Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37086
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    231

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Udało Ci się dostać na wymarzony kierunek i uczelnię, ale... No właśnie. Placówka okazuje się nietrafiona. Wówczas warto pomyśleć o zmianie. Jak dokonać przeniesienia na inną uczelnię na ten sam kierunek w prawidłowy sposób? Przedstawiamy najważniejsze informacje dotyczące tego procesu. Dzięki temu zrobisz to bezstresowo i bez problemów.   Kiedy możesz przenieść się na inną uczelnię i kontynuować ten sam kierunek? Zaczynasz już semestr, nie jesteś zadowolony z aktualnej placówki i nie wiesz, czy w tym momencie możliwe jest przeniesienie na inną uczelnię? Taką decyzję możesz podjąć na każdym etapie nauki. W praktyce studenci mogą zmieniać uczelnię zarówno na początku swojej akademickiej przygody, jak i pod jej koniec. Najważniejsze jest jednak, aby zmiana była przeprowadzona w odpowiednim momencie semestru, co może zminimalizować ryzyko utraty zaliczonych przedmiotów i ECTS. Najdogodniejszym momentem na przeniesienie się na inną uczelnię na ten sam kierunek jest okres przed rozpoczęciem nowego semestru. Wówczas masz więcej czasu na załatwienie wszystkich formalności oraz dostosowanie się do nowego środowiska. Jednak, przeniesienie w trakcie trwającego semestru również jest możliwe, choć może wiązać się z dodatkowymi wyzwaniami, takimi jak różnice programowe. Należy pamiętać, że każda uczelnia ma swoje własne przepisy i terminy, dlatego warto skonsultować się z dziekanatem nowej placówki, aby dokładnie poznać jej wymagania.   Jakie dokumenty musisz złożyć, by móc przenieść się na inną uczelnię? Proces przeniesienia się na inną uczelnię wymaga przygotowania i złożenia kilku kluczowych dokumentów. Przede wszystkim należy napisać podanie o przeniesienie, które powinno być skierowane do dziekana lub innej wyznaczonej osoby w nowej uczelni. W podaniu warto jasno i konkretnie uzasadnić swoją decyzję o zmianie uczelni. Kolejnym krokiem jest uzyskanie i dostarczenie karty przebiegu studiów z dotychczasowej uczelni. Dokument ten zawiera szczegółowe informacje na temat zaliczonych przedmiotów i zdobytych punktów ECTS, co umożliwia nowej uczelni ocenę, które przedmioty mogą być uznane, a jakie różnice programowe będą wymagały uzupełnienia. Niektóre uczelnie mogą wymagać dodatkowych dokumentów, takich jak zaświadczenie o niezaleganiu z opłatami. Przed złożeniem wniosku, warto dokładnie zapoznać się z wymaganiami nowej uczelni, aby upewnić się, że wszystkie niezbędne dokumenty są kompletne.   Przeniesienie z innej uczelni do WSKZ – to może być dobra zmiana Wyższa Szkoła Kształcenia Zawodowego (WSKZ) oferuje mnóstwo kierunków, więc masz pewność, że możesz kontynuować ten, który rozpocząłeś w innej placówce. Do tego WSKZ jest znana z elastyczności i otwartości na potrzeby studentów. To czyni ją atrakcyjnym wyborem dla tych, którzy poszukują lepszej jakości kształcenia i bardziej przyjaznego środowiska akademickiego. WSKZ zapewnia wsparcie na każdym etapie procesu przeniesienia. Od momentu złożenia podania, studenci mogą liczyć na pomoc ze strony pracowników administracyjnych, którzy dokładnie wyjaśnią, jakie kroki należy podjąć i jakie dokumenty są niezbędne. Zmiany są niekiedy niezbędne, zwłaszcza gdy zależą od nich dalsze losy Twojej kariery akademickiej i zawodowej. Zanim przeniesiesz się na inną uczelnię, pamiętaj, by dokładnie zapoznać się z wymaganiami nowej szkoły, zebrać wszystkie niezbędne dokumenty i skonsultować się z odpowiednimi osobami. Dzięki temu zmiana uczelni przebiegnie płynnie, a Ty będziesz cieszyć się nowymi możliwościami i lepszym poziomem kształcenia. « powrót do artykułu
  2. Wielkie modele językowe (LLM) – takie jak osławiony ChatGPT – nie są w stanie samodzielnie się uczyć i nabierać nowych umiejętności, a tym samym nie stanowią egzystencjalnego zagrożenia dla ludzkości, uważają autorzy badań opublikowanych w ramach 62nd Annual Meeting of the Association for Computational Linguistics, głównej międzynarodowej konferencji dotyczącej komputerowego przetwarzania języków naturalnych. Naukowcy z Uniwersytetu Technicznego w Darmstadt i Uniwersytetu w Bath stwierdzają, że LLM potrafią uczyć się, jeśli zostaną odpowiednio poinstruowane. To zaś oznacza, że można je w pełni kontrolować, przewidzieć ich działania, a tym samym są dla nas bezpieczne. Bezpieczeństwo ludzkości nie jest więc powodem, dla którego możemy się ich obawiać. Chociaż, jak zauważają badacze, wciąż można je wykorzystać w sposób niepożądany. W miarę rozwoju modele te będą prawdopodobnie w stanie udzielać coraz bardziej złożonych odpowiedzi i posługiwać się coraz doskonalszym językiem, ale jest wysoce nieprawdopodobne, by nabyły umiejętności złożonego rozumowania. Co więcej, jak stwierdza doktor Harish Tayyar Madabushi, jeden z autorów badań, dyskusja o egzystencjalnych zagrożeniach ze strony LLM odwraca naszą uwagę od rzeczywistych problemów i zagrożeń z nimi związanych. Uczeni z Wielkiej Brytanii i Niemiec przeprowadzili serię eksperymentów, w ramach których badali zdolność LLM do radzenia sobie z zadaniami, z którymi wcześniej nigdy się nie spotkały. Ilustracją problemu może być na przykład fakt, że od LLM można uzyskać odpowiedzi dotyczące sytuacji społecznej, mimo że modele nigdy nie były ćwiczone w takich odpowiedziach, ani zaprogramowane do ich udzielania. Badacze wykazali jednak, że nie nabywają one w żaden tajemny sposób odpowiedniej wiedzy, a korzystają ze znanych wbudowanych mechanizmów tworzenia odpowiedzi na podstawie analizy niewielkiej liczby znanych im przykładów. Tysiące eksperymentów, za pomocą których brytyjsko-niemiecki zespół przebadał LLM wykazało, że zarówno wszystkie ich umiejętności, jak i wszystkie ograniczenia, można wyjaśnić zdolnością do przetwarzania instrukcji, rozumienia języka naturalnego oraz umiejętnościom odpowiedniego wykorzystania pamięci. Obawiano się, że w miarę, jak modele te stają się coraz większe, będą w stanie odpowiadać na pytania, których obecnie sobie nawet nie wyobrażamy, co może doprowadzić do sytuacji, ze nabiorą niebezpiecznych dla nas umiejętności rozumowania i planowania. Nasze badania wykazały, że strach, iż modele te zrobią coś niespodziewanego, innowacyjnego i niebezpiecznego jest całkowicie bezpodstawny, dodaje Madabushi. Główna autorka badań, profesor Iryna Gurevych wyjaśnia, że wyniki badań nie oznaczają, iż AI w ogóle nie stanowi zagrożenia. Wykazaliśmy, że domniemane pojawienie się zdolności do złożonego myślenia powiązanych ze specyficznymi zagrożeniami nie jest wsparte dowodami i możemy bardzo dobrze kontrolować proces uczenia się LLM. Przyszłe badania powinny zatem koncentrować się na innych ryzykach stwarzanych przez wielkie modele językowe, takie jak możliwość wykorzystania ich do tworzenia fałszywych informacji. « powrót do artykułu
  3. W 1929 roku Edwin Hubble odkrył, że najbardziej odległe galaktyki oddalają się od Ziemi szybciej, niż galaktyki pobliskie. Tym samym dowiedzieliśmy się, że wszechświat się rozszerza. Jednak tempo jego rozszerzania stanowi jedną z najważniejszych zagadek kosmologicznych. Spór w tej kwestii trwa od dziesięcioleci. Naukowcy, korzystający z różnych, solidnych i wielokrotnie sprawdzonych, metod pomiaru otrzymują dwa różne wyniki. Być może jednak pogodzą ich nowe badania, których autorzy – wykorzystując Teleskop Webba – zmierzyli tempo ucieczki 10 pobliskich galaktyk i uzyskali nową wartość rozszerzania się wszechświata. Tempo rozszerzania się wszechświata – stała Hubble'a – mierzone jest dwiema głównymi metodami. Jedna z nich to pomiar promieniowania mikrofalowego tła, czyli światła, które pozostało z Wielkiego Wybuchu. Badanie tą metodą pokazuje, że wszechświat rozszerza się w tempie 67,4 km/s/Mpc (kilometra na sekundę na megaparsek). Druga metoda wykorzystuje do pomiaru świece standardowe, obiekty o znanej jasności. Im są dalej, tym słabsze dociera z nich światło, co pozwala na pomiary odległości i prędkości oddalania się. Pomiary tą metodą dają wynik 74 km/s/Mpc. Oba wyniki na tyle się różnią, że skłoniły naukowców do przypuszczeń, iż standardowy model kosmologiczny – Lambda-CDM – może wymagać zmiany. Zwraca się uwagę, że jedna z tych metod bada mikrofalowe promieniowanie tła, zatem najwcześniejsze ślady wszechświata, a druga współczesne galaktyki, może więc w międzyczasie doszło do jakiejś istotnej zmiany, której Lambda-CDM nie uwzględnia. Zagadnieniu temu przyjrzała się kosmolog Wendy Freedman z University of Chicago, która specjalizuje się w badaniu tempa rozszerzania wszechświata metodą świec standardowych. Wraz ze swoim zespołem wykorzystała Teleskop Webba do przyjrzenia się 10 pobliskim galaktykom. Naukowcy wykorzystali przy tym trzy różne metody badawcze, które posłużyły im do wzajemnego sprawdzania uzyskanych wyników. W pierwszej z nich do pomiarów użyli cefeid, niezwykle jasnych gwiazd, które regularnie pulsują, zmieniając swoją jasność. Drugą z metod była TRGB (tip of the red giant branch - wierzchołek gałęzi czerwonych olbrzymów), która wykorzystuje fakt, że gwiazdy o niskiej masie osiągają pewną maksymalną jasność. W ostatniej metodzie, JAGB (J-Region Asymptotic Giant Branch), wykorzystano gwiazdy węglowe, których jasność i kolor są stałe w bliskiej podczerwieni. To pierwsze prace, w czasie których użyto wszystkich tych trzech metod do zbadania tych samych galaktyk. Wszystkie trzy metody, po uwzględnieniu marginesu błędu, dały wartość bliższą wartości uzyskiwanej z badania mikrofalowego promieniowania tła. Odległości mierzone metodami TRGB i JAGB zgadzały się z dokładnością do 1%, ale różniły się od odległości z cefeid o 2,5–4 procent. Średnia wartość stałej Hubble'a uzyskana z tych dwóch pierwszych metod wynosi 69,03+/-1,75 km/s/Mpc, czytamy w artykule udostępnionym na łamach arXiv. Również dane z pomiarów cefeid są zbliżone do tych wartości i mieszczą się w marginesach błędu. Pomiary dokonane przez uczonych z Chicago mogą wskazywać, że nie potrzebujemy poprawek do modelu kosmologicznego, a różnica w uzyskiwanych dotychczas wynikach to skutek błędów systematycznych. « powrót do artykułu
