-
Liczba zawartości
37640 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Dwuwymiarowe chalkohalogenki mogą być idealnymi materiałami do stworzenia cieczy spinowych Kitajewa, egzotycznych substancji, które mogą posłużyć do budowy odpornego na błędy topologicznego komputera kwantowego. Naukowcy z Chińskiej Akademii Nauk i Uniwersytetu w Lanzhou odkryli, że materiały te mogą stanowić też platformę do badania fizyki kwantowych cieczy spinowych. Kwantowa ciecz spinowa to niedawno potwierdzony eksperymentalnie nowy stan materii, którego istnienie postulowano ponad 40 lat temu. Informując o jej odkryciu pisaliśmy, że "wyniki eksperymentu pasują do modelu Kitajewa, jednego z głównych modeli teoretycznych kwantowej cieczy spinowej". Kwantowe ciecze spinowe (QSLO występują w stałych materiałach magnetycznych. To stan, w którym nie dochodzi do ustabilizowania regularnego wzorca momentów magnetycznych, przez co spiny w QSL ciągle zmieniają kierunek, jakby tworzyły ciecz. Jednym z podtypów QSL, szczególnie trudnym do uzyskania w laboratorium, jest ciecz spinowa Kitajewa (KSL). Jej uzyskanie dlatego jest trudne, że wymaga istnienia odpowiedniej struktury w kształcie plastra miodu. Ponadto spiny w KSL są sprzężone za pomocą szczególnych interakcji, które powodują, że zachowują się nieco inaczej niż w standardowych QSL. Kolejnym interesującym elementem KSL jest fakt, iż zawiera ona nieabelowe anyony (eniony), których istnienie jest konieczne do istnienia odpornego na błędy topologicznego komputera kwantowego. Komputer taki wykorzystuje kubity rozumiane jako kształty, które nie ulegają łatwym deformacjom. W ten sposób kubity są chronione przed wpływem otoczenia, mogą więc przez dłuższy czas pozostawać nienaruszone czyli zachować koherencję. Qingming Zhang i jego koledzy poinformowali właśnie, że idealnymi materiałami do uzyskania cieczy spinowych Kitajewa są chalkohalogenki. Mają one wzór REChX, gdzie RE oznacza metale ziem rzadkich, Ch to tlen, siarka, selen lub telur, a X to fluorowiec, jak np. fluor czy jod. Chińczycy badali kryształy YbOCl i polikryształy SmSI, ErOF, HoOF i DyOF. Scharakteryzowali te związki metodą rentgenografii strukturalnej i zmierzyli ich podatność magnetyczną, magnetyzację i pojemność cieplną do temperatury 1,8 kelwinów. Uczeni stwierdzili, że badane REChX tworzą dwuwymiarowe struktury, o których kształcie decydują słabe oddziaływania van der Waalsa pomiędzy warstwami materiału. Posiadają też strukturę plastra miodu. Ułożenie tej struktury w połączeniu z faktem, że metalach ziem rzadkich elektrony z orbitalu 4f są sprzężone w sposób potrzebny do utworzenia spinowej cieczy Kitajewa. Obecnie Chińczycy próbują wyhodować większe monokryształy REChX, które posłużą im do dokładniejsze zbadania stanów spinowych tego typu materiałów. Chcą też w swoich pomiarach zejść do temperatur liczonych w milikelwinach. Z pracą można zapoznać się na łamach Chinese Physics Letters. « powrót do artykułu
-
Archeolodzy przenoszą 3000 osób pochowanych w ciągu 900 lat
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Brytyjscy archeolodzy przygotowują się do przeniesienia około 3000 ciał ze średniowiecznego cmentarza, przez który ma przebiegać linia szybkiej kolei HS2. Specjaliści pracują w Stoke Mandeville w Buckinghamshire w miejscu, gdzie od 1080 roku stał kościół św. Marii. Znajdował się tam cmentarz parafialny, który teraz zostanie przeniesiony. Kościół św. Marii został zbudowany wkrótce po normandzkiej inwazji na Wyspy Brytyjskie. Służył lokalnej społeczności przez całe wieki. Został porzucony w latach 80. XIX wieku, gdy wybudowano nowy kościół. Średniowieczny budynek był w coraz gorszym stanie. Miejscowi wspominają, że w latach 30. ubiegłego wieku spadające fragmenty murów zabiły dziecko. W 1966 roku Korpus Królewskich Inżynierów dostał polecenie rozebrania kościoła. Cmentarz parafialny był wykorzystywany jeszcze dłużej niż kościół. Ostatni pochówek odbył się na nim w 1908 roku. Teraz nadszedł jego kres, gdyż znajduje się na trasie budowanej linii kolejowej. Prace archeologiczne rozpoczęły się już w 2018 roku. W ich trakcie ujawniono dobrze zachowane ściany i inne struktury kościoła. Odkryto też niezwykłe rzeźbienia na kamieniach, średniowieczne graffiti oraz tajemnicze znaki, które mogły być albo fragmentami zegara słonecznego albo znakami magicznymi. W bieżącym roku rozpoczął się ostatni etap likwidacji cmentarza. Potrwa on sześć miesięcy, w trakcie których 40 archeologów wydobędzie zarówno pozostałości kościoła, jak i szczątki zmarłych. Wiadomo, że zmarli spoczną w nowym miejscu. Decyzja co do losów pozostałości po kościele jeszcze nie zapadła. Dla archeologów prace w Stoke Mandeville stały się okazją do poznania życia lokalnej społeczności na przestrzeni ostatnich 900 lat. Helen Wass, która z ramienia HS2 dba o kwestie dziedzictwa kulturowego, mówi, że z wynikami prac archeologów i historyków można będzie zapoznać się m.in. podczas specjalnych odczytów i dni otwartych. « powrót do artykułu-
- HS2
- linia kolejowa
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jerzyki, które niedawno przyleciały, zostaną z nami zaledwie do połowy sierpnia. Te wyjątkowe ptaki giną na naszych oczach, ale jak podkreślają specjaliści, można im pomóc, instalując budki lęgowe. Jerzyki są mylone z jaskółkami Jeszcze kilka lat temu nawet studentom biologii trzeba było tłumaczyć, że jerzyk (Apus apus) to nie jaskółka, a ich zauważalne podobieństwo wynika z powietrznego trybu życia i adaptacji do akrobatycznych pogoni za owadami - napisano w komunikacie Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu (UPP). Większą część życia jerzyk - mistrz aerodynamiki - spędza w locie. To w powietrzu, szybując z wiatrem na dużej wysokości (do 2,5 km), pije krople deszczu, zbiera pożywienie czy materiał na gniazdo, kopuluje, a także śpi. Warto dodać, że może pozostawać bez przerwy w locie nawet 2 lata. Ptaki te lądują głównie w okresie lęgowym, gdy budują gniazdo i karmią pisklęta. Niekiedy odpoczywają, łapiąc się pazurkami pionowej skały lub budynku. Jak zaznaczają specjaliści z UPP, jerzyki mają bardzo krótkie, mocne nogi z wszystkimi pazurkami skierowanymi do przodu. Dlatego nie mogą usiąść na drucie jak jaskółki ani na cienkich gałązkach, zresztą ich łacińska nazwa Apus oznacza beznogie. Poruszanie się na ziemi sprawia im ogromną trudność, więc prawie nigdy nie chodzą. Prof. Piotr Tryjanowski z Katedry Zoologii UPP wyjaśnia, że jerzyk jest jednym z najszybszych ptaków spotykanych w Europie, który największe prędkości osiąga w locie grupowym. W pogoni za zdobyczą może lecieć z szybkością nawet 200 km/h. Spadek liczebności Niestety, pospolity do niedawna gatunek ginie w szybkim tempie. Przyczyniają się do tego prace budowlane, głównie ocieplanie budynków z zamykaniem otworów w stropodachach. W Polsce to one są podstawowym siedliskiem jerzyków (dziś prawie wszystkie jerzyki gniazdują w miastach, a tylko nieliczne osobniki wybierają dziuple starych drzew czy szczeliny w skałach). A. apus żywią się tylko owadami latającymi w powietrzu - komarami, meszkami czy muchami. Są bardzo pożyteczne, bo utrzymują równowagę ekologiczną. Przylatują do Polski na początku maja. Okres lęgu kończy się w ich przypadku z początkiem sierpnia; wtedy odlatują na zimowisko w południowej Afryce. Pomoc dla jerzyków Jerzykom można pomóc, montując specjalne skrzynki lęgowe. Jerzyki ważą zaledwie 45-55 g, ale rozpiętość ich skrzydeł wynosi 40-44 cm, dlatego budka musi mieć odpowiednie wymiary. Budki dobrze się sprawdzają na wysokich kamienicach i blokach mieszkalnych. Korzystając z własnego doświadczenia, rozmów z osobami zaangażowanymi w ochronę jerzyków, w tym ze znanym w całej Polsce [...] inż. [Adamem] Gatniejewskim, zawiesiliśmy budki na budynku Collegium Maximum naszej Uczelni – podkreśla prof. Tadeusz Mizera z Katedry Zoologii UPP. Liczymy, że i w tym roku zajmą podarowane im schronienia. Trzeba jeszcze jednak poczekać kilka dni, chociaż informacje internetowe wskazują, że w Polsce pojawiły się już pierwsze jerzyki. Ptaki te najczęściej wybierają stronę wschodnią lub północną, unikając miejsc, w których temperatura zmienia się szybko. Pamiętajmy, że są to ptaki, których naturalne siedliska mieszczą się w skałach. Jerzyk wybiera na swoje siedlisko miejsce najbardziej mu odpowiadające, a więc [...] nie każdą budkę, jaką mu zawiesimy. Warto uzbroić się więc w cierpliwość, bo czasem rezultat naszych prac widzimy dopiero po latach. Praktyczne wskazówki Specjaliści doradzają, by szyby - przynajmniej te najwyżej położone - zabezpieczyć widocznym dla ptaków elementem. By zwiększyć prawdopodobieństwo zajęcia skrzynki, można się posłużyć sygnałem akustycznym. Jako że jerzyki lubią być tam, gdzie inne osobniki i tworzą duże kolonie, w jednej z budek umieszcza się niekiedy urządzenie wabiące, które przez kilkanaście minut rano i wieczorem nadaje głosy A. apus. Zazwyczaj zaciekawione ptaki osiedlają się już po paru dniach i same zaczynają wabić następnych lokatorów. Do wabienia warto wykorzystać profesjonalne nagrania. Mamy, rzecz jasna, do nich dostęp, i tutaj raz jeszcze ukłon w stronę Pana inż. Gatniejewskiego, i chętnie wskażemy zainteresowanym, jak do nich dotrzeć – mówią poznańscy badacze. Naukowcy podkreślają, że w programach ochrony należy koniecznie współpracować z amatorami-miłośnikami jerzyków. Życie rodzinne tych ptaków można śledzić dzięki kamerom zamontowanym w ich gniazdach. « powrót do artykułu
-
Polska firma pracuje nad uniwersalnymi dronami stratosferycznymi
