Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37640
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Włoscy specjaliści posłużyli się starannie wyselekcjonowanymi bakteriami, by dokończyć oczyszczanie rzeźb Michała Anioła z zespołu grobowego Medyceuszów (Nowej Zakrystii) we Florencji. Wykorzystano szczepy Serratia ficaria SH7, Pseudomonas stutzeri CONC11 i Rhodococcus sp. ZCONT. Wyniki projektu mają zostać zaprezentowane jeszcze w tym miesiącu. Jak podkreślił Jason Horowitz w reportażu opublikowanym na łamach The New York Timesa, prace w Kaplicy trwały niemal 10 lat. Na koniec pozostały najbardziej uporczywe przebarwienia i osady. Bakterie zdały egzamin śpiewająco W listopadzie 2019 r. Muzeum Zespołu Grobowego Medyceuszów (Museo delle Cappelle Medicee) poprosiło Narodowy Komitet Badań o przeprowadzenie analiz z wykorzystaniem spektroskopii w podczerwieni. Wykryto ślady kalcytu, krzemianów i substancji organicznych. Dzięki temu Anna Rosa Sprocati z Włoskiej Narodowej Agencji Nowych Technologii zyskała cenne wskazówki co do wyboru najwłaściwszych bakterii z zestawu niemal 1000 szczepów (zwykle są one stosowane do rozkładania plam ropy albo zmniejszania toksyczności metali ciężkich). Ostatecznie zespół konserwatorów przetestował za ołtarzem, na niewielkiej palecie złożonej z 20 prostokątów, 8 najbardziej obiecujących szczepów. Wybrano bakterie bezpieczne dla ludzi, środowiska i, oczywiście, dzieł sztuki. Jak wyjaśniła Sprocati, później bakterie zastosowano na nagrobku Juliana Medyceusza (księcia Nemours żyjącego w latach 1479-1516) z alegorycznymi figurami Dnia i Nocy. Włosy Nocy przemyto P. stutzeri CONC11, bakterią wyizolowaną z odpadów garbarni w okolicach Neapolu. Bakteriami Rhodococcus sp. ZCONT, tym razem pochodzącymi z gleby zanieczyszczonej dieslem w Casercie, usunięto resztki gipsowych odlewów, kleju i tłuszczu z jej uszu. Działania te okazały się sukcesem, jednak Paola D'Agostino wolała nie igrać z losem przy czyszczeniu twarzy Nocy. Podobne podejście prezentował watykański ekspert Pietro Zander, który dołączył do zespołu. Dla bezpieczeństwa postanowiono zastosować mikrokapsułki z gumą ksantanową. Analogicznym zabiegom poddano głowę rzeźby Juliana. W marcu ubiegłego roku przez pandemię muzeum zamknięto. Sprocati zabrała więc "swoje" bakterie w inne miejsce. W sierpniu jej zespół wykorzystał baterie z okolic Neapolu do usunięcia wosku pozostawionego przez stulecia palenia świec wotywnych na marmurowym reliefie Alessandra Algardiego Spotkanie Attyli i papieża Leona I w Bazylice św. Piotra. Gdy Kaplicę otwarto w pewnym zakresie w połowie października 2020 r., ponownie wdrożono prace.  Wtedy specjaliści rozprowadzili żel z S. ficaria SH7 na nagrobku Wawrzyńca II Medyceusza (1492-1519). Za stan obiektu odpowiadają różne czynniki środowiskowe, ale dużą rolę odegrał w tym sposób, w jaki potraktowano ciało zamordowanego w 1537 r. księcia Florencji Aleksandra Medyceusza. Jego ciało zawinięto w dywan i umieszczono w sarkofagu Wawrzyńca. Substancje z jego rozkładającego się ciała wsiąkały w marmur, niszcząc dzieło Michała Anioła. Na szczęście przebarwieniami i deformacjami z powodzeniem zajęły się S. ficaria SH7, które wyizolowano z gleby skażonej metalami ciężkimi (ze stanowiska na Sardynii). Zaczęło się od konferencji... W 2013 r. Monica Bietti, była już dyrektorka Muzeum Zespołu Grobowego Medyceuszów, zauważyła, co się stało z zabytkami od konserwacji w 1988 r. Trzeba było ponownie się nimi zająć. Im jednak kaplica stawała się czystsza, tym bardziej zniszczony sarkofag Wawrzyńca od niej odstawał. W 2016 r. Marina Vincenti uczestniczyła w konferencji zorganizowanej przez Sprocati i innych biologów z jej zespołu (An introduction to the world of microorganisms). Specjaliści zademonstrowali, jak bakterie usunęły resztki żywicy z barokowych fresków w Galerii Carracciego w Pałacu Farnese w Rzymie. Bakterie wyizolowane z wód kopalnianych z Sardynii usunęły rdzawe zacieki z marmurów galerii. Kiedy przyszła kolej na oczyszczanie dzieł Michała Anioła, postanowiono więc skorzystać z pomocy bakteryjnych sprzymierzeńców. D'Agostino zgodziła się pod warunkiem, że wcześniej zostaną przeprowadzone testy. Bakterie zdały egzamin i wykonały swoją pracę... W przeszłości sięgano już po pomoc bakterii w oczyszczaniu dzieł sztuki. Jak napisała w artykule opublikowanym w Verge Mary Beth Griggs, zbliżone techniki zastosowano w Katedrze Narodzin św. Marii w Mediolanie, Katedrze Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Pizie czy w Campo Santo di Pisa. W 2011 r. specjaliści z Walencji wykorzystali bakterie, by oczyścić XVII-wieczne freski Antonia Palomino w Sant Joan del Mercat. Zespół grobowy Medyceuszów przy kościele San Lorenzo Zespół grobowy Medyceuszów przy kościele San Lorenzo tworzą: Cappelle dei Principi z kryptą (Matteo Nigetti 1604 — mauzoleum Cosima I i jego przodków) i Nowa Zakrystia (Sagrestia Nuova), dzieło Michała Anioła (1520–35), ukończone przez Georgia Vasariego (1557). Mieszczą się w niej nagrobki Wawrzyńca II Medyceusza (ks. Urbino) z rzeźbami Świtu i Zmierzchu, Juliana Medyceusza (ks. Nemours) z rzeźbami Dnia i Nocy, a także podwójny sarkofag zawierający prochy Wawrzyńca Medyceusza (Wawrzyńca Wspaniałego) i jego młodszego brata Juliana, z ustawionymi na nim figurami Madonny z Dzieciątkiem (dłuta Michała Anioła, 1521), św. Kosmy (dzieło Montorsolego) i św. Damiana (dzieło Raffaela da Montelupy). « powrót do artykułu
  2. Naukowcy z MIT stworzyli włókno zawierające układy pamięci, czujniki temperatury i korzystające z oprogramowania trenowanego na sieciach neuronowych, które będzie mogło śledzić naszą aktywność fizyczną. Po wszyciu w ubranie włókno takie będzie odbierało, przechowywało i analizowało dane dotyczące tego, co robimy. Profesor Yoel Fink, główny badacz w Research Laboratory of Electronic i jeden z twórców włókna mówi, że dzięki niemu można będzie śledzić nieznane dotychczas wzorce działania organizmu, co może przydać się zarówno sportowcom monitorującym swoje postępy, badaczom chcącym śledzić wpływ interwencji medycznych na organizm, jak i lekarzom pragnącym wcześnie wykrywać oznaki chorób. Z czasem możliwości takiego włókna mogą się zwiększać. Być może kiedyś pozwoli ono np. na uchwycenie ważnych momentów w życiu, rejestrując np. piosenkę graną podczas ślubu. Dotychczas włókna elektroniczne były włóknami analogowymi, przetwarzającymi ciągły sygnał elektryczny. Tutaj zaś mamy włókno cyfrowe. To pierwsze włókno przechowujące i przetwarzające dane cyfrowe. Pozwala na poszerzenie właściwości tekstyliów i ich programowanie, mówi Fink. Nowe włókno powstało z setek krzemowych mikroukładów, które umieszczono w formie i wykorzystano stworzenie polimerowego włókna. Dzięki precyzyjnej kontroli przepływu polimeru, naukowcy byli w stanie stworzyć włókno długości dziesiątków metrów, które zapewnia nieprzerwane połączenie elektroniczne pomiędzy umieszczonymi nań mikroukladami. Włókno jest cienkie, elastyczne, przechodzi przez ucho igły, może być wszywane w tradycyjne materiały i wytrzymuje co najmniej 10 cykli prania. Jeśli zostanie umieszczone w koszuli, nie będziesz czuł jego obecności. Nie będziesz nawet wiedział, że tam jest, mówi doktorant Garbiel Loke, członek zespołu badawczego. Nowe włókno ma bardzo szerokie możliwości. Pozwala na przykład kontrolować poszczególne elementy. Możemy opisać włókno jako korytarz, a mikroukłady jak pokoje, z których każdy ma unikatowy identyfikator, mówi Loke. Naukowcy opracowali metodę adresowania, która pozwala na włączanie wybranych układów, bez jednoczesnego włączania innych. Włókno dysponuje też sporą ilością pamięci. Naukowcy byli w stanie zapisać, przechować i odtworzyć kilkuset kilobajtowe pliki filmowe czy muzyczne. Można je było przechowywać w włóknie przez w miesiące bez potrzeby zasilania samego włókna. Naukowcy przeprowadzili też eksperyment, w ramach którego stworzyli ze swojego włókna układ pamięci składający się z sieci 1650 połączeń. Wszyli to następnie w rękaw t-shirta, co pozwoliło na zarejestrowanie 270 minut danych nt. temperatury ciała osoby noszącej koszulkę i przeanalizowanie, jak temperatura ta miała się do różnej aktywności osoby. Następnie na podstawie takich danych wytrenowali swoje włókno na sieci neuronowej, dzięki czemu z 96-procentową dokładnością było ono w stanie określić aktywność fizyczną, jakiej w danym momencie oddawała się badana osoba. W przyszłości takie włókna mogą na bieżąco monitorować osoby starsze lub chore, alarmując w razie wykrycia niepokojących zmian, jak zaburzenia oddychania czy nieprawidłowy rytm serca. Obecnie włókno kontrolowane jest przez niewielkie zewnętrzne urządzenie, więc jego twórcy chcą teraz skupić się nad stworzeniem mikrokontrolera, który będzie można wszyć w samo włókno. « powrót do artykułu
