Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37670
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    250

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Fakt nienagannego działania kolonii mrówek czy pszczół znany jest od dawna. Jednak sposób, w jaki setki tysięcy osobników idealnie współpracują, pozostawał niejasny. Najnowsze badania uchylają rąbka tajemnicy. Podobnie jak u ludzi, w mrówczej kolonii istnieją pewne reguły, które nie mogą zostać złamane, a jedną z fundamentalnych jest zakaz rozmnażania robotnic. Tylko królowa może wydawać na świat potomstwo, które następnie, albo zostanie wcielone w szeregi pracowników, albo odejdzie w poszukiwania szansy na założenie własnego mrowiska. Gdy jednak królowej nie ma, każda samica ma prawo składać jaja, z których, w procesie partogenezy, czyli rozwoju organizmu bez wcześniejszego zapłodnienia, powstanie nowy osobnik. Większość robotnic posłusznie podporządkowuje się normom, szczególnie, że kara za ich złamanie jest surowa. Mimo wszystko – u niektórych instynkt „macierzyński” jest zbyt silny. W gromadzie owadów funkcje dźwiękowego porozumiewania się przejęły ruch (słynny taniec pszczół) oraz feromony. Wpływ tych silnych związków chemicznych na całe zbiorowiska był niepodważalny. Wiadomo, że stawonogi odnajdują dzięki nim swoje królowe, dostają informacje, gdzie szukać pożywienia oraz czy w najbliższym otoczeniu czai się niebezpieczeństwo. Teraz naukowcy udowodnili, że mają one jeszcze jedno zadanie – „wykrywacza kłamstw”. Grupa badaczy pod przewodnictwem Jürgena Liebiga ze Stanowego Uniwersytetu w Arizonie zbadała zachowanie mrówek z gatunku Aphaenogaster cockerelli. Były one wdzięcznym obiektem badań, gdyż w świecie naukowym znane są z produkcji łatwo wykrywalnych związków. Okazało się, że samica przechodząca proces partogenezy wydziela nieznane dotąd substancje, które powodują wzrost agresywności u współtowarzyszek. Wystarczyło popsikać jedną z robotnic takim związkiem, a jej siostry od razu ją atakowały – mówi Adrian Smith, współtwórca badania. Aby wykluczyć błędne wyniki, grupa użyła jeszcze kilkunastu związków chemicznych, wydzielanych przez same Aphaenogaster cockerelli, mrówki innych gatunków oraz zupełnie nie związane z tymi stawonogami. Żadne nie dawały chociażby podobnego efektu. Wygląda na to, że przyroda sama zabezpieczyła się przed zdrajcami. I to o wiele skuteczniej niż można było przypuszczać. Prawdopodobne jest, że badanie będzie mieć większy wpływ na naukę niż początkowo przypuszczano. Nie biorąca bezpośrednio udziału w badaniu Les Greenberg z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Riverside, mówi, że odkrycie będzie prawdopodobnie przydatne w poznawaniu mechanizmów kierujących innymi superorganizmami. Te badania to fascynujący przykład tego jak owady porozumiewają się w swoich społeczeństwach – mówi – Analiza innych zachowań, takich jak dominacja w hierarchii lub rozpoznawanie spokrewnionych osobników, powinny być możliwe dzięki tym technikom. Greenberg odniosła się w swojej wypowiedzi także do ludzi. Sądzę, że jest to charakterystyczne dla każdego społeczeństwa, że jest w nim pewna tendencja do kłamania. U mrówek mamy ten sam problem: mamy interes kolonii i interes jednostki. Jeżeli ktokolwiek po prostu kieruje się własnymi korzyściami, nie będzie możliwe czerpanie profitów ze współpracy – kończy.
  2. Naukowcy z firmy DuPont i Cornell University opracowali prostą metodę przetwarzania węglowych nanorurek tak, by nadawały się do produkcji podzespołów elektronicznych. Nanorurki to nic innego jak pozwijany grafit. W zależności od sposobu zwinięcia mogą mieć one właściwości metali lub półprzewodników. Zwykle podczas produkcji uzyskuje się 33% nanorurek o właściwościach metalicznych i 66% - o właściwościach półprzewodników. Taka mikstura nie nadaje się np. do stworzenia podzespołów elektronicznych, gdyż urządzeń tych nie można by wyłączyć. Metaliczne nanorurki zawsze będą przewodziły prąd. Dotychczas uczeni radzili sobie z tym problemem na różne sposoby. Oddziela się nanorurki na podstawie ich chiralności, jednak jest to metoda, którą można stosować tylko w laboratorium. Nie da się jej skalować i użyć w przemyśle. Można umieścić nanorurki na specjalnym podłożu i przyłożyć do niego wysokie napięcie, doprowadzając do spalenia nanorurek metalicznych. Ten sposób jest również trudno skalowalny. Inna metoda polega na potraktowaniu nanorurek środkami chemicznymi, które rozpuszczają te o właściwościach metalicznych. Naukowcy z DuPonta i Cornell wpadli na inny, znakomity pomysł. Okazało się, że jeśli potraktujemy nanorurki tetrafluoroetylenem, to te o właściwościach metalicznych zyskają własności półprzewodników. Fizyk Graciela Blanchet z DuPonta przyznaje, że ona i jej koledzy mieli sporo szczęścia. Inne grupy naukowców również próbowały zmieniać właściwości nanorurek za pomocą środków chemicznych. Udało się to dopiero teraz. Pani Blanchet i jej koledzy poszli jednak o krok dalej. Rozpuścili swoje nanorurki w dwuchlorobenzenie, uzyskując w ten sposób półprzewodnikowy nanorurkowy "atrament", który posłużył do wydrukowania tranzystorów.
