Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Astronomowie odkryli czarną dziurę, która – jak się wydaje – przyczynia się do powstawania gwiazd w odległych od niej galaktykach. Jeśli odkrycie się potwierdzi, będzie to oznaczało, że zaobserwowano czarną dziurę rozpalającą gwiazdy w największej znanej nam odległości. Naukowcy z włoskiego Narodowego Instytutu Astrofizyki informują o czarnej dziurze, która powoduje powstawanie gwiazd w odległości miliona lat świetlnych od siebie. Po raz pierwszy obserwuję pojedynczą czarną dziurę, która powoduje powstawanie gwiazd w więcej niż jednej galaktyce. To fascynujące, że czarna dziura z jednej galaktyki może decydować o tym, co dzieje się w galaktykach oddalonych od niej o miliony bilionów kilometrów, mówi Roberto Gilli, główny autor badań. Włosi obserwowali supermasywną czarną dziurę znajdującą się w galaktyce oddalonej o 9,9 miliarda lat świetlnych od Ziemi. Sąsiaduje ona z co najmniej 7 innymi galaktykami. Już wcześniej naukowcy zaobserwowali dżet wysokoenergetycznych cząstek o długości około miliona lat świetlnych. Jego źródłem jest obserwowana czarna dziura. Włosi odkryli, że jeden z końców strugi otoczony jest gigantycznym bąblem gorącego gazu podgrzewanego wskutek interakcji wysokoenergetycznych cząstek z otaczającą materią. Uczeni sądzą, że rozszerzający się bąbel, przechodząc przez sąsiadujące galaktyki, może wytwarzać falę uderzeniową, która kompresuje zimny gaz i powoduje powstawanie gwiazd. Wszystkie objęte bąblem galaktyki znajdują się w odległości około 400 000 lat świetlnych od jego centrum. Naukowcy obliczają, że tempo formowania się gwiazd w tych galaktykach jest od 2 do 5 razy szybsze niż w podobnych im galaktykach znajdujących się w tej samej odległości od Ziemi. Znamy historię króla Midasa, który dotykiem zamieniał wszystko w złoto. Tutaj mamy przypadek czarnej dziury, która zamienia gaz w gwiazdy, a jej zasięg jest międzygalaktyczny, mówi współautor badań, Marco Mignoli. To wyjątkowe obserwacje. Dotychczas bowiem znajdowano czarne dziury, które zwiększały tempo formowania się gwiazd o 30% i oddziaływały na galaktyki znajdujące się w odległości nie większej niż 50 000 lat świetlnych od ich rodzimej galaktyki. « powrót do artykułu
  2. W ubiegłym roku naukowcy ogłosili, że żuchwa H. sapiens i narzędzia znalezione w 2002 roku w izraelskiej jaskini Misliya liczą sobie 177-194 tysięcy lat. Wskazuje to, że człowiek współczesny opuścił Afrykę wcześniej, niż dotychczas przypuszczano. Zagadką pozostaje jednak jak, dlaczego, ile razy i jaką drogą człowiek współczesny opuścił Czarny Ląd. W najnowszym numerze Proceedings of the National Academy of Sciences (PNAS) amerykańscy i izraelscy klimatolodzy i specjaliści nauk o Ziemi zaprezentowali dowody, iż letnie monsuny z Azji i Afryki pojawiały się na Bliskim Wschodzie już co najmniej 125 000 lat temu. Mogły więc otworzyć korytarz, którym H. sapiens wyszedł z Afryki. Prawdopodobny czas pojawienia się monsunów na Bliskim Wschodzie koreluje z cyklicznymi niewielkimi zmianami orbity Ziemi, które zwiększyły opady w tym regionie. Za bardziej intensywnymi opadami mogło pójść pojawienie się bogatszej szaty roślinnej, która wspomagała migracje ludzie i zwierząt. To może być ważna wiadomość dla ekspertów badających, jak, dlaczego i kiedy człowiek współczesny zaczął migrować z Afryki, mówi Ian Orland z University of Wisconsin-Madison. Wschodnia część Morza Śródziemnego to ważne wąskie gardło dla migracji z Afryki. Jeśli nasze dane są prawidłowe, to 125 000 lat temu, a zapewne również i w innych okresach mogły przez cały rok pojawiać się bardziej stałe deszcze, które zwiększały szanse na migracje, dodaje. Od czasów, gdy ludzie zapisują informacje o pogodzie wiemy, że na obszarach obejmujących dzisiejsze Izrael, Syrię, Liban, Jordanię i Palestynę zimy były wilgotne, a lata suche i gorące. Dawniej te suche i upalne lata poważnie utrudniały przemieszczanie się ludzi. Dotychczas jednak naukowcy mieli problemy z odtworzeniem pogody w czasach prehistorycznych. Badania pyłków roślin, osadów w miejscach dawnych jezior czy osadów z Morza Martwego oraz modele klimatyczne sugerowały, że czasami w regionie tym mogły występować wilgotne pory letnie. Orland i jego koledzy przyjrzeli się naciekom jaskiniowym w izraelskiej jaskini Soreq. Powstają one gdy do jaskini przedostaje się woda, z której wytrąca się kalcyt. W wodzie rozpuszczone są izotopy różnych pierwiastków, a ich badania mogą nam zdradzić czas i warunki formowania się nacieków. Wśród tych izotopów szczególnie interesujące się dwa izotopy tlenu – lekki 16O i ciężki 18O. W czasach współczesnych woda przyczyniająca się do powstawania nacieków zawiera oba izotopy, z czego lekki 16O jest dostarczany głównie podczas zimowych opadów deszczu. Naukowcy wykorzystali wyspecjalizowany mikropróbnik jonowy do zbadania stosunku 16O do 18O w dwóch naciekach liczących sobie 125 000 lat. Jednocześnie Feng He z Nelson Institute for Environmental Studies Cener for Climatic Research wykorzystywał modele klimatyczne do zbadania, jak zmieniała się roślinność Ziemi w ciągu ostatnich 800 000 lat. Już badania sprzed kilku lat sugerowały, że około 125 000 lat temu i około 105 000 lat temu klimat Bliskiego Wschodu był bardziej wilgotny, a pomiędzy tymi okresami przypominał on klimat obecny. Uzbrojony w tę wiedzę He mógł bardziej szczegółowo przyjrzeć się interesującym okresom. Jego modele wykazały, że w tym czasie monsuny powinny przesunąć się na północ. Z modeli wynikało, że niesione przez nie letnie opady były tak intensywne, iż niemal dwukrotnie zwiększyły ilość wody spadającej w ciągu roku. Jeśli to prawda, to stosunek 16O do 18O w porze letniej powinien być podobny, jak w porze zimowej. Znalazło to potwierdzenie w badaniach izotopów prowadzonych przez zespół Orlanda, które wykazały, że 125 000 i 105 000 lat temu opady w lecie były równie intensywne co w zimie. Jako, że takie zmiany zachodzą co mniej więcej 20 000 lat, to również przed 177 000 lat Bliski Wschód mógł doświadczać okresu znacznie zwiększonych opadów w porze letniej, które mogły pozwolić H. sapiens na wyjście z Afryki. Migracje ludzi z Afryki następowały falami, co jest zgodne z naszą hipotezą, że za każdym razem, gdy Ziemia jest bliżej Słońca, letni monsun jest silniejszy i powstaje klimatyczne okno, które było okazją do migracji z Afryki, mówi He. « powrót do artykułu
  3. W zeszłym miesiącu w Indiach 56-latkowi cierpiącemu na dziedziczoną autosomalnie dominująco wielotorbielowatość nerek (ang. autosomal dominant polycystic kidney disease, ADPKD) usunięto ważącą 7,4 kg niemal 45-cm nerkę. Anonimowy pacjent z Delhi musiał przejść nefrektomię, bo wdało się lekooporne zakażenie, a olbrzymia nerka powodowała problemy z oddychaniem. Obecnie jego stan jest dobry. W oczekiwaniu na przeszczep nerki jest poddawany dializom. Zmieniona chorobowo nerka zajmowała połowę jamy brzusznej. Wiedzieliśmy, że jest duża, ale nigdy byśmy nie pomyśleli, że tyle waży - podkreśla Sachin Kathuria. Mężczyzna przeszedł 2-godzinną operację w Sir Ganga Ram Hospital w Delhi. Indyjscy lekarze mówią, że wg Księgi Rekordów Guinnessa, największa usunięta człowiekowi nerka ważyła 4,25 kg. W 2016 r. wycięto ją Ahmedowi Saeedowi Mohammedowi Omarowi, który cierpiał na wielotorbielowatość nerek. Nefrektomię przeprowadził dubajski chirurg urolog dr Fariborz Bagheri. Ekipa z Sir Ganga Ram Hospital wspomina jednak, że istnieją doniesienia medyczne o wyciętej pacjentowi 9-kg nerce. Lekarze mieli zapewne na myśli przypadek 44-letniego Amerykanina z ADPKD, który w 2016 r. opisano na łamach Annals of Clinical and Laboratory Research. U chorego przeprowadzono najpierw lewo-, a później prawostronną nefrektomię. Każda z usuniętych nerek ważyła 9 kg. Media donoszą też o przypadku z Holandii, gdzie 42-letniemu choremu z ADPKD usunięto nerkę ważącą 8,7 kg o maksymalnej długości 48 cm. Artykuł w piśmie Case Reports in Nephrology and Urology ukazał się w 2014 r. Indyjscy chirurdzy jeszcze nie zdecydowali, czy zgłoszą przypadek swojego pacjenta do Księgi Guinnessa.   « powrót do artykułu
