-
Liczba zawartości
37640 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Mieszkające w naszych domach pająki unikają powierzchni, po których przeszły mrówki pewnego agresywnego gatunku. To wskazuje, że pozostawiają one po sobie jakiś chemiczny ślad. A ten można by wykorzystać do stworzenia ekologicznych środków odstraszających pająki, dzięki którym np. ludzie z arachnofobią mogliby czuć się bezpieczniej w swoich domach. Andreas Fischer z kanadyjskiego Simon Fraser University specjalizuje się w badaniu feromonów pająków. Poszukuje też praktycznych sposobów na utrzymanie zdrowego ekosystemu, przy jednoczesnym zniechęceniu pająków do odwiedzania ludzkich domów. Uczony mówi, że z jednej strony mamy pestycydy, które zabijają wszystko i zaburzają równowagę w ekosystemie, z drugiej zaś domowe porady, takie jak stosowanie skórki cytrynowej czy olejku migdałowego, w żaden sposób nie działają na pająki. Ostatnio Fischer zwrócił uwagę na prace innych naukowców, z których wynikało, że tam, gdzie jest więcej mrówek, występuje mniej pająków. Uczony zebrał mrówki z trzech różnych gatunków oraz samice czterech gatunków pająków często występujących w północnoamerykańskich domach. Najpierw przez 12 godzin mrówki przebywały na papierowym filtrze w szklanej klatce. Mrówki dobrano równo pod względem wagi, co oznacza, że w przypadku jednego gatunku do eksperymentu użyto 43 mrówek, w przypadku zaś innego – zaledwie trzech. Po 12 godzinach mrówki z klatki usuwano i na 24 godziny umieszczano w niej samice pająków, obserwując, jak się zachowuje. Okazało się, że większość czarnych wdów (Latrodectus hesperus), fałszywych czarnych wdów (Steatoda grossa) oraz pająków hobo (Eratigena agrestis), unika papierowego filtra, po którym chodziły wścieklice zwyczajne (Myrmica rubra). Podobne, chociaż nie tak silne zachowanie, zauważono u krzyżaka ogrodowego (Araneus diadematus). Fischer sądzi, że pająki mogą unikać mrówek, gdyż wścieklice zwyczajne są szczególnie agresywne, mogą otaczać i zabijać pająki, które weszły na ich teren. Pająki mogły więc wyewoluować tak, by unikać tego gatunku. Hipoteza ta jest tym bardziej uprawniona, że pająki nie unikały miejsc, po których chodziły mrówki z gatunków hurtnica pospolita (Lasius niger) i Camponotus modoc. Uczony i jego koledzy nie wiedzą jeszcze, co konkretnie odstrasza pająki. Mają jednak nadzieję, że wkrótce się dowiedzą. A gdy odnajdą roznoszony przez mrówki środek chemiczny, którego boją się pająki, chcą rozpocząć eksperymenty nad stworzeniem jego wersji do użycia w domu. Fischer nie zaleca jednocześnie zbierania mrówek i chronienia w ten sposób domów przed pająkami. Ugryzienie wścieklicy zwyczajnej jest bardzo bolesne, a mrówek trudno jest się pozbyć. Stałyby się w domu większym problemem niż pająki, stwierdza. « powrót do artykułu
-
Emisja gazów cieplarnianych prowadzi do kurczenia się stratosfery, informują naukowcy z Czech, Austrii, Hiszpanii, USA, Niemczech i Austrii. Stratosfera rozciąga się na wysokości 20–60 kilometrów nad powierzchnią Ziemi, ponad troposferą. Wcześniejsze badania wykazały rozszerzanie się troposfery, co wskazywało na możliwość kurczenia się stratosfery. Teraz potwierdzono istnienie takiego zjawiska oraz zbadano, jak bardzo stratosfera się skurczyła. W wyniku emisji gazów cieplarnianych i rosnącej temperatury troposfera staje się coraz grubsza. Rośnie więc ciśnienie, jakie od spodu wywiera na stratosferę. Dlatego też międzynarodowy zespół naukowcy postanowił bliżej przyjrzeć się wpływowi emisji gazów cieplarnianych na stratosferę. Uczeni przyjrzeli się danym satelitarnym od lat 80. ubiegłego wieku i dodali je do modelu komputerowego, który między innymi bierze pod uwagę reakcje chemiczne zachodzące w atmosferze. Zbadali też wpływ całości na warstwę ozonową. Z badań wynika, że rozszerzająca się troposfera zwiększa nacisk na stratosferę. Dodatkowym czynnikiem powodującym kurczenie się stratosfery jest dwutlenek węgla, który się do niej przedostaje. W stratosferze ma on odwrotne działania do działania w troposferze. Działa na stratosferę chłodząco, przez co dodatkowo się ona kurczy. W wyniku tych zjawisk od lat 80. stratosfera skurczyła się o około 400 metrów, straciła więc około 1% grubości. Naukowcy uruchomili też swój model, by zbadał on przyszły rozwój sytuacji. Wynika z niego, że w ciągu najbliższych 60 lat stratosfera najprawdopodobniej straci około 1 kilometra grubości. Okazało się też, że zmiany w warstwie ozonowej mają niewielki wpływ na grubość atmosfery. Autorzy badań podkreślają, że nie wiedzą, jaki wpływ na Ziemię będzie miało kurczenie się stratosfery. Przypuszczają, że może to wpłynąć na trajektorie satelitów i sposób rozchodzenia się fal radiowych, co z kolei może mieć wpływ na GPS. « powrót do artykułu
-
- stratosfera
- troposfera
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na strychu budynku w miejscowości Łazy, na obrzeżach Jury Krakowsko-Częstochowskiej, zidentyfikowano kolonię nocka orzęsionego (Myotis emarginatus). To jeden z najrzadszych gatunków nietoperzy rozmnażających się w Polsce. Jest chroniony zarówno przez prawo krajowe, jak i na mocy Dyrektywy Siedliskowej UE oraz Konwencji Berneńskiej i Bońskiej. Jak podkreślono w komunikacie Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu (UPP), nocek orzęsiony jest jednym z 8 gatunków nietoperzy, dla których ochrony wyznacza się obszary Natura 2000. M. emarginatus to gatunek ciepłolubny, w Polsce jego zasięg jest ograniczony do południowych regionów. Prezes Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Nietoperzy (OTON) Błażej Wojtowicz przeżył spore zaskoczenie, gdy zobaczył zdjęcia przesłane przez zgłaszających problem właścicieli budynku. Chociaż identyfikacja gatunków nietoperzy na podstawie zdjęć jest bardzo trudna, a czasami wręcz niemożliwa, tym razem nie było wątpliwości, nietoperze na zdjęciu to były nocki orzęsione! – podkreślił. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności w dniu identyfikacji (11 maja) w okolicy przebywali Jolanta i Andrzej Węgiel, członkowie OTON-u, a zarazem pracownicy Wydziału Leśnego i Technologii Drewna UPP. Po kilku telefonach i krótkiej wymianie informacji pojechaliśmy na spotkanie z właścicielami budynku goszczącego nietoperze, aby dokonać oceny sytuacji na miejscu. Jak się okazało, spora część kolonii przyleciała właśnie z zimowisk, które znajdują się najprawdopodobniej w jednej z jurajskich jaskiń. Nietoperze gromadziły się na ścianie budynku, czekając na otwarcie okienka wlotowego na strych. Jak komentowali właściciele, sytuacja taka powtarza się każdego roku. Mimo że są oni pozytywnie nastawieni do przyrody, to jednak kolonia nietoperzy licząca kilkadziesiąt osobników stwarzała im pewne problemy - opowiadali członkowie OTON-u. Przebywające na strychu nietoperze produkują spore ilości guana, które zalega na stropie. W tym roku na strychu została położona wełna mineralna. Ponieważ właściciele obawiali się, że może zostać zniszczona, starali się, by nietoperze przeniosły się w inne miejsce. Na ścianie budynku powieszono, na przykład, budki dla nietoperzy. Jak się później okazało, zabieg nie mógł się sprawdzić, bo nocki orzęsione nie korzystają z takich schronień. Ostatecznie okienko zostało otwarte, a już następnej nocy nietoperze przeniosły się na strych. Wg doniesień UPP, OTON podejmie starania o pozyskanie funduszy i zabezpieczenie budynku przed niekorzystnym oddziaływaniem kolonii nietoperzy poprzez zamontowanie specjalnego podestu do gromadzenia guana. Planowane jest także wykonanie przegrody, która oddzieli część strychu zajmowaną przez nocki. Oprócz tego mają powstać adaptacje, które zapewnią lepsze warunki ssakom rodzącym i wychowującym tu młode. Warto również wspomnieć o innych przykładach działań na rzecz kolonii rozrodczych nietoperzy na strychach. Polskie Towarzystwo Przyjaciół Przyrody "pro Natura" od lat prowadzi program ochrony podkowca małego (Rhinolophus hipposideros). W ramach tego programu wyremontowano strychy licznych budynków sakralnych, zakładając nowe miedziane pokrycia dachowe. Dzięki temu kolonie mają zapewnione dobre warunki, a obiekty - często zabytkowe i cenne - są zabezpieczone. « powrót do artykułu
-
- nocek orzęsiony
- kolonia
- (i 4 więcej)
-
Na świecie żyje około 50 miliardów ptaków, wynika z badań przeprowadzonych przez uczonych z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii w Sydney. Naukowcy oszacowali też liczebność 9700 gatunków ptaków. W swojej pracy opierali się na obserwacjach dokonywanych przez miłośników ptaków oraz na specjalnych algorytmach. Odkryli, że liczebność wielu znanych australijskich gatunków liczona jest w milionach. Na przykład lorysy niebieskobrzuchej jest 19 milionów, kakadu żółotoczubej 10 milionów a kukubary chichotliwej 3,4 miliona. Są jednak takie gatunki jak przepiórnik czarnopierśny, którego pozostało około 100 osobników. Ludzie wkładają wiele wysiłku, by policzyć samych siebie. My przeprowadziliśmy pierwsze tak szeroko zakrojone liczenie innych gatunków, mówi profesor Will Cornwell, jeden z głównych autorów badań. Podczas pracy naukowcy skorzystali z bazy eBird, zawierającej niemal miliard wpisów na temat zaobserwowanych ptaków. Tam, gdzie było to możliwe, użyli też danych ze szczegółowych badań terenowych. Opracowali również specjalny algorytm pozwalający na szacowanie globalnej liczebności każdego z gatunków. Wzięto przy tym pod uwagę możliwość zauważenia danego gatunku, co zależy od wielkości ptaka, koloru, tego czy lata w stadach i czy żyje blisko miast. Chociaż skupiliśmy się na ptakach, nasza metoda może posłużyć też do obliczania liczebności innych zwierząt, mówi główny autor badań, doktor Corey Callaghan. Oszacowanie liczebności gatunków to kluczowy element wysiłków na ich zachowania. Dzięki temu wiemy, które gatunki mogą być narażone i możemy śledzić zmiany liczebności w czasie, zatem lepiej rozumieć pewne podstawy. Naukowcy mówią, że udało im się oszacować liczebność 92% gatunków ptaków występujących na Ziemi. Jedynie cztery z nich należą do „klubu miliarderów”. To gatunki, których liczebność wynosi co najmniej miliard osobników. Są to wróbel zwyczajny (1,6 miliarda), szpak zwyczajny (1,3 miliarda), mewa delawarska (1,2 miliarda) oraz dymówka (1,1 miliarda). Zaskoczyło nas, że jedynie kilka gatunków tak bardzo dominuje na świecie, stwierdza Callaghan i zastanawia się, jakie są ewolucyjne podstawy sukcesu tych właśnie gatunków. Podczas, gdy jedne gatunki świetnie sobie radzą, przyszłość innych rysuje się w czarnych barwach. W przypadku około 12% badanych gatunków liczebność każdego z nich nie przekracza 5000 osobników. To m.in. krytycznie zagrożona rybitwa chińska, zagrożony gąszczak krzykliwy czy również zagrożony wodnik molucki. Gdy powtórzymy nasze badania za 5–10 lat, będziemy w stanie powiedzieć, jak sobie radzą te gatunki. Jeśli ich populacja się skurczy, to będzie prawdziwy dzwonek alarmowy dla ekosystemu, stwierdza profesor Cornwell. Przeprowadzenie takich badań nie byłoby możliwe jeszcze 10 lat temu. Dopiero powstanie tak wielkiej bazy danych jak eBird, prowadzonej przez Cornell Lab of Ornithology, do której informacje prowadziło ponad 600 000 osób, spowodowało, że można szacować liczbę ptaków w skali globalnej. Amatorskie obserwowanie ptaków stało się powszechną formą spędzania czasu w XVIII wieku i od tamtej pory nie traci na popularności. Profesor Cornwell mówi, że każdy może założyć konto na eBird i zapisywać tam swoje informacje. Nie trzeba być przy tym ekspertem. Wystarczy na początek nauczyć się rozpoznawać kilka gatunków ptaków, występujących w miejscu, w którym mieszkamy. Możemy poinformować o ptaku, którego zauważyliśmy przez okno, gdy piliśmy poranną kawę, stwierdza uczony. « powrót do artykułu
