Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. W Jakucji odkryto świetnie zachowanego nosorożca włochatego (Coelodonta antiquitatis). Naukowcy wspominają, że widać np. okrywę włosową czy fragment tkanki tłuszczowej. Obok nosorożca leżał jego róg. Rosyjskie media podały, że zwierzę zostało odsłonięte przez topniejącą wieczną zmarzlinę w sierpniu. Naukowcy musieli jednak poczekać, aż lodowe drogi staną się przejezdne i będzie można dostarczyć ciało do badań w laboratorium. W tylnej części ciała zachowały się prawdopodobnie genitalia i część jelit. Jeśli tak rzeczywiście jest, być może uda się zbadać odchody [treść pokarmową], co pozwoli odtworzyć paleośrodowisko z tego okresu. Zachował się też niewielki róg; to rzadkie, bo [zwykle] ulega on dość szybkiemu rozkładowi - powiedział w wywiadzie udzielonym Yakutia 24 TV Walery Płotnikow, paleontolog z Akademii Nauk Jakucji. Wg niego, w momencie śmierci nosorożec miał ok. 3-4 lat. Jeśli posłużymy się analogią do współczesnych nosorożców, które żyją 40-50 lat, mamy do czynienia z młodocianym osobnikiem. Okres laktacji się zakończył i samiec żywił się [...] roślinami, ale zapewne [nadal] żył u boku matki. Ponieważ młodzik był dobrze odżywiony, nie padł z głodu, ale jak dywaguje Płotnikow, utonął w wąwozie czy bagnie. Ciało ma być dostarczone do Jakucka, gdzie w styczniu zostanie poddane badaniom. Wezmą w nich udział specjaliści z Jakucji i Moskwy. Później nosorożec trafi do Sztokholmu. Od dawna współpracujemy z prof. Love Dalénem [z Wydziału Bioinformatyki i Genetyki Szwedzkiego Muzeum Historii Naturalnej]. Jest gotów, by znów wziąć aktywny udział w badaniach. Na razie naukowcy oceniają, że nosorożec pochodzi sprzed 20-50 tys. lat. Precyzyjniejsze wartości będzie można podać po datowaniu radiowęglowym. Ciało młodego zwierzęcia znaleziono na brzegu rzeki Tiriechtiach (Тирехтях) w usłusie abyjskim.   « powrót do artykułu
  2. Bakterie wielolekooporne, które pojawiają się coraz częściej jako skutek nadmiernego stosowania antybiotyków w medycynie, hodowli zwierząt, chemii domowej czy kosmetykach, to jedno z największych zagrożeń dla ludzkości. WHO szacuje, że do roku 2050 lekooporne bakterie rozpowszechnią się na tyle, że każdego roku będą zabijały 10 milionów ludzi. Stąd też pilna potrzeba opracowania nowych środków je zwalczających. Naukowcy z Wistar Institute poinformowali właśnie o odkryciu nowej klasy takich środków. Przyjęliśmy kreatywną strategię ataku na dwóch frontach. Pozwoliła nam ona stworzyć nowe molekuły, które z jednej strony zabijają lekooporne bakterie, a z drugiej wzmacniają odpowiedź immunologiczną gospodarza, mówi profesor Farokh Dotiwala z Vaccine & Immunotherapy Center i główny autor badań nad nowymi środkami, które nazwano immunoantybiotykami o podwójnym działaniu (dual-acting immuno-antibiotics, DAIAs). Istniejące obecnie antybiotyki biorą na cel najważniejsze elementy bakterii, jak ich ściany komórkowe, proces metaboliczny czy proces syntezy DNA i protein. bakterie mogą jednak mutować i zyskiwać oporność na działanie antybiotyków. Stwierdziliśmy, że zaprzęgnięcie układu odpornościowego do ataku na bakterie na dwóch frontach może spowodować, że trudno będzie im rozwinąć oporność, mówi Dotiwala. Naukowcy skupili się na szlaku metabolicznym MEP, odpowiedzialnym za biosyntezę terpenów (izoprenoidów). Większość bakterii chorobotwórczych potrzebuje tych molekuł do przeżycia. Na cel wzięto enzym IspH, który jest niezbędny do biosyntezy terpenów. Najpierw naukowcy wykorzystali model komputerowy do przeanalizowania milionów komercyjne dostępnych związków pod kątem ich zdolności wiązania się z IspH. następnie wybrali z nich te najbardziej obiecujące i rozpoczęli eksperymenty, w ramach których blokowali działanie IspH. Jako, że dotychczas dostępne inhibitory IspH nie były w stanie przedostać się przez błonę komórkową bakterii, Dotiwala poprosił o pomoc profesora Josepha Salvino z Wistar Institute Cancer Center. Przy jego pomocy udało się zsyntetyzować nową molekułę inhibitora IspH, która była w stanie wniknąć do wnętrza bakterii. Podczas testów in vitro naukowcy dowiedli, że ich inhibitory IspH stymulują układ odpornościowy, wzmacniając jego zdolność do niszczenia bakterii lepiej niż obecnie stosowane najlepsze antybiotyki. Działają na szeroką game bakterii gram-dodatnich i gram-ujemnych. Wykazano także, że badane środki nie są toksyczne dla ludzkich komórek. W badaniach przedklinicznych inhibitory IspH znacznie lepiej zwalczały bakterie gram-ujemne niż tradycyjne antybiotyki o szerokim spektrum działania. Aktywacja układu odpornościowego to druga linia ataku w strategii DAIA, mówi jeden z badaczy, doktor Kumar Singh. Uważamy, że innowacyjne immunoantybiotyki o podwójnym działaniu mogą być punktem zwrotnym w światowej walce z bakteriami wielolekoopornymi. Mogą one korzystać z efektu synergii pomiędzy typową dla antybiotyków zdolnością do bezpośredniego zabijania bakterii, a naturalnymi możliwościami układu odpornościowego, dodaje Dotiwala. « powrót do artykułu
  3. Naukowcy z Narodowych Instytutów Zdrowia (NIH) wyizolowali zestaw obiecujących niewielkich przeciwciał, nanoprzeciwciał, przeciwko SARS-CoV-2, które zostały wytworzone przez organizm lamy imieniem Cormac. Wstępne eksperymenty pokazują, że przynajmniej jedno z tych przeciwciał – NIH-CoVnb-112 – może zapobiegać infekcji wirusem SARS-CoV-2 poprzez przyczepianie się do białka szczytowego (białka S). To jednak nie wszystko. Wydaje się, że przeciwciało to działa równie dobrze w płynie jak i w aerozolu, co z kolei wskazuje, że może być efektywne po inhalacji. Odkrycia dokonali naukowcy pracujący pod kierunkiem neurologów Thomasa J. „T.J.” Esparzy oraz Davida L. Brody'ego z Narodowego Instytut Chorób Neurologicznych i Udarów (NINDS, National Institute of Neurological Disorders and Stroke). Od wielu lat TJ i ja pracujemy nad użyciem przeciwciał do poprawienia technik obrazowania mózgu. Gdy doszło do pandemii, dołączyliśmy do walki z niż. Mamy nadzieję, że odkryte przez nas przeciwciała mogą być wysoce efektywne i elastyczne, pomagając w walce z pandemią koronawirusa, mówi Brody. Nanoprzeciwciała to niewielkie białka, które posiadają wszystkie strukturalne i funkcjonalne właściwości ciężkich konwencjonalnych przeciwciał. Są one naturalnie wytwarzane przez układ odpornościowy wielbłądowatych. Charakteryzuje je niewielki ciężar cząsteczkowy, wynoszący 1/10 standardowych przeciwciał. Dzieje się tak, gdyż nanoprzeciwciała wyizolowane w laboratorium to rodzaj swobodnych końcówek ciężkich protein stanowiących szkielet typowych ludzkich przeciwciał IgG. Końcówki te odgrywają kluczową rolę w walce z patogenami. To one rozpoznają wirusy czy bakterie. Jako, że nanoprzeciwciała są bardziej stabilne oraz tańsze i łatwiejsze w uzyskaniu niż standardowe przeciwciała, coraz więcej naukowców pracuje nad ich praktycznym wykorzystaniem. Na przykład przed kilku laty wykazano, że odpowiednio przystosowane do organizmu człowieka nanoprzeciwciała mogą bardziej efektywnie zwalczać autoimmunologiczną formę zakrzepowej plamicy małopłytkowej niż dotychczas stosowane terapie. Od początku pandemii kilka zespołów naukowych pracowało nad przeciwciałami lam przeciwko SARS-CoV-2. Uczeni z NINDS wykorzystali inną strategię niż pozostałe zespoły. Białko S wirusa SARS-CoV-2 działa jak klucz. Przyczepia się do enzymu konwertazy angiotensyny typu 2 (ACE2) i otwiera wirusowi drogę do zainfekowania komórki. Opracowaliśmy metodę izolowania nanoprzeciwciał, które blokują infekcję poprzez pokrywanie białka S, przez co uniemożliwiają mu dołączenie się do ACE2, wyjaśnia Esparza. Aby uzyskać przeciwciała naukowcy w ciągu 28 dni pięciokrotnie wstrzyknęli Cormacowi oczyszczoną wersję białka S SARS-CoV-2. Po przetestowaniu setek przeciwciał pobranych od lamy, uczeni znaleźli 13 najbardziej obiecujących. Wstępne eksperymenty wskazują, że jedno z nich – NIH-CoVnb-112 – może działać bardzo dobrze. Badania w laboratorium wykazały, że to nanoprzeciwciało wiąże się z receptorem ACE2 od 2 do 10 razy silniej niż nanoprzeciwciała uzyskane w innych laboratoriach. Co więcej, najprawdopodobniej NIH-CoVnb-112 wiąże się dokładnie z tymi miejscami w białku S, które są konieczne do jego powstrzymania przed połączeniem się z ACE2. W czasie badań laboratoryjnych wykazano też, że nowe przeciwciało może efektywnie zapobiegać zakażeniu. Naukowcy genetycznie zmodyfikowali niegroźnego „pseudowirusa” tak, by wykorzystywał on białko S do przyczepiania się do receptorów ACE2 ludzkich komórek. Zaobserwowano, że stosunkowo niewielka ilość NIH-CoVnb-112 zapobiegała infekcji w warunkach laboratoryjnych. Co więcej, działanie było równie skuteczne, gdy przeciwciała podawano w spreju. Jedną z najbardziej ekscytujących właściwości nanoprzeciwciał jest fakt, że mogą być one używane w aerozolach, pokrywając płuca i drogi oddechowe, cieszy się doktor Brody. Przed nami jeszcze dużo pracy, ale wstępne wyniki są obiecujące. Dzięki pomocy NIH szybko posuwamy się do przodu. W przyszłości będziemy sprawdzali, czy przeciwciała te mogą być bezpiecznym i skutecznym sposobem zapobiegania COVID-19. Współpracujący z nami naukowcy sprawdzają zaś, czy te nanoprzeciwciała mogą posłużyć do stworzenia tanich i dokładnych testów, dodaje Esparza. Ze szczegółami badań można zapoznać się w artykule High affinity nanobodies block SARS-CoV-2 spike receptor binding domain interaction with human angiotensin converting enzyme opublikowanym na łamach Scientific Reports. « powrót do artykułu
  4. Podczas badania stanowiska archeologicznego w Gołoszycach w gminie Baćkowice (woj. świętokrzyskie) w związku z budową elektrowni na biogaz dokonano ciekawych znalezisk. Pochodzą one m.in. z neolitu (kultura pucharów lejkowatych), okresu rzymskiego czy średniowiecza. Wg dr. hab. Marka Florka z sandomierskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Kielcach, najciekawsze są znaleziska z późnego średniowiecza. Wstępnie wskazują one bowiem, że mógł się tu znajdować folwark rycerski. Florek wspomina o pozostałościach dużych budynków mieszkalnych i gospodarczych (częściowo zagłębionych w gruncie). Towarzyszą im dołki posłupowe, które są pozostałością budynków o konstrukcji słupowej ze ścianami z plecionki; niewykluczone także, że to pozostałości ogrodzeń. Ze średniowieczem należy wiązać charakterystyczne fragmenty naczyń, kości zwierzęce i większość zabytków z żelaza (dwie radlice, czyli okucia drewnianego rylca lub płozy radła, półkoski, sierpy, noże, krzesiwo, klucz oraz ostrogi). Te ostrogi i ceramika, która nie jest taka pospolita, sugerują, że mamy do czynienia z pozostałościami folwarku rycerskiego - powiedział Florek Radiu Kielce. Dotychczas wiedziano o 2 folwarkach w okolicach Opatowa - w Tudorowie i Kaczycach. By zweryfikować znaleziska, trzeba będzie sięgnąć do źródeł pisanych. Badania kości zwierzęcych mogą pomóc w określeniu diety czy rodzaju hodowli. Florek dodaje, że należy pamiętać, że rycerz żywił się zupełnie innym mięsem niż przeciętny mieszkaniec wsi. Najstarsze osadnictwo z Gołoszyc datuje się na neolit (kultura pucharów lejkowatych). Odkryto tu głębokie jamy, tzw. zasobowe, które służyły do przechowywania żywności [...]. Archeolodzy natrafili na fragmenty charakterystycznych naczyń, niewykończony siekieromłot, kamienne żarna, rozcieracze, a także wyroby krzemienne. Z okresu rzymskiego pochodzą pozostałości budynków mieszkalnych; były to domy naziemne. Pozostałości okopów z I wojny światowej znajdują się nieopodal cmentarza wojennego z tego okresu. Stanowisko archeologiczne w Gołoszycach jest znane od 1997 r. Dotąd nikt go dokładnie nie badał. Wiadomo było jedynie, że to stanowisko osady kultury pucharów lejkowatych i kultury łużyckiej oraz osadnictwa nieokreślonej chronologii. Najnowszymi pracami kierowała Katarzyna Oleszek z firmy Arkadia. Jak powiedziała nam archeolog, zbadano obszar o powierzchni ok. 2 hektarów. Stanowisko datowane jest szeroko: od czasów neolitu po okres nowożytny. Badania miały związek z budową elektrowni na biogaz. « powrót do artykułu