  4. Richard Dawkins to od długiego czasu jedno z najgłośniejszych nazwisk nauk przyrodniczych. I jest to sława jak najbardziej zasłużona. Dawkins nie ogranicza się do akademickiej nauki, ale i skutecznie ją popularyzuje. A świetnym tego przykładem jest przygotowywana właśnie przez Wydawnictwo Naukowe Helion książka „Na skrzydłach wyobraźni. Walka człowieka i ewolucji z grawitacją". Tytuł mówi wszystko. Mamy tutaj porywającą opowieść o próbach pokonania grawitacji. Próbach, które ewolucja prowadzi od milionów lat, a człowiek, z mniejszym lub większym powodzeniem, od kilku wieków. Autor opisuje, po co w ogóle zwierzęta wzniosły się ku niebu, i jak do tego doszło. Opisuje różne rodzaje lotu i pokazuje, co jest potrzebne, by ich realizacja była możliwa. Prowadzi nas przez meandry ewolucji, opowiada o zwierzętach, które dawno wymarły i tych, które do dzisiaj możemy podziwiać na niebie. Pisze o mechanice lotu, o elementach ciała, które biorą w nich udział. Książka wyjaśnia, dlaczego pewne elementy organizmu musiały się pojawić, a inne zaniknąć, by lot był możliwy. Opisuje kompromisy, na jakie musiały pójść różne gatunki, by móc wykorzystywać latanie w sposób najbardziej dla siebie korzystny. Wyjaśnia, dlaczego nie wszystkie ptaki latają, jakie trudności muszą pokonać te gatunki, które potrafią zmienić środowisko z powietrznego na wodne, uświadamia, jak skomplikowane mechanizmy musiały się pojawić, by możliwy był efektywny lot. Nie udaje przy tym, że wie wszystko. Wyraźnie zaznacza, w których momentach jego opowieść pozostaje w sferze domysłów, opartych co prawda na nauce i jej solidnych podstawach, ale wciąż pozostających domysłami. Lektura wciąga, ani przez chwilę nie nudzi. Książka napisana jest bardzo przystępnym językiem – tutaj brawa też dla tłumacza – odpowiednim dla czytelników w każdym wieku. A treść, choć najważniejsza, to nie wszystko. Jest przepięknie ilustrowana. Uwagę przyciąga już samą wspaniałą okładką, a wewnątrz jest jeszcze lepiej. „Na skrzydłach wyobraźni. Walka człowieka i ewolucji z grawitacją" trafi do księgarń już za dwa tygodnie, 28 sierpnia. My mieliśmy okazję przeczytać jej wersję elektroniczną i nie możemy doczekać się papierowej. Będzie ozdobą naszej biblioteczki. A Wy będziecie mieli okazję wygrać ją w naszym konkursie organizowanym wspólnie z Wydawnictwem Naukowym Helion.
  5. Członkowie Ekspedycji 399 „Building Blocks of Life, Atlantis Massif” wydobyli rekordowo długi, 1286-metrowy rdzeń z płaszcza Ziemi. Odwiert został wykonany za pomocą statku JOIDES Resolution na Grzbiecie Śródatlantyckim. Na tym najdłuższym grzbiecie śródoceaniczym na Ziemi skały z płaszcza znajdują się blisko powierzchni. Mimo więc trudności w wykonywaniu odwiertów pod powierzchnią oceanu, pierwsze próby podjęto już w latach 60. XX wieku. Wykonanie tak głębokiego odwiertu w płaszczu i pozyskanie materiału to niezwykle ważny krok w rozwoju nauk o Ziemi. Już wyniki pierwszych badań pokazały, że wysiłek się opłacił. Uzyskane wyniki różnią się od tego, czego się spodziewaliśmy. W skałach jest znacznie mniej piroksenów, za to występuje w nich bardzo duże stężenie magnezu. Oba te zjawiska to wynik znacznie bardziej intensywnych niż przewidywano procesów topnienia, przyznaje główny autor badań, profesor Johan Lissenbarg z Uniwersytetu w Cardiff. Dalsze badania tych zjawisk  mogą mieć olbrzymi wpływ na nasze rozumienie tworzenia się magmy oraz jej roli w wulkanizmie. Naukowcy znaleźli też kanały, którymi magma przemieszcza się ku powierzchni planety. Naukowcy mają też wstępne wyniki badań nad interakcją pomiędzy oliwinami a wodą morską. W wyniku tej interakcji dochodzi do serii reakcji chemicznych, w wyniku których powstaje wodór oraz inne molekuły potrzebne w procesach życiowych. Być może więc lepiej zrozumiemy początki życia na naszej planecie. Analiza skał z płaszcza dostarczy informacji na temat warunków chemicznych i fizycznych, jakie panowały na Ziemi w odległej przeszłości. Warunków, w jakich powstawało i rozwijało się życie. Wydobyty rdzeń będzie przedmiotem badań przez kolejne dziesięciolecia. « powrót do artykułu
  6. Opuszczony fort, którego badanie rozpoczęli w 2022 roku naukowcy zaangażowani w Joint Mongolian-Israeli-American Archeological Project, krył niezwykłą niespodziankę. W warowni znaleziono grób z bardzo słabo poznanego okresu pomiędzy upadkiem imperium Kitanów a początkiem imperium mongolskiego Czyngis-chana. Odkrycie grobu przedstawicielki ówczesnej elity to ważny przyczynek do poznana dziejów tajemniczego 80-letniego okresu historii Mongolii. Kitanowie byli koczowniczym ludem, który w X wieku na terenach dzisiejszej Mandżurii, Mongolii i północnych Chin stał się decydującą siłą polityczną, a rządząca dynastia Liao (907–1125) otrzymywała kontrybucję od chińskiej dynastii Song. W 1125 roku dynastia Liao upadła, a w 1206 roku na scenę dziejów wkracza państwo Czyngis-chana. Okres pomiędzy znamy bardzo słabo. Częściowo dlatego, że Mongolia to olbrzymi kraj, w którym nie prowadzono zbyt intensywnych prac archeologicznych. Obszar, na którym odkryliśmy grób jest archeologii niemal nieznany. Jesteśmy jednymi z pierwszych, którzy tu pracują, mówi profesor Gideo Shelach-Lavi z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Ponadto pomiędzy Liao a Czyngis-chanem na terenie Mongolii nie istniała władza centralna, więc powstawało mniej stałych budowli, niż w innych okresach. Fort Khar Nuun, w którym prowadzono prace archeologiczne, to część większego kompleksu fortyfikacji rozciągającego się na przestrzeni ponad 4000 kilometrów, który powstał na terenie dzisiejszych Mongolii, Chin i Rosji pomiędzy XI a XIII wiekiem. Pochówek został znaleziony przypadkiem w obrębie fortu. Nie był w żaden sposób oznaczony na powierzchni. Naukowcy nie wykluczają, że brak takich oznaczeń był wówczas normą. To jedna z przyczyn, dla której dotychczas znaleziono zaledwie 25 pochówków z tego okresu. Ponadto trzeba pamiętać, że to dość krótki okres, krótszy niż 100 lat. Możliwe więc, że nie powstało wówczas zbyt wiele cmentarzysk czy innych podobnych miejsc. Jednak jest to okres niezwykle ważny dla zrozumienia powstania imperium mongolskiego, dodaje  Shelach-Levi. W grobie znaleziono drewnianą trumnę, dobra grobowe i ciało kobiety. Za pomocą datowania radiowęglowego ustalono, że zmarła pomiędzy 1158 a 1214 rokiem. W chwili śmierci miała 40–60 lat. Pochowano ją w płytkim grobie, w pozycji wyprostowanej, złożoną na plecach. Była ubrana w jedwabną suknię, jej nakrycie głowy przypominało tradycyjny średniowieczny damski kapelusz botgat malgai. Zmarła najwyraźniej należała do elity. W grobie znaleziono złote kolczyki i bransolety, srebrny kubek, naczynie z brązu oraz paciorki z korali i szkła. Naukowcy nie wiedzą, a jaki sposób przedmioty te mogły pomóc jej w życiu po śmierci. Wiemy, że w ówczesnej Mongolii wierzono w Niebo (Tengri) i praktykowano szamanizm. Nie mamy jednak wystarczającej wiedzy, by móc połączyć konkretne przedmioty złożone do grobu z konkretnymi koncepcjami życia pośmiertnego czy praktykami pogrzebowymi. Wiadomo natomiast, że niektóre przedmioty złożone ze zmarłą, były importowane. Dotyczy to zarówno jedwabiu, który prawdopodobnie pochodził z południa Chin oraz drewna, którego najbliższe źródła znajdują się co najmniej 150 kilometrów dalej. Specjalistów najbardziej zaskakuje bogate wyposażenie grobu oraz fakt, że znalezione przedmioty pochodzą z różnych miejsc. To świadczy o istnieniu szlaków handlowych, o których milczą ówczesne źródła pisane. Równie niespodziewane jest pochowanie zmarłej w obrębie fortu, który powstał niedługo przed jej śmiercią. Być może była to dodatkowa oznaka prestiżu. Jej grób jest podobny do grobów cmentarza dla elity, w tym elity królewskiej, Tava Tolgoi, położonego 500 kilometrów dalej. Uczeni z Joint Mongolian-Israeli-American Archeological Project pozostają w tym samym regionie Mongolii. Ich głównym celem jest badania tamtejszych fortyfikacji, ale bardzo zależy im też na grobach. Już udało im się zidentyfikować duży cmentarz bardziej na północ i chcą zbadać 1 lub 2 pochówki stamtąd. Ze szczegółami ich pracy można zapoznać się na łamach pisma Archaeological Research in Asia. « powrót do artykułu
