Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36960
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Podczas tworzenia mapy struktur geologicznych pod dnem oceanu u północno-wschodnich wybrzeży USA naukowcy dokonali zaskakującego odkrycia. Zauważyli gigantyczne pokłady relatywnie słodkiej wody uwięzionej w porowatych osadach pod dnem oceanicznym. Wydaje się, że to największy taki zbiornik na świecie. Rozciąga się on pomiędzy Massachusetts po New Jersey. Gdyby zbiornik znajdował się na lądzie, utworzyłby jezioro o powierzchni około 39 000 kilometrów kwadratowych. Badania sugerują, że tego typu zbiorników może być znacznie więcej, a to dobra wiadomość dla świata, w którym coraz częściej mamy do czynienia z niedoborami wody pitnej. Wiedzieliśmy, że w izolowanych miejscach pod dnem uwięziona jest woda pitna. Nie znaliśmy jednak rozmiarów złóż. Mogą się one okazać niezwykle cenne w wielu cierpiących na niedobory wody częściach planety, mówi główna autorka badań, doktorantka Chloe Gustafson z Columbia University. Pierwsze wskazówki, że pod dnem jest słodka woda, pojawiły się w latach 70. kiedy firmy poszukujące ropy naftowej czasami trafiały na wodę pitną. Od tamtej pory naukowcy zastanawiali się, czy mamy do czynienia z izolowanymi kieszeniami z wodą, czy też z czymś większym. Przed 20 laty współautor obecnych badań, Kerry Key, rozpoczął w firmami naftowymi współpracę przy rozwoju technologii elektromagnetycznego obrazowania struktur pod dnem morskim. Przed kilku laty uczony zaczął się zastanawiać, czy nie można tej technologii zmodyfikować tak, by poszukiwać za jej pomocą słodkiej wody. Niedawno przeprowadzone badania i pomiary pól elektromagnetycznych. Wykorzystano przy tym wiatr słoneczny, wyładowania atmosferyczne oraz fakt, że słona woda jest lepszym przewodnikiem fal elektromagnetycznych niż woda słodka. Analizy wykazały, że mamy do czynienia z bardziej lub mniej ciągłym złożem słodkiej wody, rozciągającym się na odległość nawet 120 kilometrów i znajdujących się średnio na głębokości 180 metrów pod dnem, a głębokość zbiornika wynosi również około 180 metrów. Znajduje się tam około 2800 km3 słodkiej wody. Naukowcy przypuszczają, że zbiornik mógł powstać pod koniec ostatniej epoki lodowej, gdy roztapiały się lodowce. Poziom oceanów był wówczas znacznie niższy, osady niesione przez roztapiające się słodkie wody uformowały potężne delty rzeczne i uwięziły pod sobą wodę. Ponadto nowe badania sugerują, że zbiornik może być nadal zasilany przez wody opadowe. Wskazuje na to fakt, że woda w zbiorniku jest bardziej słodka bliżej brzegów, a bardziej słona w głąb oceanu. To sugeruje, że powoli dochodzi do mieszania się wody pitnej z wodą oceanu. Jeśli ludzie chcieliby wykorzystywać wodę z tego zbiornika, to do większości zastosowań musiałaby ona zostać poddana procesowi odsalania. Byłby on jednak mniej kosztowny niż odsalanie wody morskiej. Prawdopodobnie nie będziemy potrzebowali tej wody, jeśli jednak podobne zbiorniki występują w innych regionach świata, mogą tam stać się ważnym źródłem wody pitnej, mówią naukowcy. Takie regiony to np. Kalifornia, Australia, Środkowy Wschód czy Sahara. « powrót do artykułu
  2. Dimetylotryptamina (DMT), główny składnik psychodelicznego napoju ayahuasca, jest również naturalnie syntetyzowany w mózgu ssaków. Odkrycie zespołu z Michigan Medicine jest pierwszym krokiem w kierunku badania DMT w mózgach ludzi. Wyniki studium ukazały się w piśmie Scientific Reports. DMT nie występuje wyłącznie w roślinach [takich jak Mimosa hostilis, Diplopterys cabrerana czy Psychotria viridis]. Można ją wykryć także u ssaków - podkreśla dr Jimo Borjigin, która przed skoncentrowaniem się na psychodelikach zajmowała się szyszynką (wbrew pozorom, ma to spore znaczenie). W XVII w. Kartezjusz twierdził, że szyszynka jest siedzibą duszy. Nazywany przez niektórych trzecim okiem gruczoł długo był postrzegany jako tajemniczy, teraz wiadomo już jednak, że kontroluje produkcję melatoniny, która odgrywa ważną rolę w modulowaniu zegara biologicznego. Przeglądając Internet pod kątem prowadzonych zajęć, Borjigin zauważyła, że spora rzesza ludzi nadal jest przekonana co do mistycznych mocy szyszynki. Źródłem tego wydaje się dokument przedstawiający prace Ricka Strassmana ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Nowego Meksyku, który w połowie lat 90. XX w. przeprowadził pewien eksperyment. Ochotnikom podano wtedy dożylnie DMT i gdy psychodelik przestał już działać, przeprowadzono z nimi wywiady. W filmie Strassman stwierdzał, że wg niego, szyszynka produkuje i wydziela DMT. Powiedziałam do siebie: zaraz, zaraz, od lat zajmuję się szyszynką i nigdy o tym nie słyszałam. Zaintrygowana Borjigin skontaktowała się z Strassmanem i poprosiła o podanie źródeł/uzasadnienie tego stwierdzenia. Wtedy Strassman przyznał, że to tylko hipoteza. Niewiele myśląc, Borjigin zaproponowała współpracę i przetestowanie tego twierdzenia. Gdyby DMT była endogenną monoaminą, można by ją wykryć za pomocą fluorometru. Naukowcy pobrali próbkę z szyszynki szczura i potwierdzili obecność DMT. Wyniki tego badania opublikowano w 2013 r. Borjigin nie była jednak usatysfakcjonowana. Musiała się dowiedzieć, jak i gdzie DMT jest syntetyzowana. Jej student Jon Dean przeprowadził eksperyment z wykorzystaniem fluorescencyjnej hybrydyzacji in situ, FISH (od ang. fluorescent in situ hybridization), gdzie za pomocą fluorescencyjnych sond DNA w materiale genetycznym wycinka szuka się określonej sekwencji DNA. Dzięki tej technice znaleźliśmy neurony z 2 enzymami koniecznymi do produkcji DMT. Występowały one nie tylko w szyszynce, ale i w innych częściach mózgu, w tym w korze nowej i hipokampie, które odpowiadają m.in. za uczenie i pamięć. Zespół Borjigin zademonstrował także, że poziom DMT rośnie u niektórych szczurów doświadczających zatrzymania krążenia. W tym miejscu warto przypomnieć, że w artykule opublikowanym w sierpniu zeszłego roku naukowcy z Imperial College London napisali, że DMT stymuluje w mózgu zjawiska, które przypominają te związane z doświadczeniami z pogranicza śmierci (ang. near-death experiences, NDE). Amerykanie chcą dalej badać funkcję naturalnego DMT. Nie mamy pojęcia, za co odpowiada. Odkryliśmy tylko neurony, które ją wytwarzają i wiemy, że stężenie produkowanej DMT przypomina poziomy innych neuroprzekaźników monoaminowych. « powrót do artykułu