  3. Eksperymentalne metody leczenia choroby Alzheimera opierają się najczęściej na stosowaniu leków, które zapobiegałyby powstawaniu w mózgu szkodliwych białkowych złogów lub eliminowały je. Japońscy badacze proponują zupełnie inne podejście do problemu. Ich zdaniem, wadliwe elementy tkanki można niszczyć za pomocą lasera. O nowej technice informuje czasopismo Journal of Biological Chemistry. Głównym autorem publikacji jest prof. Yuji Goto z Instytutu Badań nad Białkami należącego do Uniwersytetu w Osace. Sekretem opracowanej metody jest wykorzystanie naturalnej zdolności tioflawiny T (ang. thioflavin T - ThT) do wiązania amyloidu β - pokładów białka, które, odkładając się w przestrzeniach międzykomórkowych mózgu, powodują ich stopniowe obumieranie. Początkowo ThT miała być wykorzystywana wyłącznie w celu wizualizacji amyloidu β. Związek ten, charakteryzujący się silną fluorescencją, doskonale wiązał szkodliwe złogi i uwidaczniał je w obrazie mikroskopowym. Ku zaskoczeniu badaczy okazało się jednak, że pod wpływem lasera związek ten nie tylko staje się wyraźnie widoczny, lecz także powoduje powstrzymanie narastania szkodliwych włókien, a nawet ich degradację. Badacze podążyli tym tropem i doprowadzili do opracowania zarysu przyszłej terapii choroby Alzheimera. Mechanizm oddziaływania ThT z amyloidem β nie jest jasny. Zespół prof. Goto spekuluje jednak, że światło lasera aktywuje tioflawinę T i powoduje przekazywanie pochłoniętej przez nią energii położonym w pobliżu atomom tlenu. Te ostatnie wpływają najprawdopodobniej na strukturę β2-mikroglobuliny, jednego z najważniejszych białek wchodzących w skład złogów, i niszczą ją lub zwiększają jej rozpuszczalność, ograniczając obumieranie neuronów charakterystyczne dla choroby Alzheimera. Z pewnością minie jeszcze wiele czasu, nim opracowana technika zostanie dopuszczona do użytku (o ile kiedykolwiek tak się stanie). Mimo to, biorąc pod uwagę brak skutecznego leczenia choroby Alzheimera, każda metoda wydaje się być obiecująca. Odkrycie skuteczności metod fizycznych, niewymagających stosowania jakichkolwiek leków, może otworzyć zupełnie nową drogę w badaniach nad leczeniem tego ciężkiego schorzenia, obecnie uznawanego za nieuleczalne.
  4. Aktywność białka p53, zwanego niekiedy "strażnikiem genomu", była dotychczas uznawana za krytyczną linię obrony komórek przed transformacją nowotworową. Okazuje się jednak, że w pewnych okolicznościach ta sama proteina może znacznie zwiększać oporność komórek na chemioterapię. Opisywany proces jest ściśle związany ze zjawiskiem wyciszenia (ang. quiescence), charakteryzującym się niemal całkowitym zatrzymaniem podziałów komórek macierzystych oraz zmniejszeniem tempa ich metbolizmu. Jak pokazują najnowsze badania przeprowadzone przez badaczy ze szpitala Memorial Sloan-Kettering Cancer Center (MSKCC), zjawisko to pomaga komórkom macierzystym szpiku przeżyć pomimo stosowania znacznych dawek chemioterapii. "Wyciszone" komórki krwiotwórcze szpiku kostnego wytwarzały zadziwiająco wysoki poziom białka p53. Jest to zaskakujące, gdyż proteina ta była dotąd jednoznacznie kojarzona jako czynnik sprzyjający apoptozie, czyli obumieraniu komórek np. w odpowiedzi na uszkodzenia. Okazuje się jednak, że w tym wyjątkowym przypadku aktywność p53 powoduje, w obecności innych czynników, dokładnie przeciwny efekt - oporność zdrowych komórek macierzystych szpiku na agresywną farmakoterapię nowotworu. To pierwszy raz, kiedy ktokolwiek ustalił, iż p53 odgrywa rolę w ustanawianiu stanu wyciszenia komórek. Co więcej, zaskakujące jest, iż niektóre komórki, które utraciły p53, mogą w rzeczywistości być znacznie łatwiej zabite od tych, w których p53 funkcjonuje normalnie - opisuje wyniki badań ich główny autor, dr Stephen Nimer, szef Służby Hematologicznej w MSKCC. Zdaniem naukowca, dokonane odkrycie może być istotne przede wszystkim podczas prób wyeliminowania tzw. komórek macierzystych nowotworu. Ta słabo poznana grupa jest uważana za "dostawcę" nowych komórek nowotworowych dzięki swojej zdolności do intensywnych podziałów. Dr Nimer przypuszcza, że mogą one okresowo przechodzić w stan analogiczny do wyciszenia i w ten sposób ograniczać własną podatność na chemioterapię.
  5. Nortel Networks Corporations, jeden z największych producentów sprzętu telekomunikacyjnego i sieciowego, złożył wniosek o upadłość, Przedsiębiorstwo nie było w stanie zapłacić 107 milionów dolarów odsetek od zaciągniętych pożyczek. Ze złożonego wniosku wynika, że ostatni kwartał był dla firmy bardzo zły, a obecny może być jeszcze gorszy. Cena akcji Nortela, który ma niemal 4 miliardy długów, spadła o 76%. Papiery są obecnie warte 7,5 centa kanadyjskiego. Jeszcze w 2000 roku, gdy Nortel był najpotężniejszym kanadyjskim przedsiębiorstwem, jego akcje wyceniano na 1100 dolarów. Złożenie wniosku o upadłość to próba ucieczki przed wierzycielami. O tym, czy się powiedzie, zdecyduje Sąd Okręgowy w Delaware. Na pewno jednak zarząd Nortela ma teraz częściowo związane ręce i trudniej mu będzie przeprowadzić zapowiedzianą wcześniej restrukturyzację. Już w grudniu firma poinformowała, że w III kwartale ubiegłego roku straciła 3,4 miliarda dolarów. Zapowiedziała też zwolnienie 1300 osób (5% załogi), obcięcie wydatków na zewnętrznych konsultantów i przyjrzenie się swoim nieruchomościom.
  6. Windows 7 doczekał się pierwszej automatycznej łaty. Od wczoraj mechanizm Windows Update pobiera poprawkę, dzięki której użytkownik nie musi się obawiać, iż utraci część danych z plików MP3. Wcześniej poprawkę tę trzeba było instalować ręcznie, a innym sposobem obrony przez możliwością skasowania pierwszych kilku sekund MP3 było nadanie każdemu z plików statusu "read-only". Trzeba było to robić osobno dla każdego pliku. Z poprawką dotyczącą obsługi MP3 nie opublikowano jednak żadnej innej łaty, pomimo iż wiadomo, że w protokole Server Message Block (SMB) we wszystkich wersjach Windows, a więc i w Windows 7, istnieje luka. Microsoft wyjaśnia, że dla wersji beta dostarczane są tylko krytyczne poprawki, a więc wspomniany błąd zostanie załatany dopiero w kolejnej edycji Windows 7.