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Polski startup pracuje nad uniwersalnymi stratosferycznymi dronami. W kwietniu wykonał lot elektrycznym, bezzałogowym samolotem na wysokości ponad 24 km. Takie drony mają niedługo pozwalać na prowadzenie licznych badań naukowych, obrazowanie Ziemi, a nawet zastępowanie satelitów. W niedzielę, 18 kwietnia, bezzałogowy samolot firmy Cloudless, o pięciometrowej rozpiętości skrzydeł, po godzinnym wznoszeniu pod specjalnym balonem rozpoczął autonomiczny lot na wysokości ponad 24 km. Po 2,5 godzinnej podróży precyzyjnie wylądował w założonym wcześniej miejscu. Celem lotu było przebadanie w warunkach rzeczywistych prototypu najnowszego, relatywnie dużego samolotu o wysokim udźwigu, który będzie mógł zabierać na pokład aparaturę badawczą – mówi PAP inż. Piotr Franczak, który jest także pilotem. To już kolejny stratosferyczny lot drona przeprowadzony przez dwójkę inżynierów Piotra Franczaka i Krzysztofa Bujwida. Wcześniej udało im się wprowadzić mniejszy, bezzałogowy samolot na wysokość 27 km. Taki pułap stanowi szczególne wyzwanie ze względu na wyjątkowo rozrzedzone powietrze, w którym samolot musi się utrzymać. Twórcy Cloudless wyjaśniają, że na tej wysokości panują nieco podobne warunki, jak na Marsie. To jednak nie rekordy wysokości są tym, na czym nam zależy. Chcemy latać powyżej zjawisk pogodowych, ponieważ to gwarantuje 100 proc. dostęp do promieni słonecznych niezależnie od pogody, a docelowo nasze drony mają być zasilane słonecznie – wyjaśnia inż. Franczak. Stratosferyczne bezzałogowce będą mogły bowiem prowadzić rozmaite badania naukowe z różnych dziedzin – np. meteorologii, ochrony środowiska, czy inżynierii kosmicznej. Wystarczy tylko podpiąć do samolotu odpowiednią aparaturę, aby zmierzyć np. stężenie ozonu czy pyłów. Pierwsze badania mogą rozpocząć się już niedługo. Nawiązaliśmy już współpracę z Instytutem Technologiczno-Przyrodniczym. Wspólnie analizujemy dziedziny, w których można wykorzystać naszego drona – opowiada współzałożyciel Cloudless. Inny temat to teledetekcja, czyli obrazowanie Ziemi. Docelowo chcielibyśmy prowadzić obserwacje Ziemi z pomocą kamer, czy nawet tworzyć mapy o większej dokładności niż tworzone z pomocą technik satelitarnych. Na przykład podczas jednego lotu można byłoby stworzyć precyzyjną mapę całego miasta i to całkowicie polskim sprzętem – wyjaśnia specjalista. Twórcy Cloudless mają jednak jeszcze ambitniejszy cel - chcą stworzyć stratosferyczne drony, które staną się pseudosatelitami. Solarne samoloty teoretycznie może bowiem unosić się w przestworzach nawet rok bez lądowania. Będą pełniły podobne funkcje, jak orbitalne satelity, tylko poruszając się wielokrotnie bliżej Ziemi. W wielu dziedzinach da im to przewagę - np. będą mogły fotografować powierzchnię z bliższej odległości. Stratosferyczne drony są przy tym nieporównanie tańsze od satelitów. To jest największy cel tego projektu. Mamy już przeprowadzone odpowiednie obliczenia i według analiz takie pseudosatelity będą mogły działać. Będą mogły latać całą dobę - w ciągu dnia panele słoneczne będą dawały energie do lotu, jak i do ładowania akumulatorów wykorzystywanych nocą – wyjaśnia inż. Franczak. Nad podobnymi konstrukcjami pracuje już m.in. Airbus i BAE systems. Chcemy pokazać, że w Polsce też można to zrobić – dodaje. Cloudless zapewnia, że do rozpoczęcia wielu badań naukowych, np. z zakresu meteorologii czy badań kosmicznych, firma jest gotowa już dzisiaj. Rozpoczęcie działań z zakresu teledetekcji, czyli zdalnej obserwacji Ziemi, ma być możliwe za rok. Na budowę unoszących się miesiącami pseudosatelitów potrzeba nieco więcej czasu. Zajmie to więcej niż rok lub dwa. Wiele zależy też od inwestorów, których właśnie poszukujemy – mówi inż. Franczak. « powrót do artykułu- 7 odpowiedzi
-
Podczas rzeczywistego użytkowania hybrydy plug-in zużywają więcej paliw kopalnych i emitują do atmosfery więcej dwutlenku węgla niż wynika to z badań laboratoryjnych. Częściowo dzieje się tak dlatego, że kierowcy nie wykorzystują napędu elektrycznego tak często, jakby mogli – wynika z badań niemieckich naukowców. Aby zaradzić temu problemowi uczeni proponują wprowadzenie przepisów, które zachęcą właścicieli hybryd do częstszego ich ładowania. Hybrydy typu plug-in korzystają z silnika spalinowego oraz elektrycznego. Emitują więc mniej szkodliwych gazów do atmosfery, szczególnie jeśli prąd, z którego korzystają, pochodzi z czystych źródeł. Tak mówi teoria i wyniki badań laboratoryjnych. Jednak, jak wynika z nowych badań, rzeczywiste zużycie paliwa i emisja z hybryd zależą od zachowania kierowców oraz tego, jaką część trasy przejeżdżają na silniku elektrycznym. Dotychczas brakowało jednak danych z rzeczywistego używania samochodów hybrydowych, a dane laboratoryjne budziły liczne kontrowersje. Na przykład w marcu ukazały się badania brytyjskiej organizacji Which?, z których wynikało, że w rzeczywistości hybrydy mogą zużywać nawet 4-więcej paliwa niż wynika z testów w laboratoriach. Najgorzej wypadł tutaj BMW X5, który był aż o 72% mniej efektywny, niż twierdził producent, a roczne koszty paliwa były o 669 funtów wyższe, niż wynikało to z badań w laboratorium. Patrick Plötz i inni niemieccy naukowcy w Instytutu Fraunhofera przyjrzeli się zużyciu paliwa, liczbie przejeżdżanych kilometrów rocznie oraz częstotliwości użycia silnika elektrycznego w ponad 100 000 hybrydach plug-in używanych w Kanadzie, Chinach, Niemczech, Holandii, Norwegii i USA. Dane pochodziły z wcześniej wykonywanych studiów oraz z baz, do których kierowcy indywidualni oraz firmy posiadające hybrydy mogą wpisywać informacje na temat samochodów. Analiza danych wykazała, że w rzeczywistości hybrydy plug-in emitują od 50 do 300 gramów CO2/km, czyli 2 do 4 razy więcej niż w testach laboratoryjnych. Zużycie paliwa również było 2 do 4 razy wyższe niż podczas testów, a przyczyną takie stanu rzeczy była niska częstotliwość ładowania samochodów przez kierowców. Plötz mówi, że oficjalne wartości, jakimi posługują się urzędy w wielu krajach – Worldwide harmonized Light-duty vehicles Test Procedure i jego odmiana New European Driving Cycle – bazują na danych z samochodów konwencjonalnych, do których dodano pewne założenia, ale nie dane z rzeczywistego użycia hybryd. Dlatego też założenia dotyczące używania silnika elektrycznego w pluginach są, jak widać, zbyt optymistyczne. Problem szczególnie jest widoczny w przypadku... samochodów służbowych. Za ich tankowanie płaci firma. Natomiast koszt ładowania akumulatorów zwykle spada na kierowcę. Zatem użytkownicy takich samochodów korzystają niemal wyłącznie z silnika spalinowego. Widoczne są też spore różnice regionalne. Na przykład w Norwegii, gdzie jest drogie paliwo a tani prąd, pluginy częściej jeżdżą na silniku elektrycznym. Co ciekawe, także w USA, kraju, w którym paliwo jest tanie, kierowcy częściej używają silników elektrycznych. Plötz stwierdza, że wielu kierowców z USA w badanej próbce miało wysoką świadomość ekologiczną, co motywowało ich do częstego ładowania i jazdy na silniku elektrycznym. Naukowcy zaproponowali też rozwiązania problemu. Kierowcy indywidualni potrzebują łatwych do zainstalowania urządzeń ładujących kompatybilnych z domową infrastrukturą elektryczną. Ponadto różnego typu ulgi związane z posiadaniem hybrydy powinny być uzależnione od rzeczywistego wykorzystania silnika elektrycznego. Z kolei posiadaczy służbowych hybrydy powinno się zachęcać do ładowania samochodu w domu. Mogliby np. mieć dzięki temu tańszy prąd. Nie powinni też mieć możliwości nieograniczonego bezpłatnego tankowania. « powrót do artykułu
-
Archeolodzy z Rosyjskiej Akademii Nauk zidentyfikowali pochówki książąt Dymitra Alekandrowicza oraz Iwana Dymitrowicza, potomków jednego z największych ruskich władców, Aleksandra Newskiego, świętego Kościoła Prawosławnego. Dymitr Aleksandrowicz i Iwan Dymitrowicz zostali pochowani w Soborze Przemienienia Pańskiego w Perejasławiu, jednej z najstarszych zachowanych świątyń Rusi. Powstał on jeszcze przed mongolską inwazją. Z dokumentów z XIX wieku wynika, że wzdłuż południowej ściany soboru znajdują się trzy ceglane groby. Podczas prac renowacyjnych grobowce uległy uszkodzeniu. W 1939 roku archeolodzy otworzyli oba groby i stwierdzili, że w tym opisanym jako miejsce pochówku Dymitra Aleksandrowicza nie ma ciała. Z kolei tam, gdzie miał być pochowany Iwan Dymitrowicz znaleziono dębową trumnę i sarkofag z białego kamienia przykryty nagrobkami z XVI i XVII wieku. Pojawiła się wówczas hipoteza, że zarówno syn i wnuk Aleksandra Newskiego spoczywają w tym samym miejscu – Dymitr Aleksandrowicz w drewnianej trumnie, a Iwan Dymitrowicz w kamiennym sarkofagu. W latach 2014–2020 specjaliści z Instytutu Archeologii Rosyjskiej Akademii Nauk prowadzili wykopaliska, których celem było odnalezienie pochówku obu książąt. Zlokalizowali pozostałości po sarkofagu z białego kamienia. To tam, wedle dokumentów z XIX wieku, miał znajdować się oryginalny pochówek Dymitra Aleksandrowicza. Cechy charakterystyczne pochówku wskazują na premongolskie tradycje grzebalne, które na Rusi włodzimiersko-suzdalskiej kultywowano do XIII wieku. Sarkofag ten podobny jest do tego, który znaleziono w innej części katedry i zidentyfykowano jak miejsce pochówku Iwana Dymitrowicza. Dopiero teraz potwierdziliśmy, gdzie naprawdę pochowano obu potomków Aleksandra Newskiego. Oba książęce sarkofagi znajdowały się na tej samej, południowej, linii soboru. Ojca pochowano w narożniku wschodnim, w od strony ołtarza. Syna zaś, w części zachodniej, która jest równie prestiżowa, co część południowa, mówi Władimir Siedow, jeden z badaczy. Aleksander Newski już w wieku 16 lat, w 1236 roku, został władcą Nowogrodu Wielkiego. Cztery lata później pokonał Szwedów nad Newą, skąd wziął się jego przydomek. Później odbił z rąk Krzyżaków jedno z najstarszych ruskich miast, Psków, a podczas bitwy na jeziorze Pejpus powstrzymał ekspansję inflanckiej gałęzi zakonu krzyżackiego. Pokonał też najeżdżające Ruś wojska litewskie. Był księciem kijowskim i wielkim księciem włodzimierskim. W 1263 roku złożył śluby zakonne i niedługo później zmarł. Drugim synem Aleksandra i jego następcą (pierwszy syn zmarł młodo), był Dymitr Aleksandrowicz. Po śmierci ojca nastoletni książę został wypędzony przez mieszkańców Nowogrodu Wielkiego do Perejasławia Zaleskiego, z którego pochodził jego ojciec. Później nowogrodzianie przyjęli go z powrotem, a Dymitr poprowadził ich do nierozstrzygniętej bitwy z zakonem kawalerów mieczowych. Przez kolejną dekadę walczył o kontrolę nad Nowogrodem ze swoimi wujami. Gdy zmarli, objął rządy w Nowogrodzie i Włodzimierzu. Niedługo władzę utracił, musiał uciekać do Skandynawii. Później odzyskał władzę, a pod koniec życia poszedł w ślady ojca i został mnichem. Syn Dymitra, Iwan Dymitrowicz, był ostatnim księciem Perejasławia Zaleskiego. Zmarł w wieku zaledwie 34 lat, a w testamencie zapisał swoje księstwo wujkowi Danielowi Moskiewskiemu, najmłodszemu synowi Aleksandra Newskiego. « powrót do artykułu
-
- Aleksander Newski
- Iwan Dymitrowicz
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Specjaliści z WUM przeprowadzili złożoną wielonarządową operację
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Siódmego kwietnia specjaliści z Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (UCK WUM) przeprowadzili złożoną operację u chorego hospitalizowanego z powodu nowotworu wątroby i współistniejącej choroby wieńcowej. Jak zaznaczono w komunikacie prasowym, zespoły chirurgów i kardiochirurgów wykonały rzadką operację resekcji wątroby z usunięciem czopu nowotworowego z żyły głównej dolnej z zastosowaniem czasowego żylno-żylnego połączenia pozaustrojowego w układzie systemowym przez ECMO z jednoczasowym pomostowaniem aortalno-wieńcowym. U 63-letniego pacjenta zdiagnozowano pierwotny guz prawego płata wątroby, który penetrował do żyły głównej dolnej. Leczenie operacyjne poprzedzała radiochemoebolizacja prawej gałęzi żyły wrotnej. Ponieważ pacjent cierpiał również na zaawansowaną chorobę wieńcową, zakawalifikowano go do jednoczesnej operacji kardiochirurgicznej. W trakcie zabiegu wykonano synchroniczną operację pomostowania aortalno-wieńcowego (by-passy) oraz prawostronną resekcję wątroby z usunięciem czopu nowotworowego z żyły głównej dolnej przez prawą żyłę wątrobową i ścianę żyły głównej dolnej. Po zamknięciu żyły głównej pod wątrobą ponad ujściem żył nerkowych, przeprowadzono rozległą resekcję wątroby. Zespołem chirurgicznym kierował prof. Paweł Nyckowski, a zespołem kardiochirurgicznym dr Paweł Czub. Na czele zespołu anestezjologicznego stała dr Renata Andrzejewska. Po operacji chory przebywał w Klinice Kardiochirurgii [...], opiekę chirurgiczną sprawował zespół Katedry i Kliniki Chirurgii Ogólnej, Gastroenterologicznej i Onkologicznej [...]. Pacjent został wypisany do domu w stanie ogólnym dobrym. « powrót do artykułu-