  3. Rekiny mieszkają na Ziemi od 450 milionów lat. Są zatem starsze niż Himalaje, starsze niż ssaki, nawet starsze niż drzewa. Naukowcy odkryli właśnie, że przed 19 milionami lat doszło do ich wielkiego wymierania. Nie wiadomo, jak wielkiego i nie wiadomo, co było jego przyczyną. Rekiny przetrwały wiele masowych wymierań. A ten epizod był prawdopodobnie najpoważniejszy, jakiego doświadczyły. Musiał stać się coś znaczącego, mówi Elizabeth Sibert, jedna z autorek najnowszych badań. Na pierwszy ślad wymierania rekinów naukowcy natrafili w 2017 roku. Analizowali wówczas próbki osadów z południa i północy Pacyfiku. Osady zawierają materiał sprzed kilkuset milionów lat, a każdy centymetr reprezentuje około 100 000 lat. Gdy przyjrzeli się skamieniałościom pozostałym po rekinach zauważyli, że 19 milionów lat temu musiała zajść gwałtowna zmiana. Osady starsze niż 19 milionów lat charakteryzują się dużą liczbą i bioróżnorodnością rekinich szczątków. Zaś w osadach młodszych widać 90-procentowy spadek liczby i 70-procent spadek zróżnicowania rekinów. Nigdy potem rekinów nie było tak dużo i nie były tak zróżnicowane. Co prawda badane próbki pochodzą tylko z Pacyfiku, jednak to, co wiemy o innych osadach, pośrednio potwierdza te spostrzeżenia. Sibert przypomina, że niektóre osady z Atlantyku sprzed 30 milionów lat wskazują na istnienie wówczas dużej liczby rekinów, natomiast w próbkach sprzed kilku milionów lat widać ich zdecydowany spadek. Nie badano jeszcze pod tym kątem atlantyckich próbek sprzed około 19 milionów lat. Wszystko wskazuje na to, że doszło do masowego wymierania rekinów. Problem jednak w tym, że nie wiadomo dlaczego. Izotopy węgla i tlenu, używane do rekonstrukcji temperatury i cyklu węglowego, nie wskazują na żadne zmiany w tym okresie. Wręcz przeciwnie. Są one na tak przeciętnym poziomie, że dotychczas naukowcy niemal w ogóle nie zajmowali się badaniem tego, co działo się 19 milionów lat temu. Seth Finnegan, profesor z University of California, mówi, że spostrzeżenia są intrygujące, jednak badania opierają się tylko na dwóch próbkach. Możliwe więc, że do masowego wymierania rekinów doszło tylko na północy i południu Pacyfiku. Uczony przyznaje jednak, że taki scenariusz jest mało prawdopodobny i wydarzenia takie miały zapewne związek z tym, co działo się w innych częściach oceanu. Naukowcy sądzą, że określenie tego, co stało się z rekinami, nie powinno być trudne, jednak potrzebujemy więcej badań i więcej danych. Tak czy inaczej, badania te pokazują, że rekiny doświadczyły dużych zmian populacyjnych. Jako że odgrywają one niezwykle ważną rolę w oceanach, zmiany takie mogły wpłynąć też na cały ekosystem. Obecnie rekiny również doświadczają gwałtownych spadków populacji. Tym razem przyczyną są ludzie, którzy każdego roku zabijają kilkadziesiąt milionów tych zwierząt. « powrót do artykułu
  4. W lutym Facebook zaczął usuwać posty, w których twierdzono, że koronawirus SARS-CoV-2 jest dziełem człowieka. Działanie takie było częścią kampanii mającej na celu usuwanie fałszywych stwierdzeń na temat COVID-19 i szczepionek. Posty automatycznie usuwano, a użytkownik, który wielokrotnie takie treści publikował, narażał się na blokadę konta. Teraz Facebook znosi zakaz i pozwala na publikowanie informacji o tym, że SARS-CoV-2 został stworzony przez ludzi. W świetle toczącego się śledztwa dotyczącego pochodzenia COVID-19 oraz po konsultacjach z ekspertami ds. zdrowia publicznego, zdecydowaliśmy, że nie będziemy więcej blokowali twierdzeń, jakoby COVID-19 był dziełem człowieka. Będziemy nadal współpracować z ekspertami by dotrzymywać kroku zmieniającej się naturze pandemii i aktualizować naszą politykę w miarę, jak pojawiają się nowe fakty i trendy, oświadczyli przedstawiciele Facebooka. Do zmiany polityki Facebooka doszło po tym, jak The Wall Street Journal poinformował, że amerykańskie służby specjalne zdobyły wskazówki sugerujące, iż wirus mógł wydostać się z laboratorium. Zdaniem służb, w listopadzie 2019 roku trzech pracowników Instytutu Wirologii w Wuhan trafiło do szpitala z objawami podobnymi do grypy. Facebook z jednej strony poluzował algorytmy ograniczające wolność wypowiedzi, z drugiej zaś strony, tego samego dnia, zaczął ostrzej traktować użytkowników, którzy regularnie rozpowszechniają fałszywe informacje. Zgodnie z nowymi zasadami, jeśli posty jakiegoś użytkownika zostaną wielokrotnie oznaczone jako fałszywe, Facebook usunie wszystkie jego posty, nawet te, które jako fałszywe nie były oznaczone. Ponadto użytkownicy, którzy mają w ulubionych profile rozpowszechniające fałszywe informacje, będą przed tymi profilami ostrzegani za pomocą wyskakujących okienek. « powrót do artykułu
  5. Amerykański Departament Sprawiedliwości (DoJ) nadał śledztwom ws. ataków ransomware podobny priorytet, co śledztwom ws. o terroryzm. Decyzje takie podjęto po ataku na największy w USA rurociąg z rafinowanym produktami z ropy naftowej, Colonial Pipeline. Do biur prokuratorów w całym kraju trafiły nowe wytyczne z DoJ. Zgodnie z nimi, śledztwa ws. ataków ransomware mają być centralnie koordynowane przez specjalną grupę zadaniową powołaną właśnie w Waszyngtonie. To wyspecjalizowany proces, dzięki któremu będziemy mogli śledzić wszelkie sprawy związane z ransomware, co pozwoli nam lepiej określić związki między sprawcami i pracować nad zniszczeniem całej struktury, powiedział John Carlin, zastępca prokuratora generalnego. Atak na Colonial Pipeline został przeprowadzony z terenu Rosji. Spowodował on pięciodniową przerwę w pracy rurociągu, niedobory paliw na wschodnim wybrzeżu USA i wzrost cen. W końcu firma zapłaciła przestępcom 5 milionów dolarów za odzyskanie dostępu do własnej sieci. Nowe zalecenia dot. śledztw w sprawach ransomware oznaczają, że prokuratorzy zostali zobowiązani do informowania Waszyngtonu na bieżąco o wszelkich szczegółach prowadzonych przez siebie śledztw. Dotychczas tego typu rozwiązania stosowano jedynie w niewielu kategoriach śledztw, jak te odnoszące się do bezpieczeństwa narodowego i terroryzmu. Marc Califano, były prokurator i ekspert ds. cyberbezpieczeństwa mówi, że dzięki podniesieniu klasyfikacji spraw o ransomware, DOJ będzie mógł bardziej efektywnie przydzielać zasoby dla śledztwa oraz lepiej identyfikować luki wykorzystywane przez cyberprzestępców. « powrót do artykułu
  6. NASA ogłosiła, że w latach 2028–2030 wyśle 2 misje na Wenus. Będą to pierwsze od ponad 30 lat misje badawcze NASA poświęcone wyłącznie naszemu najbliższemu planetarnemu sąsiadowi. Zostały one wybrane spośród 4 kandydatów, których opisywaliśmy w lutym ubiegłego roku. Obu misjom przyznano w budżecie NASA po 500 milionów dolarów i stały się one częścią Discovery Program. Discovery Program prowadzony jest przez NASA od 1992 roku. W jego ramach NASA zachęca specjalistów do opracowywania koncepcji badań planetarnych, z których NASA wybiera i finansuje najciekawsze pomysły. W ramach Discovery Program zrealizowano już 11 misji, w tym Teleskop Kosmiczny Keplera, który odkrył tysiące planet pozasłonecznych czy misję Mars Pathfinder, pierwszą udaną misję łazika marsjańskiego. Obecnie prowadzone misje to Lunar Reconnaissance Orbiter oraz InSight. A misje, które mają zostać zrealizowane w najbliższych 4 latach to Lucy (badanie głównego pasa asteroid i sześciu Trojańczków), Psyche (misja do asteroidy 16 Psyche) oraz Megane (współudział NASA w japońskiej misji badającej skład Fobosa). Obecnie wybrane misje to DAVINCI+ (Deep Atmosphere Venus Investigation of Noble gases, Chemistry, and Imaging) oraz VERITAS (Venus Emissivity, Radio Science, InSAR, Topography, and Spectroscopy). Celem DAVINCI+ będzie zbadanie składu atmosfery Wenus oraz sprawdzenie, czy na planecie tej istniał ocean. W atmosferę Wenus ma wlecieć próbnik, który dokona jej pomiarów i dotrze do powierzchni planety. Ma on też przysłać zdjęcia powierzchni Wenus w wysokiej rozdzielczości. Z kolei w ramach VERITAS na orbitę Wenus ma trafić pojazd, który wykona trójwymiarową rekonstrukcję topografii planety i sprawdzi, czy występują na niej zjawiska tektoniczne oraz wulkanizm. Wykona też zdjęcia powierzchni w podczerwieni, co pozwoli na stworzenie mapy typów skał. Za pomocą najnowocześniejszych technologii, które rozwijaliśmy i udoskonalaliśmy przez lata, rozpoczynamy nową dekadę badań Wenus, by zrozumieć, jak to się stało, że ta tak podobna do Ziemi planeta jest piekielnie gorąca. Nie chodzi nam tylko o zrozumienie ewolucji planet i życia w Układzie Słonecznym. Chcemy lepiej zrozumieć egzoplanety, które są nowym, ekscytującym polem badawczym dla NASA, stwierdził Thomas Zurbuchen, dyrektor NASA ds. naukowych. Na pokładzie obu misji znajdą się nowoczesne prototypowe urządzenia, które zostaną przetestowane pod kątem ich przydatności w przyszłych misjach. VERITAS zabierze ze sobą Deep Space Atomic Clock-2. To ultraprecyzyjny zegar atomowy, który z jednej strony udoskonali radioastronomię, a z drugiej pomoże w manewrowaniu autonomicznym pojazdom kosmicznym. Z kolei w pojeździe DAVINCI+ zainstalowany zostanie Compact Ultraviolet to Visible Imaging Spectrometer (CUVIS), który wykona pomiary światła ultrafioletowego w wysokiej rozdzielczości. W atmosferze Wenus znajduje się coś, co absorbuje promieniowanie ultrafioletowe, pochłaniając nawet połowę energii docierającą tam ze Słońca. CUVIS ma im powiedzieć, co to jest. « powrót do artykułu