  7. Yahoo! ma nowego szefa. Jerry'ego Yanga zastąpiła Carol Bartz, dotychczasowa przewodnicząca Rady Nadzorczej firmy Autodesk. Obecnie 60-letnia Bartz przez 14 lat (1992-2006) była prezesem Autodeska. Pod jej rządami przychody firmy zwiększyły się z 300 milionów do 1,5 miliarda dolarów, a cena akcji wzrosła niemal 10-krotnie. Doświadczenie menedżerskie nowego CEO Yahoo! nie kończy się jednak na Autodesku. Zajmowała ona ważne stanowiska w takich firmach jak Sun Microsystems, DEC czy 3M. Pani Bartz jest też członkiem zarządu Intela oraz NetApp. Sam Jerry Yang odzyska swój poprzedni tytuł "Szefa Yahoo!" i zasiądzie w zarządzie firmy. Dan Olds, analityk firmy Gabriel Consulting Group Inc. stwierdził, że możliwe jest ponowne podjęcie rozmów pomiędzy Yahoo! a Microsoftem. Jak już informowaliśmy, koncern Ballmera wykluczał podjęcie jakichkolwiek rozmów przed rozstrzygnięciem kwestii sukcesji po Yangu.
  8. Młode kobiety, u których występują duże ilości estrogenów, częściej zmieniają partnerów, romansują z kolejnym, gdy jeszcze nie zakończyły poprzedniego związku i postrzegają siebie jako bardziej atrakcyjne. Wg Kristiny Durante z Uniwersytetu Teksańskiego, specjalistki ds. psychologii ewolucyjnej, wykorzystywanie każdej nadarzającej się okazji i "wyciąganie" z kolejnych mężczyzn tego, co mają najlepszego do zaoferowania, to sposób na zrekompensowanie sobie kosztów porodów (Biology Letters). Wcześniej inni naukowcy wykazali, że panie z wysokim poziomem estradiolu są postrzegane jako bardziej atrakcyjne i mają więcej dzieci od kobiet z niskim stężeniem hormonu. W trakcie cyklu następują naturalne jego wahania, które odpowiadają m.in. za wzrost i spadek zainteresowania seksem. Durante i jej współpracownik Norman Li zebrali grupę 52 studentek. Średnia ich wieku wynosiła 19 lat i 5 miesięcy. U każdej kobiety dokonano pomiaru stężenia estradiolu w dwóch momentach cyklu. Potem ochotniczki wypełniały kwestionariusz, oceniając zarówno własną atrakcyjność, jak i skłonność do oszukiwania partnera poprzez flirtowanie, całowanie, umawianie się, uprawianie seksu oraz romansowanie na poważnie z innymi. Kobiety z wysokim poziomem estradiolu uznawały się za piękniejsze. Potwierdzali to niezależni sędziowie (2 mężczyzn i 7 kobiet). Częściej zmieniały one chłopaków i były bardziej skłonne do flirtowania na różne sposoby. Nie wykazywały jednak większych skłonności do jednonocnych przygód niż kobiety z niższym poziomem estrogenów. Powód jest prosty. Mogą usidlić najprzystojniejszych mężczyzn na dłużej, nie muszą się więc zadowalać czymś na chwilę. Rekompensowanie kosztów porodu i wychowania dzieci przez zapewnianie sobie wsparcia dobrze sytuowanych mężczyzn to ewolucyjny relikt, ponieważ, jak zaznacza Durante, dzisiaj kobiety nie są już tak zależne od jedzenia czy schronienia zapewnianego przez partnera.
  9. Na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa przetestowano niezwykłe narzędzia chirurgiczne. Mają one wielkość cząsteczki kurzu, operują wewnątrz ciała i, co niezwykle istotne, do pracy nie potrzebują żadnych baterii, kabli czy tub umożliwiających mechaniczne manipulowanie. Miniaturowe narzędzia są poruszane i aktywowane za pomocą sygnałów cieplnych lub biochemicznych. Podczas eksperymentu minichwytak o średnicy 1/10 milimetra pobrał próbkę z tkanki zwierzęcej umieszczonej wewnątrz wąskiej tuby. Innymi słowy, przeprowadzono próbę, która odpowiadała biopsji wewnątrz organizmu pacjenta. Narzędzie jest jeszcze zbyt niedoskonałe, by wykorzystać je u człowieka, jednak David H. Gracias, który nadzorował projekt, uważa, że urządzenia aktywowane sygnałami termobiochemicznymi zapowiadają przełom w inżynierii. Wykazaliśmy, że mogą powstać tanie, masowo produkowane mikronarzędzia uruchamiane za pomocą nietoksycznych sygnałów biochemicznych. To ważny krok w kierunku stworzenia całkiem nowej klasy reagujących na sygnały biochemiczne mikro- i nanonarzędzi chirurgicznych, które być może będą nawet działały autonomicznie, pozwalając lekarzom na diagnozowanie chorób i przeprowadzanie zabiegów w bardzie efektywny i mniej inwazyjny sposób - mówi Gracias. Obecnie wykorzystuje się mikronarzędzia, jednak są one połączone z kablami lub tubami, dzięki czemu możliwa jest manipulacja nimi. Jednak te połączenia znakomicie utrudniają nawigację i dotarcie do wielu miejsc. Zespół Graciasa stworzył narzędzia z niklu pokrytego złotem. Możliwe więc było przesuwanie ich za pomocą magnesów. każde narzędzie składa się z 6 "palców" i nieco przypomina kraba. "Palce" połączone są z "tułowiem" za pomocą "stawów" wykonanych z cienkich warstw chromu i miedzi. W normalnych warunkach taka konstrukcja doprowadziłaby do natychmiastowego zaciśnięcia się "palców". Dlatego też całość wzmocniono polimerem, który temu zapobiega. Po przybyciu chwytaka na miejsce pracy, naukowcy podgrzewali je do 40 stopni Celsjusza. To wystarczyło, by polimer uległ zmiękczeniu, a "palce" się zacisnęły. Polimer można zmiękczać też za pomocą różnych, nietoksycznych, środków chemicznych. W czasie eksperymentów naukowcy za pomocą mikrochwytaka wyodrębniali z tkanek żywe komórki i przenosili je. Komórki były żywe jeszcze 72 godziny później, co dowodzi, iż chwytak ich nie uszkodził. Udostępniono też film, prezentujący narzędzie w akcji.