-
- ptaki
- liczebność
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Bioróżnorodność i zróżnicowanie kulturowe są ze sobą powiązane
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Zróżnicowanie kulturowe, którego objawem jest zróżnicowanie językowe, oraz bioróżnorodność są ze sobą związane, a zachowanie tego związku może być kluczem zarówno do ochrony bioróżnorodności, jak i ochrony rodzimych kultur Afryki, a być może i całego świata – stwierdzają naukowcy z USA i Wielkiej Brytanii. Jeśli chcesz zachować bioróżnorodność, to złym pomysłem jest wyłączanie z tego procesu rdzennej ludności, która prawdopodobnie pomogła stworzyć tę bioróżnorodność, mówi profesor Larry Gorenflo z Penn State. Profesor Gorenflo specjalizuje się w architekturze krajobrazu, geografii i badaniu kultur Afryki. Ludzie są częścią ekosystemu, a nasze badania pokazują, że należy bardziej zaangażować lokalne społeczności zamieszkujące regiony o kluczowej bioróżnorodności. Gorenflo we współpracy z Suzanne Romaine, lingwistką z University of Oxford, przyjrzał się 48 obszarom Afryki, które UNESCO uznaje za miejsca światowego dziedzictwa naturalnego. Naukowcy przeanalizowali dane geograficzne o językach występujących na tych obszarach i stwierdzili, że żyje tam ponad 8200 gatunków zwierząt z badanych grup oraz ludzie mówiący w sumie 147 językami. We wszystkich miejscach, z wyjątkiem jednego – pustyni Namib – żyli ludzie. Wiadomo jednak, że ludzie zamieszkują nie tylko inne miejsca światowego dziedzictwa naturalnego, ale że do pewnego stopnia kształtują tamtejsze środowisko naturalne i robią to od długiego czasu. Wniosek z naszych badań jest następujący: zróżnicowanie kulturowe i bioróżnorodność są ze sobą powiązane. Jeśli tak, jest to silny argument za tym, by włączyć rdzennych mieszkańców w zarządzanie ekosystemem, w którym żyją, stwierdza Gorenflo. Co więcej, naukowcy zauważyli, że liczba języków, jakimi posługują się ludzie na badanych obszarach, jest proporcjonalna do liczby żyjących tam gatunków. W czasie swoich badań naukowcy wykorzystali bazę lingwistyczną Ethnologue, dane z listy zagrożonych gatunków Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN) oraz z Birdlife Intenational. Stwierdziliśmy, że jeśli w którymś miejscu światowego dziedzictwa naturalnego zauważysz dużą liczbę języków, stwierdzisz tam też dużą liczbę gatunków. Związek ten może wynikać z faktu, że złożone środowisko naturalne prowadzi do wytworzenia się bardziej złożonej mozaiki kulturowej, ale tego nie wiemy na pewno, mówi Gorenflo. Zdaniem uczonego, jeśli rdzenni mieszkańcy są przenoszeni lub ich wpływ na lokalne środowisko przyrodnicze zostaje zmarginalizowany, dochodzi wówczas do spadku bioróżnorodności. Naszym celem jest przyjrzenie się kilu wybranym miejscom i sprawdzenie, w jaki sposób można zmienić praktyki zarządzania terenami o dużej bioróżnorodności i włączyć lokalne społeczności w zarządzanie nimi, dodaje naukowiec. Gorenflo chce obecnie dokładniej zbadać związek pomiędzy bioróżnorodnością a zróżnicowaniem lingwistycznym w górach Eastern Arc w Tanzanii. Planuje też badania na Vanuatu, w Indo-Birmie czyli regionie obejmującym Kambodżę, Laos, Wietnam, Mjanmę i południe Chin, oraz Mezoamerykę. Z badaniami Gorenflo i Romaine można zapoznać się w artykule Linguistic diversity and conservation opportunities at UNESCO World Heritage Sites in Africa. « powrót do artykułu-
- bioróżnorodność
- kultura
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Sądzimy, że to pierwszy twardy dowód na separację spinowo-ładunkową, mówi Nai Phuan Ong, profesor fizyki z Princeton University i jeden z głównych autorów badań opublikowanych właśnie na łamach Nature Physics. Dokonane przez naukowców odkrycie potwierdza dwoistą naturę elektronów w kwantowej cieczy spinowej. Pozwoli nam ono lepiej zrozumieć, jak elektrony zachowują się w ekstremalnych warunkach. Uczeni z Princeton zaprezentowali właśnie eksperymentalny dowód na to, że elektron – jedna z cząstek elementarnych – zachowuje się jakby był stworzony z dwóch cząstek, z których jedna jest nośnikiem ładunku elektrycznego, a druga właściwości magnetycznych, spinu. Wyniki eksperymentu mogą pozwolić na wyjaśnienie zachowania cieczy spinowej. We wszystkich innych materiałach spin elektronu skierowany jest w górę lub w dół. W magnesie schłodzonym poniżej pewnej temperatury granicznej spiny wszystkich elektronów mają ten sam zwrot. Jednak w spinowych cieczach kwantowych spiny nie przybierają tego samego zwrotu, nawet w temperaturach bliskich zeru absolutnemu. Zamiast tego, ciągle się zmieniają w skoordynowany sposób. Wyjaśnienie tego fenomenu zaproponował w 1973 roku fizyk Philip Anderson. Uważał on, że w fizyce kwantowej elektron powinien być rozważany jako złożony z dwóch cząstek. Jednej będącej nośnikiem ładunku ujemnego i drugiej, zawierającej spin. Cząstkę zawierającą spin nazwał Anderson spinonem. Autorzy najnowszych badań postanowili poszukać spinonu z cieczy spinowej złożonej z atomów rutenu i chloru. W temperaturach ułamków kelwinów powyżej zera absolutnego i obecności silnego pola magnetyczne rutenowo-chlorowe kryształy wchodzą stan spinowej cieczy kwantowej. Podczas serii eksperymentów prowadzonych przez trzy lata przez Petera Czajkę i Tonga Gao naukowcy wykorzystali najczystsze dostępne kryształy i superczułe termometry. Wykryli dzięki temu oscylacje temperatury, świadczące o obecności spinonów. Naukowcy od czterech dekad poszukiwali tych spinonów. Jeśli nasze badania zostaną potwierdzone, będzie to znaczący postęp na polu badania kwantowych cieczy spinowych, mówi Ong. Z czysto eksperymentalnego punktu widzenia, było czymś niezwykle ekscytującym obserwowanie zjawisk zaprzeczających temu, czego uczymy się na podstawach fizyki, dodaje Czajka. Artykuł Oscillations of the thermal conductivity in the spin-liquid state of α-RuCl3 został opublikowany na łamach Nature Physics. « powrót do artykułu
-
- separacja spinowo-ładunkowa
- elektron
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Studenci z Koła Naukowego Biologów im. dr. Włodzimierza Chętnickiego Uniwersytetu Białostockiego (UwB) zbadają kwietne łąki. Poszukają odpowiedzi na pytania, jak planować i urządzać łąki kwietne w miastach, by najlepiej spełniły [...] swoją rolę w ekosystemie i pozytywnie oddziaływały na mieszkańców aglomeracji. Projekt "Eden city, czyli jak zwiększyć bioróżnorodność w miastach i dobre samopoczucie ludzi" zdobył dofinansowanie w konkursie "Studenckie koła naukowe tworzą innowacje" Ministerstwa Edukacji i Nauki. Jego realizacja ma trwać rok. Kwietne łąki, oprócz niewątpliwych walorów estetycznych, zwiększają bioróżnorodność miast, wpływają pozytywnie na bioretencję oraz redukują zanieczyszczenie powietrza. Kwitnące kwiaty dostarczają pokarmu owadom, w tym zagrożonym zapylaczom. Zaś same owady i nasiona roślin są z kolei bazą pokarmową np. dla ptaków – wylicza dr Agata Kostro-Ambroziak, opiekunka Koła Naukowego Biologów. Jednak jest wiele typów łąk, zależnie od składu gatunkowego i właściwości tworzących je roślin. Jest też wiele rodzajów miejsc, w których można je zakładać. Niestety, często decyzje o tym, gdzie jaka łąka powstaje, są dość przypadkowe albo uwzględniają [one] tylko efekt estetyczny. Kostro-Ambroziak dodaje, że konsekwencje istnienia łąki są różnorodne i wbrew pozorom, nie zawsze wyłącznie pozytywne. Wg niej, skład gatunkowy, położenie, a także wielkość takich zbiorowisk oddziałują zarówno na dostępność zasobów pokarmowych, jak i możliwości migracyjne oraz bezpieczeństwo zwierząt, które z łąk korzystają. Decyzje o założeniu łąki kwietnej przyciągającej owady czy ptaki muszą być przemyślane, ale brakuje opracowań naukowych pokazujących, które czynniki decydują o tym, w jaki sposób założone w miastach łąki różnego typu wpływają na bioróżnorodność. Rozstrzygnięciem tych kwestii chcą się zająć studenci z UwB. Zbadają ponad 50 łąk kwietnych z 3 miast: Białegostoku, Bydgoszczy i Łodzi. Będziemy analizować skład gatunkowy roślin i bioróżnorodność fauny na łąkach różnego typu: monokulturowych, jednorocznych i wieloletnich, położonych w miejscach dwojakiego rodzaju: wzdłuż pasów ruchu i w sąsiedztwie terenów zielonych czy rekreacyjnych – tłumaczy przewodnicząca Koła Urszula Jabłońska. Młodym badaczom zależy także na ustaleniu, jak łąki kwietne oddziałują na psychikę ludzi i ich samopoczucie. Od dawna wiadomo, że "betonowa pustynia" czy nieustanny ruch samochodów to czynniki stresogenne dla ludzi. Zieleń w miastach łagodzi ten efekt, działa odprężająco. Są badania potwierdzające, że łąki kwietne są przez ludzi lepiej odbierane niż np. koszone trawniki - opowiada dr Agata Kostro-Ambroziak. Ale czy kwietne łąki wpływają na obniżenie poziomu stresu fizjologicznego mieszkańców miast? Czy położenie i typ łąki ma tu znaczenie? Czy jednokolorowe łąki rzepakowe lub słonecznikowe są tak samo skuteczne w poprawie naszego samopoczucia jak wielobarwna łąka wielogatunkowa? A może to położenie łąki kwietnej ma istotny wpływ na jej odbiór przez mieszkańców miast, a tym samym ich samopoczucie? Odpowiedzi na te pytania biolodzy chcą uzyskać dzięki badaniom ankietowym. W ich przygotowaniu i przeprowadzeniu pomoże psycholog. Na podstawie danych terenowych i ankietowych będzie mógł powstać optymalny model planowania i zarządzania łąkami kwietnymi. We współpracy z zarządcami zieleni [...] powstanie zestaw uniwersalnych wskazówek dotyczących zakładania łąk kwietnych w polskich miastach, uwzględniających zarówno zwiększenie bioróżnorodności, jak i zdrowie oraz samopoczucie mieszkańców - wyjaśniono w komunikacie prasowym uczelni. Efekty pracy zespołu będą rozpowszechniane w mediach (również społecznościowych), na stronie internetowej i w aplikacji Eden city. Znajdą się tam wyniki badań. Oprócz tego wskazane kanały posłużą do upowszechniana wiedzy o łąkach kwietnych. Już dziś studenci zapraszają wszystkich chętnych do śledzenia fejsbukowej strony Koła, gdzie będą pojawiały się aktualności związane z realizacją projektu, w tym zaproszenie do wzięcia udziału w badaniach ankietowych. Członków Koła będą wspierać eksperci z różnych dziedzin: dr Edyta Jermakowicz (ekologia roślin), dr Paweł Mirski (ornitologia, analizy przestrzenne), dr Jarosław Kotowicz (matematyka) oraz dr Katarzyna Simonienko (psychologia). Działką dr Kostro-Ambroziak jest entomologia. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- łaka kwietna