  5. Soumya Swaminathan, główny naukowiec WHO, powiedziała, że osoby, które zostały zaszczepione przeciwko COVID-19 wciąż powinny odbywać kwarantannę gdy podróżują. Obecnie zebrane dowody nie pozwalają bowiem jednoznacznie stwierdzić, że szczepionka chroni przed zarażeniem, a zatem przed dalszym rozprzestrzenianiem choroby. Taką odpowiedź usłyszeli dziennikarze pytający, czy kraje, które wobec przyjezdnych stosują kwarantannę powinny ją utrzymać w przypadku osób zaszczepionych, chcących do tych krajów wjechać. Nie sądzę, byśmy w tej chwili dysponowali dowodami, pozwalającymi jednoznacznie stwierdzić, że którakolwiek ze szczepionek chroni przed zarażaniem, a zatem przed dalszym rozprzestrzenianiem choroby. W tej sytuacji musimy przyjąć, że osoby zaszczepione powinny przestrzegać takich samych zasad jak osoby niezaszczepione, do czasu aż osiągniemy pewien poziom odporności populacyjnej. Sytuacja jest bardzo dynamiczna, stwierdziła Swaminathan. W tej chwili, jak mówi Swaminathan, wiemy, że zatwierdzone szczepionki zapobiegają ciężkiemu przebiegowi COVID-19 i zgonom. Nie wiadomo, czy zapobiegają rozprzestrzenianiu się choroby. Nie można wykluczyć, że osoby zaszczepione mogą się zarazić, przechodzić chorobę bezobjawowo i zarażać innych. Ważne więc, by nie zmieniać zachowania tylko dlatego, że zostało się zaszczepionym. Doktor Mike Ryan, dyrektor WHO ds. sytuacji kryzysowych mówi, że COVID-19 zostanie z nami na stałe. Powtarza więc opinię, którą już w lutym wyraził profesor Marc Lipsitch. Prawdopodobnie będzie to kolejny endemiczny wirus, pozostanie stałym zagrożeniem, ale w kontekście efektywnego globalnego programu szczepień będzie to bardzo niewielkie zagrożenie, stwierdził Ryan. Istnienie szczepionki, nawet o bardzo wysokiej skuteczności, nie gwarantuje jeszcze wyeliminowania choroby zakaźnej, dodaje. Jeszcze dobitniej mówi doktor David Heymann z Londyńskiej Szkoły Medycyny Tropikalnej i Higieny. Nieważne co dotychczas zrobiliśmy. Choroba będzie się rozprzestrzeniała pomimo istnienia szczepionki, leków, pomimo testów diagnostycznych. Musimy się nauczyć z nią żyć i wykorzystywać dostępne narzędzia w najlepszy możliwy sposób. Uczony porównał obecną pandemię do zachorowań na ospę prawdziwą i użycia „niedoskonałej szczepionki” do jej kontrolowania i eradykowania. Trzeba tutaj przypomnieć, że dotychczas ludzkości udało się całkowicie wyeliminować (eradykować) tylko dwie choroby zakaźne: ospę prawdziwą u ludzi i księgosusz u bydła. Jesteśmy też bardzo blisko eradykowania polio.   « powrót do artykułu
  6. Do niedawna uważano, że jedynie jądra bardzo masywnych pierwiastków mogą posiadać wzbudzone stany ze spinem zerowym o zwiększonej stabilności, w których przyjmują kształt znacznie różniący się od ich kształtu normalnego. Tymczasem międzynarodowy zespół badaczy z Rumunii, Francji, Włoch, USA i Polski w swej najnowszej pracy wykazał, że stany takie istnieją również w dużo lżejszych jądrach niklu. Pozytywna weryfikacja uwzględnionego w tych doświadczeniach modelu teoretycznego pozwala na opisywanie właściwości układów jądrowych niedostępnych w ziemskich laboratoriach. Jądro atomowe stanowi ponad 99,9% masy atomu, choć jego objętość jest ponad bilion razy mniejsza od objętości całego atomu. Wynika stąd, iż ma ono zdumiewającą gęstość około 150 milionów ton na centymetr sześcienny, czyli jedna łyżka stołowa materii jądrowej waży niemal tyle, co kilometr sześcienny wody. Pomimo bardzo małych rozmiarów i niewyobrażalnej gęstości, jądra atomowe są złożonymi strukturami zbudowanymi z protonów i neutronów. Można by się spodziewać, że tak niesamowicie gęste obiekty będą miały kulisty kształt. W rzeczywistości wygląda to jednak nieco inaczej: większość jąder jest zdeformowana – są spłaszczone lub wydłużone wzdłuż jednej lub nawet dwóch osi jednocześnie. Aby znaleźć właściwy kształt danego jądra, zwykle tworzy się krajobraz energii potencjalnej jako funkcji odkształcenia. Krajobraz ten można zilustrować za pomocą mapy, na której współrzędne na płaszczyźnie są parametrami deformacji, czyli miarą wydłużenia lub spłaszczenia wzdłuż dwóch osi, a kolor oznacza ilość energii potrzebnej do nadania jądru określonego kształtu. Taka mapa stanowi odpowiednik mapy geograficznej terenu górskiego. Jeśli w reakcji jądrowej powstanie jądro, to pojawia się ono w określonym punkcie krajobrazu, czyli posiada jakiś stopień deformacji. Następnie zaczyna się staczać (zmieniać odkształcenie) w kierunku punktu o najniższej energii (stabilnej deformacji). Jednak w pewnych okolicznościach, przed osiągnięciem stanu podstawowego, może przerwać na moment swą podróż i zatrzymać się w lokalnym minimum odgrywającym rolę pułapki, która odpowiada metastabilnemu odkształceniu. Zjawisko to w dużym stopniu przypomina zachowanie wody, która wytryskuje w postaci źródła w określonym miejscu obszaru górskiego i zaczyna spływać. Zanim dotrze do najniższej doliny, może przez pewien czas pozostać uwięziona w lokalnych zagłębieniach terenu. Jeśli to miejsce jest połączone strumieniem z najniższym punktem krajobrazu, ciecz spłynie. Jeśli jednak lokalna dolina jest dobrze odizolowana, woda pozostanie w zagłębieniu przez bardzo długi czas. Dotychczas wykonane eksperymenty wykazały, że lokalne minima w krajobrazie odkształceń jąder atomowych z zerowym spinem rzeczywiście istnieją, ale tylko w masywnych jądrach o liczbie atomowej większej niż 89 (aktyn) i całkowitej liczbie protonów i neutronów znacznie przekraczającej 200. Takie jądra mogą pozostawać w owych metastabilnych minimach lokalnych odpowiadających różnym deformacjom przez czas nawet kilkadziesiąt milionów razy dłuższy niż potrzebny do przejścia w stan podstawowy bez spowolnienia przez pułapkę. Jeszcze całkiem niedawno wśród jąder lżejszych pierwiastków nie obserwowano stanu wzbudzonego o spinie zerowym związanego z metastabilną deformacją. Sytuacja uległa zmianie kilka lat temu, kiedy w niklu-66, którego jądro zbudowane jest z 28 protonów i 38 neutronów, znaleziono stan o znacznym zniekształceniu i zwiększonej stabilności. To odkrycie zostało poprzedzone rachunkami wykonanymi w ramach modelu powłokowego przy użyciu wyrafinowanych metod Monte Carlo opracowanych przez teoretyków z Uniwersytetu Tokijskiego, które pozwoliły przewidzieć istnienie tej deformacyjnej pułapki. Obliczenia przeprowadzone przez naszych japońskich kolegów dały także inny nieoczekiwany wynik – mówi prof. Bogdan Fornal z IFJ PAN. Wykazali oni, że głęboka lokalna dolina (pułapka) związana ze znaczną deformacją powinna występować również w krajobrazie energii potencjalnej niklu-64, jądra o dwóch neutronach mniej niż nikiel-66, które do tej pory uważano za mające wyłącznie minimum globalne o sferycznym kształcie. Problem polegał na tym, że w niklu-64 przewidziano lokalną dolinę przy wysokiej energii wzbudzenia – czyli na dużej wysokości w analogii krajobrazu górskiego – i niezwykle trudno było znaleźć eksperymentalną metodę umieszczenia jądra w tej pułapce. Podjęte badania objęły cztery uzupełniające się eksperymenty, które wspólnie wykonali eksperymentatorzy z Rumunii (IFIN-HH w Bukareszcie), Francji (Institut Laue-Langevin w Grenoble), Włoch (Uniwersytet Mediolański), USA (Uniwersytet Karoliny Północnej i TUNL) oraz Polski (Instytut Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie). Pomiary przeprowadzono w czterech różnych laboratoriach w Europie i Stanach Zjednoczonych: Institut Laue-Langevin (Grenoble, Francja), IFIN-HH Tandem Laboratory (Rumunia), Argonne National Laboratory (Chicago, USA) oraz Triangle Universities Nuclear Laboratory (TUNL, Karolina Północna, USA). Zastosowano różne mechanizmy reakcji, w tym przekaz protonów i neutronów, wychwyt neutronów termicznych, wzbudzenie kulombowskie oraz naświetlanie wiązką kwantów gamma, a wszystko to w połączeniu z najnowocześniejszymi technikami wykrywania promieniowania gamma. Zebrane dane opracowane całościowo pozwoliły jednoznacznie wykazać istnienie nawet dwóch minimów lokalnych w krajobrazie energii potencjalnej niklu-64, odpowiadających spłaszczonym i wydłużonym kształtom elipsoidalnym, przy czym zagłębienie przyporządkowane formie wydłużonej jest głębokie i dobrze izolowane, na co wskazywało znaczne opóźnienie przejścia do globalnego minimum sferycznego. Czas, przez jaki jądro przebywa w minimum odpowiadającym wydłużonej postaci jądra Ni-64, nie jest tak długi, jak w przypadku ciężkich jąder, gdzie zwiększa się nawet dziesiątki milionów razy. Zarejestrowaliśmy wzrost zaledwie kilkudziesięciokrotny. Wspaniałym osiągnięciem jest jednak fakt, że wzrost ten pozostaje zbliżony do wartości przewidywanej przez nowy model teoretyczny – stwierdza prof. Fornal. Szczególnie cennym wynikiem tych badań jest identyfikacja nieuwzględnianej wcześniej składowej siły działającej między nukleonami w złożonych układach jądrowych, tak zwanego monopolowego oddziaływania tensorowego, które odpowiada za różnorodność krajobrazu deformacji zaobserwowaną w jądrach niklu. Przypuszcza się, że właśnie to oddziaływanie w dużej mierze kształtuje strukturę wielu jąder, które pozostają dotychczas nieodkryte. W szerszej perspektywie przedstawione tutaj badania pokazują, że zastosowane podejście teoretyczne, pozwalające na poprawne przewidzenie bardzo unikalnych cech jąder niklu, ma duży potencjał w opisywaniu właściwości tysięcy układów jądrowych dotychczas niedostępnych dla laboratoriów na Ziemi, ale nieustannie tworzonych w gwiezdnych reakcjach. Z wynikami badań można się zapoznać na łamach Physical Review Letters. « powrót do artykułu