  4. John Oleson, emerytowany profesor University of Victoria, przekonuje, że niewielki obiekt z piaskowca, który w 1991 r. znaleziono we wczesnomuzułmańskim (VII-wiecznym) kontekście w Humeimie, dawnej Hawarze, może być najstarszą archeologicznie udokumentowaną bierką szachową. Kanadyjczyk, który parę dni temu przestawił swoje wnioski na dorocznej konferencji Amerykańskich Szkół Badań Orientalnych, podkreśla, że choć kwadratowy kawałek kamienia z rogami przypomina betyl, porównania do wczesnomuzułmańskich bierek szachowych wydają się bardziej przekonujące. Wg Olesona, omawiany obiekt jest wieżą ("zamkiem") i ma abstrakcyjną formę, preferowaną w kulturze muzułmańskiej. Odniesienia do gry w szachy występują w tekstach muzułmańskich już w 643 r. n.e. (23 A.H.). Gra stała się popularna przed końcem Kalifatu Umajjadów. Szachy stały się bardzo popularne we wczesnym świecie muzułmańskim. Jednoczyły różne grupy ludzi. W tekstach islamskich z tego czasu znajdują się opisy meczów szachowych między muzułmanami a chrześcijanami i między bogatymi i biednymi. Specjalista dodaje, że w Jordanii i w innych miejscach na terenie Bliskiego Wschodu znaleziono trochę młodszych o co najmniej 100 lat abstrakcyjnych "wież". Wykonano je z kamienia, drewna i kości słoniowej. Ich wygląd i skala były niemal identyczne jak w przypadku obiektu z Humeimy. Za kolebkę szachów uznawane są Indie. Ze źródeł pisanych wynika, że już w latach 70. VI w. n.e. grywano w nie na dworze perskiego szacha Chosrowa I Anoszirwana; zostały ponoć przywiezione jako prezent od indyjskiego radży. Indyjską czaturangę przekształcono w Persji w czatrang. Gdy kraj opanowali Arabowie, gra ulegała dalszym zmianom i tak powstał szatrandż. Na zachód szachy trafiły najprawdopodobniej za pośrednictwem kupców i dyplomatów. Wieża z Humeimy datuje się na ok. 680-749 r., a wtedy biegła tędy Via Nova Traiana. W czaturandze figury stanowiły odpowiedniki formacji wojskowych; znajdowały się wśród nich realistyczne wyobrażenia: władcy (szacha), dowódcy wojsk (wezyra), wojownika na słoniu bojowym, rydwanu (późniejsza wieża), wojownika konnego, a także piechura. W południowo-wschodniej Azji dwukonne rydwany datują się na późny VIII w. "Dwuzębny" kształt wczesnomuzułmańskich wież może być, wg Olesona, sposobem na oddanie tego wizerunku. Oleson podkreśla, że mówiąc o najstarszej bierce szachowej, ma na myśli bierki udokumentowane wykopaliskami archeologicznymi. Inne wczesne przykłady są wykopane nielegalnie albo po prostu wypłynęły na rynku sztuki. Profesor dodaje, że liczne bierki szachowe datujące się na VIII-XIII w. odkrywano w północno-wschodnim Iranie, parę znaleziono w Syrii, a 3 w Jordanii. Trzeba też wspomnieć o 2 stanowiskach w Izraelu. W 2002 r. archeolodzy odkryli na stanowisku w Butrincie na południu Albanii obiekt (prawdopodobnie z kości słoniowej), który wyglądał na figurę szachową. W owym czasie zespół Richarda Hodgesa (wtedy Uniwersytet Wschodniej Anglii, obecnie American University of Rome) podejrzewał, że to bierka szachowa. Jak tłumaczy nam w przesłanym mailu John Mitchell, współpracownik Hodgesa będący historykiem sztuki, a zarazem autorem przygotowywanej do publikacji w przyszłym roku książki Butrint 7. Excavations at the Triconch Palace: The Finds, wydaje się to jednak mało prawdopodobne. Obiekt znaleziono bowiem w warstwie datowalnej na 3. ćwierć V w. i prawdopodobnie datuje się on na połowę V w. Jak pisze Mitchell, funkcja figurki jest niepewna. Wydaje się, że to część jakiejś gry, której właścicielem był członek ówczesnej elity. Wieża z Humeimy jest przechowywana na University of Victoria. « powrót do artykułu
  5. We wrześniu firma Boston Dynamics ujawniła, że produkowany przez nią robot-pies Spot jest testowany podczas wykonywania takich zadań jak monitorowanie budów, sprawdzanie infrastruktury gazowej, energetycznej i paliwowej oraz w zadaniach związanych z bezpieczeństwem publicznym. Teraz dowiadujemy się, że Spot był przez 90 dni testowany przez jednostkę saperską Massachusetts State Police (MSP). American Civil Liberties Union (ACLU) zwrócila się o szczegółowe informacje na temat reklamowanego przez MSP na Facebooku wydarzenia pod tytułem „Robotyka w organach ścigania”. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że stanowa policja wypożyczyła Spota na 3 miesiące. Jak wyjaśnia rzecznik prasowy MSP, Spot był używany w roli zdalnego mobilnego urządzenia obserwacyjnego, które dostarczało policji obraz miejsc niebezpiecznych, gdzie mogły znajdować się np. materiały wybuchowe czy uzbrojeni przestępcy. Roboty to wartościowe narzędzia, gdyż mogą dostarczyć informacji o potencjalnie niebezpiecznych miejscach, stwierdził David Procopio. Spot wyposażony jest w kamerę rejestrującą obraz w promieniu 360 stopni i radzi sobie w nieprzyjaznym terenie. Może też przenosić ładunki o wadze do 14 kilogramów. We wrześniu Boston Dynamics rozpoczęła sprzedaż Spota wraz z SDK, dzięki czemu klienci mogą rozwijać własne aplikacje oraz lepiej kontrolować robota.   « powrót do artykułu
  6. W Europie skończyła się pula adresów IPv4. Dzisiaj o godzinie 15:35, 25 listopada 2019 roku przyznaliśmy ostatnie adresy IPv4. Tym samym pula adresów IPv4 uległa wyczerpaniu, oświadczyła RIPE NCC, organizacja zajmująca się zarządzaniem zasobami internetowymi dla Europy, Bliskiego Wschodu i części Azji. Wyczerpanie się puli IPv4 nie jest zaskoczeniem, przewidywano je od dawna. RIPE NCC informuje jednocześnie, że fakt wyczerpania się puli IPv4 nie oznacza, iż adresy takie nie będą w przyszłości przyznawane. Organizacja będzie bowiem zajmowała się odzyskiwaniem zwolnionych adresów. Można je pozyskać od firm, które przestały działać czy też od sieci, które zrezygnowały z używania części przyznanych adresów. Odzyskane numery IPv4 będą przyznawane członkom RIPE NCC w kolejności ich zapisywania się na listę oczekujących. Trafią one wyłącznie do tych, którzy wcześnie n ie otrzymali żadnych adresów IPv4 do RIPE NCC. Ocenia się, że każdego roku odzyskanych zostanie kilkaset tysięcy adresów. To kropla w morzu potrzeb. Adresy IPv4 to 32-bitowe numery wykorzystywane do identyfikowania urządzeń podłączonych do internetu. Na całym świecie jest zatem 232 (4,2 miliarda) takich adresów, jednak do sieci podłączonych jest tak wiele urządzeń, że zaczyna brakować numerów IPv4. W 2012 roku IANA (Internet Assigned Numbers Authority) przyznało RIPE NCC ostanią przysługującą tej organizacji pulę IPv4. Od tamtej pory były tylko kwestią czasu, kiedy pula się wyczerpie. Następcą IPv4 jest IPv6. Wykorzystuje on 128-bitowe numery, zatem liczba adresów wynosi tutaj 2128 (340 undecylionów czyli 340 miliardów miliardów miliardów miliardów). Problem jednak w tym, że pomimo powtarzanych od wielu lat ostrzeń, IPv6 został wdrożony w niewielkim stopniu. Jedynie 24% ruchu internetowego korzysta z nowego systemu, a w bieżącym roku odsetek ten spadł w porównaniu z rokiem ubiegłym. Bez powszechnego zaimplementowania IPv6 grozi nam sytuacja, w której rozwój internetu zostanie niepotrzebnie ograniczony, nie przez brak inżynierów, sprzętu czy inwestycji, ale przez brak unikatowych identyfikatorów sieciowych, ostrzega RIPE NCC. « powrót do artykułu
  7. Specjalistom ze Scripps Institution of Oceanography udało się przeprowadzić pierwsze w historii pomiary tętna płetwala błękitnego. Pomiarów dokonano w Zatoce Monterey za pomocą specjalnego urządzenia, które przez dobę było przymocowane do ciała zwierzęcia. Cztery przyssawki utrzymywały je w pobliżu lewej płetwy piersiowej, gdzie mogło ono rejestrować rytm serca. To ważne badania, gdyż opracowaliśmy technikę rejestrowania elektrokardiogramu i tętna największego zwierzęcia, jakie kiedykolwiek istniało na Ziemi, mówi Paul Ponganis. Tętno płetwala jest zgodne z naszymi przewidywaniami bazującymi na masie ciała, a uzyskane dane potwierdzają anatomiczne i biomechaniczne modele funkcjonowania układu krążenia tak dużych zwierząt, dodaje uczony. Uzyskane dane wskazują, że serce płetwali błękitnych pracuje blisko granicy wydajności, co może wyjaśniać, dlaczego zwierzęta te nie wyewoluowały w jeszcze większe. W zanurzeniu u płetwala błękitnego występuje bardzo powolna akcja serca (bradykardia), a w wynurzeniu serce bije z niemal maksymalną prędkością (tachykardia), co pozwala na dokonanie wymiany gazowej i powrót krwi do wszystkich tkanek, gdy zwierzę znajduje się na powierzchni. Tego typu badania pozwalają nam sprawdzić fizjologiczne granice związane z rozmiarami ciała, dodaje Ponganis. Zwierzęta, których organizmy działają na takich fizjologicznych ekstremach, pozwalają nam zrozumieć biologiczne ograniczenia rozmiarów. Mogą być też szczególnie wrażliwe na zmiany środowiska wpływające na ich źródła pożywienia. Zatem takie badania mogą być istotne dla naszych wysiłków na rzecz zachowania