- resekcja wątroby
- pomostowanie aortalno-wieńcowe
- (i 5 więcej)
-
Międzynarodowy zespół naukowy, w skład którego weszli uczeni ze Szwajcarskiego Instytutu Technologicznego w Zurichu (ETH Zurich), wykazał, że niemal wszystkie ziemskie lodowce tracą masę, a tempo utraty lodu przyspiesza. To najszerzej zakrojone i najbardziej dokładne badania tego typu. To również pierwsze badania, w których uwzględniono wszystkie lodowce na Ziemi, z wyjątkiem tych znajdujących się na Grenlandii i Antarktydzie. Autorzy badań uwzględnili w swoich analizach niemal 220 000 lodowców. Stwierdzili, że w latach 2000–2019 średnio każdego roku traciły one 267 gigaton (miliardów ton) lodu. To ilość wystarczająca, by każdego roku całą powierzchnię Polski zalała warstwa wody o głębokości niemal 1 metra. Widoczne jest też wyraźne przyspieszenie tempa utraty lodu. O ile bowiem w latach 200–2004 średnie roczne tempo utraty lodu wynosiło 227 GT, to w latach 2015–2019 było to 298 gigaton. Topnienie lodowców jest odpowiedzialne za 21% wzrostu poziomu oceanów – czyli za 0,74 mm przyrostu rocznie. Za połowę tego przyrostu odpowiada zwiększenie objętości wody spowodowane jej wyższą temperaturą, a pozostała 1/3 przyrostu to wina lodowców Grenlandii, Antarktydy oraz zmian ilości wody przechowywanej na lądach. Najszybciej tracą masę lodowce Alaski, Islandii i Alp. Zmiany klimatu bardzo silnie wpływają tez na lodowce w Pamirze, Hindukuszu i Himalajach. Szczególnie niepokojące jest to, co dzieje się w Himalajach. W porze suchej woda z lodowców jest ważnym źródłem zasilającym wielkie rzeki: Ganges, Indus i Bramaputrę. Obecnie przyspieszone topnienie tych lodowców działa jak bufor, dostarczając wodę ludziom żyjącym w regionie. Jeśli jednak tempo topnienia himalajskich lodowców będzie nadal przyspieszało, to w ciągu najbliższych dekad ludzie w Indiach i Bangladeszu doświadczą niedoborów wody i żywność, ostrzega Romain Hugonnet, główny autor badań, pracownik ETH Zurich i Uniwersytetu w Tuluzie. Naukowcy ze zdziwieniem zauważyli, że istnieją obszary, na których w latach 2000–2019 utrata masy lodowców... spowolniła. Obszary te to wschodnie wybrzeże Grenlandii, część Islandii i Skandynawii. specjaliści uważają, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest anomalia pogodowa na Północnym Atlantyku, która spowodowała, że w latach 2010–2019 pojawiły się tam niższe temperatury i niższe opady, co spowolniło utratę lodu. Jest to jednak prawdopodobnie zjawisko przejściowe. Zauważono bowiem, że w innym miejscu świata dochodzi do zaniku podobnej anomalii. Tak zwana anomalia Karakorum spowodowała, że do roku 2010 lodowce Karakorum pozostawały stabilne, a w niektórych przypadkach nawet się rozrastały. Obecnie jednak tracą one masę podobnie jak inne lodowce. Na potrzeby analizy wykorzystano zdjęcia wykonywane od 1999 roku przez satelitę Terra. Okrąża on Ziemię co 100 minut na wysokości niemal 700 kilometrów. Naukowcy wykorzystali wszystkie wykonane przez niego zdjęcia i analizowali je przez 18 miesięcy za pomocą superkomputera na University of Northern British Columbia. W pracach, obok naukowców z Zurichu i Tuluzy, brali udział specjaliści z Uniwersytetów w Oslo, Ulsterze, Northern British Columbia i Szwajcarskiego Federalnego Instytutu Badań nad Lasem, Śniegiem i Krajobrazem. Artykuł Accelerated global glacier mass loss in the early twenty-first century został opublikowany na łamach Nature. « powrót do artykułu
- 6 odpowiedzi
-
- topnienie
- globalne ocieplenie
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Po porównaniu masy mózgów i ciał 1400 żyjących i wymarłych gatunków ssaków naukowcy doszli do wniosku, że mózgi ssaków nie powiększały się liniowo. Grupa 22 naukowców, w tym biologów, antropologów i statystyków ewolucyjnych, wykorzystała w swoich badaniach m.in. skamieniałości 107 ssaków, w tym najstarszej małpy Europy czy prehistorycznych waleni. Okazało się, że zwierzęta o dużych mózgach, jak słonie czy delfiny, powiększały ten organ w różny sposób. Na przykład w przypadku słoni w toku ewolucji dochodziło do zwiększania rozmiarów ciała, ale jeszcze szybciej zwiększały się rozmiary mózgu. Tymczasem delfiny zmniejszały swoje ciała, jednocześnie zwiększając mózg. U wielkich małp, wśród których widzimy bardzo duże zróżnicowanie stosunku wielkości mózgu do ciała, generalny trend ewolucyjny prowadził do zwiększania i rozmiarów ciała i rozmiarów mózgu. Jednak u homininów było inaczej. W przypadku naszych kuzynów widzimy relatywne zmniejszenie rozmiarów ciała i zwiększenie rozmiarów mózgu w porównaniu do wielkich małp. Autorzy badań uważają, że te złożone wzorce ewolucji mózgu wskazują na konieczność przemyślenia paradygmatu mówiącego, iż porównanie stosunku wielkości mózgu do wielkości ciała wskazuje na stopień rozwoju inteligencji. Wiele zwierząt o dużych mózgach, jak słonie, delfiny czy wielkie małpy mają wysoki stosunek wielkości mózgu do wielkości ciała. Ale nie zawsze wskazuje to na inteligencję. Na przykład uszanka kalifornijska ma dość niską masę mózgu w stosunku do masy ciała, a wykazuje się wysoką inteligencją, mówi biolog ewolucyjny Jaroen Smaers ze Stony Brook University. Jeśli weźmiemy pod uwagę historię ewolucyjną uszanki zauważymy, że w jej przypadku istniała silna presja na zwiększanie rozmiaru ciała, prawdopodobnie ze względu na zróżnicowanie morskich mięsożerców i przystosowanie do częściowego życia na lądzie. Zatem w przypadku uszanki niski stosunek masy mózgu do masy ciała wynika nie z presji na zmniejszanie rozmiarów mózgu, a na zwiększanie rozmiarów ciała. Obaliliśmy dogmat, że ze stosunek rozmiarów mózgu do reszty organizmu można wnioskować o inteligencji. Czasem duże mózgi to wynik stopniowego zmniejszania rozmiarów ciała, co miało pomóc w dostosowaniu się w nowego habitatu czy sposobu poruszania się. Nie ma to więc nic wspólnego z inteligencją. Jeśli chcemy wykorzystywać relatywnym rozmiar mózgu do wnioskowania o zdolnościach poznawczych, musimy przyjrzeć się też historii ewolucyjnej gatunku i sprawdzić, jak rozmiary mózgu i ciała zmieniały się w czasie", wyjaśnia Kamran Safi z Instytutu Zachowania Zwierząt im. Maxa Plancka. Autorzy badań wykazali też, że do największych zmian w mózgach ssaków doszło po dwóch wielkich kataklizmach – masowym wymieraniu sprzed ok. 66 milionów lat i zmianie klimatu sprzed 23–33 milionów lat. Gdy 66 milionów lat temu wyginęły dinozaury widoczna jest radykalna zmiana rozmiarów mózgu u takich ssaków jak gryzonie, nietoperze i mięsożercy, którzy wypełnili nisze po dinozaurach. Mniej więcej 30 milionów lat później, podczas ochłodzenia klimatu w oligocenie doszło do jeszcze głębszych zmian w mózgach niedźwiedzi, waleni, fok i naczelnych. Olbrzymim zaskoczeniem było zauważenie, że do największych zmian w relatywnej wielkości mózgów dzisiejszych ssaków doszło w wyniku katastrofalnych wydarzeń, z którymi mieli do czynienia ich przodkowie, mówi Smaers. Mózgi delfinów, słoni i wielkich małp wyewoluowały do dużych rozmiarów względem rozmiarów ich ciał po przemianach klimatycznych sprzed 23–33 milionów lat. Stosunek rozmiarów mózgu do rozmiarów ciała nie jest bez związku z ewolucją inteligencji. Jednak często może w większym stopniu wskazywać na dostosowanie się do presji środowiskowej niż na sam rozwój inteligencji, mówi Smaers. Szczegóły badań opublikowano w artykule The evolution of mammalian brain size. « powrót do artykułu
- 5 odpowiedzi
-
- katastrofa
- ewolucja
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Gdy rozpędzone niemal do prędkości światła jony ołowiu lub złota wpadną na siebie w czeluściach akceleratorów, na ułamki sekund tworzy się plazma kwarkowo-gluonowa. Zdaniem naukowców z Instytutu Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie, dane eksperymentalne wskazują, że na arenie wydarzeń są tu obecni jeszcze inni, dotychczas niedoceniani aktorzy: fotony. Ich zderzenia prowadzą do emisji pozornie nadmiarowych cząstek, których obecności nie potrafiono wyjaśnić. Plazma kwarkowo-gluonowa to bezsprzecznie najbardziej egzotyczny ze znanych nam stanów materii. W akceleratorze LHC w CERN pod Genewą tworzy się ona podczas centralnych zderzeń dwóch nadlatujących z naprzeciwka jonów ołowiu, poruszających się z prędkościami bardzo bliskimi prędkości światła. Kwarkowo-gluonowa zupa bywa też doprawiona innymi cząstkami. Niestety, opis teoretyczny przebiegu wydarzeń z udziałem plazmy oraz jej koktajlu nie w pełni odpowiadał danym zebranym w eksperymentach. W artykule opublikowanym na łamach czasopisma Physics Letters B grupa naukowców z Instytutu Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk w Krakowie wyjaśniła przyczynę zaobserwowanych rozbieżności. Dane zebrane w trakcie zderzeń jąder ołowiu w akceleratorze LHC, a także podczas zderzeń jąder złota w akceleratorze RHIC w Brookhaven National Laboratory koło Nowego Jorku, zaczynają się zgadzać z teorią, gdy w opisie zachodzących procesów uwzględni się zderzenia między fotonami otaczającymi oba oddziałujące ze sobą jony. Z pewnym przymrużeniem oka można powiedzieć, że przy odpowiednio wielkich energiach masywne jony zderzają się nie tylko swoimi protonami i neutronami, ale nawet swoimi chmurami fotonów, mówi dr Mariola Kłusek-Gawenda (IFJ PAN) i od razu precyzuje: Przy opisie kolizji jonów w LHC już wcześniej uwzględnialiśmy zderzenia między fotonami. Dotyczyły one jednak tylko zderzeń ultraperyferyjnych, w których jony nie trafiają w siebie, lecz mijają się niezmienione, oddziałując wyłącznie własnymi polami elektromagnetycznymi. Nikt nie przypuszczał, że zderzenia fotonów mogą odgrywać jakąkolwiek rolę w brutalnych interakcjach, gdzie protony i neutrony dosłownie zlewają się w kwarkowo-gluonową zupę. W warunkach znanych z codziennego życia fotony nie zderzają się ze sobą. Gdy jednak mamy do czynienia z masywnymi jonami rozpędzonymi niemal do prędkości światła, sytuacja staje się inna. Jądro złota zawiera 79 protonów, jądro ołowiu aż 82, ładunek elektryczny każdego jonu jest więc odpowiednio wiele razy większy od ładunku elementarnego. Nośnikami oddziaływań elektromagnetycznych są fotony, zatem każdy jon można traktować jako obiekt otoczony chmurą wielu fotonów. Co więcej, w akceleratorach RHIC i LHC jony poruszają się z prędkościami bliskimi prędkości światła. W rezultacie i