  7. Ograniczone programy szczepień przeciwko SARS-CoV-2 ruszyły w wielu krajach na całym świecie. Dotychczas zaszczepiono niemal 5 milionów osób, z czego najwięcej, bo ponad 2 miliony 100 tysięcy zostało zaszczepionych w USA. Warto więc przyjrzeć się statystykom. Z dostępnych informacji wynika, że do 29 grudnia szczepionki otrzymało 4 miliony 870 tysięcy osób. W USA – gdzie dopuszczone są szczepionki Pfizera i Moderny – pierwsze dawki otrzymało 2,13 miliona osób. To stan na 28 grudnia. Mowa jest o pierwszych dawkach, gdyż obie szczepionki składają się z dwóch dawek. Ta Pfizera podawana jest w odstępie 21 dni, a szczepionka Moderny w odstępie 28 dni. Z kolei w Chinach – i jest to stan na 19 grudnia – zaszczepiono 1 milion osób. Problem w tym, że o używanych szczepionkach niewiele wiadomo. Ich producenci nie ujawniają wyników badań. Wiemy, że 5 szczepionek z Państwa Środka znajduje się w 3. faze badań klinicznych i że Pekin zezwolił na używanie 3 z nich, ale w wyjątkowych sytuacjach. Jednak lokalne władze są bardzo ambitne i zapewniają, że do połowy lutego zaszczepią 50 milionów obywateli. Nie wiadomo jednak, na ile efektywne są chińskie szczepionki. Państwowy producent Sinpharm twierdzi, że jedna z jego szczepionek ma efektywność dochodzącą do 79%. Z kolei Zjednoczone Emiraty Arabskie, które zatwierdziły u siebie szczepionkę Sinopharmu twierdzą, że jest ona efektywna. Nie wiadomo jednak, na jakiej podstawie wysunięto takie stwierdzenia. Podobne zdanie wyraziły władze Bahrajnu, nie ujawniając jednak, o którą z dwóch szczepionek Sinopharmu chodzi. Tymczasem Turcja  poinformowała – na podstawie niewielkiego testu klinicznego – że szczepionka produkowana przez prywatną pekińską firmę Sinovac jest skuteczna w 91,25%. Zaś brazylijskie władze twierdzą, że jej skuteczność przekracza 50%, jednak nie ujawniają żadnych szczegółów. Kolejnym krajem, który zaszczepił sporą grupę osób jest Wielka Brytania. Do 24 grudnia szczepionkę otrzymało tam 800 000 ludzi. W Wielkiej Brytanii dopuszczono dotychczas szczepionki Pfizera i AstraZeneca. W niewielkim Izraelu zaszczepiono już ponad 640 000 osób i jest to kraj o największym zaszczepionym odsetku populacji. Szczepionkę otrzymało już ok. 7,5% obywateli. Kanada zaszczepiła niemal 72 000 obywateli, w Bahrajnie zaszczepiono 56 000 osób, w Rosji (stan na 22 grudnia) – 52 000, a w Niemczech – 42 000. W Polsce szczepienia przeciwko COVID-19 ruszyły 27 grudnia. Jak dzisiaj podało Ministerstwo Zdrowia, dotychczas szczepionkę otrzymało ponad 14 000 osób, a dzienna liczba szczepień zbliża się do 8000. W miarę, jak szczepionych jest coraz więcej osób, zbierane są też dane na temat niepożądanych skutków szczepień. Zdecydowana większość z nich, to skutki spodziewane, opisane w ulotce. W tej chwili możemy przyjrzeć się informacjom publikowanym w USA. Niemal 2 tygodnie temu, 19 grudnia, odbyło się spotkanie amerykańskiego Advisory Committee on Immunization Practices (ACIP). To komórka CDC (Centrów Kontroli i Zapobiegania Chorobom), której celem jest wydawanie rekomendacji dotyczących szczepień. W jednym z raportów opublikowanych przez ACIP wspomniano, że od 8 grudnia prowadzone są szczepienia w Wielkiej Brytanii, a od 12 grudnia -  w USA. W tym czasie pojawiły się 2 przypadki anafilaksji w Wielkiej Brytanii oraz 6 przypadków w USA. Wiadomo, że w Wielkiej Brytanii obie osoby cierpiały na poważne alergie, a w USA jedna z osób doświadczyła już wcześniej anafilaksji po szczepieniu przeciwko wściekliźnie. Wszystkie osoby zostały poddane odpowiedniemu leczeniu i wyzdrowiały. Ten sam raport wspomina, że do 18 grudnia w USA zaszczepiono niemal 113 000 osób, a niepożądane efekty wystąpiły u 3150 osób. Dane takie zostały zebrane za pomocą aplikacji na smartfony, którą może zainstalować i używać każdy, zatem są trudne do zweryfikowania. Bardziej szczegółowe i lepiej poddające się weryfikacji dane gromadzone są za pomocą VAERS (Vaccine Adverse Event Reporting System). To zarządzany przez CDC i FDA (Agencja ds. Żywności i Leków) uruchomiony w 1990 roku system wczesnego ostrzegania, którego celem jest wykrywanie problemów ze szczepionkami zatwierdzonymi do użycia w USA. Wpisów do VAERS dokonywać osoby indywidualne, które po szczepionce doświadczyły niepożądanych skutków, lekarze (oni mają obowiązek raportowania o pewnych kategoriach skutków niepożądanych) oraz producenci szczepionek (ci są zobowiązani do infomowania o wszystkich skutkach niepożądanych). VAERS jest pasywnym systemem raportowania, co oznacza, że osoby indywidualne mogą wypełnić raport, który trafi do bazy danych, ale sam wpis w VAERS nie jest jednoznaczny ze stwierdzeniem, że rzeczywiście szczepionka spowodowała dany problem. To wyłącznie baza danych, która jest analizowana przez ekspertów z CDC i FDA pod kątem wyszukiwania problemów, które mogły zostać spowodowane przez szczepionki. Gdy specjaliści natrafią w VAERS na takie potencjalne sygnały, podlegają one dalszej analizie. VAERS aktualizowana jest w każdy piątek. Obecnie znajdują się tam 353 raporty dotyczące niepożądanych efektów, które wystąpiły po przyjęciu szczepionki. To stan na 25 grudnia. W USA było zaszczepionych wówczas 1 milion 940 tysięcy osób, zatem o niepożądanych skutkach, które mogły być następstwem szczepienia poinformowało 0,02% osób. Wiele z nich informuje o bólach, zaczerwieniu w miejscu podania szczepionki, mdłościach czy swędzeniu. Na załączonej grafice można zapoznać się z niektórymi raportami. « powrót do artykułu
  8. Astrofizycy badają czarne dziury, które mogły utworzyć się we wczesnym wszechświecie, jeszcze przed powstaniem gwiazd i galaktyk. Takie pierwotne czarne dziury (PBH) mogły zawierać cała ciemną materię, być odpowiedzialne za niektóre obserwowane fale grawitacyjne oraz stać się zarodnikami dla supermasywnych czarnych dziur w centrach galaktyk. Projekt badania PHB prowadzony jest na Kavli IPMU (Kavli Institute for the Physics and Mathematics of the Universe). Pierwotne czarne dziury mogły brać udział w syntezie ciężkich pierwiastków, do której dochodziło, gdy zderzały się one z gwiazdami neutronowymi i niszczyły je, uwalniając materiał bogaty w neutrony. Nie można wykluczyć, że to PBH zawierają większość ciemnej materii. Trzeba tutaj przypomnieć, że w bieżącym roku Nagrodę Nobla z fizyki przyznano właśnie za badanie czarnych dziur. Wśród scenariuszy związanych z pierwotnymi czarnymi dziurami jest i taki, który mówi, że PBH mogły tworzyć się z „wszechświatów pochodnych” powstających podczas szybkiego rozszerzania się wszechświata. W tym czasie z naszego wszechświata mogły „odrywać się” inne niewielkie wszechświaty, które zapadały się w sobie. Uwalniana przy tym olbrzymia ilość energii mogła prowadzić do pojawiania się czarnych dziur. Jeszcze inny scenariusz przewidziany jest, gdy taki „wszechświat pochodny” ma masę powyżej pewnej krytycznej granicy. Wówczas, zgodnie z einsteinowską teorią grawitacji, wszechświat taki może istnieć w stanie, które jest różny dla obserwatorów z zewnątrz i wewnątrz. Dla obserwatora z wewnątrz jest to rozszerzający się wszechświat, podczas gdy obserwator zewnętrzny widzi czarną dziurę. W obu przypadkach i duże i małe „wszechświaty pochodne” są z zewnątrz widoczne jako pierwotne czarne dziury, których struktura jest ukryta poza horyzontem zdarzeń. Naukowcy z Kavli Institute opisali nowy scenariusz powstawania PBH i twierdzą, że czarne dziury pasujące do tego scenariusza można znaleźć za pomocą Hyper Suprime-Cam (HSC) na Teleskopie Subaru. HSC ma unikatową zdolność do obrazowania całej Galaktyki Andromedy co kilka minut. Jeśli pomiędzy HSC a jedną z gwiazd Andromedy znajdzie się czarna dziura, doprowadzi ona do zagięcia światła i przez krótki czas gwiazda będzie się wydawała jaśniejsza. Długość trwania tego pojaśnienia pozwala na szacowanie masy czarnej dziury. Dzięki HSC można jednocześnie obserwować 100 milionów gwiazd, dzięki czemu istnieje spora szansa na zaobserwowanie czarnej dziury. HSC zaobserwowała już zresztą zjawisko, które mogą być wydarzeniami zgodnymi z hipotezą o PBH i wielu wszechświatach. Wiele wskazuja na to, że zarejestrowano czarną dziurę o masie porównywalnej z masą Księżyca. Nowe obserwacje w połączeniu z nowmi hipotezami spowodowały, że naukowcy z Kavli bardziej szczegółowo przyglądają się wynikom uzyskanym z HSC. « powrót do artykułu
  9. Firma Sumitomo Forestry i Uniwersytet w Kioto pracują nad wykorzystaniem drewna do... budowy satelitów. W ramach tych prac różne rodzaje drewna będą testowane w ekstremalnych warunkach. Japończycy mają nadzieję, że w ciągu najbliższych lat będą w stanie zaproponować nowy materiał dla satelitów. Obecnie satelity buduje się m.in. z aluminium i jego stopów oraz z kevlaru. Materiały te są bowiem w stanie przetrwać zarówno ekstremalne temperatury, jak i promieniowanie obecne poza ziemską atmosferą. Ta duża wytrzymałość materiałów ma jednak też i negatywne strony. Nad naszymi głowami krążą tysiące nieużywanych satelitów, a na orbicie okołoziemskiej rośnie liczba odpadów, które stwarzają coraz większe zagrożenie dla znajdujących się tam urządzeń i ludzi. Jakby jeszcze tego było mało, gdy nieużywany satelita wchodzi w atmosferę ziemską, aluminium rozpada się na setki i tysiące małych kawałków, które przez wiele lat mogą krążyć w górnych warstwach atmosfery. Dlatego też japońscy inżynierowie chcą sprawdzić, czy do budowy satelitów można użyć drewna. Główną korzyścią z wykorzystania drewna jest fakt, że całkowicie spala się ono po wejściu w atmosferę. To jednak nie wszystko. Drewno przepuszcza fale elektromagnetyczne. A to oznacza, że anteny mogłyby być umieszczane wewnątrz satelitów, co uprościłoby ich konstrukcję oraz wynoszenie w przestrzeń kosmiczną. Specjaliści z Sumitomo Forestry i Uniwersytetu w Kioto przypuszczają, że w 2023 roku będą mieli produkt gotowy do testów. « powrót do artykułu
