Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Materiały stosowane w biomedycynie muszą cechować się kontrolowaną biodegradowalnością, odpowiednią wytrzymałością i całkowitym brakiem toksyczności dla ludzkiego organizmu. Poszukiwanie takich materiałów nie jest więc prostym zadaniem. W tym kontekście naukowcy od dłuższego czasu interesują się magnezem. Wykorzystując między innymi spektroskopię anihilacji pozytonów, badaczom udało się wykazać, że magnez poddany powierzchniowej obróbce mechaniczno-ściernej uzyskuje niezbędne dla materiału biokompatybilnego właściwości. W ostatnim czasie coraz większe zainteresowanie zyskują materiały korodujące w sposób kontrolowany. W szczególności dotyczy to biomedycyny, gdzie stosuje się implanty wykonane z polimerów naturalnych lub syntetycznych. Ich zaletą jest łatwość dostosowania szybkości rozkładu w warunkach fizjologicznych. Z drugiej strony, właściwości mechaniczne tych materiałów ulegają pogorszeniu w środowisku organizmu ludzkiego, przez co nie nadają się do zastosowań narażonych na duże obciążenia. Z tego powodu dobrym rozwiązaniem wydają się implanty metaliczne, stworzone na bazie całkowicie nieszkodliwego dla ludzkiego organizmu magnezu. Ze względu na swoje właściwości mechaniczne, termiczne i elektryczne oraz biodegradowalność, a także kontrolowane tempo korozji, magnez wzbudza duże zainteresowanie badaczy zajmujących się biokompatybilnymi implantami. Pomimo tych zalet, zastosowanie magnezu jako biomateriału używanego przy produkcji implantów okazało się niełatwe ze względu na stosunkowo wysoką szybkość korozji w środowisku ludzkiego ciała. Problem ten da się jednak pokonać, stosując odpowiednie powłoki. W trakcie wieloletnich badań zauważono, że rozdrobnienie mikrostruktury materiałów nie tylko poprawia ich właściwości mechaniczne, ale może także wyraźnie zwiększyć odporność korozyjną. Dlatego międzynarodowy zespół naukowy, kierowany przez dr hab. Ewę Dryzek z Instytutu Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk w Krakowie, postawił sobie za cel ilościowe zbadanie wpływu powierzchniowej obróbki mechaniczno-ściernej SMAT (Surface Mechanical Attrition Treatment) komercyjnego magnezu na jego odporność korozyjną. W tej metodzie duża liczba twardych kulek o średnicy kilku milimetrów uderza w powierzchnię obrabianego materiału, powodując odkształcenie plastyczne warstwy przypowierzchniowej lub warstwy leżącej tuż pod nią. Odkształceniu plastycznemu towarzyszy wytworzenie dużej liczby defektów sieci krystalicznej. Do scharakteryzowania mikrostruktury zastosowano typowe techniki badawcze, np. mikroskopię świetlną i elektronową, dyfrakcję promieni rentgenowskich oraz elektronów rozproszonych wstecznie, a także pomiary mikrotwardości. Badania mikroskopowe ujawniły stopniowo zmieniającą się mikrostrukturę warstwy wierzchniej materiału powstałej podczas obróbki SMAT. Zaobserwowaliśmy znaczne rozdrobnienie ziaren w pobliżu obrobionej powierzchni. Głębiej widoczne były bliźniaki odkształcenia, których gęstość malała wraz ze wzrostem odległości od tej powierzchni – wyjaśnia dr hab. Dryzek. W ramach opisywanych prac po raz pierwszy użyto również spektroskopii anihilacji pozytonów PAS (Positron Annihilation Spectroscopy). Technika ta jest metodą nieniszczącą i pozwala na identyfikację defektów sieci krystalicznej na poziomie atomowym. Polega ona na tym, że gdy pozytony trafiające do próbki materiału napotykają swoje antycząstki – elektrony – anihilują i zamieniają się w fotony, które można rejestrować. Pozyton, który na swojej drodze znajdzie puste miejsce w sieci krystalicznej, może zostać schwytany, co wydłuża czas do momentu jego anihilacji. Pomiar czasu życia pozytonów daje badaczom obraz struktury próbki na poziomie atomowym. Celem zastosowania tej metody było, między innymi, uzyskanie informacji na temat rozkładu defektów sieci krystalicznej w warstwie powierzchniowej powstałej w wyniku obróbki SMAT, a także badanie warstwy materiału o grubości rzędu kilku mikrometrów, leżącej tuż pod obrobioną powierzchnią oraz powiązanie uzyskanych informacji z własnościami korozyjnymi. Jest to o tyle ważne, że defekty sieci krystalicznej determinują kluczowe właściwości materiałów. Z tego względu procedura ta znajduje również zastosowanie w metalurgii i technologiach półprzewodnikowych. Średni czas życia pozytonów w warstwie o grubości 200 mikrometrów, uzyskanej w wyniku trwającej 120 sekund obróbki SMAT, wykazuje wysoką stałą wartość 244 pikosekund. Oznacza to, że wszystkie emitowane ze źródła pozytony docierające do tej warstwy anihilują w defektach struktury, którymi są wakancje – czyli braki atomów w węzłach sieci krystalicznej – związane z dyslokacjami. Warstwa ta odpowiada silnie odkształconemu obszarowi z rozdrobnionymi ziarnami. Głębiej średni czas życia pozytonów maleje, co wskazuje na zmniejszającą się koncentrację defektów, osiągając w odległości około 1 milimetra od powierzchni wartość charakterystyczną dla dobrze wygrzanego magnezu o stosunkowo małej gęstości defektów struktury, który stanowił materiał porównawczy – opisuje szczegóły prac doktorant Konrad Skowron, główny autor artykułu i pomysłodawca badań. Proces SMAT w istotny sposób wpłynął także na zachowanie próbek magnezu podczas elektrochemicznych testów korozyjnych. Zmiany struktury wywołane przez SMAT zwiększyły podatność magnezu na utlenianie anodowe, intensyfikując tworzenie się powłoki wodorotlenkowej na powierzchni oraz w konsekwencji prowadząc do lepszej odporności na korozję. Potwierdzają to dane uzyskane dzięki użyciu wiązki pozytonów w Zjednoczonym Instytucie Badań Jądrowych w Dubnej. Wyniki pokazują, że oprócz granic ziaren i podziaren obecnych na powierzchni, także inne defekty krystaliczne, takie jak dyslokacje i wakancje, mogą odgrywać istotną rolę w zachowaniu korozyjnym magnezu. Obecnie prowadzimy analogiczne badania dla tytanu. Tytan jest metalem szeroko stosowanym w lotnictwie, motoryzacji, energetyce i przemyśle chemicznym. Służy również jako materiał do produkcji urządzeń i implantów biomedycznych. Ekonomicznie akceptowalna metoda, umożliwiająca uzyskanie czystego tytanu o mikrostrukturze gradientowej z ziarnem o wielkości nanometrycznej w warstwach przylegających do powierzchni, może otworzyć szersze perspektywy zastosowania tytanu w wyrobach ważnych dla gospodarki i dla poprawy komfortu życia człowieka – mówi dr hab. Dryzek. « powrót do artykułu
  2. Władze Chin w końcu zgodziły się, by do Wuhan przyjechała grupa międzynarodowych ekspertów, których zadaniem będzie sprawdzenie hipotezy, że to właśnie tam rozpoczęła się epidemia COVID-19. Międzynarodowa misja rozpocznie się w styczniu i potrwa 4-5 tygodni. Odbędzie się ona przy udziale chińskich naukowców. Uważa się, że pandemia rozpoczęła się w Wuhan na targu zwierząt. Eksperci WHO zbadają próbki oraz wyniki prześwietleń sprzed czasu wykrycia pierwszych przypadków. Chcą sprawdzić, jak długo wirus krążył wśród ludzi zanim został zauważony. Zbadane zostaną także nietoperze i inne zwierzęta. Celem misji jest bowiem stwierdzenie, gdzie tkwi źródło epidemii. Zobaczymy, gdzie nas to zaprowadzi. Czy zaczęło się w Wuhan czy w innym mieście i jak się roznosiło, mówi Fabian Leendertz, biolog z niemieckiego Instytut Roberta Kocha, który wejdzie w skład zespołu. Najprawdopodobniej źródłem wirusa były nietoperze, które posiadają wyjątkowy układ odpornościowy. Jednak musiał istnieć jeszcze jakiś pośrednik pomiędzy nimi, a ludźmi. I tego pośrednika też trzeba będzie znaleźć. Władze Chin od wielu miesięcy usiłują przekonywać, że pandemia nie rozpoczęła się w Państwie Środka. Ostatnio kampania propagandowa uległa wzmożeniu. Wszystko jednak wskazuje na Chiny. To tam właśnie zidentyfikowano pierwsze zachorowania wśród ludzi. Leendertz podkreśla, że prace międzynarodowego zespołu nie będą miały na celu szukanie winnego kraju. Chodzi o to, by zrozumieć, co się stało i by na tej podstawie postarać się zmniejszyć ryzyko kolejnej epidemii. « powrót do artykułu
  3. Z okazji 250. rocznicy urodzin Ludwiga van Beethovena do obiegu trafił znaczek z podobizną kompozytora. Autor projektu, Bożydar Grozdew, przedstawił na znaczku podobiznę Ludwiga van Beethovena w formie grafiki według szkicu Augusta von Kloebera z 1818 roku. Poza tym Poczta Polska wydała w limitowanej wersji kopertę Pierwszego Dnia Obiegu (ang. FDC, od first day cover). Widnieją na niej pięciolinie i nuty z jednego z utworów Beethovena. Znaczek ma wymiary 40,5x40,5 mm. Wydrukowano go techniką offsetową na papierze fluorescencyjnym, w nakładzie 90.000 sztuk. Arkusz zawiera 5 znaczków i przywieszkę. Na znaczku zaprojektowanym przez Grozdewa włosy Beethovena oddano za pomocą pięciolinii z nutami. Ma to być alegoria muzyki, która wypływa ze znaczka, jest w głowie Beethovena, unosi się na jego zmierzwionych włosach, żyje – kompozytor emanuje muzyką. Wystarczy przypomnieć słynne "stukanie losu do naszych bram", czyli V Symfonię zwaną symfonią przeznaczenia, "Odę do radości", czyli finał IX Symfonii, "Dla Elizy" czy "Sonatę Księżycową" cis-moll op. 27, by uznać geniusz tego kompozytora. Bohater naszego najnowszego znaczka jest dowodem na to, że pomimo tak wielkich ograniczeń i przeciwności losu – postępująca głuchota, depresja, myśli samobójcze, odseparowanie się od otoczenia – dzięki konsekwencji i wytrwałemu dążeniu do doskonałości można przezwyciężyć swoje słabości – podkreślił wiceprezes Poczty Polskiej Wiesław Włodek. Dodał, że ma nadzieję, że ze względu na walory estetyczne emisja Poczty Polskiej przypadnie do gustu wszystkim, nie tylko wielbicielom muzyki klasycznej. « powrót do artykułu