  10. Osoby, które piją dużo kawy, mogą zacząć widzieć i słyszeć nieistniejące rzeczy. Słowem: pojawiają się u nich omamy. Ludziom wychylającym dziennie ponad 7 filiżanek kawy rozpuszczalnej zdarza się to 3-krotnie częściej niż sięgającym po jedną filiżankę (Personality and Individual Differences). Zespół Simona Jonesa, doktoranta z Durham University, wypytywał 219 studentów o przyjmowaną dziennie dawkę kofeiny. Uwzględniano nie tylko kawę, ale i pozostałe jej źródła, np. herbatę, napoje energetyzujące, czekoladę i suplementy. Przyjęto też, że w jednej filiżance rozpuszczalnej kawy znajduje się 45 mg alkaloidu. Psycholog podkreśla, że mimo uzyskanych wyników, na razie nie można mówić o związku przyczynowo-skutkowym. To pierwszy krok w kierunku sporządzenia rozszerzonej listy czynników związanych z halucynacjami. Nie zawsze są one objawem choroby psychicznej, ponieważ ok. 3% ludzi regularnie słyszy głosy. Jones wyjaśnia, że w ramach wcześniejszych studiów wykazano, że pojawieniu się omamów sprzyjają trauma z dzieciństwa, a także podwyższony poziom kortyzolu, który wydziela się zarówno pod wpływem stresu, jak i po spożyciu kofeiny. Po wyznaczeniu dziennego spożycia kofeiny psycholodzy zajęli się określeniem podatności na halucynacje oraz poziomu stresu. Studenci wspominali o postrzeganiu nieistniejących obiektów, głosach oraz doświadczaniu obecności zmarłych. Nawet jeśli to kawa odpowiada za halucynacje, może ona odgrywać pośledniejszą rolę od innych czynników. Brytyjczycy zamierzają np. sprawdzić, czy cechy diety, w tym spożycie cukrów i tłuszczów, wpływają jakoś na omamy. Eksperci zwracają uwagę, że akademicy z Durham nie zapytali ochotników o konsumpcję innych związków halucynogennych. Gdyby kierunek zależności został potwierdzony, zwiększyłyby się szanse naukowców na opracowanie nowych metod leczenia schizofreników czy ofiar przemocy.
  11. Naukowcy z teksańskiego Instytutu Badań nad Grupami Zbrojnymi (Institute for the Study of Violent Groups - ISVG), opracowali program komputerowy, którego zadaniem jest analiza doniesień prasowych i odgadywanie, jaka grupa stoi za konkretnym atakiem czy zamachem terrorystycznym. Oprogramowanie napisano w języku Python. Analizuje ono doniesienia i wychwytuje takie informacje, jak np. użyta broń, rodzaj celu, taktyka ataku. Na tej podstawie stara się określić, jaka grupa jest odpowiedzialna za zamach. Prace nad oprogramowaniem, wykorzystującym techniki sztucznej inteligencji, trwały przez 18 miesięcy, i brali w nich udział naukowcy z Rice University. Program korzysta z olbrzymiej bazy danych, w której specjaliści z ISVG na bieżąco umieszczają wszelkie informacje o działających grupach zbrojnych. Pierwszy prawdziwy test program przeszedł niedawno, analizując dane dotyczące ataku na hotele w Bombaju. Natychmiast po atakach specjaliści wprowadzili do komputerów kilka informacji. Oprogramowanie poznało więc używaną broń (karabiny maszynowe, granaty, materiały wybuchowe), cel (miejsca publiczne) oraz taktykę (bezpośredni atak, ostrzał, zasadzka). Co ciekawe, programu nie poinformowano, gdzie nastąpił atak. Na podstawie dostępnych informacji stwierdził on, że za zamachem mogą stać następujące organizacje: Al-Kaida, Tygrysy-Wyzwoliciele Tamilskiego Eelamu (Sri Lanka), Hamas (Palestyna), partyzantka czeczeńska lub Zjednoczony Front Wyzwolenia Assamu (Indie). Odpowiedź była więc oczywista i, jak pokazała przyszłość, w stu procentach prawdziwa.
  12. Wieczorna gra w na PlayStation zakończyła się dla dwóch duńskich nastolatków wizytą... brygady antyterrorystycznej. Młodzi mężczyźni z miejscowości Valby w najlepsze grali w "strzelankę", gdy ich kamienica została otoczona przez uzbrojonych antyterrorystów, a przez megafon wydano im polecenie, by się poddali. To zaniepokojeni sąsiedzi, słysząc strzały, wezwali stróżów prawa. John Hansen z policji w Kopenhadze wyjaśnia, że poważnie traktują wszelkie sygnały od obywateli i dość często zdarza się, że rzekoma strzelanina to, na przykład, fajerwerki.
  13. W graniczącej z rzeką Arpa armeńskiej jaskini Areni-1 znaleziono 3 czaszki sprzed ok. 6 tys. lat. W jednej z nich znajdował się dobrze zachowany mózg. Poza tym podczas prowadzonych w latach 2007-2008 wykopalisk natrafiono na szereg artefaktów z chalkolitu, w tym na gliniane naczynia oraz instalację do produkcji wina na dużą skalę. Gregory Areshian z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles opowiada, że odkryte przedmioty datowane są na 6200-5900 r. p.n.e. Chociaż za kolebkę cywilizacji uznaje się tradycyjnie Irak, wygląda na to, że kultura rozkwitła de facto na terenie dzisiejszej Armenii. Początków ludzkiej aktywności kulturalnej na Bliskim Wschodzie trzeba zatem szukać o jakieś 800 lat wcześniej niż do tej pory zakładano. W trzykomorowej jaskini znaleziono 2-metrowy basen, a także otaczające go dzbany oraz porozrzucane skórki i pestki winogron. Trzy czaszki, z których każdą zakopano w osobnej niszy, należały do 12-14-letnich dziewczynek. Niezależni eksperci potwierdzili, że dwie młode kobiety zginęły wskutek uderzenia w głowę, najprawdopodobniej podczas ceremonii rytualnych. W trzeciej czaszce ukrywał się zasuszony, ale ogólnie dobrze zachowany mózg. To najstarszy okaz ze Starego Świata. Na jego powierzchni przetrwały naczynia krwionośne, z których wyekstrahowano erytrocyty. Obecnie są one badane. Nie wiadomo, kim byli i gdzie mieszkali bywający w Areni-1 ludzie, ponieważ ani w jaskini, ani w jej bezpośrednim otoczeniu nie znaleziono śladów "domowego ogniska". Na pewno handlowali oni z innymi ludami, gdyż tylko część glinianych naczyń wyprodukowano na miejscu. Pozostałe sprowadzono z Iranu, południowo-wschodniej Europy i Rosji (wytworzyli je członkowie kultury majkopskiej i Kura Araks). W Areni-1 zebrano także metalowe noże, pestki z ponad 30 rodzajów owoców, trzcinę, linę, pozostałości po zbożach, ubranie oraz suszone winogrona oraz śliwki. Wszystko zachowało się doskonale dzięki niskiej wilgotności i stałej temperaturze.