one, i otaczająca je chmura fotonów, z punktu widzenia obserwatora w laboratorium sprawiają wrażenie niezwykle cienkich placków, spłaszczonych w kierunku ruchu. Z każdym przelotem takiego protonowo-neutronowego naleśnika wiąże się wyjątkowo gwałtowna oscylacja pól elektrycznego i magnetycznego. W elektrodynamice kwantowej, teorii używanej do opisu elektromagnetyzmu z uwzględnieniem zjawisk kwantowych, istnieje maksymalna wartość krytyczna pola elektrycznego, rzędu dziesięć do szesnastej woltów na centymetr. Dotyczy ona statycznych pól elektrycznych. W przypadku zderzeń masywnych jąder atomowych w RHIC czy LHC mamy do czynienia z polami dynamicznymi, pojawiającymi się na zaledwie milionowe części jednej miliardowej jednej miliardowej sekundy. Przez tak ekstremalnie krótki czas pola elektryczne w zderzeniach jonów mogą być nawet stukrotnie silniejsze od wartości krytycznej. W istocie pola elektryczne jonów zderzających się w LHC bądź RHIC są tak potężne, że pod ich wpływem powstają wirtualne fotony i dochodzi do ich zderzeń. W wyniku tych procesów w różnych punktach wokół jonów, gdzie wcześniej nie było niczego materialnego, powstają pary lepton-antylepton. Cząstki każdej pary rozbiegają się w charakterystyczny sposób: typowo w przeciwnych kierunkach i niemal prostopadle do pierwotnego kierunku ruchu jonów, wyjaśnia dr hab. Wolfgang Schäfer (IFJ PAN) i przypomina, że do rodziny leptonów są zaliczane elektrony oraz ich bardziej masywne odpowiedniki: miony i taony. Interakcje fotonów i związana z nimi produkcja par lepton-antylepton są kluczowe w zderzeniach peryferyjnych. Kolizje tego typu krakowscy fizycy opisali już kilka lat wcześniej. Ku własnemu zaskoczeniu, teraz udało się im wykazać, że te same zjawiska odgrywają niemałą rolę również w bezpośrednich zderzeniach jąder, nawet centralnych. Z danych zebranych dla jąder złota w RHIC i jąder ołowiu w LHC wynika bowiem, że podczas takich zderzeń pojawia się pewna „nadmiarowa” liczba par elektron-pozyton, które stosunkowo wolno rozbiegają się w kierunkach niemal prostopadłych do wiązek jonów. Ich istnienie udało się wyjaśnić właśnie poprzez uwzględnienie produkcji par lepton-antylepton przez zderzające się fotony. Prawdziwą wisienką na torcie okazał się dla nas fakt, że uzupełniając dotychczasowe narzędzia opisu zderzeń masywnych jonów o nasz formalizm zbudowany na tak zwanych funkcjach Wignera mogliśmy wreszcie wytłumaczyć, dlaczego detektory największych współczesnych eksperymentów akceleratorowych rejestrują takie a nie inne rozkłady leptonów i antyleptonów uciekających z miejsca kolizji jąder (dla ustalonej centralności zderzenia). Nasze rozumienie najważniejszych zachodzących tu procesów stało się bardziej kompletne, podsumowuje prof. dr hab. Antoni Szczurek (IFJ PAN). Prace nad krakowskim modelem zderzeń foton-foton sfinansowano ze środków Narodowego Centrum Nauki. Model wzbudził zainteresowanie fizyków pracujących przy detektorach ATLAS i ALICE akceleratora LHC i zostanie użyty już w najbliższych analizach danych eksperymentalnych. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- plazma kwarkowo-gluonowa
- fotony
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wysokokaloryczna dieta, składająca się z dużej ilości przetworzonej żywności może prowadzić m.in. do niealkoholowego stłuszczenia wątroby. Przejawy tego schorzenia może łagodzić spożywanie bogatych w polifenole malin. Na ile skuteczna to pomoc sprawdzają naukowcy z Olsztyna. Polska jest jednym ze światowych liderów w produkcji malin. Owoce te są uznawane za bogate źródło przeciwutleniaczy, głównie ze względu na wysoki poziom korzystnych dla zdrowia tzw. związków polifenolowych. Oprócz silnych właściwości antyoksydacyjnych (przeciwutleniających), polifenole z malin wykazują również inne korzystne działania, w tym przeciwzapalne, modulujące profil mikrobioty przewodu pokarmowego oraz wykazujące potencjalne działanie przeciwnowotworowe. Już od dłuższego czasu w Zakładzie Biologicznych Funkcji Żywności Instytutu Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności PAN w Olsztynie zajmujemy się zagospodarowaniem odpadów poprodukcyjnych z przetwórstwa owoców np. malin – mówi PAP dr Bartosz Fotschki. Wstępne badania in vitro przeprowadzone przez jego zespół na liniach komórkowych hepatocytów, czyli komórkach wątroby, wykazały, że polifenole z malin mogą regulować mechanizmy związane z rozwojem stanów zapalnych i rozwojem niealkoholowego stłuszczenia wątroby (NAFLD). To jedno z najczęstszych zaburzeń funkcjonowania wątroby na świecie, dotykające ok. 15-30 proc. populacji. Tego rodzaju otłuszczenie wątroby powodowane jest dietą o zwiększonej kaloryczności, szczególnie u ludzi mieszkających w krajach ekonomicznie rozwiniętych, z łatwym dostępem do wysoko przetworzonego pożywienia. Teraz chcielibyśmy spróbować potwierdzić ten efekt działania polifenoli z malin w bardziej skomplikowanym układzie, jakim są organizmy żywe – mówi PAP dr Fotschki. Dlatego, w ramach projektu finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki, zbada on wpływ diety wzbogaconej preparatem polifenolowym z malin na aktywność mikrobioty w przewodzie pokarmowym i parametry biorące udział w regulacji zaburzeń związanych z NAFLD. Naukowcy zbadają wpływ suplementacji diety różnymi dawkami ekstraktu polifenolowego oraz połączenia ekstraktu z preparatami błonnikowymi na aktywność mikrobioty, metabolizm polifenoli i mechanizmy regulujące zaburzenia funkcjonowania wątroby zwierząt z zaburzeniami metabolicznymi. Zależy mi na tym, by znaleźć bioaktywne składniki diety, które mogłyby być wykorzystane w łagodzeniu zaburzeń metabolicznych. Rzeczywiście, kiedy mamy stwierdzone poważne zaburzenia związane ze stłuszczeniem wątroby i lekarz zaleca leczenie, to aby wesprzeć leczenie farmakologiczne możemy zmienić swoją dietę np. poprzez wzbogacenie jej w polifenole pochodzące z soku czy ekstraktu z malin oraz błonnik – podkreśla rozmówca PAP. Z polifenolami jest jednak pewien problem. Zaobserwowaliśmy, że polifenole z malin mają działanie, które polega na hamowaniu aktywności bakterii występujących w naszym przewodzie pokarmowym. Kluczową rolę w prozdrowotnym działaniu tych związków odgrywają metabolity polifenoli, które powstają dzięki bakteriom przewodu pokarmowego. Dlatego zwiększenie zawartość polifenoli w diecie nie odzwierciedla spodziewanych korzyści zdrowotnych związanych z spożywaniem tych związków – opisuje badacz. Co więc zrobić, by ich działanie hamujące aktywność bakterii w przewodzie pokarmowym było ograniczone lub zniwelowane? Zespół z Olsztyna szuka takich interakcji między związkami, które pomogłyby zwiększyć prozdrowotne działania np. malin. W połączeniu z prebiotykiem można byłoby potęgować to działanie. Tym samym zwiększyłoby się wykorzystanie potencjału prozdrowotnego polifenoli malin, co prawdopodobnie pozwoliłoby na uzyskanie silniejszego efektu łagodzenia zaburzeń metabolicznych bez potrzeby zwiększenia spożycia źródła bioaktywnych związków, jakim są maliny. Można przypuszczać, że korzystny efekt związany z spożyciem malin mógłby wystąpić przy spożyciu ok. szklanki soku lub 2 szklanek świeżych malin w ciągu dnia – opisuje badacz. « powrót do artykułu
-
Biebrzański Park Narodowy (BbPN) poinformował o wykopaniu najbardziej okazałej i efektownej kępy sasanki otwartej rosnącej przy Carskiej Drodze. Okazuje się, że nie jest to, niestety, odosobniony przypadek, bo wiosną w Basenie Dolnym (Basenie Południowym) wykopano jeszcze co najmniej 3 inne rozety tej rośliny. Jak podkreśliła Magdalena Marczakiewicz z BbPN, zrywanie i wykopywanie sasanki otwartej, gatunku chronionego w parku narodowym, jest samolubne i na dodatek niezgodne z prawem. Takie postępowanie może doprowadzić do wyeliminowania stanowisk położonych przy drodze, a w dłuższej perspektywie czasowej również w BbPN. Strata każdego osobnika powoduje zmniejszenie puli genowej gatunku i w efekcie skutkuje osłabieniem jego populacji. W Polsce w stanie dzikim sasanka jest rzadka. Jej populacja w Biebrzańskim Parku Narodowym uległa w ciągu ostatnich dziesięciu lat znacznemu spadkowi. Na wycofywanie gatunku wpływają m.in. zmiany klimatyczne. Kępa sasanki otwartej, która została wykopana, była jednym z najbardziej dorodnych osobników w Parku. Była podziwiana przez turystów i fotografów z całej Polski. Wiele osób zasmucił ten incydent. Splądrowana sasanka otwarta nie przyjmie się w ogródku, a na skutek jej głębokiego wykopania prawdopodobieństwo odnowienia się jej z kłącza jest małe - napisała M. Marczakiewicz. Biebrzański Park Narodowy zachęca, by dołączyć do zespołu strażników sasanek. Chętni są proszeni o przesłanie maila na adres wolontariat@biebrza.org.pl; należy go opatrzyć dopiskiem "Strażnicy sasanki". « powrót do artykułu
- 4 odpowiedzi
-
- sasanka otwarta
- kępa
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Soczewki kontaktowe to popularna metoda korekcji wielu zaburzeń widzenia powszechnie nazywanych wadami wzroku. Mogą z nich korzystać pacjenci borykający się z rozmaitymi dolegliwościami, przede wszystkim krótko- i nadwzrocznością, prezbiopią i astygmatyzmem. Każda pomoc optyczna, a więc zarówno soczewki, jak i okulary, musi być indywidualnie dobrana do osoby, która ma z niej korzystać. W dalszej części artykułu wyjaśniamy, czym należy kierować się przy wyborze soczewek progresywnych, czyli takich przeznaczonych do korygowania starczowzroczności. Podpowiemy też, na które produkty dostępne obecnie na rynku warto zwrócić szczególną uwagę. Dobór soczewek kontaktowych Noszenie soczewek pozwala raz na zawsze zapomnieć o tradycyjnych okularach. Prawidłowo dopasowane soczewki po założeniu są praktycznie niewyczuwalne, przez co gwarantują komfort podczas codziennego użytkowania. Szkła kontaktowe nie ograniczają pola widzenia, zapewniając wyraźny obraz we wszystkich kierunkach. Największą zaletą soczewek jest to, że nie przeszkadzają w codziennej aktywności. W przeciwieństwie do okularów, które mogą zsunąć się z nosa i upaść na ziemię, dobrze dopasowane soczewki zawsze pozostają w tym samym miejscu. Co więcej, odpowiednio dobrane szkła kontaktowe mogą pomóc również w korekcji bardzo wysokich wad wzroku, pozostając przy tym zupełnie niewidocznymi dla innych osób. W celu doboru soczewek kontaktowych powinniśmy udać się do specjalisty. Tylko osoba z odpowiednimi kwalifikacjami z zakresu diagnozowania wad wzroku oraz dobierania pomocy optycznych jest w stanie prawidłowo dopasować szkła kontaktowe. Wbrew powszechnemu przekonaniu doborem soczewek zajmują się nie lekarze okuliści, lecz optometryści. Osoby chcące zostać użytkownikami szkieł kontaktowych powinny pamiętać, że soczewek pod żadnym pozorem nie należy dobierać samodzielne. Noszenie nieprawidłowo dopasowanych soczewek może stać się przyczyną pogłębienia istniejącej wady wzroku, jak również doprowadzić do trwałych zaburzeń wzroku. Korekcja wady wzroku