  4. Zwierzęta mogą wpaść w „ekologiczną pułapkę” modyfikując swoje zachowanie w reakcji na globalne ocieplenie w niewłaściwym kierunku, informują naukowcy z University of Exeter. Dotychczas znaliśmy „hipotezę ratunkową”, mówiącą, że wiele gatunków, szczególnie tych o bardziej elastycznych zachowaniach, może dostosować się do zmian klimatycznych. Ostatnie badania wykazały, że istnieje też pułapka, w którą wpadł stadnik rdzawołbisty. Naukowcy zauważyli, że w reakcji na zmiany klimatu gatunek ten zmienił zachowanie tak, że może to zmniejszyć jego zdolności do rozmnażania się. Stało się tak, gdyż ptaki zareagowały na maksymalne temperatury wczesnej wiosny przesuwając swój sezon rozrodczy na wcześniejszy okres. Problem jednak w tym, że średnie temperatury w tym okresie są wciąż niższe niż późniejszą wiosną, a to nie wróży dobrze inkubującym jajkom. Samice, zamiast dłużej siedzieć na jajka, siedzą krócej. To może zwiększać ich szanse na przeżycie, ale wystawia jajka na działanie szkodliwych niskich temperatur. Mieliśmy nadzieję, że bardziej elastyczne zwierzęta lepiej będą rodziły sobie ze zmianami klimatu. Okazuje się jednak, że mogą popełniać pomyłki, które pogarszają sytuację gatunku, mówi Alex Cones. Wiele zwierząt rozmnaża się wiosną najwcześniej jak to tylko możliwe, a ocieplający się klimat powoduje, że robią to coraz wcześniej, wyjaśnia profesor Andy Russel. Paradoksalnie, nasze badania wykazały, że wcześniejsze rozmnażanie się w reakcji na ocieplenie spowodowało, że jaja i młode stadnika rdzawołbistego są częściej narażone na zimno. Ptaki powinny zareagować dłużej wysiadując jaja, ale tego nie robią. Wysiadywanie jaj jest dla samicy bardziej kosztowne energetycznie w niższych temperaturach, więc samice skupiają się na własnym przetrwaniu i skracają czas wysiadania, dodaje. Opieka rodzicielska jest czymś, co podlega adaptacjom. Jednak w tym przypadku ptaki adaptują się w niekorzystnym kierunku, wpadając w ekologiczną pułapkę. Stadnik rdzawołbisty żyje w południowo-wschodniej Australii. Ich jaja, by przetrwać, muszą znajdować się w temperaturze wyższej niż 25 stopni Celsjusza, a optymalna temperatura dla rozwoju zarodka wynosi około 38 stopni Celsjusza. « powrót do artykułu
  5. Na początku grudnia w Bielsku-Białej pojawiła się nowa bajkowa kompozycja rzeźbiarska. Przedstawia ona Smoka Wawelskiego i Bartłomieja Bartoliniego. Teraz zaprezentowano model kolejnej rzeźby. Tym razem jest to Don Pedro, szpieg z Krainy Deszczowców. Model w skali 1:6 został wykonany z brązu. Jego autorką jest znana bielska rzeźbiarka - Lidia Sztwiertnia. Szpiegowi towarzyszy myping (myping to fantastyczny stwór wymyślony przez Pagaczewskiego; ekspedycją do ojczyzny mypingów zajmuje się "Misja profesora Gąbki"). Don Pedro ma stanąć w niewielkiej odległości od Smoka Wawelskiego i Bartłomieja Bartoliniego. To nawiązanie do fabuły powieści i serialu, w których szpieg z charakterystycznym okrzykiem carramba! niestrudzenie tropi głównych bohaterów. Bielsko-Biała złożyła wniosek o współfinansowanie przedsięwzięcia do Funduszu Mikroprojektów INTERREG V-A Republika Czeska–Polska. Decyzja w sprawie powinna zapaść w najbliższych tygodniach. Władze miasta mają nadzieję, że wszystko pójdzie z planem i pomnik szpiega będzie gotowy w 2021 r. Byłby to 5. pomnik z Bajkowego Szlaku Bielska-Białej. Wcześniej powstały figury 1) Reksia, 2) Bolka i Lolka, 3) Pampaliniego z hipopotamem oraz 4) Smoka Wawelskiego i Barłomieja Batroliniego. « powrót do artykułu
  6. W Chinach znaleziono wyrzeźbiony w skale 9-metrowy posąg Buddy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że odkrycia dokonano pomiędzy dwoma blokami mieszkalnymi w dystrykcie Nan'an w Chongqingu. Ludzie, którzy mieszkają w okolicy od kilkudziesięciu lat nie mieli pojęcia o istnieniu posągu. Odkryto go ostatnio, podczas oczyszczania terenu ze śmieci i roślinności. Ze znalezionych w archiwach dokumentów wynika, że głowa posągu została zniszczona w latach 50., a świątynia Leizu, wybudowana w latach 1910–1940 została wyburzona w 1987 roku, a w 1990 roku na jej miejscu postawiono dwa bloki. W urzędowych dokumentach z lat 90. znalazł się zapisek, że posąg Buddy uznano za dziedzictwo kulturowe, jednak urzędnicy nie są w stanie powiedzieć, co zrobili, by go chronić. Posąg, wyrzeźbiony w klifie, przedstawia siedzącego Buddę trzymającego przed brzuchem skałę. Fragmenty zabytku są mocno uszkodzone. Kobieta, która mieszka w sąsiedztwie od 70 lat powiedziała mediom, że w latach 50. powiedziano jej, iż wewnątrz świątyni znajdował się posąg Buddy, ale jej samej wydaje się, że głowa posągu nigdy nie została wykonana. Prace nad rzeźbą przerwano, gdy w 1949 roku powstała Chińska Republika Ludowa, stwierdziła pani Deng. O samym posągu niewiele wiadomo. Spekulacje w internecie mówią, że może on pochodzić z czasów północnej dynastii Song, południowej dynastii Song lub dynastii Qing. W tej chwili nie można dać żadnej profesjonalnej odpowiedzi, powiedziała pracownica wydziału kultury Nan'an. Rozrzut dat jest imponujący. Północna dynastia Song rządziła bowiem w latach 960–1127, rządy dynastii południowej przypadają na lata 1127–1279, a Qing była ostatnią chińską dynastią, rządzącą Chinami w latach 1644–1912. « powrót do artykułu
  7. Trzeciego grudnia chirurdzy z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (WUM) po raz pierwszy w Polsce przeprowadzili w pełni laparoskopowo i jednoczasowo potrójny zabieg: lewostronną hemikolektomię, anatomiczną resekcję wątroby i cholecystektomię, czyli usunięcie pęcherzyka żółciowego. To najprawdopodobniej pierwsza tak rozległa operacja w Polsce. Dotąd nie łączono zabiegów nowotworowych jelita grubego i wątroby, a tym bardziej metodą laparoskopową – powiedział PAP-owi prof. Tadeusz Wróblewski. Cholecystektomię wykonano ze względu na objawową kamicę pęcherzyka żółciowego. Operowano 59-letnią pacjentkę z dwuogniskowym rakiem jelita grubego z przerzutem do wątroby. W badaniu histopatologicznym rozpoznano dwuogniskowego raka gruczołowego jelita grubego pT3(m) N1b(3/21) M1 R0. Pacjentka w stanie ogólnym dobrym została wypisana z Kliniki [Chirurgii Ogólnej, Transplantacyjnej i Wątroby Centralnego Szpitala Klinicznego Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego] w 5. dobie pooperacyjnej. W skład zespołu prof. Wróblewskiego weszli lek. Wacław Hołówko, lek. Jan Stypułkowski (asysta) oraz lek. Grzegorz Witek (asysta). Pacjentkę znieczulała dr Marta Dec. Do operacji instrumentowała mgr Marzena Kaczmarska, funkcję pielęgniarki anestezjologicznej pełniła zaś Ewa Sobczak. Następną małoinwazyjną i rozległą operację zaplanowano na najbliższy piątek (18 grudnia). Ma to być prawostronna hemikolektomia. Jak podkreśla Wacław Hołówko, dostęp minimalnie inwazyjny na dobre zyskał uznanie w leczeniu chorób onkologicznych. Poza korzyściami takimi jak m.in. zmniejszenie bólu pooperacyjnego, zmniejszenie ryzyka zakażenia rany pooperacyjnej i krótszy okres rehabilitacji, pacjenci onkologiczni mogą szybciej podjąć leczenie uzupełniające. Wykonywanie jednoczasowych, laparoskopowych operacji wielonarządowych dodatkowo skraca czas od chirurgicznie radykalnego usunięcia nowotworu do momentu włączenia pooperacyjnej chemioterapii. U 59-letniej pacjentki zamiast dużego cięcia zrobiono jedynie 5 małych otworów. To bardzo duża różnica, jeśli chodzi o samopoczucie chorego i skutki urazowe samego zabiegu - mówi Wróblewski. Co istotne, pacjenta nie trzeba poddawać oddzielnym operacjom, które wykonuje się w kikutygodniowych odstępach. W informacji opublikowanej na profilu Biura rzecznika prasowego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego na Facebooku ujawniono, że dzięki współpracy Kliniki Chirurgii Ogólnej, Transplantacyjnej i Wątroby WUM oraz Kliniki Chirurgii Ogólnej, Onkologicznej i Metabolicznej Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego działa ogólnopolski rejestr laparoskopowych resekcji wątroby. Obecnie w prowadzeniu rejestru bierze udział 7 ośrodków. « powrót do artykułu
  8. Zegary atomowe to najbardziej precyzyjne narzędzie do pomiaru czasu. Wykorzystuje się w nich lasery, które mierzą wibracje atomów drgających ze stałą częstotliwością. Obecnie najbardziej precyzyjne zegary atomowe mierzą czas tak dokładnie, że gdyby istniały od początku wszechświata to spóźniłyby się lub przyspieszyły o nieco ponad pół sekundy. Okazuje się jednak, że mogą być jeszcze bardziej precyzyjne. Naukowy z MIT doszli do wniosku, że jeśli zegary atomowe z większą precyzją mierzyłyby drgania atomów, można by za ich pomocą wykrywać ciemną materię czy fale grawitacyjne. Na łamach Nature poinformowali właśnie, że stworzyli zegar atomowy mierzący nie chmurę swobodnie drgających atomów, ale atomów ze sobą splątanych. Uczeni informują, że jeśli najnowocześniejsze zegary atomowe przystosuje się do pracy ze splątanymi atomami według ich pomysłu, to ich precyzja zwiększy się co najmniej czterokrotnie. Takie zegary, istniejące od początku wszechświata, przyspieszyłyby lub opóźniły o mniej niż... 100 milisekund. Gdy tylko ludzie zaczęli mierzyć czas, korzystali przy tym z regularnych zjawisk, jak np. wędrówka Słońca po nieboskłonie. Obecnie najlepszym dostępnym nam regularnym zjawiskiem są drgania atomów. Perfekcyjny pomiar czasu polegałby na obserwacji drgań pojedynczego atomu. Jednak atomy są tak małe, że podlegają zasadom mechaniki kwantowej. Pomiar zmienia ich stan. Dopiero wiele takich pomiarów i uśrednienie ich wyników daje poszukiwaną wartość. Jeśli zwiększymy liczbę atomów i uśrednimy wynik z nich otrzymywany, to dostaniemy prawidłową odpowiedź, mówi Simone Colombo z MIT. Dlatego też współczesne zegary atomowe pracują z chmurami tysięcy atomów. Typowy zegar atomowy wykorzystuje lasery do umieszczenia schłodzonych atomów w pułapce. Inny, bardzo stabilny laser, jest zaś odpowiedzialny za rejestrowanie