zagrożonych gatunków, stwierdza główny autor badań, profesor Jeremy Goldbogen. Przed 10 laty Ponganis i Goldbogen dokonali pomiarów tętna u nurkującego pingwina cesarskiego i zaczęli się zastanawiać, czy uda się to wykonać w przypadku płetwala błękitnego. Prawdę mówiąc, wątpiłem w to. Musielibyśmy znaleźć płetwala, umieścić urządzenie w odpowiednim miejscu, musiałoby mieć ono dobry kontakt z jego skórą, a przede wszystkim musiałoby działać i rejestrować dane, mówi Goldbogen. Naukowcy wiedzieli, że ich urządzenie dobrze działa na mniejszych waleniach przetrzymywanych w niewoli, ale płetwal błękitny to zupełnie inna historia. Przede wszystkim nie odwróci się on na grzbiet, by umożliwić przyczepienie urządzenia. Ponadto od strony brzusznej skóra płetwala przypomina miech akordeonu i silnie się rozciąga podczas jedzenia, więc urządzenie rejestrujące z łatwością mogło się odczepić. Lata przygotowań przyniosły jednak dobry skutek. Urządzenie udało się dobrze umocować już za pierwszym razem. A zarejestrowane dane pokazały, jak pracuje serce płetwala. Okazało się, że gdy zwierzę nurkuje, jego serce zwalnia średnio do 4–8 uderzeń na minutę. Najwolniejsze zarejestrowane tempo wyniosło 2 uderzenia na minutę. Gdy badany płetwal znalazł się na największej zarejestrowanej głębokości – 184 metrach – gdzie pozostawał przez 16,5 minuty i żerował, jego puls wzrósł do około 5 uderzeń na minutę, a następnie znowu zwolnił. Gdy zwierzę się najadło i zaczęło wynurzać, jego serce przyspieszyło. Największe tempo, 25–37 uderzeń na minutę, osiągnęło na powierzchni podczas oddychania. Uzyskane wyniki były nieco zaskakujące, gdyż najwyższe tętno niemal przekraczało wyliczenia oparte na modelach, a tętno najniższe było o 30–50 procent wolniejsze niż mówiły przewidywania. Naukowcy sądzą, że zaskakująco wolne tętno można wyjaśnić elastycznym łukiem aorty, który powoli się kurczy, zapewniając dodatkowy przepływ krwi pomiędzy uderzeniami serca. Z kolei zaskakująco szybkie tempo bicia serca na powierzchni można tłumaczyć jego ruchem i kształtem, które powodują, że ciśnienie podczas poszczególnych skurczów nie zakłóca przepływu krwi. Patrząc na badania z szerszej perspektywy, wyjaśniają one, dlaczego nigdy nie pojawiło się zwierzę większe od płetwala błękitnego. Jeszcze większe ciało ma tak duże potrzeby energetyczne, że przekraczałoby to możliwości serca. Naukowcy już planują kolejne badania. Chcą np. dodać do swojego urządzenia akcelerometr, by sprawdzić, jak różne aktywności płetwala wpływają na tempo kurczenia się jego serca. Spróbują też zbadać inne wieloryby.   « powrót do artykułu
  8. Największy radioteleskop świata można zacząć budować. Philip Diamond, dyrektor generalny Square Kilometre Array (SKA), oświadczył, że jest pewien, iż budowa wystartuje na początku 2021 roku. W bieżącym tygodniu w Szanghaju odbędzie się ostatnie spotkanie inżynieryjne, podczas którego zostanie zaprezentowany końcowy projekt teleskopu mającego stanąć w RPA i Australii. SKA, finansowany przez 13 krajów, ma w przyszłości składać się z tysięcy anten parabolicznych umieszczonych w RPA i milionów anten dipolowych, które staną w Australii. Łączna powierzchnia zbierająca sygnał ma wynosić 1 km2. Ze względu na wielkie koszty przedsięwzięcia zostało ono podzielone na fazy. W pierwszej z nich zostanie wybudowanych 130 000 anten w Australii, a w RPA do uruchomionych w ubiegłym roku 64 anten teleskopu MeerKAT zostaną dodane kolejne 133 anteny. Koszty pierwsze fazy, w skład których wchodzą budowa i 10-letnie koszty operacyjne, to 1,7 miliarda euro. SKA to projekt międzynarodowy, ale poszczególne kraje wybudują dodatkowo własną infrastrukturę służącą wykorzystaniu danych zebranych przez teleskop. Danych będzie tak dużo, że ich obróbka wykracza poza obecne możliwości przetwarzania i transmisji. Dlatego też powstaną wyspecjalizowane centra naukowe, zajmujące się informacjami spływającymi z teleskopu. Jednym z najważniejszych zadań SKA będzie obserwacja rozkładu pierwotnego gazu we wszechświecie, dostarczenie obserwacja światła z pierwszej generacji gwiazd, jaka pojawiła się we wszechświecie oraz badanie okresu sprzed ich pojawienia się. Teleskop ma również wykonać mapę rozkładu pól magnetycznych we wszechświecie. Uwagę opinii publicznej z pewnością przyciągną badania mające związek z poszukiwaniem życia. KA będzie w stanie badać ekosfery protogwiazd, dyski protoplanetarne, poszukiwać złożonych związków organicznych oraz wykryje niezwykle słabe sygnały radiowe emitowane przez pobliskie cywilizacje. O ile takie cywilizacje istnieją. « powrót do artykułu
  9. Wczoraj nad ranem (tuż przed piątą) miało miejsce włamanie do Grünes Gewölbe, muzeum jubilerstwa i złotnictwa założonego jako skarbiec elektorów saskich przez Augusta II Mocnego. Złodzieje, których widać na ujawnionych przez policję nagraniach z monitoringu, zabrali bezcenne eksponaty z XVIII w. Łupem złodziei padła gwiazda orderowa polskiego Orderu Orła Białego, spinka do kapelusza zawierająca 16-karatowy diament, 14 innych dużych kamieni oraz 103 małe, epolet składający się z 20 dużych (w tym 31- i 16-karatowego) oraz 216 małych diamentów, a także wysadzana diamentami rękojeść miecza i pasująca do niego pochwa. Volker Lange, szef drezdeńskiej policji kryminalnej, powiedział na konferencji prasowej, że policję zawiadomiła ochrona muzeum. Gdy stróże prawa zjawili się na miejscu, złodziei już nie było. Na wideo widać 2 osoby, ale w rzeczywistości przestępców mogło być więcej. Włamywacze dostali się do środka po usunięciu fragmentu żelaznej kraty i wybiciu okna na parterze. Na nagraniu widać, jak jedna z osób pochodzi do gabloty i uderza w nią narzędziem przypominającym toporek. Co ciekawe, w poniedziałek rano miały miejsce 2 pożary. O piątej straż powiadomiono o ogniu w skrzynce rozdzielczej w pobliżu miejsca przestępstwa. Spłonął też samochód na podziemnym parkingu (policja podejrzewa, że spalone audi to porzucony pojazd złodziei). Śledczy muszą sprawdzić, czy zdarzenia te rzeczywiście wiążą się z kradzieżą. Ponieważ odcięcie prądu wyłączyło część latarni ulicznych, z pewnością bandytom łatwiej było działać. Kamery monitoringu działały dzięki niezależnemu zasilaniu. Mówimy o obiektach o niemierzalnej wartości kulturowej - powiedział na konferencji prasowej dyrektor muzeum Dirk Syndram. Nie da się sprzedać tak unikatowych, łatwych do zidentyfikowania przedmiotów, dlatego specjaliści obawiają się, że mogą one zostać podzielone i/lub przetopione. Drezdeński zielony diament, największy znany zielony diament świata, nie został skradziony, gdyż wypożyczono go do nowojorskiego Metropolitalnego Muzeum Sztuki.   « powrót do artykułu
  10. Egipskie Ministerstwo Starożytności poinformowało, że zespół archeologów prowadzony przez Mostafę al-Waziriego odkrył w Sakkarze pierwsze kompletne mumie lwów. Konferencja prasowa poświęcona znalezisku odbyła się 23 listopada. To pierwsza sytuacja, gdy w Egipcie znaleziono kompletne mumie lwów czy lwiątek - podkreślił sekretarz generalny Służby Starożytności. W sumie odkryto 5 mumii dużych kotów. Wg archeologów, najprawdopodobniej są to mumie lwiątek. Dwie mumie poddano badaniu tomografem komputerowym. Wykazało ono, że biorąc pod uwagę rozmiary i kształt kości, na 95% były to lwiątka. Więcej danych zapewnią dalsze analizy. Nieopodal lwiątek archeolodzy odkryli ok. 20 mumii mniejszych kotów. Grupę zmumifikowanych kotów znaleziono w 25 drewnianych skrzyniach z wiekami zdobionymi hieroglifami. Minister starożytności dr Khaled el-Anany wyjaśnił, że na najnowsze odkrycie składa się również kolekcja 75 drewnianych i brązowych statuetek kotów różnych kształtów i rozmiarów. Poza figurkami kotów El-Anany wymienia drewniane statuetki innych zwierząt, w tym ptaków, np. świętego byka Apisa, ibisa, mangusty czy sokołów. Trzy figurki krokodyli kryły mumie małych krokodyli. W wiadomości opublikowanej na profilu Ministerstwa na Facebooku mówi się też o ukrytym w drewnianej skrzyni dużym, 30-cm, skarabeuszu z kamienia oraz o dwóch mniejszych skarabeuszach z drewna i piaskowca. Warto dodać, że masywny skarabeusz może być największym egzemplarzem znalezionym dotąd w Egipcie. Podczas opisywanej misji natrafiono na dużą liczbę statuetek bóstw, w tym na 73 figurki Ozyrysa z brązu, 6 drewnianych figurek Ptaha-Sokara, 11 drewnianych i fajansowych figurek bogini Sechmet, a także na pięknie rzeźbioną hebanową figurkę Neit. Archeolodzy wspominają też o reliefie z imieniem faraona Psametycha I, amuletach, drewnianych i glinianych maskach mumii oraz kolekcji papirusów z rysunkami bogini Tawaret. Artefakty pochodzą z okresu XXVI dynastii. W relacji prasowej Ministerstwa pojawia się wzmianka, że w 2001 r. podczas wykopalisk grobowca mamki Tutanchamona Mai, o której mówiono, że może de facto być siostrą faraona Meritaten, ekipa francuskiego archeologa Alaina Zivie'ego odkryła kompletny szkielet lwa. Kości nie były owinięte lnianym bandażem. Lew nie mógł należeć do Mai, która zmarła o wiele wcześniej. Należy jednak pamiętać, że w ostatnich wiekach przed naszą erą jej grobowiec był ponownie wykorzystywany do chowania ludzi, a później zwierząt, głównie zmumifikowanych kotów. Lwa odkryto w części grobowca poświęconej bogini kotów Bastet. Szkielet z grobowca Mai należał do co najmniej 9-letniego samca. Istniały wskazówki przemawiające za tym, że zwierzę zmumifikowano. Pozycja stratygraficzna wskazywała na pochodzenie z okresu ptolemejskiego bądź rządów rzymskich. Samiec przeżył wiele lat w niewoli. Trzymano go w kiepskich warunkach (zwłaszcza pokarmowych).   « powrót do artykułu