  3. Szczegółowe badania skamieniałych zębów wymarłych crocodyliformes – grupy archozaurów, do której należą m.in. krokodyle – doprowadziły naukowców do wniosku, że wiele gatunków tych zwierząt było roślinożercami. Co więcej, dostępne dane sugerują, że wegetarianizm pojawiał się u kuzynów krokodyli co najmniej trzykrotnie w dziejach. Najbardziej interesującą rzeczą jest spostrzeżenie, jak często crocodyliformes opierały swoją dietę na roślinach. Nasze badania wskazują, że kształt zębów, który wskazuje na dietę roślinną, pojawiał się u wymarłych krewniaków krokodyli co najmniej trzykrotnie, a możliwe, że nawet sześciokrotnie, mówi doktorant Keegan Melstom. Wszyscy żyjący obecnie przedstawiciele crocodyliformes mają bardzo podobny kształt ciała i zajmują podobne nisze ekologiczne, odpowiadające stylowi życia półwodnych oportunistycznych mięsożerców, a ich cechą charakterystyczną są dość proste w budowie stożkowe zęby. Uczeni z Utah już na początku swoich badań zauważyli duże zróżnicowanie form wymarłych crocodyliformes. Jedną z zauważonych wyspecjalizowanych cech była heterodnocja, czyli zależne od niszy ekologicznej występowanie zróżnicowanie wielkości i kształtu zębów. Melstrom i jego mentor, główny kurator Muzeum Historii Naturalnej Utah, Randall Irmis, postanowili sprawdzić, co jadły wymarłe gatunki crocodyliformes. Przeanalizowali 146 zębów należących do 16 wymarłych gatunków. Okazało się, że ich dieta była bardziej złożona, niż zakładano. Roślinożerne crocodyliformes pojawiły się wcześnie w historii ewolucyjnej tej grupy, wkrótce po masowym wymieraniu z końca triasu i przetrwały do wymierania z końca kredy, które zabiło dinozaury. Badania wykazały też, że roślinożerne crocodyliformes pojawiły się w mezozoiku co najmniej trzy razy, a być może sześć razy. Wymarłe crocodyliformes miały niezwykle zróżnicowaną dietę. Niektóre były podobne współczesnym krokodylom i żywiły się przede wszystkim mięsem, inne były wszystkożercami, były też gatunki roślinożerne. Roślinożercy zamieszkiwali różne kontynenty w różnym czasie, niektóre żyły razem z ssakami, inne nie. To pokazuje, że roślinożerne crocodyliformes odniosły sukces w wielu różnych środowiskach, dodaje Melstrom. « powrót do artykułu
  4. W tym miesiącu w Zatoce Świętego Wawrzyńca znaleziono 5 martwych zagrożonych wyginięciem waleni biskajskich (Eubalaena glacialis) - poinformowały kanadyjskie władze. Wskutek tego Transport Canada rozszerzyła w zatoce ograniczenie prędkości do 10 węzłów i zamknęła obszar o powierzchni 16 tys. km2 dla komercyjnego rybołówstwa. Ciała zwierząt unosiły się na wodzie w kanale. Walenie były oznakowane satelitarnymi urządzeniami monitorującymi. Dwa walenie wyciągnięto na plażę, gdzie przeprowadzono sekcje zwłok. Czterdziestoletnia samica (znana biologom jako Punctuation) zginęła najprawdopodobniej w wyniku zderzenia ze statkiem. Na razie nie wiadomo, co było przyczyną zgonu 9-letniego samca o imieniu Wolverine. Planowane są dalsze autopsje. Gdy uwzględni się ostatnie zgony i narodziny 7 cieląt, szacowana liczebność populacji będzie wynosić ok. 413 osobników. Warto dodać, że w 2018 r. nie odnotowano żadnych zgonów waleni biskajskich. « powrót do artykułu
  5. 64 proc. Polaków podejmuje aktywność fizyczną przynajmniej raz w miesiącu. Skłaniają ich do tego przede wszystkim korzyści zdrowotne ruchu - taką motywację ma 43 proc. aktywnych fizycznie ankietowanych - wynika z badania MultiSport Index 2019, przeprowadzonego przez Kantar. W porównaniu z wynikami zeszłorocznej edycji badania widoczny jest wzrost – o 2 punkty procentowe – odsetka Polaków, którzy deklarują, że są aktywni fizycznie. W 2019 r. 64 proc. (62 proc. w 2018 r.) badanych osób po 15. roku życia oceniło, że przynajmniej raz w miesiącu podejmuje wysiłek fizyczny, uwzględniający czynności rekreacyjne, takie jak spacery czy jazda na rowerze. Wciąż jednak tylko połowa z tej grupy spełnia zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), ćwicząc przez co najmniej 150 minut w tygodniu. Z badania wynika też, że aż 36 proc. Polaków nie podejmuje żadnej aktywności fizycznej. W tej grupie aż 53 proc. stanowią osoby po 55. roku życia. Autorzy raportu, opracowanego na podstawie wyników badania, za pozytywny trend uważają to, że najczęstszą przyczyną podejmowania aktywności fizycznej przez Polaków jest zdrowie – taką odpowiedź wskazało aż 43 proc. badanych. WHO zaleca, żeby – dla uzyskania korzyści zdrowotnych - osoby dorosłe, tj. od 18. do 64. roku życia, podejmowały w tygodniu co najmniej 150 minut umiarkowanej lub 75 minut intensywnej aerobowej aktywności fizycznej. Do umiarkowanej aktywności fizycznej możemy zaliczyć m.in. jazdę na rowerze, z której korzysta 31 proc. aktywnych mieszkańców Polski, czy spacery wybierane przez 24 proc. - skomentował cytowany w informacji prasowej przysłanej PAP dr Janusz Dobosz z Narodowego Centrum Badania Kondycji Fizycznej AWF Warszawa. Jak dodał specjalista, zalecenie dotyczące minimalnej aktywności fizycznej – tj. 2,5 godziny tygodniowo w umiarkowanym ruchu – wypełnia co najwyżej 33 proc. spośród aktywnych Polaków. Tymczasem ruch jest jedną z najprostszych i łatwo dostępnych form profilaktyki chorób cywilizacyjnych, a także skutecznym lekiem na wiele z nich. Regularna i zgodna z zaleceniami aktywność fizyczna jest nie tylko metodą profilaktyki chorób cywilizacyjnych, ale także jednym z podstawowych sposobów leczenia zalecanych m.in. w celu obniżenia ciśnienia krwi i poprawy funkcji układu krążenia, zarówno dla ogółu społeczeństwa, jak i osób zmagających się ze rozpoznanym nadciśnieniem tętniczym - przypomniał specjalista medycyny sportowej dr hab. n. med. Ernest Kuchar z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Liczbę osób z nadciśnieniem tętniczym w Polsce szacuje się na ponad 10 mln. WHO ocenia, że brak ruchu jest czwartą przyczyną umieralności na świecie - za nadciśnieniem tętniczym, paleniem tytoniu oraz podwyższonym stężeniem glukozy we krwi - i odpowiada za 6 proc. zgonów. Z badań wynika, że godzina siedzenia skraca życie o prawie 21 minut. Jest to o 10 minut więcej, niż jeden wypalony papieros. Można zatem wyliczyć, że pracownik, który przy biurku spędza osiem godzin dziennie, w ciągu 40 lat pracy skraca swoje życie średnio o trzy lata. Zgodnie z szacunkami niedobór aktywności fizycznej może być współodpowiedzialny za 27 proc. zachorowań na cukrzycę i około 30 proc. przypadków choroby wieńcowej; odpowiada również za 21-25 proc. przypadków raka piersi czy jelita grubego. Regularny ruch może także opóźnić wystąpienie chorób związanych z wiekiem, takich jak pogorszenie funkcji poznawczych, otępienie starcze, czy choroba Alzheimera. U seniorów może złagodzić przebieg tych schorzeń. Regularny ruch wpływa zarówno na zdrowie, jak i na jakość życia seniorów, pozwalając im dłużej zachować samodzielność, sprawność fizyczną i umysłową. [...] Seniorzy korzystający z ruchu mogą poprawić m.in. koordynację, motorykę ciała i pracę mózgu - podkreślił dr Kuchar. Tymczasem w Polsce aktywni fizycznie są przede wszystkim reprezentanci młodego pokolenia od 15. Do 24. roku życia (80 proc.) i osoby uczące się (90 proc.). Ogólnie Polska z odsetkiem 64 proc. osób aktywnych fizycznie wciąż pozostaje poniżej europejskiej średniej. Według Eurobarometru 2017 średnia UE wynosi 71 proc. Wśród państw UE Polska zajmuje pod względem aktywności fizycznej szóstą lokatę od końca, wyprzedzając jedynie Portugalię, Maltę, Włochy, Rumunię i Bułgarię. Badanie MultiSport Index zostało przeprowadzone w styczniu 2019 r. na zlecenie firmy Benefit Systems w reprezentatywnej grupie - 1858 mieszkańców Polski. « powrót do artykułu