drgań tych atomów. Mimo tego, wciąż istnieje pewien margines błędu. I tutaj właśnie, jak przekonują naukowcy z MIT, pomoże kwantowe splątanie atomów. Uczeni stwierdzili, że jeśli atomy zostaną splątane, ich indywidualne oscylacje zostaną bardziej ograniczone i będą bardziej pasowały do drgań całej grupy, zatem odchylenia będą mniejsze niż w przypadku atomów niesplątanych. Profesor Vladan Vuletic i jego koledzy splątali około 350 atomów iterbu, których częstotliwość drgań jest podobna jak światła widzialnego. Oznacza to, że w ciągu sekundy jeden atom iterbu drga 100 000 razy częściej niż atom cezu. Uczeni wykorzystali standardową technikę chłodzenia atomów i zamknięcia ich we wnęce optycznej utworzonej z dwóch luster. Następnie wysłali do wnęki promień lasera, który odbijał się pomiędzy lustrami, wchodząc w tysiące interakcji z atomami. Światło utworzyło kanał komunikacyjny pomiędzy atomami. Pierwszy atom, z którym się spotkało, nieco je zmodyfikował, światło zmodyfikowało drugi atom, potem trzeci i tak dalej. I w ciągu wielu cykli atomy „poznały się nawzajem” i zaczęły podobnie się zachowywać, mówi Chi Shu. W ten sposób naukowcy splątali ze sobą atomy, a następnie wykorzystali laser do pomiaru ich częstotliwości. Gdy porównali swój zegar z zegarem z niesplątanymi atomami stwierdzili, że ich osiąga pożądaną precyzję czterokrotnie szybciej. Zawsze można uczynić zegar bardziej precyzyjny dokonując dłuższego pomiaru. Pytanie jednak brzmi, ile czasu potrzeba, by osiągnąć wymaganą precyzję. Wiele zjawisk musi być mierzonych niezwykle szybko, mówi Vuletic. Zdaniem naukowca tak udoskonalone zegary atomowe mogą dać nam odpowiedź na wiele intrygujących pytań. Czy w miarę starzenia się wszechświata światło zmienia prędkość? Czy zmienia się ładunek elektronu?, takie właśnie kwestie chcą rozstrzygać naukowcy dysponujący zegarami atomowymi. « powrót do artykułu
  9. Naukowcy z Uniwersytetów w Granadzie i Jaen badają najstarszy fizyczny dowód na przeprowadzenie leczenia ginekologicznego. Badanym obiektem jest pochodząca z lat 1878–1797 p.n.e. mumia kobiety, na której widać ślady urazu w obrębie miednicy. Ślady te łączą mumię w zachowanymi na papirusach opisami procedury medycznej. Mumia została znaleziona w 2017 roku podczas wykopalisk w Qubbet el-Hawa na zachodnim brzegu Nilu. W grobowcu QH37 odkryto pionowy szyb, który doprowadził badaczy do komory grobowej z licznymi nietkniętymi zwłokami. Co prawda w tym czasie, przynajmniej w Górnym Egipcie, techniki mumifikacji nie były dobrze rozwinięte. Jednak w tym konkretnym grobowcu grzebano głównie elitę, o ciała zadbano. Znalezione tam mumie zachowały się bardzo dobre. Mumie wyposażono w różnego rodzaju przedmioty, głównie naszyjniki. W niektórych przypadkach ich twarze przykryto maskami. Znajdowały się one wewnątrz dwóch kwadratowych sarkofagów. Sarkofagi zostały bardzo poważnie uszkodzone przez termity, mówi dyrektor wykopalisk profesor Miguel Botella. Jedna z mumii, o której archeolodzy sądzą, że była pochowana ostatnia, należała do kobiety z wysokiej klasy społecznej. Na zewnętrznej trumnie zachowało się jej imię, Sattjeni. Musiało ono być popularne w tym czasie w okolicy, co by wyjaśniało, dlaczego kobieta została nazwana Sattjeni A. Pomiędzy jej nogami, w dolnej części miednicy archeolodzy znaleźli ceramiczną misę ze śladami używania zawierającą resztki organiczne. Przeprowadzone badania wykazały, że kobieta doświadczyła poważnych złamań miednicy, prawdopodobnie w wyniku upadku, które musiały powodować bardzo ostry ból. Uraz, ceramiczna misa pomiędzy nogami oraz znajdujące się w niej resztki materii organicznej świadczą, zdaniem archeologów, że kobietę leczono okadzaniem dymem. Najbardziej interesującym odkryciem jest nie tylko fakt, że udokumentowaliśmy tutaj paliatywne leczenie ginekologiczne, co jest w archeologii Egiptu czymś wyjątkowym, ale fakt, że taki typ leczenia opisany jest w papirusach. Dotychczas jednak nie mieliśmy fizycznych dowodów, że rzeczywiście taką metodę stosowano, mówi doktor Alejandro Jimenez. Odkrycie opisano w jednym z najbardziej prestiżowych pism egiptologicznych, Zeitschrift für Ägyptische Spracheund Altertumskunde. « powrót do artykułu
  10. Odnalazł się zaginiony od 70 lat jeden z trzech artefaktów wydobytych z piramidy Cheopsa. W 1872 roku Waynman Dixon znalazł w Komorze Królowej trzy przedmioty, które stały się znane jako „relikty Dixona”. Kamienny tłuczek w kształcie kuli i miedziany obiekt w kształcie ogona gołębia znajdują się w British Museum. Trzeci przedmiot, niewielka drewniana tabliczka, zaginął. Teraz odnaleziono ją w... pudełku po cygarach na University of Aberdeen. Zagubiony kawałek drewna szczególnie interesował specjalistów. Z jednej strony zastanawiano się, czemu służył, z drugiej zaś – dawał szansę na przeprowadzenie datowania radiowęglowego. Pojawiały się hipotezy mówiące, że był on fragmentem linijki, którego zbadanie mogłoby zdradzić tajemnice dotyczące sposobu wznoszenia piramid. W 2001 roku natrafiono na zapiski, które wskazywały, że kawałek drewna mógł trafić do University of Aberdeen dzięki Jamesowi Grantowi. Studiował on medycynę na University of Aberdeen, później wyjechał do Egiptu, by pomóc w opanowaniu epidemii cholery. Tam zaprzyjaźnił się z Dixonem i wspólnie badali Wielką Piramidę. Po śmierci Granta jego zbiory zostały podarowane Uniwersytetowi. Ale „pięciocalowy kawałek drewna” przekazała uczelni jego córka dopiero w 1946 roku. Problem jednak w tym, że zabytek nie został nigdy odpowiednio sklasyfikowany i prowadzone przez kilkanaście lat poszukiwania w uniwersyteckich kolekcjach spełzły na niczym. Pod koniec ubiegłego roku asystentka kuratora, Abeer Eladany, która pochodzi z Egiptu i przez 10 lat pracowała w Muzeum Egipskim w Kairze, dokonywała przeglądu zbiorów azjatyckich na University of Aberdeen. Zaintrygowało ją pudełko, na którego wieczku znajdowała się dawna flaga Egiptu i które nie było wymienione w zbiorach azjatyckich. Gdy przyjrzałam się katalogowi zbiorów Egipskich i sprawdziłam numery przedmiotów, natychmiast zdałam sobie sprawę z tego, co trzymam w ręku. To cały czas stało na widoku, ale było w niewłaściwych zbiorach. Jestem archeologiem i pracowałam przy wykopaliskach w Egipcie, ale nigdy bym nie przypuszczała, że tutaj, w północno-wschodniej Szkocji, znajdę coś tak ważnego dla dziedzictwa mojego kraju, mówi Eladany. To może jest i nieduża drewniana tabliczka, obecnie w kilku fragmentach, ale ma ona olbrzymie znaczenie, gdyż to jeden z zaledwie trzech przedmiotów, jakie wydobyto z wnętrza Wielkiej Piramidy, dodaje. Na usprawiedliwienie tych, którzy przez kilkanaście lat poszukiwali zaginionego zabytku, można dodać, że uniwersyteckie zbiory zawierają setki tysięcy przedmiotów. Przypadkowe trafienie na ten właściwy jest jak wygrana na loterii. Niedawno wykonane badania radiowęglowe wykazały, że drewno pochodzi z lat 3341–3094 p.n.e. jest więc o około 500 lat starsze, niż Wielka Piramida, której powstanie datowane jest na lata 2580–2560 p.n.e. To potwierdza, że drewno związane jest z budową piramidy, a nie z osobami, które później mogły ją eksplorować. Odnalezienie zaginionego Reliktu Dixona to niespodzianka. Ale wyniki datowania to również niespodzianka. Drewno jest starsze, niż sądziliśmy. Być może ma to związek z tym, że drewno może pochodzić ze środka długo żyjącego gatunku. Może być też tak, że z powodu słabej dostępności drewna w Egipcie było ono cenionym materiałem i wielokrotnie używanym przez całe wieki, mówi Neil Curtis dyrektor Muzeów i Zbiorów Specjalnych na University of Aberdeen. « powrót do artykułu
  11. Dwadzieścia kolęd i 20 gawęd. Do tego zapisy nutowe i słowa. Dzięki temu kolędy można (wspólnie) zagrać, zaśpiewać i o nich poczytać. Jak zaznacza we Wstępie autorka, Emilia Kiereś, zwykle kolędy po prostu się śpiewa, nie analizując treści: tym razem jednak chciałabym Was zaprosić także do lektury. Chciałabym, żebyśmy poczytali kolędy jak opowieści, w których bardzo dużo się dzieje. Od razu podaje też ciekawą informację: dzisiaj znamy powszechnie zaledwie kilkadziesiąt kolęd. A przecież Polska jest krajem, który ma ich podobno najwięcej! - co najmniej pięćset, a niektórzy twierdzą, że nawet około tysiąca. Niezależnie [...] od tego, ile ich mamy, jedno jest pewne: pieśni bożonarodzeniowe to nasze ogromne, bezcenne bogactwo. Książkę czyta się bardzo przyjemnie, jest napisana obrazowym językiem, który przypadnie do gustu zarówno młodemu, jak i starszemu czytelnikowi. Oko cieszą ilustracje Marianny Oklejak, absolwentki Wydziału Grafiki warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Mimo że treść wydaje się lekka, pisząc dla dzieci/młodzieży, Kiereś polegała na solidnych źródłach - bibliografia składa się bowiem aż z 19 pozycji. Emilia Kiereś jest pisarką i tłumaczką książek dla dzieci i młodzieży. Zadebiutowała w 2010 r. książką dla dzieci pt. "Srebrny dzwoneczek"; wkrótce wpisano ją na Listę Białych Kruków Internationale Jugendbibliothek w Monachium. Jak dowiadujemy się z biogramu udostępnionego przez Wydawnictwo Kropka, Kiereś napisała nieco ponad 10 książek, a przetłumaczyła ponad 40 pozycji. Prywatnie jest córką Małgorzaty Musierowicz i siostrzenicą Stanisława Barańczaka. Lubi czytać, spacerować po lesie, chodzić po górach i piec ciasta. Nie lubi hałasu. Hobbystycznie strzela z łuku i gra na gitarze. Marianna Oklejak rysuje od małego. Teraz, gdy jest większa, ilustruje książki (o dzieciach, trollach albo Iggym Popie), projektuje plakaty, a po nocach szyje. Wielokrotnie nagradzana i wyróżniana graficzka ilustruje, na przykład, popularną serię "Basia" Zofii Staneckiej. Jest też autorką ilustracji do nowych wydań książek Janusza Korczaka. Można je zobaczyć na jej witrynie.