  14. Międzynarodowy zespół naukowców wykrył delecję fragmentu chromosomu 15., która najprawdopodobniej odpowiada za idiopatyczną padaczkę uogólnioną (ang. idiopathic generalised epilepsy, IGE). Neurolodzy od dawna podejrzewali, że przyczyną IGE są najprawdopodobniej czynniki genetyczne. W zeszłym roku opisywano np. mutację mitochondrialnego DNA (mtDNA), dotyczącą genu MT-TK. Badacze z ekipy doktora Thomasa Sandera z Uniwersytetu w Kolonii skupili się na chromosomie 15., który w przeszłości powiązano z upośledzeniem umysłowym, schizofrenią, autyzmem i epilepsją. W ramach badań genetycznych 647 pacjentów z idiopatyczną padaczką uogólnioną porównano z 1202 zdrowymi osobami. Okazało się, że u 1% członków pierwszej grupy brakuje fragmentu chromosomu 15. Ludzie ci nie byli upośledzeni ani nie cierpieli na żadną chorobę psychiczną. W brakującej części znajduje się co najmniej 7 genów, w tym CHRNA7, który odpowiada za regulację przewodzenia sygnałów przez synapsy. Skądinąd wiadomo, że mutacje innych genów należących do tej samej rodziny prowadzą do rzadkich postaci padaczki (Nature Genetics).
  15. We wszystkich popularnych przeglądarkach odkryto błąd, który znakomicie ułatwia przeprowadzenie ataków phishingowych. Nową technikę nazwano "in-session phishing". Tradycyjny phishing polega na wysyłaniu olbrzymiej liczby niechcianych wiadomości i oczekiwaniu, aż ich odbiorcy dadzą się oszukać i przekażą przestępcom interesujące dane, np. hasła i loginy. Większość spamu jest jednak wyłapywana przez filtry antyspamowe i nigdy nie dociera do odbiorców. "In-session phishing" polega na włamaniu się na stronę WWW i umieszczenie na niej kodu HTML, który wyświetli standardowe okienko pop-up np. z prośbą o podanie loginu i hasła. Największym problemem jest spowodowanie, by okienko takie wyglądało na prawdziwe, rzeczywiście pochodzące z serwisu, z którego korzystamy. Tutaj właśnie przyda się wspomniana luka w przeglądarkach. Jej odkrywca, Amit Klein z firmy Trusteer, mówi, że w silnikach JavaScript występuje błąd, dzięki któremu można sprawdzić, czy dana osoba jest zalogowana na witrynie, którą odwiedza. Dzięki temu wspomniany pop-up można przygotować tak, by nie wyświetlał się każdemu i w każdej sytuacji, bo to może wzbudzić podejrzenia, ale pokazywał się tylko tym użytkownikom, którzy już się zalogowali. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że osoba zalogowana np. do swojego banku, widząc kolejną prośbę o logowanie, uzna ją za dodatkowe zabezpieczenie i poda swoją nazwę użytkownika i hasło, przekazując je tym samym cyberprzestępcom. Klein nie zdradza, o jaką funkcję silnika JavaScript chodzi. Poinformował o problemie producentów wadliwych przeglądarek.
  16. Komputerowe modelowanie procesu podejmowania decyzji pokazało, że jeśli chcemy dojść do konsensusu, to najgorszą liczbą osób, jaka ma go wypracować jest 8. Uczeni nie potrafią wyjaśnić, dlaczego jest nią właśnie ósemka. Peter Klimek z wiedeńskiego Uniwersytetu Medycznego wykorzystał matematyczne teorie do sprawdzenia, jak szybko ciała składające się z różnej liczby osób, mogą podjąć decyzje. Komputerowa symulacja wykazała, że najmniej efektywne są 8-osobowe zespoły. Mimo, że nie jesteśmy w stanie tego wyjaśnić, to istnieje sporo przykładów na katastrofalne skutki decyzji podejmowanych przez tyle właśnie osób. Na przykład król Anglii Karol I, którego ścięto, był jedynym brytyjskim monarchą, który miał ośmioosobową radę królewską. W gabinecie wojennym Tony'ego Blaira, który podjął decyzję o przystąpieniu do wojny w Iraku, było osiem osób. Oprócz stwierdzenia, że ósemka nie jest zbyt szczęśliwą liczbą, zespół Klimka stwierdził, że organ decyzyjny powinien składać się z nie więcej niż 20 osób. Jeśli jest on liczniejszy, skutki jego prac są równie opłakane, co zespołu ośmioosobowego. Naukowiec porównał wyniki swoich badań z liczebnością gabinetów rządowych w różnych krajach i ich działaniami. Okazało się, że najlepiej sprawują się te rządy, w których liczba członków waha się od 10 do 15. Ponadto im więcej ministrów, tym bardziej niestabilny gabinet. W skład polskiej Rady Ministrów wchodzi obecnie 18 osób.