soczewkami progresywnymi Istnieje wiele różnych typów soczewek korekcyjnych. Jednym z kryteriów podziału szkieł kontaktowych jest rodzaj wady wzroku, do której są przeznaczone. Do korygowania krótko- i nadwzroczności służą soczewki sferyczne. Wyrównywanie astygmatyzmu jest możliwe dzięki szkłom torycznymi, czyli soczewkom z cylindrami. Natomiast osoby cierpiące z powodu prezbiopii powinny używać soczewek progresywnych (inaczej: multifokalnych). Starczowzroczność jest dolegliwością występującą u osób starszych, która jest związana z utratą naturalnej elastyczności soczewki oka. Mniej elastyczna soczewka wykazuje gorszą akomodację, czyli dostosowywanie się do oglądania przedmiotów znajdujących się w różnych odległościach od obserwatora. Dzięki soczewkom multifokalnym osoby borykające się ze starczowzrocznością nie muszą używać dwóch par okularów: jednych do czytania i drugich do patrzenia z daleka. Technologia szkieł progresywnych pozwala całkowicie wyeliminować konieczność noszenia okularów korekcyjnych. Soczewki multifokalne zapewniają doskonałą ostrość widzenia zarówno do dali, jak i do bliży. Jest to możliwe dzięki ich specjalnej konstrukcji: na powierzchni soczewek progresywnych znajdują się różne obszary korekcyjne służące niwelowaniu dwóch różnych problemów ze wzrokiem. Dzięki temu w soczewkach progresywnych zawsze widzimy wyraźnie – niezależnie od tego, czy czytamy książkę, czy patrzymy w dal. Ranking soczewek progresywnych 2021 Niewątpliwą zaletą soczewek multifokalnych jest pewnego rodzaju uniwersalność. Osoby korzystające z takiego rozwiązania nie muszą kupować dwóch różnych rodzajów soczewek, dzięki czemu nie wydają jednorazowo dużej kwoty pieniędzy. Szkła kontaktowe multifokalne w dobrej cenie możemy zakupić w dobrych sklepach internetowych. Salonem optycznym online, który możemy polecić, jest sklep bezOkularow.pl. Znajdziemy tam markowe soczewki w bardzo korzystnych cenach. Dodatkową korzyścią wiążącą się z zakupem soczewek przez Internet jest możliwość uniknięcia stania w długich kolejkach w salonach stacjonarnych. W sklepie internetowym soczewki możemy zamówić o każdej porze dnia lub nocy. W rankingach soczewek progresywnych na rok 2021 dominują produkty wiodących producentów szkieł kontaktowych. Jednym z najpopularniejszych producentów jest Acuvue. Decydując się na zakup soczewek multifokalnych Acuvue mamy pewność, że wybrane przez nas szkła spełniają najwyższe standardy jakościowe. « powrót do artykułu
-
Dane, które nadeszły z Marsa wskazują, że śmigłowiec Ingenuity nie wykonał postawionego przed nim zadania i nie odbył czwartego lotu testowego. Jednocześnie z danych wynika, że urządzenie jest w dobrym stanie i jest bezpieczne. Inżynierowie NASA próbują dowiedzieć się, dlaczego śmigłowiec nie przełączył się w tryb lotu, co jest koniecznym elementem, do rozpoczęcia testu. Przypomnijmy, że Ingenuity – pierwszy w historii pojazd, który wykonał kontrolowany lot w atmosferze Marsa – ma na swoim koncie 3 loty. Podczas pierwszego z nich wzniósł się na wysokość 3 metrów i wylądował. Podczas drugiego osiągnął wysokość 5 metrów, a podczas trzeciego wzbił się na 5 metrów i przeleciał 50 metrów, osiągając maksymalną prędkość ok. 8 km/h. Dzisiaj około godziny 17 czasu polskiego NASA spróbuje powtórzyć 4. lot Ingenuity. O tym, czy się udał, dowiemy się kilka godzin później, gdy napłyną dane z Marsa. Trzeba tutaj przypomnieć, że przed ponad dwoma tygodniami, podczas próby pierwszego lotu, doszło do automatycznego awaryjnego wykonywania komend i próba musiała zostać przełożona. NASA szacuje, że istnieje 15-procentowe prawdopodobieństwo, iż taka sytuacja się powtórzy. Dlatego też fakt, że 4. lot się nie odbył, nie jest niczym zaskakującym i nie wpływa na plany dotyczące dalszych testów śmigłowca. « powrót do artykułu
- 2 odpowiedzi
-
Od początku kwietnia na południowym Bałtyku prowadzone są badania migracji nietoperzy. Projekt jest realizowany przez pracowników i doktorantów Katedry Ekologii i Zoologii Kręgowców Uniwersytetu Gdańskiego (UG), którzy współpracują z naukowcami z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. Detektory ultradźwięków zarejestrują sygnały echolokacyjne wysyłane przez nietoperze. Ich nagrywanie pozwoli określić przelatujące gatunki, a także oszacować skalę i terminy zjawiska. Gatunkami migrującymi przez Bałtyk są karlik większy (Pipistrellus nathusii), borowiec wielki (Nyctalus noctula) i mroczak posrebrzany (Vespertilio murinus). Chiropterolodzy tłumaczą, że podczas analizy sonogramu, czyli cyfrowego zapisu dźwięku, u poszczególnych gatunków można dostrzec różnice m.in. w tonach. W ten sposób nie da się określić liczby przelatujących nietoperzy, ale można zdobyć dane o liczbie przelotów i ustalić, jak ważny jest szlak migracji przez środek Bałtyku. Na rozmieszczenie detektorów wybrano 3 lokalizacje: latarnie morskie w Krynicy Morskiej i na Helu oraz platformę Baltic Beta firmy LOTOS Petrobaltic. Oddalona o 70 km od Rozewia platforma jest najdalszym stabilnym kawałkiem naszego kraju. Zdjęcia nietoperzy czy ptaków odwiedzających platformę LOTOS Petrobaltic na przestrzeni lat, przekazywane przez samych pracowników, były zresztą inspiracją do zbadania tego zjawiska. Chociaż nietoperz jest sprawnym lotnikiem i przelot bez przystanków nie stanowi dla niego problemu, wiadomo, że zwierzęta te chętnie wykorzystują rożne konstrukcje na morzu jako kryjówki, przystanki lub znaki orientacyjne - tłumaczył Informatorowi Pomorza mgr Konrad Bidziński, doktorant Katedry Ekologii i Zoologii Kręgowców UG. Jak podkreślają specjaliści z UG, badane będą migracje wiosenna i jesienna. Aktywności w okresie rozrodu i karmienia młodych nie badamy, ponieważ liczba stawonogów 70 km od brzegu oraz brak stałego lądu uniemożliwiają nietoperzom rozród w tego typu miejscach. Chiropterolodzy z Uniwersytetu Gdańskiego wraz ekologami z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie po wykonaniu badań wspólnie opublikują uzyskane wyniki. Co istotne, badania mają również aspekt gospodarczy. Pomogą bowiem w analizach środowiskowych, wykonywanych na potrzeby budowy morskich farm wiatrowych. « powrót do artykułu
-
- nietoperze
- południowy Bałtyk
- (i 4 więcej)
-
Po dziesięcioleciach przygotowań Chiny wystrzeliły kluczowy element swojej przyszłej stacji kosmicznej – moduł serwisowy Tianhe. Wokół niego ma zostać zbudowana stacja, która pozwoli Chinom na stałą obecność człowieka w kosmosie. Państwo Środka zapowiada, że stacja będzie w pełni działała do końca 2022 roku. Moduł Tianhe (Harmonia niebios) ma długość 16,6 metra, maksymalna średnica to 4,2 metra, a zdatna dla astronautów przestrzeń wewnątrz to 50 m3. Z czasem zostaną do niego dołączone dwa mniejsze moduły laboratoryjne, nadając stacji kształ litery T z wystającymi zań panelami słonecznymi. Stacja Tiangong-3 (Niebiański Pałac) ma działać przez 10–15 lat. Będzie ona około 5-krotnie mniejsza od Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, wielkością podobna do radzieckiej Mir. Pierwsza załogowa misja na Tiangong 3 będzie miała miejsce już w czerwcu. Astronauci pozostaną na stacji przez trzy miesiące, w czasie których będą m.in. testowali systemy podtrzymywania życia. Wcześniej jednak, w drugiej połowie maja, do Tianhe zacumuje bezzałogowy pojazd dostawczy Tianzhou-2. Chiny po raz pierwszy poinformowały o zamiarze budowy własnej stacji kosmicznej w 1992 roku. W ciągu tych minionych 30 lat Państwo Środka rozwijało i testowało pojazdy Shenzhou i rakiety Długi Marsz na potrzeby lotów załogowych, opracowywano satelity Tianlian, technologie zbliżania i dokowania, tankowania w warunkach mikrograwitacji, rozwijano centrum kosmiczne w Wenchang. Pierwszy załogowy lot kosmiczny został przez Chiny zorganizowany w 2003 roku, 40 lat po pierwszym locie załogowym NASA. Jednak chiński program kosmiczny znacząco przyspiesza. Chiny chcą pokazać światu i własnemu społeczeństwu, że są pierwszoplanowym graczem na polu załogowych lotów kosmicznych i rozwijania najnowocześniejszych technologii kosmicznych, mówi profesor David Burbach z US Naval War College. Chiny już przed dekadą pokazały, że mają technologie potrzebne do budowy stacji. We wrześniu 2011 roku Państwo Środka wystrzeliło prototypowe laboratorium Tiangong 1. W listopadzie tego samego roku do laboratorium zadokował bezzałogowy pojazd Shenzhou 8, a w czerwcu 2012 Shenzhou 9 przywiózł trzech astronautów, którzy pozostali w laboratorium przez 2 tygodnie. Rok później w ramach misji Shenzhou 10 laboratorium odwiedziło kolejnych 3 astronautów. We wrześniu 2016 roku na orbitę trafiło laboratorium Tiangong 2, a w październiku przyleciało trzech astronautów, którzy pozostali w przestrzeni kosmicznej przez miesiąc. Z kolei w 2017 roku do Tiangong 2 trzykrotnie cumował bezzałogowy pojazd i odbywało się tankowanie laboratorium. W kwietniu 2018 roku laboratorium Tiangong 1 w sposób niekontrolowany weszło w atmosferę Ziemi i spłonęło w atmosferze nad Pacyfikiem. Lepiej powiodło się Chińczykom z Tinagong 2. Kontrolę nad laboratorium zachowali do końca i celowo wprowadzili je w atmosferę, w której spłonęło w lipcu 2019 roku. Mimo, że Tiangong 3 będzie znacznie mniejsza od ISS będzie intensywnie wykorzystywana do celów naukowych. Znajdzie się na niej 14 wewnętrznych stanowisk badawczych oraz ponad 50 zewnętrznych punktów dokujących, do którym można będzie podłączać instrumenty zbierające dane z przestrzeni kosmicznej. Nie wszystkie badania będą prowadzone wyłącznie przez Chińczyków. Już wiadomo, że 9 projektów badawczych będzie prowadzonych wspólnie przez Chiny oraz Biuro ds. Przestrzeni Kosmicznej ONZ. USA nie będą brały udziału w pracach na Tiangong. Ustawa z 2011 roku zakazuje NASA oraz Biuru Nauki i Technologii Białego Domu współpracy z Chinami w przestrzeni kosmicznej. Przyjęto ją w związku z obawami o bezpieczeństwo narodowe. Na wszelką tego typu współpracę zgodę musi wyrazić Kongres. Chiny zapowiadają też, że w 2024 roku wystrzelą teleskop kosmiczny. Ma on zostać umieszczony na podobnej orbicie co Tiangong, co ułatwi serwisowanie i tankowanie teleskopu. Nieco wyjaśnienia wymagają też podobnie dla nas brzmiące chińskie nazwy poszczególnych elementów programu kosmicznego. To Deng Xiaoping, twórca nowoczesnych Chin, zdecydował, że nazwy programów kosmicznych, wcześniej czerpane z rewolucyjnej przeszłości Chińskiej Republiki Ludowej, mają odnosić się do mitologii i religii. Mamy zatem program stacji kosmicznej o nazwie Tiangong (Niebiański pałac), pojazdy towarowe Tianzhou (Niebiański pojazd), główny moduł stacji Tiangong nazywa się Tianhe (Harmonia niebios), do którego zostaną dołączone moduły laboratoryjne Wentian (Podróż do niebios) i Mengtian (Marzenie o niebiosach), tworząc razem stację Tiangong 3. Z kolei wspomniany teleskop kosmiczny to Xuntian (Niebiański statek). Misje załogowe odbywają się zaś na pokładzie Boskiego statku, Shenzhou. O budowie własnej stacji kosmicznej mówi też Rosja. Tutaj jednak brak nawet decyzji na odpowiednim szczeblu. Tymczasem Międzynarodowa Stacja Kosmiczna starzeje się – liczy sobie już 20 lat – i nie wiadomo, jakie będą jej losy w dłuższej perspektywie. Rosja kilkukrotnie groziła wycofaniem się ze współpracy. Ostatnio jej przedstawiciele stwierdzili, że przestaną brać udział w pracach na ISS po 2025 roku, chociaż później łagodzili stanowisko. Z kolei Stany Zjednoczone, na których barkach ciąży największa część kosztów utrzymania ISS, przyjęły ustawę, zgodnie z którą Stacja ma działać do 2030 roku. « powrót do artykułu