  11. Potrząsanie głową w celu pozbycia się wody, która nalała się do ucha, może prowadzić do... uszkodzenia mózgu. Do takich wniosków doszli naukowcy z Cornell University i Virginia Tech, którzy zbadali przyspieszenie potrzebne do wyrzucenia wody z kanału słuchowego. O wynikach swoich badań poinformowali podczas odbywającego się właśnie 72. Dorocznego Spotkania Wydziału Dynamiki Płynów Amerykańskiego Towarzystwa Fizycznego. W opublikowanym abstrakcie pracy czytamy: jeden z końców zamkniętej szklanej hydrofobowej tuby o różnej średnicy został użyty jako uproszczony model kanału słuchowego. Tuba została umieszczona na strunie i symulowaliśmy potrząsanie głowy. Badania wykazały, że krytyczne przyspieszenie potrzebne do pozbycia się wody zależy w dużej mierze od ilości wody i jej pozycji w kanale. Stwierdziliśmy, że krytyczne przyspieszenie dochodzi do 10g, co może spowodować poważne uszkodzenie ludzkiego mózgu. Krytyczne przyspieszenie jest znacznie wyższe w tubach o małym przekroju, co oznacza, że pozbycie się wody z ucha poprzez potrząsanie jest trudniejsze dla dzieci niż dla dorosłych. To właśnie w przypadku dzieci do wytrząśnięcia wody potrzebne jest przyspieszenie nawet 10-krotnie przekraczające przyspieszenie ziemskie. Na potrzeby badań naukowcy wykorzystali druk 3D za pomocą którego stworzyli model ludzkiego kanału słuchowego opierając się przy tym na danych z tomografu komputerowego. Szklany model został pokryty od wewnątrz krzemowodorem, który dobrze symuluje stopień hydrofobowości jaki panuje wewnątrz ludzkiego ucha. Z naszych eksperymentów oraz modelu teoretycznego wynika, że jednym z czynników decydujących o wypłynięciu płynu z ucha jest jego napięcie powierzchniowe, mówi Baskota. Zamiast więc potrząsać głową można do ucha wprowadzić coś, co obniży napięcie powierzchniowe. Prawdopodobnie wpuszczenie kilku kropli płynu u niższym napięciu powierzchniowym niż woda, takiego jak alkohol czy ocet, pozwoli zmniejszyć napięcie powierzchniowe i spowoduje wypłynięcie wody z ucha, stwierdził Baskota. « powrót do artykułu
  12. Amerykańscy uczeni donoszą o olbrzymim sukcesie na drodze do uratowania krytycznie zagrożonej portorykańskiej ropuchy grzebieniastej (Peltophryne lemur). Po raz pierwszy udało się uzyskać osobniki z zapłodnienia in vitro. Pierwsza z 300 ropuch, które w ten sposób się wykluły, została nazwana Olaf, poinformowała Diane Barber z Fort Worth Zoo w Teksasie. Zwykle nie nadajemy imion ropuchom, ale ta zasługiwała na to wyróżnienie. Jesteśmy bardzo bardzo szczęśliwi. Przez 30 dni trzymaliśmy kciuki, czekając, czy zwierzęta przejdą metamorfozę, mówi Barber. Do zabiegu użyto jaj dwóch samic z zoo oraz zamrożonego nasienia sześciu dziko żyjących samców. Sukces jest tym większy,że pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem. Forth Worht Zoo od wielu lat bierze udział w programie reintrodukcji tego gatunku. To najdłużej trwający program reintrodukcji płazów. Od 1992 roku w sześciu miejscach w Portoryko wypuszczono ponad 510 000 kijanek, z których 71 000 pochodziło z Fort Worth Zoo. Naukowcy postanowili jednak dać zwierzętom jeszcze większe szanse i wypuszczać dorosłe osobniki. Dlatego też w ubiegłym roku Barber wraz z zespołem wybrali się na południowy-zachód od miast Guayanilla i pobrali nasienie od sześciu samców ropuchy grzebieniastej. Zwykle pobranie nasienia od samca ropuchy jest proste. Uwalniają je bowiem w moczu, a wydalają mocz gdy tylko zostaną podniesione. Jednak w tym wypadku było inaczej. Ten gatunek nie sika, gdy zostanie podniesiony. To może wydawać się nieco dziwne, ale gdy je weźmiesz w dłoń, popatrzysz na nie i zaczniesz warczeć jak pies, zaczynają sikać, mówi Barber. Mimo, że program ratowania wspomnianego gatunku trwa od dekad, po raz pierwszy skutecznie zastosowano metodę in vitro. Żeby przygotować zwierzęta do reprodukcji trzeba przez trzy miesiące trzymać je w niższych temperaturach, a czasem symulować opady deszczu. Z ponad 300 zwierząt uzyskanych za pomocą in vitro 100 zostało wysłanych do innych ogrodów zoologicznych prowadzących program rozmnażania gatunku, a 200 zostanie wypuszczonych na wolność w Portoryko. W przeszłości portorykańską ropuchę grzebieniastą uważano za wymarłą. Na początku lat 80. okazało się, że gatunek przetrwał. Większość jego przedstawicieli żyje w południowej części wyspy. Gatunkowi zagrażają zmiany klimatyczne. Najbardziej stabilna populacja zamieszkuje okolice miasta Guanica, gdzie jej habitatowi zagraża podnoszący się poziom oceanu. Zwierzęta żyją w pobliżu plaż, a naukowcy obawiają się, że w najbliższych latach słona woda zacznie przenikać do sadzawek, w których ropuchy się rozmnażają. Zwierzęta prowadzą skryty tryb życia, dlatego trudno jest ocenić wielkość populacji. Szacunki wahają się od 300 do 3000 osobników. « powrót do artykułu
  13. W meteorytach znajdowano już wiele molekuł będących składnikami życia, co wzmacnia teorie mówiące o jego pozaziemskim pochodzeniu. Teraz znaleziono kolejną z takich molekuł – cukier, będący ważnym składnikiem kodu genetycznego. Yoshihiro Furukawał i jego zespół z Uniwersytetu Tohoku odkryli w analizowanym meteorycie rybozę i inne ważne z biologicznego punktu widzenia cukry. Poinformowano o tym na łamach PNAS. Jeśli chcemy wiedzieć, jak powstało życie, musimy najpierw zrozumieć, jak tworzą się molekuły organiczne i jak wchodzą one w interakcje ze środowiskiem zanim jeszcze powstanie życie. Niestety większość śladów pochodzących z okresu przed pojawieniem się życia na Ziemi została zniszczona wskutek aktywności geologicznej naszej planety. Śladów takich należy więc szukać poza Ziemią, na przykład w meteorytach. Zawierają one bowiem zapis tego, jak wyglądał Układ Słoneczny w pierwszych okresach istnienia naszej planety. To zamrożone kapsuły czasu, stwierdza jeden z autorów najnowszych badań, astrobiolog Daniel Glavin z Goddard Space Fligh Center. Dotychczas w meteorytach znajdowano aminokwasy czy zasady azotowe nukleotydów. Jednak nigdy wcześniej nie znaleziono tam rybozy, która stanowi m.in. element strukturalny RNA. Samo znalezienie molekuł organicznych w meteorytach nie oznacza jeszcze, że to dzięki nim powstało życie na Ziemi. Pokazuje jednak, że istnieją naturalne procesy geologiczne, pozwalające na pojawienie się takich związków na ciałach pozbawionych życia, jak meteoryty czy planety. Zupełnie inną kwestią jest odkrycie w jaki sposób mogło dojść do połączenia takich molekuł i powstania życia. Jednak odnajdowanie kolejnych molekuł organicznych w przestrzeni kosmicznej oznacza, że życie mogło powstać również poza Ziemią. « powrót do artykułu
