego. Należą do nich wysokie ciśnienie krwi, otyłość brzuszna, wysokie stężenie glukozy we krwi, a także podwyższony poziom trójglicerydów i obniżony tzw. dobrego cholesterolu HDL. Kobiety z niezgodnych małżeństw częściej miewały obniżony nastrój i stwierdzano u nich większą liczbę symptomów zespołu metabolicznego. Mężczyźni także byli depresyjni, ale stan ten wydawał się nie wpływać na ich stan fizjologiczny (brak objawów choroby psychosomatycznej). Różnica międzypłciowa jest niezwykle ważna, gdyż choroba serca to zabójca numer jeden zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn. Nadal zdobywamy informacje dotyczące tego, jak czynniki związane z relacją i emocjonalnym cierpieniem wpływają na choroby serca – zaznacza Henry. Współautor badań profesor Tim Smith dodaje, że zdrowa dieta i regularne ćwiczenia zmniejszają u kobiet ryzyko wystąpienia zespołu metabolicznego. Warto też pamiętać, że chcąc się uchronić przed zawałem, nie wystarczy zwracać uwagi na tradycyjne czynniki ryzyka, np. ciśnienie krwi, i warto zadbać też o jakość związku.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...