- miasto
-
(i 7 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Archeolodzy morscy z Vrak - Museum of Wrecks zidentyfikowali wraki, odkryte jesienią 2019 r. w Vaxholm. Okazuje się, że to Apollo i Maria, statki zbudowane w 1648 r. Były one wykorzystywane przez króla Karola X Gustawa do transportu wojsk podczas potopu szwedzkiego. Zatopiono je w Vaxholm w 1677 r. Szwedzcy naukowcy pobrali próbki drewna, zmierzyli deski pokładu i szkieletu oraz przeprowadzili badania w archiwach. Dzięki temu stwierdzili, że mają do czynienia ze statkami Apollo i Maria, które brały udział w bitwie pod Møn (1657) i w bitwie w Sundzie (1658). Zidentyfikowanie okrętów było prawdziwym wyzwaniem - podkreśla archeolog morski Jim Hansson. To spore jednostki o imponujących wymiarach. Pobraliśmy próbki drewna do datowania. Okazało się, że dęby do budowy okrętów ścięto zimą 1646/47. To zaś oznacza, że statki zbudowano rok-dwa lata później. Nurkując, mieliśmy przeczucie. Belki były ogromne, dlatego pojawiło się podejrzenie, że mamy do czynienia z okrętami siostrzanymi Vasy [...]. Daty ich budowy nie pokrywały się jednak z wynikami datowania. Zaczęliśmy się [więc] zastanawiać, czy próbki, które pobraliśmy, nie pochodzą [na przykład] z części okrętów reperowanych w latach 40. XVII w. Archeolodzy ponownie zeszli pod wodę i pobrali kolejne próbki, które jasno pokazały, że oba okręty zbudowano z dębów ściętych zimą 1646/47. Dębina na jeden z nich pochodziła z północnych Niemiec, a na drugi - ze wschodniej Szwecji. W ramach prac rekonstrukcyjnych wykonywano szkice i digitalizowano je. Pomiary belek pokładu i szkieletu oraz zestawienie tych danych z informacjami dot. kadłuba dały archeologom wgląd w rozmiary i pokrój okrętów. Odkryliśmy, że jeden z okrętów miał w najszerszym miejscu 8,7 m. Dysponując zarówno szerokością, jak i pokrojem statku, mogliśmy oszacować długość na ok. 35 m. To pasowało do typowego dla XVII-w. okrętów stosunku długości do szerokości. Podczas badań archiwalnych archeolodzy zidentyfikowali dwa okręty zbudowane w 1648 r. Apollo powstał w stoczni w Wismarze, a Maria na wyspie Skeppsholmen w Sztokholmie. Ich wymiary odpowiadały oszacowanym rozmiarom wraków. Źródła historyczne wskazywały, że w 1677 r. oba statki zostały zatopione w Vaxholm. Teraz dysponowaliśmy już wszystkim elementami układanki, koniecznymi do ustalenia, o jakie okręty chodzi. Wymiary i pokrój okrętów pasowały do pomiarów ze źródeł. Pochodzenie próbek drewna - północ Niemiec w przypadku mniejszego Apolla i wschodnia Szwecja dla większej Marii - także było odpowiednie. Duże okręty w rodzaju Vasy były pomysłem króla Gustawa II Adolfa. Po jego śmierci [...] zaczęto budować okręty wojenne średnich rozmiarów, które można było wykorzystywać do różnych celów i które lepiej nadawały się do żeglugi niż niezwrotne większe jednostki - wyjaśnia Patrik Höglund. Okręty średnich rozmiarów konstruowano w taki sposób, by wytrzymały wagę artylerii - dodaje. « powrót do artykułu
-
Pod koniec IX wieku, wkrótce po tym, jak na Islandii osiedlili się pierwsi wikingowie, doszło tam do erupcji wulkanicznej. Niemal na pewno była to pierwsza duża erupcja, którą ktokolwiek z Europy północnej zaobserwował od czasu epoki lodowej. Gdy się zakończyła, wikingowie weszli do powstałej w jej trakcie jaskini. I nazwali ją Jaskinią Surtra, boga ognia, który zapoczątkował czas i przybędzie, by rozpocząć Ragnarok i zabić ostatniego z bogów. W Journal of Archeology Science ukazał się właśnie artykuł Kevina Smitha, wicedyrektora w Haffenreffer Museum. Smith przeprowadził nowe analizy artefaktów zebranych w Surtshellir, Jaskini Surta, i uznał, że była ona wykorzystywana jako miejsce rytuałów związanych z Ragnarokiem. Analizy popiołów, artefaktów oraz średniowiecznych informacji na temat Jaskini Surta pozwoliły stwierdzić, że jaskinia powstała w drugiej połowie IX wieku. Narodziła się w czasie erupcji wulkanicznej, która pokryła lawą 240 km2 niegdyś żyznych ziem. W całkowitych ciemnościach Surtshellir, niemal 300 metrów od wejścia do jaskini, w miejscu położonym 10 metrów pod powierzchnią gruntu, Smith udokumentował rozległe stanowisko archeologiczne. Znajduje się tam kamienna struktura w kształcie łodzi, wewnątrz której palono kości zwierząt i składano ofiary. Hałdy kości ciągną się zaś od tej struktury na odległość niemal 120 metrów. Nasze analizy wskazują, że składanie ofiar, być może w ramach corocznych rytuałów, odbywało się tutaj jeszcze co najmniej 60–80 lat po tym, jak Islandia przyjęła chrześcijaństwo. Znalezione tu artefakty wskazują, że w rytuałach brali udział członkowie elity. Niektóre z tych artefaktów były barwione aurypigmentem ze wschodniej Turcji i ozdabiane koralikami z Bagdadu, mówi Smith. « powrót do artykułu
-
Polska firma inkBOOK Europe zaprezentowała nowy czytnik e-książek – model inkBOOK Focus z ekranem o przekątnej 7,8” (na którym wyświetlane jest o 30% więcej treści niż na czytnikach 6”) i w pełni zintegrowany z popularnymi aplikacjami Legimi, Empik Go, Storytel czy księgarniami Woblink czy Publio. Urządzenie wyposażono również w obsługę audiobooków, Bluetooth oraz złącze USB-C. inkBOOK Focus to idealne rozwiązanie dla osób, które po prostu kochają czytać – niezależnie od tego, czy preferują klasyczne ebooki, audiobooki czy e-prasę. Co do tego, że dłuższe czytanie z ekranu smartfona czy tabletu nie jest optymalnym rozwiązaniem, nie trzeba chyba nikogo przekonywać – ich ekrany emitują światło o silnym natężeniu, więc przypomina to nieco wielogodzinne wpatrywanie się w żarówkę i może powodować dyskomfort. Dlatego też osoby, które uwielbiają czytać i robią to często, zwykle sięgają po czytniki ebooków, wyposażone w przyjazne dla oczu i zawsze doskonale czytelne ekrany E Ink. Większość takich urządzeń wyposażona jest w ekrany o przekątnej 6”. Ten rozmiar świetnie sprawdza się, gdy czytamy przede wszystkim książki, jednak gdy często sięgamy po prasę, dokumenty czy pliki PDF, lepszym rozwiązaniem będzie większy ekran. Najnowszy inkBOOK Focus jest cienkim, zgrabnym i lekkim urządzeniem – jednak wyposażono go w zdecydowanie większy ekran: 7,8” (czyli niewiele mniej niż zeszyt formatu A5), o rozdzielczości 300 dpi, czyli najwyższej jakości klasy druku cyfrowego. Oznacza to, że jednorazowo wyświetlane na nim jest do 30% więcej treści, przy czym większa „ilość” znaków nie jest tu jedyną korzyścią: na większym ekranie czyta nam się wygodniej, układ książki czy gazety (również kolumnowy!) jest też znacznie bardziej przyjazny dla oka i czytelny. Projektując inkBOOK Focus chcieliśmy, żeby było to wszechstronne urządzenie, które może towarzyszyć czytelnikowi przez cały dzień, w pracy, w domu czy na urlopie. Rano możemy wygodnie przejrzeć na nim najświeższą poranną prasę, a później oddać się lekturze ulubionego magazynu, czy książek – co istotne, mogą to być zarówno posiadane wcześniej pozycje, jak i tytuły z oferty praktycznie wszystkich popularnych (polskich i nie tylko) serwisów z e-książkami i e-prasą, np. Legimi, Empik Go, Kindle, Publio czy Woblink. To czytnik, który warto mieć ze sobą – na biurku, w plecaku, walizce czy torbie – przez cały dzień, by w każdej wolnej chwili móc oddać się lekturze – wyjaśnia Paweł Horbaczewski, szef inkBOOK Europe. Warto podkreślić, że czytanie na 7,8-calowym ekranie jest zupełnie innym doświadczeniem niż czytanie na ekranie o przekątnej 6-cali. Mieści się na nim więcej treści, więc rzadziej musimy przełączać kolejne strony. Wszelkie magazyny, gazety, pliki PDF czy książki o bardziej złożonej strukturze (z grafikami, ramkami, ilustracjami) są znacznie lepiej widoczne, bardziej przejrzyste i czytelne – a to naprawdę sprzyja skupieniu się na lekturze i zanurzeniu się w świat ulubionej książki. Większy ekran w inkBOOK Focus to również użyteczne rozwiązanie dla tych wszystkich dla których czytanie tradycyjnych książek sprawiało dotąd kłopot lub czytających w okularach. Z nowych udogodnień skorzystają także osoby starsze z problemami ze wzrokiem. Z myślą o ich komforcie czytnik został wyposażony w funkcjonalność powiększania czcionki, ale również menu - co znacznie ułatwia codzienną obsługę czytnika. Dodatkowo, podświetlenie ekranu pozwala czytać gdziekolwiek jesteśmy. Nawet w bardzo słoneczny dzień, na plaży czytanie będzie nadal przyjemnością, zwłaszcza, że możemy płynnie regulować intensywność i barwę podświetlenia. Dzięki temu ekran jest doskonale czytelny i przyjazny dla oczu zarówno w słoneczny dzień na plaży czy w parku, jak i podczas wieczornego czytania w sypialni. Ale świetny ekran to nie jedyna zaleta inkBOOKa Focus. Urządzenie wyposażono w szybki procesor gwarantujący płynne działanie interfejsu i wszystkich funkcji, obsługę audiobooków (m.in. z serwisu Storytel), Bluetooth (dzięki czemu można bezprzewodowo podłączyć do niego słuchawki, głośnik czy samochodowy/domowy system audio). System operacyjny bazujący na Androidzie 8.1 pozwala na czytniku zainstalować wiele popularnych, przydatnych aplikacji znanych ze smartfonów - jak Legimi, Empik Go, Storytel, Woblink, Publio i wiele innych. Urządzenie ma wbudowane 16 GB pamięci (co z powodzeniem wystarczy na zapisanie nawet 10 tys. książek) oraz nowoczesne złącze USB-C, dzięki któremu naładujemy je tą samą ładowarką, co większość popularnych smartfonów czy tabletów. Nowy inkBOOK Focus dostępny jest w trzech wersjach kolorystycznych – czerwonej, niebieskiej i czarnej – w cenie 949 zł. Specyfikacja: Ekran: 7,8’’E Ink Carta EPD, papier elektroniczny, dotykowy, 16 odcieni szarości Rozdzielczość: 1872 x 1404 pikseli (300 dpi) Procesor: czterordzeniowy ARM Cortex-A35 RAM: 1024 MB Pamięć wewnętrzna: 16GB Karta pamięci: Micro SD do 32GB Bateria: 2900 mAh 3.7V Li-Ion, do tygodnia pracy OS: inkBOOK OS kompatybilny z Android 8.1 Dodatkowo: Bluetooth USB-C, Wi-Fi, wsparcie dla GoogleTranslate™, Legimi, Empik Go, Publio, Wyślij na inkBOOK, notatki, personalizacja wygaszaczy, zakładki Obsługiwane formaty: EPUB, PDF (także z reflow), ADE, MOBI, TXT , HTML, RTF, DOC. Waga/wymiary: 251 g/ 192 x 140 x 9 mm « powrót do artykułu