  6. Na konferencji Hort Connections w Melbourne zadebiutował napój jedyny w swoim rodzaju - kalafiorowa latte. W pewnym sensie to następczyni zeszłorocznego odkrycia - kawy z mleczną pianką z dodatkiem sproszkowanego brokuła autorstwa naukowców z CSIRO (Commonwealth Scientific and Industrial Research Organisation). Do kalafiorowej latte dodaje się ok. 7 g proszku z kalafiora, dzięki czemu można zaspokoić sporą część dziennego zapotrzebowania na warzywa. Brokułowa latte to wspaniała rzecz, nowość sygnalizująca możliwości - podkreśla John Said, dyrektor wykonawczy firmy Fresh Select i rolnik w jednej osobie (to on dostarczył zresztą brokuły do projektu CSIRO). Wyszliśmy od tego, że kalafior jest nieco bardziej kremowy i barwą przypomina mleko, dzięki czemu napój nie będzie wyglądał jak zielona kawa. Said dodaje, że wg niego, kalafiorowa latte naprawdę ma bardziej jedwabistą konsystencję i jest mniej gorzka. Na wystawie Horticulture Innovation, gdzie serwowano kawę, była ona tak popularna, że bariści nie byli w stanie sprostać zapotrzebowaniu (zabrakło proszku z kalafiora). To naprawdę dobra informacja zwrotna. Said uważa, że rolnicy powinni wykorzystać ogromną szansę na sprzedaż sproszkowanych 100% warzyw. Można je dodawać nie tylko do kaw czy innych napojów, ale i do sosów, zup albo koktajli. Dodatkowym plusem jest zmniejszenie ilości odpadów. Australijczycy mają świadomość, że choć kawy z brokułem czy kalafiorem to produkt niszowy, istnieją inne, ważniejsze, zastosowania warzywnych proszków. Doszliśmy do punktu, w którym można myśleć o usunięciu części węglowodanów/cukrów z produktów spożywczych i zastąpieniu ich proszkami warzywnymi. Prowadzimy intensywne rozmowy z firmami spożywczymi odnośnie do wykonalności tego pomysłu. W przeszłości nikt by nie pomyślał o umieszczaniu porcji warzyw w bochenku chleba, ale myślę, że teraz może się to urzeczywistnić. Said uważa, że po brokułach i kalafiorze na liście baristów znajdą się kawy szpinakowe i marchwiowe. Przepis na zaprezentowaną w zeszłym roku przez CSIRO brokułową latte jest prosty: do espresso dodaje się proszku brokułowego, a na wierzchu znajduje się pianka mleczna, posypana dla ozdoby niewielką ilością proszku. Proszek produkuje się z całych brokułów, które zawierają sporo błonnika i korzystnych dla zdrowia bioaktywnych fitozwiązków. Po obróbce wstępnej warzywa są suszone; dzięki odpowiedniemu doborowi metod udaje się zachować naturalny zielony kolor, a także skład odżywczy brokułów. « powrót do artykułu
  7. Astronomowie wykorzystujący teleskop ALMA zaobserwowali najstarszy znany nam przypadek łączenia się galaktyk. Obiekt o nazwie B14-65666 znajduje się w odległości 13 miliardów lat świetlnych, w Gwiazdozbiorze Sekstantu. B14-65666 zauważył już wcześniej Teleskop Hubble'a, ale wyglądał on w nim jak dwa osobne obiekty, prawdopodobnie gromady gwiazd. Dopiero wykorzystanie Atacama Large Milimeter/submilimeter Array pozwoliło stwierdzić, że obserwujemy proces łączenia się dwóch galaktyk przed 13 miliardami lat. Hubble przeprowadzał obserwacje w ultrafiolecie, przez to widział coś, co wyglądało na dwie oddzielne gromady gwiazd. Dopiero ALMA odkryła tam węgiel, tlen i pył. Zaobserwowano też, że obiekt składa się z dwóch części, ale to właśnie sygnatury węgla, tlenu i pyłu pokazały, że tworzą one jeden system. Każda z części porusza się z inną prędkością. Całość danych wskazuje zaś na łączenie się dwóch galaktyk. Dzięki bogactwu danych uzyskanych z ALMA i HST (Hubble Space Telescope) oraz dzięki zaawansowanej analizie tych danych, mogliśmy złożyć wszystko w jedną całość i wykazać, że B14-65666 to para galaktyk, łączących się u zarania wszechświata, mówi główny autor badań, Takuya Hashimoto z Uniwersytetu Waseda. Masę obiektu oszacowano na 10% masy Drogi Mlecznej, co ma sens w odniesieniu do galaktyk z początków wszechświata. ALMA wykryła też wysoką temperaturę i jasność pyłu. To prawdopodobnie skutek intensywnego promieniowania ultrafioletowego wywoływanego przez aktywny proces powstawania gwiazd. To kolejny dowód, że mamy tu do czynienia ze zderzeniem galaktyk, gdyż w takim procesie dochodzi do intensywnego rodzenia się gwiazd. Następnym krokiem naszych badań będą poszukiwania sygnatur azotu, kolejnego ważnego pierwiastka. A może nawet znajdziemy molekuły tlenku węgla. Mamy nadzieję, że obserwacje tego obiektu pozwolą nam lepiej zrozumieć obieg i akumulację pierwiastków w czasie formowania się i ewolucji galaktyk, stwierdził profesor Akio Inoue. « powrót do artykułu
  8. Przypadkowe odkrycie w krymskiej jaskini pokazuje, że ok. 1,5-2 mln lat temu w Europie żyły jedne z największych znanych ptaków. Wcześniej naukowcy sądzili, że gigantyzm u ptaków występował tylko na Madagaskarze, Nowej Zelandii czy w Australii. Okaz znaleziony w Jaskini Tauryjskiej na północnym wybrzeżu Morza Czarnego sugeruje, że Pachystruthio dmanisensis był prawdziwym olbrzymem, przywodzącym na myśl mamutaki (strusie madagaskarskie) czy moa z Nowej Zelandii. Bardzo możliwe, że ptaki te były źródłem mięsa, kości, piór i skorupek dla wczesnych ludzi. Kiedy wyczułem wagę ptaka, którego kość udową trzymałem właśnie w dłoni, pomyślałem, że to skamieniałość madagaskarskiego mamutaka, bo przecież nie było doniesień o ptakach tej wielkości z Europy - opowiada dr Nikita Zelenkow z Rosyjskiej Akademii Nauk. Nie mamy wystarczająco dużo danych, by powiedzieć, czy gatunek z Europy był bliżej spokrewniony ze strusiami, czy z innymi ptakami, ale szacujemy, że ważył ok. 450 kg. Ta ogromna masa stanowi niemal 2-krotność wagi największego moa, 3-krotność wagi największego współczesnego ptaka, strusia czerwonoskórego, i odpowiednik wagi dorosłego niedźwiedzia polarnego. To pierwszy przypadek ptaka tej wielkości z półkuli północnej. Choć gatunek był wcześniej znany, nikt nie próbował obliczać jego rozmiarów. Nielotny P. dmanisensis miał prawdopodobnie co najmniej 3,5 m wzrostu i górował nad hominidami. Mamutaki nie mogły rozwijać większych prędkości właśnie przez swe duże gabaryty. Kość udowa P. dmanisensis była jednak stosunkowo długa i "smukła", co sugeruje, że należał on do lepszych biegaczy. Jego kość udową można porównać do współczesnych strusi czy przedstawicieli rodziny Phorusrhacidae. Prędkość mogła być kluczowa dla przetrwania gigantycznego ptaka, w pobliżu znaleziono bowiem skamieniałości wysoce wyspecjalizowanych masywnych mięsożerców z epoki lodowcowej, w tym olbrzymich hien czy tygrysów szablozębnych. Inne skamieniałości odkryte razem z megaptakiem, np. bizona, pomogły w datowaniu. Autorzy publikacji z Journal of Vertebrate Paleontology sugerują, że P. dmanisensis, różne ssaki i wcześni przedstawiciele rodzaju Homo dotarli w północne regiony Morza Czarnego przez południowy Kaukaz i Anatolię; wniosek ten wysnuto na podstawie starszych (plioceńskich) znalezisk tego typu fauny z Gruzji i Turcji. Naukowcy sądzą, że gigantyzm P. dmanisensis był skutkiem coraz większej suszy. Zwierzęta o większej masie mają niższe potrzeby metaboliczne, mogą więc wykorzystać mniej pożywny pokarm ze stepu. Jaskinia Tauryjska została odkryta zeszłego lata w związku z budową nowej drogi. Stanowisko kryje zapewne o wiele więcej ważnych tajemnic z odległej historii Europy. « powrót do artykułu