  17. Wczorajsza informacja na temat emisji dwutlenku węgla przez Google'a, wywołała burzę. Koncern zaczął składać oświadczenia, a autor przywołanych badań, profesor Alex Wissner-Gross spędził dzień na prostowaniu tego, co przekręcili dziennikarze. Okazuje się, że w swoich badaniach, w ogóle nie wymienił on Google'a. Nie było tam też przykładu z gotowaniem wody w czajniku. Te informacje znalazły się jednak w artykule londyńskiego Sunday Times. Tymczasem Wissner-Gross tłumaczy: nasza praca nie ma nic wspólnego z Google'em. Skupiliśmy się na Internecie jako takim i okazało się, że na każdą sekundę połączenia z witryną WWW wytwarzanych jest średnio około 20 miligramów CO2. Naukowiec dodał, że nie ma pojęcia, skąd brytyjscy dziennikarze wzięli swoje dane. Nieprawdziwe informacje powtórzyły serwisy na całym świecie, w tym i KopalniaWiedzy, za co przepraszamy.
  18. Internet miał być remedium na wiele bolączek, w tym na rasizm. Gdy dopiero raczkował, wielu naukowców prorokowało, że dzięki anonimowości i rasowo obojętnej naturze tego medium, napięcia na tle innego koloru skóry będą w nim znacznie mniejsze, niż w innych dziedzinach życia. Badania profesor Brendeshy Tynes z University of Illinois dowodzą jednak, że coraz więcej młodych ludzi skarży się na rasową dyskryminację w Sieci. W grudniowym numerze pisma Journal of Adolescent Health pani Tynes wraz z Michaelem Giangiem, Davidem Williamsem i Geneene Thompson opublikowała artykuł pod tytułem Dyskryminacja rasowa w Sieci i psychologiczne dopasowanie wśród młodzieży. Nie od dzisiaj słyszymy o prześladowaniach w Internecie, ale dotychczas nie badano, jaki skutek wywołują online'owe prześladowania na tle rasowym. Chciałam sprawdzić, czy istnieje związek pomiędzy rasowymi prześladowaniami a negatywnymi skutkami psychologicznymi - mówi autorka badań. Moim celem było oddzielenie dyskryminacji w świecie rzeczywistym, od tej w Internecie. Jako że osoby o innym kolorze skóry spotykają się z dyskryminacją w codziennym życiu, chciałam sprawdzić, czy mimo tych doświadczeń, dyskryminacja w świecie wirtualnym wywołuje negatywne skutki psychologiczne - mówi profesor Tynes. Pani profesor stworzyła narzędzie pomiarowe, które pozwoliło jej zbadać poziom online'owego rasizmu. Okazało się, że 71% czarnych i 71% białych nastolatków oraz 67% osób należących do ras mieszanych, co najmniej raz doświadczyło w Sieci zawoalowanej dyskryminacji rasowej. Z jawnych i bezpośrednich przypadków rasizmu w Internecie doświadczyło 29% czarnych, 20% białych i 42% ras mieszanych. Badania Tynes sugerują, że niezależnie od rasy ofiary, online'owa dyskryminacja ma znaczący negatywny wpływ na zdrowie psychiczne. Pojawia się depresja, która mocniej i częściej dotyka w tym przypadku kobiet niż mężczyzn. Rasowa dyskryminacja pojawia się zarówno w komunikatorach, na forach dyskusyjnych, społecznościowych czy grach online'owych. Uzyskane przez Tynes wyniki różnią się od dotychczasowych badań nad rasizmem, których autorzy twierdzą, że rasizm wywiera większy negatywny wpływ na zdrowie psychiczne i fizyczne kolorowych. Pani Tynes mówi, że różnice w wynikach mogą wypływać z dobranej przez nią grupy badawczej. Profesor zaszokowało również odkrycie istnienia witryn skierowanych rzekomo do dzieci, które w rzeczywistości były zakładane przez grupy rasistowskie, a treść ich podstron różniła się od treści strony głównej i miała za zadanie "wychowywać" młodych ludzi na rasistów.
  19. W mózgach ludzi z cukrzycą, u których dochodzi do rozwoju demencji, widoczne są inne zmiany niż u pozostałych pacjentów. Podczas gdy u tych ostatnich dominują płytki beta-amyloidu, u diabetyków, zwłaszcza tych przyjmujących insulinę, przeważają uszkodzenia tętniczek (arterioli) oraz obrzęk tkanki nerwowej. Wg autorki badań, Suzanne Craft, świadczy to o istnieniu dwóch różnych mechanizmów otępiennych, wymagających zindywidualizowanego podejścia terapeutycznego (Archives of Neurology). U większości uwzględnionych w studium osób zdiagnozowano chorobę Alzheimera. Choć przed śmiercią stwierdzano u nich identyczne objawy, uszkodzenia ich mózgów były bardzo różne. Craft i doktor Joshua Sonnen z Uniwersytetu Waszyngtońskiego dokonali autopsji mózgu 196 osób. Każdy przypadek zaliczano do którejś z 4 wyróżnionych kategorii pacjentów: 1) z cukrzycą i demencją, 2) cukrzyków, 3) z demencją oraz 4) bez objawów tych dwóch chorób. W przypadku 125 niedemencyjnych osób (bez względu na bycie lub niebycie diabetykiem) stwierdzono niewielkie różnice w budowie mózgu. Sprawy miały się inaczej w 2 grupach z otępieniem. U badanych z demencją występowało dużo blaszek amyloidowych. U leczących się cukrzyków natrafiono zaś na ślady uszkodzeń tętniczek. Jeśli diabetycy nie przyjmowali leków, dochodziło u nich do rozwoju takich samych blaszek jak u przedstawicieli 3. grupy. Craft zaznacza, że naukowcy powinni się teraz skupić na znalezieniu odpowiedzi na kilka pytań, m.in. jaką rolę w rozwoju alzheimeryzmu spełnia insulina, zwłaszcza u diabetyków, którzy są szczególnie podatni na demencję.