  10. Niekiedy ośmiornice polują z rybami. Polowanie zbiorowe pozwala objąć działaniami większy obszar i zwiększa szanse na schwytanie ofiary. Okazuje się jednak, że gdy ośmiornice Octopus cyanea są niezadowolone z partnerów albo anulują współpracę, stosują uderzenia ramieniem. Naukowcy porównują to do ciosu pięścią i nazywają aktywnym przemieszczeniem (ang. active displacement) ryby. Czasowe sojusze między ośmiornicami i rybami rafowymi są dokumentowane od dziesięcioleci. Mogą one obejmować licznych uczestników z rożnych gatunków - podkreślają autorzy publikacji z pisma Ecology. Ośmiornice i ryby są znane ze zbiorowych polowań, podczas których czerpią korzyści z morfologii [budowy] i strategii polowań drugiej strony - podkreśla Eduardo Sampaio, doktorant z Uniwersytetu w Lizbonie oraz Instytutu Zachowania Zwierząt Maxa Plancka. Ponieważ dochodzi do połączenia sił licznych partnerów, tworzy się złożona sieć, w której zaangażowanie i odnoszone korzyści mogą nie być zrównoważone. Daje to początek różnym mechanizmom kontroli partnera. Czasem ryby i ośmiornice współpracują przez ponad godzinę, przy czym poszczególne gatunki zajmują różne pozycje. Ośmiornice ścigają ofiary przemykające wokół skał i chowające się w ciasnych przestrzeniach, ryby takie jak Parupeneus cyclostomus przeszukują dno, a inne patrolują kolumnę wody. Okazuje się jednak, że współpraca nie zawsze przebiega korzystnie dla ryb. Między 2018 a 2019 r. podczas nurkowania w okolicach Ejlatu w Izraelu i Al-Kusajr w Egipcie naukowcy zaobserwowali 8 incydentów, podczas których ośmiornice nagle uderzały partnera. Widząc to po raz pierwszy, zacząłem się śmiać i prawie zadławiłem się automatem oddechowym - opowiada Sampaio. Ryba może zostać zepchnięta na obrzeża grupy albo w ogóle dostaje się poza nią. Czasem po chwili wraca [...]. Sampaio dodaje, że choć wcześniej wiedziano, że ośmiornicom zdarza się uderzyć przy odpieraniu ataków pewnych ryb lub podczas walki o pokarm, po raz pierwszy opisano takie zachowanie w odniesieniu do polowania zbiorowego. W ramach studium zespół Sampaio obserwował interakcje między O. cyanea i różnymi rybami z Morza Czerwonego, np. Epinephelus fasciatus czy wariolami (Variola louti). Liczne obserwacje [...] sugerują, że uderzanie spełnia w relacjach międzygatunkowych konkretną funkcję. Z ekologicznego punktu widzenia dla ośmiornicy uderzanie ryby-partnera stanowi niewielki koszt energetyczny. W przypadku ryby tak już jednak nie jest. Naukowcy dywagują, że uderzanie ma trzymać ryby w ryzach, odpędzając je od ofiary, zmieniając ich pozycję w grupie, a nawet eliminując je z polowania. Czasem, w przypadkach gdy ryby nie wnoszą niczego do polowania i próbują, dosłownie, żerować na pracy innych, ośmiornica może uderzać z powodu zwykłego współzawodnictwa. Sampaio dodaje, że choć sojusze międzygatunkowe mogą być korzystne dla obu stron, nie oznacza to wcale, że nie zostaną zerwane, gdy nadarzy się okazja. Mimo współpracy, każdy z partnerów zawsze będzie próbował maksymalizować swoje korzyści. W sytuacji kiedy ofiara jest łatwo dostępna, ośmiornica wydaje się stosować uderzenia jako metodę kontrolowania zachowania partnera [...]. W 2 przypadkach stwierdzono, że uderzanie miało miejsce nawet wtedy, gdy nie wydawało się mieć związku z próbą zapewnienia sobie ofiary. Możliwe są tu dwa scenariusze. W pierwszym ośmiornica całkowicie ignoruje korzyści i uderzanie jest złośliwym zachowaniem, które ma wytworzyć koszty dla ryb. W drugim scenariuszu uderzenie jest [natomiast] formą agresji z odroczonymi korzyściami, np. [...] karą; chcąc promować współpracę podczas przyszłych zdarzeń, ośmiornica uderza, ponosząc niewielkie koszty (koszt dla partnera jest już jednak znaczący). Jak jest naprawdę, wyjaśnić mogą dopiero kolejne badania. Szczegółowe analizy ilościowe polowań zbiorowych mogą pomóc w rozważeniu różnych pytań ekologicznych, np. kwestii istnienia uprzywilejowanych relacji między ośmiornicami i konkretnymi rybimi partnerami (w ocenie, czy niektóre gatunki bądź osobniki są uderzane częściej niż pozostałe). Chcemy zrozumieć, jak w kontekście całej grupy wcześniejsze interakcje między zwierzętami mogą prowadzić do uderzenia [danej] ryby i co się później zmienia.   « powrót do artykułu
  11. W medycynie nuklearnej sztuczna inteligencja wkroczyła już na III i IV poziom w pięciostopniowej skali. Oznacza ona oszczędność czasu, szansę uniknięcia błędów ludzkich i skuteczniejsze terapie dla pacjentów – ocenia prof. Janusz Braziewicz z Polskiego Towarzystwa Medycyny Nuklearnej. Wkraczająca do nowoczesnej medycyny sztuczna inteligencja budzi skrajne emocje: w środowisku medycznym jak i w społeczeństwie jedni wiążą z nią duże nadzieje, inni mają obawy i wątpliwości. Tak jest np. z medycyną nuklearną, w której wykorzystywane są nowoczesne technologie. Prof. Janusz Braziewicz, kierownik Zakładu Medycyny Nuklearnej z Ośrodkiem PET w Świętokrzyskim Centrum Onkologii twierdzi, że zaawansowanie automatyzacji i sztucznej inteligencji w medycynie nuklearnej jest już na tyle duże, ze wkroczyło na III i IV poziom w pięciostopniowej skali. Pierwszy poziom oznacza jedynie działania manualne, drugi – maszynowo-manualne, a trzeci – zautomatyzowane działania maszynowo-manualne. Na czwartym poziomie pojawia się automatyzacja, ale „z ludzką ręką”, piąty oznacza pełną automatyzację. W diagnostyce obrazowej wygląda to w ten sposób, że na poziomie III (warunkowej automatyzacji) skaner czy system opisowy pod wpływem operatora dostosowuje się do narzucanych mu warunków i wykonuje zlecone zadanie. Obecnie obserwujemy duże przyspieszenie technologiczne i wejście na poziom IV (wysokiej automatyzacji), kiedy to system automatycznie przetwarza samodzielnie pozyskane dane i dostarcza specjaliście wstępnie przeanalizowane informacje. Ma to miejsce na przykład wówczas, kiedy system zeskanuje ułożonego na stole skanera PET/TK pacjenta i na podstawie swego rodzaju skanu topogramowego, w oparciu o analizę danych anatomicznych chorego zaproponuje wykonanie skanu PET i tomografu komputerowego z uwzględnieniem wskazania klinicznego i sylwetki pacjenta – wyjaśnia w informacji przekazanej PAP prof. Braziewicz, członek Zarządu Polskiego Towarzystwa Medycyny Nuklearnej. Odbywa się to z użyciem automatycznie dostosowanych parametrów akwizycji, z minimum wymaganej dawki promieniowania ze strony tomografu komputerowego. Algorytm po stronie PET ustala: szybkość przesuwu łóżka podczas płynnego skanowania różnych części ciała pacjenta, zastosowanie różnych matryc rekonstrukcyjnych, zastosowanie bramkowania oddechowego dla odpowiedniego obszaru klatki piersiowej i tułowia. Według prof. Braziewicza bezzasadne są zatem obawy, że komputery zastąpią lekarzy. W przypadku diagnostyki obrazowej stają się one wręcz niezbędne. Powodem jest choćby lawinowy wzrost diagnostycznych badań obrazowych, w tym również z zakresu medycyny nuklearnej. Jedynie w latach 2000-2010 liczba badań tomografii komputerowej i rezonansu magnetycznego wzrosła dziesięciokrotnie. Z kolei w medycynie nuklearnej taki gwałtowny wzrost liczby badań SPECT i PET przypada na okres po 2010 r. W ślad za tym nie następuje niestety proporcjonalny wzrost liczby dostępnych lekarzy specjalistów, którzy mogliby je szybko i rzetelnie przeprowadzić. Brakuje także wyszkolonych techników, korzystających z zaawansowanych metod akwizycji z zastosowaniem narzędzi, jakie oferuje dany skaner. Efektem jest przeciążenie ilością pracy poszczególnych grup specjalistów i często coraz dłuższy czas oczekiwania na opisanie badań. Co istotne, presja obniża jakość pracy. Jak pokazują badania, jeśli skróci się o 50 proc. czas na interpretację badania radiologicznego, to stosunek błędów interpretacyjnych wzrośnie o niemal 17 proc. – zaznacza prof. Janusz Braziewicz. Sztuczna inteligencja w coraz bardziej skomplikowanej i wymagającej diagnostyce obrazowej może zatem usprawnić i wspomóc pracę lekarza. Wdrożenia algorytmów opartych na Artificial Intelligence (AI) przynoszą oszczędność czasu i szansę na pełną standaryzację procedur, ale także na uniknięcie błędów ludzkich i skuteczniejsze, spersonalizowane terapie dla pacjentów – twierdzi specjalista. Obecnie medycy nuklearni rozwijają nowy trend teranostyki, który wydaje się być przyszłością personalizowanej medycyny poprzez ścisłe połączenie diagnostyki i terapii w celu dobrania do potrzeb konkretnego pacjenta celowanego leczenia. W obszarze sztucznej inteligencji medycy nuklearni coraz częściej wspierają proces terapii, pomagając w ocenie trafności i zasadności zaleconego leczenia już w początkowej jego fazie. Nie bez znaczenia jest w tym kontekście wykorzystywanie hybrydowych badań PET/CT na przykład w planowaniu radioterapii – tłumaczy prof. Janusz Braziewicz. Sztuczna inteligencja określa proces, w którym maszyna, czyli komputer, uczy się i naśladuje funkcje poznawcze specyficzne dla człowieka, aby wykonywać zadania, jakie zwyczajowo wykonywane są przez ludzki umysł: rozpoznawanie obrazów, identyfikacja różnic czy stawianie logicznych wniosków i prognozowanie. W procesie deep learning komputer już nie organizuje danych i nie wykonuje wcześniej zdefiniowanych ciągów równań, ale zbiera podstawowe parametry dotyczące tych danych i jest tak zaprogramowany, że przygotowuje się do samodzielnego uczenia się przez rozpoznawanie wzorców przy użyciu wielu kolejnych warstw przetwarzania. Trzeba mieć zatem świadomość, że algorytmy AI będą tak dobre, jak dane, na których były trenowane. Wyzwaniem będzie zatem zgromadzenie odpowiednio opracowanych dużych zestawów danych oraz odpowiednio wydajnych centrów obliczeniowych – uważa przedstawiciel Polskiego Towarzystwa Medycyny Nuklearnej. Jego zdaniem szanse zastosowania sztucznej inteligencji w medycynie to przede wszystkim digitalizacja wszystkich danych dotyczących konkretnego pacjenta, z uwzględnieniem takich aspektów, jak miejsce zamieszkania, historia chorób w rodzinie, dotychczasowe hospitalizacje, podejmowane wcześniej terapie lekowe i obecnie przyjmowane leki, styl życia, rodzaj wykonywanej pracy, kondycja psychofizyczna. Ta ilość danych może być przetworzona przez wydajne komputery. Jeśli maszyny będą miały zaimplementowane algorytmy deep learning, jest szansa, że wesprą specjalistów w szybszej i trafniejszej diagnostyce oraz lepszej opiece farmakologicznej. Korzyści z wdrożeń sztucznej inteligencji może odnieść zatem cały system opieki zdrowotnej, w tym: świadczeniodawca, lekarz, ale przede wszystkim – sam pacjent – uważa specjalista. Podkreśla, że lekarze, którzy będą używać z dużą rozwagą i odpowiedzialnością systemów opartych na sztucznej inteligencji zastąpią tych, którzy ich nie będą używać. Tym bardziej, że w nowoczesnych rozwiązaniach nie mówimy już o wielkości danych generowanych przy badaniach i dalej poddawanych processingowi w gigabajtach, terabajtach czy nawet petabajtach. Bardzo szybko nadchodzi era eksabajtów danych – dodaje prof. Janusz Braziewicz. « powrót do artykułu