  7. Wszystkie komórki na Ziemi są zbudowane z błon fosfolipidowych. Teraz udało się zaobserwować molekuły fosfolipidów w przestrzeni kosmicznej. Odkrycie to jest kolejną wskazówką potwierdzającą hipotezę, że życie pojawiło się na Ziemi dzięki komponentom z przestrzeni kosmicznej. Życie na Ziemi pojawiło się ok. 4,4 miliarda lat temu, zaledwie kilkaset lat po formowaniu się Układu Słonecznego. Rodzi się więc pytanie, jak to się stało, że tak szybko pojawiło się wiele złożonych molekuł, niezbędnych do zaistnienia życia. Jedna z możliwych odpowiedzi brzmi: molekuły te już wcześniej istniały w przestrzeni kosmicznej i z niej trafiły na Ziemię. Dotychczas zaobserwowano w kosmosie prekursory białek – aminokwasy czy prokursury rybonukleotydów, tworzących DNA. Teraz okazało się, że w przestrzeni kosmicznej znajdują się też fosfolipidy. Victor Rivilla i jego koledzy z Hiszpańskiego Centrum Astrobiologii w Madrycie poinformowali o odkryciu w kosmosie etanoloaminy, ważnego składnika najprostszych fosfolipidów. Ma to olbrzymie znacznie nie tylko dla teorii dotyczących pochodzenia życia na Ziemi, ale również na innych planetach i ich satelitach we wszechświecie, stwierdzają odkrywcy. Wspomnianą molekułę zaobserwowano podczas analizie światła z międzygwiezdnej chmury molekularnej Sagittarius B2, która znajduje się w odległości zaledwie 390 lat świetlnych od centrum Drogi Mlecznej. Naukowcy od dawna wiedzieli, że jest ona regionem bogatym w molekuły organiczne. Hiszpanie najpierw przeprowadzili symulacje widma światła, jakie powinna dawać etanoloamina w niskich temperaturach, jakie istnieją w badanej chmurze. Następnie przyjrzeli się Sagittariusowi B2 i rzeczywiście znaleźli w nich odpowiednie widma. Wcześniej etanoloaminę znaleziono na meteorytach. Uważa się, że mogła na nich powstać w wyniku nietypowych reakcji, do których dochodziło na asteroidzie, z której meteoryt pochodził. Teraz okazuje się, że molekuła ta jest znacznie bardziej rozpowszechniona w przestrzeni kosmicznej niż sądzono. Rivilla i jego zespół uważają, że etanoloamina mogła znajdować się w mgławicy, z której powstał Układ Słoneczny i to z niej trafiła na Ziemię. « powrót do artykułu
  8. Depresja to choroba podstępna – może zaatakować osobę w każdym wieku i w każdym momencie życia. Czasami każdemu zdarza się gorsze samopoczucie – jednak jeśli uczucie smutku, poczucie ogólnej beznadziei i przygnębienia nie znika, tylko się utrzymuje – możesz mieć do czynienia właśnie z depresją. Chorobą, która dotyka coraz więcej osób na całym świecie. Czym konkretnie jest depresja? Jakie są jej objawy? Gdzie szukać pomocy? Przeczytaj artykuł! Pojęcie depresji Depresja to coś więcej niż po prostu poczucie smutku. Zdarza się jednak, że właśnie w takim znaczeniu jest nadużywane. To duży błąd, bo w ten sposób zaciemnia się pojęcie depresji i sprawia, że nie jest ona traktowana tak poważnie, jak powinna. Depresja to choroba, która oddziałuje na mózg. Osoby, które są nią dotknięte nierzadko opisują ten stan, przyrównując go do znajdowania się w swoistej czarnej dziurze. Niektórzy faktycznie czują wtedy ciągły smutek i przygnębienie, inni natomiast nie czują nic. To choroba cywilizacyjna – zgodnie z raportem WHO już teraz depresja jest w czołówce schorzeń, które występują najczęściej. Niestety, ten trend ciągle wzrasta, bo szacuje się, że już w 2030 roku depresja będzie najczęstszą chorobą na świecie. Co depresja robi z człowiekiem? Objawy depresji nie są czymś, co można zauważyć od razu. Ta choroba pojawia się podstępnie i niepostrzeżenie. Może zacząć się od obniżonego nastroju lub motywacji do działania. Czasami człowiek w ogóle nie czuje smutku, tylko powoli traci zainteresowanie otaczającym go światem. Nie chce spotykać się z przyjaciółmi, przestaje zajmować się swoim hobby i popada w coraz większą apatię. Mogą pojawić się też problemy natury fizycznej: bezsenność lub nadmierna senność, ciągłe uczucie zmęczenia, migreny, zbyt duży apetyt lub jego zupełny brak, co wpływa na wahania wagi. Z biegiem czasu pojawiają się też coraz bardziej pesymistyczne myśli, coraz bardziej obniża się samoocena, mogą pojawić się myśli samobójcze, a nawet osoba w depresji może podejmować próby samobójcze. Depresja - gdzie szukać pomocy? To nie jest choroba, z którą można sobie poradzić samodzielnie. Nie wystarczy po prostu się postarać, czy znaleźć sobie hobby, by depresja zniknęła. Tu potrzeba profesjonalnej pomocy. Jeśli czujesz że może Cię dręczyć właśnie depresja, nie wahaj się prosić o pomoc. Jeśli czujesz, że z osobą Ci bliską dzieje się coś złego, nie bagatelizuj tego i też zacznij działać dla jej dobra. W leczeniu depresji ogromną rolę odgrywa psychoterapia, która pozwala zmierzyć się ze swoimi problemami, uświadomić je sobie i pracować nad tym, by więcej się nie pojawiały. W depresji jest stosowane też leczenie farmakologiczne, zwłaszcza jeśli choroba uniemożliwia funkcjonowanie na co dzień. Jeśli szukasz pomocy w związku z depresją zajrzyj tutaj: https://psychoterapiacotam.pl/ - nie bój się prosić o pomoc. Depresja jest poważną chorobą, profesjonaliści pomogą Ci z niej wyjść. « powrót do artykułu
  9. Układ Słoneczny przemieszcza się przez wszechświat z prędkością 370 km/s. Wraz z nim przemieszcza się Ziemia, która na swojej drodze napotyka ciemną materię. Wykrywacze ciemnej materii, jak XENON1T, rejestrują zderzenia z cząstkami ciemnej materii. Jednak nie określają, z jakiego kierunku nadeszła cząstka. A to poważnie ogranicza możliwości badawcze. XENON1T to wyjątkowe urządzenie. To jeden z najczulszych wykrywaczy ciemnej materii, w którym zaobserwowano najrzadsze zjawisko we wszechświecie, wykryto tajemnicze sygnały, a naukowcy zaproponowali kilka interesujących pomysłów na ich interpretację. Teraz Ciaran O'Hare i jego koledzy z University of Sydney przetestowali projekt nowego detektora ciemnej materii, który nie tylko wykryje obecność jej cząstek, ale również określi kierunek, z którego nadeszły. Uczeni przeprowadzili pierwszą symulację działania ich wykrywacza i poinformowali o bardzo obiecujących wynikach. Nowy wykrywacz ciemnej materii ma bazować na DNA. Podwójne helisy kwasów nukleinowych miałyby tworzyć gęsty las zwisając z warstw złotych płacht. Pozycja każdej z nici DNA byłaby znana z nanometrową dokładnością. Gdy cząstka ciemnej materii trafi do takiego wykrywacza i uderzy w którąkolwiek z nici DNA, rozbije ją, a odłamane fragmenty wpadną do położonego poniżej specjalnego układu mikroprzepływowego. Za pomocą techniki PCR potrafimy precyzyjnie badać sekwencję par bazowych kwasów nukleinowych, zatem będziemy mogli z nanometrową precyzją określić oryginalną pozycję każdego z odłamanych fragmentów, stwierdzają naukowcy. W ten sposób możliwe będzie śledzenie trasy cząstek ciemnej materii w detektorze. Pomysł detektora ciemnej materii opartego na DNA pojawił się już w 2012 roku. Teraz po raz pierwszy udało się przeprowadzić symulację pracy takiego detektora, by sprawdzić, czy ma on szansę działać. Badacze wzięli pod uwagę różne potencjalne typy cząstek, różne energie i kierunki. Doszliśmy do wniosku, że oparty na DNA detektor byłby ekonomicznym, przenośnym i potężnym wykrywaczem nowych cząstek, stwierdzają uczeni. Nowy detektor byłby znacznie mniejszy i tańszy niż obecnie istniejące i budowane wykrywacze ciemnej materii. Nie jest jednak doskonały. Detektor DNA nie jest w stanie dostarczyć wystarczająco dużo informacji, by móc określić rodzaj cząstki czy jej dokładną energię. Dlatego też takie wykrywacze będą prawdopodobnie używane jako uzupełnienie tych tradycyjnych. « powrót do artykułu
  10. Otwarcie wrót śluz elektrowni wodnej Zemo Avchala obniżyło poziom wody w rzece Kura (gruz. Mtkwari), odsłaniając starożytny most Pompejusza. Archeologom dano 48 godzin na jego sfotografowanie i badania. Trzydziestego pierwszego maja po zamknięciu wrót konstrukcja ponownie zniknęła pod wodą. Odsłoniliśmy most Pompejusza z całą jego historią. Teraz mamy 72 godziny, by podjąć konieczne kroki, na przykład, by usunąć z zabytku rośliny, które korzeniami uszkadzają kamienie, i umożliwić archeologom prace - powiedziała mediom minister Tea Tsulukiani. Tsulukiani podziękowała operatorowi hydroelektrowni za owocną współpracę. Dodała, że w przyszłości planowane są prace na większą skalę, w tym konserwacja mostu. Most Pompejusza znajduje się w regionie Mccheta-Mtianetia. Został wzniesiony przez Pompejusza Wielkiego, rzymskiego polityka i dowódcę wojskowego, w 65 r. p.n.e. Obecnie o pierwotnych wymiarach konstrukcji można wnioskować tylko z dawnych rysunków. Same ruiny również wyglądają jednak imponująco. Pierwsze wzmianki na temat mostu pojawiają się w greckich pracach z II-III w. n.e. w związku z opisami kampanii Pompejusza w Iberii (wschodnia Gruzja) i Kolchidzie. Most był remontowany i rozbudowywany za panowania króla Wachtanga I Gorgasalego (440-502). Budowniczowie poszerzyli wejście na most i poprawili system przeciwpowodziowy. Oprócz tego po obu stronach konstrukcji pojawiły się wieżyczki, w których rezydowali strażnicy; pełniły one również funkcje posterunków celnych. Miało to związek z tym, że tutejszy punkt przeprawowy był wykorzystywany przez kupców podróżujących przez Kaukaz. Z mostu korzystano aż do 1927 r., kiedy to sowieckie władze uruchomiły elektrownię wodną Avchala. Teraz przez większość czasu pozostaje on pod wodą (dlatego zaczął niszczeć). Trudno powiedzieć, które jego części pozostały z czasów rzymskich, a które zbudowano w późniejszym czasie. Dzięki temu, że od czasu do czasu poziom wody w rzece obniża się po otwarciu wrót śluz (miało to miejsce m.in. w 2011 r.), konstrukcja się wynurza i można ją podziwiać oraz badać. Warto przypomnieć, że w 1994 roku zabytki historyczne Mcchety (a wśród nich most Pompejusza) zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Uważa się, że przeprawa w tym miejscu istniała w pewnej formie na długo przed czasami Pompejusza.   « powrót do artykułu