  9. Neandertalczycy pojawili się na Ziemi przed około 430 tysiącami lat i zniknęli mniej więcej 35 000 lat temu. Niewiele wiemy o ich historii, szczególnie zaś o starszych pokoleniach. Teraz analiza DNA liczących sobie 120 000 lat kości z Niemiec i Belgii rzuca nieco światła na przeszłość neandertalczyków. Stephane Peyregne i jego koledzy z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka w Lipsku wyodrębnili DNA z kości znalezionych w niemieckiej jaskini Hohlenstein-Stadel oraz belgijskiej Sclandina. Profile genetyczne porównali z DNA neandertalczyków, którzy przed 90 i 120 tysiącami lat zamieszkiwali Denisową Jaskinię na Syberii oraz z DNA neandertalczyków żyjących przed około 40 tysiącami lat w Europie. Po raz pierwszy mogliśmy przyjrzeć się europejskim neandertalczykom na przestrzeni tak długiego czasu. To niezwykle ekscytujące, gdyż nie znamy wczesnej historii neandertalczyków. Teraz możemy zadawać pytania o związki pomiędzy neandertalczykami, którzy zamieszkiwali Europę, mówi Peyregne. Naukowcy odkryli, że neandertalczyk, który przed 90 tysiącami lat zamieszkiwał Denisową Jaskinię był bliżej spokrewniony z europejskimi neandertalczykami sprzed 120 000 lat, niż z neandertalczykiem, który 30 000 lat przed nim mieszkał w Denisowej Jaskini. To zaś sugeruje, że neandertalczycy z Europy migrowali na wschód i wyparli tamtejszych neandertalczyków. Zauważono również, że europejscy neandertalczycy sprzed 40 000 lat byli blisko spokrewnieni z europejskimi neandertalczykami sprzed 120 000 lat, co wskazuje na długoterminową stabilność populacji. Ciągłość linii genetycznych neandertalczyków w Europie sugeruje, że Europa była kluczowym obszarem przez nich zamieszkiwanym. Stąd rozprzestrzeniali się oni na wschód, prawdopodobnie w odpowiedzi na zmiany klimatu, mówi Katerina Harvati z Uniwersytetu w Tybindze. Jednak dzieje nie układały się tak prosto, jak się wydaje. Okazuje się bowiem, że genom mitochondrialny osobnika z Hohlenstein-Stadel pochodził z innej linii niż genom wszystkich innych znanych neandertalczyków, doszło zatem do krzyżowania się z jakimś genetycznie odmiennym homininem. Już autorzy wcześniejszych badań sugerowali, że ponad 219 000 lat temu doszło do krzyżowania się neandertalczyków z wczesnymi Homo sapiens, którzy migrowali z Afryki. Jednak zespół Peyregne'a proponuje inne wytłumaczenie zagadki – krzyżowanie się z długo izolowaną grupą neandertalczyków, której jeszcze nie odkryliśmy. Pomiędzy 190 a 130 tysięcy lat temu Europa była pokryta lodowcami. Możliwe, że niektóre populacje były przez ten czas izolowane, stwierdza Peyregne. « powrót do artykułu
  10. Boyan Slat, twórca projektu Ocean Cleanup, poinformował na Twitterze, że zapora pływająca System 001/B wyruszyła w drogę, by po raz drugi zmierzyć się z Wielką Pacyficzną Plamą Śmieci. Pod koniec zeszłego roku została uszkodzona przez napór fal i silne wiatry i nie zatrzymywała przechwyconych odpadów. Poddano ją kilkutygodniowej modernizacji/naprawie i niedawno wypłynęła w rejs na ocean. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będzie zbierać ok. 5 t śmieci miesięcznie. Zapora mierzy 600 m i ma kształt litery U. Poprzednio została "zainstalowana" we wrześniu 2018 r., na miejsce zaciągnął ją statek, który wypłynął z San Francisco, ale po 4 miesiącach stało się jasne, że nie wytrzymała starcia z żywiołami. Mamy nadzieję, że tym razem natura nie ma dla nas zbyt wielu niespodzianek - napisał Slat. Tak czy siak, jesteśmy gotowi, by uczyć się i wyciągać wnioski z tej akcji. Zapora jest wyposażona w zasilane słońcem światełka, kamery, czujniki i anteny satelitarne. W ten sposób komunikuje swoje położenie. Ma to spore znaczenie dla statku, który przypływa co 6 tygodni, by zabrać przechwycone odpady do recyklingu. Pływająca rura ma wyłapywać duże śmiecie (1-cm i większe), a zanurzony na 3 m ekran ("fartuch") mniejsze. Ryby i inne zwierzęta mogą swobodnie przepływać pod spodem. W zeszłym roku biolodzy morscy, którzy znajdowali się na pokładzie statku-wsparcia, nie zaobserwowali negatywnego wpływu środowiskowego zapory. Slat ma nadzieję, że w przyszłości wody będą oczyszczane za pomocą 60 takich urządzeń. « powrót do artykułu
  11. Metaanaliza 65 badań prowadzonych w 14 krajach o wysokich dochodach wykazała, że szczepionki przeciwko HPV (wirusowi brodawczaka ludzkiego) działają i przynoszą wymierne efekty w postaci spadku liczby infekcji powodujących nowotwory. Wspomnianymi badaniami objęto 60 milionów osób na przestrzeni 8 lat. Marc Brisson, współautor badań z Laval University w Quebecu mówi, że obecnie programy szczepień przeciwko HPV prowadzone są w 115 krajach. Jest jeszcze zbyt wcześnie, by zbadać ich wpływ na poziom zachorowań na raka szyjki macicy, zatem sprawdzano wpływ na liczbę infekcji. Badania wykazały, że po 5-8 latach od rozpoczęcia projektu szczepień dochodzi do znacznego spadku występowania dwóch szczepów brodawczaka, przeciwko którym szczepionka chroni. Wśród nastolatek odsetek nosicielek wirusa zmniejszył się o 83%, wśród kobiet w wieku 20-24 lata doszło do 66-procentowego spadku, a wśród kobiet w wieku 25-29 lat spadek ten wyniósł 37%, mimo że większość z nich nie była zaszczepiona. Zmniejszyła się też częstotliwość występowania kłykcin kończystych. U dziewcząt w wieku 15-19 lat zaobserwowano spadek o 67%, a u kobiet w wieku 20-24 – o 54%. Co interesujące, szczepionka podawana dziewczętom i kobietom chroni też płeć brzydką. U nieszczepionych chłopców w wieku 15-19 lat liczba przypadków występowania kłykcin zmniejszyła się o 48%, a u panów w wieku 20-24 lat – o 32%. Naukowcy przyjrzeli się również przypadkom występowania raka śródnabłonkowego (CIN). To nowotwór, który jest ograniczony do tkanki nabłonkowej narządu, nie rozprzestrzenia się na inne tkanki i organy. Jest chorobą o wysokiej wyleczalności. Rozróżnia się trzy postaci tego nowotworu: CIN1, CIN2 i CIN3. Nieleczone CIN2 i CIN3 mogą prowadzić do rozwoju raka szyjki macicy. Stwierdzono, że liczba przypadków CIN2 i CIN3 zmniejszyła się wśród dziewcząt w wieku 15-19 lat o 51%. W tym samym czasie wśród niezaszczepionych kobiet liczba przypadków wzrosła. « powrót do artykułu