-
- inkBOOK Focus
- czytnik
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Monumentalne mustatile, tajemnicze kamienne struktury znajdujące się na północnym-zachodzie Arabii Saudyjskiej, mogą być jednymi z najstarszych kamiennych budowli w Arabii i jednymi z najstarszych budowli monumentalnych na świecie. Do takich wniosków doszli australijscy naukowcy, którzy badali mustatile pobliżu oaz Al-Ula i Khaybar. Australijczycy stwierdzili, że mustatile pochodzą z 6. tysiąclecia przed Chrystusem i uważają je za budowle rytualne, prawdopodobnie związane z kultem bydła. Miasto Al-Ula powstało w VI wieku p.n.e, jest identyfikowane z biblijnym miastem Dedan. O Khaybar wiemy natomiast, że przed muzułmańską inwazją w VII wieku oaza była zamieszkana przez bogatą społeczność żydowską. Mustatile do długie prostokątne struktury z piaskowca i łupków o długości od 20 do 620 metrów. Australijczycy wykonali zwiad powietrzny, skorzystali z fotografii satelitarnej oraz przeprowadzili badania terenowe. Z helikoptera zauważyli 350 mustatilów, kolejnych 641 udało się zidentyfikować na zdjęciach wykonanych przez satelity, a podczas badań terenowych znaleźli kolejnych około 40 struktur. Obecnie więc znamy ponad 1000 mustatilów. To 2-krotnie więcej niż dotychczas. Podczas wykopalisk przy jednej z takich struktur znaleziono przedmioty, które mogą rzucić nowe światło na przeznaczenie mustatilów oraz historię człowieka w tamtym regionie. Najważniejszym ze znalezisk są nieudekorowane kamienie, wokół których w okrągłych kamiennych boksach umieszczono kości i rogi krów, owiec, kóz oraz gazeli. Sądzimy, że neolityczni mieszkańcy tych terenów zbudowali te struktury w celach religijnych. Poświęcali w nim zwierzęta hodowlane i dzikie jakiemuś bogu lub bogom. Biorąc pod uwagę niskie ściany mustatili jest mało prawdopodobne, by służyły one jako zagrody. Nie znaleźliśmy tam też żadnych ludzkich pochówków. Struktury be mogą być najstarszymi budowlami rytualnymi na Pustyni Arabskiej, mówi archeolog Hugh Thomas z University of Western Australia. Datowanie radiowęglowe rogu i zęba znalezionego w takim boksie wykazały, że pochodzą one z VI tysiąclecia p.n.e. Ich przeznaczenie nie jest znane, jednak badania Australijczyków rzucają nowe światło na kwestię tego, do czego mogły służyć. Niektóre z nich mają monumentalne rozmiary. Ich stworzenie musiało wiązać się ze znacznym wysiłkiem. Prawdopodobnie zatem zajmowały się tym duże społeczności lub różne grupy pracowały przy nich razem. To zaś oznacza, że istniała wówczas znacząca organizacja społeczne oraz wspólny cel lub wiara, dodaje Thomas. Szczegóły badań Australijczyków zostały opublikowane na łamach Antiquity. « powrót do artykułu
-
Chiny przeprowadziły udane lądowanie łazika na powierzchni Marsa. Stały się tym samym drugim krajem w historii – po USA – któremu udała się ta trudna sztuka. Łazik Zhurong, nazwany tak od imienia boga ognia, jest częścią pierwszej samodzielnej chińskiej misji międzyplanetarnej Tianwen-1, która trafiła na orbitę Marsa w lutym bieżącego roku. Na razie Chińczycy nie ujawniają szczegółów lądowania. Wiemy, że stało się to w nocy z piątku na sobotę czasu polskiego. Nie wiemy natomiast, jakie jest dokładnie miejsce lądowania. Misja Tianwen-1 wystartowała 23 lipca 2020 roku. Składa się ona z orbitera, lądownika i łazika. Wiemy, że Zhurong, który jest wielkości łazików Spirit i Opportunity, został wyposażony w kamery, georadar, laser oraz czujniki badające atmosferę i pole magnetyczne Marsa. Li Chunlai, jeden z głównych projektantów misji Tianwen-1 mówi, że jej celem jest nie tylko poszukiwanie obecnego lub dawnego życia na Marsie, ale też badanie jego ewolucji i poszukiwanie potencjalnych miejsc, w których mogliby osiedlić się ludzie. Lądowanie Zhuronga przebiegało podobnie, jak wcześniejsze lądowanie amerykańskich łazików. Wykorzystano osłonę termiczną, wyhamowującą opadający pojazd oraz spadochron, a także niewielkie silniki, które spowolniły pojazd w ostatnim etapie lądowania. Chiński łazik bezpiecznie wylądował w regionie Utopia Planitia i po kilkunastu minutach, po rozwinięciu paneli słonecznych, przesłał sygnał świadczący o udanym przybyciu na Czerwoną Planetę. Misja Tianwen-1 nie jest pierwszą chińską próbą dotarcia na Marsa. Wcześniej Państwo Środka usiłowało wysłać na orbitę Marsa pojazd Yinghuo-1. Stanowił on część nieudanej misji Fobos-Grunt z 2011 roku zorganizowanej wraz z Rosją. Chiny stały się drugim państwem w historii, które umieściły łazik na Marsie. Wcześniej NASA przeprowadziła udane lądowania 5 łazików. Poza USA i Chinami jedynym państwem, któremu udało się lądowanie na Marsie, jest ZSRR, jednak misja Mars 3 uległa awarii zaledwie kilka minut po wylądowaniu. Unia Europejska próbowała dwukrotnie posadowić obiekt na Marsie i dwa razy się jej nie udało. Z kolei pojazdy na orbicie Marsa umieściły dotychczas USA, ZSRR, UE, Indie, Zjednoczone Emiraty Arabskie oraz Chiny. « powrót do artykułu
-
W IChF PAN mają sposób na skuteczną odbudowę mięśni szkieletowych
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Całkowita odbudowa trwale uszkodzonych mięśni nadal pozostaje wyzwaniem dla medycyny. Międzynarodowy zespół kierowany m.in. przez dr. Marco Costantiniego z IChF PAN zaprezentował rozwiązanie, które umożliwia odbudowę znacznie uszkodzonych mięśni szkieletowych z niespotykaną dotąd skutecznością. Mięśnie stanowią największą tkankę w naszym ciele. Są niezbędne do wykonania jakiegokolwiek ruchu, a bez nich nie bylibyśmy w stanie wykonać nawet najprostszych czynności. Każdego dnia nasz układ mięśniowy wykonuje nieprawdopodobną ilość ruchów, a każdy z nich wymaga zaangażowania milionów włókien tkanki mięśniowej począwszy od kurczenia się, skracania, powrotu do pierwotnego kształtu – czytamy w komunikacie Instytutu Chemii Fizycznej PAN (IChF PAN). Każdy mięsień ma jednak swoje ograniczenia i wytrzymałość, a więc podobnie do innych tkanek w ciele, może zostać uszkodzony. Nagłe szarpnięcie lub skręcenie może je nadwyrężyć prowadząc do krótkotrwałego dyskomfortu. Z kolei w skrajnych przypadkach niektórych chorób, takich jak nowotwory, dystrofia mięśni lub wskutek uszkodzenia mechanicznego np. w wyniku wypadku lub operacji, całkowity powrót mięśnia do stanu pierwotnego może być niemożliwy. Pomimo imponującej zdolności naszego organizmu do codziennej regeneracji, w niektórych przypadkach mięśnie szkieletowe nie mogą zostać w pełni obudowane. Tuż po uszkodzeniu pojawia się zapalenie i obrzęk, a wraz z nimi organizm zaczyna produkować maleńkie włókna będące prekursorami mięśnia. Powstają one w procesie miogenezy, a ich rolą jest stworzenie nowej, odbudowanej, w pełni sprawnej tkanki mięśniowej - przypomina IChF PAN. Przy niewielkich uszkodzeniach, mięsień może całkowicie wyzdrowieć, lecz gdy uszkodzenie jest znaczące, naprawa dużych ubytków masy mięśniowej bywa niemożliwa, a szkody są nieodwracalne. To sprawia, że odbudowa i poprawa funkcjonalności mięśni jest jednym z największych wyzwań biomedycznych naszych czasów. Niedawno międzynarodowy zespół naukowców kierowany przez dr. Marco Costantiniego z IChF PAN oraz dr. Cesare’a Gargioliego z Uniwersytetu Tor Vergata w Rzymie zaprezentował rozwiązanie wytwarzania substytutu mięśnia na bazie biokompatybilnego żelu, które strukturą przypomina makaron typu spaghetti. Żel ten produkowany jest z polimerów naturalnych innowacyjną metodą biodruku 3D za pomocą urządzenia mikroprzepływowego umożliwiając wydruk obiektu o dowolnym rozmiarze. Co najważniejsze, żel zawiera komórki mięśniowe, będące prekursorami włókien mięśniowych, które stopniowo narastają w polimerowej matrycy. Wszczepienie do uszkodzonego mięśnia takiego żelu biomimetycznego z komórkami umożliwia regenerację uszkodzonych tkanek. Nasz system biodruku został zaprojektowany tak, aby dokładnie naśladować wysoce anizotropową architekturę mięśni szkieletowych, co skutkuje skutecznym wytworzeniem prekursorów mięśni w dowolnej formie – opisuje dr Costantini, cytowany w komunikacie. Wydrukowany żel wraz z komórkami poddawany jest hodowli in vitro przez tydzień w celu stymulacji wzrostu komórek, a następnie wszczepia się go do uszkodzonych tkanek pacjenta. Naukowcy przedstawili skuteczną regenerację mięśni u myszy, u której uraz był na tyle duży, że pełne wyleczenie skutkujące przywróceniem pierwotnych funkcji mięśnia nie byłoby możliwe nawet po kilku miesiącach. Na dodatek, częściowa regeneracja trwałaby pięć razy dłużej, osiągając nie więcej niż 20 proc. regeneracji. Zaprezentowany przez badaczy biodrukowany żel zawierający komórki mięśniowe umożliwił przywrócenie o 90 proc. rzeczywistych funkcji. Ponadto, mięśnie zostały odbudowane w zaledwie 20 dni, sprawiając, że zaprezentowany żel jest obiecującym materiałem do zastosowań biomedycznych wspomagających regenerację tkanek – informuje IChF PAN. Przywrócenie masy i funkcjonalności o 90 proc. usuniętego mięśnia w zaledwie 20 dni to absolutny rekord, który motywuje nas do dalszego zgłębiania tego podejścia w najbliższej przyszłości. Teraz musimy rozszerzyć naszą platformę na wytwarzanie żelu na większą skalę, aby wspierać regenerację mięśni u dużych zwierząt. Mamy nadzieję, że ta technologia niebawem będzie gotowa do zastosowania klinicznego u ludzi – twierdzi dr Marco Costantini. « powrót do artykułu-
- mięśnie szkieletowe
- odbudowa
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