  12. Kongres USA po raz kolejny postąpił wbrew propozycjom administracji prezydenckiej i znowu zwiększył nakłady na naukę. Paradoksalnie więc za kadencji prezydenta, który chciał w finansach nauki szukać oszczędności budżetowych, finansowanie badań rosło wyjątkowo szybko. Opisywaliśmy taki rekordowy w historii USA wzrost, który miał miejsce w roku 2018. Kongres postanowił właśnie, że przyszłoroczne nakłady na naukę znowu wzrosną. Całość przyszłorocznych wydatków budżetu USA określono na 1,4 biliona dolarów. Wzrost nakładów na naukę – mimo iż mniejszy niż w roku 2018 – budzi wśród środowiska naukowego nadzieję, że po poprawkach kwoty te będą jeszcze większe. W już uchwalonym budżecie postanowiono, że Narodowe Instytuty Zdrowia (NIH) otrzymają o 3% więcej niż w roku ubiegłym, do Narodowej Fundacji Nauki (NSF) trafi o 2,5% więcej, na badania naukowe NASA zostanie przeznaczona kwota o 2,3% większa niż w roku ubiegłym, a wzrost budżetu naukowego Departamentu Energii wyniesie 0,4%. Mamy zatem do czynienia z 4. rokiem z rządu wzrostu budżetu naukowego. Gdy prezydent Trump rozpoczynał swoje rządy w 2017 roku budżet NIH wynosił 32,3 miliarda USD. Obecnie wzrósł do 42,9 miliarda. To wzrost aż o 33%. Nieco mniejszym, bo 30-procentowym, wzrostem może pochwalić się wydział naukowy Departamentu Energii. Jego przyszłoroczny budżet to 7 miliardów dolarów, podczas gdy w roku 2017 było to 5,4 miliarda. Duży wzrost finansowania odczuwała też NASA. W roku 2018 jej budżet na badania naukowe został zwiększony o 8%, w roku 2019 zwiększono go o kolejne 11%. W latach 2020 i 2021 wzrost ten spowolnił, ale NASA nie ma powodów do narzekań. Jej przyszłoroczny budżet na badania naukowe to 7,3 miliarda dolarów. Najmniej wzrósł budżet Narodowej Fundacji Nauki, która w przyszłym roku będzie miała do dyspozycji niemal 8,5 miliarda dolarów. Od początku objęcia rządów przez prezydenta Trumpa jej budżet zwiększył się „jedynie” o 14%. To i tak znacznie lepiej w porównaniu z drugą kadencją prezydenta Obamy, kiedy to budżet NSF zanotował 4-procentowy wzrost. W ramach najnowszego budżetu przewidziano, że NIH otrzyma 42,9 miliarda dolarów, z czego 3,1 miliarda zostanie przeznaczone na badania nad chorobą Alzheimera. Program tych badań notuje od 5-lat rekordowe wzrosty budżetu. Narodowy Instytut Raka otrzyma 6,5 miliarda USD, a na program Brain Research through Advancing Innovative Neurotechnologies przeznaczono 560 milionów dolarów, czyli o 60 milionó USD więcej niż rok temu. O 20 milionów USD zwiększono budżet na badania nad uniwersalną szczepionką na grypę. Teraz naukowcy mają do dyspozycji 220 milionów USD. Kongres zgodził się też na finansowanie nowych projektów. I tak po 10 milionów USD zostanie przeznaczonych na badania nad przedterminowymi urodzinami oraz chorobami odkleszczowymi, a 50 milionów USD trafi do specjalistów zajmujących się wykorzystaniem sztucznej inteligencji do leczenia chorób przewlekłych. Największy w USA sponsor nauk fizycznych, Departament Energii, otrzymał w bieżącym roku na naukę nieco ponad 7 miliardów USD. Sześć projektów badawczych DOE zanotowało niewielkie wzrosty finansowania. Na badania nad superkomputerami przeznaczono 1 miliard USD, badania chemiczne, nauk materiałowych i pokrewne mogą liczyć na 1,2 miliarda dolarów, budżet na badania biologiczne i środowiskowe to 753 miliony. Z kolei na badania nad fuzją jądrową przeznaczono 671 milionów, specjaliści od fizyki wysokich energii mogą liczyć na 1,04 miliarda, a budżet badawczy energetyki atomowej pozostał na tym samym poziomie 713 milionów USD. Ponadto DOE ma przeznaczyć nie mniej niż 475 milionów na budowę eksaskalowych superkomputerów oraz nie mniej niż 245 milionów na badania nad komputerami kwantowymi. Advanced Research Projects Agency-Energy otrzymała 427 milionów USD. Narodowa Fundacja Nauki, która na badania otrzymała 6,9 miliarda USD, a na działania edukacyjne 968 milionów dolarów, dostała też pewne wytyczne od Kongresu. Prawodawcy nakazali jej stworzyć plany dotyczące dalszych losów Obserwatorium w Arecibo. Przypomnijmy, że legendarny radioteleskop niedawno się zawalił. Kongresmeni chcą wiedzieć, czy NSF ma zamiar zbudować tam nowe obserwatorium, a jeśli tak, to ile będzie ono kosztowało. Jeśli zaś chodzi o budżet naukowy NASA to wzrósł on o 2,3%, do 7,3 miliarda USD i utrzymano w nim proporcje finansowania poszczególnych programów, jednak z pewnymi ważnymi wyjątkami. W budżecie przeznaczono 127 milionów na działania edukacyjne, mimo iż prezydent Trump chciał zlikwidować ten program. Ponadto stwierdzono, że NASA ma prawo wybrać dowolną komercyjną rakietę do misji na orbitę Europy, księżyca Jowisza. Wcześniejszy budżet przewidywał, że misja Europa Clipper wykorzysta w tym celu Space Launch System. Kongres znacząco ograniczył finansowanie projektu ponownego lądowania Amerykanów na Księżycu. Zgodnie z planami administracji prezydenta Trumpa, lądowanie takie miało mieć miejsce do roku 2024. W związku z tym Biały Dom zwrócił się o finansowanie tego projektu kwotą 3,1 miliarda USD. Kongres przyznał jedynie 850 milionów. Wszystko wskazuje więc na to, że w zaplanowanym terminie lądowanie się nie odbędzie, a administracja prezydenta Bidena będzie musiała zrewidować plany jego poprzednika. « powrót do artykułu
  13. Gdy kończyło się ostatnie zlodowacenie, podnoszące się wody zalewały Doggerland, obszar lądowy, który łączył Wielką Brytanię z wybrzeżami Danii, Holandii i Niemiec. To przez Doggerland pierwsi ludzie dotarli na Wyspy Brytyjskie. Przez ostatnie tysiące lat ślady po ludziach przemierzających i zamieszkujących Doggerland spoczywały na dnie Morza Północnego. Jednak w XX wieku zaczęto używać pogłębiarek, do pozyskiwania materiału z morskiego dna i umacniania brzegów Holandii. Wraz z wydobywanymi osadami wydobyto też wiele artefaktów z przeszłości. Poszukiwacze skamieniałości znaleźli wiele takich artefaktów, w tym niemal 1000 mezolitycznych grotów z zadziorami. Groty takie były używane w strzałach, włóczniach i harpunach na terenie całej Europy, od Irlandii po Rosję. Są to więc zabytki dobrze poznane. Dlatego też badacze dotychczas ignorowali groty znalezione w Holandii w materiale wydobytym z dna morskiego. Nie pochodziły one bowiem z regularnych wykopalisk, zatem utracono kontekst ich występowania. Niedawno grotom tym przyjrzeli się naukowcy z Uniwersytetu w Lejdzie i czekała ich spora niespodzianka. Uczeni analizowali groty chcą się dowiedzieć, z kości jakiego zwierzęcia zostały wykonane. Chcieli sprawdzić, czy współcześnie używane techniki pozwolą na tego typu identyfikację na podstawie obiektów, które tysiące lat przeleżały pod wodą. Okazało się, że wykorzystywane metody działają. Co więcej, dostarczyły zaskakujących wyników. O ile bowiem zdecydowana większość grotów sprzed ok. 10 000 lat została wykonana z kości jelenia szlachetnego, to dwa z nich zrobiono z... ludzkich kości. Jako ekspert w tej dziedzinie, nigdy bym się tego nie spodziewał. To niesamowite odkrycie, mówi Benjamin Elliott, archeolog z Newcastle University, który nie brał udziału w badaniach. Nigdy wcześniej nie znaleziono na terenie Europy dowodów na produkcję broni z ludzkich kości. Naukowców zastanawia, dlaczego prehistoryczni myśliwi lub wojownicy mieliby używać ludzkich kości do wyrobu broni. Kości zwierząt, jak np. jelenia, były łatwiej dostępne i bardziej wytrzymałe. Dlatego też specjaliści sądzą, że wytwarzanie broni z ludzkich szczątków ma raczej znaczenie symboliczne i duchowe. To nie była decyzja ekonomiczna, mówi główny autor badań, Joannes Dekker. Najbardziej ekonomiczną decyzją byłoby wytwarzanie grotów z kości upolowanych i zjedzonych zwierząt. Szczególnie przydatne byłyby kości i rogi tura, innych gatunków jelenia i łosi. Współczesne eksperymenty pokazały, że są one bardzo wytrzymałe. Fakt, że znaleziono groty wykonane głównie z kości jelenia szlachetnego oraz z kości ludzkich wskazuje, że musiał istnieć jakiś inny powód, kulturowy, dla którego ważnym było użycie kości właśnie tych gatunków, mówi Dekker. Elliott przypomina hipotezę z przeszłości mówiącą, że niektóre bardzo długie groty z zadziorami znalezione na terenie Irlandii zostały wykonane z ludzkich kości. Podstawą do stworzenia takiej hipotezy stał się fakt, iż w czasie, gdy groty powstały na wyspie nie mieszkało zbyt wiele dużych ssaków. Z wyjątkiem ludzi. Hipoteza ta nie została jednak przetestowana, gdyż wcześniej nie istniała technologia pozwalająca określić pochodzenie grotów. Teraz stało się to możliwe, a odkrycie z Holandii dodaje jej wiarygodności. Technika identyfikacji kości zwana ZooMS (Zooarcheology by Mass Spectrometry) polega na badaniu molekuł kolagenu. Jako, że ich budowa różni się nieznacznie pomiędzy gatunkami, można określić pochodzenie kości nawet wówczas gdy na podstawie oględzin nie można tego stwierdzić. Badania z Holandii nie dają odpowiedzi na wszystkie pytania. Jako, że przebadano jedynie 10 mezolitycznych grotów z zadziorami, nie wiadomo, jak często wykorzystywane były ludzkie kości. To niezwykle interesujące, że aż dwa z dziesięciu grotów były wykonane z kości człowieka. Z drugiej jednak strony mogli trafić na igłę w stogu siana, mówi Theis Zetner Trolle Jensen z Uniwersytetu w Kopenhadze. Przed kilkoma miesiącami Jensen opublikował wyniki swoich badań, w ramach których wykorzystał technikę ZooMS do sprawdzenia 120 mezolitycznych grotów z zadziorami znalezionymi w bagnach Danii i Szwecji. Były one wykonane z kości jelenia szlachetnego, łosia, niedźwiedzia brunatnego i bawoła. Uczeni doszli wówczas do wniosku, że o wyborze materiału do produkcji grotów decydowała jego wytrzymałość. Nie można więc wykluczyć, że jedynie mieszkańcy Doggerland wykorzystywali ludzkie kości. Być może żyli tam dziwni ludzie... którzy robili dziwne rzeczy, stwierdza Jensen. « powrót do artykułu
  14. Koreańskie „sztuczne słońce” ustanowiło nowy rekord utrzymując przez 20 sekund plazmę o temperaturze jonów przekraczającej 100 milionów stopni Celsjusza. Tym samym specjaliści z Korea Superconducting Tokamak Advanced Research (KSTAR) we współpracy z kolegami z Uniwerystetu Narodowego w Seulu oraz amerykańskiego Columbia University dwukrotnie poprawili swój ubiegłoroczny rekord, kiedy to plazma o takiej temperaturze została utrzymana przez 8 sekund. W Korei dokonuje się więc szybki postęp. Dość wspomnieć, że pierwszą plazmę o temperaturze jonów 100 milionów stopni uzyskano w 2018 roku i wówczas utrzymano ją przez 1,5 sekundy. Obecnie istnieje kilka reaktorów fuzyjnych, w których możan uzyskać plazmę o temperaturze co najmniej 100 milionów stopni Celsjusza, jednak nikomu nie udało się utrzymać jej przez 10 sekund lub dłużej. Przed miesiącem dokonali tego Koreańczycy i Amerykanie pracujący przy KSTAR. "Technologie potrzebne do długotrwałego utrzymania plazmy o temperaturze 100 milionów stopni są kluczowymi technologiami potrzebnymi do produkcji energii z reakcji termojądrowej. Sukces KSTAR to ważny punkt zwrotny w staraniach o stworzenie technologii pozwalających na długie utrzymanie plazmy. To krytyczna częć komercyjnych reaktorów fuzyjnych przyszłości", mówi Si-Woo Yoon, dyrektor KSTAR Research Center. Koreańskie centrum współpracuje m.in. z ITER i prowadzi wiele badań związanych z energią termojądrową. Celem KSTAR jest opracowanie technologii, która do roku 2025 pozwoli na utrzymanie przez 300 sekund plazmy o temperaturze jonów ponad 100 milionów stopni Celsjusza.   « powrót do artykułu