  12. Ludwik IX Święty, król Francji od 1226 r., organizator i uczestnik m.in. VII wyprawy krzyżowej, cierpiał w momencie zgonu na szkorbut. Warto przypomnieć, że wcześniej uważano, że zmarł na dżumę lub czerwonkę. Autorzy nowej publikacji z Journal of Stomatology, Oral and Maxillofacial Surgery wyjaśniają, że w badaniach wykorzystano żuchwę przechowywaną w relikwiarzu w katedrze Notre Dame. Wykazano, że rzeczywiście należała ona do Ludwika i że władca cierpiał na ciężką postać szkorbutu. Szkorbut to choroba wielonarządowa, wywołana niedoborem kwasu askorbinowego w diecie. Na swoje nieszczęście podczas kampanii wojskowej Ludwik IX Święty jadł głównie ryby. Gdyby sięgnął po lokalne produkty, a warto przypomnieć, że zmarł podczas oblężenia Tunisu, gdzie nie brakuje bogatych w witaminę C cytrusów, być może jego losy potoczyłyby się inaczej. Królewska dieta zdecydowanie nie była zbilansowana. Ludwik umartwiał się na różne sposoby, np. poszcząc. Poza tym krucjata nie była dobrze przygotowana. Boży bojownicy nie wzięli ze sobą wody ani owoców i warzyw - podkreśla dr Philippe Charlier. Jako dowód na występowanie szkorbutu naukowcy przywołują m.in. fragment dzieła Jeana Sire de Joinville'a "L'historie de Saint-Louis": Nasza armia cierpiała na nekrozę dziąseł [...] i by chorzy mogli przeżuwać mięso i przełykać, balwierze musieli odcinać tkankę. Ciężko było słuchać, jak żołnierze krzyczeli podczas tego zabiegu jak rodzące kobiety. Ówcześni kronikarze opisywali także ze szczegółami, jak Ludwik Święty stracił zęby, plując kawałkami dziąseł, co odpowiadało temu, co sami zobaczyliśmy na żuchwie. Udowadniając, że relikwia to żuchwa Ludwika IX Świętego, specjaliści najpierw ocenili jej morfologię. Stwierdzili, że ma właściwy kształt, by należeć do 56-letniego mężczyzny. Potem zestawiono ją z rzeźbami głowy króla; tutaj także wszystko pasowało. Na końcu zespół przeprowadził datowanie radiowęglowe kości. W ten sposób ustalono, że właściciel żuchwy zmarł między 1030 a 1220 r. To za wcześnie jak na Ludwika, ale ten umartwiając się, żywił się rybami, co mogłoby wyjaśnić rozbieżność (transport z atmosfery w głębiny oceanu trwa setki lat, dlatego stężenie C14 w głębokim oceanie jest wyraźnie niższe niż w atmosferze, co przekłada się mniejszą koncentrację tego izotopu w organizmach morskich). Jednym słowem dieta króla spowodowała, że jego kości wydawały się starsze, niż były w rzeczywistości. Wg naukowców, szkorbut nadwyrężył układ odpornościowy króla, przez co był on bardziej podatny na inne choroby. Charlier i inni wspominają o badaniu zawartości żołądka Ludwika IX Świętego. Choć przed przetransportowaniem do Europy wycięto go i ugotowano w winie i przyprawach, powinno się udać ustalić, jakie patogeny się w nim znajdowały. « powrót do artykułu
  13. Zapowiadana przez Facebooka nowa kryptowaluta, Libra, wzbudziła czujność międzynarodowych organizacji regulujących rynek. Randal Quarles, przewodniczący Rady Stabilności Finansowej (Financial Stability Board – FSB), organizacji koordynującej politykę finansową krajów G20, powiedział, że międzynarodowe organizacje powinny bliżej przyjrzeć się instrumentom finansowym takim, jak proponowane przez Facebooka. Wypowiedź Quarlesa jest pierwszym w historii przypadkiem, gdy wysoki rangą członek amerykańskich urzędów regulujących rynek – Quarles jest wiceprzewodniczącym Rady Gubernatorów Systemu Rezerwy Federalnej – wypowiada się na temat ewentualnego postępowania w sprawie Libry. Na razie jednak, jak stwierdził Quarles, podczas najnowszego szczytu G20 nie będzie poruszana sprawa Libry, a kryptowaluty nie stanowią obecnie zagrożenia dla stabilności systemu finansowego. Rozpowszechnienie się nowych typów kryptoaktywów wśród klientów detalicznych powinno spowodować, że zjawisku temu przyjrzą się odpowiednie urzędy, by upewnić się, iż aktywa te spełniają odpowiednie standardy, stwierdził Quarles. Już w marcu 2018 roku ministrowie finansów i dyrektorzy banków centralnych krajów G20 zapowiedzieli, że będą monitorowali kryptoaktywa. Libra, która jest wspierana przez ponad 20 dużych instytucji, w tym Visę, Mastercard, PayPala czy Ubera, może pojawić się na rynku już w przyszłym roku. Brytyjskie Financial Conduct Authority już zapowiedziało, że nie pozwoli Facebookowi na używanie kryptowaluty dopóki się jej dokładnie nie przyjrzy. Brytyjskie Ministerstwo Skarbu oraz Bank Anglii mają zamiar monitorować działania Facebooka w tym zakresie. Można się spodziewać, że podobne stanowisko zajmie Unia Europejska. « powrót do artykułu
  14. Steve Bost to pasjonat z Missouri State Parks, który uciekając się do ręcznego zapylania, uratował przed wyginięciem kasztany Castanea ozarkensis. Czasem jedzie nawet 20 godzin, by przenieść pyłek z jednego drzewa na drugie. Dzięki niemu populacja kasztanów znacząco się zwiększyła. Uważano, że w połowie ubiegłego wieku C. ozarkensis zostały praktycznie wytrzebione przez zasiedlające korę i powodujące zgorzel kasztana grzyby Cryphonectria parasitica. Nie bacząc na to, jakieś 20 lat temu Bost wyznaczył sobie misję, by wytropić jakiekolwiek ocalałe egzemplarze. Udał się więc w Góry Ozark na poszukiwanie śladów. Choć wielu biologów nie wróżyło mu, delikatnie rzecz ujmując, sukcesu, misja się powiodła. Bost znalazł 45 dorosłych okazów, głównie w Missouri i Arkansas. Tak zaczął się jego projekt ratowniczy, w realizacji którego pomagają agendy stanowe i prywatne. Założona przez Bosta Ozark Chinquapin Foundation prowadzi kilkanaście poletek testowych. W ten sposób pula 45 dzikich drzew została uzupełniona o ok. 1000 siewek i sadzonek. Jak donoszą reporterzy National Geographic, na odwiedzonym przez nich poletku, które Bosta założył 9 lat temu, rośnie 117 drzewek, a niektóre mają już 9 m wysokości. By uodpornić drzewa na zgorzel, niektórzy badacze tworzą hybrydy z kasztanem chińskim (Castanea mollissima). Bosta uważa jednak, że to oszustwo i dba o czystość genetyczną. Rola drzewa w ekosystemie jest tak złożona [...], że nawet niewielki zabieg inżynieryjny może przynieść nieprzewidziane konsekwencje. Zamiast tego biolog woli pracochłonny proces zbierania pyłku ze zdrowego kasztana, suszenie, zamykanie w słoiku i 20-godzinną jazdę do innego zdrowego kasztana, by go ręcznie zapylić. Aby zwiększyć szanse drzew na przeżycie, naukowcy zdecydowali się nie ujawniać lokalizacji cennych okazów. W Ogrodzie Botanicznym Missouri córka Steve'a Leslie bada oporność kasztanów na zgorzel. W tym celu usuwa liść z drzewa i szczepi go grzybem (stosuje metodę detached leaf assay, DLA). Następne obserwuje wskaźnik rozprzestrzenienia, który wskazuje na stopień oporności. Od maja uzyskano wyniki 70 DLA. Okazało się, że niektóre z drzewek z poletek Ozark Chinquapin Foundation są genetycznie bardziej oporne na zarazę niż kasztany chińskie. « powrót do artykułu