„Konflikt serologiczny mnie nie dotyczy” – czy aby na pewno?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Konflikt serologiczny – pojęcie coraz bardziej znane wśród przyszłych rodziców. Jednak wciąż kojarzone jest głównie z sytuacją, gdy występuje zestawienie konfliktowe w zakresie antygenu D z układu Rh, tzn. gdy matka ma grupę krwi RhD-, a ojciec dziecka jest RhD+. W rzeczywistości, jeśli rodzice dziecka różnią się antygenami w jakimkolwiek z układów antygenowych, możemy mówić o zestawieniu konfliktowym. Jednak nie każde zestawienie konfliktowe musi od razu oznaczać wystąpienie zrealizowanego konfliktu matczyno-płodowego. Aby lepiej zrozumieć opisywaną sytuację, należy najpierw wyjaśnić różnicę pomiędzy tymi pojęciami: • Zestawienie konfliktowe – to sytuacja, gdy ojciec dziecka na swoich krwinkach posiada antygeny, których nie ma u matki. • Konflikt matczyno-płodowy – występuje wówczas, gdy matka wytworzy przeciwciała przeciwko antygenowi, który został odziedziczony przez dziecko po drugim rodzicu. Mechanizm konfliktu matczyno-płodowego Krwinki płodu, które mimo dość szczelnej bariery łożyskowej przedostają się do krwiobiegu matki podczas pierwszej ciąży (Ryc.1.1), wywołują odpowiedź immunologiczną w postaci wytworzenia przeciwciał klasy IgM (Ryc.1.2). Przeciek krwinek płodu do krwiobiegu matki w kolejnej ciąży stymuluje układ odpornościowy do wytwarzania przeciwciał klasy IgG. Przeciwciała klasy IgG, ze względu na wielkość cząsteczki, mają zdolność do przenikania przez barierę łożyskową do krwiobiegu płodu. Tam rozpoznają antygeny, przeciwko którym są skierowane i tworzą kompleks antygen-przeciwciało (Ryc.1.3). Kompleks ten jest rozpoznawany przez makrofagi śledziony i następnie niszczony. Wywołuje to niszczenie krwinek czerwonych płodu, a co za tym idzie – postępującą niedokrwistość, co pociąga za sobą dalsze konsekwencje: kardiomegalię, obrzęk płodu czy hiperbilirubinemię uszkadzającą układ nerwowy. Zjawisko takie nosi nazwę choroby hemolitycznej płodu/noworodka (ChHPN). Konsekwencją głębokiej niedokrwistości może być śmierć płodu. Przeciwciała matki odpowiedzialne za ChHPN Najczęściej przyczyną konfliktu serologicznego jest zestawienie konfliktowe w antygenie D z układu Rh. Jest to najbardziej immunogenny antygen i może powodować najcięższą postać Choroby Hemolitycznej Płodu/Noworodka. Jednak tak jak zostało wspomniane nie jest to jedyny antygen. W układzie Rh wyróżnić można również antygeny Cw , C, c, G, E, e. Każdy z tych antygenów może wywołać odpowiedź immunologiczną. Oprócz układu Rh znaczenie w immunopatologii ciąży mają także antygeny z innych układów np. Kell, Kidd, Duffy, MNS czy nawet ABO. Dlatego należy pamiętać, że konflikt serologiczny może się ujawnić u każdej kobiety, zarówno tej RhD-, jak i RhD+. Ponadto przeciwciała mogą występować pojedynczo, jak i w wielu kombinacjach, dlatego ważne jest przestrzeganie zaleconych kontroli serologicznych u kobiet ciężarnych, aby w porę wychwycić obecność przeciwciał odpornościowych, oznaczyć ich miano i przez to ułatwić lekarzowi monitorowanie stanu klinicznego płodu. Zgodnie z Rozporządzeniem o standardach opieki nad kobietą w ciąży z dnia 16 sierpnia 2018 r., wszystkie kobiety muszą mieć wykonane badanie przeglądowe w kierunku przeciwciał odpornościowych, zaleca się powtórzenie tego badania również wszystkim kobietom przed 28. tygodniem ciąży. Leczenie płodów i noworodków z objawami ChHPN Najskuteczniejszym leczeniem jest transfuzja koncentratu krwinek czerwonych (KKCz). Niekiedy jest ona potrzebna dziecku jeszcze w trakcie życia płodowego. Jest to tak zwana transfuzja dopłodowa lub inaczej wewnątrzmaciczna. Wówczas wprowadza się igłę do żyły pępowinowej pod kontrolą ultrasonografu. Do takiego przetoczenia dobiera się krew możliwie najświeższą – do 5 dni od pobrania od dawcy. Jest to ważne, gdyż im starsza jednostka krwi, tym ma więcej jonów potasu, a ten może zaburzać pracę serca płodu. Dodatkowo taka jednostka krwi musi być przefiltrowana (inaczej ubogoleukocytarna) – w ciągu 48 h od pobrania - aby usunąć z niej jak najwięcej krwinek białych przenoszących patogeny. Zmniejsza to ryzyko zakażenia wirusami, m.in. wirusem cytomegalii (CMV). KKCz poddaje się również napromieniowaniu, aby chronić przed wystąpieniem potransfuzyjnej choroby przeszczep przeciw gospodarzowi (TA-GvHD). Krew do transfuzji dopłodowej musi być też dobrana pod względem antygenowym – tzn. musi być zgodna w antygenach układów Rh, Kell, Kidd, Duffy, MNS z matką. Nie może zawierać antygenu, do którego matka wytworzyła przeciwciała. Jeśli nie wykonano wcześniej genetycznego oznaczenia grupy krwi ABO płodu lub oznaczono, ale jest ona różna z grupą krwi matki, wówczas podaje się KKCz grupy O. Po porodzie dziecko może wymagać transfuzji uzupełniającej – podobnie jak przy dopłodowej jednostka KKCz musi być ubogoleukocytarna i napromieniowana. W tym przypadku oznacza się grupę krwi w układzie ABO i RhD dziecka oraz wykonuje bezpośredni test antyglobulinowy (BTA). BTA dodatni oznacza wykrycie obecności przeciwciał zaadsorbowanych na krwinkach in vivo. Obecność przeciwciał odpornościowych w surowicy matki i dodatni test BTA u dziecka z opłaszczonymi przeciwciałami na krwince potwierdza zrealizowany konflikt serologiczny. Do transfuzji dobiera się KKCz bez antygenu, do którego matka wytworzyła przeciwciała oraz, w przypadku dziewczynek, bez antygenu K z układu Kell. Dobór jednostki KKCz w układzie ABO i RhD zgodnie z Ryc.2. Zapobieganie skutkom konfliktu serologicznego W przypadku konfliktu w zakresie antygenu D z układu Rh profilaktyka jest dobrze znana: kobiety RhD- otrzymują domięśniowo preparat immunoglobuliny anty-RhD śródciążowo, tzn. między 28.-30. tygodniem ciąży oraz kolejną dawkę do 72 h po porodzie, jeśli grupa krwi dziecka okaże się RhD+. W przypadku innych antygenów takiej immunoprofilaktyki nie ma. Dlatego niezmiernie ważne jest, by każda kobieta w ciąży została skierowana na badania w kierunku przeciwciał odpornościowych zgodnie z obowiązującym schematem opieki okołoporodowej. Pozwoli to na wczesne wykrycie ewentualnych przeciwciał u matki i wdrożenie odpowiednich środków zapobiegających anemizacji płodu. Piśmiennictwo 1. Fabijańska-Mitek J. Immunologia. Grupy krwi i niedokrwistości. Biblioteka Diagnosty Laboratoryjnego Fundacja Pro Pharmacia Futura, Warszawa 2018 2. Fabijańska-Mitek J., Bochenek-Jantacz D., Grajewska A., Wieczorek K. Badania immunohematologiczne i organizacja krwiolecznictwa – kompendium. Biblioteka Diagnosty Laboratoryjnego Fundacja Pro Pharmacia Fututa, Warszawa 2017 3. Fabijańska-Mitek J., Immunologia krwinek czerwonych. Niedokrwistości immunohemolityczne. Biblioteka Diagnosty Laboratoryjnego Ośrodek Informacji Naukowej OINPHARMA Sp. z o.o. Warszawa 2013 4. Wieczorek K., Bochenek-Jantczak D., Grajewska A. Immunologia krwinek czerwonych. Pracownia serologii transfuzjologicznej, organizacja i metodyka badań, Biblioteka Diagnosty Laboratoryjnego Fundacja Pro Pharmacia Futura Warszawa 2011 5. Fabijańska-Mitek J. Immunologia krwinek czerwonych. Grupy krwi. Biblioteka Diagnosty Laboratoryjnego Ośrodek Informacji Naukowej OINPHARMA Sp. z o.o. Warszawa 2007 6. Solnica B. Podstawy serologii grup krwi. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego Kraków 2016 7. Wymagania dobrej praktyki pobierania krwi i jej składników, badania, preparatyki, przechowywania, wydawania i transportu dla jednostek organizacyjnych publicznej służby krwi. Ministerstwo Zdrowia 2021 8. Standard organizacyjny opieki okołoporodowej. Ministerstwo Zdrowia 2018 « powrót do artykułu -
Archeolodzy uważają, że człowiek, którego szkielet znaleziono na początku lat 80. w Herkulaneum, nie był, jak dotąd uważano, zwykłym żołnierzem, ale wyższym rangą oficerem z misji ratunkowej zorganizowanej przez Pliniusza Starszego. W latach 80. odkryto tu ok. 300 szkieletów. Leżący w piasku z głową zwróconą w dół nr 26 był jednym z nich. W chwili zgonu nawykły do aktywności fizycznej mężczyzna miał 40-45 lat i cieszył się dobrym zdrowiem. Na ziemię powaliła go siła erupcji Wezuwiusza. W pobliżu odkryto łódź. Wydaje się więc, że niewiele brakowało, by udało się uratować niemal 300 zgromadzonych na plaży ludzi. Francesco Sirano, dyrektor Parku Archeologicznego Herkulaneum, powiedział, że przedmioty znalezione przy szkielecie nr 26 sugerują, że mógł on odegrać ważniejszą rolę niż wcześniej uważano. Mógł być oficerem biorącym udział w misji zorganizowanej przez Pliniusza Starszego, której celem było udzielenie pomocy ludziom zamieszkującym wioski i miasta zlokalizowane w tej części Zatoki Neapolitańskiej - podkreślił Sirano w wypowiedzi dla agencji informacyjnej ANSA. W jego posiadaniu znajdowało się kilkanaście monet (większość to srebrne denary). Skórzany pas zdobiony srebrnymi i złotymi płytkami, miecz z rękojeścią z kości słoniowej, a także równie cenny sztylet wskazują, że nie był to zwykły żołnierz. W torbie mężczyzny znajdowały się narzędzia, które najprawdopodobniej należały do budowniczego łodzi/statków (faber navalis). Sirano dodał, że wykluczono możliwość, że mężczyzna stacjonował w Herkulaneum. Nie znaleziono [bowiem] wzmianek o garnizonach z okolic Wezuwiusza. Pozostały zatem 2 opcje: że mężczyzna był członkiem gwardii pretoriańskiej albo wchodził w skład załogi biorącej udział w misji ratunkowej. Dyrektor wyjaśnił, że udokumentowano obecność pretorianów w I w. n.e. w Zatoce Neapolitańskiej i w Pompejach; należy podkreślić, zawsze mieli oni związek z misjami specjalnymi. Za drugim z wyjaśnień przemawia jednak parę faktów, między innymi bogate wyposażenie mężczyzny. Przypomina ono to znalezione podczas wykopalisk w 1900 r. w okolicach kanału Bottaro (należało ono do wysokiego rangą oficera, być może admirała, z floty Pliniusza Starszego). Istotne są także zawartość wspomnianej wcześniej torby na ramię (narzędzia stolarskie pozwalające zidentyfikować właściciela jako faber navalis), spora suma pieniędzy oraz niewielka odległość od łodzi wojskowej. W nadchodzących tygodniach mają się rozpocząć kolejne wykopaliska na stanowisku. Obejmą one obszar o powierzchni 2000 m2. Oprócz ekspertów Parku Archeologicznego wezmą w nich udział specjaliści z Herculaneum Conservation Project. Herkulaneum to miasto w Kampanii położone w sąsiedztwie Wezuwiusza. Zostało zniszczone wraz z Pompejami i Stabiami podczas wybuchu wulkanu 24 sierpnia 79 roku. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- Herkulaneum
- misja ratunkowa