-
- Chiny
- Tiangong 3
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Przebudzenie supermasywnych czarnych dziur
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Międzynarodowy zespół astronomów korzystając z kosmicznego teleskopu eROSITA znajdującego się na pokładzie misji Spektr-RG odkrył powtarzające się co kilka/kilkanaście godzin wybuchy w zakresach promieniowania rentgenowskiego pochodzące z obszarów centralnych w dwóch galaktykach. Wcześniej nie wykazywały one jakiejkolwiek aktywności. Praca właśnie ukazała się w prestiżowym periodyku Nature. Głównym autorem pracy jest Riccardo Acordia - doktorant z Max Planck Institute for Extraterrestrial Physics (MPE). Członkiem zespołu badawczego był również dr Mariusz Gromadzki. W centrum prawie każdej galaktyki znajduje się supermasywna czarna dziura. W przypadku galaktyk podobnych do naszej Drogi Mlecznej, masy supermasywnych czarnych dziur zawierają się w przedziale od kilkuset tysięcy do kilku milionów mas Słońca. Dla porównania masa czarnej dziury w Drodze Mlecznej to pięć milionów mas Słońca. Supermasywne czarne dziury nie emitują żadnego światła, a o ich obecności astronomowie wnioskują na podstawie zachowania gwiazd i materii w ich najbliższym sąsiedztwie. Są też galaktyki ze znacznie masywniejszymi czarnymi dziurami (ich masy mogą sięgać nawet setek milionów mas Słońca). Otoczone są one dyskami materii, która w ogromnych ilościach jest przez nie pochłaniana. Wewnętrzne obszary takich dysków są rozgrzane do ogromnej temperatury i emitują olbrzymie ilości promieniowania, często kilkakrotnie większego niż wszystkie gwiazdy w danej galaktyce. Obiekty takie nazywamy kwazarami i oznaczamy je skrótem AGN (ang. active galactic nuclei), czyli aktywne jądra galaktyk. Są to najjaśniejsze obiekty we Wszechświecie. Podczas rutynowego skanowania nieba eROSITA znalazła nietypowe obiekty zlokalizowane w centrach dwóch galaktyk, które niemal w regularnych odstępach czasu, co kilka/kilkanaście godzin, wysyłały ostre impulsy w promieniowaniu rentgenowskim. Emitowana podczas nich energia jest porównywalna z całkowitą energią wypromieniowywaną przez ich macierzyste galaktyki. Było to odkrycie o tyle zaskakujące, że wcześniej podobne zjawisko zostało odkryte w przypadku dwóch kwazarów, a ich natura tłumaczona był procesami fizycznymi występującymi w wewnętrznych obszarach dysków akrecyjnych. Nowo odkryte zjawiska zostały potwierdzone przy użyciu dwóch innych rentgenowskich teleskopów XMM-Newton oraz NICER. W tym przypadku galaktyki, z których dochodzą impulsy są spokojne i nie pokazywały wcześniej żadnej zmienności związanej z pochłanianiem materii przez supermasywne czarne dziury. Są to zupełnie normalne galaktyki podobne do naszej Drogi Mlecznej. Przyczyną tych zjawisk nie jest do końca zrozumiała. Z pewnością w tym przypadku można odrzucić wyjaśnienie wymagające obecności dysku akrecyjnego. Najbardziej prawdopodobną przyczyną tej pseudo-okresowej zmienności jest obecność w pobliżu supermasywnej czarnej dziury gwiazdy, której orbita jest znacząco wydłużona. W momencie gdy gwiazda znajduje się najbliżej czarnej dziury, część jej atmosfery jest odrywana przez ogromną grawitację, a następnie pochłaniana. Dalsze obserwacje oraz badania teoretyczne tych obiektów pozwolą potwierdzić bądź odrzucić proponowany scenariusz oraz zrozumieć mechanizmy aktywowania czarnych dziur w typowych galaktykach. W opublikowanych badaniach brał udział doktor Mariusz Gromadzki z Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmował się on opracowaniem widm optycznych tych obiektów uzyskanych przy pomocy 10 metrowego teleskopu SALT zlokalizowanego w Republice Południowej Afryki. Widma te pozwoliły na wyznaczenie odległości do tych galaktyk oraz oszacowanie energii emitowanej podczas tych zjawisk. « powrót do artykułu- 4 odpowiedzi
-
- czarna dziura
- wybuch
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jedyna na świecie znana egipska mumia ciężarnej kobiety znajduje się w Muzeum Narodowym w Warszawie. Długo sądzono, że pod zwojami bandaży kryje się kapłan Hor-Dżehuti, ale nowe analizy zweryfikowały ten pogląd – wynika z badań polskiego zespołu naukowców. Odkrycia dokonano w ramach Warszawskiego Projektu Interdyscyplinarnych Badań Mumii (Warsaw Mummy Project). Artykuł na temat ustaleń ukazał się właśnie w Journal of Archaeological Science. Już w 2016 r. ci sami eksperci ustalili, że mumia przypisywana kapłanowi Hor-Dżehutiemu tak naprawdę skrywa w sobie ciało kobiety. Było to możliwe dzięki zastosowaniu nowoczesnego tomografu, bo mumia jest ciągle kompletna – nie rozwijano bandaży na potrzeby badań. Mieliśmy już podsumowywać projekt i oddawać publikację do druku. Po raz ostatni spojrzeliśmy z moim mężem Stanisławem – archeologiem Egiptu – na obrazy prześwietleń i dostrzegliśmy w brzuchu zmarłej kobiety znajomy dla rodziców trójki dzieci widok… małą stopkę – wspomina w rozmowie z PAP dr Marzena Ożarek-Szilke, antropolog i archeolog z Wydziału Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego, która jest jednym z autorów artykułu. Badacze zaczęli dogłębniej analizować obrazy tomografu, który do badań udostępniła archeologom firma Affidea (pomaga badaczom również w logistyce projektu naukowego) oraz zdjęcia RTG - wykonane dzięki wsparciu firmy GE. W końcu, po zastosowaniu różnorodnych filtrów i skanów oraz wielogodzinnej ekspertyzie Marcina Jaworskiego – eksperta w dziedzinie wizualizacji i jednocześnie archeologa - udało się dostrzec bardziej dokładniej cały płód. Okazało się, że kobieta była w 26.-28. tygodniu ciąży. Z niewiadomych powodów płód nie został wyciągnięty z brzuchu zmarłej w czasie mumifikacji. Dlatego ta mumia jest naprawdę wyjątkowa. Z kwerendy, którą przeprowadziliśmy, nie udało się nam znaleźć podobnego przypadku. Oznacza to, że nasza mumia jest jedyną do tej pory rozpoznaną na świecie z płodem w łonie matki – podkreśla główny autor publikacji dr Wojciech Ejsmond z Instytutu Kultur Śródziemnomorskich i Orientalnych PAN. W działaniu projektu Warsaw Mummy Project zaangażowana jest też Kamila Braulińska – zajmuje się w jego ramach mumiami zwierzęcymi. Ożarek-Szilke mówi, że pozostawienie płodu w brzuchu jest zagadką. Czy stało się to, dlatego, że były trudności z wyciągnięciem płodu? Ekspertka dodaje, że macica w tym okresie ciąży jest bardzo twarda. A może starano się zakamuflować ciąże? A może miało to jakieś znaczenie związane z wierzeniami i ponownymi narodzinami w zaświatach – zastanawia się. Na razie udało się ustalić, że płód jest zwinięty w pozycji embrionalnej. Nie jest znana jego płeć. Teraz naukowcy będą próbowali rozwikłać zagadkę przyczyny śmierci kobiety. Nie jest tajemnicą, że ówczesna śmiertelność również w czasie ciąży i porodu była duża. Dlatego uważamy, że brzemienność mogła w jakiś sposób przyczynić się do zgonu młodej kobiety – zaznacza dr Ejsmond. Dr Ożarek-Szilke powiedziała PAP, że w tkankach zachowane są śladowe ilości krwi zmarłej. W ramach kolejnego, planowanego etapu projektu naukowcy chcą przeanalizować jej skład. Dzięki temu być może uda się poznać powód śmierci ciężarnej, bo – jak mówi – pewne toksyny świadczące o konkretnych chorobach można wykryć nawet dziś. Zespół badaczy zaczął analizy tej mumii kilka lat temu. W 2016 r. okazało się, że wbrew temu, co długo sądzono, nie należy ona do mężczyzny. Po przeprowadzeniu badań tomograficznych okazało się, że szkielet domniemanego kapłana ma bardzo delikatną budowę. To był pierwszy sygnał, że nie mamy do czynienia z osobą, o której wspomina napis na trumnie, w której złożono zmarłego – wspomina Ożarek-Szilke. Kolejne, bardziej szczegółowe analizy antropologiczne przekonały naukowców, że pod bandażami znajduje się jednak kobieta był brak na obrazach tomograficznych... penisa. Egipcjanie mumifikowali ten organ. Z reguły bardzo dobrze zachowuje się do naszych czasów – dodała Ożarek-Szilke. Naukowcy wykonali też trójwymiarową wizualizację ciała zmarłej kobiety. Było to możliwe bez rozwijania mumii, dzięki zastosowaniu technologii tomograficznej. Na uzyskanych obrazach 3D wyraźnie widoczne były długie, spływające na ramiona, kręcone włosy oraz zmumifikowane piersi. Długo sądzono, na podstawie analizy napisów hieroglificznych na sarkofagu, że mumia należy do mężczyzny - Hor-Dżehutiego, który był pisarzem miejskim i zarządcą w okolicach Medinet Habu w Tebach Zachodnich oraz kapłanem Horusa-Thota, miejscowego świętego, czczonego w okresie grecko-rzymskim. Kapłan żył w 1. poł. I w. p.n.e.- 1. poł. I w. n.e. Według naukowców mumia kobiety może być jednak starsza, bo… zachowała się lepiej. Wydaje się to nielogiczne, bo starsze znaleziska powinny być w gorszym stanie. Jak wyjaśniła Ożarek-Szilke, w przypadku mumifikacji pod koniec trwania cywilizacji egipskiej, czyli ok. 2 tys. lat temu, technika wykonywania mumii była coraz mniej wysublimowana. Dlatego szybciej ulegały rozkładowi. Mumia kobiety może być kilkaset lat starsza, niż szacowano do tej pory – dodała. Mumia trafiła do Polski w XIX wieku zapewne za sprawą Stanisława Kostki Potockiego – ministra oświaty, który aktywnie wspierał powstanie kolekcji starożytności na powstającym Uniwersytecie Warszawskim. Jak mówi PAP dr Ejsmond, długo sądzono, że wewnątrz trumny znajduje się mumia niewiasty. Tak podają XIX-wieczne dokumenty. Dopiero w okresie międzywojennym przeczytano hieroglify na trumnie, które jednoznacznie wskazywały jej właściciela – kapłana Hor-Dżehutiego. Tym samym uznano, że wewnątrz spoczywa ten mężczyzna. Dopiero w czasie ostatnich badań ustalono, że jest to jednak kobieta. Obecnie mumia, należąca do UW, znajduje się od 1917 r. w depozycie w Muzeum Narodowym w Warszawie. Wraz z sarkofagiem jest prezentowana na niedawno otwartej stałej Galerii Sztuki Starożytnej. « powrót do artykułu
-
Zmarł Michael Collins, członek załogi Apollo 11