  15. W grudniu ubiegłego roku Stany Zjednoczone oficjalnie ujawniły, że wpadły na trop dużej operacji hakerskiej prowadzonej przez rząd Chin. Celem operacji była kradzież własności intelektualnej zachodnich przedsiębiorstw. Amerykańskie władze nie zdradziły nazw zaatakowanych firm, ale dziennikarze dowiedzieli się, że chodziło m.in. o IBM- i Hewlett Packarda. Teraz reporterzy Reutersa odkryli, że co najmniej sześć innych firm również padło ofiarą hakerów pracujących dla chińskiego rządu. Są to Fujitsu, Tata Consultancy Services, NTT Data, Dimension Data, Computer Sciences Corporation i DXC Technology. Okazało się również, że wśród ofiar hakerów są też klienci wcześniej wymienionych firm, a wśród nich szwedzki Ericsson, system rezerwacji podróży Sabre czy amerykańska stocznia Huntington Ingalls Industries, która buduje okręty na zlecenie US Navy. Większość z wymienionych powyżej przedsiębiorstw albo odmawia komentarza, albo zapewnia, że jej infrastruktura jest dobrze zabezpieczona. Przedstawiciele Sabre poinformowali, że w 2015 roku doszło do incydentu z zakresu cyberbezpieczeństwa, ale żadne dane podróżnych nie zostały ukradzione. Z kolei rzecznik prasowa Huntington Ingalls stwierdziła, że jej firma jest pewna, iż nie utraciła żadnych danych za pośrednictwem HPE czy DXC. Rząd w Pekinie oczywiście również wszystkiemu zaprzecza. Rząd Chin nigdy w żaden sposób nie brał udziału, ani nie wspierał żadnej osoby parającej się kradzieżą tajemnic handlowych, oświadczyło chińskie MSZ. « powrót do artykułu
  16. Amerykańska prasa donosi, że Stany Zjednoczone przeprowadziły cyberatak na irańskie systemy kontroli i wystrzeliwania rakiet. Był to odwet za zestrzelenie amerykańskiego drona. Za atak odpowiedzialna była US Cyber Command, nikt w nim fizycznie nie ucierpiał, a sam atak uznano za bardzo udany. Oczywiście wszystko to są informacje nieoficjalne. Oficjalnie wiceprezydent Mike Pance odświadczył, że administracja nigdy nie komentuje tajnych operacji. Jak dowiedzieli się reporterzy The New York Times i Washington Post, atak był przygotowywany od wielu tygodni, a może nawet od miesięcy. Zestrzelenia drona przyspieszyło decyzję o jego przeprowadzeniu. Jak pamiętamy, Iran zestrzelił amerykańskiego drona twierdząc, że naruszył on irańską przestrzeń powietrzną. USA twierdzą, że działanie Teheranu było bezprawne, gdyż dron nie wleciał w przestrzeń powietrzną Iranu. Prezydent Trump wyraził swoje oburzenie, a później poinformował, że rozkazał bombardowania celów w Iranie, jednak w ostatniej chwili odwołał rozkaz. Nie wiemy, oczywiście, czy wydarzenie takie miało miejsce, czy też Biały Dom blefuje w ramach strategii negocjacyjnej. Wracając do amerykańskiego cyberataku, nie wiemy, w jaki sposób został on przeprowadzony, jakimi siłami, co dokładnie było jego celem i jakie były jego rezultaty. Jednak widzimy tutaj jasny przykład na coraz większe zacieranie się granic pomiędzy wojną konwencjonalną a wojną w cyberprzestrzeni. Warto tutaj przypomnieć, że w ubiegłym miesiącu Izrael przeprowadził atak rakietowy na budynek w Strefie Gazy, z którego – jak poinformował Tel Awiw – członkowie Hamasu prowadzili cyberatak przeciwko Izraelowi. « powrót do artykułu
  17. Dwóch amerykańskich senatorów, demokrata Josh Hawley i republikanin Mark Warner, przygotowało projekt ustawy, której celem jest lepszy nadzór nad danymi osobowymi przechowywanymi przez wielkie koncerny. Ustawa ma zmusić Facebooka, Google'a, czy Amazona do ujawnienia ile danych osobowych przechowują oraz w jaki sposób – pośredni i bezpośredni – na nich zarabiają. DASHBOARD (Designing Accounting Safeguards to Help Broaden Oversight And Regulations on Data Act) dotyczyłaby przedsiębiorstw, które mają miesięcznie ponad 100 milionów unikatowych użytkowników i zobowiązybałaby je do ujawnienia szczegółów dotyczących zarabiania na danych użytkowników. Projekt ustawy zakłada, że raz na 90 dni wspomniane firmy miałyby obowiązek poinformowania każdego z użytkowników o szacowanej wartości danych tego użytkownika przechowywanych przez operatora. Gdy wielkie koncerny twierdzą, że ich produkt jest darmowy, tak naprawdę sprzedają konsumentów. Co więcej, firmy IT robią wszystko, by ukryć informacje o tym, ile warte są dane użytkownika i komu zostały sprzedane, oświadczył senator Hawley. Przez lata serwisy społecznościowe twierdziły, że ich usługi są darmowe. Jednak to nie jest prawda, użytkownik płaci za te usługi swoimi danymi, dodał senator Warner. Zdaniem twórców ustawy, nowe przepisy pozwolą konsumentom zrozumieć, jaka jest prawdziwa wartość ich danych, dadzą im nad nimi kontrolę i pokażą, że to co rzekomo darmowe, tak naprawdę słono kosztuje. Warto w tym miejscu przypomnieć, że od wielu lat pojawiają się próby powołania do życia czegoś, co można by nazwać „ekonomią danych osobowych”. To próby przekazania użytkownikom zarówno kontroli nad własnymi danymi oraz możliwości pobierania opłat za korzystanie z nich. Nad tego typu pomysłem, projektem o nazwie „Bali”, pracuje m.in. Microsoft. Gdyby ustawa DASHBOARD została przyjęta przez Kongres, z pewnością ułatwiłoby to powstanie „ekonomii danych osobowych”. « powrót do artykułu
  18. Niewidome dzieci ze Szkoły Hellen Keller z Santiago w Chile mogły dzięki specjalnemu narzędziu i książce zapisanej alfabetem Braille'a przeżyć doświadczenie przypominające całkowite zaćmienie Słońca. Udało się to dzięki współpracy NASA, Chilijskiej Agencji Kosmicznej i Aeronautycznej, Edinboro University, Uniwersytetu Diego Portalesa i Gigantycznego Teleskopu Magellana. Drugiego lipca zaćmienie Słońca będzie można oglądać na terenie Ameryki Południowej. W północnym Chile, które ma być jednym z najlepszych rejonów do obserwacji, zgromadzą się tysiące turystów i naukowców. Podczas wtorkowego wydarzenia dzieci wykorzystywały specjalne słuchawki i narzędzie LightSound, które pozwala oddać zmienność natężenia światła w czasie zaćmienia za pomocą dźwięku. Uczniowie czytali też książkę pt. "Open your senses to eclipses: South America" i dzięki pomocom sensorycznym mogli poznawać Układ Słoneczny. Możność wyjaśnienia podstawowych pojęć z zakresu astronomii, zaćmienia to coś, czym zdecydowanie powinniśmy się nadal zajmować - podkreśla Miguel Roth, astronom z Gigantycznego Teleskopu Magellana. Jak obiecuje María Ximena Rivas z SENADIS (odpowiednika polskiego PFRON-u), książki zapisane alfabetem Braille'a i zestawy LightSound trafią też do dzieci spoza stolicy. « powrót do artykułu
  19. Popularny dowcip mówi, że gdy twórca USB umrze, zostanie wsadzony do trumny, pochowany, a następnie wykopany, wsadzony odwrotnie i ponownie pochowany. Nietrudno się domyślić, że autorem dowcipu jest użytkownik zmęczony największą niedogodność standardu USB – niesymetrycznością wtyczki i gniazda. Teraz współtwórca USB, Ajay Bhatt ujawnia, dlaczego port USB nie jest symetryczny i nie można się do niego podłączyć niezależnie od ułożenia wtyczki. Przyczyna takiego stanu rzeczy jest banalna – koszty. "Brak symetrii to największy problem. Jednak zrobiliśmy to z konkretnego powodu. Intel i jego partnerzy musieli przekonać producentów pecetów, a ci są niezwykle wrażliwi na koszty, by zastosowali nowy standard. Stworzenie symetrycznego lub okrągłęgo gniazda podwoiłoby koszty wtyczki. USB, które można podłączyć na dwa sposoby wymagałoby podwójnego okablowania i dodatkowych układów scalonych. To zaś zwiększyłoby koszty dwukrotnie", zdradza Bhatt. « powrót do artykułu