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W roku 480 p.n.e., gdy rozgrywały się słynne bitwy pod Termopilami i Salaminą, Grecy walczyli pod Himerą. Kilkadziesiąt lat później, w roku 409 p.n.e. miała miejsce kolejna bitwa pod Himerą. Obie zostały opisane przez greckich historyków i w obu przypadkach współczesne badania naukowe wykazały, że historycy nie powiedzieli nam całej prawdy o żołnierzach, którzy w bitwach walczyli. Pierwsza bitwa pod Himerą miała miejsce w 480 roku, kiedy to król Syrakuz Gelon i tyran Agrigentum Theron pokonali kartagińskie wojska prowadzone przez Hamilkara Magonidę, które próbowały osadzić na tronie obalonego tyrana Himery. Była to jedna z najważniejszych bitew wojen grecko-punickich, która na wiele dziesięcioleci powstrzymała postępy Kartaginy na Sycylii. Hamilkar zresztą w niej poległ. Druga bitwa pod Himerą rozegrała się w pobliżu miejsca pierwszej bitwy w roku 409 przed Chrystusem. Wtedy to armia Kartaginy, na czele której stał Hannibal Magonida – wnuk Hamilkara – pokonała wojska Himery wspomagane przez armię i flotę z Syrakuz. Po zwycięskiej bitwie Hannibal zniszczył Himerę, która nigdy nie została odbudowana. Hannibala tego nie należy mylić z Hannibalem Barkasem, który 200 lat później zagroził Rzymowi. Wielcy historycy starożytności, Herodot i Diodor Sycylijski, napisali, że Himera obroniła się podczas pierwszej bitwy dzięki licznej pomocy greckich sojuszników, a przegrała drugą, gdyż w dużej mierze pozostawiono ją samą sobie. Z badań opublikowanych na łamach PLOS ONE przez Kahterinę Reinberger i jej kolegów z University of Georgia dowiadujemy się, że historycy w pewnym stopniu się mylili. Naukowcy doszli do takich wniosków porównując przekazy historyczne z dowodami geochemicznymi. Uczeni przeanalizowali izotopy strontu i tlenu obecne w zębach 62 żołnierzy walczących w obu bitwach. Dzięki temu mogli poznać miejsce pochodzenia żołnierzy. Badania wykazały, że o ile w pierwszej bitwie około 1/3 żołnierzy pochodziła z Himery i okolic, to w drugiej bitwie odsetek ten wynosił 2/3. To potwierdza przekazy Hedoroda i Diodora. Jednocześnie jednak okazało się, że wielu żołnierzy spoza okolic Himery nie było Grekami, a najemnikami pochodzącymi spoza terytoriów greckich. Wyniki badań pokazują, że współczesne metody badawcze mogą być przydatne podczas weryfikowania przekazów historycznych. Herodot i Diodor mogli celowo umniejszać czy też w ogóle pomijać udział najemników w bitwach po to, by z jednej strony tworzyć historiografię bardziej skupioną na świecie greckim oraz wzywać do jedności wśród Greków, z drugiej zaś strony usunąć w cień niewygodną prawdę o barbarzyńcach opłacanych przez Greków i wspomagających ich w wojnach. Wykorzystaliśmy dowody z izotopów do wsparcia twierdzeń starożytnych historyków, ale jednocześnie podważyliśmy ich twierdzenia pokazując, że w bitwach brali udział najemnicy i żołnierze z bardzo różnych regionów geograficznych. Badania te są również ważne dla przyszłych analiz migracji w regionie Morza Śródziemnego, gdyż dostarczają dodatkowych danych na ten temat, dodają autorzy. « powrót do artykułu
- 4 odpowiedzi
-
- bitwa pod Himerą
- żołnierz
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Badania przeprowadzone pod kierunkiem uczonych z Yale University przyniosły najstarsze dowody na znaczące zmiany całych ekosystemów, jakich człowiek dokonywał za pomocą ognia. Z artykułu opublikowanego w Science Advances dowiadujemy się, że ludzie mieszkający na brzegach jeziora Malawi zmieniali ekosystem już przed 92 000 lat. Stworzyli wówczas ekosystem, który istnieje do dzisiaj. Ludzie ci wykorzystywali ogień, by uniemożliwić odrastanie lasów. Powstał w ten sposób busz, który jest tam obecnie. To najstarsze dowody na to, że ludzie radykalnie zmieniali ekosystem za pomocą ognia, mówi główna autorka badań, profesor Jessica Thompson. Wskazuje to, że już w późnym plejstocenie ludzie nauczyli się wykorzystywać ogień w nowatorskich sposób. W tym przypadku wypalanie doprowadziło do zastąpienia w tym regionie lasów przez busz, który istnieje do dzisiaj. Thompson stała na czele międzynarodowej grupy naukowej złożonej z 27 specjalistów z USA, Afryki, Europy, Azji i Australii. Naukowcy analizowali m.in. artefakty z kamienia pochodzące ze środkowego okresu epoki kamienia. W tym właśnie czasie po raz pierwszy pojawił się człowiek współczesny. Dane uzyskane z artefaktów były brane pod uwagę podczas analizy danych ekologicznych oraz osadów aluwialnych z okolicy. Naukowcy dokonali ponad 100 wykopów na przestrzeni setek kilometrów, analizując zmiany poziomu wód i badając sposób tworzenia się osadów. Analizowali pyłki roślinne i węgiel drzewny. Odkryli dzięki temu, m.in., że artefakty wytworzone ręką człowieka, zmiany ekologiczne i osady aluwialne pojawiły się w tym samym okresie. Stwierdzili również, że szczyt kumulowania się węgla drzewnego, którego obecność świadczy o pożarach, nastąpił na krótko przed spłaszczeniem się wykresu bogactwa gatunków zamieszkujących okolicę. Zjawisko to zaszło pomimo utrzymującego się wysokiego poziomu wód jeziora, co świadczy o stabilności ekosystemu. Mimo tego, że niedawno zakończył się okres suchy, a zwykle w takich przypadkach dzięki zwiększonym opadom zwiększa się też szata roślinna, powstają lasy, które z kolei zapewniają dobre warunki licznym gatunkom zwierząt. Tym razem jednak bioróżnorodność świata zwierzęcego i roślinnego nie uległa zwiększeniu. Badany przez nas pyłek jest inny, niż we wcześniejszych podobnych okresach. Pyłki drzew nie są tak rozpowszechnione jak wcześniej, ich miejsce zastąpiły pyłki roślin, które dobrze radzą sobie z częstymi pożarami i zakłóceniami wzrostu, mówi Sarah Ivory z Penn State University. Jednoczesne zwiększenie liczby artefaktów wytworzonych ręką człowieka, w połączeniu ze zwiększoną ilością węgla drzewnego, zmniejszoną pokrywą leśną i wyjściem klimatu z okresu suchego wskazują, iż ludzie manipulowali ekosystemem za pomocą ognia. Zmiany te pozwalają też wyjaśnić, skąd taka akumulacja artefaktów w regionie. Gleba przesuwa się w dół zbocza, chyba, że coś ją zatrzyma. Jeśli usuniemy drzewa i spadnie deszcz, duża ilość gleby przesunie się w dół, stwierdza David Wright z Uniwersytetu w Oslo. Naukowcy podkreślają, że podczas wcześniejszych zmian z okresów suchych na wilgotne w tym regionie nie dochodziło do tak dużego formowania się osadów aluwialnych i do tak znacznego nagromadzenia się węgla drzewnego. Nie wiadomo, dlaczego ludzie wypalali wówczas tak duże płacie terenu. Niewykluczone, że chcieli w ten sposób stworzyć otoczenie bardziej przydatne do łowiectwa i zbieractwa. Mogło jednak być tak, że wzniecany ogień często wymykał im się spod kontroli lub też w okolicy mieszkało dużo ludzi, którzy potrzebowali drewna na opał. Tak czy inaczej, te zmiany krajobrazu zostały spowodowane przez ludzi. To pokazuje, że wcześni ludzie przez długi czas potrafili kontrolować swoje otoczenie, a nie być przez nie kontrolowanymi. Zmieniali całe krajobrazy i trwa to do dzisiaj, stwierdza Thompson. « powrót do artykułu
-
W ostatnim czasie ukazały się dwa istotne badania dotyczące potencjalnych skutków zdrowotnych awarii w Czarnobylu. Autorzy jednego z badań nie znaleźli dowodów na to, by wystawienie na promieniowanie rodziców skutkowało zmianami genetycznymi u dzieci. Z kolei autorzy drugiego ze studiów udokumentowali zmiany genetyczne w guzach nowotworowych u ludzi z nowotworem tarczycy, którzy jako dzieci lub w życiu płodowym zostali wystawieni na promieniowanie z uszkodzonej elektrowni. Badania nad wpływem promieniowania na ludzkie zdrowie są prowadzone od czasu zrzucenia bomb atomowych na Hiroshimę i Nagasaki. Ponownie bardziej intensywnie zajęto się tą kwestią po awarii w Czarnobylu, a nstępnie w Fukushimie, mówi Stephen J. Chanock, dyrektor Wydziału Epidemiologii i Genetyki Nowotworów (DCEG) w amerykańskim Narodowym Instytucie Raka. W ostatnim czasie postęp w technologiach sekwencjonowania DNA pozwolił nam na zbadanie tych ważnych kwestii. W wyniku awarii w Czarnobylu miliony ludzi zostały narażone na kontakt z radioaktywnymi zanieczyszczeniami. Autorzy obu wspomnianych badań przeanalizowali próbki pobrane przed laty od mieszkańców Ukrainy. Autorzy pierwszego z nich chcieli dowiedzieć się, czy kontakt z promieniowaniem jonizującym z Czarnobyla doprowadził do pojawienia się zmian genetycznych, które zostały przekazane z rodziców na dzieci. W tym celu doktor Chanock i jego zespół przeanalizowali genomy 130 osób urodzonych w latach 1987–2002 oraz 105 par ich rodziców. Rodzice ci to osoby, z których co najmniej jedno albo brało udział w likwidacji skutków katastrofy, albo też było ewakuowane, gdyż mieszkało w pobliżu miejsca wypadku. Naukowcy szukali u ich dzieci mutacji de novo. To typ zmian genetycznych, które pojawiają się losowo w komórkach rozrodczych i mogą być przekazywane dzieciom, ale które nie występują u rodziców. Badania nie wykazały obecności zwiększonej liczby mutacji de novo u dzieci urodzonych pomiędzy 46. tygodniem a 15. rokiem po tym, jak ich rodzice zostali narażeni na promieniowanie z Czarnobyla. U dzieci takich rodziców liczba mutacji de novo nie była większa niż w całej populacji. Stwierdzono zatem, że wystawienie na działanie promieniowania jonizującego nie miało w tym przypadku zauważalnego wpływu na zdrowie kolejnych pokoleń. To bardzo dobra wiadomość dla osób, które żyły w okolicach Fukushimy w czasie wycieku. Wiadomo, że poziom promieniowania był tam niższy niż promieniowania z Czarnobyla, mówi Chanock. Autorzy drugich badań przeanalizowali zaś zmiany genetyczne w guzach raka tarczycy u 359 osób, które jako dzieci lub w życiu płodowym zostały narażone na promieniowanie z Czarnobyla. Wyniki analiz porównano z analizą u 81 osób, które urodziły się ponad 9 miesięcy po wypadku. Zwiększone ryzyko rozwoju raka tarczycy było bowiem jedną z najpoważniejszych obaw związanych z wypadkiem. Energia promieniowania jonizującego rozrywa wiązania chemiczne w DNA, prowadząc do różnego typu uszkodzeń. Najpierw autorzy wspomnianych badań zauważyli w guzach tarczycy szczególny rodzaj uszkodzeń DNA. Związek pomiędzy tym rodzajem uszkodzeń a wystawieniem na promieniowanie jonizujące był tym silniejszy, im młodsze było dziecko wystawione na promieniowanie. Następnie badacze zidentyfikowali kluczowe geny, zmiany w których prowadzą do rozwoju nowotworów. Tego typu geny zostały zidentyfikowane w przypadku 95% guzów. Niemal wszystkie zmiany dotyczyły genów z tego samego szlaku sygnałowego zwanego kinazy aktywowane mitogenami (MAPK). Zestaw genów zmienionych pod wpływem promieniowania jonizującego jest podobny do genów, o których wiemy, iż zmiany w nich prowadzą do rozwoju nowotworu tarczycy. Jednak badacze zauważyli w tym przypadku zmianę w rozkładzie typów mutacji. W przypadku promieniowania jonizującego z Czarnobyla, nowotwór tarczycy, który rozwinął się w wyniku wystawienia w dzieciństwie na wyższe dawki promieniowania z większym prawdopodobieństwem rozwija się w wyniku fuzji genów. Tymczasem u ludzi, którzy nie byli wystawieni na promieniowanie jonizujące lub byli wystawieni na niskie dawki promieniowania, dochodziło do mutacji punktowych. Najbardziej ekscytującym elementem naszych badań była możliwość powiązania charakterystyk genetycznych guza z informacją o dawce promieniowania, czyli czynnikiem ryzyka wystąpienia nowotworu, mówi Lindsay M. Morton, zastępca Wydziału Epidemiologii Radiacji w DCEG. Uczona podkreśla, że przeprowadzenie badań było możliwe dzięki utworzeniu przed około 20 laty Chernobyl Tissue Bank, który umożliwił wykorzystanie najnowocześniejszych technik do zbadania tkanek pobranych przez laty od mieszkańców Ukrainy. « powrót do artykułu