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Wczoraj w wieku 90 lat zmarł Michael Collins, jeden z trzech uczestników misji Apollo 11, w czasie której człowiek po raz pierwszy postawił stopę na Księżycu. Collins, nazwany „najbardziej samotnym człowiekiem na świecie”, pozostał na pokładzie pojazdu Columbia, od którego oddzielił się lądownik Eagle z Aldrinem i Armstrongiem. Podczas gdy jego koledzy odbywali spacer na Srebrnym Globie, Collins okrążył Księżyc 13-krotnie przygotowując Columbię na powrót kolegów. Michael Collins urodził się 31 października 1930 roku w Rzymie. Jego ojciec był tam attache wojskowym w amerykańskiej ambasadzie. Wbrew życzeniom matki Collins poszedł w ślady innych mężczyzn ze swojej rodziny i wybrał karierę wojskową. Ukończył akademię w West Point i wstąpił do US Air Force. Z jednej strony pociągało go lotnictwo i aeronautyka, z drugiej zaś chciał uniknąć oskarżeń o nepotyzm, gdyż jego brat był pułkownikiem, ojciec dosłużył się stopnia generała, a wujek, również generał, był w tym czasie szefem sztabu US Army. Michael został więc pilotem myśliwców, następnie pilotem testowym. W 1962 roku aplikował do NASA, lecz nie został przyjęty. W tym samym roku zaakceptowano jego wniosek o uczestnictwo w kursie USAF Aerospace Research Pilot School, podczas którego amerykańskie lotnictwo wojskowe testowało loty na dużych wysokościach. Kilka miesięcy później NASA znowu poszukiwała kandydatów na astronautów. Collins zgłosił się i tym razem został przyjęty. W 1965 roku został przydzielony jako pilot zapasowy misji Gemini 7. Rok później dostał przydział do podstawowej załogi misji Gemini 10. W czasie jej trwania dwukrotnie wychodził z pojazdu kosmicznego, tym samym stając się pierwszą w historii osobą, która dwa razy w czasie jednej misji opuszczała pojazd. Niedługo po misji Gemini 10 Colllinsa przydzielono do załogi zapasowej misji Apollo 2. Misja została odwołana, a Collinsa przydzielono do Apollo 8 jako pilota modułu dowodzenia. Zgodnie z praktyką NASA pilot modułu był drugą osobą po dowódcy i zostawał dowódcą przyszłych misji Apollo. W czasie treningu Collinsowi zmieniono przydział. Został na Ziemi i był odpowiedzialny za komunikację z załogą przebywającą w przestrzeni kosmicznej. Misja Apollo 8 była pierwszą, w czasie której załogowy pojazd kosmiczny zbliżył się do innego ciała niebieskiego. Po udanym okrążeniu srebrnego globu ogłoszono skład misji Apollo 11. W kosmos mieli polecieć Armstrong, Aldrin i Collins. W tym czasie jeszcze nie było pewne, czy będzie to misja związana z lądowaniem na Księżycu. Wszystko miało zależeć od wyniku testów lądownika księżycowego, które zaplanowano dla misji Apollo 9 i Apollo 10. Misja Apollo 11 odbyła się i po raz pierwszy człowiek chodził po Księżycu. W czasie, gdy Armstrong i Aldrin przebywali na Srebrnym Globie, Collins przygotowywał pojazd na ich powrót, komunikował się z Ziemią i... spał. Kilka miesięcy po powrocie Apollo 11 na Ziemię szef NASA poinformował Collinsa, że sekretarz stanu Rogers chciałby, by objął on stanowisko asystenta sekretarza stanu ds. publicznych. Astronauta zgodził się, gdyż nalegał na to również prezydent Nixon. Nowa praca nie dawała mu jednak satysfakcji. Porozumiał się z prezydentem Nixonem i za jego zgodą już rok później został dyrektorem tworzonego właśnie National Air and Space Museum. Muzeum zostało otwarte cztery lata później, Collins był jego dyrektorem do roku 1978. Od 1970 rokou był też członkiem US Air Force Reserve, w 1976 otrzymał awans na generała-majora, a w 1982 przeszedł na wojskową emeryturę. W latach 80. Collins pracował w biznesie, najpierw w LTV Aerospace, później we własnej firmie doradczej. Pisał też książki, w tym udaną autobiografię, malował pejzaże. Zmarł 28 kwietnia 2021 roku na Florydzie w wieku 90 lat z powodu nowotworu. Ostatnim żyjącym członkiem załogi Apollo 11 jest Buzz Aldrin, który w styczniu bieżącego roku skończył 91 lat. « powrót do artykułu- 2 odpowiedzi
-
- Apollo 11
- Michael Collins
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z Western University odkryli trzy najszybciej obracające się brązowe karły, obiekty zwane czasem nieudanymi gwiazdami. To masywne obiekty znajdujące się pomiędzy planetami a gwiazdami. Są bardziej masywne niż planety, ale zbyt mało masywne by mogły zachodzić w nich przemiany wodoru w hel. Teraz Megan Tannock i Stanimir Metchey informują o zidentyfikowaniu brązowych karłów, które obracają się blisko limitu prędkości, powyżej którego mogą zostać rozerwane. Odkryte przez Kanadyjczyków obiekty mają średnicę podobną do Jowisza, ale są od niego od 40 do 70 razy bardziej masywne. Każdy z nich wykonuje pełny obrót w ciągu zaledwie godziny. Dotychczas najszybszy znany brązowy karzeł obracał się w ciągu 1,4 godziny. Jowiszowi zaś pełen obrót zajmuje 10 godzin. Z dokonanych obliczeń wynika, że prędkość obrotowa wspomnianych karłów wynosi aż 100 km/s czyli 360 000 km/h. Dla porównania, Jowisz obraca się z prędkością 12,6 km/s (45 360 km/h). Wydaje się, że dotarliśmy do granicy prędkości obrotowej brązowych karłów, mówi Tannock. Pomimo intensywnych poszukiwań naukowcom nie udało się dotychczas znaleźć szybciej obracających się brązowych karłów. Szybszy obrót mógłby spowodować ich rozerwanie. Wspomniane brązowe karły zostały odkryte przez teleskop 2MASS, który działał do 2001 roku. Kanadyjczycy dokonali pomiarów prędkości karłów wykorzystując dane z Teleskopu Kosmicznego Spitzera (zakończył on swoją misję w styczniu 2020), a następnie potwierdzli je za pomocą naziemnych Gemini North i Magellan. Brązowe karły, podobnie jak gwiazdy i planety, obracają się wokół własnej osi. W miarę jak stygną i się kurczą, obracają się coraz szybciej. Dotychczas udało się zmierzyć prędkość obrotową około 80 tego typu obiektów. Są wśród nich takie, które wykonują pełny obrót poniżej 2 godzin, jak i takie, które potrzebują na to kilkudziesięciu godzin. Przy takiej różnorodności tempa obrotu naukowców zdziwił fakt, że trafili na trzy obiekty obracają się niemal z tą samą prędkością około 1 obrotu na godzinę. Właściwości tej nie można w tej chwili łączyć ze wspólnymi znanymi cechami fizycznymi. Jeden z karłów jest gorący, drugi zimy, a temperatura trzeciego mieści się pomiędzy tymi dwoma. Różnica temperatur wskazuje zaś, że są w różnym wieku. Uczeni nie wykluczają, że to przypadkowa zbieżność. Karły niemal osiągnęły maksymalną prędkość obrotu. Jeśli ją przekroczą, zostaną rozerwane przez siły odśrodkowe. Specjaliści uważają, że brązowe karły składają się głównie z wodoru i helu. Są też znacznie bardziej gęste niż olbrzymie planety. Wodór w jądrach brązowych karłów jest poddany tak wysokiemu ciśnieniu, że zachowuje się jak metal. Występują w nim swobodne elektrony. Zmieniają one sposób dystrybucji ciepła we wnętrzu karła, a wraz z bardzo szybkim obrotem może to wpływać na rozkład w nim masy. Stan wodoru czy jakiegokolwiek innego gazu poddanego tak wielkim ciśnieniom to dla nas zagadka. Nawet w najbardziej zaawansowanych laboratoriach trudno jest uzyskać taki stan materii, stwierdza Metchev. Obecne modele mówią, że maksymalna prędkość obrotowa brązowego karła to 50 do 80 procent szybciej niż 1 obrót na godzinę. Być może jednak modele te nie oddają całego obrazu. Może istnieć nieznanym nam czynnik, który powoduje, że brązowe karły nie mogą obracać się szybciej niż te, które zaobserwowaliśmy, dodaje Metchev. « powrót do artykułu
-
- brązowy karzeł
- obrót
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Tajemnicza puszka, którą odkryto w Lubaniu na ul. Piramowicza, miała skrywać kinową taśmę filmową. Jak wyjaśniono na profilu Muzeum Regionalnego w Lubaniu na Facebooku, duży ciężar wskazywał, że zawartość puszki jest nieuszkodzona, dlatego 20 kwietnia zabytek został wysłany do specjalistów z Filmoteki Narodowej - Instytutu Audiowizualnego (Archiwum Filmowe 1), którzy mieli ją otworzyć w odpowiednich warunkach. Niestety, nie licząc rdzy oraz mokrych i ciężkich trocin, puszka okazała się pusta... Niezrażeni, przedstawiciele Muzeum zachowują optymizm. Zaznaczają, że "przygoda z "taśmą" dobiegła końca i liczyli, oczywiście, na więcej, ale nie poddają się i przewidują, że wszystkich czekają jeszcze różne godne uwagi znaleziska. I tak 27 kwietnia na FB poinformowano, na przykład, że przed trzema tygodniami podczas badań archeologicznych na parceli przy ulicy Piramowicza znaleziono rewolwer typu Colt Baby Dragoon 1848. Broń ta, choć mocno uszkodzona, prezentuje się interesująco. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- Lubań
- Piramowicza
- (i 6 więcej)
-
Całe pokolenia studentów dowiadywały się, że układ odpornościowy trzyma się z dala od mózgu. Wiedzę tę zyskaliśmy około 100 lat temu, gdy jeden z japońskich naukowców przeszczepił myszy tkankę nowotworową. Układ odpornościowy zwierzęcia potrafił zniszczyć tę obcą tkankę, jednak gdy została przeszczepiona do mózgu, guz rósł bez przeszkód. To sugerowało, że układ odpornościowy w mózgu nie działa. Jednak od pewnego czasu zauważamy, że tak nie jest. Teraz naukowcy z Wydziału Medycyny Washingon University w St. Louis sądzą, że odkryli, w jaki sposób układ odpornościowy wie, gdy coś złego dzieje się w mózgu. Ich zdaniem komórki tego układu znajdują się w oponach mózgowo-rdzeniowych i tam próbkują płyn mózgowo-rdzeniowy, który krąży w mózgu. Gdy wykryją w nim ślady infekcji lub uszkodzenia, przygotowują się do reakcji immunologicznej. Każdy organ w naszym ciele jest nadzorowany przez układ odpornościowy, mówi profesor Jonathan Kipnis. Jeśli pojawia się guz, uszkodzenie czy infekcja, układ odpornościowy musi o tym wiedzieć. Jednak do niedawna sądzono, że mózg jest tutaj wyjątkiem. Gdy coś tam się dzieje, układ odpornościowy nie reaguje. To nigdy nie miało dla mnie sensu. Odkryliśmy, że układ odpornościowy nadzoruje tez mózg, ale dzieje się to z zewnątrz. Teraz, gdy wiemy, gdzie ten proces przebiega, otwierają się nowe możliwości wpływania na reakcję układu odpornościowego w mózgu. W 2015 roku Kipnis i jego zespół odkryli sieć naczyń, przez które płyn i niewielkie molekuły przedostają się z mózgu do węzłów chłonnych, w których rozpoczyna się odpowiedź immunologiczna. Odkrycie to wykazało, że istnieje fizyczne połączenie pomiędzy mózgiem a układem odpornościowym. Jednak odkryte naczynia pozwalały na opuszczanie mózgu. Nie było jasne, czy komórki układu odpornościowego są w stanie się do niego dostać lub sprawdzać, co się w nim dzieje. Kipnis i doktor Justin Rustenhoven, główny autor artykułu opublikowanego w niedawnym numerze Cell, rozpoczęli poszukiwania miejsc, które dawałyby układowi odpornościowemu dostęp do mózgu. Kluczem do sukcesu okazał się fakt, że wspomniane naczynia odprowadzające płyn z mózgu biegły wzdłuż zatok opony twardej. Eksperymenty wykazały, że zatoki te są pełne molekuł i komórek odpornościowych, które zostały przyniesione z krwią. Znaleziono tak wiele różnych typów komórek odpornościowych. Odkrycie to sugeruje, że układ odpornościowy nadzoruje mózg z pewnej odległości i przystępuje do działania tylko wówczas, gdy wykryje niepokojące sygnały. To może wyjaśniać, dlaczego przez długi czas uważano, iż nie działa on w mózgu. Aktywność układu odpornościowego w mózgu mogłaby być bardzo szkodliwa. Mógłby zabijać neurony i powodować opuchliznę. Mózg nie toleruje zbyt dużej opuchlizny, gdyż otoczony jest sztywną czaszką. Dlatego też układ odpornościowy został wypchnięty poza mózg, gdzie może go nadzorować bez ryzyka spowodowania uszkodzeń, stwierdza Rustenhoven. Wyniki najnowszych badań mogą przydać się np. do leczenie stwardnienia rozsianego. Wiadomo bowiem, że choroba ta jest spowodowana atakiem układu odpornościowego na osłonkę neuronów. Podczas badań na modelu mysim udał się wykazać, że choroba ta prowadzi do akumulacji komórek układu odpornościowego w zatokach opony twardej. Nie można więc wykluczyć, że choroba zaczyna się właśnie tam i rozprzestrzenia się na cały mózg. Potrzebne są kolejne badania, które potwierdzą ewentualną rolę zatok opony twardej w chorobach neurodegeneracyjnych. Jeśli są one bramami do mózgu, możemy spróbować opracować terapie, które powstrzymają zbyt aktywne komórki układu odpornościowego przed dostaniem się do mózgu. Zatoki są blisko powierzchni, więc być może uda się nawet podawać leki przez czaszkę. Teoretycznie można by opracować maści lecznicze, które przedostawałyby się przez czaszkę i docierały do zatok. Być może właśnie znaleźliśmy miejsce, w którym rozpoczyna się stan zapalny powodujący wiele chorób neuroimmunologicznych i być może będziemy w stanie coś z tym zrobić, dodaje Kipnis. « powrót do artykułu