  11. Tajwański gigant TSMC, podczas Technology Symposium, zdradził nieco szczegółów na temat technologii 3- i 2-nanometrowych. Układy w technologii 3 nanometrów mają zjeżdżać z fabrycznych taśm w drugiej połowie przyszłego. roku. N3 będzie wykonany w technologii FinFET, a układy te mają być o 10-15 procent bardziej wydajne niż N5 przy tym samym poborze mocy. Zaś przy tej samej prędkości pracy N3 będą pobierały o 25–30 procent mniej energii niż N5. N3 pozwoli na zwiększenie gęstości upakowania układów logicznych o 70%, gęstość SRAM o 20%, a podzespołów analogowych o 10%. Wydaje się też, że klienci są bardzo zainteresowani układami N3. TSMC informuje, że już w tej chwili ma 2-krotnie więcej zamówień na N3 niż w analogicznym momencie było ich na N5. Jednak prawdziwym skokiem technologicznym dla TSMC będzie proces technologiczny N2. Układy 2-nanometrowe nie będą korzystały z technologii FinFET. Firma wykorzysta technologię nanopowłok. To najważniejsza zmiana od lat. TSMC informuje, że tranzystory z nanopowłok charakteryzują się aż 15-procentowym spadkiem zmienności napięcia progowego (Vt) w porównaniu  z „bardzo dobrymi” tranzystorami FinFET. W przemyśle półprzewodnikowym Vt odnosi się do minimalnego napięcia wymaganego, by obwód działał i nawet najmniejsza zmienność w tym zakresie może prowadzić do problemów projektowych oraz spadku wydajności układu, wyjaśniają przedstawiciele TSMC. Firma potwierdziła jednocześnie swoje plany odnośnie budowy fabryki produkującej układy w technologii N2. Fabryka taka powstanie w Hsinchu na Tajwanie, a firma właśnie negocjuje zakup ziemi pod jej budowę. « powrót do artykułu
  12. Dwudziestego pierwszego maja Sebastián Di Martino, dyrektor ds. ochrony przyrody Rewilding Argentina, pływał kajakiem po rzece Bermejo (Parque Nacional El Impenetrable). Doszło wtedy do ważnego spotkania, które udało mu się uwiecznić telefonem komórkowym. Naukowiec nagrał wyłaniającą się z wody ariranię amazońską, zwaną też wydrą olbrzymią, zwierzę uważane za lokalnie wymarłe. Ostatnie potwierdzone obserwacje grup rodzinnych wydr olbrzymich w Argentynie pochodzą z lat 80. XX w. Później pojawiały się tylko nieprecyzyjne doniesienia odnośnie do pojedynczych osobników. Warto dodać, że w samej rzece Bermejo do wymarcia tego zwierzęcia doszło jeszcze wcześniej. [...] Nie mogłem uwierzyć [własnym oczom]. Byłem bardzo szczęśliwy. Nie wiedziałem, czy podążać za tym osobnikiem, czy też wracać do stacji, by opowiedzieć innym o wspaniałym zdarzeniu - emocjonował się Di Martino. Naukowiec powiedział więcej o swojej przygodzie. Okazało się, że krótko po wypłynięciu usłyszał pluskanie. Początkowo wydawało mu się, że źródłem dźwięku jest wydra długoogonowa (Lontra longicaudis). Sebastián postanowił się zatrzymać, by lepiej się przyjrzeć. Stwierdził wtedy, że zwierzę wydaje takie same dźwięki, jak Coco i Alondra, wydry olbrzymie, które mają być wypuszczone w Parku Narodowym Iberá. Di Martino chwycił więc za telefon i zaczął filmować zwierzę. Gdy wynurzyło się, eksponując białą klatkę piersiową, był już pewien, że to arirania amazońska (Pteronura brasiliensis). Istnieją dwa wyjaśnienia powrotu wydry olbrzymiej. Najbliższe znane populacje wydry olbrzymiej, która globalnie jest uznawana za gatunek zagrożony, znajdują się w paragwajskim Pantanalu; zaobserwowany osobnik mógł dotrzeć do rzeki Bermejo właśnie stamtąd. To najprostsze wyjaśnienie. Inna opcja jest taka, że w Argentynie występuje niewykryta szczątkowa populacja tego zwierzęcia. Wydry żyją w grupach rodzinnych; to był samotny osobnik, który wg nas, pochodzi z [większej] grupy. Wydry odgrywają ważną rolę. Będąc drapieżnikami szczytowymi, wywierają regulacyjny wpływ na ekosystem wodny. Kontrolują populacje ryb [...]. To wspaniałe, duże zwierzęta. Mogą osiągać długość 1,8 m, a dorosłe osobniki ważą ponad 30 kg. P. brasiliensis są ufne i ciekawskie. Wspaniale jest móc dzielić z nim środowisko - podkreśla Di Martino. P. brasiliensis są tak istotne, że plany dot. ich reintrodukcji pojawiały się na długo przed opisywanym majowym spotkaniem. Rewilding Argentina pracuje nad przywróceniem wydr olbrzymich od 2018 r., koncentrując swoje wysiłki na mokradłach Esteros del Iberá. Coco i Alondra, rozmnażająca się duńsko-węgierska para, mieszka obecnie w specjalnej zagrodzie (ang. pre-release pen). Niedawno urodziły im się młode (3). Młode z dwóch wcześniejszych miotów nie przeżyły. Zespół planuje wypuszczenie całej rodziny na szersze wody. Trzeba jednak poczekać, aż wydrzątka podrosną. Ponowne pojawienie się wydry olbrzymiej pokazuje, że jeśli dzikie, naturalne obszary są chronione, zwierzęta wrócą i życie rozkwitnie na nowo - zaznacza Di Martino. Parque Nacional El Impenetrable powstał w 2014 r. Swój udział miały w tym Rewilding Argentina i Tompkins Conservation.   « powrót do artykułu
  13. Masaż czekoladą to rytuał łączący ucztę dla zmysłów z pielęgnacją oraz relaksacją całego ciała. Ponadto tego typu masaże posiadają wiele właściwości leczniczych, ponieważ mają doskonały wpływ na całe nasze ciało: stawy, mięśnie, układ krwionośny, a także skórę. Ponadto są źródłem mnóstwa cennych składników dla organizmu. Ten rodzaj masażu sprawdzi się idealnie jako prezent dla osób zapracowanych, które nie mają chwili wytchnienia. Drugą grupą fanów tego masażu są najwięksi wielbiciele czekolady, którzy nie będą mieć wyrzutów sumienia z delektowania się jej aromatem. Uczta dla zmysłów Jeżeli szukasz chwili relaksu połączonego z sensualnym nastrojem, to masaż gorącą czekoladą będzie doskonałym wyborem. Bazuje on na technikach masażu klasycznego oraz może być wykonywany na różne partie Twojego ciała: plecy, dłonie czy stopy. Technika ta połączona jest z wykorzystywaniem olejków lub naturalnej czekolady. Unoszące się aromaty połączone z przyjemnym masażem dadzą ukojenie Twoim zmysłom, a przede wszystkim uczucie odprężenia, które będzie odczuwalne wraz z pierwszymi uciskami wykonywanymi przez masażystę na Twoim ciele. Wykorzystywane do tego masażu produkty są źródłem bogatych składników odżywczych dla Twojego ciała, dzięki czemu będzie nie tylko nawilżone, lecz także głęboko odżywione. Jakie to substancje? Oto kilka z nich: żelazo, magnez, cynk oraz witaminy A, B, E. Masaż czekoladowy to odprężający zabieg relaksacyjny, który zabierze Cię do krainy wiecznej młodości, ponieważ składniki zawarte w olejkach oraz w naturalnej czekoladzie mają właściwości hamujące starzenie się skóry. Dzięki zawartej w czekoladzie kofeinie masaż wspomaga również w redukcji tkanki tłuszczowej oraz cellulitu, o czym marzy każda z nas. Ponadto sam zapach czekolady dostarczy Ci ogromną dawkę endorfin, które są hormonem szczęścia, co sprawi, że nie będziesz chciała opuszczać salonu masażu. Dzięki tym chwilom pełnym relaksu, które dostarczy Ci niepowtarzalny masaż czekolady, zapragniesz wrócić na ten zabieg jak najszybciej i to nie raz. Właściwości prozdrowotne Jeżeli szukasz masażu, który poprawi poza kondycją Twojego ciała także stan umysłu, masaż czekoladą będzie świetnym odpoczynkiem. Każda z nas pragnie zapomnieć o troskach dnia codziennego, zrelaksować się szczególnie po ciężkim dniu pracy, treningu czy wielogodzinnej podróży, a także pozwolić zadbać o kondycję swojego ciała specjaliście. Każdy masaż to krok w stronę dbałości o swoje ciało, ten czekoladowy dodaje jeszcze inne walory np. wspomniane wcześniej aromaty zapachowe. Właściwości prozdrowotne masażu czekoladą usprawnią przemianę Twojej materii, a także dotlenią i odżywią Twoje tkanki. Ponadto Twoje mięśnie oraz ścięgna staną się bardziej sprężyste, wytrzymałe, dzięki czemu będziesz mogła sprawniej i efektywniej funkcjonować zarówno na treningu, jak i w pracy. Masaż załagodzi dolegliwości związane z układem krążenia oraz nerwowym, przez co poczujesz natychmiastowy stan głębokiego odprężenia. Uspokoi on lub zniweluje napięcia mięśniowe, które miewasz w karku, szyi lub plecach. Systematyczne masaże czekoladą załagodzą Twój ból, który niespodziewanie pojawia się w napiętych mięśniach pojawiających się poprzez stres, zbyt wiele obowiązków, nieprawidłową postawę w pracy, przetrenowanie lub też nagromadzenie obowiązków. Miękka skóra dzięki masażu czekoladą stanie się także gładka i elastyczna. Wszystko dlatego, że podczas przygotowań do zabiegu, powinnaś wykonać dokładny peeling ciała lub pozwolić na to masażystce. Tak przygotowana skóra o wiele chłonniej odżywi ciało zawartymi w czekoladzie substancjami odżywczymi. Do nich należą m.in. silne przeciwutleniaczy, zwane polifenolami, które powodują przeciwdziałanie, a nawet zatrzymanie przedwczesnego starzenia się organizmu. Twoje ciało czuje zmęczenie psychiczne i przyjmuje postawę obronną, pozwól mu chwilę relaksu. « powrót do artykułu