  20. Naukowcy z IBM-a i Center for Probing the Nanoscale na Uniwersytecie Stanforda wykorzystali zmodyfikowany rezonans magnetyczny (MRI) do wykonania zdjęcia o rozdzielczości 100 milionów razy większej, niż można uzyskać za pomocą standardowego MRI. Osiągnięcie uczonych umożliwi obserwacje trójwymiarowych struktur w nanoskali. Udoskonalenie opracowanej właśnie techniki pozwoli np. na obserwowanie, w jaki sposób poszczególne białka wchodzą ze sobą w interakcje. Ta technologia zrewolucjonizuje nasze spojrzenie na wirusy, bakterie, białka i inne elementy biologiczne - mówi Mark Dean z IBM-a. Uczeni wykorzystali technikę zwaną mikroskopią sił rezonansu magnetycznego (MRFM). Jej zalety to, przede wszystkim, możliwość zajrzenia pod powierzchnię badanych obiektów oraz całkowita nieszkodliwość dla badanego materiału biologicznego. Wykorzystanie MRFM pozwoliło na obserwację struktur wewnątrz wirusa mozaiki tytoniu. Sam wirus ma wielkość 18 nanometrów, a naukowcy mogli oglądać obiekty wielkości 4 nm. MRI to potężne narzędzie, ale jego przydatność w roli mikroskopu zawsze była ograniczona. Mamy nadzieję, że nano MRI umożliwi nam oglądanie wewnętrznych struktur molekuł białek, co jest kluczowe dla zrozumienia funkcji biologicznych - mówi Dan Rugar, szef zespołu badawczego. Naukowcy umieścili wirusa mozaiki tytoniu na miniaturowej krzemowej dźwigience, a w pobliżu umiejscowiono niewielką magnetyczną igłę. Po włączeniu pola magnetycznego, atomy wodoru w wirusie na przemian odpychały i przyciągały igłę, powodując drgania dźwigni, na której wirus został umieszczony. Drgania te odczytywano za pomocą lasera, jednocześnie skanując igłę. Dane z wibracji dźwigni i oddziaływania atomów wodoru na igłę zostały przeanalizowane i posłużyły do utworzenia trójwymiarowego obrazu o niespotykanej dotąd rozdzielczości. Oczywiście istnieją inne techniki tworzenia podobnych obrazów, jednak mają one poważne ograniczenia. Obrazowanie za pomocą promieni X wymaga wcześniejszego skrystalizowania próbki, co nie zawsze jest możliwe, a rezonans jądrowy nie nadaje się do obserwacji dużych molekuł. Z kolei technika krio-elektronowa prowadzi do zniszczenia materiału i dla osiągnięcia dobrej rozdzielczości wymaga wykonania wielu zdjęć.
  21. Wzrok to nasz dominujący zmysł. Przyćmiewa to, o czym powiadamiają nos, uszy czy skóra. Stąd pomysł portugalskiego studia projektanckiego Cabracega na zorganizowanie wycieczek po najstarszej dzielnicy Lizbony Alfamie z zawiązanymi oczami. Turystów oprowadza wykwalifikowany przewodnik ze Stowarzyszenia na rzecz Osób Niewidomych. Zwiedzający uczą się poznawać otoczenie w inny niż dotąd sposób, a pomagają im w tym opisy doświadczeń ociemniałego. Mogą dotykać ścian budynków w wąskich uliczkach, ich nos przyjemnie drażni zapach grillowanych sardynek, a ucho wyłapuje dźwięki tradycyjnych pieśni fado. Grupom towarzyszy przewodnik miejski, który opowiada o historii odwiedzanych miejsc. Pomysłodawcom przedsięwzięcia bardzo zależało na tym, by ukazać świat osób niedowidzących i niewidomych w innej perspektywie – nie jako ograniczenie, lecz jako odmienne możliwości. Od 27 września ubiegłego roku wycieczki są organizowane w każdą ostatnią sobotę miesiąca. Miejsca w 10-osobowej grupie należy rezerwować z wyprzedzeniem. Bilet kosztuje 20 euro. Przechadzka trwa 1,5 godziny.
  22. Jak pachnie świat? Japończycy postanowili to sprawdzić, a zdobytą wiedzę przekazać innym, stąd pomysł na witrynę internetową Nioi-bu (Klub Zapachu), która działa od grudnia zeszłego roku. Zgromadzono tam 160 woni z całego globu, a za pomocą Google Maps można sprawdzić, z jakiego regionu dochodzą. Zapachy są bardzo różne: od pary wydobywającej się z garnka do gotowania ryżu po smrodek używanych latem skarpetek. Niestety, dostęp do strony mają jedynie osoby mówiące po japońsku, ponieważ na razie nie przetłumaczono jej na inne języki. By dowiedzieć się czegoś o zapachu, wystarczy kliknąć na umieszczonym na mapie dymku lub (gdy woń nie została tam jeszcze uwzględniona) przeszukać listę. Poważnym minusem witryny jest brak prawdziwego zapachu, lecz rzecznik operatora, firmy KAYAC, zapewnia, że to kolejne wyzwanie, z którym muszą się zmierzyć programiści. Nioi-bu to nie tylko wonie odstręczające, np. kotów z halitozą z Kamakury w zachodniej Japonii. Można się tu także uraczyć zapachami przyjemnymi czy intrygującymi, w tym mydła z werbeną (Paryż) albo mieszaniny kadzidełek, trawy, kurzu i dzikich psów (Ajutthaja, Tajlandia).