  12. Sąd w Wielkiej Brytanii wydał historyczny werdykt stwierdzając, że zanieczyszczone powietrze przyczyniło się do śmierci 9-letniej Elli Kiss-Debrah. Cierpiąca na ciężką astmę mieszkanka południowego Londynu zmarła nagle w 2013 roku. Początkowo koroner uznał, że przyczyną zgonu była astma i ciężka niewydolność oddechowa. Jednak gdy na jaw wyszły nowe fakty, sąd nakazał wszczęcie kolejnego śledztwa. Miało ono odpowiedzieć nie na pytanie kiedy, jak i gdzie dziecko zmarło, ale również, czy państwo wywiązało się ze swoich obowiązków. Jak informowaliśmy przed rokiem, koroner Philip Barlow mówił przed sądem, że istnieją uzasadnione przesłanki, by stwierdzić, że państwo ma obowiązek chronienia życia poprzez zapobieganie zanieczyszczeniu powietrza, że doszło do przekroczenia poziomów zanieczyszczeń przewidzianych zarówno prawem krajowym jak i unijnym oraz, że Stephen Holgate z Southampton University dostarczył dowodów, iż zanieczyszczone powietrze mogło przyczynić się do śmierci dziewczynki. Mamy więc obowiązek, złamanie przypisów i związek przyczynowo-skutkowy. Wstępnie uważam, że w grę wchodzi tutaj Artykuł 2, poinformował sąd Barlow. Miał na myśli Artykuł 2. Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, na którego podstawie można rozpocząć śledztwo, jeśli państwo zaniedba obowiązku zapewnienia obywatelowi bezpieczeństwa. Teraz sąd uznał, że istnieje związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy zanieczyszczonym powietrzem, a zgonem 9-latki. Tym samym po raz pierwszy w historii Wielkiej Brytanii za oficjalną przyczynę śmierci uznano zanieczyszczone powietrze. Koroner Barlow poinformował, że Ella była wystawiona na wyższe poziomy stężenia ditlenku azotu oraz pyłów zawieszonych niż zaleca Światowa Organizacja Zdrowia. Jej normy są bardziej surowe, niż normy w Wielkiej Brytanii i UE. Co więcej, koroner stwierdził, że brak działań władz odnośnie redukcji poziomu dwutlenku azotu oraz brak odpowiedniej informacji przekazanej matce dziecka prawdopodobnie przyczyniły się do śmierci. Za oficjalną przyczyną zgonu Elli uznano astmę, do której przyczyniło się wystawienie na zbyt duże zanieczyszczenie powietrza. Szacuje się, że każdego roku zanieczyszczone powietrze przyczynia się do śmierci 36 000 obywateli Wielkiej Brytanii. Powyższy wyrok może wiele zmienić, gdyż politycy i władze zarówno lokalne jak i państwowe, próbują zrzucać z siebie odpowiedzialność za taki stan rzeczy i próbują unikać wypełniania obowiązków wynikających z prawnych zapisów dotyczących ochrony życia. Kluczowych dowodów, potwierdzających, że to zanieczyszczone powietrze zabiło Ellę dostarczył profesor Stephen Holgate z University of Southampton. Uczony zbadał tkanki pobrane z ciała dziewczynki i przeanalizował dane z czujników jakości powierza w pobliżu drogi, wzdłuż której szła do szkoły. Na tej podstawie uczony uznał, że to zbyt wysokie, a więc niezgodne z prawem, poziomy dwutlenku azotu spowodowały rozwinięcie się u niej ciężkiej astmy, z powodu której aż 27 razy była przyjmowana do szpitala przed śmiertelnym atakiem z lutego 2013 roku. W Polsce każdego roku z powodu zanieczyszczenia powietrza umiera, szacunkowo, około 45 000 osób. « powrót do artykułu
  13. Najbardziej precyzyjny z dotychczasowych pomiarów wartości stałej struktury subtelnej zarysowuje nowe granice dla teorii mówiących o istnieniu ciemnej materii czy ciemnej energii. Nowa wartość to nie tylko dodatkowy test Modelu Standardowego, ale i wskazówka, gdzie należy poszukiwać ciemnej materii, która wraz z ciemną energią stanowi ponad 90% masy wszechświata. Stała struktury subtelnej to kombinacja trzech stałych fundamentalnych, stałej Plancka, ładunku elektronu oraz prędkości światła. Łącznie określają one siłę oddziaływań elektromagnetycznych, przez co stała struktury subtelnej powszechnie występuje we wszechświecie. Jako, że jest to wielkość bezwymiarowa, niezależna od systemu jednostek, jest w pewnym sensie bardziej podstawowa niż inne stałe fizyczne, których wartość zmienia się w zależności od systemu. Niewielka wartość stałej struktury subtelnej, wynosząca około 1/137 wskazuje, że oddziaływania elektromagnetyczne są słabe. To zaś oznacza, że elektrony znajdujące się na orbitach w pewnej odległości od jądra atomu mogą tworzyć wiązania i budować molekuły. To właśnie ta ich właściwość umożliwiła powstanie gwiazd czy planet. Wielu fizyków twierdzi, że takiej a nie innej wartości stałej struktury subtelnej zawdzięczamy własne istnienie. Gdyby bowiem była ona nieco większa lub nieco mniejsza, gwiazdy nie mogłyby syntetyzować cięższych pierwiastków, takich jak np. węgiel. Życie w znanej nam postaci by więc nie istniało. Dotychczasowe pomiary stałej struktury subtelnej umożliwiły prowadzenie precyzyjnych testów zależności pomiędzy cząstkami elementarnymi. Zależności te są opisane równaniami, tworzącymi Model Standardowy. Każda niezgodność pomiędzy przewidywaniami Modelu a obserwacjami może wskazywać na istnienie nieznanych zjawisk fizycznych. Zwykle stałą struktury subtelnej mierzy się określając siłę odrzutu atomów absorbujących fotony. Energia kinetyczna tego odrzutu pozwala określić masę atomu. Następnie, na podstawie precyzyjnej znajomości stosunku masy atomu do elektronu, obliczamy masę elektronu. W końcu możemy określić stałą struktury subtelnej z masy elektronu oraz siły wiązań atomowych w wodorze. Naukowcy pracujący pod kierunkiem profesor Saidy Guellati-Khelifa z Laboratoire Kastler-Brossel schłodzili atomy rubidu do temperatury kilku stopni powyżej zera absolutnego. Następnie za pomocą lasera stworzyli superpozycję dwóch stanów atomowych. Pierwszy ze stanów odpowiadał atomom odrzucanym w wyniku zaabsorbowania fotonów, drugi zaś, atomom, które nie doświadczają odrzutu. Atomy w różnych stanach różnie propagowały się wewnątrz komory próżniowej. Naukowcy dodali wówczas drugi zestaw impulsów laserowych, który doprowadził do „ponownego połączenia” obu części superpozycji. Im większy był odrzut atomu absorbującego fotony, tym większe przesunięcie fazy względem jego własnej wersji, która nie doświadczała odrzutu. Uczeni wykorzystali tę różnicę do określenia masy atomu, z której następnie wyliczyli stałą struktury subtelnej. W ten sposób określili jej wartość na 1/137,035999206(11). Precyzja pomiaru wynosi 81 części na bilion, jest więc 2,5-krotnie większa niż poprzedni najbardziej precyzyjny pomiar wykonany w 2018 roku na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Różnica pomiędzy pomiarem obecnym, a tym z Berkeley rozpoczyna się na 7. cyfrze po przecinku. To zaskoczyło francuskich naukowców, gdyż wskazuje, że albo jedne z pomiarów, albo oba, zawierają nieznany błąd. Autor pomiaru z Berkeley, Holger Müller, komentuje, że wynik uzyskany przez Francuzów potwierdza, iż elektron nie posiada mniejszych struktur i rzeczywiście jest cząstką elementarną. Francuzi planują teraz potwierdzić wyniki swoich pomiarów korzystając z innego izotopu rubidu. « powrót do artykułu
  14. Dla entuzjastów piwa rzemieślniczego w Polsce jakość piwa może być ważniejsza niż neolokalizm, czyli budowanie przez małe browary poczucia lokalnej tożsamości, które cenią sobie z kolei okazjonalni konsumenci. Kulturę piwa rzemieślniczego i piwną rewolucję w Polsce zbada naukowiec z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Dr inż. Bartosz Wojtyra z Wydziału Geografii Społeczno-Ekonomicznej i Gospodarki Przestrzennej w Poznaniu na swoje badania uzyskał finansowanie w ramach konkursu MINIATURA 4 Narodowego Centrum Nauki. Zajmuję się tą tematyką od wielu lat również hobbystycznie i leży mi ona na sercu. Jestem m.in. certyfikowanym sędzią piwnym, piwowarem domowym, birofilem, członkiem stowarzyszeń na rzecz rozwoju kultury piwa rzemieślniczego w Polsce, twórcą prac naukowych i popularnonaukowych w tej tematyce, prowadzącym szkolenia sensoryczne z cech piwa. Słowem, z piwną rewolucją w Polsce jestem od pierwszych jej dni – mówi dr inż. Wojtyra. Piwna rewolucja (z ang. craft beer revolution) polega na dynamicznym wzroście rynku piwa rzemieślniczego. Taką tendencję naukowcy obserwują od 2011 r. na całym świecie, w tym również w Polsce. Jedną z jej przyczyn jest tzw. neolokalizm, czyli budowanie poczucia lokalnej tożsamości i związku z miejscem, w którym powstaje dany produkt. W ten sposób wraca się do lokalnych tradycji. Małe lokalne browary wspierają ideę neolokalizmu, a w działaniach marketingowych podkreślają swoją odrębność od piw koncernowych i związek regionem. Dr inż. Bartosz Wojtyra stawia hipotezę, że neolokalizm ma większe znaczenie w grupie sporadycznych niż regularnych konsumentów piwa rzemieślniczego. Cena piwa rzemieślniczego jest wysoka w stosunku do zarobków w Polsce. W gronie entuzjastów takiego piwa, tzw. beergeeków, sprawdza się głównie