  20. Kobiety stykające się z triklosanem, który występuje zarówno w bakteriobójczych produktach, np. mydłach czy szamponach, jak i wodzie, mogą być bardziej zagrożone osteoporozą i obniżoną gęstością mineralną kości. Badania laboratoryjne pokazały, że triklosan może niekorzystnie wpływać na mineralną gęstość kości w liniach komórkowych i modelach zwierzęcych. Niewiele jednak wiadomo o zależnościach między triklosanem a stanem zdrowia ludzkich kości - opowiada dr Yingjun Li z Hangzhou Medical College School of Public Health. By wyjaśnić nieco tę kwestię, naukowcy wykorzystali dane z 2005-2010 National Health and Nutrition Examination Survey. Analizowali korelację między stężeniem triklosanu w moczu a gęstością mineralną kości i osteoporozą u dorosłych Amerykanek (w wieku 20 lat i starszych). Ostatecznie badanie objęło 1848 pań. Po wzięciu poprawki na inne potencjalnie istotne czynniki stwierdzono istotny związek między najwyższymi stężeniami triklosanu (3. tercylem) i niższą mineralną gęstością kości w kości udowej jako całości, okolicy międzykrętarzowej kości udowej i lędźwiowej części kręgosłupa; porównań dokonywano do 1. tercyla. Okazało się także, że kobiety z najwyższym stężeniem triklosanu w moczu cechowała większa częstość występowania osteoporozy w okolicy międzykrętarzowej kości udowej. « powrót do artykułu
  21. Naukowcy z portugalskiego Centrum Nauk Morskich i Środowiskowych (MARE) odkryli nową formę zanieczyszczenia plastikiem. Do złudzenia przypomina ona nalot czy skorupkę na skałach; od tego pochodzi zresztą jej angielska nazwa plasticrust. Zjawisko to zaobserwowano na Maderze, portugalskim archipelagu położonym na Oceanie Atlantyckim. Głównie szare i niebieskie placki różnych rozmiarów dostrzeżono po raz pierwszy w 2016 r. Akademicy podkreślają, że od tej pory powierzchnia pokrywana przez "plastikrast" znacząco się powiększyła. Testy wykazały, że nalot utworzył się z polietylenu (PE). Jest on odsłaniany podczas odpływu. Portugalczycy podkreślają, że na razie nie wiadomo, skąd plastik pochodzi i czy plastikrast może w jakiś sposób wpłynąć na morskie życie. « powrót do artykułu
  22. Po co jeż smaruje się śliną? Ile serc ma dżdżownica? Czemu królik je własną kupę? Co dodaje mrówkom skrzydeł? Jak rozmawiają śledzie? Czy da się rozśmieszyć szczura? Mysz, komar, ślimak, sikorka, biedronka. To zwierzęta, które często widujemy, najzwyklejsze w świecie – a mimo to zupełnie niezwykłe. W tej książce znajdziecie ich czterdzieści – każde z nich ma w sobie coś zaskakującego. Tekst uzupełniają piękne czarno-białe ryciny.
  23. European XFEL i Narodowe Centrum Badań Jądrowych (NCBJ) w Otwocku-Świerku pod Warszawą zamierzają ustanowić pierwsze ultraszybkie połączenie komputerowe Niemiec i Polski. Celem przedsięwzięcia jest wykorzystanie Centrum Superkomputerowego CIŚ w NCBJ do przetwarzania i analizy danych generowanych w European XFEL. Dedykowane połączenie komputerowe pomiędzy Hamburgiem i NCBJ będzie zapewniało szybkość transferu 100 gigabitów na sekundę (Gbit/s). Z wyjątkiem szybszego połączenia z DESY, to połączenie będzie około 100 razy szybsze niż obecne typowe połączenie internetowe European XFEL z innymi instytutami badawczymi. Dzięki niemu transfer danych dla średniego eksperymentu w obiekcie zajmuje około miesiąca . Dla porównania, szybkie łącza internetowe dla gospodarstw domowych zazwyczaj zapewniają około 250 Mb/s przy pobieraniu danych. Nowe połączenie będzie co najmniej 400 razy szybsze. W projekcie instalacji nowego szybkiego połączenia dla przesyłu danych, wraz z European XFEL i NCBJ, wezmą również udział: Niemiecka Krajowa Sieć Badań i Edukacji (DFN), Centrum Superkomputerowo-Sieciowe w Instytucie Chemii Bioorganicznej w Poznaniu (PCSS), Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa (NASK) oraz Deutsches Elektronen-Synchrotron (DESY). Pod koniec maja tego roku partnerzy podpisali protokół ustaleń, który posłuży jako podstawa i punkt wyjścia do ustanowienia nowego szybkiego połączenia. Można je w dużej mierze zbudować na istniejącej infrastrukturze technicznej, ale trzeba będzie dodać pewne szczególne elementy. Na przykład połączenie między niemieckimi i polskimi sieciami badawczymi będzie możliwe dzięki Uniwersytetowi Europejskiemu Viadrina we Frankfurcie nad Odrą i sąsiedniemu polskiemu miastu Słubice. Połączenie z NCBJ zapewni dodatkowe zasoby uzupełniające obecne zlokalizowane w Centrum Obliczeniowym DESY, gdzie wszystkie dane eksperymentalne z europejskiego XFEL były dotychczas analizowane i gdzie większość przetwarzania danych będzie nadal wykonywana. Dzięki laserowi rentgenowskiemu dostarczającemu do 27 000 impulsów na sekundę, najszybsze detektory urządzenia umożliwiają przechwytywanie do 8000 obrazów w wysokiej rozdzielczości na sekundę. W połączeniu z innymi danymi z lasera rentgenowskiego i jego instrumentów badawczych uzyskuje się ogromny strumień danych, wymagający specjalnego zarządzania i analizy w celu zapewnienia prawidłowego uzyskiwania informacji naukowych. Strumień danych może osiągnąć nawet wielkość 1 petabajta na tydzień w szczytowym czasie działania użytkownika, co odpowiada milionowi gigabajtów (GB). Analiza tych danych stanowi podstawę do określenia trójwymiarowej struktury molekuł, badania niezwykle szybkich procesów za pomocą tak zwanych filmów molekularnych oraz badania nowych i ultraszybkich zjawisk w badaniach materiałowych. Robert Feidenhans’l, dyrektor zarządzający European XFEL, powiedział: Współpraca z NCBJ w dziedzinie analizy danych jest przełomowym krokiem w kierunku coraz ściślejszego powiązania badań w Europie. Dodatkowe zasoby obliczeniowe nie tylko zwiększą wydajność, ale również zapewnią większą elastyczność operacyjną, co jest bardzo mile widziane. Musimy zwiększyć wymaganą wydajność obliczeniową dla naszych eksperymentów i cieszymy się, że wspólnie z naszymi partnerami NCBJ i DESY znaleźliśmy znakomite rozwiązanie. European XFEL to europejski laser na swobodnych elektronach zbudowany międzynarodowym wysiłkiem w Hamburgu w Niemczech. Narodowe Centrum Badań Jądrowych jest polskim współudziałowcem tej inwestycji. XFEL rozpoczął badania we wrześniu 2017 r. W liczącym ponad 3 km długości tunelu elektrony najpierw rozpędzane są do prędkości bliskiej prędkości światła, a następnie przepuszczane są przez specjalnie ukształtowane pole magnetyczne, co zmusza je do emisji promieniowania elektromagnetycznego o bardzo dobrze kontrolowanych parametrach. Wytworzone w ten sposób wiązki rentgenowskie docierające