  15. Podczas prac ewidencyjnych prowadzonych na jednym z cmentarzy w Dąbiu w Szczecinie odkryto barokową płytę nagrobną znanego szczecińskiego ludwisarza Johanna Jacoba Mangoldta i jego żony Dorothei z 1699 roku. Policjantowi i historykowi dr. Markowi Łuczakowi towarzyszyli wolontariusze. Na twardy obiekt natrafił jeden z wolontariuszy - Leszek Niedziela z Fundacji Droga Lotha. Myślał, że to studzienka. Płyta z piaskowca ma niemal 3 m długości i 1,7 m szerokości. Jak napisał na swoim profilu na Facebooku dr Łuczak, wykonano ją dla ludwisarza i jego małżonki Dorothei na miejsce ich pochówku, najprawdopodobniej w kościele św. Jakuba w Szczecinie lub kościele Najświętszej Marii Panny, lub kościele św. Mikołaja w Szczecinie. Płytę prawdopodobnie wywieziono w celu jej zabezpieczenia [...] i ukryto podczas II wojny światowej na cmentarzu z 2. poł. XIX w. Dr Łuczak podkreślił, że to jedna z największych płyt barokowych, jakie widział. Zakład przejęty przez Johanna Jacoba Mangoldta prowadził wcześniej Lorentz Kökeritz. Działając w latach 1690-1699, [...] Mangoldt odlał 22 dzwony, w tym dla katedry św. Jakuba w Szczecinie, kościoła św. Mikołaja oraz m.in. dla kościołów w Baniach i Włodyniu. Płyta została na powrót zasypana warstwą ściółki. Liczymy na szybką interwencję [powiadomionych] służb konserwatorskich i przewiezienie jej do kościoła św. Jakuba lub Muzeum Narodowego w Szczecinie.   « powrót do artykułu
  16. Plankton morski, który stanowi podstawię wielu ekosystemów, wytwarza około połowy tlenu na Ziemi i reguluje poziom dwutlenku węgla w atmosferze, może być zagrożony wyginięciem wskutek ocieplania się klimatu. Do takich wniosków doszedł zespół pracujący pod kierunkiem doktorantki Sarah Trubovitz z University of Nevada w Reno. Wyniki badań zostały opublikowane na łamach Nature Communications. Z badań wynika, że najbardziej zagrożony jest plankton zamieszkujący okalające Antarktydę wody Oceanu Południowego. Naukowcy przyjrzeli się bardzo rozpowszechnionemu planktonowi z gromady promienic oraz ich reakcji na zmiany temperatury wody. Zbadali skamieniałości pochodzące z neogenu. To młodszy okres kenozoiku, trwający od 23 do 2,5 miliona lat temu. Dzieli się na miocen i pliocen. Przeprowadzone badania wykazały, że duże zmiany temperatury wody prowadziły do olbrzymich spadków bioróżnorodności polarnych promienic. Odkrycie to stoi w sprzeczności z dotychczasowymi przypuszczeniami mówiącymi, że w przeszłości, podczas dużych zmian temperatury, plankton migrował, by znaleźć odpowiednie dla siebie warunki. Okazuje się jednak, że najbardziej prawdopodobnym skutkiem ogrzewania się wód oceanicznych będzie wyginięcie wielu gatunków promienic. Obecnie w wodach Oceanu Południowego żyje około 100 gatunków promienic. Wiele z nich nie będzie w stanie przeżyć ocieplającego się klimatu. Wyginięcie tych promienic znacząco zmniejszy bioróżnorodność ekosystemów w oceanie na wysokich szerokościach geograficznych. Co więcej, prognozy przewidują, że w ciągu najbliższych 300 lat ocieplenie na tych szerokościach geograficznych będzie tak duże, jak duże było tam ochłodzenie w ciągu ostatnich 10 milionów lat. Jako, że zmiany te będą zachodziły tak szybko, w wyniku ewolucji nie powstaną nowe gatunki, które zdążą zastąpić te, które będą wymierały. Zbyt mało wiemy o interakcjach pomiędzy poszczególnymi gatunkami planktonu by przewidzieć, co dokładnie się stanie. Możemy jednak przypuszczać, że zniknięcie wielu gatunków promienic wywoła reakcję w całym łańcuchu pokarmowym ekosystemu morskiego, ostrzega Trubovitz. Młoda uczona rozpoczęła swoje badania z zamiarem stworzenia pierwszego kompletnego spisu tropikalnych promienic żyjących na przestrzeni 10 milionów lat pomiędzy neogenem a czwartorzędem. Podobny spis dotyczący polarnych promienic został stworzony w 2013 roku przed doktora Johana Renaudie. Wówczas to okazało się, że gdy Ziemia ochłodziła się przed milionami lat, z Oceanu Południowego zniknęło wiele gatunków promienic. Jednak Renaudie nie był w stanie stwierdzić czy – jak podejrzewali ekolodzy – promienice migrowały w cieplejsze regiony, czy też wyginęły. Trubovitz, korzystając z pomocy doktorów Paula Noble z University of Nevada oraz Dave'a Lazarusa z berlińskiego Muzeum Przyrody, rozpoczęła proces identyfikowania i katalogowania dziesiątków tysięcy skamieniałych promienic. Chciała sprawdzić, czy znajdzie wśród nich gatunki z regionów polarnych, których zniknięcie odnotował Renaudie. Przez rok Trubovitz stworzyła pierwszy kompletny katalog tropikalnych promienic. Odkryła przy tym nowe nieznane dotychczas gatunki. Później porównała swój katalog z katalogiem Renaudie'go i stwierdziła, że zdecydowana większość gatunków promienic, które zniknęły z regionów polarnych, nie występuje w obszarach cieplejszych. Promienice nie migrowały, a wyginęły. Byłam zaskoczona faktem, jak niewiele polarnych gatunków było w stanie skolonizować cieplejsze wody. Stało się tak, mimo że zmiany zachodziły powoli, przez miliony lat, a habitaty cieplejszych i chłodniejszych wód były ze sobą połączone prądami oceanicznymi. Spodziewaliśmy się, że więcej gatunków promienic wykorzysta te prądy, by – w obliczu ochładzającego się klimatu – przenieść się w obszary o odpowiadających im temperaturach. Okazuje się, że nie były w stanie tego zrobić i wyginęły, mówi uczona. Trubovitz i jej koledzy sprawdzili też, czy ochładzający się klimat spowodował spadek bioróżnorodności wśród tropikalnych gatunków promienic. Wiemy bowiem, że ochłodzenie dotknęło wówczas też tropików, chociaż w stosunkowo niewielkim stopniu. Spodziewaliśmy się, że wśród tropikalnych promienic zaobserwujemy podobny wzorzec reakcji co wśród promienic polarnych. Być może proporcjonalny do spadku temperatury, jakiego doświadczyły tropiki. Okazało się jednak, że nic takiego nie miało miejsca. Wydaje się zatem, że promienice są odporne na niewielkie zmiany, ale gdy zostanie przekroczona granica tolerancji, dochodzi wśród nich do znaczących spadków bioróżnorodności, dodaje. Badania te pokazują, że wiele gatunków polarnego planktonu jest szczególnie narażonych na wyginięcie. Prognozuje się bowiem, że bieguny mogą się ocieplić nawet o 7–10 stopni Celsjusza. Nie wiemy też, co taka zmiana oznacza dla promienic zamieszkujących regiony polarne. W badanym okresie zmiany temperatury na Ziemi nie wpłynęły na ich bioróżnorodność, jednak trzeba pamiętać, że mówimy tutaj o 10 milionach lat, zatem organizmy te miały czas, by do tych zmian się dostosować. W skali milionów lat promienice są w stanie poradzić sobie ze ociepleniem o 3 stopnie Celsjusza. Nie są zdolne reagować błyskawicznie, dodaje Trubovitz. Szczegóły badań zostały opublikowane w artykule Marine plankton show threshold extinction response to Neogene climate change. « powrót do artykułu
  17. "Karolina i Karol na Wawelu. Tajemnice miecza" Artura Wabika i Marcina Wierzchowskiego to pierwszy komiks wydany przez Zamek Królewski na Wawelu. To pierwszy komiks wydany przez nasze muzeum, chociaż Wawel bohaterem komiksu nie jest po raz pierwszy – zaznacza dyrektor dr hab. Andrzej Betlej. Wydawnictwo przedstawia historię Szczerbca, miecza koronacyjnego królów polskich. Akcja opowieści rozpoczyna się od wycieczki szkolnej i zwiedzania Zamku Królewskiego na Wawelu. Uczniowie wchodzą do Skarbca Koronnego i Zbrojowni i odnajdują wyjątkowy miecz. Historia obiektu jest zawiła, tajemnicza, czasem wręcz nieprawdopodobna. Artefakt był w końcu "świadkiem" wielu koronacji i dworskich intryg. Ile w tym prawdy? Jak wiele faktów kryje się w legendach? Czy wędrówka w czasie pomoże zrozumieć historię? Przekonają się o tym Karolina i Karol – główni bohaterowie komiksu. Pełną przygód podróż odbędą wraz ze znanym kustoszem. To on odkryje przed nimi tajemnice cennego miecza, w którym odbijają się fascynujące i trzymające w napięciu dzieje Wawelu. Trzydziestostronicowe wydawnictwo jest przeznaczone dla grupy wiekowej 9+.  Dr Betlej podkreśla, że stworzenie komiksu jest realizacją idei Wawelu Otwartego. Zależy nam, by za pośrednictwem odważnej, raczej niekojarzonej z Wawelem, formy wydawniczej docierać do jak najszerszej grupy odbiorców, przekazywać wiedzę o historii i zbiorach Zamku. Artur Wabik jest artystą sztuk wizualnych, badaczem popkultury i wydawcą komiksu. Warto przypomnieć, że w 2018 r. był jednym z kuratorów wystawy "Teraz Komiks!" w Muzeum Narodowym w Krakowie. Marcin Wierzchowski to projektant, rysownik i współtwórca multimedialnego komiksu o powstaniu styczniowym "Kosy wojny". Jak Wierzchowski wspomina pracę nad "Tajemnicą miecza"? Zawsze oznacza [to] pełne zanurzenie się w rzeczywistości, którą [komiks] przedstawia. Trzeba poczuć przestrzeń, kolor, światło, fakturę i wagę obiektów, a także przeżywać wspólnie z bohaterami ich losy - tłumaczy ilustrator. W wypadku tego albumu efekt był dodatkowo wzmocniony przez wyśrubowany czas realizacji, który wymógł pracę po kilkanaście godzin dziennie przez siedem dni w tygodniu. W listopadzie zatem spędziłem więcej czasu w XIV, XVI czy XVIII wieku niż w 2020 roku. Była to ryzykowna, ale wyjątkowo ciekawa i inspirująca podróż - dodaje. Betlej zapowiedział, że kolejny tom komiksowy ukaże się już w przyszłym roku. Tym razem będzie on poświęcony wawelskim arrasom. [Tajemnice miecza] to nie ostatnia taka publikacja, ponieważ w 2021 roku planujemy wydanie komiksu związanego z wystawą arrasów. Partnerem obydwu tomów jest Tauron.   « powrót do artykułu
  18. Naukowcy skupieni wokół GRAND Collaboration chcą wybudować gigantyczny wykrywacz neutrin obejmujących powierzchnię... 200 000 km2. Siedzibą GRAND (Giant Radio Array for Neutrino Detection) jest francuskie Narodowe Centrum Badań Naukowych (CNRS). GRAND Collaboration odbyła już kilka warsztatów i stworzyła plan budowy gigantycznego detektora. Uczestnicy GRAND chcą poszukiwać i badań neutrin o bardzo wysokich energiach. Dotychczas takich neutrin nie udało się zaobserwować. Takie neutrina mogą pochodzić z dwóch źródeł. Jednym z nich jest ultrawysokoenergetyczne promieniowanie kosmiczne (UHE), a drugie źródło to interakcja UHE z mikrofalowym promieniowaniem tła. Naukowców z GRAND szczególnie interesują neutrina taonowe. Neutrina takie powinny być stosunkowo łatwe do wykrycia. Naukowcy z GRAND uważają, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż neutrina z UHE wchodzą w interakcje z materią. Ze wszystkich trzech rodzajów neutrin obecnych w UHE neutrina elektronowe zostają uwięzione w materii, z którą wchodzą w interakcje, a neutrina mionowe przechodzą przez tę materię. Uczeni chcą złapać neutrino taonowe, które wchodzi w reakcje z materią i rozpada się w odległości do 50 kilometrów od miejsca interakcji. Olbrzymi teleskop GRAND miałby rejestrować te rozpady. Z kolei materia, z którą neutrina taonowe mają wchodzić w interakcje to sama Ziemia. Koncepcja jej wykorzystania nie jest nowa. A pomysłodawcy GRAND Collaboration chcą w tym celu wykorzystać tereny górskie. Spróbują złapać neutrina taonowe, które przeszły przez skorupę ziemską i rozpadają się w powietrzu, powodując cały deszcz cząstek. Pomysł GRAND polega na ustawieniu 200 000 specjalnych czujników. Potrzeba jednego takiego czujnika na 1 km2. Każda z takich stacji będzie składała się ze specjalnej anteny, wzmacniacza oraz sprzętu do rejestrowania i przechowywania danych. Dotychczas naukowcom udało się zebrać około 160 000 euro i stworzyć 35 prototypowych stacji. Teraz zaczynają wdrażać pilotażowy program GRANDProto300, w ramach którego kosztem 1,6 miliona euro chcą ustawić swoje czujniki na powierzchni 300 km2. Mają nadzieję, że w ciągu najbliższych 5–10 lat koszt pojedynczej stacji spadnie do około 500 USD. W ten sposób koszty całego projektu, zakładającego budowę czujników oraz stworzenie hotspotu z pełnowymiarową anteną na każde 10 000 km2 powinny zamkną się kwotą 200 milionów euro.   « powrót do artykułu