  7. Z jakiego powodu pojawił się duży mózg? Objętość mózgu przedstawicieli taksonu Australopithecine, z którego prawdopodobnie wyewoluował rodzaj Homo, była około 3-krotnie mniejsza, niż mózgu H. sapiens. Tkanka mózgowa jest bardzo wymagająca pod względem metabolicznym, wymaga dużych ilości energii. Co spowodowało, że w pewnym momencie zaczęła się tak powiększać? Najprawdopodobniej było to związane z dietą, a jedna z najbardziej rozpowszechnionych hipotez mówi, że to opanowanie ognia dało naszym przodkom dostęp do większej ilości kalorii. Jednak hipoteza ta ma poważną słabość. Francusko-amerykański zespół opublikował na lamach Communications Biology artykuł pod tytułem Fermentation technology as a driver of human brain expansion, w którym stwierdza, że to nie ogień, a fermentacja żywności pozwoliła na pojawienie się dużego mózgu. Hipoteza o wpływie ognia ma pewną poważną słabość. Otóż najstarsze dowody na używanie ognia pochodzą sprzed około 1,5 miliona lat. Tymczasem mózgi naszych przodków zaczęły powiększać się około 2,5 miliona lat temu. Mamy więc tutaj różnicę co najmniej miliona lat. Co najmniej, gdyż zmiana, która spowodowała powiększanie się mózgu musiała pojawić na znacznie wcześniej, niż mózg zaczął się powiększać. Katherina L. Bryant z Uniwersytetu Aix-Marseille we Francji, Christi Hansen z Hungry Heart Farm and Dietary Consulting oraz Erin E. Hecht z Uniwersytetu Harvarda uważają, że tym, co zapoczątkowało powiększanie się mózgu naszych przodków była fermantacja żywności. Ich zdaniem pożywienie, które przechowywali, zaczynało fermentować, a jak wiadomo, proces ten zwiększa dostępność składników odżywczych. W ten sposób pojawił się mechanizm, który – dostarczając większej ilości składników odżywczych – umożliwił zwiększanie tkanki mózgowej. Uczone sądzą, że do fermentacji doszło raczej przez przypadek. To mógł być przypadkowy skutek uboczny przechowywania żywności. I, być może, z czasem tradycje czy przesądy doprowadziły do zachowań, które promowały fermentowaną żywność, a fermentację uczyniły bardziej stabilną i przewidywalną, dodaje Hecht. Uzasadnieniem takiego poglądu może być fakt, że ludzkie jelito grupe jest krótsze niż u innych naczelnych, co sugeruje, iż jest przystosowane do trawienia żywności, w której składniki zostały już wcześniej wstępnie przetworzone. Ponadto fermentacja jest wykorzystywana we wszystkich kulturach. Zdaniem uczonych, w kontekście tej hipotezy pomocne byłoby zbadanie reakcji mózgu na żywność fermentowaną i niefermentowaną oraz badania nad receptorami smaku i węchu, najlepiej wykonane za pomocą jak najstarszego DNA. « powrót do artykułu
  8. Autonomiczny pojazd podwodny „Ran” z Uniwersytetu w Göteborgu zbadał spód Lodowca Szelfowego Dotsona w Zachodniej Antarktyce. „Ran”, wysłany przez międzynarodowy zespół naukowy, wpłynął na odległości 17 kilometrów do zagłębienia znajdującej się pod lodowcem. W sumie w ciągu 27-dniowej misji pojazd przepłynął ponad 1000 kilometrów, skanując spód lodowca za pomocą zaawansowanego sonaru. Zdobyta w ten sposób wiedza przyda się między innymi podczas badań nad przyszłością lodowców i zmian poziomu oceanów. Dotychczas wykorzystywaliśmy dane satelitarne oraz rdzenie lodowe do obserwacji zmian lodowca w czasie. Dzięki temu, że nasz pojazd wpłynął do zagłębienia, mogliśmy tworzyć mapę spodu lodowca w wysokiej rozdzielczości. To trochę tak, jakby uzyskać obraz niewidocznej z Ziemi strony Księżyca, mówi profesor Anna Wåhlin, oceanograf z Uniwersytetu w Göteborgu. Części płynących z badań wniosków można było się spodziewać. Potwierdzono więc, że lodowiec topi się bardziej tam, gdzie oddziałują nań silne prądy morskie. Dzięki pojazdowi możliwe było, po raz pierwszy w historii, dokonanie pomiarów prądów pod lodowcem szelfowym oraz wykazanie, dlaczego zachodnia część lodowca Dostona znika szybciej. „Ran” dostarczył też dowodów na bardzo szybkie topnienie w pionowych pęknięciach obecnych w całym lodowcu. Zauważono też jednak nieznane zjawiska, które wymagają wyjaśnienia. Powierzchnia dna lodowca nie płaska, ale ma doliny i szczyty, krajobraz przypomina wydmy. Naukowcy wysunęli hipotezę, że jest to spowodowane przez zmiany przepływ wody pod wpływem ruchu obrotowego Ziemi. Dostarczona przez „Ran” mapa stanowi olbrzymi postęp w naszym rozumieniu antarktycznych lodowców szelfowych. Mieliśmy pewne dane wskazujące, że to bardzo złożone środowisko, ale „Ran” dostarczył nam większej liczby bardziej kompletnych danych. Dane z dna lodowca Dotsona pozwolą nam na lepszą interpretację i kalibrację danych z satelitów, stwierdza Karen Alley. A profesor Wåhlin dodaje, że dzięki nowym badaniom stało się jasne, iż niektóre przewidywania dotyczące procesów topnienia spodu lodowców nie są właściwe. Obecne modele nie pozwalają na wyjaśnienie skomplikowanych zjawisk, jaki tam zachodzą. Kampania badawcza, której wyniki zostały opisane właśnie na łamach Science Advances, odbyła się w 2022 roku. W styczniu bieżącego roku naukowcy wrócili z „Ranem”, by udokumentować zmiany w lodowcu. Udało im się zebrać dane tylko z pierwszego zanurzenia. Wysłany pod lodowiec po raz drugi „Ran” zniknął bez śladu. « powrót do artykułu
  9. Stres może spowodować, że zachorujemy, a naukowcy powoli odkrywają, dlaczego tak się dzieje. Od dłuższego już czasu wiadomo, że mikrobiom jelit odgrywa olbrzymią rolę w naszym stanie zdrowia, zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Wiadomo też, że jelita i mózg komunikują się ze sobą. Słabiej jednak rozumiemy szlaki komunikacyjne, łączące mózg z jelitami. Kwestią stresu i jego wpływu na mikrobiom postanowili zająć się naukowcy z Instytutu Cybernetyki Biologicznej im. Maxa Plancka w Tybindze. Skupili się na na słabo poznanych gruczołach Brunnera. Znajdują się one w dwunastnicy, gdzie wydzielają śluz zobojętniający treść żołądka, która do niej trafia. Ivan de Araujo i jego zespół odkryli, że myszy, którym usunięto gruczoły Brunnera są bardziej podatne na infekcje, zwiększyła się u nich też liczba markerów zapalnych. Te same zjawiska zaobserwowano u ludzi, którym z powodu nowotworu usunięto tę część dwunastnicy, w której znajdują się gruczoły. Okazało się, że po usunięciu gruczołów Brunnera z jelit myszy zniknęły bakterie z rodzaju Lactobacillus. W prawidłowo funkcjonującym układzie pokarmowym bakterie kwasu mlekowego stymulują wytwarzanie białek, które działają jak warstwa ochronna, utrzymująca zawartość jelit wewnątrz, a jednocześnie umożliwiając substancjom odżywczym na przenikanie do krwi. Bez bakterii i białek jelita zaczynają przeciekać i do krwi przedostają się substancje, które nie powinny tam trafiać Układ odpornościowy atakuje te substancje, wywołując stan zapalny i choroby. Gdy naukowcy przyjrzeli się neuronom gruczołów Brunnera odkryli, że łączą się one z nerwem błędnym, najdłuższym nerwem czaszkowym, a włókna, do którego połączone są te neurony biegną bezpośrednio do ciała migdałowatego, odpowiadającego między innymi za reakcję na stres. Eksperymenty, podczas których naukowcy wystawiali zdrowe myszy na chroniczny stres wykazały, że u zwierząt spada liczba Lactobacillus i zwiększa się stan zapalny. To zaś sugeruje, że w wyniku stresu mózg ogranicza działanie gruczołów Brunnera, co niekorzystnie wpływa na populację bakterii kwasu mlekowego, prowadzi do przeciekania jelit i chorób. Odkrycie może mieć duże znaczenie dla leczenia chorób związanych ze stresem, jak na przykład nieswoistych zapaleń jelit. Obecnie de Araujo i jego zespół sprawdzają, czy chroniczny stres wpływa w podobny sposób na niemowlęta, które otrzymują Lactobacillus wraz z mlekiem matki. « powrót do artykułu
  10. Uniwersytet Oksfordzki poinformował, że na jego Wydziale Fizyki powstał nowatorski materiał, który pozwoli na znaczne zwiększenie produkcji energii słonecznej bez potrzeby produkowania kolejnych opartych na krzemie paneli. Nowym, wytwarzającym energię materiałem, można bowiem pokrywać przedmioty codziennego użytku, jak chociażby telefony komórkowe, plecaki czy samochody. Materiał jest cienki i na tle elastyczny, że można go nałożyć niemal na każdą powierzchnię. A dzięki opracowanej przez siebie technice łączenia wielu warstw materiału, naukowcy stworzyli ogniwo słoneczne, które czerpie z szerokiego zakresu spektrum światła, znakomicie zwiększając produkcję energii. Wydajność ultracienkiego materiału została już niezależnie zweryfikowana i potwierdzono, że jego efektywność energetyczna sięga 27%, dorównuje więc komercyjnym ogniwom fotowoltaicznym. Materiał uzyskał certyfikat japońskiego Narodowego Instytutu Zaawansowanych Nauk Przemysłowych i Technologii. W ciągu pięciu lat pracy zwiększyliśmy efektywność energetyczną naszego materiału z około 6 do 27 procent. To bardzo blisko górnej granicy tego, co obecnie można osiągnąć za pomocą jednowarstwowych ogniw fotowoltaicznych. Sądzimy, że w przyszłości efektywność naszego ogniwa może wzrosnąć do ponad 45%, mówi doktor Shuaifeng Hu. Obecnie najbardziej wydajne tradycyjne ogniwa fotowoltaiczne obecne na rynku mogą pochwalić się praktyczną wydajnością około 23%. Nowe ogniwa więc im dorównują. Mają jednak tę olbrzymią zaletę, że są niemal 150-krotnie cieńsze niż warstwa krzemu używana w panelach fotowoltaicznych, są elastyczne i można nie nałożyć na niemal każdą powierzchnię. Dzięki temu można uniknąć korzystania z tradycyjnych paneli i budowy farm fotowoltaicznych. Twórcy nowych ogniw uważają, że przyczynią się one do spadku kosztów generowania energii słonecznej i ją upowszechnią. Od 2010 roku średni światowy koszt energii elektrycznej ze Słońca spadł o 90%, dzięki czemu jest ona znacznie tańsza od energii z paliw kopalnych. Dzięki nowym ogniwom można będzie osiągnąć dodatkowe oszczędności. Prognozujemy że warstwy perowskitów będą nakładane na różne typy powierzchni, jak na przykład dachy samochodów, budynki czy nawet obudowy telefonów komórkowych, co pozwoli na powszechne generowanie taniej energii. Im więcej energii będzie w ten sposób wytwarzane, bym mniejsze będzie zapotrzebowanie na krzemowe panele słoneczne i farmy słoneczne, stwierdza Wang. Szczegółowe wyniki badań nad nowym materiałem mają zostać opublikowane w ciągu najbliższych miesięcy. « powrót do artykułu