marketing nastawiony na dostarczanie szerokiego wachlarza produktów i mniejszą lojalność wobec marki. Z badań wynika, że liczba osób pasjonujących się piwem rzemieślniczym w Polsce rośnie. Zdaniem badacza z UAM, entuzjaści piwa rzemieślniczego nie oczekują, że piwo będzie "lokalne, tradycyjne". Kluczowa jest dla nich jakość, którą potrafią ocenić. Z kolei sporadyczni konsumenci zwracają uwagę na to, że browar jest "mały". Branża piwa rzemieślniczego znajduje się we wstępnej fazie rozwoju i jej udział w rynku jest niewielki, w porównaniu z dużym udziałem browarów kontraktowych. Naukowiec zwraca uwagę, że koncerny piwowarskie przez długie lata stosowały strategię "fałszywej tożsamości regionalnej", łącząc marki globalne i lokalne. Poznański naukowiec inspiruje się w swoich pracach badaniami prof. Neila Reida z University of Toledo, nazywanego profesorem od piwa ("The Beer Professor"). W Stanach Zjednoczonych badacze analizują znaczenie neolokalizmu w rozwoju kraftu - tak w Polsce w branży mówi się o rynku piwa rzemieślniczego. Dr inż. Wojtyra sprawdzi, w jakim stopniu ta koncepcja działa na młodym rynku piwa rzemieślniczego, zdominowanym przez międzynarodowe koncerny piwowarskie. W USA browarów jest ponad 7000. Tam dostępność dobrego piwa jest naprawdę duża. W Polsce browarów jest nieco ponad 400, wliczając tzw. browary kontraktowe. Aby pić naprawdę dobre piwo, trzeba znać cały rynek. Nie da się opierać jedynie o browar lokalny - stwierdza dr inż. Wojtyra. Badacz planuje ustalić, które elementy neolokalizmu w strategii browarów mają znaczenie dla konsumentów regularnych i sporadycznych. Sprawdzi, co biorą pod uwagę konsumenci podczas wyboru piwa. Określi też cechy charakterystyczne regularnych i sporadycznych konsumentów piwa rzemieślniczego w Polsce. MINIATURA jest konkursem na pojedyncze działania badawcze, trwające maksymalnie rok. W przypadku dra inż. Bartosza Wojtyry z WGSEiGP jest to badanie wstępne, które może się przerodzić w przyszłości w duży projekt badawczy. Naukowiec przewiduje, że wyniki jego badań zainteresują właścicieli polskich browarów rzemieślniczych. Będą dla nich cenną informacją, czy stosowane przez nich strategie marketingowe są skuteczne. « powrót do artykułu
  15. Ludzie nie są jedynymi zwierzętami zdolnymi do identyfikowania złożonych struktur występujących w języku. Potrafią to też inne człowiekowate oraz pozostałe małpy, wynika z badań przeprowadzonych na Uniwersytecie w Zurychu. Uczeni z Wydziału Językoznawstwa Porównawczego posłużyli się serią eksperymentów bazujących na „sztucznej gramatyce”, by stwierdzić, że zdolność do rozumienia struktur gramatycznych pochodzi on naszego wspólnego przodka, który żył przed dziesiątkami milionów lat. Język to jedno z najpotężniejszych narzędzi, jakimi dysponuje ludzkość. To on pozwala nam na dzielenie się informacjami, kulturą, pomysłami czy technologią. Jeśli chcemy zrozumieć, co oznacza być człowiekiem, musimy poznać ewolucję języka, mówi Stuart Watson z Uniwersytetu w Zurychu. Międzynarodowy zespół naukowy pracujący pod kierunkiem profesora Simona Townsenda z Zurychu rzucił właśnie nowe światło na ewolucję języka. Naukowcy badali jeden z najważniejszych elementów poznawczych potrzebnych do rozumienia języka, czyli możliwość zrozumienia związku pomiędzy wyrazami w zdaniu, nawet jeśli nie sąsiadują one ze sobą. Na przykład gdy słyszymy zdanie „pies, który ugryzł kota, uciekł” wiemy, że uciekł pies, a nie kot. I wiemy to, pomimo, że wyrazy „pies” oraz „uciekł” są od siebie oddzielone innymi wyrazami. Teraz porównanie pomiędzy ludźmi, pozostałymi człowiekowatymi oraz pozostałymi małpami wykazało, że zdolność do rozumienia związku pomiędzy oddalonymi od siebie wyrazami pochodzi sprzed 40 milionów lat. Uczeni przeprowadzili swój eksperyment w nowatorski sposób. Opracowali sztuczną gramatykę, w której znaczenia tworzy się łącząc różne dźwięki, a nie słowa. Pozwoliło to na porównanie zdolności trzech różnych gatunków naczelnych do rozumienia zależności, które nie następują po sobie. Na Uniwersytecie w Zurychu badano uistiti białouche, naukowcy z University of Texas badali szympansy, a na Uniwersytecie w Osnabrück prowadzono eksperymenty z udziałem ludzi. Najpierw wszystkie trzy gatunki badanych małp były uczone nowej gramatyki. Uczono je np. że pewne dźwięki zawsze występują po innych. Na przykład po dźwięku „a” zawsze pojawiał się dźwięk „b”, nawet gdy czasem oddzielały je inne dźwięki. To symulowało ludzki język, w którym spodziewamy się, że po rzeczowniku (np. „pies”) nastąpi czasownik (np. „uciekł”), niezależnie od tego, że pomiędzy nimi były inne wyrazy (np. „który ugryzł kota”). Gdy już badani nauczyli się zasad gramatycznych, naukowcy odtwarzali dźwięki, które naruszały wyuczone wcześniej zasady. Okazało się, że w takim przypadku doszło do zmiany zachowania marmozet i szympansów. Patrzyły one na głośnik dwukrotnie dłużej niż wówczas, gdy zasady „dźwiękowej gramatyki” były poprawne. Ludzi wprost pytano, czy odtworzona sekwencja dźwięków była prawidłowa czy też nie. Badanie pokazuje, że wszystkie trzy gatunki są w stanie przetwarzać niesąsiadujące zależności. Prawdopodobnie to zdolność, która jest rozpowszechniona wśród naczelnych. To zaś wskazuje, że ten kluczowy element języka istniał już u ostatniego wspólnego przodka badanych gatunków, mówi profesor Townsend. Ostatni wspólny przodek marmozet i człowieka żył zaś przed około 40 milionami lat. « powrót do artykułu
  16. Dziewiąta Planeta, zwana też Planetą X, to wciąż hipotetyczny nieznany członek Układu Słonecznego. Jej istnienie zaproponowano przed kilku laty, by wyjaśnić nietypowe orbity niektórych obiektów poza Neptunem. Dziewiątej wciąż nie znaleziono, ale właśnie dowiadujemy się o odkryciu planety, która może być podobna do naszej Dziewiątej. Niezwykłą planetę zauważono w 2013 roku w dużej odległości od liczącej sobie zaledwie 15 milionów lat gwiazdy podwójnej HD 106906. Jest jedyną znaną nam planetą w tak olbrzymiej odległości od gwiazdy. Planeta ta jest znacznie bardziej masywna, niż proponowana masa Dziewiątej. O ile bowiem Planeta X może mieć masę 10-krotnie większą od Ziemi, to planeta z 2013 roku jest 11-krotnie bardziej masywna od Jowisza, czyli ma 3500 mas Ziemi. Znaleziono ją znacznie powyżej płaszczyzny układu planetarnego, odchyloną od niego o 21 stopni. Jednak dotychczas nie wiedziano, czy planeta ta stanowi część tego układu i jest powiązana grawitacyjnie jego gwiazdą podwójną czy też jest właśnie z niego wyrzucana. Teraz na łamach Astronomical Journal opublikowano artykuł z którego dowiadujemy się, że HD 106906 b krąży wokół układu podwójnego HD 106906. Na podstawie analizy pozycji tej planety na przestrzeni ponad 14 lat naukowcy stwierdzili, że planeta okrąża swoje gwiazdy w ciągu 15 000 lat, wędrując po mocno eliptycznej orbicie. Zauważenie planety na tak niezwykłej orbicie to potwierdzenie, że planety mogą mieć niezwykle wydłużone i nietypowo nachylone orbity. A to oznacza, że nic nie stoi na przeszkodzie, by taką orbitę miała też Dziewiąta Planeta. O ile istnieje. HD 106906 zyskała swoją niezwykłą orbitę na wczesnym etapie ewolucji układu planetarnego. Bardzo wcześnie dzieje się coś, co wyrzuca planety i komety na zewnątrz, a później pojawiają się przechodzące obok gwiazdy, które stabilizują całość, mówi jeden z autorów badań, Paul Kalas z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Powoli gromadzimy dowody potrzebne nam do zrozumienia dużego zróżnicowania planet pozasłonecznych oraz tego, jak się to ma do niewyjaśnionych jeszcze zagadek Układu Słonecznego. HD 106906 to młody układ podwójny znajdujący się w kierunku Gwiazdozbioru Krzyża Południa. W ostatnich latach był on intensywnie badany, gdyż posiada duży dysk pyłu i gazu, w którym mogą się rodzić planety. Na zdjęciu wykonanym w 2013 roku przez Teleskop Magellana w Chile zauważono planetę, świecącą od własnego wewnętrznego ciepła i znajdującą się w odległości 737 jednostek astronomicznych od układu podwójnego. To 25-krotnie dalej niż odległość Neptuna od Słońca. Badania z 2015 roku wykazały, że w przeszłości planeta znajdowała się bliżej układu podwójnego, ale została wyrzucona w wyniku interakcji z gwiazdami. Problem w tym, że planeta mogła zostać całkowicie wyrzucona ze swojego układu. Do ustabilizowania jej dodatkowej orbity potrzebna była jeszcze dodatkowa interakcja. Kalas i Robert De Rosa, który obecnie pracuje w Europejskim Obserwatorium Południowym, zaczęli szukać obiektów, z którymi mogło dojść do takiej interakcji i poinformowali, że zidentyfikowali kilkanaście gwiazd, które 3 miliony lat wcześniej mogły przechodzić w pobliżu układu HD 106906 stabilizując orbitę wyrzuconej planety HD 106906 b. Teraz, korzystając z danych z lat 2004–2018 Kalas, de Rosa i Meiji Nguyen donoszą, że planeta jest na stabilnej orbicie wokół układu podwójnego, a w badanym czasie przebyła mniej niż 1/1000 swojej orbity. Co więcej, potwierdzili, że orbita ta jest bardzo mocno – w zakresie od 36 do 44 stopni – odchylona od płaszczyzny układu. A jej peryhelium znajduje się odległości 500 jednostek astronomicznych. To zaś sugeruje, że nie ma ona żadnego wpływu na zewnętrzne planety układu. Jest to więc jej kolejne podobieństwo do Dziewiątej, która nie wpływa na pozostałych osiem planet krążących wokół Słońca. « powrót do artykułu