  14. Posługując się rezonansem magnetycznym (MRI), naukowcy wykryli w mózgach otyłych nastolatków oznaki uszkodzeń, które mogą być powiązane ze stanem zapalnym mózgu. Wyniki badań zostaną zaprezentowane na dorocznej konferencji Towarzystwa Radiologicznego Ameryki Północnej. Dane WHO wskazują, że na świecie liczba niemowląt i dzieci w wieku 5 lat bądź młodszych z nadwagą lub otyłością wzrosła z 32 mln w 1990 r. do 41 mln w roku 2016. Bezpośrednie badanie uszkodzeń zapalnych w mózgach pacjentów z otyłością umożliwił rozwój metod MRI, np. rezonansu tensora dyfuzji (ang. diffusion tensor imaging, DTI). W ramach najnowszego studium zespół porównał wyniki DTI 59 otyłych i 61 zdrowych nastolatków w wieku 12-16 lat. Naukowcy opierali się na wskaźniku anizotropii frakcyjnej (FA), który koreluje z kondycją istoty białej; zmniejszenie FA wskazuje na narastające uszkodzenie (spadek integralności) substancji białej. Naukowcy wykazali, że u otyłych nastolatków występują spadki FA w obrębie ciała modzelowatego (łac. corpus callosum), czyli najsilniej rozwiniętego spoidła (pasma istoty białej) łączącego półkule mózgu. Zmniejszenie FA wykazano także w środkowym zakręcie okołooczodołowo-czołowym, a więc w regionie mózgu związanym z kontrolą emocjonalną i układem nagrody. Związane z leptynoopornością i stanem zapalnym zmiany w mózgach otyłych nastolatków dotyczyły ważnych regionów, odpowiedzialnych za kontrolę apetytu, emocji i funkcji poznawczych - opowiada Pamela Bertolazzi, doktorantka z Uniwersytetu w São Paulo. Jak wyjaśniają naukowcy, stwierdzono, że istnieje ujemna korelacja m.in. między TNF-ß i FA w zgrubiałej części tylnej ciała modzelowatego (spelnium corporis callosi) czy między IL6 i FA w środkowym zakręcie okołooczodołowo-czołowym. Brazylijka tłumaczy, że leptyna to hormon wydzielany głównie przez komórki tłuszczowe (adipocyty), który spełnia ważną rolę w regulacji spożywania pokarmu i gospodarki energetycznej organizmu. U niektórych ludzi z otyłością mózg nie reaguje na leptynę (jest leptynooporny). Prowadzi to do wytwarzania zwiększonych ilości tego białka i jedzenia mimo adekwatnych, a nawet nadmiernych zapasów tłuszczu. A że leptynę powiązano z neurozapaleniem, można przypuszczać, co się w takiej sytuacji dzieje. Po zakończeniu wielospecjalistycznego leczenia odchudzającego chcielibyśmy powtórzyć MRI u tych nastolatków, by sprawdzić, czy [zaobserwowane] zmiany w mózgu są odwracalne, czy nie.   « powrót do artykułu
  15. Wstępne wyniki badań nad zainfekowanymi komarami dają nadzieję, że lepiej uda się kontrolować choroby tropikalne przenoszone przez te owady. W niektórych miejscach na świecie naukowcy wypuścili komary zarażone bakterią Wolbachia pipientis, która blokuje zdolność komarów do przenoszenia takich chorób jak denga, Zika czy chikungunya. Badania prowadzone przez niedochodową organizację World Mosquito Program (WMP) dają bardzo obiecujące wyniki. W niektórych miejscach liczba przypadków dengi zmniejszyła się aż o 76%. Wolbachia w sposób naturalny zaraża wiele owadów, ale nie komara Aedes aegypti. To pochodzący z Afryki i rozpowszechniony na całym świecie w strefach tropikalnych i subtropikalnych owad, który roznosi takie choroby jak gorączka Mayaro, denga, Zika, chikungunya, żółta gorączka i wiele innych chorób. Dlatego też naukowcy postanowili sztucznie infekować jaja Aedes aegypti i wypuszczać osobniki, które się z nich wykluły, w obszarach, na których prowadzone są eksperymenty. Tak zarażone dorosłe przekazują bakterię swojemu potomstwu. A gdy już Wolbachia dostanie się do komórek gospodarza, bakteria ta uniemożliwia wirusom takim jak denga replikowanie się, zatem komar nie zaraża. Naukowcy z WMP już kilka tygodni temu poinformowali, że po tym, jak 4 lata temu wypuścili w pobliżu australijskiego miasta Townsville komary zarażone Wolbachią, zanotowano tam tylko 4 przypadki dengi. Tymczasem w każdym wcześniejszym 4-letnim okresie od roku 2001 dengę diagnozowano tam u co najmniej 69 osób. To obiecujące dane, ale naukowcy potrzebowali czegoś więcej – danych, które pozwoliłyby porównać liczbę zachorowań na terenie, na którym wypuszczono zarażone A. aegypti z liczbą zachorowań na sąsiednim terenie, gdzie takich komarów nie wprowadzono. I takie informacje przekazano właśnie podczas dorocznego spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Medycyny Tropikalnej i Higieny. Pracująca dla WMP epidemiolog Katie Anders z australijskiego Monash University ujawniła dane z kontrolowanych testów polowych. Jeden z takich testów przeprowadzono na obrzeżach miasta Yogyakarta w Indonezji. W ciągu 2,5 roku od wypuszczenia komarów zarażonych Wolbachią zanotowano tam o 76% mniej przypadków dengi niż na pobliskim obszarze kontrolnym. Z kolei w pobliżu brazylijskiego miasta Niterói liczba przypadków chikungunyi zmniejszyła się o 75% w porównaniu z kontrolowanym obszarem. Tutaj ocena wpływu na zarażenia dengą była trudna, gdyż choroba ta rzadko tam występuje. Anders przyznaje, że dane te są obarczone ryzykiem błędu, gdyż wszystko zależy od tego, jak lokalni urzędnicy je zbierają, ponadto mogą pojawić się błędy w diagnozowaniu chorób, jednak mimo to napawają one optymizmem. Nie zawsze jednak opracowana przez naukowców metoda będzie działała. Naukowcy z Monash University zauważyli na przykład, że na badanym przez nich obszarze w Wietnamie doszło do gwałtownego spadku liczby komarów A. aegypti będących nosicielami Wolbachii pipientis. Uczeni sądzą, że mogły się do tego przyczynić upały. Eksperymenty laboratoryjne wykazały bowiem, że przy wysokich temperaturach u larw komarów występuje mniej bakterii. Podobne eksperymenty są jednak prowadzone również przez inne zespoły. Steven Sinkins z University of Glasgow wraz z zespołem zaraża komary innym szczepem Wolbachii, bardziej odpornym na wysokie temperatury. Niedawno naukowcy poinformowali, że na 6 obszarach Kuala Lumpur, gdzie wypuszczono takie komary, liczba przypadków dengi była o 40% mniejsza niż na obszarach kontrolnych. Obecnie oba zespoły prowadzą eksperymenty na większą skalę. W centrum Yogyakarty WMP wyznaczył 24 obszary, na których wypuszczono komary i obszary kontrolne. Dane na temat zachorowań będą zbierane od lokalnych klinik, gdzie będzie można odróżnić dengę od innych chorób powodujących gorączkę. Jak mówi biolog ewolucyjny Fred Golud z North Carolina State University, takie badania to „złoty standard” tego typu eksperymentów. Wstępne wyniki powinny być dostępne już w przyszłym roku. Jeśli będą one równie obiecujące, co dotychczasowe, można się spodziewać, że WHO zatwierdzi wypuszczanie na wolność zarażonych Wolbachią komarów jako metodę walki z chorobami przenoszonymi przez te owady. « powrót do artykułu
  16. Jesteśmy coraz bliżej odkrycia masy neutrino. Przez długi czas sądzono, że neutrino ma zerową masę spoczynkową, jednak obecnie wiadomo, że jednak posiada masę. Najnowsze badania wykazały, że masa ta jest nie większa niż 1/500 000 masy elektronu. Udało się bowiem wyznaczyć górną granicę masy neutrino. Wynosi ona 1,1 elektronowolta. To dwukrotnie mniej niż dotychczasowa górna granica masy. We wszechświecie są miliardy razy więcej neutrino niż atomów. Zatem nawet jeśli masa każdego z nich jest niewielka, to w sumie mogą stanowić znaczną część masy wszechświata, mówi Christian Weinheimer z Uniwersytetu w Munster. Międzynarodowy zespół naukowców analizował rozpad trytu. W jego trakcie dochodzi do jednoczesnej emisji elektronu i neutrino. Mierząc energię emitowanych elektronów naukowcy byli w stanie bardziej precyzyjnie niż dotychczas określić masę neutrino. Jesteśmy dumni i szczęśliwi, stwierdza Weinheimer. Brał on udział w pracach międzynarodowej grupy naukowców, którzy stali za eksperymentem Karlsruhe Tritium Neutrino. Na potrzeby badań powstał specjalny spektrometr o wysokości 24 metrów. To bardzo, bardzo ekscytujące. To najbardziej precyzyjny pomiar ze wszystkich, cieszy się Melissa Uchida z University of Cambridge. Jej zdaniem istnieje szansa, że w ciągu kilku najbliższych lat poznamy masę neutrino. W końcu będziemy w stanie ułożyć puzzle dotyczące powstania wszechświata, dodaje uczona. « powrót do artykułu
  17. W Morzu Czarnym u wybrzeży miasta Sozopol nurek znalazł monetę liczącą sobie co najmniej 2650 lat. Może to być najstarsza moneta pochodząca z Bułgarii i jedna z najstarszych na świecie. Wykonana z elektrum, czyli stopu złota i srebra, moneta powstała w Lidii w VII wieku przed Chrystusem. Jak poinformowało bułgarskie Narodowe Muzeum Historii, monetę znaleziono na głębokości 1 metra na plaży w Sozopolu. W VII wieku przed naszą erą greccy koloniści z Miletu założyli tutaj miasto Antheia, które bardzo szybko zmieniło nazwę na Apollonia Pontyjska. Później, w pierwszym wieku naszej ery stało się znane jako Sozopolis. Władimir Penczew, numizmatyk z Muzeum Narodowego, mówi, że znaleziona właśnie moneta może być najstarszą znaną z ternu Bułgarii. Jako, że monety wynaleziono w Lidii, starożytnym królestwie obejmującym tereny dzisiejszej zachodniej Turcji, niewykluczone, iż mamy tutaj do czynienia z jedną z najstarszych monet na świecie. Moneta waży 0,63 grama i ma wartość 1/24 statera. Jej odkrywcą jest Dimitar Kutsew, nurek-amator, który od 25 lat poszukuje w Morzu Czarnym zabytków i wszystko, co znajdzie, przekazuje Muzeum Narodowemu. Tym razem dokonał naprawdę wyjątkowego odkrycia. Nigdy wcześniej na terenie Bułgarii nie znaleziono lidyjskiej monety. Jednak sama obecność tej monety w Apollonii Pontyjskiej nie jest zaskoczeniem. Milet, skąd pochodzili założyciele miasta, również znajdował się na terenie dzisiejszej zachodniej Turcji, prowadził nawet wojnę z państwem lidyjskim, które próbowało go podbić. Nie dziwi więc, że koloniści z Miletu mieli przy sobie lidyjskie monety. Losy Miletu, najpotężniejszego i najbogatszego w tym czasie greckiego państwa-miasta, były silnie związane z Lidią. W VI wieku przed naszą erą Persowie pod wodzą Cyrusa podbili rządzoną przez Krezusa Lidię, a ich wojskom nie oparł się też Milet. « powrót do artykułu