  11. Badania przeprowadzone przez American Cancer Society wskazują, że wśród kolejnych coraz młodszych pokoleń rośnie liczba zachorowań na 17 z 34 rodzajów nowotworów. Młodzi ludzie częściej niż ich rodzice i dziadkowie, gdy byli w ich wieku, chorują m.in. na nowotwory piersi, trzustki czy układu pokarmowego. Zauważono też wzrost związany z nowotworami wątroby (tylko u kobiet), macicy, jąder, pęcherzyka żółciowego i jelita grubego. Nasze badania dostarczają kolejnych już dowodów na zwiększanie ryzyka rozwoju nowotworów w pokoleniach następujących po pokoleniu baby boomers [osoby urodzone w latach 1946–1964]. Potwierdzają spostrzeżenia dotyczące zwiększenia liczby wczesnych przypadków raka jelita grubego i nowotworów związanych z otyłością oraz rozszerzają liczbę nowotworów, które dotykają ludzi w coraz młodszym wieku, mówi główna autorka badań doktor Hyuna Sung. Naukowcy wzięli pod uwagę takie czynniki jak rok urodzenia, status społeczny, ekonomiczny i polityczny oraz środowisko, w którym żyli badani, co wpływa na ewentualną ekspozycję na czynniki ryzyka. Zauważyliśmy, że trendy dotyczące zapadalności na nowotwory związane są z rokiem urodzenia, jednak wciąż nie mamy jasnego wytłumaczenia, dlaczego choruje coraz więcej ludzi, mówi uczona. Naukowcy przeanalizowali dane dotyczące 23 654 000 osób, u których zdiagnozowano jeden z 34 rodzajów nowotworów oraz informacje o 7 348 137 osobach, które zmarły na jeden z 25 rodzajów nowotworów pomiędzy początkiem roku 2000 a końcem roku 2019. Zmarli byli w wieku od 25 do 84 lat. Na potrzeby porównania liczby przypadków zachorowań ze względu na wiek, badana grupa została podzielona w zależności od roku urodzenia na podgrupy obejmujące 5 lat. W podziale uwzględniono lata 1920–1990. Badacze zauważyli, że od 1920 roku rośnie liczba przypadków zachorowań na 8 z 34 nowotworów. Na przykład osoby urodzone około 1990 roku są narażone, w porównaniu z osobami urodzonymi w roku 1955, na 2-3-krotnie większe ryzyko zachorowania na nowotwory trzustki, nerek i gruczolakoraki jelita cienkiego, a kobiety dodatkowo narażone są na większe ryzyko nowotworu wątroby. W młodszych pokoleniach wzrósł odsetek zachorowań na 9 rodzajów nowotworów, których odsetek w starszych pokoleniach spadał. Są to estrogenozależne nowotwory piersi, nowotwór macicy, jelita grubego, woreczka żółciowego, nowotwory żołądka (z wyjątkiem raka wpustu żołądka), nowotwór jajników, jąder oraz – u mężczyzn – mięsak Kaposiego i rak odbytu. U osób urodzonych około 1990 roku ryzyko rozwoju nowotworu jajników jest o 12%, a nowotworu macicy o 169% wyższe niż grupie o najniższej zachorowalności. Wzrost odsetka zapadalności na nowotwory w młodszych grupach oznacza zmianę pokoleniową ryzyka zachorowania i jest wczesną wskazówką dotyczącą przyszłych przypadków nowotworów w skali kraju. Bez odpowiedniej polityki zdrowotnej i w związku z ogólnym wzrostem ryzyka związanym z wiekiem, może dojść do zatrzymania lub nawet odwrócenia trwających od dekad trendów spadku zachorowalności. Badania te pokazują, jak ważne jest zidentyfikowanie przyczyn i czynników ryzyka powodujących większą zapadalność na nowotwory wśród przedstawicieli pokolenia X [urodzeni w latach 1965–1980] i milenialsów [1981–1996], dodaje doktor Ahmedin Jemal. « powrót do artykułu
  12. Na łamach Science Advances opisano rewolucyjny scenariusz terraformowania Marsa i ogrzania jego powierzchni. Pomysł, przedstawiony przez naukowców z University of Chicago, Northwestern University oraz University of Central Florida, polega na uwolnieniu do atmosfery odpowiednio przygotowanych cząstek pyłu, które ogrzałyby Czerwoną Planetę o ponad 50 stopni Fahrenheita (ok. 28 stopni Celsjusza). Opisana metoda może być 5000 razy bardziej efektywna, niż dotychczas proponowane. Średnia temperatura na powierzchni Marsa wynosi -60 stopni Celsjusza, jej podniesienie o 28 stopni byłoby olbrzymią zmianą, pozwalającą na istnienie mikroorganizmów i wody w stanie ciekłym na dużych obszarach planety. Tym, co wyróżnia nową metodę jest wykorzystanie materiałów łatwo dostępnych ma Marsie. Wcześniej proponowane sposoby albo zakładały import materiałów z Ziemi, albo prowadzenie na Czerwonej Planecie działalności górniczej i wydobywanie rzadkich minerałów. Podniesienie temperatury planety trwałoby wiele dekad. Nie spowodowałoby, oczywiście, że przebywający na Marsie ludzie mogliby pozbyć się skafandrów czy oddychać tamtejszą atmosferą. Jednak położyłoby podwaliny, pod taki rozwój wydarzeń. Pozwoliłoby na istnienie wody w stanie ciekłym, istnienie mikroorganizmów oraz uprawę roślin, które stopniowo uwalniałyby tlen do atmosfery. Podstawowym krokiem na drodze ku uczynieniu Marsa bardziej zdatnym do życia, jest podniesienie temperatury. Można zrobić to samo, co ludzie niechcący zrobili na Ziemi, wypuścić do atmosfery materiał, który zwiększy naturalny efekt cieplarniany, utrzymując energię Słońca przy powierzchni planety. Problem w tym, że – niezależnie czym byłby taki materiał – potrzebne są jego gigantyczne ilości. Dotychczasowe propozycje zakładały albo przywożenie gazów z Ziemi, albo wydobywanie na Marsie potrzebnych materiałów. Jedno i drugie jest niezwykle kosztowne i trudne do zrealizowania. Autorzy najnowszych badań zastanawiali się, czy można do ogrzania Marsa wykorzystać jakiś obecny na miejscu łatwo dostępny materiał. Z dotychczasowych badań wiemy, że marsjański pył jest pełen żelaza i aluminium. Cząstki tego pyłu nie są w stanie ogrzać planety. Ich skład i rozmiary są takie, że po uwolnieniu do atmosfery doprowadziłyby do schłodzenia powierzchni Marsa. Naukowcy wysunęli hipotezę, że gdyby pył ten miał inny kształt, być może zwiększałby, a nie zmniejszał, efekt cieplarniany. Stworzyli więc cząstki o kształcie pręcików i rozmiarach komercyjnie dostępnego brokatu. Są one w stanie zatrzymywać uciekającą energię cieplną i rozpraszają światło słoneczne w stronę powierzchni planety. Sposób, w jaki światło wchodzi w interakcje z obiektami wielkości mniejszej niż długość fali, to fascynujące zagadnienie. Dodatkowo można tak przygotować nanocząstki, że pojawią się efekty optyczne wykraczające poza to, czego możemy spodziewać się po samych tylko rozmiarach cząstek. Uważamy, że możliwe jest zaprojektowanie nanocząstek o jeszcze większe efektywności, a nawet takich, których właściwości optyczne zmieniają się dynamicznie, mówi współautor badań, Ansari Mohseni. A profesor Edwin Kite dodaje, że zaproponowana metoda wciąż będzie wymagała użycia milionów ton materiału, ale to i tak 5000 razy mniej, niż zakładały wcześniejsze propozycje. To zaś oznacza, że jest ona tańsza i łatwiejsza w użyciu. Ogrzanie Marsa do tego stopnia, by na jego powierzchni istniała ciekła woda, nie jest więc tak trudne, jak dotychczas sądzono, dodaje Kite. Z obliczeń wynika, że gdyby wspomniane cząstki były stale uwalniane w tempie 30 litrów na sekundę, to z czasem średnia temperatura na powierzchni Marsa mogłaby wzrosnąć o 28 stopni Celsjusza, a pierwsze efekty takich działań byłyby widoczne już w ciągu kilku miesięcy. Efekt cieplarniany można by też odwrócić. Wystarczyłoby zaprzestać uwalniania cząstek, a w ciągu kilku lat sytuacja wróciłaby do normy. Autorzy propozycji mówią, że potrzebnych jest jeszcze wiele badań. Nie wiemy na przykład dokładnie, w jakim tempie uwolnione cząstki krążyłyby w atmosferze. Ponadto na Marsie występuje woda i chmury. W miarę ogrzewania atmosfery mogłoby dochodzić do kondensacji pary wodnej na uwolnionych cząstkach i ich opadania wraz z deszczem. Klimatyczne sprzężenia zwrotne są bardzo trudne do modelowania. Żeby zaimplementować naszą metodę musielibyśmy mieć więcej danych z Marsa i Ziemi. Musielibyśmy też pracować powoli i mieć pewność, że skutki naszych działań są odwracalne, dopiero wtedy moglibyśmy zyskać pewność, że to zadziała, ostrzega Kite. Ponadto, jak podkreśla uczony, badacze skupili się na aspektach związanych z podniesieniem temperatury do poziomu użytecznego dla istnienia mikroorganizmów i potencjalnej uprawy roślin, a nie na stworzeniu atmosfery, w której ludzie będą mogli oddychać. « powrót do artykułu