  14. Naukowcy z Barcelona Institute for Global Health przeprowadzili badania epidemiologiczne, które – jak twierdzą – poprawiają błędy wcześniejszych podobnych badań i wspierają hipotezę o związku pomiędzy używaniem paracetamolu przez ciężarną kobietę a objawami ADHD i zaburzeniami ze spektrum autyzmu (ASC) u ich dzieci. W ramach badań uwzględniono dane dotyczące ponad 70 000 dzieci z sześciu europejskich studiów. Okazało się, że dzieci, które przed urodzeniem miały kontakt z paracetamolem są narażone na o 19% większe ryzyko pojawienia się objawów ASC i o 21% większe ryzyko wystąpienia objawów ADHD. W naszej analizie uwzględniliśmy najsłabsze elementy wcześniejszych metaanaliz. Biorąc pod uwagę wszystkie dowody dotyczące paracetamolu i rozwoju neurologicznego zgadzam się z wcześniejszymi zaleceniami, że nie powinno się całkowicie rezygnować z podawania paracetamolu kobietom ciężarnym i dzieciom, ale powinien on być stosowany tylko wtedy, gdy to konieczne, mówi doktor Jordi Sunyer. W krajach rozwiniętych około 46–56 procent kobiet w którymś momencie ciąży przyjmuje paracetamol. Jest on uważany za najbezpieczniejszy środek przeciwbólowy i przeciwgorączkowy dla ciężarnych i dzieci. Pojawia się jednak coraz więcej badań wiążących prenatalny kontakt z paracetamolem z gorszym rozwojem poznawczym, większą liczbą problemów z zachowaniem, symptomami ASC i ADHD. Wcześniejsze metaanalizy świadczące o takim związku były krytykowane za różne niedociągnięcia i błędy. Autorzy najnowszych badań uwzględnili uwagi krytyków. Wykorzystaliśmy dużą próbkę, w której znajdowały się dzieci z wielu europejskich krajów: Wielkiej Brytanii, Danii, Holandii, Włoch, Grecji i Hiszpanii. Ponadto użyliśmy tych samych kryteriów dla wszystkich grup, by uniknąć heterogeniczności, która była problemem w poprzednich badaniach, mówi główna autorka badań, Silvia Alemany. W sumie pod uwagę wzięto 73 881 dzieci. W zależności od kraju, paracetamol przyjmowało w czasie ciąży od 14 do 56 procent ich matek. Związek pomiędzy paracetamolem a jego niekorzystnym wpływem na dziecko był nieco silniejszy w przypadku chłopców. Autorzy nie znaleźli związku pomiędzy podawaniem paracetamolu po urodzeniu, a objawami ACS. Wyniki badań opublikowano na łamach European Journal of Epidemiology. « powrót do artykułu
  15. Eksperyment PUMA, który ma zbadać powierzchnie szeregu jąder atomowych nieistniejących trwale w przyrodzie, został zatwierdzony do realizacji w CERN. Profesor Sławomir Wycech z Zakładu Fizyki Teoretycznej NCBJ podjął się zadania analizy kluczowych pomiarów tego eksperymentu. Celem projektu PUMA jest utworzenie atomów antyprotonowych, w których jeden z elektronów zastąpiony jest antyprotonem, a jądro atomu jest niestabilne. Antyproton, "spadając" na jądro, będzie anihilował z jego nukleonami, w szczególności z neutronami z zewnętrznej powłoki jądrowej. W takiej reakcji powstanie kilka mezonów, które będą rejestrowane przez detektory. Identyfikacja powstających produktów i analiza ich parametrów kinematycznych pozwoli na badanie halo neutronowego jąder – w tym przypadku jąder niestabilnych – i na ocenę korelacji pomiędzy neutronami na powierzchniach badanych jąder. To właśnie zadanie powierzono profesorowi Sławomirowi Wycechowi. Technicznie eksperyment jest trudny – wyjaśnia naukowiec. Antyproton zostanie wytworzony i spowolniony w jednym z CERN-owskich urządzeń o nazwie ELENA. Tak przygotowaną cząstkę należy umieścić w pułapce magnetycznej i przetransportować na odległość kilkudziesięciu metrów do innego urządzenia o nazwie ISOLDE, produkującego niestabilne jądra. Następnie trzeba doprowadzić do złapania antyprotonu na orbitę atomową i przeprowadzić pomiar produktów rozpadu jądra następującego w wyniku spadnięcia antyprotonu na jego zewnętrzną powierzchnię. Badanie ma znaczenie poznawcze dla fizyki jądrowej i kosmologii. Koszt projektu wyniesie 5-10 milionów euro. Zostanie on sfinansowany przez Fundację Humboldta, źródła europejskie i CERN. « powrót do artykułu
  16. Na Uniwersytecie Wrocławskim powstała interaktywna mapa pokazujące dzieje wydawnicze Polski w latach 1801–2019. Może służyć naukowcom reprezentującym wiele dyscyplin – przed wszystkim humanistycznych i społecznych. Możemy na niej sprawdzić ile w danym roku i konkretnej miejscowości wydano książek. Naukowcy z Wrocławia wykorzystali katalogi Biblioteki Narodowej do stworzenia oryginalnej – bo skalowalnej, dynamicznej i interaktywnej – bazy danych. Jest ona oparta na zbiorze ok. 1,85 miliona tytułów zarejestrowanych w katalogach BN, wydanych w latach 1801–2019. To zapis historii i cywilizacji, syntetyczne odzwierciedlenie czasu, w którym kształtowała się współczesność. Uwzględniona została większość książek wydanych od XIX wieku w polskich wydawnictwach. Zestaw po roku 1945 jest niemal kompletny, okres międzywojnia reprezentowany dobrze, a wiek XIX to jedynie niekompletna próba reprezentatywna. Jest też pewna liczba wydawnictw zagranicznych. Rekordy zawierają różne informacje – tytuł dzieła, miejsce i datę wydania oraz nazwę wydawnictwa – mówi pomysłodawca i twórca projektu prof. Adam Pawłowski. Naukowcy rozpoznali nazwy miast i miasteczek, które pojawiały się w polu „miejsce wydania” w ok. 1,3 mln rekordów – tyle bowiem pozostało z 1,85 miliona po odrzuceniu publikacji niespełniających kryteriów analizy. Miejscom tym przypisali współrzędne geograficzne i rok wydania, tworząc w ten sposób dynamiczną w czasie i interaktywną mapę punktów. Suwakiem, wyświetlającym lata 1801–2019, można swobodnie podróżować w czasie. Prof. Pawłowski proponuje przyjrzeć się bliżej okresowi 1918–1939. W latach 30. mapa publikacji ukazuje w przybliżeniu zachodnią granicę Polski, a na Wschodzie widać dawne województwa RP. Zauważalna jest też proporcja znaczenia kulturowego ośrodków, mierzona liczbą publikacji. Można sprawdzić, że w 1938 roku we Lwowie ukazały się aż 824 książki, w Krakowie było ich 479, a w Wilnie 191. Metropolią kultury Polski południowo-wschodniej, drugą po Warszawie (3684), był więc wtedy Lwów, a nie Kraków – podaje przykład interpretacji danych prof. Pawłowski. Dodaje, że przesunięcie suwaka na lata wojny ukazuje niemal całkowite zahamowanie aktywności kulturalnej na ziemiach polskich. Z kolei po 1945 r. zmieniły się granice wielu państw, co widać w drastycznym przesunięciu miejsc publikacji polskich książek. Co ciekawe, w latach 1945–1948 zauważalne są wydawnictwa w mniejszych miejscowościach – szczególnie Śląska Dolnego i Górnego. Gdy jednak w 1949 r. rozpoczyna się w Polsce okres agresywnego stalinizmu i skrajnego +centralizmu socjalistycznego+, regiony praktycznie przestają być widoczne na mapie publikacji – stwierdza naukowiec. Profesor kontynuuje wędrówkę przez dzieje Polski powojennej, zauważając, że po roku 1990 widoczna jest „pełzająca eksplozja” aktywności wydawniczej. Zniesiona zostaje cenzura, a prawo umożliwia każdemu tworzenie wydawnictw. Ponadto znika bariera technologiczna, ponieważ komputer osobisty pozwala na pracę edytorską nawet w domu. Okazuje się wtedy, że Polska nie składa się z Warszawy i kilku głównych miast, ale z ogromnej liczby miejscowości, gdzie ludzie książki piszą i wydają. « powrót do artykułu
  17. Naukowcy z NASA, po przeanalizowaniu danych z lat 2003–2019 informują, że w skali globalnej ewapotranspiracja zwiększyła się w tym czasie o około 10%. Oznacza to, że globalny cykl obiegu wody zmienia się bardziej niż sądzono. Ewapotranspiracja to parowanie zarówno z komórek roślinnych (transpiracja), jak i z gruntu (ewaporacja). Za zdecydowaną większość tak dużej zmiany odpowiada globalne ocieplenie. Ewapotranspiracja ma olbrzymie znaczenie dla cyklu obiegu wody. Wilgoć z oceanów krąży w atmosferze i jej część opada nad lądami. Część tej wody trafia do rzek, a część wsiąka w grunt. Następnie paruje ona zarówno z gruntu, jak i z roślin. Przyspieszona ewapotranspiracja oznacza, że woda szybciej odparowuje z gruntu i roślin. Niektóre regiony stają się więc bardziej suche. Parowanie wpływa też na wzorce pogodowe. Całość zaś ma wpływ na ekosystemy, ludzkie społeczności oraz zasoby wód powierzchniowych i podziemnych. Topniejące lodowce i kurczące się pokrywy lodowe to dramatyczny widok. Ale zachodzą też zjawiska mniej widoczne gołym okiem. Na przykład takie,że więcej wody odparowuje z gruntu i nie trafia ona do rzek, mówi Madeleine Pacolini-Campbell z Jet Propulsion Laboratory. Naukowcy od dawna próbowali precyzyjnie szacować ewapotranspirację. Pozwoli to bowiem lepiej poznać cykl obiegu wody i udoskonalić modele klimatyczne. Dokładne szacunki stały się możliwe dzięki satelitom precyzyjnie badającym zmiany pola grawitacyjnego Ziemi. Autorzy najnowszych badań korzystali z danych zebranych przez Gravity Recovery and Climate Ecperiment (GRACE), który działał w latach 2002–2017 oraz jego następcy GRACE Follow-On, wystrzelonego w 2018 roku. Jako, że woda ma masę, więc zmiana rozkładu tej masy wpływa na pole grawitacyjne Ziemi. Misje GRACE są więc szczególnie wyczulone na globalny obieg wody. Gdy sygnał grawitacyjny słabnie, oznacza to, że lądy tracą wodę. Część tej utraty odbywa się poprzez rzeki, reszta przez ewapotranspirację, wyjaśnia JT Reager z JPL. Odejmując przepływ rzek od całkowitej utraty wody przez lądy naukowcy byli w stanie obliczyć utratę wody przez ewapotranspirację. Dotychczas tego typu badania można było robić albo na przybliżonych modelach, albo na podstawie wyników pomiarów w poszczególnych punktach, które później ekstrapolowano na cały glob. Dzięki satelitom badającym zmiany pola grawitacyjnego możliwe stały się pomiary globalne. Na tej podstawie naukowcy stwierdzili, że roczna ewapotranspiracja zwiększyła się z 405 milimetrów w roku 2003 do 444 w 2019. Oznacza to istnienie rocznego trendu wzrostowego o 2,30 mm. « powrót do artykułu