do hali eksperymentalnej w ultrakrótkich impulsach mogą być wykorzystywane przez fizyków, chemików, biologów i inżynierów do badania materii i procesów w niej zachodzących. PolFEL to polski laser na swobodnych elektronach budowany w NCBJ w Świerku na bazie doświadczeń zdobytych przy budowie lasera XFEL w Hamburgu. PolFEL będzie jedynym tego typu urządzeniem w Europie północno-wschodniej. Ze względu na swoją konstrukcję, w tym nadprzewodzące źródło elektronów opracowane przez naukowców ze Świerka, laser będzie oferował możliwości wykonywania badań dotąd niedostępnych na żadnym urządzeniu na świecie. Narodowe Centrum Badań Jądrowych jest instytutem działającym na podstawie przepisów ustawy o instytutach badawczych. Ministrem nadzorującym instytut jest minister energii. NCBJ jest największym instytutem badawczym w Polsce zatrudniającym ponad 1100 pracowników, w tym ponad 200 osób ze stopniem naukowym doktora, z czego ponad 60 osób ma status samodzielnych pracowników naukowych. W NCBJ pracuje ponad 200 osób z tytułem zawodowym inżyniera. Główna siedziba instytutu znajduje się w Otwocku w dzielnicy Świerk, gdzie zlokalizowany jest ośrodek jądrowy należący do NCBJ, w tym reaktor badawczy Maria. Instytut prowadzi badania naukowe i prace rozwojowe oraz wdrożeniowe w obszarze powiązanym z szeroko rozumianą fizyką subatomową, fizyką promieniowania, fizyką i technologiami jądrowymi oraz plazmowymi, fizyką materiałową, urządzeniami do akceleracji cząstek oraz detektorami, zastosowaniem tych urządzeń w medycynie i gospodarce oraz badaniami i produkcją radiofarmaceutyków. Instytut posiada najwyższą kategorię A+ przyznaną w wyniku oceny polskich jednostek naukowych dokonanej w 2017 r. Pozycję naukową instytutu wyznacza także liczba publikacji (ok. 500 rocznie) i liczba cytowań mierzona indeksem Hirscha (ponad 140). Są to wartości lokujące NCBJ w pierwszej piątce wśród wszystkich jednostek badawczych i akademickich w Polsce prowadzących porównywalne badania. « powrót do artykułu
  24. Będąca psem ratowniczym biszkoptowa labradorka Frida zdobyła międzynarodową sławę po trzęsieniu ziemi, które nawiedziło Meksyk w 2017 r. Po 9 latach służby 24 czerwca przeszła na emeryturę. Oficjalne pożegnanie zorganizowała psia jednostka Armada de México. Frida wzięła udział w 53 operacjach ratowniczych na terenie Ameryki Południowej i Środkowej. Wg marynarki, ocaliła życie 12 osób i znalazła 40 ciał. Nasza droga labradorka Frida, która skradła serca wszystkich obywateli Meksyku i wielu ludzi z zagranicy, rozpoczyna nowy rozdział życia. [Musimy pamiętać, że] jej szczekanie zawsze dawało nadzieję, a w chwilach cierpienia i niepewności sama obecność psa przynosiła ulgę - powiedział wiceminister Eduardo Redondo. W wrześniu 2017 r. świat obiegły zdjęcia Fridy, która w ochronnych goglach i butach przeszukiwała gruzy szkoły podstawowej Rebsamen w mieście Meksyk (zginęło tu 19 dzieci i 7 dorosłych). Wkrótce na ścianach budynków w kraju pojawiły się murale z jej wizerunkiem. W Puebli w środkowym Meksyku postawiono nawet pomnik przedstawiający psa. Wcześniej suka wzięła udział w akcjach na Haiti (2010) i w Ekwadorze (2016). Pracowała także po wybuchu, do którego doszło 31 stycznia 2013 r. w centrum administracyjnym siedziby głównej przedsiębiorstwa naftowego Pemex (zginęło wtedy co najmniej 37 osób, a 126 zostało rannych). Nie wiadomo, co Frida będzie robić na emeryturze, ale wspomina się o tym, że mogłaby brać udział w szkoleniu swoich następców i następczyń. Na razie 10-letnia labradorka w spokoju cieszy się kością podarowaną na uroczystości pożegnalnej.   « powrót do artykułu
  25. Szczepionka opracowana na Charles Sturt University w Nowej Południowej Walii może ocalić krytycznie zagrożony gatunek papugi. Łąkówka krasnobrzucha to gatunek wędrowny, który gniazduje jedynie w południowo-zachodniej Tasmanii. Jeszcze w połowie lat 90. XX wieku uznawany był za zagrożony, a od roku 2000 jest krytycznie zagrożony. Już w roku 2010 obawiano się, że gatunek wyginie w latach 2013–2015. Na łąkówkę czycha wiele zagrożeń – obszary, w których ptaki zimują są niszczone i przeznaczane na pola uprawne, sztucznie wprowadzone małe ziarnojady konkurują z łąkówką o pożywienie, młode padają ofiarą inwazyjnych szczurów i kotów. Jednym z najpoważniejszych zagrożeń jest PCD (Psittacine Circoviral Disease), czyli choroba dzioba i piór. Wszystkie te czynniki spowodowały, że populacja łąkówki krasnobrzuchej znajduje się na skraju wyginięcia. Na wolności pozostało jedynie około 15 osobników. Kolejnych około 400 papug znajduje się w ośrodkach w Australii i Tasmanii, które pracują nad ocaleniem gatunku. Profesor Shane Raidal z Charles Sturt University od ponad dekady pracuje nad szczepionką na PCD. Australia to kraj papug i wielu krytycznie zagrożonych gatunków, które są niszczone przez tę chorobę, mówi uczony. Teraz Raidal poinformował, że udało mu się opracować szczepionkę i chce ją przedstawić do zatwierdzenia Australian Pesticides and Veterinary Medicines Authority (APVMA). Jeśli istnieje szczepionka, która zapewni łąkówce krasnobrzuchej odporność, to będziemy mieli jedno zmartwienie mniej, mówi ornitolog Mark Holdsworth. Łąkówką zajmuje się on od 1979 roku, kiedy to na wolności żyło jeszcze 500 ptaków. Obecnie Holdsworth zasiada w radzie, która zarządza próbami ratowania gatunku. Powstanie szczepionki nie tylko ułatwi walkę o ocalenie gatunku, ale również pozwoli zaoszczędzić dziesiątki tysięcy dolarów rocznie. Obecnie wszystkie łąkówki trzymane w niewoli są poddawane regularnym testom pod kątem obecności PCD. Podanie im szczepionki pozwoliłoby na rezygnację z kosztownych stresujących ptaki testów. Po ponad 10 latach pojawiła się nadzieja na wyeliminowanie śmiertelnej choroby. Wiemy na tyle dużo o genetyce i strukturze wirusa, że możemy z dużą dozą pewności stwierdzić, iż podanie pojedynczej dawki będzie skuteczne, mówi profesir Raidal. Sukces zawdzięczamy zidentyfikowaniu kluczowej proteiny w otoczce wirusa. To jest to, co wirus wystawia na spotkanie z układem odpornościowym, wyjaśnia doktor Jade Forwood. Dzięki stworzeniu bezpiecznej postaci takiej proteiny dajemy układowi odpornościowemu ptaka szansę na wytworzenie przeciwciał i zwalczenie wirusa. Uczony dodaje, że 1 gram proteiny wystarcza na wyprodukowanie 10 000 dawek szczepionki. Profesor Raidal ma nadzieję, że nowa szczepionka zostanie zatwierdzona już w 2021 roku. Uczony zdaje sobie sprawę, że droga do dopuszczenia szczepionki do użycia nie będzie prosta. Rzecznik prasowy APVMA oświadczył, że organizacja akceptuje dane uzyskane w czasie testów przeprowadzonych zgodnie z międzynarodowymi standardami. Wymagane jest również dostarczenie dowodów, iż produkt jest wytwarzany zgodnie ze standardami określonymi w Australian Code of Good Manufacturing Practice for Veterinary Products. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...