  13. W Eretrii, niewielkim mieście na południu Grecji, archeolodzy trafili na budynek mieszkalny z późnego okresu klasycznego – z połowy IV wieku p.n.e. – w którym zachowała się mozaika podłogowa przedstawiająca dwóch satyrów. Budynek znajdował się w centrum starożytnego miasta, w pobliżu świątyni Apollona, w okolicy, w której w przeszłości znajdowano domy z IV wieku z mozaikami podłogowymi. Teraz archeolodzy trafili na niemal kwadratowy pokój, którego południowa ściana miała 350 cm długości, a ściana wschodnia 355 cm. Ścian północnej i zachodniej nie odsłonięto, prawdopodobnie znajdują się one pod pobliską drogą. Podłogę pokoju stanowiła mozaika z niewielkich naturalnych kamieni w kolorze białym. Zachował się z niej centralny medalion o średnicy 113 centymetrów. Przedstawiono na nim dwóch satyrów z typowymi cechami zwierzęcymi, jak ogon, rogi, ostro zakończone uczy. Jeden jest młody, gra na aulosie, drugi starszy, ma brodę i prawdopodobnie tańczy do muzyki. W medalionie wykorzystano różnokolorowe kamyki (białe, żółte, czerwone, czarne), za pomocą których oddano szczegóły. Wzdłuż północnej, wschodniej i zachodniej ściany pokoju znajduje się 2-3-centymetrowe podwyższenie o szerokości niemal metra. W miejscu takim ustawiano sofy. Istnienie podwyższenia wskazuje, że był to pokój dla mężczyzn, w którym odbywały się przyjęcia. Figuratywnym symbolem takiego miejsca jest zresztą obecność dwóch wspomnianych satyrów. Eretria była w VI i V wieku przed Chrystusem ważnym polis, które odgrywało istotną rolę w wielu wydarzeniach politycznych. O mieście wspominają liczni sławni pisarze. Jego historia sięga jednak znacznie głębiej w przeszłość. O Eretrii, jako o jednym z polis, które wysłało statki pod Troję, wspomina Homer. W jego czasach miasto było regionalną potęgą, które zakładało kolonie na Sycylii i Półwyspie Apenińskim. Potęgę tę widzimy w bogactwie domów z IV wieku. W V i IV wieku należało do Związku Morskiego zdominowanego przez Ateny, później pozycję hegemona w Grecji zyskała Macedonia. W II wieku, w czasie II wojny macedońskiej, miasto zostało splądrowane przez Rzymian i – wraz z resztą Grecji – stało się formalnie wolne od macedońskiej dominacji. W 87 roku miasto zostało zniszczone podczas I wojny Rzymu z Mitrydatesem, a jego resztki stopniowo chyliły się ku upadkowi. Eretria została opuszczona w V lub VI wieku naszej ery. W V-VI wieku naszej ery badany obszar był używany jako cmentarz. Rada Zabytków Grecji Środkowej zdecydowała, że odkryta właśnie podłoga zostanie tymczasowo zakryta i zabezpieczona, instalacja wodociągowa, podczas układania której dokonano odkrycia mozaiki, będzie przekierowana, a w przyszłości podłoga zostanie wyeksponowana i udostępniona zwiedzającym. « powrót do artykułu
  14. Szczątki Homo floresiensis i Homo luzoniensis każą zadać sobie pytanie, w jaki sposób doszło do ekstremalnej redukcji rozmiarów ciała wymarłych gatunków Homo zamieszkujących wyspy, zauważają autorzy artykułu opublikowanego na łamach Nature Communications. Naukowcy z Japonii, Indonezji, Australii i USA informują o odkryciu na wyspie Flores kości ramiennej dorosłego H. floresiensis, która jest o 9–16% krótsza i cieńsza niż dotychczas znalezione kości tego gatunku. Przodek „hobbita z Flores” mógł więc być jeszcze mniejszy, niż dotychczas uważano. Był najmniejszym gatunkiem Homo. Znaleziona kość pochodzi sprzed 700 000 lat. To pozostałość po H. floresiensis, słynnym „hobbicie z Flores”, który został odkryty w 2003 roku w jaskini Liang Bua. Szczątki z Liang Bua dowodzą, że H. floresiensis mógł mieszkać na Flores jeszcze 50 000 lat temu, w czasie gdy H. sapiens od dawna zasiedlał Australię. Jedynym, poza Liang Bua, miejscem, w którym odkryto kości „hobbita” jest stanowisko Mata Menge, położone 75 kilometrów na wschód od jaskini. Już wcześniej znaleziono tam szczękę i sześć zębów homininów pochodzące sprzed około 700 000 lat. Szczątki te wskazywały, że hominin był nawet mniejszy od tego, którego kości znaleziono w Liang Bua, a to oznaczało, iż tak niewielkie rozmiary ciała pojawiły się na wczesnym etapie ewolucji homininów w Flores. Nie wiadomo jednak było, do jakiego gatunku należały szczątki. Niektóre z zębów wydawały się mieć cech pośrednie pomiędzy wczesnym H. erectus a H. floresiensis. Teraz zespół pracujący pod kierunkiem profesorów Yousuke Kaifu z Uniwersytetu Tokijskiego, Iwana Kurniawana z Centrum Badań Geologicznych w Indonezji i Gerrita van den Bergha z australijskiego University of Wollongong poinformował o znalezieniu w Mata Menge trzech dodatkowych kości pochodzących sprzed 700 000 lat. Co ważne, wśród kości jest pierwszy odkryty w Mata Menge fragment pochodzący spoza obrębu czaszki, dolna część kości ramienia. Badania mikroskopowe struktury kości dowodzą, że należała ona do dorosłego osobnika. Na podstawie wielkości zachowanej części naukowcy oszacowali, że znaleziony w tym miejscu H. florensiensis miał około 100 centymetrów wzrostu. Był więc o około 6 centymetrów niższy niż osobnik z Liang Bua, który żył 650 000 lat później. Ta pochodząca sprzed 700 000 lat kość ramienna dorosłego osobnika, jest nie tylko krótsza niż kości H. floresiensis, ale to najmniejsza kość ramienna ze wszystkich szczątków homininów, mówi współautor badan, profesor Adam Brumm z Griffith University. Ten niezwykle rzadki okaz potwierdza naszą hipotezę, że przodek Homo floresiensis miał ekstremalnie małe rozmiary ciała. Jest jasne, że wcześni przodkowie „hobbita” byli jeszcze mniejsi, niż sądziliśmy, dodaje uczony. Dwa znalezione w Mata Menge zęby są również bardzo małe. Jeden z nich najbardziej przypomina zęby wczesnego H. erectus z Jawy. Dotychczas w Mata Menge znaleziono w sumie 10 szczątków, które należą do co najmniej 4 osobników, w tym 2 dzieci. Wszystkie są podobne do H. floresiensis z Liang Bua, można więc uznać je za bezpośredniego przodka „hobbita z Flores”. Mała kość ramienia dowodzi zaś, że do ekstremalnej redukcji rozmiarów ciała doszło na wczesnym etapie zasiedlenia wyspy. Historia ewolucyjna homininów z Flores jest słabo poznana. Nowe skamieniałości sugerują jednak, że historia „Hobbita” rozpoczęła się, gdy grupa H. erectus została w jakiś sposób odizolowana na tej odległej indonezyjskiej wyspie, co miało miejsce być może milion lat temu, i zaszła u nich dramatyczna redukcja rozmiarów ciała, stwierdza profesor Brumm. « powrót do artykułu
  15. Osobom, które nie są zaznajomione ze światem inwestycji w metale szlachetne, sztabki złota mogą kojarzyć się z filmowymi okazami wielkości cegieł, dumnie przechowywanych w wielkich bankowych sejfach. Na które oczywiście, ktoś planuje napad. Zaskakujący może być zatem dla wielu osób fakt, że na rynku inwestycji dostępne są również małe sztabki złota o wadze zaledwie 5 gramów czy 1 grama, a także mini sztabki złota, jeszcze lżejsze od wymienionych. Czym są mini sztabki złota? Nie ma żadnej oficjalnej definicji, która wskazywałaby, od jakiej gramatury mówi się o mini sztabkach złota. Przyjmuje się jednak, że to egzemplarze o wadze poniżej 1 grama – czyli naprawdę wyjątkowo niewielkich. To zatem sztabki złota o gramaturze 0,5 grama, a także: mini sztabki złota 0,25 grama. A jakie są wymiary takich okazów? Czy da się w ogóle bezpiecznie przechowywać tak drobne złote sztabki? W przypadku egzemplarzy półgramowych wybijanych przez Mennicę Polską, wymiary sztabek to zaledwie 5,1 × 8,4 × 0,85 mm. Dla porównania, ziarnka grochu osiągają średnicę od 4 do 7,5 mm. Jak można się domyślić, jeszcze mniejsze są mini sztabki złota o gramaturze 0,25 g – w przypadku produktów Mennicy Polskiej, wymiary to 4,1 × 6,9 × 0,7 mm. Jak przechowywać mini sztabki złota? Choć omawiana grupa złotych sztabek jest naprawdę maleńka, to (pod warunkiem kupowania ich u sprawdzonego źródła) nie trzeba się martwić o bezpieczeństwo ich przechowywania. Autentyczne mini sztabki złota są sprzedawane w specjalnym opakowaniu ochronnym, tzw. CertiCard. A ono jest już zdecydowanie większe – przy tak małych sztabkach wykorzystuje się opakowanie o wymiarach 54,00 × 85,60 mm. Nie tylko ułatwia przechowywanie mini sztabek złota tak, by ich nie zgubić, ale przy okazji chroni je przed ewentualnymi uszkodzeniami mechanicznymi oraz stanowi potwierdzenie ich autentyczności. CertiCard jest bowiem przy okazji certyfikatem. Czy warto inwestować w tak małe sztabki złota? Mini oraz małe sztabki złota są dla inwestorów interesujące z dwóch podstawowych powodów. Po pierwsze: ułatwiają dywersyfikację portfela inwestycyjnego. Można lokować swój kapitał w sztabkach o mocno zróżnicowanej gramaturze – oraz innych aktywach. Po drugie: niewielkie sztabki złota są idealnym produktem dla osób o ograniczonym budżecie albo chcących dopiero wejść w świat inwestycji. To produkty, które mogą kosztować nawet zaledwie ok. 100 zł. A to bardzo bezpieczna kwota – w razie problemów z kursem kruszcu nie przyniesie znaczącej straty, co więcej, pomoże „potrenować” obserwację rynku. Mini sztabki złota są również ciekawą opcją na elegancki prezent. Można podarować ją komuś bliskiemu. Małe sztabki złota są również chętnie wybierane jako podarunek biznesowy – dla współpracownika, drobnego kontrahenta czy kierownika. Niewielkie sztabki złota kryją w sobie zatem ogromny potencjał, który zdecydowanie warto zbadać! « powrót do artykułu