  19. Szczecińscy naukowcy z Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego rozpoczynają badania nad bezpieczniejszymi lekami przeciwbólowymi, które mają być wprowadzane do krwi przez skórę. Badacze chcą stworzyć lek w formie plastra i maści. Naukowcy pracujący w projekcie "Aminoprofen" (połączenie słów aminokwas i ibuprofen) chcą opracować technologię, która pozwoli otrzymywać nowe modyfikacje niesteroidowych leków przeciwzapalnych o zwiększonej przenikalności przez skórę. Będziemy tak modyfikować strukturę leku, a dokładniej jego cząsteczki aktywnej farmaceutycznie (API), aby nie zmienić jej właściwości farmakologicznych, czyli samego działania przeciwbólowego, przeciwzapalnego i przeciwgorączkowego, ale aby lepiej przenikała przez skórę, a więc była dostarczana do organizmu w najbezpieczniejszy sposób – powiedziała w rozmowie z PAP twórczyni koncepcji badań dr Paula Ossowicz-Rupniewska, która kieruje projektem. Jak wyjaśniła, chodzi o to, aby dostarczyć do organizmu pacjenta mniejszą ilość leku, który byłby jednak bardziej skuteczny niż podany w formie tabletki. "Spotęgowanie przenikania pozwoli na to, abyśmy ograniczyli ilość wprowadzanego do organizmu leku; ma przenikać przez wszystkie błony biologiczne, również te wewnątrz organizmu" – wyjaśniła. Zaznaczyła, że podanie leku przez skórę jest dla pacjenta dużo bezpieczniejsze niż podanie doustne, np. w formie tabletek, które wpływają drażniąco na ścianę żołądka i – szczególnie u pacjentów przyjmujących je przez długi czas – mogą powodować działania niepożądane ze strony przewodu pokarmowego, np. wrzody żołądka. Część leku podawanego w formie tabletki jest ponadto neutralizowana przez wątrobę. Badacze, po zmodyfikowaniu struktury ibuprofenu, chcą stworzyć dwie grupy produktów: w postaci półstałej (maści, kremy czy żele) oraz plastry medyczne. W przypadku tych pierwszych chcemy tak dobrać komponenty formulacji farmaceutycznej, aby również potęgowały przenikalność przez skórę – powiedziała dr Ossowicz-Rupniewska. Dodała, że wiele obecnych na rynku maści czy żeli tego typu zawiera nieobojętne dla zdrowia konserwanty, a także substancje drażniące, wywołujące dodatkowy efekt ogrzewania lub chłodzenia. Chcemy stworzyć w pełni bezpieczne związki z naturalnych komponentów, które będą potęgować działanie przenikania, ale nie będą wywoływać działań niepożądanych dla pacjentów – zaznaczyła badaczka. Jej zdaniem, większe wyzwanie czeka zespół przy pracy nad plastrami medycznymi. Naukowcy chcą stworzyć produkt, który będzie miał niewielką grubość, będzie dobrze przylegał do skóry, a jednocześnie będzie można go komfortowo z niej usunąć po zużyciu. Oprócz tego, że wypróbujemy komercyjne kleje, spróbujemy dodatkowo stworzyć nowy klej na bazie naturalnych komponentów, w pełni bezpieczny do stosowania – dodała pomysłodawczyni badań. Plaster ma mieć działanie ogólnoustrojowe, a więc lek, który będzie zawierał, przeniknie przez skórę i dostanie się do organizmu, niezależnie od tego, gdzie na ciele zostanie przyklejony. Zaznaczyła, że celem jest stworzenie leku typu "all-in-one", który nie tylko pomoże w szybkim uśmierzeniu bólu czy zneutralizowaniu stanu zapalnego, ale też dostarczy do organizmu niezbędne aminokwasy. Badaczka wskazała, że najprawdopodobniej produkcja takich form leków nie będzie wymagała dużych nakładów finansowych. Synteza związków nie będzie generowała dużych kosztów, nie będą też konieczne duże nakłady na badania kliniczne: modyfikacje strukturalne wymagają od firm farmaceutycznych dużo mniej formalności. Dodatkowo pojedyncze dawki leku będą mogły być mniejsze – wyjaśniła dr Ossowicz-Rupniewska. Projekt "Aminoprofen" finansowany jest ze środków Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. « powrót do artykułu
  20. Zderzenia pomiędzy wysoko energetycznymi protonami po raz pierwszy pozwoliły na przyjrzenie się niezwykłym hiperonom. Zaliczane są one do cząstek dziwnych. To bariony zawierające co najmniej jeden kwark dziwny. Hiperony prawdopodobnie występują w jądrach gwiazd neutronowych, zatem ich badanie może sporo zdradzić na temat samych gwiazd oraz środowisk o tak ekstremalnie upakowanej materii. Hiperony są hadronami, czyli cząstek złożonych z co najmniej dwóch kwarków. Interakcje pomiędzy hadronami mają miejsce za pośrednictwem oddziaływań silnych. Niezbyt wiele wiemy o oddziaływaniach pomiędzy hadronami, a większość tej wiedzy pochodzi z badan, w których używane są protony i neutrony. Natura oddziaływań silnych powoduje, że bardzo trudno jest czynić w ich przypadku przewidywania teoretyczne. Trudno jest więc teoretycznie badać, jak hadrony oddziałują między sobą. Zrozumienie tych oddziaływań jest często nazywane „ostatnią granicą” Modelu Standardowego. Protony, neutrony i hiperony składają się z trzech kwarków. O ile jednak protony i neutrony zbudowane są wyłącznie z kwarków górnych i dolnych, to hiperony zawierają co najmniej jeden kwark dziwny. Badanie hiperonów daje nam zatem nowe informacje na temat oddziaływań silnych. Podczas badań naukowcy z CERN, pracujący przy eksperymencie ALICE, przyglądali się wynikom zderzeń wysoko energetycznych protonów, w wyniku których w otoczeniu miejsca kolizji pojawiają się „źródła” cząstek. Dochodzi do interakcji kwarków i gluonów, tworzących nowe cząstki. Powstają też pary hiperonów i protonów. Naukowcy, mierząc korelacje momentów pędu w takich parach zbierają informacje na temat sposobu ich interakcji. Interakcje takie można w ograniczonym stopniu przewidywać na podstawie modelowania zachowania kwarków i gluonów. Najnowsze badania wykazały, że przewidywania niemal idealnie zgadzają się z pomiarami. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Nature. « powrót do artykułu
  21. Włoscy archeolodzy znaleźli w Pompejach thermopolium, czyli rodzaj street-foodu z przekąskami. Świetnie zachowany bar przekąskowy został częściowo odkopany w ubiegłym roku. Zdecydowano wówczas, że będzie całkowicie odsłonięty, by zwiedzający mogli podziwiać go w całości. Bogato zdobione freskami thermopolium znajdowało się na ruchliwym skrzyżowaniu pomiędzy Aleją Balkonów a Ulicą Srebrnych Godów. Już wcześniej odkryto freski przedstawiające nimfę dosiadającą konika morskiego czy walkę gladiatorów. Teraz wśród odsłoniętych fresków widzimy zwierzęta, które prawdopodobnie były w menu – m.in. kaczkę czy koguta. Archeologom udało się znaleźć też resztki jedzenia. Są wśród nich pozostałości po świniach, kozach, rybach i ślimakach. Znaleziono też zmiażdżony bób, który był używany do zmiany smaku wina. To thermopolium jest nie tylko świadkiem codziennego życia w Pompejach, ale również daje nam możliwość przeprowadzenia licznych badań, gdyż po raz pierwszy udało się odkopać takie miejsce w całości, mówi Massimo Osanna, dyrektor generalny Parku Archeologicznego w Pompejach. Na miejscu znaleziono też amfory, fontannę, zbiornik na wodę oraz ludzkie szczątki, w tym 50-letniego mężczyzny. Znaleziono je w pobliżu dziecięcego łóżka. Stoisko zostało zamknięte w pośpiechu i opuszczone przez właścicieli. Jednak ten starszy mężczyzna najprawdopodobniej został z tyłu i zginął podczas pierwszej fazy erupcji, mówi Osanna. Obok spoczywają zwłoki albo złodzieja, albo klienta, który został zaskoczony w momencie, gdy otwierał pokrywkę jednego z garnków, dodaje Osanna. Thermopolia, których nazwa pochodziła od greckich „thermos” oznaczający „gorący” oraz „poleo” czyli „sprzedawać”, były bardzo popularne w świecie rzymskich. W samych Pompejach było około 80 takich barów z przekąskami. « powrót do artykułu
  22. NASA i jej partnerzy pracują nad napędem atomowym dla pojazdów kosmicznych. Pomysł na atomowe silniki rakietowe pojawił się w latach 40. ubiegłego wieku. Jednak dopiero teraz dysponujemy technologiami, które czynią realną koncepcję międzyplanetarnej podróży napędzanej energią atomową. Co bardzo ważne, pomysły nad którymi pracuje NASA, zakładają wykorzystanie silników o napędzie atomowym poza Ziemią. Pojazdy mają być wynoszone za pomocą silników na paliwo chemiczne i dopiero poza niską orbitą okołoziemską ma uruchamiać się silnik atomowy. Głównym wyzwaniem było zawsze zaprojektowanie bezpiecznego i lekkiego silnika o napędzie atomowym. Nowe paliwa i reaktory to zapewniają. Nadzieje z nimi związane są na tyle duże, że NASA myśli nawet o misjach załogowych korzystających z energii rozpadu jąder atomowych. Napęd jądrowy bardzo się przyda, jeśli myślimy o podróży na Marsa i z powrotem w czasie krótszym niż dwa lata, mówi Jeff Sheehy, główny inżynier w Space Technology Mission Directorate. Głównym wyzwaniem jest tutaj dokonanie odpowiedniego postępu w dziedzinie paliwa, dodaje. Paliwo takie musiałoby wytrzymać bardzo wysokie temperatury oraz warunki panujące w silniku. Dwie firmy, z którymi współpracuje NASA, zapewniają, że mają odpowiednie paliwo i reaktor. Silniki atomowe mają wykorzystywać energię z rozpadu jąder atomowym do podgrzania ciekłego wodoru do temperatury 2430 stopni Celsjusza. To aż 8-krotnie więcej niż wynosi temperatura rdzenia reaktora w typowej elektrowni atomowej. Tak podgrzany wodór ma się rozszerzać i z olbrzymią prędkością wydobywać z dysz silnika. W ten sposób będzie powstawał 2-krotnie większy ciąg na jednostkę masy paliwa niż w przypadku obecnie stosowanych paliw chemicznych. To zaś pozwoli pojazdowi poruszać się szybciej i lecieć dłużej. Dodatkową zaletą wykorzystania silnika o napędzie atomowym byłby fakt, że po dotarciu na miejsce – na przykład na orbitę jednego z księżyców Saturna – reaktor może przełączyć się z trybu pracy napędu w tryb źródła energii i przez wiele lat zasilać instrumenty naukowe umożliwiając np. wysyłanie wysokiej jakości fotografii. Uzyskanie odpowiedniego ciągu z silnika atomowego będzie wymagało użycia wysoce wzbogaconego paliwa. Paliwo takie, jak w elektrowniach atomowych, byłoby bezpieczniejsze w użyciu, jednak w warunkach wysokiej temperatury silnika oraz obecności wysoce reaktywnego wodoru, stałoby się kruche. Firma Ultra Safe Nuclear Corp. Technologies (USNC-Tech), która współpracuje z NASA, informuje, że wzbogaca swój uran do poniżej 20%. To więcej niż w reaktorach atomowych, ale mniej niż w broni jądrowej. Jej paliwo