-
- układ odpornościowy
- mózg
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W ramach obchodów 230. rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja i Zaręczenia Wzajemnego Obojga Narodów Bank Litwy (Lietuvos bankas) i Narodowy Bank Polski (NBP) wyemitowały 3 monety kolekcjonerskie. Dwudziestego ósmego kwietnia NBP wprowadził do obiegu srebrną monetę o nominale 50 zł i złotą monetę o nominale 100 zł "230. rocznica Konstytucji 3 Maja - dzieła odrodzonej Rzeczpospolitej". Projektantką monety 50-zł jest Dominika Karpińska-Kopiec, a 100-zł - Dobrochna Surajewska. W górnej części awersu monety 50-zł znajduje się wizerunek orła. Z lewej strony orła umieszczono wizerunek herbu Królestwa Polskiego z czasów Stanisława Augusta; pod koroną można dostrzec pięciopolową tarczę z dwoma polami z herbem Korony Polskiej – Orłem Białym, dwoma polami z herbem Wielkiego Księstwa Litewskiego – Pogonią i pośrodku herbem Poniatowskich – Ciołkiem. Herb jest otoczony wieńcem z liści dębowych oraz palmowych, przepasanym wstęgą z dewizą Pro fide, lege et grege (Za wiarę, prawo i naród). U dołu krzyż Orderu Orła Białego. W dolnej awersu widać fragment - górna część - karty tytułowej jednego z wczesnych wydań Ustawy Rządowej z 3 maja 1791 r. - z oficyny Michała Grölla w Warszawie. Na rewersie widnieje transpozycja fragmentu obraza Matejki "Konstytucja 3 maja 1791 roku" z marszałkiem Sejmu Czteroletniego Stanisławem Małachowskim niesionym przez posłów (nad głowami ludzi trzyma on tekst Ustawy Rządowej z dnia 3 maja). Poniżej znajduje się fragment preambuły "dla ocalenia Ojczyzny naszej / i jej granic […] / niniejszą konstytucyją / uchwalamy". Jak w komunikacie NBP napisała prof. Zofia Zielińska, w rękopiśmiennym oryginale cytowany tekst zawiera słowa "niniejszą konstytucyję", natomiast w starodrukach z 1791 r. mamy formę "niniejszą konstytucyją". Zdecydowano się umieścić na monecie tę ostatnią wersję jako frazę bardziej typową dla epoki. Średnica monety wynosi 45 mm, a masa 62,20 g. Cena brutto wynosi 900 zł. Na rewersie złotej monety widnieje herb Królestwa Polskiego z czasów Stanisława Augusta. Widoczna wstęga z dewizą Pro fide, lege et grege. U dołu znajduje się krzyż najwyższego odznaczenia państwowego – Orderu Orła Białego. Moneta o nominale 100 zł ma średnicę 21 mm i waży 8 g. Jej cena brutto wynosi 2200 zł. Na Litwie w nakładzie 2,5 tys. sztuk została wyemitowana moneta o nominale 20 euro. Warto zaznaczyć, że rok 2021 jest na Litwie Rokiem Konstytucji 3 Maja i Zaręczenia Wzajemnego Obojga Narodów. W Polsce jest to Rok Konstytucji 3 Maja. « powrót do artykułu
-
- Narodowy Bank Polski
- NBP
- (i 5 więcej)
-
Unia Europejska chce regulować sztuczną inteligencję
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Unia Europejska pracuje nad regulacjami dotyczącymi użycia sztucznej inteligencji. Regulacje takie mają na celu stworzenie przejrzystych reguł wykorzystania AI i zwiększenie zaufania do najnowocześniejszych technologii. Nowe zasady mają regulować nie tylko używanie sztucznej inteligencji na terenie UE, ale również prace nad nią. Unia chce bowiem stać się jednym z głównych centrów rozwoju bezpiecznej, godnej zaufania i nakierowanej na człowieka sztucznej inteligencji. Regulacje skupiają się przede wszystkim na tych zastosowania AI, które mogą nieść ze sobą ryzyko naruszania praw czy prywatności. Wchodzą tutaj w grę przepisy dotyczące identyfikacji biometrycznej i kategoryzowania ludzi, egzekwowania prawa, zarządzania kwestiami azylowymi i granicznymi, migracji, edukacji i innych pól, na których AI może znaleźć zastosowanie. Eurourzędnicy chcą zakazać stosowania technologii, które mogą stanowić potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa i podstawowych praw człowieka. Przepisy mają np. zapobiegać społecznemu kategoryzowaniu ludzi przez sztuczną inteligencję, jak ma to miejsce w Chinach czy USA. Zakazane ma być np. stosowanie sztucznej inteligencji do tworzenia reklam nakierowanych na konkretnego odbiorcę. Unia Europejska chce również, by przedsiębiorstwa mały obowiązek informowania użytkowników, gdy AI będzie wykorzystywana do określania ludzkich emocji czy klasyfikowania ludzi ze względu na niektóre dane biometryczne. Wysunięte propozycje obejmują bardzo szeroki zakres działalności AI, do samochodów autonomicznych poprzez reklamę bo bankowe systemy decydujące o przyznaniu kredytu. To bardzo ważny globalny przekaz mówiący, że pewne zastosowania sztucznej inteligencji są niedopuszczalne w krajach demokratycznych, praworządnych, przestrzegających praw człowieka, mówi Daniel Leufer, analityk z organizacji Access Now. Na razie propozycje są dość ogólne, ale i pełne luk, pozwalające na sporą interpretację. Z pewnością jednak działaniom UE będą przyglądały się firmy z całego świata, gdyż proponowane przepisy będą bezpośrednio dotyczyły tego, w jaki sposób przedsiębiorstwa będą mogły wykorzystywać AI na terenie Unii. Avi Gesser, partner w amerykańskiej firmie Debevoise mówi, że unijne regulacje – mimo że do czasu ich wprowadzenia z pewnością miną całe lata – wpłyną na przepisy na całym świecie. Zwykle prawodawcy nie palą się do wprowadzania tego typu przepisów. Raz, że uważają, iż AI to kwestia ściśle techniczna, dwa, że boją się zablokować swoimi przepisami rozwój. Jeśli więc pojawią się przepisy unijne, prawdopodobnie będą się na nich wzorowali prawodawcy z innych krajów. Do rozwiązania zaś pozostają tak poważne kwestie, jak np. problem manipulacji ludzkimi zachowaniami. Cała reklama polega na manipulacji. Prawdziwym wyzwaniem jest więc określenie, jakie manipulacje są dopuszczalne, a jakie niedopuszczalne, zauważa Gesser. « powrót do artykułu- 7 odpowiedzi
-
- sztuczna inteligencja
- Unia Europejska
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Koncert Eurowizji będzie ostatnim z serii 20 eksperymentów prowadzonych przez holenderskich naukowców, którzy chcą się dowiedzieć, jakie jest ryzyko rozprzestrzeniania się wirusa SARS-CoV-2 podczas imprez masowych. Pomiędzy 18 a 22 maja w Rotterdamie odbędzie się 9 prób generalnych, a w każdej z nich weźmie udział 3500 osób. Chętni do wzięcia udziału będą musieli przedstawić niedawno zrobiony test na obecność SARS-CoV-2 z negatywnym wynikiem. Nie będzie zachowywany dystans, a uczestnicy nie będą nosili maseczek. Seria 20 eksperymentów, o wspólnej nazwie Fieldlab, została zorganizowana przez holenderską branżę rozrywkową we współpracy z naukowcami i rządem. Jednak pomysł jest coraz bardziej krytykowany wraz ze wzrostem zakażeń w Holandii. Krytyka odnosi skutek. Przed 4 dniami w Bredzie miał się odbyć koncert z 10 000 widzów, jednak po tym, gdy ponad 300 000 osób podpisało petycję sprzeciwiającą się jego organizacji, miasto koncert odwołało. W ubiegłym tygodniu ukazał się też list podpisany przez ponad 350 naukowców, krytykujących Fieldlab za brak przestrzegania odpowiednich standardów naukowych, niejasne procedury oraz nieprzestrzeganie zasad etyki naukowej. Nie są spełnione podstawowe warunki i standardy naukowości. Koncert na 10 000 osób nie jest wolny od ryzyka, nawet jeśli są wymagane testy. Jeśli byłby wolny od ryzyka, cały ten test byłby niepotrzebny, stwierdza metodolog nauki Caspar van Lissa z Uniwersytetu w Utrechcie. Z kolei Bas Kolen, badacz z Uniwersytetu Technologicznego w Delft, który jest zaangażowany w Fieldlab mówi, że celem eksperymentu jest stwierdzenie, czy organizacja imprez masowych niesie ze sobą ryzyko akceptowalne dla uczestników i organizatorów. Dwa pierwsze eksperymenty tego typu, wystawienie sztuki teatralnej i konferencja biznesowa, w których uczestniczyło po 500 osób, odbyły się w lutym. Wtedy też naukowcy stwierdzili, że gdy wymagane jest okazanie negatywnego testu, a sala jest dobrze wentylowana, to ryzyko infekcji może wynosić 1:100 000 uczestników na godzinę, czyli jest takie, jak przy pozostawaniu w domu. Później odbywały się kolejne imprezy, w tym mecz z udziałem 5000 kibiców. Grupa etyków z Centrum Medycznego Radbound University stwierdziła, że Fieldlab nie wymaga zgody medycznego komitetu ds. etyki, gdyż nie spełnia prawnej definicji badań medycznych. Autorzy eksperymentu mówią, że przestrzegają zasad etycznych dla nauk społecznych, co oznacza, że uczestnicy eksperymentu wyrażają świadomą zgodę na uczestnictwo, a organizatorzy oceniają potencjalny negatywny wpływ na uczestników i społeczeństwo. Andreas Voss, specjalista chorób zakaźnych na Radbound University, który kieruje eksperymentem, mówi, że kupując bilet uczestnicy eksperymentu stwierdzają, że nie pociągną Fieldlab do odpowiedzialności jeśli zachorują. Krytycy Fieldlab kwestionują też twierdzenia twórców eksperymentu, zapewniających, że jest on bezpieczny. Uczestnicy Fieldlab mają obowiązek wykonać test w 5 dni po imprezie i co najmniej 25 osób miało test pozytywny. Nie wiadomo, czy zaraziły się one podczas eksperymentu. Ponadto problemem nie jest sama liczba takich osób, a liczba ich kontaktów. Wspomniany już Bas Kolen, który specjalizuje się w badaniu ryzyka powodzi, przyznaje, że użyty w Fieldlab model ma wiele założeń i ograniczeń. Zakłada się np., że testy wykryją 95% zarażonych, nie bierze się pod uwagę tego, że niektórzy mogą być superroznosicielami z wyjątkowo dużą liczbą kontaktów społecznych. Takie rzeczy chcemy zbadać w kolejnych etapach, stwierdza. Jednak Caspar van Lissa nie zgadza się z takim podejściem. Jego zdaniem tego typu rzeczy należy określić przed rozpoczęciem eksperymentu, by móc stwierdzić, na ile jest on bezpieczny. W tej chwili nie wiadomo, czy zapowidane eksperymenty podczas Eurowizji się odbędą. Organizatorzy koncertu chcą bowiem wiedzieć, jaka będzie reakcja społeczna. « powrót do artykułu