  18. Dziewczynka - ok. 10-12-latka - pochowana z czaszką zięby w ustach w bardzo płytkim grobie w jaskini Tunel Wielki na terenie dzisiejszego Ojcowskiego Parku Narodowego najprawdopodobniej przybyła do Polski z najeźdźcami podczas potopu szwedzkiego. Czaszki zięby w ustach i przy policzku Nie było żadnych dóbr funeralnych, ale w ustach dziecka znajdowała się czaszka zięby. Druga ptasia czaszka leżała po lewej stronie, tuż przy ustach dziewczynki. Ponieważ głowa zmarłej była lekko obrócona w lewo, możliwe, że pierwotnie obie czaszki (głowy) ptaków znajdowały się w jej ustach, ale wskutek tego, co działo się po pochówku, jedna z nich wypadła. Obie ptasie czaszki należą do zięby zwyczajnej (Fringilla coelebs). Szkielet znaleziono kilkadziesiąt lat temu - podczas prac prowadzonych w drugiej połowie lat 60. XX w. przez zespół Waldemara Chmielewskiego. W ostatnich latach naukowcy przyjrzeli się odkryciu i przeprowadzili szczegółowe analizy, w tym genetyczne. Wg nich, dziewczynka mogła przybyć do Polski z wojskami najeźdźczymi podczas potopu szwedzkiego. Jak napisano w artykule "The girl with finches: a unique post-medieval burial in Tunel Wielki Cave, southern Poland" opublikowanym na łamach pisma Praehistorische Zeitschrift, cechy pochówku w połączeniu z analizami genetycznymi i datowaniem radiowęglowym przemawiają na korzyść hipotezy wiążącej ją z fino-karelskimi wojskami szwedzkiego garnizonu wojskowego stacjonującego w pobliskim zamku w Ojcowie podczas Potopu szwedzkiego w latach 1655-1657. Detektywistyczna praca Dr Małgorzata Kot z Wydziału Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego, która z zespołem analizuje znalezisko, powiedziała PAP-owi, że badania nie były typowymi badaniami archeologicznymi. Aby dojść do [wskazanego] wniosku, musieliśmy zastosować szerokie spektrum metod badawczych. To była detektywistyczna praca. Próbując wyjaśnić fenomen tego pochówku, akademicy przeprowadzili wieloaspektową analizę ludzkich i ptasich szczątków kostnych, uwzględniającą badania genetyczne i izotopowe, tomografię komputerową, datowania radiowęglowe oraz pomiary antropologiczne i paleontologiczne. Badacze bazowali na licznych dowodach pośrednich. Jak podkreślili, pochówek był bardzo nietypowy jak na obszar Polski. Ponadto analizy genetyczne wykazały, że dziewczynka nie była Słowianką (wskazówki wiązały ją głównie z ziemiami zamieszkanymi przez Finów). Zespół miał problem z precyzyjnym ustaleniem czasu śmierci dziewczynki. Ostatecznie badania radiowęglowe pozwoliły ustalić, że doszło do niej w drugiej połowie XVII albo w XVIII w. Gdy specjaliści rozglądali się za zbliżonym rytuałami pogrzebowymi w ówczesnej Skandynawii, nie znaleźli bezpośrednich analogii, ale stwierdzili, że w pewnych regionach Skandynawii kilkaset lat temu chrześcijaństwo nie było mocno zakorzenione i wcale nie tak rzadkie były praktyki nawiązujące do czasów pogańskich. Dr Kot podkreśliła, że w pewnych jej częściach (np. w Karelii) jeszcze w XIX w. osoba, która zginęła w lesie, była chowana w lesie, a nie na cmentarzu. Nasz fiński kolega, doktor Frog, zwrócił uwagę na to, że ptaki symbolizowały nawet wówczas wędrówkę duszy po śmierci. Jednak pochówków z głowami ptaków nie znamy z terenu północno-wschodniej Skandynawii - dodała badaczka. Wiedząc to wszystko, naukowcy musieli jeszcze poszukać okoliczności, kiedy w XVII i XVIII w. "ludzie z północy" mogli się znaleźć w rejonie Ojcowa. Na plan pierwszy zdecydowanie wysuwa się tutaj czas potopu szwedzkiego, podczas którego najeźdźcy jeszcze w 1655 r. zajęli ojcowski zamek, obsadzając go swoją załogą - wyjaśnił PAP-owi dr Michał Wojenka z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Skąd w XVII-XVII-w. Polsce wzięła się mała dziewczynka z Finlandii? Odnosząc się do tego, skąd w tym czasie wzięła się w naszym kraju mała dziewczynka z Finlandii, akademicy tłumaczą, że w potopie uczestniczyły także wojska fińskie. Wczesną jesienią 1655 r. najeźdźcy okupowali zamek w Ojcowie (wykorzystywali go do przechowywania żywności i amunicji). Jest bardziej niż prawdopodobne, że w szwedzkim garnizonie z Ojcowa stacjonowało wielu Finów, ponieważ [np. z relacji XVII-w. poety i historyka Wespazjana Kochowskiego] wiemy, że w oddalonym o zaledwie 20 km Krakowie [na Wawelu] obóz obsadzono 3-tys. załogą, przede wszystkim Finami - piszą autorzy artykułu z Praehistorische Zeitschrift. Nawet jeśli zaakceptujemy bardzo prawdopodobną obecność fińskich żołnierzy w Ojcowie w połowie XVII w., nadal pozostaje istotne pytanie: czy dziewczynka pogrzebana w jaskini Tunel Wielki jest z nimi jakoś powiązana? Taka możliwość staje się jasna w świetle ważnej pracy Geoffreya Parkera ["The Army of Flanders and the Spanish Road. The Logistics of Spanish Victory and Defeat in the Low Countries' War", 1972] na temat obozów wojskowych czasów wojny, która pokazywała, że były to miejsca pełne kobiet i dzieci. Żołnierzom, najczęściej niższej rangi, często towarzyszyły żony, kochanki, a niekiedy też służące [F. Tallett, "War and Society in Early-Modern Europe", K. Łopatecki, "Blaski i cienie funkcjonowania rodzin w nowożytnych wojskach Europy Zachodniej" oraz "Disciplina militaris w wojskach Rzeczypospolitej do połowy XVII wieku"]. Dla przykładu, w 1630 r. 368 kawalerzystom z obozu w Langenau (Badenia-Wirtembergia) towarzyszyło 66 kobiet i 78 dziewcząt, zaś pod koniec XVII w. w garnizonie w Spandau (Brandenburgia) grupie 261 mężczyzn towarzyszyło 171 żon i 295 dzieci [Tallet]. Często sobie wyobrażamy, że w czasie potopu do Polski wkroczyła wyłącznie regularna armia, ale z ówczesnych relacji wiemy, że w taborach było też całkiem sporo kobiet i dzieci. Tak też było i w przypadku szwedzkiego garnizonu na zamku w Ojcowie - opowiada dr Wojenka. Pochówek w niepoświęconej ziemi Pochowanie na niepoświęconej ziemi i lokalizacja pochówku w jaskini wskazują na najbardziej prawdopodobne scenariusze: fino-karelskie pochodzenie zmarłej (okoliczności śmierci nie pozwalały na przetransportowanie jej z lasu i zgodnie ze zwyczajem 12-latka musiała być pochowana w pobliżu miejsca zgonu) lub bycie ofiarę brutalnej zbrodni (ciało ofiary ukryto). Druga z hipotez jest o wiele mniej prawdopodobna. Tak czy siak wiadomo, że dziewczynka nie miała lekkiego życia. Widoczne w kościach długich linie Harrisa (jeden z markerów stresu szkieletowego) świadczą o tym, że cierpiała głód. Naukowcy dodają, że części ptasiego ciała najtrudniej dopasować do scenariusza związanego ze zbrodnią. Stosunkowo łatwo je za to połączyć z wierzeniami pewnych grup etnicznych. Łączenie elementów układanki Elementy układanki wydają się wskazywać, że dziewczynka przybyła z najeźdźcami w czasie potopu i nigdy już Polski nie opuściła. Jak z cytryny wycisnęliśmy z dostępnych analiz tyle informacji, ile było to możliwe. Uważamy, że na 95 proc. nasza wersja wydarzeń jest właściwa - podsumowuje dr Wojenka. « powrót do artykułu
  19. Starzenie się to złożony, wieloetapowy proces, który jest trudno opisać biorąc po uwagę jedną tylko zmienną, jak np. wiek. Międzynarodowy zespół naukowdy informuje na łamach Nature Communications o utworzeniu zmiennej o nazwie wskaźnik dynamicznego stanu organizmu (DOSI – dynamic organismal state indicator). To wskaźnik obliczeniowy, który ma ułatwiać systematyczne badanie procesu starzenia oraz pomóc w opracowaniu biomarkerów starzenia się. DOSI bierze pod uwagę m.in. dynamikę procesów biologicznych, tempo rekonwalescencji po chorobach czy urazach, rosnącą z wiekiem podatność na choroby i zwiększające się ryzyko zgonu. Twórcy wskaźnika – naukowcy z singapurskiej firmy biotechnologicznej Gero, z Roswell Park Comprehensive Cancer Center w USA oraz z trzech rosyjskich instytucji badawczych – wykorzystali następnie dane z wielkiej bazy CBC tworzonej przez amerykańskie CDC w ramach programu National Health And Nutritional Examination Surveys oraz dane z UK Biobank. Wcześniejsze badania wielokrotnie wykazywały, że zdrowy tryb życia, porzucenie niezdrowych zwyczajów, wydłuża ludzkie życie. Dotychczas trudno było jednak ocenić wpływ w czasie poszczególnych działań tego typu. Teraz dzięki wykorzystaniu DOSI badacze stwierdzili, że – jak się można było spodziewać – z wiekiem spada zdolność organizmu do regeneracji. O ile u zdrowego 40-latka całkowita regeneracja po chorobie czy urazie trwa około 2 tygodni, to u 80-latka okres ten wydłuża się do 6 tygodni. Spostrzeżenia te potwierdzono za pomocą różnych badań krwi oraz pomiarów aktywności fizycznej. Uczeni ekstrapolowali te wyniki w czasie i wykazali, że przeciętny człowiek, który nie cierpi na choroby przewlekłe, całkowicie utraci zdolność regeneracji organizmu w wieku 120–150 lat. To jest zatem maksymalna granica długości ludzkiego życia. To właśnie ta utrata zdolności do regeneracji może wyjaśniać, dlaczego nie obserwujemy, by ciągle były bite kolejne rekordy długości życia, mimo że rośnie średnia długość życia całych społeczeństw. Utrata możliwości regeneracji dotyczy bowiem nawet najzdrowszych i najlepiej starzejących się osób. Badania wykazały, że nie jest możliwe zwiększenie maksymalnej długości życia poprzez zapobieganie czy leczenie chorób. Aby tego dokonać, musielibyśmy umieć manipulować procesem starzenia się, który prowadzi do utraty zdolności do regeneracji. « powrót do artykułu