  23. Naukowcy z University of Cambridge dowodzą, że o sukcesie maklera giełdowego w większym stopniu decyduje biologia, niż nabyte umiejętności. Z badań opublikowanych w Proceeding of the National Academy of Sciences wynika, że maklerzy, którzy w okresie prenatalnym byli wystawieni na działanie większych ilości testosteronu, zwykle zawierają bardziej korzystne transakcje. Testosteron, który działał na nas w okresie płodowym, pozostawia ślady na całe życie. W naukach behawioralnych stosuje się bardzo prosty pomiar. Biorąc pod uwagę stosunek długości palca wskazującego prawej ręki do palca serdecznego, można się przekonać o ilości testosteronu. Im relatywnie dłuższy palec serdeczny, tym więcej testosteronu działało na człowieka. U kobiet palce te są niemal równe, u mężczyzn widać wyraźną różnicę. Już wcześniej udowodniono, że pomiar palców pozwala przewidzieć osiągnięcia w tenisie, piłce nożnej czy narciarstwie, a więc tam, gdzie mamy do czynienia z rywalizacją. Uczeni z Cambridge wysunęli więc hipotezę, że może on nam też wskazać na preferencje maklerów w zachowaniach na giełdzie, gdzie mamy przecież do czynienia z rywalizacją z innymi maklerami, konieczne jest szybkie podejmowanie decyzji, liczenie się z ryzykiem i trzymanie nerwów na wodzy. O udział w eksperymencie poproszono 49 maklerów z giełdy w Londynie. Najpierw upewniono się, że wszyscy oni stosują identyczne techniki pracy, a ich wynagrodzenie uzależnione jest tylko i wyłącznie od wyników. Ponadto maklerzy mieli identyczny dostęp do informacji i kapitału, a dochody uzyskiwali tylko z operacji giełdowych. Badania dały zaskakujące wyniki. Okazało się, że maklerzy, na których przed urodzeniem działał wyższy poziom testosteronu, osiągali wyniki aż sześciokrotnie lepsze od tych, na których działało najmniej testosteronu. To z kolei dowodzi, że maklerowi nie wystarcza sprawny umysł, który błyskawicznie potrafi ocenić ryzyko. Potrzebna jest też pewność siebie, chęć podejmowania ryzyka i zdolność do szybkiego przetwarzania informacji. John Coates, jeden z autorów badań, zastrzega jednak: Nie powinniśmy z nich wnioskować, że w każdym rodzaju pracy maklera do odniesienia sukcesu konieczny jest wysoki poziom prenatalnego testosteronu. Istnieją różne segmenty rynku, różne style pracy maklerskiej i mogą one zależeć od wielu innych rzeczy. Gwoli wyjaśnienia dodaje, że wyższy poziom testosteronu przydaje się tym maklerom, którzy dokonują wielu krótkoterminowych transakcji. Przy inwestycjach długoterminowych lepiej sprawdzają się maklerzy z bardziej "kobiecym" stosunkiem palców wskazującego i serdecznego. Coates nie obawia się, że badania jego zespołu doprowadzą w przyszłości do stosowania jakichś biomarkerów przez firmy zatrudniające maklerów. Zauważa, że, podobnie jak inne tego typu eksperymentu, pokazują pewną średnią dla całego społeczeństwa, ale mogą nie sprawdzić się w odniesieniu do konkretnej osoby.
  24. Wydawać by się mogło, że jako gatunek jesteśmy bardzo zróżnicowani: wysocy, niscy, krępi, wysmukli. Każda dowolnie wybrana para ludzi jest do siebie jednak genetycznie bardziej podobna niż para goryli czy szympansów. Paleoantropolodzy sądzą, że typowe dla poszczególnych grup przodków ubiory, zwyczaje czy metody ozdabiania ciała sprzyjały wybieraniu partnerów z tej samej kultury, ograniczając rozprzestrzenianie się mutacji. Ponieważ tylko niektóre populacje przeżyły, jesteśmy zróżnicowani genetycznie w mniejszym stopniu niż inne naczelne (The Proceedings of the National Academy of Sciences). Już w latach 70. naukowcy zauważyli, że zróżnicowanie genetyczne nie pokrywa się z oszacowaniami na podstawie globalnej liczebności Homo sapiens. Wtedy uważano jednak, że to niesprzyjające okoliczności – erupcje wulkanów, choroby czy zmiany klimatyczne – ograniczały w ciągu ostatnich 100 tys. lat liczbę dorosłych w wieku reprodukcyjnym do zaledwie 10 tys. Gdy jednak porównano DNA neandertalczyków i ostatniego wspólnego przodka człowieka współczesnego oraz Homo neanderthalensis sprzed ok. 600 tys. lat, okazało się, że zróżnicowanie genetyczne także nie było duże. Badacze zaznaczają, że uznając teorię wąskiego gardła, trzeba by przyjąć, że do tego typu katastrofalnych sytuacji doszło co najmniej 3-krotnie, a to mało możliwe. W ramach wcześniejszych badań wykazano natomiast, że różnice językowe ograniczają przepływ genów we współczesnej Europie. Oznacza to, iż czynniki kulturowe stanowią skuteczniejsze i trwalsze bariery niż oddziałujące od czasu do czasu lokalnie "plagi". Jean-Jacques Hublin i Luke Premo z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej Maxa Plancka w Lipsku udowodnili, że zmienność genetyczna drastycznie spada, kiedy jednostki wybierają partnerów o najwyższym stopniu zgodności kulturowej, a zaczyna rosnąć, gdy ludzie nie są tak wybredni. Tak właśnie postępują szympansy lub goryle, które krzyżują się z osobnikami ze wszystkich grup. Jeśli goście z drugiej strony rzeki mówią w innym języku i posługują się dziwną bronią, nie macie raczej wobec nich planów matrymonialnych, ponieważ ryzyko utraty życia jest zbyt duże. Z czasem większość starych populacji wyginęła, co doprowadziło do rozmnażania się genów tylko części z nich. Naukowcy zamierzają przetestować swoją hipotezę we współczesnych społecznościach myśliwsko-zbieraczych.
  25. Jeden z wielkich producentów płyt głównych zniknie z rynku w ciągu najbliższych trzech lat. Tak dramatyczne zmiany na rynku przewiduje wiceprezes MicroStar International. Obecnie największymi producentami płyt głównych są Asustek Computer, Gigabyte Technology, EliteGroup Computer Systems (ECS) i właśnie MicroStar International (MSI). Henry Liu, wiceprezes MSI uważa, że na rynku nie ma miejsca dla tylu gigantów i jedna z firm nie poradzi sobie konkurując z innymi. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest stagnacja na rynku komputerów stacjonarnych. Już się on nie powiększa, a więc jeśli któraś z firm dostarcza nań więcej płyt głównych, to zawsze odbywa się to kosztem innego przedsiębiorstwa. Ponadto utrzymanie się na rynku wymaga olbrzymich nakładów na prace badawczo-rozwojowe, ulepszanie linii produkcyjnych i prace projektowe. W takich warunkach jeden z gigantów nie dotrzyma kroku pozostałym. W ciągu ostatnich lat byliśmy świadkami licznych przejęć i fuzji na rynku płyt głównych. Nie doszło, co prawda, do najbardziej sensacyjnego z nich, czyli połączenia się Gigabyte'a i Asustega w firmę Gigabyte United, jednak rynkowy trend nie został zatrzymany. Pojawiły się nawet pogłoski o możliwym przejęciu MSI przez Asusteka. Aktualizacja: Powyższa informacja została zaktualizowana. Poprzednio błędnie poinformowaliśmy, że ze rynku zniknie MSI. Informacja ta okazała się nieprawdziwa. Za nieporozumienie przepraszamy firmę MSI oraz jej klientów.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...