  18. Jeszcze szybsze procesory, o jeszcze mniejszych rozmiarach? Tam, gdzie z wydajnością i miniaturyzacją nie poradzą sobie ani elektronika, ani spintronika, na ratunek przyjdzie magnonika. Lecz zanim to się stanie, naukowcy muszą się nauczyć, jak dokładnie symulować przepływy fal magnetycznych przez kryształy magnoniczne. W Instytucie Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie właśnie wykonano ważny krok w tym kierunku. Można się kłócić, czy liczba dziur w serze ma związek z jego jakością czy nie. Fizycy zajmujący się materiałami magnonicznymi nie mają takich dylematów: im więcej dziur w materiale, tym jego właściwości magnetyczne stają się ciekawsze, ale i radykalnie trudniejsze do opisania i modelowania. W artykule opublikowanym w czasopiśmie Scientific Reports grupa fizyków doświadczalnych i teoretycznych z Instytutu Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk (IFJ PAN) w Krakowie zaprezentowała nowy, doświadczalnie zweryfikowany model, który po raz pierwszy pozwala z dużą dokładnością symulować lokalne zmiany właściwości magnetycznych kryształów magnonicznych. Pod tą egzotyczną nazwą kryją się cienkie, wielowarstwowe struktury metaliczne zawierające regularną siatkę mniejszych lub większych, mniej lub bardziej stykających się ze sobą okrągłych dziur. Krakowskie analizy sugerują ponadto, że zjawiska magnetyczne zachodzące w kryształach magnonicznych są bardziej złożone niż dotychczas przewidywano. Wielowarstwowe struktury metaliczne o regularnej siatce okrągłych dziur są badane od niedawna – i nie bez problemów. Rzecz w tym, że owa sieć dziur w dramatyczny sposób zmienia właściwości magnetyczne układu, zwłaszcza sposób, w jaki propagują się w nim fale magnetyczne. Zjawiska stają się tak skomplikowane, że dotychczas nikt nie potrafił ich dobrze opisać i symulować - mówi dr inż. Michał Krupiński (IFJ PAN). Elektronika to przetwarzanie informacji za pomocą ładunków elektrycznych elektronów przepływających przez układ. Spintronika, typowana na następczynię elektroniki, również korzysta ze strumieni elektronów, zwraca jednak uwagę nie na ich ładunek elektryczny, lecz na spin (innymi słowy: na właściwości magnetyczne). Na tle obu tych dziedzin magnonika wyróżnia się w sposób zasadniczy. W urządzeniach magnonicznych nie ma żadnych zorganizowanych przepływów nośników. Tym, co przepływa przez układ, są bowiem fale magnetyczne. Różnice między wspomnianymi dziedzinami łatwiej zrozumieć dzięki analogii ze światem sportu. Gdy stadion zapełnia się lub opróżnia, w jego obrębie płyną strumienie ludzi. Gdyby działała tu elektronika, zwracałaby uwagę na liczbę ludzi wchodzących lub wychodzących ze stadionu. Spintronika także przyglądałaby się przepływom ludzi, ale interesowałyby ją ruchy osób o włosach ciemnych bądź jasnych. W tej analogii magnonika zajmowałaby się przepływem... meksykańskich fal. Takie fale potrafią okrążyć cały stadion mimo faktu, że żaden kibic nie oddala się od swojego fotela. Swoje kryształy magnoniczne fizycy z Krakowa wytwarzali z użyciem metody wynalezionej przez prof. Michaela Giersiga z Freie Universität Berlin, a rozwiniętej w IFJ PAN przez dr. Krupińskiego. Pierwszy krok polega tu na naniesieniu nanocząstek z polistyrenu na niemagnetyczne podłoże (np. krzem). Kulki samoczynnie się porządkują, przy czym w zależności od warunków mogą to robić w różny sposób. Podłoże pokryte uporządkowanymi kulkami zostaje następnie poddane w komorze próżniowej działaniu plazmy, co pozwala w kontrolowany sposób zmniejszać średnicę kulek. Na tak przygotowaną próbkę nanosi się cienkie warstwy odpowiednich metali, jedna po drugiej. Po naniesieniu wszystkich warstw materiał przemywa się rozpuszczalnikami organicznymi w celu usunięcia kulek. Efektem końcowym jest periodyczna struktura przypominająca mniej lub bardziej gęste sito, trwale przyklejone do krzemowego podłoża (potencjalnie nie musi być ono sztywne, grupa z IFJ PAN potrafi wytwarzać również podobne struktury np. na podłożach z elastycznych polimerów). Badane przez nas układy składały się z 20 naprzemiennie ułożonych warstw kobaltu i palladu. Są to struktury bardzo cienkie. Ich grubość wynosi zaledwie 12 nanometrów, co odpowiada mniej więcej 120 atomom - informuje dr Krupiński. W zależności od rozmiarów dziur, między miejscami ich styku tworzą się większe lub mniejsze obszary o kształtach zbliżonych do trójkąta. Atomy w obrębie tych obszarów można magnesować w ten sam sposób, tworząc tzw. bąble magnetyczne. Bąble mogą służyć do przechowywania informacji, a zmiany ich namagnesowania pozwalają na propagowanie się fal magnetycznych w układzie. Model teoretyczny, zbudowany w IFJ PAN pod kierunkiem dr. inż. Pawła Sobieszczyka, opisuje zjawiska magnetyczne zachodzące w kryształach o wielkości dwa na dwa mikrometry. W skali mikroświata rozmiary te są ogromne: liczba atomów jest tak duża, że symulowanie zachowań pojedynczych atomów przestaje być możliwe. Jednak z uwagi na wzajemne oddziaływanie magnetyczne, momenty magnetyczne sąsiednich atomów zwykle są zorientowane w prawie tym samym kierunku. Spostrzeżenie to pozwoliło pogrupować atomy w małe objętości (woksele), które można było traktować jak pojedyncze obiekty. Zabieg ten radykalnie obniżył złożoność obliczeniową modelu i umożliwił przeprowadzenie symulacji numerycznych, które zrealizowano w Akademickim Centrum Komputerowym Cyfronet AGH w Krakowie. Kluczem do sukcesu okazał się pomysł uwzględnienia w modelu niedoskonałości spotykanych w rzeczywistych kryształach magnonicznych - mówi dr Sobieszczyk i wylicza: Przede wszystkim rzeczywiste struktury nigdy nie są idealnymi kryształami. Zwykle to zlepki wielu kryształków zwanych krystalitami. W zależności od rozmiarów i kształtu, krystality mogą mieć różne właściwości magnetyczne. Co więcej, w układzie mogą się pojawić zanieczyszczenia chemiczne. Powodują one, że pewne obszary materiału tracą właściwości magnetyczne. Wreszcie, poszczególne warstwy metaliczne mogą być miejscami cieńsze, miejscami grubsze. Nasz model działa tak precyzyjnie, ponieważ uwzględnia wszystkie te efekty. Zaprezentowany model przewiduje istnienie ciekawego, dotychczas nieobserwowanego zjawiska. Gdy dwa sąsiednie bąble są namagnesowane przeciwnie, momenty magnetyczne atomów między nimi mogą zmieniać swoją orientację albo obracając się równolegle do płaszczyzny warstwy, albo prostopadle. Między bąblami tworzy się wówczas coś w rodzaju ścian, w pierwszym przypadku nazywanych ścianami Blocha, w drugim – ścianami Néela. Dotychczas zakładano, że w danym krysztale magnonicznym mogą występować tylko ściany jednego rodzaju. Model opracowany przez fizyków z IFJ PAN sugeruje, że w tym samym krysztale możliwe jest występowanie ścian magnetycznych obu rodzajów. Magnonika dopiero raczkuje. Droga do złożonych procesorów – mniejszych, szybszych, na dodatek o strukturze logicznej, którą można byłoby przeprogramowywać zależnie od potrzeb – jest jeszcze daleka. Pamięci magnoniczne i nowatorskie czujniki, zdolne wykrywać niewielkie ilości substancji, wydają się bardziej realne. Zrozumienie mechanizmów odpowiedzialnych za własności magnetyczne kryształów magnonicznych i sposoby przepływu fal magnetycznych przybliża nas ku tego typu urządzeniom. To ważny krok, po którym z pewnością przyjdą następne. « powrót do artykułu