  20. Cambridge University i grupa brytyjskich muzeów kupili dokumenty oraz przedmioty osobiste Stephena Hawkinga, zmarłego przed trzema laty jednego z największych uczonych XX i XXI wieku. Umowa pomiędzy Uniwersytetem, Science Museum Group oraz brytyjskim rządem przewiduje, że cała zawartość biura i archiwum uczonego mają być zachowane dla przyszłych pokoleń. Około 10 000 stron prac naukowych i innych dokumentów pozostanie więc w Cambridge, gdzie Hawking zmarł. Transakcja o wartości 4,2 miliona funtów objęła też wózki inwalidzkie, syntetyzatory mowy, przedmioty osobiste oraz całe wyposażenie jego biura. Te przedmioty trafią do londyńskiego Science Museum, które w przyszłym roku przygotuje wystawę. Zostaną na niej zaprezentowane wybrane przedmioty. Z kolei archiwum, które zawiera m.in. dokumenty z lat 1944–2008, w tym prace naukowe czy skrypty programów telewizyjnych, w których Hawking wystąpił – jak np. serial animowany Simpsonowie – będzie przechowywane w tym samym miejscu, gdzie znajdziemy dokumenty Newtona i Darwina. Cała trójka spoczywa zresztą razem w Opactwie Westminsterskim. Jesteśmy szczęśliwi, że tak ważne instytucje zachowają dziedzictwo naszego ojca z korzyścią dla przyszłych pokoleń i uczynią je jak najszerzej dostępnymi, napisały w oświadczeniu dzieci Hawkinga, Lucy, Tim i Robert. Nasz ojciec uważał, że każdy powinien mieć szansę zaangażowania się w naukę, byłby zadowolony, że jego spuścizna trafiła do Science Museum i Cambridge University Library, dodali. « powrót do artykułu
  21. Gdy wiceprezydent Rządu Kantabrii, dyrektor Jaskiń Kantabrii i Muzeum Prehistorii i Archeologii Kantabrii oraz profesor prehistorii na Uniwersytecie Kantabrii wydają wspólne oświadczenie dotyczące odkrycia archeologicznego, musi być to rzeczywiście niezwykłe odkrycie. Panowie Zuloaga, Ontañón i Arias poinformowali o odkryciu w jednej z jaskiń świetnie zachowanych odcisków 14 stóp dzieci z paleolitu. Odkrycia dokonano w jaskini La Garma. Przed rokiem pisaliśmy o niej, że możemy wirtualnie zwiedzać miejsce, które przez 16 000 lat widziało jedynie 50 osób. Jaskinia ta wyrasta na jedno z najważniejszych stanowisk paleolitycznych na świecie. To najważniejsze na świecie miejsce badań społeczności łowieckich z końca paleolitu. Nigdzie indziej nie mamy takiej jakości i takiego zróżnicowania materiału, jak w La Garma, mówi Arias. Uczony od 25 lat kieruje wykopaliskami w tej jaskini. Prace w sekcji, w której odkryto ślady dzieci, dopiero się rozpoczęły. Odkryto je w trudno dostępnej górnej galerii, położonej 25 metrów powyżej galerii dolnej. Górna galeria ma 3-4 metrów wysokości i 6 metrów szerokości. Górną galerię odkryto przypadkiem. W lutym archeolog Marián Cueto, który pracował w galerii Weitzmanna-Kregera zauwżył nad strefą VII dolnej galerii coś, co wyglądało na wejście. Kilka tygodni później, 9 kwietnia, rozpoczęła się eksploracja tej części jaskini. Badacze zauważyli, że część gliny wyściełającej podłoże, została usunięta. Uznano, że zrobiło to zwierzę, być może niedźwiedź. Jednak po bliższym przyjrzeniu okazało się, że na krawędziach usuniętej gliny widać odciśnięte ludzkie palce, jakby była ona celowo wybierana. Dalsza badania ujawniły 14 śladów stóp o długości 18 centymetrów, co odpowiadałoby stopom dzieci w wieku 6–7 lat. Znaleziono też odciski samych pięt oraz, prawdopodobnie, łokci. Ślady te, wraz z przemieszczoną gliną, wyglądają tak, jakby grupa dzieci bawiła się na miękkiej glinie. To jedne z niewielu tego typu śladów, jakie dotychczas znaleziono. « powrót do artykułu
  22. Trawa pampasowa to jedna z dekoracyjnych roślin. Cechuje ją stosunkowo wysoka wytrzymałość, dzięki czemu niektóre odmiany przetrwają zimę. Poniżej dowiesz się, jakie warunki są niezbędne dla rozwoju tej rośliny, jak wygląda proces jej rozmnażania, a także - gdzie może zostać wykorzystana. Trawa pampasowa - czym jest? Trawa pampasowa to roślina kępiasta. Pochodzi ze stepów krajów południowoamerykańskich. Ma puszyste, przyciągające uwagę kwiatostany. Rośnie zarówno na ciepłych, jak też na zimnych obszarach, jednak wymaga dość specyficznych warunków uprawy. Sadzi się ją bezpośrednio do gleby lub do donic, które to stanowią doskonały element dekoracyjny. Co ciekawe, można ją spotkać także w dzikim otoczeniu, np. nad brzegiem morza czy oceanu. Istnieje wiele odmian traw pampasowych. Różnią się one wyglądem, wielkością, kolorem, a także wymaganiami co do uprawy. Jedne z najpopularniejszych to: •    Weiser Fede - trawa o białych kwiatach; •    Rendatleri - trawa o różowych kwiatach; •    Sunningdale Silver - trawa o srebrzysto połyskujących kwiatach. Trawy ozdobne pampasowe to także trawy niskopienne, takie jak Evita czy Pumila oraz mini trawy - Mini Pampas. Trawa pampasowa różowa - uprawa Jak wspomniano powyżej, pampasowa trawa jest dość wymagająca pod względem warunków uprawy. Przede wszystkim powinna mieć ona odpowiednie miejsce, w którym zapewnione będzie ciepło, nasłonecznienie oraz ochrona od wiatru. Jeżeli chodzi natomiast o wymagania glebowe, to trawy pampasowe lubią żyzne podłoża, zatem gleba powinna być bogata w próchnicę i składniki odżywcze, a także lekko kwaśna. W przeciwnym razie roślina nie urośnie prawidłowo, dlatego jeżeli zaplanowałeś w swoim ogrodzie trawę pampasową, sadzonki powinny mieć zapewnione wszystkie wskazane powyżej czynniki. Jeżeli natomiast Twoja gleba nie spełnia wymienionych wymagać, to konieczne okaże się jej odpowiednie nawożenie, zwłaszcza w okresie wiosennym i letnim, kiedy trawa nie zacznie jeszcze okresu kwitnienia. Co do okresu zimowania, trawa ozdobna pampasowa powinna spędzić go w suchej glebie. W przeciwnym razie wilgoć oraz niska temperatura doprowadzą do zniszczenia korzeni rośliny i przyczynią się do rozwoju procesu gnilnego. O ile ww. czynniki atmosferyczne nie zaszkodzą trawie, powinna ona odbić wczesną wiosną, na przełomie marca oraz kwietnia. Trawy pampasowe - kiedy sadzić i jak pielęgnować? Trawa pampasowa może być sadzona właściwie w każdym czasie (oprócz sezonu kwitnienia i okresu zimowego). Oznacza to, że roślinę można przesadzić z doniczki do gruntu pomiędzy początkiem kwietnia a początkiem września. Najlepiej będzie, jeżeli trawa zostanie posadzona już po ustąpieniu zimowych przymrozków - wówczas nic nie powinno jej zagrozić. Roślina rośnie bardzo szybko, dlatego w trakcie jednego sezony może osiągnąć dwumetrowe liście oraz półmetrowe kwiatostany. Kwiaty wypuszczane są najczęściej od początku września do listopada, przy czym mogą pojawić się wcześniej (w zależności od warunków pogodowych w danym sezonie). Aby trawa rozwijała się prawidłowo, należy dostarczyć jej odpowiednią ilość wody, co jest niezwykle ważne zwłaszcza na etapie wzrostu oraz kwitnienia. Ważnym elementem uprawy jest także oczyszczenie trawy z chwastów. Nie jest to zazwyczaj najłatwiejsze zadanie, ponieważ bylina jest gęsto, zatem tylko regularne usuwanie niechcianych chwastów może przynieść pożądany efekt. Przy tych czynnościach należy zwrócić uwagę na ochronę osobistą, ponieważ trawy pampasowe mają ostre liście i z łatwością można się nimi dość poważnie skaleczyć. Trawa pampasowa - jak wykorzystać? Roślina może być wykorzystana przede wszystkim do ozdoby ogrodu i domu, przy czym ma szersze zastosowanie, niż tylko posadzenie jej do doniczek. Kwiatostany trawy pampasowej można bowiem wysuszyć i wykorzystać jako element dekoracyjny w wazonach. Rozwiązanie to przypadnie do gustu zwłaszcza miłośnikom minimalistycznych wnętrz w stylu Boho, ponieważ idealnie wpasuje się w klimat. Co więcej, trawa pampasowa coraz częściej wykorzystywana jest w dekoracjach weselnych i to zarówno w dekoracjach stołów, jak i w bukietach przyszłych żon. Pastelowe kolory trawy idealnie pasują bowiem do delikatnych wystrojów sal weselnych. Jeżeli jednak nowożeńcy chcieliby, aby przewodni kolor ich uroczystości był nieco bardziej krzykliwy, to nic straconego. Floryści mogą bowiem zafarbować kwiatostany trawy pampasowej tak, by pasowały one do motywu każdej uroczystości. Trawa pampasowa różowa - gdzie kupić? Każdą trawę pampasową, w tym również tę różową, możesz kupić w szkółkach lub sklepach ogrodniczych. Jest to jednak dość specyficzna roślina i mimo że wciąż zyskuje na popularności, to nie w każdym sklepie odnajdziesz jej sadzonki. Przy dokonywaniu zakupu pamiętaj także, aby wybrać interesujący Cię gatunek oraz odmianę, ponieważ od tych czynników zależy w dużej mierze uprawa i pielęgnacja rośliny, w tym jej ochrona przed chorobami oraz szkodnikami. Co więcej, upewnij się, że sadzonki nie zawierają żadnych uszkodzeń, bowiem te w niewłaściwym stanie najprawdopodobniej nie przyjmą się w ogrodzie. Jeżeli szukasz najwyżej jakości sadzonek różowej trawy pampasowej, odnajdziesz je na stronie internetowej: https://www.podkarpackiesady.pl/pl/p/Trawa-pampasowa-rozowa-ROSE-PLUME/813. Źródło: https://swiat-ogrodnika.pl/zabojczo-piekne-jak-uprawiac-konwalie.html « powrót do artykułu