  17. Biznesmen lecący 27 listopada z Düsseldorfu do Tel Awiwu zostawił na stanowisku odpraw wart 280 tys. euro (ok. 340 tys. USD) surrealistyczny obraz Yvesa Tanguya. Zakończone w samą porę śledztwo wykazało, że zapakowane w kartonowe pudło dzieło sztuki trafiło do pojemnika na papier. Do czasu, gdy biznesmen, którego tożsamości nie ujawniono, wylądował w Izraelu, obrazu już nie było. Mimo wielu maili z istotnymi informacjami, mierzącego 40x60 cm obrazu nie udawało się zlokalizować - podkreślił rzecznik policji Andre Hartwig. Sytuacja zmieniła się, kiedy na miejscu zjawił się mieszkający w pobliskiej Belgii siostrzeniec biznesmena. Krewny złożył zawiadomienie na posterunku przy Flughafenstraße. Jeden z policjantów skontaktował się z firmą sprzątającą terminal i wraz z menedżerem obiektu przeszukał wykorzystywane przez nią pojemniki na papier. Jak podano w relacji prasowej policji z Düsseldorfu, cenny obraz znajdował się na dnie. Wg Hartwiga, bez wątpienia była to jedna z najszczęśliwszych tegorocznych spraw. Wykonaliśmy prawdziwą pracę detektywistyczną - dodaje. Odnaleziony obraz Tanguya został zwrócony siostrzeńcowi zapominalskiego biznesmena. Tanguy był amerykańskim malarzem-samoukiem francuskiego pochodzenia. W latach 1918-20 pracował jako marynarz na statkach handlowych. Pod wpływem obrazów Georgia de Chirica w 1923 r. postanowił zostać malarzem. Dwa lata później związał się z grupą surrealistów skupioną wokół André Bretona. W 1939 r. Tanguy wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. « powrót do artykułu
  18. Anna Kornelia Jędrzejewska - kustoszka, muzealniczka, historyczka sztuki, edukatorka, kuratorka i piperatolożka, czyli badaczka piernikarstwa. Współautorka Muzeum Toruńskiego Piernika, zlokalizowanego w dawnej fabryce pierników. Przygotowuje rozprawę doktorską o formach piernikarskich. Autorka programów edukacyjnych, wystaw, eventów oraz publikacji. Prowadzi blog Piernikarka, na którym dzieli się pasją do pierników. Przeczytałam, że dawniej pierniki były używane jako surowiec leczniczy. Do leczenia jakich przypadłości wykorzystywano korzenne ciastka czy piernik toruński? Informacje o tym, że pierniki traktowane były jako surowce lecznicze, znajdujemy w poradnikach i kompendiach medycznych już w XVI wieku. O stosowaniu korzennych ciastek w celach leczniczych i ich związkach z aptekami świadczyć mogą pochodzące z XVII wieku słowa elbląskiego poety Fryderyka Hoffmanna (1627-1673), który mówiąc o pierniku toruńskim, radził: "Zdrowszej ponad ów chleb, rozkoszniejszej strawy nie szukaj; w nim masz posiłek i w nim uzdrawiający lek", a także wyznania Jana Andrzeja Morsztyna (1621-1693): "Ty bez ogródki Przyśli nam wódki; A jeśli jeszcze dasz i piernika, Napiszęć na drzwiach: tu sławna aptyka". Pierniki zalecano m.in. na problemy trawienne, o czym świadczyć może receptura na "Konfekt na biegunki obozowe pewny" z 1724 roku, w którego składzie pojawia się piernik toruński. Wypiekiem pierników i zaopatrywaniem w nie dworskich apteczek zajmowały się panny apteczkowe, o których wspomina Zygmunt Gloger. Z XIX wieku znamy przepis na okład z podgrzanego wina i piernika, który miał pomóc dzieciom na problemy trawienne. Z kolei w XX wieku fabryka pierników Weese reklamowała swoje wyroby, wykazując, że paczka katarzynek zawiera tyle samo wartości odżywczych, co m.in. 2000 g marchwi czy jajek... Jakim składnikom pierników zawdzięczamy ich leczniczy/prozdrowotny wpływ? Uważano, że przyprawy zawarte w piernikach, takie jak cynamon, gałka muszkatołowa, imbir, kardamon, anyż, goździki czy pieprz, od którego wzięła się nazwa piernik ("pierny" – "pieprzny"), sprzyjają przyspieszeniu procesów trawiennych. Pierniki podawano jako zakąski do alkoholu, wina, wódki. Ze względu na długi termin przechowywania wypieki towarzyszyły rycerzom na wyprawach wojennych czy pielgrzymom udającym się do sanktuariów. Miały wzmacniać, dostarczać energii. Według zasad dietetyki humoralnej, dodanie piernika do potrawy, na przykład ryby, mogło zniwelować jej "zimne" właściwości. Pierniki, poprzez obecność miodu i pikantnych korzeni, miały zatem działanie rozgrzewające, szczególnie pożądane zimową porą. Dzisiaj wiemy, że nie należy spożywać zbyt wielkiej ilości cukru. Ważne są także składniki stosowane do wypieku, dobrej jakości mąka czy prawdziwy miód. Kilka lat temu głośno było o piernikach zawierających polifenole pochodzące z naturalnych źródeł. Dziś pierniki kojarzą się wyłącznie ze słodyczami. Kiedyś jednak wiązały się z wydarzeniami o charakterze politycznym i religijnym. Czy mogłaby Pani powiedzieć coś więcej na ten temat? Pierniki pełniły wiele funkcji, były, jak już wspomnieliśmy, przekąską, lekarstwem, ale także funkcjonowały jako podarunek, dekoracja, pamiątka, zabawka, pomoc do nauki, nagroda. Dzięki zachowanym narzędziom do kształtowania pierników – czyli formom piernikarskim - możemy poznać bogactwo motywów zdobniczych. Repertuar dekoracji był bardzo bogaty i różnorodny. Na formach odnajdujemy postacie władców, świętych, alegorie, eleganckie damy i kawalerów, ludzi przy pracy, sceny z życia, zwierzęta, ornamenty, symbole, pojedyncze przedmioty, pojazdy, herby. Popularne w całej Europie były serca, przedstawienia niemowląt czy jeźdźców na koniu. Pierniki początkowo dostępne były jako rarytas dla zamożniejszych mieszczan i szlachty. Ozdabiano nimi stoły. Umieszczana na nich dekoracja mogła wiązać się z tematem uczty (np. weselem, mariaż dwóch rodów można było podkreślić wizerunkiem połączonych herbów). Piernikami obdarowywano władców, uwieczniano ich wizerunki czy przygotowywano dla nich wspaniałe konstrukcje z ciasta i lukru. Widoczne jest to szczególnie w historii toruńskiego piernikarstwa; na przykład w XVII wieku wykonano przedstawienia polskich królów i królowych z rodu Wazów. Pierniki mogły także przedstawiać postacie świętych i tutaj największą popularnością cieszył się święty Mikołaj. Mikołaje pokryte lukrem z naklejanymi obrazkami bardzo długo stanowiły element świątecznych kramów, dzisiaj wyparły je czekoladowe figurki. Znane są także formy pokazujące, na przykład, Pokłon Trzech Króli czy Ukrzyżowanie, a także agnuski – wizerunki baranka, kojarzące się bardziej wielkanocnie. Pierniki zawieszone na choince miały zapewnić urodzaj i dostatek na kolejny rok. Wręczano je kolędnikom. « powrót do artykułu
  19. Niewykluczone, że chińscy naukowcy zaobserwowali najstarszy znany rozbłysk gamma, który miał miejsce zaledwie 400 milionów lat po Wielkim Wybuchu. Linhua Jiang z Uniwersytetu w Pekinie i jego koledzy korzystali z Teleskopu Kecka na Hawajach do badań najsłabiej świecącej i najstarszej znanej nam galaktyki, GN-z11, gdy galaktyka nagle pojaśniała. Przez mniej niż 3 minuty była setki razy jaśniejsza niż zwykle. Naukowcy sądzą, że za nagłe zwiększenie jasności galaktyki odpowiada rozbłysk gamma czyli nagłe pojawienie się bardzo silnego źródła promieniowania gamma. Zjawiska takie znamy z innych galaktyk, a źródłami rozbłysków mogą być eksplozje gwiazd. Widzimy GN-z11 taką, jak wyglądała 13,4 miliarda lat temu, co oznacza, że jest to jedna z pierwszych galaktyk, jakie powstały po Wielkim Wybuchu. Jednak w rzeczywistości, biorąc pod uwagę rozszerzanie się wszechświata, znajduje się ona w odległości około 32 miliardów lat świetlnych. Ten proces rozszerzania się rozciągnął też czas, w jakim Jian i jego zespół mogli obserwować rozbłysk. W rzeczywistości trwał on około 20 sekund. Poprzedni najstarszy zaobserwowany rozbłysk gamma pochodził sprzed 500 milionów lat po Wielkim Wybuchu. Ten z GN-z11 jest zatem wyjątkowo stary i sugeruje, że galaktyki we wczesnym wszechświecie były bardziej aktywne niż sądzono. Odkrycie jest tym bardziej istotne, że zauważono niezwykle rzadkie zjawisko. Prawdopodobieństwo odkrycia rozbłysku gamma w konkretnej galaktyce jest bliskie zeru. Jeśli byśmy obserwowali jakąś galaktykę przez milion lat, to zauważylibyśmy jedynie kilka takich wydarzeń. To dlatego jesteśmy tak zaskoczeni, mówi Jiang. « powrót do artykułu