  19. Brytyjski zespół Coldplay zawiesza plany światowej trasy promującej nowy album studyjny Everyday Life. Powodem są zastrzeżenia natury środowiskowej. Muzycy chcieliby, by ich koncerty stały się jak najbardziej ekologiczne. Bylibyśmy zawiedzeni, gdyby nie były neutralne pod względem emisji dwutlenku węgla. Na obmyślenie sposobu ekipa Chrisa Martina daje sobie rok-dwa lata. WWF ucieszyło się z tej inicjatywy. Najtrudniejszą kwestią są przeloty. [Poza tym] naszym marzeniem jest, na przykład, by na show nie było jednorazowych opakowań i by koncert był w dużej mierze zasilany energią słoneczną. W ramach promocji płyty Everyday Life zaplanowano 2 transmitowane na żywo na YouTube'ie koncerty w stolicy Jordanii Ammanie: jeden o świcie, drugi o zachodzie słońca. Mowa jest także o pojedynczym koncercie dla fanów w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie (25 XI). Cały dochód z niego zostanie przekazany organizacji ekologicznej. Czy wpływ środowiskowy trasy koncertowej znanego zespołu jest duży? Skalę zjawiska mogą unaocznić statystyki dotyczące ostatniego tournée Coldplay. Podczas A Head Full of Dreams Tour muzycy zagrali 122 koncerty dla 5,39-mln publiczności z 5 kontynentów. Ich ekipa składała się ze 109 ludzi. Do tego należy doliczyć 32 kierowców ciężarówek i 9 kierowców busów. Na koncertach wszyscy coś jedzą i piją, powstaje więc masa odpadów. Sprzęt trzeba transportować i zasilać. Lista obciążeń środowiskowych zdecydowanie nie jest więc krótka. Warto przypomnieć, że do transportu wykorzystywanej podczas trasy koncertowej albumu No Line on the Horizon zespołu U2 konstrukcji opierającej się na czterech potężnych "pazurach" potrzeba było aż 120 ciężarówek. Zespół był krytykowany za duży odcisk węglowy. Pionierem zrównoważonych ekologicznie tournée jest zespół Radiohead, który zauważył, że podczas koncertów z 2003 i 2006 r. istotnym źródłem emisji byli fani; działo się tak głównie dlatego, że docierali oni na miejsce samochodami. By zmniejszyć odcisk węglowy, muzycy postanowili fundamentalnie zmienić swój sposób koncertowania. Podczas Carbon Neutral World Tour z 2008 r. koncerty odbywały się na obszarach miejskich, blisko komunikacji publicznej. Sprzęt wynajmowano na miejscu. Energia miała być "zielona", a oświetlenie LED-owe. U2 również wyciągnęło wnioski z konstruktywnej krytyki. Promując album The Jushua Tree, zespół uciekał się już m.in. do recyklingu strun gitarowych i pojazdów z ogniwami paliwowymi na wodór. « powrót do artykułu
  20. British Museum przygotowuje się do zwrócenia posągu Persefony ukradzionego z Libii. Szacunkowa wartość zabytku to 1,5 miliona funtów. Posąg, o którym mowa, został w 2012 roku ukradziony z miasta Szahhat. W starożytności znajdowało się tam miasto Cyrena, którego ruiny są wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Cyrena została założona w VII wieku p.n.e. przez Dorów. Z tego miasta pochodzili znani filozofowie i uczeni, jak Arystyp, Eratostenes, poeta Kallimach czy znany z Biblii Szymon Cyrenejczyk. Marmurowy posąg o wysokości 1,2 metra przedstawia królową świata podziemnego, Persefonę. Został oni nielegalnie wydobyty z grobu w Cyrenie i przemycony do Wielkiej Brytanii. Doktor Peter Higgs, kurator zbiorów greckich British Museum mówi, że zabytek pochodzi z III lub IV wieku przed Chrystusem i jest jednym z najwspanialszych posągów tego typu, to niezwykle rzadki okaz. Posąg został znaleziony przez brytyjskie służby celne w jednym z magazynów w Londynie. W 2015 roku sędzia John Zani orzekł, że zabytek, będący własnością Jordańczyka Riada al-Quassasa, został fałszywie zadeklarowany na granicy. W dokumentach stwierdzono, że pochodzi on z Turcji, a jego wartość to 72 000 funtów. Sąd orzekł, że Qassas ma zapłacić 50 000 kosztów procesu, a posąg ma trafić do British Museum na czas rozstrzygnięcia przez sąd, kto jest jego prawdziwym właścicielem. Jednocześnie sąd odrzucił też twierdzenia niejakiego Hassana Fazeliego, biznesmena ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, który utrzymywał, że posąg był w jego rodzinie od 1977 roku. Od czasu obalenia Muammara Kadafiego z Libii wywieziono olbrzymią liczbę zabytków. Władze kraju stopniowo starają się je odzyskiwać. Niedawno Stany Zjednoczone, po trwającym 11 lat śledztwie, zwróciły Libii posąg „Głowa kobiety w welonie”. Obecnie ONZ uznaje za zagrożone pięć miejsc w Libii wpisanych na listę światowego dziedzictwa. Są to: starożytna berberyjska osada Ghadamis, Cyrena, petroglify z Tadrart Akakus, Leptis Magna czyli jedne z najlepiej zachowanych na świecie ruin miasta rzymskiego oraz starożytne ruiny Sabrathy. « powrót do artykułu
  21. Lekooporność staje się coraz poważniejszym problemem. Powodujące zakażenia szpitalne pałeczki okrężnicy (Escherichia coli) i pałeczki zapalenia płuc (Klebsiella pneumoniae) stały się oporne na większość antybiotyków. Brakuje nowych substancji, które wykazywałyby aktywność wobec zabezpieczonych zewnętrzną błoną komórkową bakterii Gram-ujemnych. Ostatnio jednak międzynarodowy zespół odkrył peptyd, który atakuje takie bakterie od niespodziewanej strony. Od lat 60. naukowcom nie udało się opracować nowej klasy antybiotyków skutecznych w walce z bakteriami Gram-ujemnymi, teraz jednak, z pomocą nowego peptydu, może się to udać - podkreśla prof. Till Schäberle z Uniwersytetu Justusa Liebiga w Gießen. Zespół prof. Kim Lewis z Northwestern University skupił się na bakteryjnych symbiontach (Photorhabdus) entomopatogenicznych nicieni. W ten sposób zidentyfikowano nowy antybiotyk - darobaktynę (ang. darobactin). Jak napisał w przesłanym nam mailu prof. Schäberle, początkowo darobaktynę wyizolowano z P. temperata HGB1456. Po zidentyfikowaniu genów kodujących biosyntezę, naukowcy zdali sobie jednak sprawę, że do grupy potencjalnych producentów należy zaliczyć o wiele więcej szczepów [Photorhabdus – red.]. Substancja nie wykazuje cytotoksyczności, a to warunek konieczny dla antybiotyku. Zyskaliśmy już wgląd, w jaki sposób bakteria syntetyzuje tę cząsteczkę. Obecnie pracujemy [...] nad zwiększeniem jej produkcji [w warunkach laboratoryjnych jest ona niewielka] i nad stworzeniem analogów. Naukowcy wykazali, że darobaktyna wiąże się z białkiem BamA (ang. β-Barrel assembly machinery protein A), które odgrywa krytyczną rolę w biogenezie białek zewnętrznej błony komórkowej. Powstawanie funkcjonalnej zewnętrznej błony zostaje zaburzone i bakterie giną. Należy odnotować, że nieznany wcześniej słaby punkt jest zlokalizowany na zewnątrz, dzięki czemu pozostaje łatwo dostępny. Autorzy artykułu z pisma Nature podkreślają, że darobaktyna dawała świetne efekty w przypadku zakażeń wywoływanych zarówno przez dzikie, jak i antybiotykooporne szczepy E. coli, K. pneumoniae i pałeczki ropy błękitnej (Pseudomonas aeruginosa). Zespół uważa, że uzyskane wyniki sugerują, że bakteryjne symbionty zwierząt zawierają antybiotyki, które doskonale nadają się do rozwijania terapeutyków. « powrót do artykułu
  22. Naukowcy odkryli obiecującą kombinacje lekarstw, które mogą pomagać dzieciom cierpiących na śmiertelne rozlane glejaki linii pośrodkowej (DMGs). Wśród tych niezwykle złośliwych nowotworów znajdują się rozlany glejak pnia mózgu (DIPG), glejak wzgórza czy glejak rdzenia kręgowego. Uczeni z Narodowych Instytutów Zdrowia (NIH), Uniwersytetu Stanforda i Diana-Farber Cancer Institute odkryli połączenie leków, które zabijają komórki nowotworowe i przeciwdziałają mutacji genetycznej, która leży u podłoża tych chorób. Badania przeprowadzone na komórkach ludzkich oraz modelach zwierzęcych wykazały, że połączenie panobinostatu i marizomibu skuteczniej zabija komórki nowotworowe niż każdy z tych leków z osobna. Jednocześnie odkryto nieznaną dotychczas słabość komórek nowotworowych, którą może uda się wykorzystać w przyszłości do ich zaatakowania. DMGs to bardzo agresywne trudne w leczeniu nowotwory. Są główną przyczyną śmierci dzieci cierpiących na nowotwory mózgu w USA. Każdego roku w Stanach Zjednoczonych diagnozuje się kilkaset przypadków DMGs u dzieci w wieku 4–12 lat. Większość z pacjentów umiera w ciągu roku od postawienia diagnozy. DMGs są spowodowane specyficzną mutacją w genach histonów. O jej odkryciu informowaliśmy przed rokiem. Histony to białka wchodzące w skład jądra komórkowego. Nici DNA owijają się wokół histonów tworząc chromatynę. O tym, w jaki sposób DNA zawija się i rozwija wokół histonów, decydują enzymy, w tym deacetylazy histonowe. Podczas wcześniejszych badań neuroonkolog doktor Michell Monje ze Stanforda wykazała, że panobinostat, który blokuje kluczowe enzymy deacetylazy histonowej, może u pacjentów z DIPG przywrócić niemal normalne działanie histonów. Na razie panobinostat znajduje się na wczesnym etapie badań