  23. W Syrii na stanowisku Banat-Bazi zidentyfikowano pamiątkowy kurhan sprzed ponad 4000 lat, który oryginalnie przypominał piramidę schodkową. Sztuczne wzgórze, zwane Białym Pomnikiem – od koloru materiałów użytych do jego budowy – było badane po raz pierwszy przed kilkudziesięciu laty. Dopiero jednak najnowsze wykopaliska odkryły jego tajemnicę. Autorzy najnowszych badań stwierdzili, że kurhan powstał około 2400 roku przed naszą erą w wyniku modyfikacji wcześniej istniejącego pagórka. Dysponujemy mezopotamskimi tekstami, w których wspomina się o tworzeniu tego typu struktur, w których układano stosy ciał poległych wrogów. Dotychczas jednak żadnego takiego kurhanu nie znaleziono. Naukowcy przypuszczają, że Biały Pomnik był raczej miejscem pochówku lokalnej społeczności, a nie zabitych wrogów. Odkrycie to nie tylko podważa wcześniejsze wnioski z wykopalisk w tym miejscu, ale również niektóre informacje bliskowschodniej archeologii, mówi profesor Anne Porter z University of Toronto. Obok ciał pochowanych w Białym pomniku naukowcy znaleźli broń, czasami też pociski do procy i skórę kułana azjatyckiego, który był wykorzystywany jako zwierzę ciągnące rydwany. Widzimy tutaj pewien wzorzec. W jednej części pochowani są ludzie w parach i przy nich jest skóra kułana, w drugiej części zaś mamy pojedyncze pochówki i pociski, mówi Porter. Uczona sugeruje, że pary pochowane ze skórą byli woźnicami rydwanów. Naukowcy stwierdzili też, że nie mamy tu do czynienia z masowym pochówkiem poległych w bitwie, ale z osobami, których zwłoki zostały w to miejsce przeniesione po wcześniejszym pochówku. Przeniesienie zwłok z wcześniejszego miejsca pochówku, zapewne wraz z ich bronią, wskazuje, że Biały Pomnik powstał ku czci wojowników z lokalnej społeczności. Szczegóły badań zostały opisane na łamach Antiquity. « powrót do artykułu
  24. Naukowcy z Uniwersytetu Yale potwierdzili genetyczne podobieństwo między samotną żółwicą, znalezioną w 2019 r. na wyspie Fernandina, a samcem Chelonoidis phantasticus (żółwiem olbrzymim z Fernandiny), odkrytym w 1906 r. To na jego przykładzie opisano gatunek. Od tego czasu nie widywano już żadnych jego przedstawicieli. Na samicę, której nadano imię Fernanda, natrafiono podczas wspólnej ekspedycji Galapagos National Park Directorate (GNPD) i Galapagos Conservancy. By uniknąć smutnej historii Samotnego George'a, ostatniego przedstawiciela podgatunku Geochelone nigra abingdoni, planowana jest pilna ekspedycja. Będzie ona miała na celu znalezienie Fernandzie partnera i ocalenie gatunku. W momencie odkrycia samicy zespół GNPD i Galapagos Conservancy był przekonany, że to przedstawicielka niewidzianego od ponad 110 lat gatunku. By zweryfikować to podejrzenie, pobrano próbkę krwi i przesłano ją do genetyków z Uniwersytetu Yale - ekipy dr Giselli Caccone. Analizy genetyczne pokazały, że Fernanda jest spokrewniona z gatunkiem Ch. phantasticus. Żółw olbrzymi z Fernandiny jest jedną z największych tajemnic Galapagos. Naukowcy mogli natrafić na ten "zaginiony" gatunek w ostatnim momencie. Teraz musimy pilnie dokończyć przeszukiwanie wyspy - podkreśla dr James Gibbs, wicedyrektor ds. nauki i ochrony Galapagos Conservancy, a zarazem ekspert od żółwi z Uniwersytetu Stanowego Nowego Jorku. Bardzo zależy nam na uniknięciu historii Samotnego George'a. Poczynając od września, mój zespół [...] planuje serię ekspedycji na Fernandinę, by poszukać innych żółwi - dodaje Danny Rueda Córdova, dyrektor Galapagos National Park Directorate. Specjaliści wyjaśniają, że krajobraz Fernandiny jest zdominowany przez aktywny wulkan, który znacznie utrudnia ekspedycje. Jeśli uda się znaleźć jakiegoś samca, dołączy on do Fernandy w należącym do Parku Narodowego Galapagos Centrum Rozrodu Żółwi Olbrzymich w Santa Cruz. Tam naukowcy będą mogli wspomagać proces rozmnażania i hodować w bezpiecznych warunkach ewentualne młode, by w przyszłości wypuścić je w bezpiecznym habitacie na Fernandinie. Przed znalezieniem Fernandy w 2019 r. natrafiono tylko na jednego żółwia olbrzymiego z Fernandiny; w kwietniu 1906 r. odkryła go ekspedycja Rollo H. Becka z Kalifornijskiej Akademii Nauk. Mimo wszystko naukowcy są nastawieni optymistycznie, bo podczas poszukiwań, które zaowocowały spotkaniem Fernandy, strażnicy z parku odkryli tropy i odchody co najmniej 2 innych żółwi. Pozostaje jednak pozyskanie środków na sfinansowanie ekspedycji. Galapagos Conservancy organizuje zbiórkę pieniędzy. Dr Gibbs wyliczył, że potrzebuje 327 tys. dolarów na 3 ekspedycje, relokację odnalezionych żółwi helikopterem i na utworzenie specjalnego wybiegu w Giant Tortoise Breeding Center w Santa Cruz (przewidziany jest ciągły monitoring i zabiegi związane ze wspomaganiem rozrodu). « powrót do artykułu
  25. Podczas 91. marsjańskiego dnia śmigłowiec Ingenuity wzbił się do swojego 6. lotu na Czerwonej Planecie. Lot nie przebiegł jednak tak, jak planowano. Pojawiły się poważna problemy. Na szczęście śmigłowcowi udało się bezpiecznie wylądować, a NAS wyjaśniła, co się stało. Ingenuity otrzymał polecenie, by wzniósł się na wysokość 10 metrów, następnie miał polecieć 150 metrów na południowy-zachód z prędkością 14,4 km/h. Następnie miał lecieć 15 metrów na południe wykonując zdjęcia z kamerą skierowaną na zachód, a później miał skręcić na północny-wschód, przelecieć 50 metrów i wylądować. Przypomnijmy, że śmigłowiec nie jest sterowany bezpośrednio z Ziemi. Jest to niemożliwe ze względu na odległość pomiędzy Ziemią a Marsem. Urządzenie otrzymuje plan lotu, który wykonuje. Gdy nadeszły dane telemetryczne z lotu, inżynierowie z NASA zauważyli, że pierwsze 150 metrów lotu przebiegło bez zakłóceń. Później zaś Ingenuity zaczął ciągle korygować swoją prędkość raz przyspieszając, raz zwalniając. W taki sposób zachowywał się do końca lotu. Przed wylądowaniem pokładowe czujniki wykazały odchylenie o ponad 20 stopni oraz duże skoki poboru mocy. Ingenuity, gdy jest w powietrzu, polega na bezwładnościowym systemie nawigacyjnym (IMU). Pozwala on na określenie prędkości oraz pozycji w przestrzeni. Pokładowy system kontroli, korzystając z tych danych, koryguje pozycję śmigłowca nawet 500 razy na sekundę. Jednak z czasem w IMU mogą pojawiać się błędy. Jeśli będą się nawarstwiały, śmigłowiec zboczy z trasy. Dlatego też dane z IMU są regularnie korygowane z wykorzystaniem zdjęć powierzchni Marsa. Są one wykonywane w tempie 30 klatek na sekundę przez kamerę umieszczoną na spodzie śmigłowca. Każde zdjęcie opatrzone jest szczegółową informacją o czasie jego wykonania. Właśnie te dane są analizowane w pierwszej kolejności, a algorytm, znając wcześniejsze zdjęcia i dokładny czas ich wykonania, potrafi określić, co powinno znaleźć się na najnowszym zdjęciu. Następnie sprawdza, co rzeczywiście znajduje się na zdjęciu. Na tej podstawie określane są pozycja przewidywana i rzeczywista. Dane te pozwalają następnie na korygowanie pozycji i prędkości śmigłowca. Jednak w 54. sekundzie 6. lotu doszło do chwilowych problemów z przekazywaniem danych z kamery, w wyniku którego jedno ze zdjęć zostało utracone. Co gorsza, wszystkie kolejne zdjęcia były dostarczane z niedokładnymi danymi co do czasu ich wykonania. Ingenuity posługiwał się więc niewłaściwymi danymi, przez co ciągle próbował korygować swój lot. Mimo tych problemów śmigłowiec bezpiecznie wylądował w odległości około 5 metrów od planowanego miejsca lądowania. Było to możliwe dzięki temu, że system kontroli śmigłowca zaprojektowano tak, by tolerował nawet spore błędy bez utraty stabilności przez śmigłowiec. Wcześniej ten mechanizm tolerancji nie był potrzebny, gdyż loty przebiegały bez większych zakłóceń. Teraz jednak się przydał. Drugim elementem, który ułatwił bezpieczne lądowanie, był fakt, że już wcześniej zespół odpowiedzialny za śmigłowiec zdecydował, iż lądowanie będzie odbywało się bez danych z kamery nawigacyjnej. Dzięki temu Ingenuity podczas lądowania ignorował informacje z kamery, przez co oscylacje ustały, pojazd się ustabilizował i dotknął powierzchni Marsa z prawidłową prędkością. Przypadek więc sprawił, że Ingenuity de facto przeprowadził nigdy nieplanowany test. Dane z tego lotu będą przedmiotem szczegółowych analiz, które powinny sporo powiedzieć o warunkach lotu śmigłowcem na Marsie. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...