  20. Zakończyła się konserwacja figur i płaskorzeźb ołtarza Wita Stwosza w bazylice Mariackiej. Efekty kilkuletnich prac będzie można zobaczyć za kilka tygodni, gdy wszystkie elementy zostaną zamontowane, a rusztowania usunięte. Cieszymy się, że prace konserwatorskie przy rzeźbach i płaskorzeźbach zakończyły się - powiedział Polskiej Agencji Prasowej arcyprezbiter kościoła Mariackiego ksiądz infułat Dariusz Raś. Za kilka tygodni sprzed ołtarza znikną rusztowania, wtedy będzie można go podziwiać w całej okazałości i wtedy zapraszamy na uroczyste otwarcie i ocenę efektu końcowego [...] - dodał. Jak można przeczytać na stronie internetowej bazyliki Mariackiej, obecny projekt konserwatorski jest konsekwencją działań rozpoczętych w latach 2011–2012 , kiedy to z inicjatywy SKOZK [Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa] i bazyliki Mariackiej, reprezentowanej przez ks. infułata dra Dariusza Rasia, powołano Komisję Konserwatorską do przeprowadzenia oceny stanu zachowania ołtarza Wita Stwosza. Przewodniczącym komisji [...] był prof. dr Władysław Zalewski. Powstały po tych pracach raport określił stan ołtarza jako "stabilny", lecz "zagrożony", ze stale pogłębiającymi się obszarami zniszczeń. Dał on asumpt do podjęcia kompleksowych prac badawczych i konserwatorskich nad ołtarzem. W 2013 r. Międzyuczelniany Instytut Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki przeprowadził pełną inwentaryzację ołtarza metodą skaningu laserowego 3D i stworzył najnowszą dokumentację pomiarową w postaci ortoplanów i rysunków wektorowych. Prace konserwatorskie rozpoczęły się we wrześniu 2015 r. Ich wykonawcą został Międzyuczelniany Instytut Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki (ta jednostka naukowo-badawcza skupia dwa wydziały: Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie oraz Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie). Konserwatorzy powrócili do rozwiązań kolorystycznych najbliższych oryginałowi Wita Stwosza. W poniedziałek (14 grudnia) Komisji Konserwatorskiej zaprezentowano odnowione elementy ołtarza (ok. 200). Kierownik prac badawczo-konserwatorskich, prof. krakowskiej ASP Jarosław Adamowicz, tłumaczy, że choć bezpośrednie prace przy ołtarzu się kończą, specjalistów czekają jeszcze analizy i opracowanie pełnej dokumentacji konserwatorskiej. Wykonano ogrom prac, gdyż konserwacji poddano wszystkie rzeźby i elementy snycerskie. Dzięki oczyszczeniu z zabrudzeń, przemalowań, retuszów i uzupełnień akumulujących się w ciągu 500 lat (ołtarz powstawał w latach 1477-89) odsłonięto pierwotną kolorystykę; zmienił się np. dominujący błękit teł w kwaterach i szafie głównej. Na jednej z figur ze sceny zaśnięcia Marii Panny (na boku apostoła św. Jakuba) odczytano datę 1486 r. Poprzedza ona o 3 lata przyjętą w literaturze fachowej datę poświęcenia ołtarza. Oprócz tego specjaliści potwierdzili istnienie inskrypcji zaświadczających o konserwacji ołtarza w 1638 i 1795 r. Przeprowadzono badania dendrochronologiczne. Rzeźby badano w podczerwieni, UV, promieniowaniu rentgenowskim oraz za pomocą ręcznego spektrometru fluorescencji rentgenowskiej i mikroskopu elektronowego. Sporządzono także dokumentację opisową, fotograficzną i rysunkową poszczególnych scen. Warto przypomnieć, że po II wojnie światowej ołtarz był konserwowany na Wawelu w latach 1946-50. Oddano go do kościoła Mariackiego w 1957 r. Krótki film przedstawiający konserwację (Notatnik operatora Kraków. Konserwacja Ołtarza Mariackiego) można obejrzeć w Repozytorium Cyfrowym. W XX w. prace konserwatorskie prowadzono kilkukrotnie. W latach 1932-34, za czasów archiprezbitera ks. dr. Józefa Kulinowskiego, zespół kierowany przez prof. Juliana Makarewicza podjął próbę odsłonięcia pierwotnych polichromii i korekty zabiegów z XIX w. Dokonano także zachowawczej konserwacji formy rzeźbiarskiej. W latach 1946-50 przeprowadzono wspominane już wcześniej prace związane z rozpoznaniem i naprawą zniszczeń powstałych po zagrabieniu ołtarza przez Niemców. Następnie dwukrotnie, w 1986 r. pod kierunkiem Aleksandry Bogdanowskiej oraz w 1999 r. pod kierunkiem prof. Mariana Paciorka, podjęto prace nad oczyszczeniem struktury nastawy ołtarzowej i wykonaniem drobnych retuszy wcześniejszych uzupełnień polichromii i złoceń. W latach 90. zabezpieczano osypujące się złocenia, zlecano retusze wcześniejszych uzupełnień ubytków polichromii oraz prowadzono odwierty, które miały pomóc w określeniu stanu zachowania struktury drewna. « powrót do artykułu
  21. Muzeum w Rio de Janeiro odzyskało z rąk policji skonfiskowane przed ponad 100 laty artefakty związane z „czarną magią”. Przedmioty te zostały skonfiskowane w latach 1889–1945 z miejsc kultu wyznawców candomblé i umbandy w czasach, gdy praktykowanie tych wierzeń było zakazane. Teraz artefakty, po konsultacjach z kapłanami wspomnianych religii, będą przechowywane i wystawiane w Museu da República. Candomblé to religia, która narodziła się w Brazylii w XIX wieku w wyniku synkretyzmu tradycyjnej religii Jorubów z rzymskim katolicyzmem. Z kolei umbanda jest połączeniem rzymskiego katolicyzmu, spirytyzmu i wierzeń brazylijskich Indian. Powstała na początku XX wieku, głównie w wyniku działalności medium Zelio Fernandino de Moraesa. W czasach Starej Republiki (1889–1930) i Epoki Vargasa (1930–1945) praktykowanie afro-brazylijskich religii i kultywowanie tradycji było zakazane jako praktykowanie szamanizmu i czarnej magii. Gdy dorastaliśmy słyszeliśmy od naszych dziadków i rodziców opowieści o aresztowaniach. Policjanci nazywali nasze praktyki „czarną magią”, mówi kapłan Roberto Braga ze świątyni Lumyjacare Juncara w Nova Iguaçu w Rio de Janeiro. Po konfiskacie przedmioty kultu były przechowywane w policyjnych magazynach, a później trafiły do Muzeum Policji. Ich transfer do Museu da República to wynik 30-letniej walki, jaką toczyli Braga i inni przedstawiciele afro-brazylijskich religii. W 2017 roku założyli oni ruch Liberte Nosso Sagrado. Jej celem jest doprowadzenie do przeniesienia przedmiotów kultu religii afro-brazylijskich z Muzeum Policji w Rio de Janeiro. Przedmioty te zostały skonfiskowane w I połowie XX wieku, gdy wyznawanie religii o afrykańskich korzeniach było uznawane za przestępstwo. Uważamy, że te historyczne przedmioty o afrykańskich korzeniach powinny zostać przeniesione do muzeum, gdzie pieczę nad nimi będą mogli sprawować również przywódcy religijni i gdzie będą one dostępne dla badaczy, czytamy na facebookowym profilu organizacji. Andre Angulo, kurator z Museu da República, który będzie sprawował pieczę nad nowymi zbiorami mówi, że wśród wspomnianych przedmiotów są i takie o wielkim znaczeniu kulturowym. Najbardziej interesujące są kamienie, którymi poświęcano teren świątyni, bębny atabaque używane w ceremoniach candomblé oraz gliniana figurka Exu, ducha–posłańca w niektórych religiach afro-brazylijskich, stwierdza. Mamy tam też laleczki wudu, figurki Świętego Jerzego, dwa japońskie medale z archaicznymi znakami kanji oraz stroje używane w ceremoniach candomblé i umbanda, dodaje. Obiekty trafiły do muzeum już we wrześniu i teraz podlegają renowacji. Tutaj jednak pojawiły się kolejne problemy. IPHAN (Narodowy Instytut Dziedzictwa Historycznego i Artystycznego) zezwolił na renowację, ale sprzeciwiają się jej przedstawiciele niektórych świątyń, twierdząc, że przedmioty powinny pozostać w takim stanie, w jakim są, czyli uszkodzone, mówi Angulo. Jako, że muzeum ma sprawować pieczę nad zabytkami wspólnie ze świątyniami, trwają rozmowy dotyczące tego, które z zabytków zostaną odrestaurowane. Problemem też okazało się umiejscowienie przedmiotów. Chciałem, by Exu stał na górnej półce, jednak przedstawiciele wszystkich świątyń powiedzieli, że Exu nie może znajdować się nad głowami zwiedzających, że musi stać na podłodze. Więc będzie stał na podłodze, stwierdza Angulo. Kurator ma nadzieję, że pierwsza wystawa przedmiotów religijnych candomblé i umbandy odbędzie się w listopadzie przyszłego roku. « powrót do artykułu
  22. Na University of Hertfordshire wykonano fotografię o najdłuższym czasie naświetlania w dziejach. Znaleziono ją wewnątrz puszki po piwie przyczepionej do kopuły Bayfordbury Observatory. Puszkę umieściła tam Regina Valkenborgh, a dzięki temu, że kobieta zapomniała o swoim eksperymencie, klisza naświetlała się przez 8 lat i 1 miesiąc. Wszystko zaczęło się w 2012 roku, kiedy Regina na potrzeby swojej pracy magisterskiej z dziedziny sztuk pięknych postanowiła wykonać fotografie bez użycia nowoczesnych technologii. Wykorzystała więc puszki po piwie, w których umieściła błonę fotograficzną, tworząc w ten sposób aparat otworkowy. Valkenborgh umieściła kilka takich puszek na kopule uniwersyteckiego obserwatorium. Próbowałam kilkukrotnie tej techniki w obserwatorium, jednak efekty nie były zachęcające. Zdjęcia były uszkodzone przez wilgoć, film się zwijał, wspomina po latach. Jednak najwyraźniej zapomniała zdjąć jednej z puszek. To łut szczęścia, że przez te lata fotografia pozostała nietknięta i David [konserwator zatrudniony w obserwatorium – red.] ją znalazł, mówi Valkenborgh, która jest obecnie technikiem fotografii w Barnet and Southgate College. Na wykonanej fotografii widzimy 2953 linie wyrysowane przez wędrujące po nieboskłonie Słońce. Świetnie pokazują one, jak nasza gwiazda zmienia wraz z porami roku pozycję nad horyzontem. Fotografia o długim czasie ekspozycji jest często używana do zilustrowania przemijania czasu. Dotychczas zdjęciem o najdłuższej ekspozycji była fotografia wykonana przez niemieckiego artystę Michael Wesely'ego, który naświetlał ją przez 4 lata i 8 miesięcy. « powrót do artykułu