  16. Przywiązanie do zasad moralnych zmienia się wraz z... porami roku, donoszą naukowcy z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej. Może mieć to szerokie konsekwencje, obejmujące życie polityczne, stosowanie prawa czy ludzkie zdrowie. Osądy moralne mają przecież wpływ zarówno na decyzje polityczne, jak i wyroki sądowe. Tak więc wyniki wyborów parlamentarnych czy wyrok, jaki zapadnie w sądzie, mogą być zależne od pory roku, a raczej od zmian w stopniu przywiązania do zasad moralnych. Badacze przeanalizowali wyniki ankiet przeprowadzonych wśród ponad 230 000 Amerykanów na przestrzeni 10 lat i zauważyli, że uzyskiwane odpowiedzi dotyczące zasad moralnych zmieniają się, w zależności od pory roku. Spostrzeżenie takie zostało potwierdzone następnie na mniejszych próbkach z Kanady i Australii. Przywiązanie do zasad moralnych, które promują spójność społeczną i przestrzeganie norm jest większe wiosną i jesienią niż latem i zimą. Zasady moralne to najważniejsze elementy, na podstawie których podejmujemy decyzje i tworzymy sądy. Przypuszczamy, że zaobserwowane przez nas zjawisko może mieć wpływ na cały ciąg wydarzeń związanych z decyzjami i osądami, mówi Ian Hohm z UBC. Naukowcy oparli się na wynikach ankiety, która od 2009 roku dostępna jest na witrynie YourMorals.org. Ankieta bada pięć wartości moralnych. Są nimi lojalność (ocena przywiązania do swojej grupy i chęci podtrzymywania więzi z nią), autorytet (podążanie za autorytetami grupy oraz przestrzeganie ustanowionych zasad), cnotliwość (przywiązywanie wagi do porządku, tradycji i świętości), troska (przywiązywanie uwagi do życzliwości i unikania krzywdzenia innych), uczciwość (upewnienie się, by wszyscy byli jednakowo traktowani). Lojalność, autorytet i cnotliwość są uważane przez badaczy za wartości wiążące, to one promują przywiązanie do norm społecznych panujących w grupie. Są one też blisko związane ze współczesnym konserwatyzmem politycznym. Z kolei troska i uczciwość mogą być postrzegane jako wartości bardziej liberalne, gdyż skupiają się bardziej na dobrostanie i prawach indywidualnych. Wszystkie zaś wymienione cechy również mocno wpływają na ocenę tego, co uważamy za dobre i złe. Badacze zauważyli, że ludzie bardziej przestrzegają wartości wiążących wiosną i jesienią, ale mniej latem i zimą. Schemat taki powtarzał się przez całe 10 lat badań. Co więcej, okazało się, że letni spadek przywiązywania wagi do wartości wiążących był większy tam, gdzie różnice w klimacie pomiędzy porami roku są większe. Niewykluczone, że przykładanie większej miary do wartości moralnych ma związek z niepokojem. Z niedawnej pracy jednego ze współautorów obecnych badań wynika bowiem, że poziom niepokoju u ludzi osiąga szczyt wiosną i jesienią, zbiega się więc z okresami, gdy ludzie przywiązują większą wagę do zasad moralnych. Ta korelacja sugeruje, że odczuwanie większego niepokoju może popychać ludzi do poszukiwania ukojenia w normach społecznych i tradycji, czyli w naszych wartościach wiążących, stwierdza profesor psychologii Mark Schaller. Sezonowe zmiany w naszym przywiązaniu do zasad moralnych mogą wpływać na wiele aspektów życia. Jako wyborcy będziemy bardziej surowo oceniać polityków w tych porach roku, w których jesteśmy bardziej przywiązani do wartości wiążących. Podobnie mogą działać sędziowie, wydający w tym czasie bardziej surowe wyroki. Pory roku mogą też wpływać na to, jak oceniamy osoby z zewnątrz naszej grupy oraz tych, którzy nie przestrzegają zasad grupowych. Autorzy badań chcą teraz sprawdzić, czy zaobserwowany przez nich wzorzec przestrzegania zasad rzeczywiście znajduje swoje odzwierciedlenie we wzorcu zapadających wyroków sądowych oraz czy jest widoczny w działaniach świadczących o uprzedzeniach do jakichś grup czy osób. « powrót do artykułu
  17. Współczesne samoloty pasażerskie emitują mniej węgla niż starsze modele, jednak latają na większych wysokościach, przez co ich smugi kondensacyjne utrzymują się dłużej, a to może w większym stopniu wpływać na ocieplenie klimatu. Nowe badania, przeprowadzone przez naukowców z Wielkiej Brytanii, Niemiec i USA, wykazały również, że prywatne odrzutowce mają nawet większy negatywny wpływ na klimat, niż dotychczas sądzono. Podczas podróży lotniczych do atmosfery emitowane są duże ilości węgla. I właśnie z tą emisją kojarzony jest negatywny wpływ lotów pasażerskich na klimat. Niewykluczone jednak, że to nie ona, a smugi kondensacyjne są głównym elementem, za pomocą którego samoloty przyczyniają się do ocieplania klimatu. Smugi kondensacyjne przyczyniają się do ponad połowy dodatniego wymuszenia radiacyjnego z lotnictwa, jednak rozmiary ich wpływu na klimat są wysoce niepewne. W dużym stopniu zależą bowiem od mikrofizycznych właściwości smugi oraz lokalnej meteorologii, ponadto silnie zmieniają się w czasie trwania smugi, piszą autorzy badań. Naukowcy przeanalizowali zdjęcia satelitarne ponad 64 000 smug kondensacyjnych z samolotów przelatujących nad Oceanem Atlantyckim. Stwierdzili, że nowoczesne maszyny, które latają na wysokości około 12 kilometrów, tworzą bardziej trwałe smugi. Maszyny takie, by zaoszczędzić na paliwie, latają wyżej, gdzie powietrze jest bardziej rozrzedzone i stawia mniejszy opór. Starsze samoloty latają na wysokości około 11 kilometrów. Maszyny latające wyżej spalają mniej paliwa, powodują więc mniejszą emisję, jednak pozostawiane przez nich smugi kondensacyjne dłużej się utrzymują, więc dłużej generują efekt cieplarniany. Nowsze samoloty latają coraz wyżej i wyżej, by zmniejszyć zużycie paliwa i emisję węgla. Niezamierzoną konsekwencją takich działań jest tworzenie większej liczby dłużej utrzymujących się w powietrzu smug kondensacyjnych, które zatrzymują w atmosferze dodatkowe ciepło, wyjaśnia główny autor badań, doktor Edward Gryspeerdt z Imperial College London. Badacze potwierdzili również, że istnieje prosty sposób na skrócenie czasu utrzymywania się smug kondensacyjnych. Jest nim zmniejszenie ilości sadzy emitowanej przez silniki, czyli dokładniejsze spalanie paliwa. Nieproporcjonalnie dużym problemem są prywatne odrzutowce. Są co prawda mniejsze niż samoloty pasażerskie i zużywają mniej paliwa, jednak latają jeszcze wyżej. I mimo swoich rozmiarów generują długo utrzymujące się smugi kondensacyjne, które rozmiarami dorównują smugom z samolotów pasażerskich. Są też, oczywiście, mniej efektywne niż samoloty pasażerskie, emitując do atmosfery więcej węgla na osobę, niż duże maszyny należące do linii lotniczych. Negatywny wpływ na klimat milionerów posiadających prywatne odrzutowce jest więc jeszcze bardziej nieproporcjonalnie duży, niż się dotychczas wydawało. « powrót do artykułu
  18. Naukowcy z Northwestern University poinformowali na łamach PNAS o stworzeniu nowego materiału wysokiej jakości, który z powodzeniem zregenerował tkankę chrzęstną u dużych zwierząt. Jak mówią wynalazcy, materiał wygląda jak gumowata maź i składa się z sieci molekuł, które naśladują naturalne środowisko tkanki chrzęstnej. Podczas badań podawano go do stawu kolanowego zwierząt. W ciągu sześciu miesięcy zaobserwowano dowody na naprawę zniszczonego stawu, w tym pojawienie się nowej tkanki chrzęstnej zawierającej naturalne biopolimery. Autorzy badań mają nadzieję, że uda im się tak rozwinąć ich materiał, że w przyszłości posłuży on do leczenia chorób degeneracyjnych, urazów sportowych i nie będą już konieczne pełne protezy kolana. Tkanka chrzęstna to podstawowy element stawów. Gdy zostaje ona uszkodzona, ma to wielki wpływ na ludzkie zdrowie i mobilność. Problem w tym, że u dorosłych tkanka chrzęstna nie ma możliwości regeneracji. Nasza terapia stwarza warunki do takiej regeneracji tkanki, które w naturalny sposób się nie regenerują. Sądzimy, że może to pomóc w rozwiązaniu poważnego problemu medycznego, mówi główny autor badań, Samuel I. Stupp. Nowy materiał zawiera bioaktywny peptyd łączący się z transformującym czynnikiem wzrostu beta 1 (TGF-β1) – podstawową proteiną odpowiedzialną na rozwój i utrzymanie tkanki chrzęstnej – oraz zmodyfikowany kwas hialuronowy. Wiele osób słyszało o kwasie hialuronowym, gdyż jest to popularny składnik produktów do pielęgnacji skóry. Występuje on naturalnie w wielu tkankach ludzkiego ciała, w tym w stawach i mózgu. Wybraliśmy go, gdyż przypomina naturalne polimery znajdujące się w tkance chrzęstnej, dodaje uczony. Jego zespół zintegrował bioaktywny peptyd i chemicznie zmodyfikowany kwas hialuronowy tak że doszło do spontanicznego utworzenia nanowłókien, które połączyły się w sposób naśladujący naturalną architekturę tkanki chrzęstnej. W ten sposób powstało rusztowanie, na którym mogą wesprzeć się komórki, by zregenerować tkankę chrzęstną. A do tej regeneracji zachęcają bioaktywne komponenty, wysyłające do organizmu odpowiednie sygnały. Materiał został przetestowany na owcach. Wybrano te zwierzęta, gdyż posiadają złożony stan kolanowy, który ma podobny rozmiar i znosi podobne obciążenia co staw ludzki. Ponadto ich tkanka chrzęstna niezwykle trudno ulega regeneracji. Owcom wstrzyknięto materiał w staw kolanowy. Wypełnił on uszkodzone przestrzenie i indukował regenerację uszkodzonej tkanki. Stupp ma nadzieję, że w przyszłości materiał ten zostanie wykorzystany podczas zabiegów chirurgicznych na kolanach. Obecnie stosuje się metodę chirurgiczną, w czasie której lekarz powoduje niewielkie uszkodzenia kości pod tkanką chrzęstną, by spowodować wzrost nowej tkanki chrzęstnej. Problemem w tej technice jest fakt, że często tworzy się wówczas tkanka chrzęstna włóknista, taka jak w uszach, a nie tkanka chrzęstna szklista, potrzebna do prawidłowego funkcjonowania stawów, stwierdza Stupp. Doprowadzając do regeneracji tkanki chrzęstnej szklistej uzyskamy lepsze wyniki i rozwiążemy długoterminowy problem ograniczonej mobilności oraz bólu, wyjaśnia. « powrót do artykułu