to mikroskopijne pokryte ceramiką kapsułki uranu umieszczone na macierzy z węglika cyrkonu. Mikrokapsułki utrzymują w miejscu produkty uboczne reakcji, a jednocześnie pozwalają na uchodzenie ciepła. Dość podobną konstrukcję proponuje firma BWX Technologies. Pracuje ona nad mikrokapsułkami ceramicznymi oraz eksperymentuje z paliwem zamkniętym w metalowej matrycy. Główna różnica pomiędzy projektami obu przedsiębiorstw polega na wykorzystaniu różnych moderatorów. Zadaniem moderatora jest spowolnienie neutronów z rozpadu atomowego tak, by podtrzymywały one reakcję łańcuchową. BWX umieściło swoje bloki z paliwem pomiędzy wodorkami, natomiast w projekcie USNC-Tech wykorzystano beryl w roli moderatora. Warto tutaj wspomnieć jeszcze o jednej propozycji. Naukowcy z Plasma Physics Laboratory na Princeton University wykorzystują eksperymentalny reaktor USNC-Tech podczas prac nad własną koncepcją napędu atomowego. Reaktor służy im do podgrzewania plazmy do temperatury powyżej miliona stopni Celsjusza. Samuel Cohen z Princeton mówi, że jest jeszcze jeden sposób na małe bezpieczne silniki o napędzie atomowym: reaktory termojądrowe. Obecnie podczas prac nad nimi wykorzystuje się zwykle deuter i tryt. Jednak zespół Cohena pracuje nad reaktorem fuzyjnym korzystającym z deuteru i helu-3. Do reakcji dochodzi w plazmie o bardzo wysokiej temperaturze, dzięki czemu powstaje bardzo mało neutronów. Nie lubimy neutronów, gdyż mogą one zmienić materiały konstrukcyjne, jak stal, w coś na podobieństwo sera szwajcarskiego i spowodować, że staną się one radioaktywne, mówi Cohen. Co więcej koncepcja nad którą pracują w Princeton – Direct Fusion Drive – wymaga znacznie mniej paliwa niż standardowa fuzja, a samo urządzenie może być 1000-krotnie mniejsze niż standardowe. Napęd wykorzystujący reakcję termojądrową może, przynajmniej teoretycznie, znacząco przewyższać napęd jądrowy. Dostarczy on bowiem aż 4-krotnie więcej energii. Jednak technologia reakcji termojądrowej wciąż jest słabo rozwinięta, a specjaliści muszą pokonać wiele przeszkód jak uzyskanie i utrzymanie plazmy oraz efektywna zamiana uzyskanej energii w ciąg. Dlatego też, jak przyznaje Cohen, technologia napędu termojądrowego raczej nie będzie gotowa do końca lat 30., do czasu startu proponowanej misji załogowej na Marsa. Tymczasem USNC-Tech ma już niewielkie prototypy oparte na swoim paliwie. Jesteśmy na najlepszej drodze, by spełnić wymagania NASA i do roku 2027 zademonstrujemy gotowy do użycia system w skali 1:2, zapewnia Michael Eades dyrektor ds. inżynieryjnych USNC-Tech. Później firma ma zbudować gotowy do marsjańskiej misji system napędowy w pełnej skali. « powrót do artykułu
  23. Specjaliści z I Katedry i Kliniki Kardiochirurgii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego przeprowadzili u pacjentki w ciąży nowatorski zabieg wszczepienia stymulatora serca z zastosowaniem systemu elektroanatomicznego. Zespół kierowany przez profesora Grzegorza Opolskiego zastosował system elektroanatomiczny do nawigacji śródzabiegowej. To znacząca zmiana w porównaniu ze standardową techniką, w której używa się promieniowania rentgenowskiego. Tym razem specjaliści nie chcieli narażać 18-tygodniowego dziecka na potencjalnie szkodliwe promieniowanie rentgenowskie. Dlatego zdecydowali się na zastosowanie nowatorskiej metody. Zabieg przeprowadzono u 28-letniej kobiety, która w 13. tygodniu ciąży trafiła do szpitala z powodu powtarzających się omdleń. Kobiecie wszczepiono podskórny rejestrator rytmu serca, dzięki któremu możliwe jest ciągłe monitorowanie pracy tego organu i wykrywanie arytmii nawet przez kilka lat. Dzięki zdalnej transmisji danych z urządzenia kobieta była pod ciągłym nadzorem Pracowni Kontroli i Telemonitoringu Urządzeń Wszczepialnych Serca. Badania wykazały, że u 28-latki występują zaburzenia pracy serca groźne zarówno dla niej jak i dla dziecka. Dlatego też kobieta została zakwalifikowana do pilnego zabiegu wszczepienia stymulatora serca. Zabieg przeprowadzono w dwóch etapach. Najpierw wykorzystano elektrody mapujące do wykonania mapy dużych naczyń i serca. Uzyskano w ten sposób trójwymiarowy obraz, na którego podstawie do docelowych jam serca wprowadzono elementy układu stymulującego. Wykorzystano przy tym system do elektronawigacji, który pozwolił na lokalizację elektrod dzięki polu elektromagnetycznemu o niewielkim natężeniu. Podobne techniki zyskują coraz większą popularność na całym świecie. Pozwalają bowiem zrezygnować z używania szkodliwego promieniowania rentgenowskiego. « powrót do artykułu
  24. Niegdyś doskonale zdawano sobie sprawę, jaki jest sens poszczególnych rekwizytów, potraw, gestów; wszystko miało swój wymiar magiczny i symboliczny. Dziś wiele tradycji trwa, ale wiedza o nich umyka – mówi o Bożym Narodzeniu etnolog dr Grzegorz Odoj, prof. UŚ. W przededniu świąt powraca temat tradycji, czyli międzypokoleniowego przekazu zwyczajów, zasad, norm, działań obrzędowych. Ich praktykowanie umacnia naszą tożsamość, odrębność lokalną, regionalną. Pojawia się też odwieczne pytanie: dlaczego tak robimy. W większości przypadków ten pierwotny sens, pierwotna symbolika tych działań w naszej świadomości zaniknęła, ale robimy to dalej, bo tak zawsze robił mój ojciec, moja matka, moi dziadkowe i tak powinno się robić – mówił PAP etnolog z Uniwersytetu Śląskiego. Dodał, że niegdyś doskonale zdawano sobie sprawę, jaki jest sens poszczególnych rekwizytów, potraw, gestów. Wszystko miało swój wymiar magiczny i symboliczny, np. pusty talerz na stole najpierw był związany z upamiętnianiem duchów przodków, później był on dla zbłąkanego wędrowca czy nawet dla Pana Jezusa. Podobnie w kwestii potraw. Na przykład taki mak: dziś spożywamy go w postaci ciasta, kutii czy makówek – ale już bez zastanawiania się, że to symbol płodności. Obecnie nie dostrzegamy już tych uwarunkowań magicznych, ponieważ nie mamy takiej potrzeby – tłumaczył Odoj. Wskazał też, że spora część tradycji związanych z Bożym Narodzeniem wywodzi się z dawnej kultury chłopskiej. Dzisiejsza kultura to przede wszystkim kultura miasta, to miasto dyktuje mody, trendy – dodał. Ekspert przypomniał, że tradycja jest zmienna. Wydaje nam się, że tam, gdzie pojawia się pojęcie: tradycja, tradycyjny, mowa jest o czymś odwiecznym, a tak nie jest. Przykładem może być jedna z ikon Bożego Narodzenia, jaką jest karp. On powszechnie pojawia się właściwie dopiero po 1945 r. – powiedział. Dodał, że w każdej tradycji istnieje taki rdzeń, który zmienia się wolno lub nawet bardzo wolno. Oprócz wspomnianego karpia można tu także wskazać choinkę. Z kolei wśród nowych elementów świętowania Bożego Narodzenia etnolog wymienił wyjazdy do egzotycznych krajów (choć obecnie z powodu pandemii jest to utrudnione) czy mutacje wigilijnej kolacji np. w wersji wegańskiej. Również kultura popularna – kontynuował Odoj – wprowadza nowe elementy jak np. rodzinne oglądanie popularnej komedii świątecznej, rokrocznie emitowanej w telewizji w Boże Narodzenie właśnie. Etnolog podsumował, że choć sens wielu zwyczajów już umyka, to nadal świętujemy Boże Narodzenie świadomie. Święta są ważnym elementem naszego życia, to odwrócenie naszej codzienności. I choć obserwujemy obecnie desakralizację świąt, to ta sfera ludyczna, emocjonalna, pozostanie z nami na bardzo długo – powiedział Odoj. « powrót do artykułu
  25. Firma DeepMind, której system sztucznej inteligencji zdobył rozgłos pokonując mistrza Go, a niedawno zapowiedział rewolucję na polu nauk biologicznych, poszła o krok dalej. Stworzyła system MuZero, który uczy się zasad gry od podstaw, bez żadnych informacji wstępnych. Celem DeepMind jest spowodowanie, by MuZero uczył się tak, jak robi to dziecko, metodą prób i błędów. MuZero rozpoczyna naukę reguł gry od spróbowania jakiegoś działania. Później próbuje czegoś innego. Jednocześnie sprawdza, czy jego działanie jest dozwolone i jaki jest jego skutek. Do dalszej pracy wybiera te z działań, które przynoszą najlepszy rezultat. W szachach będzie to doprowadzenie do szach-mata, w Pac-Manie zaś połknięcie kropki. Następnie algorytm tak zmienia swoje działania by pożądane rezultaty osiągnąć najniższym kosztem. Taki sposób nauki, poprzez obserwację, jest idealną metodą w przypadku SI. Chcemy bowiem zadać sztucznej inteligencji pytania i poprosić o rozwiązywanie problemów, których nie można łatwo zdefiniować. Ponadto w świecie rzeczywistym, gdzie nie obowiązują stałe i jasne reguły gry, SI co chwila będzie napotykała na przeszkody, z którymi musi sobie poradzić. Obecnie MuZero uczy się kompresji wideo. W przypadku AlphaZero nauczenie się tego zadania byłoby bardzo kosztowne, mówią autorzy algorytmu. Już teraz zastanawiają się nad wdrożeniem MuZero do nauczenia się jazdy samochodem. Myślą też o zaprzęgnięciu algorytmu do projektowania białek. Przypomnijmy, że siostrzany algorytm AlphaFold udowodnił ostatnio, że świetnie sobie radzi z zawijaniem białek. MuZero mógłby zaś projektować białka od podstaw. Dzięki temu, mając do dyspozycji np. szczegółową wiedzę o wirusie czy bakterii, którą białko ma niszczyć, byłby w stanie zaprojektować nowe lekarstwa. MuZero, dzięki jednoczesnemu uczeniu się reguł gry i udoskonalaniu swoich działań pracuje znacznie bardziej ekonomicznie, niż jego poprzednicy stworzeni przez DeepMind. Radzi sobie świetnie nawet wówczas, gdy twórcy celowo ograniczą jego możliwości. Podczas nauki zasad Pac-Mana, gdy na każdy rozważany ruch MuZero mógł przeprowadzić nie więcej niż 7 symulacji skutków swoich działań – co jest liczbą zdecydowanie zbyt małą, by rozważyć wszystkie opcje – algorytm i tak całkiem dobrze sobie poradził. Twórcy MuZero mówią, że taki system potrzebuje sporych mocy obliczeniowych, by nauczyć się zasad. Gdy jednak już je pozna, podejmowanie kolejnych decyzji wymaga już tak niewielu obliczeń, że całe działania mogą być przeprowadzone na smartfonie. Jednak nawet nauka nie jest bardzo wymagająca. MuZero nauczył się od podstaw zasad Pac-Mana w ciągu 2-3 tygodni, korzystając przy tym z jednego GPU, mówi Julian Schrittwieser, jeden ze współautorów algorytmu. Jednym z elementów powodujących, że wymagania MuZero są nieduże w porównaniu z innymi systemami jest fakt, iż algorytm bierze pod uwagę tylko elementy istotne w procesie podejmowania decyzji. Wiedza, że parasol ochroni cię przed deszczem jest bardziej użyteczna, niż umiejętność modelowania ruchu kropel wody w powietrzu, czytamy w oświadczeniu DeepMind. Celem twórców MuZero jest spowodowanie, by ich system potrafił odrzucić wszystko to, co w danym momencie nie jest potrzebne, by skupił się na kwestiach istotnych. Mówią tutaj o dziecku, które po zaledwie kilkukrotnym doświadczeniu jest w stanie generalizować wiedzę na dany temat i połączyć np. kroplę wody z potężnym wodospadem, widząc powiązanie pomiędzy nimi. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...