klinicznych w zastosowaniach DIPG, jednak już wiadomo,że użyteczność tego leku może być ograniczona, gdyż komórki nowotworowe są w stanie nauczyć się go unikać. Dlatego też Monje i jej zespół postanowili poszukać innych leków lub ich kombinacji, które zwalczałyby nowotwór. Niewiele nowotworów może być leczonych jednym lekiem, mówi doktor Monje, która specjalizuje się w leczeniu DMGs. Od dawna wiemy, że potrzebujemy więcej niż jednego leku na DIPG. Problemem jest znalezienie tych odpowiednich w sytuacji, gdy mamy do dyspozycji tysiące potencjalnych kandydatów. Monje poprosiła o pomoc Katherine Warren z National Cancer Institute oraz naukowców z NIH, Dana-Farber Cancer Institute oraz Boston Childern's Hospital. Uczeni zaczęli testować różne leki, by odnaleźć te, która mogą zwalczać komórki DIPG. Testowali tysiące leków i ich połączeń, określali ich dawki efektywne i sprawdzali sposób działania. Musieli przy tym znaleźć te leki, które są w stanie przeniknąć przez barierę krew-mózg. Zidentyfikowano wiele potencjalnie skutecznych substancji, ale uczeni skoncentrowali się na inhibitorach deacetylazy histonowej (jak panobinostat) oraz inhibitorach proteasomów (jak marizomib). Te drugie leki blokują proces recyklingu protein. Okazało się, że połączenie panobinostatu z marizomibem jest wysoce toksyczne dla wielu typów komórek DIPG. Kombinację tę zbadano na głównych genetycznych podtypach DIPG oraz przetestowano na myszach, których wszczepiono komórki nowotworowe. U myszy doszło do zmniejszenia guzów i wydłużenia życia. Podobne działanie zaobserwowano nie tylko w przypadku DIPG, dla na laboratoryjnych hodowlach komórek glejaka wzgórza i glejaka rdzenia kręgowego. Naukowcom udało się też opisać mechanizm działania leków. Komórki DIPG reagowały na połączenie obu leków wyłączając w swoich mitochondriach proces biorący udział w powstawaniu ATP, związku zapewniającego komórkom energię. Połączenie panobinostatu i marizomibu ujawniło istnienie nieznanej dotychczas metabolicznej słabości w komórkach DIPG. Nie spodziewaliśmy się znaleźć czegoś takiego. To obiecujący obszar badań nad przyszłymi lekami, mówi doktor Grant Lin. Naukowcy planują teraz rozpoczęcie testów klinicznych połączonych leków oraz samego marizomibu. « powrót do artykułu
  23. Japonia chce odzyskać miano kraju, w którym znajduje się najpotężniejszy superkomputer świata. Chce być też pierwszym państwem, które uruchomi eksaflopsową maszynę. Nad takim właśnie superkomputerem, o nazwie Fugaku, pracuje firma Fujitsu PRIMEHPC. Fugaku, nazwany tak od góry Fuji, ma zastąpić K Computer, maszynę, która do sierpnia bieżącego roku pracowała w instytucie badawczym Riken. Japończycy zapowiadają debiut Fugaku na około roku 2021. Muszą się spieszyć, bo w tym samym terminie w USA i Chinach mają również staną eksaflopsowe maszyny. Pojawienie się maszyn o wydajności liczonej w eksaflopach będzie oznaczało olbrzymi skok mocy obliczeniowej. Obecnie najpotężniejszym superkomputerem na świecie jest amerykański Summit, którego maksymalna zmierzona moc obliczeniowa wynosi 148,6 TFlop/s. Na drugim miejscu znajdziemy również amerykańską maszynę Sierra (94,64 TFlop/s), a dwa kolejne miejsca należą do superkomputerów Państwa Środka. Są to Sunway TaihyLight (93,01 TFlop/s) i Tianhe-2A (61,44 TFlop/s). Najszybszy obecnie japoński superkomputer, AI Bridging Cloud Infrastructure (ABCI) uplasował się na 8. pozyci listy TOP500, a jego wydajność to 19,88 TFlop/s. Warto też wspomnieć, że prototyp Fugaku, maszyna A64FX i mocy obliczeniowej 1,99 TFlop/s trafił na 1. miejsce listy Green500. To lista maszyn, które dostarczają najwięszej mocy obliczeniowej na jednostkę energii. Wynik A64FX to 16,876 GFlops/wat. « powrót do artykułu
  24. Od 17 listopada na wystawie ÖGA mot ÖGA (Oko w oko) w Muzeum w Trelleborgu można oglądać rekonstrukcję wyglądu wyjątkowej kobiety sprzed ok. 7 tys. lat, której szczątki odkryto na początku lat 80. na stanowisku Skateholm w Skanii. Kobietę pochowano w pozycji siedzącej na tronie z rogów jeleni, dlatego załoga muzeum nazywa ją Siedzącą Kobietą (inne sugestie są mile widziane). Dla szwedzkiego archeologa rzeźbiarza Oscara Nilssona, którego zespół stworzył rzeczywistej wielkości rekonstrukcję, była ona z kolei Szamanką. Pochówek Siedzącej Kobiety (XXII) odkryto między pochówkami datującymi się na 5500-4600 r. p.n.e. Wg archeologów, Siedząca Kobieta należała do ostatnich szwedzkich łowców-zbieraczy. Mezolityczna "szamanka" siedziała ze skrzyżowanymi nogami na tronie czy łożu z rogów jelenia szlachetnego. Jej talię zdobił pas wykonany z ponad 100 zwierzęcych zębów, a szyję wisior z łupku. Ramiona okrywała krótka peleryna z piór. Ustalono, że kobieta mierzyła ok. 150 cm. W momencie śmierci miała 30-40 lat. Na podstawie DNA z innych pochówków ze Skateholm wiadomo było, że ludzie, którzy mieszkali w owych czasach w regionie, mieli jasne oczy i ciemną karnację. Biorąc pod uwagę wszystko, z czym została pochowana, Siedząca Kobieta musiała zajmować w społeczności specjalną pozycję. Poza tym niewiele więcej można [o niej] powiedzieć - podkreśla Ingela Jacobsson, dyrektorka Muzeum w Trelleborgu. Nilsson ma jednak na ten temat odmienne zdanie. Dowody można interpretować na wiele sposobów, dla mnie ona zdecydowanie była szamanką. Pochowano ją siedzącą na rogach. [...] To oczywiste, że była kimś ważnym i dostojnym. W skład zespołu Nilssona wchodziły Eline Kumlander i Cathrine Abrahamson. Ubranie i ozdoby, w tym pas ze 130 zębów, wykonała Helena Gjaerum. Warto przypomnieć, że prawie 2 lata temu multidyscyplinarny zespół z Uniwersytetu w Atenach i Nilsson zaprezentowali rekonstrukcję twarzy Awgi - nastolatki z mezolitu, której szczątki odkryto w 1993 r. w jaskini Theopetra w Tesalii. « powrót do artykułu
  25. Obecność grzybów, w tym drożdżaków, w pyłku i nektarze kwiatów to raczej norma niż wyjątek. Jak podkreślają specjaliści z Katolickiego Uniwersytetu w Leuven, z jednej strony aktywność metaboliczna grzybów może zmienić skład cukrowy i aminokwasowy nektaru, przez co stanie się on mniej odżywczy dla zapylaczy. Z drugiej jednak strony obecność "lokatorów" może wpłynąć korzystnie na wartość odżywczą nektaru, bo grzyby działają probiotycznie i uwalniają różne metabolity. Jak jest naprawdę, pomogły rozstrzygnąć dopiero eksperymenty. W ramach najnowszego badania zespół Maríi I. Pozo dodawał do nektaru 5 różnych gatunków grzybów (4 gatunki drożdżaków i 1 gatunek podstawczaka): Candida (Wickerhamiella) bombiphila, Candida bombi, Metschnikowia reukaufii, Metschnikowia gruessii i Rothotorula mucilaginosa. Belgowie badali wpływ tego zabiegu na skład nektaru i jak to z kolei oddziałuje na kolonie trzmieli ziemnych (Bombus terrestris). Autorzy artykułu z pisma Ecological Monographs monitorowali rozwój kolonii i różne wskaźniki dobrostanu, np. rozmiary i wagę owadów, ich śmiertelność, utratę wagi podczas hibernacji, sukces rozrodczy, a także na oporność na zakażenia. Oprócz tego oceniano atrakcyjność nektaru z grzybami za pomocą sztucznej łąki. Połowa kwiatów zawierała roztwór cukrowy z grzybami, a reszta zwykły roztwór cukrowy. Naukowcy oceniali, jak często odwiedzane są poszczególne typy kwiatów i ile czasu trzmiele w nich spędzają. Okazało się, że choć grzyby znacząco zmieniały skład nektaru, nie miało to wpływu na żerowanie trzmieli ani na to, ile nektaru spożywały. Spodziewaliśmy się czegoś przeciwnego, dlatego byliśmy dość mocno zaskoczeni. Wydaje się, że trzmiele trawią komórki grzybów, które zawierają więcej skoncentrowanych składników odżywczych niż sam nektar - opowiada Pozo. Spośród 5 badanych gatunków C. bombiphila, M. gruessii i R. mucilaginosa wywierały największy korzystny wpływ na wzrost kolonii. Generalnie wywierany wpływ był gatunkowo specyficzny. Naukowcy zauważyli, że dodatek grzybów zmniejszał śmiertelność larw, prowadząc do większej liczby poczwarek i robotnic (a większa liczba robotnic to bardziej żywotna kolonia). Co istotne, w hodowlach in vitro Belgowie wykazali, że grzyby mają potencjał, by zahamować wzrost groźnego pasożyta - świdrowca Crithidia bombi. W kohodowli C. bombiphila, C. bombi i M. reukaufii zmniejszały przeżywalność patogenu. Nektar jest dla pszczół idealnym pokarmem. [...] Zawiera on grzyby, które stymulują ich populacje. Niestety, aktywność człowieka, np. stosowanie fungicydów, może negatywnie wpłynąć na występowanie grzybów i innych mikroorganizmów. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...