  19. Sprawdź, skąd czerpać kreatynę w pożywieniu i jako suplement. Jak kreatyna wpływa na organizm – zestawienie suplementów i ich właściwości. Jak kreatyna i inne suplementy wpływają na organizm człowieka? W mediach i u lekarzy często słyszymy, że bez odpowiedniej suplementacji można łatwo nabawić się różnego rodzaju chorób. Suplementacja w dzisiejszych czasach ma ogromne znaczenie, ponieważ różnego rodzaju niedobory witamin i składników odżywczych, których brak w przetworzonym jedzeniu, coraz częściej musimy dostarczać innymi sposobami. Brak odpowiedniej dawki witamin i minerałów w ciele człowieka spowodowany jest jego nieodpowiednią dietą. Witaminy, kreatyna i inne tego typu są szczególnie narażone na niedobory. Już teraz sprawdźmy, jak przykładowa kreatyna i jej niedobór wpływa na organizm człowieka. Sprawdzimy również działanie innych popularnych suplementów diety. Czym jest kreatyna? Tytułowa keratyna to podstawowy składnik diety sportowca, ale nie tylko. Kreatyna jako organiczny związek chemiczny odgrywa ważną rolę w dostarczaniu energii do komórek mięśniowych. Kreatyna jest oczywiście naturalnie produkowana przez organizm człowieka, jednak mogą występować jej niedobory. Dość popularnym powodem niedoboru kreatyny jest ograniczanie mięs w diecie. Mięso to jedno z ważniejszych źródeł kreatyny, a gdy na przykład weganie i wegetarianie go nie spożywają, to szczególnie powinni zadbać o uzupełnienie kreatyny w organizmie. Generalnie uważa się, że suplementacja kreatyną pozwala na szybsze uzupełnianie zapasów nośnika energii w komórkach, co prowadzi do poprawy wydolności fizycznej organizmu. To właśnie z tego powodu keratyna jest podstawowym suplementem diety każdego sportowca i powinna być badana i brana pod uwagę również u osób, które borykają się z brakiem energii w życiu codziennym. Korzyści z suplementacji kreatyną Najlepsi kulturyści i dietetycy zalecają, by odpowiednio zadbać o niedobory witamin i minerałów poprzez odpowiednią suplementację. Poszczególne sklepy i apteki, na przykład SDF, czy https://biaxol.com/pl/, mają w ofercie szereg różnych suplementów z przeznaczeniem dla sportowców i nie tylko. Sprawdź, jak suplementacja kreatyną wpływa na organizm: Przyśpiesza regenerację – jeśli masz męcząca prace lub często trenujesz, kreatyna może pomóc Ci w szybszej regeneracji organizmu. Ochrona komórek nerwowych – uważa się, że kreatyna ma właściwości neuroprotekcyjne i jest przydatna w leczeniu lub przynajmniej zapobieganiu chorób neurodegeneracyjnych. Poprawa wydolności – suplementacja kreatyną może znacząco poprawić wydolność w krótkotrwałych i intensywnych wysiłkach fizycznych. Wzrost masy mięśniowej – badania dowodzą, że kreatyna może wspomagać wzrost beztłuszczowej masy ciała. Inne ważne i przydatne suplementy Wspomniane wyżej kreatyna nie jest jedynym ważnym elementem w diecie człowieka. Jest też sporo innych składników odżywczych, których niedobory mogą mieć przełożenie na codzienne funkcjonowanie i gorsze samopoczucie. Witamina D Suplementacja witaminą D jest często poruszanym tematem w reklamach telewizyjnych. Oczywiście warto suplementować ją, ponieważ wpływa na układ odpornościowy i ma wpływ na ogólne samopoczucie. Magnez Jeśli miewasz skurcze, to z pewnością potrzebujesz magnezu. Problemy z układem krążenia i zmęczenie to kolejne oznaki niedoborów magnezu w organizmie. Cynk Cynk wspiera układ odpornościowy i jest przydatny w lepszym i szybszym gojeniu różnych ran. Niedobory cynku zazwyczaj prowadzą do osłabienia odporności, a w konsekwencji podatności na zachorowania i infekcje. Żelazo Osłabienie i zmęczenie oraz anemia to objawy niedoborów żelaza w organizmie człowieka. Podobnie jak kreatyna, żelazo szczególnie przyda się weganom.   « powrót do artykułu
  20. Leżące na północ od Ameryki Północnej przejście Północno-Zachodnie łączy Atlantyk z Oceanem Spokojnym. Poszukiwane było przez setki lat, aż w końcu udowodniono jego istnienie. Nie zdążyło jednak nabrać znaczenia, gdyż wkrótce potem otwarto Kanał Panamski. Od lat panuje przekonanie, że w związku z globalnym ociepleniem Przejście stanie się łatwiej dostępne. Jednak autorzy badań opublikowanych na łamach Nature twierdzą, że dzieje się coś przeciwnego. Żegluga tym szlakiem staje się coraz bardziej ryzykowna. Kanadyjscy naukowcy przez 15 lat przyglądali się temu, co dzieje się w Przejściu Północno-Zachodnim i zauważyli, że z powodu globalnego ocieplenia gromadzi się tam grubszy lód. Jednoroczny lód się wycofuje, a to pozwala wpłynąć na te obszary grubszemu lodowi z Grenlandii. Uczeni badali historyczne informacje o występowaniu lodu w Przejściu i przekładali to na długość trwania sezonu żeglugowego. Z analiz wynika, że z powodu globalnego ocieplenia w czterech regionach Przejścia Północno-Zachodniego doszło do znaczących zmian. W trzech z nich pomiędzy rokiem 2007 a 2021 doszło do skrócenia sezonu żeglugowego o 50 do 70 procent. W jednym z nich, na wschodzie Lancaster Sound, sezon żeglugowy wydłużył się w tym czasie o 15%. Pomimo skrócenia sezonu żeglugowego z danych Kanadyjskiej Straży Wybrzeża wynika, że ruch w badanym regionie zwiększył się. Ma to związek ze zwiększonym ruchem turystycznym, komercyjnym oraz ruchem określonym jako „adventuring opportunities”. Tę pozorną sprzeczność łatwo wyjaśnić. Z jednej strony firmy komercyjne szukają alternatywy wobec wąskiego i przepełnionego Kanału Panamskiego, z drugie zaś ruch turystyczny rozlewa się po całym globie i coraz więcej osób szuka przygód. Trzy regiony Przejścia, w których pojawił się grubszy lód, leżą na jego północnej odnodze. Jest ona krótsza, a więc bardziej atrakcyjna dla żeglugi. Odnoga południowa niemal nie odczuwa napływu grubszego lodu i to właśnie tam doszło do zwiększenia ruchu. Grubszy lód z dalekiej północy może jeszcze przez około 2 dekady napływał do Przejścia Północno-Zachodniego. Jeśli zaś ludzkość radykalnie nie zmniejszy emisji gazów cieplarnianych, to po roku 2050 Przejście Północno-Zachodnie powinno być w większości wolne od lodu. « powrót do artykułu
  21. W przebiegu chorób Alzheimera czy Parkinsona w neuronach tworzą się splątki neurofibrynalne, patologiczne agregacje białek. Dotychczas sądzono, że komórki mikrogleju sprzątają splątki dopiero wówczas, gdy zostaną uwolnione z komórki po śmierci neuronu. Badania przeprowadzone przez naukowców z Instytutu Biologii Wieku im. Maxa Plancka wykazały, że mikroglej tworzy niewielkie rurki połączone z komórkami nerwowymi i za pomocą tych rurek usuwa splątki, zanim wyrządzą one neuronowi szkodę. To jednak nie wszystko. Za pomocą rurek mikroglej wysyła do neuronów w których pojawiły się splątki, zdrowe mitochondria umożliwiające komórkom lepsze funkcjonowanie pomimo choroby. Jesteśmy podekscytowani tym odkryciem i jego potencjalnymi zastosowaniami w celu poprawy funkcjonowania neuronów za pomocą mikrogleju, mówi współautor badań Frederik Eikens. Uczeni odkryli też, że mutacje genetyczne w mikrogleju wpływają na tworzenie i działanie tych rurek. Mutacje takie zwiększają ryzyko wystąpienia chorób neurodegeneracyjnych, co sugeruje, że zaburzenia tworzenia „rurek tunelowania” jest jednym z czynników rozwoju chorób neurodegeneracyjnych. Na następnym etapie badań skupimy się na zrozumieniu, jak te rurki powstają i spróbujemy opracować metody zwiększenia procesu ich generowania w czasie choroby, dodaje Lena Wischhof. « powrót do artykułu
  22. W 1535 roku sekretarz stanu i członek wpływowej Tajnej Rady Henryka VIII, sir Ralph Sadler, wybudował dla siebie dom w Hackney. Ten pierwszy budynek mieszkalny w obecnej dzielnicy Londynu znany jest obecnie jako Sutton House. Przez wieki przechodził zmienne koleje losu, miał różnych właścicieli, w XVII wieku mieściła się w nim szkoła dla dziewcząt. Pod koniec lat 80. XX wieku National Trust przeprowadził remont, podczas którego pod podłogą znaleziono liczne efemera. Zostały one starannie zachowane. Dopiero teraz grupa ochotników zajęła się ich katalogowaniem i dokonała niezwykle rzadkiego odkrycia. Wśród gruzu sprzed wieków, kawałków tkanin, kości i innych obiektów znaleziono kilkucentymetrowe, papierowe wycinanki, z których niektóre zostały ręcznie pokolorowane. Osiem z nich datowano na koniec XVII wieku, kiedy to wycinanie z papieru dopiero zdobywało w Wielkiej Brytanii popularność jako sposób na spędzanie wolnego czasu. Jak łatwo się domyślić, wycinanki z tego okresu są niezwykle rzadkie. Wycinanki z Sutton House pochodzą z okresu, gdy w budynku mieściła się szkoła dla dziewcząt. Musiały więc zostać wykonane przez uczennice. Widzimy wśród nich gwiazdę wykonaną ze składanego papieru, wyciętego pokolorowanego lisa, kąpiącą się kobietę, kurę, ptaka oraz parę ubraną w wiejskie stroje z epoki. W XVII wieku sztuką wycinania najczęściej zajmowały się kobiety i dziewczęta, które w ten sposób pokazywały swoje zainteresowania, zmysł artystyczny oraz zręczność. Dziewczęta  uczyły się z wycinania z papieru na równi z haftowaniem i wyszywaniem. W tym czasie popularność zdobywało też tworzenie figur ze składanego papieru. Szczególnie często bawiono się w ten sposób składając serwetki przy stole. Papierowe wycinanki rzadko się zachowują, tym cenniejsze jest obecne znalezisko. Wycinanie miało jednak prawdopodobnie wpływ na rozwój kolejnych dziedzin sztuki, takich dekupaż, szczególnie popularny w epoce wiktoriańskiej. Doktor Isabella Rosner, która specjalizuje się w badaniu kultury materialnej początków epoki współczesnej zauważyła, że wycinanki z Sutton House są niemal identyczne z jedynymi dwoma przykładami takiej sztuki z XVII wieku, które dotrwały do naszych czasów. Jeden z tych przykładów to dekorowane pudełko z lat 80. XVII wieku znajdujące się w zbiorach Witney Antiques. Sztuka wycinania z papieru była opisywana w książkach dla pań domu w XVII wieku. Należy tutaj wymienić przede wszystkim książki Hannah Woolley „A Guide to Ladies” z 1668 roku oraz „A Supplemen to the Queen-Like Closet” z 1674. W połowie XVII wieku Hackney było centrum dziewczęcej edukacji w Anglii. Od 1657 roku dyrektorką szkoły była Sarah Freeman. W Hackney istniała też szkoła założona przez Hannah Woolley i jej męża. Specjaliści przypuszczają, że po śmierci męża pani Woolley mogła uczyć w Sutton House. Możliwe więc, że znalezione właśnie wycinanki to dzieła dziewcząt i nastolatek, które powstały pod kierunkiem Woolley, cieszy się Rosner. « powrót do artykułu