-
Einstein o pszczołach, ptakach i nowych odkryciach fizycznych
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
W niepublikowanym dotychczas liście z 1949 roku Albert Einstein pisał o pszczołach, ptakach i o tym, jak fizyka może zyskać na badaniu zmysłów zwierząt. Naukowcy z australijskiego RMIT University przeanalizowali właśnie list Einsteina i opublikowali pracę, w której opisują, jak najnowsze badania nad ptakami migrującymi mają się do przewidywań Einsteina sprzed ponad 70 lat. List udostępniła Judith Davys. Był on adresowany do jej nieżyjącego męża, Glyna Davysa, która zajmował się badaniami nad radarami. Profesor Adrian Dyer, który jest autorem wielu badań nad pszczołami, informuje na łamach Journal of Comparative Physiology A, co Eintein sądził o możliwym wpływie badań nad zwierzętami na odkrycia z dziedziny fizyki. Siedem dekad po tym, jak Einstein stwierdzał, że z badań nad zmysłami zwierząt może narodzić się nowa fizyka, jesteśmy świadkiem odkryć, które pozwalają nam lepiej zrozumieć zarówno kwestie nawigacji zwierząt jak i podstawowe prawa fizyki, stwierdza uczony. List jest również dowodem, że Einstein spotkał się z noblistą Karlem von Frischem, badaczem zmysłów pszczół i innych zwierząt. Dowiadujemy się z niego, że Einstein spotkał się prywatnie z von Frischem dzień po jego wykładzie, którego wysłuchał. Spotkanie to nie zostało dokładnie udokumentowane, jednak list do Davysa daje nam pojęcie o tym, jakie tematy poruszyli uczeni. Rozsądnym jest założyć, że badania nad ptakami migrującymi i gołębiami pocztowymi mogą pewnego dnia pozwolić nam na zrozumienie procesów fizycznych, o których obecnie nie mamy pojęcia, pisze Einstein. Fizyk teoretyczny Andrew Greentree z RMIT zauważa, że Einstein sugeruje w liście, iż jeśli zaobserwujemy u pszczół nowe nieznane zachowania, mogą one nas doprowadzić do nowych odkryć fizycznych. List ten jasno wskazuje, że Einstein przewidywał, iż z badań nad zwierzętami mogą wyłonić się nowe odkrycia w dziedzinie fizyki, dodaje uczony. W ostatnich latach naukowcy rzeczywiście dokonują tego typu odkryć. Na przykład w 2008 roku na podstawie badań migrujących drozdowatych wyposażonych w nadajniki GPS stwierdzono, że ptaki te posiadają rodzaj zmysłu magnetycznego, kompasu. Jedna z hipotez mówi, że zmysł ten działa zarówno dzięki kwantowej losowości oraz kwantowemu splątaniu. Obie te koncepcje wynikają zaś z prac Einsteina. « powrót do artykułu- 2 odpowiedzi
-
- Albert Einstein
- fizyka
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Żubry hamują wkraczanie drzew na tereny otwarte
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Wypas zwierząt stał się w ostatnich dziesięcioleciach strategią przywracania lub utrzymania zarastających łąk i terenów otwartych. Najczęściej wykorzystywane są do tego zwierzęta udomowione, np. bydło czy konie. Powodem jest większa kontrola nad nimi, a także brak dzikich roślinożerców; tur wyginął, a żubr ciągle nielicznie występuje w Europie. Od dawna toczy się też między naukowcami dyskusja, czy dzikie ssaki roślinożerne są w stanie w warunkach naturalnych skutecznie hamować sukcesję roślinności drzewiastej. Odpowiedź na to pytanie przynoszą wyniki najnowszych badań zespołu Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży, opublikowane w czasopiśmie Forest Ecology and Management. Naukowcy badali, czy żubr - największy lądowy ssak w Europie - oraz inne gatunki ssaków kopytnych (łoś, jeleń i sarna) mają wpływ na roślinność drzewiastą na terenach otwartych w Puszczy Białowieskiej. Na 30 powierzchniach badawczych, położonych na niekoszonych łąkach w dolinach rzecznych i śródleśnych polanach, wykonano pomiary zagęszczenia i objętości koron drzew i krzewów. Dodatkowo w każdym sezonie monitorowano częstość wizyt i zachowanie zwierząt kopytnych za pomocą fotopułapek. Okazało się, że sukcesja drzew i krzewów wykazywała duże różnice między badanymi powierzchniami - liczba drzew zmieniała się od kilkunastu do kilku tysięcy, a objętość ich koron wahała się od 1 do ponad 1000 m3 w przeliczeniu na 1 hektar łąki. Badaliśmy, jak różne czynniki, takie jak częstość wizyt różnych ssaków kopytnych, wielkość łąk czy odległość od lasu, wpływają na wkraczanie roślinności drzewiastej na powierzchnie otwarte. Stwierdziliśmy, że częstsze wizyty żubrów na badanych powierzchniach skutkowały ponad 8-krotnym zmniejszeniem zagęszczenia i objętości koron drzew i krzewów w porównaniu do łąk nieodwiedzanych przez żubry. Takiej zależności nie znaleźliśmy w przypadku innych ssaków kopytnych, wśród których dominowały jelenie, choć wizytowały one łąki dwukrotnie częściej niż żubry - poinformował kierujący badaniami dr hab. Rafał Kowalczyk. Jest to prawdopodobnie związane z czasem żerowania żubrów na powierzchniach, który wynosił średnio 56 sekund na wizytę i był prawie 4-krotnie dłuższy niż u innych ssaków kopytnych. Zagęszczenie roślinności drzewiastej zależało też od stopnia otwartości łąk – mniejsze łąki śródleśne pokryte były gęstszą roślinnością drzewiastą niż rozległe łąki w dolinach rzek czy na polanach osadniczych, co ma zapewne związek z bliskością lasu i większym obsiewem nasion drzew i krzewów na jego obrzeżach. Badania pokazały, że żubry przystosowane do terenów otwartych, w środowiskach leśnych, do których były wprowadzane w okresie odtwarzania gatunku po jego wyginięciu na wolności, preferują śródleśne łąki i doliny rzeczne oferujące dużą obfitość roślinności (jest ona potrzebna dużemu roślinożercy). Zjadając roślinność łąkową dużymi kęsami, ścinają również pojawiające się tam siewki drzew i krzewów, a tym samym hamują ich wkraczanie na tereny otwarte. Inne ssaki kopytne, które częściej zjadają pędy już podrośniętych drzew i krzewów, nie obniżają ich zagęszczeń i w mniejszym stopniu wpływają na objętość koron. Tereny otwarte, które przed tysiącami lat były obszarami występowania żubrów i które są przez nie preferowane we współczesnych populacjach, w wyniku braku megaroślinożerców, takich jak żubr czy tur, stopniowo zarastają lasem, zmniejszając mozaikę środowisk tak ważną dla zachowania różnorodności biologicznej. Żubr, który odgrywa coraz większą rolę w programach przywracania dzikiej fauny w Europie, może stać się zatem gatunkiem dzikiego roślinożercy istotnym w procesie odtwarzania i utrzymania zarastających łąk śródleśnych i dolin rzecznych. Przywracanie populacji tych dużych roślinożerców oraz odtwarzanie i utrzymanie z ich udziałem środowisk otwartych powinno mieć istotne znaczenie w programach ochrony bioróżnorodności w Europie. Artykuł pt. "Do large herbivores maintain open habitats in temperate forests?" ukazał się w piśmie Forest Ecology and Management. « powrót do artykułu- 1 odpowiedź
-
- żubry
- roślinożercy
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na wystawie on-line "Pan Tadeusz w dwunastu odsłonach" można zobaczyć najstarsze wydania "Pana Tadeusza" z Działu Zbiorów Specjalnych Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Marszałka Piłsudskiego w Łodzi. Wystawę rozpoczyna pierwodruk z 1834 r. W tutejszym Dziale Zbiorów Specjalnych wśród 17 rodzajów zbiorów znajdują się również kolekcje książkowe. Jak wyjaśnia kierowniczka działu Elżbieta Domagalska, "Cymelia Druków Dawnych" to druki biblioteczne o szczególnej wartości, cenne ze względu na indywidualne właściwości poszczególnych egzemplarzy. Są wśród nich wydania stare i rzadkie, ukazujące się w niewielkich nakładach. Takie też są najstarsze wydania "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza. W nawiązaniu do 12 ksiąg poematu wystawa prezentuje 12 najstarszych edycji. Jak wspomnieliśmy, rozpoczyna ją pierwodruk z 28 czerwca 1834 r. (stoi za nim paryska oficyna Aleksandra Jełowickiego). Następne wydania pochodzą z lat 70., 80. i 90. XIX w., a także z początku XX w. Wśród nich zdecydowanie wyróżnia się luksusowe wydanie z roku 1882, które ukazało się we Lwowie nakładem Księgarni F.H. Richtera (H. Altenberg) z 25 ilustracjami Michała Elwira Andriollego na osobnych tablicach oraz z licznymi drzeworytami w tekście. Jest to wydanie w dużym formacie, o wymiarach 37x29 cm. Grzbiet i narożniki wykonane są z brązowej skóry, a z zielonym płótnem okładki kontrastuje złota tytulatura. Książka posiada też oryginalne wklejki z papieru marmurkowego i złocone górne brzegi 295 kart. Wystawę kończą 2 wydania jubileuszowe z 1934 r.: jedno w języku polskim, drugie - w języku francuskim. Większość wydań to edycje polskie, ale w zestawieniu pojawiają się też druki w języku francuskim, niemieckim i hebrajskim. Rolę materiału uzupełniającego pełnią najbardziej znane ilustracje do "Pana Tadeusza" autorstwa Michała Elwira Andriollego, wydane częściowo w kolorze przez Wydawnictwo Oświatowe "Wspólna Sprawa" w 1967 r. Warto przypomnieć, że Michał Elwiro Andriolli był wziętym ilustratorem książkowym, który współpracował z wydawcami z Warszawy, Paryża i Londynu. Poza "Panem Tadeuszem" ilustrował np. "Starą baśń" J.I. Kraszewskiego, "Lillę Wenedę" J. Słowackiego czy "Ostatniego z Mohikanów" J.F. Coopera. Wystawę można zobaczyć, klikając na ten link. « powrót do artykułu
- 2 odpowiedzi
-
- wystawa on-line
- Pan Tadeusz w dwunastu odsłonach
- (i 2 więcej)
-