  23. Schizofrenia może być, przynajmniej częściowo, powodowana przez nieprawidłowo funkcjonujący układ odpornościowy. Na University of Manchester przeprowadzono pierwsze testy, w których chorym na schizofrenię podawano silny lek immunosupresyjny metotreksat. Autorzy badań donieśli o „obiecujących wynikach”. Lek zbadano na zbyt małej grupie 76 osób, by jednoznacznie stwierdzić, że pomaga on w schizofrenii, ale efekty jego działania były na tyle dobre, że autorzy zachęcają do prowadzenia kolejnych badań. Schizofrenia kategoryzowana jest w zależności od tego, czy występują w niej objawy pozytywne, wytwórcze, jak urojenia i omamy czy też objawy negatywne, ubytkowe, wiążące się z wycofywaniem z dotychczasowych aktywności, jak utrata zainteresowań, wycofanie społeczne, zmniejszone odczuwanie przyjemności itp. Najnowsze badania były finansowane przez Stanley Medical Research Institute w USA we współpracy z Pakistańskim Instytutem Życia i Uczenia się. Prowadził je w Pakistanie profesor Imran Chaudry z University of Manchester. Jako, że stany zapalne i objawy autoimmunologiczne występują u pacjentów ze schizofrenią częściej niż w całości populacji, zdecydowano się wykorzystać podczas badań właśnie metotrekat. Autorzy badań podawali chorym 10 mg leku. To najmniejsza dawka terapeutyczna stosowana w zaburzeniach autoimmunologicznych. Nie zauważono przy tym żadnych poważnych skutków ubocznych leku. Chorzy przyjmowali jednocześnie swoje standardowe leki na schizofrenie. Naukowcy stwierdzili, że podawania metotreksatu wydaje się mieć korzystny wpływ na objawy pozytywne u chorych. Wydaje się, że metotreksat wywiera korzystny wpływ na objawy pozytywne we wczesnej schizofrenii, nie ma wpływu na objawy negatywne lub zdolności poznawcze, ale występuje ogólna poprawa, napisali autorzy badań w artykule A randomised clinical trial of methotrexate points to possible efficacy and adaptive immune dysfunction in psychosis opublikowanym na łamach Nature Translational Psychiatry. Użyliśmy najmniejszej efektywnej dawki klinicznej stosowanej przy zaburzeniach autoimmunologicznych. Bardzo często dawka ta musi być zwiększona, by osiągnąć zakładany efekt, zatem i w badanym przez nas przypadku zwiększenie dawki może dać lepsze efekty w leczeniu schizofrenii. Trzeba jednak pamiętać, że metotreksat ma poważne skutki uboczne i jego podawania wymaga szczegółowego nadzoru nad pacjentem. To dlatego właśnie nie zaczęliśmy od dużego mniej precyzyjnego testu, mówi profesor Nusrat Husain z University of Manchester. Być może w przyszłości będziemy w stanie zidentyfikować grupę pacjentów ze schizofrenią, którzy będą najlepiej reagowali na leki oddziałujące na układ odpornościowy. Korzystny skutek jaki zauważyliśmy powinien zachęcać do dalszych badań. Powinny się one koncentrować na zidentyfikowaniu pacjentów podatnych na takie leczenie. Być może uda się tego dokonać za pomocą zaawansowanych technik obrazowania mózgu i tworzenia profili układu odpornościowego, dodaje uczony. « powrót do artykułu
  24. Podczas prac związanych z budową ścieżek dydaktycznych w Rezerwacie Przyrody Moczydło odkryto otwór w ziemi, który może prowadzić do nieznanej jaskini. Od razu na miejscu znaleźli się grotołazi. Jak powiedział TVP3 Kielce speleolog Andrzej Kasza, obiekt na razie nie jest duży, bo ma ok. 2,5 m głębokości i szerokość [...] 1-1,5 m, natomiast widać, że oberwał się strop jakiejś przestrzeni podziemnej. Nie wiemy, czy jest to jaskinia, czy wyrobisko stare górnicze. Ten obiekt podziemny jest rozwinięty w takim dużym zawalisku skalnym połączonym gliną i trzeba to wszystko ustabilizować, zabezpieczyć - dodaje specjalista. Wójt Zbigniew Piątek uważa, że znalezisko zwiększy atrakcyjność turystyczną gminy Piekoszów i zapowiada, że projekt ścieżki edukacyjnej zostanie poszerzony o to odkrycie. Prace miały się zakończyć jeszcze w bieżącym roku, ale ponoć wykonawca wystąpił o przedłużenie terminu do marca 2021 r. W wypowiedzi dla TVN24 Piątek podkreślił, że gmina na pewno się do tego terminu przychyli. [...] Myślę, że przed okresem wiosennym, przed okresem turystycznym, uruchomimy całość. Warto przypomnieć, że 29 marca 2017 r. zostało powołane Stowarzyszenie Gmin "Geoland Świętokrzyski", którego głównym celem są, jak czytamy na Facebooku, wspólne działania na rzecz rozwoju geoturystyki oraz powołania i utrzymania geoparku, funkcjonującego w sieci europejskich i globalnych geoparków UNESCO. Do stowarzyszenia należy 5 gmin: Kielce, Chęciny, Morawica, Sitkówka-Nowiny oraz Piekoszów. Powstają punkty widokowe, infrastruktura w kamieniołomie w Jaworzni. Jeżeli będziemy prezentować tę geologię w należyty sposób, to oczywiście zwiększa to nasze szanse [...], żeby stać się światowym geoparkiem UNESCO - powiedział reporterowi Tomaszowi Brzozie Witold Wesołowski z Geoparku Kielce. Gmina Piekoszów jest prawdziwym rajem dla geologów. Na jej terenie znajduje się Chelosiowa Jama-Jaskinia Jaworznicka (ma ona długość 3670 m). W jej bezpośrednim sąsiedztwie leżą Jaskinia Pajęcza i Gazownia. Rezerwat Przyrody Moczydło obejmuje górę Moczydło (Górę Jaworzyńską) w Jaworzni. Biegną pod nią chodniki kopalni rudy ołowiu. Masyw Moczydła jest poprzecznie rozcięty ośmioma strefami żył kalcytowo-kruszcowych, z którymi związana była historyczna eksploatacja rud ołowiu [...]. Teren Moczydła należał do dóbr prywatnych rodziny Tarłów z Piekoszowa. Początki wydobycia rudy sięgają prawdopodobnie XVII w. Szczególnie intensywnie prowadzono eksploatację w czasach Królestwa Kongresowego (1815-1830). Wydobywano wówczas rocznie 370-460 t rudy, z której uzyskiwano 40-60 t metalicznego ołowiu. W okresie pierwszej wojny światowej prace poszukiwawcze prowadzili Austriacy pod zarządem wojskowym. Pozostałościami eksploatacji są bardzo liczne antropogeniczne formy rzeźby - napisano w Materiałach 40. Sympozjum Speleologicznego. « powrót do artykułu
  25. W stolicy Meksyku znaleziono kolejną część tzompantli, czyli wieży czy też ściany z ludzkich czaszek, której pierwszy fragment odkryto w 2015 roku. Na obecnie znalezionym fragmencie widzimy 119 czaszek. W skład wcześniej znalezionej części wchodziły 484 czaszki. Na Huey Tzompantli trafiły czaszki osób, które złożono w ofierze Huitzilipochtliemu, bogu opiekuńczemu Tenochtitlanu. Obecnie wiemy, że wielkie tzompantli powstawało w trzech etapach w latach 1486–1502 za rządów huey tlatoaniego imieniem Ahuizotl. Tlatoani to tytuł najwyższego władcy wśród ludów nahua. Jeśli władał on wieloma miastami-państwami nosił tytuł huey tlatoani. Pierwszy fragment wielkiego huey tzompantli znaleziono przed pięciu laty w Mexico City za Katedrą Metropolitalną. Najnowszego odkrycia dokonano podczas wykopalisk przy ulicy Republica de Guatemala 24. Znaleziono tam wschodni koniec tzompantli. W przeszłości w centrum Tenochtitlanu, pomiędzy obecnymi ulicami Seminario i Justo Sierra, znajdował się wielki kompleks sakralny, ze świątyniami Tlaloca, Huitzilipochtliego i Quetzalcoatla. Templo Mayor, główna świątynia kompleksu, której ruiny można podziwiać obok katedry, była poświęcona Huitzilipochtliemu, bogowi wojny, oraz Tlalocowi, bogowi deszczu i rolnictwa. Templo Mayor nie przestaje nas zadziwiać. Huey Tzompantli to jedno z najbardziej znaczących znalezisk ostatnich lat w naszym kraju. To ważny dowód potęgi, jaką osiągnął Tenochtitlan, powiedziała sekretarz ds. kultury rządu Meksyku Alejandra Frausto Guerrero. Dowody, jakimi obecnie dysponujemy, wskazują, że zdobycie Tenochtitlanu przez konkwistadorów położyło kres budowie huey tzompantli. Obecnie znalezioną część konstrukcji odkryto 3,5 metra pod obecnym poziomem gruntu. Na podstawie dotychczasowych oględzin można stwierdzić, że wśród znalezionych właśnie 119 czaszek są szczątki mężczyzn, kobiet oraz co najmniej trójki dzieci. Widoczne są też modyfikacje czaszek, wskazujące, że osoby, które zostały złożone w ofierze, należały do kultury praktykującej tego typu zachowania. Każda z tych czaszek jest elementem architektonicznym, tworzy część budynku i ma znaczenie symboliczne, mówi archeolog Lorena Vazquez Vallin.   « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...