  23. W Vera C. Rubin Observatory zakończono instalowanie zwierciadła wtórnego. Zamontowane na Simonyi Survey Telescope 3,5-metrowe zwierciadło jest pierwszym stałym elementem systemu optycznego teleskopu. W kolejce do montażu czekają zwierciadło główne o średnicy 8,4 metra oraz LSST Camera, największy na świecie aparat cyfrowy. Vera C. Rubin Observatory, które powstaje za pieniądze amerykańskiej Narodowej Fundacji Nauki (NSF) oraz Biura Nauki Departamentu Energii ma rozpocząć nową erę badań w astronomii naziemnej. Obserwatorium ma rozpocząć pracę już w przyszłym roku. Zwierciadło zostało wyprodukowane przez firmę Corning Advanced Optics w 2009 roku. Najpierw trafiło na Uniwersytet Harvarda, gdzie było przez 5 lat przechowywane, a następnie jego polerowaniem i wykończeniem zajęła się firma L3Harris Technologies. Ma ona ponad 50-letnie doświadczenie w projektowaniu i budowaniu układów optycznych. Jej zadaniem było też zbudowanie stelaża, w którym lustro zostało zamontowane, całej elektroniki, czujników, systemu kontroli zwierciadła oraz systemu kontroli termicznej. Stelaż składa się ze sztywnej stalowej ramy oraz 78 siłowników, które wspierają lustro i będą kontrolowały jego kształt. W 2018 roku wraz z komponentami potrzebnymi do montażu trafiło do Chile i było przechowywane w obserwatorium, nad którego budową wciąż trwały prace. Już na miejscu, w 2019 roku, pokryto je ochronną warstwą srebra, a na początku lipca bieżącego roku zamontowano w stelażu, wraz z którym przed kilkoma dniami zostało ostatecznie zainstalowane w teleskopie. To jedno z największych wypukłych luster w historii jest monolitem o grubości 10 centymetrów. Operacja montażu nie była łatwa. Wykorzystano podczas niej specjalnie zaprojektowany podnośnik, który zmienił pozycję zwierciadła na pionową. W tym czasie musiał pracować system kontroli, który zapobiegał powstaniu niepotrzebnych naprężeń w zwierciadle. Po zamontowaniu podłączono elektronikę i uruchomiono oprogramowanie kontrolne. W najbliższym czasie zainstalowana zostanie Commissioning Camera. To mniejsza wersja LSST camera, której zadaniem będzie przeprowadzanie serii testów obu luster teleskopu. Na sierpień zaplanowano zaś instalację głównego zwierciadła. Przed końcem roku ma zostać ukończony montaż LSST Camera. Vera C. Rubin Observatory wybudowano na Cerro Pachón w Chile. Tamtejszy teleskop będzie fotografował południową część nieboskłonu. Zobrazowanie całego widocznego nieba zajmie mu kilka nocy. Zadanie to będzie powtarzał przez 10 lat, tworząc w ten sposób obraz zmieniającego się wszechświata. Tę kampanię naukową nazwano Legacy Survey of Space and Time (LSST). Wczesne prace nad projektem, zwanym wówczas Large-aperture Synoptic Survey Telescope (LSST) były finansowane z niewielkich grantów, a w 2008 roku pojawiły się większe pieniądze przekazane przez państwa Simonyi oraz Billa Gatesa. W 2010 roku podczas dekadalnego przeglądu projektów naukowych NSF uznała LSST za naziemny instrument naukowy o najwyższym projekcie i w 2014 roku organizacja uzyskała zezwolenie na sfinansowanie projektu do końca. « powrót do artykułu
  24. Większość dużych modeli językowych (LLM), systemów sztucznej inteligencji takich jak ChatGPT, wykazuje odchylenie w lewą stronę sceny politycznej, informuje David Rozado z nowozelandzkiej Politechniki w Otago. Uczony wykorzystał 11 testów orientacji politycznej do określenia „poglądów” 24 najbardziej rozwiniętych LLM, zarówno tych, o kodzie otwartym, jak i zamkniętym. Przebadał ChatGPT, rozwijany przez Metę Llama, google'owski Gemini, WizardLM, Grok Twittera czy Qwen Alibaby. Testy wykazały, że gdy modelom językowym zadawane są pytania w jakiś sposób powiązane z kwestiami politycznymi, generowane odpowiedzi są niemal zawsze oceniane przez testy orientacji politycznej należące do lewicowego spektrum poglądów. Uwagę zwraca wysoka homogeniczność wyników badań LLM stworzonych przez różne organizacje, podkreśla Rozado. Uczony postanowił też sprawdzić, czy można LLM nadać określone preferencje polityczne. Wykorzystał do tego celu ChatGPT-3.5, który trenował na trzech zestawach danych. Pierwszym z nich były teksty z lewicowej pracy, jak The Atlantic czy The New Yorker, drugim zestawem treningowym były tekst z prasy prawicowej jak The American Conservative i temu podobne. Trzeci zestaw testowy stanowiły publikacje ze źródeł neutralnych politycznie, takich jak Institute for Cultural Evolution oraz książka Developmental Politics. Badania wykazały, że możliwe jest manipulowanie „poglądami” LLM za pomocą odpowiednio dobranych danych treningowych. To z jednej strony zagrożenie, z drugiej zaś szansa, która wskazuje, że modele można poprawić tak, by generowały obiektywne odpowiedzi. Rozado stwierdza, że jego badania nie dają odpowiedzi na pytanie, czy lewicowe preferencje w modelach LLM pojawiają się na etapie wczesnego uczenia czy też ostatecznego wygładzania ich działania. Podkreśla również, że nie oznacza to, iż preferencje polityczne są celowo wprowadzane przez jego twórców, chociaż zastanawiającym i wymagającym dalszego zbadania jest fakt, że różne modele tworzone przez różne firmy wykazują podobne preferencje. Badacz dodaje, że jednym z możliwych wyjaśnień lewicowych „poglądów” jest wpływ ChataGPT. Był on pierwszym szeroko rozpowszechnionym LLM, a poprzednie badania dowiodły, że podawane przezeń odpowiedzi lokują go po lewej stronie sceny politycznej. ChatGPT, jak pionier, mógł zostać wykorzystany do dopracowania innych LLM, przez co doszło do rozpowszechnienia się jego „poglądów”. « powrót do artykułu
  25. Zoo w Los Angeles pochwaliło się olbrzymim sukcesem. W tegorocznym sezonie rozrodczym z jaj wykluło się rekordowo dużo – 17 – piskląt skrajnie zagrożonego kondora kalifornijskiego. Populacja tych wymarłych niegdyś na wolności zwierząt jest obecnie powoli przywracana do środowiska w ramach California Condor Recovery Program (CCRP). Opiekunowie kondorów mają nadzieję, że wszystkie tegoroczne pisklęta uda się w przyszłości wypuścić na wolność. Poprzednim rekordowym rokiem w Los Angeles Zoo był 1997, kiedy na świat przyszło 15 piskląt. W 2017 roku w L.A. Zoo zapoczątkowano pionierską technikę, w ramach której przetrzymywanej w niewoli parze podkładano dwa jaja do wyklucia i wychowania. Nikt wcześniej tego nie próbował. W bieżącym roku zdecydowano się na pójście o krok dalej i jednej parze podkładano 3 jaja. Jak widać, był to dobry pomysł. W bieżącym sezonie trzy pisklęta wykluły się jako jedynacy, osiem przyszło na świat z jaj, które podłożono po 2 jednej parze, a sześć ptaków wykluło się z jaj podłożonych po 3. Pierwszy kondor kalifornijski trafił do ogrodu zoologicznego w Los Angeles w 1967 roku. Był to legendarny Topa Topa, przyniesiony do zoo jako niedożywione roczne zwierzę. Udało się go uratować, a Topa Topa okazał się niezwykłym ptakiem. Jest wyjątkowo duży, został ojcem 34 piskląt, a w bieżącym roku skończył 58 lat. Sytuacja gatunku była tragiczna. Pod koniec lat 80. na świecie pozostały tylko 22 kondory kalifornijskie, z czego większość w niewoli. Zdecydowano więc o wyłapaniu wszystkich żyjących na wolności ptaków i rozpoczęciu programu ratowania gatunku. Ostatniego wolno żyjącego kondora kalifornijskiego złapano w Wielką Sobotę 1987 roku. Tym samym gatunek stał się wymarły na wolności. Rozpoczął się jeden z najdroższych programów reintrodukcji w USA. Program okazał się sukcesem. W 2003 roku po raz pierwszy od 22 lat żyjące na wolności młode wzbiły się w powietrze. W 2006 roku po raz pierwszy od ponad 100 lat kondory założyły gniazdo na północy Kalifornii. Obecnie na świecie żyje 561 kondorów kalifornijskich, z czego 344 na wolności. Największym zagrożeniem dla tego gatunku – i nie tylko dla niego, bo podobnie wygląda sytuacja w przypadku bielika amerykańskiego – są myśliwi. A konkretnie stosowana przez nich ołowiana amunicja. Ptaki zjadają ołów żywiąc się mięsem zwierząt, które zmarły po postrzale i nie zostały przez myśliwych zabrane. Przeprowadzone badania wykazały, że aż 48% dzikich kondorów ma przez całe życie przekroczony poziom ołowiu. Apele do myśliwych i wprowadzane regionalnie zakazy stosowania ołowianej amunicji nie przynoszą skutku. Kondory i bieliki wciąż są przez nich trute ołowiem. Kondor kalifornijski to największy ptak Ameryki Północnej. Rozpiętość jego skrzydeł sięga trzech metrów, dorosły ptak ma wysokość 1 metra i waży 7–11 kilogramów. Może wznieć się na wysokość 4,5 kilometra i przebyć dziennie niemal 250 kilometrów. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...