Pod koniec obecnej dekady popularność ciężarówek napędzanych wodorem osiągnie punkt zwrotny, uważają szefowie dwóch największych na świecie producentów samochodów ciężarowych. W ciągu najbliższych lat na rynek ma trafiać coraz więcej pojazdów napędzanych wodorem, a pod koniec dekady ich popularność zacznie wyraźnie rosnąć. Martin Daum, szef Daimler Truck powiedział, że co prawda jeszcze w ciągu najbliższych 3–4 lat sprzedaż samochodów ciężarowych będzie niemal całkowicie zdominowana przez pojazdy napędzane silnikami Diesla, to w latach 2027–2030 na rynek coraz śmielej będą wchodziły pojazdy napędzane wodorem, a ich sprzedaż będzie szybko rosła. Z kolei Martin Lundstedt, szef Volvo Group, stwierdził, że ciężarówki z alternatywnym napędem będą szybko zyskiwały na popularności po tym, jak w roku 2025 rozpocznie się produkcja ogniw paliwowych. Oba koncerny zawiązały ostatnio joint venture, którego celem jest rozwój napędu wodorowego. Volvo zapowiada, że już w roku 2030 połowa ciężarówek tej marki sprzedawana w Europie wędzie napędzana silnikiem elektrycznym lub wodorowymi ogniwami paliwowymi. Natomiast od roku 2040 obie firmy chcą sprzedawać wyłącznie pojazdy z silnikami innymi niż spalinowe. Wspomniane powyżej joint venture o nazwie Cellcentric rozpocznie w 2025 roku produkcję wodorowych ogniw paliwowych. Wodór jest postrzegany jako paliwo najbliższej przyszłości dla wielkich ciężarówek pokonujących duże dystanse w Europie, USA i innych częściach świata. Martin Daum, który przewiduje, że w przyszłości połowa samochodów ciężarowych będzie napędzana silnikami elektrycznymi, a połowa wodorowymi, mówi, że jeśli musisz wjechać 40-tonową ciężarówką na wzgórze, to potrzebujesz olbrzymich ilości energii, a zapewnić ją może albo silnik diesla, albo wodór. Ogniwa paliwowe i wodór będą odgrywały olbrzymią rolę, dodaje Lundstedt. Obaj menedżerowie podkreślają, że bardzo ważną rolę muszą odegrać rządy poszczególnych państw. Powinny one doprowadzić do powstania odpowiedniej infrastruktury umożliwiającej tankowanie wodorem. Ich zdaniem do roku 2025 w Europie powinno istnieć około 300 punktów tankowania, a do roku 2030 – 1000. Obaj menedżerowie zauważają, że przez co najmniej kolejnych 15 lat ciężarówki napędzane akumulatorami i ogniwami wodorowymi będą droższe, niż samochody napędzane silnikami diesla. Daum zauważa, że przeciętny właściciel samochodu ciężarowego wydaje w ciągu jego użytkowania 3–4 razy więcej pieniędzy na paliwo, niż na zakup pojazdu. Zachętą do zakupu ciężarówek z alternatywnym typem napędu powinny być, jego zdaniem, nie dopłaty do samych samochodów, ale odpowiednie opłaty za emisję CO2 nakładane na paliwa kopalne. « powrót do artykułu
- 3 odpowiedzi
-
- wodór
- ogniwa paliwowe
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Utrata różnorodności jelitowej flory bakteryjnej grozi poważnymi konsekwencjami, w tym chronicznymi chorobami. Niewiele jednak wiemy o tym, jak wyglądały mikrobiomy ludzi żyjących w epoce przedprzemysłowej. Wiemy natomiast, jak olbrzymią rolę odgrywa prawidłowy mikrobiom. Tymczasem autorzy najnowszych badań donoszą, że w ostatnim tysiącleciu doszło do poważnego „wymierania” w ludzkim mikrobiomie. Już wcześniejsze badania wykazały, że społeczeństwa przemysłowe charakteryzuje zarówno mniejsze zróżnicowanie mikrobiomu jak i większe występowanie chorób chronicznych, jak cukrzyca czy otyłość. Dlatego też międzynarodowy zespół naukowy, w skład którego wchodzili specjaliści m.in. z Uniwersytetu Harvarda czy Instytutu Historii Człowieka im. Maxa Plancka, postanowił porównać skład genomu ludzi współczesnych z osobami, żyjącymi przed 1000-2000 lat. Dotychczas próby rekonstrukcji mikrobiomu ludności sprzed epoki przemysłowej polegały na porównywaniu próbek odchodów współczesnych społeczności zbieracko-łowieckich ze współczesnymi społecznościami przemysłowymi. Badania takie pokazują, że społeczności łowiecko-zbierackie mają znacznie bardziej zróżnicowany mikrobim, a uboższy mikrobiom społeczności przemysłowych jest powiązany z występowaniem chorób cywilizacyjnych, jak np. alergie czy cukrzyca. Jednak badania takie nie dawały odpowiedzi na pytanie, jak bardzo mikrobiom współczesnych łowców-zbieraczy jest podobny do mikrobimu ludzi sprzed epoki przemysłowej. Autorzy nowych badań dysponowali 8 dobrze zachowanymi niezanieczyszczonymi próbkami kału, datowanymi na lata 0–1000 n.e. Udało im się nie tylko wyizolować z nich genom bakterii, ale odróżnić też genom mikroorganizmów, które mieszkały w jelitach od tych, które znajdowały się w glebie i migrowały do odchodów. W ten sposób uzyskali 181 genomów, które zarówno pochodziły sprzed wieków, jak i jelit ludzi. Okazało się, że wiele z obecnych w koprolitach bakterii jest podobnych do bakterii z mikrobiomu współczesnych łowców-zbieraczy, a wśród nich są gatunku powiązane z dietą bogatą w błonnik. Jednak zauważono też spore i bardzo ważne różnice. Po pierwsze bakterie z koprolitów nie zawierały markerów antybiotykooporności. Po drugie zaś, mikrobiom ludzi żyjących 1000 i 2000 lat temu był znacznie bardziej zróżnicowany, niż współczesnych łowców-zbieraczy, nie mówiąc już o mikrobiomie społeczeństw przemysłowych. Mieliśmy zaledwie 8 próbek z ograniczonego geograficznie i czasowo obszaru, a i tak aż 38% mikroorganizmów było nam nieznanych, mówi Aleksandar Kostic z Harvard Medical School. Różnice są naprawdę duże. Na przykład bakterie z rodzaju Treponema nie występują w mikrobiomie osób z krajów uprzemysłowionych i rzadko występują u współczesnych łowców-zbieraczy. Były natomiast obecne w każdej próbce koprolitów. To sugeruje, że nie chodzi tutaj wyłącznie o zmiany diety, mówi Kostic. Uczony ma nadzieję, że w przyszłości uda się określić, w jaki sposób i dlaczego doszło do zniknięcia tych i innych bakterii z ludzkiego mikrobiomu. Co więcej, obecne badania potwierdzają to, co właśnie zauważyła Christine Warinner, genetyk z Uniwersytetu Harvarda. Jest ona współautorką obecnych badań, a przed kilkoma dniami opublikowała inne badania, w których informuje, że na zębach neandertalczyków i wczesnych H. sapiens znalazła mikroorganizmy, których dotychczas nie znano. Badania takie pokazują, że u ludzi na całym świecie doszło do zmiany mikrobimu. Współczesne społeczności nieprzemysłowe, w tym ich mikrobiomy, nie powinny być uważane za dobre przybliżenie do badania naszych przodków, mówi genetyk Mathieu Groussin z Massachusetts Institute of Technology. Badania te pokazują, że jeszcze w niedalekiej przyszłości nasze organizmy były zasiedlone przez znacznie bardziej zróżnicowane społeczności mikroorganizmów i mogły nie mieć czasu, by dostosować się do ich braku. « powrót do artykułu
-
Rząd brytyjski przygotował przepisy, które uznają zwierzęta za istoty czujące. To olbrzymie zwycięstwo obrońców praw zwierząt. Nowe przepisy zakażą m.in. większości eksportu żywych zwierząt czy importu trofeów myśliwskich. Wśród serii ustaw znajdą się rozwiązania opisujące prawa zwierząt hodowlanych i domowych czy ochrony zwierząt poza granicami Wielkiej Brytanii, jak zakaz importu kości słoniowej, płetw rekina i – być może – stłuszczonych gęsich wątróbek. Część z tych przepisów, jak np. obowiązek chipowania kotów domowych czy zakaz trzymania naczelnych w domach, przygotowywano od kilkunastu lat. O inne, jak zakaz eksportu żywych zwierząt, obrońcy praw zwierząt walczyli od dziesięcioleci. Jesteśmy krajem miłośników zwierząt. Byliśmy pierwszym państwem, które wprowadziło przepisy dotyczące dobrostanu zwierząt.[...] Jako niepodległy naród mamy teraz większą swobodę niż kiedykolwiek, by nadal iść w tym kierunku, powiedział George Eustice, sekretarz ds. ochrony środowiska. Zwiększone zostaną m.in. wysiłki na rzecz walki z plagą kradzieży zwierząt domowych, co stało się prawdziwym problemem w czasie pandemii, zakazane zostaną elektryczne obroże używane podczas tresury, które rażą zwierzę prądem, bardziej energicznie prowadzona będzie walka z masowymi hodowlami zwierząt domowych, takich jak koty czy psy oraz z ich przemytem. Ograniczone zostanie użycie pułapek z klejem, stosowanych głównie przeciwko gryzoniom, w których zwierzęta zostają uwięzione za pomocą mocnego kleju i giną w męczarniach z wycieńczenia i odwodnienia, niejednokrotnie łamiąc kości czy odgryzając sobie kończyny, by się uwolnić. Policja zyska też nowe uprawnienia, pomagające lepiej chronić zwierzęta hodowlane przed psami puszczanymi bez smyczy. Obrońcom praw zwierząt nie udało się jednak doprowadzić do zakazu klatkowej hodowli drobiu i używania boksów, w których przez kilka tygodni przetrzymywane są lochy po urodzeniu młodych. Użycie takiego sprzętu będzie jednak ściślej nadzorowane, a farmerzy będą nakłaniani – również poprzez zachęty finansowe – do dobrowolnej poprawy dobrostanu zwierząt. Rząd powtórzył również, że ma zamiar w przyszłych międzynarodowych umowach handlowych zwracać uwagę na dobrostan zwierząt w krajach, z których będą importowane produkty zwierzęce. Jednak nie wprowadzi przepisów nakładających tego typu obowiązki. Poszanowanie praw zwierząt to nie tylko działanie właściwe i korzystne dla zwierząt. Odgrywa ono również olbrzymią rolę w walce z zagrożeniami środowiskowymi i zdrowotnymi, takimi jak zmiany klimatyczne, antybiotykooporność czy zapobieganie pandemiom, mówi Claire Bass, dyrektor brytyjskiego oddziału Humane Society International. « powrót do artykułu
- 3 odpowiedzi
-
- prawa zwierząt
- Wielka Brytania
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Działania CIA związane z identyfikacją i zabójstwem Osamy bin Ladena w 2011 roku mogą mieć negatywne konsekwencje dla... szczepień przeciwko COVID-19 w Pakistanie w roku 2021. Jeszcze przed zabójstwem bin Ladena talibowie prowadzili kampanię przeciwko szczepieniom i zachodniej medycynie. Operacja CIA tylko dolała oliwy do ognia. CIA podejrzewała, że Osama bin Laden przebywa w miasteczku Abbottabad. Współpracujący z Agencją lokalny lekarz rozpoczął więc akcję szczepienia dzieci przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu B. Amerykański wywiad chciał w ten sposób uzyskać próbki DNA dzieci, gdyż obecność bliskich krewnych w Abbottabad uprawdopodobniłaby zdobyte informacje, że bin Laden tam rzeczywiście przebywa. Udaną akcję zabicia przywódcy Al-Kaidy przeprowadzono 2 maja 2011 roku. Wkrótce po tym Guardian poinformował przeprowadzonej przez CIA operacji. Talibowie już wcześniej prowadzili kampanię przeciwko szczepionkom, chcąc zdyskredytować rząd i wzmocnić tym samym swoją pozycję. Po śmierci bin Ladena zyskali zaś kolejny argument, że za szczepieniami kryje się rządowy spisek. Badacze z University of Warwick wykorzystali dane z Pakistan Social and Living Standards Measurement. Dotyczyły one dzieci urodzonych pomiędzy styczniem 2010 roku a lipcem 2012. Uczeni przyjrzeli się, jak informacja na temat działań CIA wpłynęła na szczepienia dzieci przeciwko polio, odrze i błonicy. Okazało się, że po zamachu na bin Ladena w tych okręgach wyborczych, gdzie partie ekstremistyczne cieszą się większym poparciem, liczba wyszczepionych dzieci zmniejszyła się od 23 do 39 procent w porównaniu z okręgami, gdzie poparcie dla nich jest mniejsze. Ponadto okazało się, że spadek liczby szczepień w większym stopniu dotyczył dziewczynek niż chłopców. Dowody wskazują, że działania wokół bin Ladena doprowadziły albo do spadku zaufania do służby zdrowia, albo do szczepionek. Może mieć to poważne konsekwencje zdrowotne. To niezwykle istotne w obecnych czasach, gdyż wysoki odsetek wyszczepionych ludzi jest konieczny do zakończenia pandemii COVID-19, skomentował profesor Andreas Stegmann, jeden z autorów badań. « powrót do artykułu
- 8 odpowiedzi
-
- Osama bin Laden
- COVID-19
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami: